11736
Szczegóły |
Tytuł |
11736 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11736 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11736 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11736 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
INSTYTUT STUDIÓW POLITYCZNYCH POLSKIEJ AKADEMII NAUK
M M 9 Y OU
Franciszek Ryszka
NAUKA O POLITYCE
A JEJ NAUCZANIE
Warszawa 1991
ć
Redaktor:
Jacek Krawczyk
Okładkę projektował
Mariusz Fransowski
Wydawca: Instytut Studiów Politycznych PAN,
00-901 Warszaw a, Pałac Kultury i Nauki, XVII piętro
Realizacja: Oficyna Graficzi 10-Wydawnicza 'Typografika"
02-701 Warszawa. ul. Żywnego 18-90
SPIS TREŚCI
Przedmowa...............................................................................................................................5
Wprowadzenie.........................................................................................................................7
I. Tradycje................................................................................................................................7
II. Historia..............................................................................................................................11
III. Programy i lektury.........................................................................................................14
A. Lektury.................................................................................................................14
B. Programy..............................................................................................................20
-3-
PRZEDMOWA
Wśród wielu zadań statutowych Instytutu Studiów Politycznych PAN (nowopowstałej, interdyscyplinarnej placówki naukowo-badawczej) jest zadanie określone hasłowo jako: Edukacja obywatelska w procesie demokratycznych przeobrażeń,, którego realizacja powierzona została specjalistycznej, wewnętrznej, naukowo-badawczej jednostce organizacyjnej Instytutu - Wydzielonej Pracowni Edukacji Politycznej.
Podstawowym celem tak sformułowanego zadania jest wyposażenie nauczycieli różnego szczebla (szerzej: nadawców) oraz młodzieży (szerzej: odbiorców) w odpowiedni zestaw pojęć i koncepcji pomocnych w opisie oraz ocenie otaczającej ich rzeczywistości, a także ukształtowanie w społeczeństwie nowego, demokratycznego modelu kultury politycznej niezbędnego dla jego rozwoju i harmonijnego funkcjonowania.
Generalnie chodzi o to, aby wszyscy obywatele nauczyli się odróżniać i odnosić siebie do tego co anglosasi nazywają dvii society (powiedzmy: zbiorowość państwowa) i civk society (społeczeństwo obywatelskie, nosiciele własnych spraw).
Realizacja, a raczej próby realizacji tak sformułowanego celu, aby miały szansę powodzenia, zakładają kompleksowość i bieżącą współpracę wszystkich podmiotów edukujących, z których jednym zamierza być także Instytut Studiów Politycznych PAN.
Jedną z metod mogących prowadzić do takich prób jest powrót do dobrej tradycji wydawania prac popularnonaukowych.
Wychodząc temu naprzeciw oddajemy do rąk Czytelników esej jednego z twórców polskiej politologu Profesora Franciszka RYSZKI zatytułowany NAUKA O POLITYCE A JEJ NAUCZANIE.
Nie jest przypadkowe, że właśnie Instytut Studiów Politycznych PAN jest wydawcą pracy, która popularyzować ma zagadnienia dydaktyczne. Wspomniana interdyscyplinarność Instytutu rozumiana jest przez nas także jako uprawianie nauki o polityce na różnych płaszczyznach, wśród których postrzeganie politologu jako dyscypliny dydaktycznej ma rację bytu na równi z innymi.
Esej ten ma szereg walorów nie tylko dlatego, że został napisany przez znanego uczonego i dydaktyka - promotora z górą stu magistrów, ponad dwudziestu doktorów, do którego uczniów należą już nawet uznani w kraju i zagranicą profesorowie. Wydaje się, że właśnie w czasie kiedy poszukuje się nowych, skuteczniej trafiających do odbiorcy metod edukacyjnych, refleksje te - zawierające także szereg inspirujących, niekonwencjonalnych propozycji zmian istniejącego w tvm zakresie stanu rzeczy - mogą wzbudzić zainteresowanie nie tylko nauczyciela i studenta - ucznia (czy - ogólniej rzecz ujmując - nadawcy i odbiorcy) -bowiem:
1. Jest on jedynie z pozoru popularną refleksją nad dydaktyką politologu, bowiem odsłania również pewną historyczną już logikę tej dyscypliny.
2. Refleksje Profesora nad problemami edukacyjnymi są również po części bardzo skrótową charakterystyką rodzących się w polskiej politologu szkół i kierunków, a także związanego z tym procesu, którym rządzą określone prawa.
W ten sposób refleksja nad dydaktyką nauki o polityce uzyskuje określoną narrację, nie pozbawioną przy tym swoistego wątku dramatycznego (czego dotąd nie doceniali autorzy i wydawcy, tak prac popularnonaukowych jak i typowycn pomocy naukowo-dyda-ktycznych, ze szkodą dla wyników procesu edukacyjnego).
3. Dbałość o osadzenie omawianej problematyki w konkretnych realiach sprawia, że referowane poglądy wieloletniego nauczyciela akademickiego przestają być dla Czytelnika wyłącznie wydumanymi i bezdusznie abstrakcyjnymi rozważaniami.
-5-
4. Kolejną cechą ułatwiającą narracyjny sposób przedstawienia tej - na pozór niezbyt interesującej - problematyki jest nieustanne dokumentowanie przez Autora kumulatywnego charakteru samej pohtologii jak i jej nauczania - czynione przy tym ze swoistym wdziękiem (ale i umiarem) oraz nacechowane łagodną sceptyka tak charakterystyczną dla stylu bycia Profesora.
W dedykowanej Profesorowi Ryszce, w sześćdziesiątą piątą rocznicę urodzin, monografii zbiorowej (J. Baszkiewicz, A. Bodnar - pjzew., St Gebethner - red.: Historia -prawo - polityka. Warszawa, PWN, 1990 [seria: Biblioteka Nauk Politycznych]) Jego zmarły przedwcześnie Przyjaciel, Profesor Artur BODNAR - wraz z Jego uczniem, Markiem Białoruskim - napisali: Każdy kto zdecydował się na lekturę prac Franciszka Ryszki, ma prawo poczuć się w pewnym momencie zaniepokojony. A byłby to ten rodzaj niepokoju, który ogarnia nas, gdy zaczynamy dostrzegać, iż rzeczywistość, w której istniejemy jest chaotyczna, amoralna, brutalna czy wręcz zła (por. Franciszka Ryszki paradygmat nauki o polityce, s. 123).
Mała - tramwajowa wręcz, jak określają to studenci - objętość pracy, jej forma i styl sprawiają, że jej odbiorcą może być zarówno, z natury zaciekawiony tą problematyką, nauczyciel różnych szczebli, jak i z powodzeniem student i uczeń, a także profesjonalny humanista, który analizując eseistyczne refleksje dydaktyka-politologa pragnąłby wyciągnąć wnioski dotyczące praw rządzących dynamiką własnej subdyscyphny.
