2604
Szczegóły |
Tytuł |
2604 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2604 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2604 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2604 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ludzie Czarnego Kr�gu
Robert E. Howard
Ludzie Czarnego Kr�gu
1. �mier� kr�la
Kr�l Vendii umiera�. W�r�d parnej, gor�cej nocy nios�o si� dudnienie �wi�tynnych
gong�w i ryk konch. S�abe echo tego ha�asu dochodzi�o do komnaty o z�otym
sklepieniu, w kt�rej Bunda Czand miota� si� na wy�cie�anym aksamitem pos�aniu.
Ciemna sk�ra kr�la l�ni�a od potu, a palce szarpa�y przetykan� z�otem po�ciel.
By� jeszcze m�ody; nie zraniono go w��czni�, nie wsypano trucizny do wina. A
jednak na skroniach nabrzmia�y mu sine w�z�y �y�, a oczy zasnu� cie� zbli�aj�cej
si� �mierci. U podn�a podium kl�cza�y dr��ce niewolnice, a u wezg�owia sta�a
siostra kr�la, Devi Jasmina, spogl�daj�c na� z g��bok� trosk�. By� z ni� wazam,
s�dziwy szlachcic od dawna nale��cy do kr�lewskiego dworu.
Gdy daleki �omot b�bn�w dotar� do jej uszu, Jasmina gwa�townym ruchem podnios�a
g�ow�.
- Ach, ci kap�ani i ca�a ta wrzawa! - wykrzykn�a z gniewem i rozpacz�. - S� tak
samo bezradni jak medycy! On umiera i nikt nie wie dlaczego. Umiera - a ja stoj�
tu bezradna, ja, kt�ra pu�ci�abym z dymem ca�e miasto i przela�a krew tysi�cy,
aby go ocali�!
- Nie znalaz�aby� w Ajodii cz�owieka, kt�ry nie chcia�by umrze� zamiast niego,
gdyby to by�o mo�liwe, Devi -odpar� wazam. - Ta trucizna...
- M�wi� ci, �e to nie trucizna! - krzykn�a. - Od dziecka by� strze�ony tak
dobrze, �e najzr�czniejsi truciciele Wschodu nie zdo�ali go dosi�gn��. Pi��
czaszek bielej�cych na Wie�y Latawc�w dowodzi, �e pr�bowano - daremnie. Dobrze
wiesz, �e mamy dziesi�ciu m�czyzn i dziesi�� kobiet, kt�rych jedynym
obowi�zkiem jest kosztowanie jego wina i potraw, a jego komnaty strze�e
pi��dziesi�ciu stra�nik�w - tak jak w tej chwili. Nie, to nie trucizna -to
czary. Okropna kl�twa...
Umilk�a, bo kr�l przem�wi�; jego posinia�e wargi nie poruszy�y si�, a w
szklistych oczach nie pojawi� si� nawet przeb�ysk �wiadomo�ci, lecz jego g�os
wzni�s� si� w upiornym wo�aniu, niewyra�nym i cichym, jakby wzywa� j� z
niezg��bionych, smaganych wiatrem otch�ani.
- Jasmino! Jasmino! Siostro moja, gdzie jeste�? Nie mog� ci� znale��. Wsz�dzie
ciemno�� i wycie wichr�w!
- Bracie! - zawo�a�a Jasmina, konwulsyjnym ruchem chwytaj�c bezw�adn� d�o�. -
Jestem tu! Czy mnie nie poznajesz?
Urwa�a widz�c zupe�n� oboj�tno�� maluj�c� si� na twarzy kr�la. Z jego ust
wydoby� si� s�aby, nieartyku�owany j�k. Niewolnice u st�p podium zaskomli�y ze
strachu, a Jasmina rozdziera�a szaty w udr�ce.
W innej cz�ci miasta pewien cz�owiek spogl�da� zza a�urowej kraty balkonu na
d�ug� ulic� o�wietlon� ponurym blaskiem dymi�cych pochodni, ukazuj�cym zwr�cone
ku niebu ciemne twarze o l�ni�cych bia�kach oczu. Z tysi�cy ust dobywa�o si�
przeci�g�e zawodzenie.
M�czyzna wzruszy� szerokimi ramionami i wr�ci� do komnaty o pokrytych
arabeskami �cianach. By� wysoki, dobrze zbudowany i odziany w kosztowny str�j.
- Kr�l jeszcze nie umar�, ale ju� s�ycha� �a�obne pienia - rzek� do innego
m�czyzny, kt�ry ze skrzy�owanymi nogami siedzia� na macie w k�cie pokoju. Ten
drugi mia� na sobie br�zow� tog� z wielb��dziej we�ny, sanda�y i zielony turban.
Popatrzy� oboj�tnie na m�wi�cego:
- Ludzie wiedz�, �e nie doczeka �witu - odpar�.
Pierwszy obrzuci� go przeci�g�ym, badawczym spojrzeniem.
- Nie mog� poj�� -powiedzia� - dlaczego musia�em tak d�ugo czeka�, by twoi
panowie uderzyli. Skoro mogli zabi� kr�la teraz, dlaczego nie mogli tego zrobi�
kilka miesi�cy wcze�niej?
- Nawet sztuk�, kt�r� ty zwiesz magi�, rz�dz� kosmiczne prawa - odpar� cz�owiek
w zielonym turbanie. - Gwiazdy kieruj� takimi dzia�aniami tak samo jak innymi
sprawami. Nawet moi panowie nie s� w stanie tego zmieni�. Dop�ki gwiazdy nie
znalaz�y si� we w�a�ciwym po�o�eniu, nie mogli rzuci� czaru.
