2720

Szczegóły
Tytuł 2720
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2720 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2720 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2720 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DAVE DUNCAN DAR M�DROSCI TRYLOGIA "SI�DMY MIECZ" TOM II Oczywi�cie, mojemu bratu Michaelowi! Czwarta przysi�ga Ma szcz�cie ten, kto ratuje �ycie kolegi, a b�ogos�awieni s� ci, kt�rzy ratuj� si� nawzajem. Dla nich tylko jest ta przysi�ga - najwa�niejsza, absolutna i nieodwo�alna: Jestem twoim bratem. Moje �ycie jest twoim �yciem. Moja rado�� twoj� rado�ci�, M�j honor twoim honorem, Tw�j gniew moim gniewem, Moi przyjaciele twoimi przyjaci�mi, Twoi wrogowie moimi wrogami, Moje sekrety twoimi sekretami, Twoje przysi�gi moimi przysi�gami, Moje dobro twoim dobrem, Jeste� moim bratem. Ksi�ga pierwsza: Jak szermierz uciek� 1 - Quili! Obud� si�! Kap�anko! Krzykom towarzyszy�o b�bnienie do zewn�trznych drzwi. Quili przewr�ci�a si� na bok i schowa�a g�ow� pod koc. Przecie� dopiero co si� po�o�y�a. Rozleg�o si� skrzypni�cie, a po chwili znowu �omotanie, tym razem w wewn�trzne drzwi; by�o bli�sze i du�o g�o�niejsze. - Uczennico Quili! Musisz przyj��! B�bnienie. W lecie nigdy nie wystarcza�o nocy na sen. W pokoju by�o ciemno. Koguty jeszcze nie zacz�y pia�... Nie, jeden zapia� w oddali. Trzeba si� obudzi�. Mo�e kto� jest chory albo umieraj�cy. Zaskrzypia�y wewn�trzne drzwi. - Kap�anko! Musisz wsta�. Przybyli szermierze. Quili! - Szermierze? Dziewczyna usiad�a. Salimono by� kr�pym m�czyzn�, farmerem trzeciej rangi. Z natury bardzo spokojny, potrafi� czasami zachowywa� si� jak podniecone dziecko. Teraz wymachiwa� r�k�, w kt�rej trzyma� migocz�c� �wieczk� z knotem z sitowia. W ka�dej chwili m�g� zapr�szy� ogie�, podpali� swoje siwe w�osy, siennik kap�anki albo stare krokwie. Nik�e �wiat�o wydobywa�o z mroku kamienne �ciany, chud� twarz pos�a�ca, oczy Quili. - Szermierze... przyp�yn�li... Och, wybacz, kap�anko! Odwr�ci� si� szybko, a Quili podci�gn�a koc pod brod�. - Salo, powiedzia�e� "szermierze"? - Tak, kap�anko. S� w �odzi. Na przystani. Piliphanto ich widzia�. Pospiesz si�, Quili. Ruszy� do drzwi. - Zaczekaj. Quili �a�owa�a, �e nie mo�e zdj�� g�owy, potrz�sn�� ni� i nasadzi� z powrotem na kark. Przez p� nocy nosi�a na r�kach dziecko Agol. Z pewno�ci� by� to najgorszy przypadek ko�ki w dziejach Ludzi. Szermierze? Male�ki pokoik wype�ni� si� zapachem g�siego �oju. Piliphanto znano jako zapalonego rybaka, co wyja�nia�o, dlaczego przed �witem znajdowa� si� na przystani. Nad wod� zawsze jest ja�niej, wi�c m�g� rozpozna� sylwetki szermierzy. Nie by� my�licielem, ale i nie p�g��wkiem. - Co zamierzacie zrobi�? - Oczywi�cie, ukryjemy kobiety! - powiedzia� Salimono, odwr�cony plecami do kap�anki. - Co!? Dlaczego? - Szermierze. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Quili wiedzia�a o szermierzach niewiele, ale wi�cej ni� Salo. Ukrycie kobiet by�oby w tej sytuacji najgorszym posuni�ciem. - Nie! Obrazicie szermierzy! Wpadn� we w�ciek�o��! - Ale, kap�anko... Quili by�a uczennic� drugiej rangi. Wie�niacy nazywali j� kap�ank� z grzeczno�ci, bo tylko j� jedn� mieli. Sko�czy�a dopiero siedemna�cie lat. Nie mog�a wydawa� rozkaz�w Salo, farmerowi trzeciej rangi, dziadkowi i zast�pcy Matipodiego. Z drugiej strony, jako miejscowy ekspert od szermierzy, wiedzia�a, �e ukrycie kobiet by�oby wielk� prowokacj�. Potrzebowa�a czasu do namys�u. - Zaczekaj na zewn�trz! Nie pozw�l kobietom uciec. Zaraz przyjd�. - Tak, Quili. W pokoju zrobi�o si� ciemno, ale dziewczyna nadal widzia�a p�omyki ta�cz�ce pod powiekami. Zewn�trzne drzwi trzasn�y i rozleg�y si� okrzyki Salimono. Quili wyskoczy�a spod koca i od razu dosta�a g�siej sk�rki. Ruszy�a do okna po nier�wnej i lodowatej posadzce z kamienia. Otworzy�a okiennice, wpuszczaj�c do �rodka s�ab� po�wiat� i szum deszczu. Jedna z sukienek by�a zab�ocona, bo poprzedniego dnia Quili przerywa�a marchew. Okaza�o si�, �e druga jest w r�wnie op�akanym stanie, ale na szcz�cie w skrzyni le�a�a trzecia, przywieziona ze �wi�tyni. Do dzisiaj pozosta�a jej najlepszym ubiorem. Dziewczyna otrzepa�a j� i jednym ruchem wci�gn�a przez g�ow�. Stwierdzi�a, �e suknia jest przyciasna. Co sobie pomy�l� szermierze o kap�ance, kt�ra nosi tak dopasowany str�j? Quili mia�a zapuchni�te oczy i sucho�� w ustach. Przyczesa�a w�osy, wzu�a buty i skierowa�a si� do wyj�cia, stukaj�c drewnianymi podeszwami o kamienne p�yty. Otworzy�a skrzypi�ce zewn�trzne drzwi, jednocze�nie zdejmuj�c z ko�ka opo�cz�. Niebo tu� nad horyzontem, pod zwa�em czarnych chmur, troch� poja�nia�o. Coraz wi�cej kogut�w wita�o �wit. Po drugiej stronie stawu zebra�o si� kilkunastu doros�ych i kilkoro dzieci. W ich stron� zmierza�y jeszcze dwie albo trzy osoby. Blask kopc�cych i skwiercz�cych pochodni odbija� si� w lustrze wody siekanej przez krople deszczu. W paru oknach ta�czy�y p�omyki �wiec. Nie by�o wiatru. Si�pi� do�� ciep�y, letni deszczyk. Quili ruszy�a b�otnist� �cie�k� biegn�c� wok� stawu. Wkr�tce mia�a przemoczone w�osy. Krople deszczu �cieka�y jej za ko�nierz. Po co szermierze mieliby tu przyje�d�a�? Kilka os�b zacz�o m�wi� jednocze�nie, ale Salimono je uciszy�. - Czy to bezpieczne, kap�anko? - Ukrywanie kobiet nie jest bezpieczne! - o�wiadczy�a Quili zdecydowanie. Kandoru opowiada� jej nieraz o spalonych wioskach. - To by�aby prowokacja. Uciec powinni raczej m�czy�ni! - Ale oni nic nie zrobili! - zawo�a�a jedna z kobiet. - To nie my! - dorzucili inni. - Przecie� wiesz! - Ciii! - rzuci�a Quili. Wszyscy umilkli. Byli starsi i ro�lejsi od m�odej kap�anki, ale jej s�uchali. Pro�ci i krzepcy wie�niacy, wystraszeni i zagubieni. - Salo, wys�a�e� lady wiadomo��? - Pilo poszed�. - Uwa�am, �e wszyscy m�czy�ni powinni si� schowa�... - Nie zrobili�my tego! - rozbrzmia� ch�r przera�onych g�os�w. - Cisza! Wiem. Po�wiadcz� za was, cho�. nie zawiadomiono o tym, co si� sta�o Zapad�a cisza. - Kto mia�by powiadomi�? - b�kn�a Myi po chwili. Nie pozosta� przy �yciu ani jeden szermierz. Czy to mia�o znaczenie? Quili nie wiedzia�a. Czy �wiadkowie, kt�rzy nie donie�li o zab�jstwie, byli r�wnie winni jak sprawcy? Tak czy inaczej, Quili s�dzi�a, �e niebezpiecze�stwo grozi tylko m�czyznom. Szermierze rzadko zabijali