8557
Szczegóły |
Tytuł |
8557 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8557 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8557 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8557 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA SZALONEGO DEMONA
PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(Prze�o�y�a: IWONA �ӣTOWSKA)
S�owo wst�pne Alfreda Hitchcocka
Witajcie, mi�o�nicy zagadek kryminalnych!
Zn�w mam przyjemno�� opowiedzie� Wam o przygodach sprytnych Ch�opc�w znanych jako Trzej Detektywi. Tym razem przysz�o im odkry� sekrety barbarzy�skich koczownik�w z epoki Czyngis-chana oraz machinacje wsp�czesnych nam przebieg�ych z�odziei. Rzadko s�yszy si� relacje dotycz�ce wydarze� tak g��boko osadzonych w historii. To wyj�tkowo emocjonuj�ca i tajemnicza opowie��. Pojawi si� na jej kartach budz�cy groz� Szalony Demon. Wierzcie mi, na sam� my�l o tym monstrum w�os je�y si� na g�owie.
Wybaczcie, troch� si� zagalopowa�em. Czas przedstawi� bohater�w ksi��ki. Jupiter Jones, zwany Pierwszym Detektywem, to pyzaty i korpulentny ch�opak o wielkiej inteligencji. Z uporem d��y do wyja�nienia ka�dej sprawy, cho�by to by�o niebezpieczne. Pete Crenshaw, postawny i barczysty Drugi Detektyw, nie pochwala brawury, ale gdy przyjdzie co do czego, koledzy zawsze mog� liczy� na jego pomoc. Bob Andrews jest spokojny i cichy; jego dzia�ka to archiwum i zbieranie dokumentacji. Radzi sobie z tym doskonale. Ca�a tr�jka mieszka w miasteczku Rocky Beach niedaleko Hollywoodu, w Kalifornii. Maj� tajn� Kwater� G��wn�... Nie zdradz� teraz �adnych szczeg��w. Wkr�tce si� dowiecie, jak to miejsce wygl�da. Dodam tylko, �e dzi�ki tak odmiennym uzdolnieniom trzej ch�opcy rozwi�zali wsp�lnie sporo niezwyk�ych zagadek kryminalnych.
Je�li starczy Wam odwagi, by spojrze� prosto w twarz Szalonemu Demonowi, rozpocznijcie lektur� pierwszego rozdzia�u.
Alfred Hitchcock
ROZDZIA� 1
Fruwaj�ca lalka
- Jeste�cie detektywami - oznajmi�a z powag� rudow�osa dziewczynka. - Na pewno potraficie odnale�� Anastazj�! Chc� was wynaj��! - Otworzy�a brudn� pi�stk�, w kt�rej zaciska�a monet� o nominale pi��dziesi�ciu cent�w.
- Nie zajmujemy si� szukaniem lalek - Pete Crenshaw wybuchn�� �miechem.
- Przyjmujemy znacznie powa�niejsze zlecenia, Winifredo - wyja�ni� z powag� Jupiter Jones.
- Nie martw si� - Bob Andrews z u�miechem pocieszy� sze�cioletni� dziewczynk�. - Jestem pewny, �e zostawi�a� swoj� lalk� w domu.
- Na pewno - Pete znowu parskn�� �miechem. - Wracaj do siebie, Winnie, i dobrze poszukaj. Idziemy, ch�opaki. Musz� zanie�� projektor filmowy taty do naprawy.
Tr�jka przyjaci�, znanych w kalifornijskim miasteczku Rocky Beach jako Trzej Detektywi, sp�dzi�a pierwszy dzie� wiosennych ferii na porz�dkowaniu gara�u pa�stwa Crenshaw�w. W�a�nie sko�czyli i mieli zabra� do warsztatu zepsuty projektor filmowy, gdy nagle ma�a Winifreda Dalton przecisn�a si� mi�dzy wysokimi krzakami �ywop�otu i przybieg�a z pro�b� o pomoc.
- Przykro nam, �e zgubi�a� lalk� - doda� Pete - ale nie mamy czasu. M�j tata prosi�, �eby�my jak najszybciej zanie�li projektor do naprawy. Musimy ju� i��, Winnie.
- Nieprawda! Wcale nie zgubi�am Anastazji! - Winnie uderzy�a w p�acz. - Moja lalka odlecia�a. By�a na podw�rku. Po�o�y�am j� na noc do ��eczka, a ona pofrun�a!
- Naprawd�? - Jupiter mrugn�� porozumiewawczo do dziewczynki.
- Przesta� zmy�la�, Winnie - wpad� mu w s�owo Pete. - Opowiadasz g�odne kawa�ki! Na nas ju� czas. Chyba nie chcesz, �eby m�j tata wpad� w z�o��.
- Nie odpar�a niepewnie dziewczynka i rozszlocha�a si� znowu. - Tak mi �al Anastazji!
- O rany! Przesta� rycze�, Winnie - mrukn�� Bob. - Na pewno znajdziesz?...
- Co mia�a� na my�li m�wi�c, �e Anastazja odfrun�a? - wypytywa� Jupiter, marszcz�c brwi.
- Tak by�o! - odpar�a Winnie, wycieraj�c za�zawione oczy. - Zostawi�am j� w ��eczku na �wie�ym powietrzu i posz�am do domu. Nim po�o�y�am si� spa�, stan�am w oknie, �eby na ni� popatrze�. Zobaczy�am, jak Anastazja wraz z ��kiem leci w stron� drzewa! M�j tata szuka� jej dzi� rano, ale znikn�a! Pewnie ju� nie wr�ci do domu!
- Ciekawe - mrukn�� Jupiter. - S�dz�, �e mogliby�my si� troch� rozejrze�.
- Musimy odnie�� projektor do naprawy - j�kn�� rozpaczliwie Pete.
- Stary, co� tu nie gra. Przecie� lalki nie fruwaj� - mrukn�� do Jupitera zaciekawiony Bob.
- Racja - odpar� puco�owaty detektyw, z roztargnieniem spogl�daj�c na przyjaci�. - W�a�nie dlatego trzeba si� przyjrze� temu drzewu. To nam zajmie jedynie chwil�.
Winifreda przesta�a rozpacza� i u�miechn�a si� od ucha do ucha.
- Zaprowadz� was!
Ch�opcy przecisn�li si� w �lad za ni� mi�dzy krzewami �ywop�otu. Feralne drzewo okaza�o si� wspania�ym okazem awokado. Ros�o tu� za p�otem odgradzaj�cym posesj� od ulicy. Mocne ga��zie zwisa�y nisko, ocieniaj�c cz�� podw�rka Dalton�w. Winifreda wskaza�a muraw� pod wielkim konarem.
- Anastazja spa�a tutaj!
Ch�opcy wypatrywali czego� w�r�d sk�rzastych li�ci i ciemnozielonych owoc�w zwisaj�cych z ga��zi. Rozgarn�li nogami li�cie le��ce na ziemi.
- Nie zauwa�y�em lalki na drzewie - oznajmi� Pete.
- Na ziemi te� nie ma po niej �ladu - doda� Bob.
Jupiter wyszed� na ulic�. Drzewo awokado wyrasta�o z w�skiego klombu biegn�cego wzd�u� p�otu. Jupiter pochyli� si�, by popatrze� na mi�kk� ziemi� mi�dzy ro�linami.
- Chod�cie tu! - krzykn�� do koleg�w. Ch�opcy omin�li konary drzewa, podeszli do niskiego p�otu i wyjrzeli na ulic�. Obok pnia, mi�dzy kwiatami, wida� by�o cztery niewielkie wyra�ne �lady.
- Kto� si� niedawno wspina� po tym drzewie - stwierdzi� w zamy�leniu Jupiter. - By� to osobnik niewielkiego wzrostu. Nosi� tenis�wki.
- Na pewno jaki� dzieciak - stwierdzi� Pete. - Mn�stwo smarkaczy �azi po drzewach.
- Owszem - przytakn�� Jupiter. - Nie mo�na jednak wykluczy�, �e tajemniczy z�odziej wspi�� si� na drzewo, przeszed� po ga��ziach nad p�otem i zabra� lalk�.
- Jasne! O zmierzchu mog�o si� wydawa�, �e zabawka frunie mi�dzy konarami!
- Po co kto� mia�by zabra� lalk� tej smarkuli? - rzuci� z pow�tpiewaniem Pete.
Jupe wzruszy� ramionami i wr�ci� do ogrodu. W tej samej chwili z domu wysz�a rudow�osa kobieta. By�a �udz�co podobna do Winifredy - tylko znacznie wy�sza.
