8127
Szczegóły |
Tytuł |
8127 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8127 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8127 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8127 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
John Crowley
P�ne lato
Prze�o�y�a: Iwona ��towska
Tytu� orygina�u: Engine Summer
Data wydania: 1997
Data wydania oryginalnego: 1979
Spis tre�ci
PIERWSZY KRYSZTA� WIELE �YWOT�W
PIERWSZA FASETA
DRUGA FASETA
TRZECIA FASETA
CZWARTA FASETA
PI�TA FASETA
SZ�STA FASETA
SI�DMA FASETA
�SMA FASETA
DRUGI KRYSZTA� �MIECH KUTERNOGI
PIERWSZA FASETA
DRUGA FASETA
TRZECIA FASETA
CZWARTA FASETA
PI�TA FASETA
SZ�STA FASETA
SI�DMA FASETA
�SMA FASETA
TRZECI KRYSZTA� LIST OD DOKTOR BOOTS
PIERWSZA FASETA
DRUGA FASETA
TRZECIA FASETA
CZWARTA FASETA
PI�TA FASETA
SZ�STA FASETA
PIERWSZA FASETA
DRUGA FASETA
TRZECIA FASETA
CZWARTA FASETA
PI�TA FASETA
Dla Lance Bird, bo podziela moj� opini�, �e wtr�ty i dygresje stanowi�
najciekawszy element
opowie�ci.
�w cz�owiek rzek�: Sk�d ta niech��? Gdyby� s�ucha� przypowie�ci, sam zmieni�by�
si� w
przypowie��; to dobry spos�b, by unikn�� wszystkich codziennych trosk.
Drugi na to: Got�w jestem i�� o zak�ad, �e i to zdanie jest przypowie�ci�.
Pierwszy odpar�: Wygra�e�.
Drugi stwierdzi�: Niestety, jedynie w przypowie�ci.
Pierwszy na to: Nie, w rzeczywisto�ci. W przypowie�ci ponios�e� kl�sk�.
Franz Kafka
Przypowie�ci i paradoksy
PIERWSZY KRYSZTA�
WIELE �YWOT�W
PIERWSZA FASETA
Zasn��e�?
Nie. Czuwam. Mia�em zamkn�� oczy. Kazano mi zaczeka�, a� pozwol� je znowu
otworzy�.
A wi�c unie� powieki... Co widzisz?
Ciebie.
Czy jestem...
Przypominasz... moj� znajom�. Tamta dziewczyna by�a ni�sza. Wszystkie anio�y s�
takie
wysokie?
Co jeszcze widzisz?
Traw�, na kt�rej siedzimy. To jest trawa?
Co� w tym rodzaju.
Przez szklany dach widz� niebo. Och, aniele, czy to mo�liwe?
Oczywi�cie.
Dotar�em tutaj. W�a�nie tu. On mia� racj�, m�wi�c �e tego dokonam... Aniele!
Widz�
chmury pod nami!
Oczywi�cie.
Odnalaz�em ci� wreszcie. Najwi�ksza ze strat zosta�a dzi�ki mnie wynagrodzona.
Tak. Zagin�li�my, a ty nas odnalaz�e�. Byli�my �lepi i dzi�ki tobie
przejrzeli�my na oczy.
Tak si� sk�ada, �e nie mo�esz tu d�ugo pozosta�, a zatem...
Czego oczekujesz?
Twojej opowie�ci.
Tym w istocie jestem, prawda? Moj� w�asn� opowie�ci�. Zgoda, b�d� opowiada�, ale
to
d�uga historia. Mam j� przedstawi� w ca�o�ci?
Zacznij od pocz�tku i nie przerywaj, a� sko�czysz. A� nadejdzie kres twojej
historii.
Od pocz�tku... Skoro uto�sami�em si� ze swoj� opowie�ci�, zapewne i dla mnie
istnieje
pocz�tek. Czy mam zacz�� od chwili narodzin? Czy one stanowi� pocz�tek? M�g�bym
powiedzie� najpierw o twojej srebrnej r�kawicy; o srebrnej r�kawicy i kuli...
Zaczn� jednak od
Ma�ego Domostwa i opowiem, jak si� dowiedzia�em o istnieniu takich przedmiot�w;
w ten
spos�b pocz�tek b�dzie r�wnie� ko�cem. Zreszt� i tak powinienem opisa� najpierw
Ma�e
Domostwo, bo stamt�d wyszed�em i tam spodziewam si� zako�czy� w�dr�wk�. Na dobr�
spraw�
przez ca�y czas jestem w Ma�ym Domostwie. Tam jest moje miejsce; jego istota
stanowi zarazem
esencj� mnie samego. Gdy m�wi� o sobie, zazwyczaj mam tak�e w pami�ci Ma�e
Domostwo.
Nie potrafi� go dok�adnie opisa�, bo z moj� przemian� i ono si� zmieni�o. Gdy
sta�em si� inny,
zosta�o we mnie przekszta�cone. Z drugiej strony jednak, kiedy ci o sobie
opowiem, zrozumiesz,
czym jest Domostwo, a raczej, jakie mo�e by�.
Przyszed�em na �wiat w pokoju mbaby � matki mojej matki. Zgodnie z obyczajem
sp�dzi�em tam najwcze�niejsze dzieci�stwo. Pok�j mbaby pami�tam lepiej ni� inne
z tysi�cy
pomieszcze� Ma�ego Domostwa. To by�o jedyne miejsce, kt�re pozosta�o
niezmienione; jego
�ciany zawsze wygl�da�y tak samo, chocia� w miar� jak ros�em pozornie si�
przemieszcza�o, bo
s�siednie pokoje i �ciany podlega�y ustawicznym przesuni�ciom. Mieszkanie mbaby
nie by�o tak
stare jak pierwotne gniazdo, wzniesione przez �wi�tego Andy�ego � serce Ma�ego
Domostwa,
pe�ne ciasnych klitek z szarych blok�w porowatego kamienia anio��w, gdzie
skrywano wszelkie
tajemnice. Pok�j mbaby nie przypomina� r�wnie� znajduj�cych si� na obrze�ach
Ma�ego
Domostwa �wietlistych nierealnych komnat o widmowych �cianach, kt�re zmienia�y
si� co dnia i
harmonijnie ��czy�y z otoczeniem. Mbaba mieszka�a po stronie poranka, niedaleko
�cie�ki;
�ciany pokoju by�y drewniane, a glinian� pod�og� okrywa�y szmaciane chodniki;
pe�za�o po niej
mn�stwo �uk�w, raz nawet przypl�ta� si� czarny w�� i mieszka� tam przez dziewi��
dni.
S�oneczny blask od wczesnego ranka, jak fala wpada� �wietlikami do
pomieszczenia; znika� po
po�udniu, nim zapalono lampy. Do mbaby mo�na by�o zajrze� od zewn�trz, bo nad
jej pokojem
by�a kopu�ka z otworami na bokach i pomalowanymi na czerwono okiennicami, kt�re
trzaska�y
szarpane wiatrem.
Przyszed�em na �wiat po po�udniu; ko�czy� si� listopad. Niemal wszyscy
mieszka�cy
powr�cili ju� do ciep�ych pieleszy Ma�ego Domostwa; na zewn�trz pozosta�a
zaledwie garstka.
Zgromadzono wszelkie zapasy na zim�, du�o chleba �wi�tej Bei i zwyk�ej �ywno�ci.
Moja matka
przesiadywa�a u mbaby; towarzystwa dotrzymywa�a im Salwa �miechu, gaw�dziarka i
ceniona
znachorka w jednej osobie. Chrupa�y w�oskie orzechy, popijaj�c je wod� z sokiem
malinowym,
gdy zacz�� si� por�d. Tak m�wiono.
Imi� nadane mi przez gaw�dziark� brzmia�o Potok S��w. Nazwa�a mnie tak, bo z
pocz�tkiem zimy szybciej rw� potoki i wiatr silniej dmie w�r�d pustych �odyg.
Wywodz� si� z linii, kt�rej znakiem jest D�o�; nasz patron to �wi�ty Roy oraz
�wi�ty
Dean. Wiele os�b z naszej linii nosi imiona zwi�zane z mow�. Matka nazywa si�
Jedno S�owo,
mbaba za� ma na imi� Taka Mowa.
Bywaj� tak�e odniesienia do r�k i d�oni � na przyk�ad Siedmior�ki albo Kciuk. W
mojej
relacji Ma�e Domostwo b�dzie przedstawione tak, jak widzi je linia D�oni.
Narrator spod znaku
Li�cia albo Ko�ci przedstawi�by odmienn� wizj�.
Srebrna kula i r�kawica... Mia�em wtedy siedem lat. By� listopad. Pami�tam
doskonale,
bo tamtego dnia po raz pierwszy w �yciu stan��em przed gaw�dziark�, co spotyka
ka�dego
siedmiolatka, mniej wi�cej w rocznic� narodzin.