Mamy nadzieję, że po esej ten sięgnie także inny Czytelnik żyjący w pośpiechu znamionującym czasy obecne nie skłaniające na ogół ku czytaniu obszernych dzieł jak te, które pozostały nam w dziedzictwie po uczonych poprzednich wieków.
Lekturę tego eseju polecamy szczególnie Czytelnikowi, który twierdziłby, że nie interesuje Go polityka - bowiem, choć granice świata polityki bywały zakreślane różnorodnie, a przy tym niejednakowo - jak miał okazję stwierdzić niżej podpisany (por. Przedmiotowe i metodologiczne swoistości historii i pohtologii, s. 167) w cytowanej monografii zbiorowej dedykowanej Profesorowi Ryszce - jednak (...) jest nią cały kompleks spraw związanych ze zjawiskiem władzy i panowania(...), a których celem jest organizowanie i koordynowanie działali ludzi (op. cit.), od których uciec przecież niepodobna.
Tomasz Uliński
Warszawa, kwiecień 1991 r.
-6-
WPROWADZENIE
Tekst ten dotyczy w zasadzie nauczania wiedzy o polityce na poziomie uniwersyteckim, będzie też zawierał propozycje pewnych reform. Nauczanie jakiejkolwiek dziedziny życia zbiorowego wymaga jednak nie tylko określenia zakresu nauczania - sub specie jego przydatności, ale i zinwentaryzowania, głównych przynajmniej, elementów tej wiedzy.
Wszyscy ponadprzeciętnie wykształceni i aktywni społecznie ludzie wiedzą mniej więcej, co to jest polityka, chociaż zdania na ten temat są zaskakująco różne, przy tym realne konsekwencje takiego pojmowania nie są obojętne dla zachowań politycznych jednostek a także i grup ludzkich. Niemniej wśród, z grubsza biorąc, elitarnych grup społeczeństwa polskiego zdaje się występować pogląd, że polityka łączy w sobie działania na rzecz władzy z zamierzeniami i działaniami na rzecz wspólnego dobra1.
Nie jest to szczególnie odkrywcza ani pogłębiona opinia, kiedy przychodzi zidentyfikować podmioty działań i rodzaje zachowań politycznych. Przecież wypada się zgodzić, że taki pogląd istnieje a przekłada się na zdroworozsądkowe pojmowanie zbiorowych wartości i interesów, wspieranych przez zmienną wprawdzie i do tego zrelatywizowaną, lecz dającą się ustalić "intuicję sprawiedliwości". Na pewno jednak nie jest to opinia wystarczająca, aby uzasadnić potrzebę akademickich studiów o polityce a tym bardziej - wyraźniej sprecyzować ich kształt i zadania. O tym także przyjdzie wspomnieć w niniejszym artykule.
Sądzę, że będzie pożyteczne nakreślić choćby szkicowo kontekst czasowo-prze-strzenny, tak się bowiem dzieje, że dyscypliny akademickie zakorzeniają się w różnych systemach w trybie recepcji, a po tym żyją już własnym życiem.
ŁTRADYCJE
Tradycje wiedzy o polityce czy tylko społeczeństwach zorganizowanych są bardzo stare, starsze od teologii chrześcijańskiej i nauki prawa, skoro wywodzą się z filozofii greckiej - co najmniej od Arystotelesa. Żyły potem długo w kulturze europejskiej, chociaż wkład w tej dziedzinie Polaków nie był nigdy znaczący, nawet w dobie rozkwitu kultury renesansowej. Stopniowy upadek państwa zakończony rozbiorami i upadkiem państwowości nie sprzyjał oczywiście myśleniu teoretycznemu, chociaż i propozycje praktyczne nie były najwyższej próby.
Inna rzecz, że nasza literatura piękna stosunkowo wcześnie zwraca się ku polityce. Osobliwie klęska polityczna w postaci utraty niepodległości i dramatyczne konsekwencje tego zjawiska upolityczniły całą kulturę a literaturę piękną w szczególności. Zresztą proces upolitycznienia rozciągnął się poza własne, polskie sprawy. Jednym z najciekawszych (co nie znaczy: najlepszych) utworów romantycznych jest dramat Krasińskiego "Nieboska komedia".
Takie opinie potwierdza sondaż w grupie reprezentatywnej (N=134) parlamentarzystów i profesorów nauk społecznych z Warszawy. Sondaż został przeprowadzony w lipcu 1990 r. przez Fundacje, im. Kelles-Krauza z inicjatywy autora tego tekstu. Wyniki szczegółowe nie są istotne.
-7-
Jest to utwór polityczny - jakby sens dramatu podpowiedział autorowi jakiś Dono-so Cortes a co najmniej ultramontańscy pisarze francuscy. Skoro już o okresie rozbiorowym mowa, nie wolno nam zapominać, że na całym obszarze ziem polskich funkcjonowały tak naprawdę tylko dwa uniwersytety: we Lwowie i Krakowie, przy tym ich polski charakter pojawi się stosunkowo późno.
Oba te uniwersytety stały się wzorem dla całego szkolnictwa wyższego w okresie międzywojennym. Polskie uniwersytety nie odbiegały od standardów europejskich, lokując się bodaj najbliżej modelu prusko-austriackiego, tzn. pozostając w gestii państwa, ale z względnie szerokim samorządem, choć w późnych latach trzydziestych uległ on faktycznemu ograniczeniu.
Uniwersytety europejskie kształciły przede wszystkim prawników, lekarzy i nauczycieli. Studia prawnicze były - jak wszędzie - najpopularniejsze, stwarzały zaś - choćby pozornie - najwięcej szans do kariery. W państwie o strukturze wojskowo-urzędniczej, jakim była Polska międzywojenna, nauka prawa była mocno rozbudowana, a poziom jej wydawał się co najmniej przyzwoity. Na studiach prawniczych nie zabrakło miejsca na wiedzę polityczną, najpierw w rozbudowanych silnie dyscyplinach historycznych (filozofia prawa wykładana historyzująco), później w nauce prawa narodów - jak to się wówczas zwało - i nauce prawa państwowego, nazywanego wymiennie konstytucyjnym lub politycznym. Wyodrębnionej nauki o polityce jednak nie było. Nie tylko u nas występujące przekonanie, że politykę "robią" instytucje państwowe, wiązało ją z państwem i nadawało kształt instytucjonalny. Wszystko inne powinno być zadaniem historii i socjologii.
Uczeni, zwłaszcza młodsi, próbowali jednak inicjatyw poza murami uniwersytetów. Motywy były bardziej praktyczne, metody i konwencje - akademickie. Sądzę, iż najbardziej godna przypomnienia jest inicjatywa młodych docentów z Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, którzy krótko przed wojną stworzyli - nie bez dyskretnego poparcia władz państwowych - Instytut Europy Wschodniej w Wilnie. Duszą tego przedsięwzięcia był docent tegoż Uniwersytetu, specjalista prawa międzynarodowego Wiktor Sukiennicki, bodajże pierwszy "sowietolog" z prawdziwego zdarzenia, na długo nim zajęli się tym uczeni zachodni. Niebłahą rolę odegrali również: ekonomista Stanisław Swianiewicz (ten, któremu udało się uniknąć masakry w Katyniu) i historyk prawa Seweryn Wysłouch - mój mistrz uniwersytecki i wieloletni szef na Uniwersytecie Wrocławskim.
