8127

Szczegóły
Tytuł 8127
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8127 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8127 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8127 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

John Crowley P�ne lato Prze�o�y�a: Iwona ��towska Tytu� orygina�u: Engine Summer Data wydania: 1997 Data wydania oryginalnego: 1979 Spis tre�ci PIERWSZY KRYSZTA� WIELE �YWOT�W PIERWSZA FASETA DRUGA FASETA TRZECIA FASETA CZWARTA FASETA PI�TA FASETA SZ�STA FASETA SI�DMA FASETA �SMA FASETA DRUGI KRYSZTA� �MIECH KUTERNOGI PIERWSZA FASETA DRUGA FASETA TRZECIA FASETA CZWARTA FASETA PI�TA FASETA SZ�STA FASETA SI�DMA FASETA �SMA FASETA TRZECI KRYSZTA� LIST OD DOKTOR BOOTS PIERWSZA FASETA DRUGA FASETA TRZECIA FASETA CZWARTA FASETA PI�TA FASETA SZ�STA FASETA PIERWSZA FASETA DRUGA FASETA TRZECIA FASETA CZWARTA FASETA PI�TA FASETA Dla Lance Bird, bo podziela moj� opini�, �e wtr�ty i dygresje stanowi� najciekawszy element opowie�ci. �w cz�owiek rzek�: Sk�d ta niech��? Gdyby� s�ucha� przypowie�ci, sam zmieni�by� si� w przypowie��; to dobry spos�b, by unikn�� wszystkich codziennych trosk. Drugi na to: Got�w jestem i�� o zak�ad, �e i to zdanie jest przypowie�ci�. Pierwszy odpar�: Wygra�e�. Drugi stwierdzi�: Niestety, jedynie w przypowie�ci. Pierwszy na to: Nie, w rzeczywisto�ci. W przypowie�ci ponios�e� kl�sk�. Franz Kafka Przypowie�ci i paradoksy PIERWSZY KRYSZTA� WIELE �YWOT�W PIERWSZA FASETA Zasn��e�? Nie. Czuwam. Mia�em zamkn�� oczy. Kazano mi zaczeka�, a� pozwol� je znowu otworzy�. A wi�c unie� powieki... Co widzisz? Ciebie. Czy jestem... Przypominasz... moj� znajom�. Tamta dziewczyna by�a ni�sza. Wszystkie anio�y s� takie wysokie? Co jeszcze widzisz? Traw�, na kt�rej siedzimy. To jest trawa? Co� w tym rodzaju. Przez szklany dach widz� niebo. Och, aniele, czy to mo�liwe? Oczywi�cie. Dotar�em tutaj. W�a�nie tu. On mia� racj�, m�wi�c �e tego dokonam... Aniele! Widz� chmury pod nami! Oczywi�cie. Odnalaz�em ci� wreszcie. Najwi�ksza ze strat zosta�a dzi�ki mnie wynagrodzona. Tak. Zagin�li�my, a ty nas odnalaz�e�. Byli�my �lepi i dzi�ki tobie przejrzeli�my na oczy. Tak si� sk�ada, �e nie mo�esz tu d�ugo pozosta�, a zatem... Czego oczekujesz? Twojej opowie�ci. Tym w istocie jestem, prawda? Moj� w�asn� opowie�ci�. Zgoda, b�d� opowiada�, ale to d�uga historia. Mam j� przedstawi� w ca�o�ci? Zacznij od pocz�tku i nie przerywaj, a� sko�czysz. A� nadejdzie kres twojej historii. Od pocz�tku... Skoro uto�sami�em si� ze swoj� opowie�ci�, zapewne i dla mnie istnieje pocz�tek. Czy mam zacz�� od chwili narodzin? Czy one stanowi� pocz�tek? M�g�bym powiedzie� najpierw o twojej srebrnej r�kawicy; o srebrnej r�kawicy i kuli... Zaczn� jednak od Ma�ego Domostwa i opowiem, jak si� dowiedzia�em o istnieniu takich przedmiot�w; w ten spos�b pocz�tek b�dzie r�wnie� ko�cem. Zreszt� i tak powinienem opisa� najpierw Ma�e Domostwo, bo stamt�d wyszed�em i tam spodziewam si� zako�czy� w�dr�wk�. Na dobr� spraw� przez ca�y czas jestem w Ma�ym Domostwie. Tam jest moje miejsce; jego istota stanowi zarazem esencj� mnie samego. Gdy m�wi� o sobie, zazwyczaj mam tak�e w pami�ci Ma�e Domostwo. Nie potrafi� go dok�adnie opisa�, bo z moj� przemian� i ono si� zmieni�o. Gdy sta�em si� inny, zosta�o we mnie przekszta�cone. Z drugiej strony jednak, kiedy ci o sobie opowiem, zrozumiesz, czym jest Domostwo, a raczej, jakie mo�e by�. Przyszed�em na �wiat w pokoju mbaby � matki mojej matki. Zgodnie z obyczajem sp�dzi�em tam najwcze�niejsze dzieci�stwo. Pok�j mbaby pami�tam lepiej ni� inne z tysi�cy pomieszcze� Ma�ego Domostwa. To by�o jedyne miejsce, kt�re pozosta�o niezmienione; jego �ciany zawsze wygl�da�y tak samo, chocia� w miar� jak ros�em pozornie si� przemieszcza�o, bo s�siednie pokoje i �ciany podlega�y ustawicznym przesuni�ciom. Mieszkanie mbaby nie by�o tak stare jak pierwotne gniazdo, wzniesione przez �wi�tego Andy�ego � serce Ma�ego Domostwa, pe�ne ciasnych klitek z szarych blok�w porowatego kamienia anio��w, gdzie skrywano wszelkie tajemnice. Pok�j mbaby nie przypomina� r�wnie� znajduj�cych si� na obrze�ach Ma�ego Domostwa �wietlistych nierealnych komnat o widmowych �cianach, kt�re zmienia�y si� co dnia i harmonijnie ��czy�y z otoczeniem. Mbaba mieszka�a po stronie poranka, niedaleko �cie�ki; �ciany pokoju by�y drewniane, a glinian� pod�og� okrywa�y szmaciane chodniki; pe�za�o po niej mn�stwo �uk�w, raz nawet przypl�ta� si� czarny w�� i mieszka� tam przez dziewi�� dni. S�oneczny blask od wczesnego ranka, jak fala wpada� �wietlikami do pomieszczenia; znika� po po�udniu, nim zapalono lampy. Do mbaby mo�na by�o zajrze� od zewn�trz, bo nad jej pokojem by�a kopu�ka z otworami na bokach i pomalowanymi na czerwono okiennicami, kt�re trzaska�y szarpane wiatrem. Przyszed�em na �wiat po po�udniu; ko�czy� si� listopad. Niemal wszyscy mieszka�cy powr�cili ju� do ciep�ych pieleszy Ma�ego Domostwa; na zewn�trz pozosta�a zaledwie garstka. Zgromadzono wszelkie zapasy na zim�, du�o chleba �wi�tej Bei i zwyk�ej �ywno�ci. Moja matka przesiadywa�a u mbaby; towarzystwa dotrzymywa�a im Salwa �miechu, gaw�dziarka i ceniona znachorka w jednej osobie. Chrupa�y w�oskie orzechy, popijaj�c je wod� z sokiem malinowym, gdy zacz�� si� por�d. Tak m�wiono. Imi� nadane mi przez gaw�dziark� brzmia�o Potok S��w. Nazwa�a mnie tak, bo z pocz�tkiem zimy szybciej rw� potoki i wiatr silniej dmie w�r�d pustych �odyg. Wywodz� si� z linii, kt�rej znakiem jest D�o�; nasz patron to �wi�ty Roy oraz �wi�ty Dean. Wiele os�b z naszej linii nosi imiona zwi�zane z mow�. Matka nazywa si� Jedno S�owo, mbaba za� ma na imi� Taka Mowa. Bywaj� tak�e odniesienia do r�k i d�oni � na przyk�ad Siedmior�ki albo Kciuk. W mojej relacji Ma�e Domostwo b�dzie przedstawione tak, jak widzi je linia D�oni. Narrator spod znaku Li�cia albo Ko�ci przedstawi�by odmienn� wizj�. Srebrna kula i r�kawica... Mia�em wtedy siedem lat. By� listopad. Pami�tam doskonale, bo tamtego dnia po raz pierwszy w �yciu stan��em przed gaw�dziark�, co spotyka ka�dego siedmiolatka, mniej wi�cej w