7905
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7905 |
Rozszerzenie: |
7905 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7905 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7905 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7905 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
STEPHEN KING
BEZSENNO��
Z angielskiego prze�o�y�
KRZYSZTOF SOKO�OWSKI
Seria LITERKA
WARSZAWA 2004
Tytu� orygina�u:
INSOMNIA
Copyright � Stephen King 1994
All rights reserved
Copyright � for the Polish edition
by Wydawnictwo Albatros A. Kury�owicz 2001
Copyright � for the Polish translation by Krzysztof Soko�owski 1996
Redakcja: Lidia Grochola
Ilustracja na ok�adce:
Christopher Grey/A.G.E. Fotostock/East News
Projekt graficzny ok�adki i serii: Andrzej Kury�owicz
Pierwsze polskie wydanie ksi��ki ukaza�o si�
nak�adem Wydawnictwa Prima
ISBN 83-7359-231-8
Wy��czny dystrybutor
Firma Ksi�garska Jacek Olesiejuk
Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa
tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557
www.olesiejuk.pl/www.oramus.pl
WYDAWNICTWO ALBATROS
ANDRZEJ KURY�OWICZ
adres dla korespondencji:
skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78
Warszawa 2004
Wydanie V (II w tej edycji)
Druk: OpolGraf S.A., Opole
Tabby... i Alowi Kooperowi,
kt�ry doskonale zna to boisko.
Czemu nie jestem winien.
PROLOG
NAKR�CANIE
ZEGARA �MIERCI (I)
Staro�� to wyspa otoczona oceanem �mierci
Juan MontaWo: �O pi�knie"
Nikt � a ju� z pewno�ci� nie doktor Litdifield � nie
powiedzia� Ralphowi Robertsowi zwyczajnie i po prostu, �e
jego �ona umiera, ale nadesz�a chwila, kiedy Ralph to zrozu-
mia� i nikt niczego mu ju� m�wi� nie musia�. Miesi�ce dziel�ce
marzec od lipca pozostawi�y po sobie wspomnienie niemego
krzyku b�lu, chaosu i rozpaczy: rozmowy z lekarzami, wieczor-
ne jazdy z Carolyn do szpitala, wyprawy na specjalistyczne
badania do innych stan�w i innych szpitali (wi�kszo�� czasu
w trakcie tych wypraw Ralph sp�dzi� dzi�kuj�c Bogu za polis�
�ony: Blue Cross/Major Medical), godziny przesiedziane w bib-
liotece publicznej w Derry, po�wi�cone najpierw poszukiwaniu
rozwi�za�, kt�re mogli przeoczy� lekarze, p�niej za� na poszu-
kiwaniu nadziei... brzytwy, kt�rej mo�na by si� by�o chwyci�.
Przez te cztery miesi�ce Ralph Roberts czu� si� niczym pijak
podczas jakiego� koszmarnego karnawa�u, w czasie kt�rego
ludzie jad�cy na g�rskiej kolejce wrzeszcz� z prawdziwego
strachu, ludzie zagubieni w gabinecie luster zgubili si� rzeczywi-
�cie, a kar�y, garbusy i kobiety z brodami patrz� na cz�owieka
z fa�szywymi u�miechami na ustach i przera�eniem w oczach.
Ralph zacz�� odbiera� �ycie w ten spos�b gdzie� w po�owie
maja, a gdy nadszed� czerwiec, zacz�� r�wnie� pojmowa�, �e
handlarze, kt�rzy przy tej alejce ustawili stoliki, sprzedaj�
wy��cznie lewe lekarstwa, a p�yn�ca z katarynki weso�a melo-
dyjka niczym si� nie r�ni od marsza pogrzebowego. Karna-
wa�? Tak � karnawa�. Karnawa� dusz pot�pionych.
Ko�cem wiosny i pocz�tkiem lata 1992 roku pr�bowa� od-
p�dzi� od siebie te obrazy � i to co� znacznie straszniejszego,
co si� za nimi kry�o � ale na prze�omie czerwca i lipca sta�o
9
si� to w ko�cu ca�kiem niemo�liwe. Fala upa��w, najgorsza od
1971 roku, ogarn�a �rodkowe Maine; Derry gotowa�o si�
niczym we wrz�tku, poci�o w parnym powietrzu w temperatu-
rze przekraczaj�cej trzydzie�ci stopni. �ycie w mie�cie, nigdy
nie przypominaj�cym ruchliwej metropolii, zamar�o ca�kowicie.
Cisza zapanowa�a w nim niepodzielnie, a w tej ciszy Ralph
Roberts po raz pierwszy us�ysza� tykanie zegara �mierci i poj��,
�e podczas gdy ch��d i ziele� wiosny zmieni�y si� w gor�cy
upa� lata, skromne szans� Carolyn spad�y do zera. Carolyn
mia�a umrze�. By� mo�e nie tego lata � lekarze twierdzili, �e
w r�kawach maj� jeszcze ca�� mas� as�w, i z ca�� pewno�ci�
m�wili prawd� � ale jesieni� lub zim� Carolyn, towarzysz�ca
mu wiernie przez tak wiele lat �ycia, jedyna kobieta, kt�r�
kiedykolwiek kocha�, mia�a umrze�. Pr�bowa� zaprzeczy� temu
faktowi, wymy�la� sam sobie od idiot�w, ale w ci�kiej ciszy,
w upalnym, dusznym powietrzu ze wszystkich k�t�w dobiega�o
go tykanie... tykanie zegara �mierci s�ysza� nawet w czterech
�cianach mieszkania.
Najg�o�niej rozlega�o si� ono jednak z wn�trza samej Ca-
rolyn, a kiedy obraca�a ku niemu spokojn�, blad� twarz �
by, na przyk�ad, poprosi� go o w��czenie radia, kt�rego chcia-
�a pos�ucha�, przygotowuj�c im fasol� na kolacj�, albo po-
szed� do sklepu i przyni�s� jej loda na patyku � dostrzega�,
�e i ona s�yszy ten zegar. Dostrzega� to w jej ciemnych oczach,
najpierw tylko wtedy, gdy by�a przytomna, lecz potem tak�e,
gdy jej wzrok przy�miewa�y �rodki przeciwb�lowe. Wtedy
ju� tykanie by�o bardzo g�o�ne i kiedy w te upalne letnie
noce le�a� obok niej w ��ku � zwyk�a pow�oczka wydawa�a
si� wa�y� �adnych par� kilo i chyba wszystkie psy w Derry
wy�y do ksi�yca � s�ucha� go, s�ucha� zegara �mierci ty-
kaj�cego w ciele Carolyn i mia� wra�enie, �e serce mu p�knie
ze smutku... i ze strachu. Ile b�dzie musia�a wycierpie�, nim
nadejdzie koniec? Ile on b�dzie musia� wycierpie�? Jak uda
mu si� �y� bez niej?
W tym w�a�nie przera�aj�cym okresie �ycia Ralph zacz��
coraz cz�ciej spacerowa� w upalne letnie popo�udnia i d�ugie
mroczne wieczory. Do domu wraca� cz�sto tak zm�czony, �e
nie m�g� je��. Spodziewa� si�, �e Carolyn zgani go za te jego
nowe obyczaje, �e powie: �Daj sobie spok�j, ty stary wariacie!
Zabijesz si�, je�li nie przestaniesz �azi� po tym upale", lecz ona
nigdy nic takiego nie powiedzia�a, wi�c w ko�cu zda� sobie
spraw�, �e po prostu nic szczeg�lnego nie dostrzeg�a. Wiedzia-
10
�a, �e wychodzi... co to, to tak, owszem, ale nie �e spaceruje
kilometrami, �e cz�sto wraca do domu dr��c ze zm�czenia od
st�p do g��w, bliski udaru. Dawno, dawno temu Ralphowi
wydawa�o si�, �e Carolyn widzi wszystko, nawet je�li chodzi�o
tylko o przedzia�ek we w�osach kilka milimetr�w wy�ej lub
ni�ej. Lecz to przesz�o, min�o, guz m�zgu pozbawi� j� zdol-
no�ci obserwacji, tak jak mia� pozbawi� j� �ycia.
Spacerowa� wi�c dalej, ciesz�c si� upa�em, cho� czasem kr�ci
�o mu si� od niego w g�owie i dzwoni�o w uszach. Cieszy� si� nim
dlatego w�a�nie, �e dzwoni�o mu w uszach, a zdarza�y si� nawet
godziny, kiedy w g�owie kr�ci�o mu si� tak bardzo, a w uszach
dzwoni�o tak g�o�no, �e nie s�ysza� nawet tykania zegara �mierci
Podczas tego upalnego lipca przeszed� piechot� niemal ca�e
Derry; stary cz�owiek o w�skich ramionach, rzedn�cych siwych
w�osach i wielkich d�oniach wygl�daj�cych tak, jakby nadal
nie ba�y si� ci�kiej pracy. Chodzi� Witcham Street na Pust-
kowia, Kansas Street na Nebolt Street i Main Street a� na
Most Ca�us�w, ale najch�tniej w�drowa� na zach�d, wzd�u�
Harris Avenue, przy kt�rej w ich domku nadal pi�kna i nadal
kochana Carolyn sp�dza�a ostatnie miesi�ce �ycia, nieprzytom-
na z b�l�w g�owy i morfiny, na Harris Avenue Extension
biegn�c� do portu lotniczego hrabstwa Derry. Szed� pozba-
wion� drzew, wydan� na pastw� bezlitosnego s�o�ca ulic�, a�
nogi ugina�y si� pod nim, zawraca�, gdy mia� trudno�ci z utrzy-
maniem r�wnowagi.