Skromniej chyba liczyć trzeba osiągnięcia Instytutu Śląskiego w Katowicach (dr Roman Lutman), który zajmował się sprawami niemieckimi i społecznych placówek w Wielkopolsce (Polski Związek Zachodni). Publikacje katowickie i poznańskie pozostają po dziś dzień cennym źródłem dla historyka, lecz ich znaczenie dla nauki o polityce sensu stricto jest prawie żadne. Instytut Wileński miał zdaje się tę przewagę, iż sporządzał rzetelne ekspertyzy. Z bezpośredniego przekazu (od prof. Wysłoucha) mogłem się dowiedzieć, iż te ekspertyzy nie zawsze były po myśli władz. Obiektywizm publikowanych tekstów, które są dzisiaj prawie "białymi krukami", także budzi podziw.
W tym samym czasie w Europie Zachodniej nauka o polityce, później dopiero nazwana politologią, powoli i z oporami dobijała się statusu uniwersyteckiego. Pierwszeństwo w sensie chronologicznym przypada niewątpliwie Francuzom, gdzie polityki jako takiej uczono już w "Grandes ecoles", idąc starym śladem "philosophie politique", zaczynającym się co najmniej od czasów Oświecenia. Jednakże szersze pojęcie "filozofii", do której kar-tezjańskie umysły Francuzów zaliczały różne utopie i moralizatorstwo, precyzuje się w
-8-
"teorię". W ten sposób periodyzował dzieje nauki "politycznej" Raymond Aron zaczynając od Monteskjusza, którego umieścił na początku rozdziału o "założycielach" (les fonda-teurs) w traktacie o "etapach myśli socjologicznej"2.
Nazwy "socjologia" używał Aron sensu largo. Socjologia to tyle co "social science" w tradycji anglosaskiej (bliskiej francuskiemu autorowi) a nie wąsko pojęta dyscyplina akademicka. Zresztą Monteskjusz to "teoria polityki", ona zaś otwiera "myśl socjologiczną" ważną dla współczesności.
W tradycji francuskiej mieści się nie tylko odwołanie do kartezjańskiego racjonalizmu, lecz po prostu zdrowy rozsądek bliski niemieckiemu pojęciu "praktische Vernunft". I tak we Francji zaczęło się dość wcześnie mówić o "naukach politycznych" a nie pojedynczej "nauce". Katalog nauk, jakim przyznawano "polityczność" byl stosunkowo obszerny, bowiem "polityczność" miała wymiar praktyczny. "Polityczną" tedy stała się nauka administracji, nauka o instytucjach określanych i obserwowanych poza sferą normatywną, nauka o zachowaniach ludzkich w sferze politycznej (od Saint-Simons, ale i Tocquevi!le'a począwszy) lub mających znaczenie dla polityki (Durkheim i jego szkoła a zwłaszcza Mauri-ce Halbwachs) a także - i nie na ostatnim miejscu - ekonomia "polityczna tak jak to rozumiał np. Andrć Siegfried.
Jeszcze przed pierwszą wojną światową powstała w Paryżu - jako samodzielna placówka - Narodowa Fundacja Nauk Politycznych (Fondation Nationale des Sciences Politiques), bodaj z inicjatywy Emila Boutmy. Jednak dopiero po drugiej wojnie Fondation Nationale uzyskała status Wydziału gigantycznego, w latach pięćdziesiątych, uniwersytetu paryskiego, zwanego - niezupełnie prawidłowo - Sorboną. Nauczanie "polityki" odbywało się jeszcze i wówczas wedle wzorca "grandes ćcołes", to znaczy bliżej filozofii i nauki prawa niż socjologii, mimo że "wielkich mistrzów" zaliczano do tej właśnie branży. Byłem przez krótki czas uczniem Georges'a Gumtcha (socjologa prawa na Faculte des Lettres czyli na "właściwej" Sorbonie) i znam trochę zasady nauczania z autopsji. Autonomia organizacyjna wiedzy o polityce pozostawała i wówczas (1958 r.) wątpliwa. Tak czy inaczej wzory francuskie powoli i z oporami docierały do Polski. Był to czas popaździer-nikowej odwilży, ale polityka jako przedmiot nauki a tym bardziej uniwersyteckiego nauczania miała w Polsce - nie mówiąc już o innych krajach "realnego socjalizmu" bardzo zły image w sferach oficjalnych. Niewątpliwie pewien wpływ na to miał przebieg pierwszego, założycielskiego kongresu Międzynarodowego Stowarzyszenia Nauk Politycznych (IPSA) we wrześniu 1950 r. w Zurychu, kiedy wybrany wówczas przewodniczący stowarzyszenia Quincy Wright, autor pomnikowego dzieła o wojnie (A Study of War, T. 1-2, 1942) wygłosił programowe przemówienie zawierające ostrą krytykę ZSRR, co zwało się wówczas u nas "deklaracją zimnowojenną"3. Nie przesadzajmy jednak z wykładnią spiskową. Raczej konserwatyzm naszego środowiska uniwersyteckiego i niejasność w obrębie międzynarodowych wzorów powodowały pełen rezerwy dystans typu "czy to sensowne", a zatem nczy to potrzebne?" Zresztą opinie takie panują i dzisiaj, osobliwie wtedy, kiedy wiedzę pojmuje się w sposób użytkowy.
R. Aron: Le ćtapes de la pensee sociologique. Montesquieu, Comte, Mant, Tocqueville, Durkheim, Pareto, Weber. Paris 1967, s. 23 i n.
Q. Wright: The Significance of the International Political Science Associalion. "International Social Science Bulletin", vol. VIII, No 2, s. 278.
- 9 -
Nie bardzo wiadomo, co ma robić w życiu absolwent studiów filozoficznych i socjologicznych, a cóż dopiero absolwent politologii?
Obce wzory przenikały do nas już w okresie międzywojennym, głównie z Francji i z Niemiec. O Francji już była mowa, ale dodajmy jeszcze, iż stosunkowo wcześnie bo "po październiku" recypowano w Polsce treści nauki o polityce, stosunkowo popularny był młody wtedy jeszcze Maurice Duverger, słusznie, choć dopiero niedawno uhonorowany doktoratem honoris causa na Uniwersytecie Warszawskim (1988 r.). Znana była jego książka o partiach politycznych, mniej jego "teoria polityki .
