7691
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7691 |
Rozszerzenie: |
7691 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7691 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7691 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7691 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Edward Bryant Rekin
Wojna rozpocz�a si� i zako�czy�a, ale przypomnia�a sobie o nim
osiemna�cie lat p�niej.
Kiedy znikn�y chmary ma�ych rybek, Folger powinien ju� wiedzie�.
Powinien si� domy�le�, ale zaj�ty by� umocowywaniem klatki na g��boko�ci
dziesi�ciu metr�w, a potem gramoleniem si� na zewn�trz przez g�rny w�az.
Unosz�c si� swobodnie, wpatrywa� si� w szarozielone wody po�udniowego
Atlantyku. Nic. Uruchomi� j�zykiem trzymany w ustach mikrofon. Transmiter
d�wi�k�w prze�o�y� impuls na j�zyk zakodowanych symboli i wyemitowa�
sygna�: "Pytanie - Waleria - Po�o�enie". Powt�rzy� to raz jeszcze.
Elektronika trzeszcza�a mu w uszach, ale odpowiedzi nie by�o.
Co� ruszy�o si� na prawo od niego - co� ciut bardziej szarego i
bardziej zielonego od wody. Potem Folger zobaczy� dwoje ciemnych oczu. Z
mroku wy�oni�o si� jej cia�o. Kszta�t pruj�cej wod� st�pionej torpedy.
Sun�a nieprawdopodobnie szybko.
Folger pope�ni� b��d, b��d niemal fatalny. Sadzi�, �e najpierw op�ynie
go dooko�a. Tymczasem wielki bia�y rekin p�dzi� z szeroko otwart� paszcz�
wprost na niego. Folger widzia� z�by, tylko z�by, rz�dy ostrej bieli.
"Pytanie!" - wrzasn�� do mikrofonu.
W desperackim odruchu wyci�gn�� przed siebie praw� r�k� z pa�k� na
rekiny. Wielkie, bia�e szcz�ki, tr�jk�tne z�by bezg�o�nie tn�ce wod�.
Folger uni�s� pa�k� - pr�bowa� j� unie�� - zobaczy� krew i jakie� bia�e
od�amki stercz�ce poni�ej jego �okcia i zrozumia�, �e widzi ko��, uci�ta z
chirurgiczna precyzj�.
W szoku wszystko by�o zwodniczo �atwe. Folger si�gn�� za siebie, poczu�
klatk� i zacz�� wci�ga� si� w g�r� do w�azu. Rekin gdzie� odp�yn��. Z
jedn� r�ka trudno by�o dosta� si� do klatki. Utkwi� we w�azie, w��czy�
wynurzanie i straci� przytomno��.
Nazywa�a si� Maria, podobnie jak po�owa kobiet z wioski. Od ponad
dziesi�ciu lat prowadzi�a Folgerowi dom. Co nieco sprz�ta�a.
Przygotowywa�a mu dwa posi�ki dziennie - zazwyczaj gotowane ziemniaki i
gulasz z baraniny. Kocha�a go z pasj� cich�, zawzi�t� i bezwzajemn�. Przez
te wszystkie lata nigdy o tym nie rozmawiali. Nie byli kochankami, co
wiecz�r po przygotowaniu kolacji wraca�a do wioski, do swego domu z
kamienia i gliny. Gdyby Folger wzi�� sobie ze wsi jaka� kobiet�,
zasztyletowa�aby oboje we �nie. Ale nigdy nie musia�a tego uczyni�.
- Ludzie do ciebie - powiedzia�a Maria.
- Kto to?
- Obcy.
Folger nie mia� go�cia spoza wyspy od. dw�ch lat, kiedy to wraz z
dowo��c� raz na p� roku zapasy ��dka odp�yn�� pewien brazylijski
dziennikarz.
- Przyjmiesz ich? - zapyta�a Maria.
- A jak mam tego unikn��?
Maria zni�y�a g�os.
- Rz�d.
- Cholera - zakl�� Folger. - Ilu?
- Tylko dw�ch. Chcesz strzelb�? - Zawini�ta w naoliwione szmaty
dwunastka z uci�ta lufa sta�a w kuchennej szafce.
- Niee - westchn�� Folger. - Wprowad� ich.
Maria mrukn�a co� odwracaj�c si� do drzwi.
- Co?
Potrz�sn�a matowoczarnymi w�osami.
- Jeden z nich to kobieta! - prychn곹.
Waleria przysz�a do niego p�nym popo�udniem. Wcze�niej Folger
rozmawia� z szefem projektu. Wiedz�c, co od niej us�yszy, zaaplikowa�
sobie przed jej przyjazdem dwa mocniejsze ni� zazwyczaj drinki.
- Chyba nie masz zamiaru naprawd� tego zrobi� - to by�o pierwsze, co
powiedzia�.
U�miechn�a si�.
- A wi�c ju� wiesz...
- Nie mog� ci na to pozwoli�.
U�miech znikn�� z jej twarzy.
- Nie jestem twoj� w�asno�ci�.
- Wiem, �e nie jeste�, ale... - utkn��.
- Do licha, to dla mnie naprawd� wstrz�s.
Wzi�a go za r�k� i posadzi�a przy sobie na kanapie.
- Czy ja odmawia�abym ci spe�nienia twoich marze�?
- Kocham ci� - j�kn�� b�agalnie.
Waleria jakby by�a gdzie� indziej.
- To jest to, czego chc�.
- Jeste� szalona.
- Ty mo�esz by� oceanografem. - Dlaczego ja nie mog� by� rekinem?
Maria nie grzeszy�a etykiet�.
- Sp�ywajcie - powiedzia�a g�o�no. Senor Folger jest zaj�ty.
- Nie zajmiemy mu wiele czasu - odpar� kobiecy glos.
Go�cie musieli si� schyli�, by unikn�� uderzenia o framug� drzwi.
Kobieta mia�a prawie dwa metry wzrostu; m�czyzna by� o p� g�owy wy�szy.
Ubrani w identyczne, jednocz�ciowe kombinezony mieli na twarzach
identyczne u�miechy. Byli - Folger szuka� przez chwil� w�a�ciwego
okre�lenia jakby tacy "za bardzo". Ich w�osy by�y zbyt mi�kkie i
jedwabiste, oczy zbyt niebieskie, z�by zbyt bia�e i ostre.
Spojrzeli w d� na Folgera.
- Jestem Inga Lindfors - przedstawi�a si� kobieta. - M�j brat Per.
M�czyzna skin�� lekko g�ow�.
