Leibniz i Hiob_ Metafizyka zla - KOLAKOWSKI LESZEK

Szczegóły
Tytuł Leibniz i Hiob_ Metafizyka zla - KOLAKOWSKI LESZEK
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Leibniz i Hiob_ Metafizyka zla - KOLAKOWSKI LESZEK PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Leibniz i Hiob_ Metafizyka zla - KOLAKOWSKI LESZEK PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Leibniz i Hiob_ Metafizyka zla - KOLAKOWSKI LESZEK - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LESZEK KOLAKOWSKI Leibniz i Hiob: Metafizykazla I DOSWIADCZENIE ZLA Przeglad ludzkich rozmyslan na temat zla bylby tym samym, co przeglad calych dziejow teologii, filozofii, religii i literatury - od Rigwedy przez Platona, przez Dostojewskiego do Jana Pawla II. Przeglad zas faktycznych dzialan zla w zyciu ludzkim bylby tym samym, co przeglad calej historii ludzkosci, od plemion paleolitycznych do tej wlasnie chwili.Znane sa dwa sposoby - kazdy z licznymi odmianami - w jakie filozofowie, teologowie, uczeni i zreszta zwyczajni ludzie usilowali w ciagu stuleci uporac sie z tak zwanym problemem zla. Nie inaczej niz w przypadku wszystkich wielkich spraw ludzkich mozemy albo probowac rozwiazac "problem", albo pozbyc sie go, oswiadczajac, ze jest on zle postawiony i ze po prostu nie istnieje. Wsrod tych, co starali sie zagadke zla zglebic, znajdujemy wyznawcow dwoch przeciwstawnych (przynajmniej tak sie zdaje) opcji metafizycznych: manichejczykow i chrzescijan. Wsrod tych, co uniewazniali pytanie (z powodow rozmaitych), sa niektorzy mistycy, niektorzy panteisci, wszyscy marksisci i komunisci, wiekszosc innych utopistow, wiekszosc glosicieli naturalistycznego pogladu na swiat, jak wyznawcy Nietzschego, nazisci i darwinisci filozofujacy. Jest prawda trywialna, ze pojecie zla jako czystej negatywnosci jest zwyczajna dedukcja z wiary w jedynego Stworce, ktory poza tym, ze jest jedyny, jest zarazem nieskonczenie dobry. Jest to, powtarzam, dedukcja, nie zas sprawa doswiadczenia. Teodycea chrzescijanska podejmowala ogromny, heroiczny wysilek, by dac odpowiedz na najpospolitsze doswiadczenie zwyklych ludzi, doswiadczenie zla. Kiedy swiety Augustyn powiada, ze sama obecnosc zla musi byc dobra, inaczej bowiem Bog nie pozwolilby zlu sie pojawic, mowi cos, co w kategoriach chrzescijanskich jest oczywiste: cokolwiek jest, jest dobre, istnienie jako takie jest dobre. Jest to wydedukowane z idei Boga; zaklada, ze Bog mogl byl zla nie dopuscic, ale z powodow, ktore On zna lepiej, wolal na nie zezwolic. Leibniz wyjasnia te powody blizej, takze w drodze dedukcji. Dowiodlszy koniecznego istnienia Boga i osobno Jego najwyzszej dobroci, wnosi stad, ze Bog musial byl stworzyc najlepszy swiat, jaki jest logicznie pojmowalny, i to jest swiat, ktory zamieszkujemy; kazdy inny bylby gorszy. Slawne szyderstwa Woltera w tej sprawie sa zbyt latwe. Leibniz byl swiadom okropnosci zycia. Mimo to wiara w najwyzsza dobroc stworzenia jest nieodparta przy zalozeniu takiej idei Boga. Bog w swojej wszechogarniajacej madrosci rozwiazal nieskonczenie zawile rownanie wariacyjne, za pomoca ktorego obliczyl, jaki swiat wytworzylby maksimum dobra. Chrzescijanska tradycja podkreslala zawsze, za Platonem, odroznienie miedzy zlem moralnym i cierpieniem. Zlo moralne, malum culpae, jest nieuchronnym skutkiem obecnosci wolnej woli ludzkiej (albo i