rocznic� narodzin. Okiennice w kopule nad pokojem mbaby postukiwa�y cicho. Zadar�em g�ow�, by popatrze� jak mbaba zsuwa si� po sznurowej drabince, wisz�cej u otworu wyci�tego w kolistym sklepieniu. Karmi�a ptaki. W promieniach s�o�ca wr�ble pofrun�y za ni� do pokoju z g�o�nym trzepotem skrzyde�; ich bia�e odchody plami�y szmaciane chodniki rozci�gni�te na pod�odze. Dzie� by� ch�odny i dlatego mbaba opatuli�a g�ow� w�ochat� chust�, obszyt� fr�dzlami. Stopy mia�a bose, ale ozdobione pier�cieniami. Matka powiedzia�a mi, �e mbaba coraz bardziej zamyka si� w sobie, jak cz�sto bywa ze starymi lud�mi. Mia�a racj�; z dzieci�stwa pami�tam, �e mbaba sp�dza�a coraz wi�cej czasu w swoim pokoju. W gruncie rzeczy nie by�a jednak sama, bo pod �cianami sta�y kufry i komody oznaczone wyobra�eniem D�oni � w�asno�� ziomk�w z naszej linii, powierzona mbabie. Te rze�bione skrzynie przypomina�y... plastry miodu. Stanowi� obraz Ma�ego Domostwa � st�oczone ciasno, pe�ne tajemnic i niezwyk�ych opowie�ci. Ka�da z niezliczonych szuflad jest opatrzona znakiem i ozdobiona rze�bionym wzorem � zale�nie od rodzaju ukrytych w �rodku przedmiot�w. Kufry powsta�y, by chroni� sw� zawarto��... a tak�e legendy o zagadkowych przedmiotach trzymanych w Ma�ym Domostwie, o ich przeznaczeniu i tajemnej wymowie. Mbaba nie by�a samotna, bo mia�a przy sobie mn�stwo pami�tek, zamkni�tych w szufladach kufr�w i kom�d opatrzonych znakiem D�oni. Le�a�em go�y pod ci�kim kocem na pos�aniu mbaby. Obserwowa�em j�, s�ucha�em, jak mamrocze do siebie, kr���c po mieszkaniu z palcem przy zapadni�tych bezz�bnych ustach; chyba pr�bowa�a co� sobie przypomnie�. Po chwili zrezygnowa�a i si�gn�a po fajk�. Ma w swoim pokoju star�, bardzo pi�kn� fajk� z zielonego szk�a, uformowan� w kszta�t cebuli i zawieszon� na �a�cuchach pod kopu�owym sklepieniem. Odchodzi od niej pi�� zwisaj�cych lu�no, gi�tkich jak w�e, cybuch�w o jaskrawych barwach. G�ruje nad nimi metalowa kula w kszta�cie g�owy �wi�tej Bei; w otwarte usta wsuwa si� kostki odkrytego przez ni� chleba. Mbaba trzyma�a w palcach p�on�c� zapa�k�, a drug� r�k� wk�ada�a turkusowe okruchy chleba wyj�te z bary�ki. Przytkn�a do nich zapa�k�, si�gn�a po jeden z cybuch�w i dmuchn�a w ustnik. Ciemny p�cherzyk uni�s� si� z dna wodnej fajki i dotar� na powierzchni�, a z metalowych ust wydoby�a si� smuga dymu. Szerokie r�owe pasma oplot�y �a�cuch, ulatuj�c w g�r� ku sklepieniu. Posta� mbaby gin�a w r�anej mgle; smugi dymu wydobywa�y si� z jej ust i nozdrzy. Przyjemny jest aromat chleba �wi�tej Bei � lekki i korzenny, zalatuj�cy spalenizn� i �agodny... to wo� o wielu r�nych nutach. Na j�zyku czuje si� smak inny od zapachu, jakby si� pr�bowa�o... wszystkiego. Mo�na go por�wna� z czymkolwiek... ze wszystkim. To smak jedzenia: suszonych owoc�w, kwaskowatych zi�, orzech�w laskowych, niekiedy w�gla drzewnego albo mlecza, odn�y konika polnego, ziemi, jesiennego poranka, �niegu. My�la�em o tym, wci�gaj�c dym w nozdrza; zerwa�em si� z ��ka i owini�ty kocem pobieg�em boso po zimnej pod�odze ku mbabie, z u�miechem kiwaj�cej na mnie r�k�. Przytuli�em si� do niej. Chrz�kn�a, si�gaj�c po m�j cybuch. Mbaba, moja matka i ja siedzieli�my tak, pal�c i rozmawiaj�c. � Kiedy�my w�drowali... � powiedzia�a mbaba, a ja st�umi�em chichot, bo wiedzia�em, jak� histori� zamierza mi przypomnie�. Tamtego ranka mia�a ich do wyboru tyle, co przedmiot�w ukrytych w rze�bionych skrzyniach, wybra�a jednak opowie�� z czas�w w�dr�wki. � Kiedy�my jeszcze w�drowali, bardzo dawno temu... tak dawno, �e nie by�o w�wczas mowy o �yciu podobnym do obecnego, ani o naszych liniach, ani o powstaniu Ma�ego Domostwa... Tak czy inaczej, �wi�ty Andy pewnego dnia opad� z si�. Siedmiokro� tak si� zatraci�, kiedy�my w�drowali, a moja opowie�� dotyczy jednej z owych chwil. Os�ab�, bo ci�gn�� w�z �wi�tego Roya, za�adowany skarbami z Wielkiego Domostwa. Rozpalono ogniska, przy kt�rych grzali si� ludzie. Zadziwieni, ci�gn�li t�umnie do wozu �wi�tego Andy�ego, chocia� do zamkni�tych na g�ucho szuflad i tak nie mogli si� dosta�. �wi�ty Andy ch�tnie posiedzia�by w cieple i co� przek�si�, lecz nie mia� chwili spokoju, bo gromady ciekawskich przychodzi�y ogl�da� niezwyk�y w�z. W ko�cu rzek�: � Je�li mi pozwolicie usi��� na chwil� i nieco odetchn��, dla waszej uciechy postaram si� uczyni� cud. Na te s�owa gapie pozwolili, by usiad�, lecz nie dali mu jad�a ni napoju. Znu�ony czekaniem na odruch dobrej woli uzna�, �e tylko cud mo�e poprawi� nastr�j. Pierwszy raz zebra� si� w sobie, by to uczyni�. Wyci�gn�� z szuflady srebrzyst� r�kawic�, kt�ra zacz�a cicho popiskiwa�, ledwie j� wci�gn�� na d�o�; potem wydoby� ga�k� wydaj�c� podobne d�wi�ki. Pokaza� ciekawskim te przedmioty, kt�re wzbudzi�y og�lne zainteresowanie. Tak mi si� przynajmniej wydaje. �wi�ty Andy z ca�ej si�y cisn�� graj�c� ga�k� w nocn� ciemno��. Wszyscy s�yszeli, jak metal obija si� o ga��zie drzew. �wi�tobliwy cz�owiek nie opu�ci� ur�kawicznionej d�oni. Wkr�tce ga�ka powr�ci�a i wyl�dowa�a na r�kawicy �wi�tego lekko niczym ptak. Wszyscy os�upieli. �wi�ty Andy rzuca� ga�k� raz po raz, a gapie klaskali i gwizdali. Za ka�dym razem d�ugo jednak trzeba by�o czeka� na powr�t srebrzystego pocisku; gwizdy i oklaski cich�y z wolna, a� w ko�cu ludzie oznajmili: � Znudzi� nas tw�j cud. Poka� co� innego. � �wi�ty Andy przeczuwa�, �e niejedn� sztuczk� m�g�by wykona�, u�ywaj�c srebrzystej r�kawicy i po�yskliwej ga�ki, ale nie mia� poj�cia, jak si� do tego zabra�. Widzowie szturchali go kijami i rzucali z�o�liwe uwagi. W ko�cu schowa� r�kawic� i ga�k�, a potem oznajmi�: � Uczyni� wnet inny cud. Zobaczycie na w�asne oczy bezz�bnego cz�owieka, kt�ry je surowe mi�so. � Otworzy� szeroko usta, by wszyscy si� przekonali, �e nie ma ani jednego z�ba. Sama wygl�dam teraz jak �wi�ty Andy. Ludzie uznali, �e pokaz zapowiada si� ciekawie. By�a tylko jedna trudno��: nie mieli surowego mi�sa. Andy bardzo zg�odnia�, tote� odpar� skwapliwie, �e zadowoli si� gotowanym. Gapie przynie�li jad�o i postawili je przed �wi�tobliwym m�em, kt�ry nagle otworzy� szeroko usta i pokaza� gapiom pi�kne, mocne, bia�e