Natomiast względem nauki niemieckiej utrzymywała się od pierwszych lat powojennych, zrozumiała skądinąd nieufność. Poszukiwano, często przesadnie, wątków prekursorskich faszyzmu, choć nie to zdawało się rozstrzygające. Prawnicy generacji przedwojennej wychowani byli przeważnie w duchu niemieckiego pozytywizmu, teorie zaś pozytywistyczne oskarżano o dogmatyzm i formalizm, przeto nie traktowano je jako użyteczne dla nauki o państwie, a tym bardziej - gwoli wyjaśnienia czegokolwiek z zakresu "polityki" jako dziedziny poznawalnej naukowo. Nie bez racji zresztą uznawano, iż z Niemiec próżno czerpać wzory. Dwaj najciekawsi bodaj w Niemczech teoretycy zjawisk politycznych, których można i trzeba zaliczać do współczesności ("klasycy"?) to Max Weber i Carl Schmitt. Pierwszy z nich, obdarzony epitetem "burżuazyjnego liberała" dopiero po dwudziestu mniej więcej latach doczekał się rzeczowej interpretacji politologicznej (w dziełach S. Kozyr-Kowalskiego i M. Orzechowskiego), a pierwsze i bodaj jedyne tłumaczenie na polski (wyłączając antologie) - "Politik als Beruf" ukazało się w "drugim obiegu" w końcu lat osiemdziesiątych, zresztą w złym tłumaczeniu i z kuriozalnym komentarzem. Carl Schmitt był i jest nadal prawie nie znany. Eksponowano raczej prawnicze wątki jego dzieła i to marginalnie5 - gwoli wykazania jego filiacji z hitleryzmem ("koronny jurysta Trzeciej Rzeszy"), podczas gdy jego niezaprzeczalny wkład w teorię polityki doczekał się tylko fragmentu tłumaczenia z "Begriff des Politischen . W dydaktyce uniwersyteckiej obaj są prawie nieobecni. Weberem zajęli się, acz nader jednostronnie, socjologowie. O Schmit-tcie uczyłem chyba tylko ja.
Pozostaje jeszcze oczywiście wzór amerykański, a byłby on szczególnie ważny. Stany Zjednoczone są bowiem niewątpliwie ojczyzną nowoczesnej nauki o polityce, godnie reprezentowanej na tamtejszych uniwersytetach. W przeciwieństwie do socjologów, którzy od lat korzystają z wzorców amerykańskich (czasem wręcz przesadnie) nauki polityczne dopiero w ostatnich Jatach nawiązały kontakty międzyuniwersyteckie w USA, lecz wpływ ich na naszą dydaktykę jest wciąż nikły.
M. Duverger: Imroduction a la politiąue. Paris 1964. Autor opowiada się tu raczej za konceptem "władzy" jako założeniem uprawiania nauki o polityce, przyznawał jednak, iż we francuskiej konwencji językowej politykę definiowano jako "science du gouvernement des etats" (Littre 1870) i "art et pratiąue du gouvernement des societes humaines" (Robert 1962). Mimo prawie stuletniego dystansu pogląd tak wiele się nie zmienił.
Samokrytycznie przyznaję, że dotyczy to mojej własnej twórczości (Państwo stanu wyjątkowego, wyd. I,- 1964), co później w kilku artykułach starałem się skorygować. Od paru lat przygotowuję osobną monografię na temat teorii polityki Carla Schmitta, lecz prawdopodobnie tekst będzie przeznaczony dla
wydawcy niemieckiego. 6 W krakowskim miesięczniku "Zdanie" 1987, nr 3, w thim. i z komentarzem W. Buchnera.
- 10-
W każdym TazYe
U. HISTORIA
Historia nauczania "polityki" w szkolnictwie wyższym jest historią krótkiego trwania, choć dostatecznie powikłaną, aby poświęcić parę zdań tej historii.
Nauki polityczne jako samodzielna dyscyplina uniwersytecka, z własną kadrą nauczającą, dyplomami i tytułami powstały w niedobrej aurze końca lat sześćdziesiątych, których kulminacją był fatalny "marzec '68" - smutna data w dziejach polskiej nauki. Wprawdzie pierwszy wydział nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim zorganizował się cokolwiek wcześniej (1967 r.) - w niekoniecznie fortunnym mariażu ze studiami dziennikarskimi. O zasadach łączenia studiów dziennikarskich z politologicznymi wypadnie kiedyś porozmawiać osobno. W każdym razie związek staje się coraz bardziej instytucjonalny, jak np. socjologii z filozofią w jednym wydziale UW.Nasi koledzy na Zachodzie, a przynajmniej ich część, skłonni byli dopatrywać się w naszych "naukach politycznych" zwykłej odmiany radzieckiego czy NRD-owskiego "naukowego komunizmu" tylko pod innym szyldem. W istocie nigdy tak nie było, zadania były bowiem - i to od razu - znacznie ambitniejsze, jakkolwiek indoktrynacyjna funkcja "nauk politycznych" nie budziła wątpliwości u organizatorów i projektodawców tej inicjatywy, czyli w kręgach biurokracji ministerialnej i partyjnej, co wychodzi zresztą na jedno. Programy nie były koniecznie koncy-powane na samej górze, ale byry tam uzgadniane bardziej rygorystycznie niż względem innych nauk społecznych. Tylko nauki ekonomii i filozofii mogły cieszyć się tym wątpliwym zaszczytem. W obu wypadkach powołany został do życia Centralny Ośrodek Metodyczny, w Szkole Głównej Planowania i Statystyki dla ekonomii, w Uniwersytecie Warszawskim - dla nauk politycznych, gdzie umieszczono także sekcję historii, filozofii i socjologii.
Zadania tych placówek byry wprawdzie oddzielone od normalnych studiów magisterskich, polegały bowiem na obsłudze innych wydziałów swoich uczeini w bezpośredniej funkcji dydaktycznej oraz na koncypowaniu, kontroli i zaopatrywaniu w stosowne teksty innych, mniejszych i specjalistycznych uczelni z wyjątkiem medycznych, sportowych i artystycznych, podległych innym ministerstwom. W wyższych szkołach wojskowych obowiązywały własne programy i tu rygory były ostrzejsze. I tak w Wojskowej Akademii Politycznej odpowiedni przedmiot nazywał się do niedawna "naukowym komunizmem".
Życie nie zawsze godzi się z ideą. Ta banalna konstatacja sprawdziła się przynajmniej w praktyce Centralnego Ośrodka Metodycznego Studiów Nauk Politycznych, choć był on pod szczególną opieką Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego (zmieniającego coraz strukturę wewnętrzną i nazwę), a szczególnie Departamentu Studiów Uniwersyteckich, którego szefowie byli przez lata dobierani wedle rygorystycznych reguł nomenklatury. Pod wysoce liberalnym kierownictwem prof. Artura Bodnara stał się warszawski COM SNP platformą ostrych i całkowicie szczerych dyskusji, budzących niekiedy zdumienie naszych
- 11 -
W każdym razie tradycyjny podział amerykański na: "political theory, politics and opinion, public administration, public law and comparative goverment, international affa-irs" nie bardzo zdaje się odwzorowywać w programach i studiach uniwersyteckich, a na pewno nie daje się mówić o jakiejkolwiek tradycji związków naszej politologii z nauką w USA.