D�ugim, poplamiomym paznokciem kre�li� konstelacje na marmurowych p�ytach
pod�ogi.
- Pozycja Ksi�yca wr�y nieszcz�cie kr�lowi Vendii; zamieszanie w�r�d gwiazd,
�mija w Domu S�onia. Przy takim po�o�eniu niewidoczni stra�nicy opuszczaj� dusz�
Bundy Czanda. W niewidzialnych kr�lestwach droga staje otworem i kiedy uda�o si�
znale�� punkt kontaktu, pos�ano ni� pot�ne si�y.
- Punkt kontaktu? - docieka� drugi m�czyzna. - Masz na my�li ten kosmyk w�os�w
Bundy Czanda?
- Tak. Wszystkie cz�ci ludzkiego cia�a pozostaj� ze sob� w styczno�ci, z��czone
nierozerwalnymi wi�zami. Kap�ani Asura od dawna to podejrzewali, tak wi�c
obci�te paznokcie, w�osy i inne resztki pochodz�ce od cz�onk�w kr�lewskiej
rodziny s� przezornie spopielane, a popi� ukrywany starannie. Jednak na usilne
b�agania ksi�niczki Kosali, kt�ra nieszcz�liwie si� w nim zakocha�a, Bunda
Czand podarowa� jej kosmyk swych d�ugich, czarnych w�os�w na pami�tk�. Kiedy moi
panowie zadecydowali o losie kr�la, ten kosmyk zosta� skradziony ze z�otego,
wysadzanego klejnotami pude�ka, kt�re ksi�niczka trzyma w nocy pod poduszk�, a
na jego miejsce pod�o�ono inny, tak podobny, �e nie zauwa�y�a r�nicy. P�niej
prawdziwy kosmyk przeby� wraz z karawan� wielb��d�w d�ug�, d�ug� drog� do
Peszkauri i przez prze��cz Zaibar, a� dotar� do r�k tych, do kt�rych mia�
dotrze�.
- Zwyk�y kosmyk w�os�w - mrukn�� szlachcic.
- Dzi�ki kt�remu mo�na dusz� wydoby� z cia�a i poci�gn�� w bezkresn� otch�a�
mroku - rzek� cz�owiek siedz�cy na macie.
Szlachcic przygl�da� mu si� z ciekawo�ci�.
- Nie wiem, czy jeste� cz�owiekiem czy demonem, Khemsa - powiedzia� w ko�cu. -
Ma�o kto z nas jest tym, na kogo wygl�da. Mnie Kszatrijasi znaj� jako Ke�m
Szacha, ksi�cia z Iranistanu, a jestem takim samym przebierancem jak inni. Tak
czy inaczej, wszyscy ludzie s� zdrajcami, a po�owa z nich nie wie nawet, komu
s�u�y. Ja przynajmniej nie mam takich w�tpliwo�ci, bo s�u�� kr�lowi Turanu,
Jezdigerdowi.
- A ja Czarnym Wr�bitom z Imszy - rzek� Khemsa - i moi panowie s� pot�niejsi
od twego kr�la, swoj� sztuk� bowiem dokonali tego, czego on ze swymi tysi�cami
zbrojnych nie zdo�a� dokaza�.
�a�osne j�ki Vendian wznosi�y si� pod rozgwie�d�one niebo i o�li ryk konch
przeszywa� parne ciemno�ci nocy.
W pa�acowych ogrodach �wiat�a pochodni odbija�y si� w polerowanych he�mach,
wygi�tych mieczach i wysadzanych z�otem napier�nikach. Wszyscy szlachetnie
urodzeni wojownicy Ajodii zebrali si� w wielkim pa�acu lub wok� niego, a przy
ka�dej z niskich, �ukowatych bram i przy ka�dych drzwiach sta�o na stra�y
pi��dziesi�ciu �ucznik�w ze strza�ami na ci�ciwach. Lecz �mier� kroczy�a przez
kr�lewski pa�ac i nikt nie m�g� powstrzyma� jej cichego pochodu.
W komnacie o z�otym sklepieniu kr�l krzykn�� ponownie, dr�czony paroksyzmami
okropnego b�lu. Jego g�os by� zn�w s�aby i daleki. Devi pochyli�a si� nad nim,
dr��c z l�ku spowodowanego czym� gorszym ni� groza �mierci.
- Jasmino! - rozleg� si� znowu ten st�umiony, pe�en cierpienia okrzyk z
niezg��bionych otch�ani. - Pom� mi! Jestem tak daleko od domu! Czarnoksi�nicy
zaci�gn�li moj� dusz� w smagane wichrem ciemno�ci. Usi�uj� przerwa� srebrn� ni�,
kt�ra wi��e mnie z umieraj�cym cia�em. K��bi� si� wok�. Ich r�ce s� niczym
szpony, a ich oczy s� czerwone jak ognie jarz�ce si� w mroku. Och, ocal mnie,
siostro! Ich dotyk pali mnie jak ogie�! Zniszcz� moje cia�o i zgubi� moj� dusz�!
C� to przywiedli przede mnie? Och!
S�ysz�c bezgraniczne przera�enie w jego g�osie Jasmina krzykn�a przera�liwie i
przypad�a mu do piersi w bezmiernej udr�ce. Cia�em kr�la wstrz�sn�y straszliwe
skurcze; z wykrzywionych warg pop�yn�a piana, a zaciskaj�ce si� spazmatycznie
palce zostawi�y sine �lady na ramionach dziewczyny. Jednak jego oczy straci�y
szklisty wyraz, jakby wiatr rozwia� na chwil� zasnuwaj�c� je mg��, i kr�l
spojrza� przytomnie na siostr�.
