15607
Szczegóły |
Tytuł |
15607 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15607 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15607 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15607 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Bartosz Wi�cek
Ludzka cz�� cierpienia
Cz�owiek odetchn�� g��boko, czuj�c dotyk drewna na nagiej sk�rze. Pozwoli�, aby niewzruszony
spok�j wiekowych s�oj�w ws�cza� si� w niego wzd�u� obola�ego kr�gos�upa i rozci�gni�tych
ko�czyn. Stopniowo liny kr�puj�ce ciasno nadgarstki i kostki przesta�y mie� jakiekolwiek
znaczenie. Dobiegaj�ce zewsz�d krzyki przycich�y, staj�c si� zaledwie odleg�ym pomrukiem,
za� b�l, wype�niaj�cy dot�d ogniem ka�d� cz�� cia�a, zel�a� do t�pego pulsowania
na skraju �wiadomo�ci. Cz�owiek otworzy� oczy.
Na tle ciep�ego, b��kitnego nieba unosi�a si� ciemna plamka � wysoko nad ziemi� majestatycznie
szybowa� wielki orze�. Jak�e byli w tej chwili podobni, a jednocze�nie jak bardzo
inni. Ptak � niemal nieruchomy z rozpostartymi szeroko skrzyd�ami, �ywy i wolny.
Cz�owiek...
Kto� pochyli� si� nad nim, zas�aniaj�c widok. Twarz, w po�owie skryt� pod he�mem
z czerwonym pi�ropuszem, wykrzywia�o szyderstwo. Usta porusza�y si�, lecz cz�owiek
nie m�g� zrozumie� wypowiadanych s��w. Pr�bowa� krzykn��, zapyta�, czemu z niego
szydz�, u�agodzi� opowie�ci� o pi�knie wielkiego ptaka w g�rze � ale wtedy twarz
znik�a. Szarpn�� si� na o�lep w bok, chc�c j� odnale��. Niemal natychmiast poranion�
g�ow� przeszy�a b�yskawica b�lu, w oczach pociemnia�o, a uszy wype�ni�o dudnienie.
Gdy fala niemocy odesz�a, cz�owiek zobaczy� w�asne wyci�gni�te rami�. Coraz dalej
i dalej b��dzi� wzrokiem po siatce zakrzep�ych stru�ek krwi, a� w ko�cu � gdzie�
bardzo daleko � wszystkie zbieg�y si� w bezw�adnej, poocieranej d�oni. Mi�dzy zakrzywionymi
palcami l�ni� niewielki kawa�ek metalu. Cz�owiek zacisn�� powieki, chc�c odegna�
przywidzenie.
Kiedy zn�w spojrza�, dziwny przedmiot znikn�� � a wraz z nim ca�a r�ka. Ich miejsce
zaj�a faluj�ca plama brudnej czerwieni, kt�ra po chwili sta�a si� zakurzonym, wojskowym
p�aszczem. Okryta nim posta� powoli unios�a muskularne, uzbrojone w drewniany m�ot
rami� � zawis�o niby w ge�cie pozdrowienia. Os�oni�ta he�mem g�owa odwr�ci�a si�
i spod kraw�dzi metalu spojrza�y niezwykle jasne, b��kitne oczy. Cz�owiek u�miechn��
si� w odpowiedzi.
Rami� opad�o.
Na znak oficera �o�nierze plutonu egzekucyjnego naciskaj� spusty i szereg d�ugich
luf zakwita ogniem. Niewielkie kawa�ki o�owiu brutalnie wgryzaj� si� w cia�o. Rozrywaj�
tkanki. Mia�d�� ko�ci. Rozdzieraj� na strz�py serce i p�uca. Zamkni�t� w u�amku sekundy
wieczno�� wype�nia niewypowiedziany b�l... Potem nadchodzi ciemno��. W powietrzu
cichnie echo wystrza��w. Bezw�adne cia�o osuwa si� wzd�u� s�upa i nieruchomieje.
Cz�owiek ca�� si�� woli pr�bowa� zmusi� przytomno��, �eby go opu�ci�a. Jego d�onie
i nadgarstki zmieni�y si� w p�on�ce ogniska cierpienia. B�l rytmicznymi falami nap�ywa�
te� z do�u, w miar� jak gw�d� zag��bia� si� w cia�o st�p. Wreszcie stukot m�otka
ucich�.
Cz�owiek le�a�, wci�gaj�c powietrze urywanymi, p�ytkimi haustami i dzi�kuj�c nawet
za t� niewielk� ulg�. Wpatrywa� si� w niebo. Mimo ot�piaj�cego zmys�y cierpienia
poczu� �al, gdy nie dojrza� nigdzie wielkiego or�a. Na skraju b��kitu pojawi�a si�
za to plama czerwieni. Po chwili do��czy�y do niej kolejne.
