12852

Szczegóły
Tytuł 12852
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12852 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12852 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12852 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dai-sho oznacza dosłownie: długi miecz, krótki miecz i jest nierozerwalnie związane z kodeksem Bushido i z tradycjami samurajów. Z tradycjami Wschodu i jego kulturą oraz ze wschodnimi sztukami walki związana jest cała twórczość Marca Oldena, choć akcja wszystkich jego książek dzieje się współcześnie i nie tylko w Japonii czy Azji. DAI-SHO to opowieść o mężczyźnie starającym się rozwikłać tajemnicę śmierci ukochanej kobiety i ocalić syna wplątanego w międzynarodową aferę mającą w opinii japońskich nacjonalistów przywrócić Nipponowi dawną świetność. Tradycje i religia, kręcenie filmu i kucie klingi według starych recept, mord i miłość mieszają się i przeplatają dając oryginalną i pasjonującą powieść, w której walczy się tak inteligencją, jak i mieczem. Oto pierwsza z pięciu książek napisanych przez Marca Oldena. Następne już wkrótce. MARC OLDEN DAI - SHO Przekład Szczepan Kuczwara Poznań 1991 CIA-Books-SVARO, Ltd. Tytuł oryginału DAI-SHO Copyright © 1983 by Marc Olden Copyright © 1991 for the Polish translation by Sz. Kuczwara Copyright © 1991 for the Polish edition by CIA-Books-SVARO, Ltd. Copyright © 1991 for the cover design by G. Błoch Published by arrangement with Arthur Pine Associates and APA Projekt graficzny okładki: Grażyna Błoch Znak graficzny serii: Maciej Kalinowski © IMPRIMERIE R. BUSSIERE (1711-VI-1991) Printed in France ISBN 83-85100-35-0 Matce mojej dedykuję z całą miłością Podziękowania Dianie Crawford za konstruktywny wkład w dzieło i Valentinie Trepatscheko za doskonałe spełnienie moich wygórowanych oczekiwań w kwestii przepisywania na maszynie. Niewielu ośmieliło się nosie taki miecz. Został on wykuty przez legendarnego Muramasę, świetnego płatnerza, znanego również z niespokojnego życia. Ostrza miecza, o których mówiono, że były głodne ludzkiego żywota, zdawały się tak złaknione krwi, że doprowadzały do szaleństwa swoich właścicieli, zmuszając ich do zabijania lub popełniania samobójstw. Przeznaczeniem drogi miecza-kendo, była obrona prawych i karanie złych. Ci jednak, którzy posiadali miecz Muramasy nie potrafili żyć bez zabijania. Klinga Muramasy, szeptali przesądni, nie mogła długo spoczywać w pochwie. Zamek Ikuba Edo, Japonia Sierpień 1585 roku, godzina druga w nocy Samuraj Gongoro Benkai podszedł do zamkowego okna, stanął z lewej strony i, niewidoczny w ciemności, spojrzał w dół na ściany otaczające fosę. Nie słyszał ćwierkania świerszczy, zamieszkujących szczeliny głazów, z których zbudowano mury zamku. Jego prawa ręka opadła na rękojeść długiego miecza - katany Muramasy. Cisza mogła oznaczać intruzów. Oczekiwał na alarmujący krzyk gęsi i kaczek, które gnieździły się w dalszej części fosy, ale pozostawały spokojne. Tylko żaby ciągle rechotały. Dwa znaki, że nikt niepowołany nie próbował tamtędy się przedostać. Długi miecz Benkaiego pozostał w pochwie - naga klinga miała prawo do krwi. Chowanie miecza do pochwy bez jego użycia znieważało broń i piętnowało tego, który ją nosił jako człowieka impulsywnego i niegodnego miana wojownika. Miecz był symbolem boskim; dawno temu bóg zanurzył swój miecz w oceanie, uniósł go do słońca, a krople które opadły z klingi stały się wyspami Japonii. Tak więc miecz był ogniwem łączącym wojownika z uświęconą tradycją i symbolem jego królewskiego rodowodu. Miecz był duszą samuraja. Jako samuraj, przedstawiciel klasy rządzącej, Benkai nosił przy lewym boku dwa miecze. Oba, długi i krótki, zwrócone były tnącą stroną ku górze i zatknięte za szarfę, którą był przepasany. Znajdowały się w lakierowanych pochwach przywiązanych do niej niebieskimi jedwabnymi sznurami. Umiejętności szermiercze Benkaiego oraz zasięg długiego miecza czyniły zeń broń morderczą. Rękojeść pokryta była białą emalią i złotem, wysadzana sześcioma szmaragdami i zdobiona czerwonym jedwabnym sznurkiem. Trzydziesto-sześciocalowa klinga była nieznacznie zakrzywiona, a ostrą jak brzytwa krawędź tnącą, uzyskano przez skucie dwudziestu cienkich jak papier warstw stali o różnej twardości. W rezultacie powstał miecz równie piękny, co skuteczny, miecz, który przecinał żelazo jak melona. Tym mieczem Benkai zabił już więcej niż sześćdziesięciu ludzi. * O północy silny, południowy wiatr przyniósł ulewny deszcz zacinający poziomo w mury zamku, jego stajnie, dziedzińce, świątynie, baraki i pawilony. Dwie godziny później deszcz ustał, a wilgotna ciemność okryła wszystko poza górującymi ścianami zamku: kanały, które odwadniały leżące poniżej moczary i pola ryżowe; pokryte strzechą chaty biedaków rozłożone pomiędzy polami ryżowymi i rzeką Sumida; luksusowe wille, spoczywające na niskich wzgórzach okolonych sadami grusz, brzoskwiń i wiśni. Wtedy to do sali szermierczej - dojo przybył ślepy muzyk z pilną wieścią dla Benkaiego, który co noc ćwiczył tu tysiąc cięć i dwieście pięćdziesiąt dobyć katany. U wejścia do dojo muzyk upadł ze strachu na kolana, a jego głowa dotknęła maty. Wszyscy samurajowie mieli bowiem przywilej kirisute gomen - prawo pozwalające bezkarnie zabić na miejscu człowieka z ludu, który nie okazał należnego szacunku. - Czcigodny panie Benkai, moja pani, Saga, prosi, abyś przybył do jej mieszkania. Prosi, abyś to zrobił natychmiast. Dowiedziała się o zdradzieckim spisku tutaj w zamku. Chcą zamordować pana Saburo. Pani mówi, że tylko tobie można