anielskiej) i stworca wykalkulowal, ze swiat zaludniony stworzeniami rozumnymi i obdarzonymi wolna wola, a wiec zdolnymi do czynienia zla, wyprodukuje wiecej dobra anizeli swiat, ktorego mieszkancy byliby faktycznie automatami, tak zaprogramowanymi, ze nigdy by zla nie czynili (zapewne, chociaz Leibniz nie mowi tego explicite, nie mogliby tez dobra czynic, bo dobrymi nazywamy na ogol uczynki z wyboru, nie zas pod przymusem spelniane). Co do cierpien, ktore nie sa przez ludzi sprawione (malum poenae, w chrzescijanskiej mowie), mamy dwie mozliwe odpowiedzi. Jedna powiada, ze jest to dzielo zlosliwych duchow, ktore Bog dopuszcza, by nas pokarac, poprawic, ostrzec itd. Inna, w duchu Leibnizjanskim, wyjasnia, ze cierpienia takie sa wynikiem dzialan praw natury, Bog zas nie jest w tym sensie wszechmocny, by mogl wszystko ze wszystkim w dowolnych ukladach polaczyc i nalozyc na swiat fizyczny porzadek, gdzie rzeczy nie poruszalyby sie wedle regularnosci scislych i nie zderzaly ze soba. Ci mysliciele chrzescijanscy, ktorzy, jak pozni nominalisci, a wsrod naszych wspolczesnych Szestow, wierzyli, ze Bog jest wszechmocny w sensie absolutnym, ze moze, na przyklad, zmieniac przeszlosc albo ustanawiac dekretem prawa matematyki i przykazania moralne, byli bardziej wystawieni na tradycyjne oskarzenie epikurejskie: skoro jest zlo, to Bog albo jest zly, albo bezsilny, albo zly i bezsilny zarazem. Krytyka ta jednak nie godzi w teodycee Leibnizjanska, wedle ktorej Bog nie moze zmieniac regul logiki i matematyki, co nie jest bynajmniej ograniczeniem Jego wszechmocy; reguly te sa prawomocne same w sobie, nie sa Bogu narzucone jak obce jakies prawodawstwo, ale sa z nim identyczne. Nie powinnismy przeto sie uskarzac i Boga pytac, czemu to nie wyprodukowal rajskiego swiata bez cierpien. Bog zreszta nie obiecal nam nigdy, ze bedzie nieustannie zawieszal prawa natury dla naszej przyjemnosci i czynil cuda, aby nie dopuscic do tego, by ludzie sobie wzajem szkodzili, tak ze nie byloby wojen, tortur, nie byloby Oswiecimia ani Gulagu. Wszystko to sa sprawy wiadome i trywialne. Trudno jednakowoz dziwic sie temu, ze wielu ludzi nie umialo znalezc w tym schemacie teologicznym zadowalajacej odpowiedzi na pytanie o zlo, ktorego doswiadczaja, z ktorym zmierzyc sie musza i ktore czynia. Nie brzmi to przekonujaco dla zwyklego zdrowego rozsadku, ze zlo jest czysta nieobecnoscia, zjawiskiem negatywnym, ze i diabel jest dobry w akcie istnienia swojego i ze ludzkie cierpienia i bol sa czastkami najdoskonalszego urzadzenia, jakie Bog mogl dla swiata wymyslic. Umysl zwyczajny bylby raczej sklonny powtorzyc slawne pytanie, jakie Wolter zadawal po trzesieniu ziemi w Lizbonie: a wiec swiat bylby gorszy, gdyby tej katastrofy nie bylo? My tez mozemy, jak sie zdaje, zapytac: a wiec swiat bylby gorszy, niz jest gdyby nie bylo Oswiecimia ani Gulagu, a takze gdybym ja sie nie skaleczyl w palec, krojac pomidory? Znowu: zle postawione pytanie wedle madrosci Leibniza i zreszta kazdego teologa chrzescijanskiego. Nikt z nich nie powiada przeciez, ze potrafi owym algorytmem boskim sie posluzyc i okazac, ze taki czy inny poszczegolny fakt zla i cierpienia, jakkolwiek bylby straszliwy, jest przy blizszym wejrzeniu dobry w nieskonczonym globalnym bilansie, bo kazdy taki fakt albo wieksze zlo uniemozliwia, albo umozliwia wieksze