7691

Szczegóły
Tytuł 7691
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7691 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7691 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7691 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Edward Bryant Rekin Wojna rozpocz�a si� i zako�czy�a, ale przypomnia�a sobie o nim osiemna�cie lat p�niej. Kiedy znikn�y chmary ma�ych rybek, Folger powinien ju� wiedzie�. Powinien si� domy�le�, ale zaj�ty by� umocowywaniem klatki na g��boko�ci dziesi�ciu metr�w, a potem gramoleniem si� na zewn�trz przez g�rny w�az. Unosz�c si� swobodnie, wpatrywa� si� w szarozielone wody po�udniowego Atlantyku. Nic. Uruchomi� j�zykiem trzymany w ustach mikrofon. Transmiter d�wi�k�w prze�o�y� impuls na j�zyk zakodowanych symboli i wyemitowa� sygna�: "Pytanie - Waleria - Po�o�enie". Powt�rzy� to raz jeszcze. Elektronika trzeszcza�a mu w uszach, ale odpowiedzi nie by�o. Co� ruszy�o si� na prawo od niego - co� ciut bardziej szarego i bardziej zielonego od wody. Potem Folger zobaczy� dwoje ciemnych oczu. Z mroku wy�oni�o si� jej cia�o. Kszta�t pruj�cej wod� st�pionej torpedy. Sun�a nieprawdopodobnie szybko. Folger pope�ni� b��d, b��d niemal fatalny. Sadzi�, �e najpierw op�ynie go dooko�a. Tymczasem wielki bia�y rekin p�dzi� z szeroko otwart� paszcz� wprost na niego. Folger widzia� z�by, tylko z�by, rz�dy ostrej bieli. "Pytanie!" - wrzasn�� do mikrofonu. W desperackim odruchu wyci�gn�� przed siebie praw� r�k� z pa�k� na rekiny. Wielkie, bia�e szcz�ki, tr�jk�tne z�by bezg�o�nie tn�ce wod�. Folger uni�s� pa�k� - pr�bowa� j� unie�� - zobaczy� krew i jakie� bia�e od�amki stercz�ce poni�ej jego �okcia i zrozumia�, �e widzi ko��, uci�ta z chirurgiczna precyzj�. W szoku wszystko by�o zwodniczo �atwe. Folger si�gn�� za siebie, poczu� klatk� i zacz�� wci�ga� si� w g�r� do w�azu. Rekin gdzie� odp�yn��. Z jedn� r�ka trudno by�o dosta� si� do klatki. Utkwi� we w�azie, w��czy� wynurzanie i straci� przytomno��. Nazywa�a si� Maria, podobnie jak po�owa kobiet z wioski. Od ponad dziesi�ciu lat prowadzi�a Folgerowi dom. Co nieco sprz�ta�a. Przygotowywa�a mu dwa posi�ki dziennie - zazwyczaj gotowane ziemniaki i gulasz z baraniny. Kocha�a go z pasj� cich�, zawzi�t� i bezwzajemn�. Przez te wszystkie lata nigdy o tym nie rozmawiali. Nie byli kochankami, co wiecz�r po przygotowaniu kolacji wraca�a do wioski, do swego domu z kamienia i gliny. Gdyby Folger wzi�� sobie ze wsi jaka� kobiet�, zasztyletowa�aby oboje we �nie. Ale nigdy nie musia�a tego uczyni�. - Ludzie do ciebie - powiedzia�a Maria. - Kto to? - Obcy. Folger nie mia� go�cia spoza wyspy od. dw�ch lat, kiedy to wraz z dowo��c� raz na p� roku zapasy ��dka odp�yn�� pewien brazylijski dziennikarz. - Przyjmiesz ich? - zapyta�a Maria. - A jak mam tego unikn��? Maria zni�y�a g�os. - Rz�d. - Cholera - zakl�� Folger. - Ilu? - Tylko dw�ch. Chcesz strzelb�? - Zawini�ta w naoliwione szmaty dwunastka z uci�ta lufa sta�a w kuchennej szafce. - Niee - westchn�� Folger. - Wprowad� ich. Maria mrukn�a co� odwracaj�c si� do drzwi. - Co? Potrz�sn�a matowoczarnymi w�osami. - Jeden z nich to kobieta! - prychn곹. Waleria przysz�a do niego p�nym popo�udniem. Wcze�niej Folger rozmawia� z szefem projektu. Wiedz�c, co od niej us�yszy, zaaplikowa� sobie przed jej przyjazdem dwa mocniejsze ni� zazwyczaj drinki. - Chyba nie masz zamiaru naprawd� tego zrobi� - to by�o pierwsze, co powiedzia�. U�miechn�a si�. - A wi�c ju� wiesz... - Nie mog� ci na to pozwoli�. U�miech znikn�� z jej twarzy. - Nie jestem twoj� w�asno�ci�. - Wiem, �e nie jeste�, ale... - utkn��. - Do licha, to dla mnie naprawd� wstrz�s. Wzi�a go za r�k� i posadzi�a przy sobie na kanapie. - Czy ja odmawia�abym ci spe�nienia twoich marze�? - Kocham ci� - j�kn�� b�agalnie. Waleria jakby by�a gdzie� indziej. - To jest to, czego chc�. - Jeste� szalona. - Ty mo�esz by� oceanografem. - Dlaczego ja nie mog� by� rekinem? Maria nie grzeszy�a etykiet�. - Sp�ywajcie - powiedzia�a g�o�no. Senor Folger jest zaj�ty. - Nie zajmiemy mu wiele czasu - odpar� kobiecy glos. Go�cie musieli si� schyli�, by unikn�� uderzenia o framug� drzwi. Kobieta mia�a prawie dwa metry wzrostu; m�czyzna by� o p� g�owy wy�szy. Ubrani w identyczne, jednocz�ciowe kombinezony mieli na twarzach identyczne u�miechy. Byli - Folger szuka� przez chwil� w�a�ciwego okre�lenia jakby tacy "za bardzo". Ich w�osy by�y zbyt mi�kkie i jedwabiste, oczy zbyt niebieskie, z�by zbyt bia�e i