963

Szczegóły
Tytuł 963
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

963 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 963 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

963 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Irwin Shaw Pogoda dla bogaczy. T.1 Ksi��nica Katowice 1991 Na dysk przepisa� Franciszek Kwiatkowski Cz�� pierwsza Rozdzia� I 1945 1 Pan Donnelly, opiekun dru�yny lekkoatletycznej, wcze�niej zako�czy� tego dnia trening, poniewa� ojciec Fullera przyszed� na boisko szkolne, aby powiedzie� mu, �e przed chwil� nadesz�a z Waszyngtonu depesza z wiadomo�ci�, i� brat Fullera poleg� na polu chwa�y gdzie� w Niemczech. Henry Fuller by� najlepszy z dru�yny w pchni�ciu kul�. Pan Donnelly pozostawi� mu do�� czasu, by m�g� si� przebra� w szatni, a nast�pnie p�j�� z ojcem do domu; p�niej zwo�a� gwizdkiem ch�opc�w i oznajmi�, �e mog� si� rozej��. Przez delikatno��. Dru�yna baseballu w najlepsze trenowa�a dalej na boisku, bo przecie� nikt z tamtych ch�opc�w nie straci� brata. Rudolf Jordach (dwie�cie dwadzie�cia jard�w przez p�otki) poszed� do szatni i wzi�� natrysk, chocia� nie biega� tak wiele, by spoci� si� porz�dnie. W domu brakowa�o zawsze gor�cej wody, a wi�c z natrysk�w szkolnych korzysta� przy ka�dej sposobno�ci. Szko�� zbudowano w 1927 roku, kiedy wszyscy mieli moc pieni�dzy, tote� kabiny natryskowe by�y obszerne, suto zaopatrzone w gor�c� wod�. Znajdowa� si� tam nawet basen i zazwyczaj Rudolf p�ywa� tak�e po treningach, obecnie jednak odm�wi� sobie tej satysfakcji. Przez delikatno��. W szatni ch�opcy rozmawiali cicho i nie robili zwyczajnych w takich razach psikus�w. Smiley, kapitan dru�yny, wszed� na �awk� i powiedzia� �e jego zdaniem wszyscy powinni si� z�o�y� i kupi� wieniec, je�eli oczywi�cie odb�dzie si� nabo�e�stwo �a�obne za brata Fullera. S�dzi�, �e wystarczy pi��dziesi�t cent�w od osoby. Po wyrazie twarzy ch�opc�w wida� by�o od razu, kogo z nich sta� na p� dolara, kogo nie sta�. Rudolf nie m�g� sobie na to pozwoli�, ale �wiadomie stara� si� o tak� min�, jak gdyby m�g�. Kapitanowi przytakiwali najskwapliwiej ch�opcy, kt�rych przed pocz�tkiem roku szkolnego rodzice zabierali do Nowego Jorku i tam zaopatrywali w garderob�. Rudolfowi kupowano odzie� w rodzinnym mie�cie Port Philip, w domu towarowym Bernsteina. Mimo to by� ubrany przyzwoicie - mia� ko�nierzyk i krawat, sweter pod sk�rzan� wiatr�wk� i br�zowe spodnie od starego garnituru, kt�rego marynarka poprzeciera�a si� na �okciach. Henry Fuller nale�a� do ch�opc�w, kt�rych ubierano w Nowym Jorku, lecz jak pewien by� Rudolf - nie cieszy� si� z tej racji dzisiejszego popo�udnia. Rudolf wyszed� z szatni szybko, gdy� nie chcia� wraca� z nikim do domu i rozmawia� po drodze o poleg�ym bracie kolegi. Wola� nie sili� si� na wsp�czucie, bo nie �y� blisko z Fullerem, kt�ry - jak to si� cz�sto zdarza ludziom oty�ym - by� g�upawy. Szko�a znajdowa�a si� w mieszkalnej dzielnicy miasta, po�o�onej na p�nocny wsch�d od centrum handlowego. Otacza�y j� bli�niacze domki jednorodzinne, kt�re powsta�y mniej wi�cej jednocze�nie z budynkiem szkolnym, gdy miasto rozkwita�o bujnie. Pocz�tkowo wszystkie by�y jednakowe, lecz z biegiem lat w�a�ciciele, zabiegaj�c daremnie o jak� tak� odmian�, malowali drzwi i futryny na rozmaite kolory, a tu i tam doczepiali balkon lub okno wykuszowe. Rudolf d�wiga� ksi��ki i maszerowa� pop�kanymi chodnikami tej dzielnicy. Dzie� wczesnej wiosny by� wietrzny, lecz niezbyt zimny, a ch�opiec mia� �wi�teczne uczucie zadowolenia z powodu �atwych zada� domowych i skr�conego treningu na boisku szkolnym. Wi�kszo�� drzew powypuszcza�a ju� m�ode listki, a p�czki wida� by�o wsz�dzie. Szko�a sta�a na wzg�rzu, wi�c Rudolf widzia� w dole rzek� Hudson - zimow� jeszcze i wiej�c� ch�odem - i wie�e miejskich ko�cio��w, a dalej Zak�ady Cegielnicze Boylana, gdzie pracowa�a jego siostra Gretchen, oraz biegn�ce wzd�u� rzeki tory kolejowe nale��ce do kompanii New York Central. Port Philip nie by�o �adnym miastem, jakkolwiek niegdy� mia�o wiele uroku dzi�ki bia�ym domom w stylu kolonialnym i po wiktoria�sku solidnym budowlom z kamienia. Ale pomy�lne lata dwudzieste �ci�gn�y tu wiele nowej ludno�ci - przewa�nie robotnik�w, kt�rych st�oczone i ciasne domki rozprzestrzenia�y si� w rozmaitych dzielnicach. P�niej kryzys pozbawi� pracy prawie wszystkich, wi�c tandetnie budowane siedziby j�y niszcze� i - jak biada�a nieraz matka Rudolfa - ca�e miasto zamieni�o si� w slumsy. Twierdzenie to niezupe�nie zgadza�o si� z prawd�, gdy� p�nocna cz�� Port Philip obfitowa�a nadal w szerokie, czyste ulice i du�e, �adne, starannie utrzymywane domy. Nawet w podupad�ych dzielnicach pozostawa�y jeszcze okaza�e rezydencje, kt�rych trzyma�y si� rodziny dawnych w�a�cicieli - rezydencje otoczone rozleg�ymi trawnikami i pi�knymi grupami starych drzew. Wojna przynios�a miastu nowy okres dobrobytu. Zak�ady Cegielnicze Boylana i cementownia sz�y znowu ca�� par�, a nawet garbarnia i fabryka obuwia Byefielda rozkr�ci�y si� dzi�ki wojskowym zam�wieniom. Jednak�e podczas wojny ludzie mieli na g�owie sprawy wa�niejsze od troski o zewn�trzne pozory, tote� miasto - je�eli to mo�liwe - prezentowa�o si� jeszcze bardziej obskurnie ni� kiedykolwiek dawniej. Rudolf patrza� na rozpo�cieraj�ce si� przed nim Port Philip - zabudowane chaotycznie i brzydkie w s�onecznych blaskach wietrznego popo�udnia - i zastanawia� si�, czy kto� chcia�by odda� �ycie, by obroni� je lub zdoby�, tak jak brat Henry'ego Fullera odda� swoje �ycie w boju o jakie� bezimienne miasto w Niemczech. �ywi� sekretn� nadziej�, �e wojna potrwa jeszcze dwa lata, chocia� ostatnio wcale na to nie zakrawa�o. Wkr�tce uko�czy siedemna�cie lat, wi�c w rok p�niej m�g�by zaci�gn�� si� do wojska. Nieraz w wyobra�ni widywa� siebie ze srebrnymi dystynkcjami porucznika... Oto z godno�ci� odpowiada na wojskowy uk�on szeregowca albo pod ogniem karabin�w maszynowych podrywa pluton do natarcia. Prawdziwy m�czyzna powinien zazna� wra�e� takiego rodzaju. Rudolf ubolewa�, �e nie ma dzi� kawalerii. To by�oby co� - wymachiwa� obna�on� szabl� i w pe�nym cwale szar�owa� na niecnego wroga! W domu nie wa�y� si� m�wi� o podobnych sprawach. Jego matka popada�a w