z�biska. Szarpa� i �u� mi�so, k�api�c szcz�kami i zgrzytaj�c g�o�no od czasu do czasu, by gapie wszystko s�yszeli i widzieli. Gdy zjad�, co mu dano, podni�s� si� i wyszed�, nim widzowie och�on�li ze zdumienia. Nie by�o ono jednak tak wielkie, by ich powstrzyma�o od zabrania srebrzystej r�kawicy i ga�ki. Dlatego nie mog� wam ich pokaza� na dow�d, �e m�wi� prawd�. Co� si� jednak zachowa�o. Pod koniec opowie�ci mbaba zwykle wstawa�a i z oczyma utkwionymi w szufladkach podchodzi�a do rze�bionej komody; wodzi�a po niej opuszkami palc�w, a� trafi�a na odpowiedni znak. Tym razem wyci�gn�a drewnian� szkatu�k� w kszta�cie ust. Rozpromieni�a si�, wydobywszy pi�kne, l�ni�ce, bia�e z�by �wi�tego. � Sztuczna szcz�ka � wyja�ni�a. � Wszystkim pasuje. � W�o�y�a cudo do ust i przesun�a j�zykiem na w�a�ciwe miejsce. Wyszczerzy�a z�by, abym m�g� je dok�adnie obejrze�. � Taki to by� cud � doda�a na koniec. � �wi�ty Andy u�y� sztucznej szcz�ki, wiekowej jak inne przedmioty w moim pokoju. A jednak wygl�da jak nowa. * * * To si� zdarzy�o w si�dm� rocznic� moich narodzin. Prawie dziesi�� lat temu... O co chodzi? Mniejsza z tym. M�w dalej, prosz�. Co ci� zaskoczy�o w mojej opowie�ci? M�w dalej. A zatem... Si�dma rocznica. Co siedem lat odwiedzamy gaw�dziark� obeznan� ze sprawami naszej linii, by przyjrza�a si� zawarto�ci Archiwum i sprawdzi�a, co z nas wyros�o. Nie mam poj�cia, czemu wybrano si�demk� oraz jej wielokrotno�ci. Mo�e dlatego, �e cyfra siedem wyst�puje w rozmaitych wyliczankach. Prze�y�em dwie si�demki z ok�adem i z w�asnego do�wiadczenia mog� powiedzie�, �e w prze�omowym roku cz�owiek si� zmienia... jest bardziej sob�. Mi�dzy rocznicami chodzimy niekiedy do gaw�dziarki po wsparcie w trudnej chwili lub pomoc w zrozumieniu samego siebie; zwyczajowo ka�dy udaje si� do niej, ledwie sko�czy lat siedem, czterna�cie, dwadzie�cia jeden, dwadzie�cia osiem. Ostatni rok pierwszej si�demki to czas r�y. Skoro mam wyja�ni�, co to za pora, musz� najpierw wspomnie� o czw�rdzbankach, o doktor Boots i jej Rejestrze, o Przymierzu, katastrofie i zniszczeniu �wiata anio��w... Mo�e ta moja opowie�� w og�le nie ma pocz�tku? DRUGA FASETA Gaw�dziarka, do kt�rej mbaba mnie zaprowadzi�a, mia�a na imi� Barwa Czerwieni. Przyja�ni�y si� od dziecka. Mbaba wspomnia�a, �e Barwa Czerwieni w m�odo�ci by�a przypisana do linii Wody i nazywa�a si� Wichura. Dopiero gdy zmieni�a imi�, zacz�a poznawa� Archiwum i zosta�a gaw�dziark�. � Nie zna�a w�wczas sekret�w naszej linii � t�umaczy�a mbaba, przygotowuj�c mnie do tego spotkania. Jej oddech zmienia� si� w delikatn� bia�� mgie�k�. � Dopiero kilka lat temu wzi�a si� za jej studiowanie. � Od moich narodzin? � Na dobr� spraw� zajmowa�a si� tym ju� wcze�niej � odpar�a mbaba. � Nie jest to jednak odleg�a przesz�o��. � Byli�my gotowi do wej�cia. � Tak czy inaczej, wszyscy powiadaj�, �e jest bardzo m�dra i doskonale zna wszelkie tajemnice linii D�oni. � Jakie tajemnice? � Na przyk�ad twoje! � Mbaba poci�gn�a mnie za ucho. � Kto jak kto, ale ty powiniene� to rozumie�. Gdy wyszli�my z pokoju, doda�a: � Barwa Czerwieni mieszka obok �cie�ki. Lubi przys�uchiwa� si� krokom przechodni�w mijaj�cych jej pokoje. �wi�ty Roy (mam rzecz jasna na my�li Roya Mniejszego, a nie Roya Wielkiego) powiedzia�, �e �cie�ka sama uk�ada si� pod stopami. Ma�e Domostwo rozrasta�o si� stopniowo. Wok� starego gniazda powstawa�y z latami du�e i ma�e pomieszczenia z��czone �cianami jak w plastrze miodu, lecz nie tak regularne. Domostwo zajmowa�o stoki wzg�rz i brzegi strumienia; by�y tam schody i w�skie korytarze. Pokoje r�ni�y si� kszta�tem i wielko�ci�; nie by�o dwu takich samych. W ogromnych pomieszczeniach sta�y rz�dy kolumn, w ma�ych po�yskiwa�y zwierciad�a; tysi�ce wariant�w. Dawne, niezmienne komnaty w �rodku domostwa, nowe i niesta�e u jego kra�c�w. �cie�ka bieg�a spiralnie przez najstarsze pomieszczenia ku �rodkowym pokojom, a potem dalej, na zewn�trz, ku osikowym gajom, gdzie linia Klamry mia�a swoje drzwi po wieczornej stronie. Z Ma�ego Domostwa mo�na by�o wyj�� tylko �cie�k�. Trzeba si� tam urodzi�, by trafi� do �rodka. �cie�ka z pozoru niczym si� nie r�ni od swego otoczenia; sama uk�ada si� pod stopami. Ta nazwa oznacza szlak biegn�cy przez wszystkie pomieszczenia. Jedno przechodzi w drugie; kto nie wie, jak biegnie �cie�ka, mo�e b��dzi� w niesko�czono��. Do mieszkania Barwy Czerwieni sz�o si� d�ugo, ci�gle w stron� dawnego gniazda. Wiekowe komnaty o �cianach z kamienia by�y ch�odne latem, ciep�e i przytulne zim�. Tu przesiadywa�y gaw�dziarki, �ledz�c bieg swych linii i plot�c z nich paj�cz� sie�, kt�ra ogarnia�a ca�e domostwo. W komnacie gaw�dziarki panowa� p�mrok. Nie wida� tam nieba jak u mbaby. W dachu otwiera�y si� w�skie �wietliki wype�nione jasnozielonym szk�em; mn�stwo w nim by�o powietrznych p�cherzyk�w. Mbaba po�o�y�a mi r�k� na ramieniu i dono�nym g�osem zawo�a�a po imieniu Barw� Czerwieni. Ze �rodka dobieg� �miech, a mo�e pokas�ywanie. Mbaba wci�gn�a mnie do pokoju. Po raz pierwszy by�em w tak starej komnacie. �ciany wzniesiono z blok�w szarego kamienia zwanego przez nas anielskim. Niekt�re zosta�y starannie obrobione; owalne prze�wity (podobno ka�dy z kamiennych blok�w ma w �rodku taki otw�r) tworzy�y cztery okienka. �wiat�o wpadaj�ce przez szklane tafle sufitu pozwala�o dostrzec za oknami ma�e kaskady spi�trzonych w�d strumienia. Mbaba pomog�a mi wygodnie usi���. Stara�em si� zachowa� spok�j. Czeka�em, co b�dzie dalej. Barwa Czerwieni wysz�a z s�siedniego pomieszczenia, spojrza�a na mbab� i wybuchn�a �miechem. Kiedy unios�a ramiona w powitalnym ge�cie, bransolety zad�wi�cza�y na przegubach r�k. By�a starsza od mbaby i nosi�a wielkie okulary, kt�rych szk�a po�yskiwa�y, gdy kiwa�a g�ow� w odpowiedzi na powitalne s�owa. Usiad�a naprzeciwko mnie, podci�gn�a bose stopy i opar�a ramiona na kolanach. Milcza�a, nie spuszczaj�c ze mnie bystrych oczu ukrytych za l�ni�cymi okularami. Kiedy si� wreszcie odezwa�a, s�owa wypowiadane d�wi�cznym i umiej�tnie modulowanym g�osem p�yn�y niespiesznie jak krople oliwy. Nie wszystkie potrafi�em