- Mnie zapewne znacie - mrukn�� Folger.
- Jeste� Marcus Antonius Folger - powiedzia�a Inga.
- W�a�ciwie to powinienem by� Marcus Aurelius - zauwa�y� ni w pi��, ni
w dziewi�� Folger. - M�j ojciec nigdy nie by� dobry ze staro�ytno�ci.
- To raczej szcz�liwa pomy�ka - powiedzia�a Inga. - Wed�ug mnie Marcus
Antonius by� znacznie bardziej fascynuj�c� osobowo�ci�, a przede wszystkim
cz�owiekiem stanowczych dzia�a�.
Zdumiona Maria przenosi�a wzrok z jednej twarzy na druga.
- Pracowa�e� w Instytucie Morskim na wschodnich Falklandach -
stwierdzi� Per.
- Owszem. Ale to by�o dawno.
- Chcieliby�my porozmawia� z tob� odezwa�a si� Inga - jako
przedstawiciele Protektoratu Starej Ameryki.
- Ach, tak? S�ucham.
- To b�dzie rozmowa oficjalna.
- Aha. - Folger u�miechn�� si� do Marii. - Musz� zosta� sam z tymi
lud�mi.
Wyspiarka spojrza�a podejrzliwie na Lindfors�w.
- B�d� w kuchni - powiedzia�a.
- Nie�atwo dosta� si� do Tres Rocas zacz�� Per. - Z Cape Pembroke
wyruszyli�my dziewi�� godzin temu, ale po drodze napotkali�my
niesprzyjaj�ce wiatry.
Folger podrapa� si� w g�ow� i nic nie odpowiedzia�. Inga roze�mia�a
si�. By� to �miech taki, jak ona sama, �miech m�odej dziewczyny.
- Marcus Antonius Folger, chyba zbyt d�ugo przebywa� pan poza zasi�giem
ameryka�skiej cywilizacji.
- Nie s�dz� - odpar� Folger. - Zadali�cie sobie wiele trudu, �eby mnie
odnale��. Dlaczego?
Dlaczego?
Podczas wspinaczki na g�ruj�ce nad przyl�dkiem ska�y zadawa�a mu zawsze
mn�stwo pyta�. Waleria pyta�a, Folger odpowiada� i zwykle oboje
dowiadywali si� czego� nowego. Dlaczego roczne wahania temperatury na
Falklandach nie przekraczaj� dziesi�ciu stopni? Co to s� kwazary? Czym
r�ni� si� komputery trzeciej generacji od tych drugiej? Czy p�aszczki s�
bardzo niebezpieczne? Kiedy umrze wszech�wiat? Dzisiaj zada�a nowe
pytanie.
- Jak to w�a�ciwie jest z t� wojn�?
Zatrzyma� si�, wtulony w naturalny komin.
- O co chodzi?
Od zimnej ska�y zmarz� mu policzek, zesztywnia�y szcz�ki. S�owa te�
by�y jakby sztywne.
Folger zapatrzy� si� w d�, na ska�y i morze. Jak mo�na wyt�umaczy�,
czemu jedni ludzie zabijaj� drugich? Mo�na przekartkowa� s�ownik - "cele
pierwszo -, drugo - i trzeciorz�dne", "priorytet populacyjny",
"�mierciono�no��", ale co z tego? Czy pozwoli to uwierzy� w s�uszno��
jatek na l�dzie, w kosmosie i pod powierzchni� m�rz? Czy te� mo�e pozwoli
co� zmieni�?
- Nie wiem w�a�ciwie nic - ze smutkiem w g�osie powiedzia�a Waleria.
Tylko to, co nam m�wi�.
- I lepiej im uwierz - mrukn�� Folger. - S� troch� dra�liwi.
- Ale dlaczego? .
- Protektorat pomi�to o swoich przyjacio�ach - powiedzia� Per.
Folger zacz�� si� �mia�. -
- Nie bierz mnie pod w�os. Nawet u szczytu mej lojalno�ci dla
Protektoratu, czy jak tam si� wtedy to nazywa�o, by�em absolutnie
apolityczny.
- Dwadzie�cia lat temu by�by� oskar�ony o zdrad�. _
- Ale nie teraz - wtr�ci�a si� szybko Inga. - Liberalizm odradza si� z
dnia na dzie�.
- Tak s�ysza�em. Czasami przywo�� mi gazety.
- Lata odbudowy nie nale�� do naj�atwiejszych. Na kontynencie
przyda�oby si� twoje do�wiadczenie:
- Bardziej przydaje si� tutaj. Od czasu do czasu pomagam wyspiarzom.
- Jako oceanograf?
Folger wskaza� za okno.
- Morze to dla nich �ycie. Przydaj� si�.
- Raczej marnujesz sw�j talent.
- Pomagam im likwidowa� resztki.
- Resztki? - niepewnie powt�rzy�a Inga.
- Wojenne superaty. Sp�jrzcie.
Zdj�� ze sto�u prostok�tny kawa�ek wysuszonej sk�ry i rzuci� Perowi.
- To z miecznika, zabi�em go zesz�ej zimy. Bydl� zabi�o przedtem dw�ch
ludzi i zatopi�o trzy �odzie. Przyjrzyj si� drugiej stronie.
Per zbli�y� sk�ry do oczu. Wypalone znaki wida� by�o dosy� wyra�nie:
USMF-343.
- Widzicie? W morzu p�ywa jeszcze ca�y arsena�. Ten trafi� do Instytutu
jeszcze na rok przed moim przyj�ciem. Mo�e niezbyt b�yskotliwy, ale za to
d�ugowieczny.
- Wielu jeszcze spotykasz? - zapytala Inga.
Folger potrz�sn�� g�ow�.
- Z tych prawdziwych - niewielu:
Gdy go odnaleziono, dryfowa� bez �ywej duszy na pok�adzie. Niewielki,
dwumasztowy statek wyp�yn�� tego ranka w kierunku wyspy Dos, jednej z
dw�ch ma�ych, niezamieszka�ych towarzyszek Tres Rocas. Trzyosobowa za�oga
mia�a polowa� na foki. Rybacy, kt�rzy natrafili na wrak, znale�li na
pok�adzie zakrwawion� siekier� i por�bane fragmenty macek, grubych jak
przedrami� m�czyzny.