Okiennice w kopule nad pokojem mbaby postukiwa�y cicho. Zadar�em g�ow�, by
popatrze� jak mbaba zsuwa si� po sznurowej drabince, wisz�cej u otworu wyci�tego
w kolistym
sklepieniu. Karmi�a ptaki. W promieniach s�o�ca wr�ble pofrun�y za ni� do
pokoju z g�o�nym
trzepotem skrzyde�; ich bia�e odchody plami�y szmaciane chodniki rozci�gni�te na
pod�odze.
Dzie� by� ch�odny i dlatego mbaba opatuli�a g�ow� w�ochat� chust�, obszyt�
fr�dzlami. Stopy
mia�a bose, ale ozdobione pier�cieniami.
Matka powiedzia�a mi, �e mbaba coraz bardziej zamyka si� w sobie, jak cz�sto
bywa ze
starymi lud�mi. Mia�a racj�; z dzieci�stwa pami�tam, �e mbaba sp�dza�a coraz
wi�cej czasu w
swoim pokoju. W gruncie rzeczy nie by�a jednak sama, bo pod �cianami sta�y kufry
i komody
oznaczone wyobra�eniem D�oni � w�asno�� ziomk�w z naszej linii, powierzona
mbabie. Te
rze�bione skrzynie przypomina�y... plastry miodu. Stanowi� obraz Ma�ego Domostwa
�
st�oczone ciasno, pe�ne tajemnic i niezwyk�ych opowie�ci. Ka�da z niezliczonych
szuflad jest
opatrzona znakiem i ozdobiona rze�bionym wzorem � zale�nie od rodzaju ukrytych w
�rodku
przedmiot�w. Kufry powsta�y, by chroni� sw� zawarto��... a tak�e legendy o
zagadkowych
przedmiotach trzymanych w Ma�ym Domostwie, o ich przeznaczeniu i tajemnej
wymowie.
Mbaba nie by�a samotna, bo mia�a przy sobie mn�stwo pami�tek, zamkni�tych w
szufladach
kufr�w i kom�d opatrzonych znakiem D�oni.
Le�a�em go�y pod ci�kim kocem na pos�aniu mbaby. Obserwowa�em j�, s�ucha�em,
jak
mamrocze do siebie, kr���c po mieszkaniu z palcem przy zapadni�tych bezz�bnych
ustach;
chyba pr�bowa�a co� sobie przypomnie�. Po chwili zrezygnowa�a i si�gn�a po
fajk�. Ma w
swoim pokoju star�, bardzo pi�kn� fajk� z zielonego szk�a, uformowan� w kszta�t
cebuli i
zawieszon� na �a�cuchach pod kopu�owym sklepieniem. Odchodzi od niej pi��
zwisaj�cych
lu�no, gi�tkich jak w�e, cybuch�w o jaskrawych barwach. G�ruje nad nimi
metalowa kula w
kszta�cie g�owy �wi�tej Bei; w otwarte usta wsuwa si� kostki odkrytego przez ni�
chleba.
Mbaba trzyma�a w palcach p�on�c� zapa�k�, a drug� r�k� wk�ada�a turkusowe
okruchy
chleba wyj�te z bary�ki. Przytkn�a do nich zapa�k�, si�gn�a po jeden z
cybuch�w i dmuchn�a
w ustnik. Ciemny p�cherzyk uni�s� si� z dna wodnej fajki i dotar� na
powierzchni�, a z
metalowych ust wydoby�a si� smuga dymu. Szerokie r�owe pasma oplot�y �a�cuch,
ulatuj�c w
g�r� ku sklepieniu. Posta� mbaby gin�a w r�anej mgle; smugi dymu wydobywa�y
si� z jej ust i
nozdrzy. Przyjemny jest aromat chleba �wi�tej Bei � lekki i korzenny, zalatuj�cy
spalenizn� i
�agodny... to wo� o wielu r�nych nutach. Na j�zyku czuje si� smak inny od
zapachu, jakby si�
pr�bowa�o... wszystkiego. Mo�na go por�wna� z czymkolwiek... ze wszystkim. To
smak
jedzenia: suszonych owoc�w, kwaskowatych zi�, orzech�w laskowych, niekiedy
w�gla
drzewnego albo mlecza, odn�y konika polnego, ziemi, jesiennego poranka, �niegu.
My�la�em o
tym, wci�gaj�c dym w nozdrza; zerwa�em si� z ��ka i owini�ty kocem pobieg�em
boso po
zimnej pod�odze ku mbabie, z u�miechem kiwaj�cej na mnie r�k�. Przytuli�em si�
do niej.
Chrz�kn�a, si�gaj�c po m�j cybuch. Mbaba, moja matka i ja siedzieli�my tak,
pal�c i
rozmawiaj�c.
� Kiedy�my w�drowali... � powiedzia�a mbaba, a ja st�umi�em chichot, bo
wiedzia�em,
jak� histori� zamierza mi przypomnie�. Tamtego ranka mia�a ich do wyboru tyle,
co
przedmiot�w ukrytych w rze�bionych skrzyniach, wybra�a jednak opowie�� z czas�w
w�dr�wki.
� Kiedy�my jeszcze w�drowali, bardzo dawno temu... tak dawno, �e nie by�o
w�wczas
mowy o �yciu podobnym do obecnego, ani o naszych liniach, ani o powstaniu Ma�ego
Domostwa... Tak czy inaczej, �wi�ty Andy pewnego dnia opad� z si�. Siedmiokro�
tak si�
zatraci�, kiedy�my w�drowali, a moja opowie�� dotyczy jednej z owych chwil.
Os�ab�, bo ci�gn��
w�z �wi�tego Roya, za�adowany skarbami z Wielkiego Domostwa. Rozpalono ogniska,
przy
kt�rych grzali si� ludzie. Zadziwieni, ci�gn�li t�umnie do wozu �wi�tego
Andy�ego, chocia� do
zamkni�tych na g�ucho szuflad i tak nie mogli si� dosta�. �wi�ty Andy ch�tnie
posiedzia�by w
cieple i co� przek�si�, lecz nie mia� chwili spokoju, bo gromady ciekawskich
przychodzi�y
ogl�da� niezwyk�y w�z. W ko�cu rzek�:
� Je�li mi pozwolicie usi��� na chwil� i nieco odetchn��, dla waszej uciechy
postaram
si� uczyni� cud.
Na te s�owa gapie pozwolili, by usiad�, lecz nie dali mu jad�a ni napoju.
Znu�ony
czekaniem na odruch dobrej woli uzna�, �e tylko cud mo�e poprawi� nastr�j.
Pierwszy raz zebra� si� w sobie, by to uczyni�. Wyci�gn�� z szuflady srebrzyst�
r�kawic�,
kt�ra zacz�a cicho popiskiwa�, ledwie j� wci�gn�� na d�o�; potem wydoby� ga�k�
wydaj�c�
podobne d�wi�ki. Pokaza� ciekawskim te przedmioty, kt�re wzbudzi�y og�lne
zainteresowanie.
Tak mi si� przynajmniej wydaje. �wi�ty Andy z ca�ej si�y cisn�� graj�c� ga�k� w
nocn� ciemno��.
Wszyscy s�yszeli, jak metal obija si� o ga��zie drzew. �wi�tobliwy cz�owiek nie
opu�ci�
ur�kawicznionej d�oni. Wkr�tce ga�ka powr�ci�a i wyl�dowa�a na r�kawicy �wi�tego
lekko
niczym ptak. Wszyscy os�upieli. �wi�ty Andy rzuca� ga�k� raz po raz, a gapie
klaskali i gwizdali.
Za ka�dym razem d�ugo jednak trzeba by�o czeka� na powr�t srebrzystego pocisku;
gwizdy i
oklaski cich�y z wolna, a� w ko�cu ludzie oznajmili:
� Znudzi� nas tw�j cud. Poka� co� innego. � �wi�ty Andy przeczuwa�, �e niejedn�
sztuczk� m�g�by wykona�, u�ywaj�c srebrzystej r�kawicy i po�yskliwej ga�ki, ale
nie mia�
poj�cia, jak si� do tego zabra�. Widzowie szturchali go kijami i rzucali
z�o�liwe uwagi. W ko�cu
schowa� r�kawic� i ga�k�, a potem oznajmi�:
� Uczyni� wnet inny cud. Zobaczycie na w�asne oczy bezz�bnego cz�owieka, kt�ry
je
surowe mi�so. � Otworzy� szeroko usta, by wszyscy si� przekonali, �e nie ma ani
jednego z�ba.
Sama wygl�dam teraz jak �wi�ty Andy.
Ludzie uznali, �e pokaz zapowiada si� ciekawie. By�a tylko jedna trudno��: nie
mieli
surowego mi�sa. Andy bardzo zg�odnia�, tote� odpar� skwapliwie, �e zadowoli si�
gotowanym.
Gapie przynie�li jad�o i postawili je przed �wi�tobliwym m�em, kt�ry nagle
otworzy� szeroko
usta i pokaza� gapiom pi�kne, mocne, bia�e z�biska. Szarpa� i �u� mi�so, k�api�c
szcz�kami i
zgrzytaj�c g�o�no od czasu do czasu, by gapie wszystko s�yszeli i widzieli.
