8350
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8350 |
Rozszerzenie: |
8350 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8350 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8350 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8350 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Konrad Fia�kowski
Kosmodrom
(tom 2)
Poranek autorski
Witalizacja kosmogatora [ nie ]
W��kno Claperiusa [ nie ]
Konstruktor [ nie ]
Ten, kt�ry trwa nad granic� dwu czas�w [ nie ] Jego pierwsza twarz
Ploxis
Biohazard
Elektronowy mi� [ nie ]
Poprzez pi�ty wymiar [ nie ]
Gatunek homo sapiens
Zerowe rozwi�zanie [ nie ]
Cz�owiek z aureol� [ nie ]
PORANEK AUTORSKI
Zapuka�, zamiast zadzwoni� do drzwi wej�ciowych, a gdy Robert wyszed�, sta� ju� w przedpokoju. By� �redniego wzrostu i u�miecha� si�.
� Pan do mnie? � Robert przyjrza� si� jego ubraniu. Jaka� dziwna kurtka bez guzik�w i zamka b�yskawicznego � pomy�la�.
� Tak, do pana.
� Drzwi by�y otwarte? � zapyta� Robert.
� Tak, w pewnym sensie. Ale zamkn��em je starannie.
� Dzi�kuj�. Moja �ona jest roztargniona i zawsze spieszy si� do pracy...
� Ju� pan jest �onaty? � nieznajomy przesta� si� u�miecha�.
� Tak. Ale dlaczego pan pyta?
� Oczywi�cie drobnostka. Ma�a nie�cis�o��. A przepraszam... � nieznajomy zawaha� si� przez chwil� �....pierwszy czy drugi raz?
� Nie rozumiem. Jestem po raz pierwszy �onaty. Ale niech mi pan wyja�ni...
- Naprawd� drobnostka. Tak si� tylko zapyta�em.
- Zgoda. M�j stan cywilny to �adna tajemnica. Ale niech mi pan wyja�ni, czego sobie pan ode mnie �yczy.
� Prawda. Zapomnia�em si� przedstawi�.
Nazywam si� Don.
� Don, �adne imi�... A nazwisko?
� Don ca�kowicie wystarczy. S� jeszcze pewne dodatki, ale to nieistotne. Jestem czytelnikiem pana ksi��ek.
� To mi�o. Czy mam rozumie�, �e to spotkanie to rodzaj przedpo�udnia autorskiego? � zrobi� dwa kroki w stron� nieznajomego. � A teraz grzecznie go wyprosz� � pomy�la�.
� Sk�d�e znowu. Z tak b�ahego powodu nigdy bym pana nie niepokoi�. Jestem przedstawicielem Instytutu Historii Literatury, Zak�ad... ale o tym potem. Musz� panu wst�pnie wyja�ni� par� s��w. Co, przejdziemy do pana gabinetu? �wietnie znam go z fotografii. Pana biurko, ten szacowny mebel jest ozdob�...
� Moje biurko stoi na w�a�ciwym mu miejscu, o czym mo�e si� pan naocznie przekona�. Innego w �yciu nie mia�em � Robert wskaza� nieznajomemu drzwi do gabinetu.
Zabawne � pomy�la� � ten facet z trudno�ci� mie�ci si� w granicach normy, ale czytelnik�w cz�owiek sobie nie wybiera.
Przeszli do gabinetu, w kt�rym, jak zwykle, obok ksi��ek, poutykanych na p�kach, na pod�odze le�a�y stare pisma ilustrowane, maszynopisy, rachunki i papiery o bli�ej nie okre�lonym przeznaczeniu. Obok popielniczki z niedopa�kami sta�a nie dopita fili�anka kawy.
� Gdyby pan zadzwoni� wcze�niej, zrobi�bym troch� porz�dku � powiedzia� Robert.
� Ale� drogi panie, tak pan pracowa�, tak to w�a�nie wygl�da�o... � Spostrzeg� widocznie zdziwione spojrzenie Roberta, bo zaraz doda�: � ,,Tylko cz�owiek nie zespolony ze �wiatem potrzebuje porz�dku, �eby nie zgin��". To cytat � zastrzeg� si� natychmiast.
Wiem, �e to jest cytat, i wiem, z czego � pomy�la� Robert i by� zadowolony, �e pami�ta takie r�ne niepotrzebne cytaty z autor�w, kt�rych kiedy� czyta�.
� Ale w naszym �wiecie, w naszym uk�adzie s�onecznym potrzebny jest porz�dek i pan to doskonale rozumia�. Mam na my�li pana ksi��ki � doda�.
� Wie pan, nie spostrzeg�em jako� tego...
� Historycy literatury ery wczesnoatomowej tak to ocenili.
� Ery... jakiej?
� No, pana czas�w.
� Nie bardzo rozumiem � powiedzia� Robert i pomy�la�, �e dobrze by�oby, gdyby ten cz�owiek znalaz� si� po drugiej stronie drzwi.
� Przecie� w Wyznaniach androida da� pan temu wyraz.
� Pan si� myli. Ja nie napisa�em tej ksi��ki...
� Jeszcze nie?
� Pan kpi ze mnie!
� Gdzie�bym �mia�. Zapewniam pana, napisze j� pan. Niech pan mi wierzy. M�wi� szczer� prawd�. Pisa�em przecie� prac� magistersk� na temat: Posta� androida w literaturze ery wczesnoatomowej.
� Drogi panie � Robert stara� si� m�wi� spokojnie � my si� teraz po�egnamy. Zaplanowa�em jeszcze na dzisiaj sporo pracy.
� Moja wizyta naprawd� nie potrwa d�ugo, a sprawa jest istotna.
� Nie w�tpi�, ale jednak...
� Niech mi pan pozwoli, drogi autorze, sko�czy�. Ot� powiem wprost i kr�tko: jestem kierownikiem Zak�adu Historii Literatury Ery Wczesnoatomowej.
� Zna�em takiego, co twierdzi�, �e jest admira�em Nelsonem � powiedzia� Robert.
� Ja niestety nie znam tego admira�a. Ci, kt�rzy je�d�� na czasowe stypendia historyczne, podobno si� z nim spotkali. Ale wracaj�c do rzeczy. Do pana niew�tpliwie epokowych dzie� wkrad�y si� pewne akcenty, kt�re, powiedzmy, stawiaj� pod znakiem zapytania jak najszerzej poj�t� przydatno��... Po prostu nie mo�emy pana ksi��ek poleca� jako lektury szkolnej ani w��cza� ich do podr�cznych bibliotek kosmolot�w.
� O czym pan m�wi? O kosmolotach...
� M�wi� oczywi�cie o kosmolotach pasa�erskich, tych regularnej komunikacji z Marsem � Wenus. Za�ogi kosmolot�w eksperymentalnych i dalekiego zwiadu to oczywi�cie elita intelektualna. Oni czytaj� wszystko. Ale nam chodzi o szarego ziemianina, u kt�rego mog�yby powsta� niew�a�ciwe skojarzenia.
� Pod wp�ywem lektury moich ksi��ek?
� No oczywi�cie! � Nieznajomy ucieszy� si�. � �wietnie, �e zaczynamy si� wreszcie rozumie�.
� To niech, u diab�a, ich nie czytaj�.
� Nie, to absolutnie niemo�liwe. Klasyk literatury. Miliardowe nak�ady. Sta�a pozycja stereowizji. W og�le nie wchodzi w rachub�.
� Tak, rozumiem. To chyba mo�emy si� zacz�� �egna� � powiedzia� Robert.
� Ale� pan jeszcze nie wys�ucha� mojej propozycji..
� Wi�c m�w pan kr�tko. � Powie i pozb�d� si� go wreszcie � pomy�la� Robert.
� W tej sprawie pan, jak zwykle, wychodzi od fakt�w.
� W jakiej sprawie?
� Chodzi mi o do�wiadczenie z kur�.
� Z czym?
� Z kur�. Wywo�ywanie okre�lonej reakcji kury wskutek stymulowania, po prostu dra�nienia odpowiednich o�rodk�w w jej m�zgu.
� Za pomoc� implantowanej elektrody. Ale dlaczego koniecznie z kur�?
� M�g� by� kogut. Drogi autorze, nie sprzeczajmy si� o szczeg�y. Mamy kur�, umieszczamy w odpowiednim o�rodku jej m�zgu elektrod� i dra�nimy elektrycznie ten o�rodek.
� Zgoda, ale...
� Chwileczk�. Je�li jest to o�rodek agresji, kura atakuje nie istniej�cego przeciwnika, je�li o�rodek strachu � ucieka, mimo �e nic w otoczeniu nie powinno jej do tego sk�ania�.