Folger ju� od trzech dni przemierza� swoj� motor�wk� tras� niefortunnej
�odzi. Nie rozstaj�c si� z harpunem z eksploduj�c� g�owica spenetrowa�
znaczny obszar lekko wzburzonej, szarej wody. Wczesnym popo�udniem
czwartego dnia p� tuzina ciemnych macek wynurzy�o si� z wody tu� przy
lewej burcie. Folger chwyci� lew� r�k� za harpun. Nie dostrzeg� innej
macki, kt�ra si�gn�a po niego od prawej burty, obwin�a go mocno doko�a
klatki piersiowej i cisn�a do morza.
Lodowaty zi�b wody oszo�omi� go. Przez moment mia� przed sob�
surrealistyczny obraz splatanych macek. Dwoje oczu, ka�de wielko�ci
pi�ci, gapi�o si� na niego oboj�tnie. Macki poci�gn�y go w stron�
papuziego dzioba.
Wtedy gdzie� w dole zamajaczy� szary cie�. Ostre z�by przeci�y mi�so.
Macka by�a uci�ta, a Folger wolny.
Wielki, bia�y rekin mia� co najmniej dziesi�� metr�w d�ugo�ci. Jego
brzuch pokryty by� c�tkami. O�miornica skwapliwie owin�a wok� niego swe
ramiona. Obydwa cielska znikn�y w rozwieraj�cej si� pod Folgerem
g��binie.
Z p�kaj�cymi p�ucami znalaz� si� wreszcie na powierzchni, niespe�na
metr od ��dki. Przez burt�, jak zwykle, przewieszona by�a drabinka. Komu,
kto ma tylko jedna r�k�, takie rzeczy bardzo, si� przydaj�.
- Poka�esz nam wiosk�? - zapyta�a Inga.
- Nie ma tam nic do ogl�dania.
- Mimo wszystko byliby�my wdzi�czni, gdyby� zechcia� nas oprowadzi�.
Masz czas?
Folger si�gn�� po p�aszcz. Inga ruszy�a si�, by pom�c mu go za�o�y�.
- Dam sobie rad� - burkn��.
- Na kontynencie mamy znakomitych specjalist�w od protetyki -
powiedzia� Per.
- Nie, dzi�kuj�.
- My�la�e� o przeszczepie?
- My�la�em. Ale im d�u�ej my�l�, tym lepiej sobie radz� bez tego. Przez
kilka lat mo�na si� przyzwyczai�.
- Ach, wi�c to si� sta�o na wojnie? spyta�a Inga.
- Oczywi�cie, �e na wojnie.
Kiedy przechodzili przez kuchni�, Maria spojrza�a na nich pos�pnie znad
zakrwawionej deski, na kt�rej kroi�a w�a�nie baranin�. Jej wzrok spocz��
na Indze. Nie spuszcza�a go z niej a� do chwili, kiedy blondyna znikn�a w
hallu.
Kiedy schodzili �cie�ka do wioski, m�y� ch�odny deszcz.
- Deszcz jest jedyna rzecz�, bez kt�rej m�g�bym si� tutaj obej�� -
powiedzia� Folger. - Pochodz� z Kalifornii.
- Jak tylko sko�czymy tutaj, jedziemy do Kalifornii - powiedzia�a Inga.
- Per i ja mamy wolne. We�miemy zastrzyki przeciw chorobie popromiennej i
poje�dzimy na nartach. A wieczorami b�dziemy podziwia� zgliszcza Los
Angeles.
- To a� tak �adne?
- �una przypomina zorz� polarn� powiedzia� Per.
Folger zachichota�.
- Zawsze podejrzewa�em, �e przysz�o�� Los Angeles b�dzie jako� tak
wygl�da�a.
- "A nim ca�kiem ogarnie go ciemno��, ujrzy miasta nie�miertelno��"
zadeklamowa�a Inga.
Per u�miechn�� si�.
- Byli�my tam zesz�ego roku. �una wydawa�a si� zupe�nie zimna. To by�o
bardzo podniecaj�ce.
Noc�, ju� w ��ku, zapyta� j�:
- Dlaczego chcesz by� rekinem?
Delikatnie dotkn�a paznokciami jego szyi.
- �eby zabija� i po�era� ludzi.
- Ludzi?
- M�czyzn.
- Je�li chcesz, to zabawi� si� w psychologa... - zacz�� Folger. Wbi�a
mu paznokcie w rami�.
- Do licha! - podskoczy�. - Bardzo krwawi�?
Musn�a to miejsce d�oni�.
- Ale z ciebie tch�rz.
- Po prostu nie jestem odporny na b�l, kochanie.
- Nie m�w do mnie "kochanie", m�w do mnie "rekinie".
- M�j rekinie.
Kochali si� w desperackim po�piechu.
Przy�pieszyli kroku. Zej�cie by�o coraz bardziej strome, a deszcz jakby
przybra� na sile. Min�li zagajnik kar�owatych drzew i dotarli wreszcie do
kolein polnej drogi.
- Na �lizgaczu mamy �wie�o mro�one befsztyki - powiedzia�a Inga.
- Jeszcze jedna rzecz, jakiej mi brakuje - mrukn�� Folger.
- Wi�c musisz zje�� z nami obiad.
- Jako go�� Protektoratu?
- Jako go�� honorowy.
- M�j niech b�dzie niedosma�ony poprosi� Folger. - Prawie surowy.
Po obu stronach drogi wyros�y nagle strome urwiska, a w chwil� potem
ujrzeli wiosk�. Nazywano j� po prostu wiosk�, gdy� na Tres Rocas nie by�o
innych osad ludzkich. Kilkuset tubylc�w mieszka�o w zbudowanych przewa�nie
z kamieni chatach, kt�re g�sto obsiad�y wygi�ty brzeg zatoki.
- Tak tu ponuro - powiedzia�a Inga. Co oni tu maj� do roboty?
- Niewiele - odpowiedzia� Folger. Hoduj� owce, poluj� na foki, �owi�
ryby. Kiedy jeszcze by�y wieloryby, palowali i na nie. W ramach rozrywki
mog� chodzi� na torfowisko i kopa� torf na opa�.
- Oto, co nazywa si� prost� egzystencj� - powiedzia� Per.
- Nieskomplikowan� - doda� Folger.
Gdyby� mia� zosta� czym�, co �yje w morzu, czym chcia�by� by�? -
spyta�a Waleria.
Folger by� zawsze zmieszany tego rodzaju pytaniami. Zwykle mia�
uczucie, �e odpowiada nie tak, jak powinien. Teraz my�la� intensywnie
minut� albo i d�u�ej.
- Chyba... delfinem.
W ciemno�ci jej g�os b�ysn�� �miechem.
- Przegra�e�!
