6366
Szczegóły |
Tytuł |
6366 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6366 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6366 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6366 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tomasz Olszakowski
PAN SAMOCHODZIK I...
POTOMEK
SZWEDZKIEGO ADMIRA�A
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WST�P
Admira� hrabia Gabriel Oxenstierna sta�, opieraj�c si� o reling okr�tu. Wia�a silna bryza. Nad g�ow� dow�dcy �opota�y �agle. Spi�owe lufy dzia� milcza�y.
- Polacy uciekli jak zaj�ce - powiedzia� kapitan. - To nar�d gnu�ny i tch�rzliwy... I nie potrafi� walczy� na morzu.
Admira� kiwn�� g�ow�, przyznaj�c mu racj�.
- A c� to takiego? - w jego g�osie zabrzmia�a pogarda.
Uni�s� lunet� do oczu. Od strony wysokiego klifowego sambijskiego brzegu zbli�a�o si� do nich kilkana�cie �odzi. Siedzieli w nich rozebrani do pasa m�czy�ni. W s�o�cu po�yskiwa�y ich wygolone g�owy, jedynie na samym czubku pozostawili wiechcie w�os�w, fantazyjnie zakr�cone za lewe ucho. Czajki, poruszane miarowymi poci�gni�ciami wiose�, mkn�y szybko po g�adkiej powierzchni morza.
- Co to za jedni? - admira� zwr�ci� si� do kapitana.
Ten przez chwil� obserwowa� tajemnicze cz�na.
- Nie mam poj�cia - powiedzia�. - Ale u wybrze�y Szkocji widywa�em takie �odzie rybackie... Dziwne, p�yn� prosto na nas. Mo�e chc� nas zaatakowa�?
- Bzdura - u�miechn�� si� admira�. - Czy takie d�ubanki pe�ne dzikus�w mog� zagrozi� okr�tom wojennym Jego Kr�lewskiej Mo�ci Karola IX, kr�la Szwecji? Przecie� nie maj� najmniejszych szans w starciu z nami. Cho�by dlatego, �e to my mamy artyleri�... - klepn�� luf� spi�owego dzia�a. - Nie zapominaj, �e na tych wodach uciekaj� przed nami wszyscy...
- Oni maj� �uki - przerwa� mu kapitan. - Dziwne, to chyba...
W tym momencie z charkotem zwali� si� na pok�ad. Z gard�a stercza�a mu pierzasta kozacka strza�a.
Admira� popatrzy� ze zdumieniem na zw�oki swojego podw�adnego.
- Do broni! - krzykn�� i schowa� si� za burt�, bo nadlecia�a kolejna chmura strza�.
Wi�kszo�� z nich by�a zaopatrzona w specjalne p�ksi�ycowate ostrza. Wystrzelono je w g�r�, aby ci�y olinowanie statku.
- Artyleria! - krzykn�� hrabia. - Ognia, pr�dzej, do stu piorun�w!
Marynarze otrz�sn�li si� ze zdumienia. Dzia�a okr�tu flagowego hukn�y nier�wno, jednak kozackie czajki by�y ju� zbyt blisko, by pociski mog�y wyrz�dzi� im jak�kolwiek szkod�. Kule gwizdn�y nieszkodliwie nad g�owami napastnik�w i upad�y daleko w morze. Hrabia ze zdumieniem zauwa�y�, jak w burt� statku wbijaj� si� dziesi�tki lin zako�czonych hakami. Jednocze�nie grad strza� przydusi� do pok�adu za�og� s�siedniego okr�tu. Trzeci wystrzeli� ze wszystkich armat prawej burty i kasztelu dziobowego, ale pociski znowu przesz�y g�r�. Armaty ustawiono tak, by razi� okr�ty podobnej wielko�ci, a nie p�asko ukryte w�r�d fal d�ubanki.
Hrabia wyrwa� szpad� z pochwy i run�� naprz�d. Jego marynarze wylegli gromadnie na pok�ad. P�yn�cy najdalej �Ulv� da� ognia z dzia�, ale te� by�o ju� za p�no. W dodatku w ciasnym szyku armaty jednostki stanowi�y zagro�enie g��wnie dla pozosta�ych okr�t�w.
Na pok�ad wdar�a si� wataha p�nagich postaci w postrz�pionych portkach. Bose stopy zadudni�y po deskach. Hukn�y kr�cice, marynarze padali pokotem. Cz�� z nich by�a uzbrojona w muszkiety, jednak bro� ta w walce na blisk� odleg�o�� okaza�a si� ma�o skuteczna. P�torametrowej d�ugo�ci lufy utrudnia�y celowanie. Kilkana�cie wystrzeli�o k�ad�c trupem kilku wrog�w. Na ponowne nabicie do�wiadczony muszkieter zu�ywa� co najmniej dwie minuty; nie starczy�o ju� wi�c czasu. Obie grupy zwar�y si� w morderczej walce wr�cz.
Hrabia pchn�� szpad�, przebijaj�c jednego z Kozak�w.
�Gdzie s� nasi kamraci z s�siednich statk�w?� - zastanawia� si�. �Dlaczego nie spiesz� nam z pomoc�?�
K�tem oka spostrzeg�, �e tak�e �W��� uleg� atakowi. Tylko �Nied�wied�� zdo�a� wymkn�� si� z potrzasku i uchodzi� teraz na otwarte morze, �cigany zajadle przez kilka cz�en.
- To niemo�liwe - szepta� sam do siebie, paruj�c kolejny cios.
W d�oniach wrog�w b�yska�y ci�kie kozackie szable, cienkie szwedzkie szpady w zetkni�ciu z hartowan� we krwi stal� p�ka�y jak patyki. Tylko artylerzy�ci uzbrojeni w tasaki mogli stawi� czo�a wrogom. Jednak ich si�y topnia�y w przera�aj�cym tempie. Usadowieni na dziobie �ucznicy szyli strza�ami. Hrabia poczu� nag�y b�l nogi. W jego udzie utkwi� be�t wystrzelony z kuszy.
Z�apa� go d�oni� i pr�bowa� wyrwa�. Siedzia� jednak bardzo g��boko, mo�e nawet wbi� si� w ko��? Z�apa� obur�cz, zdecydowany wyszarpn�� za wszelk� cen�. W sekund� p�niej kto� uderzy� go p�azem szabli w g�ow� i wszystko ogarn�a ciemno��...
W�dz kozacki Pilip Semenowicz opu�ci� kowalskiej roboty bro�. Og�uszony admira� le�a� u jego st�p, na zlanym krwi� pok�adzie. Na smo�owanych deskach spoczywali pospo�u Kozacy i Szwedzi. Medyk opatrywa� rannych. Je�cy stali przy relingu. Rzucili szpady i pistolety. Na ich twarzach malowa�o si� najg��bsze zdumienie. Teraz dopiero spostrzegli, �e Kozak�w, wliczaj�c w to zabitych, na pok�ad wdar�o si� nie wi�cej ni� dwudziestu. Przybysze z p�nocy, potomkowie wiking�w, z mieszanin� l�ku i podziwu obserwowali tych niskich, kiepsko zbudowanych dzikus�w, kt�rzy bez wahania starli si� z czterokrotnie liczniejszym, lepiej uzbrojonym przeciwnikiem i zwyci�yli.
Pilip spojrza� na prawo i lewo i jego twarz rozci�gn�a si� w u�miechu. Z czterech szwedzkich statk�w trzy zosta�y zdobyte. Czwarty uchodzi�, a p�yn�cy za nim w czajkach �ucznicy nieustannie szpikowali jego �agle p�on�cymi strza�ami. Straty w�asne nie by�y du�e. Obok niego stan�� jego przyjaciel, Paw�o W�drowycz.
- Ile mo�e kosztowa� taki okr�t? - zapyta� dow�dca, klepi�c reling pokry�y rze�bionymi w drewnie ornamentami.
- S�dz�, �e nie mniej ni� dziesi�� tysi�cy dukat�w...
- Wygl�da na to, �e jeste�my bardzo bogaci - u�miechn�� si� Pilip Semenowicz. - Zamkn�� tych wieprz�w, a my chyba poszukamy szwedzkiego piwa w �adowni - zwr�ci� si� do kompan�w.
Odpowiedzia� mu radosny pomruk.
- Haj �ywie Pilip Semenowicz! - krzykn�� kt�ry� l�ej ranny.