- Winnie? Pete? Co wy tu robicie?
- Oni mi znajd� Anastazj�, mamusiu - oznajmi�a dziewczynka. - S� detektywami.
- Jasne. Ca�kiem o tym zapomnia�am - oznajmi�a z u�miechem pani Dalton, podesz�a bli�ej i doda�a, smutno kiwaj�c g�ow�: - Obawiam si� jednak, �e Anastazja znikn�a na dobre.
- Czy jest pani ca�kiem pewna, �e lalk� skradziono?
- Pocz�tkowo by�am innego zdania - przyzna�a matka Winnie. - Zmieni�am je, gdy m�j m�� przeszuka� dok�adnie ogr�d i dom. Zadzwoni� tak�e na policj�.
- Jak zareagowali?
- Byli okropnie zirytowani. Wczorajszej nocy dokonano na naszej ulicy paru drobnych kradzie�y.
- �upem z�odziei pad�y lalki? - wykrzykn�� Jupiter.
- Nie. Zagin�a wiertarka, jakie� narz�dzia, mikroskop oraz kilka innych przedmiot�w. Nie pami�tam co jeszcze. W ka�dym razie nic warto�ciowego. Komendant Reynolds s�dzi, �e to robota m�odocianych z�odziejaszk�w.
- S� idioci, kt�rzy s�dz�, �e kradn�c maj� okazj� popisa� si� sprytem i odwag� - mrukn�� ironicznie Pete.
- Pr�dzej czy p�niej ka�dy wpada - doda� Bob.
- Z tego wniosek, �e smarkacze kradn� drobiazgi dla hecy - mrukn�� zamy�lony Jupiter.
- Ja chc� moj� Anastazj�! - Winnie znowu si� rozszlocha�a.
- Lito�ci - j�kn�� Pete, zerkaj�c na koleg�w. - Chyba musimy poszuka� tej lalki. �atwa robota. Znamy przecie� wszystkie dzieciaki w okolicy.
- To bardzo mi�o z waszej strony, ch�opcy - oznajmi�a pani Dalton.
- Policjanci s� tak zaj�ci, �e nie maj� czasu zajmowa� si� drobnymi kradzie�ami.
- Musz� wynaj�� detektyw�w, mamusiu. Widzia�am w telewizji, jak to si� robi - wtr�ci�a z powag� Winnie, podaj�c ch�opcom pi��dziesi�ciocent�wk�. - Prosz� bardzo.
- Jeste� teraz nasz� klientk� - o�wiadczy� z powag� Jupiter, bior�c monet�. - Czekaj w domu na raport. Zgoda?
Uradowana dziewczynka pokiwa�a g��wk�. Ch�opcy ruszyli w stron� domu Pete'a. Zastanawiali si�, jak rozpocz�� dochodzenie. Id�c wolno ku furtce s�siedniego ogrodu, postanowili najpierw zapyta� szkolnych koleg�w, czy s�yszeli ostatnio jakie� plotki o idiotach, kt�rym przychodz� do g�owy durne pomys�y. Nagle us�yszeli zza domu g�o�ny krzyk matki Pete'a:
- Wynocha z mojego ogrodu! Ej, ty! Zabieraj si� st�d!
- Za mn�! - rzuci� Pete.
Ch�opcy okr��yli dom. Gdy wypadli zza rogu, zobaczyli pikuj�c� w d� osobliw� posta� z czarnymi skrzyd�ami, kt�ra znikn�a w mgnieniu oka za ciemnym p�otem! Ch�opcy nie wierzyli w�asnym oczom. Matka Pete'a spogl�da�a w g��b ogrodu.
- Patrzcie tylko na moje kwiaty - j�cza�a. - Wszystko podeptane!
Ch�opcy ani my�leli ogl�da� zniszczone klomby. Gapili si� na p�ot, ponad kt�rym przefrun�a tajemnicza posta� w czarnej pelerynie podobnej do roz�o�ystych skrzyde�. Widzieli nieproszonego go�cia przez mgnienie oka. Kiedy na moment odwr�ci� g�ow�, ujrzeli chud�, drobn� twarz z sumiastymi w�sami!
- Widzieli�cie? - mrukn�� Pete. - To na pewno nie by� ma�y ch�opcem.
Jupiter pobieg� w stron� gara�u. Koledzy deptali mu po pi�tach. Jupiter wskaza� r�k� miejsce, gdzie zostawili ukryty w czarnym futerale projektor filmowy pana Crenshawa.
- Znikn��! - rzuci� dramatycznie Pierwszy Detektyw.
ROZDZIA� 2
Jedna zagadka rozwi�zana
- C� - oznajmi� bezradnie Jupiter - trudno powiedzie�, w jakim celu z�odziej ukrad� ojcu Pete'a projektor filmowy, ma�ej Winnie lalk�, a pozosta�ym osobom rozmaite drobiazgi. - Przysadzisty szef agencji detektywistycznej zawiesi� g�os i doda� ponuro: - Kto wie, czy te przedmioty w og�le s� mu potrzebne?
Pete i Bob spojrzeli wyczekuj�co na przyjaciela.
- W takim razie dlaczego... - zacz�� Bob.
- ... ukrad� je w�a�cicielom? - wpad� mu w s�owo Pete.
Wiele godzin min�o od chwili, gdy niewysoki m�czyzna w pelerynie znikn��, unosz�c projektor filmowy pana Crenshawa. Trzej Detektywi spotkali si� po obiedzie w swojej kryj�wce. By�a to stara przyczepa samochodowa, stoj�ca za stert� rupieci w ustronnym k�cie sk�adu z�omu nale��cego do rodziny Jones�w. Wn�trze by�o okropnie zagracone; w�r�d mebli pi�trzy�y si� skoroszyty oraz sprz�t potrzebny m�odym detektywom do prowadzenia �ledztwa. Tr�jka przyjaci� doskonale urz�dzi�a i zamaskowa�a sw� baz� operacyjn�. W�a�ciciele sk�adu, wuj Jupitera Tytus Jones oraz jego �ona Matylda, dawno zapomnieli o istnieniu przyczepy. Wiod�y do niej tajne przej�cia, a peryskop umo�liwia� ch�opcom dyskretn� obserwacj� terenu. Detektywi zebrali si� w Kwaterze G��wnej, by przeanalizowa� fakty dotycz�ce zagadkowych kradzie�y powtarzaj�cych si� ostatnio na ulicy Pete'a.
Jedno wiedzieli na pewno: nie by�a to sprawka m�odocianych przest�pc�w. Po znikni�ciu tajemniczego m�czyzny w pelerynie detektywi obejrzeli �lady z�odzieja na klombach pani Crenshaw. Odciski st�p by�y identyczne Z tymi, kt�re znale�li u Winnie Dalton pod drzewem awokado! Dlaczego przest�pca ukrad� lalk� i projektor filmowy?
- Mo�e facet jest... - Pete zaj�kn�� si�, szukaj�c w pami�ci trudnego s�owa - cz�owiekiem, co to kradnie pod wp�ywem nag�ego impulsu?
- Kleptomanem - podpowiedzia� Bob.
- Nie mo�na tego wykluczy� - przyzna� Jupiter - ale nie przekonuje mnie takie rozwi�zanie. Kleptomani rzadko grasuj� po domach i ogrodach. Najcz�ciej kradn� w sklepach oraz innych miejscach publicznych.
- Podsumujmy. Nasz z�odziej nie jest kleptomanem, a zarazem nie przywi�zuje chyba wi�kszej wagi do ukradzionych przedmiot�w - mrukn�� Bob. - W takim razie po co ryzykuje?
- Moim zdaniem - oznajmi� tryumfalnie Jupiter - facet w czarnej pelerynie czego� szuka!
Bob i Pete popatrzyli na Pierwszego Detektywa z niedowierzaniem.
Archiwista zabra� g�os jako pierwszy.
- Zastan�w si�, co m�wisz, Jupe - przekonywa�. - Jak to mo�liwe, skoro kradnie tak r�ne przedmioty? Gdyby istotnie chcia� odnale�� jak�� konkretn� rzecz, nie zabiera�by tych wszystkich rupieci, prawda?
- Mo�e z�odziej ma s�aby wzrok? - rzuci� Pete.
Bob j�kn��, spogl�daj�c z politowaniem na Drugiego Detektywa, kt�ry lepiej sprawdza� si� w akcji ni� podczas burzy m�zg�w.