zaufać. Jesteś najwierniejszym z wszystkich, którzy służyli naszemu ukochanemu daimyo. Tylko ty możesz sprawić, że nasz miłosierny i łaskawy pan Saburo nie zostanie w ciągu trzech dni zamordowany. Ślepiec nie mógł widzieć oczu Benkaiego, które zwężyły się jak wąskie, ciemne szczeliny. Jeśli muzyk mówił prawdę, honor Benkaiego był zagrożony. Kodeks wymagał, aby samuraj służył swojemu panu z niezachwianą wiernością bez względu na przeciwności losu lub niepowodzenia. Ta wierność obowiązywała nawet po śmierci. Ponieważ oddanie Benkaiego dorównywało jego mistrzostwu we władaniu mieczem, Saburo uczynił go swoim strażnikiem przybocznym. Benkai był jak kły i pazury swojego pana, a daimyo nie mógł dokonać mądrzejszego wyboru. Gongoro Benkai miał pięćdziesiąt lat i był brodatym, krępym, muskularnym mężczyzną z ciemnymi włosami noszonymi na sposób samurajów, splecionymi z tyłu w warkocz, a następnie naoliwionymi i przerzuconymi do przodu po wygolonej głowie. Ciemnoskóry i brzydki, zwany był za plecami Pająkiem Ziemnym. Jego oczy miały wilczy blask, który według wierzących w czarną magię musiał być skutkiem jedzenia ludzkiego mięsa. Fechtował z taką szaleńczą zręcznością, że uważano go za syna Shiningamy, władającego żądzą śmierci, i lisicy, zwierzęcia zdolnego wywoływać szatańskie opętanie. Najbardziej zatrważająca pogłoska o Benkaim, przerażająca bardziej niż ta o potrzebie zabijania, przypisywała szybkość jego klingi Muramasy pochodzeniu od Iki-ryo, złego ducha powstającego z ciemnych myśli Benkaiego. Shi-ryo, duchy zmarłych, te zagubione dusze pokutujące po nocach, nie były tak straszne jak Iki-ryo, duch, który wychodził z żywego człowieka i mógł zabijać. Ponure i ohydne myśli - złość, nienawiść, zemsta, żądza krwi - były dostatecznie silne, aby ożywić Iki- ryo i z umysłu człowieka wysłać go na świat w zbrodniczych celach. Benkai odznaczał się zimną krwią oraz pewnością wynikającą ze znajomości samego siebie. W walce ani nie ulegał panice, ani nie okazywał litości. Pan Saburo przyrównywał go do tygrysa, który zakosztował krwi i który odtąd zawsze już jest niebezpieczny. Cechowała go również właściwa wojownikowi pogarda śmierci. W czasach kiedy wszyscy wierzyli w demony, upiory, chochliki i duchy, jedynie niewidzialny i morderczy Iki-ryo mógł być odpowiedzialny za jego sposób władania mieczem, daleko wykraczający poza możliwości zwykłych ludzi. Jakże inaczej ten straszny Pająk Ziemny mógłby walczyć i pokonywać jednocześnie dwunastu atakujących. * Świerszcze milczały. Czujny Benkai spojrzał na wały obronne zamku porośnięte sosnami i krzewami. Zarośla sprawiały, że uzbrojeni wartownicy mogli niezauważeni dokonywać obchodów. Masywne mury zrobione były ze „stoludzkich kamieni”, nazwanych tak dla liczby ludzi potrzebnych do uniesienia każdego z nich. Mury te były zbyt grube, by mogły im zagrozić prymitywne armaty. Ponadto Benkai sam wybrał najlepszych łuczników, którzy stacjonowali w wieżach narożnych - yagura. Ludzie ci byli nagradzani potrójnymi racjami ryżu za każdego zabitego podczas próby przedostania się do zamku pomiędzy zmierzchem a brzaskiem. Tereny w obrębie murów były patrolowane przez uzbrojonych strażników, którym towarzyszyły psy obrończe, wyhodowane z krzyżowania dogów angielskich z buldogami. Oba mosty zwodzone wykonano z żelaza, a fosa obronna była głęboka i szeroka. Palce Benkaiego przebierały w jedwabnym sznurze zwisającym u rękojeści miecza. Hai, tak, silna obrona. Skuteczna. Nieprzenikniona. Ale większości zamków nie zdobywano z zewnątrz; padały ofiarą wewnętrznej zdrady. Tłumaczyło to istnienie tajemnego tunelu, prowadzącego poza mury na wypadek, gdyby daimyo został zmuszony do opuszczenia swojej fortecy. Mądry szczur nie zawierzał swojego życia jednej norze. Pan Takemori Saburo potrzebował takiej obrony. Potrzebował też Benkaiego. Swoim zdradzieckim postępkom i próżnej postawie daimyo zawdzięczał, że jego wrogiem stał się Toytoni Hideyoshi, a nie było nikogo, kto byłby groźniejszy. Pomimo obecności cesarza i dworu królewskiego w Kioto, krajem w rzeczywistości rządził Hideyoshi. Przed trzema laty był on świetnym generałem podlegającym shogunom - wojskowemu dyktatorowi Oda Nobunagi. Kierowany przez mądrego Hideyoshiego, Nobunaga zakończył trzystuletni okres wojny domowej, miażdżąc aroganckich możnowładców i podporządkowując swej władzy większą część Japonii. Po zamordowaniu Nobunagi, Hideyoshi, brzydki, karłowaty mężczyzna znany z wielkiej przebiegłości i zręczności, postanowił przewyższyć swojego zmarłego pana. - Utworzę jeden kraj z Chin, Korei i Japonii - chełpił się. - Będzie to tak samo łatwe jak zrolowanie słomianej maty i włożenie jej pod ramię. Rozpoczął od Japonii. Nie zniszczył kraju, ale podbił go dyplomacją. Koronowana Małpa, jak go nazywano, był urodzonym przywódcą, z łatwością wzbudzającym zaufanie innych. Nawet ci, którzy przedtem byli gotowi walczyć na śmierć i życie z Nobunaga, teraz poddawali się charyzmatycznemu Hideyoshiemu. A kiedy większa część Japonii została podporządkowana jego dominacji, stało się oczywiste, że raz na zawsze zmienił on sposób w jaki kraj prowadził wojny. Utrzymywał olbrzymią armię szpiegów rozsyłanych do każdej japońskiej prowincji, wsi, doliny, portu i wyspy. Jedna grupa agentów czasami obserwowała inną, a ich raporty były szczegółowo porównywane. Hideyoshi był pierwszym, który prowadził wywiad wojskowy na długo przed planowaną kampanią. Zbierał mapy i informacje dotyczące zbiorów ryżu oraz flot rybackich, dane o ruchach wojsk i ich morale, o pogodzie i zaopatrzeniu