7476
Szczegóły |
Tytuł |
7476 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7476 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7476 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7476 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Boleszczyce - J�zef Ignacy Kraszewski.
Cykl Powie�ci Historycznych Obejmuj�cych Dzieje Polski.
Powie�� z czas�w Boles�awa Szczodrego.
Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak.
Redaguje Komitet pod przewodnictwem Profesora Doktora WINCENTEGO DANKA oraz pod przewodnictwem honorowym Profesora Doktora JULIANA KRZY�ANOWSKIEGO.
Cz�� pi�ta.
Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza, Warszawa 1967.
Dnia 1 stycznia 1877, � Drezno.
Bratnim rodom, co Jastrz�bca w godle nosz�, po�wi�ca Autor.
Tom pierwszy.
Rozdzia� 1.
By�o to na wiosn� 1079 roku.
Drzewa ju� si� rozwija� zaczyna�y, gdzieniegdzie d�b g�uchy sta� tylko jeszcze z p�czkami nabrz�k�ymi, nie dowierzaj�c wczesnemu w tym roku ciep�u, s�o�cu i pogodzie.
Doko�a szumia�a i wonia�a Niepo�omicka Puszcza.
W�r�d niej na zielonej ��ce, u strumienia, przy kt�rym z�oci�y si� g�sto rozkwit�e �otocie, w cieniu drzew kilku, kt�re wyst�powa�y z lasu, siedzieli i le�eli na ziemi odpoczywaj�cy podr�ni czy my�liwcy.
Czelad� ich przy ma�ym ogniu grza�a sobie straw� i przypieka�a mi�siwo; panowie, na pag�rku zasiad�szy, gwarzyli mi�dzy sob� po cichu.
By�o ich pi�ciu ludzi �redniego wieku, raczej m�odych ni� starych, a po odzie�y i z twarzy �acno rozpozna� m�g� ka�dy, �e do mo�nych nale�eli rod�w.
Patrza�o im z ocz�w, �e rozkazywa� byli nawykli, a cho� do lasu przystraja� si� nie potrzebowali, wszystko, co na sobie mieli, dowodzi�o dostatku i zami�owania w pewnej wytworno�ci.
Pod samym d�bem starym, kt�ry sta� w po�rodku, z r�kami w ty� zarzuconymi siedzia� z odkryt� g�ow� lat �rednich m�czyzna, przystojnej twarzy, butnego wyrazu, z jasn�, bujn� brod�, kt�ra mu si� szeroko na piersi rozk�ada�a.
Rumiany, zdr�w, z oczyma niebieskimi, nosem orlim, na ustach mia� u�mieszek pogardliwy zarazem, weso�y i dumny.
Odziany w kaftan sk�rzany, wyszywany barwisto, na kt�rym drugi, l�ejszy wisia� wolno porozpinany, odj�� by� miecz, z�o�ywszy go na boku, i czapk� przykry�; piersi mia� na p� ods�oni�te, w�os porozrzucany.
Wida�, �e mu b�ogo by�o, tak wygodnie wyci�gni�temu na suchej ziemi, mchu i darni, u�ywa� wczasu w cieniu.
Umie�ci� si� te�, jak m�g� najlepiej, niewiele troszcz�c, jak to b�dzie wygl�da�.
Obok niego siedz�cy, m�odsi z twarzy, a rysami do� podobni, r�wnie byli porozpierani wygodnie, rozk�adali si� ze swobod�, jedni na p� le��c, drudzy na r�kach g�owy z�o�ywszy.
Ubiory wszystkich by�y krojem i barwami do siebie podobne, z cienkich tkanin, kaftany jednym szyte wzorem, obuwie misternie pookowywane, sz�yki lekkie, futrzane, jednego kszta�tu i sier�ci.
Poza nimi i oko�o nich porozrzucane by�y �owieckie i rycerskie przybory, �uki, lekkie oszczepy, ostrymi zako�czone �elazcami, miecze ma�e i no�e w bogatych oprawach.
I te zna� z jednego wychodzi�y skarbca, bo wszystkie by�y prawie jednakie.
To�, co o stroju i zbroi, powiedzie� by�o mo�na o ludziach spojrzawszy na twarze; wida� by�o, �e z jednego pochodzili rodu, bo cho� w obliczach tych wyraz by� nieco odmienny, cho� wiek r�ny, rysy mieli dziwnie do siebie podobne.
Orle ich nosy, ciemniejszych nieco lub �wietlejszych odcieni w�osy jasne, usta mi�siste, poci�g�e twarze, wysokie czo�a, wszyscy mieli jednego kroju.
W ruchach te� ich by�o pokrewie�stwo, w mowie d�wi�ki brzmia�y tonem jednym.
By�a to jedna krew w r�nych rozkwitnienia stanach, jeden typ urozmaicony odmianami, jakie do niesko�czono�ci umie mu nadawa� natura.
Siedz�cy pod d�bem by� widocznie najstarszym z braci i zdawa� si� te� rej wie�� mi�dzy nimi.
S�o�ce si� ju� by�o ku zachodowi sk�ania� zacz�o, ale promienie jego mocno jeszcze dogrzewa�y; gromadka te� odpoczywaj�ca nie my�la�a si� rusza� z wygodnej zaciszy i ch�odem a cieniem lasu si� rozkoszowa�a.
Pomi�dzy nimi sta�y rogowe kubki podr�ne ponalewane miodem i naczynia z wod�, kt�r� ludzie z niedalekiego zaczerpn�li zdroju.
Niedaleko od nich na ��ce pas�y si� bujn� traw� wiosenn� konie za�ywne z sier�ci� l�ni�c�, grzywami d�ugimi, suchymi n�kami, nieco dzikie.
Nie kiedy podnosi�y g�owy, jakby si� rozpatrze� chcia�y, a te, kt�re si� napas�y, zaczepia�y si� do zabawy i walki wyzywaj�c.
Weso�e to by�y stworzenia jak panowie, co pod d�bami spoczywali.
Ludzie nie spuszczali ich z oka, na uboczu siedz�c przy do gasaj�cym ognisku, otoczeni zgraj� ps�w, z kt�rych jedne le�a�y, drugie resztek jad�a szuka�y doko�a.
Na ber�ach, wbitych w ziemi�, wida� by�o osadzone trzy zakapturzone i sp�tane ptaki.
Szum wiatru, r�enie koni, skowyczenie psie i swary, cichy szept czeladzi przerywa�y tylko milczenie.
M�oda owa dru�yna siedzia�a jakby odpoczywaj�c po znu�eniu, ust nawet leni�c si� otworzy�.
Czasem kt�ry si�ga� do kubka z miodem lub na czynia z wod�, napi� si�, otar� usta i leg� znowu, p� drzemi�c, na p� czuwaj�c.
Spogl�dali na cienie od s�o�ca, jakby wyczekiwali nadchodz�cego wieczora.
Cho� ra�no a butnie wygl�dali my�liwcy, nie mo�na by�o po wiedzie�, aby si� na ich twarzach odbija�o wesele; rycerska ochota by�a w spojrzeniu, lecz z niepokojem pewnym zmieszana.
Niekiedy wzrok starszego utkwi� w dali nieruchomy, a my�l si� widocznie zab��ka�a te� daleko od puszczy i doliny.
Drudzy dumali r�wnie� nad wiek powa�nie i t�skno.
A co?
Czas by mo�e do powrotu?
odezwa� si� ziewaj�c ten, co u d�bu siedzia�, a kt�remu imi� Borzyw�j by�o.
Czeg� si� tak spieszy� mamy?
odpar� drugi wyci�gni�ty na ziemi, szczypi�c traw� i wyrywaj�c drobne kwiatki, kt�rymi by� otoczony.
Zwano go Zbilutem, a ch�opak by� pi�kny, rumiany i w�os mia� obfity, z�ocisty, kt�ry mu spada� na ramiona.
Czego si� spieszy� mamy?
Nic nie p�dzi, a tu jak u Boga za piecem cicho i wygodnie, cz�ek cho� spocznie.
Pewnie, odezwa� si� trzeci, �owy te� teraz, �al si� Bo�e, nic potem; s�o�ce piecze jak �r�d lata, zwierz chudy, sk�ra z niego na licha si� nie zda�a, darmo si� gania� po lesie.
Ten, kt�ry to m�wi�, Dobrogost by�o mu na imi�, do starszych nale�a� i twarz mia� zm�czon�, a wyraz jej pos�pny.
Pozostali nawet si� nie odzywali, gdy Borzyw�j spod d�bu doda�:
Na s�u�b� do pana przecie warto pospieszy�, aby mu tam t�skno ani gniewno nie by�o, �eby kt�rego nie za��da�...
E, odpar� jeden z tych, co milczeli, zwany Odolajem, jest komu nas zast�pi�.
W lesie cz�ek troch� odetchnie, gdy na zamku we dnie i w nocy spoczynku nie ma.
Kiedy ci si� tak odpoczywa� chce, przerwa� dot�d milcz�cy Ziema, jed� doma do pana rodzica albo do Jakuszowic do dziada, je�eli stary �lepiec ci� przyjmie, a nie by�o ci si� zaci�ga� na dw�r kr�lewski.
