6310

Szczegóły
Tytuł 6310
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6310 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6310 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6310 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kornel Makuszy�ski utwory wybrane pod redakcj� i ze wst�pem Krystyny Kuliczkowskiej Kornel Makuszy�ski Awantury arabskie Wydawnictwo Literackie Krak�w-Wroc�aw 1986 Wydanie 2. �sma podr� �eglarza Sindbada Nast�pnego dnia zebrali si� znowu przyjaciele w domu bogatego Sindbada (oni i �w poganiacz os��w, kt�ry mu zazdro�ci� skarb�w), dziwi�c si� niepo� miernie, czemu ich zaprosi� na uczt� po raz �smy, wszystko im ju� o swoich cudnych opowiedziawszy podr�ach. Wyd�u�y�y im si� twarze, gdy� zamy�lili si� g��boko, wzdychaj�c od czasu do czasu, co bystro�ci ducha wielce poma� ga, �wie�ym go bowiem rze�wi powietrzem. Tak ich zasta� wspania�y �eglarz Sindbad, od kt�rego nie by�o s�awnie� jszych nie tylko w Bagdadzie, lecz we wszystkich ziemiach zamieszkanych przez wiernych. Sk�oni� im si� powa�nie, potem wonn� pog�adziwszy brod� w te odezwa� si� s�owa: - My�la�by kto, przyjaciele moi, kto by spojrza� w tej chwili na wasze twarze, �e z przyrodzenia t�pego jeste�cie umys�u, jak parszywe mu�y, kt�re �atwo mo�na kupi� przed domem Hassana; ja za� wiem, �e to tylko zdziwienie maluje si� na waszych twarzach i �e rozja�nicie wasze zmarszczone czo�a,do� wiedziawszy si�, jak� w tym mia�em przyczyn�, aby was po raz �smy zaprosi� na uczt�, chocia� mi�so baranie bardzo podro�a�o, a kosz daktyl�w kosztuje bodaj�e wi�cej, ni�li s� warte wszystkie szmaragdy w skarbie Kalifa. Siada� jcie tedy i jedzcie, ka�dy wedle si�, a nawet ponad si�y, aby nikt nie po� wiedzia�, �e �eglarz Sindbad, wielkie zebrawszy maj�tki, �a�owa� przyjacio� �om swoim baraniego mi�sa i obfito�ci czosnku. Potem wam powiem, nie nudz�c was zbytnio, dostojni przyjaciele i ulubie�cy Proroka, o co rzecz idzie. To rzek�szy klasn�� w r�ce, a niewolnicy, jakby spod ziemi wychodz�cy, zacz�li znosi� na z�otych i srebrnych p�miskach dymi�ce potrawy. Zadrga�y wszystkim nozdrza, ka�dy bowiem - dzie� sw�j na pracowitym sp� dziwszy szachrajstwie: ten przy wa�eniu korzeni na wadze, do paralitycznego podobnej cz�owieka, �w przy krajaniu sukna, tak delikatnego, �e mu si� kur� czy�o w d�oniach i zawsze go by�o mniej, ni�li trzeba - pragn�� teraz pokrzepi� cia�o, czego Prorok nie za� broni�, raczej poleci�, je�li tylko nie trzeba by�o p�aci�. Przyst�pili tedy do dzie�a z namaszczeniem, nie kwapi�c si� zbytnio, w g��bokim przekonaniu, �e i najdzikszy za �ycia baran nie ucieknie z p�mis� ka, tym bardziej, �e na kawa�y zosta� po�wiartowany sprawn� r�k� czarnego kucharza, kt�remu oby Allach da� d�ugie dni, jak najmniej za� dzieci krad� n�cych rodzynki i czosnek spod r�ki. Bra� tedy jeden po drugim wielkie kawa�y i upojony woni� mi�sa, przypra� wionego siedemdziesi�ciu siedmiu korzeniami, przymyka� z lekka oczy, jak gdyby zobaczy� otwarte drzwi do raju; inny za�, tu� obok siedz�cy i czeka� j�cy swojej kolei, otwiera� oczy szeroko i mrucza� niespokojnie odpowiedni werset z Koranu, w kt�rym mi�dzy innymi takie s�ycha� by�o b�ogos�awie�st� wa: "R�ka mu omdleje, tyle bierze ten z�odziej, wi�kszy maj�cy brzuch ni� rozum... Oby� si� ud�awi�, psie nieczysty, wuju wielb��da, a bracie szaka� la!... �e te� Prorok w pysk go nie trza�nie widz�c, co czyni ten syn Ali Baby..." Kiedy za� przysz�a na niego kolej, u�miecha� si� b�ogo, nast�pny za� �y� czy� mu ze szczerego serca wszystkich chor�b, jakie tylko s� w Bagdadzie, tr�du za� przede wszystkim, albowiem trwa d�ugo i nie mo�na si� do niego tak �atwo przyzwyczai�. Jedli potem w milczeniu i z wpraw� smakuj�c, i poznali po przewybornym smaku baranim, �e dobrze jest na �wiecie i �e panuje nad nim b�ogos�awie�s� two, jak�eby bowiem inaczej bydl� tak nierozumne jak baran tyle na sobie mog�o mie� t�uszczu? Wiele im tak up�yn�o godzin, a� poczuli przyjaciele Sindbada, �e s� syci, wi�c oblizawszy palce, aby nie poplami� sukni, nacza� pocz�li r�ce w srebrnych misach, pe�nych wonnej wody, kt�ra w tej�e chwili wiele utraci�a ze swej wonno�ci i sta�a si� g�sta jak wody tego morza, o kt�rym m�wi�, �e jest martwe. Kiedy za� niewolnicy, odwracaj�c g�owy i daleko przed sob� dzier��c sre� brne misy z ow� wod�, znikn�li - da� znak �eglarz Sindbad, aby przyjaciele zmienili si� w s�uch; usiedli tedy w kr�g i trawi�c s�odko, s�uchali, co im ma rzec. On za� m�wi�: - Siedem razy byli�cie u mnie, a ja wam opowiedzia�em o siedmiu moich podr�ach, kt�re spisane s� na o�lej sk�rze w bibliotece kalifa, w zbiorze bajek z "Tysi�ca i jednej nocy". Powiedzia�em wam wszystko, co by�o i czego nie by�o, bo nie na to da� Allach mow� swemu s�udze, aby ten m�wi� prawd�. On j� bowiem zawsze rozezna, a wi�cej go nic nie obchodzi... - Powiedzia�e�, Sindbadzie! - rzek� na to bogaty farbiarz spod Wschodniej Bramy. Za� Sindbad: - Nie b�d� ci wypomina� tych dw�ch gar�ci daktyl�w i bakalij, kt�re� ukry� w zanadrze, mniemaj�c, �e nikt nie patrzy, to ci tylko powiem, �e kto najad�szy si�, chce mi przerywa�, temu ka�� da� sto bambus�w, tak �e jego pi�ty podobne b�d� raczej do po�ladk�w os�a, kt�rego bij� przez lat dwa� dzie�cia... - Stul pysk, dostojny Jusuffie! - rzek� mu uprzejmie inny, kt�ry zaprag� n�� nagle snu. Sindbad za� m�wi� dalej: - Wiecie, jako by�em w dolinie diament�w i jak mnie ni�s� ptak Roch, jak niezmiernych dokona�em rzeczy, s�ynnych na ca�y �wiat, jakie straszliwe od� by�em podr�e, w kt�rych zebra�em maj�tek. Lecz nie opowiedzia�em wam wszy� stkiego, nie wiecie o mojej podr�y najstraszliwszej, w kt�rej wiele wycie� rpia�em m�czarni i z kt�rej najwi�kszy przywioz�em skarb, jaki tylko mo�e da� Allach cz�owiekowi - wiern� �on�; posiadam ci ja bowiem �on�, kt�ra nie zdradzi�a mnie nigdy i nie zdradzi, co mog� za�wiadczy� z czystym sumieniem i zaprzysi�c na brod� Proroka! Tu umilk�, gdy� u�miech b�ogos�awiony okrasi� mu surowe oblicze; Sindbad wpad� w zachwycenie i zadar�szy jak cap g�ow� w g�r�, patrzy� w powa��, nie widzia� tedy, jak si� przyjaciele pocz�li tr�ca� �okciami, u�miecha� si� chytrze i szepta�: "Blu�ni ten cz�owiek i na zbyt