� Cz�owieku, o tym ja te� czyta�em.
� O tym pan r�wnie� pisa�. Ot� gdy dra-
�nimy oba te o�rodki r�wnocze�nie, zachowanie kury staje si� z�o�one: stroszy pi�ra, biega w k�ko popiskuj�c cicho.
� Dobrze, ale co mnie obchodzi ta kura?
� W warunkach naturalnych opisane przeze mnie zachowanie kury ma miejsce, gdy jej piskl�ta atakowane s� przez jastrz�bia. Kura boi si� i r�wnocze�nie chce atakowa�.
Robert ci�ko usiad� w fotelu.
� I co dalej? � zapyta�. Nieznajomy u�miechn�� si�.
� Jak to mi�o, �e lubi pan systematyczny wyk�ad. Zupe�nie jakby �y� pan w naszych czasach. Ale do rzeczy. Jest oczywiste, �e w ten spos�b jak u kury mo�na stany takie wywo�ywa� u cz�owieka. I cz�owiek odczuwa to jako w�asny, spontaniczny poryw.
� Strach bez przyczyny, agresja bez przyczyny... � Wci�gam si� w to � pomy�la� Robert.
� Bez zewn�trznej, poza elektrod�, przyczyny � skorygowa� nieznajomy.
� Stymulowana tyraliera w natarciu... Ka�dy �o�nierz bohaterem.
� Nas to ju� nie interesuje. Mamy to ju� za sob�. Natomiast pan, drogi autorze, w pomys�ach swych idzie dalej.
� Ale� ja nic takiego nie napisa�em. Jestem zupe�nie pewny.
� Ale napisze pan, i to ju� nied�ugo. Nie pami�tam wszystkich dat z pana �yciorysu, jednak zapewniam pana, �e jest to kwestia kilku lat,
� Wi�c o co panu chodzi?
� Sam pan powiedzia�: strach bez przyczyny, agresja bez przyczyny, niepok�j bez przyczyny.
� Ale co z tego?
� A nigdy pan tego nie odczuwa�? Nigdy nie zrobi� pan czego� zupe�nie dla siebie i innych nieoczekiwanego, czego�, czego przyczyny nie potrafi� pan p�niej wyja�ni�? Jaki� pomys�, nag�a, gwa�towna wewn�trzna potrzeba...
� Ale� ja nie jestem stymulowany � Robert powiedzia� to ciszej.
� Dlatego, �e nie ma pan elektrody w m�zgu? A mo�e mo�na robi� to bez elektrody.
� Bzdury!
� W pana czasach, autorze � bzdury. Ale niekoniecznie w naszych czasach. W ka�dym razie chodzi nam o unikanie niepotrzebnych skojarze� i dlatego prosi�bym pana o unikanie tego rodzaju skojarze� r�wnie� w ksi��kach, kt�re pan napisze.
� Nie bardzo rozumiem. Pan chce po prostu, abym pisa� to, co pisz�, inaczej.
� W�a�nie! Chodzi zreszt� przecie� o drobnostki.
� I po to ta ca�a komedia. Ale� panie, to niedopuszczalne. Jestem autorem. Pisz� to, co mam do powiedzenia. Dok�adnie to! Nic mniej, nic wi�cej.
� Oczywi�cie. Ma pan, drogi autorze, zupe�n� racj�. Tak w�a�nie powinno si� pisa�. Nic mniej. Nic wi�cej. Ale mo�e troch� inaczej.
� Nie, do�� tego! Pan mnie namawia do zniekszta�cania moich opowiada�! I ta ob��dna motywacja.... w imi� dobra czytelnika z kt�rego� tam wieku. �eby sobie za du�o przy czytaniu nie my�la�.
� Pan to przedstawia drastycznie, drogi autorze.
Powie raz jeszcze: drogi autorze � i wyrzuc� go za drzwi � pomy�la� Robert.
� M�wi� to, co my�l�. A ponadto, wychodz�c z pana nieprawdopodobnych za�o�e�, chce pan zmienia� utwory przysz�o�ci, korygowa� to, co dopiero zostanie napisane.
� W pewnym sensie ma pan racj�. Wychodzimy z za�o�enia, �e te niezb�dne korektury lepiej zrobi autor ni� jaki� mniej lub bardziej przypadkowy redaktor w przysz�o�ci.
� Traci pan czas. Ja nic nie zmieni� powiedzia� Robert.
� Co za czasy? Z Goethem nie mieli�my tyle k�opotu. Przerabia� Fausta wed�ug naszych wskaz�wek. O ile wiem, Hamlet pocz�tkowo te� si� ko�czy� inaczej. A dla jeszcze starszych historycznie autor�w ka�de nasze przybycie by�o objawieniem.... No c�, widz�, �e nie przekona�em pana. Nic pan nie zmieni?
� Mowy nie ma. Napisz�! Wszystko napisz�! Nieznajomy pokiwa� tylko g�ow�. W tej chwili zadzwoni� telefon. Robert machinalnie podni�s� s�uchawk�.
� Tak. S�ucham.
- ...
� Don? Jest u mnie.
- ...
� Zaraz pana Dona zapytam. M�wi, �e zaraz przyjdzie do pana, tak jak pan jest do tego przyzwyczajony � Robert powiedzia� to do nieznajomego przykrywaj�c d�oni� s�uchawk�.
� Jasne, niech przyjdzie, je�li nie mo�e inaczej � potwierdzi� nieznajomy.
� Niech pan przyjdzie. M�j adres pan zna. To do zobaczenia.
Przyjd� zaraz po niego i b�d� mia� spok�j � pomy�la� Robert. � Zdaje si�, �e nie po raz pierwszy zdarza mu si� wymkn�� spod kurateli. �e te� zdo�a� mnie wci�gn�� w t� przedziwn�
dyskusj�.
� On zaraz b�dzie � zwr�ci� si� do nieznajomego. � Kto to jest, lekarz?
� Nie, automat.
� Tak go pan nazywa.
� Nie, to naprawd� jest automat i my�l�, �e Sprawi panu niespodziank�.
� S�dzi pan, �e po dzisiejszej naszej rozmowie cokolwiek zdo�a mnie zaskoczy�?
� Je�li pan powa�nie traktuje fantastyk� naukow�, to chyba nie. Ale przejd�my do konkret�w. Mam dla pana propozycj�.
Ja te� mam dla ciebie propozycj� � pomy�la� Robert. � Ale poczekam, a� tamten zabierze ci�
wreszcie.
� S�ucham pana � powiedzia� spokojnie.
� Chcia�bym zaproponowa� panu Katedr� Literatury Naukowej Ery Wczesnoatomowej w �wiatowym Instytucie Historii Literatury. I ?0
pan na to?
� A gdzie si� mie�ci ten instytut?
� Oko�o siedmiuset kilometr�w i trzystu sze��dziesi�ciu lat st�d.
� Lat?
� No tak. W przysz�o��. Ale to niedaleko. Okolica �adna, klimat przez te kilkaset lat si� nie zmieni�. No jak, decyduje si� pan? � nieznajomy czeka� na odpowied�.
� Nie mog� porzuci� moich czas�w. Przecie� rodzina, praca. Nie napisane jeszcze ksi��ki. � Przygotowali�my automat zast�pczy. Zna
ca�� pana tw�rczo��, �yciorys � wszelkie niezb�dne szczeg�y. Niech si� pan nie obawia. W jego pami�ci zapisane s� wszystkie pana dzie�a, s�owo w s�owo. On si� nie myli. B�dzie odtwarza� je dok�adnie. Opu�ci mo�e jedynie pewne fragmenty, o kt�rych m�wili�my. Ale to w niczym nie umniejsza warto�ci pana dzie�. Wi�c co,zgoda?
� Zgoda! � wykrzykn�� rado�nie Robert. � Powinni ju� po pana przyjecha� � doda�.
� Niecierpliwi si� pan, widz�. Zaraz jedziemy. Pana zast�pca w�a�nie telefonowa�.
� M�j zast�pca?
� No tak. Nie pozna� go pan po g�osie? Jest identyczny, jak pana. Inna rzecz, �e w�asnego g�osu nigdy nie znamy. On jest w og�le identyczny. Ani rodzina, ani koledzy, ani nikt inny nie zorientuje si�, �e pan wyjecha�. Ot� i on!
� Tak bez pukania � powiedzia� Robert i nie doko�czy�.
� Poprzez czwarty wymiar, do tego mo�na si� przyzwyczai�.
� Ale� on... on jest jak ja.
� A widzi pan, nic nie przesadza�em.
� Pan... pan... � wyj�ka� Robert.