II. HISTORIA
Historia nauczania "polityki" w szkolnictwie wyższym jest historią krótkiego trwania, choć dostatecznie powikłaną, aby poświęcić parę zdań tej historii.
Nauki polityczne jako samodzielna dyscyplina uniwersytecka, z własną kadrą nauczającą, dyplomami i tytułami powstały w niedobrej aurze końca lat sześćdziesiątych, których kulminacją był fatalny "marzec '68" - smutna data w dziejach polskiej nauki. Wprawdzie pierwszy wydział nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim zorganizował się cokolwiek wcześniej (1967 r.) - w niekoniecznie fortunnym mariażu ze studiami dziennikarskimi. O zasadach łączenia studiów dziennikarskich z politologicznymi wypadnie kiedyś porozmawiać osobno. W każdym razie związek staje się coraz bardziej instytucjonalny, jak np. socjologii z filozofią w jednym wydziale UW.Nasi koledzy na Zachodzie, a przynajmniej ich część, skłonni byli dopatrywać się w naszych "naukach politycznych" zwykłej odmiany radzieckiego czy NRD-owskiego "naukowego komunizmu" tylko pod innym szyldem. W istocie nigdy tak nie było, zadania były bowiem - i to od razu - znacznie ambitniejsze, jakkolwiek indoktrynacyjna funkcja "nauk politycznych" nie budziła wątpliwości u organizatorów i projektodawców tej inicjatywy, czyli w kręgach biurokracji ministerialnej i partyjnej, co wychodzi zresztą na jedno. Programy nie byty koniecznie koncy-powane na samej górze, ale były tam uzgadniane bardziej rygorystycznie niż względem innych nauk społecznych. Tylko nauki ekonomii i filozofii mogły cieszyć się tym wątpliwym zaszczytem. W obu wypadkach powołany został do życia Centralny Ośrodek Metodyczny, w Szkole Głównej Planowania i Statystyki dla ekonomii, w Uniwersytecie Warszawskim - dla nauk politycznych, gdzie umieszczono także sekcję historii, filozofii i socjologii.
Zadania tych placówek były wprawdzie oddzielone od normalnych studiów magisterskich, polegały bowiem na obsłudze innych wydziałów swoich uczelni w bezpośredniej funkcji dydaktycznej oraz na koncypowaniu, kontroli i zaopatrywaniu w stosowne teksty innych, mniejszych i specjalistycznych uczelni z wyjątkiem medycznych, sportowych i artystycznych, podległych innym ministerstwom. W wyższych szkołach wojskowych obowiązywały własne programy i tu rygory były ostrzejsze. I tak w Wojskowej Akademii Politycznej odpowiedni przedmiot nazywał się do niedawna "naukowym komunizmem".
Życie nie zawsze godzi się z ideą. Ta banalna konstatacja sprawdziła się przynajmniej w praktyce Centralnego Ośrodka Metodycznego Studiów Nauk Politycznych, choć był on pod szczególną opieką Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego (zmieniającego coraz strukturę wewnętrzną i nazwę), a szczególnie Departamentu Studiów Uniwersyteckich, którego szefowie byli przez lata dobierani wedle rygorystycznych reguł nomenklatury. Pod wysoce liberalnym kierownictwem prof. Artura Bodnara stał się warszawski COM SNP platformą ostrych i całkowicie szczerych dyskusji, budzących niekiedy zdumienie naszych
- 11 -
kolegów z zachodu, jak również ze wschodu, chociaż z powodów zupełnie odmiennych. Tych pierwszych zadziwiała swoboda, tych drugich (choć nie wszystkich) - gorszyła.
Nie najlepszy wizerunek "nauk politycznych" w Polsce to nie była tylko kwestia daty ich instytucjonalizacji na uniwersytetach - w okolicy "marca '68" ani nawet dziedzictwa "podstaw marksizmu-leninizniu" w nauczaniu masowym, zwanych przez studentów ironicznie "religią"; to przyczynek do współczesnych programów nauczania w szkole. Poza kryterium przydatności życiowej, co jakoś nie odstraszało nigdy adeptów socjologii, działało też uzasadnione - choć tylko częściowo - przeświadczenie, iż dobór ciała nauczającego odbywa się na zasadzie selekcji negatywnej: albo drogą "nomenklatury" albo poprzez "odrzut" z innych, pokrewnych specjalności.
W istocie centralna nomenklatura decydowała o obsadzie wszystkich stopni profesorskich na wszystkich uczelniach w kraju, a potrafiła działać bezwzględnie, udaremniając kariery lub co najmniej blokując przez lata zasłużone awanse i stanowiska. Nomenklatura najniższej rangi, czyli na poziomie uczelni, mieszała się do wyboru młodych ludzi na stanowiska asystentów. Praktyki te były zapewne raczej wyjątkiem niż regułą, sądzę jednak, iż w dziedzinie nauk politycznych był to wyjątek owej regule bliski.
Nomenklatura nie znaczyła tego samego co przynależność do PZPR lub - w dalszej kolejności - do któregoś ze stronnictw "sprzymierzonych". Prawdą jest jednak, iż członkostwo w partii rządzącej było wśród tzw. kadry nauczającej w naukach politycznych znacznie bardziej rozpowszechnione niż w innych środowiskach nauk społecznych. Nie da się ukryć, że powiększało to wzajemny dystans, osobliwie po ogłoszeniu stanu wojennego w 1981 r. Wcześniej jednak, w fazie rekrutacji personelu nauczającego do nowopowstających wydziałów i instytutów, szczególnie z dala od centrali (im dalej tym raczej silnie) działa istotnie swoista selekcja negatywna, raz za sprawą nomenklatury samej, dwa -wskutek nacisków pokrewnych środowisk, aby wyzbywać się osób nielubianych, konfliktowych, nastawionych agresywnie na rzecz własnej kariery. Kariery nie były tak bardzo atrakcyjne, ale nie pozbawione przecież korzyści. Skądinąd wiadomo, że studia nauk politycznych stawały się niejednokrotnie refugium dla wysłużonych aparatczyków, cieszących się zaufaniem władz jako ludzie dyspozycyjni, ale już na swój sposób zgranych w "pracy politycznej". Oczywiście nie można tu przesadzać, albowiem sam udział w aparacie nie powinien być czynnikiem dyskwalifikującym, choćby dlatego, że aparat wybierał nie tylko ludzi posłusznych, ale i zdolnych a dynamicznych. Niemniej nie był to na pewno prawidłowo ustawiony kana} rekrutacji do pracy na uczelni, a taka praktyka dodatkowo antagonizowała środowisko. Dotyczy to samego środowiska nauk politycznych, w którym doskonale wyczuwano, iż są "równi i równiejsi". Przede wszystkim jednak odczuwali to studenci. Co najmniej w znacznej części orientowali się "kto jest kim" pod względem zasług i jakiego typu zasługi kwalifikują ludzi na ich preceptorów.