- Pewnie zgubi� okulary i dlatego pomyli� lalk� z projektorem filmowym! - rzuci� drwi�co.
- Masz racj� - zgodzi� si� niech�tnie Pete. - Przyjmijmy w takim razie, �e nie chodzi o ukradzione przedmioty, tylko o rzeczy w nich schowane. �obuz wie, czego szuka, ale nie ma poj�cia, w czym to zosta�o ukryte!
- Rozpracowali�my niedawno podobn� spraw� - przypomnia� Jupiter. - Ta afera jest znacznie bardziej tajemnicza. Je�li mimo wszystko przyjmiemy, �e z�odziej ma g�ow� na karku, automatycznie nasuwa si� jeden wniosek: jaka� cecha musi ��czy� ukradzione przedmioty. Zastan�wmy si�, co wsp�lnego maj� ze sob� trofea naszego z�odzieja!
- Na przyk�ad projektor filmowy i lalka? - mrukn�� z pow�tpiewaniem Bob.
- Moje przypuszczenie wydaje si� nieprawdopodobne, ale przyznajcie, �e co� w tym jest. Szukajmy elementu wsp�lnego dla ukradzionych dotychczas przedmiot�w. W ko�cu go odkryjemy.
- To wszystko, co zagin�o? - upewni� si� Pete, si�gaj�c po spis le��cy na biurku Jupitera. - Lalka Winnie, projektor mego taty oraz przedmioty wymienione na policyjnej li�cie: wiertarka elektryczna, mikroskop, barometr, pi�a mechaniczna, narz�dzia do polerowania. Wszystko zagin�o na mojej ulicy.
Gdy Pete przeczyta� g�o�no list�, Trzej Detektywi popatrzyli na siebie z nadziej�. D�ugo panowa�o milczenie.
- Sporo urz�dze� elektrycznych - rzuci� w ko�cu Pete.
- Troch� narz�dzi - doda� Bob.
- Tylko jedna zabawka nale��ca do ma�ej dziewczynki - mrukn�� Jupiter. Po chwili doda�: - Mo�e kupiono te przedmioty w jednym miejscu?
- Ciekawe gdzie? - Bob pokr�ci� g�ow�. - Poka� mi w okolicy sklep, w kt�rym dostaniesz lalk� i barometr.
- Poza tym m�j tata kupi� projektor filmowy w Nowym Jorku. Ma go od lat - doda� z westchnieniem Pete. - To na nic, Jupe. Nie widz� �adnej wsp�lnej cechy.
- Co� musi ��czy� te wszystkie kradzie�e - przekonywa� Jupiter. - My�lcie, ch�opaki, tylko nie komplikujcie sprawy!
- Wszystkie przedmioty z listy to cia�a sta�e - oznajmi� z powag� Pete. - Nie ma �adnych cieczy.
- Ale si� wysili�e�! - mrukn�� Bob.
- Ej�e, panie archiwisto, ka�dy pomys� jest wart rozwa�enia! - skarci� go Jupiter. - Zgoda, mamy do czynienia z cia�ami sta�ymi. Czy wszystkie przedmioty s� z metalu? Nie. Czy maj� ten sam kolor? Nie.
- S� dostatecznie ma�e, by je przenie�� bez trudu - wtr�ci� Bob. Jupiter zerwa� si� na r�wne nogi. Oczy mu zab�ys�y.
- Racja! Mo�e o to chodzi. Idziemy do Winnie Dalton.
Jupiter pospiesznie otworzy� klap� w pod�odze wiod�c� do tajnego przej�cia. Pozostali detektywi bez pytania opu�cili Kwater� G��wn�. Znali dobrze Jupitera i wiedzieli, �e nic im teraz nie powie. Gdy znalaz� w�a�ciwy trop, nie traci� czasu na wyja�nienia. Ca�a tr�jka ruszy�a Tunelem Drugim, prowadz�cym do warsztatu urz�dzonego na �wie�ym powietrzu. Wolno zapada� zmierzch. Ch�opcy wskoczyli na rowery i pojechali w stron� domu Pete'a. Jupe wyprzedzi� koleg�w. Min�li podw�rko Crenshaw�w i zatrzymali si� przed s�siednim domem. Zadzwonili do drzwi. Otworzy�a im pani Dalton. Obok niej pojawi�a si� natychmiast ubrana w pi�am� ma�a Winifreda.
- Znale�li�cie Anastazj�! - pisn�a.
- Jeszcze nie - Jupiter pokr�ci� g�ow�. - Winnie, je�li dobrze zrozumia�em, powiedzia�a�, �e Anastazja le�a�a w ��ku, gdy znikn�a w�r�d konar�w. Mo�esz je opisa�?
- Mia�a w�asne ��eczko - oznajmi�a z dum� dziewczynka. - Zawsze...
- Rozumiem - przerwa� zniecierpliwiony Jupiter. - Jak ono wygl�da�o? To nie by�o chyba prawdziwe ��ko?
- Masz racj�, Jupiterze. M�j m�� da� ma�ej star� walizeczk�.
- Czarn�? - wypytywa� ch�opiec. - Wysok� na dwana�cie cali. Podobn� do kuferka?
- Projektor mojego taty mia� bardzo podobny futera�! - zawo�a� Pete.
- Wszystko si� zgadza, ch�opcy - odpar�a pani Dalton. - Walizeczka przypomina�a kuferek.
- Dzi�ki - rzuci� Jupiter z b�yskiem w oku i obieca�: - Jeszcze tu wr�cimy, ma�a.
Detektywi wskoczyli na rowery. Po chwili znale�li si� w gara�u Crenshaw�w. By�o tam jeszcze do�� jasno.
- Futera�y! - zawo�a� rado�nie Bob. - Wszystkie ukradzione przedmioty znajdowa�y si� w czarnych walizeczkach. Tak wygl�da� r�wnie� kuferek na projektor twego ojca, Pete!
- Racja, stary - rzuci� che�pliwie Jupiter. - To jedyny element ��cz�cy lalk� Winnie z reszt� ukradzionych rzeczy. Z�odziej szuka czego�, co jest ukryte w czarnej walizeczce!
- Niesamowite - rzuci� Pete. - Co to jest?
- Nie b�dzie �atwo... - zacz�� Jupiter.
Zza gara�u dobieg� g�o�ny ha�as.
Odg�os przypomina� r�banie drewna. Potem rozleg� si� st�umiony ryk i tupanie. Ch�opcy podbiegli do okna wychodz�cego na podw�rko. W gasn�cym �wietle dnia majaczy�a niewyra�nie jaka� posta�. Znikn�a w g�stych krzakach otaczaj�cych posesj� Crenshaw�w.
- Z�odziej! - krzykn�� Pete.
Ch�opcy wymkn�li si� z gara�u i ostro�nie szli wzd�u� �ciany. Ogr�d wydawa� si� pusty i cichy. Pod oknem, przez kt�re wygl�dali, co� le�a�o na ziemi. Pete schyli� si�, by podnie�� tajemniczy przedmiot.
- To... zwierz�ca �apka! - wykrztusi�.
Jupiter wzi�� do r�ki osobliwe znalezisko.
- �apa wilka, moim zdaniem, i to zabitego przed wielu laty. Niekiedy u�ywana jako talizman przynosz�cy szcz�cie.
- Znalaz�em j� pod oknem gara�u - mrukn�� Pete. - Panowie, kto� nas podgl�da� i pods�uchiwa�.
- Na pewno z�odziej w czarnej pelerynie - oznajmi� Bob.
Jupiter pokr�ci� g�ow�.
- Nasz tajemniczy go�� by� od niego wy�szy. Mo�e kilka os�b szuka czarnej walizeczki... albo jej zawarto�ci.
- Teraz przynajmniej jeden z zainteresowanych wie, �e przejrzeli�my jego gr� - oznajmi� ponuro Crenshaw junior.
- Fakt - przyzna� Jupiter. Oczy l�ni�y mu w p�mroku. - Dowiedzia� si�, �e jeste�my na w�a�ciwym tropie i to nam pozwoli go schwyta�. Sam do nas przyjdzie!
- Jak zdo�amy go sk�oni�... - zacz�� niepewnie Pete.
- Prawdopodobnie obserwuje ulic� i nas - wyja�ni� Jupiter. - Pow��czymy si� troch� po okolicy, jakby�my szukali czarnej walizeczki. W pewnym momencie narobimy du�o szumu udaj�c, �e trafili�my na t� w�a�ciw�, i wtedy...
- Zastawimy pu�apk�! - krzykn�li jednocze�nie Bob i Pete.