wielkie wa�y si� k�amst� wo!" Wnet jednak�e zamilkli, albowiem nieustraszony �eglarz z�azi� zacz�� powoli z Jakubowej drabiny zachwyce�, a ujrzawszy, �e siedzi na podwini� tych nogach, jako inni, m�wi� dalej: - Mniemaj�c, �em wiele zdzia�a�, wi�cej zapewne ni� niejeden, co si� py� szni i honor�w za to dla siebie ��da, postanowi�em odpocz�� i u�ywa� bo� gactw rozumnie i godnie. Dusza moja jednak�e, ��dna przyg�d i niespokojna jak klacz natolska, kt�r� giez z nag�a w czu�e uci�� miejsce, tarza�a si� wraz ze mn� po pos�aniu i usn�� mi nie daj�c m�wi�a: - Czemu gnu�niejesz, Sindbadzie, czemu tyjesz w bezczynno�ci, nieustraszony �eglarzu? Czy� ju� ca�y �wiat zje�dzi�, czy� ju� wszystko widzia�, co �yje na chwa�� Allacha? Siedem razy widzia�e� ju� �mier�, czemu nie masz jej ujrze� po raz �smy, przyzwyczajony ju� do jej widoku? Tak do mnie m�wi�a moja dusza, a ja d�ugo si� waha�em, ba�em si� bowiem, �e w chwili mojego wyjazdu pi�kna Fatma, c�rka piekarza, za moj� spraw� w sz�stym b�d�ca miesi�cu, podniesie krzyk na ca�y Bagdad, co by mi nie by�o mi�e. Dziewica za� ta krzycze� umie tak, �e si� p�osz� dromadery. Wezwa�em j� tedy do siebie i zaofiarowa�em sto cekin�w i siedem k�z, co przyj�a ch�tnie, ja za� pozna�em, �e uczyni�em nierozs�dnie, powiedzia�a mi bowiem na odchodnym, �e j� mile zdziwi� m�j podarek, gdy� by�a pewna, jako nie ja, lecz pewien rudy pisarz wezyra jest ojcem jej dziecka albo te� szewc Ibra� him, ma tak�e niejakie podejrzenie wobec dw�ch derwisz�w ta�cz�cych. Nigdy za� nie my�la�a o mnie. Z�y bardzo i pe�en zawodu przygotowa� kaza�em wszystko, co potrzebne jest w podr�y, kt�ra mo�e trwa� rok albo i dziesi��. Na�adowa�em okr�t wonnym drzewem, szafranem i suknem i kaza�em odbi� od brzegu, kieruj�c si� na za� ch�d, co zreszt� by�o oboj�tne, musia�em si� bowiem gdzie� rozbi�, aby mie� przygody, co zrozumie ka�dy, kto czyta� bajki z "Tysi�ca i jednej nocy". Tak tedy jedziemy ju� dwadzie�cia dni i dwadzie�cia nocy, bawi�c si� �piewem i nie bardzo fa�szyw� gr� w ko�ci, kiedy zacz��em rozpoznawa� roz� maite wyspy, na kt�rych strasznych dozna�em umartwie�; na widok ten serce we mnie omdla�o i ju� chcia�em zawr�ci�, gdy wtem zerwa�a si� burza i nios� �a nas z tego miejsca przez dni pi��dziesi�t trzy i tyle� nocy, chc�c nas przerazi� - my jednak trwali�my dzielnie, choruj�c tylko niepomiernie wsku� tek nawa�nicy. A� jednej nocy, kiedy nas uporczywy zmorzy� sen, poczuli�my z przera�eniem, �e co� si� dzieje z okr�tem. "Zaczyna si�!" - pomy�la�em i wybieg�szy na pok�ad w samej tylko koszuli, poczu�em, �e mi w�osy powstaj� na g�owie, gdy� okr�t gnany niezmiern� jak�� si��, cho� wiatr w�a�nie usta�, p�dzi z szybko�ci� sp�oszonego mu�a na rosochate ska�y; odwr�ci�em si� tedy szybko i zacz��em biec na pok�adzie w kierunku przeciwnym do biegu okr�tu, tote� w chwili, kiedy on z wielkim hukiem uderzy� dziobem o ska�y i strzaska� si� na miejscu, ja skoczy�em z jego ty�u w morze bez najmniejszej dla siebie szkody. Przerwa� w tym miejscu Sindbad i spojrza� po twarzach przyjaci�, kt�rzy wszyscy spali, ale obudzili si� natychmiast, kiedy nasta�a cisza, i zacz�li m�wi� szybko: "Tak, to dziwne!" - albo "Allach jest wielki!" - albo "O, ile� wycierpia�e�!" �eglarz za� znamienity pog�adzi� brod� i rzek�: - Pocz�tek to jest dopiero mojej nowej m�czarni, najstraszliwszej ze wszystkich, jakie dot�d prze�y�em. Nie zasypiali ju� tedy i s�uchali pilnie, nie czyni�c sobie wyrzut�w, �e nie s�yszeli wst�pu, gdy� wszystkie wst�py do wszystkich podr�y Sindbada by�y zawsze takie same. M�wi� �eglarz Sindbad: - W oczach moich znik� okr�t w g��binie i morze si� nad nim zawar�o, za� mkn�wszy w grobie moje drzewo sanda�owe, m�j szafran i pi��dziesi�ciu �eg� larzy. Przerazi�em si� bardzo, a strach mi doda� si�, wi�c zacz��em p�yn�� ku brzegowi; ju� chwyci�em r�k� od�am ska�y, nagle krzykn�wszy, pad�em na wznak w morze, r�k� za� mia�em srodze oparzon�, ska�a bowiem by�a tak gor�� ca jak rozpalone �elazo. P�yn�c pocz��em gorzko p�aka�, jak to zreszt� wie� le czyni�em razy, pozna�em bowiem, �e los mnie chce znowu do�wiadczy�, jak� by tego samego, ale z lepszym skutkiem, nie m�g� czyni� z kim innym. Narzeka�em na moje nieszcz�cie tak g�o�no, �e si� zebra�a naoko�o mnie gromada delfin�w i p�yn�c tu� przy mnie, okazywa�a mi swoje wsp�czucie; kiedy wi�c os�ab�em, usiad�em na grzbiecie najwi�kszego z nich, kt�ry mnie ni�s� ch�tnie i z widoczn� rado�ci�, i cho� mi to nie by�o przyjemne, gdy� musia�em si� zanurza� co chwila, ile razy si� to jemu podoba�o, jednak dzi�kowa�em niebu za pomoc w niezmiernym moim nieszcz�ciu. Tak p�ywa�em dwadzie�cia siedem dni cierpi�c g��d i pragnienie i wyschni�ty by�em tak, �e by�em niemal przejrzysty. Dwudziestego �smego dnia dopiero wysiad�em na straszliwy brzeg, kt�ry mnie dziwnym nape�ni� przeczuciem, �e mnie tu czeka �mier� albo co� jeszcze gorszego. Le�a�em jak nie�ywy i pr�bowa�em je�� s�ony piasek nadmorski, gdy nagle ujrza�em z przera�eniem, �e ko�o mnie po piasku skacz� ludzkie g�owy, bar� dzo nadobne, i �e mnie ciekawymi ogl�daj� oczyma. Podnios�em si�, straszli� wym ogarni�ty l�kiem, i spostrzeg�em stoj�cych w oddali ludzi, z kt�rych �aden nie mia� g�owy. Dowiedzia�em si� p�niej, �e mieszka�cy tej ziemi mog� �atwo zdj�� sobie g�ow� z karku i wys�a� j� na zwiady, je�li sami nie chc� si� nara�a� na niebezpiecze�stwo. Dziwi�em si� bardzo i wyj�� nie mog�em z zachwytu nad tym doskona�ym urz�dzeniem, kiedy nagle wszystkie g�owy pobieg�y do swoich pan�w, a oni, uporz�dkowawszy na nich w�osy, kt�re si� powala�y w piasku, lub r�kawem su� kni otar�szy nag� czaszk�, je�li kt�ry by� �ysy - nasadzili je sprawnie na karkach i wszyscy szli ku mnie. Zadr�a�em ze strachu, lecz pomy�lawszy sobie, �e wi�ksze ju� widzia�em dziwy, czeka�em, co mi maj� powiedzie�; oni, podszed�szy blisko, dziwili si� bardzo i ujrzawszy, �e jad�em piasek, przywiedli pr�dko bia�� koz� i kazali mi j� ssa�, co nie tylko przypomnia�o czasy niemowl�ctwa, lecz i po� krzepi�o znakomicie. - Jeste�my s�ugami kr�la Babu - rzek� mi potem jeden z nich - p�jd� z na� mi! Poniewa� jednak zapomnia�em sztuki chodzenia, wzi�li mnie na ramiona i ponie�li w triumfie dziwi�c