� Niech pan si� do mnie zwraca: panie Robercie � powiedzia� tamten. � Je�li przyszli�cie tu panowie w sprawie wywiadu, musz� z przykro�ci� odm�wi�. Mam dzisiaj jeszcze du�o pracy.
� Wspania�y? Prawda? Niech mi pan da r�k�, Robercie. Zostawia pan godnego zast�pc�.
Robert machinalnie poda� nieznajomemu r�k� i... znikn�li.
Gdy �ona Roberta wr�ci�a do domu, spostrzeg�a, �e na jego biurku papiery pouk�adane s� r�wno, a o��wki starannie zatemperowane. Zdziwi�a si� nieco, ale nic nie powiedzia�a. Nie wiedzia�a po prostu, �e automaty z dwudziestego czwartego wieku maj� wbudowan� potrzeb� porz�dku.
JEGO PIERWSZA TWARZ
Automaty zawiod�y. Gdy przesta� trwa� przebudzony ze snu, kt�ry trwa� dziesi�tki lat, kosmolot spada� ju� w polu grawitacyjnym gwiazdy Regulus i nic nie mog�o powstrzyma� tego upadku. Tor kosmolotu, stanowi�cy wycinek paraboli, trafia� w gwiazd�.
Katapultowa� si� w ma�ej rakietce, kt�ra zazwyczaj s�u�y�a eksploracji nieznanych planet, ale tym razem mia�a to by� eksploracja ostateczna, z kt�rej si� nie powraca.
Schodzi� do l�dowania na nieznanej planecie, nie oznaczonej na �adnych mapach Kosmosu. Patrzy�, jak ros�a i p�cznia�a w czo�owym ekranie rakietki, a� wype�ni�a go brudnobr�zow�,
jednostajn� p�aszczyzn�, z ostro zarysowan� lini� terminatora, oddzielaj�c� dzienn� p�kul� od nocnej. Podchodzi� ku planecie od strony cienia i pot�na bia�a kula Regulusa z wytryskami protuberancji z wolna znika�a poza globem prze�wiecaj�c czerwonawo przez jego atmosfer�. Potem czerwonawa po�wiata zblad�a i wszed� w sto�ek cienia.
Wiedzia�, �e wyl�duje, dokona rutynowych pomiar�w ci�nienia, sk�adu atmosfery, promieniotw�rczo�ci skorupy; tych wszystkich danych, kt�re, je�li kiedykolwiek go odnajd�, wejd� do katalog�w gwiezdnych anonimowo, jako jedne z wielu. Dane te przeka�e do nie�cieralnych pami�ci mnemotron�w, w��czy na sta�e sygna� wywo�awczy, kt�ry co dziesi�� sekund b�dzie emitowany z anten jego rakietki przez wieki ca�e, wieczno�� prawie, a� rozsypi� si� automaty nadawcze, bo energii stosu nie zabraknie. Potem umrze. My�la� o tym jak o jednej z wielu konsekwencji tego lotu, konsekwencji tego, �e by� kosmonaut�.
I wtedy w�a�nie, w�r�d trzask�w, zak��ce� us�ysza� g�osy, g�osy ludzi. Pomy�la�, �e to z�udzenie, halucynacja, kt�ra w sytuacji takiej jak ta jest prawid�owo�ci�, ale g�osy nie umilk�y.
� Uwaga, Epsi. Rakieta wesz�a w sto�ek cienia. Widzisz j�?
� Oczywi�cie. Trzymam j� na trzecim ultra-decie.
� Namierzaj j� dok�adnie. Nie wiem, czy oni pilotowali w tych warunkach.
� Wszystko w porz�dku, Tod. Wchodzi na tor eliptyczny. Uwierzy� i wiedzia�, �e b�dzie �y�. Milcza�.
Nie wiedzia�, co powiedzie� w sytuacji, kt�rej kosmonauta, prawdziwy kosmonauta, nigdy nie bierze pod uwag�. Bo szcz�liwe zbiegi okoliczno�ci zdarzaj� si� czasem na Ziemi; w Kosmosie nigdy.
� Jak twoje samopoczucie? Czy mo�emy ci w czym� pom�c?
Teraz zwr�cili si� wprost do niego i nagle zrozumia�, �e ta ca�a ich rozmowa nie ma nic wsp�lnego z regulaminowymi rozmowami pilot�w i kosmodromem. Odpowiedzia� jednak tak jak zawsze. Nie umia� ju� inaczej.
� Tu Larks. Wszystko w porz�dku. W��czam silniki hamuj�ce i schodz� spiral�. Odbi�r.
� Oczywi�cie, odbieramy ci� doskonale. Nie masz powodu do obaw.
Horyzont poja�nia�. Rakietka wychodzi�a ze sto�ka cienia. Czeka� na sygna� do w��czenia silnik�w, lecz oni milczeli.
� Wychodz� z cienia � powiedzia� wreszcie. � Dajcie sygna� do hamowania. Odbi�r.
� Nie rozumiem. Dlaczego on nie hamuje? � zapyta� jeden z nich.
� Domaga si� jakiego� sygna�u,
� A mo�e on nas nie s�yszy?
Larks pomy�la�, �e kpi� z niego, kpi� z kos-mogatora, kt�ry zaprzepa�ci� sw�j kosmolot, paruj�cy zapewne w tej chwili w atomowym �arze Regulusa, i szuka� ratunku na ich brudno-czerwonej planecie.
Odezwa� si� dopiero po chwili, gdy wiedzia�, �e jego g�os b�dzie ju� monotonnym g�osem pilota wywo�uj�cego stacj� namiarow�.
� Tu Larks. S�ysz� was dobrze. Dajcie sygna�. Odbi�r.
� Jaki sygna�?
� Powtarzam: dajcie sygna� hamowania. Odbi�r.
� Nie rozumiem. Po prostu w��cz silniki hamuj�ce.
� Teraz, za chwil�, ju�?
� Kiedy chcesz.
Nic nie rozumia�. Milcza� chwil�, a potem tonem, kt�ry nie mia� nic wsp�lnego z regulaminem, powiedzia�, co o nich my�li.
� ...Nie wyl�duj� przecie� na �lepo na tej waszej planecie. Bez waszych namiar�w nie znajd� nigdy kosmodromu � zako�czy�.
� Przecie� uchwycimy twoj� rakietk� bu-metonem, wi�c o co ci idzie? � zdziwi� si� Tod.
� Czym?...
� Bumetonem. Nie wiesz, co to jest bume-ton? Jak mu to wyt�umaczy�, Epsi?
� To taki ruchomy kosmodrom do odbierania rakietek z ni�szych warstw atmosfery � powiedzia� Epsi.
� Dobrze, ale jak mnie znajdzie ten... bume-
ton?
� O to si� nie martw. Gwarantujemy ci, �e ci� znajdzie. Zasada odszukiwania rakietki jest do�� z�o�ona w stosunku do poziomu wiedzy z twoich czas�w...
� Moich czas�w?...
� No tak. Nie s�dzisz chyba, �e ludzko�� zatrzyma�a si� w rozwoju po twoim odlocie.
� Zapewne technika posz�a naprz�d.
� Wejd� wi�c w atmosfer� i o reszt� si� nie
martw.
Larks nacisn�� stery. Poczu� si�� wgniataj�c� go w fotel, kt�ry automatycznie dopasowa� si�
do kszta�tu jego cia�a. Horyzont planety, widoczny teraz jako bia�awy, wyra�nie zagi�ty �uk, w kt�rym gin�y gwiazdy, przesun�� si�, znikn�� z ekranu czo�owego i pojawi� si� w ekranie umieszczonym ponad g�ow� Larksa. Rakietka mierzy�a w tarcz� planety. Potem us�ysza� gwizd, wysoki wibruj�cy gwizd, i spostrzeg� b��kitny, subtelny p�omie�, pe�zaj�cy od dziobu wzd�u� pancerza rakietki. Obraz planety w ekranach zadr�a�, zmatowia� i rozp�yn�� si� w jednostajn� szarzyzn�. Rakietka wesz�a w g�rne warstwy atmosfery.
S�ysza� wyra�ne tykanie altimetru odmierzaj�cego kilometry dziel�ce go od powierzchni planety. Patrzy� na jego wskaz�wk� spadaj�c� z wolna ku zeru. � A je�li nie zd���? � pomy�la�.
� Tu Larks, zosta�o jeszcze pi��dziesi�t kilometr�w do powierzchni planety � powiedzia� w ko�cu.
� Tak, wiemy. � Odpowied� przysz�a natychmiast.
� Tego waszego... kosmodromu nie widz�...
� Jeste� ju� w nim.
� Nie �artuj, jeszcze tylko trzydzie�ci kilometr�w...