ostre. Spojrzeli w d� na Folgera. - Jestem Inga Lindfors - przedstawi�a si� kobieta. - M�j brat Per. M�czyzna skin�� lekko g�ow�. - Mnie zapewne znacie - mrukn�� Folger. - Jeste� Marcus Antonius Folger - powiedzia�a Inga. - W�a�ciwie to powinienem by� Marcus Aurelius - zauwa�y� ni w pi��, ni w dziewi�� Folger. - M�j ojciec nigdy nie by� dobry ze staro�ytno�ci. - To raczej szcz�liwa pomy�ka - powiedzia�a Inga. - Wed�ug mnie Marcus Antonius by� znacznie bardziej fascynuj�c� osobowo�ci�, a przede wszystkim cz�owiekiem stanowczych dzia�a�. Zdumiona Maria przenosi�a wzrok z jednej twarzy na druga. - Pracowa�e� w Instytucie Morskim na wschodnich Falklandach - stwierdzi� Per. - Owszem. Ale to by�o dawno. - Chcieliby�my porozmawia� z tob� odezwa�a si� Inga - jako przedstawiciele Protektoratu Starej Ameryki. - Ach, tak? S�ucham. - To b�dzie rozmowa oficjalna. - Aha. - Folger u�miechn�� si� do Marii. - Musz� zosta� sam z tymi lud�mi. Wyspiarka spojrza�a podejrzliwie na Lindfors�w. - B�d� w kuchni - powiedzia�a. - Nie�atwo dosta� si� do Tres Rocas zacz�� Per. - Z Cape Pembroke wyruszyli�my dziewi�� godzin temu, ale po drodze napotkali�my niesprzyjaj�ce wiatry. Folger podrapa� si� w g�ow� i nic nie odpowiedzia�. Inga roze�mia�a si�. By� to �miech taki, jak ona sama, �miech m�odej dziewczyny. - Marcus Antonius Folger, chyba zbyt d�ugo przebywa� pan poza zasi�giem ameryka�skiej cywilizacji. - Nie s�dz� - odpar� Folger. - Zadali�cie sobie wiele trudu, �eby mnie odnale��. Dlaczego? Dlaczego? Podczas wspinaczki na g�ruj�ce nad przyl�dkiem ska�y zadawa�a mu zawsze mn�stwo pyta�. Waleria pyta�a, Folger odpowiada� i zwykle oboje dowiadywali si� czego� nowego. Dlaczego roczne wahania temperatury na Falklandach nie przekraczaj� dziesi�ciu stopni? Co to s� kwazary? Czym r�ni� si� komputery trzeciej generacji od tych drugiej? Czy p�aszczki s� bardzo niebezpieczne? Kiedy umrze wszech�wiat? Dzisiaj zada�a nowe pytanie. - Jak to w�a�ciwie jest z t� wojn�? Zatrzyma� si�, wtulony w naturalny komin. - O co chodzi? Od zimnej ska�y zmarz� mu policzek, zesztywnia�y szcz�ki. S�owa te� by�y jakby sztywne. Folger zapatrzy� si� w d�, na ska�y i morze. Jak mo�na wyt�umaczy�, czemu jedni ludzie zabijaj� drugich? Mo�na przekartkowa� s�ownik - "cele pierwszo -, drugo - i trzeciorz�dne", "priorytet populacyjny", "�mierciono�no��", ale co z tego? Czy pozwoli to uwierzy� w s�uszno�� jatek na l�dzie, w kosmosie i pod powierzchni� m�rz? Czy te� mo�e pozwoli co� zmieni�? - Nie wiem w�a�ciwie nic - ze smutkiem w g�osie powiedzia�a Waleria. Tylko to, co nam m�wi�. - I lepiej im uwierz - mrukn�� Folger. - S� troch� dra�liwi. - Ale dlaczego? . - Protektorat pomi�to o swoich przyjacio�ach - powiedzia� Per. Folger zacz�� si� �mia�. - - Nie bierz mnie pod w�os. Nawet u szczytu mej lojalno�ci dla Protektoratu, czy jak tam si� wtedy to nazywa�o, by�em absolutnie apolityczny. - Dwadzie�cia lat temu by�by� oskar�ony o zdrad�. _ - Ale nie teraz - wtr�ci�a si� szybko Inga. - Liberalizm odradza si� z dnia na dzie�. - Tak s�ysza�em. Czasami przywo�� mi gazety. - Lata odbudowy nie nale�� do naj�atwiejszych. Na kontynencie przyda�oby si� twoje do�wiadczenie: - Bardziej przydaje si� tutaj. Od czasu do czasu pomagam wyspiarzom. - Jako oceanograf? Folger wskaza� za okno. - Morze to dla nich �ycie. Przydaj� si�. - Raczej marnujesz sw�j talent. - Pomagam im likwidowa� resztki. - Resztki? - niepewnie powt�rzy�a Inga. - Wojenne superaty. Sp�jrzcie. Zdj�� ze sto�u prostok�tny kawa�ek wysuszonej sk�ry i rzuci� Perowi. - To z miecznika, zabi�em go zesz�ej zimy. Bydl� zabi�o przedtem dw�ch ludzi i zatopi�o trzy �odzie. Przyjrzyj si� drugiej stronie. Per zbli�y� sk�ry do oczu. Wypalone znaki wida� by�o dosy� wyra�nie: USMF-343. - Widzicie? W morzu p�ywa jeszcze ca�y arsena�. Ten trafi� do Instytutu jeszcze na rok przed moim przyj�ciem. Mo�e niezbyt b�yskotliwy, ale za to d�ugowieczny. - Wielu jeszcze spotykasz? - zapytala Inga. Folger potrz�sn�� g�ow�. - Z tych prawdziwych - niewielu: Gdy go odnaleziono, dryfowa� bez �ywej duszy na pok�adzie. Niewielki, dwumasztowy statek wyp�yn�� tego ranka w kierunku wyspy Dos, jednej z dw�ch ma�ych, niezamieszka�ych towarzyszek Tres Rocas. Trzyosobowa za�oga mia�a polowa� na foki. Rybacy, kt�rzy natrafili na wrak, znale�li na pok�adzie zakrwawion� siekier� i por�bane fragmenty macek, grubych jak przedrami� m�czyzny. Folger ju� od trzech dni