si�, �e jestem taki lekki. Kiedy mnie postawio� no na nogi, spostrzeg�em, �e jestem w ogromnym pa�acu, jakiego nie widzia� �em dotychczas, cho� widzia�em wszystkie pa�ace kalifa. By� to pa�ac kr�la Babu, panuj�cego nad olbrzymim narodem, maj�cym zdolno�� rzucania g�ow� jak kamieniem; sam on siedzia� na tronie, na kt�rym wi�cej by�o pere� ni� wrzo� d�w na ciele tr�dowatego, a by� tak smutny, �e cho� jasno �wieci�o s�o�ce, naoko�o niego by� mrok i jakby mg�a; by� to m�� pi�kny i bardzo postawny, lecz dusz� mia� zapewne ob��kan� od smutku, gdy� spojrza� na mnie strasznym wzrokiem i rzek�: - Powiedz, w jaki spos�b chcesz umrze�? Zdziwi�o mnie to pytanie, gdy� by�em niewinny i niczym na �mier� nie za� s�u�y�em. Odpowiedzia�em przeto: - Chc�, najpot�niejszy kr�lu, �y� dziesi�� lat mniej od ciebie, tobie za� �ycz� sze�� tysi�cy lat �ycia! Wtedy on si� zdumia� z kolei. - Czy nie wiesz, cudzoziemcze - rzek� ze smutkiem - �e ju� dawno umar�em? - Nic o tym nie wiem, najja�niejszy su�tanie! - brzmia�a moja odpowied� - - lecz je�li tak jest w istocie, ka� si� tedy owin�� w prze�cierad�o i za� kopa� w ziemi. Kr�l Babu zastanowi� si� nad moj� odpowiedzi� i my�la� nad moimi s�owami przez dziesi�� dni i dziesi�� nocy, po czym mnie kaza� przywo�a� i rzek�: - Powt�rz mi jeszcze raz, co� powiedzia�, gdy� zapomnia�em, jak brzmia�y dok�adnie twoje s�owa! Powt�rzy�em je, a on, odszed�szy do swoich komnat, rozmy�la� nad nimi przez dwadzie�cia dni i dwadzie�cia nocy, po czym wyszed�szy do mnie, rzek� �askawie: - Dobrze powiedzia�e�! Pyta� mnie potem, sk�d przyby�em i jakie losy zagna�y mnie do tego kraju, wi�c mu opowiedzia�em szeroko i wymownie, jak nies�ychane trapi�y mnie cie� rpienia i jakbym bardzo pragn�� wr�ci� do ojczyzny. Podoba�a mu si� moja mowa, gdy� zawo�a� wielkiego wezyra i wszystkich ministr�w, kaza� im, aby mi dali wspania�e szaty i aby mieli o mnie staranie. Ja za�, wzruszony do� wodem �ask tak nadzwyczajnych, pad�em mu do n�g wo�aj�c: - O najpot�niejszy w�adco! Dzi� jeszcze odp�yn��bym do mojej ojczyzny, lecz ci przysi�gam, �e wprz�dy st�d nie wyrusz�, dop�ki si� nie dowiem, ja� ka jest przyczyna twego smutku, i dop�ki nie znajd� na smutek ten lekarst� wa. Wola�bym, �eby mi pogni�y dzi�s�a i wyp�yn�y oczy, ni� patrze� na two� je cierpienia; powiedz mi przeto, kr�lu, co ci� trapi? Kr�l Babu my�la� d�ugo nad tym, czy mo�e nieznajomemu cudzoziemcowi wyja� wi� tajemnice swego serca, wreszcie jednak, mimo swojej dostojnej t�po�ci umys�u, zrozumia�, �e je�li nie powie, na niczym si� sko�czy ca�a historia, a ja nie b�d� mia� przygody. Rzek� tedy: - Wiedz przeto, m�dry cudzoziemcze, �e mia�em siedemset �on... - Allach Rossoulach! - krzykn��em zdumiony. - ...i wszystkie siedemset mnie zdradzi�y - doko�czy� kr�l i zap�aka� tak gorzko, �e si� we mnie kraja�o serce. - ...Jak�e wi�c nie mam by� smutny, kiedy nie mog� znale�� kobiety, kt�ra by kochaj�c mnie - wytrwa�a w tym a� do �mierci? C� mi skarby i ziemie, wielb��dy i s�onie, os�y i k�z niezliczone trzo� dy, kiedy nie mam ani jednej kobiety? Ju� nie dla siebie jej ��dam, bo smu� tek os�abi� moje m�skie si�y, ale nie za�miej� si� wpierw, p�ki si� nie do� wiem, �e w moim pa�stwie jedna jest przynajmniej kobieta, kt�ra potrafi by� wierna. Czemu nie p�aczesz ze mn� , Sindbadzie? - Najja�niejszy Panie! - odrzek�em - by� to nie mo�e! I chocia� etykieta ka�e p�aka� w chwili, kiedy dostojne twoje oczy zalewaj� si� �zami, nie czyni� tego, albowiem zaj�ty jestem my�leniem. Pos�uchaj mnie, m�dry kr�lu Babu! Oto ja chc� rozradowa� wznios�e twoje serce i chc� w twoim pa�stwie wynale�� kobiet� wiern�. Kr�l Babu a� si� zatoczy� na tronie ze zdumienia, ja za� m�wi�em dalej: - Wyszukam kobiet� i o�eni� si� z ni�, potem za� uczynimy z ni� pr�b�, a je�li mnie zdradzi, czy� ze mn�, panie, co ci si� podoba; je�li jednak wszystkie odtr�ci pokusy i pozostanie mi wierna, oddasz mi j� na w�asno��, a z ni� i okr�t, abym m�g� powr�ci� do ojczyzny. Pozw�l mi jednak o�eni� si� trzy razy przynajmniej, bo je�li ciebie siedemset zdradzi�o �on, c� ja mam czyni� maj�c tylko trzy! - Dobrze! - rzek� kr�l Babu - przysi�gam ci na moje nowe i stare ber�o, gdy� mam je dwa, �e - je�li ci si� uda - rozradujesz mnie a ja ci� uczyni� bogatym i szcz�liwym; je�li jednak zdradz� ci� twoje trzy �ony, wtedy z twojej sk�ry ka�� uczyni� uprz�� na wielb��da, oczy ka�� rzuci� wronom, a serce piec ka�� na wolnym ogniu. Uczyni�o mi si� zimno, chocia� upa� by� niezno�ny, i wtedy dopiero spos� trzeg�em, na com si� wa�y�; liczy�em tylko na szcz�liwy przypadek, wiedz�c o tym, �e Allach je�li si� nie o�eni�, to tylko dlatego, �e zna kobiety. Odszed�em tedy, dr��c na ca�ym ciele, i zacz��em rozmy�la� w samotno�ci nad tym, co nale�y uczyni�, aby zapewni� wierno�� kobiety: je�li pojm� za ma��onk� kobiet� m�od�, zdradzi mnie dlatego, �e jest m�oda; je�li star� i wyp�owia�� pojm� wied�m�, zdradzi mnie tym �acniej, bo zechce udawa� m�od�, szejtan za� w starym pali piecu. Rozpacz mnie zdi�a i by�bym uciek� ze straszliwego tego kraju, gdyby nie to, �e mnie Prorok w ostatniej chwili natchn�� otuch�. Wybra�em si� tedy na poszukiwanie �ony, wzi�wszy ze sob� wspania�y orszak, sto wielb��d�w w py� szne przybranych rz�dy, tysi�c niewolnik�w, pi��dziesi�t skrzy� samych szat; kaza�em sobie utrefi� w�osy i co dnia starannie oczyszcza� je z roba� ctwa, i tak w�drowa�em po kraju, szukaj�c pilnie. Widz�c wspania�ego cudzo� ziemca wszyscy padali mi do n�g, kobiety za�, nawet zam�ne, przysy�a�y do mnie swoich niewolnik�w prosz�c, abym spocz�� pod ich dachem, co mnie wiel� kim nape�nia�o zmartwieniem. Jednego dnia ujrza�em cudne zjawisko: oto na bia�ym o�le jecha�a drobna posta�, owita w z�otem tkany p�aszcz. Widzia�em, �e oczy, wygl�daj�ce spod czarczafu, patrzy�y skromnie i dziwnej by�y pi�kno�ci; co� mnie tkn�o, abym pod��y� jej �ladem. Dowiedzia�em si�, �e jest to c�rka bogatego ksi� cia, kt�ry poznawszy, �e jestem ulubie�cem kr�la Babu, zgodzi� si� da� mi j� za �on�. Przywioz�em j� do kr�lewskiego pa�acu i wyzna�em jej ogromn� mi�o��, ona za�, ku niezmiernej mej rado�ci, przysi�g�a mi, �e nie widzia�a pi�knie� jszego m�czyzny ode mnie i �e mnie kocha� b�dzie