Jupiter u�miechn�� si� szeroko.
- Tak. Wpadnie w ni� przebieg�y z�odziej... albo z�odzieje.
ROZDZIA� 3
Sprytna pu�apka
Bia�e pasma mg�y snu�y si� tego wieczoru w porcie oraz nad ciemnymi falami Pacyfiku. Ulice Rocky Beach by�y ciche i wyludnione. Dwie samotne latarnie ja�nia�y tajemniczo we mgle.
W oddali zaszczeka� pies.
Zab��kany kot przeci�� opustosza�� ulic�.
Potem zapanowa� ca�kowity spok�j.
W otwartych drzwiach o�wietlonego gara�u Crenshaw�w stan�� Pete. Wysoki, barczysty detektyw spacerowa� przez chwil� w t� i z powrotem, zerkaj�c niecierpliwie w g��b ciemnej ulicy. Wydawa�o si�, �e na co� czeka. Od czasu do czasu odwraca� g�ow� i zerka� na stoj�ce przed gara�em czarne walizeczki. By�o ich kilka. Tr�jka przyjaci� zgromadzi�a je nieco wcze�niej. Je�eli kto� obserwowa� dom i gara�, musia� dostrzec t� zagadkow� kolekcj�.
Nagle przed domem pojawi� si� zdyszany Jupiter. Za nim przybieg� Bob. Ch�opcy przywie�li ze sob� kolejny czarny kuferek. Sprawiali wra�enie bardzo podekscytowanych, gdy p�dzili zamglon� uliczk�.
- Co tam, ch�opaki? - zawo�a� Pete.
Jupiter i Bob wbiegli na podw�rko Crenshaw�w.
- Jupe jest �wi�cie przekonany, �e w ko�cu trafili�my na w�a�ciwy trop! - krzykn�� archiwista.
- Zaraz sam zobaczysz! - wrzasn�� zdyszany Jupiter.
Trzej przyjaciele usiedli na progu, nie zamykaj�c drzwi gara�u. Pierwszy Detektyw po�o�y� na ziemi przyniesiony kuferek. Ch�opcy spogl�dali na niego z ciekawo�ci�. Ich kr�py szef otworzy� walizeczk� i wymieni� porozumiewawcze spojrzenie z Pete'em, kt�ry z pochylon� g�ow� gapi� si� na jej zawarto��.
- Niesamowite! - mrukn�� najwy�szy z tr�jki przyjaci�. - To jest co�!
- Moim zdaniem z�odziej tego w�a�nie szuka - oznajmi� Jupiter podniesionym g�osem.
- Zgadzam si� - przytakn�� Bob. - Co teraz zrobimy, Jupe?
- Czy ja wiem...? - Jupiter udawa�, �e si� zastanawia. - P�no ju�. Dawno powinienem by� w domu. Zamknijmy nasze znalezisko w gara�u. Rano odniesiemy je na policj�.
- Masz racj�. Zrobi�o si� ca�kiem ciemno - stwierdzi� Pete.
- Ja r�wnie� musz� wraca� do domu - doda� Bob. - Jutro doko�czymy t� spraw�.
Po�o�yli czarn� walizeczk� na stole w rogu gara�u, zgasili �wiat�o i wyszli, zamkn�wszy drzwi na k��dk�. Jupiter i Bob wsiedli na rowery, pomachali koledze i odjechali. Wkr�tce znikn�li za rogiem. Pete ruszy� w stron� domu.
Ciemna zamglona ulica znowu opustosza�a.
Bob i Jupiter nie ujechali daleko. Ledwie znale�li si� w pewnej odleg�o�ci od domu kolegi, ukryli si� przed wzrokiem z�odzieja, kt�ry prawdopodobnie obserwowa� posesj� Crenshaw�w. Rowery ustawili w cieniu eukaliptusowych zaro�li. Skradali si� obok �ywop�otu rosn�cego wzd�u� Ulicy Pete'a. Gdy dotarli do niskiego p�otu Dalton�w, przele�li szybko na drug� stron� i ukryli si� za krzakami dziel�cymi ogr�d rodzic�w Winifredy od podw�rka s�siad�w.
Drzwi opustosza�ego gara�u znajdowa�y si� za g�stym szpalerem.
Trzej Detektywi cichutko wpe�zli pod roz�o�yste ga��zie. Le�eli ukryci w ich cieniu, ale w ka�dej chwili mogli wyskoczy� na podw�rko Crenshaw�w. Widzieli o�wietlone okno sypialni Pete'a. Ich kolega szykowa� si� do snu. W�a�nie dopina� guziki pi�amy. Przez chwil� sta� w oknie, ziewaj�c demonstracyjnie. Po chwili �wiat�o zgas�o.
Pasma bia�ej mg�y sun�y w�r�d zabudowa�.
Min�o p� godziny. Le��cy w cieniu krzew�w Jupiter czu�, �e dr�twieje mu noga. Bob okropnie zmarz�. Obawia� si�, �e lada chwila zacznie dzwoni� z�bami. Bezdomny kot zagl�da� do pojemnik�w na �mieci, kt�re postukiwa�y metalicznie. Ulic� przeszli dwaj m�czy�ni pogr��eni w o�ywionej rozmowie. Min�li dom Pete'a. Ich g�osy oddala�y si� z wolna.
Jupiter zacz�� podejrzewa�, �e genialny plan spali� na panewce. Z�odziej si� nie pokaza�. Rodzice Drugiego Detektywa, kt�rzy tego wieczoru zrobili sobie wolne, mogli powr�ci� lada chwila. Trzeba by w�wczas odwo�a� starannie przygotowan� akcj�.
Bob dygota� od ch�odu i wilgoci. Jupiterowi oczy same si� zamyka�y. Nagle co� zaszele�ci�o!
- Jupe - szepn�� czujny archiwista.
Jaki� m�czyzna skrada� si� przez ogr�d Crenshaw�w. W bladym �wietle ulicznej latarni dostrzegli w�sy i czarn� peleryn�.
- Zauwa�y�em! - odpar� szeptem Jupiter.
Filigranowy m�czyzna rozejrza� si� niespokojnie, a potem ruszy� w stron� gara�u.
- Pami�taj, musimy poczeka�, a� ten facet w�amie si� i wejdzie do �rodka. Wtedy zabarykadujemy drzwi - mrukn�� p�g�osem Jupiter. - Ty pilnujesz okna, ja wej�cia, a Pete dzwoni na policj�!
Bob energicznie pokiwa� g�ow�. Ch�opcy obserwowali niewysokiego z�odzieja, kt�ry wyci�gn�� spod peleryny jakie� narz�dzia i zabra� si� do otwierania k��dki. Wkr�tce znikn�� w gara�u. Jupiter wyczo�ga� si� zza krzak�w.
- Stary, pospiesz si�!
Wypadli z cienia i skoczyli ku drzwiom. Niespodziewanie porazi�o ich ostre �wiat�o! Nic nie widzieli.
- Co to? - wrzasn�� Bob.
Posuwa� si� prawie na o�lep, os�aniaj�c oczy r�k�. �r�d�o �wiat�a znajdowa�o si� miedzy �ywop�otem a �cian� gara�u. Nagle zrobi�o si� ciemno. Ch�opcy us�yszeli niezwyk�y d�wi�k przypominaj�cy ryk dzikiej bestii!
Wydawa�o im si�, �e osobliwy d�wi�k dobiega z miejsca, gdzie przed chwil� rozb�ys�a smuga o�lepiaj�cego blasku. Gdy spojrzeli w tamt� stron�, ujrzeli twarz opromienion� widmowym �wiat�em.
Nie by�o to ludzkie oblicze, tylko szeroki, kosmaty, odra�aj�cy, na wp� zwierz�cy pysk obro�ni�ty czarn� szczecin�. �lepia by�y czerwone i przenikliwe, w szeroko rozwartej paszczy tkwi� rz�d ostrych z�b�w! Z potwornego �ba wyrasta�y d�ugie rogi, a na czubku g�owy chwia�a si� kita d�ugich w�os�w! Co za twarz! Gro�ne z�biska po�yskiwa�y z�owieszczo w widmowej po�wiacie!
- Ju... Ju... Jupe! - wykrztusi� Bob.
Ch�opcy os�upieli na widok diabelskiego oblicza. Nagle jasno�� znikn�a i wszystko poch�on�� wieczorny mrok.
Ch�opcy stali w miejscu niezdolni si� poruszy�.
- Jupe! Bob!