kobiety. - P�jd� ich przywita�. Nie zrobi� mi krzywdy - oznajmi�a dziewczyna z udawan� pewno�ci� siebie. Ostatecznie kap�anki by�y nietykalne. - M�czy�ni natomiast powinni zaj�� si� wyr�bem lasu albo czym� innym, p�ki nie dowiemy si�, po co przybyli szermierze. Kobiety niech przygotuj� jedzenie. Go�cie b�d� chcieli zje�� �niadanie. Mo�e udadz� si� prosto do dworu, ale spr�bujemy zatrzyma� ich tutaj jak najd�u�ej. Ilu ich jest, Salo? - Nie wiem. - C�, id� przeka� wie�� adeptowi Motipodiemu. Reszta niech si� we�mie do karczowania wzg�rza. Ustalcie sygna�y. Ruszajcie! Gdy m�czy�ni wype�nili polecenie, Quili otuli�a si� opo�cz�. - Myi, przygotuj posi�ek. Najlepiej mi�so. I piwo. - A je�li zapytaj�, gdzie s� m�czy�ni? - Sk�amcie - odpar�a Quili. Czy te s�owa pad�y z ust kap�anki? - A je�li b�d� chcieli... wzi�� nas do �o�a? - spyta�a Nia. Jej m�� Hantula by� prawie tak stary jak Kandoru. Quili roze�mia�a si�, zaskakuj�c sam� siebie. Przed oczami mia�a koszmarne wizje rzezi, a tymczasem Ni� marzy�a o przystojnym m�odym szermierzu. - Zabaw si�, je�li chcesz! - M�atka? Czy to w porz�dku? - W g�osie Nony brzmia�o niedowierzanie. Quili si�gn�a pami�ci� do �wi�tynnych lekcji. - Tak. W porz�dku. Nie z pierwszym lepszym szermierzem, tylko z wolnym, kt�ry jest na s�u�bie Bogini i zas�uguje na nasz� go�cinno��. Kandoru zawsze m�wi�, �e zosta� wybrank� wolnego szermierza to wielki zaszczyt dla kobiety. Gdy dziewczyna go pozna�a, by� ju� tylko emerytem i rezydentem. Z powodu wieku i szwankuj�cego zdrowia musia� ograniczy� si� do jednej kobiety, ale czasami m�wi� takim tonem, jakby win� obarcza� Quili. - Nie spodoba si� to Kolo - mrukn�a Nona, od niedawna m�atka. - A powinno - stwierdzi�a Quili. - Gdyby� w ci�gu roku urodzi�a dziecko, mog�oby nosi� znak szermierzy. Kobiety zacz�y szepta� z o�ywieniem. Quili by�a dziewczyn� z miasta, a poza tym ich kap�ank�. Skoro m�wi�a, �e co� jest dobre, nale�a�o jej wierzy�. Szermierze nigdy nie gwa�cili. Tak twierdzi� Kandoru. Nie musieli. - Naprawd�? Ca�y rok? A najwcze�niej kiedy? Quili nie wiedzia�a. Spojrza�a Nonie w oczy. W blasku dogasaj�cych �wiec trudno by�o dostrzec ich wyraz. Nawet je�li ta kobieta by�a w ci��y, na razie nie by�o tego wida�. - Wstrzymaj si� z nowin� kilka tygodni, a z�o�� �wiadectwo przed znaczycielem. Nona sp�oni�a si�, a pozosta�e wie�niaczki wybuchn�y �miechem. Niewiele mog�y da� swoim dzieciom. Znak szermierzy by� wart wi�cej ni� z�oto. Dla dziewczyny oznacza� wi�kszy posag, dla ch�opca szans� przyj�cia do rzemios�a. Nawet m�ody m�� prze�kn��by dum�, maj�c w perspektywie takie korzy�ci i og�lny szacunek. �miech roz�adowa� napi�cie. To dobrze! Teraz wie�niaczki ani nie uciekn�, ani niechc�cy nie sprowokuj� przybysz�w do u�ycia si�y. Quili stwierdzi�a, �e czas i�� przywita� go�ci. Zadr�a�a i szczelniej otuli�a si� opo�cz�. Nagle u�wiadomi�a sobie, �e spotka�a w �yciu tylko jednego szermierza. Kandoru, swojego zamordowanego m�a. Deszcz os�ab�. Zbli�a� si� �wit. Koguty rywalizowa�y zawzi�cie. Quili zostawi�a trajkocz�ce kobiety i ruszy�a drog� prowadz�c� do Rzeki. Za domem Salimono szlak opada� i dalej bieg� ciemnym p�ytkim w�wozem. Dziewczyna sz�a wolno, rozchlapuj�c wod� w ka�u�ach. Nie chcia�a si� po�lizn�� i dotrze� do przystani umorusana b�otem. Powinna wzi�� ze sob� pochodni�. Co sprowadzi�o tu szermierzy? Mo�e trafili w te strony przypadkiem? Ale przecie� niewiele statk�w kierowa�o si� w d� Rzeki, gdy� na po�udniu le�a�a tylko bezludna Czarna Kraina. Jeszcze mniej prawdopodobne by�o, �e szermierze przyp�yn�li z p�nocy, poniewa� tam znajdowa�o si� Ov. Mo�e zamierzali pom�ci� Kandoru. Szermierze nie mieli lito�ci dla zab�jc�w wsp�braci. Kandoru powtarza� jej to wiele razy. Musi ich przekona�, �e szukaj� w niew�a�ciwym miejscu. Powinni uwierzy� kap�ance, cho� jako �ona Kandoru nie by�a bezstronna. Poza tym wielu innych �wiadk�w mog�o potwierdzi�, �e zab�jcy przybyli z Ov. Niedobrze tylko, �e nie powiadomiono o zab�jstwie. Quili nie musia�a powtarza� w my�lach kodeksu kap�a�skiego, by wiedzie�, �e zapobieganie rozlewowi krwi jest jednym z najwa�niejszych obowi�zk�w wobec Bogini. Dziewczyna potkn�a si� o kamie�. Nawet w �wietle dziennym ta cz�� w�wozu stanowi�a mroczny tunel, zamkni�ty z obu stron przez strome �ciany, a od g�ry nakryty kopu�� z ga��zi drzew. Z boku cicho szemra� strumie�. Deszcz usta� albo zatrzyma� go li�ciasty dach. Quili st�pa�a ostro�nie, wyci�gaj�c przed siebie tece. Je�li szermierze trafili tu przypadkiem, mogli nic nie wiedzie� o Ov i czyhaj�cym na nich straszliwym niebezpiecze�stwie. A mo�e sprowadzi�a ich R�ka Bogini. W takim razie musia�o im chodzi� o co� wi�cej ni� morderstwo starego wojownika. Ich celem mog�o by� samo Ov. Wojna! Mo�e na przystani czeka ca�a armia. Na wie�� o masakrze w Ov Kandoru powiedzia�: "Czarnoksi�nikom nie wolno zbli�a� si� do Rzeki!". Gdy pog�oski si� potwierdzi�y, o�wiadczy�: "Bogini nie pu�ci tego p�azem. Wezwie szermierzy". Dwa dni p�niej Kandoru nie �y�. Nie zd��y� nawet doby� miecza. Zabi�o go kilka d�wi�k�w muzyki. By� uczciwym i na sw�j spos�b dobrym cz�owiekiem, cho� dla m�odej nowicjuszki niezbyt atrakcyjnym m�em. Przez ca�e �ycie przestrzega� kodeksu szermierzy. Quili �a�owa�a, �e nie umia�a go wesprze�. Powinna bardziej si� stara�. Miejscowy ekspert... Ca�� swoj� wiedz� czerpa�a z opowie�ci, kt�re godzinami snu� Kandoru. Staremu m�czy�nie pozosta�y tylko wspomnienia m�odo�ci i si�y, kobiet i wojaczki. W d�ugie zimowe noce trzyma� w obj�ciach m�odziutk� �on� i m�wi� bez ko�ca. Powinna by�a okaza� wi�ksze zainteresowanie. Quili zatrzyma�a si� nagle z �omocz�cym sercem. Co to? Trzask ga��zki? Wyt�y�a s�uch, ale s�ysza�a tylko szum potoku i kapanie deszczu. Z pewno�ci� jej si� zdawa�o. Ruszy�a dalej, wolniej i ostro�niej. Post�pi�a lekkomy�lnie, wyruszaj�c bez �wiat�a, cho� w nocy s�abo widzia�a. Kap�anki by�y nietykalne. Nikt, nawet najwi�kszy �otr, nie zrobi�by krzywdy kap�ance. Tak m�wiono. Powinna si� cieszy�, �e Kandoru b�dzie pomszczony. Wysz�a za m�� w wieku pi�tnastu lat. Rok p�niej owdowia�a. Maj�c siedemna�cie lat, stwierdzi�a ze wstydem i skruch�, �e coraz trudniej obchodzi� jej �a�ob�. Mog�aby wr�ci� do �wi�tyni, skoro szermierz Kandoru ju� nie potrzebowa� jej us�ug, ale zosta�a. Wie�niacy przyj�li j� z otwartymi r�kami, podobnie jak niewolnicy. Pani pozwoli�a Drugiej zosta� w domku i zapewni�a utrzymanie, dostarczaj�c m�ki, rzadziej mi�sa. Od czasu do czasu przysy�a�a drobne podarunki: niezbyt zniszczone sanda�y, smako�yki z kuchni. Je�li szermierze wiedzieli o czarnoksi�nikach, je�li planowali atak na Ov, musia�a ich by� ca�a armia. Potykaj�c si� w ciemno�ci, omal nie wpad�a na ciemn� posta�, kt�ra sta�a na drodze. Krzykn�a i odskoczy�a, gubi�c but. - Kap�anka! - zawo�a�a piskliwie. - Jestem kap�ank�! - To dobrze! - powiedzia� m�ody tenor. - A ja jestem szermierzem. Jak mog� ci s�u�y�, �wi�tobliwa? 