2877

Szczegóły
Tytuł 2877
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2877 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2877 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2877 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: REGINALD BRETNOR Tytul: koci Nie przeczuwa�em �adnej katastrofy, kiedy Smithby po�lubi� Cynthi� Carmichael i zabra� j� na sw�j urlop naukowy. �aden wewn�trzny g�os nie szepta� mi ostrze�e� do ucha, kiedy rozesz�y si� plotki, �e Smithby po�wi�ci� ca�y wolny rok na prywatne badania do�� dziwacznej natury. Nawet jako kierownik jego wydzia�u, sk�d mia�em wiedzie�, �e sprowadzi� na �wiat koci? Jego urlop dobieg� ko�ca, zacz�� si� m�j w�asny i wyjecha�em - zamierza�em, po trzech terapeutycznych miesi�cach w s�onecznej Italii, sp�dzi� reszt� czasu w zacisznej enklawie Szkockiej Biblioteki Narodowej. Lecz nie dane mi by�o cieszy� si� spokojem. Zaledwie tydzie� po przyje�dzie do Edynburga otrzyma�em list. Czy powiedzia�em "list"? Brudna koperta, kt�ra w�drowa�a moim �ladem z Neapolu na p�noc, nie zawiera�a �adnego listu. Znalaz�em w niej jedynie kr�tk� notatk� i wyj�tkowo obszerny wycinek z jakiej� taniej gazety drukowanej na zielonkawym papierze. Spojrza�em na lakoniczn� wiadomo��: Drogi Christopherze! Smithby zdradzi� nasz� tradycj� i nasze zaufanie. Na twoim wydziale huczy jak w ulu. Trzech z nas ju� z�o�y�o rezygnacj�. Witherspoon Na jedn� okropn� chwil� zamkn��em oczy; przede mn� pojawi�a si� twarz Smithby'ego, blada maska skromnej erudycji. Potem dr��cymi r�kami roz�o�y�em wycinek. MI�O�� �ONY MOTOREM NAUKOWEGO SUKCESU! M�ODY PROFESOR Z BOGWOOD ZDOBYWA UZNANIE ZA PIERWSZE BADANIA NAD J�ZYKIEM KOT�W! Krzykliwe nag��wki d�wi�cza�y z�o�liw� rado�ci� nad fotografi� Smithby'ego i ma��onki, ka�de z wielkim kotem w ramionach. Og�upia�y, czyta�em dalej: New Haven, 5 sierpnia. Po raz pierwszy od prawie stulecia Uniwersytet Bogwood znalaz� si� dzisiaj w centrum zainteresowania, kiedy Emerson Smithby, profesor literatury angielskiej, odkry� co�, co naukowcy okrzykn�li wybitnym osi�gni�ciem naszego wieku - j�zyk, kt�rym m�wi� koty. Przyznaj�c pe�n� zas�ug� swojej �onie, kr�g�ej blondynce Cynthii Smithby, zdumiewaj�co m�ody naukowiec przedstawi� dzi� rano og�lne zarysy wyczerpuj�cych bada�, kt�re pozwoli�y mu prze�ama� dot�d niepokonan� barier� pomi�dzy cz�owiekiem a tak zwanymi zwierz�tami ni�szymi. Profesor Smithby powiedzia� mi�dzy innymi: "Koty nie tylko posiadaj� j�zyk - posiadaj� te� skomplikowan� kultur�, zasadniczo niezbyt r�n� od naszej. Po raz pierwszy zacz��em to podejrzewa�, kiedy sp�dzali�my miesi�c miodowy z pani� Smithby; �ona pomaga�a mi niestrudzenie i u�yczy�a do bada� oba swoje koty. Jak tylko przekonali�my je o wadze projektu, poczynili�my szybkie post�py. Ju� po nieca�ych dw�ch miesi�cach nauczyli�my si� do�� biegle papla� konwersacyjnym kocim". Nast�pnie profesor Smithby oznajmi�, �e wyda� ju� podr�cznik dla pocz�tkuj�cych: "Koci, jego podstawowa gramatyka, wymowa i og�lne zastosowanie". Odm�wi� jednak�e skomentowania pog�oski, jakoby dzi�ki wysi�kom Gregory'ego Mortona, powszechnie znanego mi�o�nika kot�w oraz cz�onka Rady Uniwersyteckiej Bogwood, kursy kociego zostan� wkr�tce w��czone do programu zaj��. Nie zdo�ali�my uzyska� wywiadu od profesora Christophera Flewkesa, kierownika wydzia�u doktora Smithby'ego. Siedzia�em i gapi�em si� na druk. Nie mog�em jasno my�le�. �lepy instynkt powiedzia� mi, �e Bogwood jest w niebezpiecze�stwie - �e Bogwood mnie potrzebuje - �e musz� z�apa� pierwszy powrotny prom. Nic nie mog�o przygotowa� mnie na przyj�cie, kt�re zgotowa� mi Los w wydzia�owym klubie w wiecz�r mojego powrotu. Mo�e o�lepi�o mnie jasne �wiat�o nad biurkiem w westybulu: mo�e by�em zbyt poch�oni�ty dr�cz�cymi my�lami, �eby zauwa�y� kota. Bez wzgl�du na pow�d, nie mia�em poj�cia o jego obecno�ci, dop�ki nag�y wrzask nie zawiadomi� �wiata, �e nadepn��em mu na ogon. To by�a dziwna scena. Kot umkn��, a ja sta�em na �rodku holu, obok upuszczonego baga�u. Recepcjonista za biurkiem - m�ody Azjata zatrudniony pod moj� nieobecno�� - spiorunowa� mnie wzrokiem spoza dziwacznych okular�w, kt�re podobno nazywaj� si� arlekiny. - Czy pan, m�j panie - zapyta� ze spokojn� arogancj� - ma zwyczaj depta� po go�ciach? Je�li tak, prosz� wraca�, sk�d pan przyszed�. St�umi�em