przemierza� swoj� motor�wk� tras� niefortunnej �odzi. Nie rozstaj�c si� z harpunem z eksploduj�c� g�owica spenetrowa� znaczny obszar lekko wzburzonej, szarej wody. Wczesnym popo�udniem czwartego dnia p� tuzina ciemnych macek wynurzy�o si� z wody tu� przy lewej burcie. Folger chwyci� lew� r�k� za harpun. Nie dostrzeg� innej macki, kt�ra si�gn�a po niego od prawej burty, obwin�a go mocno doko�a klatki piersiowej i cisn�a do morza. Lodowaty zi�b wody oszo�omi� go. Przez moment mia� przed sob� surrealistyczny obraz splatanych macek. Dwoje oczu, ka�de wielko�ci pi�ci, gapi�o si� na niego oboj�tnie. Macki poci�gn�y go w stron� papuziego dzioba. Wtedy gdzie� w dole zamajaczy� szary cie�. Ostre z�by przeci�y mi�so. Macka by�a uci�ta, a Folger wolny. Wielki, bia�y rekin mia� co najmniej dziesi�� metr�w d�ugo�ci. Jego brzuch pokryty by� c�tkami. O�miornica skwapliwie owin�a wok� niego swe ramiona. Obydwa cielska znikn�y w rozwieraj�cej si� pod Folgerem g��binie. Z p�kaj�cymi p�ucami znalaz� si� wreszcie na powierzchni, niespe�na metr od ��dki. Przez burt�, jak zwykle, przewieszona by�a drabinka. Komu, kto ma tylko jedna r�k�, takie rzeczy bardzo, si� przydaj�. - Poka�esz nam wiosk�? - zapyta�a Inga. - Nie ma tam nic do ogl�dania. - Mimo wszystko byliby�my wdzi�czni, gdyby� zechcia� nas oprowadzi�. Masz czas? Folger si�gn�� po p�aszcz. Inga ruszy�a si�, by pom�c mu go za�o�y�. - Dam sobie rad� - burkn��. - Na kontynencie mamy znakomitych specjalist�w od protetyki - powiedzia� Per. - Nie, dzi�kuj�. - My�la�e� o przeszczepie? - My�la�em. Ale im d�u�ej my�l�, tym lepiej sobie radz� bez tego. Przez kilka lat mo�na si� przyzwyczai�. - Ach, wi�c to si� sta�o na wojnie? spyta�a Inga. - Oczywi�cie, �e na wojnie. Kiedy przechodzili przez kuchni�, Maria spojrza�a na nich pos�pnie znad zakrwawionej deski, na kt�rej kroi�a w�a�nie baranin�. Jej wzrok spocz�� na Indze. Nie spuszcza�a go z niej a� do chwili, kiedy blondyna znikn�a w hallu. Kiedy schodzili �cie�ka do wioski, m�y� ch�odny deszcz. - Deszcz jest jedyna rzecz�, bez kt�rej m�g�bym si� tutaj obej�� - powiedzia� Folger. - Pochodz� z Kalifornii. - Jak tylko sko�czymy tutaj, jedziemy do Kalifornii - powiedzia�a Inga. - Per i ja mamy wolne. We�miemy zastrzyki przeciw chorobie popromiennej i poje�dzimy na nartach. A wieczorami b�dziemy podziwia� zgliszcza Los Angeles. - To a� tak �adne? - �una przypomina zorz� polarn� powiedzia� Per. Folger zachichota�. - Zawsze podejrzewa�em, �e przysz�o�� Los Angeles b�dzie jako� tak wygl�da�a. - "A nim ca�kiem ogarnie go ciemno��, ujrzy miasta nie�miertelno��" zadeklamowa�a Inga. Per u�miechn�� si�. - Byli�my tam zesz�ego roku. �una wydawa�a si� zupe�nie zimna. To by�o bardzo podniecaj�ce. Noc�, ju� w ��ku, zapyta� j�: - Dlaczego chcesz by� rekinem? Delikatnie dotkn�a paznokciami jego szyi. - �eby zabija� i po�era� ludzi. - Ludzi? - M�czyzn. - Je�li chcesz, to zabawi� si� w psychologa... - zacz�� Folger. Wbi�a mu paznokcie w rami�. - Do licha! - podskoczy�. - Bardzo krwawi�? Musn�a to miejsce d�oni�. - Ale z ciebie tch�rz. - Po prostu nie jestem odporny na b�l, kochanie. - Nie m�w do mnie "kochanie", m�w do mnie "rekinie". - M�j rekinie. Kochali si� w desperackim po�piechu. Przy�pieszyli kroku. Zej�cie by�o coraz bardziej strome, a deszcz jakby przybra� na sile. Min�li zagajnik kar�owatych drzew i dotarli wreszcie do kolein polnej drogi. - Na �lizgaczu mamy �wie�o mro�one befsztyki - powiedzia�a Inga. - Jeszcze jedna rzecz, jakiej mi brakuje - mrukn�� Folger. - Wi�c musisz zje�� z nami obiad. - Jako go�� Protektoratu? - Jako go�� honorowy. - M�j niech b�dzie niedosma�ony poprosi� Folger. - Prawie surowy. Po obu stronach drogi wyros�y nagle strome urwiska, a w chwil� potem ujrzeli wiosk�. Nazywano j� po prostu wiosk�, gdy� na Tres Rocas nie by�o innych osad ludzkich. Kilkuset tubylc�w mieszka�o w zbudowanych przewa�nie z kamieni chatach, kt�re g�sto obsiad�y wygi�ty brzeg zatoki. - Tak tu ponuro - powiedzia�a Inga. Co oni tu maj� do roboty? - Niewiele - odpowiedzia� Folger. Hoduj� owce, poluj� na foki, �owi� ryby. Kiedy jeszcze by�y wieloryby, palowali i na nie. W ramach rozrywki mog� chodzi� na torfowisko i kopa� torf na opa�. - Oto, co nazywa si� prost� egzystencj� - powiedzia� Per. - Nieskomplikowan� - doda� Folger. Gdyby� mia� zosta� czym�, co �yje w morzu, czym chcia�by� by�? - spyta�a Waleria. Folger by� zawsze zmieszany tego rodzaju pytaniami. Zwykle mia� uczucie, �e odpowiada