2 Sytuacja by�a osobliwa. Stoj�c w ciemno�ci na jednej nodze, z wal�cym sercem, Quili mimo wszystko potrafi�a doceni� jej niedorzeczno��. Ani ona, ani obcy nie mogli rozpozna� nawzajem swoich rang. Kto mia� pozdrawia�, a kto odpowiedzie�? Szermierze nigdy nie wys�aliby na zwiady Pierwszego. Drugiego r�wnie�. W takim razie nieznajomy musia� przewy�sza� j� rang�. Dziewczyna wyrecytowa�a powitaln� formu�k�, kt�rej towarzyszy�y rytualne gesty. Uda�o si� jej nie upa�� w b�oto, nawet przy ostatnim uk�onie: - Jestem Quili, kap�anka drugiej rangi. Moim najwi�kszym i najpokorniejszym pragnieniem jest, �eby Bogini obdarowa�a ci� d�ugim i szcz�liwym �yciem oraz sk�oni�a do przyj�cia moich skromnych us�ug i pomocy w osi�gni�ciu twoich szlachetnych cel�w. Nieznajomy cofn�� si� o krok i doby� miecza, co dziewczyna raczej us�ysza�a, ni� zobaczy�a. Drgn�a i omal nie straci�a r�wnowagi, ale w por� przypomnia�a sobie, �e szermierze maj� swoje rytua�y, mi�dzy innymi wymachiwanie broni� przy pozdrowieniu. - Jestem Nnanji, szermierz czwartej rangi. Mam zaszczyt przyj�� twoj� szlachetn� ofert�. Po raz drugi rozleg� si� �wist, gdy m�czyzna schowa� miecz do pochwy. Kandoru nie w�ada� swoim tak zr�cznie. - Zawsze stoisz na jednej nodze, uczennico? Dziewczyna nie s�dzi�a, �e szermierz ma tak dobry wzrok. - Zgubi�am but, adepcie. M�czyzna za�mia� si� i schyli�. Po chwili Quili poczu�a, �e silna d�o� obejmuje jej nog� w kostce. - Jest. Prosz�! Szermierz za�o�y� kap�ance but i wyprostowa� si�. - Dzi�kuj�. Dobrze widzisz w ciemno�ci... - Wi�kszo�� rzeczy robi� bardzo dobrze - rzuci� ch�opak weso�o. Jego g�os brzmia� za m�odo jak na czwartego, wr�cz ch�opi�co. - Co to za miejsce, uczennico? - Posiad�o�� czcigodnego Garathondi, adepcie. Szermierz odchrz�kn�� cicho. - Jaki jest jego zaw�d? - Budowniczy. - A co buduje budowniczy sz�stej rangi? Zreszt� mniejsza o to. Ilu szermierzy jest we dworze? - �adnego, adepcie. Czwarty znowu chrz�kn��, zaskoczony. - Jak si� nazywa najbli�sza wioska albo miasteczko? - Osada Poi, adepcie. Le�y st�d oko�o p� dnia marszu na p�noc. - W takim razie powinni tu stacjonowa� szermierze... To nie by�o pytanie, wi�c nie musia�a m�wi�, �e rezydent Poi zgin�� tego samego dnia co jej m��, a o zab�jstwie nikogo nie powiadomiono. Zapobiega� rozlewowi krwi! - A miasto? - Ov, adepcie. Kolejne p� dnia drogi od Poi. - Hmm? Czy przypadkiem znasz imi� dow�dcy z Ov? On r�wnie� nie �y�. Podobnie jak wszyscy jego ludzie. Odpowied�: "nie" by�aby k�amstwem. Nim dziewczyna zd��y�a si� odezwa�, szermierz zada� nast�pne pytanie. - S� tu jakie� k�opoty, uczennico Quili? Zb�jcy? Bandyci? - Nie ma bezpo�redniego zagro�enia, adepcie. M�czyzna za�mia� si�. - Szkoda! Nawet smoka? Dziewczyna zawt�rowa�a mu z ulg�. - Ani jednego. - I nie widzia�a� ostatnio �adnych czarnoksi�nik�w? Wiedzia� o czarnoksi�nikach! - Ostatnio nie, adepcie. Westchn��. - W takim razie, skoro jest bezpiecznie, sprowadzono nas tutaj, �eby�my kogo� poznali. Jak w Ko. - Ko? - Nigdy nie s�ysza�a� poematu, "Jak Aggaranzi Si�dmy rozgromi� zb�jc�w z Ko"? - spyta� zdziwiony. - To wspania�a opowie��! Honor, wielkie czyny, mn�stwo krwi. Jest bardzo d�ugi, ale za�piewam ci go przy okazji. A teraz, skoro nie ma zagro�enia, wr�c� i z�o�� raport. Chod�my! Wzi�� j� za r�k� i ruszy� w�wozem. Mia� silne i bardzo du�e d�onie, ale wyj�tkowo delikatne, zupe�nie nie jak r�ce rolnik�w albo nawet jej w�asne ostatnimi czasy. Dziwne, ale nie czu�a strachu, cho� dopiero co poznany m�ody szermierz wi�d� j� w nieznane. Gdy potkn�a si� na koleinach, szepn��: "Ostro�nie!" i zwolni�. Drog� przecina�y trzy potoki. Quili nie widzia�a kamieni umo�liwiaj�cych przej�cie, ale dzi�ki Nnanjiemu bezpiecznie przekroczy�a strumyki i nie zmoczy�a n�g. - Sprowadzi�a was Najwy�sza, adepcie? - Tak! �eglarz m�wi, �e nigdy nie s�ysza� takiej historii. Przebyli�my d�ug� drog�! Bardzo d�ug�! M�wi� z entuzjazmem, bez nabo�nego l�ku. Rzeka by�a Bogini�, wi�c ka�dy statek m�g� pop�yn�� w nieoczekiwanym kierunku, je�li mia� na pok�adzie Jonasz�w. Nale�eli do nich zw�aszcza wolni szermierze, prowadzeni Jej R�k�. Tego rodzaju przejawy boskiej mocy zdarza�y si� zbyt cz�sto, �eby mo�na je uzna� za prawdziwe cuda, ale Quili �adnego nie potraktowa�aby tak lekko jak m�ody szermierz. Las zrzed�, w�w�z si� poszerzy�, wpuszczaj�c szaro�� przed�witu. Quili widzia�a teraz troch� lepiej. Stwierdzi�a, �e Nnanji jest wy�szy, ni� s�dzi�a, chudy i zdumiewaj�co m�ody jak na Czwartego. Wydawa� si� niewiele starszy od niej, ale mo�e tylko robi� takie wra�enie ze wzgl�du na swobodny spos�b bycia. Usta mu si� nie zamyka�y. Kandoru zgin�� jako Trzeci. Niewiele os�b dowolnego rzemios�a zdobywa�o wy�sz� rang�. - Sk�d wiecie, jak� drog� przebyli�cie? - zapyta�a dziewczyna. - Shonsu wie wszystko! P�yn�li�my skokami. On obudzi� si� ju� przy pierwszym. Chyba �pi z otwartymi oczami. - Kimkolwiek by� Shonsu, Nnanji �ywi� dla niego wi�kszy szacunek ni� dla Bogini. - Mnie ch��d zbudzi� przy trzecim. - Zadr�a�. - Przybywamy z tropik�w. - Jakich tropik�w, adepcie? - Nie jestem pewien. Z gor�cej krainy. Shonsu potrafi to wyja�ni�. B�g Sn�w jest tam bardzo cienki i wisi wysoko na niebie. Robi� si� coraz szerszy i obni�a�, w miar� jak posuwali�my si� na p�noc. Tutaj widzicie siedem oddzielnych pier�cieni, prawda? Kiedy wyruszali�my, by�y bledsze i znajdowa�y si� zbyt blisko siebie, by mo�na je odr�ni�. Jednocze�nie przemieszczali�my si� na wsch�d. Tak twierdzi Shonsu. Deszcz zacz�� pada� dopiero po ostatnim skoku. Quili dosz�a do wniosku, �e Shonsu jest kap�anem. Nigdy nie s�ysza�a o szermierzu podobnym do niego. - Po