zrozumie�. Podczas rozmowy Barwa Czerwieni wyci�gn�a z sakiewki gar�� okruch�w chleba �wi�tej Bei i owin�a je niebiesk� bibu�k�; po chwili trzyma�a w palcach grubego skr�ta. Z kieszeni wyj�a d�ug� zapa�k� i skin�a na mnie, �ebym usiad� obok niej. Podszed�em z oci�ganiem, chocia� mbaba wykona�a ponaglaj�cy gest. Barwa Czerwieni poda�a mi zapa�k� i patrzy�a z uwag�, jak pocieram j� o chropowaty kamie� i, trzymaj�c drewienko obiema r�kami, przypalam jej skr�ta. Wyd�te policzki gaw�dziarki zapad�y si�, gdy ha�a�liwie wydmuchn�a r�owy ob�oczek. Szczere i przyjazne zaciekawienie w jej wzroku sprawi�o, �e si� zarumieni�em i u�miechn��em jednocze�nie. � Witaj � rzuci�a, pal�c chleb. � Mi�y z ciebie dzieciak. Ch�tnie z tob� porozmawiam. Nie zdradz� ci wszystkich tajemnic, ale jestem pomocna i wyrozumia�a. Nie ma powodu do obaw. Wiem, �e czujesz si� dziwnie, ale wkr�tce dojdziemy do porozumienia i na pewno si� zaprzyja�nimy... Nie... jasne, �e nie m�wi�a takich rzeczy, ale da�a mi to do zrozumienia w chwili, gdy si� przywitali�my, bo u�ywa�a prawdziwej mowy, a w tej dziedzinie nie mia�a sobie r�wnych; jako prawdziwa mistrzyni nie by�a w stanie zwodzi� nawet takiego prostaczka jak ja. Oczywi�cie ma�o w�wczas z tego rozumia�em, a o pewnych sprawach wspomnianych przez gaw�dziark� i mbab� nie mog�em wcze�niej nawet s�ysze�. � Nie jeste� prawdom�wc� � stwierdzi�a Barwa Czerwieni. � Nie � odpar�em. � Wkr�tce nim zostaniesz. � Po�o�y�a mi d�o� na ramieniu i unios�a g�ste brwi. � Potok; tak ci� b�d� nazywa�a. Zbyt d�ugo trzeba mle� ozorem, by wym�wi� pe�ne imi�. � Parskn�a �miechem. Zabawne wyra�enie: mle� ozorem. Zamieni�a kilka s��w z mbab�, daj�c jej do zrozumienia, �e chce ze mn� porozmawia� na osobno�ci. Gdy zostali�my sami, zgasi�a skr�ta i skin�a, daj�c znak, �ebym poszed� za ni� do s�siedniego pokoju. � Twoja mbaba bardzo ci� chwali � stwierdzi�a, wyjmuj�c z komody ma�� w�sk� szkatu�k�, kt�ra mie�ci�a si� na pomarszczonej d�oni. Otworzy�a j�. W �rodku znajdowa�y si� cztery zaokr�glone flakoniki z por�cznymi zatyczkami. Ka�dy by� innego koloru: pierwszy czarny, drugi srebrzysty, trzeci bia�y jak naga ko��, a czwarty b��kitny jak niebo o zachodzie w �rodku zimy. � Mbaba twierdzi, �e lubisz opowie�ci. � Tak. � Znam ich mn�stwo � odpar�a �agodnie, a zarazem powa�nie, jej oczy spogl�da�y na mnie bystro zza po�yskliwych szkie�. � Wszystkie s� prawdziwe. � Oboje skwitowali�my te s�owa wybuchem �miechu. Dreszcz mnie przebieg�, gdy s�ucha�em tego d�wi�ku; by� g��boki i dono�ny, �piewny cho� niski. Wiedzia�em ju�, �e Barwa Czerwieni to istota b�ogos�awiona; mo�e nawet �wi�ta. Czemu nazwa�e� j� b�ogos�awion�? B�ogos�awiona... Blask powiedzia� mi, �e przed wiekami w obecno�ci b�ogos�awionych zamykano usta i pow�ci�gano j�zyki. My za b�ogos�awionych uznajemy ludzi, przy kt�rych trudno powstrzyma� si� od �miechu. To wszystko. Barwa Czerwieni si�gn�a po czarny flakonik, nabra�a kciukiem odrobin� jego r�owej zawarto�ci i dotkn�a palcem moich warg. Zliza�em mikstur�. Nie mia�a �adnego smaku. Gaw�dziarka zn�w si�gn�a do kufra i wyj�a kilka czarnych pude�ek z przegr�dkami oraz pod�u�ne walce z niewielkimi soczewkami. Zanios�a je do wi�kszego pokoju i zmontowa�a starannie, umieszczaj�c pod oszklonymi �wietlikami, tak by walce skierowane by�y ku bia�ej p�aszczy�nie �ciany. Poci�gn�a za sznurek przymocowany do zas�ony zielonkawego prze�witu; blask pad� na zwierciad�o umieszczone za pude�kami. Promie� skupiony na soczewce odbi� si� i trafi� do pod�u�nego walca o niewielkim przekroju; na �cianie zal�ni� bladozielony kr�g. Barwa Czerwieni nadzwyczaj ostro�nie otworzy�a pod�u�n� szkatu�k� i po namy�le wybra�a jeden z wielu umieszczonych w niej cienkich szklanych kwadracik�w. Gdy popatrzy�a na� pod �wiat�o, dostrzeg�em barwny wz�r. Umie�ci�a p�ytk� w czarnej machinie i ten sam wz�r pojawi� si� na �cianie, znacznie powi�kszony i tak wyra�ny, jakby go tam wyrysowano. � To jest Archiwum? � wyszepta�em. � Tak. Wiele lat p�niej Blask powiedzia� mi, jak brzmi pe�na nazwa Archiwum. Na moj� pro�b� powtarza� j� tak d�ugo, a� nauczy�em si� formu�ki na pami�� i sam mog�em recytowa� te s�owa jak magiczne zakl�cie. Mrucza�em je w niesko�czono��, czekaj�c, a� przyjdzie sen: Zintegrowane Archiwum Uniwersalnej Kartoteki Parasocjalnych Typ�w Osobowo�ci Wassera- Doziera, Wydanie Dziewi�te. Blask pr�bowa� mi wyt�umaczy� to poj�cie, ale zapomnia�em, o co chodzi�o. Nawet gaw�dziarka, kt�ra codziennie patrzy�a na tajemnicze wzory, u�ywa�a skr�conej nazwy: Archiwum. Stamt�d wzi�y si� nasze linie, chocia� anio�owie, jego tw�rcy, nie mieli o nich poj�cia. Archiwum jest o setki lat starsze od linii odkrytych dopiero przez gaw�dziarki. � W dawnych czasach � t�umaczy� mi Blask � Archiwum nie by�o �r�d�em wiedzy. S�u�y�o do zaprowadzenia w niej �adu. Anio�owie wymy�lili Archiwum i wiele innych rzeczy. Wprawdzie zagadnienia, kt�re zosta�y dzi�ki niemu uporz�dkowane, dawno straci�y znaczenie, ale odkryto nieznan� wcze�niej nauk� o liniach. Tw�rcy Archiwum nie mieli poj�cia, �e jest w nim zawarta. Cz�sto tak bywa. Przygl�da�em si� ja�niej�cym na bia�ej �cianie symbolom mojej linii, kt�ra cieszy si� zas�u�on� s�aw�, bo pochodzi z niej dwoje wielkich �wi�tych. � Mamy w linii D�oni par� �wi�tych patron�w � oznajmi�em. � M�dry z ciebie ch�opiec � odpar�a Barwa Czerwieni. � Masz mi chyba co� wi�cej do powiedzenia. � Przemawia�a �agodnie, ale poczu�em si� zmieszany, bo wspomnia�em o rzeczach, na kt�rych s�abo si� zna�em. Uprzejmie odczeka�a chwil� w nadziei, �e odezw� si� ponownie; skwitowa�a moje milczenie wybuchem �miechu. Zaj�a si� przezroczami Archiwum, a po chwili zacz�a m�wi�, troch� do mnie, troch� do siebie, o naszej linii i sposobie �ycia; podczas tego wywodu uj�a moj� d�o�. Siedzieli�my obok siebie na pos�aniu. Nic pr�cz barwnego wzoru na �cianie pokoju nie przyci�ga�o mego spojrzenia; nic opr�cz cichego g�osu Barwy Czerwieni nie by�o warte s�uchania. Bezwiednie rozchyli�em dziwnie obrzmia�e wargi, lecz niepokoj�ce odczucia w og�le mnie nie obchodzi�y. S�ucha�em uwa�nie