gniew. - Chwileczk� - powiedzia�em. - Jestem doktor Flewkes... Christopher Flewkes. Facet u�miechn�� si�. - Wi�c nadepni�cie jest przypadkowe. Mam wiedz� o panu. Pan jest Flewkes. Ja jestem Ty. Pomy�la�em: "Ten cz�owiek oczywi�cie zwariowa�!" - Naprawd�? - wykrzykn��em. - Ty jeste� ja? Wci�� u�miechni�ty, uroczy�cie pokr�ci� g�ow�. - Nie nazywam si� Jaa. Nazywam si� Ty... Beowulf Ty. Nazwa�em si� z angielskiej literatury. Pan b�dzie zadowolony. - Doskonale - warkn��em - ty jeste� Ty. Czy m�j pok�j gotowy? Ty sk�oni� si� niewzruszony. - Ja tutaj studiuj� - poinformowa� mnie. - W nocy pracuj� w recepcji; w dzie� ucz� si� kociego i robi� post�py. W kocim nawet mog� zda� egzamin. - Czy m�j pok�j gotowy? - powt�rzy�em gro�nie. - W pewno�ci, m�j panie - odpar� Ty. - Za chwil� b�d� towarzyszy� swoj� obecno�ci�. Teraz musz� zapewni� naszego go�cia o pana przeprosinach... Podszed� do kota, kt�ry siedzia� w k�cie, li��c poszkodowany przydatek. - Mii-aurr - powiedzia� bardzo grzecznie. - Miau, miauu mr-r-rau. Kot nie zwr�ci� na niego uwagi. Ty zrobi� zaniepokojon� min�, pospiesznie wyj�� z kieszeni ma�� ksi��eczk�, zajrza� do niej i kilkakrotnie powt�rzy� swoj� pierwotn� wypowied�. Wreszcie zwierzak podni�s� g�ow�. - Miau - rzuci� �a�o�nie. Ty sk�oni� si�. Potem rado�nie zwr�ci� si� do mnie: - Panu jest wybaczone, gdy� on jest kulturalny. Teraz wzniesiemy si� na schody. Z trudem skin��em g�ow�. Kiedy wchodzili�my na schody, zobaczy�em, �e w westybulu jest pe�no kot�w. Siedzia�y na krzes�ach, na dywanikach, przed kominkiem. Siedzia�y nawet na obramowaniu kominka pod portretem Ebenezera Bogwooda. Wszed�em do swojego pokoju. W oszo�omieniu ledwie us�ysza�em niegramatyczne "dobranoc" Ty'ego przy drzwiach. Ze znu�eniem usiad�em na ��ku - i w tej samej chwili dostrzeg�em na nocnym stoliku "Informator o kursach" na bie��cy semestr. Pr�bowa�em opanowa� pokus�, �eby do niego zajrze� - ale przegra�em. Si�gn��em po informator, otworzy�em go, przewertowa�em stronice. I zobaczy�em: DEPARTAMENT KOCICH J�ZYK�W dr Emerson Smithby, przewodnicz�cy Dalej znajdowa� si� spis kurs�w: Koci 100A (Podstawowy), Koci 212 (Filologia), Koci 227 (Literatura) - oraz inne dane, w tym informacja, �e wszelkie instrukcje s� w posiadaniu pana i pani Smithby. A� do �witu beznadziejnie op�akiwa�em Bogwood. Obudzi�em si� dopiero przed lunchem, kiedy zadzwoni� telefon z wiadomo�ci�, �e Witherspoon oczekuje mnie na dole. Nieweso�e my�li przechodzi�y mi przez g�ow�, kiedy ubiera�em si� z wysi�kiem. W swojej notatce Witherspoon wspomnia� o rezygnacji z fakultetu, a teraz impulsywnie pomy�la�em, �e mo�e powinienem przy��czy� si� do jego tragicznej rejterady z akademickiego �wiata, �e mo�e obu nas zepchn�a w cie� nauka m�odszego wieku. Wreszcie, w pomi�tym ubraniu, z nieuczesan� brod�, zwlok�em si� po schodach. Wszed�em do westybulu, us�ysza�em witaj�cy mnie znajomy g�os, i zobaczy�em d�ugie, bezkszta�tne tweedy gramol�ce si� z fotela przed kominkiem. - Bertrand! - wykrzykn��em i po chwili trzyma�em go za r�k�. Ze zdumieniem wytrzeszczy�em na niego oczy. Czy to by� ten �agodny, melancholijny Witherspoon, kt�rego zna�em? Wci�� si� garbi�; jego siwe loki wci�� by�y przerzedzone jak dawniej. Lecz natychmiast zobaczy�em, �e dawny Witherspoon znikn�� - oto by� cz�owiek z �elaza! Widocznie czyta� w moich my�lach. Zaprowadzi� mnie do fotela i zrzuci� kota, �ebym m�g� usi���. - Christopherze - powiedzia�, jego piskliwy g�os brzmia� bardzo zdecydowanie - nie zrezygnowa�em ze stanowiska. Nadszed� czas walki... i b�dziemy walczy�! W�wczas moje serce wype�ni�a czarna rozpacz z powodu naszej przegranej sprawy. - Jak mamy walczy�, Bertrandzie? - zawo�a�em, wskazuj�c hordy kot�w w pomieszczeniu. Witherspoon usadowi� si� obok mnie. - Nie tra� odwagi, Christopherze! Te n�dzne stworzenia - wskaza� koty - nic nie zawini�y. Nawet Morton, chocia� tak pod�y, jest tylko narz�dziem. Naszym wrogiem jest Smithby. Musimy go zniszczy� za wszelk� cen�. Oczy mu prawie b�yszcza�y, kiedy to m�wi�. Zni�y� g�os do konspiracyjnego szeptu. - Zaplanowa�em strategi� naszej kampanii - sykn��. - Mam ci j� odkry�? - Odkryj, koniecznie - poprosi�em, wychylaj�c si� gorliwie z fotela. Lecz Witherspoon nie zd��y� odpowiedzie�. Ledwie zacz�� m�wi�, jego spojrzenie zmieni�o kierunek. Z zaci�ni�tymi pi�ciami, z w�skim czo�em pofa�dowanym