- Haj �ywie! - podchwyci�y wszystkie gard�a.
Tak�e na dwu s�siednich okr�tach wzniesiono okrzyki na cze�� wodza wyprawy. Z �adowni wydobyto beczki; szwedzkie piwo okaza�o si� niestety wyj�tkowo marne.
ROZDZIA� PIERWSZY
STARE MIASTO W SZTOKHOLMIE � Z WIZYT� U KR�LA � KOZACKIE CZAJKI NA BA�TYKU? � ZAGINIONY ADMIRA�
Gamle Stan - Stare Miasto w Sztokholmie - jest bardzo rozleg�e. Wi�ksza jego cz�� le�y na wyspie, po��czonej z l�dem sta�ymi mostami. Czy jednak s�uszne b�dzie stwierdzenie, �e tylko ta cz�� stanowi Star�wk�? Przecie� le��ce na l�dzie sta�ym i s�siednich wyspach dzielnice tak�e mo�na z powodzeniem zaliczy� do starych. Wiele ich dom�w wzniesiono w XVI i XVII wieku.
Wysokie kamienice sztokholmskiej Star�wki pn� si� ku niebu g�ruj�c nad uliczkami, kt�rych szeroko�� cz�sto ledwo wystarcza, by m�g� przejecha� nimi w�z. Po�rodku miasta wznosi si� ca�kowicie zabudowane wzg�rze, nie zdziwcie si� wi�c, �e niekt�re przej�cia prowadz� ostro pod g�r�.
Znajdziemy tu urocze zau�ki, gdzie mo�na w�drowa� po stromych schodkach, i uliczki wij�ce si� wzd�u� solidnych mur�w oporowych. Fasady dom�w pokrywaj� cz�sto kolorowe tynki, a czasami drewniane deszczu�ki. Na dachach czerwieni si� ceramiczna dach�wka lub le�� szare �upkowe p�ytki. Tu i �wdzie b�yska czerwieni� lub zieleni� miedziana blacha. Nad g�owami przechodni�w wisz� szyldy, malowane przewa�nie r�cznie na deskach. W dziesi�tkach sklepik�w najwybredniejszy nawet turysta znajdzie co� dla siebie. Tu i �wdzie wn�trza kamienic kryj� r�ne muzea i galerie sztuki.
- Nigdy nie zaznali wojny - powiedzia� Pan Samochodzik, wyrywaj�c mnie z poznawczego transu. - Tych ulic na dobr� spraw� nigdy nie zdepta�y stopy naje�d�cy. To nie to, co nasza Star�wka w Warszawie, zbudowana od podstaw...
- To prawda - mrukn��em.
Szef przez chwil� wertowa� plan, a potem ruszyli�my w�skimi ulicami.
- To musi by� gdzie� niedaleko - mrukn��.
Spojrza�em na zegarek.
- Mamy jeszcze dwadzie�cia minut - uspokoi�em go. - Nie sp�nimy si�. A je�li nawet, to przecie� poczekaj�...
- Nie wypada, �eby kr�l czeka� - u�miechn�� si� pan Tomasz.
- Nie wiem - wzruszy�em ramionami. - Nigdy dot�d nie widzia�em �ywego kr�la...
- Ja te� nie - u�miechn�� si�. - Ale, jak to si� m�wi, zawsze musi by� ten pierwszy raz.
Wyszli�my na brukowany dziedziniec. Za nim wznosi� si� rozleg�y budynek.
- Chyba jeste�my na miejscu - pan Tomasz raz jeszcze rzuci� okiem na plan miasta.
- Jeszcze siedem minut - uspokoi�em go. - Nie sp�nimy si�. Nie ma obawy.
Ruszyli�my w stron� wielkich, rze�bionych drzwi. Dwaj wartownicy w b�yszcz�cych he�mach podnie�li ostrzegawczo d�onie.
- My do kr�la - powiedzia� szef po niemiecku, wyci�gaj�c z kieszeni zaproszenie.
Zdanie to zabrzmia�o cokolwiek dziwnie. St�umi�em narastaj�cy w g��bi gard�a chichot. Stra�nicy nie dali po sobie pozna�, �e cokolwiek us�yszeli, ale nie wzbraniali nam ju� wej�cia. Pan Samochodzik nacisn�� klamk�.
- Mo�e warto zapuka�? - zapyta�em nerwowo.
- Nie wiem, nigdy nie wchodzi�em do kr�lewskiego pa�acu - mrukn�� pan Tomasz.
Drzwi ust�pi�y. Weszli�my do rozleg�ego holu. Tu wartownik�w by�o wi�cej. W przeciwie�stwie do tych z zewn�trz, byli ubrani w normalne mundury i zamiast antycznych, pi�ciostrza�owych karabin�w, mieli pistolety maszynowe w zgrabnych sk�rzanych kaburach. Jeden z nich, w b��kitnej fura�erce, ruszy� na nasze spotkanie. Na schodach pojawi� si� lokaj.
Pan Samochodzik poda� nasze zaproszenia. Dow�dca warty przejrza� je uwa�nie.
- Poprosz� jaki� dokument - powiedzia� po polsku, cho� z bardzo dziwnym akcentem.
Wr�czyli�my nasze paszporty. Przejrza� je pobie�nie, a potem zwr�ci� nam z u�miechem.
- Jego Wysoko�� oczekuje - powiedzia�.
Lokaj poprowadzi� nas przez labirynt wy�o�onych dywanami korytarzy.
- Ale�my si� wkopali - mrukn��em.
Pan Samochodzik nie odpowiedzia�. Okiem znawcy taksowa� wisz�ce na �cianach obrazy i wazy stoj�ce na marmurowych postumentach.
- Mieszkaj� sobie ludziska... - zauwa�y�em.
Nie podchwyci� �artu.
- �Dziewczyna zrywaj�ca jab�ka� - mrukn�� cicho. - Obraz z prywatnej kolekcji Zygmunta III Wazy, zrabowany podczas potopu... �Widok Florencji�, �up z maj�tku ksi���t Czartoryskich. Zna�em je dot�d tylko z opisu...
- Nie przyjechali�my tu rewindykowa� nasze zabytki zagrabione 350 lat temu...
- Niestety, nie - westchn�� ze szczerym �alem.
Szwedzkie muzea i prywatne kolekcje s� pe�ne cennych dzie� sztuki, kt�re wpad�y w r�ce naszych s�siad�w przy okazji rozlicznych wojen toczonych w XVII wieku...
Min�a nas dziewczyna w dresie. Pozna�em j� po du�ych, br�zowych oczach. Nie dalej jak p� godziny wcze�niej kupi�em sobie na pami�tk� poczt�wk� z jej podobizn�. Ksi�niczka Victoria.
- No prosz� - mrukn�� Pan Samochodzik, wyrywaj�c mnie z zamy�lenia. - To te� chyba zdobyte u nas...
Na �cianie wisia�a szabla, w�gierska �bator�wka� o r�koje�ci wysadzanej turkusami.
Lokaj zatrzyma� si� przed rze�bionymi drzwiami. Zapuka�. Kto� odezwa� si� ze �rodka. S�u��cy otworzy� drzwi i przepu�ci� nas przodem. Weszli�my do pomieszczenia, bardzo ciekawi, co te� znajdziemy w �rodku. By� to chyba gabinet naszego gospodarza. Oszklone szafy by�y wype�nione opas�ymi ksi�gami w sk�rzanych, z�oconych oprawach. Na ci�kim, d�bowym biurku sta� komputer. Pod�og� pokrywa� perski dywan. Szeroko otwarte drzwi balkonowe prowadzi�y na taras.
W�a�nie tam na progu sta� ON. Nigdy dot�d nie widzia�em z bliska kr�la i teraz odrobin� si� rozczarowa�em. W�adca by� mniej wi�cej mojego wzrostu. Odrobin� w�szy w barach. Nosi� okulary. Wiatr wichrzy� jego czupryn�. Nie mia� na g�owie ani korony, ani marynarskiej czapki, w kt�rej cz�sto portretowano go na poczt�wkach. A na nogach mia� zupe�nie zwyczajne kapcie.
- Witam pan�w - powiedzia� po angielsku.
Usi�owa�em si� uk�oni�, ale zupe�nie mi to nie wysz�o. Kr�l u�cisn�� nam d�onie. Jego u�miech by� bardzo serdeczny. Gestem zaprosi� nas na taras. Trzy fotele i stolik otacza� szpaler posadzonych w donicach drzewek pomara�czowych. Zaj�li�my miejsca w fotelach. Zaraz te� pojawi�y si� dwie s�u��ce i b�yskawicznie nakry�y stolik �nie�nobia�ym obrusem.
