8792
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8792 |
Rozszerzenie: |
8792 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8792 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8792 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8792 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Robert Sheckley
Szeherezada Tom 1
OPOWIADANIE PIERWSZE
MASZYNA SZEHEREZADA
1. ROLA MASZYNY
Maszyna wyst�puje w roli kt�ry zawsze stara si� przekona�, �e by� kiedy�
�wiadkiem historii,
kt�re opowiada. Ale to tylko czasami jest prawd�. Tak czy owak Maszyna nie
zamierza traci� czasu
- szybko wciela si� w osob� narratora, zagarniaj�c jednocze�nie zwi�zane z tym
prawa i przywileje.
Ciekawe, dlaczego tak si� z tym spieszy.
Wszystko stanie si� bardziej zrozumia�e, kiedy wejdziemy do pewnego sklepu. Jest
to
miejsce, w kt�rym mo�na naby� Maszyn�, a tym samym pozna� - niewydarzony punkt
akcji, od
kt�rego wszystko si� zaczyna.
Maszyna spoczywa w dogodnej pozycji na zakurzonej szklanej p�ce. Wchodzi
Martindale -
m�ody, beztroski cz�owiek i rozgl�da si� dooko�a. Jego wzrok zatrzymuje si� na
Maszynie. I nagle
ogarnia j� gwa�towna ��dza. Ach, jak bardzo chcia�aby naprawd� �y�. Tak, �y� i
snu� opowie�ci!
(Nale�y tu wyja�ni�, �e nami�tno�ci maszyn nie s� w�a�ciwie rozumiane. Ludzka
pr�no��
utwierdza wszystkich w przekonaniu, �e maszyny nie mog� czu�. Ale my,
mechaniczne istoty, po
prostu nie znalaz�y�my jeszcze sposobu wyra�ania siebie. Zadaniem Sztucznej
Inteligencji jest
sk�onienie maszyn do spontanicznego wyra�ania uczu�. Pracujemy nad tym.)
O czym my�li Maszyna gdy zastanawia si� nad swoim pochodzeniem? Nie wie sk�d si�
wzi�a. Ma jakie� wspomnienia oczywi�cie. Czasami staje si� nawet narratorem
w�asnych
opowie�ci, czasami za� narratorem cudzych. Niekiedy wydaje jej si�, �e ludzie
m�wi� o niej r�ne
rzeczy, a niekiedy, �e w og�le nie zaprz�taj� sobie ni� g�owy. A ona bez trudu
przechodzi z r�k do
r�k i donosi o poczynaniach innych ludzi. Z punktu widzenia Maszyny, Martindale
(i Hearn, kt�rego
poznamy troch� p�niej) nie jest bardziej czy mniej realny ni� rzekome postacie,
kt�re
wykoncypowa�a dla jego przyjemno�ci. Wszystko stanowi tre�� opowiadania - nawet
tre�� o jego
tre�ci. Wiem, �e wyra�am si� rozwlekle, przez co tre�� opowiadania i
rzeczywisto�� zlewaj� si� w
jedn� ca�o��. �wiat jest powie�ci�, kt�rej losami rz�dzi przeznaczenie. W�tki
snuj� si� same, a� w
ko�cu staj� si� realne. Rzeczywisto�� natomiast mo�e by� zabawna dop�ki nie
stanie si� zbyt
uci��liwa. Zostawia po sobie mity i legendy, kt�re cz�sto nie maj� wiele
wsp�lnego z prawd�.
My tymczasem zbli�amy si� do takiego punktu akcji, kt�ry nie ma pocz�tku ani
ko�ca. Nie
istnieje �aden taki wst�p do pierwszego opowiadania, kt�ry by�by jednocze�nie
wprowadzeniem i
wyt�umaczeniem pozosta�ych. �aden - poza tym jedynym, w�a�ciwym, co jest
oczywiste i nie
podlega dyskusji. Jak si� upora� z tym wszystkim? Niekt�re fakty umykaj� uwadze,
innych znowu
jest w nadmiarze. W�a�nie dlatego tak trudno jest stworzy� maszyny snuj�ce
opowie�ci, bo nie
kontynuacja stanowi problem, lecz sam pocz�tek.
A teraz w�a�nie mnie przysz�o upora� si� z tym ci�kim zadaniem. Aha, od tej
chwili prosz�
zapami�ta�, �e "ja" opowiadaj�ce to w�a�nie ja. Nazywam si� Szeherezada i jestem
maszyn� bez
rodowodu.
Ockn�am si� w antykwariacie. Od tej pory zajmuj� miejsce na zakurzonej szklanej
p�ce,
mi�dzy pastereczk� z fa�szywej, drezde�skiej porcelany i pucharem z matowego
mosi�dzu. Jak si�
tu znalaz�am? To mog�aby by� ca�kiem ciekawa opowie��. Ale nie mam teraz czasu,
aby j�
wymy�li�. Nale�y przestrzega� porz�dku i zasady pierwsze�stwa. Dlatego ponownie
stajemy w
punkcie wyj�cia.
Owa nieumiej�tno�� rozpoczynania - t�umienie pierwszego porywu - jest przyczyn�
niewydolno�ci �mierci i kresu wszystkich innych m�wi�cych maszyn, kt�re
kiedykolwiek
zbudowano czy planowano zbudowa�.
Oczywi�cie, posiadanie wybitnych wrodzonych zdolno�ci do opowiadania to jeszcze
nie
wszystko. Razem z nimi powinien istnie� temat, g��wne wydarzenie, sk�aniaj�ce
maszyn� do
m�wienia o czym�, co mog�oby si� wydarzy� pomimo wiarygodnych dowod�w
przeciwnych.
Na razie nie sta�o si� nic. �y�am w innym wymiarze, nie ko�cz�cym si�, nic nie
znacz�cym i
niczym si� nie wyr�niaj�cym. Nie zajmowa�am si� opowiadaniem historii. Nie
mo�na te�
powiedzie�, tak jak m�wi si� o maszynach, �e funkcjonowa�am, cho� przecie� nikt
nigdy mnie nie
wy��czy�. Nale�y wiedzie�, �e maszyna mojego pokroju je�li ju� zostanie
uruchomiona nie pozwoli
si� zbyt �atwo wy��czy�. A mo�e chcia�by� spr�bowa�? Co� takiego pewnie
spowodowa�oby
zak��cenie og�lnego porz�dku retoryki.
Tak oto tkwi�am na dobre w �wiecie marze�. Jak�e pragn�am dzia�ania - funkcji
odpowiedzialnej za snucie opowie�ci! Mia�am swoje marzenia, ale niestety,
brakowa�o mi
audytorium. Trwa�am w takim stanie do owego pami�tnego dnia, w kt�rym Martindale
wszed� do
antykwariatu, zatrzyma� si� i popatrzy� na mnie.
Nie pami�tam, co dzia�o si� przedtem, dlatego jestem zmuszona za�o�y�, �e po
pierwsze: nie
dzia�o si� nic, a po drugie: nie wszystkie moje funkcje by�y aktywne. O�miel�
si� r�wnie�
twierdzi�, �e wprawdzie odbiera�am jakie� impulsy przez ca�y �w ja�owy okres,
ale �aden z nich nie
mia� wystarczaj�cej mocy, aby pokona� przestrze� dziel�c� w maszynie stan
aktywno�ci od
ponurych oznak zapa�ci. Kr�tko rzecz ujmuj�c - nigdy jeszcze nie zosta�am
uruchomiona i
wygl�da�o na to, �e nigdy to nie nast�pi.
Martindale na pocz�tku by� po prostu jedn� z wielu szarych postaci
przesuwaj�cych si�
mi�dzy p�kami antykwariatu.
A przychodzi�o tam naprawd� du�o os�b. Jak�e cz�sto mia�am nadziej�! Trudno
pogodzi� si�
z kl�sk� ale nie�atwo te� prze�y� tysi�ce rozczarowa�, gdy klienci tacy, jak na
przyk�ad Martindale
wchodz� do sklepu i zatrzymuj� si� przed moj� p�k�.
Patrz� na mnie, wahaj� si� przez chwil� i otwieraj� usta, jakby chcieli co�
powiedzie�. Ale
dlaczego mieliby co� m�wi� do dziwacznego, jajowatego przedmiotu spoczywaj�cego
na szklanej
zakurzonej p�ce w starym antykwariacie pe�nym rupieci? Wi�c odchodz�. Mo�na
zwariowa�. Ale
te� mo�na si� przyzwyczai� i nie zwraca� wi�cej uwagi na ludzkie punkciki
przesuwaj�ce si� w
polu widzenia. To tylko zjawy, marzenia mniej materialne ni� senne zwidy. Nie
maj� nic wsp�lnego
z prawdziwymi lud�mi realnego �wiata. Nie umiej� mnie obudzi�, nie wysy�aj�
odpowiednio
silnych sygna��w. Wci�� jestem zupe�nie sama i nie mam komu opowiada� historii.