histeri�, ilekro� kto� napomyka�, �e wojna mo�e przeci�gn�� si� d�ugo i Rudolf zostanie zmobilizowany. S�ysza� o ch�opcach, kt�rzy k�amliwie podawali sw�j wiek, by zaci�gn�� si� do wojska. Opowiadano mu o pi�tnasto- nawet czternastolatkach, co s�u�yli w piechocie morskiej i zdobywali odznaczenia bojowe. Ale on nie m�g�by zrobi� czego� podobnego. Przez wzgl�d na matk�. Jak zwykle nad�o�y� drogi, aby przej�� obok domu, w kt�rym mieszka�a jego nauczycielka francuskiego, panna Lenaut. Niestety, nigdzie nie by�o jej wida�! P�niej w�drowa� przez Broadway, r�wnoleg�� do rzeki g��wn� drog� Port Philip, a zarazem odcinek wielkiej arterii komunikacyjnej ��cz�cej Nowy Jork z Albany. Patrza� na przemykaj�ce szybko cudze samochody i marzy� o posiadaniu w�asnego. Gdyby wreszcie mia� w�z, je�dzi�by na wszystkie weekendy do Nowego Jorku. Nie bardzo wiedzia�, co m�g�by tam robi�, lecz w ka�dym razie je�dzi�by do Nowego Jorku. Broadway, ulic� o nieokre�lonym charakterze, wytycza�y rozmaitego rodzaju przedsi�biorstwa handlowe st�oczone przypadkowo. Sklepy rze�nickie i spo�ywcze supermarkety przeplata�y si� z du�ymi magazynami, w kt�rych sprzedawano odzie� i konfekcj� damsk�, tani� bi�uteri�, artyku�y sportowe. Jak zwykle Rudolf zatrzyma� si� przed oknem wystawowym "Army and Navy Store", aby popatrze� na sprz�t w�dkarski roz�o�ony obok roboczego obuwia, koszulek i spodenek sportowych, latarek elektrycznych i scyzoryk�w. Gapi� si� na eleganckie, wiotkie pr�ty w�dek, opatrzone kosztownymi ko�owrotkami. Ch�tnie �owi� ryby w Hudsonie i podczas sezonu w og�lnie dost�pnych strumieniach z pstr�gami, ale pos�ugiwa� si� prymitywnym sprz�tem. Skr�ci� w kr�tk�, poprzeczn� uliczk�, a nast�pnie w lewo, na Vanderhoff Street, przy kt�rej mieszka�. By�a to ulica r�wnoleg�a do Broadwayu i usi�owa�a z ni� wsp�zawodniczy�, lecz robi�a to �le, niby biedak w zmi�tym garniturze i znoszonych trzewikach, kt�ry pr�buje udawa�, �e wysiad� z Cadillaca. Sklepy by�y tu ma�e, a towary w witrynach zakurzone, jak gdyby kupcy zdawali sobie spraw�, �e w gruncie rzeczy nie warto si� fatygowa�. Niekt�re z nich - pozamykane w 1930 lub 1931 roku - dotychczas mia�y okna i drzwi zabite deskami. Kiedy kr�tko przed wojn� zak�adano nowe rury kanalizacyjne, przedsi�biorstwo prowadz�ce roboty wyci�o drzewa, kt�re ocienia�y chodniki, nast�pnie za� nikt nie zatroszczy� si� o posadzenie nowych. By�a to ulica d�uga i im bli�ej domu Jordach�w tym bardziej n�dzna, jak gdyby posuwanie si� w kierunku po�udniowym wi�za�o si� w jaki� spos�b z degrengolad�. Matka Rudolfa by�a na posterunku - w sklepie-piekarni za lad�. Sta�a tam w szalu zarzuconym na ramiona, poniewa� marz�a zawsze. Dom by� naro�ny i mia� dwa wielkie okna wystawowe, wi�c pani Jordach utyskiwa�a stale, �e przy takiej powierzchni szklanej nie spos�b utrzyma� ciep�a w sklepie. W tej chwili pakowa�a do papierowej torby dziesi�� bu�ek dla jakiej� ma�ej dziewczynki. W witrynie od frontu le�a�y ciasta i torty, ale ostatnio ojciec nie wypieka� ich w suterenie. Na pocz�tku wojny zadecydowa�, �e wi�cej z tym k�opotu ni� korzy�ci. Obecnie ci�ar�wka z du�ej piekarni mechanicznej dostarcza�a ka�dego rana wyroby cukiernicze, a Aksel Jordach wypieka� tylko chleb i bu�ki. Kiedy ciasta odle�a�y si� trzy dni na wystawie, zabiera� je na pi�tro - do zjedzenia dla rodziny. Rudolf wszed� do sklepu i poca�owa� matk�, ta za� pog�aska�a go po twarzy. Zawsze wygl�da�a na zm�czon� i zezowa�a troch�, poniewa� pali�a papierosa za papierosem, a dym dra�ni� jej oczy. - Czemu tak wcze�nie? - zapyta�a. - Mieli�my dzi� kr�tszy trening - odpowiedzia� nie wyja�niaj�c przyczyny. - Zostan� w sklepie. Ty, mamo, mo�esz p�j�� na g�r�. - Dzi�kuj� - westchn�a. - M�j Rudi... Poca�owa�a go znowu. Dla niego by�a bardzo czu�a. Chcia�, by czasami ca�owa�a r�wnie� jego brata i siostr�, lecz nie robi�a tego nigdy. Nie widzia� tak�e, by kiedykolwiek ca�owa�a ojca. - P�jd� na g�r�. Przygotuj� obiad. Tylko ona w rodzinie nazywa�a kolacj� obiadem. Najcz�ciej zajmowa�a si� gotowaniem, a ojciec robi� wi�kszo�� zakup�w. Twierdzi�, �e jego �ona jest rozrzutna i nie odr�nia dobrych produkt�w od z�ych. Ze sklepu wysz�a na ulic�, gdy� nie by�o drzwi ��cz�cych piekarni� z sieni� i schodami wiod�cymi na dwa g�rne pi�tra, gdzie zamieszkiwali Jordachowie. Rudolf patrza� na matk�, gdy mijaj�c witryn� przyozdobion� wyrobami cukierniczymi, wzdrygn�a si� pod uderzeniem wiatru. Musia� sobie przypomnie�, �e to kobieta zaledwie po czterdziestce. W�osy mia�a siwe i ci�ko pow��czy�a nogami - niczym staruszka. Si�gn�� po ksi��k� i zabra� si� do lektury. Wiedzia�, �e przez nast�pn� godzin� nie b�dzie w sklepie ruchu. Czyta� zadane z angielskiego przem�wienie parlamentarne Burke'a* "O pojednaniu z koloniami". (* Edmund Burke [1729-1797] - post�powy dzia�acz i pisarz angielski. S�owem i pi�rem wyst�powa� w wielu sprawach, m.in. by� or�downikiem pojednania z buntuj�cymi si� w Ameryce trzynastoma koloniami.) By�o przekonywaj�ce, wi�c dziwi� si�, �e rozumni, jak s�dzi� nale�a�o, d�entelmeni zasiadaj�cy w Izbie Gmin nie przyznali s�uszno�ci m�wcy. Jak wygl�da�aby dzi� Ameryka, gdyby Burke zdo�a� ich przekona�? Czy mieliby�my hrabi�w, ksi���t zamki? Odpowiada�oby to ch�opcu. Rad nosi�by tytu� szlachecki. Sir Rudolf Jordach, pu�kownik Gwardii Kr�lewskiej z Port Philip! Jordachowie jadali w kuchni. Ze wzgl�du na godziny pracy ojca rodzina zasiada�a w komplecie jedynie do wieczornego posi�ku. Tego dnia by� na kolacj� gulasz jagni�cy. Mimo racjonowania artyku��w spo�ywczych mieli zawsze mi�sa pod dostatkiem, gdy� Aksel Jordach �y� w przyja�ni w rze�nikiem, panem Haasem - r�wnie� Niemcem - kt�ry nie dopytywa� si� o kartki �ywno�ciowe. Rudolf wstydzi� si� troch�, �e je czarnorynkowe mi�so w dniu, gdy Henry Fuller dowiedzia� si� o �o�nierskiej �mierci swojego brata. Ale m�g� tylko poprosi� o ma�� porcj� - g��wnie o marchewk� i ziemniaki - bo z ojcem nie spos�b by�o m�wi� o podobnych subtelno�ciach. Jego brat, Tomasz - jedyny blondyn w rodzinie, nie licz�c matki, kt�r� obecnie trudno by�oby nazwa� blondynk� - nie wstydzi� si� niczego i o nic nie troszczy�, zajadaj�c z wilczym apetytem. By� dok�adnie o rok m�odszy od Rudolfa, lecz ju� r�wny mu