Porcelanowe talerzyki i srebrne sztu�ce... Fili�anki o cienkich �ciankach. Chi�ska osiemnastowieczna porcelana. Przede mn� postawi�y szklank� i dzbanek, jak si� przekona�em, pe�en zielonej herbaty. Musia�em zrobi� zdumion� min�, bo kr�l u�miechn�� si� lekko.
- Mam sw�j wywiad - powiedzia�.
Po chwili delektowali�my si� - ja herbat�, szef i kr�l kaw�. Na stoliku pojawi�y si� r�nego rodzaju ciastka.
- Pozwoli�em sobie niepokoi� pan�w - odezwa� si� w�adca - ale mam pewn� do�� nie cierpi�c� zw�oki spraw�.
- W czym mo�emy pom�c? - zapyta� Pan Samochodzik.
Kr�l w zadumie popatrzy� na port widoczny pomi�dzy pniami drzew.
- Mam do rozwi�zania zagadk� historyczn�... Nie jest ona mo�e szczeg�lnie trudna, ale sprawa ta wymaga wiedzy fachowej i dyskrecji. A przy tym intuicji... Nasz wsp�lny znajomy, hrabia Michai� Tomatow, powiedzia�, �e mo�na na panach polega� w ka�dej sytuacji.
- A wi�c to jemu zawdzi�czamy zaproszenie - domy�li� si� szef.
Michai� znowu wpakowa� nas w jakie� k�opoty... Niech ja go dorw�... Po�a�uje, �e si� w og�le urodzi�!
- Postawi� spraw� jasno - ci�gn�� w�adca. - Moi specjali�ci stwierdzili, �e zadanie to jest niewykonalne... Dlatego poszuka�em lepszych fachowc�w - w jego oczach pojawi� si� cie� powagi.
- Wobec tego zamieniamy si� w s�uch - powiedzia� spokojnie pan Tomasz.
- Miesi�c temu zmar� hrabia Sven Oxenstierna, ostatni potomek rodu, kt�ry od co najmniej pi�ciuset lat wiernie s�u�y� naszej monarchii. Pozosta�y po nim dwa zamki, cztery ruiny zamk�w i dobra ziemskie o powierzchni przesz�o siedmiu tysi�cy hektar�w. Stada zarodowe rasowych kr�w, udzia�y w fabrykach, akcje towarzystw �eglugowych oraz rozmaity inny maj�tek. W sumie wyceniamy go na jakie� czterysta milion�w koron.
�Sto pi��dziesi�t milion�w z�otych� - obliczy�em b�yskawicznie w my�lach. Lekko zakr�ci�o mi si� w g�owie.
- Hrabia zmar� niespodziewanie na zawa� serca i nie pozostawi� testamentu - wyja�ni� kr�l. - Moi historycy przestudiowali dok�adnie histori� rodziny Oxenstiern�w, szukaj�c jakich� bocznych linii. Prze�ledzili�my ich dzieje a� do XIII wieku. I natrafili�my na pewien �lad.
Kr�l wyj�� ze sk�rzanej teczki reprodukcj� jakiego� obrazu. Widnia� na nim m�czyzna ubrany w mundur, ze szpad� u boku. Sta� ko�o tylnego kasztelu okr�tu wojennego.
- Admira� Gabriel Oxenstierna - wyja�ni� kr�l. - Jedyny punkt zaczepienia. Wedle naszych informacji zagin�� podczas ataku na jego okr�t u wybrze�y Polski. Mia�o to miejsce w 1605 roku.
- M�g� zgin�� - mrukn�� Pan Samochodzik. - Wtedy jeszcze rzadko brano je�c�w.
- Owszem. Ale po roku przyszed� od niego list. Prosi�, aby jego rodzina wyp�aci�a okup przedstawicielowi kozackiego atamana Pilipa Semenowicza. Drugi list nie precyzowa�, komu ma by� wp�acony okup, natomiast nalega�, by kurier z pieni�dzmi przyby� niezw�ocznie do Polski...
- Mo�na powiedzie�, nasz stary znajomy - zwr�ci�em si� do kr�la. - To on zrabowa� kiedy� rubin, kt�rego kawa�ki przyozdobi�y odnalezion� przez nas Rubinow� Tiar�.
Kr�l u�miechem podzi�kowa� mi za wyja�nienia.
- Rodzina nie wyp�aci�a okupu. Admira� mia� dw�ch braci, a ich ojciec le�a� na �o�u �mierci. Widocznie doszli do wniosku, �e lepiej, aby by�o ich dw�ch, a nie trzech do podzia�u. Zw�aszcza, �e uj�ty przez Kozak�w by� najstarszy, czyli najbardziej uprawniony do dziedziczenia... Paskudna sprawa, ale niestety takimi przypadkami usiana jest ca�a historia...
- Hm - mrukn�� szef. - I Wasza Wysoko�� s�dzi, �e zdo�amy odnale�� potomk�w tego cz�owieka?
- By�bym niezwykle rad, gdyby si� panom uda�o - powiedzia� kr�l. - Je�li nie ma potomk�w, rad by�bym wiedzie�, co si� sta�o z nim samym... Zgodnie z naszym prawem, maj�tek, je�li wyga�nie linia g��wna rodu, przechodzi na w�asno�� linii bocznej.
- Czy�by takiej w Szwecji nie by�o? - zainteresowa�em si�.
- W tym w�a�nie problem, �e jest - zachmurzy� si� kr�l. - Ale szkoda odda� ten maj�tek w jej r�ce...
- Jej? - podchwyci� pan Tomasz.
Kr�l otworzy� szar� sk�rzan� teczk�, ozdobion� z�oconym monogramem.
- Karen Bark - podsun�� nam fotografi�. - G��wna pretendentka do tego spadku.
Popatrzy�em i ja. �adna blondynka o twardych, jakby wykutych z kamienia rysach. W jej oczach by�o wida� up�r i chytro��.
- Mo�e nam zagrozi�!
- Moje s�u�by donios�y, �e tydzie� temu wybra�a si� do Polski - powiedzia� spokojnie.
- Mia�em raczej na my�li, czy jest niebezpieczna - u�ci�li� Pan Samochodzik.
- Jak czo�g w sk�adzie porcelany - kr�l uj�� uszko osiemnastowiecznej chi�skiej fili�anki i wypi� kilka �yk�w. - Do tej pory niczego nie zdo�ano jej udowodni�, ale przypuszczamy, �e ma powi�zania z mi�dzynarodowymi gangami przemytnik�w dzie� sztuki. Je�li odziedziczy kolekcje Oxenstiern�w, ulegn� one rozproszeniu, a liczne obiekty zapewne niebawem wyp�yn� na mi�dzynarodowych aukcjach... Nasz kraj, jak w zasadzie ka�dy na �wiecie, stara si� chroni� swoje dziedzictwo kulturowe...
- Nie zadowoli si� odziedziczon� got�wk�? - zapyta�em.
- Prawdopodobnie nie. Spieni�enie akcji i nieruchomo�ci b�dzie trudne i co wi�cej u nas do�� wysoko opodatkowane... Tymczasem spieni�enie na przyk�ad obraz�w Rembrandta przynios�oby zyski natychmiastowe i niewidoczne dla naszego fiskusa...
- Ma jeszcze co� na sumieniu? - zaciekawi� si� szef.
- By�a zamieszana w spraw� handlu narkotykami, kilka afer budowlanych, nale�y do radykalnej organizacji ekologiczno-feministyczno-anarchistycznej. Podejrzewano j� o postrzelenie policjanta... Niestety, za ka�dym razem zdo�a�a si� wywin��.
- Nie da si� wykluczy�, �e potomkowie admira�a, je�li ich odnajdziemy, b�d� r�wnie ma�o ciekawi - mrukn��em.
- To b�dziemy si� martwili, co z tym fantem zrobi� - westchn��.
Pan Tomasz my�la� d�u�sz� chwil�.
- Zadanie wydaje si� trudne, ale realne - powiedzia� wreszcie. - Czy wiadomo na przyk�ad, w jakim mie�cie mia� by� wyp�acony okup?