Odpoczywa� na zacienionym terenie piknikowym, le��cym
w pobli�u s�u�bowego wjazdu na lotnisko. Nocami pi�y tu
i zabawia�y si� dzieciaki, noce pulsowa�y muzyk� rap z wielkich
przeno�nych radiomagnetofon�w, ale w ci�gu dnia miejsce to
nale�a�o niemal wy��cznie do Ralpha i grupy jego przyjaci�,
kt�rych Bili McGovern nazywa� Starymi Piernikami z Harris
Avenue. Stare Pierniki zbiera�y si� na terenie piknikowym, by
pogra� w szachy i w durnia albo po prostu pogada�. Wielu
z nich Ralph zna� od lat (ze Stanem Eberlym chodzi� nawet
do podstaw�wki) i czu� si� w ich towarzystwie ca�kiem swobod-
nie... pod warunkiem, �e nie byli zbyt w�cibscy. Na og� nie
byli. Prawie wszyscy nale�eli do starej jankeskiej szko�y i wy-
znawali zasad�, �e je�li m�czyzna nie chce o czym� m�wi�, to
jest to tylko jego sprawa.
W�a�nie podczas jednej z takich przechadzek Ralph si� zo-
rientowa�, �e z jego s�siadem, Edem Deepneau, co� jest bardzo,
ale to bardzo nie w porz�dku.
11
Tego dnia zaszed� dalej ni� zazwyczaj, prawdopodobnie
dlatego, �e na niebie pojawi�y si� ciemne burzowe chmury,
powietrze za� � cho� z rzadka � porusza� jednak ch�odny
wiaterek. Wpad� w co� w rodzaju transu, o niczym nie my�la�,
nie patrzy� na nic opr�cz zakurzonych nosk�w adidas�w. Do
przytomno�ci doprowadzi� go dopiero samolot United Air-
lines � lot z Bostonu o czwartej czterdzie�ci pi�� � kt�ry
przelecia� mu nad g�ow� z og�uszaj�cym rykiem silnik�w.
Patrzy�, jak odrzutowiec leci nad starymi torami kolejowymi
i nad ogrodzeniem z drut�w kolczastych wzd�u� granicy tere-
n�w lotniska, patrzy�, jak l�duje i spod k� unosz� si� niewiel-
kie ob�oczki dymu. Potem zerkn�� na zegarek, zorientowa� si�,
jak pusto jest dooko�a, podni�s� wzrok i rozszerzonymi ze
zdumienia oczami spojrza� na pomara�czowy dach baru �Ho-
ward JohnsonY'. Rzeczywi�cie, wpad� w trans. Przeszed�
z osiem kilometr�w, zupe�nie nie zdaj�c sobie sprawy z tego,
ile mu to zabra�o czasu.
Ile czasu zabra�o to Carolyn? � szepn�� mu w g�owie jaki�
g�os.
Tak, ile czasu zabra�o to Carolyn. Carolyn wr�ci�a do domu,
odlicza pewnie minuty dziel�ce j� od kolejnego darvonu com-
plex, on za� utkn�� tu, przy lotnisku... tu, praktycznie w po-
�owie drogi do Newport.
Ralph spojrza� w niebo i po raz pierwszy tak naprawd�
dostrzeg� sine jak si�ce chmury gromadz�ce si� nad lotniskiem.
Nie oznacza�y jeszcze deszczu, a ju� na pewno nie zacznie
pada� za chwil�, ale je�li zacznie, on z pewno�ci� przemoknie
do suchej nitki �jedynym schronieniem w okolicy by�a szopa
na terenie piknikowym przy pasie startowym nr 3, a w�a�ciwie
zwyk�a rozchwiana wiata, troch� �mierdz�ca piwem.
Jeszcze raz spojrza� na pomara�czowy dach �HoJo", po
czym si�gn�� do kieszeni i pomaca� plik banknot�w spi�tych
srebrnym uchwytem. Dosta� go od Carolyn, w prezencie na
sze��dziesi�te pi�te urodziny. Kto mu zabroni zadzwoni� po
taks�wk�... opr�cz spojrzenia taks�wkarza. Ju� sobie wyobra-
�a�: �G�upi staruchu" � m�wi�y jego oczy, wpatrzone w niego
we wstecznym lusterku. �G�upi staruchu, nie powiniene� tak
le�� przed siebie w ten upa�. Gdyby� si� wybra� pop�ywa�,
uton��by�".
To paranoja, Ralph � powiedzia� mu g�os w g�owie, bardzo
12
przypominaj�cy teraz gdacz�cy, pe�en wy�szo�ci g�os Billa
MoGoverna.
Dobra, mo�e to paranoja, a mo�e i nie, ale ju� raczej zary-
zykuje i wr�ci piechot�.
A je�li nie b�dzie to zwyk�y deszcz? Zesz�ego lata, w sierpniu,
wia�o tak strasznie, �e wichura powybija�a wszystkie okna
wychodz�ce na zach�d.
Niech wieje, powiedzia� sobie Ralph. Mnie tam byle co nie
uszkodzi.
Obr�ci� si� i ruszy� z powrotem w kierunku miasta; za ka�dym
krokiem spod starych adidas�w unosi�y si� ob�oczki kurzu z wy-
schni�tej ziemi. Z zachodu, od strony gdzie zbiera�y si� chmury,
dobieg�y go pierwsze pomruki grzmotu. S�o�ce, cho� ju� zakry-
te, nie poddawa�o si� jednak bez walki, zdobi�c z�otem kraw�-
dzie chmur i prze�wiecaj�c przez nie blaskiem jakby gigantycz-
nego projektora filmowego. Ralpha radowa�o, �e zdecydowa�
si� na spacer, mimo i� bola�y go nogi i dokucza� kr�gos�up.
No, pomy�la�. Przynajmniej wreszcie zasn�. B�d� spa� jak
jaki� cholerny kamie�.
Po lewej r�ce mia� teraz skraj lotniska � wielkie pole zru-
dzia�ej trawy z zanurzonymi w niej, niczym wrak w oceanie,
zardzewia�ymi szynami kolejowymi. Daleko, za siatk�, widzia�
boeinga United Airlines wielko�ci dziecinnej zabawki, ko�uj�-
cego w stron� terminalu, kt�ry przyjmowa� tak�e samoloty
Delty. Nagle jego uwag� przyci�gn�� inny wehiku�: samoch�d
odje�d�aj�cy sprzed terminalu General Aviation, po tej stronie
lotniska. Samoch�d jecha� asfaltow� alejk� do bocznej bramy
wychodz�cej na Harris Avenue Extension. Ralph widywa�
ostatnio sporo wyje�d�aj�cych przez ni� samochod�w�zaled-
wie jakie� siedemdziesi�t metr�w dzieli�o j� od miejsca, w kt�-
rym zbiera�y si� Stare Pierniki. Po chwili nawet rozpozna� w�z,
datsuna Eda i Helen Deepneau. Ale p�dzi!
Stan�� na poboczu. Patrzy� na jad�cy w stron� bramy samo-
chodzik, nie zdaj�c sobie sprawy z tego, �e zaciska d�onie.
Z zewn�trz bram� otwiera�o si� specjaln� plastykow� kart�,
od �rodka spraw� za�atwia�a fotokom�rka, ale znajdowa�a si�
ona blisko, bardzo blisko ogrodzenia i przy tej pr�dko�ci...
W ostatniej chwili (przynajmniej tak mu si� wydawa�o) br�-
zowy samochodzik zatrzyma� si� z piskiem opon. W powietrze
unios�y si� ob�oczki dymu z palonej gumy, niczym spod k�
l�duj�cego boeinga. Brama zacz�a si� powoli unosi�, Ralph
rozlu�ni� zaci�ni�te w kieszeniach pi�ci.
13
Z otwartego okna po stronie kierowcy wy�oni�a si� r�ka
i zacz�a macha� w g�r� i w d�, najwyra�niej pop�dzaj�c
pe�zn�c� powoli po prowadnicach bram�. By�o w tym co� tak
absurdalnego, �e Ralph a� si� u�miechn��, u�miech jednak
spe�z� mu z warg, zanim ods�oni� z�by. Z zachodu, tam gdzie
zbiera�y si� chmury, wia� coraz silniejszy wiatr i wiatr ten ni�s�
w jego kierunku g�os kierowcy datsuna.