Poj�kuj�c, gdy� nawet najdrobniejszy ruch sprawia� mu b�l, cz�owiek przekr�ci� z
trudem g�ow�. Tu� obok dyskutowa�a grupka �o�nierzy. Jeden spojrza� na niego w zamy�leniu
� bez z�o�ci, niemal ze wsp�czuciem, budz�c tym iskr� rozpaczliwej nadziei. Ten
sam m�czyzna jednak wyda� w ko�cu cichy rozkaz, po kt�rym �o�nierze znikn�li. Zaraz
potem �wiat drgn�� i zacz�� si� obraca�.
Cz�owiek krzykn��, nie wiedz�c z pocz�tku, co si� dzieje. Potem zrozumia�. Unosi�
si� coraz wy�ej, zaciskaj�c rozpaczliwie szcz�ki i broni�c si� przed md�o�ciami.
Stopniowo miejsce nieba zajmowa� r�nokolorowy t�um postaci. M�czy�ni i kobiety
wype�niali ca�y szczyt niewielkiego wzg�rza. K��bili si� i wywrzaskiwali niezrozumia�e
s�owa, twarze wykrzywia�a zabarwiona ��dz� krwi nienawi��, zaci�ni�te pi�ci unosi�y
si� gro�nie.
Cz�owieka ogarn�� l�k, �e zagradzaj�cy drog� stra�nicy nie wytrzymaj� naporu i rozw�cieczona
t�uszcza rzuci si� na niego. Szarpn�� si� w panice, lecz gwo�dzie trzyma�y mocno.
Poczu� tylko, jak krzy� nieub�aganie przechyla si�, wsuwa w wykopany wcze�niej d�
� i chwil� potem zawis� bezw�adnie nieca�y metr nad ziemi�.
Si�a upadku nie jest wystarczaj�ca � sznur nie gruchocze kr�g�w szyjnych ani nie
przerywa rdzenia. Zaci�gni�ta p�tla mia�d�y tylko tchawic� i zaciska �y�y. �mier�
jest powolna i bolesna. Agonia zabarwia purpur� nabrzmia�� twarz. Wytrzeszczone oczy
prawie wyskakuj� z oczodo��w. Spuchni�ty j�zyk drga szale�czo w szeroko otwartych
ustach. L�d�wie zlewa fala niekontrolowanego ciep�a. Dopiero po d�ugiej minucie skr�powanymi
nogami targaj� ostatnie rozpaczliwe konwulsje. Um�czone cia�o powoli i cicho okr�ca
si� na napi�tym sznurze.
B�l by� wszechobecny. Zagnie�dzi� si� w przebitych d�oniach i stopach. Tkwi� g��boko
w poranionej cierniami g�owie i szarpa� rozorane biczami plecy. Od cierpie� fizycznych
gorszy by� jednak inny b�l � ten, kt�ry wype�nia� cz�owieka od �rodka. Ten, kt�ry
nieustannie miesza� si� ze strachem i dojmuj�cym �alem. Ten, kt�ry w ka�dej chwili
od nowa sprawia� mu t�um zgromadzony na wzg�rzu.
Chocia� cz�owiek od pocz�tku zna� zako�czenie i niejednokrotnie wmawia� sobie, �e
je zaakceptowa�, tak naprawd� do ostatniej chwili �udzi� si� nadziej�, �e w�a�nie
ludzie � jedyna prawdziwa niewiadoma wielkiego planu � sprawi� mu niespodziank�.
A jednak nie zawiedli... Jak�e by� teraz bliski, �eby ich znienawidzi�.
�wiadomo��, �e jest zdolny do takiego uczucia, obudzi�a w cz�owieku rozpacz. Do oczu
nap�yn�y mu piek�ce �zy. Uni�s� g�ow�, by nie patrze� na rozmywaj�cy si� �wiat,
i pozwoli�, by szloch urywanymi spazmami wstrz�sn�� cia�em. P�aka�, nie zwracaj�c
uwagi na wbijaj�ce si� w potylic� kolce, a� wir uczu� rozwia� si�, pozostawiaj�c
spok�j, cisz� i pogodzenie z losem. By� got�w. I wiedzia�, �e potrafi wybaczy�.
Gdzie� z boku zabrzmia� przenikliwy krzyk dezaprobaty i zawodu. Zaskoczony, cz�owiek
odwr�ci� g�ow�. Na belce, tu� nad jego ramieniem, siedzia� ogromny kruk. Podobne
do koralika, czarne oko spogl�da�o z wyra�nym wyrzutem. By�o w tym ptaku co� niepokoj�co
znajomego, co przywodzi�o na my�l suchy powiew pustyni albo przyt�aczaj�c� cisz�
zalegaj�c� na g�rskim wierzcho�ku.