wiecznie. Otoczy�em j� zbytkiem i od wschodu do zachodu s�o�ca, le��c u n�g jej, p�aka�em ze szcz�cia i m�wi�em jej najpi�kniejsze s�owa, ona za� s�ucha�a wdzi�cznym sercem i przysi�ga�a mi mi�o��. Mia�a pi�tna�cie lat, wi�c przekonany by� �em, �e nie mo�e by� zdrady w tak m�odzie�czej duszy; poniewa� nie opusz� cza�em jej ani na chwil�, wi�c teraz dopiero, pewny nadzwyczajnej jej sta� �o�ci, postanowi�em p�j�� do kr�la i poprosi� go, aby uczyni� pr�b�. Kr�l ujrzawszy mnie, ucieszy� si� bardzo, gdy� na twarzy mia�em wyraz zwyci�ski. Zawo�a� tedy wszystkich ministr�w i wielkiego wezyra i szli�my wszyscy, g�o�no si� raduj�c, do jej komnaty; nie by�o jej nigdzie, co mnie przej�o wielkim niepokojem, zapyta�em tedy starej niewolnicy, gdzie by za� mog�a by� jej pani a moja ma��onka. Ta mi odrzek�a: - Nie ma dw�ch godzin, jak twoja ma��onka uciek�a z poganiaczem wielb��� d�w, tym, co to ma kaprawe oczy, a jest tak silny, �e wstrzymuje konie w biegu! Us�yszawszy to omdla�em, a kr�l i ministrowie pocz�li p�aka� gorzko, gdy� ich wzruszy�a bardzo ta historia i nape�ni�a smutkiem. Kr�l Babu by� tak smutny, �e chwyciwszy w rozpaczy za brody dw�ch ministr�w, wyrwa� im je zu� pe�nie, potem za� poszli naradza� si� i dochodzi� rozumem przyczyny tej strasznej zdrady, lecz nie umieli doj�� niczego, ja za�, rzuciwszy si� na �o�e, p�aka�em przez p� roku albo te� my�la�em o sprawach g��bokich, kt�re mi moje ukaza�o nieszcz�cie. Kiedy stan��em zn�w przed kr�lem, ten krzykn�� z rado�ci, lecz wnet wpad� w smutek pomy�lawszy, �e si� zbli�a czas drugiego nieszcz�cia. Przysz�o te� ono wkr�tce, gdy poj��em drug� �on�; by�a to kobieta stateczna i t�us� ta, umy�lnie bowiem wynalaz�em tak� mniemaj�c, �e nie b�dzie p�och� wietrz� nic� i nie b�dzie tak skora do zdrady, wiedzia�em za�, �e wszystkie najwi� ksze nieszcz�cia sprowadzaj� kobiety chude i na cienkich nogach. Druga moja �ona nie mia�a te� �adnego na ciele znamienia ani brodawki, co te� jest wielk� zalet�, gdy� niewiasta nie mog�c pochwali� si� czym innym, pragnie to sprawi� cho�by takim wdzi�kiem. O przyjaciele! po co mam m�wi� d�u�ej? Ujrzeli�my jednego dnia wraz z kr�lem Babu, jak �ona moja tuli�a do wynios�ych piersi ch�opaka, kt�ry by� bardzo nie�mia�y, a zazwyczaj goli� brod� kr�lowi. Kaza�em zabi� oboje, sam za� poszed�em szuka� wysokiej palmy, aby si� obwiesi�. Nic mi innego nad �mier� nie pozosta�o, wola�em za� wybra� �mier� l�ejsz� od tej, kt�ra mnie czeka�a z rozkazu kr�la Babu. O Akbar Allach! Widzia�em wierne psy, widzia�em konie, kt�re gin�y z �alu po panu, widzia�em lwa,co �agodny jak dziecko za swoim chodzi� w�adc�, a nie widzia�em kobiety wier� nej! �zy mi nap�yn�y do oczu, kiedym przywi�d� na pami�� dwie moje �ony - - niech je szejtan ma w opiece! Oby ich dusze po �mierci nie zazna�y spoko� ju, a cia�o �eby stoczy�o robactwo! - Zdawa�o mi si� bowiem, �e si� ca�y �wiat ze mnie �mieje, a ja id� z jedwabnym sznurem w r�ku i z g�ow� w g�r� zadart�, szukaj�c mocnej ga��zi. Siad�em pod palm� i zacz��em p�aka�, bo nigdy jeszcze w wi�kszym nie by�em nieszcz�ciu, w ka�dym mia�em bowiem nadziej�, teraz za� nie mia�em �adnej; po�o�y�em si� na wznak, aby - zanim umr� - pomy�le� o moim nieszcz�ciu i rozwa�y� po raz ostatni (cho� si� to na nic przyda� nie mia�o), czego trzeba kobiecie, aby by�a wierna. Noc zapad�a, a ja my�la�em; noc nikn�a, a ja my�la�em i przechodzi�em my�l� wszystko, co si� tyczy�o mojej sprawy. Wreszcie, o przyjaciele, do� zna�em cudu; pozna�em prawd� i zrozumia�em, �e kobieta mo�e mi dochowa� wierno�ci. Prorok mi ukaza�, jak� musi by� ona, aby zosta� wiern�. Upad�em wi�c na twarz i dzi�kowa�em mu, a �zy mi z oczu toczy�y si� tak wielkie, jak ten diament, kt�ry sprzeda�em do Damaszku za tysi�c dukat�w, sto koni, trzysta wielb��d�w i sto niewolnic. Jedwabny sznur, co mnie mia� o �mier� przyprawi�, podarowa�em spotkanemu cz�owiekowi, kt�ry id�c powoli spogl�da� na palmy, jak ja wczoraj - potem, stan�wszy przed kr�lem Babu, rzek�em �mia�o: - Dostojny panie, dzisiaj si� o�eni� po raz trzeci. Zdumia� si� kr�l Babu, gdy� w�a�nie nie mia� nic innego do roboty, i rzek� mi �askawie: - Ka�� ci wyj�� po �mierci jedno tylko oko, bo jeste� cz�owiekiem nie� szcz�liwym. B�g jest jeden! Ja za� poszed�em w g��b kraju i po wielu tygodniach przynios�em w lektyce trzeci� �on�, poniewa� za� by�a zm�czona, u�o�y�em j� na sofie i bi�em przed ni� pok�ony; ustroi�em j� w najprzedniejsze jedwabie, kaza�em pali� przy niej r�norodne kadzid�a i pyta�em j� czule, czy bardzo mnie kocha, ona za� nie odpowiada�a nic, tylko patrzy�a bardzo wymownie. By�em bardzo szcz�liwy, kiedy stan��em przed kr�lem Babu, kt�ry w�a�nie wylewa� �zy do malachitowej wazy, co czyni� codziennie przez dwie godziny przed zachodem s�o�ca, gdy� kiedy indziej czas mia� bardzo zaj�ty i zajmo� wa� si� sprawami pa�stwa. Czeka�em bardzo cierpliwie, kiedy kr�l Babu prze� stanie p�aka�, potem upad�szy na kolana zawo�a�em: - Oby ci Allach da� tyle ziem, ile ich widzi s�o�ce, i tyle lud�w, ile ty widzisz gwiazd. Oby ci da� wieczn� szcz�liwo�� i rado�� duszy, si�� lwa i rozum lisa, o Babu! O kr�lu nie�miertelny! Powiedziawszy to pocz��em bi� pok�ony i uderzy�em czo�em wedle zwyczaju siedemdziesi�t siedem razy, a kr�l Babu patrzy� �askawie i dziwi� si� nie� pomiernie mniemaj�c, �e przychodz� prosi� o darowanie �ycia. Przeto zapy� ta�: - Czy ci�, nieszcz�liwy Sindbadzie, zdradzi�a ju� trzecia twoja �ona? Odpowiedzia�em mu: - Rozraduj serce, su�tanie, albowiem znalaz�em na twojej ziemi niewiast�, kt�ra na �wiat ca�y zas�ynie, jest ci ona �on� wiern�, jakiej drugiej nie znajdziesz pod s�o�cem. - Jak mnie o tym przekonasz, Sindbadzie, abym si� rozweseli� i przesta� p�aka� i wieczy�cie si� smuci�? - Rozkazuj, panie! - rzek�em. Kr�l Babu rozkaza�, aby�my si� ukryli za zas�on�, a on poleci wszystkim mo�nym swego kraju i wszystkim najpi�kniejszym m�odzie�com jawi� si� przed ni� po kolei i kusi� j�. Okaza�em niepok�j, lecz zgodzi�em si� ch�tnie i podszed�szy do �ony mo� jej, spokojnie le��cej na jedwabnej sofie, rzek�em tak g�o�no, aby mnie wszyscy s�yszeli: - �egnam ci�, ukochana moja �ono, r�o z ogrodu Allacha, gwiazdo prowa� dz�ca �eglarzy, albowiem wyje�d�am z kr�lem Babu na �owy i przez trzy dni b�dziesz samotna. Potem pochyliwszy si� uca�owa�em j� tkliwie, zabra�em sajdak i odszed�em krokiem spokojnym. Skry�em si� wraz z kr�lem za kotar� i patrzyli�my, co si� dzia� b�dzie. A wtedy - przez trzy dni i trzy noce przechodzili i sta� wali przed ni� wszyscy, kt�rym tak kr�l rozkaza�. Przyby� pierwszy brat kr�lewski, pan mo�ny, chocia� patrzy� zezem, i m� wi�, niby j� kusz�c: Przynios�em ci sznury pere� i pe�ne d�onie rubin�w - p�jd� za mn�! A ona nie odrzek�szy na to jednego s�owa, le�a�a milcz�ca i spokojna. Potem przyszli ministrowie, g�adko i chytrze m�wi�cy, a ka�dy jej obiecy� wa� rzeczy tak wspania�e, �e mnie niepok�j chwyta� pocz�� za serce, lecz ona pozosta�a zimna, a� si� zdumia� kr�l Babu. Przyszed� potem najsilniejszy m�� w tym kr�lestwie i kr�tk� do niej nie� wprawnymi s�owy wypowiedziawszy przemow�, wypr�y� musku�y i ukaza� jej oczom uda podobne d�bom, ramiona podobne s�katym maczugom, kt�rymi mo�na zabi� wielu. O przyjaciele! tego cz�owieka l�ka�em si� najbardziej, a prze� cie� odszed� okryty wstydem i ha�b�, bo ona, najwierniejsza ma��onka moja, nie raczy�a nawet spojrze� na jego wspania�e cielsko. - Czuj�, �e si� u�miechn�! - szepn�� mi kr�l Babu i patrzy� z ogromnym podziwem, gdy� si� w�a�nie wcisn�� chy�kiem do jej komnaty, wonnej, roz� �wietlonej lamp�, cz�owiek ze zwojem pergamin�w w r�ku i ukl�kn�wszy na prawe kolano, czyta� pocz�� d�ugie wiersze, tak cudnej pi�kno�ci, �e mi �zy nabieg�y do oczu, a ona nie westchn�a nawet, podziwem przejmuj�c wszyst� kich. Dwustu ju� ze wstydem odesz�o rycerzy i stu poet�w, odeszli z ha�b� ksi�� ��ta i ministrowie, derwisze i inna ho�ota, bowiem kr�l rozkaza�, aby ka�dy j� usidli� pr�bowa� - kiedy wreszcie rzek� kr�l Babu: - Dziwne to jest i dotychczas nie widziane na ziemi, lecz wtedy dopiero powiem, �e� zwyci�y�, Sindbadzie, je�li si� mnie oprze! Us�yszawszy to, pad�em mu do n�g i b�aga�em, aby tego nie czyni�, gdy� nie ma na �wiecie kobiety, kt�ra by si� opar�a jemu, w�adcy po�owy �wiata i trzech pi�tych cz�ci ksi�yca, gdy� reszta nale�y do kalifa Bagdadu - on jednak odrzek�, �e inaczej by� nie mo�e, i wszed�szy do jej komnaty, stan�� w �wietlistym kr�gu lampy i wyrzek� pot�nie: - Jam jest straszliwy i m�dry kr�l Babu, przed kt�rym dr�y piorun, a bu� rza si� czo�ga jak pies. S�uchaj, ma��onko Sindbada: je�li mnie do swego przypu�cisz �o�a, uczyni� ci� moj� �on�, dam ci tyle bogactw, ile ich za� pragniesz, i powiesi� ka�� Sindbada, aby ci uczyni� przyjemno��. Odpowiedz, a b�dziesz szcz�liwa! Czeka� na odpowied� kr�l Babu, a mnie si� zdawa�o, �e ona si� poruszy� �a;by�o to jednak�e tylko przywidzenie, albowiem po chwili wr�ci� kr�l Ba� bu, chwyci� mnie w obj�cia i ca�owa�, p�acz�c z rado�ci; serce jego nape�� ni�o si� dum� i szcz�ciem, albowiem s�o�ce zn�w za�wieci�o przed jego oczyma za moj� spraw�. Zapyta� mnie, czego pragn�, a ja odrzek�em, �e prag� n� wr�ci� do ojczyzny z wiern� moj� �on�. Wtedy on zawezwa� wszystkich swoich ministr�w i rzek�: -Oto jest m�j przyjaciel! I kaza� mnie uczci�,jak jeszcze nigdy nikogo nie uczczono w tym kraju, podarowa� mi okr�t i niewolnik�w, wiele z�otych �a�cuch�w i srebrnych dzba� n�w, strojnych szat, usianych diamentami, bro� najprzedniejsz�, i pozwoli� mi odp�yn�� do ojczyzny. Na brzegu sta� ca�y jego lud i wydawa� okrzyki, a kiedy �w niezmierny skarb, wiern� moj� �on� - niesiono w lektyce, zapa� ogarn�� t�umy, a kr�l Babu radowa� si� jak nigdy. Powr�ci�em do Bagdadu, gdy� jeszcze raz ocali� mnie Prorok i pozwoli� zdoby� niezmierne bogactwa, tysi�ckro� razy wi�cej warte ni� moje drzewo i szafran, kt�ry poch�on�o morze! Odetchn�� i spojrza� na przyjaci�, z kt�rych ka�dy bardzo si� dziwi� i zdawa�o si�, �e �aden z nich wierzy� nie chce opowie�ci tak dziwnej, jakiej nie s�yszano od pocz�tku �wiata, lecz �eglarz Sindbad widz�c, �e trudno im jest uwierzy� - rzek�: - Aby za� da� �wiadectwo prawdzie, uka�� wam moj� ma��onk�, najwiernie� jsz�, jaka by�a kiedykolwiek, i wiern� mi do dnia dzisiejszego. Klasn�� w d�onie, a czterech niewolnik�w wnios�o kobiet� na krze�le obi� tym purpur�. - Oto jest ona, przyjaciele! - rzek� Sindbad. Oni pochylili nisko g�owy witaj�c j� uk�onem, zasi� pocz�li patrze� spod oka ciekawie, widz�c z trudem, gdy� zmrok by� w komnacie i sw�d od oliwnej lampy. Wtem niepok�j si� odbi� na jednej twarzy. -Allach Rossoulach! - pocz�li powtarza� w zdumieniu. Potem krzykn�li: - Sindbadzie! ta kobieta jest martwa! A m�dry �eglarz Sindbad u�miechn�� si� chytrze, spokojnie g�adz�c brod� - i rzek�: - G�upcy! Jak�e inaczej mog�aby by� wiern� tak d�ugo! Oni my�leli usilnie, wreszcie ka�dy przyzna� w duchu, �e s�owa jego s� nabrzmia�e od wielkiej m�dro�ci jak p�kate wory, kt�re zbo�e rozsadza. Rzek� wreszcie jeden: - Nabalsamowa�e� j�, Sindbadzie, i wiesz, �e ci� nie zdradzi, wi�c czemu zakry�e� jej twarz zas�on�? - Albowiem nie mo�na by� pewnym kobiety, nawet po �mierci! - odrzek� on i zasmuci� si�, gdy� wiele przeszed� i wiele wycierpia� m�dry �eglarz Sind� bad. o szlachetnej dziewicy i koniu Rzecz� jest godn� podziwu najwi�kszego nawet m�drca, co siedz�c na dywa� nie i drapi�c �wierzb na wznios�ej piersi, wiele przemy�la�, albo te� chy� trego golarza, kt�ry wiele s�ysza� opowie�ci z ust tych, co z daleka i z r�nych przybyli stron - jak bardzo ksi�yc podobny jest do szakala, gwiaz� dy do jaszczurek z�otem si� mieni�cych, chmury od dromedar�w, za� s�o�ce do cz�owieka. Pojmie to nawet cz�owiek z przyrodzenia g�upi jak stru� i taki, kt�rego w m�odo�ci mocno bito bambusem w ciemi�, a nawet cz�owiek pod�ego rzemios�a, szewc albo te� taki, co uk�ada wiersze; zdarzy�o si� te�, �e i niewiasta, g��boko i przez czas niejaki si� zastanowiwszy, nie odlatuj�c my�l� na boki (zgo�a jak mieszaniec os�a i mu�a, co bez g��bszej po temu przyczyny, ogon zadar�szy i mocno rycz�c, nagle od stada odbiegnie) - poj� mie, �e wiele rzeczy na niebie podobnych jest do rzeczy ziemskich, parszy� wych i marnych. Tak te� my�la� sobie g��boko Ibrahim, syn Jusuffa i jeszcze jednego pie� karza, obu ich bowiem mi�owa�a szlachetna jego matka, s�usznie mniemaj�c, �e dw�ch snadniej i roztropniej