7127

Szczegóły
Tytuł 7127
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7127 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7127 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7127 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Konopnicka Jak Suzin zgin�� Spod Pren, gdzie zasz�a lekka potyczka, ot, pierwsze grzmienie przed burz�, �ci�gn�� Suzin nasz oddzia� i w bok od traktu ruszy�, sk�d czernia�y bory. Szed� spieszno. Traktem wali�a gwardia, co� osiem tysi�cy �o�nierza, prosto na Staciszki. �e idzie walna bitwa, czuli�my to wszyscy. Jako� po forsownym marszu opar� si� Suzin o bory i czeka�. Nie by�a nas moc. Ale duch tak zwarty jedn� srog� wo�a, �e po �ci�ni�tych ni�, stwardnia�ych sercach, kul� by przetoczy�. Tworzy� oddzia� nasz czwart�, mo�e pi�t� nawet cz�� og�lnej si�y powsta�czej w Augustowskiem, kt�rej sile przywodzi� naczelnej Romatowicz. Ten, ruszywszy lud od Sejn, Mariampola, Kalwarii do Augustowa, pod imieniem Wawra w partyzantk� si� rzuci�, o dob�r oficer�w nad wszystko troskliwy. - Soko��w mi trzeba! - m�wi�. - Soko�y lud porw� i w szponach ponios�! Ale mu si� nie wszyscy udali. My pod Suzinem szpon ten czuli t�go. Nie b�lem, ale gor�co�ci� i p�dem go czuli. Pali�, rwa� w g�r� przed siebie, a cz�sto nad siebie. W b�j, to w b�j; w �mier�, to w �mier�, aby g�rnie, bohatersko, pi�knie. Sam Suzin te� stworzony by� jakby na to, �eby go ludzie kochali i szli w ogie� za nim. Smuk�y, dorodny szatyn, twarz bia�a w kolorach, broda pe�na, w�os bujny, oko �ywe, pogodne, daleko widz�ce. W�dz w ka�dym calu i ukochanie �o�nierzy, dba�y o najlichszego ciur� jak brat i jak ojciec. - Na �mier� was mam, ale nie na zmarnowanie! - powiada�. Na ca�ym te� obszarze ziemi polsko-litewskiej nie by�o chyba tak dzielnej partii, jak nasza. Szczeg�lnie my, strzelcy. Po r�wno w szare kurty powsta�cze odziani, przepasani czarnymi pasy, mieli�my sztucery belgijskie bij�ce tak, �e ledwo� cel upatrzy�, a cyngla ruszy� - trup. Podobno szlachta, kt�rej tam w owych stronach jak maku, nie wierzy�a zrazu tej broni. Sztucer sztucerem, a ka�dy z ichmo�ci�w wola� kozi� nog�, z kt�rej przywyk� na podorach do zaj�cy puka�, i tej dufa� nade wszystko inne. Dopiero kiedy m�ody Suda i Konewicz Jakub, zadawszy sobie niehonor rodowy, przed Prenami jeszcze do pojedynku, cho� tego mocny zakaz by�, przyszli, odmieni�o si� owo dufanie. Ci bowiem adwersarze, nie chc�c si� na �mier� uszkodzi�, �e to wtedy ka�dy �ywot ojczy�nie patrza�, w�asnych poniechawszy fuzyjek, a sztucer�w si� jako nie tak zab�jczej, ich mniemaniu, broni chwyciwszy, obaj, id�c ku sobie, na komend� strzelaj�cy, legli. Za czym buchn�o po szlachcie tak wysokie i pewne o broni tej rozumienie, i� sztucery jak sakrament z nabo�e�stwem bra�a, stoj�c pod nim jak mur i jak twierdza. Take�my te� stan�li pod onych bor�w �cian�, miawszy za sob� kosynier�w od Augustowa. Ch�opy to by�y niegwa�tem wielkie, zawi�d�e, �mia�e, sucho�y�e, a tak zwarte z sob�, jak �ywiczna miazga. Nie nosi� lud ten nasz kurt powsta�czych, ale jak w lnach bia�o odzian z chat w posto�ach wyszed�, tak si� we lnach zosta�, kt�ry z p�achetk� przez plecy, kt�ry z misternie plecion� kobia�k�, milcz�cy, zadumany, z brzeszczotem, na sztorc przed sob�, biela� skro� sosen borowych jak brze�niak w wio�nianej korze. Ci patrzyli w Suzina jak w Boga. Suzin czeka�. Sam bitwy przyj�� by nie m�g�, ale z posi�kowymi oddzia�ami, kt�rych zadaniem by�o zaj�� nieprzyjacielowi ty�y i