czyst� nienawi�ci�, wpatrywa� si� w wej�cie do westybulu. Nie zauwa�y�em tych, kt�rzy weszli do jadalni podczas naszej rozmowy. Teraz jednak rozejrza�em si� - i zobaczy�em, �e zbli�a si� Smithby oraz Cynthia Smithby, a za nimi Beowulf Ty. Na ramionach pani Smithby spoczywa� d�ugi czarny kot, w uderzaj�cym kontra�cie ze z�otymi w�osami zwini�tymi powy�ej. Drugi kot, syjamski, umo�ci� si� w ramionach Smithby'ego, w przyjemnym tete-a-tete. Us�ysza�em, jak Witherspoon zgrzytn�� z�bami. - Popatrz na ni�! - sykn�� jadowicie. - Wygl�da jak skrzy�owanie krem�wki z Walkiri�. Musz� przyzna�, �e zdumia�o mnie to por�wnanie - p�niej dowiedzia�em si�, �e Witherspoon us�ysza� je od jakiego� studenta. A jednak by�o ca�kiem trafne. Gdyby nie heroiczna postura - pomniejszaj�ca m�a o dobre sze�� cali - Cynthia Smithby �wietnie pasowa�aby do Karola II. Przypomina�a Juli� Herricka: wspania�a figura, nieco zbyt obfita jak na dzisiejsz� mod�, drobne czerwone usteczka, ma�y zaokr�glony podbr�dek, okr�g�e oko. Ona pierwsza mnie zobaczy�a. Natychmiast figlarny u�miech wyp�yn�� jej na usta. Zmieni�a kurs i z g�ow� uniesion� wysoko ruszy�a w moj� stron�. Wyprostowa�em si� i czeka�em na ni� z surowym, bezkompromisowym wyrazem twarzy. Wiedzia�em, �e Witherspoon si� myli�. Oto by� nasz wr�g! Oto by�a Lilith, kt�ra uwiod�a s�abego cz�owieka i sprowadzi�a go z kamienistej �cie�ki trze�wej naukowo�ci. Od razu wiedzia�em, �e tutaj nie ma miejsca na udawanie, �e musz� jasno przedstawi� swoj� opini�. Podesz�a do mnie, promienna i zar�owiona. - Drogi panie Flewkes! - powiedzia�a niskim, melodyjnym g�osem. - Co za urocza niespodzianka! Tak si� ciesz�, �e znowu jest pan w�r�d nas. - Spu�ci�a rz�sy z fa�szyw� skromno�ci�. - Tak samo Emerson. Prawda, Emersonie? Smithby zaczerwieni� si� z zak�opotania i przytakn�� z zapa�em, mi�tosz�c cienk� ksi��eczk�, kt�r� trzyma� w r�ku. - Tyle si� wydarzy�o od pa�skiego wyjazdu - ci�gn�a Cynthia - tyle cudownych rzeczy. Ale przecie� - za�mia�a si� �licznie - mo�e pan nadrobi� zaleg�o�ci, uczestnicz�c w seminarium Emersona. Zmusi�em si�, �eby spojrze� jej w oczy. - Szanowna pani - o�wiadczy�em ch�odno - po�wi�ci�em p� �ycia w s�u�bie tej instytucji i dla zachowania jej surowych idea��w. Mog� jedynie ze wstydem zwiesi� g�ow�, kiedy widz� smutny rozk�ad tego, co niegdy� stanowi�o szczytn� tradycj�. Ani s�owem, ani czynem nie popr� tej zdrady! K�tem oka zauwa�y�em przykre zaskoczenie na twarzy Smithby'ego; przechwyci�em og�upia�e spojrzenie Beowulfa Ty. Cynthia r�wnie� nad�sa�a si� na chwil�, niczym wra�liwe dziecko skarcone bez powodu. Potem odrzuci�a g�ow� do ty�u. - Panie Flewkes - powiedzia�a - naprawd� ciesz� si�, �e pan zajmuje takie stanowisko, poniewa� tutaj... - odwr�ci�a si� do Smithby'ego - tutaj jest wyzwanie, kt�rego potrzebujemy. Tw�j geniusz, Emersonie, obali ten mur klasycznego konserwatyzmu. Nasz obecny projekt odniesie murowany sukces. Wtedy otrzymamy niezbity dow�d i pan Flewkes przyjdzie ci� przeprosi�. - Och, nie mnie - w oczach Smithby'ego malowa�o si� ciel�ce uwielbienie. - Ciebie, kochana Cynthio. Ca�a zas�uga nale�y do ciebie. �wiat dowie si�, �e to twoje dzie�o! Beowulf zachichota�. - Wtedy Flewkes te� zrobi badania w kocim. - Zerkn�� na mnie przez swoje arlekiny. - Mog� da� pomoc. Kocie s�owa maj� jedn� �adn� sylab�, jak kanto�ski. - Ale� Beowulfie - u�miechn�a si� przekornie Cynthia. - Musisz po�wi�ci� wi�cej czasu na w�asn� nauk�. Wiesz, �e obla�e� wszystkie inne kursy. Ale chod�my na lunch. - Wzi�a Smithby'ego pod rami�. - A teraz, drogi panie Flewkes, powiemy panu... miau. Kiedy drzwi jadalni zamkn�y si� za nimi, opad�em ci�ko na fotel. - M�j Bo�e, Bertrandzie - wymamrota�em - ona... ona na mnie miaukn�a! - Przypuszczam - odpar� - �e m�wi�a ci w kocim "Do widzenia". Otar�em lodowaty pot z czo�a. - To nie Smithby jest geniuszem z�a... to ona! - Nonsens! - burkn�� Witherspoon. - Po prostu ona nie nosi biustonosza... a ty jeste� zbyt wra�liwy. Zaczerwieni�em si�. - Ale... ale co z jej nowym projektem? - Same brednie i puste frazesy, mo�esz mi wierzy�. Jaka� idiotyczna zabawka, kt�r� dosta�a od m�a. Co innego mog�a wymy�li�? Ona nawet nie ma doktoratu. Ten argument oczywi�cie przes�dza� spraw�. Zachowa�em spok�j. - To on jest winien - ci�gn�� Witherspoon. - Na pewno zauwa�y�e� t� ksi��eczk�, kt�r� trzyma�? To