wyko�czy� zdo�a dzie�o, ni�by tego m�g� do� kona� jeden.Mo�e dlatego te� �w Ibrahim tak zaprawny by� w my�leniu g��bo� kim i niepospolitym, a cze�� ludzka sz�a za nim jak szakal za wielb��dem. Zna�o go wprawdzie ludzi niewielu, trzech najwy�ej, licz�c w to i kadiego z Damaszku, kt�ry go s�dzi� raz za kradzie� rzepy i obci�cie ogona szlachet� nej klaczy; lepiej jest jednak cz�owiekowi, je�li imi� jego jest w czci u ma�ej liczby, ni�by mia�o by� w pogardzie u tysi�ca, jak imi� owego m�drca z Bagdadu, co mog�c za�ywa� wielkiej czci z powodu swojego nadmiernego ro� zumu, poda� si� w ludzk� pogard�, o�eni� si� bowiem po raz dwudziesty si�d� my, kiedy mu szcz�liwie uciek�a dwudziesta sz�sta �ona, c�rka szewca i szejtana zarazem, j�dza i piekielnica. Dzieje si� tak nieraz bowiem za nie� poj�t� spraw� Proroka, �e bardziej m�drzec jest podobny do kulawego os�a, ni�li osio� do m�drca. W wielkiej tedy czci u ludzi b�d�cy Ibrahim, sam by� na oazie El Haazar, plemi� bowiem na niej mieszkaj�ce wybra�o si� w�a�nie na kradzie� koni, co z wielk� czyni�o fantazj� i nale�yt� wpraw�, nie masz bowiem nic gorszego nad to, je�li kto rzecz swoj� czyni niedok�adnie i leniwie; dlatego te� cz�owiek m�dry s�usznie si� odwraca ty�em do z�odzieja, kt�ry si� pozwoli� schwyta�, cho� i to by� mo�e, �e z�odziej z�odziejowi nie chce spojrze� w oczy. Mo�na by te� z tego mniemania wiedzie�, dlaczego po�owa ludzi na �wiecie patrzy w ziemi�. Ibrahim, syn Jusuffa (i jeszcze jednego piekarza), patrzy� w�a�nie na niebo odpoczywaj�c, wielce bowiem by� zm�czony. Sprawowa� on urz�d wielce wa�ny i pilny, rzecz� bowiem jego by�o wydobywanie wody z �o��dka ziemi, czyni� to za� obracaj�c przez dzie� ca�y ko�owr�t, �w za� ci�gn�� z czelu�� ci studni pe�ne wiadra. Chocia� do owego rzemios�a nie trzeba by�o wielkiej nauki i przemy�lno�ci, jednak�e m�g� je sprawia� tylko m�� stateczny, kt� rego my�li nie s� rozpierzch�e i kt�ry zdo�a chodzi� w k�ko od wschodu do zachodu s�o�ca. Zdawa�o mu si� nieraz, kiedy mu si� m�zg zakr�ci� tak, �e si� z niego uczyni� gor�cy pilaw, �e on sam jest studni� i z siebie smako� wit� czerpie wod�, mimo tego jednak�e szanowa� ten cz�owiek swoj� prac�, s�usznie mniemaj�c, �e i m�drzec, chocia�by najwi�kszy, nic innego nie czy� ni, jak kr�c�c si� w k�ko wydobywa wod�, kt�r� potem pij� i ludzie, i par� szywe, kwicz�ce mu�y. Za prac� swoj� mia� niewiele, bo poza tym, �e otrzy� mywa� dwie gar�cie daktyl�w, wolno mu by�o pi� tyle wody, ile zechce, s�u� szn� bowiem jest rzecz� i sprawiedliw�, aby cz�owiek m�g� do syta spo�ywa� owoce swojego trudu. Najwi�ksz� jednak nagrod� by�a pogoda duszy, skarb wielki i bezcenny, al� bowiem Ibrahim mia� w piersi niebo, w g�owie za� wci�� mia� wod�, o niej bowiem my�la� przez dzie� ca�y. Dlatego te� my�li jego by�y czyste i wznio� s�e; widzia� te� wiele rzeczy, dla innych niepoj�tych, jako i t�, na kt�r� patrzy� w tej chwili, leg�szy na wznak na szlachetnych swych plecach, z rzadka okryty wrzodami. Patrz�c na s�o�ce ujrza�, i� to jest rycerz na ognistym, wielkiej ceny i wielkiej krwi koniu siedz�cy, kt�ry p�dzi po pus� tyni nieba. Czasem przystanie, a wtedy ko� pije wod� z czarnej chmury, kt� ra jest pe�na jak buk�ak z ko�lej sk�ry, potem zasi� krzykn�wszy g�o�no, rycerz �w znowu goni a� do Medyny zachodu, gdzie na niego czeka Prorok na purpurowym z mi�kkich chmur dywanie siedz�cy i pali fajk� tak wielk� jak palma, za� dym z niej pada na ziemi� jak srebrna mg�a. Tam �w rycerz s�one� czny pada w proch przed Prorokiem, on za�, rad wielce, pozwala mu ca�owa� swoj� nog� i m�wi: "Spocznij przez noc w haremie, jutro bowiem pop�dzisz na wsch�d, dok�d moje zanie�� masz b�ogos�awie�stwo". Tak sobie my�la� Ibrahim, we czci ludzkiej le��cy na szlachetnych ple� cach, kiedy nagle nas�uchiwa� pocz�� pilnie, bowiem wprawnym, chocia� brud� nym uchem z�owi� t�tent bachmata. Bystrze poj�� w tej chwili, �e je�li s�y� cha� odg�os kopyt, tedy kto� nadje�d�a, bardzo bowiem sprytny by� w rozu� mie; porwawszy si� tedy, j�� kr�ci� ko�owr�t, kt�ry skrzypia� dziwnym g�o� sem, tak i� mog�e� rozumie�, �e to szakal chrapliwie zaszczeka� albo te� swarliwa poczyna m�wi� niewiasta. Tu� przed nim wry� kto� w miejscu rumaka, a� grudy ziemi bryzn�y. Rumak by� pi�kny jak hurysa, czarny jak noc, za� oczy mia� jak dwie migotliwe gwiazdy. Rozd�� chrapy, zwietrzywszy cz�owieka, i przysiad� nieco na za� dzie, zgo�a jak ksi�niczka, co chc�c si� wyda� pi�kniejsz�, s�odko si� przegina w ty�, ukazuj�c w ten spos�b obfito�� piersi, bogatych i urodzaj� nych jak su�ta�skie ogrody, pe�nych jak sk�rzane wory wina; biegiem rozog� niony, dr�a� �w pyszny rumak jak odaliska, kt�r� wiod� do �o�nicy kalifa, ona za� si� trwo�y, czy te� cia�o ma do�� pachn�ce. Potem zasi� ko�, wod� poczuwszy, strzyc pocz�� uszyma jak derwisz, kiedy poczuje przez mur zapach gotowanej kury i niebo si� przed nim nagle otworzy. Z podziwem patrzy� na owo zwierz� szlachetne m�dry Ibrahim i rozmy�la� w duszy, �e wiele jest na �wiecie rzeczy pi�kniejszych od cz�owieka, tym za� snadniej w to uwierzy�, przyjrzawszy si� twarzy je�d�ca, kt�ry krzywd� czy� ni� szlachetnemu rumakowi, z tak� na nim je�d��c twarz�. By�a ci ona bowiem do nadgni�ego podobna melona, z kt�rego patrzy�y oczy zakis�e, jak st�ch�y pilaw, szalbiercze i chytre; rzadka broda stroi�a t� g�b� oble�n�, podobn� do ogona starego szakala, kt�ry oblaz� ca�y i sparszywia�, za� sier�ci na nim nie zosta�o tyle, i�by wiele si� w jej g�stwinie mog�o ukry� pche�. Je�dziec �w,Ibrahimowi si� przyjrzawszy, skin�� na niego, aby si� przy� bli�y�, po czym z bliska go swoim lepkim umazawszy wzrokiem, zapyta�: - Czy woda twoja jest dobra do picia? Ibrahim rzek� roztropnie: - Czy ko� tw�j jest m�dry? - Ko� m�j jest m�dry jak wielki wezyr, a przemy�lny jak derwisz. - Tedy czemu pytasz, czy woda jest dobra, widz�c, jak ko� tw�j na jej wi� dok strzy�e z rado�ci uszyma? - Allach! - rzek� je�dziec - m�wisz jak cz�owiek rozs�dny. Czy m�dro�� swoj� czerpiesz ze studni? Daj mi pi�... Ibrahim zastanowi� si� i my�la� chwil�; potem za�, dziwnie na niego spoj� rzawszy, powiada: - Czy ko� tw�j ni�s� ciebie, czy ty nios�e� konia? Dlatego najpierw dam