Nie znaczy to, by nawet pośród starszej wiekiem i stażem kadry nie było ludzi uczciwie i szczerze angażujących się w dzieło nauczania. Powiedziałbym, iż nie brakowało nawet zapaleńców, skoro niemało było przypadków, iż ludzie o wyrobionej pozycji porzucali stanowiska w swoich specjalnościach, aby udać się na teren nieznany, podejmując ryzyko przebijania się przez niekorzystne układy tylko z pasji poznawczej i potrzeby przekazania swojej wiedzy. Nie trzeba ukrywać żadnych motywacji, albowiem zawsze była to sprawa ludzka.
- 12-
Mówić, że zapaleńcami byli ludzie, którzy organizowali - na nowo i na serio - w początku lat sześćdziesiątych Polskie Towarzystwo Nauk Politycznych7 byłoby zapewne przesadą. Nie brakowało jednak dobrej woli wyraźnie przerastającej wsparcie finansowe ze strony władz resortowych. Czynniki polityczne - ślad prowadził oczywiście do gmachu KC PZPR - latami wstrzymywały powstanie specjalistycznego instytutu w Polskiej Akademii Nauk. Nauczanie w szkołach wyższych, ale pod ścisłą kontrolą - tak, samodzielna egzystencja centralnego ośrodka naukowego - nie. Dydaktyce to na pewno nie pomagało, kiedy o treści nauczania decydowała biurokracja partyjno-ministerialna. W końcu jednak wyszło to raczej na dobre. Aktualne rozwiązania w obrębie Polskiej Akademii Nauk muszą się dopiero sprawdzić, a sprawdzian wydaje się wyjątkowo niełatwy. Nie naszą jest zresztą sprawą, by w tym miejscu wydawać sądy o stanie nauki, co byłoby np. wdzięcznym zadaniem Polskiego Towarzystwa Nauk Politycznych. Chcemy tu mówić dyskusyjnie o tym czego i jak uczyć na uniwersytetach, a rzecz od lat dojrzała do reformy.
Programy nauczania, w wydzielonych studiach magisterskich były kilkakrotnie reformowane w ostatnim dwudziestoleciu, kiedy nauki polityczne weszły nieodwołalnie , zdawałoby się, do akademickiego establishmentu. Wiem coś o tym, ponieważ w dyskusjach na ten temat brałem systematycznie udział, a niech mi wolno będzie przypomnieć, że stopnie swobody debatowania były raczej większe niż w dyskusjach w studiach masowych (w pionie COMu) kiedy materiały były przygotowywane w gabinetach ministerialnych, uczestnicy zaś niewiele mogli zmienić, a tak po prawdzie ich wnioski nie bardzo były brane pod uwagę. Nie powinno się też przesadzać ze swobodą dyskusji nad programami studiów uniwersyteckich. Pierwiastek samorządowy, który przecież zachował się i do pewnego stopnia rozszerzał się w latach siedemdziesiątych, nie zawsze i niekoniecznie działał na rzecz wspólnego dobra. Ścierały się interesy personalne, przywiązanie do własnej specjalności lub - w lepszym wypadku - orientacja na dyscypliny macierzyste, przede wszystkim - na studia historyczne i prawnicze, gdyż stąd głównie rekrutowała się kadra profesorska w fazie instytucjonalizacji studiów nauk politycznych. Stosunkowo mało było ekonomistów i socjologów, stąd zaś dające się wyraźnie zaobserwować upośledzenie w programach tych dwóch specjalności.
7 PTNP powstało formalnie (według prawa o stowarzyszeniach) w 1961 r., ale już cztery lata
wcześniej polscy uczeni: prof. Manfred Lachs i Stanisław Ehrlich działali aktywnie w IPSA. Udział Polaków w tej wielkiej organizacji międzynarodowej był odtąd więcej niż znaczący. W składzie władz naczelnych IPSA zajmowali miejsce kolejno: Stanisław Ehrlich (wiceprezes przez dwie kadencje), Jerzy J. Wiatr (dwie kadencje), Kazimierz Opałek (dwie kadencje), Longin Pastusiak (od 1988 r.). Udział polskich uczonych podnosi! niewątpliwie prestiż nauk politycznych w Polsce, ale nie przesądzał ich rozwoju. Właściwy przełom nastąpił w 1965 r., kiedy nowy zarząd (St. Ehrlich, JJ. Wiatr, Adam Podgórecki. Marek Sobolewski, niżej podpisany i Krzysztof Ostrowski /sekr. zarządu gl./) przeprowadził akcję rozszerzenia zasięgu na cały kraj. Na początku oddział warszawski (przew. F. Ryszka) liczący ok. 120 członków pokrywał się prawie całkowicie z całością. Odtąd jednak zaczęła rosnąć liczebność a w ślad za tym - spontaniczna aktywność na terenach uczelni i to wcześniej niż nastąpiła instytucjonalizacja nauk politycznych.
- 13-
III. PROGRAMY I LEKTURY
Pora zająć się programami nauczania. Niezależnie lub prawie niezależnie od tego, skąd się brały, raz wprowadzone w życie sztywno regulowały tok studiów. Jak wszędzie w pionie tzw. studiów stacjonarnych (czyli normalnych, które raczej winny wystarczać) obowiązywała dyscyplina studiów czyli zasada bezwzględnego uczęszczania słuchaczy na wszystkie zajęcia. Obowiązek ten już od dawna nie był przestrzegany, osobliwie dla wykładów, które pozostawały główną formą nauczania.
Zachowała się tedy jego tradycyjna struktura: wykład tzw. kursowy, obejmujący całość (syntezę) przedmiotu i uzupełniony ćwiczeniami, gwoli przeanalizowania wyłożonego materiału i skontrolowania postępów wiedzy. Na wyższych latach wprowadza się przedmioty monograficzne, na dwóch ostatnich latach - proseminarium i seminarium w mniejszych grupach, w celu przygotowania pracy magisterskiej. Seminaria można wprawdzie zacząć wcześniej, lecz motywacje wśród studentów są słabe. Trzeba powiedzieć, iż obowiązujący tok studiów nie tylko ze względu na "staroświeckość" jest mało atrakcyjny. Cały system szkolnictwa wyższego sprzyja postawom oportunistycznym, aby jak najmniej wysilić się w czasie studiów. Skala i zasady ocen (jest zbyt mała) jeszcze bardziej umacniają takie postawy. Wymogi nie są ani w teorii ani w praktyce nazbyt wygórowane.
Dotychczasowy tok nauczania zakładał, przynajmniej formalnie, samodzielną pracę studenta opartą o lektury. Wykład powinien do nich wprowadzać, ćwiczenia i seminaria -wyjaśniać i kontrolować, egzamin - prawie wyłącznie ustny - sprawdzać wiedzę wyniesioną z lektur.
