2592

Szczegóły
Tytuł 2592
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2592 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2592 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2592 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MERCEDES LACKEY Zwiastun Burzy Tom I Trylogii Magicznych Burz (T�umaczy�a Katarzyna Krawczyk) Dla Elsie Wollheim z mi�o�ci� i szacunkiem ROZDZIA� PIERWSZY Cesarz Charliss siedzia� na tronie nieco zgarbiony - ale nie pod widocznym na jego twarzy ci�arem lat ani te� niewidocznym ci�arem w�adzy. Nie mia� na g�owie Wilczej Korony, nie w�o�y� szat ceremonialnych - le�a�y nieopodal, na marmurowym stoliku, sp�ywaj�c na pod�og� zwojami purpurowego aksamitu, tak ci�kiego, �e na ramionach kr�la drapowa�o je dw�ch m�odych m�czyzn. Na wierzchu spoczywa�a Wilcza Korona. Niech zwykli kr�lowie che�pi� si� z�otymi insygniami w�adzy; cesarz mia� opask� z grubego srebra, wysadzan� trzynastoma ��tymi kamieniami. Dopiero z bliska wida� by�o, �e na koronie wyryto dwana�cie wilk�w o oczach z diament�w. Jedena�cie z nich zwraca�o si� bokiem do patrz�cego - pi�� z lewej, sze�� z prawej; dwunasty, przyw�dca, patrzy� wprost na stoj�cych przed cesarzem. Jego oczy jarzy�y si� z�otawym blaskiem, podobnie jak oczy w�adcy. Przeci�tni monarchowie zasiadaj� na z�otych lub marmurowych tronach; cesarz mia� siedzisko �elazne, skonstruowane z mieczy, sztylet�w i dzid pokonanych kr�l�w. S�u�ba pieczo�owicie czy�ci�a ostrza, chroni�c je przed rdz�. Tron mia� prawie dwa metry wysoko�ci i metr szeroko�ci i stanowi� monolit. Nie ruszano go z miejsca od stuleci. Na pierwszy rzut oka konstrukcja wydawa�a si� chaotyczna, a obserwator nie m�g� si� oprze� pod�wiadomej refleksji, ile ostrzy mieczy, topor�w, sztylet�w zu�yto na jego budow�... Nieprzypadkowo ca�e otoczenie cesarza, jego insygnia szaty zosta�y starannie zaprojektowane - tak, aby przybysz poczu� si� nic nie znacz�cym py�kiem wobec pot�gi w�adcy, aby nape�ni� go boja�m� i zdusi� w zarodku wszelkie niebezpieczne ambicje. Cesarzowi nie zale�a�o na zastraszeniu poddanych, nie chcia� te� dra�ni� ich ambicji - ludzie doprowadzeni do ostateczno�ci wybuchaj� pr�dzej czy p�niej gniewem, ambicja za� mo�e pos�uzy� do manipulacji, jednak zbyt �atwo wymyka si� spod controli. A w �yciu cesarza niemal wszystko zosta�o starannie pzemy�lane i zaplanowane. Pozna� i strach, i ambicj�, jeszcze zanim w wieku trzydziestu lat mianowano go nast�pc� Liotha - w ci�gu nast�pnego stupi��dziesi�ciolecia mia� okazj� sprawdzi� przydatno�� jednego i drugiego w kierowaniu lud�mi. Charliss by� dziewi�tnastym cesarzem zasiadaj�cym na �elaznym Tronie, wszyscy jego poprzednicy odznaczali si� inteligencj�, �aden nie panowa� kr�cej ni� pi��dziesi�t lat, �aden nie zosta� zamordowany, a tylko jeden z nich nie by� w stanie wybra� sobie nast�pcy. Niekt�rzy nazywali cesarza nie�miertelnym. To nieprawda - a sam w�adca wiedzia� najlepiej, jak niewiele czasu mu pozosta�o. Cho� by� pot�nym magiem, nie m�g� przed�u�a� swego �ycia w niesko�czono��. W ko�cu ka�de cia�o nu�y si� i zaczyna wi�dn��. Ka�dy p�omie� kiedy� zga�nie. Legendy o swej nie�miertelno�ci rozpuszcza� umy�lnie sam cesarz - nie�atwo jest przecie� o plotki sprzyjaj�ce umocnieniu w�adzy. Sal� tronow� wy�o�ono bia�ym marmurem. Ceremonialne szaty koloru �wie�ej krwi i ��te klejnoty w koronie stanowi�y jedyn� plam� koloru na podwy�szeniu, na kt�rym sta� tron. Wzrok i uwaga przybysza mia�y si� kierowa� jedynie w stron� w�adcy. Sztandary, bogate gobeliny i kotary wisia�y dalej, za m�odym m�czyzn� stoj�cym u st�p cesarza. Charliss mia� na sobie �upkowo szar� aksamitn� szat� z kr�tkimi r�kawami i ozdobn� lam�wk�, spodnie i lekkie dworskie buty. Energia magiczna wybieli�a mu w�osy ju� we wczesnej m�odo�ci, a oczy, niegdy� prawie czarne, lozja�ni�a do koloru zachmurzonego nieba. Nawet je�li stoj�cy u st�p w�adcy m�ody cz�owiek zdawa� sobie spraw� z tego, jak niewiele czasu pozosta�o cesarzowi, nie zdradzi� si� ani s�owem. Wielki ksi��� Tremane mia� teraz tyle lat, ile liczy� Charliss w chwili, gdy Lioth z�o�y� ci�ar w�adzy na jego barki, by sp�dzi� ostatnie trzy lata �ycia na pr�bach odsuni�cia od siebie widma �mierci. Na tym jednak podobie�stwo m�odego ksi�cia do cesarza ko�czy�o si�. Charliss by� jednym z wielu legalnych syn�w Liotha, podczas gdy Tremane to zaledwie odleg�y krewny w�adcy. Charliss osi�gn�� status adepta jeszcze przed wst�pieniem na tron, dla Tremane'a za� najwi�kszym jak dot�d sukcesem by� tytu� mistrza Jednak do sprawowania i rz�d�w w Imperium potrzeba czego� wi�cej ni� wi�z�w krwi i si�y maga. Gdyby nie to, m�ody ksi��� znalaz�by si� na szarym ko�cu licz�cej setk� kandydat�w kolejki do tronu. Nie wystarcza�y inteligencja i odwaga, w pa�stwie utworzonym przez najemnik�w cechy te spotyka�o si� nagminnie. G�upiec i tch�rz nie prze�y�by d�ugo na dworze Charlissa. Tremane'owi sprzyja�o szcz�cie - to si� liczy�o, tym bardziej, �e zawsze umia� je wykorzysta�, nawet je�li w tym celu musia� zmieni� plany. Je�eli dobry los si� odwr�ci� - co zdarza�o si� rzadko - mia� odwag� si� z tym pogodzi� i walczy� do ko�ca, czasem zamieniaj�c niemal pewn� pora�k� w zwyci�stwo. Takie przymioty posiada�o sporo os�b, lecz Tremane mia� nad nimi jedn� przewag� cesarz go lubi�. Ksi��� nie by� ca�kiem z�y. W�adcy ca�kowicie pozbawieni skrupu��w mog� doprowadzi� swych przeciwnik�w do stanu, w kt�rym nie ma si� nic do stracenia, a to zbyt du�e ryzyko. Tremane cieszy� si� lojalno�ci� swych podw�adnych. Cesarskiemu szefowi wywiadu z niezwyk�ym trudem uda�o si� umie�ci� w�r�d nich szpiega. To kolejna bardzo przydatna przysz�emu w�adcy cecha. Charliss wiedzia� o tym z w�asnego do�wiadczenia. Nie�atwo o poddanego rzucaj�cego si� na ostrze miecza, by ocali� �ycie kr�la. Na tym jednak ko�czy�y si� podobie�stwa mi�dzy cesarzem a kandydatem do tronu. W m�odo�ci uwa�ano Charlissa za przystojnego, jeszcze teraz goni�y za nim t�skne spojrzenia dam dworu, przyci�gane nie tylko urokiem korony. Tremane natomiast, m�wi�c szczerze, m�g� zdobywa� kobiety jedynie sw� wysok� pozycj� i pieni�dzmi. Jego kr�tkie, rzadkie w�osy zacz�y si� ju� przerzedza� na czole, co nadawa�o mu wygl�d zawsze zak�opotanego. Ma�e oczy osadzone by�y odrobin� za szeroko, sk�pa broda wygl�da�a na doczepion� do