armii. Wykorzystywał te informacje nieomylnie. Wprowadził również psychologiczne obserwacje wielkich wodzów i ich generałów. Ten odważny żołnierz i doskonały znawca ludzi, był obdarzony także dwiema innymi wartościowymi cechami - cierpliwością i precyzyjnym wyczuciem czasu. Koronowana Małpa posiadała zatem cechy jakich nie miał pan Saburo. Dla władcy zamku Ikuba stanowiło to dostateczny powód, aby tamtego znienawidzić. Słaby i wrażliwy, czterdziestoletni Saburo był otyły i całkowicie łysy. Udawał sprzymierzeńca Hideyoshiego spiskując za jego plecami, a tymczasem Hideyoshi, naciskał Saburo, aby ten przyłączył się do rosnącej liczby panów uznających go za jedynego władcę Japonii. - Ta Małpa poprosiła mnie, abym zburzył mury mojego zamku. Mury, które stoją tu od ponad stu lat - rozzłoszczony Saburo skarżył się Benkaiemu. - Uważa, że byłby to mój wkład w utrwalenie pokoju, że w nowej Japonii nie potrzeba takich fortec. Niech go diabli wezmą! I w tym samym liście ośmiela się podnosić podatki oraz daninę, którą muszę mu płacić. Hai, on knuje moją ruinę. Tak, tak, moją ruinę. Benkai w milczeniu potrząsnął głową. Saburo szybkim ruchem grubej dłoni otworzył duży, złoty wachlarz. Poruszając nim nerwowo, łysy daimyo przewracał oczami. - Jeśli jestem okrutny, to tylko dlatego, że mnie do tego zmuszono. Hideyoshi, nie znający nawet swojego ojca, wywyższa się nade mnie, którego przodkowie mają królewskie pochodzenie od bogów. Ten karzeł zjadający robaki mnie się powinien kłaniać, nie ja jemu. - Postukał Benkaiego w pierś swoim wachlarzem. - To żmija, ale jeśli ja... jeśli my postawimy na swoim, któregoś dnia przestanie syczeć. Dwaj mężczyźni byli sami w pokoju rady, jednak Saburo rozejrzał się wokoło, aby sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje. - Rozmawiałem z innymi, rozumiesz. Oni chcą się pozbyć Małpy. Jej apetyt musi być pohamowany. I to szybko. Tak, tak. - Z całym szacunkiem, czcigodny panie - powiedział Benkai. - Hideyoshi jest zbyt silny, aby stawić mu czoła w otwartej walce. Ma wielu ludzi i wielu panów zginających przed nim kolana. Wszyscy przysięgli towarzyszyć mu do śmierci, tak jak ja przysięgałem towarzyszyć tobie. - Tak, tak. Hideyoshi jest głową, a ci co idą za nim, są jego ciałem. Ale zrozum, Benkai, jeśliby uciąć głowę, ciało stanie się bezużyteczne. - Saburo zbliżył złoty wachlarz do ust i uśmiechnął się za nim kokieteryjnie. - Ninja. Tak, tak. Ninja. Ninja. Klany szpiegów i zabójców utrzymywanych przez rywalizujących, wielkich wojowników podczas nie kończącej się walki o władzę, która rozdarła Japonię na setki lat. Mężczyźni i kobiety, ubrani na czarno, sprawni fizycznie i biegli w sztukach wojennych. Mistrzowie szpiegostwa, zabójstwa i szantażu. Mistrzowie przebrania, zdolni przybierać tysiące różnych twarzy. Nazwa ninja oznacza „wślizgujący się potajemnie”; ich zawód, ninjitsu, to sztuka skradania się albo bycia niewidzialnym. Oba określenia wyrażają uznanie dla ich wyszkolenia, pozwalającego ninja dokonywać wyczynów, które wystraszonym i ignorantom wydawały się nadnaturalne. Różne siatki ninja oferowały daimyom i przywódcom wojskowym swoje usługi. Klan Koga był siatką dostatecznie silną, by rządzić całą prowincją Saburo. W imieniu własnym i dwóch innych panów, im właśnie zlecił Saburo zamordowanie Hideyoshiego. - Nasza Małpa jest bardzo zajęta - powiedział. - Niech śmierć da jej odpoczynek i wieczny sen. - Hai. - Ponownie Benkai skłonił głowę na znak zgody. Nie do niego należało zadawanie pytań swojemu panu. Ani przez chwilę nie pomyślał o tym, że trzysta lat brutalnych walk o władzę dobiegało końca za sprawą takich ludzi jak Nobunaga i Hideyoshi. Benkai dostał ryż, ziemię i ludzi od swojego daimyo i służył mu, ponieważ poprzysiągł, nieważne, słusznie czy też nie. Hideyoshi był wspaniałym panem, którego cechy Benkai uwielbiał. Był jednak wrogiem Saburo, a to czyniło go również wrogiem Benkaiego. Karma, której poddawał się bez zastrzeżeń nakazywała, aby Benkai służył Saburo, nie Hideyoshiemu, i nie było tu żadnej alternatywy. Należało pić wino ze swojego kielicha. * Świerszcze milczały. Benkai odwrócił się od okna i spojrzał na kobietę. Siedziała na podłodze i za pomocą bambusowej miotełki mieszała herbatę zaparzaną w naczyniu umieszczonym nad hibachi. Mieszkała w bogatych komnatach udekorowanych znakomitymi rzeźbami z drewna, kurantami poruszanymi wiatrem, malowanymi parawanami i lakierowanymi skrzyniami z drewna sekwojowego. Tutaj, podobnie jak w pokojach daimyo na wyższym piętrze, słomiane maty były codziennie zmieniane. Taki luksus nie odpowiadał Benkaiemu; był on prostym człowiekiem, który wolał proste otoczenie. Kobieta miała na imię Saga i była osiemnastoletnią konkubiną podarowaną Saburo dwa lata temu przez jednego z panów, z którymi teraz spiskował, aby zabić Hideyoshiego. Była elegancka, o egzotycznej urodzie. Drobna, z modnie zaczernionymi zębami, ogolonymi brwiami i delikatnymi grzebieniami z rzeźbionych muszli ostryg wpiętymi w kokony czarnych włosów, wydawała się Benkaiemu zuchwała i zbyt pewna siebie. W swoich działaniach nie wykazywała niezdecydowania ani wahania; kochała albo nienawidziła, nie uznawała uczuć pośrednich. Benkai patrzył jak Saga, klęcząca na słomianej macie, nalewała zieloną herbatę do miseczek. Z niezwykłym wdziękiem skłoniła głowę, ujęła miseczkę z herbatą w dłonie i wyciągnęła oba ramiona w jego kierunku. Jej twarz, z białym makijażem i małymi ustami pociągniętymi różową szminką, była bez wyrazu. Benkai przyklęknął naprzeciw niej, opierając się na piętach z dłońmi złożonymi