nie tak, jak powinien. Teraz my�la� intensywnie minut� albo i d�u�ej. - Chyba... delfinem. W ciemno�ci jej g�os b�ysn�� �miechem. - Przegra�e�! Poczu� wzbieraj�c� w nim irytacj�. - Niby dlaczego? - Delfiny poluj� stadami - powiedzia�a. - Zbieraj� si� w bandy i morduj� rekiny. To tch�rze. - Wcale nie. Delfiny s� bardzo inteligentne. Grupuj� si� w celu wsp�pracy i samoobrony. Wraz z fontanna �miechu przyp�yn�a do niego odpowied�: - Tch�rze! Na skraju wioski natrafili na tuzin brudnych, bawi�cych si� dzieci. Szkraby wykopa�y p�ytki d� o �rednicy mniej wi�cej metra, kt�ry szybko wype�ni� si� deszcz�wk� i woda podsk�rn�. - Czekajcie - powiedzia� Per. Chcia�bym to zobaczy�. Dzieci rozbe�tywa�y patykami mulista wod�. Ma�e rybki wielko�ci kciuka rzuca�y si� jedna na druga, zatapiaj�c miniaturowe. z�by w ciele ofiary. Dzieci spojrza�y oboj�tnie na doros�ych i wr�ci�y do zabawy. Inga nachyli�a si� nad basenem. - Co to jest? - Ma�e rekiny - wyja�ni� Folger. Wykluwaj� si� z ikry w macicy matki. Jaki� rybak upolowa� widocznie samic� piaskowego rekina w zaawansowanej ci��y i da� dzieciom macic� z ma�ymi. Nie po�yj� d�ugo w tym basenie. - S� niesamowite - powiedzia� Per. Folger po raz pierwszy zauwa�y� u niego oznaki emocji. - M�ode i okrutne. - Pierwsze, kt�re si� wykluje, po�era zazwyczaj pozosta�e - doda� Folger. - Wspaniale - powiedzia�a Inga. Organizm stworzony do zabijania. Bratob�jc�a walka w basenie dobiega�a ko�ca. Ju� tylko kilka rekink�w rusza�o si� niemrawo. Dzieci tr�ca�y je patykami. Reakcji nie by�o, wi�c patyki unios�y si� w g�r�, by spa�� zaraz, rozbryzguj�c wod� i wduszaj�c ryby w piasek. - Wyspiarze nienawidz� rekin�w - powiedzia� Folger. Obudzi�a si� nagle, zrzucaj�c z siebie balast krzyku. Folger chwyci� jej pi�ci, kt�rymi ok�ada�a go na o�lep, przycisn�� j� do siebie i pocz�� g�adzi� jej w�osy. - Co� si� �ni�o? Skin�a g�ow�, ocieraj�c ,si� w�osami o jego policzek. - Mo�e i ja tam by�em? - Nie. Mo�e. Zreszt� nie wiem. - Co to by�o? Zawaha�a si�. - P�ywa�am. Kto� - jacy� ludzie wyci�gn�li mnie z wody i po�o�yli na kamiennych p�ytach nabrze�a. Nie by�o wody, nie by�o morza... - prze�kn�a �lin�. - Bo�e, napi�abym si� czego�. - Zrobi� ci drinka - powiedzia�. - Potem odci�gn�li mnie gdzie� dalej. Le�a�am i czu�am ocean, ale nie wiedzia�am, jak mam do niego dotrze�. A potem poczu�am jak wszystko si� we mnie rozrywa. Nic ju� nie trzyma�o serca, w�troby, jelit, wszystko si� rozpada�o i toczy�o w swoja stron�. Jak to bola�o... Folger pog�aska� j� po g�owie. - Zrobi� ci drinka. - Tak? - zdziwi� si� Per. - Przecie� rekiny nie s� chyba zbyt agresywne? - Kiedy� nie by�y - odpar� Felger ale od czasu wojny zacz�y si� ci�g�e potyczki. I wyspiarze, i rekiny poluj� na ryby. Od jakiego� czasu poluj� te� na siebie nawzajem. - I od jakiego� czasu ty jeste� tutaj doda�a Inga. - Folger skin�� g�ow�. - Owszem, lepiej znam te drapie�niki. W ko�cu to m�j zaw�d. Dzieci, nudz�ce si� po zako�czonej zabawie z rekinkami, sz�y za nimi w kierunku wioski. Szczeg�lnie gapi�y si� na Lindfors�w. Jeden z odwa�niejszych ch�opc�w si�gn�� w kierunku rozwianych na wietrze w�os�w Ingi. - Vayan! - krzykn�� Folger. - Zje�d�ajcie stad, ale ju�! Dzieciaki cofn�y si� niech�tnie. - W�a�ciwie s� przyzwyczajone do bia�ych - powiedzia� - ale jasne w�osy to dla nich nowo��. - Fascynuj�ce - powiedzia�a Inga. Enklawa minionego stulecia. Droga, prowadz�ca wzd�u� brzegu morza i stanowi�ca g��wna ulic� wioski, cho� w dalszym ci�gu nie wybrukowana, by�a teraz jakby odrobin� szersza. Folger dojrza� aluminiowe cielsko przycumowanego do nabrze�a �lizgacza. Przy obu jego burtach ko�ysa�y si� troch� dziwnie w tym towarzystwie wygl�daj�ce rybackie stateczki. - Jeste�cie sami? - zapyta�. - Tak, tylko we dwoje - odpowiedzia�a Inga. Per uj�� j� delikatnie za r�k�. - Tworzymy bardzo dobry zesp�l - powiedzia�. Min�li ciemny, kamienny dom z otwartymi na o�cie� drzwiami. Do �rodka zacina� deszcz. - Opuszczony? - To taki tutejszy zwyczaj - wyja�ni� Folger. - Katolicyzm nie �wi�ci tutaj zbyt wielkich triumf�w. Ksi�dz przyje�d�a ledwo dwa razy do roku. - Wskaza� na otwarte drzwi. - M�czyzna, kt�ry tu mieszka�, zgin�� kilka dni temu na morzu. Rodzina przez tydzie� nie zamknie tych drzwi, �eby jego dusza, zanim trafi do nieba lub piek�a, mog�a tu znale�� schronienie. - Co si� sta�o z tym cz�owiekiem? zapyta� Per. - �owi� ryby - odpowiedzia� Folger. Jego przyjaciele widzieli wszystko. Dopad� go