jego ostatnia praca: "Ballady z p�otu, prze�o�one z oryginalnego kociego". On je �piewa, Christopherze, wszystkim swoim studentom, akompaniuj�c sobie na lutni. M�wiono mi, �e jego miaukoty s� wspania�e. I wprowadzi� rozszerzony kurs dla poskramiaczy lw�w, zaj�cia odbywaj� si� wieczorem. Przyci�gn�y dziwne typy do Bogwood, mo�esz mi wierzy�. Urwa�. Wzni�s� apokaliptyczny palec do nieba. - I dziwisz si� - wykrzykn�� - �e si�gn��em do ostatecznych �rodk�w? Dziwisz si�, �e wynaj��em prywatnego �apsa? - Pry... prywatnego �apsa? - Ach, tylko na wszelki wypadek - odpar�. - Musz� to wyja�ni�. Tak sam siebie nazywa w �argonie. To detektyw, Christopherze. Sprowadzi�em go z Nowego Jorku, gdzie zatwardziali zbrodniarze czmychaj� na sam d�wi�k jego nazwiska. Zacz��em mu robi� wym�wki, ale Witherspoon nie dopu�ci� mnie do g�osu. - Um�wi�em ci� z nim na lunch, �eby� go pozna�. Nie tutaj, tylko w poufnym miejscu... w lokalu o nazwie, je�li si� nie myl�, Jawajska Jad�odajnia Jakeya. - Ale Bertrandzie - zaprotestowa�em s�abo - jak ten cz�owiek nam pomo�e? W jaki spos�b? Witherspoon za�mia� si� dziko, triumfalnie. - Cierpliwo�ci, Christopherze! Wkr�tce dowiesz si� wszystkiego! Niewiele pami�tam z tego pierwszego poufnego spotkania. Zwaliste, nieogolone typy poch�aniaj�ce jedzenie przy obskurnych stolikach, wulgarny j�zyk i chamskie �arty, ohydna muzyka z mechanicznych instrument�w - ledwie sobie przypominam to wszystko. Natomiast wyra�nie pami�tam pierwsze niekorzystne wra�enie, jakie wywar� na mnie Luigi Hogan. Ma�y, okr�g�y i zadziwiaj�co w�ochaty, nie wygl�da� ani nie zachowywa� si� jak detektyw. Witherspoon i ja postawili�my ko�nierze p�aszcz�w i opu�cili�my ronda kapeluszy, �eby unikn�� rozpoznania, lecz ma�e bystre oczka Hogana wypatrzy�y nas natychmiast, jak tylko weszli�my. Przywita� nas niestosownie drwi�cym rechotem. Kiedy si� opanowa�, dokonano prezentacji i po chwili obaj z Witherspoonem spiskowali przyciszonymi g�osami nad grubymi kubkami letniej kawy. Hogan mia� koszmarn� dykcj�, u�ywa� bandyckiego slangu, kt�rego prawie nie rozumia�em, m�wi� i �mia� si� z ustami wype�nionymi kanapk� z salami. Chocia� po spotkaniu z Cynthi� Smithby zachowa�em pe�ni� w�adz umys�owych, zdo�a�em wychwyci� zaledwie pojedyncze fragmenty tej konwersacji. Zauwa�y�em, �e Hogan zwraca� si� do Witherspoona per "szefie". S�ysza�em, jak opowiada�, �e ucz�szcza na rozszerzony kurs Smithby'ego dla pogromc�w zwierz�t. Nawet go zrozumia�em, kiedy w�asnymi s�owami streszcza� rady Smithby'ego dla uczni�w: "Musisz im pokaza�, �e sie nie cykasz ani nie p�kasz, jasne? Musisz wej�� za nimi do klatki, jasne? Musisz nawija� do tych cholernych wielkich kocur�w jak do kumpli". W tym miejscu Witherspoon przybra� wr�cz krwio�erczy wyraz twarzy. - Hogan - rzuci� k�tem ust - znajdziesz pan dla nas cyrk albo zoo, jasne? Z wielkim z�ym tygrysem, jasne? Hi hi! Sprowokujemy pana Smithby'ego, �eby wszed� i pogada� z nim w klatce. Nie mo�e odm�wi�. Za�apa�e�? - Za�apa�em, szefie. - Hogan zarechota� odra�aj�co. - Prasa rzuci si� na to z pazurami. - Nie tylko prasa - mrukn�� Witherspoon z upiornym u�miechem. - Nie tylko! Co do reszty rozmowy - no c�, Witherspoon przedstawi� mi og�lny zarys, kiedy wracali�my ciemnymi uliczkami do kampusu. Pomys� nakarmienia tygrysa Smithbym nie stanowi� g��wnej intrygi. Hogan mia� go obserwowa� bez przerwy, dop�ki Smithby nie pope�ni jakiej� niedyskrecji, najch�tniej m�sko-damskiej. W�wczas Hogan wykona fotografie, kt�rych u�yjemy, �eby zniszczy� reputacj� Smithby'ego i spowodowa� jego szybk� dymisj�. Jako �rodek ostateczny mia� si� pos�u�y� pewn� osob� imieniem Marilynne, kt�rej nie opar� si� jeszcze �aden m�czyzna. W normalnych okoliczno�ciach by�bym g��boko wstrz��ni�ty tymi bezwzgl�dnymi metodami. Teraz jednak, uwzgl�dniaj�c wy��cznie okropn� sytuacj� Bogwood, podziela�em zawzi�to�� Witherspoona i nie mia�em �adnych skrupu��w. Niepokoi�o mnie tylko jedno - Cynthia Smithby. To prawda, nie posiada�a �adnych akademickich kwalifikacji; istotnie, mia�a znikome szanse na dokonanie jakiego� nowego, zagra�aj�cego nam odkrycia. Czy jednak Smithby nie oka�e si� tylko przyn�t�, kt�r� sprytna, przebieg�a kobieta macha�a nam przed nosem dla odwr�cenia naszej uwagi? Czekanie na owoce dzia�alno�ci Hogana nie by�o �atwe. Pr�ne obawy i w�tpliwo�ci dr�czy�y mnie