Pete nawo�ywa� z okna. Macha� r�koma, wskazuj�c podw�rko.
- Zabra� walizeczk�! - krzykn�� Drugi Detektyw. - Ucieka!
Filigranowy z�odziej wymkn�� si� z gara�u i min�� os�upia�ych z przera�enia ch�opc�w. Pobieg� przez podw�rko w stron� p�otu. �opota�a nad nim czarna peleryna. Rabu� zabra� walizeczk�, kt�ra by�a przyn�t� w pu�apce zastawionej przez Trzech Detektyw�w.
- Jupe, �apmy go! - Bob opami�ta� si� pierwszy.
Pop�dzi� za nocnym go�ciem. Jupiter depta� koledze po pi�tach. Gdy wypadli na ulic�, dogoni� ich Pete. Drugi Detektyw wskaza� r�k� w g��b ulicy. Z�odziej w pelerynie podbieg� do czerwonego auta marki Datsun, zaparkowanego po drugiej stronie ulicy. Ch�opcy pognali za nim. Bob wpad� na m�czyzn�, kt�ry niespodziewanie stan�� im na drodze.
- Co tu si� dzieje? - zapyta� ostro nieznajomy, chwytaj�c archiwist� za rami�. - Nie mo�ecie uwa�a�, dzieciaki?
By� niski, szczup�y, siwow�osy. Nosi� binokle na wst��eczce przewleczonej przez dziurk� od guzika kamizelki szarego garnituru. Nerwowo mruga� powiekami, spogl�daj�c na ch�opc�w niczym podejrzliwy nauczyciel.
- Tamten cz�owiek jest z�odziejem! - krzykn�� Bob, wskazuj�c m�czyzn� w pelerynie, kt�ry wsiada� ju� do czerwonego datsuna.
- Ucieka! - j�kn�� rozpaczliwie Pete.
Rozleg� si� warkot silnika. Samoch�d odjecha�. Ch�opcy oraz szczup�y m�czyzna patrzyli na znikaj�ce auto.
- Oskar�enie o kradzie� to bardzo powa�ny zarzut, m�ody cz�owieku - powiedzia� surowo nieznajomy. - Co u krad� tamten cz�owiek?
- Czarn� walizeczk�! - zawo�a� Bob. - Gdyby nas pan nie zatrzyma�...
- Co by�o w tej walizeczce? - dopytywa� si� nieznajomy.
- Prosz�? - wykrztusi� Pete.
- Nie mo�emy panu tego powiedzie� - wtr�ci� Jupiter.
- Rozumiem. - Nieznajomy zerkn�� na ch�opc�w podejrzliwie. - To jakie� szczeniackie wyg�upy, prawda? Wracajcie do domu, smarkacze. Nie dam si� nabra� na takie stare dowcipy.
Odwr�ci� si� i pomaszerowa� w g��b ulicy. Zamy�lony Jupiter patrzy� za odchodz�cym m�czyzn�, kt�ry wkr�tce znikn�� za rogiem.
- Czy ten facet tu mieszka, Pete? - zapyta� Pierwszy Detektyw.
- Widzia�em go po raz pierwszy w �yciu - odpar� Crenshaw junior. - Rozumiem! S�dzisz, �e celowo nas zatrzyma�, by umo�liwi� z�odziejowi ucieczk�?
Jupiter w zadumie pokiwa� g�ow�.
- Niewykluczone, stary.
- Jupe? - mrukn�� Bob. - Co s�dzisz o diabelskiej mordzie, kt�r� przed chwil� widzieli�my?
- Sam nie wiem. - Jupiter bezradnie roz�o�y� r�ce.
- O czym wy m�wicie?
Bob opisa� przera�aj�ce oblicze, kt�re ukaza�o im si� na moment. Z okna sypialni Pete nie m�g� go dostrzec.
- Okropno��! - Pete a� si� wzdrygn��. - Mo�e to z�udzenie? Przecie� jest mg�a.
- Nie dojdziemy teraz, co to by�o - rzuci� ponuro Bob. - Najgorsze, �e z�odziej nam uciek�!
- Znajdziemy go - oznajmi� Jupiter, u�miechaj�c si� do przyjaci�. - Na wszelki wypadek umie�ci�em w czarnej walizeczce jeden z naszych elektronicznych identyfikator�w. Przy odrobinie szcz�cia sygna� nadajnika doprowadzi nas do kryj�wki z�odzieja.
- A je�li ten facet znajduje si� ju� poza naszym zasi�giem? - rozpacza� Pete.
- Nie s�dz� - uspokoi� go Jupiter. - Od dw�ch dni kr�ci si� po okolicy. Przypuszczam, �e znalaz� sobie w pobli�u jakie� lokum. Poszukajmy z�odziejaszka.
Jupiter wyci�gn�� i w��czy� odbiornik. Sam zbudowa� to elektroniczne urz�dzenie - bardzo przydatne m�odym detektywom. Przez chwil� nic si� nie dzia�o. Potem zabrzmia�o ciche rytmiczne popiskiwanie.
- Jest! - zawo�a� rado�nie Jupiter. - Mniej wi�cej dwie mile st�d!
Detektywi wskoczyli na rowery.
ROZDZIA� 4
Demon atakuje!
Rytmiczne ciche popiskiwanie wiod�o ch�opc�w w�r�d nocnych ciemno�ci ku pla�y nad Pacyfikiem. Jechali wolno w g�stniej�cej mgle. Uwa�nie obserwowali strza�k� na tarczy elektronicznego przyrz�du Jupitera.
Skonstruowane przez niego urz�dzenie odbiera�o sygna�y nadajnika i dzia�a�o dwojako: si�a i cz�stotliwo�� odg�os�w zwi�ksza�a si� w miar� przybli�ania do �r�d�a impuls�w, natomiast strza�ka na tarczy pozwala�a oceni�, czy znajduje si� ono na prawo, na lewo czy te� na wprost. Czerwone �wiate�ko alarmowe zapala�o si� automatycznie, gdy osoba posiadaj�ca nadajnik wypowiedzia�a s�owa: na pomoc. W tym wypadku by�o to jednak ma�o istotne.
- Sygna� jest nieco silniejszy - zauwa�y� Pete, gdy znale�li si� niedaleko pla�y.
- Strza�ka wychyla si� w lewo - oznajmi� Bob, zerkaj�c na przyrz�d umieszczony w koszyku przymocowanym do roweru Jupitera.
Ch�opcy oddalali si� od portu. Jechali wzd�u� opustosza�ego brzegu. By�o mglisto. Rzadko mija�y ich samochody. Ch��d i wilgo� odstraszy�y amator�w w�dr�wek po pla�y oraz nastolatk�w biwakuj�cych tu ch�tnie wieczorami. Rowerzy�ci peda�owali w ciszy przerywanej tylko elektronicznymi odg�osami, kt�re rozbrzmiewa�y coraz g�o�niej i cz�ciej.
Mijali nadmorskie motele. Popiskiwanie os�ab�o i rozbrzmiewa�o nieco nadziej.
- Pojechali�my za daleko! - krzykn�� Bob.
- Ten facet na pewno ukrywa si� w jednym z moteli - stwierdzi� Pete.
- Racja - przytakn�� Jupiter. - Ukryjmy rowery i chod�my pieszo. Uwa�ajcie. Facet ju� si� chyba zorientowa�, �e pr�bujemy go namierzy�.
Detektywi zostawili swoje pojazdy w�r�d ozdobnych krzew�w rosn�cych mi�dzy dwoma motelami i ruszyli z powrotem ciemn� drog�. Pikanie odbiornika brzmia�o coraz g�o�niej. Zwi�ksza�a si� tak�e jego cz�stotliwo��. Po chwili strza�ka stan�a dok�adnie po�rodku skali, wskazuj�c kierunek na wprost, ku oceanowi.
- Tam si� ukry�! - oznajmi� Jupiter.
Wskaza� motel o nazwie �Palm Court�, niewyra�nie majacz�cy w mroku mi�dzy jezdni� a pla��. R�owo-zielony neon mruga� weso�o, rzucaj�c kolorowe smugi �wiat�a na fasady trzech niewielkich parterowych budynk�w ustawionych w liter� U frontem do szosy. Przed ka�dym z nich detektywi zobaczyli zaparkowane samochody. Id�c drog�, obejrzeli je z uwag�.
Pete kr�ci� g�ow�.
- Przykro mi, Jupe - mrukn��. - Nie ma czerwonego datsuna.
�aden z detektyw�w nie dostrzeg� charakterystycznego auta.