Zanim jednak cz�owiek zdo�a� odnale�� w pami�ci w�a�ciwe wspomnienie, stworzenie
ponownie zakraka�o i, z�owiwszy b�ysk s�o�ca odbity przez zastyg�� �z�, uderzy�o
masywnym dziobem.
Pierwszy rozrywa cia�o na policzku. Kolejny trafia nieco ni�ej, �ami�c w dw�ch miejscach
obojczyk. Trzeci i czwarty nadlatuj� niemal jednocze�nie � w mgnieniu oka wargi zamieniaj�
si� w krwaw� miazg�, wybite z�by rozdzieraj� j�zyk, a pozbawione rzepki kolano ugina
si� i p�ka z dono�nym chrupni�ciem. Kolejne, ciskane coraz bardziej ochoczo kamienie
dope�niaj� dzie�a. To, co po d�ugiej chwili pozostaje na kamienistej ziemi, bardziej
przypomina krwawy och�ap ni� �yw� kiedy� istot�. Podniecony zapachem �mierci t�um
wiwatuje i krzyczy w radosnym uniesieniu.
Wrzawa, kt�ra z pocz�tku bole�nie rani�a uszy, po pewnym czasie wyra�nie przycich�a.
Cz�owiek otworzy� oczy i ze zdumieniem stwierdzi�, �e s�o�ce dawno ju� stoi w zenicie,
za� t�um na szczycie wzg�rza przerzedzi� si�. Gdzieniegdzie tylko sta�y nieliczne
grupki pogr��onych w cichej rozmowie gapi�w. Nawet �o�nierze niewiele m�wili, raz
po raz rzucaj�c ko��mi w przeci�gaj�cej si� grze o wymi�t� tunik�.
Jednostajny szmer g�os�w i �agodny powiew ciep�ego, wieczornego powietrza ukoi�y
i uko�ysa�y cz�owieka. Pozwoli�, by umys� zdryfowa� swobodnie na wype�nione majakami
i niewyra�nymi wspomnieniami pogranicze snu i omdlenia.
W pewnej chwili wyda�o mu si�, �e s�yszy szyderczy �miech. Zaraz potem do g�osu do��czy�
drugi � najpierw pe�en niesmaku, p�niej zabarwiony �alem i nie�mia�� pro�b�. Kiedy
jednak cz�owiek uni�s� g�ow�, zobaczy� tylko dwa cia�a, wisz�ce nieruchomo na stoj�cych
po obu stronach krzy�ach.
Innym razem wyra�nie us�ysza� dobiegaj�cy z daleka szloch. Otworzy� oczy i w�r�d
t�umu, kt�ry zastyg� w szale�stwie, dostrzeg� odzian� w czer� matk�. Siedzia�a na
kamieniu po�rodku ma�ego okr�gu wolnej przestrzeni, podtrzymywana przez dwie kobiety
i m�odego m�czyzn�. W z�o�onych na podo�ku d�oniach trzyma�a zakrwawione gwo�dzie
i wieniec z cierni. Cz�owiek chcia� podbiec i ukoi� jej b�l, jednak t�um nagle o�y�
i matka znikn�a za murem rozszala�ych postaci.
Zrozpaczony, za�ka� bezsilnie. Pojedyncza �za sp�yn�a w d�, zatrzyma�a si� k�ciku
poranionych ust. Ostry b�l rozwia� mg�� omdlenia.
Cz�owiek rozejrza� si� niepewnie, usi�uj�c odzyska� jasno�� my�lenia. Czu�, �e zbli�a
si� co� wa�nego, co musi przyj�� w pe�ni �wiadomie i z podniesionym czo�em. Zebra�
resztki si� i chrapliwie poprosi� o wod�. Nikt nie odpowiedzia�, ale po chwili w
dole co� si� poruszy�o i w g�r� pow�drowa�a wbita na ostrze w��czni g�bka.
Cz�owiek bez zastanowienia spi� skapuj�ce z niej krople. Pusty od wielu godzin �o��dek
skurczy� si� w prote�cie, gdy zamiast wody sp�yn�� do niego ocet.
Wstrz�s gwa�townie targa ca�ym cia�em. Mi�nie napinaj� si�, usi�uj�c wyprostowa�
przywi�zane do krzes�a ko�czyny, zaciskaj�c szcz�ki i wyginaj�c w ty� g�ow�. Ko�ci
z pocz�tku stawiaj� op�r. Nie s� jednak w stanie d�ugo wytrzyma� potwornego nacisku.