sprawi� dywersj� - m�g�. Pozycja przy tym by�a dobra, a roz�o�enie si� naszych jak najprzyja�niejsze. Ten twardy trzon boru, na kt�rym my stali, zni�a� si� ku po�udnio-zachodowi w przepa�� bagnist�, w trz�sawiska, oparem b�ot grz�skich nakryte, kt�re ubezpiecza�y nam ty�y. Po drugiej stronie traktu oddzia� Kija�skiego nad jeziorem Driste sta�, tak schowany g��boko w mokrad�ach, �e wyskoczy� z nich m�g� jak z zasadzki i wpierw uderzy�, nim by by� dostrze�e�. Powy�ej Kija�skiego sta� Lander jakoby w fortecy, obwarowany b�otami nie do przebycia, �e tylko przed siebie m�g�by wpa�� na kark nieprzyjacielowi, sekunduj�c nam w bitwie; co te� tak z nim, jak i Kija�skim um�wione by�o. Dopiero nad obiema plac�wkami tymi, nad ca�ym tym paruj�cym we mg�ach, pojeziornym �wiat�em, zasiad� si� po zalesionym rozwid�u Wronog�r sam Wawer z g��wn� swoj� si��. Ot� t� to g��wn� si��, a i samego Wawra mniema� nieprzyjaciel, id�c na Suzina, przed sob� mie� i z nimi czyni�. Inaczej nie by�by par� na nasz oddzia� a� w takiej pot�dze. - Ha, tak b�dziemy udawa� tysi�ce! - rzek� do mnie Suzin odst�puj�c od zatkni�tej na granicznym kopcu lunety, przez kt�r� w�era� si� gorej�cym okiem w rudy tuman nios�cej si� traktem kurzawy, skro� kt�rej g�sto b�yska�y sztyki pod zachodnie s�o�ce. I nagle zwr�ciwszy si� do mnie doda� serdecznie: - Zast�p mnie, druhu, przy lunecie i rachuj przerwy w kurzawie. Tak si� ich naj�atwiej doliczysz. Rotami wal�... - Ja zaraz tu... Tylko list. Od rana list nosz� z opatrunkami dostany. Czasu nie by�o czyta�. B�d� �askaw... Ja zaraz... Zaledwie jednak naliczy�em trzy przerwy, by� ju� przy mnie. Poblad�, r�ce mu troch� lata�y. - Dzi�kuj�! - rzek�, a g�os mu si� �ama�. I po chwili: - Matka pisze... Brat pisze... - Zdrowi? Nie odpowiedzia�, tylko pilno przez lunet� patrze� zacz��. - Wal�... - m�wi� p�g�osem - okrutn� kup� wal�... Co tu ludzkiego �ycia... Bo�e! Bo�e! Naraz odwr�ci� g�ow�. - Brat, wiesz, w domu dot�d. Pisze: "Gdyby to wiedzie�!" Roze�mia� si� kr�tkim, przykrym �miechem. - Ha! Ha! "Gdyby to wiedzie�..." Ostro�ny, co? A m�odszy ode mnie... Rozumny... Co? A ja ci powiadam, Janie, gdybym wiedzia�, wyjd� ca�o ze sprawy, tobym sobie z g�ry w �eb paln��. Wiesz... Apostolczyk... nie nosz� broni... Ale bym si� ten jeden raz sprzeniewierzy�. Pomilcza� ma�o: - Bo sprawa... Sprawa, widzisz, bracie, musi by� w takich warunkach przegrana. Ale musi by� bohatersko przegrana, �eby si� do tej przegranej pali�y serca ludzkie jak do najwi�kszego zwyci�stwa. Wiem jednak, �e nie wyjd� ca�o. Matka te� wie. �egna mnie. Na �mier� mnie �egna, matczysko... Odrzuci� w�osy z jasnego czo�a �ywym, pi�knym ruchem i spojrza� przenikliwie, g�rnie, daleko. - Hej, kulo, kulko s�dzona - zawo�a�. - Bij jak w jasn� �wiec�. W tej chwili przybieg� Birsztein, adiutant Suzina. - Pu�kowniku! - rzek�. - Mamy ze Staciszek j�zyka. Sztab zaj�� karczm� na trakcie. Jenera�y, starszyzna, licho wie, co... Zawalili podwodami p� wsi. - Wi�c to tu - przem�wi� Suzin jakby sam do siebie przy�mionym g�osem i z nag�� zadum�. Otrz�sn�� si� wszak�e zaraz, g�ow� podni�s� i z wielk� �ywo�ci� j�� Birszteinowi polecenia dawa�. - Co tchu na le�nicz�wk�! Stary Bu�hak przebierze si� b�otami do samych Bobrownik, a m�ody na Dobkiszki niech rusza. Ludzie pewni jak �mier�. Niech Lander i Kija�ski czyni�, jak wiedz�. Jutro bitwa. Niech �piesz�. Lander do Wawra niech zaufanego pchnie. W dwa ognie musimy ich wzi��. Pr�dko, pr�dko, pr�dko!... I odprawiwszy adiutanta