8792

Szczegóły
Tytuł 8792
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8792 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8792 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8792 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Sheckley Szeherezada Tom 1 OPOWIADANIE PIERWSZE MASZYNA SZEHEREZADA 1. ROLA MASZYNY Maszyna wyst�puje w roli kt�ry zawsze stara si� przekona�, �e by� kiedy� �wiadkiem historii, kt�re opowiada. Ale to tylko czasami jest prawd�. Tak czy owak Maszyna nie zamierza traci� czasu - szybko wciela si� w osob� narratora, zagarniaj�c jednocze�nie zwi�zane z tym prawa i przywileje. Ciekawe, dlaczego tak si� z tym spieszy. Wszystko stanie si� bardziej zrozumia�e, kiedy wejdziemy do pewnego sklepu. Jest to miejsce, w kt�rym mo�na naby� Maszyn�, a tym samym pozna� - niewydarzony punkt akcji, od kt�rego wszystko si� zaczyna. Maszyna spoczywa w dogodnej pozycji na zakurzonej szklanej p�ce. Wchodzi Martindale - m�ody, beztroski cz�owiek i rozgl�da si� dooko�a. Jego wzrok zatrzymuje si� na Maszynie. I nagle ogarnia j� gwa�towna ��dza. Ach, jak bardzo chcia�aby naprawd� �y�. Tak, �y� i snu� opowie�ci! (Nale�y tu wyja�ni�, �e nami�tno�ci maszyn nie s� w�a�ciwie rozumiane. Ludzka pr�no�� utwierdza wszystkich w przekonaniu, �e maszyny nie mog� czu�. Ale my, mechaniczne istoty, po prostu nie znalaz�y�my jeszcze sposobu wyra�ania siebie. Zadaniem Sztucznej Inteligencji jest sk�onienie maszyn do spontanicznego wyra�ania uczu�. Pracujemy nad tym.) O czym my�li Maszyna gdy zastanawia si� nad swoim pochodzeniem? Nie wie sk�d si� wzi�a. Ma jakie� wspomnienia oczywi�cie. Czasami staje si� nawet narratorem w�asnych opowie�ci, czasami za� narratorem cudzych. Niekiedy wydaje jej si�, �e ludzie m�wi� o niej r�ne rzeczy, a niekiedy, �e w og�le nie zaprz�taj� sobie ni� g�owy. A ona bez trudu przechodzi z r�k do r�k i donosi o poczynaniach innych ludzi. Z punktu widzenia Maszyny, Martindale (i Hearn, kt�rego poznamy troch� p�niej) nie jest bardziej czy mniej realny ni� rzekome postacie, kt�re wykoncypowa�a dla jego przyjemno�ci. Wszystko stanowi tre�� opowiadania - nawet tre�� o jego tre�ci. Wiem, �e wyra�am si� rozwlekle, przez co tre�� opowiadania i rzeczywisto�� zlewaj� si� w jedn� ca�o��. �wiat jest powie�ci�, kt�rej losami rz�dzi przeznaczenie. W�tki snuj� si� same, a� w ko�cu staj� si� realne. Rzeczywisto�� natomiast mo�e by� zabawna dop�ki nie stanie si� zbyt uci��liwa. Zostawia po sobie mity i legendy, kt�re cz�sto nie maj� wiele wsp�lnego z prawd�. My tymczasem zbli�amy si� do takiego punktu akcji, kt�ry nie ma pocz�tku ani ko�ca. Nie istnieje �aden taki wst�p do pierwszego opowiadania, kt�ry by�by jednocze�nie wprowadzeniem i wyt�umaczeniem pozosta�ych. �aden - poza tym jedynym, w�a�ciwym, co jest oczywiste i nie podlega dyskusji. Jak si� upora� z tym wszystkim? Niekt�re fakty umykaj� uwadze, innych znowu jest w nadmiarze. W�a�nie dlatego tak trudno jest stworzy� maszyny snuj�ce opowie�ci, bo nie kontynuacja stanowi problem, lecz sam pocz�tek. A teraz w�a�nie mnie przysz�o upora� si� z tym ci�kim zadaniem. Aha, od tej chwili prosz� zapami�ta�, �e "ja" opowiadaj�ce to w�a�nie ja. Nazywam si� Szeherezada i jestem maszyn� bez rodowodu. Ockn�am si� w antykwariacie. Od tej pory zajmuj� miejsce na zakurzonej szklanej p�ce, mi�dzy pastereczk� z fa�szywej, drezde�skiej porcelany i pucharem z matowego mosi�dzu. Jak si� tu znalaz�am? To mog�aby by� ca�kiem ciekawa opowie��. Ale nie mam teraz czasu, aby j� wymy�li�. Nale�y przestrzega� porz�dku i zasady pierwsze�stwa. Dlatego ponownie stajemy w punkcie wyj�cia. Owa nieumiej�tno�� rozpoczynania - t�umienie pierwszego porywu - jest przyczyn� niewydolno�ci �mierci i kresu wszystkich innych m�wi�cych maszyn, kt�re kiedykolwiek zbudowano czy planowano zbudowa�. Oczywi�cie, posiadanie wybitnych wrodzonych zdolno�ci do opowiadania to jeszcze nie wszystko. Razem z nimi powinien istnie� temat, g��wne wydarzenie, sk�aniaj�ce maszyn� do m�wienia o czym�, co mog�oby si� wydarzy� pomimo wiarygodnych dowod�w przeciwnych. Na razie nie sta�o si� nic. �y�am w innym wymiarze, nie ko�cz�cym si�, nic nie znacz�cym i niczym si� nie wyr�niaj�cym. Nie zajmowa�am si� opowiadaniem historii. Nie mo�na te� powiedzie�, tak jak m�wi si� o maszynach, �e funkcjonowa�am, cho� przecie� nikt nigdy mnie nie wy��czy�. Nale�y wiedzie�, �e maszyna mojego pokroju je�li ju� zostanie uruchomiona nie pozwoli si� zbyt �atwo wy��czy�. A mo�e chcia�by� spr�bowa�? Co� takiego pewnie spowodowa�oby zak��cenie og�lnego porz�dku retoryki. Tak oto tkwi�am na dobre w �wiecie marze�. Jak�e pragn�am dzia�ania - funkcji odpowiedzialnej za snucie opowie�ci! Mia�am swoje marzenia, ale niestety, brakowa�o mi audytorium. Trwa�am w takim stanie do owego pami�tnego dnia, w kt�rym Martindale wszed� do antykwariatu, zatrzyma� si� i popatrzy� na mnie. Nie pami�tam, co dzia�o si� przedtem, dlatego jestem zmuszona za�o�y�, �e po pierwsze: nie dzia�o si� nic, a po drugie: nie wszystkie moje funkcje by�y aktywne. O�miel� si� r�wnie� twierdzi�, �e wprawdzie odbiera�am jakie� impulsy przez ca�y �w ja�owy okres, ale �aden z nich nie mia� wystarczaj�cej mocy, aby pokona� przestrze� dziel�c� w maszynie stan aktywno�ci od ponurych oznak zapa�ci. Kr�tko rzecz ujmuj�c - nigdy jeszcze nie zosta�am uruchomiona i wygl�da�o na to, �e nigdy to nie nast�pi. Martindale na pocz�tku by� po prostu jedn� z wielu szarych postaci przesuwaj�cych si� mi�dzy p�kami antykwariatu. A przychodzi�o tam naprawd� du�o os�b. Jak�e cz�sto mia�am nadziej�! Trudno pogodzi� si� z kl�sk� ale nie�atwo te� prze�y� tysi�ce rozczarowa�, gdy klienci tacy, jak na przyk�ad Martindale wchodz� do sklepu i zatrzymuj� si� przed moj� p�k�. Patrz� na mnie, wahaj� si� przez chwil� i otwieraj� usta, jakby chcieli co� powiedzie�. Ale dlaczego mieliby co� m�wi� do dziwacznego, jajowatego przedmiotu spoczywaj�cego na szklanej zakurzonej p�ce w starym antykwariacie pe�nym rupieci? Wi�c odchodz�. Mo�na zwariowa�. Ale te� mo�na si� przyzwyczai� i nie