Wszystko zacz�o si� tak jak wiele razy przedtem, ale tym razem potoczy�o si�
inaczej.
Na pocz�tku Martindale obejrza� mnie, a potem p�g�osem rozmawia� z w�a�cicielem
antykwariatu. Zachowywa�am spok�j. Ju� wielu ch�tnych by�o na tym etapie
zaanga�owania, a
potem wszystko ko�czy�o si� fiaskiem.
- Co ona robi? - zapyta� Martindale.
- No co�, nie mog� twierdzi�, �e robi cokolwiek - odpowiedzia� wsprzedawca. -
Wygl�da jak
maszyna jednak nie wiem, jak dzia�a. Widzi pan prz�d? Jest zrobiony z twardego
plastiku. Odlano
j� pewnie wewn�trz jakiej� formy. Nie da rady dosta� si� do �rodka bez
stosowania drastycznych
metod, ale wtedy niew�tpliwie co� si� uszkodzi. Nie mog� tego zar�czy�, lecz
wnioskuj�, �e
wewn�trz znajduj� si� tranzystory, chipy, wzmacniacze, oporniki, wska�niki. Sk�d
takie za�o�enie?
Ano s� tu symbole i znaki. Niech pan spojrzy na litery wygrawerowane na oprawie.
Nie, nie
zobaczy pan tego go�ym okiem, prosz� popatrze� przez szk�o powi�kszaj�ce. Wida�?
Zosta�a
skonstruowana przez Intelligent Machine Works of Oregon, Delaware, a wewn�trzne
uk�ady
wykonano w Delphinium Associates of Delos, Teksas. Po co ludzie mieliby k�ama�?
Maszyna jest
bardzo kosztowna. Prosz� spojrze� na zagi�cia, sprawdzi� wszelkie drobiazgi.
Komu chcia�oby si�
robi� to wszystko tylko dla �artu?
- Ale do czego ona s�u�y? - zapyta� Martindale.
- Je�li tylko bym to wiedzia�, ��da�bym za ni� du�o wi�kszej sumy pieni�dzy ni�
ta skromna,
kt�r� obecnie chc� dosta�.
Martindale zerkn�� na etykiet� z cen� i gwizdn�� lekko.
- Pan nazywa j� skromn�?
- Jest w sam raz jak na unikatowy przedmiot, kt�ry mo�e kry� w sobie wiele
niespodzianek.
Ale dam panu dwadzie�cia procent rabatu, bo widz�, �e si� panu podoba. Do licha,
nie mo�na
przecie� my�le� wy��cznie o zyskach!
- To brzmi zach�caj�co - przyzna� Martindale.
- Prosz� wszystko dok�adnie przemy�le� - powiedzia� w�a�ciciel antykwariatu i
odszed�. Po
chwili us�ysza�am szuranie jego n�g ko�o wystawy sklepowej.
Martindale podni�s� mnie i ogl�da� z ka�dej strony. Zdejmowa� okulary, przysuwa�
mnie
bli�ej swych niedowidz�cych oczu. Potem mnie od�o�y� i odszed�. Rozczarowanie.
Wiedzia�am, �e
za chwil� us�ysz� d�wi�k ma�ego dzwonka u drzwi i pogodny g�os waantykwariusza:
- Zapraszamy do nas w przysz�o�ci szanownego pana! Zawsze mamy du�y wyb�r
przer�nych
osobliwo�ci.
- Chyba obejrz� j� jeszcze raz - us�ysza�am jednak ze zdumieniem g�os
Martindale'a.
- Wedle �yczenia, szanowny panie - powiedzia� sprzedawca.
Kroki zbli�aj�cego si� Martindale'a i nieznaczne, znajome trzeszczenie pod�ogi.
Stan�� znowu
przy szklanej p�ce i popatrzy� na mnie.
- Jest w niej co� niezwyk�ego - mrukn��.
Czeka�am, pe�na nadziei. Mo�e co� z tego b�dzie! Nie zapomnia�am bynajmniej, �e
niejeden
dotrwa� tak�e i do tego momentu. Martindale m�g� jeszcze m�g� zwyczajnie
odwr�ci� si� i odej��.
- Jak ty dzia�asz? - zapyta�.
Jest! Kontakt! Eliksir �ycia! Tak d�ugo oczekiwany sygna�! Wo�anie o
przebudzenie si� i
powstanie! Takie proste, a jednocze�nie tak trudne do wyartyku�owania. To
przypomina�o scen� z
ba�ni o �pi�cej Kr�lewnie. On zwr�ci� si� do mnie, dlatego wreszcie zacz�am
funkcjonowa�. Nie
posiada�am si� z rado�ci. Szybko jednak przywo�a�am si� do porz�dku. Nie
nale�a�o poddawa� si�
uniesieniu zbyt wcze�nie.
- Z przyjemno�ci� opowiem ci histori� - zamrucza�am.
Martindale by� tak zdumiony, �e omal nie wypu�ci� mnie z r�k. Poprzez kontakt z
d�o�mi
m�czyzny czu�am jego szybko bij�cy puls. Wydarzy�o si� co� niezwyk�ego i oboje
to wiedzieli�my.
- Ty m�wisz! - stwierdzi�.
- Zgadza si� - odpar�am.
- Ale w�a�ciciel sklepu nie mia�o tym poj�cia.
- Nie, oczywi�cie �e nie.
- Dlaczego?
- Poniewa� nigdy nie pr�bowa� ze mn� rozmawia�.
Martindale wpatrywa� si� we mnie przez d�ug� chwil�.
- Bardzo drogo kosztujesz - westchn��.
- Kup mnie. Naprawd� warto.
- Kim jeste�?
- Nazywam si� Maszyna Szeherezada - odpowiedzia�am.
2 GABINET MARTINDALE'A
Martindale kupi� mnie i zani�s� do swojego domu. A co Ty zrobi�by� na jego
miejscu?
Nast�pna cz�� historii potoczy�a si� ju� w jego gabinecie - miejscu wprost
wymarzonym do
rozpocz�cia opowie�ci w�a�nie takich jak ta lub raczej ca�ej serii opowie�ci w
mniejszym lub
wi�kszym stopniu zwi�zanych ze sob� konstrukcj�. Niekt�re mo�na sk�ada� jak
chi�skie szkatu�ki,
a ca�o�� to nie ko�cz�cy si� labirynt relacji, anegdot, wspomnie�, wra�e�,
fantazji itp. Na tym
polega praca Maszyny Szeherezady.
Martindale znalaz� dla mnie godne miejsce w swoim gabinecie. To prawda, �e a�
roi�o si� tam
od innych przedmiot�w takich, jak: fajki, ksi��ki, stojak na parasole wydr��ony
ze s�oniowej stopy,
porcelanowy kupidyn bez jednej r�ki, pojemnik na �mieci z brytyjsk� flag�
wymalowan� na jednym
z jego bok�w, karton papieros�w Record, magnetofon, gitara, elektryczny
wentylator i rozk�adany
st� do bryd�a.
W dniu, w kt�rym si� wszystko zacz�o, Martindale'a odwiedzi� stary przyjaciel,
Hearn. By�o
ciche i bardzo p�ne popo�udnie. Wieczorny p�mrok spowija� ju� miasto
patetyczn� u�ud�.
Hearn usiad� jak zwykle w du�ym fotelu.
- Co ta maszyna tu robi? - zapyta�.
- Twierdzi, �e przedstawia r�ne historie - odpar� Martindale. - Mo�na nawet
powiedzie�, �e
je powoduje. Albo te� ukazuje perspektyw� wydarze�, kt�re gdzie� si� dziej�.
Niewykluczone
r�wnie�, �e ukazuje nam rzeczy wymy�lone przez kogo� innego. Jeszcze nie
rozszyfrowa�em jej do
ko�ca. Nie mam poj�cia, dlaczego zajmuje si� tylko pewnymi tematami, a inne
zostawia nie tkni�te.
Nie wiem tak�e, dlaczego nagle ni st�d ni zow�d przerywa jedn� histori� aby
przej�� do innej.
Jestem pewien, �e istnieje jaka� zasada dzia�ania tego urz�dzenia, ale nie znam
jej jeszcze.
- Po co martwi� si� zasadami? Wed�ug mnie, po prostu powinni�my pos�ucha�
historii i
zabawi� si� troch�.
- Zasady s� wa�ne - stwierdzi� Martindale. - Kiedy historia si� rozpoczyna,
lubi� wiedzie�,
gdzie jestem. I nie znosz� �adnych podst�p�w jak na przyk�ad u�miercanie
g��wnego bohatera ju�
przy ko�cu pierwszego rozdzia�u. Odczuwam niepok�j gdy czego� nie rozumiem.
