6960
Szczegóły |
Tytuł |
6960 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6960 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6960 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6960 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TOM CLANCY
Z�BY TYGRYSA
(THE TEETH OF THE TIGER)
Prze�o�y�: Pawe� Martin
Wydanie oryginalne: 2003
Wydanie polskie: 2004
Chrisowi i Charliemu - witajcie na pok�adzie
...i oczywi�cie lady Alex, kt�rej �wiat�o jak zawsze p�onie jasno
Noc� ludzie �pi� spokojnie w swoich ��kach tylko dlatego, �e na stra�y
stoj� m�czy�ni o surowych obliczach, gotowi stosowa� przemoc w ich
imieniu.
George Orwell
To wojna nieznanych wojownik�w; niech�e jednak wszyscy zmagaj� si�,
nie trac�c ducha ni poczucia obowi�zku...
Winston Churchill
Czy pa�stwo mo�e rz�dzi�
Tak w niebie, jak i na ziemi?
Czy zabi� ludzko�� b�dzie m�drzej
Mi�dzy nienarodzonymi?...
Trwaj� spory najzajadlsze
Mi�dzy scholastykami,
Lecz �wi�te pa�stwa zawsze
�wi�tymi si� ko�cz� wojnami.
Czy ludem rz�dzi w�adcy piecza,
Czy g�o�ne gard�owanie?
Czy szybciej b�dzie zgin�� od miecza,
Czy taniej przez g�osowanie...?
Te sprawy s� ju� u�ud�
(I szcz�cia nam ju� nie odbior�),
Bo �wi�ta swoboda ludu
Sko�czy�a si� niewol�.
Ktokolwiek dla jakiejkolwiek sprawy
Nadawa� pragn��by lub bra�
W�adz� ponad lub poza prawem,
Nie zas�uguje, by trwa�!
Czy masz na stra�y �wi�tego
Pa�stwa, kr�la czy ludu sta�?
Nie musisz znosi� tego.
Do r�ki we� bro� i zg�ad�!
Teraz wszyscy razem:
By� kiedy� lud - zrodzi� si� z przera�enia.
By� kiedy� lud - piek�o, jakiego nie zna ziemia.
Sko�czy� w piachu. O, przeciwni naturze!
By� kiedy� lud - niech si� to nigdy nie powt�rzy!
Rudyard Kipling, Pie�� Macdonougha
Prolog
NA DRUGIM BRZEGU
David Greengold urodzi� si� w tej najbardziej ameryka�skiej ze spo�eczno�ci - na Brooklynie. Podczas jego bar micwy wydarzy�o si� jednak co�, co zmieni�o jego �ycie. Oznajmiwszy: "Od dzi� jestem m�czyzn�", poszed� na przyj�cie i pozna� na nim rodzin� z Izraela. Przyby�y stamt�d wuj Moses by� �wietnie prosperuj�cym handlarzem diamentami. Sam ojciec Davida mia� siedem sklep�w jubilerskich - najbardziej reprezentacyjny znajdowa� si� na Czterdziestej ulicy na Manhattanie.
Kiedy ojciec z wujem gadali o interesach nad kieliszkami kalifornijskiego wina, David przysiad� si� do starszego o dziesi�� lat Daniela, kt�ry dopiero co zacz�� pracowa� dla Mosadu, g��wnej izraelskiej agencji wywiadowczej. Jak ka�dy ��todzi�b Daniel zacz�� raczy� swego kuzyna opowie�ciami. Odby� obowi�zkow� s�u�b� wojskow� w izraelskiej jednostce spadochroniarzy; wykona� jedena�cie skok�w i posmakowa� walki podczas wojny sze�ciodniowej w 1967 roku. Dla niego by�a to przyjemna wojna. W jego kompanii oby�o si� bez powa�nych strat, a po stronie wroga by�o akurat tylu zabitych, �e wygl�da�o to niemal jak sport - polowanie na zwierzyn� niezbyt niebezpieczn�, kt�re zako�czy�o si� mniej wi�cej tak, jak to sobie wyobra�a� przed wojn�.
Opowie�ci Daniela by�y mi�� odmian� po ponurych relacjach telewizyjnych z Wietnamu, od kt�rych rozpoczyna�y si� ka�de wieczorne wiadomo�ci. Z entuzjazmem podbudowanym �wie�o potwierdzon� to�samo�ci� religijn� David postanowi� emigrowa� do �ydowskiej ojczyzny, jak tylko sko�czy gimnazjum. Jego ojciec podczas drugiej wojny �wiatowej s�u�y� w 2. Dywizji Pancernej i nie by� zachwycony t� przygod�. Jeszcze mniej podoba�a mu si� perspektywa wys�ania syna do azjatyckiej d�ungli, na wojn�, do kt�rej nie pali� si� ani on, ani �aden z jego znajomych. I tak po uko�czeniu szko�y �redniej m�ody David, nie bacz�c na nic, polecia� samolotem El Al do Izraela. Podszlifowa� hebrajski, ods�u�y� wojsko, a potem, jak jego kuzyn, zosta� zwerbowany przez Mosad.
Radzi� sobie nie�le - na tyle dobrze, �e zosta� szefem plac�wki w Rzymie. By� to wa�ny przydzia�. Jego kuzyn Daniel tymczasem odszed� z Mosadu i zaj�� si� prowadzeniem rodzinnego interesu, co op�aca�o si� znacznie bardziej ni� praca na pa�stwowej pensji. Kierowanie rezydentur� Mosadu w Rzymie by�o czasoch�onne. Davidowi podlega�o trzech pe�noetatowych oficer�w wywiadu, do kt�rych nale�a�o zbieranie informacji. Cz�� z nich uzyskiwali od agenta Hassana. By� Palesty�czykiem i mia� niez�e powi�zania z PFLP - Ludowym Frontem Wyzwolenia Palestyny - a wyniesion� stamt�d wiedz� dzieli� si� ze swoimi wrogami za pieni�dze - wystarczaj�ce, by sta� go by�o na komfortowe mieszkanie kilometr od budynku w�oskiego parlamentu. David mia� dzi� odebra� od niego przesy�k�.
Miejsce by�o ju� wcze�niej u�ywane - m�ska toaleta w Ristorante Giovanni, niedaleko Hiszpa�skich Schod�w. David nie �piesz�c si� z przyjemno�ci� zjad� lunch - podawali tu pyszn� ciel�cin� po francusku. Kiedy dopi� bia�e wino, wsta� i poszed� po przesy�k�. "Martwa" skrzynka kontaktowa znajdowa�a si� pod ostatnim pisuarem po lewej - niez�e miejsce, bo tego uryna�u nigdy nie sprawdzano ani nie czyszczono. Przymocowano tam stalow� p�ytk�. Nawet gdyby kto� j� zauwa�y�, wygl�da�a ca�kiem niewinnie - wyt�oczono na niej nazw� producenta oraz numer bez znaczenia. David podszed� do schowka i postanowi� skorzysta� ze sposobno�ci, robi�c to, co wi�kszo�� m�czyzn robi, staj�c przed pisuarem. I wtedy us�ysza�, jak otwieraj� si� drzwi. Ktokolwiek to by�, nie interesowa� si� nim, ale lepiej by�o si� upewni�. David upu�ci� paczk� papieros�w, a kiedy si� schyli�, by podnie�� j� praw� r�k�, lew� zgarn�� ze skrytki pakiet z magnesem. By� fachowcem jak zawodowy magik, kt�ry odwraca uwag� gestem jednej r�ki, a drug� wykonuje sztuczk�. Tyle �e tym razem sztuczka si� nie uda�a. Ledwo zabra� pakiet, kiedy z ty�u kto� na niego wpad�.
- Przepraszam, staruszku... to jest, chcia�em powiedzie�, signore - poprawi� si� kto� m�wi�cy po angielsku, chyba z oksfordzkim akcentem. Ot, zachowanie cywilizowanego cz�owieka, kt�ry chce roz�adowa� sytuacj�.
Greengold nawet nie odpowiedzia�, tylko podszed� do umywalki, �eby umy� r�ce, odkr�ci� wod�... i spojrza� w lustro.
Zazwyczaj m�zg reaguje szybciej ni� r�ce. David zobaczy� niebieskie oczy m�czyzny, kt�ry na niego wpad�. By�y ca�kiem zwyk�e, ale ich spojrzenie - nie. Zanim m�zg nakaza� cia�u zareagowa�, lewa r�ka m�czyzny znalaz�a si� na czole Davida. Jednocze�nie
co� zimnego i ostrego wbi�o si� w jego kark, tu� pod czaszk�. Napastnik szarpn�� jego g�ow� do ty�u - n� wszed� g�adko w rdze� kr�gowy i go przeci��.