- Niestety nie - powiedzia� kr�l. - Nie mam �adnych wskaz�wek, kt�re mog�yby si� panom przyda�. Pozostaje om�wi� kwesti� wynagrodzenia...
Z teczki wyj�� wydruk komputerowy i po�o�y� przed Panem Samochodzikiem. Szef rzuci� na� okiem. Dziesi�tki tytu��w ksi��ek. Starodruki.
- Dwadzie�cia sztuk w razie przyst�pienia do poszukiwa�, czterdzie�ci w wypadku odnalezienia - zaproponowa� kr�l. - Do wyboru z tej listy.
Pomy�la�em, �e to niewiele... Pan Samochodzik studiowa� j� w zadumie. A potem od�o�y�.
- To nie s� ksi��ki z Biblioteki Uppsalskiej - powiedzia�. - Dobrze znam list� dzie� zrabowanych podczas potopu...
Na twarzy kr�la pojawi� si� na moment cie� za�enowania. A przecie� nie mia� si� czego wstydzi�. W czasie, gdy Szwedzi najechali Polsk� i zdobyli gigantyczne �upy, jego przodkowie byli jeszcze Francuzami.
- Nie. To z moich prywatnych zbior�w - wyja�ni�. - Biblioteka Uppsalska jest w�asno�ci� narodu i nie mog� ni� dysponowa�. Nawet kr�lowie podlegaj� ograniczeniom nak�adanym przez prawo...
- Szkoda - mrukn�� szef i ponownie zacz�� studiowa� spis. Wreszcie od�o�y� go.
- Wola�bym, �eby wyboru dokonali pracownicy Biblioteki Narodowej. S� lepiej zorientowani w tym, czego nam brakuje...
- Wobec tego prosz� zabra� wydruk i je�li misja pan�w zako�czy si� sukcesem, niech ludzie upowa�nieni przez pana zg�osz� si� po wybrane pozycje - zaproponowa� w�adca. - Do tego oczywi�cie zwrot wszelkich koszt�w.
Pan Tomasz kiwn�� g�ow�, akceptuj�c propozycj�.
- B�dziemy przysy�ali rachunki.
Kr�l wyj�� z teczki ozdobionej monogramem dwie koperty. Wytrz�sn�� z nich platynowe karty kredytowe Visa.
- B�d� wa�ne przez miesi�c - powiedzia� powa�nie. - Bez limitu wydatk�w.
Uj��em w d�o� kart� z wyt�oczonym moim nazwiskiem. Na ca�ym �wiecie jest takich mo�e pi��set... Czy gdy sko�czy si� jej wa�no��, b�d� j� m�g� zatrzyma� na pami�tk�?
- Dzi�kujemy za zaufanie - szef powa�nie sk�oni� g�ow�.
***
Samolot do Warszawy by� prawie pusty. Pan Tomasz, jak zauwa�y�em, mimo przykrych do�wiadcze� zwi�zanych z lotem do Ameryki, zn�w nabiera� zaufania do samolot�w. Siedzieli�my blisko ogona; tu nikt nas nie m�g� pods�ucha�.
- Podsumujmy fakty - Pan Samochodzik od razu przeszed� do rzeczy. - Musimy odnale�� potomk�w cz�owieka, kt�ry trafi� do Polski w 1605 roku. Jak zabra�by� si� do dzie�a?
- S�dz�, �e nale�y wybra� si� do jakiej� du�ej biblioteki i si�gn�� po katalog nazwisk u�ywanych w Polsce.
Pan Tomasz obrzuci� mnie zaskoczonym spojrzeniem.
- C� to takiego? - zdumia� si�. - Pierwsze s�ysz�.
- W 1993, gdy nadawano numery PESEL, niejako przy okazji zrobiono spis wszystkich nazwisk. Komputery by�y w stanie przeczesa� baz� danych, licz�c� trzydzie�ci dziewi�� milion�w pozycji, bo tylu zdaje si� by�o w�wczas Polak�w.
- Mia�e� kiedy� to wydawnictwo w r�ku? Przyda nam si� do czego�?
- Oczywi�cie. Podaje wszystkie nazwiska, ilu jest ludzi nosz�cych ka�de z nich i w jakich wojew�dztwach, oczywi�cie wed�ug starego podzia�u administracyjnego, ci ludzie mieszkaj�. Znajdziemy naszych Oxenstiern�w, potem we�miemy ksi��k� telefoniczn� i po problemie.
- Brawo. Moja szko�a - u�miechn�� si� szeroko. - Teraz przyjmijmy dwa warianty. Po pierwsze, �e ci potomkowie mieszkaj� poza obecnymi granicami naszego kraju. Pilip Semenowicz zapewne zabra� je�ca gdzie� na Ukrain�. Tam mia� kumpli, tam �atwo by�o ukry� je�ca...
Szef wyj�� kserograficzn� odbitk� dokumentu otrzymanego od kr�la.
- Dwana�cie tysi�cy dukat�w okupu...
- Nasz kozacki wata�ka mia� niez�y apetyt - mrukn��em. - Ile to by�o?
- Robotnik na folwarku by� w stanie zarobi� oko�o o�miu dukat�w rocznie. Zarz�dca d�br ziemskich dostawa� rocznie do 300 dukat�w... Dwana�cie tysi�cy by�o sum� niewyobra�aln�... Cho� nasza szlachta potrafi�a kupowa� dzie�a sztuki i klejnoty za sumy jeszcze wy�sze. Szczeg�lnie po udanych zbiorach, gdy polskie zbo�e sp�awiane do Gda�ska kupowali kupcy hanzeatyccy...
Zamilkli�my w zadumie.
- Skoro zak�ada pan, �e Pilip Semenowicz siedzia� gdzie� na Ukrainie i tam wi�zi� hrabiego, to m�g� wybra� na miejsce przekazania pieni�dzy Lw�w albo Kij�w?
- To faktycznie mo�liwe - u�miechn�� si� lekko szef - dlatego nie zak�adam, gdzie wi�zi� hrabiego. Mamy za ma�o danych... Po prostu nie mo�emy wykluczy� tej Ukrainy. Jak s�dzisz, u nich te� robiono spis powszechny? Czy da si� poszuka� potomk�w t� sam� metod�, kt�r� planujesz zastosowa� w Polsce?
-Nie wiem, ale s�dz�, �e bez trudu ustalimy to na miejscu... Na przyk�ad w Kijowie.
Kiwn�� powa�nie g�ow�.
- Raczej zajdziemy do ambasady i zapytamy - zasugerowa�. - Teraz drugi problem - powiedzia� powa�nie. - Przyjmijmy, �e r�d wygas� w linii m�skiej, natomiast zosta�y jakie� kobiety. Nazwisko w ten spos�b zaniknie, ale potomkowie by� mo�e dadz� si� odszuka�.
- To mo�e by� bardzo trudne - zauwa�y�em. - Tych potomk�w po k�dzieli mo�e by� ca�y legion. Zna pan histori� ze spadkiem po Kazimierzu Pu�askim?
- Nie - popatrzy� na mnie zaciekawiony. - Cho� oczywi�cie posta� jest mi znana. Konfederat barski, kt�ry, narobiwszy we Francji d�ug�w karcianych, uciek� do Ameryki i tam walczy� w ich wojnie o niepodleg�o��... W USA uwa�any jest za bohatera narodowego, u nas te�, za to we Francji mi�osiernie o nim zapomniano...
- Zgadza, si�. Zgin�� pod Savannah. Za udzia� w wojnie otrzyma� od rz�du USA maj�tek ziemski w pobli�u wsi Waszyngton. Obecnie to niemal centrum miasta. Tereny budowlane o ogromnej warto�ci. To oczywi�cie kusi rozmaitych pretendent�w.
- Pu�aski, z tego co wiem, mia� dw�ch braci. Obaj polegli w czasie konfederacji... I nie mia� dzieci.
- Za to mia� dwie siostry, a one dochowa�y si� dzieci - u�miechn��em si�. - Obecnie z tych dwu kobiet mamy oko�o pi�ciuset potomk�w... Nawet licz�c, �e niekt�rzy si� tylko podszywaj� w nadziei zdobycia cz�ci spadku, to i tak jest to liczba bardzo znaczna...
Pan Tomasz powa�nie kiwn�� g�ow�.