Poczu� wzbieraj�c� w nim irytacj�.
- Niby dlaczego?
- Delfiny poluj� stadami - powiedzia�a. - Zbieraj� si� w bandy i
morduj� rekiny. To tch�rze.
- Wcale nie. Delfiny s� bardzo inteligentne. Grupuj� si� w celu
wsp�pracy i samoobrony.
Wraz z fontanna �miechu przyp�yn�a do niego odpowied�:
- Tch�rze!
Na skraju wioski natrafili na tuzin brudnych, bawi�cych si� dzieci.
Szkraby wykopa�y p�ytki d� o �rednicy mniej wi�cej metra, kt�ry szybko
wype�ni� si� deszcz�wk� i woda podsk�rn�.
- Czekajcie - powiedzia� Per. Chcia�bym to zobaczy�.
Dzieci rozbe�tywa�y patykami mulista wod�. Ma�e rybki wielko�ci kciuka
rzuca�y si� jedna na druga, zatapiaj�c miniaturowe. z�by w ciele ofiary.
Dzieci spojrza�y oboj�tnie na doros�ych i wr�ci�y do zabawy.
Inga nachyli�a si� nad basenem.
- Co to jest?
- Ma�e rekiny - wyja�ni� Folger. Wykluwaj� si� z ikry w macicy matki.
Jaki� rybak upolowa� widocznie samic� piaskowego rekina w zaawansowanej
ci��y i da� dzieciom macic� z ma�ymi. Nie po�yj� d�ugo w tym basenie.
- S� niesamowite - powiedzia� Per. Folger po raz pierwszy zauwa�y� u
niego oznaki emocji.
- M�ode i okrutne.
- Pierwsze, kt�re si� wykluje, po�era zazwyczaj pozosta�e - doda�
Folger.
- Wspaniale - powiedzia�a Inga. Organizm stworzony do zabijania.
Bratob�jc�a walka w basenie dobiega�a ko�ca. Ju� tylko kilka rekink�w
rusza�o si� niemrawo. Dzieci tr�ca�y je patykami. Reakcji nie by�o, wi�c
patyki unios�y si� w g�r�, by spa�� zaraz, rozbryzguj�c wod� i wduszaj�c
ryby w piasek.
- Wyspiarze nienawidz� rekin�w - powiedzia� Folger.
Obudzi�a si� nagle, zrzucaj�c z siebie balast krzyku. Folger chwyci�
jej pi�ci, kt�rymi ok�ada�a go na o�lep, przycisn�� j� do siebie i pocz��
g�adzi� jej w�osy.
- Co� si� �ni�o?
Skin�a g�ow�, ocieraj�c ,si� w�osami o jego policzek.
- Mo�e i ja tam by�em?
- Nie. Mo�e. Zreszt� nie wiem.
- Co to by�o?
Zawaha�a si�.
- P�ywa�am. Kto� - jacy� ludzie wyci�gn�li mnie z wody i po�o�yli na
kamiennych p�ytach nabrze�a. Nie by�o wody, nie by�o morza... - prze�kn�a
�lin�. - Bo�e, napi�abym si� czego�.
- Zrobi� ci drinka - powiedzia�.
- Potem odci�gn�li mnie gdzie� dalej. Le�a�am i czu�am ocean, ale nie
wiedzia�am, jak mam do niego dotrze�. A potem poczu�am jak wszystko si� we
mnie rozrywa. Nic ju� nie trzyma�o serca, w�troby, jelit, wszystko si�
rozpada�o i toczy�o w swoja stron�. Jak to bola�o...
Folger pog�aska� j� po g�owie. - Zrobi� ci drinka.
- Tak? - zdziwi� si� Per. - Przecie� rekiny nie s� chyba zbyt
agresywne?
- Kiedy� nie by�y - odpar� Felger ale od czasu wojny zacz�y si� ci�g�e
potyczki. I wyspiarze, i rekiny poluj� na ryby. Od jakiego� czasu poluj�
te� na siebie nawzajem.
- I od jakiego� czasu ty jeste� tutaj doda�a Inga.
- Folger skin�� g�ow�.
- Owszem, lepiej znam te drapie�niki. W ko�cu to m�j zaw�d.
Dzieci, nudz�ce si� po zako�czonej zabawie z rekinkami, sz�y za nimi w
kierunku wioski. Szczeg�lnie gapi�y si� na Lindfors�w. Jeden z
odwa�niejszych ch�opc�w si�gn�� w kierunku rozwianych na wietrze w�os�w
Ingi.
- Vayan! - krzykn�� Folger. - Zje�d�ajcie stad, ale ju�!
Dzieciaki cofn�y si� niech�tnie.
- W�a�ciwie s� przyzwyczajone do bia�ych - powiedzia� - ale jasne w�osy
to dla nich nowo��.
- Fascynuj�ce - powiedzia�a Inga. Enklawa minionego stulecia.
Droga, prowadz�ca wzd�u� brzegu morza i stanowi�ca g��wna ulic� wioski,
cho� w dalszym ci�gu nie wybrukowana, by�a teraz jakby odrobin� szersza.
Folger dojrza� aluminiowe cielsko przycumowanego do nabrze�a �lizgacza.
Przy obu jego burtach ko�ysa�y si� troch� dziwnie w tym towarzystwie
wygl�daj�ce rybackie stateczki.
- Jeste�cie sami? - zapyta�.
- Tak, tylko we dwoje - odpowiedzia�a Inga.
Per uj�� j� delikatnie za r�k�.
- Tworzymy bardzo dobry zesp�l - powiedzia�.
Min�li ciemny, kamienny dom z otwartymi na o�cie� drzwiami. Do �rodka
zacina� deszcz.
- Opuszczony?
- To taki tutejszy zwyczaj - wyja�ni� Folger. - Katolicyzm nie �wi�ci
tutaj zbyt wielkich triumf�w. Ksi�dz przyje�d�a ledwo dwa razy do roku. -
Wskaza� na otwarte drzwi. - M�czyzna, kt�ry tu mieszka�, zgin�� kilka dni
temu na morzu. Rodzina przez tydzie� nie zamknie tych drzwi, �eby jego
dusza, zanim trafi do nieba lub piek�a, mog�a tu znale�� schronienie.
- Co si� sta�o z tym cz�owiekiem? zapyta� Per.
- �owi� ryby - odpowiedzia� Folger. Jego przyjaciele widzieli wszystko.
Dopad� go wielki, bia�y rekin.
Le�eli przytuleni do siebie.
- Delfin!
- Rekin!