- Bracie! - za�ka�a. - Bracie...
- Spiesz si�! - j�kn��, a jego s�abn�cy g�os brzmia� ca�kiem rozumnie. - Znam
ju� przyczyn� mojej zguby. Odby�em dalek� podr� i zrozumia�em wszystko. To
czarnoksi�nicy z Himelii rzucili na mnie czar. Wydobyli moj� dusz� z cia�a i
zabrali j� daleko, do kamiennej komnaty. Tam pr�buj� zerwa� srebrn� ni� �ycia i
uwi�zi� moj� dusz� w ciele ohydnego potwora, kt�rego ich zakl�cia przywiod�y z
piekie�. Ach! Czuj� ich si��! Tw�j p�acz i u�cisk twych palc�w sprowadzi�y mnie
z powrotem, ale tylko na chwil�. Moja dusza wci�� trzyma si� cia�a, lecz ta wi�
s�abnie. Szybko - zabij mnie, zanim na zawsze uwi꿹 mnie w tej otch�ani!
- Nie mog�! - szlocha�a bij�c si� w piersi.
- Szybko, nakazuj� ci! - w s�abn�cym szepcie pojawi� si� dawny w�adczy ton. -
Zawsze by�a� mi pos�uszna - us�uchaj ostatniego rozkazu! Wy�lij m� czyst� dusz�
na �ono Asura! Spiesz si�, bo inaczej ska�esz mnie na wieczny pobyt w ciele
obrzydliwej poczwary! Zabij mnie, nakazuj� ci! Zabij!
Z rozpaczliwym krzykiem Jasmina wyrwa�a zza pasa nabijany drogimi kamieniami
sztylet i zatopi�a go po r�koje�� w piersi brata. Kr�l wypr�y� si�, jego cia�o
zwiotcza�o; ponury u�miech wykrzywi� martwe wargi. Jasmina rzuci�a si� na us�an�
sitowiem posadzk�, t�uk�c w ni� zaci�ni�tymi pi�ciami. Na zewn�trz rycza�y
konchy i grzmia�y gongi, a kap�ani ranili swe cia�a miedzianymi no�ami.
2. Barbarzy�ca z g�r
Czunder Szan, gubernator Peszkauri, od�o�y� z�ote pi�ro i uwa�nie odczyta� list,
kt�ry w�a�nie napisa� na pergaminie opatrzonym piecz�ci� swego urz�du. Rz�dzi� w
Peszkauri od tak dawna jedynie dzi�ki temu, �e wa�y� ka�de s�owo, zanim je
wypowiedzia� czy napisa�. Niebezpiecze�stwo rodzi rozwag�, a tylko ludzie
ostro�ni �yli d�ugo w tym dzikim kraju, gdzie rozpalone r�wniny Vendii styka�y
si� z poszarpanymi turniami Himelii. Godzina jazdy na zach�d lub p�noc
wystarcza�a, by przekroczy� granic� i znale�� si� w g�rach, gdzie rz�dzi�o prawo
pi�ci i no�a.
Gubernator by� w komnacie sam. Siedz�c za bogato rze�bionym, inkrustowanym
sto�em z mahoniu widzia� przez szerokie, otwarte dla och�ody okno kwadrat
granatowego nieba, usianego wielkimi, bia�ymi gwiazdami. Blanki przylegaj�ce do
okna muru rysowa�y si� ledwie widoczn� czarn� lini�, a dalsze strzelnice i
ambrazury gin�y na tle rozgwie�d�onego nieba. Forteca gubernatora sta�a poza
murami miasta, strzeg�c wiod�cej do niego drogi. Wietrzyk, poruszaj�cy
gobelinami na �cianach przynosi� z ulic Peszkauri s�abe odg�osy �ycia - urywki
j�kliwych pie�ni lub cichy brz�k cytry.
Gubernator powoli przeczyta� to, co napisa�, os�aniaj�c d�oni� oczy przed
�wiat�em mosi�nego kaganka i bezg�o�nie poruszaj�c wargami. Czytaj�c s�ysza�
stuk ko�skich kopyt za barbakanem i ostre staccato g�osu wartownika, ��daj�cego
podania has�a. Skupiony nad listem, nie zwr�ci� na to uwagi. Pismo by�o
skierowane do wazama Vendii na kr�lewskim dworze w Ajodii i po zwyczajowych
pozdrowieniach brzmia�o nast�puj�co:
"Niechaj Waszej Ekscelencji b�dzie wiadomo, �e wiernie wype�ni�em instrukcje
Waszej Ekscelencji. Tych siedmiu g�rali zamkn��em w dobrze strze�onym tutejszym
wi�zieniu i ustawicznie �l� wie�ci w g�ry, i� oczekuj�, �e ich w�dz przyb�dzie
osobi�cie pertraktowa� o ich uwolnienie. Jednak on jak do tej pory nie uczyni�
�adnego posuni�cia z wyj�tkiem rozpowszechniania wie�ci, �e je�eli nie zostan�
wypuszczeni, to spali Peszkauri i - prosz� Wasz� Ekscelencj� o wybaczenie -
pokryje sobie siod�o moj� sk�r�. Jest zdolny do podj�cia takiej pr�by, tak wi�c
potroi�em stra�e na murach. Cz�owiek ten nie jest z pochodzenia Gulista�czykiem.
Nie mog� przewidzie�, co zrobi. Skoro jednak takie jest �yczenie Devi..."