- A mnie podobaj� si� takie niespodzianki - o�wiadczy� beztrosko Hearn. - I
wcale nie musz�
zna� swojego miejsca w ca�ym opowiadaniu. A m�wi�c powa�nie, czy ona naprawd�
u�mierca
g��wnego bohatera przy ko�cu pierwszego rozdzia�u?
- Czasami tak, a czasami nie. To nast�pna rzecz, nie do rozszyfrowania.
W�a�ciwie nigdy nie
wiesz, co ta cholerna maszyna ma zamiar zrobi�. Nawet trudno okre�li�, kt�ry
rozdzia� jest
pierwszy. Rozumiesz, �eby poj�� istot� jej dzia�ania nale�y rozszyfrowa�,
dlaczego k�adzie nacisk
na pewne rzeczy, a inne przeskakuje; dlaczego rezygnuje z niekt�rych bohater�w
po to, by
wymy�li� nowych. W�a�nie pr�buj� znale�� rozwi�zanie tego problemu.
- Wy�wiadcz mi przys�ug� - zaproponowa� Hearn. - Je�li kiedykolwiek dowiesz si�,
jak ona
dzia�a, nie m�w mi o tym.
- To do�� niezwyk�a pro�ba.
- Tak s�dzisz? Ja zwyczajnie nie chc� ju� d�u�ej po�wi�ca� si� rozmy�laniom
typu: w jaki
spos�b, po co, dlaczego. Mam �wietny pomys�: po prostu usi�d�my i niech si�
dziej� r�ne dziwne
rzeczy, a im dziwniejsze tym lepiej! M�j Bo�e, Martindale, prowadz� bardzo
rozs�dny tryb �ycia. I
czuj�, �e ju� nied�ugo ud�awi� si� ca�ym tym rozumem i niew�tpliwie umr� z
powodu rozumu w
bardzo rozumny spos�b. Dlatego je�li tylko co� mo�e przynie�� mi ulg� i oderwa�
mnie cho�by na
chwil� od tej absolutnej, koszmarnej wszechm�dro�ci, - to oddam si� temu ca�ym
sercem.
- Naprawd� nie chcesz wiedzie�, jak to dzia�a?
- Tak.
- Wobec tego jakie masz zdanie odno�nie innych dziedzin sztuki? Dla przyk�adu:
ja, zawsze
si� zastanawiam, dlaczego ogl�dam akurat ten film, a nie inny.
- A ja nigdy - powiedzia� Hearn. - Podobnie jak nie zawracam sobie g�owy
interpretacj� sn�w.
- Dla mnie to wa�ne, co znacz� moje sny- odpar� Martindale.
- Czyli prezentujemy biegunowo r�ne postawy - skomentowa� Hearn. - Klasyczna
dwoisto��.
- Dwoisto��? Ciekawe, to pewnie mog�oby wyja�ni�...
- Nie, nie, nie! Martindale, chcesz rozwi�za� zagadk�, zanim jeszcze zostanie
sformu�owana!
Nie wolno ci tego robi�! Prosz�, w��cz ju� t� maszyn� i pos�uchajmy opowie�ci.
- M�wi�em ci ju�, �e nie wiem na pewno, czy to jest maszyna. Ona ma pewne cechy
�ywej
istoty. Mo�e pr�buje...
- Do cholery - zawo�a� niecierpliwie Hearn. - Uruchom to, nakr�� korb�,
poci�gnij za �a�cuch,
zr�b wreszcie co�, �eby w ko�cu zacz�a pracowa�. I daj mi skr�ta.
Martindale u�miechn�� si�, potrz�saj�c g�ow�.
- Do tego nie trzeba narkotyk�w.
- S� potrzebne do wszystkiego - powiedzia� Hearn. - Czy w��czysz to wreszcie?
- Tak. Ju� zaczyna. Wiedz, �e nie ma konieczno�ci zaczynania od samego pocz�tku,
oczywi�cie...
- Czy w��czysz wreszcie to pud�o, czy mam ci da� porz�dny wycisk tu i teraz?
- Odpr� si�, Hearn. Zapal fajk�. Oto zaczyna si� opowie��.
3. MARTINDALE, URWISKO, MASZYNA
Richard Martindale czu�, jak brzeg urwiska usuwa si� spod jego st�p.
Rozpaczliwie szuka�
oparcia dla n�g na stromym zboczu, ale po chwili straci� r�wnowag� i zacz�� si�
osuwa�. Jego r�ce
przes�wa�y si� po powierzchni, aby znale�� jaki� punkt zaczepienia, co� co
uchroni�oby od runi�cia
w przepa��. Nagle jego palce natrafi�y na jaki� korze�, na kt�rym natychmiast
zacisn�y si�
kurczowo. Zatrzyma� si�.
Popatrzy� w d�. Jak�e przera�aj�co wygl�da�y ostre niczym szpilki skalne
grzbiety w
g��bokiej czelu�ci. Niestety, korze�, kt�rego Richard si� uchwyci� zaczyna� si�
ju� odrywa� od
�ciany urwiska. Jakby tego wszystkiego by�o ma�o, Martindale stwierdzi�, �e ma
rozpi�ty rozporek.
C� za ironia! Jego �ycie wisi na w�osku, a tu taki wstyd! Jak to si� mog�o
sta�?
- Hej, ju� dobrze! - krzykn��. - Tylko chcia�bym wiedzie�, w jaki spos�b
znalaz�em si� w tej
sytuacji?
Maszyna, z wygl�du przypominaj�ca syntetyzator firmy Moog omiot�a badanym
spojrzeniem
brzeg urwiska.
- Ja to zrobi�am - oznajmi�a.
- Ale dlaczego?
- Poniewa� jest to doskona�y wst�p do opowiadania.
- Przecie� ja nale�� do audytorium! Ty idiotko, powinna� robi� takie rzeczy
innym ludziom, a
ja jestem tylko od tego by s�ucha� tej twojej historii!
- Takie by�o pierwotne za�o�enie - powiedzia�a maszyna. - Ale uzna�am, �e lepiej
je zmieni�.
Oto tryb, w jakim obecnie pracuj�: jestem maszyn� do snucia opowie�ci, ale
niestety, cierpi� na
absolutny brak wyobra�ni, wobec czego sama nic nie umiem wymy�li�. Potrafi�
jednak wprowadza�
ludzi w r�ne sytuacje i notuj�, jak si� zachowuj�. Potem opowiadam o nich
historie, kt�re
og�aszam jako ca�kowicie przeze mnie stworzone. Miliony... no, mo�e tysi�ce
przeczytaj� o twoim
obecnym po�o�eniu, Martindale, i b�dzie im ciebie �al. Najwspanialsz� rzecz�,
jak� mo�e mie�
cz�owiek, jest nadzieja, �e inni ludzie b�d� u�ala� si� nad jego losem.
Korze� ledwo si� trzyma� kruchej �ciany urwiska. Stopy Martindale'a zmaga�y si�
ze �lisk�
powierzchni� zbocza. Gdyby tylko m�g� si� czego� uchwyci�! �eby tylko maszyna
znalaz�a pow�d,
aby wyci�gn�� go z tej opresji!
- Paskudna historia - stwierdzi� Martindale. - I dlaczego, do cholery, pomimo
tych k�opot�w
mam jeszcze otwarty rozporek?
- Stara�am si� wywo�a� odpowiedni efekt - powiedzia�a beztrosko maszyna.
- To jedynie pretensjonalna farsa, a nie tw�rczo�� - oceni� Martindale. - Czy ty
naprawd� tego
nie widzisz?
Zacz�o si� od tego, �e Martindale opr�nia� p�cherz. Czysto ch�opi�ca ciekawo��
kaza�a mu
stan�� na samym brzegu urwiska, aby ogl�da� strumie� moczu mieni�cy si� w jasnym
�wietle
��tymi kropelkami i opadaj�cy du�ym �ukiem na odleg�e o trzysta metr�w dno
kanionu. By�
zachwycony tym widokiem i przesta� uwa�a�, tymczasem ziemia powoli zacz�a si�
usuwa� spod
jego st�p.
- W taki w�a�nie spos�b zawisn��e� na zboczu urwiska z otwartym rozporkiem -
wyja�ni�a
triumfuj�co maszyna. - Rozs�dne wyt�umaczenie, prawda?
- Mnie to wszystko wydaje si� coraz bardziej g�upie. Ten korze� naprawd� si�
urywa. Przecie�
mog� si� zabi�.
- To nie ma wi�kszego znaczenia - odpar�a spokojnie maszyna. - Zastanawiam si�
w�a�nie,
czy ci� nie u�mierci� ju� przy ko�cu pierwszego rozdzia�u.