�mier� nie nast�pi�a od razu. Cia�o zwiotcza�o, kiedy do mi�ni przesta�y p�yn�� impulsy elektrochemiczne, i David straci� czucie. Tylko kark jeszcze go piek�, ale nie by� to ostry b�l, jak to w szoku. David usi�owa� oddycha�. Nie rozumia�, �e nigdy ju� tego nie zrobi. Napastnik zani�s� go do kabiny. David m�g� ju� tylko patrze� i my�le�. Ujrza� obc� twarz i ta twarz odwzajemni�a spojrzenie. M�czyzna patrzy� na niego jak na rzecz, przedmiot niegodzien nawet nienawi�ci. David bezsilnie przygl�da� si�, jak napastnik sadza go na toalecie i si�ga do kieszeni p�aszcza, najwyra�niej by ukra�� portfel. Wi�c to po prostu napad? Na wysokiego rang� oficera Mosadu? Niemo�liwe. M�czyzna chwyci� Davida za w�osy, �eby unie�� opadaj�c� g�ow�.
- Salem alejkum - powiedzia�. Pok�j z tob�.
Wi�c to Arab? Ale nie ma w nim nic arabskiego!
Morderca zauwa�y� zaskoczenie na twarzy Davida.
- Naprawd� ufa�e� Hassanowi, �ydzie? - spyta�. W jego g�osie nie by�o satysfakcji. Beznami�tny ton wyra�a� pogard�.
W ostatnich chwilach �ycia, zanim jego m�zg umar� z braku tlenu, David Greengold zda� sobie spraw�, �e pad� ofiar� starej jak �wiat szpiegowskiej pu�apki - "fa�szywej flagi". Hassan przekazywa� mu informacje tylko po to, by go zidentyfikowa� - by go wystawi�. Taka g�upia �mier�. Zd��y� jeszcze tylko pomy�le�: Adonai echad.
Zab�jca upewni� si�, �e ma czyste r�ce i ubranie. Cios no�a taki jak ten nie powoduje du�ego krwotoku. Schowa� do kieszeni portfel i pakiet z "martwej" skrzynki, poprawi� marynark� i wyszed� z toalety. Przystan�� przy swoim stoliku i zostawi� dwadzie�cia trzy euro za sw�j posi�ek, daj�c tylko kilka cent�w napiwku. Przecie� szybko tu nie wr�ci. Wyszed� od Giovanniego i nie �piesz�c si�, przeci�� plac. Zauwa�y� sklep Brioni i uzna�, �e przyda�by mu si� nowy garnitur.
W Pentagonie nie ma kwatery g��wnej korpusu ameryka�skich marines. W tym najwi�kszym na �wiecie biurowcu znalaz�o si� miejsce dla wojsk l�dowych, marynarki i si� powietrznych, ale nie wiedzie� czemu pomini�to marines, kt�rzy musieli zadowoli� si� w�asnym kompleksem budynk�w, Navy Annex - odleg�ym o nieca�e p� kilometra, jad�c Lee Highway - w Arlington w stanie Wirginia. Niewielkie to po�wi�cenie. Marines zawsze byli przybranym dzieckiem ameryka�skiej armii. Formalnie podlegali marynarce - pierwotnie mieli stanowi� jej prywatn� armi�. Chodzi�o o to, by nie okr�towa� �o�nierzy piechoty, bo wojska l�dowe i marynarka nigdy nie darzy�y si� sympati�.
Z czasem marines zacz�li sami o sobie stanowi�. Przez ponad wiek byli jedynymi ameryka�skimi si�ami l�dowymi wysy�anymi za granic�. Poniewa� nie musieli martwi� si� o zaopatrzenie w ci�ki sprz�t czy nawet o zaplecze medyczne - od tego mieli kalmary - wszyscy marines byli strzelcami. Ka�dy, kto nie �ywi� ciep�ych uczu� dla Stan�w Zjednoczonych, musia� wi�c patrzy� na nich z l�kiem i respektem. Dlatego te�, cho� szanowani, nie byli ulubie�cami ameryka�skich �o�nierzy. Bardziej stateczne formacje mia�y im za z�e, �e za bardzo si� popisuj�, pusz� i dbaj� o sw�j wizerunek.
Korpus marines by� miniatur� armii. Mia� nawet w�asne si�y powietrzne - niewielkie, ale o ostrych k�ach. Teraz do tej armii nale�a� te� szef wywiadu, cho� niekt�rzy pracownicy uwa�ali termin "wywiad marines" za sprzeczny sam w sobie. Powsta�a kwatera g��wna wywiadu marines, co �wiadczy�o o tym, �e zielone berety usi�uj� nad��a� za pozosta�ymi formacjami. Jej szefem, tak zwanym M-2 - cyfra 2 identyfikowa�a pracownika wywiadu - by� genera� dywizji Terry Broughton, niewysoki, dobrze zbudowany �o�nierz piechoty, kt�remu zwalono na barki t� robot�, by wni�s� nieco realizmu do szpiegowskiego rzemios�a i by wszyscy pami�tali, �e za stosem papierkowej roboty kryje si� cz�owiek z karabinem, kt�ry potrzebuje rzetelnych informacji, �eby prze�y�. Pod wzgl�dem wrodzonej inteligencji �o�nierze korpusu nikomu nie ust�powali. Nawet komputerowym magikom z lotnictwa, kt�rzy uwa�ali, �e ka�dy, kto potrafi pilotowa� samolot, po prostu musi by� bystrzejszy od innych. Za jedena�cie miesi�cy Broughton mia� przej�� dow�dztwo nad 2. Dywizj� Marines z baz� Camp Lejeune w Karolinie P�nocnej. Ta wyczekiwana wiadomo�� nadesz�a ledwie tydzie� temu i genera� wci�� jeszcze mia� wy�mienity nastr�j.
Dobrze to wr�y�o kapitanowi Brianowi Carusowi; nie przestraszy� si� audiencji u genera�a, ale uzna�, �e musi zachowa� ostro�no��. Mia� na sobie oliwkowy mundur klasy A, pas oficerski oraz wszystkie baretki, jakich si� dos�u�y�. Nie by�o ich znowu tak wiele, cho� niekt�re mog�y si� podoba�. Tak samo jak jego z�ote skrzyd�a spadochroniarza i kolekcja odznacze� strzelca wyborowego, kt�ra mog�a zrobi� wra�enie nawet na takim zawodowcu jak genera� Broughton.
M-2 zatrudni� podpu�kownika jako go�ca oraz czarnosk�r� starsz� sier�ant broni jako osobist� sekretark�. M�odemu kapitanowi zda�o si� to dziwaczne, ale ostatecznie korpusu nikt nigdy nie oskar�y� o nadmiar logiki. Dwie�cie trzydzie�ci lat tradycji nieskr�powanej post�pem, jak zwykli mawia�.
- Genera� prosi - oznajmi�a siedz�ca za biurkiem sier�ant, odk�adaj�c s�uchawk� telefonu.
- Dzi�kuj�, sier�ancie. - Caruso wsta� i podszed� do drzwi, kt�re otworzy�a mu podoficer.
Broughton by� dok�adnie taki, jak sobie Caruso wyobra�a�. Mia� metr siedemdziesi�t par� wzrostu i klatk� piersiow�, od kt�rej mog�y odbija� si� kule, w�osy tylko nieco d�u�sze ni� szczecina. Dla wi�kszo�ci marines w�osy d�ugo�ci dwunastu milimetr�w oznacza�y konieczno�� wizyty u fryzjera. Genera� podni�s� wzrok znad papier�w i zmierzy� go�cia zimnym spojrzeniem piwnych oczu.
Caruso nie zasalutowa�. Tak jak oficerowie marynarki marines nie salutuj�, chyba �e s� pod broni� lub nosz� czapk� od munduru. Badanie wzrokiem trwa�o oko�o trzech sekund, a kapitanowi wydawa�o si�, �e z tydzie�.
- Dzie� dobry, sir.
- Prosz� spocz��, kapitanie - genera� wskaza� sk�rzany fotel.
Caruso usiad�. Pozosta� jednak czujny i got�w natychmiast wsta�.
- Domy�la si� pan, dlaczego tu pana wezwano? - zagadn�� Broughton.
- Nie, sir, nie powiedziano mi tego.
- Jak si� panu podoba w zwiadzie?
- W porz�dku, sir. Mam chyba najlepszych podoficer�w w ca�ym korpusie, a praca jest interesuj�ca.
- Pisz� tu, �e wykona� pan dobr� robot� w Afganistanie. - Broughton uni�s� teczk� oklejon� na kraw�dziach czerwono-bia�� ta�m�, co znaczy�o, �e materia�y s� �ci�le tajne. Ale w ko�cu operacje specjalne cz�sto podpada�y pod t� kategori�. A Caruso by� cholernie pewien, �e zadania w Afganistanie nie pokazywano w NBC Nightly News.