Gubernator zerwa� si� z fotela i w jednej chwili stan�� przy �ukowatych
drzwiach. Si�gn�� po zakrzywiony miecz, spoczywaj�cy w ozdobnej pochwie na
stole. Zastyg� w tym ge�cie.
Osob�, kt�ra wesz�a tak niespodziewanie, by�a kobieta. Jej mu�linowe szaty nie
zakrywa�y kosztownych ozd�b, jak r�wnie� gibko�ci i pi�kna kszta�tnego, smuk�ego
cia�a. Na jej faluj�cych w�osach, opasanych potr�jnym warkoczem i ozdobionych
z�otym p�ksi�ycem, upi�ta by�a przejrzysta woalka, opadaj�ca poni�ej piersi.
Czarne oczy spojrza�y zza woalu na zdumionego gubernatora, a bia�a d�o�
stanowczym ruchem ods�oni�a twarz.
- Devi!
Gubernator przykl�kn�� na jedno kolano, ale zdziwienie i zaskoczenie popsu�y
efekt tego uroczystego ho�du. Gestem nakaza�a mu wsta�. Pospiesznie zaprowadzi�
j� do fotela z ko�ci s�oniowej, przez ca�y czas pochylony w g��bokim uk�onie.
Jednak jego pierwsze s�owa by�y s�owami nagany.
- Wasza Wysoko��! To w najwy�szym stopniu nierozs�dne! Na granicy jest
niespokojnie! Nieustanne napady z g�r. Wasza Wysoko�� przyby�a z liczn� �wit�?
- Poka�ny orszak towarzyszy� mi do Peszkauri - odpar�a. - Tam zostawi�am moich
ludzi i ruszy�am do fortu z dwork� imieniem Gitara.
Czunder Szan j�kn�� ze zgroz�.
- Devi! Nie pojmujesz niebezpiecze�stwa. O godzin� jazdy st�d g�ry roj� si� od
barbarzy�c�w, kt�rzy z morderstw i gwa�t�w uczynili sobie profesj�. Zdarza�o
si�, �e na drodze mi�dzy miastem a fortec� porywano kobiety i zabijano m�czyzn.
Peszkauri to nie po�udniowa prowincja...
- Jednak jestem tu, ca�a i zdrowa - przerwa�a mu z lekkim zniecierpliwieniem. -
Pokaza�am m�j sygnet stra�nikowi przy bramie oraz temu, kt�ry stoi przed twoimi
drzwiami; pozwolili mi wej�� bez zapowiedzi, nie znaj�c mnie, ale podejrzewaj�c,
�e jestem tajnym kurierem z Ajodii. Nie tra�my ju� czasu. Masz jakie� wie�ci od
wodza barbarzy�c�w?
- �adnych pr�cz gr�b i przekle�stw, Devi. Jest ostro�ny i podejrzliwy. Uwa�a,
�e to pu�apka, i chyba trudno go o to wini�. Kszatrijasi nie zawsze dotrzymywali
obietnic sk�adanych ludziom g�r.
- On musi przyj�� moje warunki! - przerwa�a mu Jasmina zaciskaj�c pi�ci, a�
zbiela�y jej palce.
- Nie rozumiem;- gubernator potrz�sn�� g�ow�. - Kiedy uda�o mi si� pojma� tych
siedmiu g�rali, powiadomi�em o ich schwytaniu wazama, jak ka�e zwyczaj, i wtedy,
zanim zd��y�em ich powiesi�, przyszed� rozkaz, by si� z tym wstrzyma� i
porozumie� si� z ich wodzem. Tak te� uczyni�em, ale on, jak ju� m�wi�em,
zachowuje rezerw�. Ci ludzie nale�� do plemienia Afgulis�w, ale on jest
przybyszem z Zachodu i zw� go Conanem. Zagrozi�em, �e powiesz� ich jutro o
�wicie, je�eli nie przyjdzie.
- �wietnie! - wykrzykn�a Devi. - Dobrze si� spisa�e�. Powiem ci, dlaczego
wyda�am takie rozkazy. M�j brat... -powiedzia�a zduszonym g�osem i urwa�a.
Gubernator pochyli� g�ow� w zwyczajowym ge�cie szacunku dla zmar�ego monarchy. -
Kr�l Vendii pad� ofiar� czar�w. Poprzysi�g�am, �e po�wi�c� �ycie, by ukara� jego
morderc�w. Umieraj�c naprowadzi� mnie na �lad, za kt�rym posz�am. Przeczyta�am
Ksi�g� i rozmawia�am z bezimiennymi pustelnikami z jaski� Jelai. Dowiedzia�am
si�, jak i przez kogo zosta� zamordowany. Zrobili to Czarni Wr�bici z G�ry
Imsza.
- Asurze! - szepn�� poblad�y Czunder Szan.
Przeszy�a go wzrokiem.
- Boisz si� ich?
- Kto si� ich nie obawia, Wasza Wysoko��? - odpar�. - To demony �yj�ce w
bezludnych g�rach za prze��cz� Zaibar. Jednak legendy m�wi�, �e oni rzadko
wtr�caj� si� w sprawy zwyk�ych �miertelnik�w.
- Nie wiem, dlaczego zabili mojego brata - powiedzia�a - ale przysi�g�am na
o�tarzu Asura, �e ich zniszcz�! Potrzebuj� pomocy g�rali. Bez nich kszatrijaska
armia nigdy nie dotrze na Imsz�.