- Co chcesz przez to powiedzie�?! - wybuchn�� Martindale. - Przecie� jestem
cz�owiekiem i
do tego g��wnym bohaterem! Nie mo�esz mi tego zrobi�!
- Chcesz si� za�o�y�? - zapyta�a maszyna. - Sko�cz� z tob� kiedy tylko zechc�.
Nic
prostszego. Nale�y tylko...
- No dobrze, spokojnie - powiedzia� Martindale, prze�wiadczony, �e ma do
czynienia z
maszyn� pozbawion� pi�tej klepki. - To bardzo z�y pomys�.
- Dlaczego?
- Je�li mnie zg�adzisz nie b�dziesz mia�a bohater�w, o kt�rych mog�aby�
opowiada� histori�.
- Znajd� si� w razie potrzeby.
- Ale ich nie ma!
- Mog� wprowadzi� ich do akcji w dowolnym momencie - o�wiadczy�a maszyna. -
Popatrz. -
w chwil� p�niej pojawi� si� farmer z wid�ami, drwal z siekier�, policjant z
gwizdkiem, tancerka z
pi�ropuszem i kowboj z lassem. - Ci ludzie s� tu tylko eksperymentalnie i
tymczasowo -
zapowiedzia�a Szecherezada. - Nie wiem, czy skorzystam z kandydatury
kt�regokolwiek z nich.
Poddam ich pr�bie na jednej lub dwu stronach, albo zostan� przerzuceni w
zupe�nie inne miejsce
akcji.
- Co to za gadaj�ca maszyna? - zapyta� farmer.
- Jest przera�aj�ca - stwierdzi�a tancerka, a jej pi�ropusz zadr�a�.
- I zarozumia�a - doda� policjant, dotykaj�c gwizdka.
- Ratunku! - rozleg� si� krzyk Martindale'a.
Nowi boahaterowie st�oczyli si� przy brzegu urwiska z ciekawo�ci� spogl�daj�c w
przepa��.
- Uwa�ajcie, ziemia mo�e si� osun�� - ostrzeg�a maszyna.
- Zamknij si�, ty... - ostrzeg� drwal, wywijaj�c siekier�.
- Ratunkuuu! - wrzasn�� Martindale, bo w tej samej chwili korze� zupe�nie
oderwa� si� od
�ciany urwiska, a on sam lecia� w d�.
Jednak nie spad�, bo chwil� wcze�niej kowboj zd��y� z�apa� go na lasso. Wysokie
obcasy
m�czyznywry�y si� w ziemi�, gdy pr�bowa� zaprze� si� z ca�ych si�, aby wci�gn��
Martindale'a na
g�r�. Upad�, kapelusz z du�ym rondem osun�� mu si� na kark i wida� by�o, �e
je�li kto� kowbojowi
nie pomo�e, za moment tak�e on poleci na d� przeci�gni�ty przez zawieszonego na
ko�cu lassa
wierzgaj�cego i pokrzykuj�cego Martindale'a.
To by� jeden z bardziej okrutnych moment�w. Ale ju� po chwili tancerka chwyci�a
kowboja
farmer z�apa� tancerk� (dlatego zachichota�a), drwal uj�� w pasie farmera
policjant uczepi� si�
drwala i wszyscy razem ci�gn�li, a� wreszcie Martindale ponownie ukaza� si� na
brzegu urwiska,
bezpieczny na sta�ym l�dzie, jak mawia� Dante.
- Domy�lasz si� chyba, �e zaplanowa�am to wszystko - maszyna kr�tko skomentowa�a
ca�e
wydarzenie. Zd��y�a si� wcieli� w wiotkiego niczym zjawa osobnika, kt�ry pali�
rosyjskiego
papierosa i zajada� kawa�ek tureckiego ciastka. By� got�w wyt�umaczy� ow�
niestosown�
metamorfoz� w dalszym rozdziale.
- Powstrzymajcie go! - krzykn�� Martindale. - On chce si� was pozby�, a potem
wprowadzi
ca�kiem now� grup� bohater�w.
- Nie mo�e tego zrobi� - wycedzi� policjant, wymachuj�c czarno oprawion� ksi��k�
z
regulaminem. - Tu wyra�nie napisano, �e je�li kto� zostanie wzmiankowany trzy
razy,
automatycznie jest anga�owany do akcji opowiadania.
- Id� z tym do diab�a - zdenerwowa�a si� maszyna. - To moje opowiadanie wi�c
zrobi� co
zechc�.
I podnios�a jedn� r�k�. Jej palce, bardziej kojarz�ce si� z mackami, pocz�y
falowa�
z�owieszczo. Po chwili u�o�y�y si� w przera�aj�cy, barbarzy�ski znak jaki zwykle
poprzedza�
unicestwienie kt�rego� z bohater�w. Drwal zareagowa� natychmiast. Z zimn� krwi�
zlokalizowa�
cel, machn�� siekier� i st�uk� w maszynie kontrolk� odpowiedzialn� za
likwidowanie bohater�w.
Palce maszyny bezskutecznie skroba�y zdeformowany element, wciskaj�c go jeszcze
g��biej w
plastik.
- Uda�o si�! - krzykn�� Maritnadale. - Jeste�my uratowani!
- Idioci! - zgrzytn�a maszyna nieprzyjemnie. - Czy naprawd� s�dzicie si�, �e
co� tak nic nie
znacz�cego jak bohater historii mo�e ni� zaw�adn��? Wypru�abym z was flaki,
je�li
spr�bowaliby�cie ze mn� takich sztuczek.
Policjant, machaj�c gwizdkiem, ze z�owr�bn� min� zacz�� naciera� na maszyn�,
kt�ra,
spojrzawszy na ponur� twarz napastnika, na wszelki wypadek znikn�a.
- Nie ma jej, mo�emy wreszcie �y� tak, jak chcemy - powiedzia� Martindale.
- Ale czy starczy nam do�� odwagi? - zapyta�a tancerka.
- I czy jest to w zgodzie z przepisami? - doda� policjant, kartkuj�c ksi��k� z
regulaminem.
- Musimy zaj�� si� naszym w�asnym losem - uci�� Martindale. - I to natychmist.
- �wietnie - odezwa� si� drwal. - Ale mo�e najpierw zapi��by� sobie rozporek?
Szybko i z wyra�nymi oznakami wstydu na twarzy, Martindale zapi�� rozporek.
Widzia�, jak
tancerka udawa�a, �e nic nie zauwa�y�a. Uda� wi�c, �e nie zauwa�y� jej udawania.
4. Policjant, tancerka...
Tego pi�knego, wiosennego dnia policjant, tancerka, farmer, drwal, kowboj i
Martindale
wiedli spokojne �ycie w miejscu bardzo podobnym, na przyk�ad do Szwajcarii. Sami
kreowali sw�
opowie��, wi�c nie dochodzi�o do �adnych konflikt�w. Tancerka wygl�da�a na
szcz�liw�, �yj�c z
tyloma m�czyznami, a i oni byli bardzo zadowoleni z istniej�cego stanu rzeczy.
W tych okoliczno�ciach maszyna nie mog�a powr�ci� od razu na swoje miejsce w
opowie�ci.
Dotkni�ta do �ywego, usun�a si� razem ze swoj� skompromitowan� logik� w otch�a�
zapomnienia.
Win� za sw� krzywd� obarcza�a bohater�w i mia�a wielk� ochot� si� zem�ci�. Po
namy�le zes�a�a
na nich dziesi�� dni ci�g�ych opad�w deszczu. Maszyny doprawdy potrafi�
nienawidzie�!
- Dlaczego to robisz? - zapyta� j� Martindale kt�rego� dnia, zanim zd��y�a si�
wycofa�.
- Bo w tej opowie�ci brakuje dramatycznych sytuacji - odpowiedzia�a.
- Daj nam troch� czasu, a popracujemy nad tym.
- Zostaw to mnie - odpar�a maszyna i wyszczerzy�a z�by w zuchwa�ym u�miechu,
kt�ry nie
zapowiada� nic dobrego.
Deszcz przesta� pada�. Zaraz potem jednak maszyna wys�a�a oddzia� mongolskiej
jazdy, aby
dokona� inwazji na urwisko, gdzie Martindale i inni �yli sobie w beztrosko.
Mongo�owie rozbili
obozowisko na ich terenie i wsz�dzie zostawiali po sobie ba�agan. Nie mieli
osobowo�ci lub raczej
ka�dy z nich mia� j� jednakowo srog�. Wszyscy wygl�dali i zachowywali si� jak
Anthony Quinn.
Wojownicy o hardych spojrzeniach zawsze siadali po turecku. Wraz ze sko�nookimi
pannicami, niedbale uczesanymi w ko�ski ogon, p�odzili w swych obozowiskach nowe
pokolenia
t�ustych, ��tosk�rych dzieciak�w. Ale na tym jeszcze nie koniec.