bez przerwy - i przez ca�y czas sytuacja wci�� si� pogarsza�a. Pomimo naszych gor�cych protest�w dodano do okropnej listy kurs Kociej Kultury. Prasa, nieustannie podsycaj�ca zainteresowanie opinii publicznej kocim, wita�a pochwalnymi recenzjami kolejno wydawane podr�czniki Smithby'ego dla personelu cyrk�w i ogrod�w zoologicznych: "Podstawy lwiego", "Podstawy lamparciego", "Podstawy panterzego" i tak dalej. Jednocze�nie dziennikarze rozpuszczali pog�oski o post�pach projektu Cynthii Smithby, kt�rego charakter wci�� utrzymywa�a w tajemnicy. By�a to, napomykali, metoda nauki kociego tak prosta, �e ka�de dziecko opanuje go w godzin�. Czy to osi�gni�cie, zapytywali, nie wyeliminuje zapotrzebowania na nianie, opiekunki, przedszkolanki? Czy nie zmieni spo�ecznej i ekonomicznej struktury �wiata? Prze�yli�my chwil� otuchy. Nadszed� dzie�, kiedy Hogan zameldowa�, �e nawi�za� kontakt z mena�eri� posiadaj�c� tygrysa, starego i ca�kiem nieoswojonego, kt�ry przerwa� ziemsk� karier� co najmniej jednego tresera. Smithby'emu rzucono wyzwanie. Zawiadomiono pras�. Mo�ecie sobie wyobrazi�, �e Witherspoon i ja a� podskoczyli�my z rado�ci, kiedy zobaczyli�my nag��wek: KOCI SPEC POSKROMI GRO�NEGO W�ADC� D�UNGLI! Ale Smithby wykr�ci� si� z tego. Pogaw�dka z ka�dym normalnym tygrysem, oznajmi�, by�aby bardzo przyjemna. To jest zupe�nie inna sprawa. Ten tygrys wyra�nie jest psychopat�. "On potrzebuje kociego psychiatry", o�wiadczy� Smithby. "Chocia� m�wi� po angielsku, nie mam najmniejszej ochoty dyskutowa� z ludzkim maniakiem uzbrojonym po z�by". A s�u�alcza prasa pochwali�a go za "nieugi�ty zdrowy rozs�dek"! Tygodnie wlok�y si� powoli i nasze potajemne spotkania w Jawajskiej Jad�odajni Jakeya przynosi�y coraz wi�cej zniech�caj�cych meldunk�w. Poznali�my �ycie Smithby'ego w najdrobniejszych - i nienagannych - szczeg�ach. Z perwersyjnym uporem zachowywa� si� jak wzorowy m��. Nawet Marilynne, kiedy wreszcie sprowadzili�my j� z Nowego Jorku, uzna�a go za twierdz� nie do zdobycia. Nawet Marilynne, w kt�rej wymalowanej obecno�ci biedny Witherspoon rumieni� si� jak uczniak, daremnie wysila�a swoje zdolno�ci. Po ka�dej pr�bie jej komentarze brzmia�y coraz bardziej sarkastycznie, a� w ko�cu opu�ci�a nas - zostawiwszy notatk� z porad�, �e osi�gniemy lepsze rezultaty, stosuj�c mysz uperfumowan� kocimi�tk�. Co najdziwniejsze, kl�ska starannie obmy�lonych plan�w w najmniejszym stopniu nie zniech�ci�a Witherspoona nie chcia� r�wnie� wys�ucha� mojej propozycji, �e od tej pory powinni�my walczy� ze Smithbym na czysto akademickim gruncie. Nalega�, �eby nadal korzysta� z us�ug Hogana, a kiedy wyrazi�em sprzeciw, zagrozi�, �e sprowadzi "cyngla", �eby "uciszy�" Smithby'ego. Nawet kiedy dowiedzieli�my si�, �e Smithby z�o�y� na nas skarg� do Rady Uczelnianej, nawet kiedy wezwano nas do stawienia si� przed tym dostojnym organem, Witherspoon nie podziela� moich narastaj�cych obaw ani mojego przygn�bienia. - Ach, Christopherze - zawo�a�, potrz�saj�c pi�ci� - w pi�tek musimy stan�� przed rad�. To znaczy, �e mamy trzy dni! Wierz mi... co� si� odmieni i zatriumfujemy! Jeszcze zobaczymy Smithby'ego pokonanego i z�amanego. Wkr�tce koci b�dzie tylko z�ym wspomnieniem! Jak�e okrutnie z�o�liwi bogowie bawi� si� w kotka i myszk� z tym, co najbardziej nam drogie! W pi�tkowy ranek, pogr��ony w rozpaczy, beznadziejnie cz�apa�em do kampusu, kiedy ku mojemu zdumieniu wielka czerwona taks�wka zahamowa�a obok z piskiem opon, drzwi otwar�y si� gwa�townie, z wn�trza wyskoczy� podniecony Witherspoon i chwyci� mnie za rami�. - Zwyci�stwo jest nasze! - zagrzmia�, wci�gaj�c mnie do pojazdu. - Hogan w�a�nie telefonowa�! Smithby wpad� w nasz� pu�apk�! Zanim zd��y�em wykrztusi� cho� s�owo, wepchn�� mnie na tylne siedzenie, wskoczy� za mn� i zatrzasn�� drzwi. - Yip Lee! - krzykn�� do kierowcy i odjechali�my. Nic wi�cej z niego nie wyci�gn��em podczas tej szale�czej jazdy, bo widocznie sam nic nie wiedzia�. "A nie m�wi�em, a nie m�wi�em!" - tym radosnym okrzykiem odpowiada� na wszystkie moje pytania; wi�c kiedy dotarli�my do celu, czyli chi�skiej restauracji w dzielnicy handlowej, nadal tkwi�em w mrokach niewiedzy. Wysiedli�my z taks�wki i weszli�my do restauracji, gdzie przywita� nas Chi�czyk, zwracaj�c si� do Witherspoona po nazwisku. Zaprowadzono nas na g�r� do ma�ego pokoiku. A tam ju� od progu