� Epsi, s�yszysz? On nam nie wierzy.
� Nie wymagaj od niego za du�o, Tod.
� Nie �artujcie, prosz� was... przecie� jeszcze chwila i uderz� tam w ska�y...
� Jeste� nad oceanem.
� Wszystko jedno... wi�c w ocean...
� On jest niecierpliwy, Epsi.
� To charakterystyczne dla ludzi tego okre
su. Znalaz�em to w�a�nie w mnemotronie... No dobrze, zwi� ju� pole, Tod.
I nagle tykanie altimetru usta�o. Wskaz�wka zawaha�a si� przez moment, a potem spad�a na zero. Larks nie poczu� nic, �adnego przyspieszenia towarzysz�cego zazwyczaj hamowaniu rakietki.
� Co si� sta�o? � zapyta� po chwili. � Alti-metr wskazuje zero.
� W porz�dku. Wyl�dowa�e�.
� Ale przecie� nie by�o hamowania, przyspiesze�...
� L�dowa�e� na bumetonie � odpowiedzia� Epsi, jakby to t�umaczy�o ju� wszystko.
Kpi� ze mnie � pomy�la� i wiedzia�, �e jest z�y jak kto�, komu usuni�to krzes�o przy siadaniu w przestrzeni grawitacyjnej.
� Wi�c co, u pod�wietlnego protona, mam teraz robi�? � zapyta�.
� Otworzy� w�az i wyj��.
� Do oceanu?
� Jeste� w bumetonie.
� S�uchajcie, ludzie, zrozumcie. Ten wasz bumeton czy inne urz�dzenie. Nie znam tego. Tak, jestem niedorozwini�ty, zap�niony w rozwoju kosmonauta, kt�ry lata siedzia� w metalowym pudle, podczas gdy wy zdobywali�cie t� planet�. Zrozumcie to.
I wtedy Larks us�ysza� zmieszany gwar g�os�w. S�ysza� wyra�nie kogo� nawo�uj�cego go po imieniu i jaki� bas dyskutuj�cy o jego kosmolocie. Wt�rowa�y mu g�osy piskliwe, be�kocz�ce... Nagle wszystko ucich�o.
� Otwieraj w�az � us�ysza�. To by� g�os To-da.
� Co... co to by�o? � zapyta�.
� Nic wa�nego. Chcieli ci� us�ysze� i na sil� wpakowali si�- w kana�.
� Kto?
� No, ca�a reszta... Niewa�ne. Otw�rz wreszcie ten w�az. Nie rozumiem, na co czekasz.
� �al mu opuszcza� rakiet�. Ch�� posiadania, to by�o dla nich charakterystyczne... jest to w mnemotronach...
� Nie u nich, to by�o wcze�niej, Tod. Larks docisn�� he�m skafandra i opar� d�onie o d�wigni� �luzy. Waha� si�, ale trwa�o to moment. W ko�cu niczym nie ryzykuj� � pomy�la� i nacisn�� d�wigni�. �luzy rozsun�y si� bezszelestnie. Nie us�ysza� nawet �wistu powietrza powodowanego wyr�wnywaniem ci�nie�. Wyjrza� przez otwart� �luz�, ale na zewn�trz ciemno�� by�a zupe�na, czer� wi�ksza ni� znana mu wieczna czer� Kosmosu.
� S�ucha j ce, gdzie jestem? S�yszycie mnie? Gdzie jestem? � krzycza� coraz g�o�niej.
� W bume... � zacz�� Tod, ale Epsi przerwa� mu w p� s�owa.
� Jeste� na kosmodromie.
� Tu jest ciemno. Nic nie ma.
� Przygotowa�e� o�wietlenie, Tod?
� Zapomnia�em.
� Trudno, na�wietlimy �ciany. Pochwa�a ci si� za to nie nale�y.
� Uczy�em si� instrukcji obs�ugi, ale tam nic o o�wietleniu nie by�o.
� Kiedy� to si� rozumia�o samo przez si� � powiedzia� Epsi. Larks nie zrozumia�. Pomy�la�, �e anabioza, w kt�rej trwa� na pok�adzie kosmolotu, pozostawi�a w tkankach jego m�zgu ja
kie� �lady. Chcia� im to powiedzie�, ale nagle spostrzeg�, �e na zewn�trz wstaje fioletowy �wit, �e wszystko, co jest poza �luzami, staje si� �wiat�em. Rakietka sta�a si� czym�, co �wieci�o, i otoczona by�a ze wszech stron fioletow� po�wiat�.
� Jest ju� jasno, Larks, prawda? Zwleka� chwil� z odpowiedzi�, ale Epsi czeka� na ni�.
� Tak, jest ju� jasno � powiedzia�.
� Czy ten kolor �wiat�a ci odpowiada?
� Je�li wam odpowiada...
� Hm... to niezupe�nie tak, ale w ko�cu niewa�ne. Wyjd� z rakietki.
Wyszed� na zewn�trz, osun�� si� po klamrach w�azu i stan�� na elastycznej, uginaj�cej si� powierzchni. Przypomina to podmok�� ��k� � pomy�la� i nagle u�wiadomi� sobie, �e po raz pierwszy na tej planecie pomy�la� o Ziemi.
� Wyszed�em � powiedzia� zdecydowanie � to, na czym stoj�, ugina si�. Czy utrzyma m�j ci�ar?
� Nie ma obawy. Stoisz na polu si�owym.
� Na czym?
� Na polu si�owym. Jest elastyczne, ale wytrzymalsze od ka�dego materia�u, kt�ry zna�e� na Ziemi.
� Kiedy wyjdziecie po mnie?
� Zabieramy ci�, ale nikt po ciebie nie wyjdzie.
� Nie rozumiem... dlaczego?
� Powiedzmy, �e takie s� u nas obyczaje.
� Dziwne. Wiele zmieni�o si� od mego odlotu z Ziemi;
� Za wcze�nie jeszcze, by� m�g� o tym s�dzi�.
� Mo�e...
� Na razie mo�esz zdj�� he�m. Przygotowali�my dla ciebie ziemsk� atmosfer�.
� Jak to dla mnie?
� Po prostu zsyntetyzowali�my j� wed�ug najlepszych ziemskich wzor�w. Specjalnie dla ciebie.
� A wy?
� Nam nie jest to potrzebne � powiedzia� Epsi i umilk�.
� Niepotrzebne?
� On tego nie rozumie, Epsi � wmiesza� si� Tod.
� Nie mo�e rozumie�.
Larks nie zastanawia� si� d�u�ej nad tym, co powiedzia� Epsi. To wszystko wydaje si� nierealne � pomy�la�. � Jest w ka�dym razie zbyt skomplikowane, bym poj�� to od razu. W ich zachowaniu jest co� obcego.
� Zdejmuj� he�m � powiedzia� g�o�no. Zsun�� he�m i poczu� zapach lasu. By�o w tym zapachu co� jeszcze. Przez chwil� nie m�g� sobie u�wiadomi�, sk�d zna ten zapach, a� wreszcie poj��, �e jest to powietrze znad g�rskiego strumienia rozbryzguj�cego si� o g�azy poros�e mchem. Zrobi� kilka g��bokich wdech�w. Tod us�ysza� to widocznie.
� Dobra robota, co?
� Wol� powietrze bezwonne � powiedzia� Larks. � Takie jak to tutaj zostawili�my na Ziemi. To nie jest powietrze dla kosmonaut�w. Je�eli wr�c� na Ziemi�, b�d� nim oddycha�, je�eli nie... wol� bezwonne.
� Niewa�ne � powiedzia� Epsi. � Przenosimy ci� do twej kabiny. � I wtedy Larks spostrzeg�, �e rakietka zasnuwa si� fioletow� mg��, kontury jej zacieraj� si� i gin�. Chwil� ogarnia�a go fioletowa po�wiata, a gdy znik�a, spostrzeg�, �e jest w kabinie kosmolotu.
� To... to przecie� kabina mego kosmolotu.
� Masz racj�.
� Dok�adnie, dok�adnie moja kabina. Nawet w autolektorze widz� wiadomo�ci o Regulusie, kt�re przes�uchiwa�em... wtedy... przed opuszczeniem kosmolotu.
� Wszystko jest na swoim miejscu � powiedzia� Epsi.
� Wi�c jestem w moim kosmolocie?
� W jego kopii, dok�adnej kopii ograniczaj�cej si� do kilkunastu pomieszcze�...
� Ale przecie� kosmolot sp�on��, sp�on�� w atomowym ogniu Regulusa. Nie mog�em zmieni� toru jego lotu i opu�ci�em go... S�yszysz, Epsi, on sp�on��... Jak mog� znajdowa� si� we wn�trzu kosmolotu, kt�rego nie ma...