pi� jemu. - Ko� jednak�e nie rozbije ci g�owy ani ci� nie nazwie stynem wieprza, ja za� snadnie uczyni� mog� jedno i drugie. - S�usznie m�wisz - odrzek� s�odko Ibrahim - dlatego te� w�a�nie napoj� najpierw twego konia. To rzek�szy wzi�� buk�ak, zaczerpn�� wody i u�miechaj�c si� zach�caj�co, jak czyni m�� w dniu wesela, poi� rumaka, kt�ry pi� chciwie i z lubo�ci�, mru��c oczy i strzyg�c uszyma, za czym parskn�� i otrz�sn�� si�, zgo�a jak cz�owiek, kt�ry wyszed� z k�pieli i orze�wion wielce, patrzy na �wiat pogo� dniej. Temu wszystkiemu przypatrywa� si� Ibrahim, cmokaj�c rado�nie ustami, pod� obnie jak czyni stary, owrzodzia�y basza, przechadzaj�c si� powoli wzd�u� szeregu dziewic, mniej i wi�cej popsowanych, wystawionych na sprzeda�; cza� sem za�, dla tym wi�kszego ukontentowania, udaj�c, �e chce kupi� cudn� Gre� czynk�, co ledwo z dzieci�ctwa wyros�a, niczym za� za�ywniejszym nie mog�c wzbudzi� rozkoszy w sercu swym, wyschni�tym i ja�owym, podobnym pustej sak� wie, w kt�rej kiedy� by�o wiele - z lekka j� poklepie po �opatce albo te� pod brod� uj�wszy, drug� r�k� g�adzi po twarzy. Tak te� Ibrahim z lubo�ci� wielk� dotyka� czarnej, l�ni�cej, mi�kkiej sier�ci konia i troskliwie ogar� nia� muchy z jego szyi, podobnej szyi su�ta�skiej c�rki, kt�r� ojciec kaza� udusi� rzeza�com, bowiem mia�a potomstwo z ta�cz�cym derwiszem, a przecie� �adna jej si� nie sta�a krzywda, bo jako n�wi s�ynny jeden poeta (kt�ry po� tem z nadmiernego podziwu zwariowa�) - szyja jej by�a tak pi�kna, �e kt�ry rzezaniec dotkn�� jej r�koma, uczuwa� nagle, za niepoj�t� spraw� Proroka, takie w sobie nami�tno�ci i moce, tak� za� w sercu tkliwo�� i j�k mi�o�ci, �e si� ka�dy obwiesi� raczej, ni�by owej su�tance mia� uczyni� krzywd�. Tak ich wygin�o trzystu dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu, za� ostatniego su�tan, w rozpaczy ju� wielkiej b�d�cy, zachowa�, aby r�d owych ludzi po�ytecznych do cna nie wygin��. - Jak si� zowie tw�j ko�? - spyta� wreszcie Ibrahim. - Zowie si� Syn Strusia, przez co si� wyk�ada, �e wiatr przegoni w pusty� ni. Ko� ten biegnie pr�dzej od �mierci, kt�ra mnie goni�a niedawno, siedz�c na samumie, a nie dognawszy gryzie w pustyni piasek z rozpaczy i targa bro� d� z gniewu. Ty mi jednak powiedz, co ci si� nale�y za wod�, nie jestem bo� wiem dostojnik �aden, kt�ry nie p�aci i wybija z�by! Ibrahim wa�y� d�ugo w my�li t� spraw�, potem rzecze: -Je�li �aska twoja jest ma�a jak pestka daktyla, tedy mi daj miedziany pieni�dz, a b�d� pewny, �e ci� nie b�d� kl�� i nie b�d� ci �yczy�, aby� z�ama� obie nogi lub si� ud�awi� barani� ko�ci�. Je�li �aska twoja jest wielka jak meczet, tedy mi pozw�l, abym za wod� przejecha� si� na twoim ko� niu od tej palmy a� do tamtej opodal, kt�ra usch�a, gdy� si� na niej powie� si� niedawno jeden m�drzec. Czemu si� �miejesz? -Zdawa�o mi si� bowiem, �e� jest rozs�dny, ty za� g�upi jeste� jak stru� sie jajo. Chcesz, bym ci konia pozwoli�? Ohe, ohe! Czy nie wiesz, �e ko�, krew w sobie maj�cy szlachetn�, jest siedmkro� razy uczciwszy od kobiety, kt�ra wspania�ego serca w sobie nie maj�c i nie bacz�c na swego pana, wsze� lkiej zdrady si� dopu�ci? Cho�bym ci na jego grzbiecie si��� pozwoli�, le� piej by ci by�o si��� na �elaznym garnku, w kt�rym si� �arz� w�gle, d�u�ej by� bowiem na nim siedzia�. Ja ci jednak i tak nie pozwol�, aby� mi na nim nie uciek�, sam bowiem tego konia ukrad�szy, wiem, jak �atwo si� to czyni. Wtedy mo�na go by�o dosi���, dzi� jednak ko� ten, zrozumiawszy, kto jest jego prawowitym panem, wszystkie by ci po�ama� �ebra, je�liby ci ich nie po�ama� kawas* w wi�zieniu. To m�wi�c zeskoczy� z kulbaki i zawi�d�szy konia ku palmie, uwi�za� go przy niej, potem usiad�szy wygodnie, z�o�liwie patrzy� na Ibrahima. Ten opu�ci� g�ow� na pier�, kt�ra, niezbyt wielki maj�c do d�wigania ci�ar, oddycha�a szybko. Usiad� te� na twardym pod�o�u n�g i milcza� d�ugo mniema� j�c, �e ju� nic nie ma do powiedzenia. Tamten jednak zjad�szy niewiele daktyli, kt�re �u� d�ugo, potem zasi� wy� pluwszy na d�o�, suszy� je w s�onecznej spiece i znowu �u� poczyna�, d�ugo nad czym� rozmy�la� kiwaj�c si� roztropnie, jak czyni s�o�, wielki m�drzec, przymyka� skis�e oczy, potem je znowu szeroko otwiera�, jak to czyni zdy� chaj�cy ze staro�ci wielb��d, potem za�, nakarmiwszy �o��dek i dawszy posi� �ek sercu, dziwn� rozpocz�� rozmow� z Ibrahimem. - Jak si� zowiesz? - zapyta� go najpierw. - Ibrahim, syn Jusuffa. - Imi� twoje jest pi�kne... Pozdrowienie tobie, Ibrahimie. �w si� zdumia�. - Czemu mnie pozdrawiasz teraz dopiero? - Albowiem widz�, �e nie jeste� chciwy na pieni�dze i nie chcia�e� ich za wod�. I roztropny jeste�, Ibrahimie, synu Jusuffa, kt�ry oby �y� sto lat. - Umar� ju�, czemu mu nie dajesz spokoju? - Tedy gdyby �y�, oby �y� trzy razy po sto lat. Widzisz sam, jak bardzo przypad�e� mi do serca; gdybym mia� syna, chcia�bym, aby do ciebie by� pod� obny. - Nie m�w tego, musia�bym ci bowiem odrzec, �e chcia�bym, aby� by� podob� ny do mego ojca, kt�ry le�y w grobie. - Bismillach! Tw�j ojciec jest w raju. - Rzek�e�! Ojciec m�j nie ukrad� konia... Tak to oni sobie m�wili, jasnym by�o bowiem, �e �w je�dziec czeka na co� i tymczasem w wielkim wprawia si� my�leniu i jakoby zaprawia j�zyk jak ry� cerz, co zanim na bitw� wyjedzie, d�ugo krzyw� szabl� macha, g�o�no pokrzy� kuj�c dla nadania m�stwa swojemu sercu, kt�re nie zna trwogi; roztropnym jednak b�d�c, wie, i� wszelka wrzawa wiele mu pomo�e. D�uga te� min�a chwila, zanim �w rzek�: -Ibrahimie synu Jusuffa, �ali t�dy nie przeje�d�a� na wielb��dzie Abdul Aziz, przyjaciel m�j i krewny, wielki jednak�e z�odziej i wuj szakala? - Nie by� tu nikt taki... Czemu pytasz? - Albowiem je�li nie by�, tedy przyjedzie, ja za� mam z nim spraw� i oba� wiam si�, aby mnie nie napad� i nie obdar�, na wszystko si� bowiem wa�y ten cz�owiek. Prosz� ci� tedy, Ibrahimie, aby� dawa� baczenie i obroni� mnie w razie potrzeby. - Jak� z nim masz spraw�? - Oto ten cz�owiek chce kupi� ode mnie tego konia. - Jak rzek�e�? - Konia chce kupi� ode mnie. - Tego konia kupi kalif, kiedy si� o nim dowie. - Kalif mi nie zap�aci tego, co mi za niego chce da� Abdul Aziz. - Allach! Rozum ci si� pomiesza�... - Czemu mnie