wielki, bia�y rekin. Le�eli przytuleni do siebie. - Delfin! - Rekin! - Szkoda, �e nie mamy wi�cej czasu - odezwa�a si� Inga. - Chcia�abym zapolowa� na rekina. - Mo�e innym razem, kiedy b�dziemy mieli wolne - powiedzia� Per. - No i to wszystko, je�eli chodzi o wiosk� - oznajmi� Folger. - Nie ma tu nic wi�cej do ogl�dania, chyba �e interesuje was miejscowe rzemios�o odlewanie �wiec z �oju czy czesanie we�ny. - To niesamowite - powiedzia�a Inga. - Je�eli kiedykolwiek zdarzy�o mi si� widzie� co� r�wnie osobliwego, to chyba jeszcze przed Odbudow�. - Nie wygl�dasz na tyle lat - zauwa�y� Folger. - By�am jeszcze prawie dzieckiem, kiedy Protektorat odwo�a� naszego ojca z Kopenhagi. Pracowa� potem jako projektant turbin wodnych w projekcie Oklahoma Sea. Przystan�li na pomo�cie z nieheblowanych desek, z kt�rego roztacza� si� widok na �ukowato wygi�ty szereg chat. Per pr�bowa� pozby� si� chocia� cz�ci oblepiaj�cego mu buty b�ota. - Mimo wszystko wci�� nie rozumiem, jak mo�esz tu wytrzyma�, Folger. Tu� przed za�ni�ciem Folger powiedzia�: - Jak tylko ta wojna si� sko�czy, przeprowadzimy si� nad ocean. Na p�noc od San Franciseco s� jeszcze wspania�e tereny. Na schodz�cym do pla�y zboczu g�ry wybudujemy sobie w�r�d drzew dom. A mo�e i kamienn� wie��, jak Robinson Jeffers. - Z t� wie�a to dobry pomys� - us�ysza� tu� przy uchu g�os Walerii. - B�dziesz mog�a ca�y dzie� czyta� albo p�ywa� i nigdy nie b�dziemy przyjmowa� nieproszonych go�ci. - Chcia�abym, �eby to ci si� chocia� przy�ni�o... - szepn�a Waleria. Nie m�wili nic przez kilka minut, obserwuj�c nadci�gaj�ce od zachodu ciemne chmury. Na horyzoncie pojawi�y si� jakie� tr�jk�tne kszta�ty. Folger zmru�y� oczy. - Rybacy wracaj� - powiedzia�. A po chwili doda�: - Koniec wycieczki. - Wiem - odpowiedzia�a Inga. - .. nadziej�, wci�� jeszcze mam nadziej� - Folger uni�s� si� na �okciu. - Ale ty naprawd� masz zamiar to zrobi�. �odzie by�y ju� blisko falochron�w. S�yszeli pokrzykiwania rybak�w. - Po co tu przyp�yn�li�cie? - zapyta� Folger. Per Lindfers przyjacielskim gestem po�o�y� mu r�k� na ramieniu. - �eby ci� zabi�. Folger u�miechn�� si�. Jak inaczej mia� zareagowa�? - Powiedz mi, na czym to polega - poprosi�a Waleria. Przystan�li na przerzuconym nad zagrod� stalowym pomo�cie. W zbiorniku pod nimi dw�ch nurk�w ostro�nie popycha�o w stron� owalnego tunelu pi�ciometrowe, b��kitne cielsko. Skrzela ryby ca�y czas musia�y by� pod wod�, w przeciwnym razie rekin m�g�by si� po prostu udusi�. W miniaturowych falach migota�o �wiat�o �ukowych lamp. W oddali latarnia na Cape Pembroke wysy�a�a niezmordowanie swoje dwana�cie b�ysk�w na minut�. - Znam tylko og�lne zasady - powiedzia� Folger. - Zreszt�, to nie moja specjalno��. Ja jestem od map i logistyki. - Nie chodzi mi o usprawiedliwienia. - W takim razie wybacz, �e pogwa�c� Ustaw� o Bezpiecze�stwie Narodowym. - Folger odwr�ci� si� do niej. - Prawie ca�a technologia pochodzi od kole�k�w ze stacji orbitalnych. W naj�ci�lejszej tajemnicy prowadzili prace nad cyborgami, a� wreszcie kt�remu� za�wita�a genialna .my�l, �e w�a�ciwie czemu by nie spr�bowa� pod wod�. - Morskie Si�y Zbrojne... - W�a�nie. Sztabowcy odkryli nagle, �e najdoskonalsza z mo�liwych bro� do walki podwodnej p�ywa ju� sobie spokojnie w oceanach, a jest to bro�, kt�ra doskonali�a si� w zabijaniu przez ponad sto milion�w lat. Pozostawa�o jedynie opracowa� spos�b kontroli. - Rekiny... - szepn�a Waleria. - Rekiny, mieczniki, o�miornice, do pewnego stopnia delfiny. Badamy jeszcze kilka innych gatunk�w. - Jak to si� w�a�ciwie robi? - Najwa�niejsza rzecz to transplantacja, opr�cz tego troch� chirurgicznych ulepsze�. Sie� nerwowa zostaje cz�ciowo zast�piona przez elektronik�. Czy to chcia�a� wiedzie�? Spojrza�a w d�, na zbiornik z unosz�cym si� w nim potulnym rekinem. - Stamt�d nie ma powrotu, prawda? - Twoje stare cia�o b�dzie pierwszym posi�kiem jaki po�resz w swej nowej postaci. - Wi�c zabijcie. Dowiem si� mo�e, dlaczego? - Na razie nie - odpowiedzia�a Inga. - Twoja egzekucja nie nast�pi teraz. Nie by�oby humanitarne uprzedza� ci�, �e za chwilo zostaniesz zabity. Prawa Protekotratu zakazuj� takich tanich melodramat�w. - Czy nie za du�o tego Mathiavellego? - parskn�� Folger. - Wcale nie. Wyznaczaj�c to zadanie dano nam jednocze�nie pewna swobod� poczyna�. Chcemy by� zupe�nie pewni, �e zrobili�my to, to nale�a�o. - ... czy ci� powstrzymam, czy nie. - Dm�cy od przyl�dka wiatr porywa� ze sob� jego