wzrostem i znacznie mocniej zbudowany. Gretchen, starsza siostra, dba�a o lini�, wi�c nigdy nie jad�a du�o. Matka ledwie tkn�a jedzenia. Ojciec, ci�ki, barczysty m�czyzna bez marynarki, jad� obficie i od czasu do czasu ociera� g�ste czarne w�sy wierzchem d�oni. Gretchen nie czeka�a deseru w postaci trzydniowego placka z wi�niami, gdy� �pieszy�a si� do po�o�onego na kra�cu miasta szpitala wojskowego, w kt�rym przez pi�� wieczor�w w tygodniu pracowa�a jako wolontariuszka pomagaj�ca piel�gniarkom. Kiedy wsta�a od sto�u, ojciec zdoby� si� na cz�sto powtarzany dowcip. - Pilnuj si�, ma�a - powiedzia�. - Nie pozwalaj �o�nierzom dobiera� si� do siebie. Nie mamy w domu miejsca na pok�j dziecinny. - Tato! - zawo�a�a tonem wyrzutu. - Ja znam �o�nierzy - odrzek� Aksel Jordach. - Pilnuj si�, powiadam. Rudolf pomy�la�, �e Gretchen to �adna, schludna, przyzwoita dziewczyna, wi�c zrobi�o mu si� przykro, �e ojciec tak j� traktuje. Ostatecznie tylko ona z ca�ej rodziny przyczynia si� jako� do zwyci�stwa. Po kolacji Tom wyszed� r�wnie� - jak ka�dego wieczora. Nigdy nie odrabia� zada� domowych i w szkole zbiera� okropne stopnie. Mia� blisko szesna�cie lat i wci�� tkwi� w ni�szych klasach. Nie dba� o nic i nie s�ucha� nikogo. Aksel Jordach przeni�s� si� do bawialni, aby poczyta� wieczorn� gazet� przed nocn� prac� w suterenie. Rudolf pozosta� w kuchni, gdzie wyciera� naczynia, kt�re zmywa�a matka. Je�eli o�eni� si� kiedy, my�la�, moja �ona nie b�dzie musia�a zmywa�. Gdy uporali si� z robot�, pani Jordach rozstawi�a desk� do prasowania, a Rudolf poszed� na pi�tro do pokoju, kt�ry zajmowa� wsp�lnie z bratem, i wzi�� si� do odrabiania lekcji. Zdawa� sobie spraw�, �e je�eli wyzwoli si� kiedy od jedzenia w kuchni, wycierania �wie�o zmytych naczy�, s�uchania ojca, stanie si� to wy��cznie dzi�ki ksi��kom. Dlatego zawsze by� uczniem najlepiej z ca�ej klasy przygotowanym do odpowiedzi. 2 Warto by mo�e, medytowa� Aksel Jordach zaj�ty prac� w suterenie, zaprawi� raz trucizn� jeden bochenek. Tylko raz, kt�rej� nocy. Bez powodu. Dla draki. Niech by posz�o komu� na zdrowie. P�niej okaza�oby si� komu. Poci�gn�� �yk prosto z butelki, kt�ra pod koniec nocy mia�a by� prawie pr�na. R�ce a� do �okci mia� um�czone, a tak�e twarz w miejscach, gdzie ociera� pot. Cholerny ze mnie klaun, my�la�. Klaun bez cyrku! Okno by�o otwarte na marcow� noc i re�ski zapach wodorost�w z pobliskiej rzeki przepe�nia� piwniczn� izb�, jakkolwiek piec piekarski roz�arza� w niej powietrze. Jestem w piekle, my�la� Aksel Jordach. Podsycam piekielne ognie, �eby zarabia� na chleb, �eby chleb wypieka�. Jestem w piekle i trudni� si� pieczeniem bu�eczek. Podszed� do okna i odetchn�� g��boko. Mi�nie klatki piersiowej - mocne, ale ju� z oznakami staro�ci - napr�y�y si� pod przepoconym podkoszulkiem. Odleg�a o par�set krok�w rzeka, wolna wreszcie od lod�w, nios�a z sob� tchnienie p�nocy, ostatki zimy, kt�ra ci�ko i gro�nie sunie wzd�u� obydwu brzeg�w, niby poch�d wojsk maszeruj�cych w�r�d ch�odu. Ren jest odleg�y o cztery tysi�ce mil. Wojska i czo�gi przeprawiaj� si� przez niego po zaimprowizowanych mostach. Jaki� porucznik sforsowa� rzek�, poniewa� most nie zosta� wysadzony w por�. Inny porucznik, po przeciwnej stronie, stan�� przed s�dem wojennym i plutonem egzekucyjnym, poniewa� mostu nie wysadzi� w por�, jak mu to rozkazano. Wielkie armie. Die Wacht am Rhein. Churchill wysiusia� si� ostatnio do tej rzeki. Bajecznej rzeki. Ojczystych w�d Jordacha. Winnice i rusa�ki. Zamek... jak�e-mu-tam. W Kolonii stoi nadal katedra i prawie nic wi�cej. Ojczyzna, ukochana ojczyzna. Stara Kolonia, Zryte ruiny i niemo�liwy do zapomnienia fetor trup�w rozk�adaj�cych si� pod zwa�ami gruz�w. To spotka�o Koloni�, najpi�kniejsze z miast. Jordach przypomnia� sobie dni m�odo�ci i przez okno splun�� w stron� innej rzeki. Niezwyci�ona armia niemiecka. Ilu poleg�ych? Jordach splun�� ponownie i obliza� czarne w�sy, kt�re zwisa�y przy k�cikach ust. Bo�e, b�ogos�aw Ameryk�! Zabi� cz�owieka, by dosta� si� do tego kraju. Raz jeszcze odetchn�� g��boko blisko�ci� rzeki i ci�ko poku�tyka� do roboty. Jego nazwisko widnia�o na szybie wystawowej nad oknem sutereny. "A. Jordach - piekarni". Dwadzie�cia lat temu, kiedy szyld zawieszano, napis brzmia�: "Piekarnia", lecz pewnej zimy "A" odpad�o i Jordach nie zatroszczy� si�, by za�o�y� nowe. Bez "A" sprzedawa� tyle samo bu�ek. Kot le�a� blisko pieca, wpatrywa� si� w cz�owieka. Nikt nie pomy�la�, by nada� imi� zwierz�ciu potrzebnemu do chronienia m�ki od myszy i szczur�w. Je�eli Jordach musia� zwraca� si� do niego, m�wi� po prostu "kot". Zapewne kot my�la�, �e to jego imi�. �ywi� si� miseczk� mleka dziennie i myszami oraz szczurami, jakie uda�o mu si� upolowa�. Noc po nocy nieustannie obserwowa� czujnie cz�owieka - obserwowa� tak, �e Jordach odgadywa� pragnienia kota, kt�ry chcia�by by� dziesi�� razy wi�kszy, tak du�y jak tygrys, aby skoczy� na niego jakiej� nocy i raz wreszcie na�re� si� do syta. Piec nagrza� si� wystarczaj�co, wi�c Jordach poku�tyka� w jego stron� i wsun�� pierwsz� blach� bu�ek. Skrzywi� si�, gdy odemkn�� drzwiczki i w twarz uderzy� go �ar rozpalonego wn�trza. 3 Na pi�trze, w d�ugim, w�skim pokoju, kt�ry zajmowa� wsp�lnie z bratem, Rudolf szuka� wyrazu w s�owniku angielsko-francuskim. Uko�czy� w�a�nie odrabianie lekcji. Poszukiwany wyraz brzmia�: "t�skni�". Rudolf pisa� po francusku list mi�osny do nauczycielki francuskiego, panny Lenaut. Niedawno przeczyta� Czarodziejsk� G�r� i ca�a ksi��ka - z wyj�tkiem rozdzia�u opisuj�cego seans - wyda�a mu si� nudna. Natomiast silne wra�enie wywar� na nim fakt, �e sceny erotyczne s� po francusku, wi�c z niema�ym trudem t�umaczy� je na w�asny u�ytek. S�dzi�, �e wyra�anie uczu� mi�osnych po francusku to co� niezwykle wytwornego. No i z ca�� pewno�ci� nie ma nigdzie w dolinie Hudsonu drugiego szesnastolatka, kt�ry uk�ada tego wieczora list mi�osny po francusku. "Enfin - pisa� starannie, podobnym do druku, czytelnym charakterem, jaki wyrobi� sobie w ci�gu ostatnich dwu lat - enfin, je dois vous dire chere Madame, quand je vous vois par hasard dans les couloirs de l'ecole ou se promenant dans votre manteau bleu-clair dans les rues, j'ai l'envie - (nic bardziej