kwadratowej szcz�ki, a ko�cista budowa na pierwszy rzut oka nie dawa�a najlepszego �wiadectwa sprawno�ci wojskowej ksi�cia. Cesarz uwa�a�, �e Tremane powinien dawno powiesi� swego krawca, kt�ry uparcie, ubiera� go w nietwarzowe br�zy i czernie; w dodatku ubranie zwykle wisia�o na ksi�ciu jak na wieszaku. A jednak... Tremane wiedzia�, �e jest tylko jednym z wielu kandydat�w do �elaznego Tronu. Wygl�da� na nieszkodliwego i przeci�tnego, lecz w tym wypadku pozory myli�y. Ca�kiem mo�liwe, �e stara� si� taki wydawa� - i odni�s� sukces. Charliss, uwa�nie badaj�cy stosunki na dworze, wiedzia� o tym najlepiej. Tremane mia� najmniej wrog�w spo�r�d przypuszczalnych nast�pc�w cesarza. Dzi�ki temu m�g� si� skupi� na ci�g�ym podnoszeniu swej pozycji, zamiast marnowa� czas i si�y na walk� z rywalami. Nie najgorszy punkt wyj�cia do ubiegania si� o tron. Mo�e nawet by� sprytniejszy, ni� cesarz przypuszcza�. Je�li tak, przyda mu si� to do wype�nienia zadania, kt�re przeznaczy� dla niego w�adca. Cesarz nie w�o�y� na t� audiencj� szat ceremonialnych, gdy� by�o to prywatne pos�uchanie - nie licz�c wszechobecnych stra�y, rozmawiali w cztery oczy - a splendor nie robi� wra�enia na ksi�ciu, w przeciwie�stwie do prawdziwej pot�gi. Tej za� Charlissowi nie brakowa�o i Tremane wiedzia� o tym dobrze, wi�c cesarz nie musia� si� trudzi� pokazywaniem blichtru. Charliss chrz�kn��; ksi��� pochyli� si� lekko. - Mam zamiar zako�czy� panowanie, nim dziesi�� lat up�ynie - powiedzia� cesarz spokojnie. Napi�t� uwag� Tremane'a, zdradzi�o jedynie dr�enie ramion. - Zgodnie ze zwyczajem Imperium powinienem przedtem wybra� nast�pc� i przygotowa� go do rz�d�w, aby zapewni� spokojn� i zgodn� z prawem sukcesj�. Ksi��� skin�� g�ow� z odpowiednim, lecz nie przesadnym szacunkiem. Ku zadowoleniu cesarza nie sili� si� na wiernopodda�cze, a nieprawdziwe uwagi typu "nie my�l nawet o odej�ciu, m�j panie" lub, "jeszcze za wcze�nie na takie plany." Zreszt� na takie pochlebstwa Tremane by� zbyt inteligentny i Charliss o tym wiedzia�. - Nie jeste� g�upcem - ci�gn�� w�adca, odchylaj�c si� do ty�u, ku solidnemu oparciu tronu. - Z pewno�ci� zdajesz sobie spraw� z tego, �e zajmujesz poczesne miejsce w kolejce kandydat�w. Tremane sk�oni� si�, nie spuszczaj�c wzroku z twarzy cesarza. - Owszem, jestem tego �wiadomy, panie - odpar� g�adko, g�osem wypranym z emocji. - Tylko g�upiec nie zauwa�y�by twego zainteresowania. Wiem jednak, �e nie tylko mnie nim zaszczycasz. Charliss u�miechn�� si� lekko, z aprobat�. Nawet je�eli Tremane mia� wysokie mniemanie o sobie, potrafi� to ukry�. Jeszcze jedna przydatna cecha. - Jeste� w tej chwili moim kandydatem, Tremane - odezwa� si� cesarz i zn�w si� u�miechn�� na widok podniesionych ze zdziwienia brwi ksi�cia. - To prawda, nie jeste� adeptem i nie pochodzisz z linii kr�lewskiej. Jednak z dziewi�tnastu cesarzy tylko jedenastu osi�gn�o ten status, w dodatku prze�y�em moich potomk�w. Gdyby kt�rykolwiek z nich odziedziczy� moje zdolno�ci, to co innego... Pozwoli� sobie na chwil� zadumy nad niesprawiedliwo�ci� losu. Z wszystkich legalnych dzieci �adne nie wysz�o poza poziom w�drowca. Do przed�u�enia �ycia poza przeci�tn� d�ugo�� potrzeba wi�kszej mocy, o ile nie chce si� ucieka� do pomocy krwawej magii. Dw�ch czy trzech cesarzy wesz�o na te zakazane �cie�ki, lecz okaza�y si� niewarte ryzyka. Jak przekona� si� ten idiota Ancar, magia wkr�tce przejmowa�a kontrol� nad magiem i spycha�a go do roli s�ugi czy nawet gorzej - niewolnika. W�adca korzystaj�cy z krwawej magii balansowa� na nitce cienkiej jak paj�czyna nad przepa�ci� pe�n� g�odnych, czekaj�cych na najmniejsze potkni�cie potwor�w. C�, to niewa�ne. Liczy� si� jedynie m�czyzna stoj�cy teraz przed cesarzem, posiadaj�cy wszelkie zalety potrzebne nast�pcy tronu. Co wi�cej - nadarzy�a si� okazja, by Tremane dowi�d�, �e zas�uguje na to wyr�nienie jak nikt inny. By dowi�d� swej si�y. - Twoje hrabstwo le�y na zachodzie, tak? - spyta� cesarz z wystudiowan� oboj�tno�ci�. Tremane nie okaza� zdziwienia nag�� zmian� tematu. - W�a�ciwie na samej zachodniej granicy? - ci�gn�� cesarz. - Granicy z Hardornem? - Nieco na p�noc od granicy, lecz blisko, panie - przytakn�� Tremane. - Czy mog� przypuszcza�, i� twoje pytania maj� zwi�zek z naszymi ostatnimi zdobyczami w tym smutnym i pogr��onym w chaosie kraju? - Mo�esz. - Cesarz zaczyna� si� bawi� t� wymian� zda�. - W rzeczy samej, sytuacja w Hardornie daje ci sposobno�� przekonania mnie o twej warto�ci jako nast�pcy tronu. Oczy ksi�cia zolbrzymia�y, r�ce zacz�y dr�e�, ale szybko si� opanowa�. - Czy cesarz by�by �askaw poinformowa� swego s�ug� o tym, jak mo�e tego dokona�... - zacz�� ostro�nie. Charliss u�miechn�� si� lekko. - Najpierw wprowadz� ci� w sedno sprawy. Tu� przed upadkiem stolicy w Hardornie - mam na my�li dok�adnie to, co mowi� - nasz pose� na dworze Ancara wr�ci� do nas przez Bram�. Niewiele zdo�a� przekaza�, gdy� przyby� ze sztyletem w sercu. Celny rzut; mam ten n� przy sobie. Z pochwy w r�kawie wyj�� sztylet i poda� ksi�ciu, kt�ry uwa�nie obejrza� bro�. Ornament na r�koje�ci wyra�nie go zaskoczy�. - To herb kr�lewskiej dynastii Valdemaru - oznajmi� ksi���, zwracaj�c bro� cesarzowi, kt�ry schowa� j� z powrotem do pochwy. Charliss skin�� g�ow�, zadowolony, �e Tremane rozpozna� symbol. - W�a�nie. Mo�na by si� zastanawia�, sk�d si� wzi�� ten sztylet na dworze Ancara. - Podni�s� jedn� brew. - Lecz to nie wszystko. Mieli�my w Hardornie zaufanego agenta pracuj�cego nad upadkiem Ancara; ten agent znikn�� w tajemniczy spos�b i nic o nim nie wiemy. �w agent to kobieta - mag o imieniu Hulda - Charliss nigdy nie zapami�ta� jej nazwiska. Niezbyt �a�owa� tej straty - Hulda by�a zbyt ambitna i wkr�tce mog�a sta� si� niebezpieczna. Niewa�ne, czy uciek�a, czy zgin�a, tylko dlaczego tak si� sta�o? Tremane z namys�em zmarszczy� brwi. - Najbardziej oczywisty wniosek, jaki si� nasuwa, to ten, �e agentka zdradzi�a - rzek� po chwili. - U�y�a sztyletu z obcego kraju, by rzuci� podejrzenie na mag�w Ancara i wpl�ta� nas w konflikt z Valdemarem; w�wczas mia�aby wolne pole do dzia�ania w Hardornie. Na razie nie mamy powod�w do wypowiedzenia wojny; Hulda mog�aby sprowokowa� przedwczesny wybuch walk, do kt�rych nie zd��yli�my si� jeszcze przygotowa�. Charliss kiwn�� g�ow�, zadowolony z przenikliwo�ci