- S�dzisz, �e facet znalaz� nadajnik? - zapyta� Bob. - Mo�e go tu podrzuci�? Chyba wyszli�my na idiot�w.
- Nie mo�na tego wykluczy� - mrukn�� nerwowo Jupiter.
- Z pewno�ci� domy�li� si�, �e pr�bujemy go przechytrzy� - stwierdzi� Pete. - Mia� do�� czasu, by otworzy� walizk�. Na pewno znalaz� metalow� rurk�, kt�r� w�o�yli�my do �rodka!
- Jasne. Z�odziej pewnie ju� wie, �e to by�a pu�apka - odpar� ponuro Jupiter. Po chwili doda� nieco pogodniej: - Nie poddawajmy si�, p�ki mamy cho�by cie� szansy! Zobaczmy, sk�d dobiegaj� sygna�y.
Przysadzisty szef agencji detektywistycznej nie da� kolegom czasu do namys�u. Ruszy� naprz�d, nie zwracaj�c uwagi na mg�� i ciemno�ci. Obszed� budynki motelu, w skupieniu obserwuj�c skal� odbiornika. Bob i Pete deptali mu po pi�tach. Tylne drzwi pokoi wychodzi�y na rozleg�� pla��. Ch�opcy posuwali si� wolno mi�dzy zabudowaniami i nadmorsk� wydm�. Przemykali w�r�d palm ko�ysz�cych si� na wietrze.
Gdy byli w po�owie budynku najbardziej wysuni�tego w stron� oceanu, strza�ka pokaza�a kierunek na wprost! Ruszyli w stron� drzwi znajduj�cych si� nieco dalej.
- Tam jest zupe�nie ciemno, Jupe! - szepn�� Bob. - Nikogo nie ma!
- Facet zwia�! - j�kn�� rozpaczliwie Pete.
- Mo�e tylko wyszed� na chwil� i wkr�tce powr�ci? Kto wie, czy w og�le mia� czas otworzy� walizk�? - stwierdzi� z o�ywieniem Jupiter. - Chod�cie!
Pierwszy Detektyw pochyli� si� i ruszy� wzd�u� budynku. Okna by�y ciemne. Wkr�tce do��czyli do niego Pete i Bob. Piasek i drobny �wir cicho skrzypia� pod stopami. Strza�ka odbiornika wskazywa�a drzwi jednego z pokoi. Cz�stotliwo�� elektronicznego d�wi�ku ros�a stopniowo.
- Kry� si�! - sykn�� Pete. Upad� na piasek i poci�gn�� za sob� koleg�w.
Drzwi prowadz�ce do ciemnego pokoju nagle si� otworzy�y!
Stan�� w nich niewysoki m�czyzna. Przez chwil� czeka� nieruchomo na progu i patrzy� w ciemno��. Twarz nieznajomego kry�a si� w cieniu markizy. Pod os�on� mg�y ch�opcy podpe�zli nieco bli�ej. Wstrzymali oddech i zalegli p�asko na ziemi.
Tajemniczy m�czyzna znieruchomia� i nadal wpatrywa� si� w ciemno��. Nas�uchiwa�, jakby co� go zaniepokoi�o.
Sygna�y d�wi�kowe odbiornika, przemkn�o przez my�l Jupiterowi! Wcisn�� urz�dzenie w piach, lecz odg�osy nadal rozlega�y si� do�� g�o�no. Po omacku znalaz� wy��cznik i nacisn�� go z ca�ej si�y. Popiskiwanie umilk�o. Jupiter odetchn�� z ulg�.
Ukryty w cieniu m�czyzna nas�uchiwa� jeszcze przez chwil�. Najwyra�niej si� uspokoi�. Bez po�piechu ruszy� wzd�u� �ciany motelu. Gdy skr�ca� za r�g, znalaz� si� na moment w smudze �wiat�a padaj�cej z okna.
- Jupe! - sykn�� Bob.
To by� szczup�y facet w szarym garniturze i binoklach, kt�ry zatrzyma� ich na ulicy Pete'a, gdy �cigali z�odzieja.
- W pierwszej chwili wzi��em go za naszego z�odziejaszka! - stwierdzi� z o�ywieniem Drugi Detektyw.
- �atwo si� pomyli� - odpar� szeptem Jupiter.
Przez kilka minut ch�opcy le�eli nieruchomo na piasku. Tajemniczy okularnik nie wraca�. Dooko�a by�o pusto. Detektywi podczo�gali si� i wystawili g�owy zza rogu. Mi�dzy dwoma budynkami motelu ujrzeli nieznajomego eleganta, kt�ry min�� parking i wsiad� do l�ni�cego czarnego mercedesa stoj�cego przed biurem. Wytworna limuzyna odjecha�a.
Ch�opcy wr�cili pod drzwi ciemnego pokoju i zerkn�li do �rodka przez cz�ciowo zas�oni�te okna. Jedynym �r�d�em �wiat�a by� kolorowy neon. Migotliwy blask nieco rozja�nia� hotelowe wn�trze. Wydawa�o si�, �e nikogo tam nie ma. Na pod�odze sta�y jakie� ciemne przedmioty.
- Prosz�, prosz�! - mrukn�� Jupe. Nacisn�� klamk� i wszed� do �rodka. Pete i Bob w�lizn�li si� za nim.
- Sta� na czatach - poleci� Jupiter Drugiemu Detektywowi.
Na pod�odze sta� d�ugi szereg czarnych walizeczek, s�abo widocznych w mroku. Pete wygl�da� przez okno, a Bob wraz z Jupe'em otwierali kolejno ciemne kuferki.
- Znalaz�o si� wszystko, co zosta�o ukradzione! - oznajmi� tryumfalnie archiwista.
- Owszem - przyzna� Jupe - ��cznie z lalk� Winnie i nasz� metalow� rurk�. Niestety, wci�� nie mamy poj�cia, o co chodzi z�odziejowi. Bob, trzeba si� tu rozejrze�. Szukaj po lewej stronie, ja si� zajm� praw�. Mo�e trafimy na wskaz�wk�, kt�ra pozwoli nam odgadn��, czego chce ten facet.
Pok�j by� niemal pusty. Detektywi nie znale�li tam �adnej walizki, rzeczy osobistych ani narz�dzi zdradzaj�cych plany rabusia.
- Widz� czerwony samoch�d! - rzuci� czuwaj�cy przy oknie Pete. Spogl�da� przez szpar� mi�dzy zas�onami. - To datsun. Podje�d�a tutaj!
- Ju� nas tu nie ma! Obserwujcie faceta z ukrycia! - poleci� Jupiter. Wybiegli na zewn�trz i przypadli do ziemi pod oknem wychodz�cym na pla��. Po chwili w pokoju zapali�o si� �wiat�o. Detektywi ostro�nie unie�li g�owy, by przyjrze� si� przez szyb� filigranowemu z�odziejowi. By� niski: mia� niewiele ponad pi�� st�p wzrostu. Nosi� sfatygowan� marynark� z �atami na �okciach, wymi�te br�zowe spodnie oraz szerok� peleryn�. W�osy mia� siwe i okropnie potargane, jakby nigdy ich nie czesa�. Twarz by�a poci�g�a, nos ostry, oczy ma�e i wyblak�e, z�by drobne. M�czyzna przypomina� smutn� podstarza�� mysz z sumiastymi w�sami.
- Zabawny cz�owieczek - szepn�� le��cy pod oknem Pete - Wcale nie wygl�da na z�odzieja.
- Chyba nie jest zawodowcem - doda� Bob. - Popatrz, Jupe, ca�y si� trz�sie ze strachu! Zupe�nie jak wystraszony szczurek.
Niewysoki z�odziej sta� po�rodku pokoju i gapi� si� bezmy�lnie na rz�d czarnych walizek. By� zaniepokojony. Marszczy� brwi. W�szy� jak mysz przera�ona obcym zapachem. Ch�opcy widzieli, �e porusza ustami, jakby m�wi� do siebie. Jupiter tr�ci� �okciami koleg�w.
- Chyba si� domy�li�, �e kto� obcy by� w pokoju - szepn�� nerwowo.
- Czas si� st�d wynosi�! - odpar� Pete.
Ch�opcy przeczo�gali si� pod oknem i wpe�zli za najbli�sz� wydm�. Pasma mg�y wirowa�y w powietrzu. Rz�dy palmowych pni wygl�da�y w mroku jak widmowi stra�nicy. Ukryci za wydm� detektywi naradzali si� szeptem.