zbli�onego do czasownika "t�skni�" nie umia� znale�� w s�owniku) - tres profond de voyager dans le monde d'ou vous etes sortie et des visions delicieuses de flaner avec vous a mes c�tes sur les houlevards de Paris, qui vient d'etre libere par les braves soldats de votre pays et du mien. Votre cavalier servant, Rudolf Jordach". Przeczyta� list po francusku, a nast�pnie po angielsku tak, jak napisa� go pierwotnie. Stara� si�, by jego angielszczyzna przypomina�a francuski mo�liwie najdok�adniej: "Wreszcie musz� wyzna� Ci, Droga Pani, �e gdy widuj� Ci� przypadkowo na korytarzach szkolnych lub na ulicach, gdzie spacerujesz w swoim jasnoszafirowym p�aszczu, t�skni� ogromnie, by podr�owa� w �wiecie, z kt�rego Ty pochodzisz, i miewam rozkoszne wizje, �e rami� w rami� z Tob� przechadzam si� po bulwarach Pary�a, kt�ry tak niedawno zosta� wyzwolony przez walecznych �o�nierzy Twojej ojczyzny, a tak�e i mojej". Jeszcze raz odczyta� francusk� wersj�. By� zadowolony. Z ca�� pewno�ci� ten j�zyk jest najlepszy, je�eli zale�y komu� na prawdziwej wytworno�ci. Nast�pnie, nie bez �alu, podar� na drobne strz�py obydwie kartki. Dobrze zdawa� sobie spraw�, �e nigdy nie wy�le �adnego listu do panny Lenaut. Ju� dawniej napisa� ich sze�� i zniszczy� wszystkie, bo panna Lenaut pomy�la�aby niezawodnie, �e oszala�, i najprawdopodobniej poskar�y�aby si� dyrektorowi szko�y. No i bardzo nie �yczy� sobie, by kto� z domownik�w - ojciec lub matka, Gretchen lub Tom - znalaz� w jego pokoju listy mi�osne skre�lone w jakimkolwiek j�zyku. Mimo wszystko jednak by� zadowolony z siebie. Oto siedzi mi�dzy nagimi �cianami ma�ego pokoiku nad piekarni� i w odleg�o�ci paruset krok�w od wartkiej rzeki Hudson pisze mi�osne listy. To dobra wr�ba na przysz�o��. Kiedy� b�dzie odbywa� d�ugie podr�e i �eglowa� po tej rzece, i w jakich� nowych j�zykach pisywa� listy do pi�knych kobiet o szlachetnym charakterze - listy, kt�re naprawd� b�d� wysy�ane poczt�. Wsta� i przejrza� si� w ma�ym lusterku wisz�cym nad podniszczon� d�bow� komod�. Cz�sto przegl�da� si�, szuka� we w�asnej twarzy zapowiedzi takiego m�czyzny, jakim pragn��by zosta�. Bardzo dba� o sw�j wygl�d. Proste, ciemne w�osy szczotkowa� pieczo�owicie, od czasu do czasu wyskubywa� kilka czarnych w�osk�w wyrastaj�cych niepotrzebnie pomi�dzy brwiami, unika� s�odyczy, �eby na twarzy mie� jak najmniej pryszczy, pami�ta�, �e nale�y u�miecha� si� - nie �mia� na g�os - i to nie nazbyt cz�sto. Nader konserwatywnie dobiera� kolory garderoby i stara� si� chodzi� posuwi�cie, z gracj�, z wyprostowanymi plecami, by nigdy nie sprawia� wra�enia, �e �pieszy si� albo jest nadmiernie o�ywiony. Paznokcie obcina� regularnie, a raz na miesi�c siostra robi�a mu manikiur. Ponadto unika� boksu, aby z�amany nos nie zdeformowa� mu twarzy lub opuchlizny na knykciach nie oszpeci�y jego smuk�ych, suchych d�oni. Form� utrzymywa� trenuj�c biegi w szkolnej dru�ynie lekkoatletycznej. Dla rozkoszowania si� samotno�ci� i kontaktami z przyrod� �owi� ryby - na b�yszczki, gdy go kto� obserwowa�, kiedy indziej na robaki. Votre cavalier servant - rzuci� pod adresem lusterka. Pragn��, by jego twarz wygl�da�a po francusku, kiedy pos�uguje si� tym j�zykiem - tak jak twarz panny Lenaut robi si� nagle francuska, gdy nauczycielka rozpoczyna przemow� do klasy. Usiad� przy zast�puj�cym mu biurko, ma�ym stoliku z jasnego d�bu i roz�o�y� arkusz papieru. Usi�owa� przypomnie� sobie, jak dok�adnie wygl�da panna Lenaut. Jest dosy� wysoka. Ma szerokie biodra, cienkie, proste �ydki i wydatny biust zawsze podany do przodu. Nosi bardzo wysokie obcasy, rozmaite wst��ki i u�ywa szczodrze szminki do ust. Pocz�� rysowa� j� w ubraniu i chocia� nie osi�gn�� wyra�nego podobie�stwa, uda�y mu si� dwa loczki przed uszami oraz odpowiednio pe�ne i ciemne wargi. P�niej j�� wyobra�a� sobie, jak panna Lenaut mo�e wygl�da� rozebrana. Spr�bowa� narysowa� j� nago. Siedzia�a na sto�eczku i przegl�da�a si� w r�cznym lusterku. Popatrza� na swoje dzie�o. A niech to diabli! Wstyd mu si� zrobi�o, wi�c podar� szybko ten wizerunek golizny. Stanowczo zas�uguje na to, aby mieszka� nad piekarni�! A gdyby tak rodzina odgad�a lub odkry�a, co on my�li i robi w swoim pokoju na drugim pi�trze! Zacz�� rozbiera� si� do snu. By� w skarpetkach, poniewa� wola�, by matka, kt�ra zajmowa�a pok�j pod nim, nie wiedzia�a, �e on jeszcze czuwa. Strofowa�a go cz�sto, �e zbyt ma�o sypia, bo ka�dego rana musia� wstawa� o pi�tej i rozwozi� pieczywo, przystosowan� do tego celu riksz� rowerow�. Kiedy�, gdy stanie si� wa�ny i bogaty, b�dzie opowiada�, �e w deszcz czy pogod� zrywa� si� o pi�tej, aby zaopatrywa� w bu�ki Hotel Stacyjny i jad�odajni� "As", i bar szybkiej obs�ugi prowadzony przez niejakiego Sinowskiego. Wola�by mie� na imi� jako� inaczej, nie Rudolf. 4 W kinie "Casino" Errol Flynn masami zabija� Japo�czyk�w. Tom Jordach siedzia� w�r�d ciemno�ci w g��bi sali i zajada� karmelki z paczki, kt�r� w poczekalni wydoby� z automatu przy u�yciu o�owianego kr��ka. By� mistrzem w fabrykowaniu o�owianych kr��k�w zast�puj�cych monety w automatach. - Rzu� no jeden, stary - powiedzia� Claude Tinker tonem takim, jakim filmowy gangster m�g�by poprosi� kumpla o magazynek do rozpylacza. Claude Tinker mia� stryja duchownego, wi�c dla zr�wnowa�enia tak kompromituj�cej paranteli ch�tnie przemawia� g�osem prawdziwego m�czyzny. Tom rzuci� w powietrze karmelek, a Claude pochwyci� go i zacz�� cmoka� g�o�no. Siedzieli rozparci w fotelach, nogi trzymali na wolnych miejscach w rz�dzie przed nimi. Do kina weszli, jak zawsze, przez obluzowan� krat�, kt�r� wypatrzyli w poprzednim roku. Krata zabezpiecza�a okno m�skiej toalety ulokowanej w podziemiu, kiedy wi�c ch�opcy wychodzili stamt�d, jeden lub drugi miewa� niedopi�ty rozporek, by sprawie nada� bardziej przekonywaj�cy charakter. Tom, znudzony filmem, patrza� na Errola Flynna, kt�ry u�ywaj�c r�norodnej broni rozprawia� si� z japo�skim plutonem. - Trelandus-morelandus - wycedzi�. - Jak� mow� pos�uguje si� pan, profesorze? - Claude w��czy� si� do zabawy. - To �acina, do cholery. - Co za zdumiewaj�ce opanowanie wielu j�zyk�w - powiedzia� Claude. - Sp�jrz tam w prawo - podj�� Tom. - Na tego �o�nierza i jego cizi�. Kilka rz�d�w