- Szkoda, �e nie mamy wi�cej czasu - odezwa�a si� Inga. - Chcia�abym
zapolowa� na rekina.
- Mo�e innym razem, kiedy b�dziemy mieli wolne - powiedzia� Per.
- No i to wszystko, je�eli chodzi o wiosk� - oznajmi� Folger. - Nie ma
tu nic wi�cej do ogl�dania, chyba �e interesuje was miejscowe rzemios�o
odlewanie �wiec z �oju czy czesanie we�ny.
- To niesamowite - powiedzia�a Inga. - Je�eli kiedykolwiek zdarzy�o mi
si� widzie� co� r�wnie osobliwego, to chyba jeszcze przed Odbudow�.
- Nie wygl�dasz na tyle lat - zauwa�y� Folger.
- By�am jeszcze prawie dzieckiem, kiedy Protektorat odwo�a� naszego
ojca z Kopenhagi. Pracowa� potem jako projektant turbin wodnych w
projekcie Oklahoma Sea.
Przystan�li na pomo�cie z nieheblowanych desek, z kt�rego roztacza� si�
widok na �ukowato wygi�ty szereg chat. Per pr�bowa� pozby� si� chocia�
cz�ci oblepiaj�cego mu buty b�ota.
- Mimo wszystko wci�� nie rozumiem, jak mo�esz tu wytrzyma�, Folger.
Tu� przed za�ni�ciem Folger powiedzia�:
- Jak tylko ta wojna si� sko�czy, przeprowadzimy si� nad ocean. Na
p�noc od San Franciseco s� jeszcze wspania�e tereny. Na schodz�cym do
pla�y zboczu g�ry wybudujemy sobie w�r�d drzew dom. A mo�e i kamienn�
wie��, jak Robinson Jeffers.
- Z t� wie�a to dobry pomys� - us�ysza� tu� przy uchu g�os Walerii.
- B�dziesz mog�a ca�y dzie� czyta� albo p�ywa� i nigdy nie b�dziemy
przyjmowa� nieproszonych go�ci.
- Chcia�abym, �eby to ci si� chocia� przy�ni�o... - szepn�a Waleria.
Nie m�wili nic przez kilka minut, obserwuj�c nadci�gaj�ce od zachodu
ciemne chmury. Na horyzoncie pojawi�y si� jakie� tr�jk�tne kszta�ty.
Folger zmru�y� oczy.
- Rybacy wracaj� - powiedzia�. A po chwili doda�: - Koniec wycieczki.
- Wiem - odpowiedzia�a Inga.
- .. nadziej�, wci�� jeszcze mam nadziej� - Folger uni�s� si� na
�okciu.
- Ale ty naprawd� masz zamiar to zrobi�.
�odzie by�y ju� blisko falochron�w. S�yszeli pokrzykiwania rybak�w.
- Po co tu przyp�yn�li�cie? - zapyta� Folger.
Per Lindfers przyjacielskim gestem po�o�y� mu r�k� na ramieniu.
- �eby ci� zabi�.
Folger u�miechn�� si�. Jak inaczej mia� zareagowa�?
- Powiedz mi, na czym to polega - poprosi�a Waleria.
Przystan�li na przerzuconym nad zagrod� stalowym pomo�cie. W zbiorniku
pod nimi dw�ch nurk�w ostro�nie popycha�o w stron� owalnego tunelu
pi�ciometrowe, b��kitne cielsko. Skrzela ryby ca�y czas musia�y by� pod
wod�, w przeciwnym razie rekin m�g�by si� po prostu udusi�. W
miniaturowych falach migota�o �wiat�o �ukowych lamp. W oddali latarnia na
Cape Pembroke wysy�a�a niezmordowanie swoje dwana�cie b�ysk�w na minut�.
- Znam tylko og�lne zasady - powiedzia� Folger. - Zreszt�, to nie moja
specjalno��. Ja jestem od map i logistyki.
- Nie chodzi mi o usprawiedliwienia.
- W takim razie wybacz, �e pogwa�c� Ustaw� o Bezpiecze�stwie Narodowym.
- Folger odwr�ci� si� do niej. - Prawie ca�a technologia pochodzi od
kole�k�w ze stacji orbitalnych. W naj�ci�lejszej tajemnicy prowadzili
prace nad cyborgami, a� wreszcie kt�remu� za�wita�a genialna .my�l, �e
w�a�ciwie czemu by nie spr�bowa� pod wod�.
- Morskie Si�y Zbrojne...
- W�a�nie. Sztabowcy odkryli nagle, �e najdoskonalsza z mo�liwych bro�
do walki podwodnej p�ywa ju� sobie spokojnie w oceanach, a jest to bro�,
kt�ra doskonali�a si� w zabijaniu przez ponad sto milion�w lat.
Pozostawa�o jedynie opracowa� spos�b kontroli.
- Rekiny... - szepn�a Waleria.
- Rekiny, mieczniki, o�miornice, do pewnego stopnia delfiny. Badamy
jeszcze kilka innych gatunk�w.
- Jak to si� w�a�ciwie robi?
- Najwa�niejsza rzecz to transplantacja, opr�cz tego troch�
chirurgicznych ulepsze�. Sie� nerwowa zostaje cz�ciowo zast�piona przez
elektronik�. Czy to chcia�a� wiedzie�?
Spojrza�a w d�, na zbiornik z unosz�cym si� w nim potulnym rekinem.
- Stamt�d nie ma powrotu, prawda?
- Twoje stare cia�o b�dzie pierwszym posi�kiem jaki po�resz w swej
nowej postaci.
- Wi�c zabijcie. Dowiem si� mo�e, dlaczego?
- Na razie nie - odpowiedzia�a Inga.
- Twoja egzekucja nie nast�pi teraz. Nie by�oby humanitarne uprzedza�
ci�, �e za chwilo zostaniesz zabity. Prawa Protekotratu zakazuj� takich
tanich melodramat�w.
- Czy nie za du�o tego Mathiavellego? - parskn�� Folger.
- Wcale nie. Wyznaczaj�c to zadanie dano nam jednocze�nie pewna swobod�
poczyna�. Chcemy by� zupe�nie pewni, �e zrobili�my to, to nale�a�o.
- ... czy ci� powstrzymam, czy nie. - Dm�cy od przyl�dka wiatr porywa�
ze sob� jego s�owa.
- A m�g�by�? - G�os Walerii by� apatyczny, nie m�g� w nim wyczu� nuty
zaczepki.
Nie odpowiedzia�.