pyta� Barwy Czerwieni oraz w�asnych odpowiedzi, kt�re formu�owa�y si� same z siebie. Opowie�� gaw�dziarki nie by�a zwyczajn� relacj�; jej g�os powo�ywa� rzeczy do istnienia. Ledwie spyta�a o moj� matk�, ta stan�a mi przed oczyma jak �ywa; byli�my razem na dachu w�r�d pszczelich uli, przyk�ada�em ucho do �cianki, by pos�ucha� jednostajnego brz�czenia zimuj�cych w �rodku owad�w... Potem Barwa Czerwieni zapyta�a mnie o sny i od razu ujrza�em znajome wizje; unosi�em si� w powietrzu, krzycza�em z przera�enia i mia�em zawroty g�owy po upadku. Przez ca�y czas zdawa�em sobie spraw�, �e s�ucham siedz�cej obok Barwy Czerwieni i odpowiadam na jej pytania. Pod wp�ywem r�owej substancji (w�wczas nie mia�em o tym poj�cia) zn�w prze�ywa�em zapami�tane sytuacje, a zarazem czu�em obecno�� mojej rozm�wczyni i jej r�k� na mojej d�oni. Wydawa�o mi si�, �e od nowa prze�ywam ca�e �ycie, potem jednak wa�ne z pozoru wydarzenia straci�y na znaczeniu i realna pozosta�a jedynie twarz siedz�cej obok mnie Barwy Czerwieni; powr�ci�em my�lami do komnatki, gdzie widnia� na �cianie barwny wz�r, i ziewn��em nieco zaskoczony, bo poczu�em si� tak, jakbym mocno przespa� ca�� noc. � Potoku S��w... � szepn�a do mnie Barwa Czerwieni. � Jeste� D�oni�, i to podw�jnie. Nie odpowiedzia�em, bo ju� mnie nauczono, �e to jakby sekret nie wart rozg�aszania albo co� w rodzaju wstydliwego pi�tna, �e m�j ojciec imieniem Siedmior�ki oraz matka wywodzili si� z jednej linii. Rzadko bywa, �e dwoje rodzic�w ma identyczne pochodzenie. To by�o tak dziwne, jak zwi�zek brata i siostry. Gaw�dziarki przed tym ostrzega�y; podobno tworzy si� w�wczas nazbyt silna wi�. � Kiedy Siedmior�ki zamierza wyruszy�? � zapyta�a. � Nie wiem � odpar�em spokojnie, bo wcale mnie nie dziwi�o, �e zna jego tajemnic�; sprawia�a wra�enie osoby, przed kt�r� nic si� nie ukryje. � M�wi�, �e wkr�tce; to wszystko. � Wola�by�, �eby nie odchodzi�. Zamilk�em ponownie z obawy, �e s�owa mnie zdradz�. Siedmior�ki by� moim najlepszym przyjacielem, cho� rzadko go widywa�em. Gdy w trakcie opowie�ci lub zabawy nagle milk� i wzdycha�, a potem zaczyna� m�wi� o wielkim �wiecie, ogarnia� mnie strach. Ba�em si� ogromu �wiata otaczaj�cego Ma�e Domostwo; to by� obszar wielki, pusty i nieznany; nie chcia�em, by Siedmior�ki tam przepad�. � Czemu chce odej��? � zapyta�em. � Mo�e pragnie zerwa� wi�. � Barwa Czerwieni wsta�a. W stawach co� jej zatrzeszcza�o. Si�gn�a do pod�u�nej szkatu�ki po nast�pn� p�ytk� z cienkiego szk�a. Umie�ci�a j� w w�skim gnie�dzie przed lusterkiem, tu� za pierwszym barwnym kwadratem. Delikatny wz�r obrazka zmieni� si�, barwy pociemnia�y i nabra�y g��bi. � Potoku � zacz�a Barwa Czerwieni, przygl�daj�c mi si� badawczo sennym wzrokiem lunatyczki. � Czy wiesz, �e nasze �ycie przybiera rozmaite formy? Mo�e by� jak gwiazda lub kr�g. Dla jednych zaczyna si� tam i ko�czy tu, dla innych pocz�tek i koniec jest tym samym. �ycie bywa pe�ne, albo niczego w nim nie ma. � A moje jaki przybra�o kszta�t? � Nie wiem � odpar�a spokojnie. � Z pewno�ci� inny ni� Siedmior�kiego. To pewne. Zdrad� mi, co b�dziesz robi�, gdy doro�niesz i staniesz si� prawdom�wc�? � Chcia�bym zosta� poszukiwaczem. � Spu�ci�em g�ow�, bo mog�a mnie uzna� za pysza�ka; gdybym oznajmi�, �e chc� robi� szk�o, hodowa� pszczo�y albo zosta� gaw�dziarzem, nikt by mnie o to nie pos�dzi�. � Chcia�bym odszuka� wszystko, co utracili�my, i przywr�ci� naszej gromadzie. � Pi�knie � odpar�a. � Pami�taj jednak, �e w�r�d rzeczy utraconych wiele by�o takich, kt�rych lepiej nie szuka�. � W jej tonie by�a tak�e zach�ta, abym nie rezygnowa� z tego pomys�u, bo wart jest zachodu. � Siedmior�ki o tym wie? � Tak. � Co on na to? � Jego zdaniem wszystko, co zagin�o, jest stracone na zawsze i znajduje si� w Niebia�skim Mie�cie. Barwa Czerwieni skwitowa�a moje s�owa wybuchem �miechu. A mo�e rozbawi� j� widoczny na �cianie obrazek? � Linia D�oni � rzuci�a w zadumie. Po chwili milczenia doda�a: � Zr�b to, Potoku S��w. Zapytaj Siedmior�kiego, czy zabierze ci� ze sob�, gdy postanowi odej��. � A zabierze? � Nie � odpar�a. � Nie s�dz�. Zreszt� czas poka�e. W�a�nie. To najlepsze wyj�cie. � Wskaza�a obraz na �cianie. � Tam si� kryje �cie�ka. Jej nazwa to Ma�y W�ze�. Nie prowadzi daleko. Zobaczy�a ju� do��; wygl�da�a jak obudzona ze snu. Wsta�a, wyj�a z gniazd oba kwadraty i przetar�a je starannie; si�gn�a po lusterko i r�wnie� je oczy�ci�a. Schowa�a wszystko do pod�u�nego pude�ka. Dostrzeg�em na nim znak D�oni, co oznacza�o, �e wszystkie obrazki dotyczy�y mojej linii. Niewiele si� o niej dowiedzia�em. To by� zaledwie u�amek nauki o rozmaitych wariantach losu. � Jak... � wykrztusi�em, wskazuj�c pude�ko. � Jak to... � Kiedy do�yjesz mego wieku � odpar�a � b�dziesz wiedzia�, w czym rzecz. S�dz�, �e o to pyta�e�. � Bez po�piechu od�o�y�a wszystko na miejsce. Podesz�a do mnie znowu i oznajmi�a: � Mam tu mn�stwo przezroczystych cienkich p�ytek ze szk�a, takich jak te, kt�re ci pokaza�am. � Mo�na by umie�ci� trzy przed soczewk� � wtr�ci�em � i sprawdzi�, jak zareaguj� na �wiat�o... � Nawet siedem lub dziesi��... ile chcesz, byle tylko mie� do�� rozumu i od razu si� w tym rozezna� � zawo�a�a, klaszcz�c w d�onie. Ukl�k�a i popatrzy�a na mnie z bliska. � Ka�dy obrazek ma nazw� i zawiera wiedz� o tobie, jako �e jeste� D�oni�. Umieszczony w�r�d innych zmienia ich sens i wprowadza nowe znaczenia. Archiwum to wielka m�dro��, Potoku, znacznie wi�ksza od mojej. � Jakie s� nazwy innych wzor�w? � zapyta�em, chocia� i tak by mi nie powiedzia�a. � Poznasz je z czasem, je�li zechcesz si� uczy�. Jeszcze jedno, Potoku. Masz ochot� odwiedza� mnie cz�ciej? Kilkoro dzieci przychodzi tu czasami. Opowiadam historyjki, troch� rozmawiamy, pokazuj� im r�no�ci. S�dzisz, �e to by ci si� spodoba�o? Te� pytanie! Nie na darmo stwierdzi�a przed chwil�, �e D�o� to moja linia. Pokaza�a mi okruchy wiedzy, kt�rej nie potrafi�em ogarn��. � Tak � wykrztusi�em, maj�c nadziej�, �e owa cz�stka prawdziwej mowy, jak� zdo�a�em opanowa�, da jej odczu�, jakie s� moje intencje. � Doskonale. � Sk�ra wok� jej ukrytych za okularami oczu