- Tak - mrukn�� Czunder Szan. - To szczera prawda. Musieliby�my walczy� o ka�d�
pi�d� ziemi, a w�ochaci g�rale zrzucaliby na nas g�azy z ka�dego wzniesienia i
podrzynali nam gard�a w ka�dej dolinie. Niegdy� Tura�czycy przedarli si� przez
Himeli�, lecz ilu z nich powr�ci�o do Kurusunu? Niewielu z tych, kt�rzy uszli
kszatrijaskim mieczom, kiedy kr�l, tw�j brat, rozbi� ich jazd� nad rzek� Jumda,
zn�w ujrza�o Sekunderam.
- Zatem musz� podporz�dkowa� sobie nadgraniczne plemiona - powiedzia�a. - Ludzi,
kt�rzy znaj� drog� na Imsz�...
- Jednak oni obawiaj� si� Czarnych Wr�bit�w i unikaj� tej przekl�tej g�ry -
przerwa� jej gubernator.
- Czy ich w�dz, Conan, te� si� boi Wr�bit�w? - spyta�a.
- No, je�eli o tym mowa - mrukn�� gubernator - to w�tpi�, czy istnieje co�,
czego ten wcielony diabe� si� boi.
- Tak te� mi m�wiono. A wi�c to on jest cz�owiekiem, o kt�rego mi chodzi.
Pragnie uwolni� swych siedmiu ludzi. Bardzo dobrze; cen� za to b�d� g�owy
Czarnych Wr�bit�w!
Ostatnie s�owa wypowiedzia�a g�osem przepojonym nienawi�ci�, a jej r�ce
mimowolnie zacisn�y si� w pi�ci. Stoj�c z dumnie uniesion� g�ow� i faluj�cymi
piersiami wygl�da�a jak uosobienie pasji.
Gubernator ponownie przykl�kn��, wiedz�c w swojej m�dro�ci, �e kobieta miotana
tak� burz� uczu� jest r�wnie niebezpieczna dla wszystkich wok� co rozdra�niona
kobra.
- B�dzie tak, jak Wasza Wysoko�� sobie �yczy - powiedzia�, a kiedy och�on�a
troch�, wsta� i odwa�y� si� doda� s�owa ostrze�enia: - Nie mog� przewidzie�, co
uczyni Conan. G�rale zawsze byli niespokojni, a mam powody, by wierzy�, �e
emisariusze tura�scy pod�egaj� ich do napad�w na nasze ziemie. Jak Wasza
Wysoko�� wie, Tura�czycy za�o�yli na p�nocy Sekunderam i inne miasta, chocia�
g�rskie plemiona wci�� nie s� podbite. Kr�l Jezdigerd od dawna po��dliwie
spogl�da na po�udnie; by� mo�e zamierza osi�gn�� zdrad� to, czego nie uda�o mu
si� dokona� si��. Przysz�o mi na my�l, �e ten Conan mo�e by� jednym z jego
szpieg�w.
- Zobaczymy - odpar�a. - Je�eli mi�uje swoich ludzi, zjawi si� o �wicie pod
bram�, by rokowa�. Sp�dz� t� noc w fortecy. Przyjecha�am do Peszkauri w
przebraniu, a moj� �wit� ulokowa�am w gospodzie, nie w pa�acu. Opr�cz nich tylko
ty wiesz o moim przybyciu.
- Odprowadz� Wasz� Wysoko�� na kwater� - powiedzia� gubernator.
Kiedy wyszli na korytarz, skin�� na stoj�cego przed drzwiami wartownika, kt�ry
ruszy� za nim prezentuj�c bro�. Przed gabinetem czeka�a te� dworka, zawoalowana
tak samo jak jej pani. Ca�a czw�rka posz�a szerokim, kr�tym korytarzem,
o�wietlonym p�omieniami kopc�cych pochodni. Dotarli do pomieszcze�
przeznaczonych dla wizytuj�cych notabli - g��wnie genera��w i wicekr�l�w, bo
dotychczas nikt z kr�lewskiej rodziny nie zaszczyci� jeszcze fortecy sw�
obecno�ci�. Czunder Szan mia� niepokoj�ce wra�enie, �e pomieszczenie nie jest
odpowiednie dla tak wysoko postawionej osobisto�ci jak Devi, i chocia� stara�a
si�, by w jej obecno�ci czu� si� swobodnie, by� zadowolony, gdy go odprawi�a.
Wyszed� k�aniaj�c si� nisko. Ca�� s�u�b�, jaka by�a w forcie, wezwa�, by
zatroszczy�a si� o go�cia \- chocia� nie zdradzi�, kim jest przyby�a - postawi�
przed jej drzwiami oddzia� oszczepnik�w, a w�r�d nich wojownika, kt�ry pilnowa�
jego w�asnej komnaty. Zaaferowany, zapomnia� zast�pi� go innym �o�nierzem.
Nie min�a d�uga chwila od odej�cia gubernatora, gdy Jasmina przypomnia�a sobie
o pewnej sprawie, kt�r� chcia�a z nim przedyskutowa�. Chodzi�o o cz�owieka
zwanego Kerim Szachem, szlachcica z Iranistanu, kt�ry przed przybyciem na dw�r w
Ajodii mieszka� przez jaki� czas w Peszkauri. Niejasne podejrzenia co do tego
cz�owieka podsyci�a jego obecno�� w Peszkauri. Jasmina zastanawia�a si�, czy
Kerim Szach nie �ledzi� jej od Ajodii.
B�d�c rzeczywi�cie niezwyk�� Devi, nie wezwa�a gubernatora do siebie, lecz
wysz�a na korytarz i pospieszy�a do jego gabinetu.