dobro. Bilans tylko Bogu jest znany, my nie mozemy starac sie - beznadziejnie - o jego odtworzenie. Nie mamy zreszta pojecia, jak mozna by mierzyc i ilosciowo porownywac poszczegolne rodzaje zla i dobra w ich rozmaitosci nieskonczonej. Wlasciwa nasza postawa polegac ma na tym, by planom boskim ufac z gory, bez kalkulacji i skarg, przyjac te plany z cala ludzka masa nieszczescia i obojetnym niszczycielstwem natury. Co do pomyslu, jaki zarowno od sw. Augustyna, jak od Hegla jest nam znany, wedle ktorego zlo jest potrzebne z racji estetycznych, jako ze przyozdabia swiat kontrastami i rozmaitoscia, jaka tworzy, brzmi on chyba jeszcze bardziej odpychajaco. Zrozumiale jest, ze w obliczu tylu meczacych zagadek umysl ludzki pokusil sie o inne rozwiazanie, ktore zwykle zwiemy, slusznie czy nie, manichejskim. Rozwiazanie to odsyla nas do starej mitologii iranskiej; jest przekonujace i wydaje sie zgodne z doswiadczeniem codziennym. Powiada ono, ze sa dwie moce albo dwaj blizniacy-bogowie, walczacy ze soba, i ze zlo, jakie z doswiadczenia znamy, tj. cierpienie, jest zwyczajnie dzielem zlego wladcy. Teologia manichejska, w odroznieniu od swoich zoroastrianskich zrodel, a w zgodzie ze swymi krewnymi gnostykami (niektorymi przynajmniej) i w niezgodzie z doktryna chrzescijanska, widziala w materii dzielo zlej mocy. Manichejski obraz swiata jest nieustajaca pokusa chrzescijanskiego, w ogolnosci europejskiego umyslu. Ze moce szatanskie, jakiekolwiek ich pochodzenie, probuja niestrudzenie, i nieraz skutecznie, zrujnowac dobroczynne plany Boga, jest to mysl, ktora moze sie nam wydawac zgodna ze zdrowym rozsadkiem. Manicheizm daje sie zaabsorbowac przez umysl nasz z niewielkim oporem. Nawet judaizm, ktory ma reputacje religii jednego Boga par excellence, modelu myslenia monoteistycznego, nie jest wolny od tej pokusy. Gershom Scholem, niezrownany znawca Kabaly i mistyki zydowskiej, powiada nam, ze ksiega Zohar czesto ukazuje zlo jako cos realnego i pozytywnego, nie po prostu negacje. Moce Boga stanowia calosc harmonijna, sady jego sa dobre, o ile jednak jego prawa reka rozdziela milosc i milosierdzie, to lewa reka jest organem jego gniewu, a kiedy dziala niezaleznie od prawej, ukazuje sie zlo radykalne, krolestwo Szatana. Nie wiemy, czy Jakub Boehme znal pisma kabalistyczne, ale jego teozofia wyraza podobna intuicje: zlo jest negatywna zasada boskiego gniewu; jest od woli ludzkiej niezawisle i niejako zalozone w budowie swiata. Niektorzy platonicy starozytni (np. Plutarch z Cheronei, Numenius) rowniez poddali sie wierze w dwie moce niezalezne, zla i dobra. Dla Plotyna jednakze zlo jest po prostu nieuchronnym najnizszym szczeblem drabiny Bytu; absolutna dobroc Jednego nie mogla zapobiec naturalnemu spadkowi rzeczywistosci w materie, chociaz ohydna jest doktryna gnostykow, wedle ktorej sam Stworca swiata jest zly. Nawet w dogmatach Kosciola rzymskiego odnajdujemy pozostalosci tej "dualistycznej" teologii. Materia, oczywiscie, nie moze byc zla. Kosciol jednak potepil w 1347 r. teorie Mikolaja Autrecourt, ktory twierdzil, ze swiat jest absolutnie doskonaly zarowno w calosci, jak we wszystkich swoich czesciach (universum est perfectissimum secundum se et secundum omnes partes suas), zapewne dlatego, ze twierdzenie tak smiale moze sugerowac, ze zla po prostu nie ma, nie ma grzesznej woli skazonych