zmarszczy�a si� w u�miechu. � Porozmawiaj z Siedmior�kim i r�b... Zapami�taj dobrze moje s�owa. R�b wszystko, co ci powie lub ka�e. Potem do mnie przyjd�. S�dz�, �e wkr�tce si� tu zjawisz. � Przeczesa�a mi palcami w�osy. � Zmykaj, Potoku S��w. Pora si� ockn��. Wkr�tce powr�cisz. � Dostrzeg�a moj� ciekawo��, zak�opotanie i o�ywienie. Dono�ny �miech zabrzmia� w komnacie. D�wi�cza�o w nim echo tysi�ca dawnych spraw i legenda odwiecznej �wi�to�ci. Mbaba nie czeka�a na mnie przed drzwiami. �aden problem, skoro Barwa Czerwieni mieszka�a przy �cie�ce. W Ma�ym Domostwie wiele by�o nieznanych mi zakamark�w, ale nie b��dzi�em, bo nogi same mnie nios�y. TRZECIA FASETA S� w Ma�ym Domostwie miejsca, w kt�rych stale gromadz� si� ludzie z jednej linii. Jest oczywiste, �e ci spod znaku Wody ci�gn� nad strumie� i mi�dzy wierzby po stronie poranka; �atwo ich przejrze� i domy�li� si�, jak post�pi�. Z D�o�mi bywa trudniej, ale i tak wiem, gdzie ich szuka�. Znalaz�em Siedmior�kiego w starej, �ukowato wysklepionej komnacie z glinian� pod�og�; sala wzniesiona po wieczornej stronie s�u�y�a jako miejsce zgromadze� przed setkami lat, gdy jeszcze wiecowali�my. Tafle szk�a poch�ania�y blask zachodz�cego s�o�ca, kt�re o�wietla�o komnat�, a k��by dymu niczym burzowe chmury zbiera�y si� nad niewielk� ha�a�liw� gromadk� pogr��on� w przyjaznej rozmowie. Same D�onie. Nie nale�y s�dzi�, jakoby stanowili zamkni�ty kr�g, ale problem w tym, �e innych nudz� ich d�ugie rozmowy pe�ne zawi�ych okre�le�, wtr�t�w i dygresji, zwanych przez nas w�owymi d�o�mi, oraz wieloznacznych dowcip�w, kt�re bawi� tylko nielicznych. Ludzie wol� robi� swoje; ja r�wnie�. Wstydzi�em si� m�wi� przy wszystkich i dlatego poprosi�em Siedmior�kiego, �eby�my porozmawiali na osobno�ci. Rzuci� mi badawcze spojrzenie i u�miechn�� si�, ale w moich s�owach by�o tyle powagi, �e podni�s� si�, wymamrota� jakie� usprawiedliwienie; stan�li�my za jedn� z ustawionych promieni�cie belek podtrzymuj�cych szklany dach. Siedmior�ki dziwnie si� u�miecha�, bo D�onie s� zak�opotane, ilekro� maj� do czynienia z intryg� czy tajemnic�, a tak�e w�wczas kiedy zamiast og�lnych uwag s�ysz� pytania dotycz�ce ich samych. Dlatego m�j g�os brzmia� cicho i apatycznie. � Gdy b�dziesz opuszcza� Ma�e Domostwo, zabierzesz mnie ze sob�? � wykrztusi�em z trudem, jakby co� utkwi�o mi w gardle; stara�em si� u�ywa� prawdziwej mowy, cho� jeszcze s�abo j� zna�em. � Kto wie, m�ody cz�owieku � odpar� Siedmior�ki. Wiedzia�em, �e z tym cz�owiekiem to �art, lecz pochlebia�o mi takie okre�lenie. Siedmior�ki owin�� si� szat� i usiad� oparty plecami o kolumn�. Zawsze uk�ada� �okcie na kolanach, a d�ugie r�ce zwisa�y swobodnie; zaciska� palce wok� kciuka drugiej r�ki; na�ladowa�em ten gest. Patrzy� na mnie, w zamy�leniu kiwaj�c g�ow�. Czeka�, a� zapytam powt�rnie, bo w�wczas �atwiej by�oby mu zgadn��, do czego zmierzam. Milcza�em. Barwa Czerwieni uzna�a, �e powinienem zapyta�, chocia� nie s�dzi�a, by mnie zabra�; czeka�em wi�c na odpowied�. � Pos�uchaj, co my�l� � odezwa� si� w ko�cu. � Zapewne niepr�dko zdecyduj� si� wyruszy�. Trzeba... no wiesz, przygotowania wymagaj� czasu. Mo�e kiedy nadejdzie dla mnie odpowiednia pora, ty r�wnie� b�dziesz gotowy do drogi. Te s�owa zawiera�y ukryte znaczenie. Jako pocz�tkuj�cy prawdom�wca z �atwo�ci� je wychwyci�em, ale zbyt ma�o umia�em, by wiedzie�, w czym rzecz. Ojciec wyci�gn�� r�k� i poklepa� mnie lekko po udzie. � My�l� jednak � doda� � �e skoro zamierzamy kiedy� wyruszy�, ju� teraz trzeba zacz�� przygotowania. Mam pomys�. Na pocz�tek odb�dziemy razem ma�� wycieczk�. � Wycieczk�? � Tak. Pow��czymy si� troch�. To �wietna zaprawa. Widzia�e� drog�? � Nie. � A chcia�by�? W milczeniu wzruszy�em ramionami, daj�c do zrozumienia, �e mog� tam i�� skoro tego ode mnie oczekuje. � Popro� mbab� o pozwolenie � doda� Siedmior�ki. � Je�eli si� zgodzi, a chyba tak b�dzie, wyruszymy jutro, o ile nie przeszkodzi nam deszcz albo co� w tym rodzaju. Przyjd� po ciebie z samego rana. Barwa Czerwieni powiedzia�a, �e mam zrobi� dok�adnie to, co mi ka�e Siedmior�ki; w�tpi�a, by chcia� mnie zabra� na wypraw�, ale nie us�ysza�em zdecydowanej odmowy. Nale�a�o si� cieszy�, tote� z rado�ci� czeka�em na wycieczk� stanowi�c� pocz�tek wsp�lnych przygotowa�, by�em jednak zak�opotany i niepewny. Tak si� dzieje, gdy ��czy nas z innymi silna wi�; najprostsze sprawy zdaj� si� w�wczas bardzo skomplikowane. Taki oto splot wydarze� sprawi�, �e nast�pnego dnia przysz�o mi wdrapa� si� na most wiod�cy przez rzek� zwan� Tamt� Rzek�; by� to w�a�ciwie szkielet mostu z przerdzewia�ych �elaznych belek. Prawdziwy most z drog�, po kt�rej mo�na spokojnie chodzi�, zawali� si�, nim przyszed�em na �wiat. Poprzedniej nocy by� przymrozek i dlatego zimny wiatr hula� nad wod�. St�pali�my ostro�nie z belki na belk�, patrz�c w d� albo odwracaj�c wzrok od ciemnych i gro�nych fal widocznych mi�dzy �elastwem. Wiekowy metal skrzypia� i j�cza� pod naporem coraz silniejszego wiatru. Szed�em za Siedmior�kim, zaciskaj�c palce na belkach, kt�rych on si� chwyta�. Ramiona i ubranie pokry�a gruba warstwa brudu i rdzawego py�u; d�onie mia�em zgrabia�e od ch�odnego metalu. Przed nami pojawi�a si� spora wyrwa. Siedmior�ki wyprzedzi� mnie, by na ni� popatrze�. Wkr�tce most nie b�dzie si� nadawa� do u�ytku; jedna z belek odpad�a, a ca�a konstrukcja wkr�tce si� zawali. Targane wiatrem d�ugie w�osy spada�y ojcu na twarz; furkota�y na wietrze szerokie, podwini�te wysoko r�kawy jego szaty, gdy zamy�lony spogl�da� w g�r� i w d�; most skrzypia� i ko�ysa� si�, a w dole burzy�y si� fale. Siedmior�ki popatrzy� na mnie z u�miechem, zatar� d�onie, podmucha� w nie, napi�� mi�nie i skoczy�. Chyba krzykn��em. Siedmior�ki obj�� ramionami metalowy pal i przywar� do niego; przesun�� d�o�, by wzmocni� uchwyt i stan�� twarz� do mnie. Nier�wny oddech unosi� mu pier�, a twarz by�a czerwona od rdzy. � �mia�o, Potoku, skacz � rzuci�, sapi�c g�o�no. Sta�em bez ruchu, nie odrywaj�c od niego wzroku. Usiad� na �elaznej szynie i spl�t� pod ni� stopy. � Siadaj � rozkaza�; tym razem pos�ucha�em. By�em