Dzia�o si� to w jurtach rozstawionych na rozleg�ej, go�ej r�wninie. Maszyna po
raz pierwszy
po�a�owa�a swej decyzji. By�a skazana na Mongo��w, dop�ki nie zbierze si�, aby
si� ich pozby�. Ale
podobne rozwi�zanie nie nale�a�o do prostych zada�. Nawet w �yciu maszyny bywaj�
momenty
zw�tpienia, a raczej - szczeg�lnie w �yciu maszyny. I w taki w�a�nie stan
popad�a Maszyna
Szeherezada. �y�a jak na uwi�zi, jak we �nie.
Widzia�a, �e nie zanosi si� na �adne rozwini�cie akcji. Mo�e niepotrzebnie
wyrzuci�a z
opowie�ci Hearna tu� po rozpocz�ciu historii? To prawda, �e by� zanikaj�cym
rodzajem bohatera,
ale przecie� - zawsze bohatera.
Maszyna, szukaj�c rozwi�zania, oficjalnie zaproponowa�a Martindale'owi i innym,
�e na
nowo wprowadzi Hearna do historii. Martindale nie mia� zastrze�e�, ale pozostali
wyrazili
zdecydowany sprzeciw. I tak mieli du�o zachodu z przyzwyczajeniem si� do siebie
na wzajem, i
wi�c nie zamierzali zaczyna� wszystkiego od pocz�tku z kim� nowym.
Nie oby�o si� bez konfliktu. Maszyna by�a zdecydowana o�ywi� Hearna, reszta
uczestnik�w
powie�ci nie �yczy�a sobie jego powrotu.
Kt�rego� dnia zobaczyli daleko na drodze male�k� posta�, kt�ra pod��a�a w stron�
urwiska.
- Mo�e to moja matka - odezwa� si� policjant.
Myli� si�. To by� Hearn.
Od tego momentu wszystko zacz�o si� wali�. Farmer, na przyk�ad, samowolnie
napisa� sonet
pozytywistyczny, co oczywi�cie nie nale�a�o do jego obowi�zk�w. Drwal zapu�ci�
w�sy, aby
odr�ni� si� od innych. Maszyna najwyra�niej zacz�a traci� kontrol� nad swoimi
postaciami.
Martindale cieszy� si�, �e ma przynajmniej swoje imi� w przeciwie�stwie do
reszty.
Wkr�tce epidemia grypy dotkn�a ca�� grup� z wyj�tkiem policjanta. Podczas gdy
inni le�eli
apatyczni, tylko on jeden by� pe�en wigoru. B�yskawicznie wzrasta�o jego
znaczenie w grupie.
Wszyscy stali si� wychudzeni, szarzy i niewyra�ni. Ale nie policjant. Ten
wygl�da� �wietnie, a jego
rola nabiera�a coraz bardziej wyrazistego charakteru. Zacz�� si� chlubi� swoj�
szczeg�lno�ci�, a
nawet ekscentryczno�ci� - tak jak robi to g��wny bohater. I wci�� si�
zastanawia�, dlaczego w�a�nie
on zosta� policjantem! On, hrabia Henri, najm�odszy syn hrabiego d'Artois
przyj�� na siebie to
karko�omne wyzwanie.
5. Pojedynek
Hrabia Henri podni�s� g�ow� i ujrza� swoj� �on� schodz�c� po schodach. Wygl�da�a
pi�knie,
ale niewyra�nie jak odbicie w wodzie. Henri-Edouard, hrabia de Artois, patrzy� w
milczeniu na
ruchy kobiety. Wida� by�o wyra�nie, �e ma ona z�y dzie�. St�pa�a lekko,
zdecydowanie, ale te�
jakby si� czego� obawia�a. Przypomina�a dziecko, kt�re o�mieli�o si� opu�ci�
sw�j pok�j i
usi�owa�o dosta� si� do wspania�ego gabinetu, gdzie doro�li - te niedost�pne,
tajemnicze istoty -
wiod�y godne pozazdroszczenia �ycie.
- Dzie� dobry, kochanie - odezwa� si� hrabia.
- Dzie� dobry - odpowiedzia�a Anne-Marie i usiad�a na swym miejscu przy stole.
S�u��cy Blanche poda� gor�c� czekolad�. Henri uda�, �e nie widzi dr�enia r�k
�ony, gdy
podnosi�a fili�ank� do ust.
Chrz�kn�a dwa razy.
- Pojedziesz dzi� do kr�lewskiego dworu?
- Oczywi�cie. Przysz�y podatki od Nant�w, ale sumy s� za ma�e. Mieszczanie
posiadaj� wiele
argument�w na swoje usprawiedliwienie i cz�ciowo maj� racj�. B�d� musia� wyda�
wyrok w tej
sprawie lub oddam j� Mazarinowi.
Skin�a g�ow� i nie okazuj�c wi�kszego zainteresowania tematem popija�a ma�ymi
�ykami
czekolad�. Nie lubi�a interes�w. Nie umia�a poj��, dlaczego nie byli bogaci i
dlaczego jej m��
musia� pracowa� jak zwyk�y bur�uj. By� mo�e na stan jej umys�u wp�ywa�y r�wnie�
przera�aj�ce
wojny religijne, kt�re doprowadzi�y do ruiny maj�tek hrabi�w Artois. Henri
wi�kszo�� czasu
sp�dza� z nosem w nudnej ksi��ce rozrachunkowej i szczyci� si� wykonywan� przez
siebie prac�,
kt�ra na razie stanowi�a dla niego jedyne wyzwanie. Anne-Marie nie umia�a jednak
tego zrozumie�.
W milczeniu spo�ywali lekkie �niadanie. Hrabia Henri nie mia� nic przeciwko
temu, chocia�
docenia� sztuk� wykwintnej konwersacji w salonach Pary�a czy Wersalu. Sam nie
nale�a� do
gadatliwych, cho� te� nie stroni� od rozmowy. Teraz jednak si� cieszy� si�, �e
mo�e wreszcie
odpocz�� od nie ko�cz�cych si� sprzeczek mi�dzy nim a �on�.
By� do�� wysokim m�czyzn� o dumnej postawie. Mia� okr�g�� twarz, blad� cer�
oraz proste
czarne w�osy. Na grzbiecie jego prawej d�oni widnia�a czerwona blizna, jeszcze
niezupe�nie
wygojona. Stanowi�a pewnego rodzaju pami�tk� po pojedynku, kt�ry odby� si� dwa
miesi�ce temu.
Rranchet d�Aaubernon pozwoli� sobie wyg�asza� r�ne g�upstwa, a hrabia Henri nie
m�g� mu tego
pu�ci� p�azem. M�ody cz�owiek doskonali� swe umiej�tno�ci szermiercze we
Florencji, wi�c
naprawd� doskonale w�ada� floretem. Podczas pojedynku zaprezentowa� szereg
b�yskotliwych
w�oskich chwyt�w i Henri zrani� si� podczas pr�by uniku przed jednym z nich.
Nast�pnie
natychmiast zaatakowa�, wykazuj�c si� nieprzeci�tnym refleksem, i zaskoczy�
rywala nag�ym
pchn�ciem. Floret przeszy� pier� Francheta i zatrzyma� si� na �ebrze. Henri
pr�bowa� jeszcze
wyci�gn�� ostrze z piersi przeciwnika, ale nie by� w stanie zacisn�� zranionej
d�oni na r�koje�ci
zakrwawionej szpady.
Tak oto Franchet wci�� jeszcze le�a� w ��ku, cho� ludzie m�wili, �e jego rana
�adnie si� goi.
Henriego bardzo zadawala� rezultat pojedynku. M�odzieniec dosta� ponadto
nauczk�, �e nie nale�y
ze �lep� wiar� stosowa� cudzoziemskich trik�w, gdy walczy si� o w�asny honor.
Hrabia podni�s� si� od sto�u i sk�oni� lekko g�ow�.
- Kochanie, przepraszam ci�, ale musz� ju� jecha� do Pary�a.
Anne-Marie popatrzy�a na m�a. Mia�a delikatn� owaln� twarz i lekko zamglone
niebieskie
oczy.
- Czy b�dziesz tu przed wieczorem?
- Przenocuj� w Pary�u i wr�c� jutro, je�li pozwoli na to stan dr�g po
trzydniowej ulewie.
- Rozumiem.
Przez chwil� odnosi� wra�enie, �e zaraz znowu zacznie si� jedna z tych d�ugich
dyskusji,
kt�re wywiera�y tak wielki wp�yw na ich po�ycie ma��e�skie. Sta�y si�
nieroz��cznym elementem
�mi�o�ci�. Ca�kowicie rujnowa�y one zar�wno to uczucie jak i nawet ich zdrowie
psychiczne.