� Powiedzia�em ju�, to tylko kopia. W pewnym sensie byli�my w jego wn�trzu, zanim sp�on��, i zdobyli�my informacj� potrzebn� do jego odtworzenia. Gdzie� musisz przecie� przebywa�... tu, na tej planecie. To by�o najprostsze i najwygodniejsze rozwi�zanie. Mogli�my oczywi�cie sami co� wymy�li�, ale obawiam si�, �e pope�niliby�my przy tym wiele b��d�w. Nie jeste�my znawcami twoich czas�w...
� Wi�c to nie jest kosmolot?
� Nie. Sp�jrz w ekrany. S� szare, gwiazd w nich nie wida�.
� Rzeczywi�cie, gwiazd w nich nie ma.
� Mogliby�my oczywi�cie odtworzy� tw�j kosmolot ze wszystkimi szczeg�ami, zasymulo-wa� prac� silnik�w i ruch gwiazd w ekranach, ale nie o to przecie� idzie. Tw�j lot si� zako�czy�. Tw�j kosmolot nie istnieje. Jeste� na planecie kr���cej wok� Regulusa, a to jest sztuczne �rodowisko, twoje �rodowisko, z kt�rego naj�atwiej b�dzie ci si� dostosowa� do warunk�w nowej cywilizacji ludzkiej, prawdziwej cywilizacji.
� My�lisz, �e on co� z tego zrozumia�, Epsi? � zapyta� Tod.
Epsi nie odpowiada�. Larks rzeczywi�cie nie rozumia�, ale w tej chwili nie przyzna�by si� do tego za �adn� cen�. Patrzy� na znajome sprz�ty, na ��ko pami�taj�ce kszta�t jego cia�a, na niewielki wideogram, na kt�rym wychodzi� z w�azu rakietki, zrobiony wtedy, gdy wr�ci� ze swego pierwszego lotu wok� Ksi�yca. Wszystko by�o tu jak tam, w kosmolocie.
Chwil� sta� nieruchomo, a potem wyszed� do dyspozytorni. Pulpit sterowania, odtworzony we wszystkich szczeg�ach, by� ciemny i martwy. Nie p�on�o nawet �wiat�o kontrolne stosu, kt�re p�onie zawsze od chwili uruchomienia kosmolotu, w czasie wszystkich jego podr�y, a� do chwili, gdy jego wrak, skierowany w tarcz� S�o�ca, wyparuje w jego p�on�cych gazach. Spojrza� w ekrany. By�y matowoszare, wszystkie. Przeszed� wzd�u� nich, podszed� do drzwi prowadz�cych do g��wnego szybu, chcia� je otworzy�, lecz nie ust�pi�y.
� Tam nie ma ju� nic � powiedzia� Epsi. � Nie odtwarzali�my dalszych segment�w kosmolotu.
� To... to wszystko odtworzyli�cie bezb��dnie... idealnie. Ile� informacji musieli�cie przekaza� z kosmolotu, by by�o to mo�liwe. � Larks stan�� przed drzwiami i patrzy� w ich po�yskliw� szar� powierzchni�.
� Zapewniam ci�, �e mie�ci si� to swobodnie w granicach naszych mo�liwo�ci.
Larks sta� jeszcze chwil�, a potem wolno, nie odwracaj�c si� i nie zmieniaj�c tonu g�osu, zapyta�:
� Powiedz, Epsi, kim wy naprawd� jeste�cie?
� Lud�mi.
� Lud�mi? Ale przecie� to niemo�liwe, by przez te lata, nie tak wiele znowu lat, gdy trwa�em w anabiozie, post�p by� tak ogromny.
� To niewa�ne, Larks.
� Nie wierz�. Nie wierz�. S�yszysz?! Nie jeste�cie lud�mi. Oszukujecie mnie...
� Wi�c kim wed�ug ciebie jeste�my?
� Mieszka�cami tej przekl�tej brunatnej planety. Przejrza�em was, s�yszysz?! Przejrza�em! � krzycza� i s�ysza� pod�wi�k w�asnego g�osu pod kopu�� dyspozytorni.
� Mogli�my to przewidzie�, Epsi � powiedzia� Tod. Epsi milcza� chwil�.
� Nie masz racji, Larks � powiedzia� w ko�cu. � Spr�buj� ci� przekona�.
� Tu s�owa nie wystarcz�,
� Jeste� zarozumia�y, Larks, typowy przedstawiciel swojej rasy. Czy s�dzisz, �e obca cywilizacja stara�aby si� przekonywa� ciebie o czymkolwiek?
� Nie wiem. Zale�a�oby to zapewne od tego, do czego by�bym im potrzebny,
� Logiczne � powiedzia� Tod.
� By� mo�e � zgodzi� si� Epsi. � Spr�buj� przekona� ci� inaczej.
� Poczekaj, sam si� przekona. Teraz jest pod dzia�aniem silnej emocji i trudniej percypuje.
� Mimo to spr�buj�. Dlaczego uwa�asz, �e spotkanie z obc� cywilizacj� na tym globie jest bardziej prawdopodobne ni� spotkanie z lud�mi?
� Wasza technika nie jest technik� ludzi...
� Odpowiedz na pytanie.
� Zgoda. Uwa�am, �e spotkanie ludzi jest bardziej prawdopodobne, ale to byliby ludzie, nie... g�osy.
� Jak mam to rozumie�?
� Zwyczajnie. Gdyby�cie byli lud�mi, powita�by mnie normalny kosmonauta w skafandrze i przewi�z� zwyczajn� ma�� rakietk� do bazy, prawdziwej bazy, bia�ej kopu�y wpraso-wanej mi�dzy ska�y.
� Bumeton upraszcza to wszystko � powiedzia� Tod.
� Ale to nie jest l�dowanie. To nie jest nic... Kosmonauta traktowany jest przez was jak bia�kowa przesy�ka.
� Przesadzasz.
� Ani troch�.
� A baza... Po co ci baza? � wtr�ci� si� Epsi. � Przecie� to, co przygotowali�my dla ciebie, jest wygodniejsze. Znasz tu ka�dy k�t.
� Ale to jest klatka... klatka, rozumiecie?
� A czym�e by� tw�j kosmolot w pr�ni?
� Nigdy klatk�. Mog�em nim sterowa�... mog�em wreszcie wyj�� na zewn�trz i wystrzeli� si� w Kosmos...
� Je�li ci o to idzie, dorobimy tu wyj�cie. B�dziesz m�g� w skafandrze spacerowa� po planecie... b�dziesz mia� rakietk� do lot�w zwiadowczych... Chcesz?
Larks nie odpowiedzia�. Patrzy� w matowe ekrany dyspozytorni, a w�a�ciwie jej kopii, a potem zapyta�:
� Powiedzcie, co naprawd� chcecie ze mn� zrobi�?
� Zrobisz, co zechcesz, oczywi�cie w pewnych rozs�dnych granicach.
� Do czego jestem wam potrzebny?
� Nie rozumiem...
� No wam, obcym istotom o odmiennej strukturze...
� Niestety, on nie wierzy, �e jeste�my lud�mi, Tod � powiedzia� Epsi.
� I nie wiem, czy zdo�asz go przekona�. To b�dzie niewykonalne.
� Ale� to nic prostszego. Przyjd�cie do mnie. S�yszycie?
� Zobaczysz nas na ekranie � Epsi odezwa� si� pierwszy. � To jestem ja, Epsi.
Wielki ekran czo�owy zap�on�� i Larks zobaczy� w nim wysokiego m�czyzn� w dziwnym, mieni�cym si� stroju, spaceruj�cego wolno wzd�u� szpaleru palm. W dali, za ��t� pla�� pieni�o si� morze.
� Ale�... ale� to jest Ziemia.
� Tak, to jest Ziemia...
� Rozumiem, widzia�em ci� tam, na Ziemi, a teraz przyjdziesz tu, do dyspozytorni, zobacz� twoj� twarz i b�d� ju� wiedzia�, �e jeste� cz�owiekiem, bo by�e� na Ziemi... Czy tak?
�- Niezupe�nie.
� Nie rozumiem.
� Nie przyjd� do ciebie do dyspozytorni ani teraz, ani jutro, nigdy. Nikt do ciebie nie przyjdzie.
� Dlaczego?
� Przypuszczam, �e mi nie uwierzysz. Nie istnieje nic takiego, co mog�oby do ciebie przyj��.
� Nie... nie rozumiem... nic nie rozumiem... Ja... ja chyba ju� nie my�l� sprawnie jak cz�owiek... Ta anabioza... Nic nie rozumiem.