stworzen, ludzkich czy diabelskich. Ale katolicka wiara w wiecznosc piekla i w nieodwracalny upadek zlych aniolow zakladac sie zdaje, ze pewne - w rzeczy samej ogromne - polacie zla sa niezniszczalne, nieuleczalne, nie do odkupienia, ze swiat na zawsze bedzie podzielony na dwa obszary, moralnie sobie przeciwstawne. Jakoz niektorzy ojcowie wschodni i niektorzy pozniejsi teologowie nie mogli tych dogmatow strawic ani ich pogodzic z obrazem absolutnie dobrego, milujacego Stworcy. Dogmatyczne orzeczenia Kosciola uczyly nas nieraz, ze zlo moralne, choc Bog je dopuszcza, nigdy nie jest przez Niego sprawione. Nieszczescia i bolesci ludzkie, jesli nie mozna ich przypisywac zlej woli innych, sluza jednak dobrym celom. Kaplani i teologowie zwykli nieraz wyjasniac rozne cierpienia ludzi, poszczegolne katastrofy i nieszczescia jako czastki przemyslnego planu boskiego, Kosciol wszakze unikal oficjalnych komentarzy tego rodzaju; radzil nam raczej poprzestawac na globalnym, bezwarunkowym zaufaniu. Kazdy wie, rzecz jasna, ze cierpienia i katastrofy, wedle zwyklej miary oceniane, rozdzielane sa przypadkowo i niepodobna ich tlumaczyc w kategoriach ludzkich nagrod i przewinien, nagrod i kar. Hiob to wiedzial. Nie probowal konstruowac teodycei. Cale swe zycie byl zacnym czlowiekiem, a Bog wiedzial o tym. Jego nieszczescia nie sa odplata za jakies jego wystepki. Hiob cierpi strasznie bez racji zadnej, ale potrafi powiedziec "chocby mnie zabil wszechmocny - ufam" (Hi, 13:15); godzi sie z tym, iz Bog tylko jest zrodlem madrosci i ze drogi Jego sa niepojete. Bog sam zagniewany jest na doradcow Hioba, teologow, zapewne dlatego, ze ich zdaniem cierpienia Hioba sa nalezyta odplata za jego grzechy. Cala ksiega Hioba wydaje sie obalac teorie cierpienia jako sprawiedliwej kary. Oto co mowi Bog Hiobowi i zonie jego po wielu wiekach w sztuce Roberta Frosta A Masque of Reason: Przez lat tysiace mialem cie w pamieci Chcialem za pomoc twa ci podziekowac; Tys mi pozwolil zbudowac zasade Iz nie ma zwiazku, ktory czlowiek moglby Pojac pomiedzy tym, na co zasluzyl A tym, co za to dostaje. Zlo nieraz Odnosi tryumf, a cnota jest na nic. Zbyt dlugo-m zwlekal, by ci wytlumaczyc Bolesci twoje - bez sensu na pozor - Ktore cie kiedys tak srodze gnebily. Ale tez bylo to w naturze samej Tej proby, bys tych rzeczy nie rozumial; Bez sensu wydac sie musialem po to, By sens utrwalic... Dziekuje ci przeto, Zes mnie uwolnil z tych moralnych petow Co mnie z rodzajem ludzkim powiazaly... Z poczatku tylko czlowiek z wolnej woli Mogl dobro albo zlo wybierac sobie. Ja zas wyboru nie mialem. Musialem Za nim podazac, nagrody mu dawac Lub kary tak, by to potrafil pojac... Musialem rzadzic tak, by dobro kwitlo A to, co zle, doznalo pokarania. A tys to zmienil, tys mi dal swobode. Wybawicielem jestes twego Boga. (tlum. L. Kolakowski) Widzimy zgroze tej historii: najwyzsza dobroc nie daje sie pogodzic z wolna wola, jak ja pojmujemy; w kazdej sytuacji ta dobroc nie ma innej opcji, jak dobro maksymalizowac. Historia Hioba to zmienila: Bog jest wolny, moze wspierac nikczemnych i zameczac zacnych, wedle swego zyczenia czy kaprysu. Jesli tak, to teodycea jest niewykonalna i zbedna. Byc moze konsekwentna teodycea nigdy nie zostala napisana? W roznych mitologiach zlo daje sie wyjasnic; bogowie czesto dziela dwuznacznie zle i dobre jakosci. Nie