- Faktycznie, by�o do�� ciekawie, sir.
- Dobr� robot�, pisz�, by�o wydostanie z tego wszystkich pana ludzi �ywych.
- Generale, jestem pewien, �e to g��wnie zas�uga tego �o�nierza SEAL, kt�ry by� z nami. Kapral Ward zosta� postrzelony. By�o z nim �le, ale podoficer Randall uratowa� mu �ycie. Przedstawi�em go do odznaczenia. Mam nadziej�, �e je dostanie.
- Dostanie - zapewni� go Broughton. - I pan te�.
- Sir, ja tylko wykonywa�em swoj� prac� - zaprotestowa� Caruso. - Moi ludzie odwalili ca��...
- A to w�a�nie charakteryzuje dobrego m�odego oficera - uci�� M-2. - Czyta�em wasze sprawozdanie z walk. Czyta�em te� relacj� strzelca Sullivana. Pisze, �e �wietnie sobie pan poradzi� jak na m�odego oficera w pierwszej akcji bojowej. - Sier�ant broni Joe Sullivan zd��y� ju� pow�cha� prochu w Libanie i Kuwejcie oraz w kilku innych miejscach, kt�re nigdy nie znalaz�y si� w wiadomo�ciach telewizyjnych. - Sullivan pracowa� kiedy� dla mnie - poinformowa�. - Dostanie awans.
Caruso skin�� g�ow�.
- Tak jest, sir. Na pewno chcia�by p�j�� w g�r�.
- Widzia�em pana raport na jego temat. - M-2 wyj�� kolejn� teczk�, tym razem nie �ci�le tajn�. - Nie sk�pi pan pochwa� swoim ludziom, kapitanie. Dlaczego?
Caruso zamruga� zdziwiony.
- Sir... dobrze si� spisali. Nie m�g�bym oczekiwa� wi�cej. Z moimi marines m�g�bym stawi� czo�o ka�demu. Nawet m�odziaki mog� si� kiedy� dos�u�y� sier�anta, a dw�ch z nich to urodzeni strzelcy wyborowi. Ci�ko pracuj� i s� na tyle bystrzy, �eby robi�, co trzeba, zanim si� odezw�. Przynajmniej jeden z nich to materia� na oficera. Sir, to moi ludzie i mam cholerne szcz�cie, �e tak jest.
- Dobrze ich pan wytrenowa� - doda� Broughton.
- To moja praca, sir.
- Ju� nie, kapitanie.
- Przepraszam, sir? Przede mn� kolejne czterna�cie miesi�cy z batalionem, a nowego zadania jeszcze mi nie wyznaczono. - Caruso z ochot� zosta�by w drugim oddziale zwiadu na zawsze. Kombinowa�, �e wkr�tce awansuje na majora, mo�e przejdzie do batalionu S-3 i wskoczy na stanowisko oficera operacyjnego batalionu zwiadowczego dywizji.
- A ten facet z Agencji, kt�ry poszed� z wami w g�ry... jak si� z nim pracowa�o?
- James Hardesty. Podobno by� w wojskowych si�ach specjalnych. Pod czterdziestk�, ale w niez�ej formie jak na starszego go�cia. M�wi dwoma miejscowymi j�zykami. Nie robi w portki, kiedy jest gor�co. C�... nie�le mnie os�ania�.
M-2 zn�w machn�� �ci�le tajn� teczk�.
- M�wi, �e uratowa� pan jego cztery litery w tej zasadzce.
- Niestety, sir, wpadli�my w zasadzk�, a to dla nikogo nie jest powodem do dumy. Pan Hardesty z kapralem Wardem przeprowadza� rozpoznanie, kiedy ja uruchamia�em radiostacj� satelitarn�. Tamci kolesie sprytnie si� zasadzili, ale sami si� zdemaskowali. Zbyt szybko otworzyli ogie� do pana Hardesty'ego, chybili pierwsz� salw�, a my obeszli�my ich i zaraz byli�my na wzg�rzu. Nie wystawili stra�y jak trzeba. Strzelec Sullivan poprowadzi� sw�j oddzia� na prawo i kiedy dotarli na pozycje, ja poprowadzi�em swoj� grup� �rodkiem. Zabra�o nam to w sumie dziesi�� do pi�tnastu minut. Potem strzelec Sullivan zdj�� nasz cel strza�em w g�ow� z dziesi�ciu metr�w. Chcieli�my wzi�� go �ywcem, ale sprawy potoczy�y si� tak, �e si� nie da�o. - Caruso wzruszy� ramionami. Prze�o�eni maj� mo�e wp�yw na nominacje oficerskie, ale nie na okoliczno�ci w danej chwili. Tamten cz�owiek ani my�la� dosta� si� do ameryka�skiej niewoli, a na kim� takim ci�ko po�o�y� �ap�. Ostateczny wynik: jeden z marines powa�nie postrzelony i szesnastu martwych Arab�w. Plus dwaj �ywi je�cy, z kt�rymi mog�y sobie uci�� pogaw�dk� typki z wywiadu. Wypad okaza� si� bardziej produktywny, ni� ktokolwiek m�g� oczekiwa�. Afga�czycy byli dzielni, lecz nie szaleni, a �ci�lej, wybierali m�cze�stwo tylko na w�asnych warunkach.
- Czego� si� pan nauczy�, kapitanie? - zagadn�� Broughton.
- Nie mo�na by� za bardzo wytrenowanym, sir, ani w zbyt dobrej kondycji. Prawdziwa walka to znacznie gorszy bajzel ni� �wiczenia. Tak jak m�wi�em, Afga�czycy s� dzielni, ale niewyszkoleni. Nigdy nie wiadomo, kt�rzy p�jd� na no�e, a kt�rzy si� poddadz�. W Quantico nauczyli nas, �eby ufa� swojemu instynktowi, ale instynkt to nie rozum i nie zawsze wiadomo, czy s�ucha si� w�a�ciwego g�osu. - Caruso zn�w wzruszy� ramionami, w ko�cu jednak powiedzia�: - Wed�ug mnie w moim i moich marines przypadku zda�o to egzamin, ale tak naprawd� to nie wiem dlaczego.
- Niech pan za du�o nie my�li, kapitanie. Kiedy wszystko si� pieprzy, nie ma czasu na my�lenie. My�le� trzeba wcze�niej. Rzecz w tym, jak szkoli pan swoich ludzi i przydziela im zadania. Trzeba przygotowa� umys� do dzia�ania, cho� cz�owiek nigdy do ko�ca nie wie co i jak. Tak czy inaczej, nie�le to wszystko wysz�o. Zrobi� pan wra�enie na tym ca�ym Hardestym, a to ca�kiem powa�ny klient. Oto jak do tego dosz�o - zako�czy� Broughton.
- Przepraszam, sir?
- Agencja chce z panem pom�wi� - oznajmi� M-2. - �owca talent�w podsun�� im pana nazwisko.
- Co mia�bym robi�, sir?
- Tego mi nie powiedzieli. Szukaj� ludzi do pracy w terenie. Nie s�dz�, �eby chodzi�o o szpiegostwo. Raczej o zaplecze paramilitarne. Wed�ug mnie o nowy biznes antyterrorystyczny. Nie powiem, �ebym by� zachwycony perspektyw� utraty obiecuj�cego m�odego marine. Jednak w tej sprawie nie mam nic do gadania. Mo�e pan odrzuci� ich ofert�, ale najpierw musi pan z nimi pogada�.
- Rozumiem. - Tak naprawd� guzik rozumia�.
- Mo�e kto� im przypomnia� o innym eks-marine, kt�remu nie�le posz�o tam na g�rze... - zastanawia� si� Broughton.
- Ma pan ma my�li wujka Jacka? Jezu... przepraszam, sir, ale stara�em si� tego unika�, od kiedy poszed�em do szko�y zasadniczej. Jestem tylko zwyk�ym marine stopnia O-3, sir. Nie prosz� o nic wi�cej.
- No i dobrze - skwitowa� Broughton. Mia� przed sob� niezwykle obiecuj�cego m�odego oficera, kt�ry przeczyta� Podr�cznik oficera korpusu marines od deski do deski i zapami�ta� wszystko, co istotne. Je�li mo�na mu by�o co� zarzuci�, to tylko zbytni� szczero��. Ale w ko�cu sam kiedy� taki by�. - No c�, ma pan si� zjawi� na g�rze za dwie godziny. U niejakiego Pete'a Alexandra. To kolejny eks-�o�nierz si� specjalnych. Pomaga� Agencji w przeprowadzeniu operacji w Afganistanie w latach osiemdziesi�tych. Pono� w porz�dku z niego go��, tylko nie chce od podstaw szkoli� m�odych talent�w. Niech pan uwa�a na portfel, kapitanie - rzuci� na koniec.