zwraca� wi�cej uwagi na ludzkie punkciki przesuwaj�ce si� w polu widzenia. To tylko zjawy, marzenia mniej materialne ni� senne zwidy. Nie maj� nic wsp�lnego z prawdziwymi lud�mi realnego �wiata. Nie umiej� mnie obudzi�, nie wysy�aj� odpowiednio silnych sygna��w. Wci�� jestem zupe�nie sama i nie mam komu opowiada� historii. Wszystko zacz�o si� tak jak wiele razy przedtem, ale tym razem potoczy�o si� inaczej. Na pocz�tku Martindale obejrza� mnie, a potem p�g�osem rozmawia� z w�a�cicielem antykwariatu. Zachowywa�am spok�j. Ju� wielu ch�tnych by�o na tym etapie zaanga�owania, a potem wszystko ko�czy�o si� fiaskiem. - Co ona robi? - zapyta� Martindale. - No co�, nie mog� twierdzi�, �e robi cokolwiek - odpowiedzia� wsprzedawca. - Wygl�da jak maszyna jednak nie wiem, jak dzia�a. Widzi pan prz�d? Jest zrobiony z twardego plastiku. Odlano j� pewnie wewn�trz jakiej� formy. Nie da rady dosta� si� do �rodka bez stosowania drastycznych metod, ale wtedy niew�tpliwie co� si� uszkodzi. Nie mog� tego zar�czy�, lecz wnioskuj�, �e wewn�trz znajduj� si� tranzystory, chipy, wzmacniacze, oporniki, wska�niki. Sk�d takie za�o�enie? Ano s� tu symbole i znaki. Niech pan spojrzy na litery wygrawerowane na oprawie. Nie, nie zobaczy pan tego go�ym okiem, prosz� popatrze� przez szk�o powi�kszaj�ce. Wida�? Zosta�a skonstruowana przez Intelligent Machine Works of Oregon, Delaware, a wewn�trzne uk�ady wykonano w Delphinium Associates of Delos, Teksas. Po co ludzie mieliby k�ama�? Maszyna jest bardzo kosztowna. Prosz� spojrze� na zagi�cia, sprawdzi� wszelkie drobiazgi. Komu chcia�oby si� robi� to wszystko tylko dla �artu? - Ale do czego ona s�u�y? - zapyta� Martindale. - Je�li tylko bym to wiedzia�, ��da�bym za ni� du�o wi�kszej sumy pieni�dzy ni� ta skromna, kt�r� obecnie chc� dosta�. Martindale zerkn�� na etykiet� z cen� i gwizdn�� lekko. - Pan nazywa j� skromn�? - Jest w sam raz jak na unikatowy przedmiot, kt�ry mo�e kry� w sobie wiele niespodzianek. Ale dam panu dwadzie�cia procent rabatu, bo widz�, �e si� panu podoba. Do licha, nie mo�na przecie� my�le� wy��cznie o zyskach! - To brzmi zach�caj�co - przyzna� Martindale. - Prosz� wszystko dok�adnie przemy�le� - powiedzia� w�a�ciciel antykwariatu i odszed�. Po chwili us�ysza�am szuranie jego n�g ko�o wystawy sklepowej. Martindale podni�s� mnie i ogl�da� z ka�dej strony. Zdejmowa� okulary, przysuwa� mnie bli�ej swych niedowidz�cych oczu. Potem mnie od�o�y� i odszed�. Rozczarowanie. Wiedzia�am, �e za chwil� us�ysz� d�wi�k ma�ego dzwonka u drzwi i pogodny g�os waantykwariusza: - Zapraszamy do nas w przysz�o�ci szanownego pana! Zawsze mamy du�y wyb�r przer�nych osobliwo�ci. - Chyba obejrz� j� jeszcze raz - us�ysza�am jednak ze zdumieniem g�os Martindale'a. - Wedle �yczenia, szanowny panie - powiedzia� sprzedawca. Kroki zbli�aj�cego si� Martindale'a i nieznaczne, znajome trzeszczenie pod�ogi. Stan�� znowu przy szklanej p�ce i popatrzy� na mnie. - Jest w niej co� niezwyk�ego - mrukn��. Czeka�am, pe�na nadziei. Mo�e co� z tego b�dzie! Nie zapomnia�am bynajmniej, �e niejeden dotrwa� tak�e i do tego momentu. Martindale m�g� jeszcze m�g� zwyczajnie odwr�ci� si� i odej��. - Jak ty dzia�asz? - zapyta�. Jest! Kontakt! Eliksir �ycia! Tak d�ugo oczekiwany sygna�! Wo�anie o przebudzenie si� i powstanie! Takie proste, a jednocze�nie tak trudne do wyartyku�owania. To przypomina�o scen� z ba�ni o �pi�cej Kr�lewnie. On zwr�ci� si� do mnie, dlatego wreszcie zacz�am funkcjonowa�. Nie posiada�am si� z rado�ci. Szybko jednak przywo�a�am si� do porz�dku. Nie nale�a�o poddawa� si� uniesieniu zbyt wcze�nie. - Z przyjemno�ci� opowiem ci histori� - zamrucza�am. Martindale by� tak zdumiony, �e omal nie wypu�ci� mnie z r�k. Poprzez kontakt z d�o�mi m�czyzny czu�am jego szybko bij�cy puls. Wydarzy�o si� co� niezwyk�ego i oboje to wiedzieli�my. - Ty m�wisz! - stwierdzi�. - Zgadza si� - odpar�am. - Ale w�a�ciciel sklepu nie mia�o tym poj�cia. - Nie, oczywi�cie �e nie. - Dlaczego? - Poniewa� nigdy nie pr�bowa� ze mn� rozmawia�. Martindale wpatrywa� si� we mnie przez d�ug� chwil�. - Bardzo drogo kosztujesz - westchn��. - Kup mnie. Naprawd� warto. - Kim jeste�? - Nazywam si� Maszyna Szeherezada - odpowiedzia�am. 2 GABINET MARTINDALE'A Martindale kupi� mnie i zani�s� do swojego domu. A co Ty zrobi�by� na jego miejscu? Nast�pna cz�� historii potoczy�a si� ju� w jego gabinecie - miejscu wprost wymarzonym do rozpocz�cia opowie�ci w�a�nie takich jak ta lub raczej ca�ej serii opowie�ci w mniejszym lub wi�kszym stopniu zwi�zanych ze sob� konstrukcj�. Niekt�re mo�na sk�ada� jak chi�skie szkatu�ki, a ca�o�� to nie ko�cz�cy si� labirynt relacji, anegdot, wspomnie�, wra�e�, fantazji itp. Na tym polega praca Maszyny Szeherezady. Martindale znalaz� dla mnie godne miejsce w swoim gabinecie. To prawda, �e a� roi�o si� tam od innych przedmiot�w takich, jak: fajki, ksi��ki, stojak na parasole wydr��ony ze s�oniowej stopy, porcelanowy kupidyn bez jednej r�ki, pojemnik na �mieci z brytyjsk� flag� wymalowan� na jednym z jego bok�w, karton papieros�w Record, magnetofon, gitara, elektryczny wentylator i rozk�adany st� do bryd�a. W dniu, w kt�rym si� wszystko zacz�o, Martindale'a odwiedzi� stary przyjaciel, Hearn. By�o ciche i bardzo p�ne popo�udnie. Wieczorny p�mrok spowija� ju� miasto patetyczn� u�ud�. Hearn usiad� jak zwykle w du�ym fotelu. - Co ta maszyna tu robi? - zapyta�. - Twierdzi, �e przedstawia r�ne historie - odpar� Martindale. - Mo�na nawet powiedzie�, �e je powoduje. Albo te� ukazuje perspektyw� wydarze�, kt�re gdzie� si� dziej�. Niewykluczone r�wnie�, �e ukazuje nam rzeczy wymy�lone przez kogo� innego. Jeszcze nie rozszyfrowa�em jej do ko�ca. Nie mam poj�cia, dlaczego zajmuje si� tylko pewnymi tematami, a inne zostawia nie tkni�te. Nie wiem tak�e, dlaczego nagle ni st�d ni zow�d przerywa jedn� histori� aby przej�� do innej. Jestem pewien, �e istnieje jaka� zasada dzia�ania tego urz�dzenia, ale nie znam jej jeszcze. - Po co martwi� si� zasadami? Wed�ug mnie, po prostu powinni�my pos�ucha� historii i zabawi� si� troch�. - Zasady