s�owa. - A m�g�by�? - G�os Walerii by� apatyczny, nie m�g� w nim wyczu� nuty zaczepki. Nie odpowiedzia�. - Zrobi�by� to? - poca�owa�a go w szyj�. - Jest takie hinduskie przys�owie: "Kobiety, kt�r� kochasz, nie wolno ci posiada�. - Kocham ci� - wyszepta� nie patrz�c na ni�. - Skoro na razie nie macie zamiaru mnie zabi� - powiedzia� Folger, - to chyba pozwolicie, �e wr�ci do pracy. - Folger, jakie jest twoje najwi�ksze marzenie? Spojrza� na ni� pustymi oczami. - I tak nie potrafiliby�cie go spe�ni�. - Bogactwo? - pyta� Per. - Uznanie? Przed wojn� by�e� bardzo szanowanym cz�owiekiem. - Chcemy, �eby� wyjecha� st�d z nami - powiedzia�o Inga. - Fotel dyrektora czeka na ciebie. - Nie wierz� wam. Stukn�� mi pi�ty krzy�yk, a poza tym, nawet bior�c pod uwag� ca�y ten powojenny ba�agan, musz� by� w swojej dziedzinie przynajmniej z dziesi�� lat do ty�u. - Kr�tki kurs na - Uniwersytecie San Juan za�atwi�by to. - Odbudowa nie jest jeszcze zako�czona, a geniusze trafiaj� si� rzadko. Jeste� potrzebny, Folger. - Albo trup, albo dyrektor - mrukn��. Rozmowa z szefem projektu mia�a miejsce w sterylnej kabinie tu� przy sali operacyjnej. - Jakie ma szanse? - No prze�ycie operacji? Wyborne. - Chodzi mi o to... potem. Szef projektu poci�gn�� mocniej z wygas�ej fajki." - Trudno powiedzie�. Wyniki test�w nie by�y jednoznaczne. - Do licha, Denny, gadaj�e po ludzku! Co to znaczy? Szef patrza� gdzie� w bok, unikaj�c spojrzenia Folgera. - Znaczny procent testowanych jednostek nie powr�ci� z pr�b na morzu. Biotechnicy s�dz�, �e mo�e to mie� zwi�zek z pami�ci� somatyczna, z zachowanym w kom�rkach "wspomnieniem" o starej, zwierz�cej osobowo�ci. - I nic o tym nie m�wi�e�?! - Wzgl�dy bezpiecze�stwa, Marc. Szef projektu wygl�da� dosy� nieszcz�liwie. - Czasem nawet ja sam, nie mam doj�cia do prawdziwych informacji. Zreszt� sam wiesz - od dwunastu dni nie mamy kontaktu radiowego. Nikt... - Przysi�gam, Danny, je�li cokolwiek si� jej stanie... Fajka wypad�a z szeroko otwartych ust szefa. - Ale�... Przecie� ona jest ochotnikiem... I wtedy Folger po raz pierwszy w �yciu uderzy� cz�owieka. - Na kontynencie b�dziemy nied�ugo mieli wybory. - Wolne? - Oczywi�cie. - W granicach rozs�dku - doda�a Inga. - O tyle, o ile b�dzie to korzystne dla procesu odbudowy. Dzieciaki gdzie� si� rozbieg�y: Na pla�y rybacy wy�adowywali dzienny po��w. - Przypominasz sobie cz�owieka nazwiskiem Diaz-Gomide? - zapyta� Per. - Nie. - To brazylijski dziennikarz. - Ach, tak - skin�� g�ow� Folger. Jakie� dwa lata temu, prawda? - W�a�nie. Jest nie tylko dziennikarzem, ale i wa�n� szyszk� w partii opozycyjnej. W ich gabinecie cieni pe�ni funkcj� ministra informacji. - Senor Diaz-Gomide przysporzy� obecnej administracji wiele k�opot�w - powiedzia�a Inga. - Czyli temu samemu re�imowi, kt�re jest u w�adzy od �wier� wieku - mrukn�� Folger. - Kto� przecie� musi utrzymywa� porz�dek w czasie wojny, a tym bardziej po niej - odpowiedzia�a wymijaj�co Inga. - Chodzi o to - powiedzia� Per - �e ten Diaz-Gomide, dzia�aj�c z ramienia swej partii, rozpowszechnia mas� nieprawdopodobnych k�amstw i oszczerstw. - Pozw�l mi zgadn�� - Folger zbli�a� si� powoli do ko�ca pomostu. Inga i Per szli za nim. - Ujawni� zapewne wstrz�saj�ce szczeg�y w zwi�zanym z rz�dem Instytucie Morskim na wschodnich Falklandach. - Mi�dzy innymi. Folger stan��. Czubki jego but�w wystawa�y ju� poza kraw�d� pomostu. - Przypuszczam te�, �e twierdzi� jakoby przeprowadzano tam nieludzkie eksperymenty, przeszczepiaj�c m�zgi nie�wiadomych niczego os�b w cia�a morskich zwierz�t. - Co� w tym rodzaju, tyle �e on u�ywa� znacznie mniej wyszukanego j�zyka. - A wi�c jeste�my w domu - pokiwa� wolno g�ow� Folger. - Czego chcecie ode mnie? �ebym to wszystko zdementowa�? - S�dzimy - powiedzia�a Inga, - �e Diaz-Gomide znacznie wypaczy� uzyskane od ciebie informacje. By�oby dobrze, gdyby� to sprostowa�. - Pog�oski na temat eksperyment�w przeprowadzanych przez Si�y Morskie s� znacznie przesadzone - doda� Per. - Chyba nie - odpar� Folger. Patrzyli na siebie w milczeniu. Folger p�ywa� w centrum zbiornika, maj�c uszy wype�nione g�o�nym popiskiwaniem sonexu. Odwr�ci� si� w stron� okr��aj�cego go powoli wielkiego, bia�ego rekina. Jego oczy skierowane by�y na Folgera. Rekin - nie m�g� jako� nazwa� go jej imieniem - porusza� si� p�ynnie, jego g�owa zatacza�a ma�y �uk w rytm przegi�� tn�cego wod� cia�a. Waleria - przem�g� si� jednak by�a pi�kna: nieub�agana i okrutna. Rzadko