krzywdzisz? Popatrz na mnie i wiedz, �ebym ci m�g� jednym uderzeniem pi�ci wybi� oko i wyt�uc trzy razy po dziesi�� z�b�w, ale jes� tem �askawy, albowiem widz�, �e konia mego mi�ujesz. - Wi�cej ni� ciebie... - Prorok ci za to ci�k� i �mierteln� zap�aci chorob�, albo tr�dem, albo gniciem w�troby. Teraz za� s�uchaj, albowiem zdaje mi si�, �e na kra�cu pu� styni wida� dwa wielb��dy. To jedzie on, kt�ry oby nie dojecha�. Wiesz, co mi chce da� za mego konia? - Uszy moje szerokie s� jak bramy Bagdadu... -Chce mi da� swoj� c�rk�. Oh! Rzek�szy to przymkn�� skis�e oczy i u�miechn�� si� oble�nie, szeroko otworzywszy plugawy pysk, z kt�rego wiele pociek�o mu �liny na rzadk� bro� d�, na znak, �e dusza jego w wielkim jest zachwycie i widzi niebo. Ibrahim zaduma� si� smutno i zdaje si� g��bokie w sobie wa�y� my�li, gdy� mia� w oczach wielk� trosk�, kt�ra usiad�a mu na twarzy pomi�dzy oczyma jak z�y, dziki ptak, co usiad� na drzewie i szponem drze kor�. To jedno jednak by�o wida� jasno, i� wielk� dla swojego towarzysza czuje wzgard� i w dobrej swej duszy z ko�skim go por�wnywa nawozem. �w si� w tej chwili obudzi� z zachwycenia i spostrzeg�szy, �e tamci s� ju� niedaleko, zawo�a� cicho konia po imieniu, potem za� podni�s� si�, uszed� kilka krok�w i czeka�, a� uczu� blisko szybki i �wiszcz�cy oddech zdyszanych wielb��d�w, podobny do owych westchnie�, kt�re wydaje z piersi stara i opas�a niewiasta, nag�� ��dz� jak p�omie� obj�ta. Wtedy chwyci� wielb��dy za u�dzienice, mocno �mierdz�ce, przepojone bowiem by�y starym, st�ch�ym t�uszczem dla tym wi�kszej gi�tko�ci, i silnym ramieniem zmusi� wielb��dy, aby sprawnie ukl�k�y, co uczyni�y, patrz�c roztropnie i smutno, dwie bowiem s� smutne rzeczy na �wiecie: dwoje oczu wielb��da. Uskoczy� na ziemi� Abdul Aziz, drab ros�y jak palma i bezczelny na pysku, czarnym jak u szejtana; oczy mia� zezem patrz�ce i bardzo niespokojne, tak i� zdawa�o si�, �e wszystko widzi od razu i wszystko na ok� rad by ukra��; zasi� za nim sz�a, s�aniaj�c si� po szybkim wielb��dzim biegu, niewiasta, z twarz� zakryt� czarczafem; zgrabnej by�a postaci i wiotka, co �acno po� znasz, je�li m�drym okiem przejrze� zdo�asz z grubego sukna uczynione sza� ty, chocia� powiada inny m�drzec, �e �acniej dowiesz si�, co jest we wn� trzu ziemi, ni�li odkryjesz wady konia i niewiasty. Tego nie wie i Prorok Kobieta sta�a w milczeniu, oni zasi� witali si� pi�knie, u�ywaj�c s��w smakowitych i nadobnych, jak przystoi m�om, o kt�rych jeden Allach tylko wie, �e jeden i drugi jest to z�odziej wielki i wcale nie ma�y. M�wi� oto Abdul Aziz: - Od trzydziestu dni my�l� o tym, aby� by� szcz�liwy i aby �o��dek tw�j nie chorza� nigdy, Mohammedzie, bracie m�j, �wiat�o�ci moich dni. Oby� nig� dy nie widzia� szakala smutku i w�a zgryzoty, a szabla twoja oby wielkie spe�nia�a czyny. Jedno mnie tylko dziwi, �e nie jeste� kalifem, ty� nim bo� wiem by� powinien! To rzek�szy spojrza� na przyjaciela swego tak, jak si� patrzy na zgni�e jajo albo na glist�, albo te� na padlin�. �w zasi�, Mohammedem nazwany, na� plu� na tamtego w g��bi przepa�cistej my�li, kopn�� go tajemnie w sam �ro� dek brzucha, a pomy�lawszy, �e szakal by nie tkn�� nawet tego zb�ja, tak strasznie go czu� z�odziejem, szed� powoli i z powag� po rajskiej ��ce swo� jej duszy i zrywa� kwiaty s��w, z kt�rych ka�de mia�o wo� kadzid�a. Oto mu rzek� -Gdyby Aladyn wszed� do twojego serca, zdumia�by si�, ujrzawszy w nim ta� kie skarby, jakich nie ma stu su�tan�w na ziemi. Wiem, �e ci� za to Allach mi�uje, rzek� bowiem dzi� w nocy do Proroka: "Powiedz mi, czy to s�o�ce upad�o na ziemi�, czy te� to Abdul Aziz po niej chodzi?" Niech ci za to da dwa razy wi�cej lat �ycia, ni�li ja ci �ycz�, przyjacielu m�j, kt�rego mi� �uj�. Powiedzia�em. Potem, usiad�szy naprzeciwko siebie, patrzyli sobie d�ugo w oczy, a ka�dy z nich wiedzia�, co wiedzia�. Kiedy za� min�a d�uga chwila, o kulach chodz�c, rzek� Mohammed, jakby nie wiedz�c, jak si� rzecz ma: - Czy na drugim wielb��dzie przyby� z tob� anio� Gabriel? - Jest to c�rka moja - odrzek� skromnie Abdul Aziz - kt�ra ciebie mi�uje, o czym wiem pewnie. Ty mi za� powiedz, kto jest ten cz�owiek, kt�ry nie pa� trzy na nas, tylko na twojego konia. Czy nie mniemasz, �e ci go urzeknie, tw�j ko� za� i bez tego nie jest tak zdr�w, jak by si� tobie mog�o wydawa�. Mohammed poczerwienia� i odrzek� powoli: - Jest to cz�owiek, kt�ry wyci�ga wiadra z wod�, a jest tak roztropny, �e woli patrze� na mojego konia ni� na twoj� c�rk�. - Je�li jest tak roztropny, tedy mu �acno wyp�yn�� mo�e oko, je�li si� do niego przybli��. - Abdulu Azizie, ten cz�owiek jest tak m�dry, �e woli mie� tylko jedno oko, aby nie widzie� dwoma, i� c�rce twojej brakuje siedmiu z�b�w na samym przodzie. W tamtym zapiek�a si� od razu w�troba i nieco si� w nim rozla�o ��ci, nie da� tego jednak pozna� po sobie, lecz nawet si� u�miechn�� owym u�mie� chem, kt�rym cz�owiek u�miecha si� na p� ju� oszala�y, i rzek�: - Wiem, �e lubisz �artowa�, bracie m�j - och, jak�em si� u�mia�! By�bym w�r�d �miechu zapomnia� ci powiedzie�, �e minister Al Mahara daje mi za ni� trzydzie�ci wielb��d�w i sze�� razy po sto baran�w. - A czy� ty nie poszed� do kalifa? - Po co? Aby mu powiedzie�, �e jego minister zwariowa�... A je�li nie, dlaczego� nie wzi�� tego, co ci dawa�? -Chc� bowiem mie� twego konia, kt�ry ogon ma bardzo pi�kny. Wszystko inne jest u niego zwyczajne i bez ceny; chc� jednak post�pi� z tob� jak brat i dlatego pytam si� ciebie wyra�nie, czy mi dasz konia za c�rk�, aby ci s�u� �y�a przez tysi�c lat? Mohammed nie odrzek� ani s�owa, lecz powstawszy z godno�ci�, zbli�y� si� do niewiasty, a otworzywszy jej r�kami usta, pocz�� pilnie liczy� jej z�by, po czym uj�wszy w palce kosmyk w�os�w, pr�bowa� ich mi�kko�ci, jak si� pr� buje jedwabi w bazarze bagdadzkim. Coraz mu si� bardziej wyd�u�a�a oble�na twarz, za czym dotkn�� r�koma jej piersi, obejrza� r�ce, po czym poza ni� stan�wszy, mierzy� starannie po�o�enie �opatek, za� na koniec, nieskromnie czyni�c, bada� wszelk� na jej postaci wypuk�o��. Kiedy to uczyni�, usiad� zn�w spokojnie i rzek� jedno tylko s�owo: - Nie dam! Abdul Aziz pchn�� go w tej chwili oczyma jak kind�a�em i u�miechn