Gdy zjad�, co mu dano, podni�s� si� i wyszed�, nim widzowie och�on�li ze
zdumienia. Nie
by�o ono jednak tak wielkie, by ich powstrzyma�o od zabrania srebrzystej
r�kawicy i ga�ki.
Dlatego nie mog� wam ich pokaza� na dow�d, �e m�wi� prawd�. Co� si� jednak
zachowa�o.
Pod koniec opowie�ci mbaba zwykle wstawa�a i z oczyma utkwionymi w szufladkach
podchodzi�a do rze�bionej komody; wodzi�a po niej opuszkami palc�w, a� trafi�a
na odpowiedni
znak. Tym razem wyci�gn�a drewnian� szkatu�k� w kszta�cie ust. Rozpromieni�a
si�,
wydobywszy pi�kne, l�ni�ce, bia�e z�by �wi�tego.
� Sztuczna szcz�ka � wyja�ni�a. � Wszystkim pasuje. � W�o�y�a cudo do ust i
przesun�a j�zykiem na w�a�ciwe miejsce. Wyszczerzy�a z�by, abym m�g� je
dok�adnie obejrze�.
� Taki to by� cud � doda�a na koniec. � �wi�ty Andy u�y� sztucznej szcz�ki,
wiekowej
jak inne przedmioty w moim pokoju. A jednak wygl�da jak nowa.
* * *
To si� zdarzy�o w si�dm� rocznic� moich narodzin. Prawie dziesi�� lat temu... O
co
chodzi?
Mniejsza z tym. M�w dalej, prosz�.
Co ci� zaskoczy�o w mojej opowie�ci?
M�w dalej.
A zatem... Si�dma rocznica. Co siedem lat odwiedzamy gaw�dziark� obeznan� ze
sprawami naszej linii, by przyjrza�a si� zawarto�ci Archiwum i sprawdzi�a, co z
nas wyros�o. Nie
mam poj�cia, czemu wybrano si�demk� oraz jej wielokrotno�ci. Mo�e dlatego, �e
cyfra siedem
wyst�puje w rozmaitych wyliczankach. Prze�y�em dwie si�demki z ok�adem i z
w�asnego
do�wiadczenia mog� powiedzie�, �e w prze�omowym roku cz�owiek si� zmienia...
jest bardziej
sob�. Mi�dzy rocznicami chodzimy niekiedy do gaw�dziarki po wsparcie w trudnej
chwili lub
pomoc w zrozumieniu samego siebie; zwyczajowo ka�dy udaje si� do niej, ledwie
sko�czy lat
siedem, czterna�cie, dwadzie�cia jeden, dwadzie�cia osiem. Ostatni rok pierwszej
si�demki to
czas r�y.
Skoro mam wyja�ni�, co to za pora, musz� najpierw wspomnie� o czw�rdzbankach, o
doktor Boots i jej Rejestrze, o Przymierzu, katastrofie i zniszczeniu �wiata
anio��w... Mo�e ta
moja opowie�� w og�le nie ma pocz�tku?
DRUGA FASETA
Gaw�dziarka, do kt�rej mbaba mnie zaprowadzi�a, mia�a na imi� Barwa Czerwieni.
Przyja�ni�y si� od dziecka. Mbaba wspomnia�a, �e Barwa Czerwieni w m�odo�ci by�a
przypisana
do linii Wody i nazywa�a si� Wichura. Dopiero gdy zmieni�a imi�, zacz�a
poznawa� Archiwum i
zosta�a gaw�dziark�.
� Nie zna�a w�wczas sekret�w naszej linii � t�umaczy�a mbaba, przygotowuj�c mnie
do
tego spotkania. Jej oddech zmienia� si� w delikatn� bia�� mgie�k�. � Dopiero
kilka lat temu
wzi�a si� za jej studiowanie.
� Od moich narodzin?
� Na dobr� spraw� zajmowa�a si� tym ju� wcze�niej � odpar�a mbaba. � Nie jest to
jednak odleg�a przesz�o��. � Byli�my gotowi do wej�cia. � Tak czy inaczej,
wszyscy
powiadaj�, �e jest bardzo m�dra i doskonale zna wszelkie tajemnice linii D�oni.
� Jakie tajemnice?
� Na przyk�ad twoje! � Mbaba poci�gn�a mnie za ucho. � Kto jak kto, ale ty
powiniene� to rozumie�.
Gdy wyszli�my z pokoju, doda�a:
� Barwa Czerwieni mieszka obok �cie�ki. Lubi przys�uchiwa� si� krokom
przechodni�w mijaj�cych jej pokoje.
�wi�ty Roy (mam rzecz jasna na my�li Roya Mniejszego, a nie Roya Wielkiego)
powiedzia�, �e �cie�ka sama uk�ada si� pod stopami. Ma�e Domostwo rozrasta�o si�
stopniowo.
Wok� starego gniazda powstawa�y z latami du�e i ma�e pomieszczenia z��czone
�cianami jak w
plastrze miodu, lecz nie tak regularne. Domostwo zajmowa�o stoki wzg�rz i brzegi
strumienia;
by�y tam schody i w�skie korytarze. Pokoje r�ni�y si� kszta�tem i wielko�ci�;
nie by�o dwu
takich samych. W ogromnych pomieszczeniach sta�y rz�dy kolumn, w ma�ych
po�yskiwa�y
zwierciad�a; tysi�ce wariant�w. Dawne, niezmienne komnaty w �rodku domostwa,
nowe i
niesta�e u jego kra�c�w. �cie�ka bieg�a spiralnie przez najstarsze pomieszczenia
ku �rodkowym
pokojom, a potem dalej, na zewn�trz, ku osikowym gajom, gdzie linia Klamry mia�a
swoje drzwi
po wieczornej stronie. Z Ma�ego Domostwa mo�na by�o wyj�� tylko �cie�k�. Trzeba
si� tam
urodzi�, by trafi� do �rodka. �cie�ka z pozoru niczym si� nie r�ni od swego
otoczenia; sama
uk�ada si� pod stopami. Ta nazwa oznacza szlak biegn�cy przez wszystkie
pomieszczenia. Jedno
przechodzi w drugie; kto nie wie, jak biegnie �cie�ka, mo�e b��dzi� w
niesko�czono��.
Do mieszkania Barwy Czerwieni sz�o si� d�ugo, ci�gle w stron� dawnego gniazda.
Wiekowe komnaty o �cianach z kamienia by�y ch�odne latem, ciep�e i przytulne
zim�. Tu
przesiadywa�y gaw�dziarki, �ledz�c bieg swych linii i plot�c z nich paj�cz�
sie�, kt�ra ogarnia�a
ca�e domostwo. W komnacie gaw�dziarki panowa� p�mrok. Nie wida� tam nieba jak u
mbaby.
W dachu otwiera�y si� w�skie �wietliki wype�nione jasnozielonym szk�em; mn�stwo
w nim by�o
powietrznych p�cherzyk�w. Mbaba po�o�y�a mi r�k� na ramieniu i dono�nym g�osem
zawo�a�a
po imieniu Barw� Czerwieni. Ze �rodka dobieg� �miech, a mo�e pokas�ywanie. Mbaba
wci�gn�a
mnie do pokoju.
Po raz pierwszy by�em w tak starej komnacie. �ciany wzniesiono z blok�w szarego
kamienia zwanego przez nas anielskim. Niekt�re zosta�y starannie obrobione;
owalne prze�wity
(podobno ka�dy z kamiennych blok�w ma w �rodku taki otw�r) tworzy�y cztery
okienka. �wiat�o
wpadaj�ce przez szklane tafle sufitu pozwala�o dostrzec za oknami ma�e kaskady
spi�trzonych
w�d strumienia.
Mbaba pomog�a mi wygodnie usi���. Stara�em si� zachowa� spok�j. Czeka�em, co
b�dzie
dalej. Barwa Czerwieni wysz�a z s�siedniego pomieszczenia, spojrza�a na mbab� i
wybuchn�a
�miechem. Kiedy unios�a ramiona w powitalnym ge�cie, bransolety zad�wi�cza�y na
przegubach
r�k. By�a starsza od mbaby i nosi�a wielkie okulary, kt�rych szk�a po�yskiwa�y,
gdy kiwa�a g�ow�
w odpowiedzi na powitalne s�owa. Usiad�a naprzeciwko mnie, podci�gn�a bose
stopy i opar�a
ramiona na kolanach. Milcza�a, nie spuszczaj�c ze mnie bystrych oczu ukrytych za
l�ni�cymi
okularami. Kiedy si� wreszcie odezwa�a, s�owa wypowiadane d�wi�cznym i
umiej�tnie
modulowanym g�osem p�yn�y niespiesznie jak krople oliwy. Nie wszystkie
potrafi�em
zrozumie�.