ksi�cia. Dla laika, nie si�gaj�cego pod powierzchni� zjawisk, podobny wniosek wcale nie by�by oczywisty. - Oczywi�cie nie mam zamiaru wywo�ywa� teraz wojny z Valdemarem. Tamt� kobiet� mo�na z �atwo�ci� zast�pi�. Ostatnio zreszt� sta�a si� zbyt ambitna. Je�eli u�yje magii, szybko j� znajdziemy i, w ostateczno�ci, usuniemy. W tej chwili interesuje mnie sam Valdemar. Sytuacja w Hardornie jest niepewna; po�ow� kraju zdobyli�my ma�ym kosztem, lecz barbarzy�cy nie doceniaj� korzy�ci p�yn�cych z w��czenia do Imperium. - Cesarz poprawi� si� na tronie; poczu� nagle lekki b�l w biodrach. Ostatnio cz�sto zawodzi�y go stawy - by� to znak, �e zakl�cia podtrzymuj�ce jego si�y �yciowe s�abn� z ka�dym rokiem. Zosta�o mu nie wi�cej ni� dwa dziesi�ciolecia. Tremane skrzywi� k�cik ust w odpowiedzi na ironi� w�adcy. Obaj wiedzieli, co si� dzieje: Hardorne�czycy rozpocz�li walk� o wolno��. - W dodatku Valdemar - ci�gn�� cesarz - kipi od uchod�c�w z Hardornu. Zacz�li tam ucieka� jeszcze za rz�d�w Ancara. Gdyby ich kr�lowa zdecydowa�a si� pom�c uciekinierom bardziej konkretnie, wpadliby�my w k�opoty. Wiemy, �e w jaki� spos�b zdo�ali si� sprzymierzy� z karsyckimi fanatykami i je�li dojdzie do walki, linia frontu mo�e si� okaza� za d�uga dla naszych wojsk. Zreszt� Valdemar to szczeg�lne miejsce... - Zawsze mieli�my trudno�ci z obsadzeniem go naszymi agentami - podpowiedzia� Tremane niepewnie. Charliss zaciekawi� si�, czy ksi��� wie o tym z w�asnego do�wiadczenia, czy tylko obserwowa� wysi�ki szpieg�w cesarskich. Zza zamkni�tych drzwi sali tronowej dochodzi� przyt�umiony szmer g�os�w dworzan oczekuj�cych na rozpocz�cie audiencji. Niech poczekaj� - niech zobacz�, z kim cesarz tak d�ugo rozmawia� na osobno�ci; dowiedz� si� wtedy, bez formalnej zapowiedzi, kto zosta� protegowanym w�adcy. W�wczas ca�y dw�r zacznie wrze�. - W�a�nie. - Cesarz zmarszczy� brwi. - Ta... Hulda pracowa�a kiedy� jako moja najemna agentka w stolicy Valdemaru. Nie mia�em ochoty zn�w jej zatrudnia�, mimo jej zdolno�ci, dop�ki nie zorientowa�em si�, jak trudno jest tam dotrze� do informacji. Nie zdzia�a�a prawie nic, nie zdo�a�a osi�gn�� wi�cej ni� pozycja pa�acowej s�u��cej, w dodatku pracowa�a nie tylko dla mnie. Tremane �ci�gn�� usta w grymasie niech�ci. Znano go z tego, i� nie tolerowa� podw�adnych s�u��cych dw�m panom jednocze�nie. - W takim razie dlaczego zaufa�e� jej w Hardornie, panie? - spyta�. - Nigdy jej nie ufa�em - poprawi� go zimno Charliss. - Z zasady nie ufam szpiegom, zw�aszcza zbyt ambitnym. Po prostu upewni�em si�, czy tym razem pracowa�a tylko dla mnie i czy nasze cele si� zgadza�y. A gdy zacz�a podnosi� g�ow�, wys�a�em pos�a, by jej przypomnie�, kto jest jej panem - lub zlikwidowa�, je�eli zlekcewa�y ostrze�enie. Pose� by� tak�e magiem, adeptem. - Wybacz, panie. - Tremane pochyli� si� lekko. - Powinienem wiedzie�. Ale... wracaj�c do Valdemaru... Charliss ci�gn�� opowie�� nieco �agodniejszym tonem. - Jak powiedzia�em, Valdemar to szczeg�lne miejsce. Do niedawna nie istnia�a tam �adna magia, pr�cz magii umys�u. Wed�ug doniesie� szpieg�w granicy strzeg�a niewidzialna bariera, kt�rej �aden mag nie potrafi� przekroczy� - w ka�dym razie nie na d�ugo. - W takim razie, jak Hulda... - zacz�� Tremane i u�miechn�� si�. - Oczywi�cie. Dop�ki przebywa�a w Valdemarze, musia�a wyrzec si� magii. Trudna rzecz dla kogo�, dla kogo sta�a si� ona drug� natur�. Charliss m�g� by� zadowolony ze swego wyboru: Tremane szybko znajdowa� odpowiedzi na postawione pytania. - Masz racj�. Dlatego dalej j� wynajmowa�em. W sprawach zawodowych samokontrola tej kobiety by�a godna podziwu. Co za� do Valdemaru - ostatnio pono� wr�cili do magii, lecz kraj pozosta� r�wnie tajemniczy jak przedtem. Wielu mag�w, kt�rych zaprosili, pochodzi ze stron zupe�nie nam nie znanych! I tu zaczyna si� twoja rola, ksi���. Tremane czeka�, jak ka�dy dobrze wyszkolony s�uga, a� cesarz sko�czy, lecz jego my�li biega�y jak oszala�e, co zdradza�y tylko zw�one �renice. Powiew wiatru poruszy� kotary, lecz p�omyki �wiec, chronione szybkami, nawet nie zamigota�y. - Twoje ksi�stwo graniczy z Hardornem, wi�c znasz tamten rejon - stwierdzi� cesarz tonem nie dopuszczaj�cym sprzeciwu. - Niepokoje w Hardornie nasilaj� si�. Potrzebuj� dow�dcy, kogo�, kto z przyczyn osobistych dopilnuje, by je zako�czy�. - Osobistych, panie? - powt�rzy� Tremane. Charliss skrzy�owa� nogi i pochyli� si� do przodu, nie zwracaj�c uwagi na bol�ce stawy. - Daj� ci jedyn� okazj� udowodnienia - i mnie, i twym rywalom - �e jeste� godny �elaznego Tronu. Zamierzam powierzy� ci g��wne dow�dztwo wojsk Imperium w Hardornie. B�dziesz odpowiada� tylko przede mn�. Dowiedziesz swojej warto�ci, je�eli poradzisz sobie z tym, co tam zastaniesz. R�ce ksi�cia dr�a�y, twarz mu zblad�a; ile czasu potrzeba, by ca�y dw�r dowiedzia� si� o nominacji? Godzin�, mniej... - Co z Valdemarem, panie? - spyta� rzeczowo. - Z Valdemarem? C�, nie oczekuj�, by� go zdoby�. Wystarczy, je�eli opanujesz do ko�ca Hardorn. Gdyby� przy okazji poszerzy� granice Imperium jeszcze bardziej, tym lepiej. Ostrzegam ci� jedynie, �e Valdemar to dziwny kraj i nie umiem przewidzie�, jak jego kr�lowa zareaguje na nasze posuni�cia. Zreszt� Valdemar mo�e zaczeka�, teraz najbardziej obchodzi mnie Hardorn. Musimy go podbi� do ko�ca, inaczej nasi... sprzymierze�cy uznaj�, �e Imperium os�ab�o - i spr�buj� wykorzysta� okazj�. - A je�eli pokonam Hardorn? - Potwierdz� twoj� kandydatur� do tronu i rozpoczniesz formalne szkolenie. Za jakie� dziesi�� lat z�o�� koron�, wtedy ty j� przejmiesz. Ksi��� u�miechn�� si� lekko. Po chwili spowa�nia�. - Je�li jednak nie powiedzie mi si�, zapewne pozostanie mi jedynie moje ksi�stwo. Charliss przyjrza� si� swym nieskazitelnie utrzymanym d�oniom i wpatrzy� w topazowe oczy wilka, kt�rego wizerunek ozdabia� cesarski pier�cie�; odlano go z tego samego stopu, co figury zdobi�ce koron�. Jak zwykle cesarz odni�s� wra�enie, �e w nieruchomych oczach zwierz�cia dostrzega iskr� �ycia. G��d. Nie cierpienie g�odnej bestii, lecz drapie�ny apetyt kogo� sytego i pot�nego. - Kandydat�w do tronu nie brakuje - rzek� niedbale, bawi�c si� pier�cieniem. - Gdyby� poni�s� pora�k�, radzi�bym ci od razu wraca� do twego ksi�stwa. Twoje miejsce zaj��by baron Melles. By� to tak zwany dworski baron, posiadaj�cy