Kiedy� grzyb, to le� w kosz, o mi�ym spokoju nie ma co i prawi�.
Roz�mieli si� drudzy.
To prawda, rzek� Odolaj, i �e u nas o pokoju ni my�le�, ni pyta�, a jednak bym ci Wawelu na Jakuszowice nie mienia� ani na Zbor�w...
W Jakuszowicach u dziada ledwie bym si� zda� �lepemu na parobka, w Zborowie ojcu na nic, a na Wawelu, u boku pana s�u��c, cho� w pocie czo�a, cz�owiek si� czego� kiedy� dochrapie...
Borzyw�j si� roz�mia� niemal pogardliwie.
A, co my wiemy, czego si� dos�u�emy i kiedy, rzek�.
Albo si� dobije kt�ry bardzo wiela, albo gorzej ni� nic, bo� to u nas wojna nieustanna, a co najpewniejsza w niej to guzy.
Niech B�g da kr�lowi panu wszy�ko dobre, pan dla swoich i obcych szczodry jako �aden, ale w inn� godzin� srogi, zapami�ta�y, i tak mu �atwo da� skarb, jak g�ow� zdj��.
Ano, rzek� Ziema, kr�lem ci jest, to mu przysta�o.
Najgorszy bodaj taki, co ni ciep�y, ni zimny, bo cz�owiek przy nim zagnije i roze�pi si�.
Wojennemu rzemios�u trzeba raz w raz jak w �a�ni, to ukropu, to zimnej wody.
Pewnie, rzek� pierwszy, kr�l musi w d�oni wszystko dzier�e� a krzepko, gdyby cugli popu�ci� ludziom, roznie�liby go na cztery wiatry.
A co by�o za Mieszka, gdy kr�l szala�, a baba musia�a rz�dzi�?
Jemu te� na sile nie zbywa, odezwa� si� Borzyw�j.
Od Bolka Wielkiego pana u nas takiego jako ten nie bywa�o...
Dr�y przed nim, co �yje i co �ywe s�ucha� go musi...
Oj, oj, przerwa� Zbilut, nie tak to wszyscy mu si� korz� a bardzo s�uchaj�.
Podczas gdy�my w Kijowie go�cili, du�o si� wyprz�g�o i wiele do roboty zosta�o, p�ki znowu si� w �ad wprowadzi.
Ho, ho!
Wszy�ko si� to zrobi powoli, czekaj, doda� Borzyw�j, pocz�tek ju� jest, przyjdzie koniec.
I ja nie w�tpi�, rzek� Zbilut, gdyby tylko z rycerstwem by�o do czynienia, z ziemiany i z �onkami ich, co sobie pohula�y, gdy im si� na m��w czeka� sprzykrzy�o , dawno by ju� koniec temu by�, ale si� biskup wda�...
a to ju� bieda, kiedy z szablami trzeba pod pr�g ko�cielny i z tym panem do boju, kt�ry ma za or� lask� krzyw�, co jej nie odbi� mieczem, a na g�owie mitr� jak kr�lik jaki.
W ko�ciele on te� kr�lem.
Namarszczy� si� Borzyw�j i westchn��.
Bodaj �eby i wsz�dzie po ca�ej ziemi oni kr�lami by� nie chcieli, a kr�l�w za namiestnik�w swych nie trzymali.
Ano z biskupem jednym rada by mo�e �acniejsza by�a, m�wi� Dobrogost, cho� i to cz�ek twardy i uparty, gorzej, �e poza nim stoi du�o w�adyk�w i rycerstwa, kt�rzy wol� ksi�dza w r�k� ca�owa�, ni� kr�lowi si� pok�oni�.
Tym w g�bie w�dzid�o nie smakuje, ju�ci im lepiej z r�k biskup�w panowa�, ni� kr�lewskie spe�nia� rozkazanie.
Kiedy� te� z nimi si� przyjdzie rozprawi�, rzek� Ziema, do tego si� gotuje i musi doj��.
Pr�no ich biskup za s�ania...
a i z tym biskupem...
Rozmowa ta chmurami twarze powlok�a.
Co tam o tym naprz�d prawi�!
odezwa� si� po chwili Borzyw�j na p� ziewaj�c.
Kto wie, co si� sta� mo�e, my jedno zna� powinni�my: wszyscy, jak tu stojemy, Boleszczyce jeste�my.
Przezwano nas tak, dru�yn� pa�sk�, jakby na ur�gowisko dlatego, �e przy kr�lu Boles�awie stoimy; my si� chwalimy tym imieniem, �e�my Boleszczyce, prawi s�udzy jego!
Znajmy� to, �e gdy skinie, my za nim w ogie� czy w wod�!
W ogie� i wod�!
zawo�ali wszyscy, a Zbilut doda� �miej�c si�:
A jak na biskupa skinie?
To co?
odpar� Borzyw�j.
My swej woli nie mamy, tylko jego, ja p�jd�, k�dy powie.
Drudzy zmilczeli patrz�c po sobie.
E, cicho, przeb�kn�� Ziema, gdyby si� jednak z biskupem mir z�o�y�, lepiej by by�o.
Bodaj ksi�dza nie zaczepia�.
Maj� oni takie si�y i moc, kt�rej �aden kr�l nie ma.
Prawda, �e kr�l �elazny i m�ny, ano i ten twardy, kamienny, bo czuje poza sob� nie tylko w�adyk�w, ale anio�y i �wi�tych!
O �wi�tych i anio�ach co my tam wiemy pro�ci ludzie, rzek� Borzyw�j, dosy� tego, �e ma za sob� duchowie�stwo i biskup�w naszych i tych, co w Rzymie s� i gdzie indziej!
Wszyscy si� oni za r�ce trzymaj�.
Nawet proboszcze, kt�rym teraz �eni� si� zakazuj� , musz� i�� jak �o�nierze pos�uszni.
To co, odpar� Zbilut, przecie ich tam lik nie tak straszny, a ludzie do boju niewprawni.
Ja m�wi�, przyj�� do tego musi, �e si� z nimi wyr�ba� b�dzie trzeba.
I czym pr�dzej, tym lepiej.
C� to jest?
Kr�l, co na Rusi zwyci�zc� by�, na W�grzech panem , wsz�dzie gdzie doszed�, rozkazywa�, �eby w domu panem nie by�?
Zasi�!
Czekaj!
roz�mia� si� Borzyw�j.
Nie znasz chyba Bolka, b�dzie on i doma panem, byle czas mia�.
My�my od pocz�tku jego panowania go��mi w domu, nie by�o si� czasu rozpatrze�.
Kr�lowa albo namiestnicy si�y nie mieli, wszystko si� rozlaz�o i rozpu�ci�o.
Teraz, gdy kr�l sam na swoich �mieciskach, zrobimy porz�dek, zrobimy!
Zbilut w �art to obr�ci�.
Naprz�d oko�o �onek trzeba zrobi� porz�dek...
niech nam kr�l zda to na r�ce...
Cha, cha!
roz�mia� si� Ziema.
Ty by� naprz�d poszed� �ad zaprowadza� u Krysty, u samego kr�la, ty jaki�!
Ano, jeszcze by si� tu kto znalaz� mo�e, co by si� tego samego podj��!
mrukn�� Borzyw�j.
Tymczasem cie� si� d�ugi wyci�gn��.
Do koni!
Do koni!
Wszyscy z wolna ze swych legowisk si� rusza� pocz�li, skin�wszy na ludzi, kt�rzy zrywali si�, szybko biegn�c na ��k�, gdy odjazdu znak dano, a psy za nimi pobieg�y, weso�o si� przeganiaj�c, aby pas�ce si� pochwyta� wierzchowce.
Te, cho� pop�tane, ucieka� nie mog�y, rwa�y si� i skaka�y.
W milczeniu m�odzie� przypasywa�a mieczyki.
Ka�dy, bro� sw� rozpoznaj�c, bra� z kupy, g�ow� nakrywa�, kaftan zapina�.
Niekt�rzy, kubki dopijaj�c, chowali je do work�w u pasa.
Gotowano si� tak do odjazdu, gdy na drodze, co nie opodal wybita szeroko sz�a lasem ku Krakowu, zat�tnia�o z dala.
Wszystkich oczy zwr�ci�y si� w t� stron�, sk�d g�os przy chodzi�, schylaj�c si�, aby pod ga��mi zobaczy� przybywaj�cych.
Li�cie jeszcze nie pu�ci�y by�y wszystkie, wi�c zza nich drog� dobrze wida� by�o.
Milczeli, pospieszaj�c poprzypasywa� miecze i �uki mie� w pogotowiu, cho� �adnego nieprzyjaciela obawia� si� nie mieli powodu.
T�tent, zbli�aj�c si�, poczyna� miesza� z gwar n� rozmow� kilku jezdnych.
Borzyw�j, kt�ry naprz�d najdalej si� wysun��, da� znak r�k� braciom i odwr�ciwszy si�, szepn�� ku nim:
M�cis�aw z Bu�enina!