- A tu mamy sytuacj� jeszcze bardziej skomplikowan� - mrukn��. - Cofamy si� sto pi��dziesi�t lat wstecz od czas�w Pu�askiego, wi�c liczba potomk�w po k�dzieli mo�e nam wzrosn��... No, ale nic to - pog�adzi� kiesze�, w kt�rej spoczywa�a karta kredytowa. - Je�li nie znajdziemy potomk�w w linii m�skiej, trzeba b�dzie spr�bowa� wyja�ni� jego losy i prze�ledzi� genealogi� od drugiej strony...
Zamy�li�em si�, patrz�c w okno. Nad Ba�tykiem przesuwa� si� front atmosferyczny, samolot co chwila przebija� si� przez g�ste chmury.
- My�l�, �e troch� zbyt optymistycznie zak�adamy, �e byli jacy� potomkowie - powiedzia�em. - R�wnie dobrze nieszcz�sny jeniec m�g� zemrze� w jakim� lochu... Bezpotomnie.
- Mo�esz mie� racj�. Ale w takim razie nic nie uda nam si� ustali�. W dodatku ta Karen... Ciekawe, co planuje.
- Ciekawe - przytakn��em. - Mo�e warto by przyjrze� si� jej poczynaniom? Je�li bardzo jej zale�y na tym spadku, to mo�e zechce konkurenta... zlikwidowa�.
Szef wzdrygn�� si�.
- To chyba niemo�liwe - mrukn��.
- Nie wiem. W gr� wchodzi ogromny maj�tek. Dwa zamki...
- I jeszcze cztery ruiny - u�miechn�� si�.
- A s�dzi pan, �e na ruinach nie mo�na zarobi�? Wystarczy postawi� przy wej�ciu budk� z biletami i ju� mo�na ci�gn�� zyski. Niewielkie w por�wnaniu z udzia�ami w fabrykach i ze stadami kr�w, ale te� pieni�dz... Takie sumy mog� wzbudzi� silne emocje. I sta� si� przyczyn� zbrodni. Je�li ten cz�owiek �yje, powinni�my go odnale�� pierwsi.
- Ale jak j� wy�ledzi�?
Wyj��em z kieszeni wizyt�wk� kr�la.
- Mo�emy zadzwoni� i poprosi� naszego zleceniodawc�, aby ustali� numer rejestracyjny jej samochodu - zauwa�y�em.
- Planowa�em zacz�� poszukiwania od Lublina - u�miechn�� si�. - Tak�e dlatego, �e w tamtejszym archiwum s� przechowywane dokumenty dotycz�ce Kozak�w rejestrowych... To da nam mo�liwo�� uchwycenia jakiego� �ladu Pilipa Semenowicza. By�e� kiedy� w Lublinie?
- Nigdy... tylko przejazdem.
Szef u�miechn�� si� do swoich my�li.
- Spodoba ci si�. To pi�kne miasto, cho� mocno zaniedbane... Ale najpierw... Czeka ci� kr�tki wypad do Rosji.
Popatrzy�em na niego zaskoczony.
- Do Rosji? - powt�rzy�em.
- Zobaczysz Wo�g�, kr�low� rosyjskich rzek. I poznasz kilku fascynuj�cych ludzi.
- Mog� prosi� o bli�sze wyja�nienia?
- A nie przysz�o ci do g�owy, �e potomkowie Pilipa Semenowicza ci�gle �yj�? Trzeba sprawdzi�, czy nie maj� jakich� zapisk�w po przodku...
Spojrza�em przez okno. Samolot p�yn�� w powietrzu, a pod nami przesuwa�a si� ju� ziemia. ��te i zielone plamy, przys�oni�te lekk� mgie�k�.
- Polska - powiedzia� powa�nie Pan Samochodzik. - Pi�kny, �yzny kraj... Od setek lat przyci�gaj�cy rozmaitych naje�d�c�w. Wielu z nich wywioz�o st�d gigantyczne �upy... Szwedzi w czasie potopu zostali wprawdzie wyparci, ale przez kilka pokole� wspominali t� wojn� z rozrzewnieniem. Ob�owili si� na nas, odkarmili. Nie zapominaj, �e szwedzka ekspansja w XVII wieku spowodowana by�a g��wnie niedostatkiem po�ywienia...
- Niejeden grabie�ca pozosta� tu na zawsze - powiedzia�em powa�nie. - Nasz nar�d jest bitny, a w XVII wieku na skutek ci�g�ych wojen byli�my zaprawieni w rzemio�le wojennym... Czuj�, �e podczas naszych poszukiwa� otrzemy si� o te sprawy...
Samolot schodzi� do l�dowania.
ROZDZIA� DRUGI
STANICA NA STEPIE � WYRUSZAMY PO PRZYGOD� � BIA�Y PA�ACYK � PIOTREK I MALWINA � PI�� PESTEK POMARA�CZY � ODROBINA TECHNIKI
Gdy tereny Zaporo�a przypad�y Rosji, zacz�a si� ekspansja Kozak�w na wsch�d. Wielu siczowc�w porzuci�o ukrai�skie stepy szukaj�c nowej przestrzeni �yciowej nad Donem, na Powo��u i na Syberii. Przyci�ga�y ich ogromne s�abo zaludnione przestrzenie oraz wrogowie, z kt�rymi mo�na by�o walczy�. Przy��czyli si� do osiad�ych tam Kozak�w rosyjskich. Wsp�lnie podbijali coraz to nowe ziemie przy��czaj�c je do imperium car�w. Szybko przemieszczaj�ce si� odzia�y konnicy by�y jedyn� si�� zdoln� zagrozi� �yj�cym tam p�koczowniczym ludom. W wojnie domowej stan�li naprzeciw siebie Kozacy, jedni po stronie bia�ych genera��w, drudzy po stronie w�adzy radzieckiej.
W latach dwudziestych i trzydziestych jednych i drugich zwalczano z bezwzgl�dn� zaciek�o�ci�... Stanice spalono, a tradycja w powa�nym stopniu zanikn�a. W ka�dym razie tak mi si� wydawa�o, gdy po trwaj�cej przesz�o trzydzie�ci godzin podr�y wytoczy�em si� na peron stacyjki Swiszczyna, le��cej kilkadziesi�t kilometr�w na p�noc od Wo�gogradu. Wysiad�em z wagonu. Ostre s�o�ce i pachn�cy sianem wiatr uderzy�y mnie jednocze�nie w twarz. Przymkn��em oczy i d�u�sz� chwil� oddycha�em g��boko niebia�skim zapachem. Wreszcie umilk� nieko�cz�cy si� stukot k� poci�gu. Sta�em napawaj�c si� cisz�, gdy nieoczekiwanie w moje uszy uderzy� skowyt. Otworzy�em zmru�one oczy i rozejrza�em si� szukaj�c �r�d�a d�wi�ku.
Na wprost mnie, tu� za kraw�dzi� pop�kanego betonowego peronu zbudowano co� w rodzaju bramki pi�karskiej z solidnych drewnianych pali. Przywi�zany za nadgarstki wisia� na niej jaki� cz�owiek, za� dwaj Kozacy w mundurach krojem przypominaj�cych carskie ok�adali go bezlito�nie nahajkami. To on tak wy�. Brzegiem peronu nadszed� milicjant, popatrzy� w zadumie na egzekucj�, po czym wzruszy� ramionami i odwr�ci� si� w moj� stron�.
- Co tu si� dzieje? - wykrztusi�em zaskoczony.
- Kozacki patrol z�apa� kieszonkowca - wyja�ni� milicjant spokojnym g�osem, jakby tego rodzaju �rozrywki� by�y tu na porz�dku dziennym. - Wlepianiu pi��dziesi�t nahajek zgodnie z prawem A�maza Seinenowicza.
- Ale to samos�d - zaprotestowa�em. - Powinien stan�� przed s�dem...
Milicjant westchn��.
- Widzi pan - powiedzia� wreszcie - kradzie�e kieszonkowe to wedle prawa federacji wybryki chuliga�skie, niska spo�ecznie szkodliwo�� czynu... Nawet nie ma po co wozi� takiego do s�du, wypuszczaj� od r�ki... A dzi�ki tym ch�opakom mamy spok�j z przest�pcami... Nie patyczkuj� si�. Wi�c dlaczego mia�bym im przeszkadza�?
Milicjant poszed� dalej. Kozacy wida� wymierzyli przepisan� liczb� uderze�, bo odczepili z�odziejaszka od pr�gierza. Run�� bezw�adnie w py� drogi. Jeden z kat�w pola� go z rozmachem wiadrem wody.