� Ty sukinc�ro! Ty kurwo! Ty piczo! W dup� ci wsadz�!
Rusz si�! Rusz si�, ty pieprzona dziwko! Pieprzona dziwka!
Pierdolona kurwa! Picza!
� To nie mo�e by� Ed Deepneau � mrukn�� Ralph. Ruszy�
przed siebie, nie zdaj�c sobie z tego sprawy. � To nie mo�e
by� Ed!
Ed Deepneau, chemik, pracowa� jako naukowiec w Hawking
Laboratories w Fresh Harbor i by� jednym z naj�agodniejszych,
najuprzejmiejszych ludzi, jakich kiedykolwiek zdarzy�o mu si�
spotka�. I on, i Carolyn bardzo lubili zar�wno jego, jak jego
�on� Helen, nie wspominaj�c ju� o ich male�kiej c�reczce Nata-
lie. Tylko wizyty Natalie pozwala�y Carolyn zapomnie� o tym,
co si� z ni� dzieje. Wyczuwaj�c to, Helen cz�sto j� do nich
przyprowadza�a, a Ed bynajmniej nie protestowa�. Ralph dos-
konale zdawa� sobie spraw�, i� na �wiecie jest mn�stwo m�-
czyzn, kt�rzy nie byliby zachwyceni tym, �e ich �ona wodzi
c�reczki do staruszk�w s�siad�w za ka�dym razem, gdy dziecko
zrobi co� nowego i szalenie interesuj�cego, zw�aszcza �e przys�o-
wiowa babunia jest �miertelnie chora. Ralph mia� wra�enie, �e
gdyby Ed powiedzia� komu�: �Id� do diab�a", to wyrzuty sumie-
nia nie pozwoli�yby mu przespa� najbli�szej nocy, tyle �e teraz...
� Ty pierdolona dziwko! Rusz t� t�ust� dup�, s�yszysz?
Dziwka! Kurwa!
By� to g�os Eda. Dzieli�o ich dwie�cie, mo�e trzysta metr�w,
lecz by� to niew�tpliwie g�os Eda!
Silnik datsuna zawarcza� i przycich�. Zawarcza� i przycich�.
Zawarcza� i przycich� � zupe�nie jakby jaki� smarkacz w wy-
�cigowym wozie czeka� na zielone �wiat�o. Z rury wydechowej
zia�y k��by niebieskiego dymu. Gdy tylko brama unios�a si�
wystarczaj�co wysoko, datsun wystartowa� przed siebie z ry-
kiem silnika i Ralph mia� wreszcie okazj� przyjrze� si� z bliska
jego kierowcy. Oczywi�cie by� nim Ed.
Podskakuj�c i ko�ysz�c si�, samoch�d przejecha� kr�tki od-
cinek gruntowej drogi dziel�cej bram� od Harris Avenue Ex-
tension. Nagle rozleg� si� ryk klaksonu i Ralph dostrzeg� nie-
14
bieskiego forda rangera, kt�ry jecha� Harris Avenue na zach�d,
skr�caj�cego gwa�townie, by unikn�� zderzenia.. Kierowca pi-
kapa za p�no jednak dostrzeg� niebezpiecze�stwo, Ed za�
najwyra�niej nie zauwa�y� go w og�le (dopiero p�niej przysz�o
Ralphowi do g�owy, �e m�g� staranowa� forda celowo). Zapisz-
cza�y opony, rozleg� si� t�py huk i datsun wbi� si� mask� w bok
pikapa, przesuwaj�c go a� za ��t�, �rodkow� lini�. Maska
samochodu Eda wygi�a si� w harmonijk�, wyskoczy�a z za-
wias�w i unios�a lekko, na asfalt polecia�o szk�o, po czym oba
samochody zamar�y po�rodku drogi, wczepione w siebie i przy-
pominaj�ce abstrakcyjn� rze�b�.
Przez jaki� czas Ralph sta� nieruchomo patrz�c, jak pod
mask� datsuna ro�nie ciemna ka�u�a oleju, W ci�gu blisko
siedemdziesi�ciu lat �ycia widzia� wiele wypadk�w � g��wnie
st�uczek, ale jeden czy dwa by�y powa�niejsze � i zawsze
zdumiewa�o go, jak szybko wszystko si� w�wczas dzieje i jakie
wydaje si� ma�o dramatyczne. Wcale nie jak na filmie�kamera
jest w stanie zwolni� przebieg zdarze�, na wideo mo�na nawet
kilka razy obejrze� sobie spadaj�cy ze skalnego zbocza w�z, je�li
ma si� na to ochot�. W rzeczywisto�ci istnieje tylko kilka
nak�adaj�cych si� niemal na siebie, zamazanych obraz�w, a po-
tem znajoma kombinacja d�wi�k�w: pisk opon, t�py trzask
metalu uderzaj�cego o metal, brz�k t�uk�cego si� szk�a... i voila,
toutfinil
Tego typu sprawy regulowa� nawet swoisty protok�: �Jak
Nale�y Zachowa� Si� W Przypadku St�uczki". Jasne, protok�,
rozmy�la� Ralph. W Derry ka�dego dnia zdarza�o si� ze dwa-
dzie�cia st�uczek, a w zimie, gdy spad� �nieg i ulice robi�y si�
�liskie, nawet ze dwa razy tyle. Wysiada si�, spotyka przeciw-
nika w miejscu, gdzie samochody si� stukn�y (i gdzie najcz�-
ciej jeszcze tkwi�), patrzy i potrz�sa g�ow�. Czasami � naj-
cz�ciej � faz� t� charakteryzuj� padaj�ce z obu stron ostre
s�owa: po�pieszna ocena swoich i cudzych umiej�tno�ci, wza-
jemne oskar�enia i gro�by oddania sprawy w r�ce prawnik�w.
Prawdopodobnie wpl�tani w st�uczk� kierowcy u�ywaj�c zbyt
wielu niepotrzebnych s��w, w ten spos�b oskar�aj� si� na-
wzajem: �Widzisz, idioto, �miertelnie mnie wystraszy�e�!"
Ostatni� figur� tego �a�osnego w gruncie rzeczy ta�ca jest
zazwyczaj Wymiana �wi�tych Numer�w Ubezpieczeniowych.
W tym momencie przeciwnicy odzyskuj� na og� kontrol� nad
rozszala�ymi emocjami � to znaczy je�li nikt nie zosta� ranny,
najwyra�niej tak jak w tym przypadku � i czasami nawet
�ciskaj� sobie d�onie!
15
Ralph przygotowa� si� duchowo na ten w�a�nie taniec, kt�ry
m�g� sobie obejrze� z wygodnego miejsca oddalonego o sto
pi��dziesi�t metr�w od sceny wydarze�, lecz gdy tylko ot-
worzy�y si� drzwi datsuna, zrozumia�, �e wszystko tu odb�dzie
si� inaczej, �e wypadek nie tyle si� wydarzy�, co dzieje si� nadal.
A ju� z ca�� pewno�ci� to przedstawienie nie sko�czy si� d�en-
telme�skim u�ciskiem d�oni.
Drzwi datsuna nie tyle si� otworzy�y, co wystrzeli�y z zawia-
s�w. Ed Deepneau wyskoczy� zza kierownicy i po prostu za-
mar�, wyprostowany; jego w�skie ramiona wyra�nie rysowa�y
si� na tle ciemnych chmur. Mia� na sobie d�insy i podkoszu-
lek � Ralph zorientowa� si� nagle, �e a� do dzi� ani razu nie
widzia� go w koszuli nie zapinanej pod szyj�. Mia� te� co� na
szyi � co� d�ugiego i bia�ego. Chusta? Wygl�da�o to jak chusta,
ale kto by nosi� na szyi chust� w tak ciep�y dzie�?
Przez d�u�sz� chwil� Ed sta� w miejscu. Wydawa�o si�, �e
patrzy wsz�dzie, tylko nie tam, gdzie trzeba. Zje�one na w�skiej
g�owie kr�tkie w�osy upodabnia�y go do koguta, z postawio-
nym grzebieniem lustruj�cego podw�rko w poszukiwaniu in-
truza, i Ralpha co� w tym podobie�stwie zaniepokoi�o. Pewnie
chodzi�o o to, �e nigdy nie widzia� Eda wygl�daj�cego w�a�nie
tak, ale nie tylko to. Po prostu nigdy nie widzia� nikogo
wygl�daj�cego w�a�nie tak.
Na zachodzie zagrzmia�o g�o�niej ni� poprzednio. Burza
wyra�nie si� zbli�a�a.
Z faceta, kt�ry wylaz� zza kierownicy forda, da�oby si�
wykroi� dw�ch, a najprawdopodobniej trzech Ed�w. Wielki
brzuch zwisa� mu na pasek spodni khaki, plamy potu pod
pachami bia�ej koszulki polo wielko�ci� dor�wnywa�y tale-
rzom. Gruby odsun�� z czo�a daszek reklamowej czapeczki
West Side Gardeners, by lepiej przyjrze� si� go�ciowi, kt�ry
go staranowa�. Twarz o wielkiej, masywnej szcz�ce mia� �mier-
telnie blad�, z wyj�tkiem dw�ch jaskrawoczerwonych plam na
policzkach.