To m�wi�c roz�mia� si� szydersko.
Czyby go nie pozdrowi�, bo� to zas�u�ony cz�ek!
z�o�liwie, z przek�sem rzek� Zbilut do braci.
Od nas Boleszczyc�w pozna�by si� na drwinach, odezwa� si� drugi, da� mu pok�j.
Ma on i bez tego zgryzoty do��.
Wszyscy ciekawie zagl�dali, chc�c si� przypatrze� zapowiedzianemu.
Droga sz�a tak blisko od ognia i miejsca, na kt�rym stali Boleszczyce, i� pomin�� ich, nie widz�c, nie by�o podobna.
Wszyscy jeszcze podsun�li si� o kilka krok�w naprz�d i stan�li niemal wyzywaj�co.
W boki si� pobrali, twarz� nastroili butno a szydersko, czapki pok�adli na g�owy, przewiesiwszy je na ucho.
Strasznie zaczepnie i zwadliwie im z ocz�w patrza�o.
Wtem na drodze orszak jezdnych si� pokaza�.
Przodem ich jecha�o trzech: rycerz lekko zbrojny, ciemnych, ju� siwiej�cych nieco w�os�w, twarzy rozgniewanej, pochmurnej, sm�tnej, m�� w czerni, wygl�daj�cy na kap�ana, i m�ode pachol� weso�e, zr�czne, z weso�ymi oczyma.
Za nimi sz�o ludzi zbrojnych sze�ciu, wioz�cych bro� i w sakwach zapasy po dr�ne.
Ten, kt�ry si� dowodzi� zdawa�, nazwany M�cis�awem z Bu�enina, cho� wyraz jego rys�w gniewny stan duszy malowa�, w innych ludziach obudzi�by raczej politowanie ni� szyderstwo, tak z ocz�w i czo�a g��boki w nim panowa� smutek.
Gdy nadje�d�aj�cym pokazali si� ci, co nad drog� stali, �achn�� si� nieco M�cis�aw, brwi zmarszczy�, usta mu si� zatrz�s�y, r�ka zdawa�a si� szuka� czego�; oczyma powi�d� po ludziach swych, ale wnet jakby och�on�wszy, koniowi popu�ci� cugli, uderzy� go, pospiesza�.
Mijaj�c wszak�e Boleszczyc�w wejrzenie gro�ne, �mia�e skierowa� ku nim, jakby chcia� dowie��, �e si� ich nie l�ka.
R�k� si� wzi�� w bok i tak ich mija�, jakby �adnego nie zna�.
Ani Boleszczyce, ani �w podr�ny, kt�rego oni M�cis�awem z Bu�enina nazwali, cicho mi�dzy sob� �arty ze� stroj�c jawne, nie my�leli si� pozdrawia�.
Oczyma si� mierzyli, �cigali z pogard� i gniewem, lecz ni z jednej, ni z drugiej strony wzrok sobie nie chcia� ust�pi�.
Wida� by�o, �e ma�o co brak�o, by si� nie rzucili na siebie.
Pan z Bu�enina konia zrazu podp�dzi�, potem namy�liwszy si�, strzyma� go umy�lnie, st�pi� min�� jad�c Boleszczyc�w i czelad� ich, kt�ra z ko�mi nadci�gn�a.
Dopiero gdy ca�a gromadka o kilka krok�w odjecha�a, a M�cis�awa plecy tylko ju� wida� by�o, w kupce stoj�cych nad drog� parskn�y �miechy g�o�ne, dojmuj�ce, szyderskie.
Zdawa�o si�, �e Boleszczyce z nimi wybuchli naumy�lnie, popisuj�c si� z ha�a�liw� weso�o�ci�, zanosili si� rozlegaj�cymi �miechami, jedni po drugich i co kt�ry usta�, poczyna� inny, a reszta mu wt�rowa�a.
Je�d�cy, odjechawszy nieco go�ci�cem, stan�li, jakby si� namy�lali, czy maj� upomnie� o zniewag�; s�ycha� by�o g�os m�ski gniewny i drugi duchownego, kt�ry hamowa� i uspokaja�.
Boleszczyce stali nieul�knieni, niewzruszeni, brali si� tylko do mieczyk�w, pogl�daj�c po sobie, lecz po chwilce t�tent koni powolny oznajmi�, �e je�d�cy dalej ci�gn�li w milczeniu.
Nieboszczyk m�� pi�knej Krysty!
On sam!
Pozna�em go z dala!
odezwa� si� Borzyw�j.
On sam!
On!
On!
potwierdzili inni.
Ale jak�e zestarza�!
S�ysz�, teraz �on� dopiero kocha� strasznie pocz��, gdy mu j� kr�l wzi��, m�wi� Dobrogost, rady sobie po niej da� nie mo�e...
A ty by� lepszy by�, gdyby� j� mia� i wzi�to ci j�?
rzek� Zbilut.
Zapytany nie odpowiedzia�.
Zwa�ali�cie, rzek� Borzyw�j, wszak ci ksi�dza z sob� mia�!
Ani ruszy teraz bez nich.
Ten, co z nim jecha�, przy biskupie jest w Krakowie.
M�cis�aw te� teraz u biskupa pierwszy s�uga, popycha go, gdzie zechce.
Ja� bo m�wi�em, powt�rzy� Zbilut, komu by tak� �onk� wzi�to, ten szukaj�c ratunku, nie z biskupem, a z diab�em by got�w si� pokuma�!
Ofukn�� na� Borzyw�j ogl�daj�c si�.
Cicho by� by�, w drodze pod noc takie licho wspomina�!
Sam sobie winien, g�upi cz�ek, doda� Ziema, nie przysz�oby do tego, �eby rozum mia�.
C� by mu rozum pom�g�?
odezwa� si� drugi.
Nie zaszkodzi�by, m�wi� Dobrogost.
Ty� na to nie patrza� jak my, a gadasz, my�my �wiadkami byli, wiemy jak sprawa sz�a; nam, nie tobie s�dzi� o tym.
Ty� jeszcze pod�wczas czy w Jakuszowicach, czy w Zborowie za �aniami lata�...
A nauczcie� mi�o�ciwie, jak to by�o, rzek� m�odszy, ciekawym...
Naprz�d g�upi cz�ek, m�wi� starszy, �e tak� �liczn�, m�od� �onk�, wystroiwszy jak ��tk�, przywi�z� na okaz na dw�r kr�lowej, jakby mu pilno si� ni� pochwali� by�o.
Doma j� trzyma� winien by� za zasuw� i nie pokazywa� nawet rodzonemu bratu.
To� to �liczno�� jest, jakiej drugiej nie ma.
Prawda!
potwierdzi� Zbilut gor�co.
Dzi� na zamku ona kr�low� i gdzie si� poka�e, kr�lowa...
Cz�ek by za ni� w ogie� i w wod� skoczy� got�w!
Kr�l te� nie mnich, m�wi� pierwszy, aby sobie oczy zakrywa�, gdy mu ho�e liczko wpadnie do oka.
Jak j� raz zobaczy�, spokoju nie mia�, p�ki znowu jej nie widzia�.
Mnie dziw tylko, �e j� pierwszego dnia pu�ci� z zamku!
Ile nas by�o w�wczas, szeptali�my sobie: Kr�l j� we�mie.
A co za dziw?
Kr�lowa niem�oda, zaj�ta synkiem, a ho�a tak i nigdy nie by�a jak ta...
Czy to kr�lowi nie nale�y si� najpi�kniejsza w kr�lestwie niewiasta, jak na wsi panu?
M�cis�aw zmiarkowa� od pierwszego razu, �e kr�l mu si� co� do �ony bardzo swata�, bo od niej ca�y dzie� nie odsta�.
A i Krysta nie by�a od tego; co kr�l, to kr�l, lepiej by� kr�lewsk� kochank� ni� ziemianina �on�.
Wywi�z� j� m�� do Bu�enina, to� przecie nie za �wiatem.
Pojechali�my w tamt� stron� na �owy, do brawszy tak� por�, kiedy pana doma nie by�o.
Zmiarkowali zaraz wszyscy, o co kr�lowi sz�o.
By�em z nim, gdy do dworu przyci�gn��, musia�a �ona wyj�� przeciw, bo gospodarza nie by�o.
Kr�l si� nam obozem kaza� roz�o�y� w podw�rzu, a sam do dworca szed� i zosta� tam dzie� jeden i drugi.
Drugiego dnia ju� wszyscy wiedzieli, �e j� z sob� wywieziemy.
M�odziutkie stworzenie da�o si� wzi�� jak kuropatwa, kiedy jastrz�b nad ni� zawi�nie.
P�aka�a� niby i opiera�a si� wrzekomo, a �mia�a drugim oczkiem i sz�a bez przymusu.
Trzeciego dnia jechali�my do Krakowa, upolowawszy jeno Kryst�, ale ta nam za najlepsz� sta�a zwierzyn�.
Kr�l j� na zamku we dworcu posadzi� osobnym i pilnuje jak oka w g�owie.
Sta� si� dopiero srogi krzyk i wrzask a gwa�t!