bli�ej ekranu jaki� szeregowy siedzia� spleciony z dziewczyn�. Sala by�a w po�owie pusta. Nikt nie zajmowa� miejsca w rz�dzie tamtych dwojga ani te� w rz�dzie za ich plecami. Claude zmarszczy� czo�o. - Facet wygl�da na cholernego draba - b�kn��. - Popatrz na jego kark! - Generale! - powiedzia� Tom. - I tak uderzymy o �wicie. - Ha! Odpoczniesz w szpitalu. - Trzymasz zak�ad? Co? Tom �ci�gn�� nogi z krzes�a, kt�re mia� przed sob�, wsta� i ruszy� w stron� przej�cia. W obuwiu na gumowych podeszwach porusza� si� cicho po wytartym chodniku okrywaj�cym pod�og� kina "Casino". Zawsze nosi� obuwie na gumowych podeszwach. Uwa�a�, �e cz�owiek winien pewnie trzyma� si� ziemi i w ka�dej chwili by� gotowym do raptownego startu. Przygarbi� nieco szerokie, obci�gni�te swetrem bary. Wci�gn�� brzuch i z przyjemno�ci� poczu� tward�, g�adk� powierzchni� pod ciasno opinaj�cym go paskiem. By� got�w na wszystko. U�miecha� si� w�r�d ciemno�ci, gdy� zaczyna�o go ogarnia� podniecenie, jak zwykle w trakcie przygotowania do akcji. Claude szed� za nim niech�tnie. By� chuderlawym, w�skim w ramionach ch�opcem o d�ugim nosie, wiewi�rczym wyrazie twarzy i wilgotnych, mi�kkich wargach. Mia� kr�tki wzrok i nosi� okulary, co bynajmniej nie przydawa�o mu urody. By� kombinatorem, postaci� dzia�aj�c� za scen�; z k�opot�w umia� wywija� si� w por�, niby rutynowany adwokat, a nauczycieli sk�ania� jako� do wystawiania mu dobrych stopni, chocia� prawie nigdy nie otwiera� ksi��ki szkolnej. Nieodmiennie nosi� ciemne garnitury i krawaty, by� przygarbiony niczym intelektualista, id�c nie�mia�o pow��czy� nogami, a wi�c sprawia� wra�enie istoty bez znaczenia - pokornej i z natury ust�pliwej. Mia� bujn� wyobra�ni� i zwraca� j� wy��cznie w stron� wykrocze� przeciwko porz�dkowi spo�ecznemu. Jego ojciec sta� na czele ksi�gowo�ci w Zak�adach Cegielniczych Boylana, a matka, kt�ra uko�czy�a wieczorow� szko�� dla kobiet, przewodniczy�a lokalnej komisji rekrutacyjnej. Z tej przyczyny, a tak�e dzi�ki stryjowi duchownemu oraz w�asnej skromnej i odra�aj�cej powierzchowno�ci, Claude lawirowa� bezkarnie w �wiatku swoich intryg. Ch�opcy przesun�li si� wzd�u� rz�du pr�nych krzese� i usiedli za �o�nierzem i dziewczyn�. �o�nierz trzyma� d�o� pod bluzk� dziewczyny, metodycznie ugniataj�c jej piersi. Nie zdj�� fura�erki i ta stercza�a stromo i wysoko nad jego czo�em. R�ka dziewczyny nikn�a w mroku - gdzie� pomi�dzy udami �o�nierza. Obydwoje z uwag� spogl�dali ku ekranowi, wi�c �adne nie zwr�ci�o uwagi na pojawienie si� dwu wyrostk�w. Tom usiad� za dziewczyn�. Pachnia�a przyjemnie, bo by�a suto skropiona jak�� wod� kwiatow�, a ponadto spowija� j� mleczny, smakowity zapach dobywaj�cy si� z torebki irys�w, kt�rymi posila�a si� para. Claude zaj�� miejsce za plecami �o�nierza. Ten mia� niedu�� g�ow�, ale by� wysoki i szeroki w barach, wi�c jego czapka zas�ania�a prawie ca�y ekran. Claude musia� przechyla� si� z boku na bok, ilekro� chcia� sprawdzi�, jak rozwija si� akcja filmu. - S�uchaj no - szepn��. - Powiadam ci, �e za du�y. Na pewno wa�y co najmniej sto siedemdziesi�t funt�w. - Nie martw si� - odszepn�� Tom. - Zaczynaj. M�wi� pewnym siebie tonem, lecz w ko�cach palc�w i pod pachami odczuwa� przelotne dreszczyki niepokoju. �wiadczy�y one o l�ku i wahaniu, by�y mu dobrze znane i tym bardziej zaostrza�y mu smak oczekiwania oraz przydawa�y uroku ko�cowemu starciu. - Jazda! - rzuci� ochryp�ym szeptem towarzyszowi. - Nie mamy czasu do rana. - Ty jeste� wodzem - odrzek� Claude; pochyli� si� do przodu i dotkn�� ramienia �o�nierza. - Bardzo przepraszam, sier�ancie - rozpocz��. - Czy nie zechcia�by pan zdj�� czapki? Zas�ania mi ekran. - Nie jestem sier�antem - odpowiedzia� �o�nierz nie odwracaj�c g�owy. Nie zdj�� te� czapki. W dalszym ci�gu pilnie �ledzi� rozw�j filmu i pracowicie ugniata� piersi dziewczyny. Ch�opcy siedzieli cicho przez dobr� minut�. Prowokowanie uprawiali wsp�lnie tak cz�sto, �e obchodzili si� bez sygna��w porozumiewawczych. Wreszcie Tom pochyli� si� do przodu i ci�k� d�o� spu�ci� na rami� �o�nierza. - M�j kolega zwr�ci� si� do pana z uprzejm� pro�b� - powiedzia�. - Psuje mu pan przyjemno�� ogl�dania filmu. Je�eli nie zdejmie pan czapki, b�dziemy zmuszeni odwo�a� si� do obs�ugi kina. �o�nierz wyra�nie rozdra�niony, poruszy� si� na krze�le i odwr�ci�. - Macie dwie�cie wolnych miejsc. Niech tw�j kolega przesi�dzie si� gdzie indziej, je�eli �le st�d widzi - powiedzia� i wr�ci� do swoich dwu zainteresowa�: seksu i sztuki. - Jest na dobrej drodze - szepn�� Tom towarzyszowi. - R�b swoje. Tym razem Claude klepn�� przeciwnika po ramieniu. - Cierpi� na rzadko spotykane niedomaganie wzroku - zacz�� znowu. Widz� film wy��cznie z tego miejsca. Na ka�dym innym mam przed sob� tylko mg��. Nie potrafi� powiedzie�, kto jest teraz na ekranie, Errol Flynn czy mo�e Loretta Young. - Id� do okulisty - odburkn�� tamten. Dziewczyna roze�mia�a si� z dowcipu. Roze�mia�a si� tak, jak gdyby w gardle zabulgota�a jej woda. �o�nierz te� parskn�� �miechem. Chcia� pokaza�, �e nale�ycie docenia w�asn� osob�. - To nie�adnie szydzi� z cudzego kalectwa - powiedzia� Tom. - Zw�aszcza teraz, podczas wojny - podchwyci� Claude - kiedy spotyka si� tylu kalekich bohater�w. - Co z was za Amerykanie? - Tom podni�s� g�os patriotycznie. - Chcia�bym zapyta�, co z was za Amerykanie? Dziewczyna odwr�ci�a g�ow�. - Odczepcie si�, szczeniaki - sykn�a. - Pozwol� sobie zwr�ci� panu uwag� - przem�wi� znowu Tom - �e czyni� pana osobi�cie odpowiedzialnym za wszystko, co powie towarzysz�ca panu dama. - Nie zwracaj na nich uwagi, Angelo. - �o�nierz mia� g�os wysoki, tenorowy. Ch�opcy umilkli zn�w na chwil�. Nast�pnie Tom przem�wi� falsetem, na�laduj�c japo�ski akcent. - Dzi� wieczorem umrzesz, ameryka�ski kundlu. Dzi� wieczorem ur�n� ci jaja. - Jak si� wyra�asz, �obuzie? - rzuci� �o�nierz zwr�ciwszy si� w jego stron�. - Trzymam zak�ad - podj�� Tom - �e facet jest dzielniejszy ni� Errol Flynn. - Na pewno ma w domu pe�n� szuflad� medali, ale skromno�� nie pozwala mu ich nosi�. �o�nierz zaczyna� by� naprawd� zirytowany. - Nie mogliby�cie siedzie� cicho, ch�opcy? - rzuci�. - Przyszli�my tutaj, �eby ogl�da� film. - A my przyszli�my, �eby si� kocha� - podchwyci� Tom i