Podczas rozmowy Barwa Czerwieni wyci�gn�a z sakiewki gar�� okruch�w chleba
�wi�tej Bei i owin�a je niebiesk� bibu�k�; po chwili trzyma�a w palcach grubego
skr�ta. Z
kieszeni wyj�a d�ug� zapa�k� i skin�a na mnie, �ebym usiad� obok niej.
Podszed�em z
oci�ganiem, chocia� mbaba wykona�a ponaglaj�cy gest. Barwa Czerwieni poda�a mi
zapa�k� i
patrzy�a z uwag�, jak pocieram j� o chropowaty kamie� i, trzymaj�c drewienko
obiema r�kami,
przypalam jej skr�ta. Wyd�te policzki gaw�dziarki zapad�y si�, gdy ha�a�liwie
wydmuchn�a
r�owy ob�oczek. Szczere i przyjazne zaciekawienie w jej wzroku sprawi�o, �e si�
zarumieni�em
i u�miechn��em jednocze�nie.
� Witaj � rzuci�a, pal�c chleb. � Mi�y z ciebie dzieciak. Ch�tnie z tob�
porozmawiam.
Nie zdradz� ci wszystkich tajemnic, ale jestem pomocna i wyrozumia�a. Nie ma
powodu do
obaw. Wiem, �e czujesz si� dziwnie, ale wkr�tce dojdziemy do porozumienia i na
pewno si�
zaprzyja�nimy...
Nie... jasne, �e nie m�wi�a takich rzeczy, ale da�a mi to do zrozumienia w
chwili, gdy si�
przywitali�my, bo u�ywa�a prawdziwej mowy, a w tej dziedzinie nie mia�a sobie
r�wnych; jako
prawdziwa mistrzyni nie by�a w stanie zwodzi� nawet takiego prostaczka jak ja.
Oczywi�cie
ma�o w�wczas z tego rozumia�em, a o pewnych sprawach wspomnianych przez
gaw�dziark� i
mbab� nie mog�em wcze�niej nawet s�ysze�.
� Nie jeste� prawdom�wc� � stwierdzi�a Barwa Czerwieni.
� Nie � odpar�em.
� Wkr�tce nim zostaniesz. � Po�o�y�a mi d�o� na ramieniu i unios�a g�ste brwi. �
Potok; tak ci� b�d� nazywa�a. Zbyt d�ugo trzeba mle� ozorem, by wym�wi� pe�ne
imi�. �
Parskn�a �miechem. Zabawne wyra�enie: mle� ozorem. Zamieni�a kilka s��w z
mbab�, daj�c jej
do zrozumienia, �e chce ze mn� porozmawia� na osobno�ci. Gdy zostali�my sami,
zgasi�a skr�ta i
skin�a, daj�c znak, �ebym poszed� za ni� do s�siedniego pokoju.
� Twoja mbaba bardzo ci� chwali � stwierdzi�a, wyjmuj�c z komody ma�� w�sk�
szkatu�k�, kt�ra mie�ci�a si� na pomarszczonej d�oni. Otworzy�a j�. W �rodku
znajdowa�y si�
cztery zaokr�glone flakoniki z por�cznymi zatyczkami. Ka�dy by� innego koloru:
pierwszy
czarny, drugi srebrzysty, trzeci bia�y jak naga ko��, a czwarty b��kitny jak
niebo o zachodzie w
�rodku zimy. � Mbaba twierdzi, �e lubisz opowie�ci.
� Tak.
� Znam ich mn�stwo � odpar�a �agodnie, a zarazem powa�nie, jej oczy spogl�da�y
na
mnie bystro zza po�yskliwych szkie�. � Wszystkie s� prawdziwe. � Oboje
skwitowali�my te
s�owa wybuchem �miechu. Dreszcz mnie przebieg�, gdy s�ucha�em tego d�wi�ku; by�
g��boki i
dono�ny, �piewny cho� niski. Wiedzia�em ju�, �e Barwa Czerwieni to istota
b�ogos�awiona; mo�e
nawet �wi�ta.
Czemu nazwa�e� j� b�ogos�awion�?
B�ogos�awiona... Blask powiedzia� mi, �e przed wiekami w obecno�ci
b�ogos�awionych
zamykano usta i pow�ci�gano j�zyki. My za b�ogos�awionych uznajemy ludzi, przy
kt�rych
trudno powstrzyma� si� od �miechu. To wszystko.
Barwa Czerwieni si�gn�a po czarny flakonik, nabra�a kciukiem odrobin� jego
r�owej
zawarto�ci i dotkn�a palcem moich warg. Zliza�em mikstur�. Nie mia�a �adnego
smaku.
Gaw�dziarka zn�w si�gn�a do kufra i wyj�a kilka czarnych pude�ek z
przegr�dkami oraz
pod�u�ne walce z niewielkimi soczewkami. Zanios�a je do wi�kszego pokoju i
zmontowa�a
starannie, umieszczaj�c pod oszklonymi �wietlikami, tak by walce skierowane by�y
ku bia�ej
p�aszczy�nie �ciany. Poci�gn�a za sznurek przymocowany do zas�ony zielonkawego
prze�witu;
blask pad� na zwierciad�o umieszczone za pude�kami. Promie� skupiony na soczewce
odbi� si� i
trafi� do pod�u�nego walca o niewielkim przekroju; na �cianie zal�ni�
bladozielony kr�g.
Barwa Czerwieni nadzwyczaj ostro�nie otworzy�a pod�u�n� szkatu�k� i po namy�le
wybra�a jeden z wielu umieszczonych w niej cienkich szklanych kwadracik�w. Gdy
popatrzy�a
na� pod �wiat�o, dostrzeg�em barwny wz�r. Umie�ci�a p�ytk� w czarnej machinie i
ten sam wz�r
pojawi� si� na �cianie, znacznie powi�kszony i tak wyra�ny, jakby go tam
wyrysowano.
� To jest Archiwum? � wyszepta�em.
� Tak.
Wiele lat p�niej Blask powiedzia� mi, jak brzmi pe�na nazwa Archiwum. Na moj�
pro�b�
powtarza� j� tak d�ugo, a� nauczy�em si� formu�ki na pami�� i sam mog�em
recytowa� te s�owa
jak magiczne zakl�cie. Mrucza�em je w niesko�czono��, czekaj�c, a� przyjdzie
sen:
Zintegrowane Archiwum Uniwersalnej Kartoteki Parasocjalnych Typ�w Osobowo�ci
Wassera-
Doziera, Wydanie Dziewi�te. Blask pr�bowa� mi wyt�umaczy� to poj�cie, ale
zapomnia�em, o co
chodzi�o. Nawet gaw�dziarka, kt�ra codziennie patrzy�a na tajemnicze wzory,
u�ywa�a skr�conej
nazwy: Archiwum. Stamt�d wzi�y si� nasze linie, chocia� anio�owie, jego tw�rcy,
nie mieli o
nich poj�cia. Archiwum jest o setki lat starsze od linii odkrytych dopiero przez
gaw�dziarki.
� W dawnych czasach � t�umaczy� mi Blask � Archiwum nie by�o �r�d�em wiedzy.
S�u�y�o do zaprowadzenia w niej �adu. Anio�owie wymy�lili Archiwum i wiele
innych rzeczy.
Wprawdzie zagadnienia, kt�re zosta�y dzi�ki niemu uporz�dkowane, dawno straci�y
znaczenie,
ale odkryto nieznan� wcze�niej nauk� o liniach. Tw�rcy Archiwum nie mieli
poj�cia, �e jest w
nim zawarta. Cz�sto tak bywa.
Przygl�da�em si� ja�niej�cym na bia�ej �cianie symbolom mojej linii, kt�ra
cieszy si�
zas�u�on� s�aw�, bo pochodzi z niej dwoje wielkich �wi�tych.
� Mamy w linii D�oni par� �wi�tych patron�w � oznajmi�em.
� M�dry z ciebie ch�opiec � odpar�a Barwa Czerwieni. � Masz mi chyba co� wi�cej
do
powiedzenia. � Przemawia�a �agodnie, ale poczu�em si� zmieszany, bo wspomnia�em
o
rzeczach, na kt�rych s�abo si� zna�em. Uprzejmie odczeka�a chwil� w nadziei, �e
odezw� si�
ponownie; skwitowa�a moje milczenie wybuchem �miechu. Zaj�a si� przezroczami
Archiwum, a
po chwili zacz�a m�wi�, troch� do mnie, troch� do siebie, o naszej linii i
sposobie �ycia;
podczas tego wywodu uj�a moj� d�o�. Siedzieli�my obok siebie na pos�aniu. Nic
pr�cz
barwnego wzoru na �cianie pokoju nie przyci�ga�o mego spojrzenia; nic opr�cz
cichego g�osu
Barwy Czerwieni nie by�o warte s�uchania. Bezwiednie rozchyli�em dziwnie
obrzmia�e wargi,
lecz niepokoj�ce odczucia w og�le mnie nie obchodzi�y. S�ucha�em uwa�nie pyta�
Barwy
Czerwieni oraz w�asnych odpowiedzi, kt�re formu�owa�y si� same z siebie.