Jakby kr�lowi nie wolno by�o mie� mi�o�nic!
Jakby to ich Mieszkowi broni�a Dubrawka albo Bolko Chrobry nie chowa� ich we dworze, ile mu si� chcia�o!
Jakby to cesarze i panowie tego samego nie czynili co dnia!
Ta�, rzek� drugi cicho, niechby by� bra�, jak� chcia�, tylko nie ziemianinowi �on�.
Drudzy tego nie czynili.
Kto tam wie!
ci�gn�� dalej opowiadaj�cy.
Bywa�o r�nie, wrzawy takiej dla jednej niewiasty nie podnoszono.
Biskupowi, co do kr�la z�b mia�, by�o to na r�k�.
Wzi�� si� sam za t� spraw� i pocz�� grozi�.
Ale kr�l si� z niego i z gr�b tych �mieje, a Krysta na dworze zosta�a i siedzi.
Czego bo od niego chc� i biskup, i kr�lowa, przerwa� Ziema, abo by lepiej by�o, �eby kr�low� odprawi�, a drug� sobie wzi�� natomiast?
Przecie si� matce Mieszkowej krzywda nie dzieje, bo jej wszyscy cze�� oddaj�.
Do�� bo ju� tego miewa, z kt�rego tylko otr�by, krzykn�� Borzyw�j ruszaj�c si�.
Na konie czas siada�!
Ma�a rzecz, a gadanina bez miary.
Biskup z tego straszne rzeczy robi, bo mu tak trzeba; przez M�cis�awa wszystkich w�adyk�w i ziemian burzy, �e ju� �on i c�rek swych nie s� bezpieczni.
Jak kr�lowi doje, to, co si� dzi� �mieje, burknie; nie daj Bo�e z nim w�wczas rozprawy, nie daj!
Gdyby biskup nie by� biskupem, doda� Ziema cicho.
Jakby to biskup nie by� cz�owiekiem jako my?
odpar� Borzyw�j.
I tej ziemi ojczycem, a nie �adnym W�ochem lub Francuzem jak inni, bo do tamtych, co ich papie� z Rzymu przy sy�a, kr�l takiego prawa nie ma, rzek� Zbilut.
Pewnie!
potwierdzili inni.
To� ze Szczepanowa jest rodem.
Po chwili Zbilut, w oczy starszemu spojrzawszy, szepn�� mu ciszej:
Nie godzi si� to mo�e panu bratu starszemu przymawia� ani go dra�ni�, ano bym rzek�, �e sprawy kr�lewskiej tak broni, bo i jemu Kry�cie w oczy zagl�da� by si� chcia�o!
Hej, hej!
Borzyw�j namarszczy� si� i pi�� mu �ci�ni�t� pokaza�.
Milcza�by� ty, go�ow�sie jaki�, co mleko masz pod nosem!
Dam ja ci, dam!
Zbilut pokorn� zrobi� min�, g�ow� w ramiona schowa�, a spode �ba u�miecha� si� do braci, tylko starszemu w oczy spojrze� nie �mia�.
Drudzy, te� na starszego spogl�daj�c, wszyscy si� po trosze �mieli i poprychiwali.
Borzyw�j, cho� tak srog� twarz by� przybra� zrazu, sam te� nieco usta krzywi� i nic nie m�wi�c zabiera� si� do drogi.
Podawano konie, kt�re czelad� ju� dawno w pogotowiu trzyma�a, pokie�znane i popodpinane.
Wszyscy, ujmuj�c si� grzyw, skakali na nie ra�no, cho� im nikt r�ki nie podawa�.
�wawe wierzchowce rwa�y si� zaraz z miejsca, tak �e je ledwie utrzyma� by�o mo�na.
Czelad�, po�ci�gawszy reszty sakw podr�nych i przybor�w, natychmiast dosiad�a swoich mierzyn�w, puszczaj�c si� za panami t� sam� drog�, kt�r� jecha� niedawno M�cis�aw z Bu�enina, ale w stron� przeciwn�.
S�o�ce, chocia� ju� dawno by�o z po�udnia, jeszcze na niebie kawa� przebiec mia�o do zachodu; ale ju� upa� wiosenny si� zmniejszy�, chmurki je przycienia�y i powietrze by�o do oddychania l�ejsze.
A� mi�o jecha� by�o i Boleszczyce nie spiesz�c przebywali skraje puszczy, pod sam ju� wiecz�r wydobywaj�c si� z niej w �yzny kraj ku Krakowu.
Tu te� ruch na go�ci�cu zaczyna� by� znaczniejszy coraz; spotykali wi�cej woz�w, konnych i pieszych ludzi.
Wszystko to, na widok jad�cych, kt�rzy z czeladzi�, psami i ptakami ca�� szeroko�� drogi zajmowali, z dala ju� ust�powa�o przed nimi, zsuwa�o si� na kraje; piesi stawali, k�aniaj�c si� do ziemi, bo w nich kr�lewsk� dru�yn� poznawano.
Boleszczyce, jakby byli w swoim prawie, nie my�leli ust�powa� ani si� �cisn�� dla nikogo; wozy nawet musia�y przed nimi zje�d�a� na role.
Psy ugania�y si� swobodnie za owcami w polu, a odp�dzi� ich nie �mieli pastusi.
By�a to kr�lewska dru�yna.
Ludzie i niewiasty niewolne z dala na pole zbiegali, by si� z ni� nie spotka�.
Nad wieczorem ju� za lasem byli w otwartym miejscu, gdy z dala ukaza� si� naprzeciw nich jezdny orszak, kt�ry te� zajmowa� drog� ca��.
Borzyw�j, gdy si� nieco zbli�yli, wpatrzywszy si� we�, oczyma da� znak swoim braciom i czeladzi, a�eby nie ust�powali.
Z dala wida� ju� by�o ludzi konnych i zbrojnych, skromnie poodziewanych z cudzoziemska.
Liczba ich nie przechodzi�a gromadki Boleszczyc�w z ich czeladzi�.
To biskupi dw�r i s�udzy, odezwa� si� Borzyw�j p�g�osem, ja ich znam, musi kto� jecha� z jego pobocznych, je�li nie on sam...
Dok�d?
Kto wie.
Ano mniejsza o to, cho� by i sam biskup by�, czego mamy mu ust�powa�!
Albo nie jeste�my kr�lewsk� dru�yn�?
Nie ust�pim, pewnie!
zawo�a� Dobrogost.
Ano nie, nie!
zacz�li powtarza� inni, maj�c si� ju� do or�y.
Oczy si� im zapala� zacz�y.
Nie przepu�cim!
powtarzali.
Dwa orszaki coraz si� ku sobie zbli�a�y.
Z drugiej te� strony musiano pozna�, z kim miano do czynienia; ludzie si� nieco zatrzymali zwalniaj�c kroku, jakby dla narady, co pocz�� mieli.
Tylko jeden, przodem jad�cy, na nic si� nie zdawa� uwa�a�, wyprzedzaj�c tych, co mu towarzyszyli.
W milczeniu, �ci�ni�ci, �aw� jechali Boleszczyce, oszczepy trzymaj�c w r�ku, rami� do ramienia, w bok si� bior�c i but� okazuj�c straszliw�.
Jeden drugiemu oczyma odwagi dodawa�, spogl�dali na czelad�, aby j� utrzyma� w porz�dku.
Borzyw�j, niby w�dz, zaj�� miejsce w po�rodku i post�powali z wolna, ale tak, jakby na nieprzyjaciela uderzy� mieli.
Z tamtej strony ciszej, spokojniej szli ludzie, jakby pewni byli, �e si� im nic sta� nie mo�e.
Patrzali przed si� nieul�knieni wcale, nie okazuj�c �adnego wra�enia.
W po�rodku ich jecha� na koniu kap� okrytym m�czyzna lat �rednich, pi�knej postawy, wspania�ego oblicza.
Wierzchowiec jego spokojny nie �wieci� �adnymi ozdobnymi rz�dami ani wisiad�y; na sukni te� czarnej, kt�r� on sam by� odziany, opr�cz krzy�a na piersi nic wi�cej wida� nie by�o.
Twarz, nie potrzebuj�c oznak innych dostojno�ci, znamionowa�a m�a, co si� czu� silnym i nad pospolity t�um wzniesionym wysoko.
Wejrzenie mia�, kt�re, raz zwr�cone na cz�owieka, zmusza�o do poszanowania i trwogi, nie �eby gniewne by�o albo surowo�ci� zaprawne, ale majestat z niego promienia� i si�a jaka� niezwyci�ona.
Pi�kne rysy os�ania� pok�j niewzruszony.
Jecha� z wolna, powstrzymuj�c konia, jakby chcia� da� czas do namys�u tym, co mu drog� zast�powali.
Czelad� otaczaj�ca go, cho� zbrojna, nie spieszy�a z �adn� oznak�, jakoby go�ciniec sobie mia�a torowa� si��; jak on sam zda�a si� pewn�, i� broni u�y� nie b�dzie potrzebowa�a.