do lunety si� rzuci�. Jako� istotnie da� si� widzie� teraz ruch niezwyk�y. Ci�ka kurzawa na trakcie to zbija�a si� w grube k��by, to zn�w dzieli�a. Pomi�dzy ni� a punktem oznaczaj�cym karczm� unosi�y si� i przepada�y ma�e chmurki py��w za lataj�cymi konno oficerami od sztabu do wojska. Nagle wielki s�up py��w, kt�re wieczorna rosa ju� by�a nieco przybi�a do ziemi, d�wign�� si� zn�w pot�nie, sk��bi�, napr�y�, wyd�u�y�, rozerwa� i lewym skrzyd�em wstecz ku borom powia�. - Otoczy� nas chc� - szepn�� Suzin wzruszonym g�osem. - Borami obej��... Zme�� jak�� kl�tw� w z�bach i skoczywszy z kopca bieg� ku kosynierom. A ju� zapad�a kr�tka noc czerwcowa. Ozwa�y si� b�ota rozg�o�nym rechotem �abim, buchn�y oczerety r�noj�zyczn� wrzaw� nawodnego ptactwa, kt�re ruszone obozowym gwarem, polatywa�o niespokojnie, krzykiem, �wistem, buczeniem oznajmiaj�c trwog�. Zapad�y wreszcie wrzaskliwe stadka po wy�arach, po oparzeliskach, acz i stamt�d szy�y powietrze przenikliwe g�osy b�k�w, nur�w, kruk�w. A b�r milcza�. Niemo sta� w g��boko�ciach swoich pod bezgwiezdnym niebem, pot�umion nocn� cisz�. Powietrze by�o jakie� g�ste, lepkie. Ciep�ym tchem bagien, to zn�w dreszczem rwane, jakby w nie dmucha�a febra. Zanios�y si� od czasu do czasu wielkodrzewy g�rnym, kr�tkim szmerem od wierzcho�ka do wierzcho�ka lec�cym, ale wnet szum si� urywa�, spada� i grz�zn�� w bezruchu. Na go�oborzu rozpalono ognie, i� wielkie, zjadliwe komary chmurami lecia�y na nas, ale nie gotowano posi�ku. Ludzie, zmordowani skwarem i po�piesznym ca�odziennym marszem, upadli w sen kamienny. Inni czy�cili bro�, inni, pogr��eni w sobie, milczeli rozci�gni�ci u ognia. G�sto rozstawiona pikieta obwo�ywa�a si� czujnie. Ci�ko by�o na duszy, ci�ko i piersiom dysze�. Ot, jakby te py�y nad go�ci�cem wzbite zasypa�y nam gard�a i piersi. Takiego przygn�bienia u �o�nierza nie widzia�em jeszcze przed �adn� batali�. A� buchn�� gniew z tej ciszy dr�twej, z tego d�awi�cego oczekiwania buchn�a ��dza odwetu i ta nienawi�� do nieprzyjaciela, kt�ra �o�nierza straszliwym w walce czyni. Zrywali si� ludzie od ognia z kl�tw�, z zaci�ni�tymi pi�ciami i w paroksyzmie w�ciek�o�ci w b�r biegli, nie mog�c pohamowa� gor�czki, kt�ra ich pali�a. Porucznik Jaczynowski na w�asne ryzyko chcia� formowa� wycieczk� nocn� na Staciszki. Ochotnik�w nie brak�o. Z najwi�kszym trudem ledwo�my go z Birszteinem od tej imprezy odwiedli. Suzina nie by�o przy nas na t� por�. Na drugim ko�cu boru, od strony b�ot, u ogniska z kosynierami siedzia�, kt�rych szczeg�lnie umi�owa� sobie. Nie m�wi� do nich inaczej, jak "dzieci". Imiona ich zna�, po litewsku do nich gada�, wiedzia�, kt�ry z jakiej wioski i z jakiej sadyby. - Hej - wo�a� - Wejmery! Sza�tupie! Pan�yszki! Widga�y! Kremszczany! Kulwiecie moje!... A �w nar�d �mia� si� do niego jasnymi oczyma jakoby do s�o�ca. Kochali go nad wszelkie powiedzenie. I teraz gwarno tam u nich by�o i rozg�o�nie przy stosie p�on�cych bierwion smolnych. Stary Jurkszta �piewa� jak�� pie�� odwieczn�, kt�ra topi�a w rzewno�ci te twarde osierdzia, a ciemny p�omie� bucha� w surowych, nieruchomych twarzach. Rumienia�o niebo na wschodzie, kiedy si� Suzin od ogniska podni�s�. - No, dzieci! - rzek� - na�piewali�my si� dziadom i pradziadom w cze��, pogrzali serca u tego �wi�tego ognia, przytulili si� do tej matki-ziemi, a teraz b�dziemy si� bili za ni�. Za jej wolno��. Za jej �ycie. Za jej mi�owanie. Amen. - A-men! - odgrzmia�y setne g�osy. Grzmot ich hukn�� po boru jak