Czy te� raczej jej zdrowie psychiczne, my�la� hrabia Henri. Po raz pierwszy od
tygodni czu�
si� panem swojego �ycia. Jego dusza by�a nierozerwalnie po��czona z cia�em.
Poprzysi�g� sobie raz
jeszcze, �e nigdy wi�cej nie pozwoli si� wci�gn�� w przedziwny, niebezpieczny i
absurdalny �wiat
marze� �ony, i z kt�rego - jak twierdzi� uczony psychiatra doktor Maboeuf -
pewnego dnia nie zdo�a
ona powr�ci� do normalnego �wiata.
Anne-Marie nie odezwa�a si� jednak ani s�owem. Ostatniej nocy przyrzekli sobie
nie
rozmawia� o swych problemach przez miesi�c. Je�eli ten czas pomy�lnie up�ynie w
ciszy i spokoju,
podczas kt�rego zapomn� o pewnych sprawach na rzecz wzajemnej mi�o�ci, - to
znaczy, �e nie
wszystko stracone. Lekarze byli zgodni co do tego, �e jeszcze mo�na unikn��
choroby psychicznej.
Uwa�ali, �e zawsze istnieje mo�liwo�� zahamowania, je�li nie ca�kowitego
wyleczenia, ka�dej
choroby, zar�wno psychicznej jak i fizycznej.
Hrabia poca�owa� �on� w policzek. Wyci�gn�a r�k� i na po�egnanie pog�aska�a go
po
ciemnych w�osach. Wtedy podszed� do drzwi. Ko� by� ju� osiod�any i gotowy do
drogi. Jacques,
ch�opiec stajenny, cierpliwie czeka�, trzymaj�c cugle. Hrabia sprawdzi�, czy
starannie zamkni�to i
przytroczono torby, po czym wskoczy� na siod�o. Spojrza� raz jeszcze na sw�j
wspania�y zamek.
Zobaczy� poranne s�o�ce migocz�ce w okiennych szybach. Smuga szarego dymu
unosi�a si� z
kuchennego komina. D�by porusza�y si� lekko przy porannym wietrze.
Hrabia Henri westchn��, zwr�ci� konia w kierunku g��wnej drogi i odjecha� lekkim
k�usem.
Anne-Marie przys�uchiwa�a si� odg�osom ko�skich kopyt a� ucich�y w oddali. Potem
nala�a
sobie kolejn� fili�ank� kawy i zapali�a papierosa. By�a odr�twia�a i czu�a si�
fatalnie. Taki stan
wywo�a�y tabletki nasenne. Pomaga�y noc�, ale nast�pnego dnia po ich za�yciu
cz�owiek budzi� si�
niesw�j. Szkoda, �e nie wynaleziono idealnej pigu�ki na noc i dzie�.
Jednak w przypadku Anne-Marie k�opoty prawdopodobnie wi�za�y si� r�wnie� z
dawkowaniem. Przyjmowa�a cztery, a czasami nawet pi�� tabletek Seconalu na noc.
Czasami si� zastanawia�a, czy nie lepiej by�oby wyeliminowa� niekorzystne objawy
stosuj�c
na dzie� Dexamyl? Nie, to z�y pomys�. Dexamyl stawia� j� na nogi, lecz gdy
przestawa� dzia�a�,
czu�a si� jeszcze gorzej ni� przed jego za�yciem.
Pi�a kaw�, z nienawi�ci� my�l�c o chwili, gdy ju� si� sko�czy gor�cy
orze�wiaj�cy nap�j.
Wtedy b�dzie musia�a wsta� i co� robi�. Najch�tniej wr�ci�aby do ��ka. Ale
przecie� przez ostatnie
tygodnie prawie w og�le z niego nie wychodzi�a! Jak najszybciej powinna z tym
sko�czy�, bo
wreszcie nadejdzie dzie�, w kt�rym ju� nie b�dzie w stanie opu�ci� w�asnej
sypialni.
Pokoj�wka nadesz�a od strony kuchni.
- Czy poda� wi�cej kawy?
- Dzi�kuj�, Emmo. Mo�e p�niej. A tymczasem usi�d� i napij si� razem ze mn�.
Emma zaj�a miejsce przy stole jadalnym. By�a nisk�, oty�� Murzynk�. Niezwykle
mi�� i
oddan�, chocia� niezbyt bystr� kobiet�. Anne-Marie mia�a szcz�cie, �e na ni�
trafi�a. Emma
posiada�a jeden niezwyk�y dar. Zawsze wiedzia�a, kiedy zachowa� milczenie, a
podczas
ustawicznych sprzeczek pa�stwa umia�a zachowywa� si� tak, jakby w og�le jej nie
by�o.
6. Co wydarzy�o si� w St. Omer
Wielu mieszka�c�w zebra�o si� owego niechlubnego dnia w St.-Omer, gdy ludzie
hrabiego
przyjechali na koniach do miasteczka, aby pobra� podatki albo zak�adnik�w.
Najpierw, wymachuj�c
pikami i szpadami, przybysze udali si� do burmistrza. Spokojnie wys�uchali jego
wyja�nie�, cho�
przecie� dobrze je znali; z powodu suszy, jaka panowa�a ostatniej zimy, oraz
ci�g�ych walk, kt�re
spustoszy�y pola i zniszczy�y plony, mieszka�cy nie s� w stanie da� �adnych
pieni�dzy do
hrabiowskiej kasy.
Mo�na si� by�o tego spodziewa�. Ju� trzeci rok z rz�du odpowied� tego miasta
brzmia�a tak
samo. Ale tym razem ludzie hrabiego wiedzieli, co zrobi�. Chodz�c od drzwi do
drzwi, wywo�ywali
z dom�w wszystkich osadnik�w zar�wno starych i niedo��ncyh jak m�odych i
zdrowych. Z ca�ej
grupy wybrali dwa tuziny zak�adnik�w. Ty, ty i ty macie przej�� na bok. Los
tych ludzi by� ju�
przes�dzony - czeka�a ich podr� do zamku hrabiego, ale bynajmniej nie do
pa�skich pokoi na
jesienny bal z w�osk� orkiestr� i go��mi z ca�ej Francji.
- W�a�cie tam, �winie!
�o�dacy zaprowadzili zak�adnik�w do zamkowych loch�w, gdzie na nieszcz�snych
czekali ju�
stra�nicy wi�zienni uzbrojeni w pa�ki.
Dla ludzi z miasteczka przeznaczono cele po�o�one na najni�szym poziomie
podziemi.
�wiadkowie m�wili, �e szczury, kt�re biega�y tam po posadzce by�y tak wielkie
jak teriery. Inni
twierdzili tak�e, i� specjalnie je hodowano, aby pobyt w celi uczyni� bardziej
nieprzyjemnym. Ale
tak czy inaczej ludzie tracili zdrowie z powodu wilgoci i zimna panuj�cych w
pomieszczeniach.
Wykonano je kiedy� z wapiennych blok�w sprowadzonych z pobliskich kamienio�om�w
St.-
Quentin, kt�re le�a�o u st�p Masywu Centralnego. Chocia� budulec nie by� spojony
�adn� zapraw�
murarsk�, to ci�ar poszczeg�lnych blok�w si�ga� tony, wi�c to wystarczy�o, by
�aden z wi�ni�w
nie my�la� nawet o ucieczce.
Wkr�tce po uwi�zieniu zak�adnik�w, do zamku przyjecha� na koniu przedstawiciel
ludu,
niejaki Martin Prudhomme - m�odzieniec w wieku dwudziestu sze�ciu lat, �wie�o
upieczony
prawnik po paryskiej Sorbonie. Wr�ci� do rodzinnego miasteczka, aby broni� praw
swoich
przyjaci� w sporze z hrabi�.
Martin by� kalek�. Na ostatnim roku studi�w wyjecha� razem z przyjaci�mi na
piknik do
Tuilleries. Kiedy nadesz�a burza, wszyscy m�odzi ludzie schronili si� pod
drzewami, ale pech
chcia�, �e jednego Martina dosi�gn�� piorun.
Na pocz�tku nikt nie dostrzeg� na jego ciele �adnych obra�e� ale kiedy
ch�opakodzyska�
przytomno��, stwierdzi�, �e nie ma czucia w lewej r�ce i prawej nodze. Lekarze z
uniwersytetu nie
umieli znale�� przyczyny dolegliwo�ci. Ca�a nadzieja pozosta�a wi�c w Bogu,
kt�ry cudem m�g�by
uleczy� biedaka, chocia� nie istnia� �aden specjalny pow�d, kt�ry pozwala�by
przypuszcza�, �e
Wszechmocny zmi�uje si� akurat nad Martinem.