ostentacyjnie pog�aska� policzek kolegi. - Prawda, kurewko? - zwr�ci� si� do niego. - Mocniej, kochanie! �ciskaj mnie mocniej! - zapiszcza� Claude. - Twardniej� mi sutki. - Jestem w ekstazie. Sk�r� masz g�adk� jak ty�eczek niemowl�cia. - Wsu� mi j�zyk do ucha - podchwyci� Tom. - O tak, kochanie! A� mi s�abo! - Dosy� tego! - rzuci� �o�nierz i ostatecznie wyci�gn�� d�o� zza bluzki dziewczyny. - Jazda st�d, do wszystkich diab��w! Odezwa� si� g�o�no, gniewnym tonem, wi�c kilka os�b siedz�cych bli�ej ekranu pocz�o zwraca� g�owy w t� stron�, syka� karc�co. - �yw� got�wk� zap�acili�my za miejsca - zacz�� zn�w Tom. - Nie przesi�dziemy si� nigdzie. - To si� oka�e! - �o�nierz podni�s� si�; mia� blisko sze�� st�p wzrostu. - Zawo�am biletera. - Spokojnie, Sidney. Siadaj - zabra�a g�os dziewczyna. - Nie pozw�l wyprowadzi� si� z r�wnowagi tym ch�ystkom. - Sidney! - zawo�a� Tom. - Pami�taj, �e jeste� osobi�cie odpowiedzialny za wszystko, co m�wi towarzysz�ca ci dama. To ostatnie ostrze�enie. - Bileter! - krzykn�� �o�nierz na ca�� sal�, w kt�rej g��bi, pod �wiat�em oznaczaj�cym wyj�cie, drzema� bileter w szamerowanym z�otem uniformie. - Szszaa! Szszaa! - zabrzmia�o z rozmaitych punkt�w sali. - Prawdziwy wojak z niego - powiedzia� Claude. - Wzywa posi�ki. - Siadaj, Sidney. - Dziewczyna poci�gn�a go za r�kaw. - To jakie� �obuziaki. - Zapnij bluzk�, Angelo - sykn�� Tom. - Wida� ci cycki. Wsta� r�wnie� na wypadek, gdyby �o�nierz chcia� rozpocz�� b�jk�. - Prosz� usi��� - przem�wi� uprzejmie Claude, gdy bileter zbli�a� si� �rodkowym przej�ciem. - To najlepsza cz�� filmu. Za nic nie chcia�bym jej straci�. - O co tu chodzi? - zapyta� bileter, oty�y, mniej wi�cej czterdziestoletni m�czyzna o znudzonej minie, kt�ry na dziennej zmianie pracowa� w fabryce mebli. - Niech pan ich wyrzuci - odrzek� �o�nierz. - U�ywaj� nieprzyzwoitych s��w w obecno�ci tej pani. - Ja poprosi�em tylko, �eby pan zdj�� czapk� - obruszy� si� Claude. - Nie m�wi�em nic wi�cej. Prawda, Tom? - Tak, prosz� pana - podchwyci� Tom zwracaj�c si� do biletera. - On nic wi�cej nie m�wi�. Cierpi na rzadko spotykan� chorob� oczu. - Co takiego? - zdziwi� si� bileter. - Mo�e doj�� do awantury, je�eli pan nie wyrzuci �obuz�w - zawo�a� �o�nierz. - Dlaczego, ch�opcy, nie przesi�dziecie si� na inne miejsca? - podj�� bileter. - On to wyt�umaczy� - odpowiedzia� Claude. - Cierpi� na rzadko spotykan� chorob� oczu. - �yjemy w wolnym kraju - podchwyci� Tom. - Cz�owiek p�aci za wej�cie i siada, gdzie mu si� podoba. A on co sobie my�li? �e jest kim? Mo�e to Adolf Hitler, no nie? Wielka szyszka! Tylko dlatego, �e ma na sobie mundur! Ale na pewno nie by� nigdy bli�ej Japo�czyk�w ni� w Kansas City w Missouri. Przychodzi tutaj, daje z�y przyk�ad ameryka�skiej m�odzie�y, publicznie maca dziewczyn�. W mundurze! - Zlej� �obuz�w, je�eli pan ich nie wyrzuci - zagrozi� �o�nierz zaciskaj�c pi�ci. - Ty u�ywasz brzydkich wyraz�w - zaatakowa� bileter Toma. - S�ysza�em na w�asne uszy. Gdzie indziej. Nie w tym kinie. Zmiataj st�d. Tymczasem ca�a widownia zacz�a ju� szemra�. Bileter nachyli� si�, chwyci� za sweter Toma, kt�ry poczu� na sobie ci�k� r�k� i zrozumia�, �e temu przeciwnikowi nie da rady. - Idziemy, Claude - powiedzia� wstaj�c i zaraz zwr�ci� si� do biletera: - Ju� dobrze, prosz� pana. Niech b�dzie. Nie chcemy robi� zamieszania. Zwr�ci nam pan pieni�dze za bilety i p�jdziemy. - Jeszcze czego! - zawo�a� bileter. Tom usiad� znowu. - Znam swoje prawa! - oznajmi� tak g�o�no, �e jego okrzyk zag�uszy� strzelanin� z ekranu. - No! Niech mnie pan uderzy! Prosz�! Niech mnie pan pobije! - Spok�j... Spok�j - westchn�� bileter. - Zwr�c� wam pieni�dze. Zbierajcie si�. Ch�opcy wstali. Tom u�miechn�� si� do �o�nierza. - Ostrzeg�em ci�, Sidney. Czekam przed kinem. - Id� do diab�a i popro� mamusi�, �eby ci zmieni�a pieluszki - odburkn�� tamten i ci�ko opad� na fotel. W poczekalni bileter wyp�aci� ch�opcom po trzydzie�ci pi�� cent�w z w�asnej kieszeni i za��da� od nich pokwitowania, aby przedstawi� je w�a�cicielowi kina. Tom skre�li� nazwisko swojego nauczyciela algebry, Claude - prezesa banku, w kt�rym jego ojciec mia� konto. - I �ebym nie widzia� was tu wi�cej - powiedzia� bileter. - To miejsce publiczne - zaoponowa� Claude. - Jak pan nas zaczepi, dowie si� o tym m�j ojciec. - A kto jest twoim ojcem? - zaniepokoi� si� tamten. - To si� oka�e. We w�a�ciwym czasie - rzuci� Claude tonem pogr�ki. Ch�opcy opu�cili poczekalni� z godno�ci�, lecz na ulicy zacz�li klepa� si� nawzajem po plecach i wybuchn�li �miechem. By�o wcze�nie. Film mia� sko�czy� si� dopiero za p� godziny, wi�c przeszli na drug� stron� ulicy i w jad�odajni wydali pieni�dze biletera na kaw� i paszteciki z mi�sem. Radio stoj�ce za bufetem by�o w��czone. Spiker m�wi� o sukcesach, jakie armia ameryka�ska osi�gn�a tego dnia w Niemczech oraz o prawdopodobie�stwie, �e niemieckie naczelne dow�dztwo zorganizuje ostatni� redut� obronn� w Alpach Bawarskich. Tom s�ucha� tego z wyrazem niesmaku na okr�g�ej twarzy przypominaj�cej buzi� ma�ego dziecka. Wojna nudzi�a go �miertelnie. Nie mia� nic przeciwko samym walkom, ale robi�o mu si� niedobrze od ustawicznych bredni o idea�ach, po�wi�ceniach i naszych bohaterskich ch�opcach. By� pewien, �e jego nikt i nigdy nie zaci�gnie do wojska. - Prosz� pani! - zawo�a� pod adresem kelnerki, kt�ra siedzia�a za bufetem i polerowa�a paznokcie. - Nie da�oby si� pu�ci� troch� muzyki? Patriotyzmu mia� dosy� w domu - dzi�ki siostrze i bratu. - Nie ciekawi�cie ch�opcy, kto wygrywa wojn�? - odpowiedzia�a sennie. - My mamy kategori� F - powiedzia� Tom. - Cierpimy na rzadko spotykan� chorob� oczu. - Ach, moja rzadko spotykana choroba oczu! - westchn�� Claude pochylony nad fili�ank� kawy. Obydwaj parskn�li zn�w �miechem. Kiedy drzwi otworzy�y si� i publiczno�� zacz�a wychodzi�, ch�opcy byli na posterunku przed kinem. Tom odda� przyjacielowi zegarek, �eby nie rozbi� go przypadkiem. Sta� nieruchomy, absolutnie opanowany, z r�kami zwisaj�cymi mi�kko wzd�u� cia�a. Mia� nadziej�, �e �o�nierz nie wyszed� z sali przed ko�cem seansu. Claude spacerowa� nerwowo tam i z powrotem. Twarz mia� spocon�, poblad�� z wra�enia. - Co? Jeste� pewien swego? - zapyta�. - Zupe�nie pewien? - Skurwysyn