- Powinni�my go z�apa� - oznajmi� Bob. - To chuchro. We tr�jk� szybko damy sobie z nim rad�.
- Nie masz racji, stary - upiera� si� Jupiter. - Zobaczysz, napytamy sobie biedy. Co innego, gdyby�my go zamkn�li w gara�u Crenshaw�w. Tw�j pomys� oznacza zwyk�� napa��. Poza tym facet mo�e by� uzbrojony! A je�li zacznie strzela�?
- Musimy co� zrobi� - nalega� Pete.
- S�dz�, �e czas zadzwoni� na policj� - uzna� Jupiter. - Pete, sta� na czatach i obserwuj, co si� dzieje. Bob, podejd� do tego datsuna i spisz numery rejestracyjne. Ja zadzwoni� do komendanta Reynoldsa. Potem...
O�lepi� ich nag�y blask! Pojawi�o si� dziwne �wiat�o. Ob�ok g�stego bia�ego dymu spowi� wydm� ponad g�owami ch�opc�w. Us�yszeli potworny ryk.
Na piasku sta�a budz�ca groz� posta�.
By� to zwalisty potw�r z d�ugimi rogami i przenikliwymi czerwonymi �lepiami. W otwartej paszczy l�ni�y ostre z�by. Bob i Jupiter widzieli ju� t� okropn� mord�, gdy stw�r wyjrza� zza gara�u! Teraz ujrzeli monstrum w ca�ej okaza�o�ci. Demon by� wysoki, pot�ny i ca�y obro�ni�ty sier�ci�. D�ugie kosmyki zwisa�y mu z ramion i n�g. Na g�owie chwia�a si� kita g�stych w�os�w. Kark otacza�y naszyjniki z drobnych ko�ci. U pasa wisia�y piszczele, dzwonki, grzechotki oraz k�osy zb�. Przez w�ochaty tors przerzucona by�a sk�ra wilka. Ch�opcom zdawa�o si� przez moment, �e to gro�ny drapie�nik tak warczy.
- Co... co to jest? - wykrztusi� Pete.
Nim Bob i Jupiter zd��yli odpowiedzie�, straszyd�o rozpocz�o upiorny taniec. Dzwonki, grzechotki i ko�ci ha�asowa�y w nocnej ciszy. Monstrum zbli�a�o si� do ch�opc�w, znieruchomia�ych z przera�enia u podn�a wydmy.
- Ch�opaki! Wiejemy! - krzykn�� nagle Bob.
ROZDZIA� 5
Strasznie, coraz straszniej!
Trzej Detektywi brn�li przez �wir i piasek. Z trudem �apali oddech.
- Biegiem do tamtych ska�! - wrzasn�� Pete.
Po prawej stronie wyrasta�y z piasku olbrzymie g�azy. Ci�gn�y si� w poprzek szerokiej pla�y i gin�y w wodach oceanu, tworz�c naturalny falochron. Ch�opcy p�dzili ku tej os�onie. Dopiero gdy przycupn�li pod ska�ami, odwa�yli si� popatrze� za siebie.
- Straszyd�o... znikn�o - wymamrota� dr��cym g�osem Bob, jakby nie wierzy� swemu szcz�ciu.
Na pla�y by�o ciemno i pusto. Nie dostrzegli �adnego ruchu - wyj�wszy, rzecz jasna, auta jad�ce odleg�� szos�. W g�stej mgle majaczy�y niewyra�nie �wiat�a ich reflektor�w.
- To... by�o... Tam. - Pete ledwie dysza�. - Widzieli�cie?
- Spotkali�my ju� tego potwora! - j�kn�� Bob.
- Tak - potwierdzi� Jupiter, opieraj�c si� o ska��. Dysza� ci�ko po szybkim biegu. - Nie przecz�, �e widzieli�my tajemnicze straszyd�o, s�yszeli�my ryk i grzechot ko�ci, ale... co w�a�ciwie zobaczyli�my i us�yszeli�my?
Pete i Bob osun�li si� bezw�adnie na piasek.
- Tylko nie pr�buj nam wm�wi�, �e to by� duch! - j�kn�� rozpaczliwie Drugi Detektyw. Nagle zreflektowa� si� i mrukn��: - O rany! Co ja gadam?
- Moim zdaniem to wcale nie by�o widmo, stary - ponuro rzuci� zdyszany Jupiter. - Nie neguj� istnienia nie wyja�nionych zjawisk parapsychologicznych zwanych pospolicie duchami, ale w tym wypadku...
- A wi�c co to by�o? - przerwa� mu Bob. - Zbiorowa halucynacja?
- Dobre sobie! Ta twoja halucynacja zamierza�a nas rozdepta� jak n�dzne robaki - wtr�ci� Pete.
- Zjawa mia�a posta� demona - mrukn�� Bob. - To jest p� zwierzak, p� cz�owiek.
- Chcesz powiedzie�, �e widzieli�my diab�a we w�asnej osobie? - wypytywa� zaniepokojony Pete. - Z krwi i ko�ci?
- Stw�r przypomina z wygl�du plemienne demony - przyzna� Jupiter. - Hmm, czymkolwiek jest owo monstrum, jego celem by�o nas odstraszy�.
- To mu si� nie uda! Prawda, Jupe? - powiedzia� �mia�o Bob.
- Ja spadam! - oznajmi� Pete. - Mam tego dosy�!
Jupiter i Bob u�miechn�li si� ukradkiem w ciemno�ciach. Zdawali sobie spraw�, �e Pete zawsze marudzi, kiedy jest zdenerwowany. Je�li trzeba dzia�a�, pierwszy rzuca si� w wir zdarze�.
Detektywi siedzieli oparci o ska�y. Oddychali coraz regularniej. Pete rozgl�da� si� boja�liwie po zamglonej pla�y, jakby oczekiwa� kolejnego spotkania z demonem. Nad brzegiem oceanu nadal by�o pusto i cicho.
- Do�� leniuchowania. Trzeba si� wzi�� do roboty - zdecydowa� Jupe. - Powinni�my teraz ruszy� ku drodze i obej�� budynki motelu. Trzeba zrealizowa� do ko�ca nasz plan. Poszukam telefonu i zadzwoni� na policj�, a wy nie spuszczajcie z oka myszowatego. Na razie siedzi w pokoju. S�dz�, �e mamy do czynienia z przebieg�� szajk�. Z�odzieje prawdopodobnie dzia�aj� w dw�jk�, ale mo�e by� ich wi�cej. Pami�tacie, ten kurdupel gada� do siebie, gdy obserwowali�my go przez okno. Moim zdaniem to nie by�a zwyk�a paplanina. Zapewne rozmawia� przez miniaturowy telefon ze stoj�cym u frontowych drzwi wsp�lnikiem, kt�rego nie mogli�my zauwa�y�.
- Mo�e potw�r, kt�remu uciekli�my, jest tak�e na us�ugach z�odzieja - doda� Bob.
- O jejku! - mrukn�� z rozpacz� Pete. - Tresowana zjawa! Tylko tego nam brakowa�o!
- Nie martw si�, Pete - Bob parskn�� �miechem. - Paskuda znikn�a.
- Nieprawda! - wrzasn�� Pete. - Tam!
Rozleg� si� mro��cy krew w �y�ach ryk.
Na ska�ach ponad g�owami ch�opc�w znowu pojawi� si� potw�r. Detektywi os�upieli ze strachu na widok ogromnej kosmatej mordy, b�yszcz�cych czerwonych �lepi, po�yskuj�cych gro�nie z�b�w i wilczego �ba zwisaj�cego z ramienia tajemniczej bestii. Oczom ch�opc�w ukaza� si� osobliwy widok. Monstrum zacz�o nagle skaka� i podrygiwa�. Grzechot ko�ci i d�wi�k dzwonk�w brzmia� z�owrogo w nocnej ciszy. Kosmaty stw�r rozwar� szeroko pot�ne szcz�ki. Zabrzmia� osobliwy g�uchy ryk, kt�ry zdawa� si� dochodzi� ze wszystkich stron:
- Kto odbiera spok�j duchom, tego wnet zabierze �mier�!
Na d�wi�k straszliwego g�osu ch�opcy oprzytomnieli. Zerwali si� na r�wne nogi i uciekli w panice. Biegli jak na skrzyd�ach pust� ciemn� pla��. Bob na moment odwr�ci� g�ow�, potkn�� si� o kamie� przykryty �wirem i upad� jak d�ugi. Pociemnia�o mu w oczach.