na udach. Po długim namyśle wziął herbatę, ale jej nie wypił. - Zdecydowałem - powiedział. - Będzie lepiej jeśli napiszesz nazwiska mężczyzn, których oskarżasz o zdradę i podpiszesz się. Dopilnuję, aby ta lista dotarła do mojego pana Saburo. - Hai. - Skłoniła głowę, potem wstała z szelestem jedwabiu i podeszła do parawanu malowanego w złote czaple i srebrne sokoły. Zniknęła za nim, aby po paru sekundach wyjść ze skrzyneczką z przyborami do pisania. Klęcząc naprzeciw samuraja otworzyła ją, przygotowała kamień barwiący i utarła go. Wybrała nowy pędzelek i arkusz żółtego papieru. - Ludzie, których spiszę są ważni. Stoją pomiędzy mną i moim panem Saburo. Każdy z nich ma pozycję i władzę. Są zadowoleni, że znalazł sobie nowego ulubieńca. Benkai omal nie pozwolił sobie na uśmiech. Dzisiejszej nocy Saburo doznawał przyjemności z Hayamą, pięknym dwunastoletnim chłopcem, utalentowanym aktorem i tancerzem. Benkai, podobnie jak inni wojownicy, upodobał sobie tego chłopca i radowałby się nim, gdyby daimyo nie zrobił tego pierwszy. - Jak trafiłaś na nazwiska tych mężów? - Kiedy podszedłeś do okna, miałam zamiar... - Teraz jestem tutaj. Mów. - Przed niespełna godziną mój sługa, Ichiro, podsłuchał mężczyzn rozmawiających w stajni. Jacyś ludzie chroniący się przed deszczem nie zważali na swoje słowa. Ichiro słuchał. Słuchał dobrze. - On nie widzi. Tworzy muzykę i pochlebia. Saga wytrzymała jego spojrzenie. - Słyszy uszami sokoła, mój panie. I przychodzi tylko do mnie. Sługa nie może zbliżyć się do daimyo. - Ty możesz się do niego zbliżyć. Opuściła głowę. - Już mu się nie podobam. Dla niego jestem tylko zazdrosną kobietą, niczym więcej. A taka kobieta musi być zdolna do wszystkiego, by odzyskała łaski swojego pana. Czyż nie byłoby mądrzej, abyś ty się do niego zwrócił? - Taka kobieta - powiedział Benkai - może nawet kłamać. Uśmiech Sagi oznaczał jej przewagę. - Hai, taka kobieta może nawet okazać się podstępna. Przygotuję jednak tę listę i dam ją tobie. Niech nasz pan Saburo sam osądzi moją lojalność. Przecież już rozmowa z tobą stawia moje życie w niebezpieczeństwie. Jeśli ci ludzie dowiedzą się o naszym spotkaniu, jestem skończona. Wzdychając, odłożyła pędzelek, uniosła miseczkę z herbatą i zbliżyła ją do ust. Wypiła łyk i znad miseczki spojrzała na niego, czekając aby wypił. Benkai zbliżył swoją miseczkę do warg. Saga wstrzymała oddech. Jej oczy nagle rozszerzyły się. Samuraj skosztował herbatę i zamyślił się. Nagle gwałtownie odwrócił głowę w stronę malowanego parawanu, za który weszła Saga, aby wziąć skrzyneczkę z przyborami do pisania. Nad parawanem roiło się od komarów. Komarów przyciągniętych przez kogoś, kto się za nim ukrywał. Nad powierzchnią herbaty unosiła się mgła. Trucizna. Benkai natychmiast odstawił miseczkę. Pułapka. Saga powstała. Uśmiech na jej twarzy był teraz okrutny i triumfalny. Sięgnęła do rękawa swojego kimona i wyciągnęła tessen, wachlarz wojenny; otworzyła go szybkim ruchem dłoni. Światło papierowej latarni odbijało się w jego żelaznych żeberkach i ostrzach. W jej głosie była pycha. - Za późno. Nie zdążysz do niego. Nigdy. Teraz Benkai wiedział, kim była. To kunoichi, kobieta ninja. Wiedział również, dlaczego świerszcze milczały. Wiedzieć i działać znaczyło dlań to samo. Jednym ruchem stanął na nogach, błyskawicznie wyciągnął z pochwy swój długi miecz i wzniósł go oburącz nad głową. Dwoma krokami dopadł parawanu, gdzie miecz z niebiesko-białym połyskiem stali ciął w dół, roztrzaskując bambus i ryżowy papier parawanu i rozrąbując głowę przykucniętego za nim ninja. Kiedy zabity upadł do przodu, Benkai obrócił się w lewo, tnąc następnego z atakujących, który nacierał na niego z bokijem z utwardzonego drewna. Zaskoczony celnym cięciem ninja spoglądał teraz w dół na wilgotną, szkarłatną linię dzielącą jego ciało. Kiedy bo wyślizgnęło mu się z palców, upadł na kolana i próbował z powrotem wpychać szarą masę swoich jelit do wnętrza ciała. Kolejnych trzech ninja wdarło się przez otwarte okno, bezszelestnie zeskakując na wyłożoną matami podłogę. Benkai z szaleńczą żądzą zabijania pulsującą mu we krwi wyszedł na ich spotkanie z krótkim mieczem w lewej dłoni i długim w prawej. Pierwszy ninja, szczupły i bystry, przykucnął na piętach i zamachnął się shinobi-zue - bambusowym kijem, trzymając go blisko ziemi. Ze środka bambusa wysunął się długi na sześć stóp łańcuch zakończony stalowym ciężarkiem. Zanim łańcuch mógł owinąć się wokół jego kostek, Benkai odskoczył w lewo, co sprawiło, że ciężarek przeleciał pod nim. Jeden rzut i ostrze krótkiego miecza tkwiło głęboko w gardle napastnika. Uderzenie długiego miecza od lewej - i ninja równoważący ciało do rzutu skuriken - płaską gwiazdą o ostrych bokach - miał oba ramiona ucięte w łokciach. Trzeci ninja z mieczem w ręku, zaatakował rzucając się do przodu i kierując ostrze w serce Benkaiego. Używając długiego miecza Benkai odparował atak, zbijając go na bok z taką siłą, że ninja stracił równowagę, odsłaniając lewą stronę. Jedno złośliwe pchnięcie i krótki miecz samuraja po rękojeść wbił się pod pachę ninja. Benkai obrócił się i w tej właśnie chwili jego czaszka omal nie rozpadła się z bólu. Próbował ustać i kontynuować walkę, czerpiąc energię z wewnętrznej furii; tylko szaleńcza odporność sprawiała, że jego ciało i umysł wytrzymywały ból spowodowany przez strzałę utkwioną w lewym oku. Śmierć była dla wojownika sprawą zwyczajną. Jedynie koncentrując się dzień i noc na tej myśli, samuraj mógł spełniać swoje obowiązki i pielęgnować godność, jak tego wymagał honor. Życie samuraja