burza. - Obej�� nas b�otami chc�, obkroczy� - m�wi� Suzin. - Ale si� nie damy. Plun�li w gar�cie, z miejsca po kosiska ruszywszy. - Pomrzemy za ciebie... - rzek� dr��cym g�osem stary Jurkszta chyl�c si� do kolan Suzina. Ale on otwar� ramiona i u�ciska� dziada. A kiedy kosynierzy, zdj�wszy czapy uszate, na u�cisk ten z nabo�e�stwem patrzyli: - Surma! - krzykn�� - zaduwaj! - Za-du-waj! - gruchn�y echem przeci�g�e, rozno�nie g�osy podaj�c sobie rozkaz wodza coraz dalej, dalej, a� do pierwszej czaty. I nagle z g��bokich gdzie� b�otnych zapa�ci, z k�p, na kt�rych sity wyprostowane nieruchomo sta�y, ozwa�o si� przejmuj�ce nawo�ywanie prostej litewskiej surmy, wype�niaj�c b�r pobudk� starowieczn�, razem tward� i rzewliw�, razem �a�osn� i srog�. Zaraz te� Suzin zacz�� pod t� pobudk� szyk sprawia�. Stan�y kosyniery sekcjami, daj�c czo�o k�pom zaros�ym szuwarem, po kt�rych s�a� si� najsuchszy na wejrzenie przyst�p ku borowi, zas�onieni kosami tak, �e wschodz�ce s�o�ce zawrza�o tysi�cem �wietnych b�yskawic w nastawionych sztorcem brzeszczotach. - Wara! - krzykn�� im Suzin odzew. - Wa-ra! - odgrzmia�y mu g�osy, kt�re ju� w po��daniu b�jki chrapliwe si� stawa�y. A on, bystro ludziom po oczach pojrzawszy, jakby w ka�dej �renicy iskr� w�asnym wzrokiem chcia� skrzesa�, ku strzelcom skoczy�, kt�rzy te� wnet rozwin�li d�ug� lini� frontu, oskrzydlaj�c ni� dwie borowe pod k�tem zwieszaj�ce si� �ciany, w�a�nie jak gdyby orze� rozkrzy�owa� po sosnach swe pot�ne buje, piersi� i dziobem w po�rodku gro��c. A nam te� krew po sercach j�a gra�, zatrz�s�y si� szcz�ki, z�by zgrzyt�y, a w gar�ciach �ciskaj�cych sztucery da� si� s�ysze� suchy chrobot ko�ci. Suzin przechodzi� przed frontem od �ciany do �ciany, jasny, pogodny, nios�cy z sob� moc, pewno�� i bojowy zapa�. Elektryzowa� wprost powietrze, kt�rym my dyszeli. Podnosi�y si� piersi, oczy na jego widok gorza�y, uniesienie bi�o ogniem ze wszystkich junackich twarzy. A kiedy pog�os: "Id�!" gruchn�� po szeregach, napr�enie nerw�w i napi�cie mi�ni sta�o si� tak silne, �e a� bolesne prawie. Jeszcze chwila, a byliby�my nie patrz�c komendy run�li na nich przed siebie. Jako� szli. G�uche warczenie b�bna i przeszywaj�ce, wysokie tony piszcza�ki oznajmia�y ich w szerokiej ciszy poranku. Za chwil� ukaza�y si� forpoczty, za forpocztami czarna, ruchoma, ci�ko t�tni�ca masa wali�a na nas pot�n� lawin�. Nareszcie. Nareszcie mieli�my ich przed sob� na oko. Nic bardziej m�cz�cego dla partyzanta, nic mniej zgodnego z ogniem, kt�ry go trawi, jak dalekono�na bro� palna. Tu si� wszystko w tobie trz�sie, ka�da �y�ka dr�y osobnym gwa�tem, tu gniew skowyczy w tobie i do gard�a ca�y jak z�y brytan skacze, tu ci krew ba�wanami w serce wali i w m�zg konwi� chlusta. Zawy�by� jak wilk borowy, �eby jeno g�os za z�by pu�ci�, a tu st�j p�otem i czekaj, a� z tego p�otu ko�ki po jednemu wybija� zaczn�, milionkro� czart�w rogatych! Przepu��, Chryste Panie... To dobre dla armii, dla regularnego �o�nierza, kt�ry na �o�dzie stoi i z przymusu pod karabin idzie. Takiemu wszystko jedno, kiedy, za co i do kogo strzela. On nic nie okupuje dla siebie ani �yciem swoim, ani �mierci�. Zwyci�stwo nie jest tryumfem jego nadziei, pora�ka nie jest jej kl�sk�. Strzela, nabija, zn�w strzela, bez tych gryz�cych do �ywego bod�c�w, kt�re partyzantem walcz�cym o wolno�� szarpi�. Ca�a duchowa tre�� boju jest mu oboj�tna, obca. Walczy bez nienawi�ci, zwyci�a bez upojenia, ginie bez idei. Ten mo�e sta�. Mo�e sta� i czeka�. Ale