Pete i Jupiter us�yszeli towarzysz�cy upadkowi g�uchy odg�os. Natychmiast przystan�li i chcieli zawr�ci�. Ogarn�a ich rozpacz, gdy ujrzeli rozci�gni�tego na piasku koleg�!
Potw�r ta�cz�cy na ska�ach wybuchn�� upiornym �miechem i skoczy� ku bezbronnej ofierze.
- Ostrzegam was, �wi�tokradcy!
Pete schyli� si� bez namys�u, chwyci� du�y kamie� i cisn�� nim w kosmate monstrum.
Bestia cofn�a si� z og�uszaj�cym rykiem, potrz�sn�a wielkim �bem i znowu spi�a si� do skoku.
- Rzucaj, Jupe! - wrzasn�� Pete i znowu cisn�� kamieniem. Po chwili obaj ch�opcy zasypali potwora gradem pocisk�w.
- G�upcy, ostrzegam was!
B�ysk �wiat�a, ob�ok bia�ego dymu... Szalony Demon znikn�� w ciemno�ciach!
- O rany! - wysapa� oszo�omiony Pete. Dogoni� ich Bob, ledwie �ywy ze strachu i zm�czenia.
- Dzi�ki! Niewiele brakowa�o...
- Po prostu znikn��! - Pete nie wierzy� w�asnym oczom. - Rozp�yn�� si� w powietrzu.
- Trzeba tu pomyszkowa� - oznajmi� ponuro Jupiter.
Pete i Bob z oci�ganiem ruszyli za Pierwszym Detektywem. Rozgl�dali si� niespokojnie na wszystkie strony. Na pla�y panowa� ca�kowity bezruch. Potw�r znikn�� w g�stej mgle. Jupiter pochyli� si�, badaj�c piaszczysty grunt.
- Popi�! - Dotkn�� kupki bia�ego py�u. - Gor�cy popi�!
To by�o wszystko, co zostawi�a po sobie zagadkowa posta�.
- Wracajmy... Wracajmy do domu - zaproponowa� Pete.
- Nie teraz - odpar� zdecydowanie Jupiter. - Mamy jeszcze sporo do zrobienia!
- O nie! - j�kn�� Pete. - Chcesz, �eby�my wr�cili... do motelu?
- Tak, stary. Trzeba jak najszybciej zadzwoni� do komendanta Reynoldsa.
Policjanci zjawili si� dziesi�� minut po telefonie Jupitera. Niestety, przybyli za p�no! Gdy Pete i Bob wr�cili pod okno pokoju zajmowanego przez z�odzieja, zorientowali si� natychmiast, �e czerwony datsun znikn�� razem z myszowatym kierowc�. Z�odziej pozostawi� w motelu ukradzione walizki.
- W�a�ciciel twierdzi, �e facet niskiego wzrostu zwolni� niedawno pok�j. Nie ma adresu go�cia - oznajmi� komendant Reynolds. - Przest�pca zameldowa� si� pewnie pod fa�szywym nazwiskiem. Poszukamy tego datsuna. Nie b�dzie to �atwe, bo z�odziej prawdopodobnie wieje, a� si� kurzy, ale my go znajdziemy. Nie damy si� nabra� na g�upie sztuczki z diabelskimi potworami!
Jupiter s�uchaj�cy z uwag� wywod�w komendanta Reynoldsa niespodziewanie zachichota�.
- Dobra robota, ch�opcy - ci�gn�� policjant. - Znalaz�y si� wszystkie ukradzione przedmioty. Dopilnujemy, �eby powr�ci�y do w�a�cicieli. Moje gratulacje! Rozwi�zali�cie kolejn� zagadk�, co? Wskakujcie, podwioz� was do domu.
- Dzi�kujemy panu - odpar� uprzejmie Jupiter. - Zostawili�my w pobli�u rowery. Wr�cimy sami.
Detektywi zabrali projektor pana Crenshawa oraz swoj� czarn� walizeczk� i udali si� w stron� zaro�li, gdzie ukryli rowery. Jechali w milczeniu do sk�adu z�omu Jones�w. Gdy Pete i Bob ruszali ku swoim domom, ich przysadzisty szef oznajmi�:
- Spotykamy si� tu jutro z samego rana, ch�opaki. Nie mo�na uzna� tej sprawy za zamkni�t�, dop�ki policja nie schwyta z�odzieja. Mo�e jutro b�d� jakie� nowe informacje. Trzeba si� r�wnie� zaj�� tajemniczym demonem. To z pewno�ci� nie by�o z�udzenie!
- Jeste�... pewny? - zapyta� dr��cym g�osem Pete.
- Gdy rzuci�e� w niego kamieniem, wrzasn�� i zachwia� si�. Zjawy nie odczuwaj� b�lu.
- S�dzisz, �e to monstrum mo�e by�... prawdziwe? - mrukn�� Bob.
- Oczywi�cie, stary - odpar� Jupiter. - Z drugiej strony jednak nale�y wzi�� pod uwag� ewentualno��, �e nie jest istot� ludzk�!
ROZDZIA� 6
Wnioski Jupitera
- Daleko nam jeszcze do zamkni�cia tej sprawy - oznajmi� Jupiter. - Je�li mam by� szczery, moim zdaniem to dopiero pocz�tek.
Trzej Detektywi spotkali si� nast�pnego ranka w tajnej Kwaterze G��wnej. Bob i Pete przyjechali rowerami do sk�adu Jones�w wkr�tce po �niadaniu zjedzonym w wielkim po�piechu. Zastali Jupitera przy biurku, pochylonego nad wielkim zeszytem, w kt�rym notowa� co� z zapa�em.
- Cze��, Jupe. Policja nakry�a z�odzieja? - zapyta� Pete.
- Nie - odpar� szef agencji detektywistycznej. - Odnale�li za to datsuna. Auto zosta�o porzucone w samym �rodku miasta. Rozmawia�em przed chwil� z komendantem Reynoldsem. Twierdzi, �e ten �lad prowadzi donik�d. Samoch�d by� wynaj�ty. Prawdopodobnie z�odziej poda� fa�szywe nazwisko. Komendant s�dzi, �e przest�pca znajduje si� ju� daleko st�d. Nie podzielam jego zdania. Szczerze m�wi�c, jestem pewny, �e facet nadal kr�ci si� w pobli�u.
- Jak na to wpad�e�? - dopytywa� si� Bob.
- Nie znalaz� dot�d rzeczy, kt�rej uparcie szuka. Pami�tajcie, �e wszystkie skradzione przedmioty znale�li�my w motelu - stwierdzi� z naciskiem Jupiter. - Poza tym gdyby z�odziej mia� ju� to, na czym mu tak bardzo zale�y, nie robi�by tyle rabanu, �eby nas odstraszy�.
- Mo�e trafi� na �w tajemniczy przedmiot tej nocy, gdy opu�ci� motel? - zauwa�y� Bob.
- Mo�liwe, ale ma�o prawdopodobne, stary. Komendant Reynolds powiedzia� mi dzi� rano, �e w dzielnicy Pete'a nie by�o w ci�gu ostatnich kilku godzin �adnych kradzie�y. Mo�emy �mia�o przyj��, �e przest�pca nadal w�szy.
- Ciekawe, gdzie jest rzecz, kt�rej szuka - mrukn�� w zadumie Peto.
- Tego w�a�nie trzeba si� dowiedzie�!
- Jak tego dokonamy, Jupe? - wypytywa� Bob.
- Pomo�e nam logiczne rozumowanie oraz metoda dedukcji - oznajmi� Jupiter z che�pliwym u�mieszkiem. - Przede wszystkim podsumujmy wszystko, co ju� wiemy.
- Z�odziej szuka przedmiotu ukrytego w czarnej walizeczce.
- Szuka go w dzielnicy Pete'a.
- Warto doda� - wtr�ci� Jupiter - �e owa upragniona rzecz nie jest w�asno�ci� nikogo z s�siad�w Pete'a.
Bob i Pete wlepili zdziwione oczy w przenikliwego detektywa.
- Z�odziej najwyra�niej doskonale wie, czego szuka, ale nie ma poj�cia, kto przechowuje ten przedmiot. Gdyby chcia� ukra�� czyj�� w�asno��, nie b��dzi�by po omacku, porywaj�c wszystkie czarne walizki, kt�re zdo�a� wypatrzy�.
- Nic z tego nie rozumiem - przyzna� Bob. - Skoro wie, czego szuka, powinien tak�e zdawa� sobie spraw�, czyja to w�asno��.
- Och, z pewno�ci� masz