s� wa�ne - stwierdzi� Martindale. - Kiedy historia si� rozpoczyna, lubi� wiedzie�, gdzie jestem. I nie znosz� �adnych podst�p�w jak na przyk�ad u�miercanie g��wnego bohatera ju� przy ko�cu pierwszego rozdzia�u. Odczuwam niepok�j gdy czego� nie rozumiem. - A mnie podobaj� si� takie niespodzianki - o�wiadczy� beztrosko Hearn. - I wcale nie musz� zna� swojego miejsca w ca�ym opowiadaniu. A m�wi�c powa�nie, czy ona naprawd� u�mierca g��wnego bohatera przy ko�cu pierwszego rozdzia�u? - Czasami tak, a czasami nie. To nast�pna rzecz, nie do rozszyfrowania. W�a�ciwie nigdy nie wiesz, co ta cholerna maszyna ma zamiar zrobi�. Nawet trudno okre�li�, kt�ry rozdzia� jest pierwszy. Rozumiesz, �eby poj�� istot� jej dzia�ania nale�y rozszyfrowa�, dlaczego k�adzie nacisk na pewne rzeczy, a inne przeskakuje; dlaczego rezygnuje z niekt�rych bohater�w po to, by wymy�li� nowych. W�a�nie pr�buj� znale�� rozwi�zanie tego problemu. - Wy�wiadcz mi przys�ug� - zaproponowa� Hearn. - Je�li kiedykolwiek dowiesz si�, jak ona dzia�a, nie m�w mi o tym. - To do�� niezwyk�a pro�ba. - Tak s�dzisz? Ja zwyczajnie nie chc� ju� d�u�ej po�wi�ca� si� rozmy�laniom typu: w jaki spos�b, po co, dlaczego. Mam �wietny pomys�: po prostu usi�d�my i niech si� dziej� r�ne dziwne rzeczy, a im dziwniejsze tym lepiej! M�j Bo�e, Martindale, prowadz� bardzo rozs�dny tryb �ycia. I czuj�, �e ju� nied�ugo ud�awi� si� ca�ym tym rozumem i niew�tpliwie umr� z powodu rozumu w bardzo rozumny spos�b. Dlatego je�li tylko co� mo�e przynie�� mi ulg� i oderwa� mnie cho�by na chwil� od tej absolutnej, koszmarnej wszechm�dro�ci, - to oddam si� temu ca�ym sercem. - Naprawd� nie chcesz wiedzie�, jak to dzia�a? - Tak. - Wobec tego jakie masz zdanie odno�nie innych dziedzin sztuki? Dla przyk�adu: ja, zawsze si� zastanawiam, dlaczego ogl�dam akurat ten film, a nie inny. - A ja nigdy - powiedzia� Hearn. - Podobnie jak nie zawracam sobie g�owy interpretacj� sn�w. - Dla mnie to wa�ne, co znacz� moje sny- odpar� Martindale. - Czyli prezentujemy biegunowo r�ne postawy - skomentowa� Hearn. - Klasyczna dwoisto��. - Dwoisto��? Ciekawe, to pewnie mog�oby wyja�ni�... - Nie, nie, nie! Martindale, chcesz rozwi�za� zagadk�, zanim jeszcze zostanie sformu�owana! Nie wolno ci tego robi�! Prosz�, w��cz ju� t� maszyn� i pos�uchajmy opowie�ci. - M�wi�em ci ju�, �e nie wiem na pewno, czy to jest maszyna. Ona ma pewne cechy �ywej istoty. Mo�e pr�buje... - Do cholery - zawo�a� niecierpliwie Hearn. - Uruchom to, nakr�� korb�, poci�gnij za �a�cuch, zr�b wreszcie co�, �eby w ko�cu zacz�a pracowa�. I daj mi skr�ta. Martindale u�miechn�� si�, potrz�saj�c g�ow�. - Do tego nie trzeba narkotyk�w. - S� potrzebne do wszystkiego - powiedzia� Hearn. - Czy w��czysz to wreszcie? - Tak. Ju� zaczyna. Wiedz, �e nie ma konieczno�ci zaczynania od samego pocz�tku, oczywi�cie... - Czy w��czysz wreszcie to pud�o, czy mam ci da� porz�dny wycisk tu i teraz? - Odpr� si�, Hearn. Zapal fajk�. Oto zaczyna si� opowie��. 3. MARTINDALE, URWISKO, MASZYNA Richard Martindale czu�, jak brzeg urwiska usuwa si� spod jego st�p. Rozpaczliwie szuka� oparcia dla n�g na stromym zboczu, ale po chwili straci� r�wnowag� i zacz�� si� osuwa�. Jego r�ce przes�wa�y si� po powierzchni, aby znale�� jaki� punkt zaczepienia, co� co uchroni�oby od runi�cia w przepa��. Nagle jego palce natrafi�y na jaki� korze�, na kt�rym natychmiast zacisn�y si� kurczowo. Zatrzyma� si�. Popatrzy� w d�. Jak�e przera�aj�co wygl�da�y ostre niczym szpilki skalne grzbiety w g��bokiej czelu�ci. Niestety, korze�, kt�rego Richard si� uchwyci� zaczyna� si� ju� odrywa� od �ciany urwiska. Jakby tego wszystkiego by�o ma�o, Martindale stwierdzi�, �e ma rozpi�ty rozporek. C� za ironia! Jego �ycie wisi na w�osku, a tu taki wstyd! Jak to si� mog�o sta�? - Hej, ju� dobrze! - krzykn��. - Tylko chcia�bym wiedzie�, w jaki spos�b znalaz�em si� w tej sytuacji? Maszyna, z wygl�du przypominaj�ca syntetyzator firmy Moog omiot�a badanym spojrzeniem brzeg urwiska. - Ja to zrobi�am - oznajmi�a. - Ale dlaczego? - Poniewa� jest to doskona�y wst�p do opowiadania. - Przecie� ja nale�� do audytorium! Ty idiotko, powinna� robi� takie rzeczy innym ludziom, a ja jestem tylko od tego by s�ucha� tej twojej historii! - Takie by�o pierwotne za�o�enie - powiedzia�a maszyna. - Ale uzna�am, �e lepiej je zmieni�. Oto tryb, w jakim obecnie pracuj�: jestem maszyn� do snucia opowie�ci, ale niestety, cierpi� na absolutny brak wyobra�ni, wobec czego sama nic nie umiem wymy�li�. Potrafi� jednak wprowadza� ludzi w r�ne sytuacje i notuj�, jak si� zachowuj�. Potem opowiadam o nich historie, kt�re og�aszam jako ca�kowicie przeze mnie stworzone. Miliony... no, mo�e tysi�ce przeczytaj� o twoim obecnym po�o�eniu, Martindale, i b�dzie im ciebie �al. Najwspanialsz� rzecz�, jak� mo�e mie� cz�owiek, jest nadzieja, �e inni ludzie b�d� u�ala� si� nad jego losem. Korze� ledwo si� trzyma� kruchej �ciany urwiska. Stopy Martindale'a zmaga�y si� ze �lisk� powierzchni� zbocza. Gdyby tylko m�g� si� czego� uchwyci�! �eby tylko maszyna znalaz�a pow�d, aby wyci�gn�� go z tej opresji! - Paskudna historia - stwierdzi� Martindale. - I dlaczego, do cholery, pomimo tych k�opot�w mam jeszcze otwarty rozporek? - Stara�am si� wywo�a� odpowiedni efekt - powiedzia�a beztrosko maszyna. - To jedynie pretensjonalna farsa, a nie tw�rczo�� - oceni� Martindale. - Czy ty naprawd� tego nie widzisz? Zacz�o si� od tego, �e Martindale opr�nia� p�cherz. Czysto ch�opi�ca ciekawo�� kaza�a mu stan�� na samym brzegu urwiska, aby ogl�da� strumie� moczu mieni�cy si� w jasnym �wietle ��tymi kropelkami i opadaj�cy du�ym �ukiem na odleg�e o trzysta metr�w dno kanionu. By� zachwycony tym widokiem i przesta� uwa�a�, tymczasem ziemia powoli zacz�a si� usuwa� spod jego st�p. - W taki w�a�nie spos�b zawisn��e� na zboczu urwiska z otwartym rozporkiem - wyja�ni�a triumfuj�co maszyna. - Rozs�dne wyt�umaczenie, prawda? - Mnie to wszystko wydaje si� coraz bardziej g�upie. Ten korze� naprawd� si� urywa. Przecie� mog� si� zabi�. - To nie ma wi�kszego znaczenia - odpar�a