A. Lektury
Trudności zaczynają się już właśnie przy lekturach. Katalog lektur jest ubogi. Zaplecze naukowe dyscypliny, spisane w języku ojczystym jest raczej wątłe. Dość staroświeckie - odziedziczone chyba po prawnikach - przeświadczenie preferuje jako lekturę wystarczającą podręcznik, stąd postulaty i naciski, aby studentom odpowiednie podręczniki dostarczyć. Sądzę, że pewien wpływ miały zasady obowiązujące na uczelniach radzieckich, gdzie wiedza z podręcznika w nie kończący się sposób uzgadnianego i cenzurowanego była jakby rzeczą uświęconą, wykładowca zaś mógł najwyżej pewne wątki rozwijać i wyjaśniać. W zasadzie przekazywał po prostu dokładnie wszystko to, co było wydrukowane w podręczniku.
W kulturze uniwersyteckiej krajów Zachodu jest to sytuacja nie znana lub mało znana w naukach społecznych. Z wyjątkiem studiów prawniczych, które trzeba wszak potraktować inaczej, studenci otrzymują wykazy lektur. Już we wczesnym stadium nauczania referują wyniki tych lektur, zarówno pisemnie jak i ustnie, przy tym forma pisemna jest wszędzie wymagana. Student politologii w uniwersytetach amerykańskich, francuskich, niemieckich czy brytyjskich winien bez przerwy poświadczać ową wiedzę w formie pisemnej. W tej formie odbywają (w dużej części) egzaminy, a przy zaliczeniach ćwiczeniowych jest to wręcz konieczne.
-14-
Wróćmy jednak do podręczników. W niektórych dyscyplinach, jakim można nadać status "pomocniczych", np. w nauczaniu logiki, metodologii, statystyki i innych działów ekonomii (ekonometria) bez podręczników obejść się nie sposób, czasem choćby po to, aby odświeżyć, a także rozszerzyć wiedzę ze szkoły średniej. Wiadomo nie od dziś, że nasi i nie tylko nasi adepci nauk społecznych są słabo przygotowani z matematyki. Wielu z nich wybiera właśnie nauki społeczne, gdyż to oznacza ostateczne zerwanie z wszelkim myśleniem matematycznym i z wiedzą opartą na twierdzeniach matematyki, np. rachunku prawdopodobieństwa, który od lat jest fundamentem wszelkiej prognozy.
Są natomiast wystarczające powody, aby zrezygnować w ogóle z przekazywania wiedzy poprzez podręczniki na studiach nauk politycznych. Było to być może uzasadnione, kiedy nauka o polityce miała być jednym z przedmiotów obowiązkowych, acz w skróconym wymiarze na różnych uczelniach i w toku różnych form kształcenia, jeśli rzeczywiście było uzasadnione zapotrzebowanie na minimum wiedzy społecznej dla wszystkich absolwentów szkół wyższych. Wówczas jednak trzeba było z góry rezygnować z jakiejkolwiek funkcji ideologicznej (czytaj: indoktrynacyjnej) i pozostawić studentom autentyczny wybór np. między filozofią, metodologią nauk społecznych, wiedzą o kulturze, ekonomią i socjologią a także zapoznać ich z różnymi orientacjami i teoriami, które krążą po współczesnym świecie. Jeśli się jednak założyło, iż nauka o polityce powinna mieć swoje miejsce, wówczas posługiwanie się podręcznikiem (najlepiej: kilkoma do wyboru) nie byłoby rzeczą złą. Taką funkcję mogło spełniać opracowane i po raz pierwszy wydane w roku 1984 zbiorowe kompendium wiedzy, pod redakcją prof. Artura Bodnara , nieźle erudycy-jnie podbudowane i raczej "neutralne ideologicznie''.
Podręcznik ma jeszcze tę zaletę, że jest komunikatywny i więcej niż przyzwoicie przygotowany edytorsko, który to składnik nie jest mocną stroną akademickich opracowań podręcznikowych, przynajmniej w dziedzinie nauk społecznych. Niemniej jego przydatność dla studiów magisterskich jest niewielka. Jako opracowanie propedeutyczne jest zbyt obszerne i szczegółowe, dla metodologii wprowadzającej a tym bardziej dla studiów teoretycznych nie wystarcza. Ponadto autorzy (cz.I, rozdz.II, III) mówią wprost lub w sposób dorozumiany, iż marksistowskiej teorii społecznej przyznaje się jakby status wyjątkowy, co można łatwo doczytać jako nadrzędny. Zważywszy na status nadany urzędowo dyscyplinie, wnioski narzucały się same:
Niemniej wielki wysiłek autorów nie powinien pójść na marne. Książka może -moim zdaniem - służyć w dalszym ciągu jako materiał posiłkowy, a co najmniej jako dokumentacja dla historii nauczania o polityce, by pokazać, iż wiedza postępowała naprzód. Nie jest tedy prawdą, iż trzeba zaczynać ją od zera, o czym zresztą za chwilę.
Byty i inne próby w dziale literatury podręcznikowej, do czego niektórzy zaliczają - wbrew intencji autora - moją własną książkę9. Nie mam zamiaru ani chwalić, ani bronić się, ani - tym bardziej - bić się w piersi, jako że książka powstać miała w okresie stanu
g Nauka o polityce. Podręcznik akademicki (pod red. A. Bodnara). Warszawa, PWN, 1984, 456
s.(wyd. 2 - 1989). 9 F. Ryszka: Nauka o polityce. Rozważania metodologiczne. Warszawa,PWN, 1984, 536 s.
-15-
wojennego (w istocie powstała znacznie wcześniej10); co zaś dotyczy jej dostrzeżonych ułomności, głos oddaję recenzentom11. O nie dostrzeżonych wiem sam najlepiej.
Mówiąc krótko, gdybym dzisiaj pisał podobną książkę, napisałbym ją po prostu inaczej, a wydaje mi się to zupełnie oczywiste. Każdy w swojej pracy zawodowej powinien iść do przodu i oglądać się ha dotychczasowe wyniki z należytym krytycyzmem, raczej większym niż do dorobku bliźnich. Niemniej nie ustąpiłbym na pewno i dzisiaj zarówno w kwestii ustalenia pojęć podstawowych jak i wówczas obranej metodologii.
Tyle o podręcznikach. Generalne odrzucenie konwencji uczenia się z podręczników nie rozwiązuje przecież problemu wyboru lektur o takiej przydatności dydaktycznej, jakie większość z nas gotowa jest przyjąć. Zmiany i modyfikacje są oczywiście możliwe, nauka postępuje, jak się rzekło naprzód, a niekiedy zmienia kierunki wraz z hierarchią preferencji badawczych. Nie zmniejsza to, jeśli nie powiększa, istniejących i tak trudności. Słabe przygotowanie językowe naszych studentów i rażące ubóstwo naszych bibliotek, osobliwie w ośrodkach prowincjonalnych, wydaje się barierą nie do pokonania, przynajmniej w najbliższych latach, są bowiem nadzieje na zmiany: przy pomocy krajów bogatszych i środowisk uniwersyteckich bardziej doświadczonych , ale też za sprawą własnego, koniecznego przecież wysiłku.