nam, co�my si� z tym bojem we krwi narodzili, co nim i ku niemu dyszymy wiek ca�y, nam, kt�rzy mamy do okupienia �mierci� najwy�sze dobro �ywego narodu, nam bi� si� w p�dzie, w porywie, w p�omieniu odr�cznego starcia, w zapami�taniu gniewu, w zawierusze, w pianach krwi, w kurzawie, pier� w pier�, ko� w konia, oko w oko z wrogiem. - Gdyby tak szabla! - rzek� porucznik Jaczynowski, z kt�rym my stoj�c przy sobie gadali o tym w�a�nie. - Gdyby pistolety! Gdyby chocia� z pi�ciami, run��, kro� tysi�cy... By�a ranna dziesi�ta godzina, kiedy gruchn�y pierwsze karabinowe strza�y. Odpowiedzieli�my w�ciek�� salw� naszych wybornych sztucer�w. Zakot�owa�o si�, sk��bi�y szeregi nieprzyjacielskie. Czo�o kolumny zary�o si� w ziemi�. Po tej wst�pnej wymianie strza��w - chwila ciszy. Nieprzyjaciel orientowa� si� widocznie co do naszej si�y i pozycji. B�ben tylko warcza� zajadle, a piszcza�ki uderza�y w wysokie alarmowe tony. Po chwili nowy wybuch ku�, prochu, w�ciek�o�ci. Teraz dopiero bitwa rozp�ta�a si� w stugromow� burz�. K��by dym�w zasnu�y niebo brudn�, ci�k�, chmur�, skro� kt�rej szed� nieprzerwany wytrysk ognia z luf karabinowych. Przesta�em widzie�, s�ysze�, przesta�em czu� zgo�a. Trz�sienie ziemi, orkan, po�ar, nawa�nica, piorun �mierci bij�cy zewsz�d w ka�d� g�ow�. Sto razy mog�e� by� zabity i nie wiedzie� o tyra, dop�ki ci z mdlej�cej r�ki nie wylecia� sztucer. Oczy rozgorza�e, usta do krwi zaci�te, palce na cynglu drgaj�ce, wybuchy g�os�w dzikie, bezwolne, niepohamowane. A tamci padali w ciszy, nakryci g�uchym warczeniem b�bna, kt�ry be�kota� w powietrzu jak kipi�cy wrz�tek. Gdy padli, nowe szeregi dawa�y krok naprz�d i pada�y znowu. Niezbyt szeroka kolumna nie zmieni�a kszta�tu, cho� strza�y nasze nie tylko razi�y jej czo�o, ale j� ze stron obu oskrzydla�y �ataj�c� �mierci�. Genialnie by�a pomy�lana ta nasza linia �urawianego klucza pod borami. Zar�wno front, jak flanki nieprzyjaciela odkryte by�y naszym kulom daj�c nam przewag� strza��w trzech na jeden. Suzin nie strzela�. Nie nosi� broni ani munduru, jako apostolczyk. On sam by� wybuchem, pociskiem, p�dem i celno�ci� strza��w. Chodzi� pomi�dzy nami jak �ywy p�omie� bitwy, rozgorza�y, rw�cy, bohatersko pi�kny z tym wynios�ym, otwartym czo�em, jak to we zwyczaju. mia�, rzadko tylko, czasu niepogody, nakrywaj�c g�ow�. We wzroku jedynie pali� si� po�erczy ogie� oczekiwania, a niepok�j le�a� jak czarna plama na samym dnie b��kitnej �renicy. - Nic... Nic dotychczas... �adnej wiadomo�ci... - szepn�� mi przechodz�c mimo, a szept ten mia� wyrazisto�� �miertelnego krzyku. Jako� dochodzi�a druga z po�udnia, a um�wionych posi�k�w nie by�o. Od chwili do chwili gorej�ce oczy Suzina, wyt�one w stron� jezior, przebija�y daleko��, jaka je od nas dzieli�a. Ani Lander przecie�, ani Kija�ski znaku �ycia nie dawali stamt�d. Upa� tymczasem wzm�g� si� nies�ychanie. Poda�y si� wysuszone usta, gorza�y zesztywnia�e j�zyki, pot zalewa� oczy. Donosi�y wprawdzie kosyniery wod� z bajork�w, ale ta by�a zielona i g�sta. Wrza�a tedy ziemia bitw�, a niebo po�arem; kto za� pad�, stygn�� mi�dzy tym dwojgiem na wieki. Ja i Suzin zamieniali�my si� teraz przy lunecie w jakiej� nat�onej nadziei, kt�ra by�a prawie �e rozpacz�. �eby chmurka py�ku od jezior, �eby pose�, �eby ptak lec�cy... Nic... Nic... Jedno widoczne by�o to, �e nieprzyjaciel zawsze jeszcze nas trzyma za g��wn� si�� Wawra i �e si� tak co do liczby naszej, jak i co do istotnej pozycji nie orientuje zgo�a. Inaczej by�by