- Zrobi�by� to? - poca�owa�a go w szyj�. - Jest takie hinduskie
przys�owie: "Kobiety, kt�r� kochasz, nie wolno ci posiada�.
- Kocham ci� - wyszepta� nie patrz�c na ni�.
- Skoro na razie nie macie zamiaru mnie zabi� - powiedzia� Folger, - to
chyba pozwolicie, �e wr�ci do pracy.
- Folger, jakie jest twoje najwi�ksze marzenie?
Spojrza� na ni� pustymi oczami.
- I tak nie potrafiliby�cie go spe�ni�.
- Bogactwo? - pyta� Per. - Uznanie? Przed wojn� by�e� bardzo szanowanym
cz�owiekiem.
- Chcemy, �eby� wyjecha� st�d z nami - powiedzia�o Inga. - Fotel
dyrektora czeka na ciebie.
- Nie wierz� wam. Stukn�� mi pi�ty krzy�yk, a poza tym, nawet bior�c
pod uwag� ca�y ten powojenny ba�agan, musz� by� w swojej dziedzinie
przynajmniej z dziesi�� lat do ty�u.
- Kr�tki kurs na - Uniwersytecie San Juan za�atwi�by to.
- Odbudowa nie jest jeszcze zako�czona, a geniusze trafiaj� si� rzadko.
Jeste� potrzebny, Folger.
- Albo trup, albo dyrektor - mrukn��.
Rozmowa z szefem projektu mia�a miejsce w sterylnej kabinie tu� przy
sali operacyjnej.
- Jakie ma szanse?
- No prze�ycie operacji? Wyborne.
- Chodzi mi o to... potem.
Szef projektu poci�gn�� mocniej z wygas�ej fajki."
- Trudno powiedzie�. Wyniki test�w nie by�y jednoznaczne.
- Do licha, Denny, gadaj�e po ludzku! Co to znaczy?
Szef patrza� gdzie� w bok, unikaj�c spojrzenia Folgera.
- Znaczny procent testowanych jednostek nie powr�ci� z pr�b na morzu.
Biotechnicy s�dz�, �e mo�e to mie� zwi�zek z pami�ci� somatyczna, z
zachowanym w kom�rkach "wspomnieniem" o starej, zwierz�cej osobowo�ci.
- I nic o tym nie m�wi�e�?!
- Wzgl�dy bezpiecze�stwa, Marc. Szef projektu wygl�da� dosy�
nieszcz�liwie. - Czasem nawet ja sam, nie mam doj�cia do prawdziwych
informacji. Zreszt� sam wiesz - od dwunastu dni nie mamy kontaktu
radiowego. Nikt...
- Przysi�gam, Danny, je�li cokolwiek si� jej stanie...
Fajka wypad�a z szeroko otwartych ust szefa.
- Ale�... Przecie� ona jest ochotnikiem...
I wtedy Folger po raz pierwszy w �yciu uderzy� cz�owieka.
- Na kontynencie b�dziemy nied�ugo mieli wybory.
- Wolne?
- Oczywi�cie.
- W granicach rozs�dku - doda�a Inga. - O tyle, o ile b�dzie to
korzystne dla procesu odbudowy.
Dzieciaki gdzie� si� rozbieg�y: Na pla�y rybacy wy�adowywali dzienny
po��w.
- Przypominasz sobie cz�owieka nazwiskiem Diaz-Gomide? - zapyta� Per.
- Nie.
- To brazylijski dziennikarz.
- Ach, tak - skin�� g�ow� Folger. Jakie� dwa lata temu, prawda?
- W�a�nie. Jest nie tylko dziennikarzem, ale i wa�n� szyszk� w partii
opozycyjnej. W ich gabinecie cieni pe�ni funkcj� ministra informacji.
- Senor Diaz-Gomide przysporzy� obecnej administracji wiele k�opot�w -
powiedzia�a Inga.
- Czyli temu samemu re�imowi, kt�re jest u w�adzy od �wier� wieku -
mrukn�� Folger.
- Kto� przecie� musi utrzymywa� porz�dek w czasie wojny, a tym bardziej
po niej - odpowiedzia�a wymijaj�co Inga.
- Chodzi o to - powiedzia� Per - �e ten Diaz-Gomide, dzia�aj�c z
ramienia swej partii, rozpowszechnia mas� nieprawdopodobnych k�amstw i
oszczerstw. - Pozw�l mi zgadn�� - Folger zbli�a� si� powoli do ko�ca
pomostu. Inga i Per szli za nim. - Ujawni� zapewne wstrz�saj�ce szczeg�y
w zwi�zanym z rz�dem Instytucie Morskim na wschodnich Falklandach.
- Mi�dzy innymi.
Folger stan��. Czubki jego but�w wystawa�y ju� poza kraw�d� pomostu.
- Przypuszczam te�, �e twierdzi� jakoby przeprowadzano tam nieludzkie
eksperymenty, przeszczepiaj�c m�zgi nie�wiadomych niczego os�b w cia�a
morskich zwierz�t.
- Co� w tym rodzaju, tyle �e on u�ywa� znacznie mniej wyszukanego
j�zyka.
- A wi�c jeste�my w domu - pokiwa� wolno g�ow� Folger. - Czego chcecie
ode mnie? �ebym to wszystko zdementowa�?
- S�dzimy - powiedzia�a Inga, - �e Diaz-Gomide znacznie wypaczy�
uzyskane od ciebie informacje. By�oby dobrze, gdyby� to sprostowa�.
- Pog�oski na temat eksperyment�w przeprowadzanych przez Si�y Morskie
s� znacznie przesadzone - doda� Per.
- Chyba nie - odpar� Folger.
Patrzyli na siebie w milczeniu.
Folger p�ywa� w centrum zbiornika, maj�c uszy wype�nione g�o�nym
popiskiwaniem sonexu. Odwr�ci� si� w stron� okr��aj�cego go powoli
wielkiego, bia�ego rekina. Jego oczy skierowane by�y na Folgera. Rekin -
nie m�g� jako� nazwa� go jej imieniem - porusza� si� p�ynnie, jego g�owa
zatacza�a ma�y �uk w rytm przegi�� tn�cego wod� cia�a.
Waleria - przem�g� si� jednak by�a pi�kna: nieub�agana i okrutna.
Rzadko miewa� okazj� przygl�da� si� rekinowi z tak bliska. W milczeniu
obserwowa� jej cia�o, w ka�dym ruchu tysi�cem bruzd i zmarszczek
podkre�laj�ce drzemi�c� si�� mi�ni. Nigdy nie widzia� r�wnie �miertelnego
pi�kna.