należało do jego pana. Oddanie go bez żalu lub wahania było dla wojownika rzeczą chwalebną. Na wpół ślepy, Benkai wciągnął powietrze przez nos i wypuścił ustami. Był to chrapliwy odgłos jaki wydają osaczone, ale ciągle niebezpieczne zwierzęta. W drugim końcu pomieszczenia ninja, który przedtem posłał strzałę, zakładał szybko następną na hankyn - mały łuk, ukrywany dotąd pod odzieżą. Podniósł go teraz do góry, naciągnął cięciwę i znów wypuścił strzałę. Benkai z brodą zalaną krwią, wzniósł długi miecz i z pogardą, nieznacznym ruchem nadgarstka, odbił strzałę na bok. Jeszcze teraz śmierć musi trzymać się z daleka. Pozostało czterech ninja. Benkai widział miejsce pod otwartą podłogą, gdzie się ukrywali. Widział również Sagę stojącą pośród nich, szepczącą do przywódcy i wskazującą wachlarzem na Benkaiego. Zewsząd zaczęły dolatywać krzyki. Dochodziły z dziedzińca, wałów i pawilonu herbacianego położonego w pobliżu zwodzonego mostu. Zamek został zdradzony przez Sagę, która w łóżku zdobyła zaufanie pana Saburo i przez jego fałszywych przyjaciół, nie dbających o lojalność i honor. Przed śmiercią Benkai skosztuje jeszcze czarnego wina - zemści się na zdrajcach. Zemsta była sprawą świętą. Zanim Benkai nie odpłaci złem za zło, nie będzie wolny ani na tym świecie, ani w zaświatach. - Zabij go! On nie może dotrzeć do Saburo! - rozległ się głos Sagi. Ninja ośmielony nieco przybliżył się, jednak ciągle przerażała go strzała tkwiąca w oku Benkaiego. Zwykły człowiek nie mógł być ranny w ten sposób i ciągle utrzymywać się na nogach. Zwykły człowiek leżałby już w agonii albo był martwy. A Benkai stał, z mieczem gotowym do zadania ciosu. Głos Sagi brzmiał jak syk. - On krwawi, więc nie jest demonem; jest zwykłym człowiekiem. Zabijcie go, a nie minie was nagroda. Przysięgam. Jej słowa dodały im odwagi; rozsypali się półkolem, próbując otoczyć Benkaiego. Patrzył na ich uzbrojenie z pogardą. Sierp, kije z utwardzonego drewna, łańcuchy z ciężarkami, haki do wspinaczki, miecze, dmuchawka z zatrutymi strzałkami. Oręż mogący kaleczyć, oślepiać i zabijać. Nic jednak nie dorównywało mieczowi Benkaiego, wykonanemu przez Muramasę. Nie było czasu na usuwanie strzały lub tamowanie krwawienia. Saburo był w śmiertelnym niebezpieczeństwie, może już nawet zginął. Honor wymagał, aby Benkai pośpieszył do daimyo. Inaczej, bogowie i wszyscy przodkowie odwrócą od niego swe twarze. Lepiej pięćset razy urodzić się bez rąk niż cierpieć wieczny wstyd. Musiał wywalczyć sobie drogę do Saburo albo umrzeć próbując doń dotrzeć. Z zakrwawioną strzałą wystającą z oka jak drewniany róg, Benkai krzycząc rzucił się na ninja. Na tydzień przed atakiem na zamek Ikuba, ninja z klanu Koga przedostali się do Edo przebrani za handlarzy koni, mnichów buddyjskich, żebraków i bogatych wieśniaków. Ukrywali się w domach agentów Hideyoshiego, którzy składali mu raporty na temat Saburo, zamku, liczebności żołnierzy oraz pogody. Aby przygotować się do nocnego napadu, ninja spędzili ostatnią dobę w całkowitej ciemności. W piątek, o północy pod osłoną deszczu, jaki nadciągnął z południa, rozpoczęli atak. Najpierw fosa. Ninja otruli gęsi i kaczki, po czym ubrani na czarno weszli do wody. Zanurzeni, oddychając przez bambusowe rurki przepłynęli do wysokiej na sześćdziesiąt stóp ściany zamku. Skrywani przez ciemności oraz ulewę, rozpoczęli niebezpieczną wspinaczkę na jej szczyt. Oprócz uzbrojenia, każdy napastnik miał na rękach i stopach metalowe haki ułatwiające wspinaczkę po mokrych od deszczu kamieniach. Wytrzymałość, siła i zręczność decydowały o tym, że ninja byli niezwykłymi wyczynowcami i niezawodnymi maszynami do zabijania, a także pomysłowymi tajnymi agentami. Ninja z klanu Koga wiedzieli o korytarzach w zamku Ikuba zwanych „słowiczymi podłogami”. Te przemyślnie skonstruowane przejścia „śpiewały” albo „piszczały”, kiedy ktoś po nich stąpał, obniżając szansę zamachowca na zbliżenie się do komnat daimyo bez zwrócenia na siebie uwagi. Wiedzieli również, że wtajemniczeni mogą przejść bezgłośnie, znając odpowiedni sposób. Wiedzieli także o korytarzach zamku celowo prowadzących do nikąd, o pokojach z zapadniami, otwierającymi się na bambusowe ostrza i o pokojach wyposażonych w mechanizm zarzucania sieci na intruza. Wiedzieli także o tajemnym tunelu. W małym drewnianym domku, położonym na wschód od zamku Ikuba, będącym świątynią buddyjską, czterech ninja rozebrało się do naga i natarło swoje ciała olejem. Napastnicy podeszli potem do otworu w podłodze, a ich przywódca pierwszy zszedł po drabinie do tunelu. Nie posiadali broni, latarni ani pochodni. Ostatni z nich zamknął zapadnię nad głową, pozostawiając za sobą dwunastu ninja stojących w świetle jedynej lampki olejowej. W rogu ogołoconej świątyni leżało dwóch przyodzianych w sutanny mnichów, a skórzane rzemienie ciągle ściskały ich gardła. Na sygnał jednego ninja, mnisi zostali rozebrani. Kilka minut później dwóch ninja już w szatach buddyjskich, z twarzami ukrytymi głęboko pod szafranowymi kapturami, siedziało w pobliżu otwartego okna i obracało w palcach lakierowane koraliki. Z odległości świątynia wydawała się spokojna, a jej opiekunowie milcząco medytowali przy dźwiękach ulewnego deszczu bębniącego o płytki pokrywające dach. Wewnątrz tajnego tunelu, który miał zapewnić ucieczkę Saburo czterech nagich ninja biegło po wulkanicznym popiele i błocie, a każdy ich krok prowadził na zachód - w kierunku zamku Ikuba. Chociaż ninja doskonale widzieli w ciemności, każdy z nich przesuwał ręką po wilgotnej ścianie dla utrzymania kierunku i równowagi. W