Borzyw�j, mocno si� nasro�ywszy, gdy oko w oko stan�� z jad�cymi naprzeciw, widocznie si� zawaha�, rzuci� wejrzeniem gniewnym, lecz sta�o si� to, sam nie wiedzia� jak, ust�pi� w bok, konia �ci�gn�wszy gwa�townie i szparko, tak �e na tylnych osadzi� si� nogach.
Inni te�, zobaczywszy to, ruszyli nieco z miejsc, tak �e dla orszaku biskupiego pozosta� wolny w�ski przesmyk mi�dzy dwoma kupkami �ci�ni�tych Boleszczyc�w, jakby go mi�dzy siebie wzi�� i osaczy� chcieli.
Nieul�kniony biskup konia potr�ci� nog� i wjecha� w t� gromad� z wolna, nie spiesz�c wcale ani si� troszcz�c o to, co si� z lud�mi jego stanie.
Ci za przyk�adem pana jecha� �rodkiem chcieli, gdy biskupa przepu�ciwszy, Boleszczyce si� �cisn�li gro�nie, i pozosta�a czelad� musia�a, pana samego zostawiwszy, zjecha� na bok z go�ci�ca w pole przyspieszaj�c kroku, jakby uchodzi�a.
M�odsi Boleszczyce na widok nie�adu, kt�ry powsta� mi�dzy orszakiem biskupa, w g�os szydzi� i �mia� si� zacz�li.
Po twarzach ludzi towarzysz�cych biskupowi wida� by�o z�o�� i oburzenie, nikt si� z nich jednak porwa� pierwszy nie wa�y� na kr�lewsk� dru�yn�, a biskup wolnym krokiem przejechawszy przez rozst�puj�cych si�, i g�owy nawet nie zwr�ci�, aby zobaczy�, co si� poza nim dzia�o, tak si� zda� pewnym, i� si� ani jemu, ni czeladzi nic z�ego sta� nie mo�e.
T� powag� i wejrzeniem pe�nym ufno�ci w sw� si�� zmusi� on kr�lewsk� dru�yn� do cofni�cia si� przed sob�.
Borzyw�j i oni wszyscy ani wiedzieli, jak si� to sta�o, i� ust�pili.
Sami na siebie gniewni byli, a czuli, �e ich do tego sk�oni�a jaka� pot�ga, kt�r� uczuli, spotykaj�c ten wzrok kr�lewskim majestatem zbrojny.
Zaledwie si� to sta�o, Boleszczyce, och�on�wszy, obejrzeli si� za siebie, na�miewaj�c i szydz�c, a w istocie chc�c pokry� wra�enie, kt�rego doznali; niekt�rzy r�ce zbrojne popodnosili do g�ry.
Biskup nie widzia� tego, gdy� wzroku nie zwr�ci� ku nim, towarzysze tylko ze szmerem oburzenia dognali go oburzeni i gniewni, ale wkr�tce na zakr�cie drogi znik� im z ocz�w poczet ca�y.
Czeg�e� mu z drogi ust�pi�?
zawo�a� Dobrogost do Borzywoja.
By�oby mu stan�wszy zaprze� go�ciniec, a nie zje�d�a� w bok...
Niechby on by� zmuszony cofa� si� przed nami, a nie my przed nim!
Albo ja wiem, co si� z moim koniem sta�o!
odpar� Bo rzyw�j.
Ul�k� si� i w bok �achn��, nie umia�em go strzyma�...
Zreszt� biskupem ci jest!
A nie ust�pi�em si� dla niego...
tylko...
Tylko dlaczego?
roz�mia� si� Dobrogost.
Aby ludzi mu wprawi� w zamieszanie.
Na go�ci�cu si� z nim rozprawia� nie nasza rzecz.
Spojrza�e� ty mu w oczy?
odezwa� si� Zbilut.
C� my�lisz?
Pewnie!
Wzroku bym si� nie ul�k� niczyjego!
wo�a� Borzyw�j.
Ale srogo patrzy jako�, a� mrozem �cina, wtr�ci� Ziema.
Ciarki po mnie posz�y, gdy mijaj�c go, oczy spotka�em.
Inni si� nie przyznawali, staraj�c pokry� wra�enie �artami i szyderstwy.
Ogl�dano si� jeszcze, ale ju� tylko tuman kurzawy wida� by�o za nimi.
S�o�ce zapada�o w�r�d weso�ych chmur, pomalowanych dziwnie czerwono, z�ocisto, pomara�czowo i fioletowo.
W g�rze ob�oczki, jakby fr�dzlami oszyte, rozpina�y si� po niebieskim tle niebios.
Ptactwo uwija�o si� gromadami w powietrzu, zabieraj�c pospiesznie do spoczynku; mrok ju� z drugiej strony niebios nadchodzi�.
Jechali jaki� czas w milczeniu pos�pnym.
Wyznaj Borzyw�j, szepn�� Ziema, i ty� go si� ul�k� jak ja!
Ani ci si� dziwi�.
Ten ci to sam, co Piotrowina z martwych wskrzesi� na �wiadectwo, nietrudno by mu wi�c by�o �ywych martwymi uczyni�, gdyby chcia�.
Ja wola�bym go ani widzie�, ni zaczepia�.
Pewnie, szepn�� starszy po d�ugim przestanku.
Jak mam przeciw sobie �elazo i strza�y, wiem, z kim walcz� i co mi grozi, a z tymi, co niewidzialn� si�� mog� zabi� lub wskrzesi�, jak tu wojowa�!
Wola�bym, �eby i kr�l z nim pok�j zawar�, ale pono po czasie o tym my�le�.
Biskup, srodze rozj�trzony, odgra�a si� na pana, i� go precz wy�enie.
Wszyscy ksi�a m�wi� teraz, �e do tego doprowadz� kr�la, i�, jak cesarz papie�a niedawno, on biskupa w nog� b�dzie musia� ca�owa�.
Cesarza ja nie znam, doda�, pomilczawszy, Borzyw�j, ale kr�la do tego zmusi�, bodaj ci�ko b�dzie.
Spojrzeli po sobie, g�owami potrz�saj�c, Boleszczyce i westchn�li.
Co o cesarzu prawi�, �e mu papie� nog� na karku postawi�, przeb�kn�� Zbilut, to tam ba�nie by� musz�, kt�re klechy roznosz�, aby straszy� �wieckich ludzi.
Nie bajki, zaprzeczy� Borzyw�j, s�ysza�em o tym od kr�la nieraz.
�mia� si� z cesarza m�wi�c:
Gdybym ja cesarzem by�, rychlej bym koron� postrada� ni� cze�� moj�.
Gwarzyli tak jeszcze jad�c, gdy si� w dali na boku go�ci�ca pokaza� dworzec znaczny, ostroko�ami i drzewy otoczony.
Na wyja�nionych niebiosach drzewa i zabudowania ciemn� si� mas� malowa�y, w�r�d kt�rej otwarte okna i drzwi silnie o�wiecone b�yska�y jak ogniska, w podw�rcu za� smolne stosy i beczki pozapalane �un� szerok� okolice zalewa�y.
Z dala wida� by�o jakby gorej�ce drzew wierzcho�ki i unosz�ce si� w g�r� krwawe od p�omieni dymy, iskrami natykane.
Hej, hej!
zawo�a� weso�o Dobrogost.
Wszak ci to chyba si� kr�l tu zabawia na swym wiejskim dworze, bo kt�by inny!
Ruszyli wszyscy ochoczo pokrzykuj�c:
Kr�l nasz!
Kr�l!
Dobrze si� nam go spotka�o!
Ano �ywiej!
K�usem pu�ci�a si� ca�a gromadka przyspieszywszy kroku.
Im si� bardziej zbli�ali, tym �wiat�o wi�ksz� �un� na nich bi�o; wrzaw�, �piewy, g�le s�ycha� by�o coraz dono�niejsze.
Kr�l bez w�tpienia...
powtarzano.
I weso�o tam oko�o pana naszego, m�wili, w dobry czas ku wieczerzy przybywamy.
Ani chybi te� z kr�lem Krysta by� musi, a kto rad si� jej u�miecha, cho� w oczy jej zajrzy.
Z weso�ymi �miechy i okrzyki Boleszczyce si� ku wrotom zbli�yli, gdzie czelad� sta�a liczna; dalej konie powi�zane do ��ob�w stoj�cych w dziedzi�cu rz�dami, inne czelad� w r�kach oprowadza�a.
Przez okna, kt�rych otwarte okiennice na o�cie� sta�y, w �rodku wida� by�o pochodniami o�wiecone izby, z kt�rych weso�e �piewy i brz�czenie muzyki dochodzi�o.
Zaledwie Boleszczyce w dziedziniec wjechali, zewsz�d ich p�g�osami wita� pocz�to.
Tu te� dla czeladzi prawdziwie kr�lewsk� uczt� zastawiono.
Beczki sta�y g�sto, kubki i czerpaki przy nich, chleb le�a� stosami, sery biela�y na s�omianych matach i wo� pieczonego mi�siwa rozchodzi�a si� doko�a.