Oto pierwszej klasy kandydat do ataku serca, pomy�la�
Ralph. Gdybym by� bli�ej, z pewno�ci� dostrzeg�bym fa�dy
t�uszczu na jego uszach!
� Hej! � krzykn�� na Eda Gruby. Z pot�nej piersi wy-
dobywa� si� absurdalnie cienki, niemal piskliwy g�osik. �
Gdzie� ty zdoby� prawo jazdy? Kupi�e� u Searsa i Roebucka?
Kr�c�ca si� na wszystkie strony g�owa Eda zamar�a, a potem
powoli obr�ci�a si� w stron� g�osu, skierowa�a si� na niego
16
niczym dzi�b odrzutowca na wi�zk� promieni radaru. Ralph
po raz pierwszy dostrzeg� w�wczas oczy Eda Deepneau i strach
niemal wyczuwalnie zaci��y� mu na sercu. Pobieg� przed siebie
najszybciej jak potrafi�, Ed tymczasem ruszy� w stron� Grubego
w przepoconej koszulce i czapce-reklam�wce. Szed� na sztyw-
nych nogach, wyprostowany, zupe�nie inaczej, ni� chodzi� za-
zwyczaj, ko�ysz�c si� i poci�gaj�c nogami.
� Ed! � krzykn�� Ralph, lecz coraz silniejszy � i coraz
ch�odniejszy, z pewno�ci� b�dzie pada� � wiatr porwa� jego
krzyk, zanim uda�o mu si� wydosta� na �wiat�o dzienne. W ka�-
dym razie Ed nawet nie drgn��. Ralph zmusi� si� do jeszcze
szybszego biegu, kompletnie zapominaj�c o b�lu n�g i krzy�a.
W szeroko rozwartych, nieruchomych oczach Eda Deepneau
dostrzeg� mord. Nie opiera� tej oceny na �adnym wcze�niejszym
do�wiadczeniu, ale nie s�dzi�, by kto� widz�c takie spojrzenie,
mia� jeszcze jakiekolwiek w�tpliwo�ci: tak patrz� na siebie
koguty, nim rzuc� si� do walki, dziobi�c i machaj�c skrzyd-
�ami. � Ed! Hej, Ed! Ed, s�uchaj, to ja!
Ed nie zareagowa�, cho� musia� us�ysze� jego okrzyk, bo
Ralph znajdowa� si� ju� blisko. Gruby obejrza� si�, w oczach
mia� niepok�j, nawet strach. Odwr�ci� si� i uspokajaj�cym
gestem wyci�gn�� przed siebie r�ce.
� S�uchaj pan, mo�emy porozmawia�...
Nie dane mu by�o sko�czy�. Ed zrobi� jeszcze jeden szybki
krok, podni�s� smuk��, bardzo blad� na tle ciemnych chmur
d�o� i waln�� ni� Grubego we wcale pot�n� szcz�k�. Trzask
przypomina� huk wystrza�u z dzieci�cej wiatr�wki.
� Ile ich zabi�e�? � spyta�.
Gruby opar� si� ci�ko o swego pickupa. Szcz�ka mu opad�a,
usta mia� szeroko rozwarte. Ed par� przed siebie, sztywno, jak
przedtem. Podszed� tak blisko, �e zetkn�li si� brzuchami, nie
zwracaj�c najmniejszej uwagi na to, �e Gruby jest od niego
dziesi�� centymetr�w wy�szy i dobre pi��dziesi�t kilogram�w
ci�szy. Wyci�gn�� r�k� i jeszcze raz uderzy� go w twarz.
� No ju�, syp, twardzielu. Ile ich zabi�e�? � wrzasn��, ale
jego g�os zgin�� w huku pierwszego prawdziwego grzmotu
nadchodz�cej burzy.
Gruby odepchn�� go. Nie by� to gest agresji, lecz zwyk�ego
strachu. Ed polecia� do ty�u, a� na zgniecion� mask� datsuna,
odbi� si� od niej natychmiast, podni�s� pi�ci. Got�w by� rzuci�
si� na przeciwnika, przypartego do swego forda, z krzywo
siedz�c� na g�owie czapk� i koszul� wy�a��c� mu ze spodni
17
z ty�u i po bokach. Ralphowi nagle co� si� przypomnia�o �
ogl�dany przed laty komiks �Three Stooges", Larry, Curly
i Moe bez poj�cia bawi�cy si� w malarzy � i poczu� przyp�yw
sympatii dla Grubego, kt�ry nie tylko wygl�da� �miesznie, ale
i sprawia� wra�enie �miertelnie przera�onego.
Ed Deepneau bynajmniej nie wygl�da� �miesznie. Ze skrzy-
wionymi w grymasie wargami, z szeroko otwartymi, nierucho-
mymi oczami, coraz bardziej przypomina� gotowego do walki
koguta.
� Wiem, czym si� zajmujesz � powiedzia� Grubemu. �
Co ty tu pr�bujesz gra� za komedi�? Czy naprawd� wierzysz,
�e tobie i tym innym rze�nikom zawsze wszystko b�dzie ucho-
dzi� na sucho...?
W tym momencie pojawi� si� Ralph, dysz�cy jak stara doro�-
karska szkapa, i chwyci� go za ramiona. Gor�co, kt�re poczu�
pod cienkim podkoszulkiem, wyprowadzi�o go z r�wnowagi �
czu� si� tak, jakby dotkn�� pieca � a kiedy Ed si� na niego
obejrza�, Ralph mia� przelotne, lecz niezapomniane wra�enie,
�e patrzy w�a�nie w g��b rozpalonego pieca. Nigdy jeszcze
w oczach �adnego cz�owieka nie dostrzeg� tak ca�kowitej, tak
bezmy�lnej furii. Nie podejrzewa� nawet, �e furia taka mo�e
w og�le istnie�. Jego pierwszym odruchem by�o uskoczy�, ale
zdo�a� si� opanowa� i ani. drgn��. Pomy�la�, �e je�li uskoczy,
Ed rzuci si� na niego jak w�ciek�y pies, gryz�c i drapi�c.
Bzdura, oczywi�cie, Ed to naukowiec, chemik, Ed jest cz�on-
kiem Klubu Ksi��ki Miesi�ca (nale�a� do tej nielicznej grupy
ludzi, kt�rzy prawie zawsze wybieraj� dziesi�ciokilogramowe
historie Wojen Krymskich, umieszczone w ofercie zast�pczej),
Ed jest m�em Helen, ojcem Natalie... do diab�a, Ed to przy-
jaciel!
Tylko �e teraz to by� inny Ed i Ralph doskonale zdawa�
sobie z tego spraw�.
Zamiast uskoczy� pochyli� si�, z�apa� go za ramiona (takie
gor�ce pod cienkim podkoszulkiem, takie nieprawdopodobnie,
okropnie gor�ce) i przysun�� twarz do jego twarzy, a� zas�oni�
Grubego przed tym upiornym, nieruchomym wzrokiem.
� Daj spok�j � powiedzia� dono�nym, spokojnym i sta-
nowczym g�osem, kt�rego, jak przypuszcza�, u�ywa si� wobec
histeryk�w. � Nic ci si� nie sta�o. Daj spok�j!
Przez chwil� Ed sta� tak, patrz�c przed siebie nie widz�cymi
oczami, a potem najwyra�niej rozpozna� twarz Ralpha. Nie-
wiele to da�o, ale Ralph mimo wszystko poczu� ulg�.
18
�
Co si� z nim dzieje? � spyta� ukryty za jego plecami
Gruby. � Oszala�? Jak pan my�lisz?
� Jestem pewien, �e ju� czuje si� dobrze. � Wcale nie
mia� takiej pewno�ci. Wypowiedzia� te s�owa k�cikiem ust,
nie spuszczaj�c wzroku z twarzy Eda. Nie o�mieli� si� spu�ci�
wzroku z twarzy Eda, czu�, �e tylko w ten spos�b mo�e go
kontrolowa�... je�li w og�le go kontroluje. � Po prostu zde-
nerwowa� go wypadek. Potrzebuje kilku chwil, �eby doj��
do siebie i...
� Spytaj go, co ma pod t� p�acht�! � wrzasn�� nagle Ed,
wskazuj�c palcem na co� za plecami Ralpha. B�ysn�o, przez
chwil� blizny po m�odzie�czym tr�dziku wyst�pi�y bardzo
wyra�nie na jego twarzy niczym na dziwnej mapie, wskazuj�cej
miejsce ukrycia zakopanych skarb�w. Zagrzmia�o. �Hej, hej,
Susan Day! � za�piewa� Ed cienkim, dziecinnym g�osem i na
ramiona Ralpha wyst�pi�a g�sia sk�rka. � Ile dzieci na su-
mieniu masz?