spokojnie maszyna. - Zastanawiam si� w�a�nie, czy ci� nie u�mierci� ju� przy ko�cu pierwszego rozdzia�u. - Co chcesz przez to powiedzie�?! - wybuchn�� Martindale. - Przecie� jestem cz�owiekiem i do tego g��wnym bohaterem! Nie mo�esz mi tego zrobi�! - Chcesz si� za�o�y�? - zapyta�a maszyna. - Sko�cz� z tob� kiedy tylko zechc�. Nic prostszego. Nale�y tylko... - No dobrze, spokojnie - powiedzia� Martindale, prze�wiadczony, �e ma do czynienia z maszyn� pozbawion� pi�tej klepki. - To bardzo z�y pomys�. - Dlaczego? - Je�li mnie zg�adzisz nie b�dziesz mia�a bohater�w, o kt�rych mog�aby� opowiada� histori�. - Znajd� si� w razie potrzeby. - Ale ich nie ma! - Mog� wprowadzi� ich do akcji w dowolnym momencie - o�wiadczy�a maszyna. - Popatrz. - w chwil� p�niej pojawi� si� farmer z wid�ami, drwal z siekier�, policjant z gwizdkiem, tancerka z pi�ropuszem i kowboj z lassem. - Ci ludzie s� tu tylko eksperymentalnie i tymczasowo - zapowiedzia�a Szecherezada. - Nie wiem, czy skorzystam z kandydatury kt�regokolwiek z nich. Poddam ich pr�bie na jednej lub dwu stronach, albo zostan� przerzuceni w zupe�nie inne miejsce akcji. - Co to za gadaj�ca maszyna? - zapyta� farmer. - Jest przera�aj�ca - stwierdzi�a tancerka, a jej pi�ropusz zadr�a�. - I zarozumia�a - doda� policjant, dotykaj�c gwizdka. - Ratunku! - rozleg� si� krzyk Martindale'a. Nowi boahaterowie st�oczyli si� przy brzegu urwiska z ciekawo�ci� spogl�daj�c w przepa��. - Uwa�ajcie, ziemia mo�e si� osun�� - ostrzeg�a maszyna. - Zamknij si�, ty... - ostrzeg� drwal, wywijaj�c siekier�. - Ratunkuuu! - wrzasn�� Martindale, bo w tej samej chwili korze� zupe�nie oderwa� si� od �ciany urwiska, a on sam lecia� w d�. Jednak nie spad�, bo chwil� wcze�niej kowboj zd��y� z�apa� go na lasso. Wysokie obcasy m�czyznywry�y si� w ziemi�, gdy pr�bowa� zaprze� si� z ca�ych si�, aby wci�gn�� Martindale'a na g�r�. Upad�, kapelusz z du�ym rondem osun�� mu si� na kark i wida� by�o, �e je�li kto� kowbojowi nie pomo�e, za moment tak�e on poleci na d� przeci�gni�ty przez zawieszonego na ko�cu lassa wierzgaj�cego i pokrzykuj�cego Martindale'a. To by� jeden z bardziej okrutnych moment�w. Ale ju� po chwili tancerka chwyci�a kowboja farmer z�apa� tancerk� (dlatego zachichota�a), drwal uj�� w pasie farmera policjant uczepi� si� drwala i wszyscy razem ci�gn�li, a� wreszcie Martindale ponownie ukaza� si� na brzegu urwiska, bezpieczny na sta�ym l�dzie, jak mawia� Dante. - Domy�lasz si� chyba, �e zaplanowa�am to wszystko - maszyna kr�tko skomentowa�a ca�e wydarzenie. Zd��y�a si� wcieli� w wiotkiego niczym zjawa osobnika, kt�ry pali� rosyjskiego papierosa i zajada� kawa�ek tureckiego ciastka. By� got�w wyt�umaczy� ow� niestosown� metamorfoz� w dalszym rozdziale. - Powstrzymajcie go! - krzykn�� Martindale. - On chce si� was pozby�, a potem wprowadzi ca�kiem now� grup� bohater�w. - Nie mo�e tego zrobi� - wycedzi� policjant, wymachuj�c czarno oprawion� ksi��k� z regulaminem. - Tu wyra�nie napisano, �e je�li kto� zostanie wzmiankowany trzy razy, automatycznie jest anga�owany do akcji opowiadania. - Id� z tym do diab�a - zdenerwowa�a si� maszyna. - To moje opowiadanie wi�c zrobi� co zechc�. I podnios�a jedn� r�k�. Jej palce, bardziej kojarz�ce si� z mackami, pocz�y falowa� z�owieszczo. Po chwili u�o�y�y si� w przera�aj�cy, barbarzy�ski znak jaki zwykle poprzedza� unicestwienie kt�rego� z bohater�w. Drwal zareagowa� natychmiast. Z zimn� krwi� zlokalizowa� cel, machn�� siekier� i st�uk� w maszynie kontrolk� odpowiedzialn� za likwidowanie bohater�w. Palce maszyny bezskutecznie skroba�y zdeformowany element, wciskaj�c go jeszcze g��biej w plastik. - Uda�o si�! - krzykn�� Maritnadale. - Jeste�my uratowani! - Idioci! - zgrzytn�a maszyna nieprzyjemnie. - Czy naprawd� s�dzicie si�, �e co� tak nic nie znacz�cego jak bohater historii mo�e ni� zaw�adn��? Wypru�abym z was flaki, je�li spr�bowaliby�cie ze mn� takich sztuczek. Policjant, machaj�c gwizdkiem, ze z�owr�bn� min� zacz�� naciera� na maszyn�, kt�ra, spojrzawszy na ponur� twarz napastnika, na wszelki wypadek znikn�a. - Nie ma jej, mo�emy wreszcie �y� tak, jak chcemy - powiedzia� Martindale. - Ale czy starczy nam do�� odwagi? - zapyta�a tancerka. - I czy jest to w zgodzie z przepisami? - doda� policjant, kartkuj�c ksi��k� z regulaminem. - Musimy zaj�� si� naszym w�asnym losem - uci�� Martindale. - I to natychmist. - �wietnie - odezwa� si� drwal. - Ale mo�e najpierw zapi��by� sobie rozporek? Szybko i z wyra�nymi oznakami wstydu na twarzy, Martindale zapi�� rozporek. Widzia�, jak tancerka udawa�a, �e nic nie zauwa�y�a. Uda� wi�c, �e nie zauwa�y� jej udawania. 4. Policjant, tancerka... Tego pi�knego, wiosennego dnia policjant, tancerka, farmer, drwal, kowboj i Martindale wiedli spokojne �ycie w miejscu bardzo podobnym, na przyk�ad do Szwajcarii. Sami kreowali sw� opowie��, wi�c nie dochodzi�o do �adnych konflikt�w. Tancerka wygl�da�a na szcz�liw�, �yj�c z tyloma m�czyznami, a i oni byli bardzo zadowoleni z istniej�cego stanu rzeczy. W tych okoliczno�ciach maszyna nie mog�a powr�ci� od razu na swoje miejsce w opowie�ci. Dotkni�ta do �ywego, usun�a si� razem ze swoj� skompromitowan� logik� w otch�a� zapomnienia. Win� za sw� krzywd� obarcza�a bohater�w i mia�a wielk� ochot� si� zem�ci�. Po namy�le zes�a�a na nich dziesi�� dni ci�g�ych opad�w deszczu. Maszyny doprawdy potrafi� nienawidzie�! - Dlaczego to robisz? - zapyta� j� Martindale kt�rego� dnia, zanim zd��y�a si� wycofa�. - Bo w tej opowie�ci brakuje dramatycznych sytuacji - odpowiedzia�a. - Daj nam troch� czasu, a popracujemy nad tym. - Zostaw to mnie - odpar�a maszyna i wyszczerzy�a z�by w zuchwa�ym u�miechu, kt�ry nie zapowiada� nic dobrego. Deszcz przesta� pada�. Zaraz potem jednak maszyna wys�a�a oddzia� mongolskiej jazdy, aby dokona� inwazji na urwisko, gdzie Martindale i inni �yli sobie w beztrosko. Mongo�owie rozbili obozowisko na ich terenie i wsz�dzie zostawiali po sobie ba�agan. Nie mieli osobowo�ci lub raczej ka�dy z nich mia� j� jednakowo srog�. Wszyscy wygl�dali i zachowywali si� jak Anthony