� Uspok�j si�. Spr�buj� ci wyt�umaczy�...
� Chwileczk� � przerwa� Tod. � Mia�e� jeszcze mnie zobaczy� w ekranie.
� To w tej chwili niewa�ne � Epsi nie pozwoli� mu doko�czy�.
� Dla mnie wa�ne, Epsi. On jest cz�owiekiem. Chcia�bym, �eby kto� powiedzia�, �e mnie widzia�.
� Mo�esz si� ogl�da� przy pomocy transin-formator�w.
� To nie to samo, Epsi.
� Prze�lij si� do psychoanalizator�w. One przekonaj� ci�, �e istniejesz naprawd�...
� Ja nie w�tpi�, tylko...
� Nie przerywaj. Zajmujemy si� teraz Lar-ksem.
� Dlaczego on chce, �ebym zobaczy� ten tele-wizjogram w�a�nie z nim? � zapyta� Larks.
� Niewa�ne. Chcia�e� wiedzie�...
� Tak. Chc� wiedzie�.
Larks przeszed� do pulpitu steruj�cego i siad� w fotelu kosmogatora. Patrzy� w ekran. Palmy si� sko�czy�y i morze by�o coraz bli�ej. M�czyzna szed� wprost ku falom. U jego st�p bie
g�o co�, co Larks pocz�tkowo wzi�� za psa, lecz gdy przypatrzy� si� temu bli�ej, zrozumia�, �e jest to automat, automat, jakiego nigdy jeszcze nie widzia�.
� A wi�c, Larks, mniej wi�cej w sto dwadzie�cia lat po twoim odlocie, sprawdzili�my to, ludzko�� zrealizowa�a techniczne przenoszenie si� w czasie...
� W czym?
� W czasie, oczywi�cie w przesz�o��. Mo�na si� by�o przenie�� do dnia wczorajszego, miesi�c, sto lat, tysi�c w przesz�o��.
� S�dzicie, �e jest to mo�liwe?
� W twoich czasach niewiele ludzi w to wierzy�o. Ale dwie�cie lat potem rozpocz�y si� podr�e w czasie. Natomiast z przestrzeni� ludzko�� radzi�a sobie gorzej. Pr�dko�� �wiat�a ogranicza mo�liwo�� eksploracji cz�owieka przy pomocy kosmolot�w. Ponadto kosmonauta nie mo�e sto lat trwa� w anabiozie. Tak wi�c spos�b podr�owania, kt�ry ty stosujesz, nie mia� wielkich perspektyw. Jak pami�tasz, by�y nawet teorie dotycz�ce liczby gwiazd, kt�re mo�e zbada� cz�owiek ze wzgl�du na maksymalny czas trwania anabiozy...
� Tak, oczywi�cie...
� To te� zosta�o przezwyci�one. Ludzko�� nauczy�a si� przesy�a� pot�ne ilo�ci informacji z pr�dko�ci� �wiat�a, w postaci wi�zki fal elektromagnetycznych...
� I co z tego?
� Mo�liwo�ci przesy�u informacji sta�y si� wystarczaj�ce, by przesy�a� w ten spos�b ca�� informacj�, jaka stanowi osobowo�� cz�owieka.
� Co... osobowo��?
� Jest to technicznie trudne, ale mo�liwe. Tam, na Ziemi, ekstrahuje si� informacje z m�zgu cz�owieka i wysy�a si� je w postaci wi�zki fal elektromagnetycznych w Kosmos.
� I wtedy cz�owiek przestaje istnie�? � zapyta� Larks.
Epsi nie odpowiedzia�. Larks bezmy�lnie patrzy� w ekran, w kt�rym cz�owiek doszed� do twardej, zmoczonej pian� fal warstwy piasku, odciskaj�c w niej �lady swych st�p.
� Nie... � Epsi m�wi� jakby z wysi�kiem � nie przestaje istnie�. W�druje w Kosmosie jako niezmienna wi�zka fal. To trwanie, w kt�rym czas dla niego nie istnieje.
� Nie istnieje, a� fala dojdzie do transfor-matorii... � doda� Tod.
� Do czego?
� Stacji przetwarzaj�cej. Jeste� na jednej z takich stacji.
� Tu zgrupowane s� urz�dzenia, w kt�rych informacja mo�e si� przetwarza�. Urz�dzenia te grupuj� ca�� informacj�, zapami�tuj� j�... i cz�owiek zaczyna my�le�. Jego osobowo�� przechowywana jest w transformatom tak d�ugo, jak d�ugo jest to potrzebne.
� Wi�c wy... wy jeste�cie osobowo�ciami...
� Nie, Larks � Epsi powiedzia� to twardo � my jeste�my lud�mi, lud�mi � rozumiesz. A czy sekwencje naszych dozna� przewodzi bia�ko, czy s� to impulsy w sieci krystalicznej � to nie jest istotne.
� Ale przecie� was nie ma...
� I co z tego. Widzimy przez receptory automat�w, sterujemy automatami, kt�re wykonuj� ka�de nasze polecenie, mo�emy bada� planety,
odkrywa� nowe s�o�ca, dotrze� do najdalszych mg�awic...
� Nie, to zbyt nieprawdopodobne. Nie wierz� wam. Zreszt�, je�eli nawet to jest prawd� � Larks zawaha� si� przez moment � to co z tego?...
� Potem wracamy na Ziemi�. � Odpowied� Epsi by�a natychmiastowa. � Wracamy na Ziemi� i nasza osobowo�� jest modyfikowana informacj� uzyskan� w Kosmosie, pami�tamy to wszystko, co�my widzieli... pami�tamy wyniki bada�...
� I jeszcze nie powiedzia�e� mu tego, co stanowi istot� naszych podr�y, Epsi, nie powiedzia�e� mu o zgodno�ci czasowej.
� Powiem mu o tym. Widzisz, Larks, taka eksploracja Kosmosu niewiele by�aby warta, gdyby�my wracali na Ziemi� dziesi�tki czy setki lat p�niej do innych, niezrozumia�ych dla nas czas�w, takich, jakimi czasy naszej cywilizacji s� dla ciebie.
� A jakie� macie inne wyj�cie?
� Przesuni�cie czasowe w przesz�o��.
� Nie rozumiem.
� Wysy�amy najpierw transformatorie do wszystkich planet wok� uk�adu s�onecznego. Wysy�amy przy pomocy zwyk�ych kosmolot�w, ale kosmoloty te cofamy w czasie o tysi�ce lat, tak �e stacje te przemierzaj� Kosmos przed na-szym urodzeniem, przez wieki ca�e, a potem czekaj� na nas na wybranych planetach. Wtedy dopiero podr�ujemy. Je�li odleg�o�� jakiej� gwiazdy od Ziemi wynosi dziesi�� lat �wietlnych, cofamy si� w czasie o dwadzie�cia lat, wypromieniowujemy si� jako wi�zka fal ku tej
gwie�dzie, przybywamy tam po dziesi�ciu latach, prowadzimy tam badania, dziesi�� lat na powr�t i wracamy dok�adnie w nasze czasy...
� W ten spos�b mo�na by prowadzi� badania najdalszych mg�awic. Ale ja wiem, �e to nieprawda... Nie oszukacie mnie.
� Oczywi�cie przesy�anie takie jest mo�liwe przy wykorzystaniu po drodze transformatorii przesy�owych, bo fala informacji osobniczej ze wzgl�du na zak��cenia powinna trafia� do transformatorii co jakie� dziesi�� lat.
� Wi�c wy...
� My zmierzamy do gwiazd odleg�ych od S�o�ca o setki lat �wiat�a. Ta transformatoria na Regulusie jest dla nas tylko stacj� przesiadkow�. Spo�r�d nas nikt jeszcze nie wraca na Ziemi�. W drodze powrotnej pojawimy si� tu za sto i wi�cej lat.
Larks podni�s� g�ow� i wtedy znowu ujrza� ekran. Na ekranie w zielonym sarkofagu spoczywa� cz�owiek, kt�ry przedtem, szed� ku morzu. Oczy mia� przymkni�te, a nad nim pochyla�y si�, lekko faluj�c, przedziwne twory. W tyle za nim p�on�a r�owa po�wiata, przybieraj�c chwilami intensywnie czerwony odcie�. Larks spostrzeg�, �e zmiany te s� rytmiczne.
� Patrzysz w ekran? � zapyta� Epsi.
� Tak, tam to cia�o w sarkofagu, a nad nim te automaty...
� To moje cia�o w anabiozie. Widzisz przygotowania do emisji osobowo�ci w Kosmos. To nieistotne szczeg�y � doda� Epsi i ekran zszarza�.