� Nie doszed� do siebie � oznajmi� Gruby. � To wariat.
Kiedy przyjedzie policja, dopilnuj�, �eby go zamkn�li.
Ralph zerkn�� za siebie. Baga�nik pikapa przykryty by�
p�acht�, przymocowan� jaskrawo��t� link�. Pod p�acht� wy-
ra�nie rysowa�y si� okr�g�e kszta�ty.
� Ralph? � rozleg� si� jaki� cichy g�os.
Po jego lewej stronie, obok pikapa, sta� Dorrance Marstellar,
przesz�o dziewi��dziesi�cioletni, z pewno�ci� najstarszy ze Sta-
rych Pryk�w z Harris Avenue. W bladej, pokrytej w�trobia-
nymi plamami d�oni trzyma� ksi��k�. Mi�� j� w d�oniach, a�
dziw, �e si� nie rozklei�a. Zapewne by� to tomik poezji �
Dorrance czytywa� wy��cznie poezje. A mo�e wcale nie czyta�,
tylko wpatrywa� si� w zmy�lnie pozbierane do kupy s�owa?
� Ralph, co si� sta�o? Co si� dzieje?
B�yska�o cz�ciej � fioletowobia�e k�y elektryczno�ci. Dor-
rance podni�s� wzrok na niebo; patrzy� tak, jakby niepewny
by� tego, gdzie jest, kim jest i co widzi. W duszy Ralpha co�
j�kn�o.
� Dorrance... � powiedzia� i w tej chwili Ed skoczy� na
niego niczym dzikie zwierz�, nieruchome przedtem tylko dla-
tego, �e zbiera�o si�y. Ralph zachwia� si�, lecz usta� na nogach
i odepchn�� Eda z powrotem na pogniecion� mask� datsuna.
Wpad� w panik�. Za wiele dzia�o si� naraz. Czu� mi�nie ra-
mion Eda dr��ce mu pod d�o�mi; jakby Ed jakim� cudem
po�kn�� jedn� z b�yskawic, kt�rych na niebie by�o coraz wi�cej.
19
� Ralph � powt�rzy� Dorrance tym samym spokojnym,
lecz strwo�onym g�osem. � Na twoim miejscu wi�cej bym go
nie dotyka�. Nie widz� twoich d�oni.
�wietnie: B�d� musia� sobie jako� poradzi� z kolejnym sza-
le�cem. Tylko tego mi brakowa�o.
Zerkn�� na swoje d�onie � by�y na miejscu � a potem na
starego.
� O czym ty gadasz?
� Twoje d�onie � t�umaczy� mu cierpliwie staruszek. �
Nie widz� twoich d�oni.
� To nie miejsce dla ciebie, Dor... no, znikaj.
Twarz starego rozja�ni�a si� nieco.
� Tak! � powiedzia� jak kto�, kto przypadkiem odkry�
jak�� wielk� prawd�. � To w�a�nie powinienem zrobi�. � Za-
cz�� si� cofa�, a kiedy zn�w zagrzmia�o, skuli� si� i zakry�
g�ow� otwart� ksi��k�. Jej tytu� brzmia� �Buckdancer's
Choice". � I ty te� powiniene� si� st�d wynie��. Nie warto
miesza� si� w sprawy D�ugoterminowych. �atwo oberwa�.
� O czym ty...
Lecz nim Ralph zdo�a� sko�czy�, Dorrance odwr�ci� si�
i niepewnym krokiem odszed� w stron� terenu piknikowego.
Pasemka siwych w�os�w, delikatnych jak u nowo narodzonego
dziecka, powiewa�y mu na wietrze.
Jeden problem zosta� w ten spos�b rozwi�zany, lecz Ralph
nied�ugo si� tym cieszy�. Dorrance odwr�ci� uwag� Eda od
Grubego, ale teraz Ed zn�w przeszywa� go morderczym spo-
jrzeniem.
� Piczoliz! � wyplu� jadowicie. � Pieprzy�e� matk� i liza�e�
jej picz�!
Niskie czo�o Grubego zrobi�o si� jeszcze ni�sze.
� Co?!
Ed spojrza� na Ralpha. Chyba wreszcie go pozna�.
� Spytaj go, co ma pod plandek�! � wrzasn��. � Albo
jeszcze lepiej niech ci poka�e!
Ralph spojrza� na w�a�ciciela pikapa.
� Co pan tam wiezie? � spyta�.
� Co komu do tego?
By� mo�e Gruby pragn�� sprawia� wra�enie stanowczego,
ale tylko spojrza� w oczy Eda Deepneau i natychmiast zrobi�
dwa chwiejne kroki w ty�.
� Mnie nic, ale jemu co� � Ralph brod� wskaza� Eda. �
Niech mi pan pomo�e go uspokoi�, dobrze?
20
�
To wy si� znacie?
� Morderca! � powt�rzy� Ed i tym razem szarpn�� si� tak
mocno, �e Ralph zrobi� krok wstecz. Ale dzia�o si� co� jeszcze,
tak, chyba tak. Puste, przera�aj�ce spojrzenie nieruchomych
oczu stawa�o si� jakby bardziej ludzkie. W spojrzeniu tym
wi�cej by�o Eda ni� przed chwil�... a mo�e tak si� tylko wy-
dawa�o? � Morderca! Morderca dzieci!
� Jezu, co za wariat. � Gruby obszed� jednak swego forda,
odczepi� jedn� z zamocowanych z ty�u linek i podni�s� r�g
plandeki.
Ford wi�z� osiem beczek z grubego prasowanego kartonu,
a na ka�dej z nich znajdowa� si� wielki napis WEED-GO.
� To naw�z organiczny � wyja�ni�. Rozbiegane oczy prze-
nosi� z Ralpha na Eda i z powrotem na Ralpha. Dotkn��
daszka swej reklamowej czapeczki. � Ca�y dzie� pracowa�em
nad nowymi grz�dkami przed skrzyd�em szpitala dla umys�owo
chorych w Derry. Przyda�yby ci si� tam kr�tkie wakacje, przy-
jacielu.
� Naw�z? � zdziwi� si� Ed. Wydawa�o si�, �e m�wi sam
do siebie. Powoli uni�s� lew� r�k� i zacz�� masowa� skro�. �
Naw�z? � powt�rzy� jak cz�owiek zdumiony prostym w za-
sadzie, lecz rewolucyjnym w skutkach wynalazkiem.
� Naw�z � zgodzi� si� Gruby, zerkn�� na Ralpha i po-
wt�rzy�: � Ten facet ma nie po kolei w g�owie, wie pan?
� Jest oszo�omiony, nic wi�cej � stwierdzi� niepewnie
Ralph. Pochyli� si� i postuka� palcem w jedn� z beczek,
a potem spojrza� na Eda. � Naw�z � powiedzia�. � Wy-
starczy ci?
�adnej odpowiedzi. Ed zacz�� sobie masowa� drug� skro�.
Wygl�da� jak kto� cierpi�cy na straszliw� migren�.
� Wystarczy ci? � powt�rzy� �agodnie Ralph.
Ed zamkn�� oczy na chwilk�, a kiedy je otworzy�, l�ni�y...
by� mo�e od �ez. Wysun�� j�zyk i dotkn�� nim delikatnie
najpierw jednego, a potem drugiego k�cika ust. Ko�cem jed-
wabnej chusty przetar� sobie czo�o i w tym momencie Ralph
dostrzeg� na niej jakie� chi�skie ideogramy.
� Chyba jednak... � powiedzia� i przerwa�. Oczy zn�w
rozszerzy�y mu si� w spos�b, kt�ry bardzo si� Ralphowi nie
podoba�. � Dzieci! � wychrypia�. � Rozumiesz, co m�wi�?
Dzieci!
Ralph pchn�� go na samoch�d po raz trzeci czy czwarty;
w�a�ciwie straci� ju� rachub�.
21
� O czym ty m�wisz, Ed? � Nagle za�wita�o mu w g�o-
wie. � Chodzi ci o Natalie? Boisz si� o Natalie?
Cwany u�mieszek skrzywi� wargi Eda, gdy spojrza� nad
ramieniem Ralpha wprost w oczy Grubego.
� Naw�z, co? No, to je�li wieziesz naw�z, nie b�dziesz
mia� chyba nic przeciwko temu, �eby otworzy� jedn� z tych
beczek?
Gruby popatrzy� niepewnie na Ralpha.
� Potrzebny mu lekarz � orzek�.
� By� mo�e. Ale, moim zdaniem, zacz�� si� uspokaja�. Czy
m�g�by pan otworzy� kt�r�� z beczek? Mo�e potem poczuje
si� lepiej?
� Jasne, pewnie. Jak si� powiedzia�o �a"...