ni�szy, wi�c nogi zwisa�y mi lu�no. Siedmior�ki wyci�gn�� d�ugie ramiona i wielkie d�onie, daj�c mi znak, �ebym si� ku niemu pochyli�. Chwyci�em go za nadgarstki i na dany znak rzuci�em si� do przodu. Spojrzenie utkwi�em w �elastwie, by nie patrze� na fale. Przelecia�em nad wyrw�, co� uderzy�o mnie w rami� i poci�gn�o w g�r�; stopa dotkn�a metalowej belki i zsun�a si� po niej. Przez chwil� pr�bowa�em odzyska� r�wnowag� z twarz� przytulon� do torsu Siedmior�kiego; obejmowa�em go tak d�ugo, a� poczu�em, �e stoj� pewnie. Nawet w�wczas kurczowo zaciska�em d�onie wok� nadgarstk�w ojca. S�ysza�em jego �miech, spogl�da�em z bliska w szerok�, rozradowan� twarz i chichota�em, sapi�c g�o�no. Potem rozprostowa�em wolno palce zaci�ni�te na jego nadgarstkach i usiad�em bez pomocy. � Trening � oznajmi�. � Rozumiesz? Kto planuje wypraw�, musi wierzy�, �e zdo�a dotrze� do celu. Jako� si� uda. Dotarli�my na koniec mostu; potem trzeba by�o zej�� w d� po filarze. Przez chwil� patrzyli�my w milczeniu na konstrukcj�, kt�r� zdo�ali�my pokona�. Nagle desperacko zapragn��em wyruszy� z ojcem i dzieli� wszystkie jego przygody. � Kiedy podrosn�, zabierzesz mnie ze sob�, prawda? Kiedy pocz�tek wyprawy? � Spokojnie, m�ody cz�owieku. � Zn�w wyda�o mi si�, �e w jego s�owach kryje si� mroczna tajemnica, jaki� �al; zrozumia�em, �e nie chodzi o mnie. Siedmior�ki wsta�. � Powinni�my wyj�� na drog� za dnia, o ile chcemy si� jej przyjrze�. Sporo czasu zaj�a nam wspinaczka po zalesionym stoku, gdzie pe�no by�o opad�ych zbr�zowia�ych li�ci, zwarzonych przymrozkiem. Potem las zacz�� rzedn��. Szli�my skalistym zboczem w�r�d kamieni upstrzonych szarymi porostami. O�owiane niebo wisia�o nisko nad g�owami. W trakcie wspinaczki mieli�my wra�enie, �e si� do niego zbli�amy. Gdy stan�li�my na szczycie g�ry, w chmurze powsta�a szczelina i ukaza�o si� b��kitne niebo, rozja�nione srebrzyst� po�wiat�. Siedmior�ki pokaza� mi widoczny z daleka las iglasty. � Gdy miniemy tamte drzewa � powiedzia� � zobaczymy drog�. Wiatr ch�odzi� mi policzek zwr�cony ku ojcu i rozgania� powoli g�ste chmury ponad naszymi g�owami. Przeci�li�my sosnowy lasek i wyszli�my na skalisty p�askowy�, g�ruj�cy nad dolin�. Niebo ja�nia�o r�owo�ci� i b��kitem, a wiatr p�dzi� po nim stada chmur. Gdy znikn�y, niebiosa sprawia�y wra�enie bardzo dalekich; by�y odleg�e i ciemnob��kitne. Jaki� to wiatr tam d��? S�o�ce, kt�re chyli�o si� ju� ku zachodowi, roz�wietli�o nasz� kryj�wk� i le��c� przed nami dolin�; poja�nia�a tak�e droga. Naprawd� istnia�a. Bieg�a dolin�, wij�c si� kapry�nie; lekcewa�y�a naturalne zakr�ty i samowolnie zatacza�a osobliwy �uk � najwi�kszy tw�r, jaki kiedykolwiek widzia�em na oczy. Tyle by�o w nim cudowno�ci; czy potrafi� o nich wszystkich opowiedzie�? Zaczn� od tego, �e nie by�a to jedna droga, lecz dwie. Podw�jny szlak dostatecznie szeroki, by na ka�dej jezdni ustawi�o si� w szeregu dwudziestu ludzi. Obie umyka�y w dal, niczym dwie szare wiewi�rki. Powierzchnia mia�a barw� ich futerka. Jak daleko mog�em si�gn�� okiem, drogi bieg�y obok siebie, zachowuj�c t� sam� szeroko�� i odleg�o��, zmierzaj�c... donik�d? W g��bi doliny, wiele mil dalej, robi�y nag�� wolt�, skr�ca�y, oddalaj�c si� od siebie, p�dzi�y w g�r� i w d� po mostach i pochylniach, przybieraj�c kszta�t li�cia koniczyny narysowanego tylko dla zabawy � kapry�ne jak gigantyczne bachory podczas szalonej gonitwy. A� po horyzont droga bieg�a ku wysokiemu zboczu, gdzie powinna si� zako�czy�; o dziwo, zmierza�a dalej. Oba pasma wpada�y do groty albo skalnej rozpadliny. Wy�ania�y si� po drugiej stronie g�ry i mkn�y dalej szerokim �ukiem lub z woli anio��w przecina�y mocno pofa�dowany teren prostymi liniami. � Dok�d biegnie? � zapyta�em. � Wsz�dzie � odpar� kr�tko Siedmior�ki, siadaj�c na ziemi. � Z wybrze�a na przeciwleg�y brzeg. Kiedy tam dotrze, zawraca i biegnie tu z powrotem nieco inn� tras�, by ponownie zawr�ci�. Krzy�uje si� raz po raz z innymi trasami, uk�ada si� r�wnolegle do nich albo odchodzi promieni�cie, niczym tysi�ce nitek paj�czej sieci. � Wszystkie drogi s� podobne? � Z wygl�du tak, ale bywaj� pot�niejsze. � Biegn� gromadnie? � Nie, zawsze parami. Jedno pasmo wiedzie w t�, drugie z powrotem. Bywaj� szersze, zakre�laj� �uki pot�niejsze od widocznych w oddali, ale z��czone jak p�atki ogromnych kwiat�w. Wtapiaj� si� w miasta, wspinaj� si� na wysokie mosty i znikaj� w otch�aniach tuneli. Tak s�ysza�em. Kiedy� zobacz� je na w�asne oczy. � Po co... to wszystko? � Do zabijania ludzi � odpar� Siedmior�ki r�wnie szczerze jak przedtem. � Tak m�wili �wi�ci. Trzeba ci wiedzie�, �e drog� je�dzi�y auta. St�d m�g�by� je obserwowa� przez ca�� noc. Wszystkie by�y o�wietlone. Z przodu mia�y lampy bia�e, a z ty�u czerwone; w tamt� stron� mkn�y zatem otoczone jasn� po�wiat�, a z powrotem szkar�atn�. � W jaki spos�b droga zabija�a? � Sama tego nie robi�a. Samochody to prawdziwi zab�jcy. By�y ciasne, nale�a�o wi�c siedzie� w ten spos�b, a w�wczas przy zderzeniu r�ce i nogi �atwo ulega�y z�amaniu. Auto si� kurczy�o, zgniataj�c cz�owieka jak dziadek do orzech�w. � Wyobra� sobie auta p�dz�ce szybciej od nietoperzy, ale znacznie mniej ostro�ne ni� one. Z tego powodu ci�gle si� zderza�y. �wi�ty Clay twierdzi�, �e us�ysza� od �wi�tego Roya Wielkiego... a �wi�ty Roy widzia� przecie� drog� u kresu dni, kiedy je�dzi�y ni� miliony aut podobnych do gromady mr�wek albo �awicy drobnych rybek... Tak czy inaczej, �wi�ty Roy twierdzi�, �e droga zabija�a rocznie tylu ludzi, ilu teraz mieszka w Ma�ym Domostwie, a mo�e dwa razy wi�cej. Spogl�da�em na to cudo, szare jak pi�ra go��bia. Z bliska zobaczy�em, �e kamienie p�kaj� rozpychane korzeniami chwast�w, a na zielonym pasie dziel�cym obie drogi rosn� bujnie m�ode drzewa. Wystarczy�o stan�� na �rodku szarej wst�gi, by rozpocz�� w�dr�wk� ku przeciwleg�emu brzegowi; tylko anio�owie wiedz�, jak d�ugo tam si� idzie. Po drodze mo�na by zobaczy� cuda, o kt�rych nawet prawdom�wcy dawno zapomnieli. Po dotarciu na wybrze�e nale�a�o tylko przej�� na s�siednie pasmo, by wr�ci� do domu t� sam� drog�, kt�ra dawniej