odwazam sie tu zapuszczac w nadzwyczaj zawile losy hinduistycznych i buddyjskich teorii zla. Nietzsche powiada, ze buddyzm jest poza dobrem i zlem. Moze tak byc w niektorych odmianach buddyzmu, oczyszczonych z pozniej naroslych mitow. Dla medrcow buddyjskich i zapewne dla samego Gautamy swiat, jaki z doswiadczenia znamy, jest tylko nieszczesciem i bolem, wyzwolenie czy zbawienie na tym jeno polega, by go porzucic. Mysl ta nie jest obca roznym myslicielom europejskim. Pamietamy wszyscy niesmiertelne slowa umierajacego Sokratesa: Krytonie, winien jestem koguta Asklepiosowi. Znaczy to chyba tyle: tu oto konczy sie choroba zwana zyciem. Nie jest to jednak wierzenie powszechne. Niektorzy panteisci i niektorzy mistycy tak byli zanurzeni w boskiej przestrzeni, ze zlo stalo sie niezauwazalne. Boskie swiatlo przenika wszystko, nie ma powodu sie skarzyc, swiat jest pelen radosci, a "co z Boga jest, jest Bogiem", jak Eckhart powiada. Albo tez, slowami XVII-wiecznego mistyka francuskiego, Louisa Chardon: "Bog na niebie bardziej jest niebem moim niz niebo samo; w sloncu bardziej jest moim swiatlem niz slonce, w powietrzu bardziej jest powietrzem niz to powietrze, ktorym oddycham". Moze sie w rzeczy samej wydawac niezrozumiale, dlaczego to samo slowo ma byc uzywane dla nazwania cierpienia i zla moralnego. Niektorzy mysliciele, zarowno chrzescijanscy, jak poganscy, utozsamiali zlo ze zlem moralnym. Powiada Epiktet, ze nie ma zla ani dobra w rzeczach, ktore od woli naszej nie zaleza, ze ciosy losu, ktorych uniknac nie sposob, nie moga byc zlem i ze w samych sobie tylko szukac mamy dobra i zla; medrzec moze wszystko w dobro przemienic - chorobe, smierc, nieszczescia. Jedyna rzecza w swiecie, ktora jest Bogu przeciwna, jest grzech, powiada platonik z Cambridge, Benjamin Cudworts, a grzech jest nie-bytem, niczym. A i Bog sam powiedzial Katarzynie ze Sieny, ze zadne cierpienie nie moze odkupic winy naszej, tylko pokuta moze to uczynic; dodal takze, ze najgorszy grzech to odmowa lub brak ufnosci w boskie milosierdzie; rozpacz Judasza byla wiekszym grzechem i gorsza zniewaga Boga, anizeli zdradzenie Jezusa. Wyjasnienia takie podpowiadaja, ze cierpienie samo jest moralnie obojetne; nasza wola, nasze intencje, nasze czyny moga byc osadzane moralnie; innym ludziom ze zlosci bol zadawac jest zlem, znosic bol zlem nie jest. Jesli jednak postanawiam, ze slowa "zlo" uzywac mam, by opisac wlasne intencje, ale nie wlasne cierpienie, sugeruje jakby, ze to, co inni czynia, mnie nie obchodzi. Gdy mi cierpiec kaza, nie jest to, rzecz jasna, moje zlo, ale zlo przez nich sprawione. Czy mam powiedziec, ze moja sprawa to tylko moja wlasna swietosc, nie zas zlo w swiecie, nie pytanie, jak swiat uczynic lepszym? Moze to byc w zgodzie z doktryna moralna stoikow, lecz nie ze zdrowym rozsadkiem, ktory pouczac sie zdaje, ze powinienem nie tylko wlasne moje zlo potepiac, ale cale zlo w swiecie ludzkim. Tu jednak jest miejsce na inna restrykcje. Jesli ograniczamy slowo "zlo" do tego, co wola ludzka sprawia, nie mozemy jego sensu tak rozciagac, by obejmowalo cierpienie sprawione przez sily natury albo nawet przez ludzkie dzialania, jesli ich bolesne czy szkodliwe skutki nie byly zamierzone, lecz z przypadku wynikly. Skoro slowo "zlo" ma najoczywisciej skojarzenia moralne, to stosowanie go do trzesienia ziemi, zarazy