- Paszo� k' dytku, a prijti tu jeszczo raz, kak my tiebia u�e proklatejem! - wlepi� kieszonkowcowi solidnego kopniaka w tyln� cz�� cia�a. Ten pozbiera� si� i kulej�c opu�ci� chy�kiem stacj�.
Ruszy�em w ich stron�.
- Przepraszam, jak mog� si� dosta� do Semenowskiej Stanicy? - zapyta�em.
- Pan Daniec? - zagadn�� wy�szy. - Batko A�maz wspomina�, �e kto� taki ma przyjecha�. Za dworcem czeka na was samoch�d...
- Jeste�cie Kozakami z rodu Semenowicz�w? - zainteresowa�em si�.
- Nie, my od batki Jefrema - wyja�ni� ni�szy. - Semenowicze za wzg�rzami, my w mie�cie i na zach�d...
Ruszy�em w stron� szarych blok�w z wielkiej p�yty majacz�cych za dworcem. Na niedu�ym placyku czeka� strasznie zdezelowany uaz. Obok niego sta� m�odzieniec lat oko�o pi�tnastu. Ubrany by� niemal zwyczajnie, tylko papacha na g�owie za�o�ona mimo upa�u i ukrai�ski haft przy zapi�ciu koszuli odr�nia�y go od r�wie�nik�w.
- Pawe� Daniec - przedstawi�em si�.
- Omelajn - u�cisn�� mi d�o�. - Zapraszam do �rodka.
Siad�em na siedzeniu obszytym nowym p��tnem. Ch�opak odpali� silnik i pojazd potoczy� si� dziuraw� betonow� szos�. Bloki i kilka drewnianych ruder pami�taj�cych pewnie czasy carskie zosta�y szybko za mami. Droga wiod�a przez step.
- Jak min�a podr�? - zapyta�.
- Dzi�kuj�, dobrze - odpowiedzia�em.
Wjechali�my w w�w�z. Drog� przegradza�o kilka betonowych kloc�w - zapora przeciwczo�gowa. Zr�cznie manewruj�c przejecha� mi�dzy nimi.
- Na c� te zabezpieczenia? - zdziwi�em si�.
- Batko kaza�. Wcze�niej czy p�niej federalni zechc� zrobi� za nim porz�dek - m�j kierowca zas�pi� si�. - A mo�e i nie zechc�, ale lepiej si� zabezpieczy�... Bo st�d od kolei najwi�ksze niebezpiecze�stwo...
Wjechali�my na prze��cz. Sta� tu szlaban, obok wbito tyczk�. Na �erdzi powiewa� na wietrze ko�ski ogon i proporzec przedstawiaj�cy szabl� skrzy�owan� z automatem ka�asznikowa na niebiesko-bia�o-czerwonym tle. Omelajn wysiad� i otworzywszy kluczem skrzynk� podni�s� szlaban. Przesiad�em si� za kierownic� i przejecha�em. Opu�ci� rami� szlabanu i zaraz dosiad� si� do mnie.
- Tu zaczynaj� si� nasze ziemie - wyja�ni�.
Jeszcze jedno pasmo wzg�rz i moim oczom ukaza� si� p�aski, ci�gn�cy si� a� po horyzont step. By� jednak innego koloru. Zbo�e. Gigantyczne pole ko�chozowe obsiane �ytem.
Ruszyli�my na wsch�d. Min�li�my niewielk� wiosk�. Chaty z drewnianych bali, pobielone wapnem ton�y w�r�d sad�w. Nad wsi� g�rowa� wiatrak dostarczaj�cy energi� elektryczn�. Ogr�dki pe�ne kwiat�w. Na ganku jednego z dom�w wygrzewa� si� staruszek. Na skraju wsi dwaj m�czy�ni grzebali pod podwoziem lekkiego transportera opancerzonego. W chwil� p�niej krajobraz zmieni� si� jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki. Po obu stronach drogi ci�gn�y si� ruiny barak�w z betonowych p�yt. Tu i �wdzie straszy�y dziury po wyrwanych oknach i drzwiach. Na skraju pracowa� buldo�er, podobny do mechanicznego dinozaura i rozwala� ostatnie stoj�ce budynki.
Kontrast by� wr�cz upiorny.
- C� to takiego? - zapyta�em.
- Ko�choz - wyja�ni� Omelajn. - Tu dawniej mieszkali ludzie, ale batko A�maz kaza� zbudowa� wie�, a to wszystko wyburzy�. Jesieni�, jak b�dzie wi�cej czasu, zasypiemy to ziemi�, �eby �ladu nie by�o.
Min�li�my rozleg�e sady. Pomi�dzy drzewami le�a�y rurki, widocznie na suchym stepie trzeba by�o intensywnie podlewa�. Mi�dzy drzewami sta�y dziwne drewniane beczki, dopiero po chwili u�wiadomi�em sobie, �e to ule. Zaraz potem min�li�my studni� g��binow�. Pompy nap�dza� wiatrak, podobny do tych pracuj�cych w Australii, jednak s�dz�c po kolorze, blaszane �opatki wyci�to ze starej karoserii samochodowej. C�, od czas�w, gdy w �rodku brazylijskiego interioru widzia�em india�sk� gorzelni�, niewiele rzeczy by�o mnie w stanie zdziwi�. Za sadem na pag�rku sta�o kilkana�cie budynk�w z czerwonej ceg�y.
- To nasza przetw�rnia - wyja�ni� z dum� m�ody cz�owiek - Robimy kompoty w s�oikach, d�emy, przeciery, mro�onki... Wszystko wysy�amy do Wo�gogradu...
Szosa przecina�a coraz to nowe uprawy. S�oneczniki, kukurydz�...
- No i jeste�my - wskaza� mi wa�y usypane z ziemi i ob�o�one kamieniami wyoranymi prawdopodobnie ze stepu.
Wa�y otacza� pier�cie� zap�r przeciwczo�gowych i solidna transzeja, b�d�ca zapewne such� fos�. Przejechali�my przez bram�, kt�rej pilnowa� wartownik z automatem przerzuconym przez rami�. Wewn�trz obwa�owa� sta�o kilka silos�w na ziarno, magazyn-ch�odnia, park maszynowy z kilkunastoma ci�ar�wkami. Jedn� w�a�nie �adowano przewo��c z rampy w�zkiem podno�nikowym palety ze s�oikami. Wsz�dzie kr�cili si� ludzie, ka�dy co� robi�...
Uaz zatrzyma� si� przed sporym budynkiem. Wysiad�em. Na m�j widok z wn�trza wyszed� wysoki starzec ubrany po kozacku, z szabl� u boku.
- A�maz Semenowicz - przedstawi� si�. - Zapraszam.
Budynek postawiono z drewna i kamieni, dolne partie �cian by�y najwyra�niej stare. Gospodarz zauwa�y� moje spojrzenie.
- Stanica pochodzi z pocz�tk�w XIX wieku - wyja�ni�. - W czasie wojny domowej zosta�a niemal ca�kowicie zniszczona. Dopiero przed kilku laty odbudowa�em j� z moimi krewniakami.
- Zagospodarowanie okolicy budzi szacunek - zauwa�y�em.
- Widzi pan, gdy tu przyjecha�em, w tym zbankrutowanym ko�chozie byli robotnicy zapijali si� na �mier�. Zebra�em krewnych, wszystkich potomk�w Pilipa Semenowicza, kt�rych uda�o mi si� odszuka�. Zabrali�my si� ostro do pracy. Z okolicznych ko�choz�w �ci�gn�li�my rodziny tych, kt�rzy mieli ochot� ci�ko pracowa�. Produkujemy m�k�, cukier, przetwory, olej, w�dliny... I to nie gorsze ni� wasze, polskie. Wysy�amy je do kilku okolicznych aglomeracji. Produkujemy te� meble, mamy tkalni� i szwalni�, szyjemy spodnie i kurtki�
Jego twarz lekko pociemnia�a.
- Nie mamy jednak praw do ziemi... - doda� ponuro. - Zagospodarowali�my step, ale ziemia w Federacji Rosyjskiej ci�gle jest w�asno�ci� pa�stwa. Nie p�acimy te� podatk�w, inwestycje zjadaj� dochody... W ka�dej chwili mog� si� do nas dobra�... Ale niech spr�buj� - doda� bu�czucznie - to zobacz�, jak Semenowicze walcz� o swoje. Te ziemie nada� moim przodkom car. Zap�acili�my za nie przelewaj�c krew na polach bitew. S� nasze.