- Tak jest, sir - obieca� Caruso i stan�� na baczno��. M-2 po�egna� go�cia u�miechem.
- Semper fi, synu.
- Tak jest, sir. - Caruso wyszed� z biura, skin�� g�ow� pani sier�ant, nie odezwa� si� do podpu�kownika, kt�ry nawet nie raczy� podnie�� wzroku, i zszed� po schodach, zastanawiaj�c si�, w co, u diab�a, si� pakuje.
Setki kilometr�w dalej inny Caruso my�la� dok�adnie to samo.
FBI zapracowa�o sobie na opini� jednej z najlepszych ameryka�skich agencji egzekucji prawa, prowadz�c dochodzenia w sprawach mi�dzystanowych porwa�, od momentu wej�cia w �ycie prawa Lindbergha w latach trzydziestych. Sukcesy w zamykaniu tego rodzaju spraw niemal ca�kowicie po�o�y�y kres porwaniom dla pieni�dzy. Przynajmniej zaprzestali tego nieg�upi przest�pcy. Biuro zamkn�o ka�d� z tych spraw i zawodowi przest�pcy w ko�cu po�apali si�, �e to gra dla frajer�w. Tak by�o przez ca�e lata, do czasu gdy zacz�y si� porwania nie dla pieni�dzy.
Tych porywaczy by�o o wiele trudniej schwyta�.
Penelope Davidson zagin�a dzi� rano w drodze do szko�y. Rodzice zadzwonili na policj� nieca�� godzin� od znikni�cia. Wkr�tce miejscowe biuro szeryfa skontaktowa�o si� z FBI. Procedury zezwala�y na w��czenie do sprawy FBI, je�li podejrzewano, �e ofiara mog�a zosta� przewieziona za granic� stanu. Georgetown w Alabamie znajdowa�o si� o p� godziny jazdy od granicy z Missisipi, wi�c biuro FBI w Birmingham dopad�o sprawy jak kot myszy. W nomenklaturze FBI porwanie to "si�demka". Na to has�o niemal wszyscy agenci w biurze wsiedli w samochody i pognali na po�udniowy zach�d do ma�ego miasteczka farmersko-targowego. Ale w g��bi duszy ka�dy obawia� si�, �e to robota g�upiego. Sprawy porwa� mia�y sw�j zegar. Wi�kszo�� ofiar wykorzystywano seksualnie i zabijano w ci�gu czterech do sze�ciu godzin. Tylko cud m�g� pom�c odzyska� dziecko w tak kr�tkim czasie. A cuda nie zdarzaj� si� cz�sto.
Jednak wi�kszo�� agent�w sama mia�a �ony i dzieci, wi�c zachowywali si� tak, jakby szanse wci�� istnia�y. ASAC, dy�urny zast�pca agenta specjalnego, z biura jako pierwszy rozmawia� z miejscowym szeryfem Paulem Turnerem. Biuro w swej wy�szo�ci uwa�a�o go za �ledczego amatora. On my�la� o sobie podobnie. �o��dek mu si� wywraca� na my�l o zgwa�conej i zamordowanej dziewczynce w jego jurysdykcji. Pomoc federalnych przyj�� z entuzjazmem. Ka�demu mundurowemu wr�czono zdj�cie. Zweryfikowano mapy. Miejscowi gliniarze i agenci specjalni FBI przeszukali obszar mi�dzy domem Davidson�w i znajduj�c� si� pi�� przecznic dalej szko�� publiczn�, do kt�rej dziewczynka chodzi�a ka�dego ranka od dw�ch miesi�cy. Przepytali ka�dego, kto tam mieszka�. Tymczasem w Birmingham komputer wyszukiwa� ewentualnych przest�pc�w seksualnych mieszkaj�cych w promieniu stu sze��dziesi�ciu kilometr�w.
Wys�ano agent�w i policjant�w stanowych z Alabamy, by wszystkich przepyta�. Przeszukano ka�dy dom. Zazwyczaj za pozwoleniem w�a�ciciela, ale do�� cz�sto bez, bo miejscowi s�dziowie surowo traktowali sprawy porwa�.
Dla agenta specjalnego Dominica Carusa nie by�a to pierwsza powa�na sprawa. By�a to jednak jego pierwsza "si�demka". Chocia� by� bezdzietnym kawalerem, na my�l o zaginionym dziecku krew w jego �y�ach najpierw st�a�a, a potem zawrza�a. Na "oficjalnym" zdj�ciu ze szko�y dziewczynka mia�a b��kitne oczy, ciemniej�ce blond w�osy i �licznie si� u�miecha�a. W tej "si�demce" nie chodzi�o o pieni�dze. Zwyk�a robotnicza rodzina. Ojciec by� monterem w miejscowym przedsi�biorstwie elektrycznym, matka pracowa�a na p� etatu jako pomoc piel�gniarska w szpitalu. Oboje byli praktykuj�cymi metodystami. �adne na pierwszy rzut oka nie wygl�da�o na osob� zn�caj�c� si� nad dzieckiem - cho� to te� trzeba sprawdzi�. Starszy agent z biura terenowego w Birmingham doskonale opracowywa� profile przest�pc�w. Jego wst�pna diagnoza przera�a�a: nieznany podejrzany m�g� by� seryjnym porywaczem i morderc�. Kim�, dla kogo dzieci by�y atrakcyjne seksualnie i kto wiedzia�, �e po pope�nieniu tej zbrodni najbezpieczniej jest zabi� ofiar�.
Caruso by� przekonany, �e porywacz gdzie� tu jest.
Dominic Caruso, m�ody agent, ledwie rok po Quantico, s�u�y� ju� na drugiej plac�wce. Agenci FBI stanu wolnego mogli wybiera� sobie przydzia�y z r�wnym powodzeniem, co wr�bel zmagaj�cy si� z huraganem. Najpierw skierowano go do Newark w New Jersey. Pracowa� tam ca�e siedem miesi�cy, lecz Alabama bardziej mu odpowiada�a. Pogoda cz�sto by�a kiepska, ale by�o tu znacznie wi�cej przestrzeni ni� w tamtym brudnym, zat�oczonym mie�cie. Teraz przydzielono go do patrolowania obszaru na zach�d od Georgetown. Mia� szuka� i czeka� na jakie� konkretne informacje. Nie potrafi� jeszcze efektywnie przepytywa� �wiadk�w - takie umiej�tno�ci rozwija si� latami. Ale i tak uwa�a� si� za nieg�upiego, w ko�cu dyplom w college'u zrobi� z psychologii.
Szukaj samochodu z ma�� dziewczynk�, m�wi� sobie. Mo�e nie siedzi w foteliku? - zastanawia� si�. Z fotelika mog�aby wygl�da� z samochodu i gestem wezwa� pomoc... Zatem nie. Podejrzany chybaby j� zwi�za�, sku� lub skr�powa� ta�m� izolacyjn� - i najpewniej zakneblowa�. Ma�a dziewczynka, bezbronna i przera�ona. Na sam� my�l mocniej zacisn�� d�onie na kierownicy. Zachrypia�o radio.
- Baza w Birmingham do wszystkich jednostek "siedem". Mamy zg�oszenie, �e podejrzany mo�e jecha� pikapem, prawdopodobnie bia�ym fordem, lekko przybrudzonym. Tablice rejestracyjne z Alabamy. Je�li zauwa�ycie w�z odpowiadaj�cy temu opisowi, zg�o�cie to, a my �ci�gniemy lokaln� policj�, �eby go sprawdzili.
Co znaczy, nie w��czajcie "koguta" i nie zatrzymujcie go sami, chyba �e musicie, pomy�la� Caruso. Czas si� zastanowi�.
Gdybym by� tak� kreatur�, to dok�d bym pojecha�? Caruso zwolni�. Tam gdzie da si� �atwo dojecha�, pomy�la�. Niekoniecznie drog� g��wn�... mo�e by� porz�dna boczna, ze zjazdem w jakie� bardziej ustronne miejsce. �atwo wjecha�, �atwo wyjecha�... s�siedzi nie widz� i nie s�ysz�, co robisz...
Chwyci� za mikrofon.
- Caruso do bazy w Birmingham.
- Tak, Dominic? - zg�osi� si� agent dy�uruj�cy przy radiostacji. Komunikacja radiowa FBI by�a zaszyfrowana. M�g� j� pods�ucha� tylko kto� z dobrym deszyfratorem.