tytu�, ale bez ziemi. Nie potrzebowa� jej; sw� pot�g� zawdzi�cza� magii. Jego skrzynie p�ka�y od z�ota, lecz on ci�gle chcia� wi�cej - i dzi�ki koligacjom i ambicji stale pomna�a� sw�j maj�tek. By� jednym z przeciwnik�w ksi�cia Tremane'a. Pochodzi� z rodziny kupieckiej, podczas gdy ziemia�skie tradycje rodu Tremane'a si�ga�y kilku pokole� wstecz. Poza tym Mellesa i ksi�cia dzieli�y prywatne animozje, nie ca�kiem zrozumia�e dla cesarza, kt�ry cz�sto zastanawia� si�, sk�d ta wzajemna niech��, nie licuj�ca z ich wysok� pozycj�. Mellesa uszcz�liwi�aby wiadomo�� o upadku Tremane'a, zw�aszcza �e w�wczas sam zosta�by nast�pc� tronu. Oznacza�o to, �e nawet gdyby Tremane prze�y� kl�sk� w Hardornie, jego �ycie nie by�oby ju� warte z�amanego szel�ga. Prawdopodobnie nie doczeka�by nawet koronacji Mellesa, a mo�e nawet jego oficjalnego mianowania nast�pc�. Melles nie mia� skrupu��w, a zar�wno Charliss, jak i Tremane wiedzieli, �e za pomoc� magii potrafi�by pozby� si� wszelkich wrog�w, nadaj�c morderstwom poz�r wypadk�w. Jak dot�d, nie pr�bowa� uciec si� do tego �rodka, gdy� wiedzia�, i� jego rywale spodziewaj� si� magicznego ataku w ka�dej chwili. Pieni�dze pozwala�y mu na kupno us�ug p�atnych morderc�w; w ten spos�b pozby� si� wystarczaj�cej liczby konkurent�w, by zastraszy� pozosta�ych. Takie zasady panowa�y w Imperium: pi�� si� po szczeblach kariery, a potem dobrze chroni� przed skrytob�jcami. Mianowanie Mellesa nast�pc� oznacza�o dla Tremane'a �mier� i Charliss o tym wiedzia�. Wiedzia� r�wnie� ksi���. To dodawa�o smaczku ca�ej grze. Gdyby to Tremane zwyci�y�, najprawdopodobniej oszcz�dzi�by Mellesa i reszt� rywali. Raczej spr�bowa�by pozyska� ich wzgl�dy lub zwr�ci� ich uwag� w inn� stron�. Charliss korzysta� w przesz�o�ci z obu tych sposob�w i og�lnie rzecz bior�c, wola� dyplomacj� od zab�jstwa. Jednak w historii Imperium zdarzali si� cesarze rz�dz�cy za pomoc� miecza i gilotyny - i tak�e dawali sobie rad�. Trudne czasy wymaga�y podejmowania trudnych decyzji - a w�a�nie zaczyna� si� dla pa�stwa ci�ki okres. Charlissowi przychodzi�y czasem na my�l wspomnienia z pierwszych lat po obj�ciu w�adzy, kiedy zacz�� zdawa� sobie spraw� z tego, �e rzeczywi�cie w jego r�ku jest �ycie lub �mier� poddanych i mo�e nimi manipulowa�, jakby poci�ga� za sznurki kukie�ek. Zabawnie by�o podarowa� Tremane'owi zatruty sztylet, jeszcze zabawniej - czeka� na reakcj� Mellesa, kt�ry zacznie obserwacj� z daleka, by potem wszelkimi �rodkami podkopa� pozycj� ksi�cia, a podnie�� w�asn�. To dopiero pocz�tek zabawy. Charliss �ledzi� uwa�nie wyraz twarzy ksi�cia, odczytuj�c �lady emocji targaj�cych jego dusz�. Przemy�la� wszystko i doszed� do tych samych wniosk�w, co wcze�niej. Tremane przyjmi� propozycj�; nadawa� si� �wietnie na dow�dc�, a odmowa oznacza�aby nie tylko poddanie si� bez walki, lecz tak�e zagra�a�aby �yciu ksi�cia, skoro oznacza�a wyniesienie Mellesa na tron. Podsumowanie wszystkich za i przeciw zaj�o ksi�ciu niewiele czasu; Charliss wiedzia� od pocz�tku, jak� podejmie decyzj�. Tremane sk�oni� si� lekko. - Nie umiem wyrazi�, jak pochlebia mi zaufanie mojego w�adcy - powiedzia� g�adko. - Mam tylko nadziej�, i� oka�� si� godny tego zaszczytu. Charliss skin�� g�ow� bez s�owa. - Czy odpowiadam jedynie przed cesarzem? �adnym innym dow�dc�? - spyta� szybko Tremane. - Czy� nie wyrazi�em si� jasno? - Charliss skin�� d�oni�. - Z pewno�ci� ca�y czas do jutra rano wykorzystasz na przygotowania do wyjazdu. Po porannym posi�ku jeden z moich mag�w otworzy ci Bram� do Hardornu. - Panie. - Tremane zgi�� si� w oficjalnym uk�onie; wiedzia�, kiedy go odprawiaj�. Charliss czu� si� w pe�ni usatysfakcjonowany jego pow�ci�gliwo�ci�, zwa�ywszy na szybki termin wyjazdu. Nie by�o pr�b o zw�ok�, �adnych wym�wek, �adnego narzekania na brak czasu. Tremane wsta� i ze spuszczonym wzrokiem wycofa� si� z sali. Jego postawa nie pozostawia�a nic do �yczenia. Wielkie drzwi otworzy�y si� i zaraz zamkn�y - w�adca najwi�kszego kraju na �wiecie opar� si� na �okciu i za�mia� do siebie. Zapowiada�a si� najlepsza zabawa, jak� widzia� od czasu obj�cia tronu, i to na sam koniec, kiedy my�la�, i� znudzi�y go ju� dworskie rozgrywki. Lecz tutaj gra sz�a o wielk� stawk�. Cesarz si� cieszy�. Takie rozrywki rzadko si� zdarza�y! ROZDZIA� DRUGI An'desha zanurzy� si� w wodzie buchaj�cej k��bami pary. Staw znajdowa� si� w miniaturowej Dolinie �piewu Ognia. "Dolina w Valdemarze, w dodatku nie wi�ksza ni� namiot Rady! Nigdy bym nie uwierzy�, �e to mo�liwe, zw�aszcza przy tak ma�ej ilo�ci magii. A jednak..." Zadziwiaj�ce - jak wiele uda�o si� stworzy� bez u�ycia magii. Ogr�d w Dolinie za�o�yli zwykli ludzie za pomoc� zupe�nie zwyczajnych narz�dzi. Wyj�tek stanowi�y wielkie okna i gor�ce �r�d�a. Szyby r�ni�y si� od pa�acowych - wi�ksze, zupe�nie przejrzyste, w�a�ciwie niewidoczne, si�ga�y od ziemi do samej g�ry - po dwa z ka�dej strony, razem osiem. By�y dzie�em �piewu Ognia; zrobiono je z tego samego materia�u, co okna w nadrzewnych domach Sokolich Braci - ekele. �piew Ognia zasili� tak�e magicznie gor�ce sadzawki. Reszt� - ogr�d, kwitn�cy nawet zim�, i ekele - stworzyli poddani kr�lowej Valdemaru, z kt�rej szczodro�ci i wdzi�czno�ci �piew Ognia bezwstydnie korzysta�. Mag uwa�a�, i� skoro ju� musi przebywa� jako pose� Tayledras�w w barbarzy�skim kraju, przynajmniej zabierze ze sob� cz�� udogodnie� cywilizacyjnych Doliny. Valdemar. An'desha us�ysza� t� nazw� dopiero rok temu. W dzieci�stwie i m�odo�ci, sp�dzonych w�r�d klan�w, nie dowiedzia� si� wiele o �wiecie poza Murami; zna� jedynie - i to z opowiada� - Las Pelagiru i handlowe miasto Kata'shin'a'in. Shin'a'in niewiele dbali o to, co si� dzia�o poza R�wninami; z wszystkich klan�w jedynie Tale'sedrin mieli jakie� poj�cie o obcych i ich ziemiach. W niekt�rych klanach - tak�e w tym, do kt�rego nale�a� An'desha - domieszk� obcej krwi uwa�ano za powa�n� skaz� na dobrym imieniu rodzica Shin'a'in. "Czy nie chcia�a go �adna kobieta z R�wnin? Czy by�a tak brzydka, �e nie spojrza� na ni� �aden Shin'a'in?" - komentowano. A w�a�nie z takiego zwi�zku urodzi� si� An'desha. Mo�e dlatego nikt przy nim nie wspomina� o obszarach poza R�wninami; mo�e si� bali, �e pewnego dnia odezwie si� jego w po�owie obca natura i zawiedzie go poza rodzinne strony, w dziwne miejsca i do dziwnych