Larks wsta� i rozpocz�� spacer tam i z powrotem wzd�u� ekran�w. Nagle us�ysza� g�osy.
� Sp�jrz, prawdziwy cz�owiek, tutaj na Regulusie.
� To jeszcze jeden fantom stworzony w transformatorii... Nie wierzcie w to. To fantom! Urz�dzenie ok�amuje nas � g�os by� przenikliwy, ostry.
� Cz�owiek, prawdziwy cz�owiek � ci�gn�� pierwszy g�os.
� Rusza si�, chodzi. Mo�e porusza� r�k�, zamiast sterowa� automatem.
� Widzicie, w ten spos�b te� mo�na przemierza� Kosmos.
Nagle g�osy umilk�y.
� Chcieli ci� zobaczy� � powiedzia� Tod. � Oni widz� albo wideotroni�, albo automaty. Ty jeste� dla nich atrakcj�.
� .A kim... kim oni s�?
� Osobowo�ci eksploruj�ce Kosmos. I wtedy nagle Larks zatrzyma� si�. � Do��... do�� ju� tego � wyszepta�. � Nie oszukujcie mnie. Zaczynam rozumie� to przedstawienie. � Cofn�� si� dwa kroki, a� plecy jego dotkn�y ekran�w, � Rozumiem... trzymacie mnie tu w klatce i obserwujecie... obserwujecie cz�owieka. Macie ju� wideogramy z Ziemi, a teraz chcecie wiedzie� co� o jej mieszka�cach. Wyobra�acie sobie ich tak, jak tamtego m�czyzn� w ekranie... Prawdziwy cz�owiek i nieprawdziwe szczeg�y...
� Ale po co, w jakim celu mieliby�my to robi�? � przerwa� mu Epsi.
� Bo podoba wam si� Ziemia... jej ziele�, jej niebo, morze... Nie, nic z tego. Niczego nie dowiecie si� ode mnie. Nie u�atwi� wam zdobycia tej planety... nigdy...
� O czym on m�wi, Epsi? � G�os Toda dociera� do Larksa zniekszta�cony.
� Nie oszukacie mnie... wy, kosmiczne twory.
� On bredzi, Epsi. Powinni�my dzia�a�.
� Te g�osy... te bajeczki o w�dr�wkach w czasie i przestrzeni. Zgin�, wiem, �e zgin�, ale m�wi� wam, nie dostaniecie tej planety.
� Ale� Larks... � Epsi bezskutecznie stara�
si� mu przerwa�.
� Nie dostaniecie. Mimo ca�ej waszej techniki, waszych p�l si�owych, waszych bumeto-n�w. Nie wiecie jeszcze, co to jest cz�owiek!
� Jeste�my lud�mi! � Epsi krzykn�� to z
jak�� desperacj�.
� Nie k�am. Poka� twarz.
Potem ciszej ju� i niezupe�nie pewnie powiedzia�:
� No to... przyjd� tu.
� Wiesz, �e nie mo�emy. � Nie mo�ecie? Wy, kt�rzy kopiujecie kosmoloty, mo�ecie skopiowa� cz�owieka. Przyjd�cie tu jako kopie. A mo�e w�a�nie ja mam by� tym wzorem, matryc� do powielania, i teraz...
� C� wymy�li�e� znowu?
� Po prostu przechodz� teraz testowe badania. A potem b�dziecie kopiowa� setki, tysi�ce takich jak ja... i wysy�a� na Ziemi�.
Larks zamilk�. Epsi odczeka� jeszcze chwil�, jakby spodziewaj�c si�, �e Larks powie co� jeszcze, ale Larks milcza�.
� W��cz biotrony, Tod � odezwa� si� wreszcie Epsi.
Larks us�ysza� wysoki, subtelny ton i wydawa�o mu si�, �e ton ten wydaj� �ciany kopii.
kosmolotu. Chcia� co� jeszcze powiedzie�, ale nie zd��y�.
� Ten archiwalny kosmonauta jest ju� wy��czony � powiedzia� Tod. � Doskona�a kopia, jedyna w swoim rodzaju. Trzeba by j� tylko nieco przestroi�...
� Nie, Tod. Tego nam robi� nie wolno. To jest cz�owiek, prawdziwy, pe�nowarto�ciowy cz�owiek, odtworzony idealnie wed�ug orygina�u, kt�ry sp�on�� w atmosferze... Nie wolno nam tego robi�, bo my przecie� tak�e jeste�my lud�mi.
Zbudzi� si� i czu� pustk� w g�owie. Potem przypomnia� sobie wszystko. Wtedy us�ysza� g�os:
� Przyjdzie do ciebie cz�owiek. � To m�wi� Tod.
� Tu, do kosmolotu?
� Nie, otw�rz drzwi do szybu.
� Ale� tam nic nie ma.
� Zr�b to jednak.
Larks podszed� do drzwi i napar� na nie. Podda�y si� lekko. Owia� go ciep�y podmuch, kt�ry by� fioletow� mg��. Na chwil� wszystko znikn�-�o, a potem opar zamykaj�cy korytarz rozwia� si� i Larks wszed� na niewielk� prostok�tn� platform�, zawieszon� w�r�d spiral dziwacznej konstrukcji. Czu�, jak platforma ugina si� lekko pod jego ci�arem, lecz dopiero po chwili zrozumia�, �e stoi na polu si�owym. Wok�, w wielkiej sklepionej hali, kt�rej sklepienia domy�la� si� tam, gdzie spirale nik�y w mroku, nie spostrzeg� niczego, co odbiega�oby od monotonii spiral-
nych konstrukcji. B��kitnawe �wiat�o przes�cza�o si� z do�u i gdy wyjrza� poza kraw�d� platformy, zobaczy� podstawy spiral nikn�ce w niebieskawej mgle. Sta� chwil� nieruchomo, a potem chcia� zawr�ci� do korytarza, kt�rym przyszed�. Wtedy w�a�nie jedna z najbli�szych spiral zadrga�a tworz�c po�yskuj�cy walec, us�ysza� szum, cichy, na granicy s�yszalno�ci niemal, spirala rozp�k�a si� i przy jego platformie sta�a rakietka. Nie by�a podobna do rakiet, jakie zna� z Ziemi, ale wiedzia�, �e to jest rakietka, i jej wyd�u�one kszta�ty �wiadczy�y, �e s�u�y do lot�w w atmosferach planet. W�az by� otwarty. Chcia� przej�� �luzy, ale wtedy poczu� na ramieniu czyj�� d�o�.
� Ja wejd� pierwszy � powiedzia� stoj�cy za nim m�czyzna � fotel pilota jest g��biej, a pilotem jestem w�a�nie ja. Tam w �rodku jest ciasno i z trudno�ci� mo�na si� przecisn�� mi�dzy przyrz�dami � wyja�ni�.
Potem Larks widzia� ju� tylko jego plecy, szerokie plecy kosmonauty w b�yszcz�cym skafandrze, znikaj�ce w otworze w�azu. Wszed� za nim i zaj�� wolny fotel, cofni�ty nieco poza fotel pilota. Tamten siedzia� ju� i ponad jego ramieniem Larks patrzy� w nieliczne dziwaczne, obce wska�niki, jarz�ce si� zielonkawym �wiat�em, rozrzucone na ciemnym prostok�cie pulpitu sterowania. Ale pilot by� cz�owiekiem, prawdziwym cz�owiekiem. A mo�e to tylko zr�czna kopia � pomy�la� Larks.
� Startujemy ku Tarancie � powiedzia� pilot.
� To druga planeta Uk�adu?
� Zgadza si�,
� D�ugi to b�dzie lot? Niezbyt tu wygodnie w tej kabinie � doda� Larks chc�c usprawiedliwi� jako� sw� ciekawo��.
� Liczy si� tylko lot w atmosferze planety. Przez Kosmos idziemy nadszybko�ci�. Czas prawie si� zatrzymuje i nawet nie spostrze�esz momentu, gdy osi�gniemy planet�.
� Relatywistyczne spowolnienie czasu?
� Tak. Z tym, �e rozp�dzamy i hamujemy rakietk� polem grawitacyjnym. Dlatego te� nie odczujesz �adnych przyspiesze�.
� W polu grawitacyjnym wszystkie cia�a spadaj� jednakowo.
� O, w�a�nie. Prawo to odkryto na Ziemi w epoce, z kt�rej pochodzisz.
� Dobre kilka wiek�w wcze�niej.
� Teraz, gdy potrafimy przenosi� si� w czasie kilka wiek�w w t� czy w tamt� stron�, to nie ma znaczenia... � My�lisz?