czy smierci od pioruna zdaje sie zakladac, ze i takie wydarzenia pochodza z zamiaru, ze nic sie nie dzieje skutkiem slepych operacji praw przyrody, lecz wszystko z intencji. Jest to, rzecz jasna, sposob religijnego odczytywania swiata i nie musi byc ono sprzeczne z uznaniem praw przyrody. Wedle wielu teologow Bog we wszechwiedzy swojej wlaczyl wydarzenia naturalne w moralny porzadek kosmosu; zachodza one moca koniecznosci przyrody, ale maja zarazem cel moralny; nie postrzegamy ich jako cudow, ktore przerywaja porzadek przyczyn i skutkow. Takie czytanie jest blizsze Leibnizjanskiego swiata. A nawet przy zalozeniu, ze wszystkie wydarzenia naturalne sa bezposrednio przez Boga sprawione, tak iz swiat jest nieskonczonym szeregiem cudow, regularnosc w porzadku natury moze dzialac bez zaklocen, jak nam Malebranche tlumaczy. Ci, ktorzy z racji religijnych uniewazniaja - explicite czy implicite - "pytanie o zlo", wierza, rzecz jasna, w dobro, a dobro przenika caly materialny i duchowy wszechswiat. Na przeciwnym krancu teologicznego czy antyteologicznego widma znajdujemy tych, ktorzy twierdza, ze zarowno "dobro", jak "zlo" sa to figmenty mitologiczne. Istnieje, oczywiscie, przyjemnosc i bol, mozna je wytlumaczyc w granicach porzadku przyrodzonego; doswiadczenia te same w sobie nie niosa zadnych jakosci moralnych. Nic nie jest zle czy dobre samo w sobie, cos moze byc przyjemne lub przykre, korzystne lub szkodliwe - z dodatkiem "dla mnie, dla ciebie, dla niego", a bez tego dodatku nawet slowa "przyjemny" i "nieprzyjemny", nie mowiac juz o "dobrym" czy "zlym", sa beztresciwe. Tak w przyblizeniu wierzyli Hobbes, Hume, a nawet Spinoza (choc ten ostatni przypadek jest bardziej zawily). Nie potrzebujemy slowa "zlo" (das Bose), sadzi Nietzsche, slowo "niedobre" (das Schlechte) wystarcza. Ale coz jest "niedobre"? Chyba to, co przynosi niepozadane skutki albo mija sie z celem, jaki mamy na uwadze. Te sama doktryne sugeruje sam tytul slawnego dziela Konrada Lorenza o agresji: Das sogenannte Bose. W granicach naturalistycznego czy materialistycznego obrazu rzeczywistosci tradycyjne jakosci "zly" i "dobry" sa juz to nie do przyjecia, juz to bezuzyteczne i mylace, podpowiadaja bowiem, ze cos moze unosic te jakosci bezwarunkowo, nie zas zaleznie od okolicznosci, a taki sens moze byc latwo podejrzany o pochodzenie religijne. Widzimy to, miedzy innymi, w pogladzie na swiat marksistowskim i komunistycznym. Oto przyklad z literatury. Bohater powiesci Solzenicyna Oddzial chorych na raka odwiedza zoo i widzi tam pusta klatke z przyczepiona do niej kartka; czyta tam, ze malpka, ktora w tej klatce mieszkala, zostala oslepiona przez czyjes bezmyslne okrucienstwo. Jakis zly czlowiek cisnal jej tyton w oczy. Turysta doznaje prawdziwego szoku, gdy czyta te notatke. Jakze to? Zly czlowiek? Nie agent amerykanskiego imperializmu, ale po prostu zly czlowiek? Coz to za okreslenie? Zdumienie i szok turysty sa prawdziwe i zrozumiale. Przymiotnik "zly" (podobnie i rzeczownik) jako nazwa jakosci moralnej byl nieobecny w ideologicznym zargonie totalitarnego swiata sowieckiego. Bywali, oczywiscie, zbrodniarze, potwory, zdrajcy, obcy agenci, ale nie po prostu zli ludzie. Nie tylko o to chodzilo, ze slowo moglo sugerowac tradycje religijna. Sugerowalo nadto jakas trwala, inherentna wlasnosc pewnej osoby, niezalezna