- W Swiszczynie, jak widzia�em, te� �yj� Kozacy...
- Owszem - skin�� g�ow�. - Ruch kozacki odradza si�. Powoli, bo powoli, ale znowu stajemy si� gospodarzami tej ziemi. Ukr�cili�my przest�pczo��, walczymy z alkoholizmem... Z listu Pana Samochodzika wynika, �e szukacie papier�w po Pilipie Semenowiczu?
- Tak, zainteresowa� nas jego jeden interes...
- Zapraszam - pchn�� drzwi.
Spora sala. �ciany wymurowane z �upanego kamienia. Sufit z grubych nowych belek. Sto�y i fotele prawdopodobnie wytworzone w stolarniach stanicy. Ca�� jedn� �cian� zajmowa�y ogniotrwa�e szafy na akta. Dostrzeg�em jeszcze kserokopiark�, do�� antyczny model, stoj�c� pod �cian�.
- Panna Margarieta pomo�e w poszukiwaniach - sk�oni� g�ow� gestem wskazuj�c mi niewysok� ciemnow�os� dziewczyn� o wystaj�cych mongolskich ko�ciach policzkowych. - Obiad o szesnastej.
Pow�drowa� gdzie�. Przywita�em si� z dziewczyn�.
- Czym mo�emy s�u�y�? - zapyta�a.
- Nie wiem, na ile dobrze zna pani histori� rodu... Chodzi mi o morsk� wypraw� przeciw Szwedom.
- Oczywi�cie - u�miechn�a si�. - Kojarz�.
- Szukam potomk�w szwedzkiego admira�a Gabriela Oxenstierny, kt�rego wasz przodek porwa� jako je�ca.
- Trudne, bardzo trudne zadanie - mrukn�a. - Ano zobaczmy nasze materia�y...
Otworzy�a szaf� i wydoby�a opas�� waliz�. Wewn�trz znajdowa�y si� stare dokumenty. Ka�dy starannie zabezpieczono umieszczaj�c go pomi�dzy dwiema p�ytkami pleksiglasu. Wida� by�o, �e nie szcz�dzono zabieg�w konserwatorskich, jednak plamy kolorowych grzybni oraz dziury w miejscach, gdzie papier zbutwia� na py�, by�y wyra�nie widoczne.
- Strasznie kiepsko zachowane - mrukn��em.
- Wykopali�my je dopiero w zesz�ym roku - wyja�ni�a - Gdy ukrywano je w czasie wojny domowej, my�lano powszechnie, �e ta awantura z bolszewikami potrwa g�ra trzy lata... Tymczasem min�o siedemdziesi�t... Papiery by�y ukryte w metalowych puszkach po herbacie... Tu jest sucho, ale korozja przegryz�a blach�, a wilgo� bardzo zniszczy�a papier...
- Jak uda�o si� je odnale��? - zainteresowa�em si�.
- Metod� archeologiczn�. Wiedzieli�my z grubsza, gdzie je zakopano, wi�c cztery hektary ziemi zeskrobali�my gracami i odnale�li�my jamy...
Zasiedli�my wygodnie za sto�em. Pierwsze dokumenty. Listy kancelarii Zygmunta III Wazy w sprawie zaci�gu Kozak�w na wojn� ze Szwecj�, ustalenia, warunki, obietnice. Potem roczna przerwa i list kancelarii z pro�b� o wyja�niania w sprawie zaginionego szwedzkiego admira�a.
- Szkoda, �e nie robi� odpis�w swoich odpowiedzi - westchn��em.
- Mo�e jego listy s� gdzie� w waszych archiwach - podsun�a. - A je�li tak, to byliby�my bardzo wdzi�czni za wykonanie kserokopii. Staramy si� zbiera� ka�dy okruch informacji...
- Mo�e co� si� uda znale�� - powiedzia�em. - Ale nie chcia�bym robi� du�ych nadziei. Nasze archiwa w powa�nym stopniu zniszczyli hitlerowcy... Czy mo�na st�d zadzwoni�?
- Oczywi�cie - wskaza�a mi antyczny telefon na korbk� stoj�cy w k�cie.
- Do Polski nie da rady - mrukn��em.
- Dlaczego nie? - ze zdziwieniem unios�a grube brwi. - Zaraz po��cz�.
Wzi�a ksi��k� telefoniczn�, odszuka�a numer kierunkowy. Poda�em jej numer szefa. Zaterkota�a korbk� �aduj�c akumulator. Po chwili wykr�ci�a na tarczy kombinacj� cyfr.
- Prosz� - poda�a mi s�uchawk�. Przy�o�y�em j� do ucha.
- Halo? - us�ysza�em g�os Pana Samochodzika.
G�os by� wyra�ny, jakbym dzwoni� z Warszawy, tylko delikatny szum i serie trzask�w pozwala�y si� domy�le�, �e dzieli nas kilka tysi�cy kilometr�w.
- Witaj, szefie.
- Pawe�? Gdzie jeste�?
- W stanicy Semenowicz�w. Szefie, trzeba poszuka� list�w Pilipa Semenowicza w archiwum kancelarii kr�lewskiej - tu poda�em daty.
Zanotowa� i roz��czy� si�.
- A my szukajmy dalej - mrukn��em.
Kilkadziesi�t dokument�w pisanych ozdobn� siedemnastowieczn� cyrylic�, w dodatku w j�zyku, kt�ry w niewielkim stopniu przypomina� wsp�czesny ukrai�ski... Zniszczenia i ubytki papieru dodatkowo utrudnia�y nam lektur�. Zjad�em obiad, potem kolacj�. Wreszcie ko�o p�nocy, gdy traci�em ju� nadziej�, znalaz�em wyblak�y strz�p papieru o wr�cz rewelacyjnej tre�ci.
***
Zaparkowa�em Rosynanta ko�o kolumny Zygmunta. Po�udnie. Z nieba la� si� straszliwy �ar. Powietrze nad kamiennymi kostkami dziedzi�ca falowa�o. Tury�ci szukali cienia. Nawet go��bie ukry�y si� pod murem zamku. Wewn�trz auta cicho szumia�a klimatyzacja. Grube, lekko przyciemniane szyby chroni�y mnie przed upa�em i o�lepiaj�cym s�onecznym blaskiem.
Pan Samochodzik nadszed� po chwili. Wysiad�em i pomog�em mu upchn�� walizk� w baga�niku.
- B�d� prowadzi� pierwszy - powiedzia�, sadowi�c si� za kierownic�. - A ty tymczasem przejrzyj materia�y - poda� mi kilka stron wydruku.
Przez chwil� siedzia� nieruchomo, z widoczn� przyjemno�ci� wystawiaj�c twarz na ch�odne podmuchy.
- Kr�l dzia�a? - u�miechn��em si�.
- Raczej jego tajne s�u�by staraj� si� u�atwia� nam prac� - u�miechn�� si� lekko. - Mamy numery rejestracyjne samochodu Karen.
Ruszy� Senatorsk�, ko�o Teatru Wielkiego zakr�ci� i zjecha� na tras� W-Z. Przemkn�li�my tunelem i pop�dzili�my przez most. Przegl�da�em papiery.
- A wi�c: opel ascona, pi�tnastoletni, zielonego koloru - powiedzia�em. - W Polsce sporo takich je�dzi... Prawdopodobnie ma podrasowany silnik. Szwedzi nie wykluczaj�, �e Karen zmieni tablice rejestracyjne na polskie, �eby nie rzuca� si� w oczy, wi�c podali numery silnika i podwozia...
- Du�o nam to nie da - westchn��. - Trudno sprawdza� numery podwozia jad�cego samochodu...
- Jest jeszcze co� - zauwa�y�em. - Jej samoch�d zosta� zabezpieczony urz�dzeniem namiarowym Lo-Jack.
- Czyli teoretycznie mo�na go wy�ledzi� z satelity? - upewni� si�.
- Zgadza si�. Podali nam na wszelki wypadek jej kod. Obawiam si� jednak, �e to b�dzie bardzo trudne do wykorzystania...
- Zapewne do �ledzenia samochodu przez satelit� uprawnienia ma tylko policja?
- Gorzej, szefie - pokr�ci�em g�ow�. - Tylko firma, kt�ra to instaluje i tylko na wniosek w�a�ciciela. Oni sprawdzaj�, gdzie jest auto i wtedy kontaktuj� si� z policj�.