- Ta bia�a furgonetka. Na ile to potwierdzone?
- Starsza kobieta m�wi, �e kiedy wychodzi�a po gazet�, widzia�a dziewczynk� odpowiadaj�c� rysopisowi, kt�ra rozmawia�a z jakim� go�ciem obok bia�ej furgonetki. Potencjalny podejrzany to bia�y m�czyzna, wiek nieznany, brak szczeg�owych danych. Niewiele, Dom, ale to wszystko, co mamy - zameldowa� agent specjalny Sandy Ellis.
- Ile jest w okolicy os�b wykorzystuj�cych dzieci? - dr��y� Caruso.
- Wed�ug komputera, dziewi�tna�cie. Nasi ludzie rozmawiaj� ze wszystkimi. Jak na razie, bez rezultat�w. Tylko tyle mamy, stary.
- Zrozumia�em, Sandy. Bez odbioru.
Jeszcze wi�cej je�d�enia. Jeszcze wi�cej poszukiwa�. Zastanawia� si�, czy to cho� troch� podobne do tego, czego jego brat Brian do�wiadczy� w Afganistanie, samotnie poluj�c na wroga... Zacz�� wypatrywa� polnych dr�g... mo�e na kt�rej� zobaczy �wie�e �lady opon.
Zn�w popatrzy� na niewielkich rozmiar�w zdj�cie. S�odka ma�a dziewczynka. Dopiero uczy�a si� abecad�a. Dziecko, dla kt�rego �wiat by� zawsze bezpiecznym miejscem, a o wszystkim decydowali mama i tata. Dziecko, kt�re chodzi�o do szk�ki niedzielnej, robi�o zabawki z karton�w i uczy�o si� �piewa� piosenki...
Patrzy� to w lewo, to w prawo. Jakie� sto metr�w dalej polna droga skr�ca�a w las. Zwolni� i zobaczy�, �e wije si� �agodn� serpentyn�, a zza rzadko rosn�cych drzew wida�...
...tani dom o szkieletowej konstrukcji... a obok niego... r�g furgonetki?... Ale raczej be�owej ni� bia�ej...
C�... dziewczynk� widzia�a staruszka... jak daleko od niej sta�a furgonetka?... w s�o�cu czy w cieniu?... Tyle czynnik�w, tyle zmiennych... Cho� by�a �wietn� uczelni�, akademia FBI nie mog�a przygotowa� na wszystko... Do diab�a, nawet na cz�� wszystkiego... Trzeba ufa� instynktowi i do�wiadczeniu...
Ale Caruso mia� ledwie rok do�wiadczenia.
A jednak...
Zatrzyma� samoch�d.
- Caruso do bazy w Birmingham.
- Tak, Dominic - odpowiedzia� Sandy Ellis.
Caruso poda� swoj� lokalizacj�.
- Ruszam do sektora 10-7, �eby si� bli�ej przyjrze�.
- Zrozumia�em, Dom. Potrzebujesz wsparcia?
- Nie, Sandy. To pewnie nic takiego. Zapukam tylko i porozmawiam z lokatorem.
- OK, czekam.
Caruso nie mia� przeno�nego radia - mieli je miejscowi gliniarze, a nie federalni. I tak znalaz� si� poza zasi�giem, cho� m�g� pos�u�y� si� swoj� kom�rk�. Przy boku, w dobrze dopasowanej kaburze na prawym biodrze, nosi� smitha&wessona 1076. Wysiad� z samochodu i przymkn�� drzwi, nie zamykaj�c ich, by nie robi� ha�asu. Ludzie zawsze zwracali uwag� na odg�os zatrzaskiwanych drzwi samochodu.
Mia� na sobie ciemnooliwkowy garnitur. Dobrze si� sk�ada, pomy�la�, skr�caj�c w prawo. Najpierw przyjrzy si� furgonetce. Szed� normalnym krokiem, patrz�c w okna odrapanego domu. Mia� nadziej�, �e zobaczy w nich twarz, ale chyba lepiej, �e si� nie pojawi�a.
Ford mia� z sze�� lat. Drobne wgniecenia i zadrapania karoserii. Kierowca ustawi� samoch�d tak, by przesuwne drzwi by�y jak najbli�ej domu. Tak zrobi�by cie�la lub hydraulik. Albo kto�, kto ni�s�by stawiaj�ce op�r cia�o. Caruso trzyma� praw� r�k� w pogotowiu, marynark� mia� rozpi�t�. Ka�dy glina na �wiecie �wiczy� szybkie si�ganie po bro�, cz�sto przed lustrem. Lecz tylko g�upiec strzela w ruchu.
Nie �pieszy� si�. Okno po stronie kierowcy by�o opuszczone. W �rodku pusto, tylko go�a pod�oga z niemalowanego metalu, ko�o zapasowe, podno�nik... du�a rolka ta�my izolacyjnej...
Du�o jej. Ko�c�wka by�a podwini�ta, tak by mo�na by�o oderwa� ta�m� bez zahaczania paznokciami. Wielu ludzi tak robi. Tu� za fotelem pasa�era by� dywanik... przyklejony ta�m� do pod�ogi. Czy z opar� fotela nie zwisaj� czasem resztki ta�my? Co to mo�e znaczy�?
Czemu tam? - zastanawia� si�. Nagle zacz�a go mrowi� sk�ra na przedramionach - nowe odczucie. Nigdy sam nikogo nie aresztowa�. Nigdy jeszcze nie bra� udzia�u w dochodzeniu w sprawie zbrodni. No, przynajmniej nie w takim, kt�re mia�oby jakie� rozwi�zanie. W Newark na kr�tko przydzielono go do zbieg�ych wi�ni�w i dokona� w sumie trzech aresztowa� - ale zawsze z bardziej do�wiadczonym agentem, kt�ry prowadzi� spraw�. I on mia� teraz wi�cej do�wiadczenia, by� bardziej zaprawiony... Ale to wci�� za ma�o, napomnia� si�.
Odwr�ci� g�ow� ku domowi. Jego umys� pracowa� gor�czkowo. Co mam? Nie za wiele. Zwyk�a furgonetka. W �rodku �adnych bezpo�rednich dowod�w. Tylko pusta furgonetka, rolka ta�my izolacyjnej i dywanik na stalowej pod�odze.
A jednak...
Wyj�� z kieszeni kom�rk� i wybra� numer biura.
- FBI. W czym mog� pom�c? - odezwa� si� kobiecy g�os.
- Caruso do Ellisa. - Tak by�o szybciej.
- Co tam masz, Dom?
- Bia�ego forda econoline, tablice z Alabamy. Edward, Robert, sze��, pi��, zero, jeden. Zaparkowany w mojej lokalizacji. Sandy...
- Tak, Dominic?
- Zapukam do drzwi tego go�cia.
- Chcesz wsparcia?
Caruso zastanowi� si� przez sekund�.
- Tak. Odbi�r.
- Konny patrol jest o dziesi�� minut drogi. Zosta� na stanowisku - poradzi� Ellis.
- Zrozumia�em. Czekam.
Ale na szali wa�y�o si� �ycie dziewczynki...
Podkrad� si� do domu. Stara� si�, by nikt go nie zauwa�y�. I wtedy czas stan�� w miejscu.
Kiedy us�ysza� krzyk, omal nie wyskoczy� ze sk�ry. Okropny, przera�liwy krzyk, jakby komu� �mier� zajrza�a w oczy. M�zg przetworzy� informacj� i Caruso ju� trzyma� w d�oniach sw�j pistolet automatyczny, na wysoko�ci mostka - wymierzony co prawda w niebo, ale jednak. Zda� sobie spraw�, �e krzycza�a kobieta... i co� zaskoczy�o mu w g�owie.
Na tyle szybko, na ile m�g� si� porusza� bez ha�asu, przebieg� na ganek pod nier�wnym, tanim dachem. Frontowe drzwi to by�a niemal w ca�o�ci druciana siatka przeciw owadom. Potrzebny by� gruntowny remont. Prawdopodobnie dom wynajmowano i na pewno za grosze. Przez siatk� Caruso zobaczy� korytarz prowadz�cy na lewo do kuchni i na prawo do �azienki. Zajrza� do niej. St�d wida� by�o tylko porcelanow� toalet� i umywalk�.
Zastanowi� si�, czy ma powody, by wtargn�� do domu, i natychmiast zdecydowa�, �e tak, a� nadto. Otworzy� drzwi i w�lizn�� si� do �rodka mo�liwie jak najciszej. Korytarz wy�o�ony by� tanim, brudnym dywanem. Caruso ruszy� przed siebie, wci�� trzymaj�c bro� do g�ry, czujny i got�w natychmiast reagowa�. Teraz nie widzia� ju� kuchni, za to m�g� zajrze� do �azienki...