wygl�da na mocnego draba. Nie by�bym taki pewien, gdybym by� tob�. - Nie martw si� o mnie - odpowiedzia� Tom. - Trzymaj tylko na dystans gapi�w, �ebym mia� dosy� miejsca. Nie chc� dopu�ci� do zwarcia. - Zmru�y� oczy. - No, mamy go! �o�nierz i jego dziewczyna weszli na chodnik. On wygl�da� na dwadzie�cia dwa, mo�e dwadzie�cia trzy lata. By� t�gawy i mia� pos�pn� twarz o grubo ciosanych rysach; bluza mundurowa wydyma�a si� na przedwcze�nie wydatnym brzuchu, lecz wszystko to sprawia�o wra�enie si�y. Nie nosi� naszywek podoficerskich na r�kawie ani te� �adnych baretek. W�adczo trzyma� dziewczyn� za rami�, pilotowa� j� w ludzkim strumieniu. - Pi� mi si� chce - m�wi� w�a�nie. - I co? Wdepniemy gdzie na piwko? Tom post�pi� kilka krok�w, zatrzyma� si� przed nim, barykaduj�c mu drog�. - O, znowu jeste�! - rzuci� gniewnie �o�nierz. Przystan�� na moment. Nast�pnie ruszy� naprz�d i odepchn�� ch�opca. - Nie rozbijaj si�! - zawo�a� Tom i chwyci� przeciwnika za r�kaw. - Nie p�jdziesz nigdzie. �o�nierz zatrzyma� si� zdziwiony. Z g�ry spojrza� na ch�opca, kt�ry by� przynajmniej o trzy cale ni�szy od niego, mia� jasne w�osy i w swoim starym, granatowym swetrze oraz trzewikach na gumowych podeszwach prezentowa� si� nieszkodliwie. - Czupurny jeste� jak na p�taka w twoim wieku. No, zmiataj z drogi! - powiedzia� �o�nierz i jedn� r�k� odtr�ci� go na bok. - Co si� rozbijasz, Sidney? - zawo�a� Tom i mocno uderzy� go w pier� wierzchem d�oni. Ludzie zaczynali gromadzi� si� doko�a, przypatrywa� ciekawie. �o�nierz poczerwienia� na twarzy. Wida� by�o, �e gniew w nim wzbiera. - R�ce przy sobie, g�wniarzu, bo oberwiesz. - Co ci� napad�o, ch�opcze? - odezwa�a si� dziewczyna. - Daj lepiej spok�j g�upim �artom. Przed wyj�ciem z kina umalowa�a usta, lecz na podbr�dku mia�a �lady szminki i najwidoczniej kr�powa�o j�, �e zwraca na siebie powszechn� uwag�. - To nie �arty, Angelo - powiedzia� Tom. - Przesta� wyg�upia� si� z t� Angel�! - hukn�� �o�nierz. - ��dam przeprosin - podj�� Tom. - Co najmniej przeprosin - podchwyci� Claude. - Oni ��daj� przeprosin? Za co? - �o�nierz zwr�ci� si� do niewielkiego t�umku, kt�ry zd��y� zgromadzi� si� doko�a. - To jakie� pomylone dzieciaki! - Albo przeprosisz za obelgi, jakimi twoja dama obrzuci�a nas w kinie - podj�� Tom - albo poniesiesz konsekwencje. - Idziemy na prawo, Angelo - powiedzia� �o�nierz, lecz Tom chwyci� go zn�w za r�kaw i mocno szarpn��. Szew na ramieniu bluzy pu�ci� i p�k� z trzaskiem. �o�nierz odwr�ci� g�ow�, by obejrze� szkod�. - Do diab�a! Podar�e� mi bluz�, �obuzie! - Powiedzia�em przecie�, �e nie p�jdziesz nigdzie. Tom cofn�� si� nieco, ugi�� r�ce w �okciach, rozprostowa� palce. - A ty nie b�dziesz mi dar� munduru! - krzykn�� tamten. - Kim by� nie by�, p�taku! Zamachn�� si� i p�ask� d�oni� uderzy� ch�opca, kt�ry zrobi� unik i przyj�� cios lewym ramieniem. - Oo! - wrzasn�� podnosz�c praw� d�o� do uderzonego miejsca. Zgi�� si� w p�, jak gdyby strasznie go bola�o. - Widzieli pa�stwo? - zwr�ci� si� Claude do widz�w. - Widzieli pa�stwo? Ten drab uderzy� mojego koleg�. - Pos�uchaj no pan, panie wojak - zabra� g�os szpakowaty m�czyzna w nieprzemakalnym p�aszczu. - Nie wypada bi� ma�ego ch�opca. - Da�em mu tylko klapsa - wyja�ni� uprzejmie �o�nierz. - Smarkacz zaczepia mnie ci�gle, wi�c... Tom wypr�y� si� nagle i zaci�ni�t� pi�ci� trafi� przeciwnika w szcz�k� - nie za mocno, aby go nie sp�oszy�. W tej sytuacji nic nie mog�oby ju� powstrzyma� �o�nierza. - Sam chcia�e�, szczeniaku! - krzykn�� i natar� na Toma, ten za� cofn�� si� troch� i plecami odepchn�� gapi�w. - Miejsce! - zawo�a� Claude. - Dajcie walcz�cym miejsce! - Sidney! - pisn�a dziewczyna. - Zabijesz go! Sidney! - Nie. Dam tylko lekcj� �obuzowi. Przetrzepi� mu sk�r�. Tom zebra� si� w sobie. Lewym sierpem trafi� przeciwnika w skro� a jednocze�nie jego prawa pi�� wyl�dowa�a w samym do�ku. �o�nierz z g�uchym charkotem wypu�ci� z p�uc powietrze. Tom cofn�� si� troch� tanecznym krokiem. - To zgroza - odezwa�a si� jaka� kobieta. - Taki wielki m�czyzna. Kto� powinien temu przeszkodzi�. - Wszystko w porz�dku - zaoponowa� jej m��. - On powiedzia�, �e mu przetrzepie sk�r� i tyle. �o�nierz zamachn�� si� od prawej - powoli, ci�ko. Tom zrobi� znowu unik i obydwiema pi�ciami zaatakowa� ods�oni�ty brzuch przeciwnika, kt�ry zgi�� si� w p� i w tym momencie zacz�� odbiera� pot�ne ciosy w twarz i czo�o. Plu� krwi�, niepewnie os�ania� g�ow� r�kami, p�niej popr�bowa� zwarcia. Tom lekcewa��co pozwoli� si� obj��, lecz wolnymi r�kami j�� bombardowa� zawzi�cie nerki przeciwnika. �o�nierz osun�� si� z wolna na jedno kolano. Spogl�da� na Toma t�po przez krew sp�ywaj�c� mu z rozci�tego czo�a. Angela p�aka�a. Gapie milczeli. Tom cofn�� si� o krok. Nie by� nawet zdyszany. Na policzkach mia� nik�e rumie�ce pod delikatnym, jasnoblond ch�opi�cym zarostem. - M�j Bo�e! - westchn�a pani, kt�ra uprzednio domaga�a si�, by kto� temu przeszkodzi�. - A wygl�da na takie niewini�tko! - I co? Wstajesz? - zwr�ci� si� Tom do przeciwnika, kt�ry patrzy� na niego i nieporadnie kr�ci� g�ow�, by strz�sn�� krew zalewaj�c� mu oczy. Angela przykl�k�a obok, chusteczk� do nosa zacz�a ociera� jego rany. Ca�a awantura trwa�a nie d�u�ej ni� trzydzie�ci sekund. - Na dzisiaj starczy, prosz� pa�stwa - oznajmi� Claude i otar� twarz zwil�on� potem. Tom wyst�pi� z kr�gu przypatruj�cych mu si� kobiet i m�czyzn. Wszyscy milczeli, jak gdyby tego wieczora ogl�dali co� gro�nego, przeciwnego naturze, co�, o czym chcieliby zapomnie� jak najpr�dzej. U skrzy�owania ulic Claude dop�dzi� przyjaciela. - Stary! - zawo�a�. - Jak pragn� zdrowia, stary! Fajno dzi� pracowa�e�. Kombinowa�e�, co? M�drze kombinowa�e�! - "Zabijesz go, Sidney!" - pisn�� Tom na�laduj�c g�os Angeli i parskn�� �miechem. Czu� si� cudownie. Przymkn�wszy oczy, wspomina� zetkni�cia swoich pi�ci ze sk�r�, z ko��mi, z mosi�nymi guzikami bluzy mundurowej. - Pierwszorz�dnie by�o - powiedzia�. - Pierwszorz�dnie, ale za kr�tko. Powinienem bawi� si� z nim d�u�ej, ale c�... To by� w�r g�wna. Na drugi raz wytypujemy kogo�, kto potrafi walczy�. - Stary! - odezwa� si� zn�w Claude. - Ja mia�em frajd�! Prawdziw� frajd�! Chcia�bym zobaczy� jutro g�b� tego go�cia. Kiedy nast�pna robota? Tom