Drzwi i okna oblega�a czelad� i dw�r strojny i zbrojny bogato, ludzie or�ni w pi�knych sukniach.
Tu� pod z�ocistym okryciem, a� do ziemi spadaj�cym, dw�ch ludzi z wolna przeprowadza�o pi�kn� klacz ulubion� kr�lewsk�, kt�r� Orlic� zwano.
Oko�o niej z wielk� piecz� i troskliwo�ci� kr�cili si� ludzie, chleb jej z r�k podaj�c, to podstawuj�c nap�j, ale ona obojgiem gardzi� si� zdawa�a.
Niewielkiej miary, siwojab�kowita, z po�yskuj�c� sukienk�, czarnymi kopyty, nozdrzami r�owymi rozdartymi, czarnymi wielkimi oczyma, d�ug� grzyw� jedwabn� i ogonem jak kosa zaplecionym wst�gami z�otymi, kr�lewska faworyta zdawa�a si� wiedzie�, do kogo nale�a�a.
Sz�a dumnie, nie daj�c si� poci�ga�, zatrzymuj�c ludzi, podnosz�c g�ow� czasem i r�eniem zdaj�c si� okazywa� nie pok�j i znudzenie.
Gdy si� ten g�os ozwa� w dziedzi�cu, na�wczas konie, kt�re u ��ob�w sta�y, rwa�y si�, r�a�y, miesza�y i ca�e podw�rze rozlega�o tymi ko�skimi rozhowory, kt�re �piewy i g�d�b� g�uszy�y.
Orlic�, jak kr�low� tego stada, otacza� dw�r jej w�asny, mia�a nawet namiot osobny, w kt�rym spocz�� mog�a, gdy chcia�a, na �wie�o pos�anej s�omie, w�r�d kub��w z wod�, naczy� z owsem i wonnego siana.
Boleszczyce, witani weso�o, pozsiadali z koni, po�ci�gali suknie, pozapinali kaftany, pooddawali cz�ci uzbrojenia czeladzi i wprz�dy nim weszli do �rodka, przez okna starali si� przy patrze� obrazowi, kt�ry st�d wn�trze dworu przedstawia�o.
W izbie d�ugiej, niskiej a niezbyt szerokiej, kt�r� stoj�cy przy �cianach pacho�kowie o�wiecali, wida� by�o ustawiony st� d�ugi, okryty obrusami szytymi na Rusi wzorzyste, zastawiony naczyniami srebrnymi i z�otymi.
Konwie, dzbany, kubki, misy, wszystko by�o z tych kruszc�w grubo kute i �wieci�o, a l�ni�o si� w ogni blasku.
Mnogo�� tych naczy�, prawdziwie kr�lewska, dziwi�a ciekawy t�um, kt�ry cisn�c si� do okien, przypatrywa� pa�skiej biesiadzie.
Nie odpychano gawiedzi, bo kr�l �askaw by� dla prostych ludzi niekiedy a� do zbytku, tak �e ziemianie i rycerstwo za z�e mu mieli, i� wi�cej nimi si� opiekowa�, ni� tymi, co z nim i za niego krew przelewali.
Wida� by�o ze swobodnych �miech�w i ruch�w tych gromad, �e si� tu czu�y jakby u siebie i wcale kr�lewskiego dworu, jego ciwun�w i setnik�w nie l�ka�y.
Na szerokiej z por�cz� �awie, obwieszonej suknem bogato, siedzia� na podwy�szeniu, lat �rednich m�czyzna, ciemnych ocz�w, w�osa i brody, kt�r� nieco postrzy�on� nosi�, w sukni z jedwabiu z�otem szytej, ze sznury i kutasy z�otymi, bramowanej bogato.
Na szyi mia� gruby �a�cuch, pas na biodrach szeroki i mieczyk przy nim kamieniami sadzony.
Na g�owie przechylony siedzia� sz�yk szkar�atny z futerkiem.
Nogi mia� obcis�e, suknem okryte, z niechcenia za�o�one jedna na drug�, ozute butami czerwonymi ze z�otymi skuwkami na nosach.
Siedzia� rozparty wygodnie, r�k� jedn� na por�czy trzymaj�c, drug� wyci�gn�wszy ku pi�knej niewie�cie, kt�r� mia� obok siebie.
Twarz jego, cho� zm�czona, pi�kn� jeszcze by�a, nade wszystko dumy, si�y, nami�tno�ci i ufno�ci w siebie pe�n�.
Kr�la w nim zna� by�o z dala, nienawyk�ego ust�powa� nikomu.
Gorza�y ogniem jakim� wewn�trznym rozp�omienione, �ywo biegaj�ce oczy, usta wydatne wyd�te by�y i mi�siste, policzki okrywa�y rumie�ce silne, czo�o mia� wynios�e, nos orli z nozdrzami rozd�tymi.
Po twarzy wida� by�o gdzieniegdzie krwi� wzd�te �y�y, zdaj�ce si� sk�r� podnosi�, jakby im pod ni� ciasno by�o.
Z kr�lewsk� dum� na twarzy tej ��czy�y si� kr�lewska ludzi pogarda i pycha niezmierzona.
M�ode i zdrowe lice, �ycie i trudy jego ju� pofa�dowa�y by�y i zmi�y, wyciskaj�c na nim �lady burz, przez kt�re przesz�o zwyci�sko.
Oczy czarne czasami zmru�a� dziwnie, niekiedy usta odyma�, sro�y� si� i marszczy�, na chwil� prawie spokoju nie daj�c obliczu swemu.
Biega�y po nim pr�dy r�ne i widome dla wszystkich, bo si� z nimi ukrywa� nie chcia� i nie potrzebowa�.
Gniewy, rado��, szyderstwo, oburzenie, zniecierpliwienie przelatywa�y jak chmury po niebiosach, mienia�y si�, milk�y, wraca�y, tak �e kto chcia�, czyta� w tej twarzy na o�cie� otwartej co si� dzia�o w duszy pana.
A twarz to by�a jak wiosennych dni niebo zmienna, b��kitem na przemiany, ob�okami czarnymi, chmurkami bia�ymi, oponami szarymi, s�o�cem weso�ym i z�ocistym malowana, kt�rej poranek nie r�czy� za wiecz�r, a burza nie trwa�a d�u�ej pogody.
Piorun m�g� z niej uderzy� niespodziany, a w chwil� potem mog�y si� otworzy� spokojne b��kity.
Od dziecka niemal pan, �o�nierz, w�dz, zwyci�zca, co rozdawa� trony , by� nieul�knionym i nie rozumia� mo�e, i�by dla� co niepodobnym by� mog�o.
Niewiasta siedz�ca przy nim, pi�kna i m�oda, na twarzyczce niemal dziecinnej mia�a wyraz zalotno�ci wyzywaj�cej, �mia�ej, nie wstydz�cej si� wcale, naiwnej.
Bia�ej p�ci, z ma�ym rumie�cem, nieco blada, czarnymi, wielkimi, weso�ymi oczyma spod ciemnych �uk�w brwi patrza�a w kr�la jak w t�cz�.
Male�kie jej usteczka u�miecha�y mu si� lubie�nie, a w u�miechu bia�y pasek z�bk�w �nie�nych przegl�da�.
Ciemny w�os rozpuszczony mia�a na ramiona, kt�re si� od niego bielsze jeszcze wydawa�y.
Niebieska sukienka ze z�otym szyciem, ciasno obejmuj�ca kszta�ty cia�a, pokryta by�a drug� szkar�atn�, w fa�dach bogatych os�aniaj�c� j�, od niechcenia rzucon�.
Na piersiach, g�owie, ramionach, r�kach, u pasa z�ote ozdoby �wieci�y i wygl�da�y, gdzie tylko si� mog�y umie�ci�.
Stroj n� by�a do zbytku, chcia�a by� pi�kn� i wygl�da� po kr�lewsku, cho� na to si� tak bardzo stroi� nie potrzebowa�a.
M�odo�� jej by�a pe�n� uroku, �wie�o�� wdzi�ku, kt�ry gasi� wszel k� urod� niewie�ci�, co by z ni� chcia�a wyst�pi� do walki.
Kr�l jedn� r�k� spiera� si� na bia�ym jej ramieniu i z rozkosz� patrza� w czarne jej oczy, rozja�nione weselem dziecinnym.
�mia�a si� jemu, �wiatu, �yciu, wszystkiemu, na co patrza�a, m�czyznom, co przechodzili, z�otym dzbanom, po chodniom i nocy pogodnej, kt�ra oknami zagl�da�a.
Ani wstydu, ani uczucia innego nad to roztrzpiotane wesele nie wida� w niej by�o.
Smutnemu panu ten �miech per�owy musia� serce zastyg�e rozgrzewa�.
Tu� za t� kr�lewsk� par� sta�o kilka niewiast m�odych, pi�knych, strojnych, weso�ych tak�e, szepcz�cych poufnie mi�dzy sob�, �miej�cych si� i chichocz�cych ci�gle, spogl�daj�cych �mia�o po m�czyznach, kt�rzy kr�la otaczali.