Czunder Szan wszed�szy do pokoju zamkn�� drzwi i zbli�y� si� do sto�u. Wzi��
list, kt�ry napisa� by� do wazama, i podar� go na kawa�ki. Zaledwie sko�czy�,
us�ysza� cichy szmer na parapecie za oknem. Podni�s� wzrok i na tle
rozgwie�d�onego nieba dostrzeg� niewyra�n� sylwetk�. Do komnaty zwinnie wskoczy�
jaki� cz�owiek. W �wietle kaganka b�ysn�o d�ugie ostrze.
- Cii! - ostrzeg� go g�os. - Nie r�b ha�asu, bo wy�l� diab�u wsp�lnika!
Gubernator opu�ci� r�k� wyci�gni�t� po le��cy na stole miecz. Zna� straszliw�
szybko�� g�rali i zr�czno��, z jak� pos�ugiwali si� zaibarskimi kind�a�ami.
Napastnik by� wysokim m�czyzn�, silnie zbudowanym i zwinnym zarazem. Mia� na
sobie str�j g�rala, lecz jego pos�pne rysy i p�on�ce niebieskie oczy nie
pasowa�y do ubioru. Czunder Szan nigdy nie widzia� kogo� takiego; intruz z
pewno�ci� nie nale�a� do �adnej ze wschodnich ras - musia� by� barbarzy�c� z
dalekiego Zachodu. Jednak jego zachowanie zdradza�o natur� r�wnie dzik� i
nieposkromion�, jak natura d�ugow�osych g�rali zamieszkuj�cych wy�yny Gulistanu.
- Przychodzisz po nocy jak z�odziej - skomentowa� gubernator odzyskuj�c troch�
pewno�ci siebie, chocia� pami�ta�, �e w zasi�gu g�osu nie ma stra�nik�w. Jednak
g�ral nie m�g� o tym wiedzie�.
- Wdrapa�em si� na mur bastionu - warkn�� intruz. - Wartownik w sam� por�
wystawi� g�ow� nad blanki, tak �e mog�em w ni� stukn�� r�koje�ci� kind�a�u.
- Ty jeste� Conan?
- A kt� by inny? Wysy�a�e� wie�ci, �e chcesz, abym przyby� i paktowa� z tob�.
No wi�c, na Kroma, przyby�em! Trzymaj si� z dala od sto�u albo wypruj� ci flaki!
- Chc� tylko usi��� - odpar� gubernator, ostro�nie opadaj�c na fotel z ko�ci
s�oniowej, kt�ry odsun�� od sto�u. Conan bez przerwy kr��y� po pokoju,
podejrzliwie spogl�daj�c w kierunku drzwi i pr�buj�c kciukiem ostrza swego
p�metrowego kind�a�u. St�pa� zupe�nie inaczej ni� Afgulisi i nie wdaj�c si� we
wschodnie subtelno�ci powiedzia� z szorstk� bezpo�rednio�ci�:
- Masz siedmiu moich ludzi. Odm�wi�e� przyj�cia okupu, jaki zaofiarowa�em.
Czego, do diab�a, chcesz?
- Porozmawiajmy o warunkach - odpar� ostro�nie gubernator.
- Warunkach? - W g�osie przybysza pojawi�a si� niebezpieczna, gniewna nuta. - O
co ci chodzi? Czy� nie zaproponowa�em ci z�ota?
Czunder Szan roze�mia� si�.
- Z�ota? W Peszkauri jest wi�cej z�ota, ni� widzia�e� na oczy.
- Jeste� k�amc� - odparowa� Conan. - Widzia�em suk z�otnik�w w Kurusunie.
- No, wi�cej, ni� widzia� ktokolwiek z Afgulis�w - poprawi� si� Czunder Szan. -
A to tylko kropla w morzu bogactw Vendii. Dlaczego mieliby�my po��da� z�ota?
Wi�ksz� korzy�� przynios�oby nam powieszenie tych siedmiu z�odziei.
Conan zakl�� siarczy�cie; mi�nie jego br�zowych ramion napi�y si� jak
postronki, a d�uga klinga zadr�a�a w zaci�ni�tej d�oni.
- Roz�upi� ci czaszk� jak dojrza�y melon!
W oczach g�rala pojawi� si� w�ciek�y b�ysk, lecz gubernator tylko wzruszy�
ramionami, chocia� nie odrywa� oczu od l�ni�cego ostrza.
- Bez trudu mo�esz mnie zabi�, a pewnie i umkn��. Jednak to nie pomo�e tym
siedmiu wi�niom. Moi ludzie niechybnie powiesiliby ich. A przecie� to
naczelnicy Afgulis�w.
- Wiem o tym - warkn�� Conan. - Ca�e plemi� ujada na mnie jak stado wilk�w, �e
nie staram si� ich uwolni�. Powiedz jasno, czego chcesz, bo - na Kroma! - je�eli
nie b�dzie innego sposobu, skrzykn� hord� i poprowadz� j� pod same bramy
Peszkauri!
Widz�c gniewny b�ysk w jego oczach Czunder Szan nie w�tpi�, �e ten stoj�cy przed
nim z broni� w r�ku barbarzy�ca jest do tego zdolny. Gubernator nie wierzy�,
by,nawet najliczniejsza horda g�rali zdo�a�a zdoby� miasto, ale wcale nie
pragn�� spustoszenia swej prowincji.
- Jest pewna misja, kt�r� musisz wype�ni� - powiedzia�, dobieraj�c s�owa tak
ostro�nie, jakby to by�y brzytwy.^ - Musisz...