Quinn. Wojownicy o hardych spojrzeniach zawsze siadali po turecku. Wraz ze sko�nookimi pannicami, niedbale uczesanymi w ko�ski ogon, p�odzili w swych obozowiskach nowe pokolenia t�ustych, ��tosk�rych dzieciak�w. Ale na tym jeszcze nie koniec. Dzia�o si� to w jurtach rozstawionych na rozleg�ej, go�ej r�wninie. Maszyna po raz pierwszy po�a�owa�a swej decyzji. By�a skazana na Mongo��w, dop�ki nie zbierze si�, aby si� ich pozby�. Ale podobne rozwi�zanie nie nale�a�o do prostych zada�. Nawet w �yciu maszyny bywaj� momenty zw�tpienia, a raczej - szczeg�lnie w �yciu maszyny. I w taki w�a�nie stan popad�a Maszyna Szeherezada. �y�a jak na uwi�zi, jak we �nie. Widzia�a, �e nie zanosi si� na �adne rozwini�cie akcji. Mo�e niepotrzebnie wyrzuci�a z opowie�ci Hearna tu� po rozpocz�ciu historii? To prawda, �e by� zanikaj�cym rodzajem bohatera, ale przecie� - zawsze bohatera. Maszyna, szukaj�c rozwi�zania, oficjalnie zaproponowa�a Martindale'owi i innym, �e na nowo wprowadzi Hearna do historii. Martindale nie mia� zastrze�e�, ale pozostali wyrazili zdecydowany sprzeciw. I tak mieli du�o zachodu z przyzwyczajeniem si� do siebie na wzajem, i wi�c nie zamierzali zaczyna� wszystkiego od pocz�tku z kim� nowym. Nie oby�o si� bez konfliktu. Maszyna by�a zdecydowana o�ywi� Hearna, reszta uczestnik�w powie�ci nie �yczy�a sobie jego powrotu. Kt�rego� dnia zobaczyli daleko na drodze male�k� posta�, kt�ra pod��a�a w stron� urwiska. - Mo�e to moja matka - odezwa� si� policjant. Myli� si�. To by� Hearn. Od tego momentu wszystko zacz�o si� wali�. Farmer, na przyk�ad, samowolnie napisa� sonet pozytywistyczny, co oczywi�cie nie nale�a�o do jego obowi�zk�w. Drwal zapu�ci� w�sy, aby odr�ni� si� od innych. Maszyna najwyra�niej zacz�a traci� kontrol� nad swoimi postaciami. Martindale cieszy� si�, �e ma przynajmniej swoje imi� w przeciwie�stwie do reszty. Wkr�tce epidemia grypy dotkn�a ca�� grup� z wyj�tkiem policjanta. Podczas gdy inni le�eli apatyczni, tylko on jeden by� pe�en wigoru. B�yskawicznie wzrasta�o jego znaczenie w grupie. Wszyscy stali si� wychudzeni, szarzy i niewyra�ni. Ale nie policjant. Ten wygl�da� �wietnie, a jego rola nabiera�a coraz bardziej wyrazistego charakteru. Zacz�� si� chlubi� swoj� szczeg�lno�ci�, a nawet ekscentryczno�ci� - tak jak robi to g��wny bohater. I wci�� si� zastanawia�, dlaczego w�a�nie on zosta� policjantem! On, hrabia Henri, najm�odszy syn hrabiego d'Artois przyj�� na siebie to karko�omne wyzwanie. 5. Pojedynek Hrabia Henri podni�s� g�ow� i ujrza� swoj� �on� schodz�c� po schodach. Wygl�da�a pi�knie, ale niewyra�nie jak odbicie w wodzie. Henri-Edouard, hrabia de Artois, patrzy� w milczeniu na ruchy kobiety. Wida� by�o wyra�nie, �e ma ona z�y dzie�. St�pa�a lekko, zdecydowanie, ale te� jakby si� czego� obawia�a. Przypomina�a dziecko, kt�re o�mieli�o si� opu�ci� sw�j pok�j i usi�owa�o dosta� si� do wspania�ego gabinetu, gdzie doro�li - te niedost�pne, tajemnicze istoty - wiod�y godne pozazdroszczenia �ycie. - Dzie� dobry, kochanie - odezwa� si� hrabia. - Dzie� dobry - odpowiedzia�a Anne-Marie i usiad�a na swym miejscu przy stole. S�u��cy Blanche poda� gor�c� czekolad�. Henri uda�, �e nie widzi dr�enia r�k �ony, gdy podnosi�a fili�ank� do ust. Chrz�kn�a dwa razy. - Pojedziesz dzi� do kr�lewskiego dworu? - Oczywi�cie. Przysz�y podatki od Nant�w, ale sumy s� za ma�e. Mieszczanie posiadaj� wiele argument�w na swoje usprawiedliwienie i cz�ciowo maj� racj�. B�d� musia� wyda� wyrok w tej sprawie lub oddam j� Mazarinowi. Skin�a g�ow� i nie okazuj�c wi�kszego zainteresowania tematem popija�a ma�ymi �ykami czekolad�. Nie lubi�a interes�w. Nie umia�a poj��, dlaczego nie byli bogaci i dlaczego jej m�� musia� pracowa� jak zwyk�y bur�uj. By� mo�e na stan jej umys�u wp�ywa�y r�wnie� przera�aj�ce wojny religijne, kt�re doprowadzi�y do ruiny maj�tek hrabi�w Artois. Henri wi�kszo�� czasu sp�dza� z nosem w nudnej ksi��ce rozrachunkowej i szczyci� si� wykonywan� przez siebie prac�, kt�ra na razie stanowi�a dla niego jedyne wyzwanie. Anne-Marie nie umia�a jednak tego zrozumie�. W milczeniu spo�ywali lekkie �niadanie. Hrabia Henri nie mia� nic przeciwko temu, chocia� docenia� sztuk� wykwintnej konwersacji w salonach Pary�a czy Wersalu. Sam nie nale�a� do gadatliwych, cho� te� nie stroni� od rozmowy. Teraz jednak si� cieszy� si�, �e mo�e wreszcie odpocz�� od nie ko�cz�cych si� sprzeczek mi�dzy nim a �on�. By� do�� wysokim m�czyzn� o dumnej postawie. Mia� okr�g�� twarz, blad� cer� oraz proste czarne w�osy. Na grzbiecie jego prawej d�oni widnia�a czerwona blizna, jeszcze niezupe�nie wygojona. Stanowi�a pewnego rodzaju pami�tk� po pojedynku, kt�ry odby� si� dwa miesi�ce temu. Rranchet d�Aaubernon pozwoli� sobie wyg�asza� r�ne g�upstwa, a hrabia Henri nie m�g� mu tego pu�ci� p�azem. M�ody cz�owiek doskonali� swe umiej�tno�ci szermiercze we Florencji, wi�c naprawd� doskonale w�ada� floretem. Podczas pojedynku zaprezentowa� szereg b�yskotliwych w�oskich chwyt�w i Henri zrani� si� podczas pr�by uniku przed jednym z nich. Nast�pnie natychmiast zaatakowa�, wykazuj�c si� nieprzeci�tnym refleksem, i zaskoczy� rywala nag�ym pchn�ciem. Floret przeszy� pier� Francheta i zatrzyma� si� na �ebrze. Henri pr�bowa� jeszcze wyci�gn�� ostrze z piersi przeciwnika, ale nie by� w stanie zacisn�� zranionej d�oni na r�koje�ci zakrwawionej szpady. Tak oto Franchet wci�� jeszcze le�a� w ��ku, cho� ludzie m�wili, �e jego rana �adnie si� goi. Henriego bardzo zadawala� rezultat pojedynku. M�odzieniec dosta� ponadto nauczk�, �e nie nale�y ze �lep� wiar� stosowa� cudzoziemskich trik�w, gdy walczy si� o w�asny honor. Hrabia podni�s� si� od sto�u i sk�oni� lekko g�ow�. - Kochanie, przepraszam ci�, ale musz� ju� jecha� do Pary�a. Anne-Marie popatrzy�a na m�a. Mia�a delikatn� owaln� twarz i lekko zamglone niebieskie oczy. - Czy b�dziesz tu przed wieczorem? - Przenocuj� w Pary�u i wr�c� jutro, je�li pozwoli na to stan dr�g po trzydniowej ulewie. - Rozumiem. Przez chwil� odnosi� wra�enie, �e zaraz znowu zacznie si� jedna z tych d�ugich dyskusji, kt�re wywiera�y