niezawodnie wyk�u� nas bagnetami. A i front by�by rozwin�� inaczej. My tymczasem mieli�my ci�g�e przed sob� do�� w�sk� kolumn�, w kt�rej pierwszym szeregu �ywi luzowali poleg�ych, aby polec sami. Bra�, zdaje si�, nieprzyjaciel wierzcho�ek naszego k�ta za g��wny korpus �o�nierza, a boki jego za flanki odpowiednio silne. Widz�c za�, jak trup g�sty pada, uwa�a� si� za oskrzydlonego i nie �pieszy� zbytnio ku nam, w obawie, �e otoczony i odci�ty od traktu by� mo�e. - Daj �e wam B�g Najwy�szy za wasz� �lepot�! - powtarza� porucznik Jaczynowski przymru�aj�c oko. - A ja mam i od siebie te� co�... na dok�adk�. Tu celowa� w akselbanty, w gwiazdy, w co najgrubsze ryby. Ale i oni t�go nas trzepali. Ilu tam pad�o naszych, nie policz�. Przy mnie i co z najbli�szych pad� Dowb�r starszy z synem Hieronimem, pad� Korniat, Bukaniec, pad�o dw�ch Margiewicz�w, Zygmunt Dziewa�towski, pad� Tadeusz �ukinia, Grzygu�, Puhatowicz. Przerzedzi�y nas diablo gwardiacy. Nagle krzyk, tumult od bagien. Zmiesza�o si� powietrze skro� huku wystrza��w. To kosyniery t�uk�y wycieczk�, kt�ra nas podchodzi�a b�otami. Skoczyli�my w kilku. Widok by� piekielny. Ci�ki �o�nierz wali� na k�pki, kt�re mu odmawia�y oparcia, a z k�p w bagno bez ratunku chlupa�. Ju� po kolana, ju� po pas, ju� po ramiona... po szyj�... Litwiny za�, na suchym trzonie borowym stoj�ce, d�ga�y ich ostrym sztykiem, druzgota�y drzewcem, tak okrutny rozmach daj�c ramionom i gar�ciom, �e po�y bia�ych p��tnianek furcza�y jak �migi w tym �miertelnym m�y�cu. Wrzask, ryk, kl�twy, zapami�ta�e wybuchy g�os�w, w�ciek�e miotanie si� zapadaj�cych w bajory, rz�enie na wp� zduszonych, wysadzone na wierzch oczy tych, kt�rzy ju� po brod� zagrz�li, strza�y niemocne, ostatkiem si�y dawane, trzaskanie czerep�w rozbijanych na p�ask brzeszczotami, dzika wrzawa unosz�cego si� chmurami ptactwa, przeci�g�e j�czenie surmy - tworzy�y pot�pie�cz� scen�, od kt�rej s�uch ko�owacia�, a �renice stawa�y si� zimne i twarde jak dwie bry�y lodu. A� kiedy cia�a zasieczonych, zad�ganych, zat�uczonych i poduszonych w b�ocie uczyni�y sob� pomost przez bagnisko, wst�pi�y na nie pewn� nog� ch�opy, a otar�szy r�kawem pot wrz�cy z oblicza, jak to czasu kosowicy bywa, ha k�siskach si� spar�y i ci�ko dysz�c wypoczywa�y po swej krwawej pracy. A co i raz to g�os jakowy� zachryp�: - Nie damy! I zn�w gdzie� dalej w kupie: - Nie damy! - Na �mier� nie damy! Zawzi�tku, jaki w tych g�osach dyszy, nie wypowie s�owo. I w rozche�stanych koszulach, w potarganych hajdawerach, porwanych r�kawach straszliwi kosce wyci�gaj� szyj�, rozdymaj� .nozdrza, w�sz�, ogl�daj�, kogo by jeszcze t�uc. Ale cicho�� �mierci by�a ju� naok�. Raportowa�em rzecz t� Suzinowi w ogniu i rozmachu bitwy. Znalaz�em go chmurnym i zagas�ym. S�ucha�, nie s�ucha�, a kiedym sko�czy�, rzek� porywczo: - A Kija�skiego na stanowisku nie ma. Nie przyjdzie. - Kto m�wi�? - Stary z le�nicz�wki powr�ci�. - Nie mo�e by�! - Owszem, mo�e. Nieprzyjaciele byli tam dzi� w nocy. A cho� do bitwy nie przysz�o... Przerwa� i �cisn�wszy d�o�mi skronie pocz�� chodzi� mi�dzy dwiema sosnami jak zwierz w klatce. - Wawer!... Wawer!... - powtarza�. - Takich ludzi! Jeszcze to m�wi�, kiedy nas dopad� Birsztein z rozstrojon� i rozchmurzon� twarz�. - Landera nie ma! - zawo�a�. - �ywej duszy tam nie ma! Noc� rano ruszyli zas�yszawszy, �e gwardia ci�gnie. Pod m�odym Bu�hakiem ko� pad�. On sam ranny. Na Dobkiszkach strzelali za nim. Wyrzuci� to z siebie jednym tchem i sta�, dygoc�c, w