Zn�w b�ysn�o, zn�w rozleg� si� grzmot � ten ju� wy-
dawa� si� toczy� z hukiem po ca�ym niebie � i na spocon�
szyj� Ralpha pad�a pierwsza kropla deszczu. Zerkn�� w le-
wo. Dorrance Marstellar sta� na samej granicy terenu pik-
nikowego, trzymaj�c w r�ku ksi��k�. Obserwowa� ich z nie-
pokojem.
� Cholernie poleje, tak na oko � stwierdzi� Gruby. � Nie
wolno dopu�ci�, �eby naw�z zam�k�. Zacznie si� reakcja che-
miczna. Wi�c patrzcie szybko. � Przez chwil� szuka� czego�
mi�dzy beczk� a burt� pikapa, a� znalaz� pr�t sp�aszczony na
ko�cu. � Jezu, co ja robi�? Musz� by� tak samo szalony jak
on � wyzna� Ralphowi. � Bo przecie� po prostu jecha�em do
domu i nikomu nie przeszkadza�em..To on wpad� na mnie.
� Niech pan otworzy beczk�. To potrwa zaledwie chwilk�.
� Pewnie � zgodzi� si� Gruby, podwa�aj�c wieko. � Ale
wspomnienia zostan� na ca�e �ycie.
W tym momencie zagrzmia�o, wi�c nie us�ysza� nast�pnych
s��w Eda. Ralph je us�ysza� i zaci��y�y mu na �o��dku jak
bry�a lodu.
� Pe�no w nich trup�w dzieci. Zobaczycie.
Gruby otworzy� beczk�, Ed za� przem�wi� z takim przeko-
naniem, �e Ralph wr�cz uwierzy�, i� zobaczy pl�tanin� r�czek,
n�ek i mn�stwo �ysych dzieci�cych g��wek. Dostrzeg� jednak
tylko mieszank� drobnych niebieskich kryszta�k�w i br�zowego
py�u, pachn�c� mocno zgnilizn� i lekko chemikaliami.
� No i co? Zadowolony? � Tym razem Gruby przem�wi�
wprost do Eda. � A jednak nie jestem ani Rayem Joubertem,
ani Dahmerem, prawda?
Na twarzy Eda zn�w pojawi� si� wyraz zmieszania, a kiedy
22
hukn�� grzmot, Ed drgn��. Pochyli� si�, si�gn�� w stron� pojem-
nika i spojrza� na Grubego. Gruby skin�� g�ow�. Ralph mia�
wra�enie, �e w ge�cie tym by�o sporo sympatii.
� Jasne, wsad� pan tam �ap�, mnie to nie przeszkadza. Ale
je�li zacznie pada�, b�dziesz pan ta�czy� jak John Travolta.
To �wi�stwo zrobi si� �r�ce.
Ed wzi�� w gar�� odrobin� nawozu i przesypa� go mi�dzy
palcami. Spojrza� na Ralpha niepewnie, a tak�e chyba ze spor�
doz� wstydu, po czym wsadzi� r�k� w naw�z a� po �okie�.
� Hej! � krzykn�� zaskoczony Gruby. � To nie krakersy
z niespodziank�!
Przez moment na ustach Eda zn�w zago�ci� cwany u�mie-
szek � �widzisz, nie tak �atwo mnie oszuka�" � i znik�, gdy
tylko okaza�o si�, �e w beczce rzeczywi�cie nie ma nic opr�cz
nawozu. Wyci�gn�� r�k�, brudn� i �mierdz�c�. Nad lotniskiem
b�ysn�o; huk grzmotu by� ju� og�uszaj�cy.
� Wytrzyj pan to z r�ki, nim zacznie pada�, ostrzegam. �
Gruby si�gn�� do forda przez okno od strony pasa�era, wyj��
torebk� po hamburgerach McDonalda, pogrzeba� w niej, zna-
laz� kilka serwetek i poda� je Edowi. Ed zacz�� czy�ci� sobie
rami� jak kto� pogr��ony w g��bokim �nie, Gruby za� na�o�y�
pokrywk� na pojemnik, przybijaj�c j� wielk�, piegowat� gar�-
ci� i rzucaj�c zaniepokojone spojrzenia na ciemne niebo. Kiedy
Ed dotkn�� jego ramienia, zesztywnia� i odsun�� si�. Spojrzenie
mia� bardzo uwa�ne.
� Chyba powinienem pana przeprosi�. � Po raz pierwszy
g�os Eda wyda� si� Ralphowi ca�kowicie... normalny.
� Cholerna racja, przyjacielu � stwierdzi� Gruby, ale w je-
go g�osie brzmia�a wyra�na ulga. Rozci�gn�� plastykow� p�ach-
t�, zawi�za� linki kilkoma szybkimi, wprawnymi ruchami.
Ralph obserwowa� go, my�l�c o tym, jak strasznym z�odziejem
jest czas. Kiedy� potrafi� zrobi� co� takiego r�wnie sprawnie,
dzi� tak�e potrafi�by to jeszcze zrobi�, ale zaj�oby mu to jakie�
dwie, trzy minuty... i z pewno�ci� nie obesz�oby si� bez kilku
jego najlepszych przekle�stw.
Gruby poklepa� p�acht� i odwr�ci� si� w ich kierunku. Ra-
miona skrzy�owa� na wielkiej piersi.
� Widzia� pan wypadek? � spyta� Ralpha.
� Nie � odpar� natychmiast Ralph. Nie wiedzia�, dlaczego
k�amie, ale decyzj� o wypowiedzeniu tego k�amstwa podj��
b�yskawicznie. � Patrzy�em na l�duj�cy samolot. United.
Kompletnie zaskoczony obserwowa�, jak czerwone plamy
23
rozlewaj� si� Grubemu na ca�e policzki. Te� na niego patrzy�e�,
pomy�la�. Patrzy�e� nie tylko, jak l�duje, ale i jak ko�uje do
terminalu, inaczej by� si� tak nie czerwieni�.
Zaraz potem nast�pi� przeb�ysk jasnowidzenia. Gruby by�
najwyra�niej pewien, �e to on spowodowa� wypadek albo przy-
najmniej �e kiedy pojawi� si� gliny, odczytaj� to w ten w�a�nie
spos�b. Obserwowa� samolot i nie widzia�, jak z bocznej dr�ki
beztrosko szar�uje na niego datsun.
� Prosz� pana, naprawd� bardzo mi przykro � powiedzia�
Ed. Wygl�da�, jakby by�o mu wi�cej ni� przykro... jakby by�
wr�cz rozczarowany. Ralph stwierdzi� nagle, �e w�tpi w szcze-
ro�� jego przeprosin i �e by� mo�e nie ma najmniejszego poj�cia
(Hej, hej Susan Day)
co tu si� w�a�ciwie zdarzy�o... a w�a�ciwie to kim, do diab�a,
jest ta Susan Day?
� Uderzy�em g�ow� w kierownic�t�umaczy� Ed. � Chy-
ba... co� poprzestawia�o mi si� we �bie.
� Co to, to tak. � Gruby podrapa� si� po g�owie, spojrza�
na ciemne, gro�ne niebo, a potem zn�w na Eda. � Chc� ci
co� zaproponowa�, kolego � powiedzia�.
� Tak? Co takiego?
� Wymie�my tylko nazwiska i numery telefon�w zamiast
ca�ego tego g�wna z ubezpieczeniami, a potem rozjed�my si�
jak przyjaciele.
Ed niepewnie spojrza� na Ralpha, a p�niej na grubasa
w reklamowej czapeczce West Side Gardeners.
� Je�li wmiesza si� w to policja � m�wi� dalej Gruby �
zrobi si� g�wniana sprawa. Pod��cz� si� do komputera i od
razu odkryj�, �e zim� zatrzymano mi prawo jazdy za prowa-
dzenie po kieliszku i �e je�d�� na tymczasowym pozwoleniu.
B�d� mi robi� k�opoty, cho� jecha�em g��wn� drog� i mia�em
pierwsze�stwo przejazdu. Rozumiesz mnie?
� Tak, oczywi�cie. Chyba tak, ale przecie� to ja spowodo-
wa�em ten wypadek. Jecha�em za szybko...
� Tylko �e sam wypadek mo�e akurat okaza� si� ma�o
wa�ny. � Gruby spojrza� nieufnie na mikrobus, kt�ry, �eby
ich omin��, musia� zjecha� a� na pobocze, po czym zn�w
zwr�ci� wzrok na Eda i rzek� po�piesznie: � Zgubi�e� troch�
oleju, ale ju� przesta� ciec. Jestem pewien, �e dojedziesz do
domu... je�li mieszkasz w mie�cie. Mieszkasz w mie�cie?
� Tak.
� Zwr�c� ci za napraw�... do jakich� pi��dziesi�ciu dok�w.