tak wielki wp�yw na ich po�ycie ma��e�skie. Sta�y si� nieroz��cznym elementem �mi�o�ci�. Ca�kowicie rujnowa�y one zar�wno to uczucie jak i nawet ich zdrowie psychiczne. Czy te� raczej jej zdrowie psychiczne, my�la� hrabia Henri. Po raz pierwszy od tygodni czu� si� panem swojego �ycia. Jego dusza by�a nierozerwalnie po��czona z cia�em. Poprzysi�g� sobie raz jeszcze, �e nigdy wi�cej nie pozwoli si� wci�gn�� w przedziwny, niebezpieczny i absurdalny �wiat marze� �ony, i z kt�rego - jak twierdzi� uczony psychiatra doktor Maboeuf - pewnego dnia nie zdo�a ona powr�ci� do normalnego �wiata. Anne-Marie nie odezwa�a si� jednak ani s�owem. Ostatniej nocy przyrzekli sobie nie rozmawia� o swych problemach przez miesi�c. Je�eli ten czas pomy�lnie up�ynie w ciszy i spokoju, podczas kt�rego zapomn� o pewnych sprawach na rzecz wzajemnej mi�o�ci, - to znaczy, �e nie wszystko stracone. Lekarze byli zgodni co do tego, �e jeszcze mo�na unikn�� choroby psychicznej. Uwa�ali, �e zawsze istnieje mo�liwo�� zahamowania, je�li nie ca�kowitego wyleczenia, ka�dej choroby, zar�wno psychicznej jak i fizycznej. Hrabia poca�owa� �on� w policzek. Wyci�gn�a r�k� i na po�egnanie pog�aska�a go po ciemnych w�osach. Wtedy podszed� do drzwi. Ko� by� ju� osiod�any i gotowy do drogi. Jacques, ch�opiec stajenny, cierpliwie czeka�, trzymaj�c cugle. Hrabia sprawdzi�, czy starannie zamkni�to i przytroczono torby, po czym wskoczy� na siod�o. Spojrza� raz jeszcze na sw�j wspania�y zamek. Zobaczy� poranne s�o�ce migocz�ce w okiennych szybach. Smuga szarego dymu unosi�a si� z kuchennego komina. D�by porusza�y si� lekko przy porannym wietrze. Hrabia Henri westchn��, zwr�ci� konia w kierunku g��wnej drogi i odjecha� lekkim k�usem. Anne-Marie przys�uchiwa�a si� odg�osom ko�skich kopyt a� ucich�y w oddali. Potem nala�a sobie kolejn� fili�ank� kawy i zapali�a papierosa. By�a odr�twia�a i czu�a si� fatalnie. Taki stan wywo�a�y tabletki nasenne. Pomaga�y noc�, ale nast�pnego dnia po ich za�yciu cz�owiek budzi� si� niesw�j. Szkoda, �e nie wynaleziono idealnej pigu�ki na noc i dzie�. Jednak w przypadku Anne-Marie k�opoty prawdopodobnie wi�za�y si� r�wnie� z dawkowaniem. Przyjmowa�a cztery, a czasami nawet pi�� tabletek Seconalu na noc. Czasami si� zastanawia�a, czy nie lepiej by�oby wyeliminowa� niekorzystne objawy stosuj�c na dzie� Dexamyl? Nie, to z�y pomys�. Dexamyl stawia� j� na nogi, lecz gdy przestawa� dzia�a�, czu�a si� jeszcze gorzej ni� przed jego za�yciem. Pi�a kaw�, z nienawi�ci� my�l�c o chwili, gdy ju� si� sko�czy gor�cy orze�wiaj�cy nap�j. Wtedy b�dzie musia�a wsta� i co� robi�. Najch�tniej wr�ci�aby do ��ka. Ale przecie� przez ostatnie tygodnie prawie w og�le z niego nie wychodzi�a! Jak najszybciej powinna z tym sko�czy�, bo wreszcie nadejdzie dzie�, w kt�rym ju� nie b�dzie w stanie opu�ci� w�asnej sypialni. Pokoj�wka nadesz�a od strony kuchni. - Czy poda� wi�cej kawy? - Dzi�kuj�, Emmo. Mo�e p�niej. A tymczasem usi�d� i napij si� razem ze mn�. Emma zaj�a miejsce przy stole jadalnym. By�a nisk�, oty�� Murzynk�. Niezwykle mi�� i oddan�, chocia� niezbyt bystr� kobiet�. Anne-Marie mia�a szcz�cie, �e na ni� trafi�a. Emma posiada�a jeden niezwyk�y dar. Zawsze wiedzia�a, kiedy zachowa� milczenie, a podczas ustawicznych sprzeczek pa�stwa umia�a zachowywa� si� tak, jakby w og�le jej nie by�o. 6. Co wydarzy�o si� w St. Omer Wielu mieszka�c�w zebra�o si� owego niechlubnego dnia w St.-Omer, gdy ludzie hrabiego przyjechali na koniach do miasteczka, aby pobra� podatki albo zak�adnik�w. Najpierw, wymachuj�c pikami i szpadami, przybysze udali si� do burmistrza. Spokojnie wys�uchali jego wyja�nie�, cho� przecie� dobrze je znali; z powodu suszy, jaka panowa�a ostatniej zimy, oraz ci�g�ych walk, kt�re spustoszy�y pola i zniszczy�y plony, mieszka�cy nie s� w stanie da� �adnych pieni�dzy do hrabiowskiej kasy. Mo�na si� by�o tego spodziewa�. Ju� trzeci rok z rz�du odpowied� tego miasta brzmia�a tak samo. Ale tym razem ludzie hrabiego wiedzieli, co zrobi�. Chodz�c od drzwi do drzwi, wywo�ywali z dom�w wszystkich osadnik�w zar�wno starych i niedo��ncyh jak m�odych i zdrowych. Z ca�ej grupy wybrali dwa tuziny zak�adnik�w. Ty, ty i ty macie przej�� na bok. Los tych ludzi by� ju� przes�dzony - czeka�a ich podr� do zamku hrabiego, ale bynajmniej nie do pa�skich pokoi na jesienny bal z w�osk� orkiestr� i go��mi z ca�ej Francji. - W�a�cie tam, �winie! �o�dacy zaprowadzili zak�adnik�w do zamkowych loch�w, gdzie na nieszcz�snych czekali ju� stra�nicy wi�zienni uzbrojeni w pa�ki. Dla ludzi z miasteczka przeznaczono cele po�o�one na najni�szym poziomie podziemi. �wiadkowie m�wili, �e szczury, kt�re biega�y tam po posadzce by�y tak wielkie jak teriery. Inni twierdzili tak�e, i� specjalnie je hodowano, aby pobyt w celi uczyni� bardziej nieprzyjemnym. Ale tak czy inaczej ludzie tracili zdrowie z powodu wilgoci i zimna panuj�cych w pomieszczeniach. Wykonano je kiedy� z wapiennych blok�w sprowadzonych z pobliskich kamienio�om�w St.- Quentin, kt�re le�a�o u st�p Masywu Centralnego. Chocia� budulec nie by� spojony �adn� zapraw� murarsk�, to ci�ar poszczeg�lnych blok�w si�ga� tony, wi�c to wystarczy�o, by �aden z wi�ni�w nie my�la� nawet o ucieczce. Wkr�tce po uwi�zieniu zak�adnik�w, do zamku przyjecha� na koniu przedstawiciel ludu, niejaki Martin Prudhomme - m�odzieniec w wieku dwudziestu sze�ciu lat, �wie�o upieczony prawnik po paryskiej Sorbonie. Wr�ci� do rodzinnego miasteczka, aby broni� praw swoich przyjaci� w sporze z hrabi�. Martin by� kalek�. Na ostatnim roku studi�w wyjecha� razem z przyjaci�mi na piknik do Tuilleries. Kiedy nadesz�a burza, wszyscy m�odzi ludzie schronili si� pod drzewami, ale pech chcia�, �e jednego Martina dosi�gn�� piorun. Na pocz�tku nikt nie dostrzeg� na jego ciele �adnych obra�e� ale kiedy ch�opakodzyska� przytomno��, stwierdzi�, �e nie ma czucia w lewej r�ce i prawej nodze. Lekarze z uniwersytetu nie umieli znale�� przyczyny dolegliwo�ci. Ca�a nadzieja pozosta�a wi�c w Bogu, kt�ry cudem m�g�by uleczy� biedaka, chocia� nie istnia� �aden specjalny pow�d, kt�ry pozwala�by przypuszcza�, �e Wszechmocny zmi�uje si� akurat nad Martinem. Prudhomme by� przystojnym, m�odym ch�opcem . Mia� wysokie czo�o i czarne kr�cone w�osy, spod kt�rych spogl�da�y szczere i �agodne oczy. Przed wypadkiem ch�opak mierzy� dobre sto osiemdziesi�t centymetr�w, ale potem chodzi� zgi�ty we dwoje, ledwie pow��cz�c nogami. Stra�nicy zawiadomili o nim hrabiego, kt�ry kaza� przyprowadzi� go do siebie. Kr��y wiele opowie�ci o hrabi Pol de St.