Pi�kne te niewiasty zdawa�y si� dobrane, aby i weso�o�� pani, i jej wdzi�czn� twarzyczk� jeszcze weselsz� i wdzi�czniejsz� czy ni�y.
Przy niej wydawa�y si� tak gminne, pospolite, jakby z innego pochodzi�y �wiata.
Ich srom nawet by� od jej zalotno�ci bezwstydniejszym.
Dw�r m�ski, kt�ry kr�la otacza�, sk�ada� si� z samych m�odych i rycerskich postaci.
Niekt�re z nich ledwie si� zdawa�y wychodzi� z dzieci�stwa i puszek ledwie si� im na brodzie i na policzkach wysypywa� zaczyna�.
Wszyscy oni b�yszczeli od z�ota i b�awat�w, przepysznie strojni i zna� lubuj�cy si� w wytwornej odzie�y; wszyscy mieli twarze weso�e, usta u�miechni�te, troch� pa�skiej dumy na licu i buty dworaczej.
Ani jednej siwej g�owy, ni jednego starca powa�niejszego w ca�ym tym okoleniu nie by�o.
Kr�l si� wydawa� najstarszym ze wszystkich i najbardziej uwi�d�ym.
Wszyscy stoj�cy oko�o pana czekali, patrzali rozkazu i skinienia, zdaj�c si� chcie� odgadn�� z ocz�w kr�la, jakiej mo�e zapragn�� us�ugi.
Nawet mieniaj�c wejrzenia z niewiastami, co ich oczyma i ruchami wyzywa�y na psoty, m�odzie� ta ci�gle ku panu jednym okiem spogl�da�a.
Jak �adnej starej, tak te� i pos�pnej nie wida� by�o twarzy.
Kr�lowa�o wesele, pan smutku w tych godzinach nie lubi�.
Na �awie w g��bi siedzia�a g�d�ba, pobrz�kuj�c w struny, a gdy si� ozwa�a, niewiasty za kr�lem stoj�ce nuci� poczyna�y z cicha.
�piew ich zrazu nie�mia�y, wzmaga� si� potem coraz silniej, ��czy�y si� z nim g�osy nowe i pie�� weso�a, swawolna, przerywana �miechami, przebrzmiewa�a po komnacie wylewaj�c si� na podw�rze, gdzie jej z dala wt�rowano.
�piewaj�ce dziewuchy, gdy przysz�o co� zbyt surowego w pie�ni, zakrywa�y sobie oczy, odwraca�y g�owy, os�ania�y Si� r�kami, zarzuca�y fartuszkami, ale �piewa�y ochoczo.
Potem opada�y r�ce, odgarniano zas�ony, b�yskaj�c oczyma, �miechu pe�ne i usta r�owe.
Krysta czarnobrewa, swobodnie si� opieraj�c na por�czy, przechyla�a si� w takt pie�ni, ko�ysa�a, jakby gi�tkie cia�o i kszta�ty toczone chc�c ukaza�.
Czasem podnosi�a r�czki bia�e, klaska�a w nie z lekka, to spuszcza�a na kolana, niekiedy szybkim, ukradkowym wejrzeniem przelatywa�a po izbie i twarzach, po drodze zawadzaj�c swawolnie o gor�ce oczy m�odzie�y.
Ka�dy, na kt�rego pad� wzrok ten czarodziejki, mimowolnie drgn��, jakby go kto mieczem przebi�, ale nim pogoni� za nim, ju� on gdzie� odlecia� daleko.
Kr�l na ni� tylko patrza�, czasem usta zwil�y� troch� w z�otym kubku, kt�ry sta� przed nim, i znowu go stawi� przed sob� zamy�lony.
Dw�r czatuj�cy na pa�skie wejrzenie dzisiaj go nie m�g� po chwyci�.
Boleszczyce, popatrzywszy przez okna, poszeptawszy w progu, po�miawszy si� z przyjaci�mi u wnij�cia, wreszcie si� do izby skierowali.
Rozst�pi�y si� im stra�e, zacz�li g�o�no wita� znajomi, usuwali si� wszyscy.
Szmer si� sta�; kr�l od wr�ci� g�ow�, brew zrazu zmarszczy�, lecz obaczywszy sw� wiern� dru�yn�, u�miecha� si� im, znak daj�c, aby szli do na pitku i jad�a.
Za kr�lewskim wzrokiem posz�y oczy czarnobrewy, spotka�y si� z wejrzeniami, kt�re ich ju� szuka�y; zarumieni�a si� mocno, niby zad�sana odwr�ci�a szybko g�ow�, wnet spojrza�a po wt�rnie i pokra�nia�a mocniej jeszcze.
Borzyw�j i Zbilut szczeg�lniej �cigali j� wzrokiem zuchwa�ym.
Wszed�szy, Boleszczyce stan�li nieco z dala mi�dzy swymi.
Kr�l w chwil� skin��, aby si� zbli�yli.
Podszed� Borzyw�j jako starszy.
C� tam wasze �owy?
zapyta� kr�l oboj�tnym g�osem.
O ma�o si� nam bardzo nie uda�y, odezwa� si� Borzyw�j, bo�my spotkali na drodze straszn� zwierzyn�.
A c�e�cie z ni� pocz�li?
rzek� kr�l.
Zabili�cie?
A nie, m�wi� starszy z Boleszczyc�w, nie wiedzie� jak si� to sta�o.
Stado posz�o w rozsypk�, a zwierz nas rozp�dzi�.
Kr�l spogl�da� ci�gle, niewiele wagi przywi�zuj�c do opowiadania, jakby o czym innym my�la�, wtem Zbilut, podszed�szy, doda� za brata:
Nie uda�y si� nam �owy Mi�o�ciwy Panie, bo biskup Stanko drog� nam przejecha�.
Pos�yszawszy to imi�, kr�l si� �achn�� i zmarszczy�, nic nie odpowiadaj�c.
Nawet w �arcie wspomnienie o biskupie przykrym mu by�o.
Dzi� bo zgo�a szcz�cia nie by�o w lesie, m�wi� dalej Borzyw�j" oczyma strzelaj�c ku pi�knej czarnobrewie, wszak ci to i pana z Bu�enina spotkali�my na go�ci�cu w lesie.
Twarz niewiasty obla�a si� ca�a krwi�, pokra�nia�y nawet bia�e ramiona, odwr�ci�a g�ow�, przel�k�a, jakby na padalca nast�pi�a.
By�o� go tu zabra� z sob�, przem�wi� kr�l oboj�tnie a szydersko, niechby si� napi� i powesela�, bo z�y, s�ysz�,chodzi i gniewny.
O, jecha� sm�tny jak post, odezwa� si� Borzyw�j.
K�dy?
B�g wiedzie� raczy, i z ksi�dzem, jakby si� na �mier� gotowa�.
Kr�l usta od��, u�miechn�� si� wzgardliwie i odwr�ci� �ywo do siedz�cej przy sobie, Boleszczyc�w ju� jakby nie widz�c, zapomniawszy o nich.
Ci te�, wyczekawszy ma�o, ust�pili sprzed kr�la, wmieszali mi�dzy dw�r, a m�odsi, poza niewiasty wszed�szy, gzi� si� z nimi i zaczepia� je ostro�nie zacz�li.
Towarzyszki czarnobrewej nie zda�y si� im tego bra� za z�e; sro�y�y si� wprawdzie, ale w tak dziwny spos�b, jakby wyzywa� chcia�y.
R�ce co innego, oczy co innego m�wi�y, co innego usta.
Kr�l, cho� s�ysza� chichotania i szepty, wcale si� nie odwr�ci� nawet, bo snad� tak zawsze bywa�o.
Czarnobrewa tylko spoziera�a surowo nie na swe niewiasty, lecz na tych niewiernych, co na inne twarze w jej obecno�ci patrze� mogli.
Par� razy wzrok jej pobieg� za Borzywojem i Zbilutem, na ka�dego z nich spogl�daj�c inaczej.
�ledzi� pierwszego, drugiego szuka� niespokojnie, z jednego kpi�c, drugiego po��da�, jak dzieci� zabawki.
Wszystko by�o a� do zalotno�ci dziecinnym.
Kiedy si� kr�tka rozmowa Boleszczyc�w z kr�lem sko�czy�a, gdy g�larze, kt�rzy byli umilkli troch� i spoczywali, brz�kn�li w struny; szmer ucich�, piosnka cicho i nie�mia�o pocz�a si� odzywa� jakby z dali.
Stara to by�a pie�� mi�osna:
"Stan� si�, stan� siwym kaczorem..."
Niewiasty, jakby urokiem jej porwane, roz�piewa�y si� na dobre, zapomnia�y o wszystkim, prze�ciga�y g�osami i pie�� rozlega�a znowu po izbie, w podw�rzu, ko�ysz�c jak fala, a� p�ki z ostatni� nie umar�a zwrotk�.
Westchn�a czarnobrewa; mo�e si� jej dawne jakie przypomnia�y czasy.
Inne g�owy pospuszcza�y.
Nie wiadomo, co pie�� niesie; za s�owami jej kryje si� tyle widm i upior�w.