czym pozna�, �e p�yniecie na wsch�d? - Po gwiazdach i oku Boga Sn�w! Musisz zapyta� Shonsu. On m�wi, �e w Hann jest teraz �rodek nocy. Hann! - By�e� w Hann, adepcie? Szermierz spojrza� na kap�ank�, zdumiony jej reakcj�. Quili spostrzeg�a, �e twarz Czwartego jest umazana ziemi� i t�uszczem. - Niezupe�nie. Pr�bowali�my przeprawi� si� do Hann ze �wi�tej wyspy. - �wi�tynia! - wykrzykn�a dziewczyna. - Odwiedzili�cie wielk� �wi�tyni�? - Odwiedzili�my? - prychn�� adept Nnanji. - Ja w niej si� urodzi�em. - Nie! - Tak! - Ch�opak b�ysn�� bia�ymi z�bami w szerokim u�miechu. - Moja matka uda�a si� do Bogini, �eby poprosi� o lekki por�d, i raptem zacz�a rodzi�. W ostatniej chwili zaprowadzono j� na ty�y �wi�tyni. Kap�ani uznali, �e to wydarzenie mo�na zaliczy� do cud�w. Szermierz wyszczerzy� si� jeszcze bardziej. Najwyra�niej robi� sobie z niej �arty. - Ojciec wrzuci� do misy sze�� miedziak�w, a gdyby da� na ofiar� siedem, urodzi�bym si� pewnie przed samym o�tarzem. By�o to najprawdziwsze blu�nierstwo, ale u�miech Nnanjiego okaza� si� zara�liwy. Quili za�mia�a si� mimo woli. - Nie powiniene� �artowa� z cud�w, adepcie. - Mo�e. - Czwarty zatrzyma� si� i doda� pokorniejszym tonem: -Widzia�em wiele cud�w w ci�gu ostatnich dw�ch tygodni, uczennico Quili. Odk�d zjawi� si� Shonsu. - Jest twoim mentorem? - W tej chwili nie. Przed bitw� zwolni� mnie z przysi�g, ale m�wi, �e mog� je teraz odnowi�. Bitwa? -Uwa�aj! Nnanji otoczy� dziewczyn� ramieniem, chroni�c przed wpadni�ciem w b�otnist� ka�u��. Cho� j� min�li, nie odsun�� si� od kap�anki. Quili by�a zadowolona, �e ma na sobie opo�cz�. Poczu�a si� nieswojo. W przesz�o�ci rzadko rozmawia�a z Czwartymi, a jeszcze �aden jej nie obejmowa�. M�ody szermierz u�miecha� si� do niej bardzo przyja�nie. Bardzo. We dworze by�o niewielu m�czyzn w jej wieku, w tym jedynie dw�ch nie�onatych. Ze wzgl�du na profesj� wszyscy traktowali j� z respektem, a zreszt� i tak nie mia�aby o czym z nimi rozmawia�. Znali si� jedynie na uprawach i stadach. Quili ju� zapomnia�a, czym jest prawdziwa konwersacja, szczeg�lnie z m�czyzn�. Kiedy�, lata temu, papla�a tylko z dziewcz�tami, przyjaci�kami ze �wi�tyni. Czwarty gaw�dzi� z ni� jak z r�wn� sobie, co jej bardzo pochlebia�o. Jednocze�nie mia�a wyrzuty sumienia, �e rozmowa sprawia jej przyjemno��. Dotarli do ko�ca w�wozu. Przed sob� ujrzeli Rzek�, jasn� wst�g� ci�gn�c� si� a� po wschodni horyzont. �wiat powoli nabiera� kolor�w. B�g S�o�ca mia� si� pojawi� za par� minut. Nadal m�y�o. Quili zobaczy�a, �e szermierz jest brudny nie tylko na twarzy. Krople deszczu �cieka�y z umorusanych bark�w na tors i kilt... Dziewczyna g�o�no wci�gn�a powietrze. - Krew! Jeste� ranny? - Nie moja! - Ch�opak u�miechn�� si� z dum�. - Wczoraj stoczyli�my wielk� bitw�! Shonsu zabi� sze�ciu wrog�w, a ja dw�ch! Quili zadr�a�a, a szermierz mocniej obj�� j� ramieniem. Wiedzia�a, �e takie zachowanie nie przystoi kap�ance, ale nie mog�a si� wyswobodzi� ze stalowego u�cisku. Szczelniej owin�a si� p�aszczem. Kandoru nigdy nie dotyka� jej w miejscu publicznym. Wymaga�, �eby sz�a krok za nim. - Zabi�e� dw�ch ludzi? - Trzech. Dw�ch w bitwie, ale wcze�niej musia�em walczy� o promocj�. Gwardzista, kt�remu rzuci�em wyzwanie, wybra� miecze zamiast floret�w. Pr�bowa� mnie przestraszy�, wi�c go zabi�em. Zreszt� i tak go nie lubi�em. Dziewczyna roze�mia�a si�, ale po chwili uwa�nym spojrzeniem zmierzy�a zuchowatego szermierza. Dwa znaki na jego czole by�y �wie�e i opuchni�te, w�osy czarne i t�uste, ale gdzieniegdzie spod warstwy brudu prze�wieca� rudy kolor. M�odzieniec mia� jasne oczy, prawie niewidoczne rz�sy i bardzo jasn� sk�r� w miejscach wymytych przez deszcz. Wygl�da� na rudzielca. Ubrudzi� si� pewnie mikstur�, kt�r� przefarbowa� sobie w�osy. - Prosz�, adepcie! Quili pr�bowa�a si� uwolni� z u�cisku szermierza. Zbli�ali si� do przystani. Brzegi Rzeki usypane z drobnych kamyk�w by�y strome. Jedynie przy uj�ciu strumienia znajdowa� si� skrawek p�askiego terenu. Przy wysokim poziomie wody ledwo wystarcza�o miejsca, �eby zawr�ci� w�z. Tego dnia �acha piasku by�a ca�kiem ods�oni�ta, podobnie jak koniec molo od strony l�du. Do drugiego ko�ca cumowa�a ma�a jednomasztowa ��d�. Quili nie dostrzeg�a armii szermierzy, ale oblecia� j� strach. Zacz�a si� wyrywa�, jednak Nnanji trzyma� j� mocno, prowadz�c z u�miechem ku przystani. Nad wodami Rzeki ukaza�a si� kraw�d� s�onecznego dysku. - Podobasz mi si�! - o�wiadczy� szermierz. - Jeste� �adna. Bogini nie da�a ci du�o cia�a, ale wykona�a dobr� robot�. Quili przysz�o do g�owy, �eby zrzuci� opo�cz� i uciec. Jednak Czwarty biega� o wiele szybciej od niej. - By�em Drugim w �wi�tynnej gwardii, p�ki Bogini nie przys�a�a Shonsu, ale od dzisiaj jestem wolnym szermierzem. - Co masz na my�li? Wcale nie musia�a pyta�. Doskonale wiedzia�a, o czym m�wi Nnanji. - Jak s�dzisz, dlaczego Bogini postawi�a ci� na mojej drodze? Zawsze do tej pory musia�em p�aci� za kobiety, oczywi�cie z wyj�tkiem koszarowych dziewek. Wczoraj kupi�em sobie niewolnic�, ale okaza�a si� do niczego. Tw�j czcigodny Garathondi zaproponuje nam kilkudniow� go�cin�... Quili wpad�a w panik�. - Pu�� mnie! Zaskoczony Czwarty od razu spe�ni� jej �yczenie. - O co chodzi? - Jak �miesz w ten spos�b traktowa� kap�ank�?! - krzykn�a w przyp�ywie odwagi. Nnanji zrobi� ura�on� min�. - My�la�em, �e ci si� to podoba. Dlaczego wcze�niej nie powiedzia�a�? Masz na my�li... Chyba najpierw si� umyj�. Wygl�dam okropnie, prawda? Quili odzyska�a panowanie nad sob�. - Zastanowi� si� - odpar�a taktownie. Szermierz najwyra�niej nie by� skory do przemocy. Zachowywa� si� jak du�y szczeniak, kt�ry ma ochot� pobaraszkowa�. Kap�anka niedawno pouczy�a Nie, �e powinna spe�ni� obowi�zek. Teraz stwierdzi�a, �e �atwiej jest udziela� rad ni� ich s�ucha�. Postanowi�a jednak, �e ulegnie Czwartemu, je�li ten jej zapragnie. Lepiej zawczasu oswoi� si� z t� my�l�... - Poczekam, a� zobaczysz Shonsu - stwierdzi� Nnanji z rezygnacj�. - Na jego widok kobietom zaczynaj� b�yszcze� oczy. Chod�my! Czekaj� na mnie. Co takiego? Czy�by Czwarty s�dzi�, �e wysz�a go�ciom na spotkanie, by wybra� sobie najlepszego szermierza? C� za arogancja! Niewiarygodna bezczelno��! Quili a� zaniem�wi�a z oburzenia, id�c wolno w stron� molo. Nnanji zagwizda� um�wiony