24
Ralph dozna� kolejnego objawienia. Tylko ono t�umaczy�o
zmian�, jaka zasz�a w Grubym, najpierw udaj�cym twardziela,
a teraz niemal b�agaj�cym. Zabrano mu zim� prawo jazdy? To
chyba prawda. Ale Ralph nigdy nie s�ysza� o czym� takim jak
�tymczasowe pozwolenie" i mia� nieodparte wra�enie, �e co�
takiego po prostu nie istnieje. Ich dobry t�gi przyjaciel zwyczaj-
nie nie mia� prawa jazdy! Sytuacj� komplikowa� jedynie fakt,
�e Ed m�wi� prawd� i tylko prawd�: wypadek nast�pi� wy��cz-
nie z jego winy.
� Je�li si� dogadamy i rozjedziemy jak kumple � wyja�nia�
dalej Gruby �ja nie b�d� musia� t�umaczy� si� z utraty prawa
jazdy, a pan nie b�dziesz musia� t�umaczy� si� z tego, �e na-
skoczy�e� na mnie, uderzy�e� mnie i wrzeszcza�e�, �e wo�� trupy.
� Naprawd� tak powiedzia�em? � Ed sprawia� wra�enie
szczerze zdumionego.
� Dobrze wiesz, co m�wi�e�, kolego � mrukn�� ponuro
Gruby.
Jaki� sepleni�cy g�os z francusko-kanadyjskim akcentem
spyta� nagle:
� Wszystko w porz�dku, przyjaciele? Nikomu nic si� nie
sta�o? Hej, Ralph! To ty?
Na poboczu sta�a ci�ar�wka z napisem na plandece: �Pral-
nia chemiczna w Derry". Prowadzi� j� jeden z braci Vachon�w
z Old Cape. Ralph mia� wra�enie, �e to najm�odszy z nich,
Trigger.
� Tak, to ja. � I Ralph, nie zastanawiaj�c si�, dlaczego
to robi � w tej chwili dzia�a� ju� wy��cznie na instynkt �
podszed� do Triggera, obj�� go za ramiona (taki chyba mia�
dzisiaj dzie�, �e wszystkich spotkanych m�czyzn musia� obe-
jmowa� za ramiona) i poprowadzi� go z powrotem w kierunku
jego ci�ar�wki.
� Nic si� nie sta�o tym go�ciom?
� Nie, nic � zapewni�. Obejrza� si�. Ed i Gruby stali obok
forda i co� do siebie szeptali. Przesz�a kolejna fala deszczu,
zab�bni�a po niebieskiej p�achcie jak niecierpliwe palce. � Po
prostu st�uczka, nic gro�nego. W�a�nie za�atwiaj� spraw�.
� No to pi�knie � stwierdzi� rado�nie Trigger Vachon. �
A jak si� ma twoja �liczna �oneczka?
Ralph drgn��. Nagle poczu� si� jak kto�, kto przy lunchu
przypomnia� sobie, �e wychodz�c do pracy, zostawi� w��czony
piecyk.
� Jezu! � krzykn�� i spojrza� na zegarek. Mia� nadziej�, �e
25
jest pi�tna�cie po pi�tej, najp�niej wp� do sz�stej, by�a ju�
jednak za dziesi�� sz�sta. Dwadzie�cia minut temu mia� przy-
nie�� Carolyn zup� i p� sandwicza. Carolyn z pewno�ci� si�
boi. Bior�c pod uwag� b�yskawice i huk grzmotu przewalaj�cy
si� przez puste mieszkanie, mo�e by� nawet przera�ona. A je�li
zacznie pada�, nie zdo�a zamkn�� okien, r�ce ma ju� na to za
s�abe.
� Ralph? � zaniepokoi� si� Trigger. � Co� si� sta�o?
� Nie, nic. Tyle �e poszed�em na spacer i kompletnie stra-
ci�em poczucie czasu. Potem jeszcze ten wypadek i w og�le...
Mo�e podrzuci�by� mnie do domu, co, Trig? Zap�ac�.
� Nic mi nie musisz p�aci�. To po drodze. Wskakuj. Jak
my�lisz, z nimi wszystko w porz�dku? Nie zaczn� si� bi�
albo co?
� Nie. Raczej nie. Zaczekaj chwilk�.
� Jasne.
Ralph podszed� do Eda.
� Poradzisz sobie? � spyta�. � Da si� jako� za�atwi� t�
spraw�?
� Oczywi�cie. Prywatnie. Bo i czemu nie? W ko�cu to tylko
troch� rozbitego szk�a.
Zachowywa� si� i m�wi� dok�adnie jak stary Ed. Gruby
m�czyzna w bia�ej koszuli patrzy� na niego z wyrazem niemal
szacunku. Ralph nadal by� niespokojny, nie czu� si� najlepiej po
tym, co zdarzy�o si� na drodze, ale postanowi� zapomnie� o ca�ej
sprawie. Bardzo lubi� Eda Deepneau, tylko �e to nie Ed najbar-
dziej go teraz obchodzi�, lecz Carolyn. Carolyn i zegar, kt�ry
tyka� gdzie� w g��bi jej cia�a... i w �cianach ich wsp�lnej sypialni.
� No to �wietnie � oznajmi�. � Jad� do domu. Ostatnio
to ja robi� jej kolacje, a jestem mocno sp�niony.
Ju� mia� si� obr�ci�, kiedy Gruby wyci�gn�� do niego r�k�.
� John Tandy � przedstawi� si�.
Ralph uj�� jego d�o� i potrz�sn�� ni�.
� Ralph Roberts. Mi�o mi by�o pana pozna�.
Tandy u�miechn�� si� niewyra�nie.
� Bior�c pod uwag� okoliczno�ci, mocno w�tpi� w pana
szczero��... ale bardzo si� ciesz�, �e by� pan na w�a�ciwym
miejscu we w�a�ciwym czasie. Przez jedn� jedyn� sekund�
by�em pewien, �e dojdzie do b�jki.
Ja te�, pomy�la� Ralph, ale nie powiedzia� tego na g�os.
Zerkn�� na Eda, pe�nym niepokoju spojrzeniem obrzuci� tak
egzotyczny na chudym ciele podkoszulek i bia�� jedwabn�
26
chust� z wyhaftowanymi na niej czerwonymi chi�skimi ideo-
gramami. Nie spodoba� mu si� wzrok Eda, gdy ich spojrzenia
si� spotka�y. By� mo�e Ed wcale nie wr�ci� jeszcze do normy.
� Jeste� pewien, �e dobrze si� czujesz? � Bardzo pragn��
odjecha� z Triggerem, wr�ci� do Carolyn, a jednak si� waha�.
Uczucie, �e co� tu jest bardzo, bardzo nie tak, wcale nie chcia�o
go opu�ci�.
� Oczywi�cie, �wietnie � zapewni� go natychmiast Ed
i u�miechn�� si� szeroko, ale u�miech ten nie si�gn�� ciemno-
zielonych oczu. Oczy te wpatrywa�y si� w Ralpha czujnie, jakby
pytaj�c, ile w�a�ciwie widzia� i ile
(hej, hej Stuart Day)
zapami�ta�.
Wn�trze ci�ar�wki Triggera Vachona pachnia�o �wie�o
wyprasowanym praniem. Z jakiego� powodu zapach ten za-
wsze przypomina� Ralphowi zapach �wie�ego chleba. Siedzenia
pasa�era w kabinie nie by�o. Sta� trzymaj�c si� jedn� r�k�
klamki, drug� kosza z praniem Dandux�w.
� Cz�owieku, dziwnie to tam wygl�da�o � powiedzia� Trig-
ger, zerkaj�c w zewn�trzne wsteczne lusterko.
� Nawet nie wiesz, jak dziwnie.
� Go��, co je�dzi tym japo�cem... Deepneau, tak? Ma
�liczn� �onk�. Czasami przysy�aj� nam swoje pranie. Wygl�da
na fajnego faceta.
� Dzi� z pewno�ci� nie by� sob�.
� Mr�wka ugryz�a go w dup�?
� Nie mr�wka. Wsadzi� ty�ek w ca�e cholerne mrowisko!
Trigger roze�mia� si� g�o�no, wal�c pi�ci� w wytarty plastyk
wielkiej kierownicy.
� Ca�e cholerne mrowisko! Cudo! Cudo! Zapami�tam to
sobie. � Wytar� za�zawione oczy chusteczk� wielko�ci mniej
wi�cej obrusa. � Mnie tam wygl�da�o, jakby pan Deepneau
wyjecha� z lotniska, nie?
� Masz racj�.
� Teraz trzeba mie� kart�, �eby otworzy� bram�. Sk�d on
ma tak� kart�?
Ralph zmarszczy� brwi. Zastanawia� si� przez chwil�, a po-
tem potrz�sn�� g�ow�.
27
�
Nie wiem. Nawet o tym nie pomy�la�em. Kiedy spot-
kamy si� nast�pnym razem, b�d� musia� go o to zapyta�.
� Rzeczywi�cie. I przy okazji spr�buj si� dowiedzie�, co
z mr�wkami. � Trigger zn�w rykn�� �miechem, zn�w zacz��
wymachiwa� komiczn� chusteczk�.