ujrza�em widok, kt�ry zapar� mi dech w piersi. Po�rodku pokoju sta� st� i pi�� krzese�. Dwa krzes�a by�y puste. Dwa zajmowali Luigi Hogan i elegancki Chi�czyk w �rednim wieku. Na pi�tym, kryj�c zawstydzon� twarz, siedzia� Beowulf Ty. Jak tylko Hogan nas zobaczy�, przybra� dramatyczn� postaw�. - Sprawa si� ryp�a, ch�opaki! - oznajmi�. - Ta ca�a historia z kocim to lipa! Wasz Smithby to kanciarz! Us�ysza�em zdumione sapni�cie Witherspoona; us�ysza�em zd�awiony szloch Beowulfa Ty. - To niemo�liwe! - wykrzykn��em. - Przecie� sam s�ysza�em, jak m�wi� do kot�w. S�ysza�em, jak mu odpowiada�y. Owszem, to godne ubolewania... ale z pewno�ci� to co� wi�cej ni� pospolite fa�szerstwo? Wyt�umacz si�, cz�owieku. Hogan trz�s� si� z t�umionego rozbawienia. - To... to proste! - zachichota�. - Krewetki! - Krewetki? - powt�rzyli�my ch�rem ja i Witherspoon. Ale Hogan tak rechota�, �e nie m�g� odpowiedzie�. Konwulsyjnie wskaza� kciukiem na chi�skiego d�entelmena. Chi�czyk u�miechn�� si� powa�nie. - Zgadza si� - powiedzia� z uk�onem. - Nazywam si� Chester Ty. Jestem wujem tego t�pego m�okosa. - Z pewnym niesmakiem wskaza� Beowulfa. - Tego t�paka w absurdalnych okularach, kt�ry tak mi odp�aci� za sprowadzenie go do tego kraju, �e nie zdo�a� opanowa� nawet rudyment�w angielskiego. Jestem r�wnie� w�a�cicielem sklepu Morskie Przysmaki Ojc�w Pielgrzym�w... Uprzejmie przerwa�, kiedy zajmowali�my wolne krzes�a. - Od pewnego czasu - podj�� - profesor Smithby zjawia� si� u mnie regularnie raz dziennie, a zaraz za nim pan Hogan. Co wi�cej, profesor Smithby zawsze kupowa� krewetki dok�adnie za dziesi�� cent�w, zabrania� je pakowa� i wk�ada� je bezpo�rednio do kieszeni. Zbudzi�a si� we mnie ciekawo��... i dzie� czy dwa wcze�niej pozwoli�em sobie pom�wi� o tym z panem Hoganem. Hogan zarechota�. - Por�wnali�my notatki. Kiedy dowiedzia�em si�, kim jest �w dziwny klient, moje zainteresowanie wzros�o w dw�jnas�b. Jak wiecie, my, Chi�czycy, szanujemy nauk�, tote� fakt, �e m�j niegodny siostrzeniec po�wi�ci� si� kociemu, przysporzy� mi wielu zmartwie�. - Twarz Chestera Ty przybra�a wyraz surowo�ci. - Pan Hogan i ja doszli�my do jedynego sensownego wniosku. Przetestowali�my nasz� teori� na Miao-Ze-Dongu, moim w�asnym kocie; rezultaty nie pozostawia�y w�tpliwo�ci. Wo� krewetek natychmiast rozwi�za�a mu j�zyk. Dzisiaj rano za�� przyparli�my do muru Beowulfa. Skonfrontowany z dowodami, wyzna� wszystko! Beowulf wsadzi� palce w uszy i zaj�cza� cicho. - Tak - o�wiadczy� jego wuj - ten niegodziwy ch�opiec przyzna�, �e odkry� sekret Smithby'ego i obr�ci� go na w�asn� n�dzn� korzy��. Smithby, rozumiecie, miaucza� do kot�w... a koty miaucza�y o krewetki. Nic wi�cej. - Czy to znaczy - wykrzykn��em - �e ci wszyscy ludzie tylko udaj�, �e rozumiej� koci j�zyk? - Wierz�c, �e profesor Smithby rozumie go doskonale, bali si� ujawni� swoj� rzekom� g�upot�. Pokr�ci�em g�ow�. - Z pewno�ci� �adna grupa inteligentnych m�czyzn i kobiet... - Daj�e spok�j, Christopherze - zaprotestowa� Witherspoon. - Mn�stwo razy sam widzia�em co� takiego na Wydziale Filozofii. By�em zmuszony przyzna� mu racj�. Potem Witherspoon odsun�� krzes�o i wsta�. - Panowie, jeste�my wam wdzi�czni za wydanie tego monstrualnego oszusta w nasze r�ce - zapewni� ponuro. - Teraz mo�emy uwolni� drogi Bogwood od jego obecno�ci, jego miaucz�cych pochlebc�w i nikczemnych poczyna�. - Wyszczerzy� z�by. - Jest godzina jedenasta. Za p� godziny zbiera si� Rada Uniwersytecka... a wy zas�u�yli�cie sobie, �eby dzieli� nasz triumf, triumf prawdziwej wiedzy. Chod�my wi�c! Rozniesiemy w py� pod�ego Smithby'ego! Nie dodaj�c ani s�owa wi�cej, odwr�ci� si� i pomaszerowa� do drzwi, a my ruszyli�my za nim. Chester Ty niezbyt �agodnie popycha� �kaj�cego siostrze�ca. Serce we mnie ros�o, kiedy wyszli�my z restauracji i wsiedli�my do samochodu Hogana. Rada Uniwersytecka zbiera�a si� oczywi�cie w Cruett Hall, w sali wyznaczonej przez Ebenezera Bogwooda do tego celu. Jest to d�ugie pomieszczenie wy�o�one star� orzechow� boazeri�, wype�nione �agodnym mrokiem tradycji. Na �cianach wisz� powa�ne portrety tych uczonych, kt�rzy przez szereg pokole� zasiadali na fotelu przewodnicz�cego - i gdy nasza ma�a procesja kroczy�a przez hol w jego stron�, pomy�la�em sobie, jak bardzo uraduj� si� ich szlachetne duchy, kiedy razem z Witherspoonem przek�ujemy