ludzi. "Znalaz�em jedno i drugie, cho� wcale ich nie szuka�em." Adept krwawej �cie�ki, kt�ry nazwa� siebie Mornelithe'em Zmor� Soko��w, r�wnie� nigdy nie s�ysza� o Valdemarze, p�ki dwoje odzianych w biel cudzoziemc�w nie przekroczy�o granic ziem k'Sheyna, nale��cych do Sokolich Braci. Cia�o An'deshy nale�a�o w�wczas do Zmory Soko��w, kt�ry podst�pnie nim zaw�adn��. Za po�rednictwem maga ch�opiec dowiedzia� si� nieco o cudzoziemcach i ich ojczy�nie - nie mia� na to �adnego wp�ywu, gdy� by� w�wczas uciekinierem schowanym w najg��bszym zak�tku w�asnej ja�ni. W�a�ciwie powinien by� umrze�, jak zawsze, gdy Zmora Soko��w przyobleka� nowe cia�o. Jednak prze�y�; mo�e dlatego, �e uciek�, zamiast pr�bowa� oporu. "Wi�zie� we w�asnym ciele..." Zamkn�� oczy i zanurzy� si� g��biej w ciep�� wod�. Dziwne - wspomnienia z czas�w, kiedy nie mia� �adnej kontroli nad swym cia�em, wydawa�y si� o wiele bardziej realne ni� chwila obecna. An'desha nie by� jedynym, kt�rego spotka� taki los - i nie by� pierwszym wcieleniem Zmory Soko��w. Wystarczy�o posiada� talent magiczny i pochodzi� z krwi czarodzieja Ma' ara. O ile m�g� wierzy� wspomnieniom, Ma'ar straci� �ycie - lub te� jedynie cielesn� pow�ok� - w magicznych wojnach wiele, wiele lat temu. An'desha zsun�� si� ni�ej, zanurzy� a� po policzki i zamkn�� oczy, pozwalaj�c parze unosi� si� wok� jego twarzy. W�asnej twarzy, ludzkiej, nie, jak przedtem, p�kociej. To by�o jego w�asne cia�o, mo�e troch� bardziej muskularne. Mornelithe lubi� eksperymenty - najpierw przeprowadza� je na swojej c�rce, p�niej, je�li wynik go zadowala�, na sobie. Zmiany, jakim podda� swoj� zewn�trzn� pow�ok�, na pewno przetrwa�yby nawet po jego �mierci. Jednak An'desha, ryzykuj�c unicestwieniem w�asnej duszy, wywalczy� sobie nie tylko wolno��, ale tak�e oczyszczenie - �lady zakl�� Zmory Soko��w znik�y pod dotkni�ciem awatar�w Bogini. Jedynie w�osom i oczom nie da�o si� przywr�ci� pierwotnego koloru - pozosta�y jasne, na zawsze zmienione przez energi� magiczn�. Dlatego An'desha zwykle potrzebowa� d�u�szej chwili, by rozpozna� swe odbicie w lustrze. "Przynajmniej widz� twarz, kt�ra wydaje mi si� znajoma, a nie besti�, nawet najbardziej poci�gaj�c�." Mi�nie rozlu�ni�y si�, lecz napi�cie jeszcze z niego ca�kiem nie opad�o. "Tu wszystko jest takie obce..." Niech �piew Ognia napawa si� egzotyk� Valdemaru - An'desha czu� si� tu �le. Zna� jedynie Nyar�, magiczny miecz Potrzeb� i �piew Ognia, adepta Tayledras�w. Z tych trojga spotyka� tylko �piew Ognia; Nyara zaj�ta by�a towarzyszem swego �ycia - heroldem Skifem, a Potrzeba mia�a pe�ne "r�ce" roboty - o ile mo�na tak powiedzie� o mieczu. Pomaga�a Nyarze przyzwyczai� si� do nowej sytuacji, w ko�cu mia�a w tym do�wiadczenie - odk�d czarodziejka zakl�a si� w miecz, potem nazwany Potrzeb�, min�o kilka stuleci. W stosunku do Nyary An'desha odczuwa� skr�powanie - wiedzia�, �e zrodzi�a si� z jego w�asnego cia�a, kt�re wtedy nie nale�a�o do niego; wiedzia� te�, jak Zmora Soko��w j� traktowa�. Ona czu�a podobnie: gdy min�o napi�cie, stara�a si� go unika�, cho� nigdy nie zachowa�a si� wobec niego nieuprzejmie. A �piew Ognia... An'desha zarumieni� si� - nie od gor�ca. "Nie rozumiem" - zastanawia� si�. Gdy my�la� o adepcie, ca�y jego rozs�dek pryska�. "Po prostu nie rozumiem. Dlaczego tak, dlaczego on?" Shin'a'in nie �ywili uprzedze� wobec zwi�zk�w ludzi tej samej p�ci, ale przed tym wszystkim An'desha absolutnie nie interesowa� si� m�czyznami. A �piew Ognia... �piew Ognia szybko zaj�� najwa�niejsze miejsce w jego �yciu. Dlaczego? "Czy zostanie moim nast�pnym panem?" My�li kr��y�y jak sok� z�apany w wir powietrza, a� w ko�cu sam przywo�a� si� do porz�dku. Ochlapa� twarz ciep�� wod� i wyprostowa� si�. "Nie daj si� wyprowadzi� z r�wnowagi. Skup si� na rzeczach zwyczajnych; rozpatruj problemy po kolei, a nie wszystkie naraz. My�l o zwyk�ych, codziennych sprawach. One ci� naucz�, �e nie trzeba si� denerwowa�, lecz usi��� i odpr�y� si�." Otworzy� oczy i rozejrza� si� po otaczaj�cym go ogrodzie, szukaj�c miejsc nie doko�czonych, nie uporz�dkowanych. Ostatnio odkry� w sobie zadziwiaj�c� jak na potomka nomadycznych Shin'a'in, potrzeb� tworzenia; Zmora Soko��w tak�e si� ni� nie odznacza�, wola� niszczy�, ni� tworzy�. "Nigdy nie przypuszcza�em, �e zostan� ogrodnikiem. My�la�em, �e to mog� tylko Tayledrasi." Uwielbia� przesypywa� w palcach ciep�� ziemi�; widok m�odego p�du dawa� mu tyle rado�ci, ile poecie - napisanie wiersza. Mimo swej odmienno�ci, ro�liny by�y mu bliskie. Porusza�y w jego duszy t� sam� strun�, co w jego wsp�plemie�cach widok szerokiego nieba i mi�kko�� trawy pod stopami. An'desha mia� dar do uprawy ro�lin, a tak�e cierpliwo��, kt�rej brakowa�o drugiemu magowi. Chocia� �piew Ognia tak�e cieszy� si� widokiem ogrodu, nie interesowa� si� jego tworzeniem ani codzienn� nad nim opiek�. Adept zaprojektowa� wn�trze Doliny, wyrze�bi� kamienie, lecz to An'desha wype�ni� przestrze� �yciem i zieleni�; to dla niego ten kawa�ek ziemi sta� si� oczkiem w g�owie i jedyn� ostoj� w obcym kraju. Nie poprzesta� na zagospodarowaniu otoczenia obu sadzawek - ciep�ej i ch�odnej - i wodospadu; za oknami posadzi� drzewa i krzewy odporne na ch��d, przed�u�aj�c ogr�d poza Dolin�, �eby jak najbardziej upodobni� to miejsce do prawdziwych Dolin Tayledras�w. Podobie�stwo jednak nie by�o ca�kowite; An'desha ze zmarszczonymi brwiami przyjrza� si� jeszcze raz granicy cieplarni i zewn�trznego �wiata. Wysypa� �cie�k� jednakowym �wirem na ca�ej d�ugo�ci, jednak ci�gle dostrzegalne by�y szyby okien przecinaj�ce jej �rodek. An'desha przysun�� si� do kamiennego obramowania stawu i opar� na nim ramiona, jeszcze raz badaj�c wzrokiem ka�dy szczeg�. Musi istnie� spos�b na zamaskowanie szk�a i po��czenie obu cz�ci ogrodu w ca�o��. "Krzewy - zdecydowa�. - Je�li posadz� kilka krzew�w przy szybie od wewn�trz, a potem wzd�u� �cie�ki, z�udzenie b�dzie niemal doskona�e." Z niewielk� pomoc� magii m�g� przy�pieszy� wzrost ro�lin i osi�gn�� cel w ci�gu tygodnia, najdalej dw�ch. "Je�eli posadz� tam krzewy iglaste, nawet zima nie os�abi iluzji." �piew Ognia ostrzega�, �e w�a�ciciele tego kawa�ka ziemi mog� protestowa� przeciwko tak du�ym zmianom. Jego dom powsta� w odleg�ym k�cie ��ki Towarzyszy, a zamieszkuj�ce j� koniopodobne istoty r�wnie� nie musia�y