-Omer. By� jednym z owego diabelskiego rodu, kt�ry panowa� we Francji w okresie cz�stych i licznych wojen, poci�gaj�cych za sob� ogrom ludzkich krzywd i cierpienia. A te pog��bia� jeszcze system feudalny. �wczesny kr�l Ludwik-Ferdynand, zosta� wyniesiony na liliowy tron przez mo�now�adc�w, wi�c ci czuli si� bezkarni i pozwalali sobie na wielk� samowol�. A bezsilny w�adca wci�� musia� przyznawa� arystokracji nowe przywileje. To w�a�nie za jego panowania mo�now�adcy z p�nocnej Francji dostali pozwolenie na z�upienie wiosek z po�udnia. Nale�y tu doda�, �e stosowali si� tak�e do zalece� papieskich, kt�re nawo�ywa�y do t�pienia przekl�tych niewiernych. Skorzy do bitki bogacze wykonywali wi�c swoje zadanie z wielkim zaanga�owaniem, dlatego wojny mi�dzy p�nocn� a po�udniow� Francj� odznacza�y si� wyj�tkowym okrucie�stwem. Dziedzicznych, feudalnych pan�w Prowansji skazano na zag�ad�. Ci, kt�rzy mieli wi�cej szcz�cia gin�li ze szpad� lub pik� w r�ku, pozostali w m�kach konali na stosie. Ich miejsca zajmowali inni mo�ni panowie, a pos�ugiwanie si� j�zykiem langwedockim od tej pory uwa�ano za zdrad� stanu. Pol de St.-Omer nie nale�a� do grupy najokrutniejszych arystokrat�w, ale s�yn�� z wielkiej zaci�to�ci. Znany by� w okolicy jako zawo�any wojownik. Opini� t� wyrobi� sobie podczas krucjaty do Jerozolimy, a potem w bitwach przeciwko Turkom na greckich wyspach. Walka stanowi�a dla niego jedyny sens �ycia i nic nie irytowa�o go bardziej ni� przymus bezczynnego przesiadywania we w�asnym maj�tku. Kiedy Ludwik-Ferdynand uda� si� z wizyt� dyplomatyczn� do W�och i Hiszpanii, usi�uj�c zawrze� przymierze, kt�re pomog�oby mu wyprze� Anglik�w z Akwitanii, Francja chwilowo zazna�a pokoju. Jednak mo�now�adcy pokroju hrabiego St.-Omer byli poddenerwowani i �le usposobieni. Brakowa�o im codziennej porcji rozlewu niewinnej krwi. A tylko to ko�o im nerwy. Turnieje i zawody nieco �agodzi�y ich wojownicze temperamenty ale by�y drogie i odbywa�y si� rzadko, od wielkiego �wi�ta. A poza tym niewiele pozostawa�o do roboty. Niekt�rzy twierdzili, �e Pol de St.-Omer mia� prywatny plac w swoim maj�tku, gdzie organizowa� walki. Wszyscy wiedzieli, i� hrabia by� mistrzem w stosowaniu jakich�, diabelskich trik�w, kt�re pozna� na Bliskim Wschodzie. Sk�po ubrany, bez szpady czy nawet no�a, arystokrata �w nie ba� si� stawi� czo�a nawet najsilniejszemu m�czy�nie i pokonywa� go bez trudu. Umia� podst�pnie atakowa� stop� czy r�k� i nie znalaz� si� taki, kt�ry wytrzyma�by jego ciosy. Niekt�rzy m�wili, �e podobnych zagrywek nauczy� si� od cz�owieka kt�ry przyby� z Chin, aby rozpowszechnia� popularn� na Wschodzie walk� bez u�ycia broni. Chi�czyk umar�, zanim jeszcze zd��y� przekaza� ca�� swoj� wiedz� m�odym pokoleniom Frank�w, ale St.-Omer i tak wiele si� nauczy�, a by� niezwykle poj�tnym uczniem. Martin Prudhomme mia� okazj� na w�asne oczy przekona� si� o tym tego ranka, kiedy przyby� do St. Omer. Zaprowadzono go na ty�y zamku gdzie zobaczy� ogromny wydzielony plac, otoczony rz�dami �awek. Siedzieli na nich mo�ni panowie w towarzystwie szlachetnych pa�. A wszyscy czekali na uroczysto��. Hrabia sta� na ringu, a obok niego - ogromny, m�czyzna z kr�tko przystrzy�on� brod�. By� dobrze zbudowany mia� szerok�, obna�on� klatk� piersiow�, umi�nione ramiona i tors herosa. Pot�ne cia�o by�o przyobleczone zszarganym brudnym ubraniem. - Martin pozna� go natychmiast. To Jacques, kowal z pobliskiej wioski Petit-Montauban. - S�uchaj mnie teraz uwa�nie - t�umaczy� hrabia Pol. - Powiem ci raz jeszcze o co tu chodzi. Za chwil� staniesz ze mn� do walki na tym ringu. - B�agam ci�, panie, aby� nie kaza� mi tego robi� - powiedzia� Jacques. Wie�niak wygl�da� na przygn�bionego. Ale przecie� pomimo fizycznej t�yznymia� powody do obaw - miejscowi nazywali hrabiego diab�em, ponadto arystokrata zas�yn�� w ca�ej Europie z przedziwnych zdolno�ci zapa�niczych.. - Do cholery, cz�owieku - niecierpliwi� si� mo�now�adca. - Jeste� w tych stronach znany. Wszyscy wiedz�, �e umiesz si� bi�. M�wiono mi, �e wygra�e� tutejsze pojedynki zapa�nicze w Petit-Montauban podczas obchod�w Dnia �wi�tego Dionizego. Dlaczego nie chcesz stoczy� ze mn� jednej lub dw�ch rund? - Bo to nic dobrego, wielmo�ny panie - usprawiedliwia� si� kowal. - Ja jestem prosty cz�owiek, a pan szlachetnie urodzony. Samo dotkni�cie wielmo�nego pana mo�e by� przyczyn� mojej �mierci. - Przecie� ci ju� t�umaczy�em - denerwowa� si� hrabia. - Zapraszam ci� do tej walki. Zmierzymy si� jak r�wni. Podobnie robi si� w strzelaniu z �uku czy jakimkolwiek innym sporcie. Tylko ty i ja. Bez u�ycia broni. Je�li mnie pokonasz dostaniesz pi�� srebrnych liwr�w. To wi�cej ni� zarobi�by� w ci�gu ca�ego roku przy podkuwaniu naszych koni, nieprawda�? - Wi�cej ni� zarobi�bym przez dwa lata, szlachetny panie, ale co mi z tego je�li nie b�d� m�g� ich wyda�? - A dlaczeg� to? - Bo, z przeproszeniem, ka�esz mnie zabi�, wielmo�ny panie. - Nie, Jacques, to w�a�nie chc� ci wyja�ni�. B�dziemy walczy� jak r�wny z r�wnym. Je�li mnie pokonasz chocia�by w jednej rundzie, czy nawet zdo�asz zada� dotkliwy cios, og�osz�, �e jeste� zwyci�zc�. No to jak, zgoda? - Boj� si�, �e ka�esz mnie zabi�, wielmo�ny panie - wymamrota� kowal, taksuj�c wzrokiem postur� ksi�cia. Wiedzia� dobrze, �e nie uniknie tej walki. - Dosy� gadania - uci�� St.