Jedna po drugiej p�kaj� z g�uchym trzaskiem. Komor� wype�nia gryz�cy sw�d przypalonego
cia�a. Serce dawno ju� nie bije, a m�zg przypomina kipi�c� galaret�, gdy pr�d w ko�cu
przestaje p�yn��.
Cz�owiek odzyska� oddech. Razem z nim wype�ni�o go poczucie ca�kowitego spokoju.
W jednej chwili znikn�y b�l, strach i �al. Pozosta�a tylko pewno��.
� Wykona�o si�... � wyszepta�, opuszczaj�c g�ow�.
***
Cz�owiek westchn�� i opar� rozpalone czo�o o przyjemnie ch�odne drzewo. Spod chropowatej
kory promieniowa� niewzruszony spok�j i �agodna, cicha akceptacja losu. Jak�e chcia�by
odnale�� podobne uczucia w sobie... Strach by� jednak za ka�dym razem taki sam. Nie
spos�b by�o do niego przywykn��.
Cz�owiek oddycha� ci�ko. Krople g�stego, zimnego potu perli�y si� na jego czole,
a ca�ym cia�em wstrz�sa�y dreszcze. Ws�uchiwa� si� w �omot serca, nieub�aganie odmierzaj�cego
mijaj�ce sekundy, kt�rych tak niewiele ju� pozosta�o.
� Ojcze, dla ciebie wszystko jest mo�liwe, zabierz ten kielich ode mnie...
� Ehem... � nieopodal rozleg�o si� ciche chrz�kni�cie.
Cz�owiek uni�s� g�ow�. W cieniu s�siedniego drzewa sta� szczup�y, ubrany w szary
garnitur m�czyzna i wpatrywa� si� w niego z politowaniem.
� Zn�w to samo? Przecie� wiesz, jaka b�dzie odpowied�.
Nieznajomy znacz�co ws�ucha� si� w cisz� oliwnego ogrodu. Wieczorna bryza przynios�a
z oddali niewyra�ne echo �o�nierskich komend.
� A mo�e tym razem jednak dasz si� przekona�? Przecie� wystarczy�oby jedno twoje
s�owo... � M�czyzna urwa� i pokr�ci� g�ow� z rezygnacj�. W czarnych oczach pojawi�
si� wyraz zawodu. � Zreszt�, jak chcesz. Pami�taj tylko, �e pozosta�o jeszcze nieco
ponad dwa miliardy �wiat�w. Na t� konkretn� chwil�, bo � jak z pewno�ci� doskonale
zdajesz sobie spraw� � ca�y czas rodz� si� nowe...
M�wi�c to, odwr�ci� si� i rozp�yn�� w�r�d cieni.
Cz�owiek d�ugo patrzy� za nim w zamy�leniu. Wreszcie drgn��, spojrza� ostatni raz
na pogr��ony w ciszy ogr�d i ci�ko ruszy� w przeciwn� stron�.
� Wszak�e nie jak ja chc�, ale jak ty... � wyszepta�.
�Je�eli wszech�wiat t�tni �yciem, to fakt ten, m�wi si� nam, sprowadza do absurdu
chrze�cija�skie twierdzenie � lub to, co jest uwa�ane za chrze�cija�skie twierdzenie
� �e cz�owiek jest istot� jedyn� w swoim rodzaju, i chrze�cija�sk� doktryn�, �e na
t� jedn� planet� B�g zst�pi� i zosta� wcielony dla nas ludzi i dla naszego zbawienia.�
�Do istoty chrze�cija�stwa nale�y oczywi�cie nauka, �e B�g kocha cz�owieka i dla
niego sta� si� cz�owiekiem i umar�. Ale nie wynika z tego, �e cz�owiek jest wy��cznym
celem natury. W przypowie�ci pasterz poszed� na poszukiwanie jednej zagubionej owcy
[Mt 18,12; �k 15,4]: nie by�a to jedyna owca w stadzie i nic nam nie wiadomo o tym,
�eby by�a najbardziej warto�ciowa � wyj�wszy to, �e najbardziej potrzebuj�cy pomocy
ma tak d�ugo, jak d�ugo jest w potrzebie, szczeg�ln� warto�� w oczach Mi�o�ci.�
Clive Staples Lewis
Fragmenty esej�w �Cudy� i �Dogmat a wszech�wiat�
ze zbioru �B�g na �awie oskar�onych�, Instytut Wydawniczy PAX,
Warszawa 1993, str. 30-31 i 35.
Wszelkie cytaty i nawi�zania do Ewangelii pochodz� z �Biblii Tysi�clecia�, wydanie
III poprawione, Wydawnictwo Pallotinum, Pozna�-Warszawa 1980.