pogodzi� si� z obecno�ci� obcych. Jednak nie tylko nie wyrazi�y sprzeciwu, ale nawet swoimi radami pomog�y wtopi� ekele w otoczenie tak, by wygl�da�o jak najbardziej naturalnie. Szaro�� i br�z podtrzymuj�cych budowl� kolumn zlewa�y si� z pniami drzew, na kt�rych je oparto, pi�tro za� nik�o w g�stwinie li�ci. �piew Ognia wybra� to miejsce, kiedy us�ysza�, i� legendarny herold Vanyel, prawdopodobnie daleki przodek jego i Elspeth, umawia� si� tu ze swym ukochanym. Wtedy nic nie mog�o powstrzyma� adepta od zamieszkania w tym zak�tku. Poza tym nie chcia� mieszka� w pa�acu ani widzie� go z okien swego tymczasowego domu. "Dziwne. O takie sentymenty pos�dza�bym raczej Mroczny Wiatr; on by� zwiadowc�, dusi� si� nawet w Dolinie! A oto Mroczny Wiatr mieszka sobie ca�kiem wygodnie w pa�acu razem z c�rk� kr�lowej, a �piew Ognia szuka samotno�ci." �piew Ognia sam ustala� swoje prawa, nie zwa�aj�c zbytnio nawet na opini� kr�lowej. By� w tym kraju najpot�niejszym adeptem i nigdy nie waha� si� o tym przypomina�. Elspeth i Mroczny Wiatr mogliby za jaki� czas mu dor�wna�, lecz brakowa�o im jego do�wiadczenia. "A mo�e odizolowa� si� od wszystkich ze wzgl�du na mnie... ?" Ca�kiem prawdopodobne. An'desha wpatrzy� si� w cienie drzew za szyb� i westchn��. Sam najlepiej wiedzia�, jak chwiejna by�a jego r�wnowaga. W�a�ciwie ci�gle czu� si� pi�tnastolatkiem, kt�ry uciek� z domu, by uczy� si� magii u "kuzyn�w" Shin'a'in - Sokolich Braci. Przez ca�y czas dzielenia cia�a ze Zmor� Soko��w dociera�y do niego tylko s�abe echa dzia�a� maga. Minione lata nie zaowocowa�y nabyciem do�wiadczenia - tak jakby ich nie prze�y�. Wi�kszo�� czasu sp�dzi� ukryty w ciemno�ci. "Ba�em si�, �e z�apie mnie na spogl�daniu jego oczami; zreszt� to, co robi�, by�o okropne." Teraz m�g�by dotrze� do wspomnie� Zmory Soko��w, gdyby si� tylko odwa�y�. Jednak nie chcia�. Wspomnienia przyprawia�y go o zawroty g�owy; poza tym prze�ladowa�a go obawa, �e Zmora Soko��w prze�y�, ukryty w jakim� zakamarku jego m�zgu. Przecie� sam An'desha prze�y� w taki spos�b, a Zmora Soko��w znacznie przewy�sza� go wiedz� i umiej�tno�ciami! Mimo zapewnie� �piewu Ognia, �e prze�ladowca zosta� zniszczony na zawsze, An'desh� ci�gle dr�czy�y w�tpliwo�ci. �piew Ognia przyzna�, �e nigdy dot�d nie widzia�, aby kto� zapewnia� sobie przetrwanie w taki spos�b, jak Zmora Soko��w; czy nie m�g� zn�w uciec w ostatniej chwili? Ka�de spojrzenie w lustro napawa�o ch�opca strachem - ba� si� zobaczy� w swych oczach spojrzenie prze�ladowcy, gotowego zn�w zaatakowa�. Wtedy nie by�oby ju� ratunku. �piew Ognia uczy� An'desh� magii Tayledras�w; z ka�d� lekcj� strach narasta�. To w�a�nie magia przywr�ci�a Zmor� Soko��w do �ycia; czy teraz nie mog�oby zdarzy� si� to samo? Z drugiej strony An'desha musia� nauczy� si� kontrolowa� w�asn� moc. �piew Ognia, adept uzdrowiciel, jak nikt potrafi� pom�c ch�opcu uleczy� rany duszy i pogodzi� si� z przesz�o�ci�. Z pewno�ci� pod jego opiek� An'deshy nic nie grozi�o. "Z pewno�ci�. Gdybym tylko tak bardzo si� nie bal". Ba� si� uczy�, ba� si� nie uczy�. Jakby tego jeszcze by�o ma�o, mia� r�wnie� inne k�opoty. Gdy po raz pierwszy An'desha nie�mia�o wyrazi� ch�� pozostawienia swej mocy w u�pieniu, �piew Ognia ch�odno i spokojnie wyja�ni� mu, �e to niemo�liwe. Musia� nauczy� si� panowa� nad swym darem. Wszyscy potomkowie Zmory Soko��w posiadali zdolno�ci co najmniej adept�w i zdolno�ci te nie nik�y, a nawet nie dawa�y si� u�pi�. Innymi s�owy, An'desha ci�gle dysponowa� ca�� moc� Zmory Soko��w, maga, z kt�rym nawet �piew Ognia niech�tnie stan��by oko w oko. Na razie moc si� nie ujawni�a, a w chwili zagro�enia lub kryzysu An'desha mia�by do dyspozycji tylko instynkt i niewyra�ne wspomnienia sposob�w u�ywanych przez Zmor� Soko��w. Mog�oby to nie wystarczy�, a wtedy nie wiadomo, ile istot zap�aci�oby �yciem za brak opanowania m�odego maga. Mag powinien przede wszystkim ufa� sobie i swoim umiej�tno�ciom, inaczej jego w�asna magia obr�ci si� przeciw niemu i go zniszczy. Zmorze Soko��w nie brakowa�o pewno�ci siebie, natomiast An'desha nie posiada� jej wcale. "Nie mam nawet tyle odwagi, by stan�� twarz� w twarz z mieszka�cami pa�acu, cho� przebywam w ich ojczy�nie!" To dziecinada, dobrze wiedzia�. Nikt go nie zje; nikt nie obci��y go win� za post�pki Zmory Soko��w. Jednak sam pomys� opuszczenia bezpiecznej kryj�wki i wej�cia w pa�acowy t�um sprawia�, �e mia� ochot� wpe�zn�� za wodospad. Zostawa� wi�c w Dolinie, ukryty, ale coraz bardziej przera�ony. Nie m�g� uwierzy�, �e ludzie nie obarcz� go odpowiedzialno�ci� za z�o wyrz�dzone przez Zmor� Soko��w. Sam nie potrafi� upora� si� z tymi wspomnieniami i wydawa�o mu si�, i� sam� swoj� obecno�ci� przypomina wszystkim o tym, co zrobi�... on? Jego cia�o...? "Nie znam nawet po�owy jego uczynk�w. Najwi�cej wiem o Nyarze." Prawd� m�wi�c, nie chcia� wiedzie�, mimo nacisk�w �piewu Ognia, wed�ug kt�rego i tak w ko�cu b�dzie musia� zmierzy� si� z przesz�o�ci�, cho�by nawet okaza�a si� straszna. Doszed� do wniosku, �e moczy� si� wystarczaj�co d�ugo i za chwil� upodobni si� do raka. W Valdemarze nie by�o hertasi troszcz�cych si� o zaspokajanie potrzeb mieszka�c�w - na co narzeka� �piew Ognia - lecz m�odemu Shin'a'in wcale to nie przeszkadza�o. Jego klan zamieszkiwa� R�wniny - tam, je�li samemu si� o siebie nie zatroszczy�o, nikt nie �pieszy� z pomoc�. Nie dotyczy�o to jedynie starych i chorych. An'desha przyni�s� r�czniki i szaty - dla siebie i �piewu Ognia - wcze�niej i po�o�y� na brzegu. Teraz mia� je pod r�k�. Zimna sadzawka, identyczna jak ta, znajdowa�a si� w drugim ko�cu ogrodu. Otacza�y j� g�adkie, kamienne brzegi; gor�ca woda bi�a ze �r�d�a w �rodku basenu, a z g�ry, z wodospadu, sp�ywa� ch�odny strumie�. Otacza�y j� g�ste zaro�la - zatroszczy� si� o to An'desha. W przeciwie�stwie do �piewu Ognia nie lubi� wystawia� si� na spojrzenia przechodz�cych �cie�k�. �nie�nobia�y ptak �piewu Ognia przefrun�� wdzi�cznie przez ogr�d, gdy An'desha wychodzi� z basenu i si�ga� po r�cznik. Ptak wyl�dowa� przy mniejszym, ch�odnym stawie, zasilanym przez wodospad, w specjalnej misie stworzonej wy��cznie dla niego przez adepta. Wskoczy� ochoczo do wody i zacz�� si� pluska� jak wr�bel, rozpryskuj�c krople dooko�a. Kiedy w ko�cu wyszed�, wygl�da�, jak po ci�kiej chorobie upierzenia. Mokre pi�rka