Conan wykrzywi� wargi w wilczym grymasie; odskoczy� w ty� i odwr�ci� si� twarz�
do drzwi. Jego wyostrzone ucho pochwyci�o cichy szmer zbli�aj�cych si� krok�w. W
tej samej chwili drzwi otworzy�y si� gwa�townie i do komnaty wkroczy�a smuk�a
posta� w jedwabiach. Zamkn�a drzwi za sob� i stan�a jak wryta na widok g�rala.
Czunder Szan zerwa� si� z fotela; serce podesz�o mu do gard�a.
- Devi! - krzykn�� bezwiednie, trac�c na moment g�ow�.
- Devi! - powt�rzy� jak echo barbarzy�ca.
Gubernator dostrzeg� b�ysk w oku Conana i poj�� jego zamiary. Krzykn��
rozpaczliwie i chwyci� za miecz, lecz g�ral porusza� si� z niszczycielsk�
gwa�towno�ci� huraganu. Rzuci� si� na gubernatora i uderzywszy r�koje�ci�
kind�a�u powali� go na pod�og�, po czym muskularnym ramieniem zagarn�� oniemia��
Jasmin� i skoczy� do okna. Czunder Szan, rozpaczliwie pr�buj�c si� podnie��,
przez chwil� widzia� go na tle nieba, w�r�d �opocz�cych jedwabnych sp�dnic i
machaj�cych rozpaczliwie ko�czyn schwytanej Devi.
- Spr�buj teraz powiesi� moich ludzi! - warkn�� triumfalnie Conan.
skoczy� na blanki i znikn��. Gubernator us�ysza� przera�liwy krzyk Jasminy.
- Stra�! Stra�! - wrzasn�� gubernator.
Wsta� i s�aniaj�c si� podbieg� do drzwi. Otworzy� je i wytoczy� si� na korytarz.
Echo nios�o jego krzyki po korytarzach, sprowadzaj�c wojownik�w, kt�rzy
wytrzeszczali oczy na widok gubernatora trzymaj�cego si� za rozbit�, zakrwawion�
g�ow�.
- Lansjerzy na ko�! - rycza�. - Porwanie!
Mimo przera�enia pozosta�o mu jeszcze do�� rozs�dku, by nie wyjawia� ca�ej
prawdy. Stan�� jak wryty, s�ysz�c t�tent kopyt za oknem, rozpaczliwe wrzaski
dziewczyny i triumfalny okrzyk barbarzy�cy. Pogna� schodami w d�, a za nim
pobiegli zdumieni stra�nicy. Na fortecznym dziedzi�cu, przy osiod�anych koniach,
zawsze stacjonowa� oddzia� lansjer�w, w ka�dej chwili gotowych wyruszy� w pole.
Czunder Szan osobi�cie poprowadzi� szwadron w po�cig za zbiegiem, chocia� w
g�owie kr�ci�o mu si� tak mocno, �e musia� obur�cz trzyma� si� ��ku siod�a. Nie
zdradzi�, kim by�a porwana; powiedzia� jedynie, �e szlachcianka nosz�ca
kr�lewski sygnet zosta�a uprowadzona przez wodza Afgulis�w. Wprawdzie porywacz
znikn�� im z oczu razem ze swoj� ofiar�, wiedzieli jednak, kt�r�dy pojedzie -
drog� wiod�c� wprost do wylotu doliny Zaibar. Noc by�a bezksi�ycowa; przy�mione
�wiat�o gwiazd ukazywa�o stoj�ce wzd�u� drogi chaty wie�niak�w. Czarne kontury
fortecznych bastion�w i wie� Peszkauri zosta�y za plecami jad�cych. Daleko przed
nimi wznosi�y si� czarne �ciany g�r Himelii.
3. Khemsa u�ywa czar�w
W rozgardiaszu, jaki zapanowa� w fortecy, gdy stra�nik�w wezwano do broni, nikt
nie zauwa�y�, �e towarzysz�ca Devi dworka wy�lizgn�a si� przez wielk� bram� i
znikn�a w ciemno�ciach. Podkasawszy wysoko sp�dnice pobieg�a do miasta. Nie
pod��y�a drog�, lecz na skr�ty, przez pola i pag�rki, omijaj�c p�oty i
przeskakuj�c przez rowy irygacyjne z wpraw� wy�wiczonego biegacza. Zanim dotar�a
do mur�w Peszkauri, t�tent koni lansjer�w ucich� za wzg�rzami. Dziewczyna nie
podesz�a do wielkich wr�t, przy kt�rych oparci na w��czniach wartownicy wyt�ali
wzrok wpatruj�c si� w ciemno�� i zastanawiaj�c si� nad przyczyn� panuj�cego w
forcie zamieszania. Posz�a wzd�u� muru, a� dotar�a do miejsca, z kt�rego mog�a
zobaczy� wznosz�c� si� nad blankami wie��. Wtedy przytkn�a d�onie do ust i
wyda�a cichy, niesamowity i dziwnie przenikliwy okrzyk.
Prawie natychmiast zza ambrazury wychyli�a si� czyja� g�owa i spuszczona lina
zako�ysa�a si� przy murze. Dziewczyna z�apa�a sznur, w�o�y�a nog� w p�tl� na
ko�cu i pomacha�a r�k�. Szybko i g�adko wci�gni�to j� na pionow�, kamienn�
�cian�. Ju� po chwili wgramoli�a si� na blanki i stan�a na p�askim dachu domu
zbudowanego przy murze otaczaj�cym Peszkauri. Przy otwartej klapie m�czyzna w
todze z wielb��dziej we�ny spokojnie zwija� lin�, niczym nie okazuj�c, by
wci�gni�cie doros�ej kobiety na pi�tnastometrow� �cian� przysz�o mu z trudem.