miewa� okazj� przygl�da� si� rekinowi z tak bliska. W milczeniu obserwowa� jej cia�o, w ka�dym ruchu tysi�cem bruzd i zmarszczek podkre�laj�ce drzemi�c� si�� mi�ni. Nigdy nie widzia� r�wnie �miertelnego pi�kna. Po jakim� czasie postanowi� wypr�bowa� sonex. Waleria - Pytanie - Wra�enie. Zakodowana odpowied� Po przet�umaczeniu zabrzmia�a mu w uszach. - Marc - Nie wiedzia�am - Si�a Ogrom - Bezpiecze�stwo - Lepiej. - Pytanie - Szcz�cie. - Tak. Wymieniali sygna�y jeszcze przez kilka minut. Wreszcie zapyta�: - Pytanie - Twoja przysz�o��. - �o�nierz - Wysuni�ta plac�wka R�w Maria�ski. - Pytanie - Kiedy. - Nigdy - Nigdy �o�nierz - Najpierw ucieczka. - A wi�c tak - powiedzia� Folger. Albo si� wszystkiego wypr�, albo mnie zabijecie? - Woleliby�my ujrze� ci� szefem centrum badawczego na Guam. Folger znalaz� ten wiersz w�r�d wielu innych, rozsypanych po pokoju Walerii jak suche li�cie; W daremno�ci, nietkni�ta z tego czym by�a jest i b�dzie. Poszed� do zagrody i nachyli� si� nad zbiornikiem. Rekin niezmordowanie zatacza� szerokie ko�a. Zawr�ci� w jego stron� i Folger ujrza� prze�lizguj�cy si� przy nim czarny grzbiet i szarobia�y, c�tkowany brzuch. Sta� i patrzy�, a� wszystko skry�a ciemno��. - Czy mam troch� czasu, �eby rozwa�y� ofert�? - zapyta� Folger. Rodze�stwo spojrza�o na siebie. - Nigdy nie potrafi�em podejmowa� szybkich decyzji - doda�. - Chcieliby�my mo�liwie szybko za�atwi� t� spraw�... - zacz�� Per. - Wiem - przerwa� mu Folger - i poje�dzi� na nartach. - Czy dwana�cie godzin wystarczy? - Wystarczy na skonsultowanie si� z moj� Ksi�g� Losu. - M�wisz serio? - oczy Ingi rozszerzy�y si� nieznacznie. - To wykroczenie - powiedzia� Per. - Nie. Ju� nie. Okres mistyczny mam za sob�. - A wi�c jutro rano mo�emy spodziewa� si� odpowiedzi? - Tak jest. - No, to pora na obiad - powiedzia�a Inga. - Pami�tam, Folger, tw�j ma by� prawie surowy. - Ale �adnych interes�w przy jedzeniu. - Zgoda - obieca�a Inga. - Ta twoja przekl�ta dziewczyna! - przemoczony do suchej nitki szef projektu w�adowa� si� do pokoju Folgera. Cuchn�o od niego alkoholem z kontrabandy. - Uciek�a! Folger zapali� lampk� przy koi. - To ty, Donny? Co si� sta�o? Kto uciek�? - nie m�g� si� dobudzi�. - Ta przekl�ta dziewczyna! - Waleria? - Folger usiad�. - Rozwali�a wrota. Zbiornik jest prawie pusty. Pr�bowali�my przeci�� jej drog� w kanale. - Nic jej nie jest?! - Czy nic jej nie jest? - szef projektu schowa� twarz w d�oniach. - Rozpieprzy�a ��d�. Dorwa�a Kendalla i Brookinga. W �yciu nie widzia�e� tyle krwi. - Bo�e! - Niech to cholera we�mie. Potrzebowali�my jej na jutro. - Do czego? Odpowied� na swoje pytanie uzyska� Folger nazajutrz. Okr�nymi drogami dowiedzia� si�, �e Waleria przeznaczona by�a do wiwisekcji. W nocy Folger wdrapa� si� na g�r�, u podn�a kt�rej stal jego dom. Przedzieraj�c si� przez zaro�la i b�oto mia� wra�enie, �e brnie na nowo przez ca�e swoje �ycie. Wierzcho�ek by� poszarpany i nier�wny, bez czego�, co mo�na by by�o nazwa� szczytem. Wybra� mo�liwie najwy�sze miejsce i roz�o�y� p�aszcz na wilgotnej skale. Siedzia�, ogarni�ty ch�odem i obserwowa� czarny Atlantyk. Potem spojrza� w g�r� i odszuka� Krzy� Po�udnia. Zaci�o m�y�. - Do diab�a - powiedzia� i zacz�� schodzi� na d�. Folger wyprowadzi� szalup� Instytutu za przyl�dek, zakotwiczy� j� i opu�ci� klatk�. Potem za�o�yli akwalung i uruchomi� sonex: "Pytanie - Waleria Po�o�enie". Wkr�tce potem straci� r�k�. Rano Maria potrz�sn�a go za rami�. Folger budzi� si� niech�tnie, pod zamkni�tymi powiekami wci�� jeszcze mia� obraz jaskrawych koralowc�w. Wodo by�a ciep�a, nie potrzebowa� �adnego stroju czy wyposa�enia. Bezkresny, radosny lot... - Senor Folger, musi pan wsta�. Widziano go. Szarpa�a nim tak, �e a� mu si� g�owa trz�s�a. - W porz�dku, nie �pi� - ziewn��. Kogo widziano? - Tego wielkiego. Tego, co trzy dni temu zabi� Manuela Pandill�. Widzieli go w zatoce zaraz po wschodzie s�o�ca. - Pr�bowali co� robi�? - Nie. Bali si�. Ma co najmniej dziesi�� metr�w. Folger znowu ziewn��. - Cholernie mi�y pocz�tek dnia. - Zrobi�am panu �niadanie: Skrzywi� si�. - Wczoraj jad�em befsztyk. Prawdziwy befsztyk. Jad�a� kiedy� co� takiego? - Nie, senor. Maria towarzyszy�a mu w drodze do wioski. Koniecznie chcia�a mu jako� pom�c, wi�c da� jej mask�, pude�ko naboj�w do dwunastki i siatk� z pustymi s�oikami. W wiosce zaszed� do rze�nika i nape�ni� s�oiki owcz� krwi�. Spojrza� na zegarek; by�a si�dma rano. ��dka uwi�zana by�a na ko�cu drugiego