miazmatyczn� ba�k� kociego. Moje w�tpliwo�ci rozwia�y si� bez �ladu. Moje obawy znik�y. Niczym zdobywcy min�li�my zgi�tego w uk�onie lokaja przy drzwiach... Wyobra�cie sobie, je�li potraficie, widok, kt�ry ukaza� si� naszym oczom. U szczytu wielkiego sto�u zasiada� siwy, ko�cisty pan Sylvester Furnwillie, przewodnicz�cy rady. Po jego prawej stronie siedzia� rektor Bogwood; po lewej odra�aj�cy Gregory Morton pyka� z poka�nego cygara. Sze�ciu pozosta�ych cz�onk�w zajmowa�o dalsze miejsca wed�ug rangi. Za nimi sta� Smithby. Naprzeciwko prezydowa�a jego �ona. A przy samym ko�cu sto�u siedzia� olbrzymi kocur, wpatruj�c si� w pana Furnwillie'ego zimnymi zielonymi �lepiami. Smithby, nie�wiadom naszej obecno�ci, przemawia� dalej. - ...zatem - perorowa� - zauwa�amy, �e hsss-s-s w starym kocim stopniowo zmieni�o si� na fsss-t-t w zwyk�ym nowoczesnym kocim. To pokazuje, jak prosto mo�e funkcjonowa� Prawo Kocicy... - Ha! - wykrzykn�� Witherspoon. Smithby nagle umilk�; wszystkie oczy zwr�ci�y si� na nas. Pan Furnwillie podni�s� okulary dr��c� d�oni�. - Ajajaj! - wymamrota�. - Sp�nili�cie si� par� minut, czy� nie? Doprawdy, panowie, nie powinni�cie kaza� czeka� Radzie Uniwersyteckiej. Nie, nie, �adn� miar�. Doktor Smithby wysun�� powa�ne oskar�enia. Och, bardzo powa�ne. Twierdzi, �e kazali�cie go �ledzi� przez ca�y czas i nawet wynaj�li�cie prostytutk�, �eby... ee... go uwiod�a. Aj, aj! Nie mo�emy pochwala� takiego post�powania w Bogwood, d�entelmeni. Nie mo�emy �adn� miar�. Ostatecznie... Urwa�. Spojrza� na Hogana i Tych. Zmarszczka niesmaku przeci�a jego wysokie czo�o. - Kim s� ci ludzie, Witherspoon? Na pewno nie alumnami; nie maj� tego bogwoodzkiego wygl�du. H�? Czy to pa�scy krewni? Witherspoon skrzy�owa� r�ce na piersiach i straszliwym g�osem oznajmi�: - Oni s� zgub� Smithby'ego! Cz�onkowie rady zaszeptali niespokojnie. Gregory Morton wyda� wulgarny koci odg�os. Pan Furnwillie krzykn�� niewyra�nie. Witherspoon uciszy� ich jednym pogardliwym spojrzeniem. Wskaza� prosto na Smithby'ego. - Tak, jego zgub�! Przyznajemy si� do jego zarzut�w, Flewkes i ja! Tak, wynaj�li�my Hogana, �eby �ledzi� ka�dy krok tego niegodziwca. Tak, wynaj�li�my Marilynne. I jeste�my z tego dumni... poniewa� dzi�ki naszym skromnym wysi�kom ocalili�my Bogwood od upadku i �wiatowego pot�pienia! Niczym Jowisz ciskaj�cy pioruny, zdawa� si� rosn�� z ka�d� chwil�. - Smithby! - zagrzmia�. - Smithby, nadesz�a twoja godzina! Z�� rezygancj�. Wyjed�. Nigdy wi�cej nie kalaj tego �wi�tego miejsca! Beowulf zdradzi� twoje �ajdactwa i teraz wiemy wszystko. Wiemy o krewetkach, Smithby! Przerwa�. Zapad�a przera�aj�ca cisza. - Tak, krewetki... krewetki, kt�re Smithby ukrywa przy sobie, d�entelmeni! - Niczym piskliwa tr�bka jego g�os wstrz�sn�� ca�ym pomieszczeniem. - Koci to blaga, farsa, zwyk�y szwindel! Nikt nie zna ani s�owa z kociego j�zyka! Te zwierzaki miaucz� o... krewetki! Zamilk�. Czekali�my, a� ziemia rozst�pi si� pod stopami Smithby'ego, a� niebiosa si� zawal�... Ale nic si� nie sta�o. Spojrza�em zupe�nie og�upia�y. Spojrza�em ponownie. Kilku cz�onk�w rady szepta�o mi�dzy sob� i rzuca�o nam bardzo dziwne spojrzenia. Pan Sylvester Furnwillie konferowa� z Gregorym Mortonem. Smithby i Cynthia Smithby wymieniali u�miechy. Wielki pr�gowany kocur udawa�, �e oboj�tnie wygl�da przez okno. - C-co to znaczy? - wyj�ka� Witherspoon. Pan Furnwillie zignorowa� go. Rozejrza� si� z min� wyra�aj�c� najwy�szy niesmak. Do mnie powiedzia�: - Profesorze Flewkes, chocia� jestem powa�nie wstrz��ni�ty t� m�ciw� i absurdaln� denuncjacj�, to mnie nie dziwi. Oto skutki karygodnej dzia�alno�ci, zadawania si� z osobami niepewnej konduity. Takich rzeczy mogli�my spodziewa� si� po Witherspoonie, poniewa� on nie wyszed� z Bogwood. Lecz nie po panu. Aj, aj! Jestem g��boko rozczarowany. Jak najbardziej. A pan... pan powinien si� wstydzi�. Wstrz��ni�ty do g��bi, pr�bowa�em protestowa�. Nie pozwoli� mi. - Profesorze Flewkes, my wiemy o krewetkach. Oczywi�cie profesor Smithby nosi je przy sobie, jak niekt�rzy ludzie nosz� cygara, �eby cz�stowa� przyjaci�. Dlaczego nie? Sam je nosz�. Chyba nie oczekuje pan od kota, �eby pali� cygara? - Ale... ale Beowulf... - wykrztusi�em. Tym razem odpowiedzia� mi Smithby. - Chyba potrafi� to wyja�ni� - rzek� z pewnym smutkiem. - Niedawno, wbrew najszczerszym ch�ciom, musia�em