Opowie��
gaw�dziarki nie by�a zwyczajn� relacj�; jej g�os powo�ywa� rzeczy do istnienia.
Ledwie spyta�a o
moj� matk�, ta stan�a mi przed oczyma jak �ywa; byli�my razem na dachu w�r�d
pszczelich uli,
przyk�ada�em ucho do �cianki, by pos�ucha� jednostajnego brz�czenia zimuj�cych w
�rodku
owad�w... Potem Barwa Czerwieni zapyta�a mnie o sny i od razu ujrza�em znajome
wizje;
unosi�em si� w powietrzu, krzycza�em z przera�enia i mia�em zawroty g�owy po
upadku. Przez
ca�y czas zdawa�em sobie spraw�, �e s�ucham siedz�cej obok Barwy Czerwieni i
odpowiadam na
jej pytania. Pod wp�ywem r�owej substancji (w�wczas nie mia�em o tym poj�cia)
zn�w
prze�ywa�em zapami�tane sytuacje, a zarazem czu�em obecno�� mojej rozm�wczyni i
jej r�k� na
mojej d�oni.
Wydawa�o mi si�, �e od nowa prze�ywam ca�e �ycie, potem jednak wa�ne z pozoru
wydarzenia straci�y na znaczeniu i realna pozosta�a jedynie twarz siedz�cej obok
mnie Barwy
Czerwieni; powr�ci�em my�lami do komnatki, gdzie widnia� na �cianie barwny wz�r,
i
ziewn��em nieco zaskoczony, bo poczu�em si� tak, jakbym mocno przespa� ca�� noc.
� Potoku S��w... � szepn�a do mnie Barwa Czerwieni. � Jeste� D�oni�, i to
podw�jnie.
Nie odpowiedzia�em, bo ju� mnie nauczono, �e to jakby sekret nie wart
rozg�aszania albo
co� w rodzaju wstydliwego pi�tna, �e m�j ojciec imieniem Siedmior�ki oraz matka
wywodzili si�
z jednej linii. Rzadko bywa, �e dwoje rodzic�w ma identyczne pochodzenie. To
by�o tak dziwne,
jak zwi�zek brata i siostry. Gaw�dziarki przed tym ostrzega�y; podobno tworzy
si� w�wczas
nazbyt silna wi�.
� Kiedy Siedmior�ki zamierza wyruszy�? � zapyta�a.
� Nie wiem � odpar�em spokojnie, bo wcale mnie nie dziwi�o, �e zna jego
tajemnic�;
sprawia�a wra�enie osoby, przed kt�r� nic si� nie ukryje. � M�wi�, �e wkr�tce;
to wszystko.
� Wola�by�, �eby nie odchodzi�.
Zamilk�em ponownie z obawy, �e s�owa mnie zdradz�. Siedmior�ki by� moim
najlepszym
przyjacielem, cho� rzadko go widywa�em. Gdy w trakcie opowie�ci lub zabawy nagle
milk� i
wzdycha�, a potem zaczyna� m�wi� o wielkim �wiecie, ogarnia� mnie strach. Ba�em
si� ogromu
�wiata otaczaj�cego Ma�e Domostwo; to by� obszar wielki, pusty i nieznany; nie
chcia�em, by
Siedmior�ki tam przepad�.
� Czemu chce odej��? � zapyta�em.
� Mo�e pragnie zerwa� wi�. � Barwa Czerwieni wsta�a. W stawach co� jej
zatrzeszcza�o. Si�gn�a do pod�u�nej szkatu�ki po nast�pn� p�ytk� z cienkiego
szk�a. Umie�ci�a j�
w w�skim gnie�dzie przed lusterkiem, tu� za pierwszym barwnym kwadratem.
Delikatny wz�r
obrazka zmieni� si�, barwy pociemnia�y i nabra�y g��bi.
� Potoku � zacz�a Barwa Czerwieni, przygl�daj�c mi si� badawczo sennym wzrokiem
lunatyczki. � Czy wiesz, �e nasze �ycie przybiera rozmaite formy? Mo�e by� jak
gwiazda lub
kr�g. Dla jednych zaczyna si� tam i ko�czy tu, dla innych pocz�tek i koniec jest
tym samym.
�ycie bywa pe�ne, albo niczego w nim nie ma.
� A moje jaki przybra�o kszta�t?
� Nie wiem � odpar�a spokojnie. � Z pewno�ci� inny ni� Siedmior�kiego. To pewne.
Zdrad� mi, co b�dziesz robi�, gdy doro�niesz i staniesz si� prawdom�wc�?
� Chcia�bym zosta� poszukiwaczem. � Spu�ci�em g�ow�, bo mog�a mnie uzna� za
pysza�ka; gdybym oznajmi�, �e chc� robi� szk�o, hodowa� pszczo�y albo zosta�
gaw�dziarzem,
nikt by mnie o to nie pos�dzi�. � Chcia�bym odszuka� wszystko, co utracili�my, i
przywr�ci�
naszej gromadzie.
� Pi�knie � odpar�a. � Pami�taj jednak, �e w�r�d rzeczy utraconych wiele by�o
takich,
kt�rych lepiej nie szuka�. � W jej tonie by�a tak�e zach�ta, abym nie rezygnowa�
z tego
pomys�u, bo wart jest zachodu. � Siedmior�ki o tym wie?
� Tak.
� Co on na to?
� Jego zdaniem wszystko, co zagin�o, jest stracone na zawsze i znajduje si� w
Niebia�skim Mie�cie.
Barwa Czerwieni skwitowa�a moje s�owa wybuchem �miechu. A mo�e rozbawi� j�
widoczny na �cianie obrazek?
� Linia D�oni � rzuci�a w zadumie. Po chwili milczenia doda�a: � Zr�b to, Potoku
S��w. Zapytaj Siedmior�kiego, czy zabierze ci� ze sob�, gdy postanowi odej��.
� A zabierze?
� Nie � odpar�a. � Nie s�dz�. Zreszt� czas poka�e. W�a�nie. To najlepsze
wyj�cie. �
Wskaza�a obraz na �cianie. � Tam si� kryje �cie�ka. Jej nazwa to Ma�y W�ze�. Nie
prowadzi
daleko.
Zobaczy�a ju� do��; wygl�da�a jak obudzona ze snu. Wsta�a, wyj�a z gniazd oba
kwadraty i przetar�a je starannie; si�gn�a po lusterko i r�wnie� je oczy�ci�a.
Schowa�a wszystko
do pod�u�nego pude�ka. Dostrzeg�em na nim znak D�oni, co oznacza�o, �e wszystkie
obrazki
dotyczy�y mojej linii. Niewiele si� o niej dowiedzia�em. To by� zaledwie u�amek
nauki o
rozmaitych wariantach losu.
� Jak... � wykrztusi�em, wskazuj�c pude�ko. � Jak to...
� Kiedy do�yjesz mego wieku � odpar�a � b�dziesz wiedzia�, w czym rzecz. S�dz�,
�e
o to pyta�e�. � Bez po�piechu od�o�y�a wszystko na miejsce. Podesz�a do mnie
znowu i
oznajmi�a: � Mam tu mn�stwo przezroczystych cienkich p�ytek ze szk�a, takich jak
te, kt�re ci
pokaza�am.
� Mo�na by umie�ci� trzy przed soczewk� � wtr�ci�em � i sprawdzi�, jak zareaguj�
na
�wiat�o...
� Nawet siedem lub dziesi��... ile chcesz, byle tylko mie� do�� rozumu i od razu
si� w
tym rozezna� � zawo�a�a, klaszcz�c w d�onie. Ukl�k�a i popatrzy�a na mnie z
bliska. � Ka�dy
obrazek ma nazw� i zawiera wiedz� o tobie, jako �e jeste� D�oni�. Umieszczony
w�r�d innych
zmienia ich sens i wprowadza nowe znaczenia. Archiwum to wielka m�dro��, Potoku,
znacznie
wi�ksza od mojej.
� Jakie s� nazwy innych wzor�w? � zapyta�em, chocia� i tak by mi nie
powiedzia�a.
� Poznasz je z czasem, je�li zechcesz si� uczy�. Jeszcze jedno, Potoku. Masz
ochot�
odwiedza� mnie cz�ciej? Kilkoro dzieci przychodzi tu czasami. Opowiadam
historyjki, troch�
rozmawiamy, pokazuj� im r�no�ci. S�dzisz, �e to by ci si� spodoba�o?
Te� pytanie! Nie na darmo stwierdzi�a przed chwil�, �e D�o� to moja linia.
Pokaza�a mi
okruchy wiedzy, kt�rej nie potrafi�em ogarn��.
� Tak � wykrztusi�em, maj�c nadziej�, �e owa cz�stka prawdziwej mowy, jak�
zdo�a�em opanowa�, da jej odczu�, jakie s� moje intencje.