- A wi�c informacja bezu�yteczna... - pokr�ci� g�ow�.
Przemkn�li�my ulic� Grochowsk� i niebawem zakr�cili�my, aby dotrze� do szosy E-8.
- Straszny dzi� ruch - zauwa�y�em.
- Wczoraj zacz�y si� wakacje - wyja�ni�. - To nam troch� pomo�e...
Spojrza�em na niego pytaj�co. U�miechn�� si�, ale nic nie odpowiedzia�. Rozmarzonym wzrokiem wpatrywa� si� w dal. Jego d�onie oparte na kierownicy wykonywa�y od czasu do czasu drobny ruch koryguj�cy. Wygl�da� na zamy�lonego, ale nie musia�em si� obawia�. Wiedzia�em, jak �wietnie umie prowadzi�.
- Co uda�o ci si� ustali� w Rosji? - zapyta� nieoczekiwanie.
Pstrykn��em prze��cznikiem pod tablic� rozdzielcz�. Szyby zacz�y ledwo dostrzegalnie dr�e�. Pan Samochodzik spojrza� na mnie pytaj�co.
- U�y�em odrobiny pieni�dzy z karty - wyja�ni�em. - To zag�uszarka. - Nie zdo�aj� nas pods�ucha� nawet wtedy, je�li w aucie za�o�yli nam �pluskw�...
- Interesuj�ce - mrukn��. - Czy da si� to zainstalowa� tak�e w moim gabinecie?
- Oczywi�cie. Zajm� si� tym po powrocie. A wi�c w stanicy mieli bardzo interesuj�cy dokument. List, kt�ry do Pilipa Semenowicza wys�a� jego serdeczny druh i przyjaciel...
- Zaciekawiasz mnie...
- Samuel z Niemirowa. Sami��a Niemirycz, jak go zw� Ukrai�cy.
Pan Tomasz cicho gwizdn�� przez z�by.
- I co ciekawego pisze? - zaciekawi� si�.
-Zrobi�em t�umaczenie...
Wyj��em z kieszeni na piersi kopert�.
Dan w Che�mie 4 III 1607
Drogi Pilipie!
Sprawa okupu komplikuje si� niemo�ebnie. Mimo i� up�yn�y dwa lata, je�ca Twojego ci�gle poszukuj�, cho� ju� chyba bez nadziei odnalezienia. Listy pos�ane do braci jego bez odpowiedzi pozostaj�, cho� poczmistrz lubelski g�ow� r�czy, �e dotrze� musia�y. Mo�e nar�d ten bisurma�ski gdzie� je zagubi�? Mniemam, i� nale�a�oby w�asnego kursora wys�a�. Je�li jednak zgod� wyrazisz, znam tu cz�owieka jednego, kt�ry tysi�c talar�w natychmiast za wi�nia naszego got�w jest wy�o�y�. Suma to niewielka i dziesi�tej nawet cz�ci okupu warto�ci nie dostaje, jednak dalsza zw�oka, nie do��, �e rodzi koszta niezno�ne, to jeszcze obr�ci� si� przeciw nam mo�e.
Zostawiam tedy spraw� Twojej rozwadze i co umy�lisz czyni�, daj mi zna� bystro.
- Czy jeste� pewien, �e chodzi o nasz� spraw�? - zapyta� wreszcie Pan Samochodzik.
- Tak mi si� wydaje - powiedzia�em. - Zbie�no�� dat jest uderzaj�ca. List wspomina o jakim� wydarzeniu, kt�re mia�o miejsce oko�o 1605 roku. Mniej wi�cej od tego czasu obaj Kozacy przetrzymuj� je�ca. Je�ca, kt�rego �ycie wyceniaj� na oko�o dziesi�� tysi�cy talar�w, czyli oko�o sze�ciu tysi�cy dukat�w...
- W dodatku wys�ali listy w tej sprawie - zauwa�y� szef. - Ciekawe. S�dz�, �e masz racj�. Tu chodzi o naszego Szweda.
Milcza�em przez chwil�.
-A pan co znalaz�? - zapyta�em wreszcie.
- W Archiwum Koronnym, a raczej w jego pozosta�o�ciach, jest jeden list od Filipa Semenowicza. Niestety, wys�any jeszcze przed wypraw� na Ba�tyk. Nic konkretnego. Targuje si� o warunki finansowe zaci�gu... Zrobi�em ksero i pos�a�em A�mazowi. Uzyska�em jednak informacj�, �e w Lublinie znajduje si� troch� archiwali�w dotycz�cych Kozak�w rejestrowych i w og�le wojew�dztwa ruskiego... Tam postaram si� wygrzeba� co� jeszcze.
- Ostro�no�� nie by�a zbyteczna - mrukn��em. - Kto� za nami jedzie.
- Kto?
- Niech pan zwr�ci uwag� na szarego volkswagena.
Pan Tomasz obserwowa� w lusterku samoch�d pod��aj�cy naszym �ladem. Dzieli�o nas kilka pojazd�w, jednak utrzymywa� sta�y dystans.
- Faktycznie. Ciekawe, kto to.
Przednia szyba by�a lekko przyciemniana, ale nie na tyle, by nie mo�na by�o rozpozna� kierowcy. Przy�o�y�em do oczu lornetk� i na zakr�cie, gdy samochodu nie zas�ania�y inne pojazdy, zdo�a�em przyjrze� si� naszemu prze�ladowcy.
- Niepokoi mnie fakt, �e zawsze, gdy tylko robimy co� ciekawego, kto� pojawia si� za naszymi plecami jak spod ziemi.
- Ciekawe - mrukn�� pan Tomasz. - S�dz�, �e nasz wypad do Sztokholmu nie uszed� uwagi tej Karen.
Spojrza�em na niego zdezorientowany.
- Dedukcja, Pawle. Karen wyrusza do Polski. Kto� w otoczeniu kr�la dowiaduje si�, �e zostali�my wynaj�ci do tej pracy. Tw�j wypad do Rosji to cztery dni, w czasie kt�rych kto� w Szwecji licz�c pewnie na sowite wynagrodzenie ustali� nasze personalia. Dziewczyna pow�szy�a w Polsce i zorientowawszy si�, kto jest naszym najwi�kszym wrogiem, wynaj�a go i zleci�a mu, aby nie spuszcza� nas z oka, je�li tylko ruszymy si� z Warszawy. Batura nie taki g�upi i pos�a� naszym tropem jakiego� swojego pomagiera.
- To brzmi prawdopodobnie. I co tu teraz z tym fantem zrobi�?
- Obawiam si�, �e nic. Mo�e najlepiej b�dzie udawa�, �e nie zauwa�yli�my jego obecno�ci? A potem, gdy nabierze pewno�ci siebie, nieoczekiwanie uderzy�...
***
Do Lublina dotarli�my po przesz�o czterech godzinach jazdy. Dochodzi�o po�udnie. Wakacje. Na ulicach by�o wida� grupy dzieciak�w. Uwolnione ze szk� cieszy�y si� odzyskan� swobod�...
U podn�a pag�rka, na kt�rym wznosi si� lubelska Star�wka, wije si� uliczka Dolna Panny Marii. Na jej ko�cu, na stromym stoku stoi niedu�y bia�y pa�acyk - niegdy� rezydencja rodu Tar��w - spo�r�d kt�rych wielu zapisa�o si� chwalebnie w historii miasta i kraju... Obecnie budynek ten stanowi siedzib� Wojew�dzkiego Domu Kultury.
- Maj� pokoje go�cinne - powiedzia� szef. - Za�atwi�em nam tu zakwaterowanie...
Zaparkowa�em przed wej�ciem. Wysiedli�my z wozu. Na nasz widok ze schodk�w podnios�a si� dziewczyna. Mia�a mo�e z szesna�cie lat, by�a ruda jak wiewi�rka, a do tego piegowata... Obok na �awce siedzia� ch�opak o wygl�dzie studenta. Z bli�ej niezrozumia�ych przyczyn wi�kszo�� przysz�ych archeolog�w ubiorem na�laduje Indian� Jonesa. Szeroki kapelusz, sk�rzana torba przerzucona przez rami�, bawe�niana koszula z kieszeniami na piersi... A on wygl�da� w�a�nie na studenta archeologii.
- Pawle, poznaj naszych wsp�pracownik�w - odezwa� si� pan