ustach trzymali bawełniane zwitki, które wytłumiały ich oddechy. Zgodnie z raportami szpiegowskimi, gdzieś pomiędzy świątynią a zamkiem, sześciu strażników pełniło służbę wartowniczą. W ciemności, kiedy nie sposób było odróżnić przyjaciela od wroga, ninja gołymi rękami mogli zabić każdego, kto nosił ubranie. Potem mieli się przebrać w mundury zabitych strażników i czekać na przybycie tych ninja, którzy pozostawali dotąd w świątyni. Wtedy to grupa atakująca miała się wedrzeć do zamku, aby zabić Saburo i Benkaiego. Saburo wierzył, że chronił go duch Iki-ryo jego przybocznego i szczycił się, że nawet bogowie nie zdołają przemknąć pod mieczem Benkaiego. Tymczasem w tunelu czterech nagich ninja leżało brzuchami do ziemi i nasłuchiwało. Przed nimi włócznia zachrzęściła o tarczę. Dało się słyszeć skrzypienie skórzanego pancerza, a ktoś narzekał na skromne racje ryżu dla żołnierzy. Szesnastoletni strażnik po raz pierwszy pełniący służbę w tunelu, wysłuchiwał wymówek swojego sierżanta, który ganił go za brak brody. Z odległego o dziesięć stóp niskiego pomieszczenia wykopanego w ziemi, oświetlonego jedynie sosnowym łuczywem zatkniętym w błotnistą ścianę, dobiegało sześć różnych głosów. To był początek tajnego tunelu, wejście do zamku Ikuba. Młodociany strażnik opuścił swój miecz i znów został porządnie zbesztany przez sierżanta. Inny strażnik ostrzył nożem koniec swojej włóczni. Broń czyniła wiele hałasu, szczególnie w ograniczonej przestrzeni tunelu, gdzie uzbrojenie strażników stawało się niewygodne. Do obowiązków przywódcy ninja należało dać swoim ludziom ostateczną przewagę. Usunął więc wilgotny zwitek z ust, przykucnął i spojrzał przez ramię, aby upewnić się, czy pozostali ciągle leżą. Potem bez słowa ruszył z niezwykłą szybkością naprzód, a jego ciało połyskiwało od oleju i potu. W ułamku sekundy minął rozluźnionych strażników i sięgnął po pochodnię. Wyrwał ją ze ściany, cisnął w głąb tunelu ponad swoimi ludźmi leżącymi twarzą w dół i pogrążył pomieszczenie w ciemności. Młody strażnik zakrzyczał w agonii, lecz jego głos zaraz zamarł. Nad zamkiem Ikuba wstawał szary i duszny świt. Na horyzoncie wschodzące słońce oświetliło szczyty błękitnych pagórków oraz błotnistą rzekę Sumida, wezbraną teraz deszczem i występującą ze swoich brzegów. Po obu stronach zamku pola ryżowe, drogi, moczary i równiny były czarne od kawalerii i piechoty Hideyoshiego, niezawodnej armii umocnionej nieprzerwanym ciągiem zwycięstw. Podobnie jak ninja z Koga, Koronowana Małpa wykorzystał deszcz i ciemności jako osłonę do „wśliznięcia się” na teren wroga. Zamek Ikuba był otoczony, a jego garnizon przewyższony liczebnie i pozbawiony możliwości ucieczki. W komnatach pana Saburo, Benkai ze strzałą tkwiącą ciągle w oku obserwował swojego daimyo przygotowującego się do seppuku - rytualnego samobójstwa, będącego ważnym elementem dyscypliny samuraja. Przerażony Saburo wszedł na gruby, czerwony dywan otoczony z trzech stron białymi parawanami, niezgrabnie padł na kolana, a jego trzęsące się ręce niezdarnie dotykały kimona. Benkai poczekał, aż Saburo odsłonił sobie pierś, po czym skinął na jednego z czterech strażników pozostających w bogato zdobionej komnacie. Strażnik podszedł, przykucnął za Saburo i zdjął mu sandały. Człowiek zamierzający popełnić seppuku, czasami gubił je ze zdenerwowania. Wywoływało to niegodne wrażenie, którego należało ze wszech miar unikać. Benkai wyglądał przerażająco: strzała w oku, krew na twarzy i piersi, głowa Sagi przywiązana do szarfy za czarne, długie włosy. Był też miecz Muramasy. Benkai oczyścił go papierową serwetką i trzymał teraz w opuszczonej prawej ręce, groźny i złowrogo piękny. Strażnicy byli przed chwilą świadkami jak Muramasa pociął na kawałki pół tuzina ninja wychodzących z tajemnego tunelu, aż pozostali zostali zmuszeni do odwrotu. Po drugiej stronie zablokowanych drzwi tunelu ninja urągali i grozili Saburo. Benkai wiedział, że w końcu znajdą oni inną drogę, aby się przebić. Tym razem jednak Saga nie otworzy im drzwi. Widok Benkaiego był dla strażników bardziej przerażający niż myśl o śmierci z rąk ninja czy Hideyoshiego, więc wykonywali jego rozkazy bez słowa. Strach odebrał im rozsądek; nie liczyło się nic poza posłuszeństwem wobec Benkaiego. Powiedział im, że seppuku było jedynym sposobem pozwalającym Saburo uratować honor i uniknąć wstydu pojmania i ostatecznej hańby. Porażka była pewna. Łańcuch przeznaczenia był teraz ciasno owinięty wokół szyi daimyo. Wzięty żywcem, zostałby ukrzyżowany lub zginął powolną śmiercią w torturach. - Samuraj musi wybierać między hańbą i chwałą - powiedział Benkai. - Seppuku jest drogą do chwały. - Hai - odkrzyknęli strażnicy. Komnaty Saburo błyszczały od obfitości lakieru i złota. Pozłacane sufity, zdobione wpuszczanymi kasetonami z malowidłami przedstawiającymi wodospady i brzegi mórz, spoglądały w dół na zawiłe rzeźbienia w kości słoniowej, bambusowe i sekwojowe meble, porcelanowe poduszki, tekowe kasety na biżuterię oraz cedrowe, składane parawany inkrustowane macicą perłową. W powietrzu unosił się słodki zapach tlącego się kadzidła oraz woń dzikich kamelii rosnących po południowej stronie zamku, sięgających na wysokość pięćdziesięciu stóp. W pobliżu zaryglowanych, dębowych drzwi prowadzących do komnat daimyo, powietrze pachniało dymem z ognisk palonych na wszystkich trzech piętrach zamku. Dym przedostawał się także z dziedzińca i z pobliskich zabudowań. Czuło się już odór zabitych ninja oraz ciała chłopca imieniem Hayama, który otrzymał cios sierpem, przeznaczony dla Saburo. Daimyo