� Oczywi�cie, Larks. Ja urodzi�em si� kilkaset lat po tobie i co z tego? Podr�ujemy razem jedn�, niewygodn� rakietk�. Wierzysz chyba wreszcie, �e istniejemy naprawd�.
� Jednak jeste�cie inni, wy... ludzie z przysz�o�ci. Tak was chyba nale�y nazywa�.
� Nie wiem... mo�e. Nasz �wiat jest w ko�cu inny od waszego.
� Pola si�owe, przenoszenie w czasie, trans-misje psychiki.
� Nie tylko to...
� A co wi�cej?
� Niewa�ne. Wychodzimy z nadszybko�ci. Taranta przed nami. Larks spojrza� w ekran i zobaczy� w nim zie-
lonkaw� planet�, kt�rej tarcza ros�a niemal w oczach. W swych dotychczasowych lotach widzia� wiele r�nych planet, kt�rych tarcze ros�y z wolna, wype�niaj�c czo�owe ekrany gwiazdolot�w, ale zauwa�alnego wzrostu �rednicy k�towej planety nigdy nie obserwowa�. Zrozumia� nagle, z jak ogromn� szybko�ci� porusza si� ich
rakieta.
� W�a�ciwie po co tam lecimy? � zapyta�.
� Nie m�wili ci?
� Nie. Nie pytali nawet, czy chcia�bym lecie�.
� Automaty wykry�y tam co� interesuj�cego.
� Co takiego?
� Trudno powiedzie�. Relacje ich by�y
mgliste.
� Mgliste... relacje waszych automat�w. Ale przecie� one chyba nie s� zdolne do mglistych
relacji.
� Tym bardziej nas to dziwi.
� I st�d ta wyprawa.
� Tak. Pierwsza od lat wyprawa ludzi na
planet�.
� Uwa�acie Tarant� za nieciekaw� planet�?
� Wr�cz przeciwnie. Starannie j� badaj� nasze automaty. Po prostu w naszych czasach nie ma zwyczaju wysy�a� ludzi na eksploracj� znanej planety z l�dowaniem, spacerami w skafandrze po jej powierzchni i tym wszystkim, co, jak s�ysza�em, stanowi�o najwy�sz� atrakcj� dla staro�ytnych kosmonaut�w... W tej postaci cz�owiek odkrywa tylko nowe planety.
� Z t� atrakcj� to przesada � powiedzia� Larks i przypomnia� sobie, jak kiedy�, jeszcze
jako m�ody pilot, z wolna topi� si� w bagnie cywilizowanej planety Wenus, jak b�oto zalewa�o szyb� jego skafandra i biega�y po niej paj�-kopodobne owady o skomplikowanej �aci�skiej nazwie.
� Zazwyczaj steruje si� automatami z pojazdu kr���cego po �lepej orbicie wok� badanej planety � powiedzia� pilot.
� A ciebie jednak wys�ali.
� Ciebie te�. Tym gorzej dla nas.
� Pocz�tkowo my�la�em, �e chc� dla mnie znale�� jakie� zaj�cie... i wymy�lili ten lot na Tarant�. Lot z prawdziwym cz�owiekiem, bo ty jeste� prawdziwym...
� Znale�liby ci inne zaj�cie albo najpro�ciej wprowadziliby ci� w anabioz�. Taki lot wymaga od nich sporo uwagi.
� Wi�c dlaczego mnie wzi�li? Nie znam waszych automat�w, sposobu prowadzenia bada�...
� Od tego jestem ja � powiedzia� pilot.
� Wi�c dlaczego...
� Bo musi lecie� dwu ludzi. Tak jest optymalnie.
� Ale to jeszcze nie wyja�nia, dlaczego polecia�em ja?
� By�e� po prostu gotowy. By�e� jedynym gotowym cz�owiekiem.
� Nie rozumiem � Larks wychyli� si� z fotela, by zobaczy� twarz pilota, ale by�a ona bez wyrazu. Pilot patrza� w ekran. � Nie rozumiem � powt�rzy�.
� Nie szkodzi. Uprzedzili mnie o tym.
� O czym?
� �e nie b�dziesz rozumia�. To w niczym nie przeszkadza.
� Nie przeszkadza, w czym?
� W eksploracji Taranty. Oni maj� racj� � doda� jako wyja�nienie � oni zawsze maj� racj� i to na pewno nie jest ci potrzebne do przeprowadzenia bada�.
� Ale ja chc� wiedzie�... po prostu wiedzie�.
� Po co? Je�eli ci to jest niepotrzebne.
� Jak to? Chc� wiedzie� � to normalne. Nie chc� dzia�a� na �lepo, nic nie rozumie� z tego, co robi�. Nie jestem, automatem.
� Nie bardzo pojmuj�, o co ci chodzi... Jeste� cz�owiekiem, ale co z tego...
Larks pomy�la�, �e pilot kpi z niego, i umilk�. Wsun�� si� g��biej w fotel i czeka�. Pilot nacisn�� klawisz na pulpicie sterowania i wzrost tarczy Taranty w ekranie usta�. Natomiast z wolna zacz�a wirowa�. Rozumia�, �e wytworzone w silniku grawitacyjnym pole, setki tysi�cy razy silniejsze od ziemskiego, w ci�gu kr�tkiej chwili wstrzyma�o ruch rakietki ku planecie. Wiedzia� o tym, lecz nie m�g� w to uwierzy�.
� Jak daleko jest planeta? � zapyta�. . � Wchodzimy w jej atmosfer� � powiedzia� pilot. � Musz� odszuka� w przybli�eniu w�a�ciwe miejsce. Mo�emy z tym mie� k�opoty.
� Nie znasz wsp�rz�dnych.
� Niezupe�nie dok�adnie. Automaty, kt�re wr�ci�y, nie by�y w zupe�nym porz�dku.
� Nie dzia�a�y?
� Gorzej. Dzia�a�y �le. Ich pami�� zosta�a uszkodzona, cz�ciowo starta...
� Wskutek czego?
� To w�a�nie mamy zbada�.
� Wi�c jak znajdziemy to miejsce?
� Mamy przybli�one wsp�rz�dne... a poza
tym mo�e kt�ry� z automat�w b�dzie si� jeszcze odzywa�.
� One tam zosta�y?
� Prawie wszystkie.
� I mamy je zabra�?
� Po co? Ten cybernetyczny szmelc?! Niech tam zostanie. Zbadamy, co tam w�a�ciwie si� sta�o.
Ziele� planety znikn�a z ekranu i weszli w atmosfer�, przebijaj�c cienkie warstwy bia�ych chmur. Opary rozst�powa�y si� na wieleset metr�w przed nimi i Larks wiedzia�, �e to pole si�owe rozrywa te chmury tworz�c tunel, w kt�rym opada rakieta. Wreszcie zobaczy� powierzchni� planety. Pilot te� j� spostrzeg�. Przycisn�� jak�� d�wigni� i rakietka zawis�a nieruchomo.
� Atmosfera planety nad nami. Koniec lotu � powiedzia�.
� Dlaczego nie opadamy?
� Zr�wnowa�yli�my grawitacj� planety. Silnik naszej rakiety pracuje. Sp�jrz na chmury. Op�ywaj� nas szerokim �ukiem z obu stron i znowu si� ��cz�.
� A ta szara p�aszczyzna w dole to r�wnina?
� Ocean.
� I mamy w nim l�dowa�?
� Nie. Musimy znale�� w nim obiekt.
� To chyba nic trudnego. Je�li znamy jego wsp�rz�dne...
� Obiekt, kt�ry si� przesuwa.
� Jak to przesuwa?
� Nie jest to jedyna z zaskakuj�cych cech tego obiektu � powiedzia� pilot. Wykona� obr�t wraz z fotelem i wtedy ma�y, szary dotychczas ekran, umieszczony na wysoko�ci jego g�owy,
rozjarzy� si� b��kitnaw� po�wiat�. W jego rogu rozb�yska� i przygasa� jasny punkt.
� Widzisz, jaki� automat nas wzywa � powiedzia�,
Rakietka zachwia�a si� w si�owym polu swego silnika, a potem zacz�a spada�. Pilot wyr�wna� jej lot tu� nad oceanem, tak �e Larks widzia� brunatne fale przelewaj�ce si� kilkadziesi�t metr�w ni�ej. Potem ustawi� rakietk� tak, �e rozb�ysk zaj�� centraln� pozycj� w ekranie. Larks nie odczu� �adnego przyspieszenia, tylko grzbiety fal rozmaza�y si� w brudnobrunatn� p�aszczyzn�.
� Zaraz zobaczysz ten obiekt � powiedzia� pilot.
� Dlaczego lecimy tak nisko, tu� na