nie�adzie po�piechu. A mnie jakby kto pa�k� w �eb zdzieli�. Nie o Bu�haka mi sz�o i nie o Landera nawet, ale sz�o mi o Suzina. Z rozpaczy. Teraz z rozpaczy ten cz�owiek... Takem my�la�. Ale Suzin wyprostowa� si� nagle, jakby nam w oczach ur�s�, odrzuci� w�osy z czo�a pi�knym ruchem i rzek� spokojnym, silnym, m�skim g�osem: - A wi�c dobrze. Padniemy sami. Nikt nam nie b�dzie pomaga� umiera�. Tak jest. Padniemy. Dobrze zrobi� Lander, �e si� ratowa�. I dobrze zrobi� Kija�ski, �e si� ratowa�. Przydadz� si� ojczy�nie. Nam - tu los... Pomilcza� chwil�, a potem rzek� rze�kim g�osem: - Do roboty, moi panowie! Kulki lataj�, nie czas gada�. I pewnym krokiem poszed� do lunety, ani dbaj�c, �e istotnie kule mu �wista�y nad g�ow�. Ju� od lunety zwr�ci� si� ku strzelcom: - Po szlifach, panowie! Po szlifach! W starszyzn� celowa�, po galonach! G�rnie! Jakoby wi�c oliwy do ogniska dola�, tak zawrza�o na linii, tak wysoko buchn�� p�omie� bitwy. Salwa za salw� piorunami bi�a. Strzelcy mimowolnym porywem wyst�pili naprz�d. Nawa�no�� �mierci rzuca�a grom po gromie. Dym sk��bi� si� tak g�sty, �e a� czarny prawie. Powietrze tchn�o siark�. Ju� pierwszy impet bitwy uni�s� by� z sob� ow� pian� krwi, owo m�cz�ce napr�enie nerw�w. Strzelano teraz z morderczym spokojem. Bro�, kt�rej wyborne przymioty zyskiwa�y na tym spokoju niezmiernie, bi�a w cel z jak�� straszliw� niezawodno�ci�. Zdawa�o si�, �e w huku ka�dej salwy �mier� wymawia s�owa twarde, ostateczne i �ywot gasz�ce. Zdawa�o si�, �e to ona sama posuwa si� niepochybnie w szeregach naszych ku nieprzyjacielowi. Jako� po ka�dym wybuchu strza��w ludzie dawali krok naprz�d, bez komendy, bez wiedzy nawet mo�e, parli pot�n�, gwa�townie rozwijaj�c� si� dynamik� bitwy. Poczu� nieprzyjaciel wzmo�one t�tno; poczu� jej gor�co�� i jej ch��d �miertelny. Musia� te� spostrzec ruch strzelc�w, prawie �e zaczepny, i wyt�umaczy� to prawdopodobnie nadej�ciem posi�k�w, kt�re, po odparciu przez kosynier�w ataku na bagnety, wolny przyst�p ku borom znale�� sobie mog�y. Jako� kolumna nieprzyjacielska zacz�a si� miesza�. Wida� by�o, jak si� od niej odrywaj� roty odkomenderowane dla os�ony bok�w, straszliwie przez nas pra�onych. Wida� by�o, jak �wietne plamy oficerskich mundur�w przenosz� si� gor�czkowo z miejsca na miejsce. Oko�o godziny pi�tej nat�enie bitwy dosz�o do ostatnich granic. Twarze strzelc�w uczyni�y si� l�ni�ce, szare, zby�y wprost ludzkiego wyrazu; w g��boko zapad�ych oczach gorza� zimny ogie� pal�cemu si� pr�chnu podobny. Chrapliwy �wist dobywa� si� z wysch�ych gardzieli pod og�uszaj�cym hukiem i warkotem powietrza, kt�re si� trz�s�o i grzechota�o w sobie jak gradowa chmura. Ta jedna godzina w�ciek�ej tyralierki uczyni�a w szeregach nieprzyjacielskich wy�om wi�kszy ni� wszystkie poprzednie. By�a prawie �e wygrana. Pozycja nasza, mimo poniesionych strat, przedstawia�a si� dobrze. Z trzech sekcyj kosynier�w dwie sta�y za lini� strzelc�w w odwodzie, trzecia broni�a bagien, gdy� powt�rnej pr�by obej�cia nas b�otami zawsze jeszcze mo�na si� by�o obawia�.A potem - b�r! Z borem, cho� strzelcy w gor�co�ci boju wyst�pili do�� znacznie w pole, byli�my �ci�le przez kosynier�w z��czeni. Kosami w b�r wparci. Sosny, buki, d�by sta�y z�a nami jak pot�ne wojsko. Ka�dy pie� by� �o�nierzem, ka�dy konar broni�. Dochodzi�a sz�sta, kiedy strza�y nieprzyjacielskie zes�ab�y. Osiem godzin morderczej walki wyczerpa�y i tego �elaznego �o�nierza. Jeszcze ogie� karabinowy t�go nas pra�y�, ale nie