� Doskonale. � Sk�ra wok� jej ukrytych za okularami oczu zmarszczy�a si� w
u�miechu. � Porozmawiaj z Siedmior�kim i r�b... Zapami�taj dobrze moje s�owa.
R�b
wszystko, co ci powie lub ka�e. Potem do mnie przyjd�. S�dz�, �e wkr�tce si� tu
zjawisz. �
Przeczesa�a mi palcami w�osy. � Zmykaj, Potoku S��w. Pora si� ockn��. Wkr�tce
powr�cisz. �
Dostrzeg�a moj� ciekawo��, zak�opotanie i o�ywienie. Dono�ny �miech zabrzmia� w
komnacie.
D�wi�cza�o w nim echo tysi�ca dawnych spraw i legenda odwiecznej �wi�to�ci.
Mbaba nie czeka�a na mnie przed drzwiami. �aden problem, skoro Barwa Czerwieni
mieszka�a przy �cie�ce. W Ma�ym Domostwie wiele by�o nieznanych mi zakamark�w,
ale nie
b��dzi�em, bo nogi same mnie nios�y.
TRZECIA FASETA
S� w Ma�ym Domostwie miejsca, w kt�rych stale gromadz� si� ludzie z jednej
linii. Jest
oczywiste, �e ci spod znaku Wody ci�gn� nad strumie� i mi�dzy wierzby po stronie
poranka;
�atwo ich przejrze� i domy�li� si�, jak post�pi�. Z D�o�mi bywa trudniej, ale i
tak wiem, gdzie ich
szuka�. Znalaz�em Siedmior�kiego w starej, �ukowato wysklepionej komnacie z
glinian�
pod�og�; sala wzniesiona po wieczornej stronie s�u�y�a jako miejsce zgromadze�
przed setkami
lat, gdy jeszcze wiecowali�my. Tafle szk�a poch�ania�y blask zachodz�cego
s�o�ca, kt�re
o�wietla�o komnat�, a k��by dymu niczym burzowe chmury zbiera�y si� nad
niewielk� ha�a�liw�
gromadk� pogr��on� w przyjaznej rozmowie.
Same D�onie. Nie nale�y s�dzi�, jakoby stanowili zamkni�ty kr�g, ale problem w
tym, �e
innych nudz� ich d�ugie rozmowy pe�ne zawi�ych okre�le�, wtr�t�w i dygresji,
zwanych przez
nas w�owymi d�o�mi, oraz wieloznacznych dowcip�w, kt�re bawi� tylko
nielicznych. Ludzie
wol� robi� swoje; ja r�wnie�.
Wstydzi�em si� m�wi� przy wszystkich i dlatego poprosi�em Siedmior�kiego,
�eby�my
porozmawiali na osobno�ci. Rzuci� mi badawcze spojrzenie i u�miechn�� si�, ale w
moich
s�owach by�o tyle powagi, �e podni�s� si�, wymamrota� jakie� usprawiedliwienie;
stan�li�my za
jedn� z ustawionych promieni�cie belek podtrzymuj�cych szklany dach. Siedmior�ki
dziwnie si�
u�miecha�, bo D�onie s� zak�opotane, ilekro� maj� do czynienia z intryg� czy
tajemnic�, a tak�e
w�wczas kiedy zamiast og�lnych uwag s�ysz� pytania dotycz�ce ich samych. Dlatego
m�j g�os
brzmia� cicho i apatycznie.
� Gdy b�dziesz opuszcza� Ma�e Domostwo, zabierzesz mnie ze sob�? � wykrztusi�em
z
trudem, jakby co� utkwi�o mi w gardle; stara�em si� u�ywa� prawdziwej mowy, cho�
jeszcze
s�abo j� zna�em.
� Kto wie, m�ody cz�owieku � odpar� Siedmior�ki. Wiedzia�em, �e z tym
cz�owiekiem
to �art, lecz pochlebia�o mi takie okre�lenie. Siedmior�ki owin�� si� szat� i
usiad� oparty plecami
o kolumn�. Zawsze uk�ada� �okcie na kolanach, a d�ugie r�ce zwisa�y swobodnie;
zaciska� palce
wok� kciuka drugiej r�ki; na�ladowa�em ten gest.
Patrzy� na mnie, w zamy�leniu kiwaj�c g�ow�. Czeka�, a� zapytam powt�rnie, bo
w�wczas �atwiej by�oby mu zgadn��, do czego zmierzam. Milcza�em. Barwa Czerwieni
uzna�a,
�e powinienem zapyta�, chocia� nie s�dzi�a, by mnie zabra�; czeka�em wi�c na
odpowied�.
� Pos�uchaj, co my�l� � odezwa� si� w ko�cu. � Zapewne niepr�dko zdecyduj� si�
wyruszy�. Trzeba... no wiesz, przygotowania wymagaj� czasu. Mo�e kiedy nadejdzie
dla mnie
odpowiednia pora, ty r�wnie� b�dziesz gotowy do drogi.
Te s�owa zawiera�y ukryte znaczenie. Jako pocz�tkuj�cy prawdom�wca z �atwo�ci�
je
wychwyci�em, ale zbyt ma�o umia�em, by wiedzie�, w czym rzecz. Ojciec wyci�gn��
r�k� i
poklepa� mnie lekko po udzie.
� My�l� jednak � doda� � �e skoro zamierzamy kiedy� wyruszy�, ju� teraz trzeba
zacz�� przygotowania. Mam pomys�. Na pocz�tek odb�dziemy razem ma�� wycieczk�.
� Wycieczk�?
� Tak. Pow��czymy si� troch�. To �wietna zaprawa. Widzia�e� drog�?
� Nie.
� A chcia�by�?
W milczeniu wzruszy�em ramionami, daj�c do zrozumienia, �e mog� tam i�� skoro
tego
ode mnie oczekuje.
� Popro� mbab� o pozwolenie � doda� Siedmior�ki. � Je�eli si� zgodzi, a chyba
tak
b�dzie, wyruszymy jutro, o ile nie przeszkodzi nam deszcz albo co� w tym
rodzaju. Przyjd� po
ciebie z samego rana.
Barwa Czerwieni powiedzia�a, �e mam zrobi� dok�adnie to, co mi ka�e Siedmior�ki;
w�tpi�a, by chcia� mnie zabra� na wypraw�, ale nie us�ysza�em zdecydowanej
odmowy. Nale�a�o
si� cieszy�, tote� z rado�ci� czeka�em na wycieczk� stanowi�c� pocz�tek
wsp�lnych
przygotowa�, by�em jednak zak�opotany i niepewny. Tak si� dzieje, gdy ��czy nas
z innymi silna
wi�; najprostsze sprawy zdaj� si� w�wczas bardzo skomplikowane.
Taki oto splot wydarze� sprawi�, �e nast�pnego dnia przysz�o mi wdrapa� si� na
most
wiod�cy przez rzek� zwan� Tamt� Rzek�; by� to w�a�ciwie szkielet mostu z
przerdzewia�ych
�elaznych belek. Prawdziwy most z drog�, po kt�rej mo�na spokojnie chodzi�,
zawali� si�, nim
przyszed�em na �wiat. Poprzedniej nocy by� przymrozek i dlatego zimny wiatr
hula� nad wod�.
St�pali�my ostro�nie z belki na belk�, patrz�c w d� albo odwracaj�c wzrok od
ciemnych
i gro�nych fal widocznych mi�dzy �elastwem. Wiekowy metal skrzypia� i j�cza� pod
naporem
coraz silniejszego wiatru. Szed�em za Siedmior�kim, zaciskaj�c palce na belkach,
kt�rych on si�
chwyta�. Ramiona i ubranie pokry�a gruba warstwa brudu i rdzawego py�u; d�onie
mia�em
zgrabia�e od ch�odnego metalu.
Przed nami pojawi�a si� spora wyrwa. Siedmior�ki wyprzedzi� mnie, by na ni�
popatrze�.
Wkr�tce most nie b�dzie si� nadawa� do u�ytku; jedna z belek odpad�a, a ca�a
konstrukcja
wkr�tce si� zawali. Targane wiatrem d�ugie w�osy spada�y ojcu na twarz;
furkota�y na wietrze
szerokie, podwini�te wysoko r�kawy jego szaty, gdy zamy�lony spogl�da� w g�r� i
w d�; most
skrzypia� i ko�ysa� si�, a w dole burzy�y si� fale. Siedmior�ki popatrzy� na
mnie z u�miechem,
zatar� d�onie, podmucha� w nie, napi�� mi�nie i skoczy�.
Chyba krzykn��em. Siedmior�ki obj�� ramionami metalowy pal i przywar� do niego;
przesun�� d�o�, by wzmocni� uchwyt i stan�� twarz� do mnie. Nier�wny oddech
unosi� mu pier�,
a twarz by�a czerwona od rdzy.