zawiadomi� biednego Beowulfa, �e obla� kurs. On jest niezr�wnowa�ony emocjonalnie. Obawiam si�, �e jako niezdolny do opanowania kociego, pociesza� si� udawaniem, �e nikt tego nie potrafi. Pan Furnwillie podzi�kowa� mu. - Wyt�umaczy� pan to w zupe�no�ci, doktorze Smithby... i �a�uj� tylko, �e ten incydent zepsu� tak pi�kny poranek... Us�ysza�em, jak za moimi plecami Chester Ty warkn�� co� gniewnie po kanto�sku. Do moich uszu dobieg� pisk b�lu Beowulfa, kt�remu wymierzono jak�� cielesn� kar�. Pan Furnwillie u�miechn�� si�. - Kiedy do laur�w Bogwood doda� pan tak wspania�y li��. - Jego u�miech znik�. - Tak, profesorze Flewkes... dzi� rano doktor i pani Smithby ku naszemu ca�kowitemu zadowoleniu udowodnili warto�� kociego. Zaprezentowali nam wyniki znakomitego projektu edukacyjno-badawczego pani Smithby. Dow�d jest absolutny, nie do zakwestionowania, bez �adnego cienia w�tpliwo�ci! - Pan k�amie! - wrzasn�� posinia�y z furii Witherspoon, dygocz�c na ca�ym ciele. - Nie pr�bujcie mi wmawia�, �e ta analfabetka nauczy�a ka�dego z was papla� po kociemu! To nast�pny szwindel! A wy jeste�cie wsp�winni! Zawiadomi� pras�! Hogan i ja obna�ymy wasze machinacje! - Aj, aj! - rzuci� strofuj�co pan Furnwillie. - Je�li pan nie zmieni swojego zachowania, Witherspoon, b�dzie pan musia� opu�ci� sal�. Nie potrafi� papla� po kociemu, jak pan to ordynarnie okre�li�, ale pan Morton potrafi i... Witherspoon obr�ci� si� na pi�cie. - Chod�my, Hogan, Flewkes! Poszukajmy towarzystwa uczciwych ludzi! Pomaszerowa� w stron� drzwi. Na progu si� odwr�ci�. - Furnwillie - rykn�� w�ciekle niczym raniony lew. - Furnwillie, sk�adam rezygnacj�! Potem wyszed�, a za nim Hogan. Jedynym d�wi�kiem by� krety�ski chichot Hogana w korytarzu. Zabrak�o mi si�, �eby p�j�� w ich �lady. Oniemia�y sta�em przed rad�, a u moich st�p leg�y w gruzach wszystkie wielkie nadzieje wobec Bogwood. Pan Furnwillie na�o�y� okulary i znowu je zdj��. - Ajajaj - powiedzia� - jaki gwa�towny cz�owiek. Chocia� doktor i pani Smithby w swojej skardze nie ��dali dla niego kary, obawiam si�, �e musimy przyj�� jego rezygnacj�. - Oczywi�cie! - warkn�� Gregory Morton, a inni cz�onkowie rady powa�nie pokiwali g�owami. Pan Furnwillie westchn��. - Ach, zatem pozostaje nam do wype�nienia bolesny obowi�zek, nieprawda�? Musimy co� zrobi�, jak s�dz�, w sprawie profesora Flewkesa? Popatrzy� na mnie, podobnie jak reszta. Nawet kocur zaszczyci� mnie uwa�nym spojrzeniem. Zebra�em ca�� swoj� nadszarpni�t� godno��. - Panowie - powiedzia�em - oszcz�dz� wam tej przykrej konieczno�ci. Ja r�wnie� poszukam bardziej odpowiedniej atmosfery. A w�wczas Cynthia Smithby z cichym okrzykiem zerwa�a si� na nogi i podbieg�a do mnie. - Drogi doktorze Flewkes! - zawo�a�a, chwyciwszy mnie za rami�. - Niech pan nie odchodzi! Przecie� Emerson i ja tak pana lubimy... nie zniesiemy tej �wiadomo�ci. B�agam pana, niech pan zostanie! Niech pan pozwoli si� przekona�... Wyrzuca�a z siebie potoki s��w i ci�gn�a mnie energicznie w stron� ko�ca sto�u. - Je�li pan pozwoli, otworzymy przed panem nasz nowy wspania�y �wiat, gdzie koty wreszcie zajmuj� nale�ne im miejsce, wnosz�c sw�j wk�ad w nauk�, kultur� i sztuk�. Prosz� mi wierzy�, doczeka pan dnia, kiedy koty b�d� g�osowa�, piastowa� publiczne stanowiska i naucza� nasz� m�odzie�. Mo�e nawet zapanuje pok�j na ziemi pod rz�dami Cz�owieka i Kota! Wskaza�a kocura na krze�le. - Prosz� spojrze�! Prosz� tylko spojrze�! To jest Rabindranath. On jest �ywym dowodem! Odtr�ci�em j� szorstko. - Prosz� pani - o�wiadczy�em - nie jestem g�upcem. Mo�e pani mydli� oczy swoim studentom. Mo�e pani oszuka� starego, niedo��nego pana Furnwillie'ego. Lecz nie zdo�a pani mi wm�wi�, �e naucza pani j�zyka, kt�ry nie istnieje! - Och, prosz� - nalega�a - zapewniam pana, nic pan nie rozumie. Przedstawi� pana Rabindranathowi. Jego zainteresowania dotycz� pa�skiej dziedziny. Zacz�� t�umaczy� na koci "Zapiski z Aspern". Drogi doktorze Flewkes, niech pan chocia� z nim porozmawia! Nawet pan nie spr�buje? Dwie �zy sp�yn�y po jej policzkach jak krople rosy. Nie wzruszy�y mnie. - Porozmawia�? - Pogardliwie wskaza�em na kota. - Nie, nigdy! Nigdy nie zni�� si� do... miauczenia! A wtedy... ach, okrutni bogowie! Rabindranath zmierzy� mnie ch�odnym wzrokiem. - Miauczenie? - powiedzia�. - To bynajmniej nie b�dzie konieczne. Prze�o�y�a Danuta G�rska