-Omer. - Zaczynamy. Na pierwszy rzut oka hrabia nie wygl�da� na gro�nego przeciwnika. Wa�y� o po�ow� mniej od kowala i by� od niego mniejszy. Ale mia� j�drne cia�o. Mimo jesiennego przenikliwego ch�odu rozebra� si� do pasa. Porusza� si� zwinnie niczym ogromny kot, jakby stopami nie dotyka� ziemi. Jego pi�kne blond w�osy przerzedzaj�ce si� ju� nieco na czubku, falowa�y wok� g�owy jak z�ocista aureola. Wygl�dem przypomina� anio�a ale ka�dy wiedzia�, �e to czarna dusza. Od strony widowni dobiega� pomruk zainteresowania. Wszyscy s�yszeli o szczeg�lnych zdolno�ciach hrabiego. Tylko szaleniec m�g� stan�� do walki z go�ymi r�kami, dlatego zebranych tak bardzo ciekawi� jej przebieg. W�r�d widowni znajdowa� si� mi�dzy innymi sam szlachetny sir John Chandos z Anglii. S�yn�� jako �wietny rycerz a zarazem cz�owiek honoru oraz uczciwo�ci. Sir John wzi�� udzia� w niezliczonej ilo�ci bitew i potyczek. By� wysokim, szczup�ym m�czyzn� w podesz�ym wieku, ale zachowa� postur� m�odego m�odzie�ca. Mia� poci�g��, szczup�� twarz z opadaj�cymi w�sami, dobrze znan� z wielu portret�w i miniatur. Bawi� obecnie we Francji, aby s�awi� pokojowe porozumienie pomi�dzy angielskim kr�lem Henrykiem, a Ludwikiem- Ferdynandem. Jednak powszechnie wiedziano, �e ten pok�j nie potrwa d�ugo. Ludwik za wszelk� cen� pragn�� odzyska� Akwitani�, Anglicy natomiast byli nie mniej zdeterminowani, aby j� sobie zatrzyma�. Hrabia poprosi� do siebie sir Johna Chandosa. Wyja�ni�, na czym ma polega� walka, i przy nim raz jeszcze powt�rzy� obietnice dane kowalowi. - Czy rozumiesz wszystko, co powiedzia� hrabia? - zwr�ci� si� sir John Chandos do kowala. Jacques skin�� g�ow�, zerkaj�c w stron� wie�niak�w, kt�rzy stali niedaleko pa�skich stajni. Ach jak�e by chcia� znale�� si� teraz mi�dzy swoimi! - Dopilnuj�, aby� zosta� w�a�ciwie potraktowany - orzek� stanowczo John Chandos. - Nie stanie ci si� �adna krzywda, je�li nawet skr�cisz hrabiemu kark. M�wi� tak, hrabio, poniewa� nie pochwalam zadawania si� szlachty z posp�lstwem i dotyczy to tak�e walki - zwr�ci� si� do Pola. Ten wzruszy� ramionami. - Na polowanie je�d�� na koniu, cho� nie jest mi r�wny. Podobnie pos�uguj� si� wie�niakiem, aby dostarczy� sobie ruchu i rozrywki. Nie interesuje mnie jego pozycja spo�eczna. I �eby by�o ciekawiej: pokonam go jedn� r�k�! Kt�ra ma by�: prawa czy lewa? - zwr�ci� si� do kowala. - Lewa - wymamrota� Jacques, w nadziei, �e hrabia jest prawor�czny. - A wi�c zgoda - powiedzia� Pol. Weszli obaj na odgrodzony, okr�g�y plac. Na skinienie Pola koniuszy zad�� w tr�b�, a ze strony widowni rozleg�y si� okrzyki. Walka ju� si� zacz�a. Od razu by�o wida�, �e mentalno�� kr�powa�a ruchy kowala. Chocia� postur� i umi�nieniem dor�wnywa� Herkulesowi, stawa� si� bezbronny niczym ma�e dziecko, gdy nale�a�o si� wykaza� sprytem i przebieg�o�ci�. Pol natomiast odbija� si� na palcach niby na spr�ynach. Nie spieszy� si�, ale ruchy mia� szybkie i zwinne. By� w bia�ej koszuli z jedwabiu i obcis�ych spodniach z mi�kkiego w��kna, kt�re poddawa�y si� jego ruchom. Jasne w�osy zwi�za� na czas walki kawa�kiem rzemienia. Kowal za� wyst�pi� w szarej i brudnej bluzie - prawdopodobnie swym jedynym przyodziewku. Mia� bose stopy, a jego d�ugie paznokcie wygl�da�y niczym �rodek samoobrony. Hrabia sam musia� poprowadzi� walk�, bo jedynym widocznym pragnieniem przeciwnika by�a ucieczka z ringu i powr�t do kowad�a. Pol rozpocz�� wi�c seri� szybkich, prowokacyjnych krok�w w zasi�gu i poza zasi�giem r�ki kowala. Kilka razy trzepn�� go otwart� d�oni� po g�owie. Jacques op�dza� si� tylko jak od natarczywej, brz�cz�cej muchy. Pol tanecznymi ruchami w prz�d i w ty� zbli�y� si� ponownie, zawirowa�, b�yskawicznie wymachuj�c nogami. Jeden z kopniak�w trafi� kowala w sam �rodek klatki piersiowej. Olbrzym straci� r�wnowag� i zatoczy� si� do ty�u. Pol natychmiast ruszy� do ataku, zadaj�c przeciwnikowi wiele zaskakuj�co szybkich uderze� jedn� r�k�, po czym wycofa� si� poza zasi�g cios�w przeciwnika. Jacquesowi krew trysn�a z nosa. Poirytowany kowal ruszy� wreszcie do natarcia wymachuj�c umi�nionymi r�kami. Pol bez trudu unika� cios�w mi�niaka. Skaka� wok� niego i wymierza� mu tyle uderze� i kopni�� ile chcia�. Kowal stara� si� odparowywa� ciosy ale wci�� sp�nia� si� o jeden lub dwa kroki. Zreszt� w og�le nie radzi� sobie zbyt dobrze. Nawet ci, kt�rzy nie byli wtajemniczeni w arkana sztuki walki Pola, widzieli, �e spryt g�rowa� w niej nad brutaln� si��. Podczas walki, rozochocony t�um szlachty wznosi� okrzyki i wiwatowa�. Na pewno znalaz�by si� niejeden ch�tny, by robi� zak�ady, gdyby tylko istnia�a jaka� w�tpliwo�� co do wyniku tej walki. Ale ka�dy widzia�, �e kowal jest bez szans. �aden jego cios nawet nie dosi�gn�� hrabiego. W pewnej chwili Pol zatrzyma� si�, praw� r�k� trzymaj�c za plecami. Zacz�� krzycze� co� do t�umu, nie zwracaj�c uwagi na Jacquesa. Kowal postanowi� wykorzysta� szans� i zada� pot�ny cios w g�ow�, kt�ry je�li tylko dosi�gn��by celu, z pewno�ci� powali�by Pola na ziemi�. Jednak ten wyra�nie czeka� na ten moment. Obr�ci� si�, z�apa� kowala za r�k� i nie blokuj�c uderzenia, mocno wykr�ci� napastnikowi rami�. Kowal obr�ci� si� dooko�a i run�� na swoj� lew� r�k�, wymierzaj�c� cios. Rozleg� si� trzask �amanej ko�ci. To by� koniec walki. Pol nawet si� nie zasapa�. Da� j�cz�cemu z b�lu kowalowi ma�� sakiewk� miedziak�w, kaza� s�u�bie opatrzy� jego r�k�, po czym go odprawi�. Dopiero wtedy zaprowadzono Martina przed oblicze hrabiego. - To ty jeste� tym nowym prawnikiem we wsi? Nie odpowiada�o ci �ycie mi�dzy wie�niakami, co? Mia�e� aspiracje, �eby zosta� bur�ujem. A teraz wr�ci�e� z g�ow� wype�nion� ksi��kowymi m�dro�ciami niczym faszerowany kap�on i chcesz mi powiedzie� jakie mam prawa. - Ale� nie, wielmo�ny panie, nie �mia�bym - odpar� Martin. - Chc� tylko przypomnie�, �e istniej� odwieczne prawa, nadane poddanym przez hrabi�w St.-Omer. - I ty, chamie, przychodzisz tu, aby wyegzekwowa� je tak�e ode mnie? - Nie posiadam tak dalekosi�nej w�adzy. Wszystko zale�y od wielmo�nego pana. To prawo dotyczy ziemi i powinno by� przestrzegane tak�e w obecnych czasach. - Racja, skoro to dobre prawo. Mam rozumie�, �e obecny stan rzeczy ci nie odpowiada? - Wielmo�ny pan mo�e mnie zastraszy� bez trudu. A� cierpnie mi sk�ra na my�l o zem�cie. - Stawiasz mnie w bardzo ciekawej sytuacji - stwierd