płakał nad martwym chłopcem, co dla Benkaiego stanowiło objaw słabości. Benkai zdecydował, że jego pan musi umrzeć, zanim duch daimyo osłabnie jeszcze bardziej i zanim ninja mogliby go dostać żywcem. Dał znak czterem strażnikom, których uprzednio mianował kenshi - oficjalnymi świadkami samobójstwa Saburo. Asano, najstarszy ze strażników zapalił dwie świece umieszczone przed białym, składanym parawanem. Każda z nich miała cztery stopy wysokości, była owinięta w biały jedwab i zatknięta w bambusową podstawkę. Biel była kolorem czystości i śmierci. Drugi strażnik przyniósł Saburo hachimaki - białą opaskę na głowę symbolizującą gotowość do wielkiego, duchowego lub fizycznego wysiłku. Kiedy Benkai owinął biały kawałek jedwabiu wokół rękojeści swojego miecza, strażnik przyniósł Saburo miseczkę ryżowego wina: daimyo wypił cztery łyki. Słowo oznaczające liczbę cztery i śmierć brzmiało jednakowo - shi. Teraz strażnik ułożył trzęsące się ręce Saburo za jego plecami, aby nie mogły być widziane. Bębny, muszle i gongi, usiłujące jeszcze niedawno skupić rozproszonych ludzi daimyo teraz milczały. Nagle dał się słyszeć nowy dźwięk, który sprawił, że Benkai odwrócił się od Saburo i popatrzył w okno. Huczenie strzał. Gwiżdżąc jak oszalałe ptaki, szybowały wysoko skądś w obrębie zamku Ikuba. Przelatywały po szarym niebie zanim opadły wśród oddziałów Hideyoshiego. Strzały te niosły wiadomości, a Benkai wiedział czego one dotyczyły. Ninja osaczyli Saburo w pułapce. Zabili trzech jego generałów, pozostawiając oddziały zdemoralizowane i pozbawione dowództwa. Poprzebierani w mundury ludzi daimyo, ninja poruszali się swobodnie w obrębie murów i zabijali kogo chcieli. Niektórzy żołnierze z garnizonu ostatecznie przestraszeni i zdezorientowani zablokowali się w barakach, odmawiając walki. - Strzeż się dnia, kiedy tchórze zaczną działać na podstawie tego, w co wierzą - powiedział gorzko Saburo. Przed komnatami Saburo, po drugiej stronie wysokich dębowych drzwi, „słowicze podłogi” skrzypiały pod sandałami biegnących ninja, którzy przeklinali i krzyczeli, usiłując wedrzeć się do środka. Benkai, którego obojętność na ból nadal wprawiała w osłupienie czwórkę strażników, nasłuchiwał dźwięków dochodzących zza drzwi. W korytarzu zapanowała nagła cisza, a potem dały się słyszeć głosy nadbiegających ludzi. Drzwi zatrzęsły się od uderzenia tarana. Saburo klęcząc, objął samego siebie i zagryzł wargę tak silnie, że polała się krew. Ponieważ dalsze życie w godności nie było możliwe, musiał z godnością umrzeć. Czy wystarczy mu odwagi, aby dokonać tego co powinien? Z czarno-złotej lakierowanej komody Asano wziął białą drewnianą tacę, na której leżał długi nóż owinięty w równie białą papierową serwetkę. Zmuszając się do spokoju, przemierzył pokój, pokłonił Saburo, a następnie położył tacę na podłodze u kolan daimyo. Rola Asano był skończona. Spojrzał na Benkaiego walcząc ze sobą, aby powstrzymać drżenie. Benkai miał być kaishaku - katem i „drugim” pana Saburo. Jego umiejętność władania mieczem mogła zmniejszyć cierpienia daimyo; seppuku było rozdzierająco bolesne; stanowiło najstraszniejszy test odwagi samuraja. Japończycy wierzyli, że dusza przebywała w jamie brzusznej, a jej otwarcie pozwalało zobaczyć czy dusza była czysta, czy nie. Brzuch był ośrodkiem woli samuraja, ogniskiem jego ducha, śmiałości, gniewu, uprzejmości, wszystkiego czym był i co było dla niego święte. Rozcięcie brzucha było więc próbą wymagającą takiego opanowania i trzeźwości, że jedynie prawdziwy bushi - wojownik, najbardziej opanowany i najdzielniejszy z mężów mógł tego dokonać. Taran ponownie uderzył w drzwi, kiedy Benkai wszedł za biały parawan, przyklęknął na lewym kolanie zwrócony przodem do lewego boku swojego pana. Trzymał miecz wysoko, dzierżąc go oburącz, stosownie do rangi Saburo. - Mój panie, nie obracaj się - wyszeptał. - Proszę podnieś tacę do czoła, potem połóż ją z powrotem na podłogę. Będziesz mógł sięgnąć po nóż w wybranym przez siebie momencie. Było to litościwe kłamstwo. Nie pozostało dużo czasu. Drzwi mogły puścić w każdej sekundzie, a ninja zrobiliby wszystko, aby pojmać Saburo żywego i uniemożliwić jego samobójstwo. Benkai wiedział również, że opanowanie jego pana mogło załamać się w każdej chwili i że Saburo mógłby się zhańbić. Niech miecz na swój sposób okaże litość. Niektórzy mogliby to nazwać pogwałceniem rytuału seppuku, ale Benkai był zdecydowany wyświadczyć swemu panu tę ostatnią przysługę. Saburo, z oczami jasnymi od łez, pochylił się, aby podnieść tacę. Kiedy jego palce dotknęły białego drewna, Benkai obserwujący każdy ruch, powstał, odczekał moment, a następnie spuścił klingę miecza na szyję daimyo. Głowa całkowicie odcięta od korpusu upadła na dywan wydając głuchy odgłos. Krew trysnęła z szyi, a ciało pozostało w pozycji klęczącej. Benkai pokłonił mu się nisko z szacunkiem, a następnie wytarł starannie klingę kawałkiem papierowej serwetki wyciągniętej z kimona. Po włożeniu miecza do pochwy pociągnął stopy Saburo sprawiając, że ciało upadło do przodu. Jeszcze raz sięgnął do kimona i wyciągnął nowy kawałek papieru oraz mały sztylet. Podszedł do głowy Saburo i wepchnął ostrze głęboko w lewe ucho. W ten sposób zdołał podnieść łysą głowę; nie było na niej nawet czuba, za który można by uchwycić. Benkai położył ją na kawałku czystego papieru na lewej dłoni i uniósł do góry, aby pokazać świadkom. Jeden ze strażników odwrócił wzrok, drugi zapaskudził się i musiał wesprzeć się na stojących obok. - Spójrzcie na to! - rozkazał Benkai. Kiedy każdy z nich przyglądnął