niemal uniemo�liwia�y mu lot. Zreszt� nawet nie pr�bowa� wzbi� si� w powietrze; po prostu wskoczy� na �erdk� i zacz�� si� suszy�. Ptaki Sokolich Braci nale�a�y zwykle do gatunk�w drapie�nych, lecz �piew Ognia tak pod tym, jak i pod wieloma innymi wzgl�dami, by� wyj�tkowy. An'desha radzi� sobie z ptakiem - kt�rego imi� brzmia�o Aya - nie najgorzej, zw�aszcza odk�d posadzi� krzewy z jego ulubionymi jagodami. W Dolinie mog�y one owocowa� bez wzgl�du na por� roku. To wystarczy�o, by Aya poczu� si� w Valdemarze jak u siebie. Nawet ptak potrafi� si� tu zadomowi� - tylko An'desha nie... Zn�w zacz�� si� nad sob� u�ala�; powinien wzi�� si� w gar��, lecz nie potrafi�. Aya przerwa� wyczesywanie pi�r i spojrza� na cz�owieka ze zgorszeniem, jakby odczyta� jego my�li, po czym jeszcze raz roz�o�y� mokry ogon i odwr�ci� si� ty�em. C�. Jego nigdy nie wyp�dzi�a z w�asnego cia�a istota na wskro� z�a, a w dodatku prawie nie�miertelna. Nie m�g� wiedzie�, jakie to uczucie. An'desha wytar� w�osy i owin�� si� szat�, a potem odszed� do odleg�ego zak�tka ogrodu, kt�ry uwa�a� za sw�j - w po�udniowo zachodniej cz�ci, gdzie posadzi� rz�d drzew, tworz�c ma�� polank�, odgrodzon� od reszty �wiata. Tam rozbi� w trawie male�ki namiocik, na tyle wysoki, by stan�� w nim cz�owiek, lecz szeroko�ci nie wi�kszej ni� roz�o�one ramiona. Nie bardzo przypomina� namioty Shin'a'in i z pewno�ci� nie zni�s�by zmian pogody, ale w ogrodzie, w kt�rym panowa�o ci�g�e lato, nie mia�o to znaczenia. Tu wreszcie m�g� si� rzuci� na pos�anie, patrze� na p��cienny dach i wspomina� dom. Dop�ki le�a� cicho, nikt nie by� w stanie go odkry�. �piew Ognia nie odezwa� si� ani s�owem, kiedy ujrza� namiot. Mo�e rozumia�, �e An'desha go potrzebowa�, jak on sam potrzebowa� Doliny lub chocia� czego�, co j� przypomina�o. Gdy An'desha w�lizgiwa� si� do kryj�wki, spad� mu na twarz kosmyk siwych w�os�w. Odrzuci� go niecierpliwie. Bia�e w�osy - jak u Tayledras�w, jak Mroczny Wiatr i �piew Ognia. Nikt nie rozpozna�by w nim Shin'a'in. Dlaczego tak si� sta�o? �piew Ognia twierdzi�, �e to wp�yw magii, ale gdyby Gwia�dzistooka zechcia�a, mog�aby przywr�ci� mu dawny wygl�d. Cho�by na kr�tko. Usiad� na pos�aniu, przykrytym kilimem Shin'a'in - dosta� go od kobiety-herolda, kt�ra wr�ci�a z dalekiej podr�y. Gobelin ci�gle pachnia� lekko koniem, dymem i sianem. Gdy zamkn�� oczy, czu� si� prawie jak w domu. "Skoro Gwia�dzistooka mog�a uzdrowi� moje cia�o, dlaczego nie zabra�a tak�e magii?" Przez d�ugi czas chcia� zosta� magiem. Teraz wola�by odda� Jej ten dar, lecz wiedzia�, �e Ona nic nie czyni bez powodu - skoro nie pozbawi�a go magii, widocznie tak ma by�. Wpatrywa� si� w p��tno namiotu, pod�wietlone popo�udniowym s�o�cem. "Mam nadal moc, czyli Ona chce, bym jej u�ywa�. �piew Ognia ca�y czas powtarza, i� to m�j obowi�zek - wobec Niej i wobec mnie samego." Na t� my�l zala�a go fala niech�ci. Czy� nie ryzykowa� wszystkiego, walcz�c ze Zmor� Soko��w? I nie chodzi�o tylko o cierpienie i �mier� cia�a, lecz o dusz�. Czy mo�na wymaga� wi�cej ? Lecz w tym momencie zawstydzi� si� - przecie� nie on jeden balansowa� na skraju przepa�ci, o w�os od zniszczenia. A ci, kt�rzy przenikn�li do kraju Ancara, by uwolni� �wiat od niego, Huldy, Zmory Soko��w? Gdyby Ancar z�apa� Elspeth, zatrzyma�by j� sobie dla przyjemno�ci i z pewno�ci� by j� torturowa�. Jego nienawi�� do ksi�niczki graniczy�a z obsesj�; s�dz�c z tego, co pods�ucha� od s�u�by Zmory Soko��w, prze�ycia ch�opca zblad�yby w por�wnaniu z m�kami wymy�lonymi przez Ancara dla Elspeth. Mroczny Wiatr... Zmora Soko��w nienawidzi� go najbardziej z ludzi, troch� tylko mniej ni� gryf�w. W razie pojmania czeka�o go to samo, co Elspeth. Nyara za�... to zale�y, czy kr�l Ancar rozpozna�by w niej c�rk� Zmory Soko��w. Je�li tak, mog�aby zosta� oszcz�dzona w nadziei uzyskania przez ni� wp�ywu na ojca. Je�eli jednak Ancar zwr�ci�by j� Zmorze Soko��w - "lepiej dla niej by�oby przedtem si� zabi�" - stwierdzi� An'desha. Zmora Soko��w nie powodowa�by si� wtedy nienawi�ci�, lecz ��dz� zemsty, jak wobec posiadanej rzeczy, kt�ra Zawiod�a. A Nyara nie tylko uciek�a, lecz tak�e go zdradzi�a - w jego poj�ciu. Bez w�tpienia czeka�yby j� straszliwe konsekwencje. Co do Skifa i �piewu Ognia - herold zgin��by na miejscu, ale mag - kto wie? Z pewno�ci� i Ancar, i Zmora Soko��w ucieszyliby si� z pojmania adepta. Z�amanie go i wykorzystanie do w�asnych cel�w by�oby tylko kwesti� czasu. Nie, nie tylko An'desha rzuci� wszystko na szal�, �eby pokona� z�o. Powinien przesta� si� nad sob� u�ala�. A jednak bola�o... Na pewno �piew Ognia doszed�by do tego samego wniosku, gdyby by� tutaj, a nie szkoli� m�odych mag�w - herold�w. �piew Ognia... my�l o nim wywo�ywa�a mieszane uczucia za�enowania i pragnienia; przyprawia�a ch�opca o rumieniec. Z pocieszyciela - adept sta� si� kochankiem i An'desha nie do ko�ca wiedzia�, jak i kiedy si� to sta�o. Prawdopodobnie sam mag r�wnie� tego nie wiedzia�. Ten zwi�zek jeszcze bardziej komplikowa� ca�� sytuacj�. "Jak gdyby brak�o mi k�opot�w i bez tego..." Przewr�ci� si� na plecy i dla odmiany popatrzy� na dach. Jak mo�na od razu przyzwyczai� si� do nowego �ycia, nowego domu, nowej to�samo�ci, nowego kochanka? Wysi�ki �piewu Ognia tylko gmatwa�y wszystko jeszcze bardziej. Mo�e lepiej by by�o, gdyby adept pozosta� z boku, jako kto� �yczliwy, ale obcy, mo�e jako przyjaciel, jak Mroczny Wiatr i gryfy? "Jest nies�ychanie cierpliwy. Ka�dy inny ju� dawno by zrezygnowa�." Obcy ju� dawno by wybuch�. Przekl��by go za tch�rzostwo i zaliczy� do tych, kt�rym nie mo�na pom�c, bo sami na to nie pozwalaj�. Z drugiej strony, cierpliwo�� �piewu Ognia kiedy� si� wyczerpie; pewnego dnia jego niezadowolenie we�mie g�r�. Adept nie umia� ukry�, jak bardzo pragn��, aby An'desha sta� si� wreszcie �wiadomym swej pot�gi magiem, �eby stworzyli we dw�jk� zwi�zek r�wnoprawnych partner�w, jak gryfy. "Tylko czy ja tego chc�?" Jaka� cz�� ch�opca t�skni�a do tego, inna za� kuli�a si� i wycofywa�a. �piew Ognia czasami go przera�a�; by� taki pewny siebie, wiedzia�, czego chce. "Czy on chocia� raz w �yciu poczu� zw�tpienie? Jak m�g�bym si� z nim r�wna�?" Adept by� taki, jaki chcia� by� An'desha dawno, dawno temu: pot�ny, ciesz�cy si� autorytetem, inteligentny i pi�kny jak m�ody b�g. Ale ch�opiec zbyt wiele wycierpia� i