Kiedy skr�cili z Extension na w�a�ciw� Harris Avenue, burza
wreszcie wybuch�a z ca�� si��. Nie by�o wiatru, tylko deszcz
lun�� z nieba rzek� tak pot�n�, �e Trigger musia� zwolni� do
�limaczego tempa.
� Rany � powiedzia� g�osem pe�nym szacunku. � Ca�-
kiem przypomina to wielk� burz� z osiemdziesi�tego pi�tego,
kiedy po�owa �r�dmie�cia wpad�a do tego cholernego kana�u.
Pami�tasz, Ralph?
� Oczywi�cie. Miejmy nadziej�, �e co� takiego si� dzi� nie
powt�rzy.
� Nie! � U�miechni�ty Trigger patrzy� na szalej�ce po
szybie wycieraczki. � Poprawili ca�y system �ciek�w. Ale cudo!
Zimny deszcz i wysoka temperatura w kabinie spowodowa�y,
�e przednia szyba zaparowa�a. Ralph bezmy�lnie wyrysowa�
na niej symbol:
� Co to takiego? � zainteresowa� si� Trigger.
� W�a�ciwie nie mam poj�cia, ale chyba jakie� chi�skie
znaki, nie? Zauwa�y�em je na chu�cie Eda Deepneau.
� Co� mi przypominaj�. � Trigger powt�rnie zerkn�� na
ideogramy, po czym parskn�� i machn�� r�k�. � Taki jestem
m�dry, a jedyne co potrafi� powiedzie� po chi�sku to mu-gu-
-gai-pan.
Ralph u�miechn�� si�, ale nie potrafi� si� roze�mia�. Przez
Carolyn. Teraz, kiedy ju� sobie �on� przypomnia�, nie potrafi�
przesta� o niej my�le�. Nie potrafi� przesta� wyobra�a� sobie
otwartych okien, firanek powiewaj�cych jak ramiona upio-
r�w Edwarda Goreya i padaj�cego do wn�trza mieszkania
deszczu.
� Nadal mieszkasz na tym pi�trze przy .Jab�uszku"?
� Tak.
Trigger podjecha� do kraw�nika, spod k� ci�ar�wki prys-
n�y wachlarze wody. Deszcz wci�� la� strumieniem, na niebie
szala�y b�yskawice, hucza�y grzmoty.
28
�
Lepiej posied� tu ze mn� przez chwile � doradzi� mu
Trigger. � Za ma�� minutk� burza troch� si� uspokoi.
� Nic mi nie b�dzie. Dzi�ki, Trig.
� Zaraz, zaraz. Dam ci kawa�ek plastykowej p�achty, za-
s�oni ci g�ow� jak kapelusz.
� Nie, dzi�kuj�, nie ma sprawy, ja tylko...
Nie mia� ani poj�cia, jak sko�czy� to, co zacz�� m�wi�, ani
ochoty ko�czy�. Czu� strach bliski paniki. Odsun�� drzwi ci�-
�ar�wki i wyskoczy�, l�duj�c po kostki w zimnej, p�dz�cej
kana�em odp�ywowym wodzie. Pomacha� Triggerowi na po�eg-
nanie, nawet si� nie ogl�daj�c, po czym macaj�c po drodze
kiesze� w poszukiwaniu klucza, ruszy� szybko w stron� domu,
w kt�rym on i Carolyn mieszkali razem z Billem McGovernem.
Kiedy wspi�� si� na ganek, stwierdzi�, �e �aden klucz nie b�dzie
mu potrzebny�drzwi by�y szeroko otwarte. Bili, mieszkaj�cy
na parterze, cz�sto zapomina� je zamkn�� i Ralph wola� wie-
rzy�, �e to sprawka Billa, ni� �e Carolyn przestraszy�a si� jego
nieobecno�ci i � w t� burz�! � posz�a go szuka�. Tej mo�-
liwo�ci nie chcia� nawet bra� pod uwag�.
Wbieg� do mrocznego wn�trza, ruszy� ku schodom, krzywi�c
si� na d�wi�k grzmotu. Po�o�y� r�k� na por�czy i przystan�� na
moment, ws�uchuj�c si� w stuk kropel wody padaj�cych z prze-
moczonej koszuli i spodni na drewniany parkiet. Ruszy� do g�-
ry � bardzo pragn�� wbiec po schodach, ale szybki marsz
pozbawi� go resztek si�. Serce bi�o mu mocno, mokre adidasy,
ci�kie jak dwie kotwice, przysysa�y go do pod�ogi; nie m�g�
zapomnie�, jak porusza�a si� g�owa Eda, kiedy wysiad� z datsu-
na, szybko, w jedn� i w drug� stron�istny kogut szykuj�cy si�
do walki.
Trzeci stopie� zatrzeszcza� jak zwykle i jakby w odpowiedzi na
ten trzask z g�ry dobieg� go tupot szybkich krok�w. Nie odczu�
jednak ulgi, poniewa� od razu si� zorientowa�, �e nie by�y to
kroki Carolyn, i kiedy przez por�cz przechyli� si� Bili McGovem,
kiedy pod jego wieczn� panam� dostrzeg� blad� przera�on�
twarz, nie by� nawet w najmniejszym stopniu zaskoczony. Przez
ca�� drog� do domu towarzyszy�o mu przecie� uczucie, �e sta�o
si� co� z�ego, prawda? Oczywi�cie. Jednak bior�c pod uwag�
okoliczno�ci, trudno by�oby to wzi�� za prekognizj�. Kiedy
przekroczony zostaje pewien poziom z�a, nic si� ju� nie popra-
wia, mo�e by� tylko gorzej i gorzej. Pewnie mniej lub bardziej
nie�wiadomie zawsze zdawa� sobie z tego spraw�. Tylko nigdy
nie przypuszcza�, �e ta z�a droga mo�e by� taka... taka d�uga.
29
� Ralph! � krzykn�� Bili. � Dzi�ki Bogu! Carolyn... chy-
ba mia�a jaki� atak. Zadzwoni�em na pogotowie, po karetk�.
Ralph odkry�, �e jest jednak w stanie wbiec po schodach na
sam� g�r�.
Carolyn le�a�a w drzwiach prowadz�cych do kuchni, twarz
zas�ania�y jej w�osy. Ralph dostrzeg� w tym prostym fakcie co�
strasznego: wygl�da�o to niechlujnie, a z Carolyn mog�o by�
lepiej lub gorzej, z pewno�ci� nie by�a jednak niechlujna. Do-
tkn�� jej i poczu�, �e sk�r� ma ch�odn� jak jego stopy w prze-
moczonych adidasach.
� Chcia�em j� po�o�y� na kanapie, ale jest dla mnie za
ci�ka � powiedzia� nerwowo Bili. Zdj�� z g�owy panam�,
niepewnie bawi� si� wst��k� kapelusza. � To przez ten m�j
kr�gos�up... wiesz...
� Wiem, Bili, wszystko w porz�dku � powiedzia� Ralph,
pod�o�y� d�o� pod plecy �ony i uni�s� j�. Nie wydawa�a mu
si� ci�ka. Sprawia�a wra�enie lekkiej, lekkiej jak przekwit�y
mlecz got�w wyrzuci� nasiona na wiatr. � Dzi�ki Bogu, �e
by�e� na miejscu.
� Ma�o brakowa�o, �eby mnie nie by�o � odpar� Bili, id�c
za Ralphem do du�ego pokoju i nadal bawi�c si� kapeluszem.
Ralphowi przypomnia� si� stary Dorrance Marstellar i ten jego
tomik wierszy. �Na twoim miejscu wi�cej bym go nie dotyka�",
powiedzia� stary Dorrance. �Nie widz� twoich d�oni". �W�a�-
nie wychodzi�em, kiedy us�ysza�em ha�as... chyba wtedy upad-
�a... � Bili spojrza� na ciemny w mroku burzy pok�j. Twarz
mia� r�wnocze�nie o�ywion� i t�p�, jakby szuka� wzrokiem
czego�, czego w tym pokoju z pewno�ci� nie by�o. Lecz nagle
rozchmurzy� si�. � Drzwi! �krzykn��. � Za�o�� si�, �e ci�gle
s� otwarte! Deszcz pada do �rodka! Zaraz wr�c�, Ralph.
Niemal wybieg� z mieszkania. Ralph w�a�ciwie nie zwr�ci�
na to uwagi, ten dzie� zmieni� si� dla niego w swego rodzaju
surrealistyczny koszmar, a najgorsze z koszmaru by�o tykanie,
tykanie w �cianach tak g�o�ne, �e nie zag�usza� go nawet
grzmot.
Po�o�y� Carolyn na kanapie i ukl�k� obok niej. Oddycha�a
szybko, p�ytko, jej oddech straszliwie �mierdzia�, Ralph nie
odwr�ci� jednak g�owy.
30
� Trzymaj si�, kochanie � powiedzia�. Uni�s� jej d�o�,
niemal tak lepk� jak czo�o, i poca�owa� j� delikatnie. � Trzy-
maj si�, prosz�. Wszystko jest dobrze, wszystko