pomostu. Przeszli obok b�yszcz�cego w s�o�cu aluminiowego �lizgacza. Na mostku sta�a bez ruchu Inga. - Dzie� dobry, Folger! - zawo�a�a. - Dzie� dobry - odpowiedzia�. - Jaka jest twoja odpowied�? Folger mierzy� j� przez chwil� wzrokiem. - Nie - powiedzia� wreszcie i poszed� dalej. Niszcz�cy wir wojny dotar� wreszcie i na Falklandy. Instytut rozpada� si� w oczach. Cz�� ludzi rozproszy�a si� nie wiadomo gdzie, cz�� zosta�a,. by walczy�, Folger, ze �wie�o zagojonym kikutem, ju� si� ze wszystkim po�egna�. Zawieszony w ch�odnej, szarej pustce, �yka� zbyt obfity strumie� tlenu. Unosi� si� swobodnie, pr�buj�c odpocz�� i pozwoli� przy�pieszonemu oddechowi wr�ci� do zwyk�ego, wolniejszego tempa. Za nim wznosi�a si� do g�ry ��cz�ca go z prostok�tn� plama lodu nylonowa lina. Przywi�za� do niej siatk� pe�na pozakr�canych stoik�w z owcza krwi�. Sprawdzi� sw�j skromny arsena�. W lewej d�oni �ciska� podwodna strzelb� - czterostopow�, aluminiowa rur� z mechanizmem spustowym i wodoodpornym �adunkiem w �rodku. W klamrze przymocowanej do kikuta jego prawej r�ki osadzona by�a stalowa pa�ka na rekiny. Co� poruszy�o si� na skraju jego pola widzenia. Spojrza� w g�r�. Z mroku wy�oni�y si� dwa pewne siebie, zwiastuj�ce �mier� cienie. Inga i Per mieli tylko p�etwy, maski i "fajki". Uzbrojeni byli w no�e. Folger uni�s� ostrzegawczo strzelb�. Per u�miechn�� si�, pokazuj�c bia�e z�by. Powoli zbli�ali si� do niego z dw�ch stron. Pozostawiaj�c na chwil� Ing� Folger skierowa� luf� w kierunku jej brata. W momencie, kiedy naciska� spust, Per odsun�� j� woln� r�k� na bok. Wstrz�s podzia�a� jedynie na Folgera. Wci�� si� u�miechaj�c, Per wyci�gn�� uzbrojon� w n� r�k�. Inga wrzasn�a przera�liwie. Per zlekcewa�y� nieudolne pr�by dosi�gni�cia go pa�k� i najszybciej jak m�g� zacz�� p�yn�� ku powierzchni. Folger obejrza� si�. B�aze�ski pysk run�� prosto na niego. Folger wlepi� oczy w rz�dy z�b�w. Ostry nos skr�ci� w ostatniej chwili, rekin przemkn�� obok i zaatakowa� Pera. Szcz�ki odci�y rami� i cz�� piersi. Rekin zawr�ci� i zaatakowa� raz jeszcze. Nogi Pera opada�y powoli na dno, znacz�c sw� drog� smugami krwi. Folger przypomnia� sobie o Indze. Obr�ci� si� w wodzie i ujrza� p� jej tu�owia wraz z cz�ci� g�owy. Za martwym cia�em falowa� welon jedwabistych w�os�w. Spojrza� na rekina, kt�ry tymczasem zawr�ci� i op�ywa� go teraz dooko�a, w jaki� straszny spos�b pi�kny, mimo swych ogromnych rozmiar�w. Czarne oczy �ypa�y na niego ch�odno. Folger trzyma� pa�k� przed sob� na wysoko�ci piersi. Si�a odrzutu wytr�ci�a mu strzelb� z r�ki. Rekin i cz�owiek obserwowali si� nawzajem. Na c�tkowanym brzuchu drapie�nika mign�� Folgerowi znak Si� Morskich. Nada� sygna�: - Pytanie - Waferia - Pytanie - Waleria. Rekin coraz bardziej zacie�nia� p�tl�. - Pytanie - Waleria - Jestem Folger. - Folger - nadesz�a odpowied�. Waleria. - Jestem Folger - powt�rzy�. - Folger - znowu odpowied�, - Mi�o��-G��d - G��d-Mi�o��. - Waieria - Mi�o��. - G��d - Mi�o��. Rekin zboczy� nagle ze swej orbity i ruszy� na Folgera. Szeroko otwarta olbrzymia paszcza, tr�jk�tne z�by gotowe do ci�cia. Folger podni�s� swa �mieszna pa�k�. Szcz�ki zatrzasn�y si� przed nim i rekin min�� go tak blisko, �e m�g� dotkn�� jego sk�ry. Odp�yn�� w stron� otwartego morza, a Folger skierowa� si� ku powierzchni. Przez godzin� podrzuca� i �apa� wysuszone �odygi krwawnika. W ko�cu da� sobie z tym spok�j, podobnie jak z czytaniem. Siedzia� bez ruchu za biurkiem a� do wschodu s�o�ca. Wreszcie rozleg�y si� kroki Marii. S�ysza� jak si� zbli�a, id�c kamienista �cie�ka, potem przechodz�c przez hall i kuchni�. - Senor Folger, nie �pi pan? - Starzej� si� - powiedzia�. Maria by�a podekscytowana. - Ten wielki jest znowu. - Tak? - Rybacy boja si� wyp�yn��. - To rozs�dnie z ich strony. - Senor, musi pan go zabi�. - Musz�? - u�miechn�� si� Folger. Zr�b mi herbaty. Posz�a do kuchni. - Mario, nie musisz dzisiaj przygotowywa� kolacji. . Po skromnym, jak zwykle, �niadaniu wzi�� sprz�t i wyszed� przed drzwi. Na schodkach zawaha� si�. Ka�dy staje si� w ko�cu bez reszty tym, czym jest. A ona by�a rekinem. - Co mam zrobi�? - rzuci� przed siebie. - Wyrze�bi� w ska�ach symboliczny grobowiec? - Co, senor? - zapyta�a Maria. - Chod�my. Ruszyli w stron� �cie�ki. - Zaczekaj chwil� , - poprosi� Folger, Zawr�ci� i otworzy� na o�cie� drzwi. Wiatr i deszcz wtargn�y do �rodka. Podpar� je kamieniem. Potem zacz�� schodzi� �cie�k� ku morzu. przek�ad : Arkadiusz Nakoniecznik