Lektury dające się określić jako klasyka - z wyłączeniem tekstów historycznych: od Arystotelesa po wielkie teorie XIX wieku - należą głównie do literatury anglosaskiej, francuskiej, niemieckiej, rzadziej - włoskiej i hiszpańskiej, by przyjąć wyłącznie kryteria językowe. Tylko rzadko i wyrywkowo (por. wyżej) są dostępne w języku polskim. Projekty tłumaczeń, do niedawna w zamierzeniach Redakcji Nauk Politycznych PWN, wydają się dziś zupełnie nierealne z powodów, których wyjaśniać chyba nie trzeba.
10
Jej pierwszy zarys powstał w 1966 r, kiedy wykładałem przedmiot pod nazwą 'Historia Doktryn i Stosunków Międzynarodowych" w Wojskowej Akademii Politycznej, wówczas jeszcze zdominowanej przez profesorów cywilnych, głównie z Uniwersytetu Warszawskiego. Po ciężkiej chorobie znalazłem się na parę miesięcy w sanatorium i tam powstał pierwszy zarys książki. Sądziłem bowiem, że jestem coś winien moim słuchaczom, którzy to zresztą chyba docenili. Później były jeszcze dwie wersje skryptowe (1978 i 1980), teraz już w otwartym obiegu. Nigdy jednak nie traktowałem tego jako obligatoryjnego podręcznika i nie w tej konwencji było to pisane. Dotyczy to również cyt książki, o czym dokładniej informuję w jej wstępie.
Książka miała co najmniej kilka recenzji, nie licząc uwag nie żyjących już prof.prof. A. Bodnara i M. Sobolewskiego, którzy byli tzw. recenzentami wewnętrznymi (opiniodawcami) Wydawcy, których m.in. i za to serdecznie zachowuję w pamięci. Przyznaję jednak lojalnie, iż z rad na ogół nie skorzystałem, pozostając przy swoim zdaniu, lecz traktując koleżeńską pomoc jako akt życzliwości i to wysokiej próby. Pewną wagę przywiązuję też do recenzji R. Tokarczyka w prestiżowych "Nowych Książkach" (1985), którego uwagi krytyczne też mnie raczej nie przekonały, natomiast wielce mi pomogła głęboka refleksja filozoficzna J. Kmity na marginesie recenzji zamieszczonej we wrocławskiej "Odrze" (1986).
Niemałe nadzieje można łączyć z kreowanym niedawno międzynarodowym programem TEM-PUS (Trans-European Mobility Scheme for University Studies) wprowadzonego na pięć lat w maju 1990 r. przez radę resortowych ministrów krajów EWG w Brukseli a nastawionego na pomoc dla Europy środkowej i wschodniej gwoli podniesienia poziomu szkolnictwa wyższego w tym regionie i rozbudowę współpracy międzyuniwersyteckiej w planie dydaktycznym. Politologia warszawska - głównie odpowiedni wydział UW -nawiązał w programie TEMPUS współpracę z kilkoma uniwersytetami w Niemczech (wymiana studentów i wykładowców), można zatem powiedzieć, że program wystartuje w 1991 r.
-16-
Warto natomiast zastanowić się nad rym, co jest "klasyką"? Dziełem "klasycznym" można nazwać takie, które wychodzi naprzeciw podstawowym wyzwaniom swego czasu i owocnie próbuje odpowiedzieć na te wyzwanie, sprowadzając odpowiedź do poziomu wysokiego uogólnienia. Nie sądzę, aby wymieniać przykłady z historii myśli politycznej, gdyż wystarczy zajrzeć do dowolnego, lecz poważnego opracowania z tej dziedziny. Myśl polityczna ma to jeszcze do siebie, że zachowuje względną trwałość. Dzieje się to dlatego, iż kategorie polityki posiadają tak wysoki szczebel abstrakcji jakby zdolne były opisywać historię przez długie stulecia .
Współczesne nauki społeczne poszły daleko naprzód, rozwijają się wprawdzie nie tak lawinowo jak tzw. nauki ścisłe, ale postęp jest oczywisty. Podstawowe kategorie pozostają względnie trwałe, ale ich konfrontacja z rzeczywistością zmienia się wraz ze zmianą samej rzeczywistości. W roku 1971 harwardzki politolog Karl Wolfgang Deutsch przy udziale dwóch innych uczonych ogłosił w elitarnym czasopiśmie "Science" o postępie w naukach społecznych naszego stulecia, wyliczając dokładnie 62 pomysły i teorie, które uznał za niezbędny rynsztunek intelektualny badaczy, by mogli w ogóle pracować naukowo w jednej z tych dyscyplin, politologii oczywiście nie wyłączając .
Pomysł Deutscha przypomniał w jedenaście lat później Daniel Bell, rozwijając niektóre wątki i dopisując odpowiedni komentarz15.
"Sześćdziesiąt dwa przypadki postępu nauk społecznych w latach 1900-1985", w postaci opisanych pomysłów, szkół i wdrożeń, stworzyłyby dokumentację rozmiaru średniej biblioteki, podstawowa bibliografia liczyłaby chyba ponad 10 tys. tytułów. Jest to potężny ładunek dla zaawansowanego człowieka nauki a musiałby on temu poświęcić spory kawał życia.
Pomijając trudność percepcji - ani jedna dziesiąta tych tekstów nie jest tłumaczona na polski - jest jeszcze parę innych powodów, że nie może to stać się "katalogiem lektur" dla naszych studentów, zważywszy nadto na trudności wyboru. W końcu studia polito-logiczne zakładają podejście interdyscyplinarne. I właśnie niewiele działów możnaby wyeliminować z góry.
Trudno jeszcze zrezygnować z wiedzy, choćby typu encyklopedycznego o tym, co ważne w świecie, jeśli cechą tego świata jest lawinowy przyrost nauki, rozstrzygający przecież o pozycji krajów, społeczeństw czy chociażby grup elitarnych na listach rangowych: kto lepszy, kto gorszy.
Por. I. Berlin: Does Political Still Exist? W: Concepts Categories, Philosophieal Essays (With an Introduction by Bernhard Williams). Oxford Univ. Press 1980, s. 169 i n.; por. także R. Koselleck w Przedmowie do t I Geschichtlische Grundbegriffe. Historisches Lerikon zur politisch-sozialem Sprache in Deutschland (wyd. O. Brunner, W. Conze, R. Koselleck). Stuttgart 1971, s. III i n. oraz hasło "Ideologia" w tym zbiorze (autorstwa U. Dierse), L III (1982), s. 131 i n.
K.W. Deutsch przy udziale J. Platta i D. Senghassa: Conditions Favoring Major Advences in Social Science. "Science", t. 171 (1971), s. 450 i n.
D. Bell: The Social Sciences Sińce the Second World War. New Bninswick-New Jersey 1982 (tłum. niem.: Die Sozialwissenschaften seit 1945. Frankfurt a.M.-New York 1986).
-17-
8I9LIOTS
Dyskusyjny w szczegółach zbió