sygna�, cho� wyra�nie by�o ich oboje wida� w blasku s�o�ca. Dziewczyna ze zdumieniem stwierdzi�a, �e s�yszy p�acz dziecka. Szermierze nia�cz�cy dzieci? Nnanji zatrzyma� si� na ko�cu molo i zacz�� rozmawia� z czekaj�cymi na �odzi. Pewnie meldowa�, �e nie ma niebezpiecze�stwa. Bezpo�redniego niebezpiecze�stwa. Quili nie sk�ama�a. Nie zd��y�a wcze�niej pomy�le�, jak jej pani zareaguje na przybysz�w. Teraz dosz�a do niepokoj�cego wniosku, �e lady Thondi mog�a ju� pos�a� do Ov wiadomo�� o szermierzach. Ile czasu zajmie podr� konno do Ov? Ile czasu potrzeba czarnoksi�nikom na dotarcie do posiad�o�ci? By� mo�e szermierze nie zinterpretuj� okre�lenia "bezpo�rednie" tak samo jak ona. Nagle w ramionach Nnanjiego, nie wiadomo sk�d, znalaz�o si� dziecko. Czwarty przytuli� je do siebie i p�acz ucich�. Gdy Quili podesz�a, szermierz odwr�ci� si� do niej z szerokim u�miechem na twarzy. - To m�j przyjaciel Vixini. Ch�opczyk mia� oko�o roku i najwyra�niej z�bkowa�. By� synem niewolnicy. Quili poczu�a si�, jakby dosta�a obuchem w g�ow�. Tymczasem Nnanji wyci�gn�� do kogo� d�o�. Na molo wskoczy� m�czyzna. - Panie, mog� mie� zaszczyt przedstawi� ci uczennic� Quili? - rzuci� niedbale Czwarty i zacz�� �askota� nagie dziecko, wyra�nie nie�wiadom wra�enia, kt�re przed chwil� zrobi�. Gigant! M�czyzna by� jeszcze wy�szy od Nnanjiego, du�o pot�niejszy i bardziej umi�niony. W�osy mia� czarne. Czarne oczy zmierzy�y Quili przenikliwym spojrzeniem, od kt�rego ugi�y si� pod ni� kolana. Gwa�t, �mier�, rze�... Nnanji wydawa� si� za m�ody na Czwartego, a gro�ny olbrzym, cho� kilka lat od niego starszy, du�o za m�ody na Si�dmego. Jednak na jego czole widnia�o siedem mieczy, a kilt, teraz brudny, wymi�ty i poplamiony krwi�, bez w�tpienia kiedy� by� niebieski. Ramiona i tors barbarzy�cy znaczy�y plamy zaschni�tej krwi. Przez chwil� Quili mia�a ochot� wzi�� nogi za pas, ale opanowa�a si� i wymamrota�a pozdrowienia. Przypomnia�o jej si�, co Nnanji powiedzia� o Shonsu i kobietach. Ona nie mia�a szklanego wzroku, ale dr�a�a jak osika. Przy wykonywaniu rytualnych gest�w trz�s�y si� jej r�ce. Kandoru m�wi�, �e w ci�gu swojej d�ugiej kariery zawodowej nigdy nie spotka� szermierza o randze wy�szej ni� sz�sta. Ona sama nigdy nie rozmawia�a z Si�dmym jakiegokolwiek rzemios�a, nie licz�c swojej pani, ale wszyscy wiedzieli, �e rang� kupi� jej przed laty m��. Siedmiu mieczy nie mo�na by�o kupi�. Kap�anka z�o�y�a ostatni uk�on i spojrza�a na Shonsu. Gigant si�gn�� po miecz, nie spuszczaj�c gro�nego wzroku z jej twarzy. B�g S�o�ca zab�ysn�� na r�koje�ci. - Jestem Shonsu, szermierz si�dmej rangi. Czuj� si� zaszczycony, mog�c przyj�� twoj� szlachetn� s�u�b�. Jego g�os zdawa� si� dochodzi� z niewyobra�alnych g��bin. Mi�nie ramienia napi�y si�, gdy m�czyzna chowa� miecz. Kiedy formalno�ciom sta�o si� zado��, lord Shonsu po�o�y� r�ce na biodrach i rzuci� dziewczynie przyjazny, niemal ch�opi�cy u�miech. Przed Quili sta� zupe�nie inny cz�owiek. Dokona�a si� w nim zdumiewaj�ca przemiana, z gro�nego barbarzy�cy w m�skiego m�odego lorda. Kap�anka jeszcze nigdy nie spotka�a tak przystojnego m�czyzny. - Przepraszam, uczennico! W obecnym stanie nie powinni�my sk�ada� nie zapowiedzianych wizyt, zw�aszcza o takiej porze. G�os Shonsu, najg��bszy, jaki Quili kiedykolwiek s�ysza�a, budzi� zaufanie, dodawa� otuchy, zdradza� poczucie humoru. I ten u�miech! Teraz rzeczywi�cie mia�a szkliste oczy, bardzo szkliste. - Jeste�cie mile widziani, panie. Ciep�y u�miech szermierza kojarzy� si� ze wschodz�cym s�o�cem. - Przychodz�c tu, wykaza�a� si� wielk� go�cinno�ci�... i niema�� odwag�. - Mrugn�� do niej. - Mam nadziej�, �e m�j pokrwawiony towarzysz nie przerazi� ci� zbytnio? Quili tylko potrz�sn�a g�ow�. - W okolicy nie ma �adnego szermierza? A co z kap�anami? Masz mentora? - Mieszka w Poi, panie. - Wi�c ty jeste� nasz� gospodyni�, przynajmniej p�ki nie zjawi si� czcigodny Garathondi. - On przez wi�kszo�� czasu mieszka w Ov, panie. We dworze rezyduje jego matka, lady Thondi... - Ty nam wystarczysz - powiedzia� gigant z rozbrajaj�cym u�miechem. - Nnanji m�wi, �e w okolicy nie ma �adnego zadania dla naszych mieczy. - Eee... �adnego, panie. Lord Shonsu skin�� g�ow� z zadowoleniem. - Ciesz� si�, �e to s�ysz�. Wczoraj mieli�my rze�, jak sama widzisz. Mo�e Najwy�sza przys�a�a nas tu na odpoczynek? Wybuchn�� grzmi�cym �miechem i odwr�ci� si� do �odzi. Quili w�tpi�a, czy adept Nnanji ma do�� rozlewu krwi. Widzia�a, �e obserwuje j� z cichym rozbawieniem i jednocze�nie z �alem. Poczu�a, �e si� czerwieni. Spu�ci�a wzrok. Po chwili jej wzrok samowolnie pomkn�� ku szerokim plecom lorda Shonsu i kap�anka zauwa�y�a miecz. Srebrna r�koje�� l�ni�a w promieniach Boga S�o�ca. Wielki niebieski kamie�, osadzony na czubku, trzyma�a w pazurach misternie wyrze�biona bestia, Quili wiedzia�a, �e gryf to kr�lewski symbol. Na zapince do w�os�w iskrzy� si� drugi szafir. Ale... Ci m�czy�ni podawali si� za wolnych szermierzy. Kandoru t�umaczy� jej, �e wolni szermierze s� biedni, bo s�u�� tylko Bogini. W�druj� po �wiecie, t�pi� niesprawiedliwo��, zaprowadzaj� porz�dek, kontroluj� uczciwo�� szermierzy, chroni� bezbronnych. Nie maj� nad sob� �adnych pan�w i nie przyjmuj� innego wynagrodzenia opr�cz wiktu. Prawdziwy wolny szermierz szczyci si� swoim ub�stwem. Kr�lewski miecz? Sam klejnot by� wart fortun�, nie m�wi�c o mistrzowskiej robocie. W jaki spos�b uczciwy szermierz m�g� zdoby� taki skarb? Zdezorientowana spojrza�a na bro� Nnanjiego. Ch�opak wci�� trzyma� na r�kach gaworz�ce dziecko, ale zerka� na ni�. - Nale�a� do Bogini - wyja�ni� nie pytany. - Co? - Jest bardzo stary i s�ynny, to najlepszy miecz, jaki kiedykolwiek wykuto. Cz�owiek, kt�ry go wykona�, nazywa� si� Chioxin, by� p�atnerzem wszech czas�w. To ostatnie i najwi�ksze z jego siedmiu arcydzie�. Podarowa� go Bogini. Quili odwr�ci�a si�, �eby szermierz nie wyczyta� z jej twarzy straszliwego podejrzenia, kt�re si� w niej zrodzi�o. Ci ludzie przybywali z Hann, z matki wszystkich �wi�ty�. Stoczyli bitw�. Kto� pr�bowa� im przeszkodzi� w wyje�dzie. Gwardia �wi�tynna, do kt�rej nale�a� Nnanji? Czy powodem by� miecz? Shonsu ukrad� kr�lewski miecz ze �wi�tynnego skarbca? Dlaczego w takim razie Bogini pozwoli�a �odzi opu�ci� port? Dlaczego sprowadzi�a w