� �mia�o, Potoku, skacz � rzuci�, sapi�c g�o�no. Sta�em bez ruchu, nie odrywaj�c
od
niego wzroku. Usiad� na �elaznej szynie i spl�t� pod ni� stopy. � Siadaj �
rozkaza�; tym razem
pos�ucha�em. By�em ni�szy, wi�c nogi zwisa�y mi lu�no. Siedmior�ki wyci�gn��
d�ugie ramiona i
wielkie d�onie, daj�c mi znak, �ebym si� ku niemu pochyli�. Chwyci�em go za
nadgarstki i na
dany znak rzuci�em si� do przodu. Spojrzenie utkwi�em w �elastwie, by nie
patrze� na fale.
Przelecia�em nad wyrw�, co� uderzy�o mnie w rami� i poci�gn�o w g�r�; stopa
dotkn�a
metalowej belki i zsun�a si� po niej. Przez chwil� pr�bowa�em odzyska�
r�wnowag� z twarz�
przytulon� do torsu Siedmior�kiego; obejmowa�em go tak d�ugo, a� poczu�em, �e
stoj� pewnie.
Nawet w�wczas kurczowo zaciska�em d�onie wok� nadgarstk�w ojca. S�ysza�em jego
�miech,
spogl�da�em z bliska w szerok�, rozradowan� twarz i chichota�em, sapi�c g�o�no.
Potem
rozprostowa�em wolno palce zaci�ni�te na jego nadgarstkach i usiad�em bez
pomocy.
� Trening � oznajmi�. � Rozumiesz? Kto planuje wypraw�, musi wierzy�, �e zdo�a
dotrze� do celu. Jako� si� uda.
Dotarli�my na koniec mostu; potem trzeba by�o zej�� w d� po filarze. Przez
chwil�
patrzyli�my w milczeniu na konstrukcj�, kt�r� zdo�ali�my pokona�. Nagle
desperacko
zapragn��em wyruszy� z ojcem i dzieli� wszystkie jego przygody.
� Kiedy podrosn�, zabierzesz mnie ze sob�, prawda? Kiedy pocz�tek wyprawy?
� Spokojnie, m�ody cz�owieku. � Zn�w wyda�o mi si�, �e w jego s�owach kryje si�
mroczna tajemnica, jaki� �al; zrozumia�em, �e nie chodzi o mnie. Siedmior�ki
wsta�. �
Powinni�my wyj�� na drog� za dnia, o ile chcemy si� jej przyjrze�.
Sporo czasu zaj�a nam wspinaczka po zalesionym stoku, gdzie pe�no by�o opad�ych
zbr�zowia�ych li�ci, zwarzonych przymrozkiem. Potem las zacz�� rzedn��. Szli�my
skalistym
zboczem w�r�d kamieni upstrzonych szarymi porostami. O�owiane niebo wisia�o
nisko nad
g�owami. W trakcie wspinaczki mieli�my wra�enie, �e si� do niego zbli�amy. Gdy
stan�li�my na
szczycie g�ry, w chmurze powsta�a szczelina i ukaza�o si� b��kitne niebo,
rozja�nione srebrzyst�
po�wiat�. Siedmior�ki pokaza� mi widoczny z daleka las iglasty.
� Gdy miniemy tamte drzewa � powiedzia� � zobaczymy drog�.
Wiatr ch�odzi� mi policzek zwr�cony ku ojcu i rozgania� powoli g�ste chmury
ponad
naszymi g�owami. Przeci�li�my sosnowy lasek i wyszli�my na skalisty p�askowy�,
g�ruj�cy nad
dolin�. Niebo ja�nia�o r�owo�ci� i b��kitem, a wiatr p�dzi� po nim stada chmur.
Gdy znikn�y,
niebiosa sprawia�y wra�enie bardzo dalekich; by�y odleg�e i ciemnob��kitne.
Jaki� to wiatr tam
d��? S�o�ce, kt�re chyli�o si� ju� ku zachodowi, roz�wietli�o nasz� kryj�wk� i
le��c� przed nami
dolin�; poja�nia�a tak�e droga.
Naprawd� istnia�a. Bieg�a dolin�, wij�c si� kapry�nie; lekcewa�y�a naturalne
zakr�ty i
samowolnie zatacza�a osobliwy �uk � najwi�kszy tw�r, jaki kiedykolwiek widzia�em
na oczy.
Tyle by�o w nim cudowno�ci; czy potrafi� o nich wszystkich opowiedzie�?
Zaczn� od tego, �e nie by�a to jedna droga, lecz dwie. Podw�jny szlak
dostatecznie
szeroki, by na ka�dej jezdni ustawi�o si� w szeregu dwudziestu ludzi. Obie
umyka�y w dal,
niczym dwie szare wiewi�rki. Powierzchnia mia�a barw� ich futerka. Jak daleko
mog�em si�gn��
okiem, drogi bieg�y obok siebie, zachowuj�c t� sam� szeroko�� i odleg�o��,
zmierzaj�c...
donik�d?
W g��bi doliny, wiele mil dalej, robi�y nag�� wolt�, skr�ca�y, oddalaj�c si� od
siebie,
p�dzi�y w g�r� i w d� po mostach i pochylniach, przybieraj�c kszta�t li�cia
koniczyny
narysowanego tylko dla zabawy � kapry�ne jak gigantyczne bachory podczas
szalonej gonitwy.
A� po horyzont droga bieg�a ku wysokiemu zboczu, gdzie powinna si� zako�czy�; o
dziwo, zmierza�a dalej. Oba pasma wpada�y do groty albo skalnej rozpadliny.
Wy�ania�y si� po
drugiej stronie g�ry i mkn�y dalej szerokim �ukiem lub z woli anio��w
przecina�y mocno
pofa�dowany teren prostymi liniami.
� Dok�d biegnie? � zapyta�em.
� Wsz�dzie � odpar� kr�tko Siedmior�ki, siadaj�c na ziemi. � Z wybrze�a na
przeciwleg�y brzeg. Kiedy tam dotrze, zawraca i biegnie tu z powrotem nieco inn�
tras�, by
ponownie zawr�ci�. Krzy�uje si� raz po raz z innymi trasami, uk�ada si�
r�wnolegle do nich albo
odchodzi promieni�cie, niczym tysi�ce nitek paj�czej sieci.
� Wszystkie drogi s� podobne?
� Z wygl�du tak, ale bywaj� pot�niejsze.
� Biegn� gromadnie?
� Nie, zawsze parami. Jedno pasmo wiedzie w t�, drugie z powrotem. Bywaj�
szersze,
zakre�laj� �uki pot�niejsze od widocznych w oddali, ale z��czone jak p�atki
ogromnych
kwiat�w. Wtapiaj� si� w miasta, wspinaj� si� na wysokie mosty i znikaj� w
otch�aniach tuneli.
Tak s�ysza�em. Kiedy� zobacz� je na w�asne oczy.
� Po co... to wszystko?
� Do zabijania ludzi � odpar� Siedmior�ki r�wnie szczerze jak przedtem. � Tak
m�wili �wi�ci. Trzeba ci wiedzie�, �e drog� je�dzi�y auta. St�d m�g�by� je
obserwowa� przez
ca�� noc. Wszystkie by�y o�wietlone. Z przodu mia�y lampy bia�e, a z ty�u
czerwone; w tamt�
stron� mkn�y zatem otoczone jasn� po�wiat�, a z powrotem szkar�atn�.
� W jaki spos�b droga zabija�a?
� Sama tego nie robi�a. Samochody to prawdziwi zab�jcy. By�y ciasne, nale�a�o
wi�c
siedzie� w ten spos�b, a w�wczas przy zderzeniu r�ce i nogi �atwo ulega�y
z�amaniu. Auto si�
kurczy�o, zgniataj�c cz�owieka jak dziadek do orzech�w.
� Wyobra� sobie auta p�dz�ce szybciej od nietoperzy, ale znacznie mniej ostro�ne
ni�
one. Z tego powodu ci�gle si� zderza�y. �wi�ty Clay twierdzi�, �e us�ysza� od
�wi�tego Roya
Wielkiego... a �wi�ty Roy widzia� przecie� drog� u kresu dni, kiedy je�dzi�y ni�
miliony aut
podobnych do gromady mr�wek albo �awicy drobnych rybek... Tak czy inaczej,
�wi�ty Roy
twierdzi�, �e droga zabija�a rocznie tylu ludzi, ilu teraz mieszka w Ma�ym
Domostwie, a mo�e
dwa razy wi�cej.
Spogl�da�em na to cudo, szare jak pi�ra go��bia. Z bliska zobaczy�em, �e
kamienie p�kaj�
rozpychane korzeniami chwast�w, a na zielonym pasie dziel�cym obie drogi rosn�
bujnie m�ode
drzewa. Wystarczy�o stan�� na �rodku szarej wst�gi, by rozpocz�� w�dr�wk� ku
przeciwleg�emu
brzegowi; tylko anio�owie wiedz�, jak d�ugo tam si� idzie. Po drodze mo�na by
zobaczy� cuda, o
kt�rych nawet prawdom�wcy dawno zapomnieli. Po dotarciu na wybrze�e nale�a�o
tylko przej��
na s�siednie pasmo, by wr�ci� do domu t� sam� drog�, kt�ra dawniej zabija�a
ludzi.