Penny Davidson, ca�a we krwi, le�a�a w wannie, naga, z szeroko otwartymi b��kitnymi oczami i gard�em rozci�tym od ucha do ucha. Na szyi zia�a wielka, rozwarta rana.
Caruso zamar�, tylko oczy zarejestrowa�y obraz. Natychmiast pomy�la� o cz�owieku, kt�ry to zrobi� - on �yje i jest gdzie� blisko.
Us�ysza� ha�as, gdzie� z przodu po lewej. Telewizor w jadalni. Morderca pewnie tam jest. Mo�e dw�ch? Nie ma czasu ani sensu si� nad tym zastanawia�.
Powoli, ostro�nie, z �omocz�cym sercem, przesun�� si� do przodu i wyjrza� zza rogu. By� tam, pod czterdziestk�, bia�y, z rzedn�cymi w�osami. W napi�ciu, uwa�nie ogl�da� film - horror, dlatego Caruso us�ysza� krzyk - i s�czy� piwo z puszki. Na twarzy wyraz spokojnego zadowolenia. Pewnie mia� taki przez ca�y czas, pomy�la� Dominic. Na stole po prawej le�a� - Jezu! - zakrwawiony n� rze�nicki. A koszulka mordercy spryskana by�a krwi�. Krwi� z gard�a dziewczynki.
"Problem z tymi skurwielami jest taki, �e nigdy nie stawiaj� oporu - m�wi� instruktor z akademii FBI. - O tak, s� dzielni jak John Wayne, kiedy maj� w �apach dzieci, ale nie opieraj� si� uzbrojonym glinom, nigdy. I wiecie co? Cholerna szkoda".
Nie p�jdziesz dzi� do wi�zienia. My�l pojawi�a si� w m�zgu Carusa jakby bez jego udzia�u. Prawym kciukiem odci�gn�� kurek, w ka�dej chwili m�g� teraz strzeli�. Zauwa�y�, �e r�ce ma jak z lodu.
Tu� za rogiem, zza kt�rego wszed� do pokoju, sta� stary, zniszczony stolik nocny, a na nim tani wazon z niebieskiego szk�a. Nie by�o w nim kwiat�w. Powoli i ostro�nie Caruso uni�s� nog�... i wywr�ci� stolik. Wazon roztrzaska� si� g�o�no na drewnianej pod�odze.
M�czyzna podskoczy� i odwr�ci� si� do niespodziewanego go�cia. Jego reakcja obronna by�a raczej instynktowna ni� racjonalna - chwyci� le��cy na stole n� rze�nicki. Caruso nie zd��y� si� nawet u�miechn��, cho� wiedzia�, �e ten morderca pope�ni� ostatni w swoim �yciu b��d. Ka�dy ameryka�ski str� prawa wie, �e cz�owiek z no�em w odleg�o�ci mniejszej ni� sze�� i p� metra stanowi bezpo�rednie, �miertelne zagro�enie. A ten nawet zacz�� wstawa�.
Ale nigdy nie wsta�.
Caruso pu�ci� cyngiel smitha, posy�aj�c pierwszy nab�j prosto w serce mordercy, potem kolejne dwa po nieca�ej sekundzie. Na koszulce pojawi�a si� czerwona plama. M�czyzna spojrza� w d�, na klatk� piersiow�, w g�r� na Carusa, os�upia�y z zaskoczenia. Osun�� si� na ziemi� bez krzyku czy cho�by j�ku.
Caruso przeszuka� jedyn� sypialni�. Nikogo. Tak samo w kuchni. Tylne drzwi by�y zamkni�te od �rodka. Chwila ulgi. W domu byli tylko oni dwaj. Raz jeszcze spojrza� na porywacza. Oczy mia� wci�� otwarte. Ale Dominic nie chybi�. Najpierw jednak, jak go uczono, rozbroi� trupa i sku� mu r�ce. Potem sprawdzi� puls na t�tnicy szyjnej, w�a�ciwie niepotrzebnie. Facet ogl�da� ju� tylko drzwi do piek�a. Caruso wyci�gn�� kom�rk� i ponownie wybra� numer biura.
- Dom? - zgad� Ellis, gdy odebra� telefon.
- Tak, Sandy, to ja. W�a�nie go zdj��em.
- Co?! Co masz na my�li?
- Znalaz�em dziewczynk�. Martw�, z rozci�tym gard�em. Wszed�em, a go�� wyskoczy� na mnie z no�em. Zdj��em go, stary. Te� jest, kurwa, martwy.
- Jezu, Dominic! Szeryf jest w pobli�u. Czekaj.
- Zrozumia�em. Czekam, Sandy.
Nieca�� minut� p�niej us�ysza� syren�. Wyszed� na ganek. Zabezpieczy� pistolet i schowa� go do kabury. Wyj�� z marynarki legitymacj� FBI i kiedy szeryf zbli�y� si� z rewolwerem w d�oni, uni�s� j� w prawej r�ce.
- Wszystko jest pod kontrol� - oznajmi� najspokojniej, jak w takiej chwili potrafi�. By� wypompowany. Gestem zaprosi� szeryfa Turnera do �rodka, ale sam zosta� na zewn�trz. Minut� czy dwie p�niej gliniarz wr�ci�. Smitha&wessona schowa� do kabury.
Turner by� hollywoodzkim wyobra�eniem szeryfa z Po�udnia. Wysoki, z muskularnymi ramionami i pasem na bro� wrzynaj�cym si� g��boko w tali�. Tyle tylko, �e czarny. Jak nie z tego filmu.
- Co si� sta�o? - spyta�.
- Dasz mi minut�? - Caruso wzi�� g��boki wdech. Przez moment zastanawia� si�, jak opowiedzie� t� histori�. Wa�ne by�o, by Turner wszystko dobrze zrozumia�, bo zab�jstwo podlega�o jego jurysdykcji.
- Pewno. - Turner si�gn�� do kieszeni koszuli i wyci�gn�� paczk� kools�w. Zaproponowa� papierosa Dominicowi; ten potrz�sn�� g�ow� i usiad� na niepomalowanej drewnianej pod�odze.
Spr�bowa� u�o�y� sobie wszystko w g�owie. Co dok�adnie si� sta�o? Co dok�adnie zrobi�? I jak dok�adnie mia� to wyja�ni�? Co� podpowiada�o mu, �e wcale nie czu� �alu. Na pewno nie �a�owa� tego drania. A �a�owa� Penelope Davidson by�o za p�no. O godzin�? Mo�e tylko o p�? Dziewczynka nie wr�ci dzi� do domu. Jej matka nigdy ju� nie u�o�y jej do snu, ojciec nigdy nie przytuli. Wniosek? Agent specjalny Dominic Caruso wcale nie czu� �alu. Szkoda tylko, �e tak bardzo si� sp�ni�.
- Mo�esz m�wi�? - zagadn�� szeryf Turner.
- Szuka�em takiego miejsca i kiedy przeje�d�a�em obok, zobaczy�em zaparkowan� furgonetk�... - zacz�� Caruso. Po chwili wsta� i poprowadzi� szeryfa do domu, aby zrelacjonowa� mu inne szczeg�y. - No i przewr�ci�em stolik. On mnie zobaczy� i si�gn�� po n�... a ja wyci�gn��em pistolet i wystrzeli�em do sukinsyna. Chyba trzy naboje.
- Aha... - Turner podszed� do cia�a. Porywacz nie straci� wiele krwi. Wszystkie trzy kule przesz�y prosto przez serce, kt�re natychmiast przesta�o pompowa� krew.
Paul Turner nie by� wcale taki wysoki, jak mog�o si� wydawa� rz�dowemu agentowi. Popatrzy� na cia�o i odwr�ci� si� do drzwi, sk�d strzela� Caruso. Wzrokiem zmierzy� odleg�o�� i k�t.
- A zatem - stwierdzi� - potkn��e� si� o ten stolik. Facet widzi ci�, chwyta n�, a ty, boj�c si� o swoje �ycie, wyci�gasz pistolet i oddajesz trzy kr�tkie strza�y, tak?
- Tak w�a�nie by�o, tak.
- Aha - podsumowa� szeryf, kt�ry niemal ka�dego sezonu ubija� jelenia. Si�gn�� do prawej kieszeni spodni i wyci�gn�� brelok.
By� to prezent od ojca, baga�owego w pulmanie na starym Illinois Central. Do staro�wieckiego breloka przylutowano srebrn� dolar�wk� z 1948 roku, o �rednicy oko�o trzech i p� centymetra. Przytrzyma� j� nad klatk� piersiow� porywacza, tak �e ca�kiem zakry�a wszystkie trzy rany wlotowe. Spojrzenie mia� bardzo sceptyczne. Naraz jednak popatrzy� w kierunku �azienki - i wyda� �agodniejszy werdykt.