Po jakim� czasie postanowi� wypr�bowa� sonex.
Waleria - Pytanie - Wra�enie.
Zakodowana odpowied� Po przet�umaczeniu zabrzmia�a mu w uszach.
- Marc - Nie wiedzia�am - Si�a Ogrom - Bezpiecze�stwo - Lepiej.
- Pytanie - Szcz�cie.
- Tak.
Wymieniali sygna�y jeszcze przez kilka minut. Wreszcie zapyta�:
- Pytanie - Twoja przysz�o��.
- �o�nierz - Wysuni�ta plac�wka R�w Maria�ski.
- Pytanie - Kiedy.
- Nigdy - Nigdy �o�nierz - Najpierw ucieczka.
- A wi�c tak - powiedzia� Folger. Albo si� wszystkiego wypr�, albo mnie
zabijecie?
- Woleliby�my ujrze� ci� szefem centrum badawczego na Guam.
Folger znalaz� ten wiersz w�r�d wielu innych, rozsypanych po pokoju
Walerii jak suche li�cie;
W daremno�ci, nietkni�ta
z tego czym by�a
jest
i b�dzie.
Poszed� do zagrody i nachyli� si� nad zbiornikiem. Rekin niezmordowanie
zatacza� szerokie ko�a. Zawr�ci� w jego stron� i Folger ujrza�
prze�lizguj�cy si� przy nim czarny grzbiet i szarobia�y, c�tkowany brzuch.
Sta� i patrzy�, a� wszystko skry�a ciemno��.
- Czy mam troch� czasu, �eby rozwa�y� ofert�? - zapyta� Folger.
Rodze�stwo spojrza�o na siebie.
- Nigdy nie potrafi�em podejmowa� szybkich decyzji - doda�.
- Chcieliby�my mo�liwie szybko za�atwi� t� spraw�... - zacz�� Per.
- Wiem - przerwa� mu Folger - i poje�dzi� na nartach.
- Czy dwana�cie godzin wystarczy?
- Wystarczy na skonsultowanie si� z moj� Ksi�g� Losu.
- M�wisz serio? - oczy Ingi rozszerzy�y si� nieznacznie.
- To wykroczenie - powiedzia� Per.
- Nie. Ju� nie. Okres mistyczny mam za sob�.
- A wi�c jutro rano mo�emy spodziewa� si� odpowiedzi?
- Tak jest.
- No, to pora na obiad - powiedzia�a Inga. - Pami�tam, Folger, tw�j ma
by� prawie surowy.
- Ale �adnych interes�w przy jedzeniu.
- Zgoda - obieca�a Inga.
- Ta twoja przekl�ta dziewczyna! - przemoczony do suchej nitki szef
projektu w�adowa� si� do pokoju Folgera. Cuchn�o od niego alkoholem z
kontrabandy. - Uciek�a!
Folger zapali� lampk� przy koi.
- To ty, Donny? Co si� sta�o? Kto uciek�? - nie m�g� si� dobudzi�.
- Ta przekl�ta dziewczyna!
- Waleria? - Folger usiad�.
- Rozwali�a wrota. Zbiornik jest prawie pusty. Pr�bowali�my przeci��
jej drog� w kanale.
- Nic jej nie jest?!
- Czy nic jej nie jest? - szef projektu schowa� twarz w d�oniach. -
Rozpieprzy�a ��d�. Dorwa�a Kendalla i Brookinga. W �yciu nie widzia�e�
tyle krwi.
- Bo�e!
- Niech to cholera we�mie. Potrzebowali�my jej na jutro.
- Do czego?
Odpowied� na swoje pytanie uzyska� Folger nazajutrz. Okr�nymi drogami
dowiedzia� si�, �e Waleria przeznaczona by�a do wiwisekcji.
W nocy Folger wdrapa� si� na g�r�, u podn�a kt�rej stal jego dom.
Przedzieraj�c si� przez zaro�la i b�oto mia� wra�enie, �e brnie na nowo
przez ca�e swoje �ycie. Wierzcho�ek by� poszarpany i nier�wny, bez czego�,
co mo�na by by�o nazwa� szczytem. Wybra� mo�liwie najwy�sze miejsce i
roz�o�y� p�aszcz na wilgotnej skale. Siedzia�, ogarni�ty ch�odem i
obserwowa� czarny Atlantyk. Potem spojrza� w g�r� i odszuka� Krzy�
Po�udnia. Zaci�o m�y�.
- Do diab�a - powiedzia� i zacz�� schodzi� na d�.
Folger wyprowadzi� szalup� Instytutu za przyl�dek, zakotwiczy� j� i
opu�ci� klatk�. Potem za�o�yli akwalung i uruchomi� sonex: "Pytanie -
Waleria Po�o�enie".
Wkr�tce potem straci� r�k�.
Rano Maria potrz�sn�a go za rami�. Folger budzi� si� niech�tnie, pod
zamkni�tymi powiekami wci�� jeszcze mia� obraz jaskrawych koralowc�w. Wodo
by�a ciep�a, nie potrzebowa� �adnego stroju czy wyposa�enia. Bezkresny,
radosny lot...
- Senor Folger, musi pan wsta�. Widziano go.
Szarpa�a nim tak, �e a� mu si� g�owa trz�s�a.
- W porz�dku, nie �pi� - ziewn��. Kogo widziano?
- Tego wielkiego. Tego, co trzy dni temu zabi� Manuela Pandill�.
Widzieli go w zatoce zaraz po wschodzie s�o�ca.
- Pr�bowali co� robi�?
- Nie. Bali si�. Ma co najmniej dziesi�� metr�w.
Folger znowu ziewn��.
- Cholernie mi�y pocz�tek dnia.
- Zrobi�am panu �niadanie:
Skrzywi� si�.
- Wczoraj jad�em befsztyk. Prawdziwy befsztyk. Jad�a� kiedy� co�
takiego?
- Nie, senor.
Maria towarzyszy�a mu w drodze do wioski. Koniecznie chcia�a mu jako�
pom�c, wi�c da� jej mask�, pude�ko naboj�w do dwunastki i siatk� z pustymi
s�oikami. W wiosce zaszed� do rze�nika i nape�ni� s�oiki owcz� krwi�.
Spojrza� na zegarek; by�a si�dma rano.
��dka uwi�zana by�a na ko�cu drugiego pomostu. Przeszli obok
b�yszcz�cego w s�o�cu aluminiowego �lizgacza. Na mostku sta�a bez ruchu
Inga.