wzruszy� ramionami. - Kiedy? Jak b�d� w formie. Dobranoc, Claude. Nie �yczy� sobie towarzystwa kolegi. Wola� by� sam i sekunda po sekundzie prze�ywa� znowu stoczon� niedawno walk�. Claude przywyk� do takiego rodzaju raptownych po�egna�, wi�c i to przyj�� z nale�ytym szacunkiem. Geniusz ma swoje prawa. - Dobranoc - powiedzia� tylko. - Do jutra. Tom po�egna� go skinieniem r�ki, odwr�ci� si� i ruszy� w d�ug� drog� do domu. Z regu�y wybiera� odleg�e dzielnice miasta, gdy nawiedza� go wojowniczy nastr�j. W bli�szym s�siedztwie by� zbyt dobrze znany, wi�c wszyscy unikali go przezornie. Szybko szed� ciemn� ulic� w kierunku zapachu zalatuj�cego od rzeki. Od czasu do czasu ta�czy� przez chwil� doko�a latarnianego s�upa. Pokaza� im. Pokaza�! No i poka�e jeszcze. Wszystkim! Kiedy skr�ca� w ostatni� przecznic�, zobaczy� swoj� siostr� Gretchen, kt�ra zmierza�a w stron� domu od przeciwnej strony. Nie widzia�a go, bo sz�a z opuszczon� g�ow� i �pieszy�a si� najwyra�niej. Wola� z ni� nie rozmawia�. Od czasu gdy mia� osiem lat, nie powiedzia�a nigdy nic, czego s�ucha�by ch�tnie. Patrza�, jak Gretchen prawie biegnie i ko�o drzwi s�siaduj�cych z oknem wystawowym piekarni wyjmuje klucz z torebki. Mo�e kiedy� p�jdzie za ni� ukradkiem, wy�ledzi, co tak naprawd� jego siostra robi wieczorami. W tej chwili otworzy�a drzwi i wesz�a do sieni. Tom czeka�, by zd��y�a wej�� na pi�tro i znale�� si� na pewno w swoim pokoju. Wreszcie przeci�� jezdni� i zatrzyma� si� przed frontonem odrapanego szarego budynku z drewna. Jego dom! Urodzi� si� w tym domu. Przyszed� na �wiat troch� za wcze�nie, wi�c nie by�o czasu na przewiezienie matki do szpitala. Ile razy s�ysza� opowiadanie o tym wydarzeniu? I co? Wielkie rzeczy urodzi� si� w domu! Kr�lowa nie opuszcza pa�acu w takich przypadkach. Nast�pca tronu pierwszy raz ogl�da �wiat�o dzienne w kr�lewskiej sypialni. Dom sprawia� wra�enie takie, jak gdyby by� opuszczony, got�w do rozbi�rki. Tom splun�� z obrzydzeniem. Patrza� na ruder� i zamiera�o jego radosne uniesienie. Okno sutereny, w kt�rej pracowa� ojciec, by�o o�wietlone. Jak zawsze! Twarz ch�opca spochmurnia�a. Ca�e �ycie w piwnicy! Co oni wszyscy widz�? Nic. Otworzy� drzwi kluczem i pocz�� wspina� si� na drugie pi�tro, gdzie zajmowa� pok�j wsp�lnie z Rudolfem. Cicho, ostro�nie szed� skrzypi�cymi schodami. Bezszelestne poruszanie si� uwa�a� za punkt honoru. Wyj�cia z domu i powroty stanowi�y jego osobist� spraw�. Zw�aszcza w podobne jak ta noce. Na r�kawie swetra mia� �lady krwi. Nie �yczy� sobie, by kto� zobaczy� go i podni�s� lament z tej przyczyny. Kiedy po cichu zamkn�� drzwi za sob�, us�ysza�, �e Rudolf r�wno oddycha we �nie. Uk�adny, solidny Rudolf. Idea� d�entelmena, pachn�cy past� do z�b�w, zawsze prymus w klasie, ulubieniec wszystkich. On nie wraca nigdy do domu upaprany krwi�. Nie! �pi przyk�adnie by nie zmarnowa� przyk�adnego ranka. Mo�e by� przecie� klas�wka z matematyki albo trygonometrii. Tom rozebra� si� po ciemku i niedbale rzuci� na krzes�o garderob�. Nie mia� ochoty odpowiada� na �adne pytania brata. Rudolf to nie sojusznik. Jest po przeciwnej stronie. Niech sobie b�dzie. Kogo to obchodzi? Tom jednak�e obudzi� brata, k�ad�c si� do wsp�lnego ��ka. - Gdzie by�e�? - zapyta� sennie Rudolf. - W kinie. - Dobry film? - Parszywy. Cicho le�eli w ciemno�ciach. Rudolf przesun�� si� bli�ej swojego brzegu ��ka. Sypianie razem z bratem uwa�a� za poni�aj�ce. W pokoju by�o zimno, bo wiatr znad rzeki wdziera� si� przez otwarte okno. Rudolf zawsze otwiera� je szeroko na noc. Gdy mia� jak�� zasad�, stosowa� si� do niej niez�omnie. Sypia� w pi�amie. Tom nie. Rozbiera� si� tylko do kr�tkich kaleson�w. Dwa razy w tygodniu miewali sprzeczki na ten temat. Rudolf poci�gn�� nosem. - Do licha - mrukn�� - �mierdzisz jak dzikie zwierz�. Co ty robi�e�? - Nic szczeg�lnego - odpowiedzia� Tom. - Nie moja wina, �e tak �mierdz�. Gdyby to nie by� m�j brat, st�uk�bym mazgaja na kwa�ne jab�ko, pomy�la�. �a�owa�, �e nie ma pieni�dzy, by wybra� si� do Alicji, za dworzec kolejowy. Kosztem pi�ciu dolar�w straci� cnot� i kilka razy bywa� tam jeszcze p�niej. Dzia�o si� to latem. Pracowa� wtedy na rzecznej pog��biarce i ojcu m�wi�, �e zarabia o dziesi�� dolar�w tygodniowo mniej, ni� otrzymywa� faktycznie. Alicja, �niada i czarnow�osa, t�ga dziewczyna z Wirginii, dawa�a mu dwa razy za te same pi�� dolar�w, bo mia� dopiero czterna�cie lat i by� strasznie zielony. Przyda�aby si� dzi� na zako�czenie wieczoru! O Alicji nie powiedzia� Rudolfowi. To z pewno�ci� prawiczek. Pogardliwie odnosi si� do seksu albo czeka na jak�� gwiazd� filmow�, albo mo�e jest pedziem. Kiedy� powie o wszystkim Rudolfowi. Powie i b�dzie obserwowa� jego min�. Dzikie zwierz�! Ha, je�eli tak o nim my�l�, niech b�dzie ich prawda! Dzikie zwierz�! Zamkn�� oczy i usi�owa� przypomnie� sobie dok�adnie, jak wygl�da� ten �o�nierz, gdy kl�cza� na chodniku, a krew sp�ywa�a mu po twarzy. Obraz by� wyra�ny, ale nie cieszy� ju� Toma. Zacz�� dr�e�. W pokoju by�o zimno, ale nie ch��d wywo�ywa� jego dreszcze. 5 Gretchen siedzia�a w swoim pokoju przed ma�ym lusterkiem opartym o �cian� i ustawionym na toaletce. By� to stary st� kuchenny, kt�ry kupi�a za dwa dolary na licytacji rozmaitych rupieci i pomalowa�a na r�owo. Znajdowa�y si� na nim s�oiki z kosmetykami, szczotka w srebrnej oprawie (prezent na osiemnaste urodziny), trzy ma�e flakoniki perfum, komplet przybor�w do manikiuru - wszystko to u�o�one porz�dnie na czystym r�czniku. Gretchen by�a ubrana w stary szlafrok. Znoszona flanela grza�a sk�r� i dawa�a takie samo uczucie mi�ej przytulno�ci jak niegdy�, kiedy Gretchen by�a podlotkiem i ubiera�a si� w ten szlafrok po powrocie do domowego ciep�a z ch�odu panuj�cego na dworze. Tego wieczora potrzebowa�a mi�ej przytulno�ci bardziej ni� kiedykolwiek. Ligninow� chusteczk� star�a krem z twarzy. Cer� mia�a bardzo bia��. Odziedziczy�a j� po matce, podobnie jak oczy niebieskie z fio�kowym odcieniem. O jej podobie�stwie do ojca �wiadczy�y proste, czarne w�osy. Gretchen by�a pi�kna - zdaniem matki r�wnie pi�kna jak ona niegdy�, w wieku c�rki. Matka zaklina�a j� ustawicznie, aby nie pozwoli�a skala� si� tak, jak jej si� zdarzy�o. Lubi�a u�ywa� takich s��w jak skalanie i twierd