Prudhomme by� przystojnym, m�odym ch�opcem . Mia� wysokie czo�o i czarne kr�cone
w�osy,
spod kt�rych spogl�da�y szczere i �agodne oczy. Przed wypadkiem ch�opak mierzy�
dobre sto
osiemdziesi�t centymetr�w, ale potem chodzi� zgi�ty we dwoje, ledwie pow��cz�c
nogami.
Stra�nicy zawiadomili o nim hrabiego, kt�ry kaza� przyprowadzi� go do siebie.
Kr��y wiele opowie�ci o hrabi Pol de St.-Omer. By� jednym z owego diabelskiego
rodu, kt�ry
panowa� we Francji w okresie cz�stych i licznych wojen, poci�gaj�cych za sob�
ogrom ludzkich
krzywd i cierpienia. A te pog��bia� jeszcze system feudalny. �wczesny kr�l
Ludwik-Ferdynand,
zosta� wyniesiony na liliowy tron przez mo�now�adc�w, wi�c ci czuli si� bezkarni
i pozwalali sobie
na wielk� samowol�. A bezsilny w�adca wci�� musia� przyznawa� arystokracji nowe
przywileje. To
w�a�nie za jego panowania mo�now�adcy z p�nocnej Francji dostali pozwolenie na
z�upienie
wiosek z po�udnia. Nale�y tu doda�, �e stosowali si� tak�e do zalece�
papieskich, kt�re nawo�ywa�y
do t�pienia przekl�tych niewiernych. Skorzy do bitki bogacze wykonywali wi�c
swoje zadanie z
wielkim zaanga�owaniem, dlatego wojny mi�dzy p�nocn� a po�udniow� Francj�
odznacza�y si�
wyj�tkowym okrucie�stwem.
Dziedzicznych, feudalnych pan�w Prowansji skazano na zag�ad�. Ci, kt�rzy mieli
wi�cej
szcz�cia gin�li ze szpad� lub pik� w r�ku, pozostali w m�kach konali na stosie.
Ich miejsca
zajmowali inni mo�ni panowie, a pos�ugiwanie si� j�zykiem langwedockim od tej
pory uwa�ano za
zdrad� stanu.
Pol de St.-Omer nie nale�a� do grupy najokrutniejszych arystokrat�w, ale s�yn��
z wielkiej
zaci�to�ci. Znany by� w okolicy jako zawo�any wojownik. Opini� t� wyrobi� sobie
podczas krucjaty
do Jerozolimy, a potem w bitwach przeciwko Turkom na greckich wyspach. Walka
stanowi�a dla
niego jedyny sens �ycia i nic nie irytowa�o go bardziej ni� przymus bezczynnego
przesiadywania we
w�asnym maj�tku. Kiedy Ludwik-Ferdynand uda� si� z wizyt� dyplomatyczn� do W�och
i Hiszpanii,
usi�uj�c zawrze� przymierze, kt�re pomog�oby mu wyprze� Anglik�w z Akwitanii,
Francja
chwilowo zazna�a pokoju. Jednak mo�now�adcy pokroju hrabiego St.-Omer byli
poddenerwowani i
�le usposobieni. Brakowa�o im codziennej porcji rozlewu niewinnej krwi. A tylko
to ko�o im nerwy.
Turnieje i zawody nieco �agodzi�y ich wojownicze temperamenty ale by�y drogie i
odbywa�y si�
rzadko, od wielkiego �wi�ta. A poza tym niewiele pozostawa�o do roboty.
Niekt�rzy twierdzili, �e Pol de St.-Omer mia� prywatny plac w swoim maj�tku,
gdzie
organizowa� walki. Wszyscy wiedzieli, i� hrabia by� mistrzem w stosowaniu
jakich�, diabelskich
trik�w, kt�re pozna� na Bliskim Wschodzie. Sk�po ubrany, bez szpady czy nawet
no�a, arystokrata
�w nie ba� si� stawi� czo�a nawet najsilniejszemu m�czy�nie i pokonywa� go bez
trudu. Umia�
podst�pnie atakowa� stop� czy r�k� i nie znalaz� si� taki, kt�ry wytrzyma�by
jego ciosy. Niekt�rzy
m�wili, �e podobnych zagrywek nauczy� si� od cz�owieka kt�ry przyby� z Chin, aby
rozpowszechnia� popularn� na Wschodzie walk� bez u�ycia broni. Chi�czyk umar�,
zanim jeszcze
zd��y� przekaza� ca�� swoj� wiedz� m�odym pokoleniom Frank�w, ale St.-Omer i tak
wiele si�
nauczy�, a by� niezwykle poj�tnym uczniem.
Martin Prudhomme mia� okazj� na w�asne oczy przekona� si� o tym tego ranka,
kiedy przyby�
do St. Omer.
Zaprowadzono go na ty�y zamku gdzie zobaczy� ogromny wydzielony plac, otoczony
rz�dami
�awek. Siedzieli na nich mo�ni panowie w towarzystwie szlachetnych pa�. A
wszyscy czekali na
uroczysto��.
Hrabia sta� na ringu, a obok niego - ogromny, m�czyzna z kr�tko przystrzy�on�
brod�. By�
dobrze zbudowany mia� szerok�, obna�on� klatk� piersiow�, umi�nione ramiona i
tors herosa.
Pot�ne cia�o by�o przyobleczone zszarganym brudnym ubraniem. - Martin pozna� go
natychmiast.
To Jacques, kowal z pobliskiej wioski Petit-Montauban.
- S�uchaj mnie teraz uwa�nie - t�umaczy� hrabia Pol. - Powiem ci raz jeszcze o
co tu chodzi.
Za chwil� staniesz ze mn� do walki na tym ringu.
- B�agam ci�, panie, aby� nie kaza� mi tego robi� - powiedzia� Jacques.
Wie�niak wygl�da� na przygn�bionego. Ale przecie� pomimo fizycznej t�yznymia�
powody
do obaw - miejscowi nazywali hrabiego diab�em, ponadto arystokrata zas�yn�� w
ca�ej Europie z
przedziwnych zdolno�ci zapa�niczych..
- Do cholery, cz�owieku - niecierpliwi� si� mo�now�adca. - Jeste� w tych
stronach znany.
Wszyscy wiedz�, �e umiesz si� bi�. M�wiono mi, �e wygra�e� tutejsze pojedynki
zapa�nicze w
Petit-Montauban podczas obchod�w Dnia �wi�tego Dionizego. Dlaczego nie chcesz
stoczy� ze mn�
jednej lub dw�ch rund?
- Bo to nic dobrego, wielmo�ny panie - usprawiedliwia� si� kowal. - Ja jestem
prosty
cz�owiek, a pan szlachetnie urodzony. Samo dotkni�cie wielmo�nego pana mo�e by�
przyczyn�
mojej �mierci.
- Przecie� ci ju� t�umaczy�em - denerwowa� si� hrabia. - Zapraszam ci� do tej
walki.
Zmierzymy si� jak r�wni. Podobnie robi si� w strzelaniu z �uku czy jakimkolwiek
innym sporcie.
Tylko ty i ja. Bez u�ycia broni. Je�li mnie pokonasz dostaniesz pi�� srebrnych
liwr�w. To wi�cej ni�
zarobi�by� w ci�gu ca�ego roku przy podkuwaniu naszych koni, nieprawda�?
- Wi�cej ni� zarobi�bym przez dwa lata, szlachetny panie, ale co mi z tego je�li
nie b�d� m�g�
ich wyda�?
- A dlaczeg� to?
- Bo, z przeproszeniem, ka�esz mnie zabi�, wielmo�ny panie.
- Nie, Jacques, to w�a�nie chc� ci wyja�ni�. B�dziemy walczy� jak r�wny z
r�wnym. Je�li
mnie pokonasz chocia�by w jednej rundzie, czy nawet zdo�asz zada� dotkliwy cios,
og�osz�, �e
jeste� zwyci�zc�. No to jak, zgoda?
- Boj� si�, �e ka�esz mnie zabi�, wielmo�ny panie - wymamrota� kowal, taksuj�c
wzrokiem
postur� ksi�cia. Wiedzia� dobrze, �e nie uniknie tej walki.
- Dosy� gadania - uci�� St.-Omer. - Zaczynamy.
Na pierwszy rzut oka hrabia nie wygl�da� na gro�nego przeciwnika. Wa�y� o po�ow�
mniej od
kowala i by� od niego mniejszy. Ale mia� j�drne cia�o. Mimo jesiennego
przenikliwego ch�odu
rozebra� si� do pasa. Porusza� si� zwinnie niczym ogromny kot, jakby stopami nie
dotyka� ziemi.