od kontekstu politycznego. Dla tego, kto dialektycznie mysli, jasne jest tymczasem, ze pewne pozornie takie same czyny moga byc sluszne lub niesluszne zaleznie od okolicznosci, a scislej - zaleznie od tego, w czyim imieniu sa dokonane, komu sluza. Trocki i Lenin mieli w tej sprawie wyrazne zdanie. Czy, na przyklad, jest cos inherentnie nieslusznego w mordowaniu dzieci? Nie. Bylo wszak sluszne, Trocki powiada, zabic dzieci rosyjskiego cara, bo bylo to politycznie potrzebne (zapewne nie bylo sluszne - choc Trocki, o ile moge powiedziec, nie mowil o tym wprost - zabicie synow Trockiego, bo Stalin nie reprezentowal historycznych interesow proletariatu, inaczej niz Lenin). Jesli odrzucamy zasade, iz cel uswieca srodki, musimy odwolac sie do jakichs wyzszych, politycznie nieokreslonych kryteriow moralnych, a to uznac to tyle, co w Boga uwierzyc, powiada Trocki. Nie jest to, scisle mowiac, doktryna relatywistyczna, zwykle bowiem zastrzegamy to nazwanie dla wierzenia, ze ten sam czyn moze byc zly lub dobry zaleznie od okolicznosci. Ale myslacy dialektycznie wlasciwie co innego twierdzi. Chodzi o to, ze nie jest to ten sam czy taki sam czyn, podobienstwo jest pozorne i powierzchowne. W jednym wypadku podejmujemy czyn politycznie sluszny, eliminujac potencjalnych wrogow proletariatu, w innym zas popelniamy zbrodnie przeciwko historycznej misji proletariatu. Tak samo nie wolno nam nazywac "inwazja" wyzwolenia innego kraju od kapitalistycznego ucisku, chocby "powierzchownie" dzialanie bylo podobne. Tak samo nie wolno porownywac hitlerowskich obozow koncentracyjnych z systemem wychowawczym panstwa socjalistycznego itp. Myslacy dialektycznie ma naukowa znajomosc ruchu dziejow i wie, ze gdy wszystko (wlaczajac ludzi) stanie sie wlasnoscia panstwa, drzwi sa otwarte dla powszechnego wesela. Wie tez, co jest sluszne lub niesluszne, politycznie poprawne czy niepoprawne i zadne zabobonne okreslenia jak "zly" i "dobry" nie sa mu potrzebne. Nie warto zreszta rozwodzic sie nad ta prymitywna "dialektyka" i jej klamliwym jezykiem, sprawy sa dobrze znane. I gdziez jestesmy z naszym pytaniem? Czy nie trzeba sie odwolywac do idei Zla? Czy nie mozemy poprzestac na odroznieniu tego, co przyjemne i przykre (zawsze z odniesieniem do osoby, miejsca i czasu)? Ale ktoz jest tak smialy i tak dogmatycznie usztywniony, by twierdzic, ze "zly" i "dobry" nie sa to jakosci empiryczne, ze nie ma czegos takiego, jak percepcja jakosci moralnych, w tym takze intuicji zla, ze wielowiekowe doswiadczenia ludzkosci, od nieopisanych okrucienstw starozytnego Rzymu do potwornosci XX stulecia, nie maja odniesienia do "pytania o zlo", a sa zwyczajnie mnostwem nieprzyjemnych wrazen, a nikt przeciez nie przeczy temu, ze rozne nieprzyjemne rzeczy zdarzaja sie ludziom? Koncze, przywolujac uwage francuskiego teologa, ktorego nazwisko wypadlo mi z pamieci (mozliwe, ze juz to kiedys gdzies cytowalem); powiada on, ze potrafi zrozumiec ludzi, ktorzy nie wierza w Boga, ale ze sa ludzie, ktorzy w diabla nie wierza, to przechodzi jego pojetnosc. LESZEK KOLAKOWSKI * Wyklad na uniwersytecie w Tilburgu, w czerwcu 2002 r., na sympozjum zorganizowanym przez Nexus Institute na temat "Zlo". Przeklad autora. This file was created with BookDesigner program [email protected] 2010-11-17 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/