by� g��boki, nie si�ga� wn�trza kolumny. Za czym dymy zacz�y si� przeciera�, powietrze och�od�o nieco, straszny huk w jego czelu�ciach rozchodzi� si� coraz szerszymi, bardziej zacichaj�cymi kr�gami. Starszyzna galopowa�a teraz ku Staciszkom; m�odzi oficerowie oganiali konno kolumn�. - Do widzenia, panowie! - krzykn�� porucznik. Jaczynowski i celnym swoim przymru�onym okiem pos�a� kulin� jakiemu� oficerzynie na wieczn� walet�, ale kosyniery, rozgorza�e walk� u bagien, nie mog�y dotrwa� w spokoju. Coraz ostrzej szcz�ka�y za nami kosy, coraz zajadlej odzywa�y si� gro�ne pomruki i pokrzykiwania. Szalony p�d bitwy porywa� ich, ponosi�. W zupe�nym zapami�taniu parli na lin� frontow� krzycz�c w�ciekli: - Hu!... Hu!... Kup�!... Bij!... - �e b�r grzmia� od �ciany do �ciany. By�a to jaka� straszna ob�awa �mierci, zagarniaj�ca sob� ca�e pole walki, jaki� piekielny kocie�, kt�ry si� zw�a� i zacie�nia� potworn� nagank�. Ju� mi�dzy ramionami strzelc�w wyb�ys�y nastawione drzewce, gotowe siec, k�u�. mia�d�y� �by w odr�cznym i pojedynkowym boju. Ju� strzelcy, parci t� wal�c� na nich �cian�, z trudno�ci� utrzymuj� si� w pozycji. - Kup� na nich!... kup�!... - grzmi na ca�ej linii. Potworzy�y si� wrz�ce k��by ludzi i broni, kt�re p�ka�y kartaczowym ogniem w�r�d straszliwych, o�lepiaj�cych m�y�c�w rozmachanych nad g�owami brzeszczot�w. Gdyby nie Suzin, by�oby to run�o przed siebie w�asnym rozmachem. Suzin podskoczy� ku nim z powstrzymuj�cym ruchem podniesionej r�ki. Widz� go dotychczas... Koszula na nim niebieska, szeroki pas lakierowany, g�owa odkryta, czo�o promieniej�ce w z�ocistych blaskach zachodu. Bezbronny bieg�, od lewej ku prawej �cianie boku, gdy wtem hukn�a ca�a salwa strza��w. Pad� spiorunowany. Rzucili�my si� na niego. - Nic... Nic... - rzek� z wysi�kiem i zaci�� usta bole�nie. A po chwili: - Musia�o si� sta�... Kto� rozerwa� na nim koszul�, pas. Dwie kule wzi�� w piersi, a w prawy obojczyk trzeci�. Chcieli�my go ruszy� z ziemi - nie da�. Tymczasem na wie�� o nieszcz�ciu rozpad�y si� one wrz�ce k��by, a kosyniery, nagle ostyg�e, otoczy�y nas dooko�a, �ciskane w r�ku kosiska, a trz�s�cymi usty szepcz�c zakl�cia, modlitwy... Powi�d� po nich Suzin gasn�cym wejrzeniem. - ...Dzieci moje... - zacz�� i urwa� dech trac�c. I my dech tracili patrz�c z rozpacz� w to drogie oblicze...Nagle b�ysk �ycia w nim za�wieci�. Suzin podni�s� si� na �okciu. - Zwin�� front! - zacz�� silnym g�osem. - Posi�ki nie przyjd�. B�otami si� do Wawra przebiera�. Oddam chor�giew... oddzia�u... panie chor��y... Czarn�...Umilk�. G�owa opad�a mu na rami�. Stali�my pochyleni, t�umi�c �kanie. Wielu p�aka�o g�o�no. Jedne tylko kosyniery trzyma�y si� twardo, twarze maj�c nieruchome, skamienia�e jakby. Raz jeszcze otworzy� Suzin oczy, spojrza� po nas. Spojrzenia tego nigdy nie zapomn�.Za czym wypr�y� si�, a wzni�s�szy wysoko dla nabrania powietrza pier� nag�: - Litwa niech �yje! - zawo�a� g�osem wielkim i opad�. Rzucili�my si� na niego... Zgas�. Skona�. Chcieli strzelcy unie�� drogie zw�oki, kiedy ruszy�y si� ci�kim krokiem kosyniery. - Nasz jest! - rzek� stary Jurkszta. Nikt nie �mia� mu zaprzeczy�. Wi�c odwr�ciwszy si� ku swoim krzykn��: - Za-du-waj!... I zaraz skrzy�owali drzewce kos, narzucili na nie choiny, a d�wign�wszy g�ow� z�o�yli cia�o na ciemnej zieleni. S�o�ce stacza�o si� z horyzontu w ogromnych blaskach, kiedy zadu�a w g��bi boru surma sroga i �a�osna, a pod jej przeci�g�ym j�kiem podj�y kosyniery nosze i milcz�c w b�r posz�y.