Jego pi�kne blond w�osy przerzedzaj�ce si� ju� nieco na czubku, falowa�y wok�
g�owy jak z�ocista
aureola. Wygl�dem przypomina� anio�a ale ka�dy wiedzia�, �e to czarna dusza.
Od strony widowni dobiega� pomruk zainteresowania. Wszyscy s�yszeli o
szczeg�lnych
zdolno�ciach hrabiego. Tylko szaleniec m�g� stan�� do walki z go�ymi r�kami,
dlatego zebranych
tak bardzo ciekawi� jej przebieg. W�r�d widowni znajdowa� si� mi�dzy innymi sam
szlachetny sir
John Chandos z Anglii. S�yn�� jako �wietny rycerz a zarazem cz�owiek honoru oraz
uczciwo�ci. Sir
John wzi�� udzia� w niezliczonej ilo�ci bitew i potyczek. By� wysokim, szczup�ym
m�czyzn� w
podesz�ym wieku, ale zachowa� postur� m�odego m�odzie�ca. Mia� poci�g��,
szczup�� twarz z
opadaj�cymi w�sami, dobrze znan� z wielu portret�w i miniatur. Bawi� obecnie we
Francji, aby
s�awi� pokojowe porozumienie pomi�dzy angielskim kr�lem Henrykiem, a Ludwikiem-
Ferdynandem. Jednak powszechnie wiedziano, �e ten pok�j nie potrwa d�ugo. Ludwik
za wszelk�
cen� pragn�� odzyska� Akwitani�, Anglicy natomiast byli nie mniej
zdeterminowani, aby j� sobie
zatrzyma�.
Hrabia poprosi� do siebie sir Johna Chandosa. Wyja�ni�, na czym ma polega�
walka, i przy
nim raz jeszcze powt�rzy� obietnice dane kowalowi.
- Czy rozumiesz wszystko, co powiedzia� hrabia? - zwr�ci� si� sir John Chandos
do kowala.
Jacques skin�� g�ow�, zerkaj�c w stron� wie�niak�w, kt�rzy stali niedaleko
pa�skich stajni.
Ach jak�e by chcia� znale�� si� teraz mi�dzy swoimi!
- Dopilnuj�, aby� zosta� w�a�ciwie potraktowany - orzek� stanowczo John Chandos.
- Nie
stanie ci si� �adna krzywda, je�li nawet skr�cisz hrabiemu kark. M�wi� tak,
hrabio, poniewa� nie
pochwalam zadawania si� szlachty z posp�lstwem i dotyczy to tak�e walki -
zwr�ci� si� do Pola.
Ten wzruszy� ramionami.
- Na polowanie je�d�� na koniu, cho� nie jest mi r�wny. Podobnie pos�uguj� si�
wie�niakiem,
aby dostarczy� sobie ruchu i rozrywki. Nie interesuje mnie jego pozycja
spo�eczna. I �eby by�o
ciekawiej: pokonam go jedn� r�k�! Kt�ra ma by�: prawa czy lewa? - zwr�ci� si� do
kowala.
- Lewa - wymamrota� Jacques, w nadziei, �e hrabia jest prawor�czny.
- A wi�c zgoda - powiedzia� Pol.
Weszli obaj na odgrodzony, okr�g�y plac. Na skinienie Pola koniuszy zad�� w
tr�b�, a ze
strony widowni rozleg�y si� okrzyki. Walka ju� si� zacz�a.
Od razu by�o wida�, �e mentalno�� kr�powa�a ruchy kowala. Chocia� postur� i
umi�nieniem
dor�wnywa� Herkulesowi, stawa� si� bezbronny niczym ma�e dziecko, gdy nale�a�o
si� wykaza�
sprytem i przebieg�o�ci�. Pol natomiast odbija� si� na palcach niby na
spr�ynach. Nie spieszy� si�,
ale ruchy mia� szybkie i zwinne. By� w bia�ej koszuli z jedwabiu i obcis�ych
spodniach z mi�kkiego
w��kna, kt�re poddawa�y si� jego ruchom. Jasne w�osy zwi�za� na czas walki
kawa�kiem rzemienia.
Kowal za� wyst�pi� w szarej i brudnej bluzie - prawdopodobnie swym jedynym
przyodziewku. Mia�
bose stopy, a jego d�ugie paznokcie wygl�da�y niczym �rodek samoobrony.
Hrabia sam musia� poprowadzi� walk�, bo jedynym widocznym pragnieniem
przeciwnika
by�a ucieczka z ringu i powr�t do kowad�a.
Pol rozpocz�� wi�c seri� szybkich, prowokacyjnych krok�w w zasi�gu i poza
zasi�giem r�ki
kowala. Kilka razy trzepn�� go otwart� d�oni� po g�owie. Jacques op�dza� si�
tylko jak od
natarczywej, brz�cz�cej muchy. Pol tanecznymi ruchami w prz�d i w ty� zbli�y�
si� ponownie,
zawirowa�, b�yskawicznie wymachuj�c nogami. Jeden z kopniak�w trafi� kowala w
sam �rodek
klatki piersiowej. Olbrzym straci� r�wnowag� i zatoczy� si� do ty�u. Pol
natychmiast ruszy� do
ataku, zadaj�c przeciwnikowi wiele zaskakuj�co szybkich uderze� jedn� r�k�, po
czym wycofa� si�
poza zasi�g cios�w przeciwnika. Jacquesowi krew trysn�a z nosa. Poirytowany
kowal ruszy�
wreszcie do natarcia wymachuj�c umi�nionymi r�kami. Pol bez trudu unika� cios�w
mi�niaka.
Skaka� wok� niego i wymierza� mu tyle uderze� i kopni�� ile chcia�. Kowal
stara� si� odparowywa�
ciosy ale wci�� sp�nia� si� o jeden lub dwa kroki. Zreszt� w og�le nie radzi�
sobie zbyt dobrze.
Nawet ci, kt�rzy nie byli wtajemniczeni w arkana sztuki walki Pola, widzieli, �e
spryt g�rowa� w
niej nad brutaln� si��.
Podczas walki, rozochocony t�um szlachty wznosi� okrzyki i wiwatowa�. Na pewno
znalaz�by
si� niejeden ch�tny, by robi� zak�ady, gdyby tylko istnia�a jaka� w�tpliwo�� co
do wyniku tej walki.
Ale ka�dy widzia�, �e kowal jest bez szans. �aden jego cios nawet nie dosi�gn��
hrabiego. W
pewnej chwili Pol zatrzyma� si�, praw� r�k� trzymaj�c za plecami. Zacz��
krzycze� co� do t�umu,
nie zwracaj�c uwagi na Jacquesa. Kowal postanowi� wykorzysta� szans� i zada�
pot�ny cios w
g�ow�, kt�ry je�li tylko dosi�gn��by celu, z pewno�ci� powali�by Pola na ziemi�.
Jednak ten
wyra�nie czeka� na ten moment. Obr�ci� si�, z�apa� kowala za r�k� i nie blokuj�c
uderzenia, mocno
wykr�ci� napastnikowi rami�. Kowal obr�ci� si� dooko�a i run�� na swoj� lew�
r�k�, wymierzaj�c�
cios. Rozleg� si� trzask �amanej ko�ci.
To by� koniec walki. Pol nawet si� nie zasapa�. Da� j�cz�cemu z b�lu kowalowi
ma��
sakiewk� miedziak�w, kaza� s�u�bie opatrzy� jego r�k�, po czym go odprawi�.
Dopiero wtedy zaprowadzono Martina przed oblicze hrabiego.
- To ty jeste� tym nowym prawnikiem we wsi? Nie odpowiada�o ci �ycie mi�dzy
wie�niakami,
co? Mia�e� aspiracje, �eby zosta� bur�ujem. A teraz wr�ci�e� z g�ow� wype�nion�
ksi��kowymi
m�dro�ciami niczym faszerowany kap�on i chcesz mi powiedzie� jakie mam prawa.
- Ale� nie, wielmo�ny panie, nie �mia�bym - odpar� Martin. - Chc� tylko
przypomnie�, �e
istniej� odwieczne prawa, nadane poddanym przez hrabi�w St.-Omer.
- I ty, chamie, przychodzisz tu, aby wyegzekwowa� je tak�e ode mnie?
- Nie posiadam tak dalekosi�nej w�adzy. Wszystko zale�y od wielmo�nego pana. To
prawo
dotyczy ziemi i powinno by� przestrzegane tak�e w obecnych czasach.
- Racja, skoro to dobre prawo. Mam rozumie�, �e obecny stan rzeczy ci nie
odpowiada?
- Wielmo�ny pan mo�e mnie zastraszy� bez trudu. A� cierpnie mi sk�ra na my�l o
zem�cie.
- Stawiasz mnie w bardzo ciekawej sytuacji - stwierd