okolice, kt�rymi w�adali czarnoksi�nicy? Szermierze si�dmej rangi byli bardzo gro�ni. Nnanji powiedzia�, �e Shonsu zabi� sze�ciu ludzi w jednej walce. Mo�e Bogini mia�a za ma�o szermierzy zdolnych do wymierzenia kolosowi sprawiedliwo�ci? Lecz czarnoksi�nicy z pewno�ci� sobie z nim poradz�. Czy�by na przybysz�w czeka�a tutaj �mier�? Quili zrobi�o si� s�abo. Pom�c tym ludziom czy nie? Zapobiec rozlewowi krwi? Czyjej krwi? Zwyk�a uczennica nie powinna stawa� przed takimi wyborami. - Uczennico Quili, oto Jja, moja ukochana. Kobieta u�miechn�a si� nie�mia�o, a Quili prze�y�a kolejny wstrz�s. Przez twarz Jji, od linii w�os�w do g�rnej wargi, bieg�a pojedyncza kreska. Poza tym kobieta mia�a na sobie czarny str�j. Ukochana Si�dmego? Cho� szpeci�o j� niewolnicze pi�tno i kr�tko ostrzy�one w�osy, by�a pi�kna. Wysoka, o figurze idealnie proporcjonalnej do wzrostu, porusza�a si� ze zmys�owym wdzi�kiem oraz sprawia�a wra�enie silnej i radosnej. Zakrawa�o jednak na ironi�, �e m�czyzna o takiej w�adzy pokocha� zwyk�� niewolnic�. Nawet jako Si�dmy nie m�g� zmieni� jej statusu. Przedstawi� j� jak r�wn� sobie i obserwowa� reakcj� kap�anki. Dziewczyna u�miechn�a si� ostro�nie i powiedzia�a: - Witaj, Jjo. Niewolnica opu�ci�a ciemne oczy. Na wysokich ko�ciach policzkowych pojawi� si� lekki rumieniec. - Dzi�kuj�, uczennico. Mi�y g�os, stwierdzi�a Quili. Jja wyci�gn�a r�ce po dziecko siedz�ce na karku Nnanjiego. Ma�y Vixini opiera� si�, wrzeszcza� ze z�o�ci� i �ciska� r�czk� kucyk szermierza. W tym momencie lord Shonsu pom�g� wyj�� na molo drugiej kobiecie. - To jest Kr�wka. W jego tonie brzmia�a nuta rozbawienia. Kr�wka te� by�a niewolnic�, ale innego rodzaju ni� Jja, stanowi�a idea� partnerki seksualnej. Quili jeszcze nigdy nie widzia�a tak pi�knej twarzy i r�wnie pos�gowych kszta�t�w. Pod przezroczystym strojem wyra�nie rysowa�y si� piersi, zgrabne ramiona i nogi. Na d�wi�k imienia zmys�owe usta rozchyli�y si� w automatycznym u�miechu, a puste oczy spogl�da�y bezmy�lnie ku brzegowi. Quili przypomnia�a sobie w�asne w�tpliwo�ci co do przyciasnej sukni i dosz�a do wniosku, �e w tym towarzystwie nikt nie zwr�ci uwagi na niestosowno��. Nnanji wspomnia� po drodze, �e kupi� niewolnic�. Kap�anka spojrza�a teraz na niego, ale m�odzieniec odwr�ci� wzrok. Z �odzi wysiad�a kolejna osoba, podtrzymywana przez lorda Shonsu. By� ni� drobny staruszek, zupe�nie �ysy i pomarszczony. Mia� na sobie za du�� szat�, a w dodatku kobiec�. Czo�o zakrywa�a mu czarna przepaska. Quili zamruga�a ze zdziwieniem. Dzieci, niewolnice i �ebracy? Jakie jeszcze niespodzianki chowa w zanadrzu lord Shonsu? - To jest Honakura, kt�ry woli ukry� swoj� rang� i profesj�. Nie wiem, dlaczego mu ust�pujemy. Staruszek pogrozi� artretycznym palcem szermierzowi, kt�ry wygl�da� przy nim jak g�ra. - Nie wolno ci wymienia� nawet mojego imienia! Bezimienny nie ma zawodu, rangi i imienia! Zwracaj si� do mnie "starcze", je�li musisz. Lord Shonsu spojrza� na niego z lekkim rozbawieniem. - Jak sobie �yczysz... starcze. Uczennico, poznaj starca. Honakura skierowa� wzrok na Quili i u�miechn�� si� do niej bezz�bnymi ustami. - Ja te� Jej s�u��. - Witaj... starcze. Lord Shonsu rykn�� �miechem. - A teraz... Olbrzym przykl�k� na jedno kolano i si�gn�� do �odzi. Gdy si� wyprostowa�, trzyma� za ramiona m�odego ch�opaka w brudnym bia�ym kilcie. Pierwszy rzuci� Quili swobodny u�miech, jakby zachowanie Si�dmego wcale go nie zaskoczy�o ani nie speszy�o. - Nasza maskotka. Uczennico Quili, mam wielki zaszczyt przedstawi� ci straszliwego nowicjusza, Katanjiego, szermierza pierwszej rangi - zagrzmia� Shonsu i pu�ci� ch�opaka. Nowicjusz Katanji wyl�dowa� na deskach, potkn�� si�, odzyska� r�wnowag� i wyszczerzy� si� od ucha do ucha. Niezdarnie chwyci� za r�koje�� przekrzywionego miecza. - Zostaw to! - powiedzia� Shonsu szybko. - Jeszcze obetniesz komu� g�ow�, najpewniej sobie. Katanji wzruszy� ramionami i nie przestaj�c si� u�miecha�, po cywilnemu zasalutowa� starszej rang� nieznajomej. Os�upia�a kap�anka odwzajemni�a pozdrowienie. Rzadko oficjalnie przedstawiano Pierwszych. Niewolnik�w i �ebrak�w zawsze ignorowano. Lord Shonsu nie tylko mia� osobliwe poczucie humoru, ale najwyra�niej nie przepada� za etykiet� i rytua�ami. Na czole ciemnookiego urwisa widnia� �wie�y, zaogniony znak. Kr�cone czarne w�osy, �ci�te kr�tko jak u dziecka, Katanji spi�� zapink�, ale uda�o mu si� zrobi� z nich kucyka. Brudny, cho� nie tak bardzo jak Nnanji, nie mia� jednak na sobie plam krwi. Quili domy�li�a si�, �e nowicjusz zaledwie poprzedniego dnia z�o�y� szermiercz� przysi�g�. Jego mentorem musia� by� Nnanji, bo Si�dmy nie wzi��by Pierwszego na protegowanego. Z drugiej strony, nieprzewidywalny lord Shonsu by� zdolny do wszystkiego. - Ty te� witaj, nowicjuszu - powiedzia�a dziewczyna. Wielkie oczy spojrza�y na ni� z powag�. - Wida�, �e twoja go�cinno�� jest niezr�wnana, uczennico. Przeni�s� wzrok na jej opo�cz�. Quili zerkn�a w d� i zobaczy�a, �e wyblak�y ��ty materia� jest poznaczony smugami b�ota i chyba nawet krwi w miejscach, gdzie Nnanji przytula� j� do siebie. Podnios�a wzrok, speszona i z�a, a nowicjusz Katanji odwr�ci� twarz, na kt�rej malowa� si� u�miech zadowolenia. Bezczelny smarkacz! - To ju� wszystkie przyb��dy, �eglarzu? - zwr�ci� si� lord Shonsu do dw�ch m�czyzn, kt�rzy jeszcze pozostali na �odzi. -Mo�e wyjdziecie na brzeg, �eby co� zje�� i odpocz�� przed dalsz� drog�? - O nie, panie. Kapitan, t�usty i s�u�alczy cz�owiek, zapewne ch�tnie pozbywa� si� dziwnych pasa�er�w. Jonasze podobno przynosili szcz�cie statkowi, kt�remu zwykle Bogini wkr�tce pozwala�a wr�ci� do portu, ale osoba lorda Shonsu musia�a budzi� w za�odze mieszane uczucia. - Nie mo�emy pozwoli�, �eby Bogini czeka�a, panie - wyja�ni� �eglarz. - Niech wi�c was prowadzi. Shonsu si�gn�� do sakiewki przy pasie i wyj�� z niej kilka monet. Pieni�dze zab�ys�y w s�o�cu. Wolni szermierze p�ac�cy z�otem zwyk�ym przewo�nikom? - Oto jeste�my, uczennico. Siedmioro zg�odnia�ych podr�nych. Lord Shonsu, nie trac�cy dobrego humoru, patrzy� na Quili z rozbawieniem. Jej zdumienie musia�o rzuca� si� w oczy. Dwaj szermierze, dwie niewolnice, ch�opiec, dziecko i �ebrak? C� to za wojsko? W tym momencie Si�dmy spojrza� na drog� nikn�c� w wylocie w�wozu, a potem na