D�ugo tak w noc kr�l �piewa� kaza� i przys�uchiwa� pie�niom, w oczy patrza� pi�knej Kry�cie, to z ni� �artowa�, to si� zas�pi� i na s�u�b� gniewa�, to �mia� do rozpuku, a za nim t�umy, nie wiedz�c, czego si� �mia�y.
A� po p�nocy g�larze na �awie przy miodzie si� pospali, kr�l i czarnobrewa gdzie� znikli, dw�r si�, gdzie kto m�g� i chcia�, do snu roz�o�y� i z wolna we dworcu ucich�o.
W podw�rcach tylko u koni czaty chodzi�y i u drzwi pa�skich mieniali si� ludzie, by ich mia� kr�l na zawo�anie.
Bywa�o tak czasem, kt� m�g� przewidzie�, �e si� Boles�aw zerwa� �r�d nocy i rozkaza� na �owy, na Wawel, na wojn�, na drugi pa�stwa koniec, gdzie si� my�li pa�skiej pobiec za chcia�o.
Czasem obozem le�a� miesi�c, niekiedy spoczynku nie da� jednej nocy; przebiega�y w nim zachcenia r�ne, kt�rych hamowa� nie chcia� i nie umia�.
Tak samo dobrym by� i okrutnym, szyderskim i lito�ciwym bez miary.
Ci, co z nim �yli, w oczy mu patrzali, nigdy powiedzie� nie mogli, co wiecz�r, noc i poranek przyniesie.
Na wszystko gotowi by� musieli.
Rozdzia� 2.
Gdy Boles�aw zabawia� si� tak na kr�lewskim dworcu, o kilka mil stamt�d �ci�ga�o si� po cichu rycerstwo, zwo�ane na rad� przez M�cis�awa z Bu�enina i innych ziemian, kt�rzy od kr�la odeszli.
Na ten zb�r jecha� i biskup krakowski Stanis�aw ze Szczepanowa, kt�rego Boleszczyce z ma�ym oRSzakiem na drodze spotkali.
Zwo�ano rad� jakby �w stary wiec, kt�ry wprz�dy wiciami rozsy�anymi gromadzono, ale potajemnie i cicho.
Teraz ju� Starych tych obyczaj�w porzucono wiele, nie godzi�y si� ju� z nowym �adem i sk�adem.
Gromady nie mia�y g�osu, jak bywa�o.
Od czas�w Mieszka panowali knezie a kr�lowie; oni sami tylko zwo�ywa� wiece mieli prawo, a szli na nie ci, kt�rych pozwano i przypuszczono, kogo pan za��da�.
Pod �elazn� d�oni� Chrobrego ziemianie i rycerstwo starych swych praw wyrzec si� i zapomnie� musieli, nikt do nich odwo�a� si� nie �mia�, cho� �y�y jeszcze w starych ludzi pami�ci.
Gdy potem Mieszko, Boles�aw�w syn, z Ryks� obj�li rz�dy, podnios�a nieco g�ow� dawna swoboda s�owia�ska, ale si� to nie�adem, burz� i zniszczeniem sko�czy�o .
Za Kazimierza wr�ci� dawny kr�lewski porz�dek i pos�usze�stwo, a gdy rz�dy po nim obj�� rycerskiego ducha Bolko Szczodry, nikomu te� z sob� w�adzy dzieli� nie dawa�.
Od pocz�tku niemal panowania wojowa� bez ustanku, rycerstwo wodzi� ze sob� to do W�gier, to na Ru�, spoczywa� mu nie daj�c.
Ziemian innych zna� nie chcia� opr�cz tych, co mu s�u�yli.
G�owy podnosi� zbyt wysoko nie pozwoli� nikomu.
Urodzony z matki Rusinki Dobrogniewy, o�eniony z rusk� ksi�niczk�, z Rusi� zwi�zany ci�g�ymi wojny i brataniem, Bolko jak wojak krajem rz�dzi�, jak w�dz i pan, a u siebie doma tak chcia� mie�, jak w zawojowanym kraju i jak bywa�o na kijowskiej Rusi.
Musia�o mu s�u�y� na skinienie wojsko, ziemianie, lud, nawet duchowie�stwo, kt�re on sam sadza� na biskupich stolicach i chcia� je mie� sobie pos�usznym.
Wola� przeto polskich mie� biskup�w ni� W�och�w i Francuz�w, kt�rych mu z Rzymu str�czono.
Z duchowie�stwem sz�o opornie; czu�o si� ono nadto silnie zwi�zanym z ca�� pot�g� Ko�cio�a na Zachodzie, by mu ulega� mia�o, nie broni�c swej niezale�no�ci, gdy gdzie indziej albo w�adz� ze �wieckimi dzieli�o, lub nad nimi bra�o g�r�.
By�a to w ca�ej Europie chwila prze�omu , kt�ra o losach Ko�cio�a stanowi� mia�a, mia�li on, wedle wyra�enia Hildebrandta , by� s�o�cem, a kr�lowie i panuj�cy ksi�ycami, czy przy s�o�cu cesarskim jak skromny stan�� satelita.
Cesarstwo wprawdzie wasal�w mnogich liczy�o, si�y wielkie, ale czym�e one by�y obok pot�gi duchowie�stwa rozsianego po �wiecie ca�ym, skupionej w ognisku, z kt�rego p�yn�y rozkazy; dzier��cego w r�ku najpot�niejszy or� kl�twy i wy��czenia ze spo�eczno�ci, r�wnaj�cej si� �mierci i nad sam� nawet �mier� straszniejszej.
Pi�tnastu biskup�w polskich otacza�o tron Boles�awa Szczodrego w czasie koronacji jego w Gnie�nie; byli to jakby pi�tnastu wojewod�w pot�nego zast�pu, kt�ry w�adzy kr�lewskiej albo m�g� i�� w pomoc, lub z ni� walczy�.
Bolko ani zna� od nich nic innego nie chcia� nad pos�usze�stwo i poddanie si� rozkazom.
Spotyka� op�r bierny, cho� mu si� otwarcie jeszcze sprzeciwia� nie �miano, czu�, �e tu mi�o�ci nie mia�; zastraszy� nawet nie potrafi�.
On te� na czele rycerstwa swojego nie l�ka� si� �adnej wojny.
Tymczasem duchowie�stwu wypadki w pomoc przywiod�y cz�� tej si�y, kt�r� kr�l za swoj� rachowa�.
M�cis�aw z Bu�enina, kt�rego m�od� �on� wzi�� Boles�aw z m�owskiego domu, wrza� ch�ci� zemsty przeciw niemu; mieli te� i inni ziemianie niech�ci powody; zwo�ano wi�c w pewnym uroczysku niedost�pnym, zwanym "Dziewiczy �an" wiec kt�ry mia� stanowi�, jak sobie dalej poczyna� miano.
By� to pocz�tek zmowy przeciw kr�lowi, kt�ry wielu ju� dorobi� si� nieprzyjaci� w domu.
M�cis�aw nie naznaczy� na �w zb�r miejsca ani we dworze, ni we wsi, ani na oczach ludzi, bo wiedzia�, �e to by si� pr�dko donios�o do uszu kr�la, kt�ry pospolity lud mia� za sob�.
Obawiano si� zdrady, naprowadzenia i napa�ci, bo cho� ziemianie i cz�� rycerstwa na kr�la sarka�a, zniech�con� b�d�c do niego, mia� on z sob� dru�yn� swoj�, swych Boleszczyc�w i �o�nierzy, kt�rzy by za� �ycie dali i poszli cho�by na rodzonych braci.
Obes�ali si� wi�c starsi uproszeni przez M�cis�awa, g�owy rod�w znaczniejszych, Toporczycy, �reniawy, Doliwy, Lisy i inni po cichu a ostro�nie, na dzie� �w stawi� maj�c na Dziewiczym �anie w lesie, sami bez czeladzi, bo tej nie ufano.
Je�dzi� pan z Bu�enina sam od dworu do dworu i nie �a�uj�c trudu, aby na swym postawi�.
On by� dusz� tego zboru przeciw kr�lowi, a wiedz�c, i� i biskup krakowski mu by� niech�tnym, narzekaj�c i bolej�c nad jego swawol�, tak�e go na rad� zaprosi�.
Nie pierwszy to raz M�cis�aw si� do niego udawa�, zna� go ju� dawniej biskup, rodzinie te� nie b�d�c obcy, wi�c gdy przyby� na zb�r go prosz�c, miejsce i czas oznajmuj�c, rzek� mu pasterz:
Nie przysta�o mi, s�udze Chrystusowemu i kap�anowi jego potajemnie czyni� zmowy i kry� si� z tym, co czyni�.
Czyny moje i s�owa jawne s�, nie l�kam si� ich ani �wiatu, ni kr�lowi na oczy postawi�.
Nie ��dajcie wi�c po mnie tego, abym z wami by�.
Ale M�cis�aw, do r�k jego przypad�szy, ca�owa� je pocz�� i b�aga�, aby dla nich to uczyni� i przyby� raczy�, bez czego, ja