- I tak w�a�nie napiszemy. Niez�y strza�, ch�opcze.
W kilka minut zjecha�y si� samochody policji i FBI. Zaraz potem przyby�a furgonetka z laboratorium Departamentu Bezpiecze�stwa Publicznego Alabamy, by przeprowadzi� dochodzenie kryminalistyczne. Fotograf zu�y� dwadzie�cia trzy rolki kolorowego filmu czu�o�ci 400. N� podejrzanego zabrano do zdj�cia odcisk�w i por�wnania grupy krwi z grup� krwi ofiary. Zwyk�a formalno��, ale procedury by�y szczeg�lnie surowe w sprawach morderstw. Na koniec naci�gni�to worek na cia�o dziewczynki i zabrano zw�oki. Rodzice b�d� musieli dokona� identyfikacji. Na szcz�cie twarz by�a niezmieniona.
Jako jeden z ostatnich przyby� Ben Harding, dy�urny agent specjalny z biura terenowego Federalnego Biura �ledczego w Birmingham. W przypadku strzelaniny musia� napisa� formalny raport dla swego dalekiego znajomego, dyrektora Dana Murraya. Najpierw upewni� si�, �e Caruso by� w dobrej formie fizycznej i psychicznej, a potem poszed� z�o�y� wyrazy uszanowania Paulowi Turnerowi i poprosi� o jego opini� o strzelaninie. Caruso obserwowa� z daleka, jak Turner gestykuluje, opowiadaj�c przebieg wydarze�, a Harding twierdz�co kiwa g�ow�. Dobrze, �e szeryf oficjalnie potwierdzi� jego wersj�. Przys�uchiwa� si� temu r�wnie� kapitan policjant�w stanowych - i te� kiwa� g�ow�.
Ale tak naprawd� Dominica Carusa guzik to obchodzi�o. Wiedzia�, �e dobrze zrobi�, tyle �e o godzin� za p�no. W ko�cu Harding podszed� do niego.
- Jak si� czujesz, Dominicu?
- Ci�ko mi - odpar� Caruso. - Sp�ni�em si�, cholernie si� sp�ni�em... tak, wiem, �e nierozs�dnie by�oby oczekiwa� czego innego.
Harding chwyci� go za rami� i potrz�sn��.
- Lepiej tego zrobi� nie mog�e�, m�ody. - Pauza. - Jak dosz�o do strzelaniny?
Caruso powt�rzy� swoj� histori�. Brzmia�a teraz dla niego niemal jak prawda. Pewnie m�g�by powiedzie� ca�� prawd� i nic by mu za to nie zrobili. Ale po co ryzykowa�? Oficjalnie strza� by� czysty i to mu wystarczy�o - przynajmniej do akt.
Harding s�ucha� i kiwa� g�ow� zamy�lony. Trzeba b�dzie odwali� papierkow� robot� i przes�a� do Waszyngtonu. Ale gazetom powinno si� spodoba�, �e agent FBI zastrzeli� porywacza w dniu pope�nienia przest�pstwa. Pewnie znajd� dowody, �e nie by�a to jedyna zbrodnia tego skurwiela. Trzeba b�dzie jeszcze drobiazgowo przeszuka� dom. Znaleziono ju� kamer� cyfrow� i nikogo by nie zdziwi�o, gdyby wysz�o na jaw, �e poprzednie zbrodnie ten dra� zapisa� na swoim pececie. Je�li tak, to Caruso zamkn�� kilka spraw za jednym zamachem. Je�li tak, to Caruso stanie si� wielk� gwiazd� FBI.
Jak wielk�, nie m�g� tego jeszcze wiedzie� ani Harding, ani sam Caruso, ale �owca talent�w znajdzie Dominica Carusa.
I jeszcze kogo�.
Rozdzia� 1
CAMPUS
Miasteczko West Odenton w stanie Maryland to w�a�ciwie �adne miasto. Jest tam tylko poczta dla okolicznych mieszka�c�w, kilka stacji benzynowych i sklep�w 7-Eleven oraz zwyczajne fast foody dla tych, co potrzebuj� t�ustego �niadania w drodze z domu w Columbii w Marylandzie do pracy w Waszyngtonie. Nieca�y kilometr od skromnego budynku poczty znajduje si� dziesi�ciopi�trowy biurowiec w stylu budynk�w rz�dowych. Na okaza�ym frontowym trawniku umieszczono niski ozdobny monolit z szarej ceg�y ze srebrnymi literami Hendley Associates, ale bez wyja�nienia, co to takiego. Czego� si� jednak mo�na by�o domy�la�. Dach budynku - p�aski, �elbetowy, z wierzchu pokryty smo�� i �wirem. W ma�ej nadbud�wce - maszyneria windy. Inna kanciasta konstrukcja nie zdradza�a swego przeznaczenia. W rzeczywisto�ci zbudowana by�a z bia�ych w��kien szklanych, przez kt�re �atwo przenikaj� fale radiowe. Sam budynek by� niezwyk�y tylko pod jednym wzgl�dem: z wyj�tkiem kilku starych stod� na tyto�, wysokich ledwie na osiem metr�w, by�a to jedyna ponad dwupi�trowa budowla na linii ��cz�cej NSA - Agencja Bezpiecze�stwa Narodowego - w Fort Meade w Marylandzie z kwater� g��wn� CIA w Langley w Wirginii. Kilku innych przedsi�biorc�w chcia�o budowa� na tej linii, ale nigdy nie uzyskali pozwolenia na budow� - z wielu przyczyn, z kt�rych �adna nie by�a prawdziwa.
Za budynkiem znajdowa�o si� kilka anten, jak przy lokalnej stacji telewizyjnej - sze�� sze�ciometrowych parabolicznych talerzy otoczonych prawie czterometrow� siatk� zwie�czon� drutem kolczastym. Anteny nastawiono na r�ne komercyjne satelity telekomunikacyjne. Ca�y kompleks zajmowa� ponad sze�� hektar�w w hrabstwie Howard w stanie Maryland. Ludzie, kt�rzy w nim pracowali, nazywali go Campusem. W pobli�u znajdowa�o si� Laboratorium Fizyki Stosowanej Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa, od dawna pe�ni�ce delikatn� funkcj� konsultanta rz�dowego.
W oczach opinii publicznej firma Hendley Associates uchodzi�a za przedsi�biorstwo zajmuj�ce si� handlem akcjami, obligacjami i walutami. Tak si� jednak dziwnie sk�ada�o, �e niewiele dzia�a�a publicznie. Nieznani byli jej klienci i cho� szeptano, �e lokalnie udziela si� charytatywnie (plotki g�osi�y, �e szczodro�ci firmy najwi�cej zawdzi�cza Szko�a Medyczna przy Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa), nic nigdy nie przedosta�o si� do medi�w. Firma nie mia�a nawet dzia�u public relations. Nie s�yszano te�, �eby zajmowa�a si� czym� niestosownym, chocia� wiadomo by�o, �e jej dyrektor generalny ma do�� pogmatwan� przesz�o��, wi�c unika rozg�osu - i to na tyle zr�cznie i kulturalnie, �e po kilku pr�bach lokalne media przesta�y go nagabywa�. Pracownicy Hendleya mieszkali w okolicznych miejscowo�ciach, g��wnie w Columbii, nale�eli do wy�szej klasy �redniej i byli uciele�nieniem przeci�tno�ci.
Gerald Paul Hendley junior mia� za sob� b�yskotliw� karier� na rynku surowc�w, dorobi� si� wtedy poka�nej fortuny. Przed czterdziestk� wystartowa� w wyborach i wkr�tce zosta� senatorem z Karoliny Po�udniowej. Niezwykle szybko zdoby� sobie reputacj� niezale�nego legislatora, kt�ry wystrzega si� grup interes�w i ich ofert finansowania kampanii, pod��aj�c �cie�k� niezale�nej kariery politycznej. Sk�ania� si� ku liberalizmowi w przedmiocie praw obywatelskich, ale by� zdecydowanie konserwatywny w kwestiach obronno�ci i stosunk�w mi�dzynarodowych. Nigdy nie waha� si� m�wi�, co my�li, dlatego ch�tnie o nim pisano. W ko�cu zacz�to m�wi� o aspiracjach prezydenckich.