Czwartego. Na jego czole pojawi� si� mars. - Transport? - Zapomnia�em, panie - odpar� Nnanji z przera�eniem w oczach. - Zapomnia�e�? Ty? Szermierz g�o�no prze�kn�� �lin�. - Tak, panie. Shonsu spojrza� na Quili. - Kiedy� zawsze musi by� pierwszy raz - stwierdzi� ponuro. - Uczennico, mamy k�opot. Szlak zapewne prowadzi na szczyt tego wzniesienia? - Obawiam si�, �e tak, panie. - Zaczekajcie! - krzykn�� Si�dmy do �eglarzy stawiaj�cych �agle. - Rzu�cie nam kilka siennik�w i p�acht�. Dzi�kuj�. Dobrej podr�y! Odcumowa� lin�. Nnanji zrobi� to samo z drug�, na�laduj�c ruchy mentora. Niezwyk�y lord Shonsu wzi�� sienniki i brezent pod pach� i ruszy� na brzeg. Zdumiona Quili musia�a truchta�, �eby dotrzyma� mu kroku. Kandoru nigdy nie bawi� si� w majtka ani tragarza. - Uczennico, mo�esz nam znale�� jaki� pojazd? Starzec chyba da�by rad�, ale Kr�wka... - U�miechn�� si�, wymawiaj�c to imi�. - Droga Kr�wka straci�a jeden sanda�. Nie chcia�bym, �eby pokaleczy�a sobie pi�kn� stopk�. - Na pewno znajd� w�z, panie. Furmanka dla si�dmej rangi? Czy w osadzie zosta� cho� jeden m�czyzna, �eby zaprz�c konia? Wiele razy widzia�a, jak to si� robi... - �wietnie - powiedzia� Shonsu weso�o. Dotar�szy do ko�ca molo, szermierz rozpostar� brezent na deskach, a nast�pnie zeskoczy� i pod nimi, na suchym piasku, u�o�y� sienniki. Gdy zjawili si� towarzysze, pom�g� im zej�� z pomostu. - Tutaj b�dzie nam wygodnie do twojego powrotu. - Wr�c� najszybciej, jak si� da, panie. - Nie ma po�piechu. Musz� porozmawia� z Nnanjim na osobno�ci, wi�c akurat b�d� mia� dobr� okazj�. Pos�a� jej rozbrajaj�cy u�miech. Quili wymamrota�a co� zmieszana i ruszy�a w stron� w�wozu. Tymczasem chmury przes�oni�y s�o�ce, �wiat zrobi� si� ponury i brzydki. Kap�anka powtarza�a sobie, �e musi zapobiec rozlewowi krwi. Nie sk�ama�a, ale nie uprzedzi�a szermierzy o niebezpiecze�stwie. Lito�ciwa Bogini! Kogo chroni�? Wie�niak�w, czarnoksi�nik�w czy szermierzy? 3 Wallie szed� wolno pomostem, zbieraj�c my�li. Buty stuka�y g�ucho o zniszczone deski. Id�cy obok niego Nnanji niecierpliwie czeka�, jakimi rewelacjami podzieli si� z nim lord Shonsu. Na molo le�a�y zwierz�ce odchody. Prawdopodobnie wysy�ano t�dy byd�o do najbli�szego miasta, Ov. Rzeka by�a tutaj bardzo szeroka. Drugi brzeg stanowi� ledwo widoczn� kresk�. Bezmiaru szarych w�d nie o�ywia� ani jeden �agiel. W Hann mia�a tak� sam� szeroko��, ale Hann le�a�o �wier� �wiata dalej. Honakura m�wi�, �e Rzeka jest wsz�dzie, lecz w ci�gu ca�ego �ycia sp�dzonego na rozmowach z pielgrzymami nigdy nie s�ysza� o jej �r�d�ach czy uj�ciu. Najwyra�niej nie mia�a ko�ca i by�a taka sama w ka�dym miejscu. Rzeka to Bogini. Ani �ladu �agli. - Prom znikn��! - Tak, panie - potwierdzi� Nnanji bez zdziwienia w g�osie. Wallie zadr�a� wobec tak namacalnej boskiej interwencji, ale po chwili wr�ci� my�lami do sprawy, z kt�r� musia� teraz si� upora�. Dwa razy opowiada� swoj� histori�, lecz tym razem mia�o by� gorzej. Honakura potraktowa� j� kiedy� jako do�wiadczenie z dziedziny teologii. Wierz�c w wiele �wiat�w i reinkarnacj�, zdziwi� si� tylko, �e Wallie Smith wr�ci� do �ycia jako doros�y Shonsu, a nie jako niemowl�. To by� cud, a kap�ani wierzyli w cuda. Poza tym Honakura chcia� dowiedzie� si� czego� o Ziemi i poprzednim �yciu Walliego, co raczej nie b�dzie interesowa�o Nnanjiego. Jji nie obchodzi�y powody ani szczeg�y. Wystarcza�a jej �wiadomo��, �e w ciele szermierza kry� si� m�czyzna, kt�rego pokocha�a, cz�owiek bez rangi i zawodu, wyobcowany ze �wiata tak jak ona. Tylko w ten spos�b niewolnica mog�a o�mieli� si� kocha� Si�dmego. Z Nnanjim mia�o by� inaczej. Dwaj m�czy�ni dotarli do ko�ca molo i zatrzymali si�. - Nnanji, musz� co� wyzna�. Nigdy ci� nie ok�ama�em, ale te� nie powiedzia�em ca�ej prawdy. Czwarty zamruga�. - A po co? To ciebie Bogini wybra�a na or�downika. Jestem zaszczycony, �e mog� ci pom�c. Nie musisz nic wi�cej m�wi�, lordzie Shonsu. Wallie westchn��. - W takim razie ci� ok�ama�em. Powiedzia�em, �e mam na imi� Shonsu, a to nieprawda. Nnanji wyba�uszy� oczy. Stanowi�y teraz dwie jasne plamy w brudnej twarzy. Rude w�osy ufarbowano mu na czarno mieszanin� sadzy i t�uszczu. Rozsmarowana po ca�ym ciele ma�, na kt�r� z�o�y�y si� ponadto �ajno, paj�czyny, kurz i krew, nada�a Czwartemu komiczny wygl�d. Lecz pozory myli�y. Nnanji sta� si� ostatnio bardzo niebezpiecznym wojownikiem, za m�odym na �wie�o nabyte umiej�tno�ci szermiercze i w�adz�, kt�r� dawa�a mu nowa ranga. Przez kilka lat nale�a�o go pilnowa�, p�ki dojrza�o�� nie dor�wna szermierczemu kunsztowi. Mo�e dlatego bogowie kazali zwi�za� go nieodwo�aln� przysi�g�, do kt�rej mia�a doprowadzi� ta rozmowa. - Spotka�em si� z bogiem i oto, co mi powiedzia�: "Bogini potrzebowa�a szermierza. Wybra�a najlepszego na �wiecie: Shonsu Si�dmego". W�a�ciwie stwierdzi�, �e nie znale�li lepszego, a to nie ca�kiem to samo. W ka�dym razie szermierz zawi�d� "katastrofalnie". - Co to znaczy, panie? - B�g nie powiedzia�. Shonsu zjawi� si� w �wi�tyni, przygnany przez demona. Egzorcyzmy nie poskutkowa�y. Bogini zabra�a jego dusz�, a... zostawi�a demona. Przynajmniej Shonsu my�la�, �e to demon. To by�em ja, Wallie Smith. Tyle �e nie jestem demonem. Nie opowiada� najlepiej, ale bawi�a go mina i skwapliwe potakiwania ch�opaka. Inni s�uchacze wykpiliby tak absurdaln� histori�, natomiast Nnanji bardzo chcia� w ni� uwierzy�. M�ody szermierz ci�ko zachorowa� na kult bohatera. Poprzedniego dnia wyleczy� si� z niego gwa�townie, ale Bogini zes�a�a cud, pomagaj�c Swojemu or�downikowi i jednocze�nie na nowo rozbudzaj�c uwielbienie Nnanjiego, silniejsze ni� do tej pory. Wallie m�g� tylko mie� nadziej�, �e ch�opak z tego wyro�nie, a otrze�wienie nie b�dzie zbyt bolesne ani odleg�e w czasie. �aden cz�owiek nie potrafi�by sprosta� wymaganiom Czwartego, je�li chodzi o heroiczne czyny. M�czy�ni zawr�cili w stron� l�du. - Mo�na na to wszystko spojrze� inaczej, tak jak kap�ani. Wed�ug nich dusza to ni�, a koraliki to poszczeg�lne wcielenia. Tym razem Bogini z�ama�a zasady. Rozwi�za�a sznur i przesun�a jeden koralik. - Ale... - Nie potrafi� tego lepiej wyja�ni�. Motywy bog�w s� nieznane. W ka�dym razie nie jestem Shonsu. Nic nie pami�tam z jego �ycia do chwili, kiedy obudzi�em si� w chacie pielgrzyma, gdzie zajmowa�a