się odciętej głowie, Benkai umieścił ją na barkach daimyo. Krew Saburo tworzyła coraz większą, ciemną plamę na dywanie. Dębowe odrzwia zatrzęsły się znowu, ale sztaba i zawiasy wytrzymały. Benkai wziął nóż z tacy, wyszedł zza parawanu i uklęknął, zwracając się twarzą do rozbijanych drzwi. Stojący za nim strażnicy obserwowali, jak wyciągnął swoje dai-sho, kładąc oba miecze po prawej stronie. Potem rozchylił kimono j czekał. Nadszedł czas, aby i on otworzył siedlisko duszy dowodząc swojej prawości przed tymi psami. Nadszedł czas, by dołączyć do pana Saburo. Kiedy bogowie zobaczą jak uczciwy był Benkai, dadzą mu to czego pragnął najbardziej - możliwość odwetu na tych, którzy zdradzili jego pana. Nawet jeśliby miało to oznaczać tysiąckrotne odradzanie się, Benkai odpłaci złem za zło, krwią za krew. Drzwi ustąpiły wreszcie, wyrwane z zawiasów, pryskając drzazgami do wnętrza pokoju. Zamaskowani ninja wbiegli do środka i zatrzymali się na widok opanowanego Benkai. Natychmiast zrozumieli, co zamierzał zrobić. Widok strzały tkwiącej w jego oczodole sprawił, że zamarli w bezruchu. Benkai odłożył nóż, ujął strzałę w obie ręce, nabrał głęboko powietrza i ułamał ją w pobliżu czoła, pozostawiając kawałek w oku. Pogardliwie odrzucił zakrwawione drzewce na bok. Jego twarz była wykrzywiona z bólu, ale nie pozwolił sobie na krzyk. Westchnął głęboko i powiedział: - Pokażę wam, jak umiera prawdziwy wojownik. Nikt z was nie opowie nigdy, że zanieśliście moją głowę do Hideyoshiego, Małpy, której nieczystości zjadacie. Mógłbym z łatwością zabić jeszcze wielu, ale mój pan nie żyje, więc zabieranie wam życia nie ma już znaczenia. Byłoby to zajęciem tak samo bezużytecznym, jak budowanie domu na ruchomych piaskach. Umieram, aby dołączyć do mojego pana. Umieram z własnej woli, w miejscu i czasie przez siebie wybranym. Bez wahania ujął w obie dłonie nóż Saburo i wbił go sobie głęboko w lewy bok. Przez jego ciało przebiegł lekki skurcz, ale nie wydał żadnego głosu. Powoli przeciągnął nóż do prawej strony brzucha. Potem obrócił go w rozcięciu i przeciągnął nieco na skos ku górze, w poprzecznym cięciu zwanym jumonji. Wskazywało ono na jeszcze większą odwagę. Benkai przerwał. Jego czoło pokryło się kropelkami potu, a szyja usztywniła napiętymi żyłami. Drżącymi rękami wyciągnął nóż, włożył zakrwawione ostrze w usta i padł twarzą na podłogę. Kiedy milczący ninja stali przerażeni, nagle niebo zachmurzyło się i w pokoju pociemniało. Błyskawica przeszyła czarne niebo, zagrzmiało z łoskotem, a echo powtórzyło dźwięk gromu. Gwałtowna ulewa zabębniła w zamek i okolicę strumieniami chłodnego deszczu i gradu. Na dziedzińcu spłoszone konie stanęły dęba i przebierając kopytami w powietrzu przeraziły swoich opiekunów. Kiedy poruszyła się ziemia, ninja w komnatach Saburo krzyknęli i rzucili się do ucieczki. Trzęsienie ziemi zabijało w kilku sekundach. Ziemia zadrżała, potem zakołysała się, a następnie z rykiem zapadła, niszcząc i pozbawiając życia wszystko co na niej było. Otoczony murami zamek Ikuba wzniesiony na kamiennym fundamencie, wytrzymywał wstrząsy. Większość pozostałych zabudowań zapadła się jednak w powstające rozstępy lub rozleciała w drzazgi. Zarówno tutaj, jak i w całym Edo trzęsienie ziemi zabiło ludzi, zwierzęta oraz poniszczyło warsztaty pracy, drogi i pola ryżowe. Po wstrząsach nastąpiły pożary, przyszła plaga i w ciągu dwóch dni Hideyoshi stracił trzecią część swoich żołnierzy oraz połowę zapasów. Właśnie wtedy odwołał wcześniejszy rozkaz, by pogrzebać Benkaiego z honorami należnymi wojownikowi. Kierując się instynktem i poradą głównego astrologa oraz mędrców, rozkazał przeprowadzenie kremacji jego ciała i rozrzucenie popiołów na cztery wiatry. Zaraz po tym deszcze ustały, a żołnierze przestali umierać. Przed upływem roku przywódcy ninja, którzy brali udział w napadzie na zamek Ikuba umarli nagłą śmiercią, a Hideyoshi tylko dzięki osobistemu szczęściu przeżył próbę zamachu. Kilka lat później próbował zdobyć Koreę, ale bez powodzenia. Utracił tysiące żołnierzy w długiej i ponurej kampanii, która była największą porażką jego życia. Koreańczykom pomagali bowiem Chińczycy, a opowiadano, że ich przywódcą był Benkai. Ze swoim mieczem Muramasy i Iki-ryo. Część pierwsza ZANSHIN Silna koncentracja psychiczna; determinacja, aby walczyć do końca i z rozwagą. ROZDZIAŁ PIERWSZY Hongkong, czerwiec 1983 W południe w Aberdeen Harbor wystrzał armatni dał sygnał rozpoczęcia wyścigu. Jedenastoletni Todd Hansard, obserwujący swoją matkę na pokładzie przycumowanego jachtu, poczuł natychmiast ból brzucha ze strachu. Kobiety wokół nie zwracały na niego większej uwagi. Były to żony biznesmenów, którzy spotykali się na dole w pokoju konferencyjnym. Wejścia do niego strzegło dwóch ogromnych Japończyków z naoliwionymi czubami, pozwalającymi rozpoznać w nich sumotori - byłych zapaśników sumo. Niższy Japończyk z ingramem M-IIs strzegł pomostu prowadzącego na jacht. Pod nazwą „Kitaro” widniała rejestracja tokijska. Strażnicy obserwowali łodzie przycumowane po obu stronach oraz tłum przewalający się po molo. Dla nich całe to podniecenie związane z wyścigiem rozgrywanym od dwóch i pół tysiąca lat ku czci chińskiego przodka po prostu nie istniało. Wyścig Tuen Ng, to Festiwal Smoczych Łodzi, odbywany każdego roku w czerwcu dla uhonorowania Chu Yuan, uczciwego chińskiego męża stanu, który utopił się całe wieki temu na znak protestu przeciwko panującej w jego czasach korupcji rządu. Do całodziennych zawodów stawały długie, wąskie łodzie wojenne z głową smoka rzeźbioną na dziobie i je