utraci� m�odzie�cz� naiwno�� i nadziej�. �piew Ognia za� na pewno nie narzeka� na brak adorator�w. Jak kto� taki jak on m�g� si� przejmowa� wystraszonym ch�opcem? Nawet gdyby ten ch�opiec mia� kiedy� odzyska� utracon� odwag� - po co adept mia�by czeka�? Po co mia�by marnowa� czas? A jednak... "Jest �agodny, jest taki cierpliwy..." Szczerze m�wi�c, �piew Ognia zabiega� o jego wzgl�dy z niezgrabno�ci�, kt�ra dowodzi�a, �e nie mia� w tym praktyki. "Dlaczego mia�by mie�? On nie musia� zaleca� si� do nikogo, to jego wszyscy pragn�li! Tam, w pa�acu, pewnie rzucaj� mu si� do st�p..." Tym bardziej kr�powa�o go po�wi�cenie adepta, kt�ry na pewno m�g�by sp�dza� czas o wiele ciekawiej ni� na dodawaniu otuchy zal�knionemu m�odemu magowi. W tym momencie An'desha przerwa� rozmy�lania. Nie chcia� wyci�ga� dalszych wniosk�w. Nie chcia� wierzy�, �e �piew Ognia pami�ta� o tym, co powiedzia� w ciemno�ci. Nie chcia� tego rodzaju oddania. Czy aby na pewno? Zapu�ci� si� za daleko; takie rozmy�lania prowadz� donik�d. An'desha podni�s� si� i wyszed� do ogrodu. Ptak ognisty sko�czy� si� otrz�sa� i teraz powiewa� skrzyd�ami, trzymaj�c je z dala od cia�a, by wysuszy� ka�de pi�rko. Nie zwr�ci� uwagi na cz�owieka id�cego w stron� �elaznych schodk�w ekele. An'desha wszed� na g�r� i wynurzy� si� na �rodku saloniku, urz�dzonego dok�adnie wed�ug stylu Tayledras�w. Pod�og� za�ciela�y kolorowe poduszki, w k�cie umieszczono �erdk� dla ptak�w, a umeblowania dope�nia�o kilka niskich stolik�w. W pod�odze splata�y si� ze sob� pasy jasnego i ciemnego drewna. An'desha przeszed� dalej, do swej izby przypominaj�cej namiot, gdy� jej �ciany by�y zas�oni�te tkaninami. Tak wymy�li� �piew Ognia, �eby zrobi� przyjemno�� m�odemu przyjacielowi. An'desha nie chcia� odbiera� mu satysfakcji, lecz w skryto�ci ducha uwa�a�, �e komnata nie przypomina namiotu bardziej ni� pa�acowe ogrody - Doliny. Sta�o tu kilka skrzy� z jego mizernym dobytkiem i wygodne ��ko, niezbyt cz�sto u�ywane. An'desha odsun�� zas�on� z okna i wyjrza�, zastanawiaj�c si�, czy historia, kt�r� s�ysza� �piew Ognia, jest prawd�, a je�eli tak, Czy dobrze si� sko�czy�a. "W�a�ciwie co mnie to obchodzi? Zbyt du�o my�l�." Odwr�ci� si� z powrotem do wn�trza, wyci�gn�� ze skrzyni koszul� i bryczesy i na�o�y� je, pr�buj�c nie zwraca� uwagi na cudzoziemski kr�j. Nie by�o to ubranie Shin'a'in; nie czu� si� w nim zupe�nie swobodnie. Jednak dobrze mu s�u�y�o. Odwr�ci� si� zn�w do okna - nagle, nie wiadomo sk�d, nadszed� strach. Nie jeden z tych g�upich l�k�w zwi�zanych z przesz�o�ci� lub przysz�o�ci�, lecz co� o wiele wi�kszego. An'desha z�apa� r�kami ram� okna; s�o�ce przes�oni�a mu mg�a, widzia� zamie� jak na R�wninach; z�by ch�opca zaszczeka�y. Zastyg� w bezruchu, niemal niezdolny nabra� powietrza, ze �ci�ni�tym gard�em, bij�cym sercem, niemal oszala�y ze strachu. Chcia� biec, uciec jak najdalej - lecz nie by� w stanie si� poruszy�. "Dzieje si� co� z�ego..." I nagle sko�czy�o si� - l�k go opu�ci�, dysz�cego ci�ko, zm�czonego, jak zawsze po takim ataku. Ale przeczucie pozosta�o. �piew Ognia siedzia� pod latarni�. Zapada� zmierzch; mag g�aska� swego ptaka, patrzy� przed siebie nieobecnym wzrokiem. - To by�o to samo, co poprzednio - An'desha ko�czy� opowie��, czuj�c wci�� �ywe wspomnienie tamtego strachu. - Zdarzy�o si� ju� trzeci raz, w innych okoliczno�ciach ni� przedtem. Adept powoli kiwa� g�ow�, przesuwaj�c w palcach pasmo w�os�w. Ptak �ypn�� na niego z dezaprobat�, wi�c zacz�� go zn�w g�aska�. - Nie s�dz�, by ten strach zrodzi� si� w tobie - rzek� w ko�cu. - My�l�, �e masz racj� w swoich odczuciach: nadci�ga niebezpiecze�stwo, kt�rego nie znamy, a ty je przeczuwasz. An'desha odetchn�� z ulg�. Do tej pory �piew Ognia uwa�a� te napady l�ku za sp�nion� reakcj� na ostatnie prze�ycia. Jednak to go nie uspokoi�o. - Z... Zmora Soko��w nie miewa� przeczu�... Adept wzruszy� ramionami. - Zmora Soko��w nie chcia� nigdy zna� przysz�o�ci - zauwa�y�. - Zak�ada�, �e wydarzenia potocz� si� zgodnie z jego wol�. Nie jeste� nim; Gwia�dzistooka mog�a obdarzy� ci� darem jasnowidzenia. To mo�liwe; jednak An'desha ch�tnie odda�by ten "dar". Te odczucia musia�y si� odbi� na jego twarzy, gdy� �piew Ognia u�miechn�� si� lekko. - Najbardziej prawdopodobne jest zagro�enie ze wschodu - ci�gn��. - Imperium, kt�rego Valdemar tak si� obawia, posiada wielu mag�w. Nie s�dz�, by zako�czyli swe podboje na granicy Hardornu. An'desha siedzia� bez s�owa, podczas gdy �piew Ognia snu� dalsze domys�y. Mia� racj�, Imperium na pewno zagra�a�o Valdemarowi, lecz An'desha wcale nie by� pewny, czy jego l�ki wi��� si� z tym w�a�nie krajem. To nie by�o tylko przeczucie wojny, lecz czego� gorszego. "Kiedy jeszcze przebywa�em w ciele Zmory Soko��w i awatary Bogini przysz�y mnie uwolni�, czy nie wspomnia�y w�a�nie o tym?" Im dok�adniej przypomina� sobie ich s�owa, tym bardziej umacnia� si� w przekonaniu o swej racji. Awatary �y�y kiedy� na ziemi jako ludzie - kobieta pochodzi�a z klanu Sokolich Braci, m�czyzna by� szamanem Shin'a'in. Nauczyli go, jak powoli wnika� w umys� Zmory Soko��w tak, by tego nie dostrzeg�, a tak�e - jak dotrze� do odleg�ych wspomnie� maga. Przynajmniej raz wspomnieli, i� je�eli An'desha zdo�a powr�ci� do swego cia�a, b�dzie musia� zmierzy� si� z jeszcze wi�kszym niebezpiecze�stwem. Gdyby tylko pami�ta� ich s�owa! Wtedy jednak zbyt si� przejmowa� w�asnym losem, by zwraca� uwag� na mgliste aluzje o dodatkowym zagro�eniu, jakby nie do�� by�o niebezpiecze�stw tu i teraz! �piew Ognia rozwa�a� ci�gle mo�liwo�� ataku ze strony Imperium, i An'desha na pr�no usi�owa� podsun�� mu inne rozwi�zania. W ko�cu da� za wygran�; wiedzia�, �e na up�r adepta nie ma si�y. M�g� tylko potakiwa�, lecz jego my�li zatacza�y coraz szersze kr�gi. Niebezpiecze�stwo nie nadejdzie ze wschodu, ale w takim razie sk�d? Co mo�e by� gro�niejszego od armii pot�nych mag�w, wi�kszej od czegokolwiek, co Valdemar dotychczas widzia�? Gdyby tylko sobie przypomnia�... ROZDZIA� TRZECI Karal pog�adzi� nerwowo szyj� swego wierzchowca, staraj�c si� nie przygl�da� zbyt ostentacyjnie stra�nikom granicznym Valdemaru. Ko� przebiera� niespokojnie nogami, wyczuwaj�c emocje ludzi, wi�c je�dziec zsiad� i chwyci� wodze tu� pod ko�skim pyskiem, co troch� uspokoi�o zwierz�. Powia� lekki, ciep�y wietrzyk, ch