zabija�a ludzi. Przeja�ni�o si�. Wiatr, kt�ry ods�oni� b��kitne niebo zawieszone wysoko nad g�owami, cich� z wolna. Siedmior�ki wsta� i ruszy� stromym zboczem w d�, ku drodze. Poszed�em za nim. � Dlaczego nie zatrzymali aut? � zapyta�em. � Czemu nie chodzili piechot�? Nie wystarczy�o im... samo patrzenie? � W ko�cu przystan�li, kiedy wszystko inne stan�o � odpar� Siedmior�ki, szukaj�c oparcia dla st�p. � W dawnych czasach u�ytkownicy drogi byli ponad to; nie znali strachu i nic dziwnego, skoro zwali si� anio�ami. Poza tym �y�y ich miliony; �mier� paru tysi�cy nie by�a wielk� strat�. Dotarli�my na pobocze i wyszli�my na �rodek bli�szego pasma; przed nami le�a�o ogromne szare skrzy�owanie odleg�e o wiele mil, a u kresu drogi by�o przeciwleg�e wybrze�e. � Przyszli�my t� drog� � powiedzia� Siedmior�ki, tupn�wszy lekko stop� o g�adk� powierzchni�. � �wi�ta Bea oraz �wi�ty Andy dotarli tu w b�ogos�awionych czasach i w tym w�a�nie miejscu porzucili drog�. Postanowili wybudowa� Ma�e Domostwo. Znasz t� histori�. � Mimo to opowiedz � poprosi�em. Wiele s�ysza�em, ale nie mia�em poj�cia o tym miejscu ani drodze, kt�ra nas do niego przyprowadzi�a. � Dobrze � odpar�. � Pom� mi rozpali� ognisko. Nazbierali�my patyk�w i suchego drewna. U�o�yli�my je na �rodku drogi. Siedmior�ki wyj�� ukryte za mankietem zapa�ki i podpali� stosik. Usiedli�my w niewielkim kr�gu �wiat�a, kryj�c d�onie w r�kawach. Naci�gn�li�my kaptury, a Siedmior�ki zacz�� opowiada�. � By�o nas prawie tysi�c. W�drowali�my przez sto lat... a mo�e p�torej setki. Przez te wszystkie lata, dziel�ce nas od niszczycielskiej burzy, pami�tali�my o Wielkim Gmachu Korporacji i prawdziwej mowie, trzymali�my si� razem; wielu si� do nas przy��czy�o. Doszli�my a� tutaj. By�a wiosna, trzeba si� by�o zatrzyma� na noc, rozbili�my wi�c namioty na drodze i wy�adowali�my potrzebne rzeczy. �wi�ta Bea i �wi�ty Andy otworzyli stary w�z, zap�on�y ogniska. Wyobra� sobie, jak gromadzi si� wok� nich tysi�c w�drowc�w. �wi�ta Bea i �wi�ty Andy d�ugo rozmawiali. Mowa by�a o dzieciach i starcach. Przypominali wszystko, co wiedzieli o Wielkim Domostwie i dawnych czasach. Martwili si�, �e mog� straci� wozy, a z nimi przepadnie mn�stwo wspomnie� z przesz�o�ci. I tak ju� du�o posz�o w zapomnienie. Jak my w tej chwili, spogl�dali zapewne na drog�, kt�ra ich przyprowadzi�a. �wi�ty Andy twierdzi�, �e wtedy to �wi�tej Bei przysz�a do g�owy pewna my�l. Wiesz, o co chodzi. � Ma�e Domostwo? � Oto, co powiedzia�a: Mamy wiosn�. To przyjemna i malownicza okolica, a ziemia jest tu urodzajna. Zadawa�a sobie pytanie, czy oddalili si� wystarczaj�co od anielskich siedzib, od �mierci i zniszczenia, kt�re nie dotkn�y tych obszar�w. Mo�e nadszed� ju� czas, by przystan��. �wi�ty Andy nie musia�by si� wi�cej zamartwia� o bezcenny w�z. Wiele czasu min�o od katastrofy i zag�ady �wiata anio��w; by� mo�e wszystkie dawne grzechy zosta�y odpuszczone � dawno temu. �wi�ta Bea uzna�a, �e do�� si� ju� nauczyli; pora zako�czy� nauk� i �y� w jednym miejscu. �wi�ty Andy jeszcze si� waha�. Potrafi� tylko w�drowa�. Tak powiedzia�: Uchodzimy przed anio�ami. Przymierze nam nie sprzyja. Ludzie nie maj� do nas serca. A �wi�ta Bea odpar�a: Anio�owie pomarli i przemin�li. Z innymi na pewno sobie poradzimy. W popiele ogniska nakre�li�a zachowane do dzi� zarysy Ma�ego Domostwa oraz �cie�k� i ukryte wej�cia, znane tylko prawdom�wcom. Potem doda�a: Wzniesiemy z anielskiego kamienia budynek pozbawiony okien, a wszystko w nim b�dzie po��czone, bo tak zaprojektowano budynek. Zdo�a�a przekona� �wi�tego Andy�ego, kt�ry ch�tnie powtarza�, �e Bea umie znale�� odpowiednie argumenty. W�drowcy zebrali si� wok� ogniska gaw�dziarki; rankiem stan�o na tym, �e podejm� pr�b� odtworzenia Korporacji na terenach, gdzie anio�owie zbudowali jedynie drog� biegn�c� naprz�d bez wytchnienia. Tamtego dnia prawdom�wcy porzucili szlak, i to by� ostateczny kres ich w�dr�wek. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi. Zmierzch przychodzi� r�wnie szybko jak �wit. Poch�odnia�o. Naci�gn��em g��biej kaptur i otuli�em si� p�aszczem. � Powr�cisz na szlak � stwierdzi�em. � Nadejdzie w�a�ciwy dzie�. � Tak, m�ody cz�owieku � rzek� cicho. � Nadejdzie taki dzie�. Kiedy to powiedzia�... Wsp�lna przygoda, us�yszana przed chwil� opowie��, a mo�e nag�y przeb�ysk intuicji Siedmior�kiego pozwoli�y mi zrozumie�, �e ojciec nie porzuci Ma�ego Domostwa, by pod��y� tam, gdzie biegnie droga. Wi� istniej�ca mi�dzy nami sprawi�a, �e dotychczas bra�em powa�nie jego s�owa, z�o�ci�em si� i podziwia�em go za niezwyk�e postanowienie. W g��bi serca przez ca�y czas wiedzia�, �e nigdy go nie urzeczywistni i poczu� do mnie niech��, bo w niego wierzy�em, chocia� nie by� w stanie odej��. M�wi� o tym jak prawdom�wca, nawet w�wczas, gdy opowiada� o swych planach i w marzeniach uk�ada� marszrut�; do tej pory nie umia�em go s�ucha�. Nagle zabrzmia� mi w uszach g�os cichy jak szept i wi� si� we mnie rozlu�ni�a, a pozosta� smutek. � Nadejdzie taki dzie� � powt�rzy�em, spogl�daj�c na smutn� i zaci�t� twarz ukryt� w cieniu kaptura. Trzy s�owa stanowi�y potwierdzenie, �e poj��em, w czym rzecz. Wok� nas, z przodu i z ty�u, droga jakby l�ni�a w zapadaj�cym zmierzchu, jakby emanowa�a tajemnicz� po�wiat�. Niebo wznosi�o si� wysoko ponad dolin�. Zadawa�em sobie pytanie, czy miasta w niebiosach naprawd� istniej�? Ciekawe, czy ich mieszka�cy nas widz� � dwie male�kie postaci przy ognisku, z kt�rego unosi si� w g�r� smuga dymu w miejscu, gdzie �wi�ta Bea przerwa�a w�dr�wk�? Bia�y ob�ok miesza� si� z r�owym, bo palili�my chleb �wi�tej, podaj�c go sobie z r�k do r�k; dwaj m�czy�ni po�rodku szerokiej drogi, kt�r� dawniej p�dzi�y miliony ludzi. By� listopadowy wiecz�r. Czy anio�owie w miastach na niebie p�acz�, wspominaj�c tamte czasy? Nie. Racja. Anio�owie nie p�acz�. Przeciwnie, p�acz�, ale nad sob�. Zreszt� w og�le was tam nie dostrzegli. CZWARTA FASETA Nadszed� dzie�, gdy samotnie pow�drowa�em �cie�k� do komnat, gdzie mieszka�a Barwa Czerwieni. Mbaba jeszcze spa�a, gdy wyszed�em. Szed�em w p�mroku, gryz�c jab�ko