Jednak pod koniec drugiej sze�cioletniej kadencji prze�y� wielk� osobist� tragedi�. Straci� �on� i troje dzieci w wypadku na autostradzie mi�dzystanowej 185. Na przedmie�ciach Columbii w Karolinie Po�udniowej ich samoch�d wpad� pod ko�a ci�gnika siod�owego i zosta� zmia�d�ony. Wkr�tce potem, na samym pocz�tku kampanii o trzeci� kadencj�, spad�o na niego kolejne nieszcz�cie. Zawsze utrzymywa� w tajemnicy sw�j prywatny pakiet inwestycyjny, uwa�a� bowiem, �e skoro nie bierze pieni�dzy na kampanie, nie musi szczeg�owo ujawnia� swojego maj�tku. Tymczasem publicysta "New York Timesa" ujawni�, �e pakiet ten nosi znamiona spekulacji z wykorzystaniem informacji poufnych. Gazety i telewizja zacz�y dr��y� spraw� i potwierdzi�y to podejrzenie. Na nic nie zda�y si� t�umaczenia Hendleya, �e komisja do spraw gie�dy i papier�w warto�ciowych nigdy nie opublikowa�a interpretacji tego prawa. Niekt�rzy uznali, �e wykorzysta� wiedz� o przysz�ych wydatkach rz�du na korzy�� sektora handlu nieruchomo�ciami. On sam i jego wsp�inwestorzy zarobili na tym ponad pi��dziesi�t milion�w dolar�w. Co gorsza, kiedy podczas publicznej debaty zapyta� go o to kandydat republikan�w, "pan czyste r�ce" pope�ni� a� dwa b��dy. Po pierwsze, straci� panowanie nad sob� przed kamerami. Po drugie, powiedzia� mieszka�com Karoliny Po�udniowej, �e je�li w�tpi� w jego uczciwo��, to mog� g�osowa� na g�upca, z kt�rym dzieli scen�. Zaskakuj�ce jak na cz�owieka, kt�ry nigdy w swej politycznej karierze si� nie potkn��. Kosztowa�o go to pi�� procent g�os�w. Od tego momentu jego bezbarwna kampania sz�a coraz gorzej. Mimo solidarnego g�osu tych, kt�rzy pami�tali jego rodzinn� tragedi�, w fatalnym stylu straci� sw�j mandat demokraty, a na dodatek wyda� jeszcze jadowite o�wiadczenie ko�cowe. Na dobre odszed� z �ycia publicznego. Nie wr�ci� nawet na sw� plantacj� na p�noc od Charleston, co wi�cej przeprowadzi� si� do Marylandu, zostawiaj�c przesz�o�� za sob�. Jeszcze jedno ogniste o�wiadczenie - i spali� za sob� wszystkie mosty w Kongresie.
Zamieszka� na osiemnastowiecznej farmie, gdzie hoduje konie rasy appaloosa. Hobby? Je�dziectwo i gra - kiepska - w golfa. Prowadzi spokojne �ycie farmera d�entelmena. Pracuje te� w Campusie siedem do o�miu godzin dziennie, a do pracy doje�d�a przed�u�onym cadillakiem z szoferem.
Ma teraz pi��dziesi�t dwa lata. Wysoki, szczup�y, srebrzystow�osy, niby dobrze znany, a w�a�ciwie wcale nieznany. Mo�e to tylko zosta�o z jego politycznej przesz�o�ci.
- Dobrze si� pan spisa� w g�rach - stwierdzi� Jim Hardesty, gestem wskazuj�c m�odemu marine krzes�o.
- Dzi�kuj�, sir. Panu te� nie�le posz�o.
- Kapitanie, nie�le to jest zawsze, jak cz�owiek wraca do domu ca�y. Nauczy�em si� tego od mojego oficera szkoleniowego. Jakie� szesna�cie lat temu - doda�.
Kapitan Caruso policzy� w my�lach i uzna�, �e Hardesty jest nieco starszy, ni� si� wydaje. Ranga kapitana Si� Specjalnych Armii Stan�w Zjednoczonych, potem CIA, do tego szesna�cie lat - bli�ej pi��dziesi�tki ni� czterdziestki. Musia� ci�ko pracowa� nad form�.
- A wi�c co mog� dla pana zrobi�? - spyta�.
- Co panu powiedzia� Terry?
- �e b�d� rozmawia� z niejakim Pete'em Alexandrem.
- Pete dosta� nag�e wezwanie - wyja�ni� Hardesty.
Caruso przyj�� wyja�nienie za dobr� monet�.
- OK. Tak czy siak genera� powiedzia�, �e prowadzicie tu w Agencji jaki� konkurs talent�w, ale nie chcecie sobie ich sami wychowa� - odpar� szczerze.
- Terry to dobry cz�owiek i �wietny marine, ale czasem troch� za�ciankowy.
- Mo�e i tak, panie Hardesty, ale wkr�tce b�dzie moim szefem, kiedy przejmie dow�dztwo 2. Dywizji Marines, a ja wol� pozosta� po w�a�ciwej stronie. A pan wci�� mi nie m�wi, po co tu jestem.
- Podoba si� panu w korpusie? - spyta� Hardesty.
M�ody marine skin�� g�ow�.
- Tak, sir. P�aca nieszczeg�lna, ale wi�cej mi nie trzeba, a pracuj� z najlepszymi.
- W�a�nie, ci w g�rach byli nie�li. Od jak dawna pan nimi dowodzi?
- W sumie? Jakie� czterna�cie miesi�cy, sir.
- Dobrze ich pan wyszkoli�.
- Za to mi p�ac�, sir, no i mia�em dobry materia�.
- Z t� drobn� potyczk� te� pan sobie nie�le poradzi� - zauwa�y� Hardesty, notuj�c zaobserwowane reakcje.
Kapitan Caruso nie by� na tyle skromny, by uwa�a� to za "drobn�" potyczk�. Lataj�ce wok� pociski by�y ca�kiem realne, a zatem i potyczka by�a ca�kiem spora. Stwierdzi� jednak z satysfakcj�, �e jego szkolenie da�o niemal tak dobre wyniki, jak to zapowiadali oficerowie podczas wszystkich zaj�� i �wicze� w terenie. Nie ma to jak korpus marines! A niech to.
- Tak, sir - rzuci� tylko, dodaj�c: - I dzi�kuj� za pomoc, sir.
- Troch� za stary jestem na te rzeczy, ale mi�o wiedzie�, �e wci�� wiem, jak to si� robi. - I starczy, lecz tego ju� Hardesty nie powiedzia�. Walka to zabawa dla dzieciak�w, a on ju� z tego wyr�s�. - My�la� pan o tym, kapitanie? - spyta� po chwili.
- Nie bardzo, sir. Napisa�em raport z akcji.
Hardesty czyta� ten raport.
- Dr�cz� ci� mo�e koszmary?
Pytanie zaskoczy�o Carusa. Koszmary? Dlaczego mia�by je mie�?
- Nie, sir - odpar� z wyra�nym zdziwieniem.
- Wyrzuty sumienia? - dr��y� Hardesty.
- Sir, ci ludzie prowadzili wojn� z moim krajem. My odpowiedzieli�my tym samym. Kto nie ryzykuje, ten w wi�zieniu nie siedzi. Je�li mieli �ony i dzieci, to przykro mi z tego powodu, ale kiedy si� z kim� zadziera, trzeba by� przygotowanym na wszystko.
- �ycie jest brutalne, co?
- Sir, lepiej nie kopa� tygrysa w zadek, chyba �e si� wie, jak sobie poradzi� z jego z�bami.
�adnych koszmar�w, �adnego poczucia winy, pomy�la� Hardesty. Tak w�a�nie powinno by�. Ale te milsze, �agodniejsze Stany Zjednoczone nie zawsze tak wychowywa�y ludzi. Caruso by� wojownikiem. Hardesty odchyli� si� na krze�le i uwa�nie przyjrza� swojemu go�ciowi, zanim zn�w si� odezwa�.
- Kapitanie... pyta pan, dlaczego si� tu znalaz�... Czyta pan gazety, wie, jakie problemy mamy z now� fal� mi�dzynarodowego terroryzmu. Agencja i Biuro stoczy�y wiele walk o terytorium. Na poziomie operacyjnym to zwykle nie problem, na poziomie dowodzenia te� nie. Dyrektor FBI, Murray, to dobry �o�nierz. Kiedy pracowa� jako attache prawny w Londynie, �wietnie si� dogadywa� z naszymi lud�mi.
- Chodzi o tych ze �rodkowego poziomu, tak? - spyta� Caruso. W korpusie te� si� z tym zetkn��. Oficerowie sztabowi warczeli na innych oficer�w sztabowych i spierali si�, czyj tatu� skopa�by ty�ek innemu tatusiowi. Pewnie by�o tak ju� u staro�ytnych Grek�w i Rzymian. Bezproduktywna g�upota.
- Bingo - potwierdzi� Hardesty. - Mo�e jeden B�g potrafi�by to naprawi�, ale tylko jakby