si� mn� Jja, a Honakura mamrota�, �e musz� kogo� zabi�. Przedtem by�em Walliem Smithem. Nie doda�, �e my�li po angielsku, a m�wi w j�zyku Ludzi. Nnanjiemu nie mie�ci�o si� w g�owie, �e mo�e istnie� wi�cej ni� jeden j�zyk. Wallie sam nie wiedzia�, jak odbywa si� t�umaczenie. - W tym drugim �wiecie nie by�e� szermierzem, panie? Co mia� odpowiedzie� dyrektor zak�adu petrochemicznego wojownikowi epoki �elaza na �wiecie, gdzie nie znano pisma? Wallie westchn��. - Nie. Mieli�my inne rangi. Powiedzmy, �e by�em aptekarzem pi�tej rangi. Nnanji drgn�� i przygryz� warg�. Detektyw inspektor Smith os�upia�by, gdyby dowiedzia� si�, �e jego syn morduje, oddaje cze�� bo�kom i ma niewolnic�. - M�j ojciec by� szermierzem. Nnanji odetchn�� z ulg�. Stwierdzi�, �e Bogini nie jest tak p�ocha, jak si� obawia�. - I by�e� cz�owiekiem honoru, panie? Tak. Wallie Smith by� uczciwym facetem, porz�dnym, sumiennym i przestrzegaj�cym prawa. - S�dz�, �e tak. W ka�dym razie stara�em si�, cho� nasze zwyczaje r�ni�y si� od waszych. Obieca�em bogu, �e tutaj r�wnie� dam z siebie wszystko. Nnanji zdoby� si� na s�aby u�miech. - Kiedy dow�dca gwardii stwierdzi�, �e jestem oszustem, mia� racj�. Nie zna�em salut�w ani odpowiedzi. Nie odr�nia�em jednego ko�ca miecza od drugiego. - Przecie� znasz rytua�y, panie! - zaprotestowa� Czwarty. - Jeste� doskona�ym szermierzem! - To przysz�o p�niej. Wallie opowiedzia�, jak trzy razy spotka� p�boga, jak uda�o mu si� uwierzy� w bog�w, jak otrzyma� wiedz� i kunszt szermierczy Shonsu, jak dosta� legendarny miecz i jak powierzono mu tajemnicz� misj�. - B�g da� mi umiej�tno�� w�adania mieczem i znajomo�� sutr, ale �adnych osobistych wspomnie� Shonsu. Nie wiem, kim byli jego rodzice, sk�d pochodzi�, kto go uczy�. Pod tym wzgl�dem jestem nadal Walliem Smithem. - I nie masz znak�w rodzicielskich! - Jeden ju� mam. - Pokaza� Nnanjiemu znak miecza, kt�ry pojawi� si� w nocy na jego prawej powiece. - Jeszcze wczoraj rano go nie by�o. My�l�, �e to �art ma�ego boga albo pochwa�a za wczorajsze dokonania. Nnanji stwierdzi�, �e woli drugie wyt�umaczenie. Nie podoba�a mu si� wizja bog�w robi�cych kawa�y. Dotarli do ko�ca molo i zawr�cili. Opowiedziana przed chwil� historia brzmia�aby na Ziemi jeszcze dziwniej ni� na �wiecie. Wallie bez po�piechu pr�bowa� wyja�ni�, jak si� czuje w cudzej sk�rze, jak bardzo r�ni si� jego obecne �ycie od poprzedniego. - Chyba rozumiem, panie - powiedzia� w ko�cu Nnanji, patrz�c na mokre deski molo. - Bardzo mnie zaintrygowa�e�, bo nie post�powa�e� jak inni szermierze wy�szych rang. M�wi�e� do mnie jak przyjaciel, cho� by�em tylko Drugim. Nie zabi�e� Meliu i Briu, mimo �e mog�e�. Wi�kszo�� Si�dmych ch�tnie skorzysta�aby z okazji, �eby zrobi� wi�cej naci�� na pasie. Traktujesz Jj� jak dam�. Nawet Dzik� Ani potraktowa�e� przyja�nie. Czy tak zachowuje si� honorowy cz�owiek w twoim �wiecie? - Tak. Trudniej zdoby� przyjaci� ni� napyta� sobie wrog�w, ale s� bardziej u�yteczni. Nnanji rozpromieni� si�. - Czy to sutra? Wallie parskn�� �miechem. - Nie, moja w�asna my�l, ale oparta na niekt�rych naszych sutrach. W ka�dym razie jest prawdziwa. Przypomnij sobie, jak nam pomog�a Dzika Ani! Nnanji zgodzi� si� z oci�ganiem. Szermierze nie powinni szuka� pomocy u niewolnik�w. - Z�o�� ci drug� przysi�g�, panie, je�li we�miesz mnie na protegowanego. Nadal chc� uczy� si� od ciebie rzemios�a szermierczego i kodeksu. - Po chwili doda�: - I twoich zasad honoru. Walliemu ul�y�o. Troch� si� obawia�, �e m�ody przyjaciel ucieknie przed nim jak przed szale�cem. - Z dum� zostan� ponownie twoim mentorem, Nnanji, bo jeste� �wietnym uczniem i pewnego dnia b�dziesz wielkim szermierzem. Czwarty przystan��, wyci�gn�� miecz i pad� na kolana. Wallie chcia� mu powiedzie� jeszcze par� rzeczy, ale Nnanji nigdy nie by� sk�onny do waha� i g��bszych refleksji. - Ja, Nnanji, szermierz czwartej rangi, bior� sobie ciebie, Shonsu, szermierza si�dmej rangi, na mistrza i mentora. Przysi�gam by� wiernym, pos�usznym i kornym, wykonywa� twoje rozkazy, uczy� si� na twoim przyk�adzie, dba� o tw�j honor, w imi� Bogini. Wallie odpowiedzia� rytualn� formu�k�. Rudzielec wsta� i schowa� miecz. Na jego twarzy malowa�o si� zadowolenie. - Wspomnia�e� o jeszcze jednej przysi�dze, mentorze? P�b�g ostrzega�, �e szermierze s� uzale�nieni od przysi�g. Nnanji nie by� wyj�tkiem. - Tak, ale najpierw musz� powiedzie� ci o swojej misji. Kiedy zapyta�em, czego ��da ode mnie Bogini, us�ysza�em zagadk�. - B�g powierzy� ci zadanie i nie wyja�ni�, na czym ono polega? Dlaczego? - Te� chcia�bym wiedzie�! Powiedzia� mi, �e mam woln� wol� i musz� zrobi� to, co uznam za s�uszne. Gdybym jedynie wype�nia� rozkazy, nie by�bym s�ug�, tylko narz�dziem. Mo�liwe te�, �e p�b�g mu nie ufa� albo nie wierzy� w jego odwag� czy uczciwo��. Przykra my�l. - Pos�uchaj: Najpierw w �a�cuchy musisz zaku� brata, A od drugiego wzi�� m�dro��. Gdy pot�ny zostanie upokorzony, Armia zebrana, ko�o zatoczone, Lekcja przyswojona, Wtedy zwr�cisz miecz, Tam gdzie jego przeznaczenie. Nnanji przez chwil� porusza� ustami, jakby prze�uwa� s�owa. - Nie jestem dobry w zagadkach - mrukn�� w ko�cu, wzruszaj�c ramionami. - Ja te� nie by�em... p�ki po wczorajszej bitwie Imperkanni nie powiedzia� pewnej rzeczy. Ach! Nnanji tylko na to czeka�. - Tysi�c sto czterdzie�ci cztery? Ostatnia sutra? Wallie skin�� g�ow�. - Dotyczy ona czwartej przysi�gi. Braterskiej. Od przysi�gi krwi r�ni si� tym, �e wi��e r�wnych sobie ludzi, a nie wasala i pana. W rzeczywisto�ci jest jeszcze bardziej bezwzgl�dna, bo najwa�niejsza, absolutna i nieodwo�alna. - Nie s�dzi�em, �e Bogini pozwala na nieodwo�alne przysi�gi. - Najwyra�niej dla tej robi wyj�tek. My�l�, �e dlatego w zagadce jest mowa o �a�cuchu. Je�li z�o�ymy t� przysi�g�, obaj b�dziemy ni� zwi�zani na zawsze, Nnanji! Ch�opak pokiwa� g�ow�, oszo�omiony. Obaj ruszyli pomostem. Wallie da� m�odemu szermierzowi troch� czasu do namys�u. - Ale ty nie znasz... historii Shonsu, mentorze. Mo�e masz... on ma gdzie� prawdziwego brata? - Z pocz�tku te� tak my�la�em. S�dzi�em, �e musz� odszuka� brata. Lecz b�g usun�� znaki rodzicielskie Shonsu, by� mo�e celowo. Przysi�ga braterska dotyczy tylko szermierzy, kt�rzy nawzajem ocalili sobie �ycie, i to nie w pojedynku, tylko w prawdziwej bitwie. C