Przeja�ni�o si�. Wiatr, kt�ry ods�oni� b��kitne niebo zawieszone wysoko nad
g�owami,
cich� z wolna. Siedmior�ki wsta� i ruszy� stromym zboczem w d�, ku drodze.
Poszed�em za nim.
� Dlaczego nie zatrzymali aut? � zapyta�em. � Czemu nie chodzili piechot�? Nie
wystarczy�o im... samo patrzenie?
� W ko�cu przystan�li, kiedy wszystko inne stan�o � odpar� Siedmior�ki,
szukaj�c
oparcia dla st�p. � W dawnych czasach u�ytkownicy drogi byli ponad to; nie znali
strachu i nic
dziwnego, skoro zwali si� anio�ami. Poza tym �y�y ich miliony; �mier� paru
tysi�cy nie by�a
wielk� strat�.
Dotarli�my na pobocze i wyszli�my na �rodek bli�szego pasma; przed nami le�a�o
ogromne szare skrzy�owanie odleg�e o wiele mil, a u kresu drogi by�o
przeciwleg�e wybrze�e.
� Przyszli�my t� drog� � powiedzia� Siedmior�ki, tupn�wszy lekko stop� o g�adk�
powierzchni�. � �wi�ta Bea oraz �wi�ty Andy dotarli tu w b�ogos�awionych czasach
i w tym
w�a�nie miejscu porzucili drog�. Postanowili wybudowa� Ma�e Domostwo. Znasz t�
histori�.
� Mimo to opowiedz � poprosi�em. Wiele s�ysza�em, ale nie mia�em poj�cia o tym
miejscu ani drodze, kt�ra nas do niego przyprowadzi�a.
� Dobrze � odpar�. � Pom� mi rozpali� ognisko.
Nazbierali�my patyk�w i suchego drewna. U�o�yli�my je na �rodku drogi.
Siedmior�ki
wyj�� ukryte za mankietem zapa�ki i podpali� stosik. Usiedli�my w niewielkim
kr�gu �wiat�a,
kryj�c d�onie w r�kawach. Naci�gn�li�my kaptury, a Siedmior�ki zacz�� opowiada�.
� By�o nas prawie tysi�c. W�drowali�my przez sto lat... a mo�e p�torej setki.
Przez te
wszystkie lata, dziel�ce nas od niszczycielskiej burzy, pami�tali�my o Wielkim
Gmachu
Korporacji i prawdziwej mowie, trzymali�my si� razem; wielu si� do nas
przy��czy�o. Doszli�my
a� tutaj. By�a wiosna, trzeba si� by�o zatrzyma� na noc, rozbili�my wi�c namioty
na drodze i
wy�adowali�my potrzebne rzeczy. �wi�ta Bea i �wi�ty Andy otworzyli stary w�z,
zap�on�y
ogniska. Wyobra� sobie, jak gromadzi si� wok� nich tysi�c w�drowc�w. �wi�ta Bea
i �wi�ty
Andy d�ugo rozmawiali. Mowa by�a o dzieciach i starcach. Przypominali wszystko,
co wiedzieli
o Wielkim Domostwie i dawnych czasach. Martwili si�, �e mog� straci� wozy, a z
nimi
przepadnie mn�stwo wspomnie� z przesz�o�ci. I tak ju� du�o posz�o w zapomnienie.
Jak my w
tej chwili, spogl�dali zapewne na drog�, kt�ra ich przyprowadzi�a. �wi�ty Andy
twierdzi�, �e
wtedy to �wi�tej Bei przysz�a do g�owy pewna my�l. Wiesz, o co chodzi.
� Ma�e Domostwo?
� Oto, co powiedzia�a: Mamy wiosn�. To przyjemna i malownicza okolica, a ziemia
jest
tu urodzajna. Zadawa�a sobie pytanie, czy oddalili si� wystarczaj�co od
anielskich siedzib, od
�mierci i zniszczenia, kt�re nie dotkn�y tych obszar�w. Mo�e nadszed� ju� czas,
by przystan��.
�wi�ty Andy nie musia�by si� wi�cej zamartwia� o bezcenny w�z. Wiele czasu
min�o od
katastrofy i zag�ady �wiata anio��w; by� mo�e wszystkie dawne grzechy zosta�y
odpuszczone �
dawno temu. �wi�ta Bea uzna�a, �e do�� si� ju� nauczyli; pora zako�czy� nauk� i
�y� w jednym
miejscu. �wi�ty Andy jeszcze si� waha�. Potrafi� tylko w�drowa�. Tak powiedzia�:
Uchodzimy
przed anio�ami. Przymierze nam nie sprzyja. Ludzie nie maj� do nas serca. A
�wi�ta Bea odpar�a:
Anio�owie pomarli i przemin�li. Z innymi na pewno sobie poradzimy. W popiele
ogniska
nakre�li�a zachowane do dzi� zarysy Ma�ego Domostwa oraz �cie�k� i ukryte
wej�cia, znane
tylko prawdom�wcom. Potem doda�a: Wzniesiemy z anielskiego kamienia budynek
pozbawiony
okien, a wszystko w nim b�dzie po��czone, bo tak zaprojektowano budynek. Zdo�a�a
przekona�
�wi�tego Andy�ego, kt�ry ch�tnie powtarza�, �e Bea umie znale�� odpowiednie
argumenty.
W�drowcy zebrali si� wok� ogniska gaw�dziarki; rankiem stan�o na tym, �e
podejm� pr�b�
odtworzenia Korporacji na terenach, gdzie anio�owie zbudowali jedynie drog�
biegn�c� naprz�d
bez wytchnienia. Tamtego dnia prawdom�wcy porzucili szlak, i to by� ostateczny
kres ich
w�dr�wek.
S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi. Zmierzch przychodzi� r�wnie szybko jak �wit.
Poch�odnia�o. Naci�gn��em g��biej kaptur i otuli�em si� p�aszczem.
� Powr�cisz na szlak � stwierdzi�em. � Nadejdzie w�a�ciwy dzie�.
� Tak, m�ody cz�owieku � rzek� cicho. � Nadejdzie taki dzie�.
Kiedy to powiedzia�... Wsp�lna przygoda, us�yszana przed chwil� opowie��, a mo�e
nag�y przeb�ysk intuicji Siedmior�kiego pozwoli�y mi zrozumie�, �e ojciec nie
porzuci Ma�ego
Domostwa, by pod��y� tam, gdzie biegnie droga. Wi� istniej�ca mi�dzy nami
sprawi�a, �e
dotychczas bra�em powa�nie jego s�owa, z�o�ci�em si� i podziwia�em go za
niezwyk�e
postanowienie. W g��bi serca przez ca�y czas wiedzia�, �e nigdy go nie
urzeczywistni i poczu� do
mnie niech��, bo w niego wierzy�em, chocia� nie by� w stanie odej��. M�wi� o tym
jak
prawdom�wca, nawet w�wczas, gdy opowiada� o swych planach i w marzeniach uk�ada�
marszrut�; do tej pory nie umia�em go s�ucha�. Nagle zabrzmia� mi w uszach g�os
cichy jak szept
i wi� si� we mnie rozlu�ni�a, a pozosta� smutek.
� Nadejdzie taki dzie� � powt�rzy�em, spogl�daj�c na smutn� i zaci�t� twarz
ukryt� w
cieniu kaptura. Trzy s�owa stanowi�y potwierdzenie, �e poj��em, w czym rzecz.
Wok� nas, z przodu i z ty�u, droga jakby l�ni�a w zapadaj�cym zmierzchu, jakby
emanowa�a tajemnicz� po�wiat�. Niebo wznosi�o si� wysoko ponad dolin�. Zadawa�em
sobie
pytanie, czy miasta w niebiosach naprawd� istniej�? Ciekawe, czy ich mieszka�cy
nas widz� �
dwie male�kie postaci przy ognisku, z kt�rego unosi si� w g�r� smuga dymu w
miejscu, gdzie
�wi�ta Bea przerwa�a w�dr�wk�? Bia�y ob�ok miesza� si� z r�owym, bo palili�my
chleb �wi�tej,
podaj�c go sobie z r�k do r�k; dwaj m�czy�ni po�rodku szerokiej drogi, kt�r�
dawniej p�dzi�y
miliony ludzi. By� listopadowy wiecz�r. Czy anio�owie w miastach na niebie
p�acz�,
wspominaj�c tamte czasy?
Nie.
Racja. Anio�owie nie p�acz�.
Przeciwnie, p�acz�, ale nad sob�. Zreszt� w og�le was tam nie dostrzegli.
CZWARTA FASETA
Nadszed� dzie�, gdy samotnie pow�drowa�em �cie�k� do komnat, gdzie mieszka�a
Barwa
Czerwieni. Mbaba jeszcze spa�a, gdy wyszed�em. Szed�em w p�mroku, gryz�c
jab�ko