- Dzie� dobry, Folger! - zawo�a�a.
- Dzie� dobry - odpowiedzia�. -
Jaka jest twoja odpowied�?
Folger mierzy� j� przez chwil� wzrokiem.
- Nie - powiedzia� wreszcie i poszed� dalej.
Niszcz�cy wir wojny dotar� wreszcie i na Falklandy. Instytut rozpada�
si� w oczach. Cz�� ludzi rozproszy�a si� nie wiadomo gdzie, cz��
zosta�a,. by walczy�, Folger, ze �wie�o zagojonym kikutem, ju� si� ze
wszystkim po�egna�.
Zawieszony w ch�odnej, szarej pustce, �yka� zbyt obfity strumie� tlenu.
Unosi� si� swobodnie, pr�buj�c odpocz�� i pozwoli� przy�pieszonemu
oddechowi wr�ci� do zwyk�ego, wolniejszego tempa. Za nim wznosi�a si� do
g�ry ��cz�ca go z prostok�tn� plama lodu nylonowa lina. Przywi�za� do niej
siatk� pe�na pozakr�canych stoik�w z owcza krwi�.
Sprawdzi� sw�j skromny arsena�. W lewej d�oni �ciska� podwodna strzelb�
- czterostopow�, aluminiowa rur� z mechanizmem spustowym i wodoodpornym
�adunkiem w �rodku. W klamrze przymocowanej do kikuta jego prawej r�ki
osadzona by�a stalowa pa�ka na rekiny.
Co� poruszy�o si� na skraju jego pola widzenia. Spojrza� w g�r�.
Z mroku wy�oni�y si� dwa pewne siebie, zwiastuj�ce �mier� cienie. Inga
i Per mieli tylko p�etwy, maski i "fajki". Uzbrojeni byli w no�e.
Folger uni�s� ostrzegawczo strzelb�. Per u�miechn�� si�, pokazuj�c
bia�e z�by. Powoli zbli�ali si� do niego z dw�ch stron.
Pozostawiaj�c na chwil� Ing� Folger skierowa� luf� w kierunku jej
brata. W momencie, kiedy naciska� spust, Per odsun�� j� woln� r�k� na bok.
Wstrz�s podzia�a� jedynie na Folgera. Wci�� si� u�miechaj�c, Per wyci�gn��
uzbrojon� w n� r�k�.
Inga wrzasn�a przera�liwie. Per zlekcewa�y� nieudolne pr�by
dosi�gni�cia go pa�k� i najszybciej jak m�g� zacz�� p�yn�� ku powierzchni.
Folger obejrza� si�.
B�aze�ski pysk run�� prosto na niego. Folger wlepi� oczy w rz�dy z�b�w.
Ostry nos skr�ci� w ostatniej chwili, rekin przemkn�� obok i zaatakowa�
Pera. Szcz�ki odci�y rami� i cz�� piersi. Rekin zawr�ci� i zaatakowa�
raz jeszcze. Nogi Pera opada�y powoli na dno, znacz�c sw� drog� smugami
krwi.
Folger przypomnia� sobie o Indze. Obr�ci� si� w wodzie i ujrza� p� jej
tu�owia wraz z cz�ci� g�owy. Za martwym cia�em falowa� welon jedwabistych
w�os�w.
Spojrza� na rekina, kt�ry tymczasem zawr�ci� i op�ywa� go teraz
dooko�a, w jaki� straszny spos�b pi�kny, mimo swych ogromnych rozmiar�w.
Czarne oczy �ypa�y na niego ch�odno.
Folger trzyma� pa�k� przed sob� na wysoko�ci piersi. Si�a odrzutu
wytr�ci�a mu strzelb� z r�ki.
Rekin i cz�owiek obserwowali si� nawzajem. Na c�tkowanym brzuchu
drapie�nika mign�� Folgerowi znak Si� Morskich. Nada� sygna�:
- Pytanie - Waferia - Pytanie - Waleria.
Rekin coraz bardziej zacie�nia� p�tl�.
- Pytanie - Waleria - Jestem Folger.
- Folger - nadesz�a odpowied�. Waleria.
- Jestem Folger - powt�rzy�.
- Folger - znowu odpowied�, - Mi�o��-G��d - G��d-Mi�o��.
- Waieria - Mi�o��.
- G��d - Mi�o��.
Rekin zboczy� nagle ze swej orbity i ruszy� na Folgera. Szeroko otwarta
olbrzymia paszcza, tr�jk�tne z�by gotowe do ci�cia.
Folger podni�s� swa �mieszna pa�k�. Szcz�ki zatrzasn�y si� przed nim i
rekin min�� go tak blisko, �e m�g� dotkn�� jego sk�ry. Odp�yn�� w stron�
otwartego morza, a Folger skierowa� si� ku powierzchni.
Przez godzin� podrzuca� i �apa� wysuszone �odygi krwawnika. W ko�cu da�
sobie z tym spok�j, podobnie jak z czytaniem. Siedzia� bez ruchu za
biurkiem a� do wschodu s�o�ca. Wreszcie rozleg�y si� kroki Marii. S�ysza�
jak si� zbli�a, id�c kamienista �cie�ka, potem przechodz�c przez hall i
kuchni�.
- Senor Folger, nie �pi pan?
- Starzej� si� - powiedzia�. Maria by�a podekscytowana.
- Ten wielki jest znowu.
- Tak?
- Rybacy boja si� wyp�yn��.
- To rozs�dnie z ich strony.
- Senor, musi pan go zabi�.
- Musz�? - u�miechn�� si� Folger. Zr�b mi herbaty.
Posz�a do kuchni.
- Mario, nie musisz dzisiaj przygotowywa� kolacji. .
Po skromnym, jak zwykle, �niadaniu wzi�� sprz�t i wyszed� przed drzwi.
Na schodkach zawaha� si�.
Ka�dy staje si� w ko�cu bez reszty tym, czym jest.
A ona by�a rekinem.
- Co mam zrobi�? - rzuci� przed siebie. - Wyrze�bi� w ska�ach
symboliczny grobowiec?
- Co, senor? - zapyta�a Maria.
- Chod�my.
Ruszyli w stron� �cie�ki.
- Zaczekaj chwil� , - poprosi� Folger,
Zawr�ci� i otworzy� na o�cie� drzwi. Wiatr i deszcz wtargn�y do
�rodka. Podpar� je kamieniem. Potem zacz�� schodzi� �cie�k� ku morzu.
przek�ad : Arkadiusz Nakoniecznik