- Gdzie Kerim Szach? - wysapa�a, zdyszana po d�ugim biegu.
- �pi na dole. Przynosisz wie�ci?
- Conan porwa� Devi z fortecy i zabra� j� w g�ry! - wypali�a, niemal po�ykaj�c
s�owa w po�piechu.
Twarz Khemsy nie zdradza�a �adnych uczu�; kiwn�� tylko owini�t� turbanem g�ow� i
powiedzia�:
- Kerim Szach b�dzie zadowolony, kiedy si� o tym dowie.
- Czekaj! - Dziewczyna zarzuci�a mu r�ce na szyj�. Dysza�a ci�ko, nie tylko z
wysi�ku. Jej oczy p�on�y w mroku jak dwa czarne diamenty.
Uniesion� w g�r� twarz przysun�a do twarzy Khemsy, kt�ry wprawdzie przyj�� jej
u�cisk, ale nie odwzajemni� go.
- Nie m�w nic Hyrka�czykowi! - wysapa�a. - Wykorzystajmy t� wiadomo�� dla
siebie! Gubernator i jego ludzie pojechali w g�ry, ale r�wnie dobrze mogliby
�ciga� ducha. Czunder Szan nie powiedzia� nikomu, �e to Devi zosta�a porwana.
Opr�cz nas nikt w Peszkauri i w forcie o tym nie wie.
- Jaki z tego po�ytek dla nas? - rozwa�a� m�czyzna. - Moi panowie wys�ali mnie
z Kerim Szachem, abym dopomaga� mu w ka�dy...
- Dopom� sobie! - krzykn�a z pasj�. - Zrzu� jarzmo!
- Chcesz powiedzie�... Mam okaza� niepos�usze�stwo moim panom? - wyj�ka� i
przyci�ni�ta do niego dziewczyna poczu�a, �e zimny dreszcz wstrz�sa ca�ym jego
cia�em.
- Tak! - potrz�sn�a nim w�ciekle. - Ty te� jeste� czarodziejem! Dlaczego masz
by� niewolnikiem, u�ywa� swej mocy tylko po to, by wynosi� innych? U�yj swej
sztuki dla siebie!
- Nie wolno mi! - Khemsa dygota� jak w febrze. - Nie nale�� do Czarnego Kr�gu.
Tylko na rozkaz moich pan�w o�mielam si� korzysta� z wiedzy, jak� dzi�ki nim
posiad�em.
- Ale mo�esz j� wykorzysta� lepiej! - przekonywa�a go nami�tnie. - Zr�b, o co
prosz�! To oczywiste, �e Conan porwa� Devi, aby trzyma� j� jako zak�adniczk� i
wymieni� na siedmiu naczelnik�w uwi�zionych przez gubernatora. Zabij ich, �eby
Czunder Szan nie m�g� pos�u�y� si� nimi do wykupienia Devi. Potem udamy si� w
g�ry i odbierzemy j� Afgulisom. No�e nie pomog� im przeciw twoim czarom.
We�miemy okup; skarby vendia�skich kr�l�w b�d� nasze, a kiedy b�dziemy je mieli,
okpimy Kszatrijas�w i sprzedamy Devi kr�lowi Turanu. B�dziemy bogatsi ni� w
naj�mielszych marzeniach! B�dziemy mogli op�aci� wojownik�w. Zajmiemy Korbul,
wyp�dzimy Tura�czyk�w z g�r i wy�lemy nasze wojska na po�udnie. Zostaniemy
w�adcami imperium!
Khemsa te� zacz�� dysze�, trz�s�c si� jak li�� w jej u�cisku; wielkie krople
potu sp�ywa�y mu po poszarza�ej twarzy.
- Kocham ci�! - krzykn�a dziko, wij�c si� w jego ramionach, �ciskaj�c go mocno
i gwa�townie nim potrz�saj�c. - Uczyni� ci� kr�lem! Z mi�o�ci do ciebie
zdradzi�am swoj� pani�; z mi�o�ci do mnie zdrad� swoich mistrz�w! Czemu obawiasz
si� Czarnych Wr�bit�w? Kochaj�c mnie, ju� z�ama�e� jedno z ich praw! Z�am inne!
Jeste� r�wnie pot�ny jak oni!
Nawet cz�owiek z lodu nie wytrzyma�by �aru nami�tno�ci i pasji bij�cego z jej
s��w. Z nieartyku�owanym krzykiem Khemsa przycisn�� dziewczyn� do siebie,
odchylaj�c jej g�ow� w ty� i zasypuj�c gradem poca�unk�w.
- Zrobi� to! - powiedzia� ochryp�ym z emocji g�osem. Chwia� si� jak pijany. -
Moc, kt�r� obdarzyli mnie moi mistrzowie, pos�u�y nie im, lecz mnie! B�dziemy
w�ada� �wiatem! �wiatem...
- Chod� wi�c! - uwolniwszy si� delikatnie z jego obj�� z�apa�a go za r�k� i
poci�gn�a w kierunku otworu w dachu. - Najpierw musimy si� upewni�, �e
gubernator nie wymieni tych siedmiu Afgulis�w na Devi.
Khemsa poszed� za ni� jak w transie; zeszli po drabinie i znale�li si� -w
niewielkiej komnacie. Kerim Szach le�a� nieruchomo na �o�u, os�aniaj�c twarz
zgi�tym ramieniem, jakby razi�o go �agodne �wiat�o mosi�nej lampy.
Dziewczyna z�apa�a Khems� za r�k� i szybkim gestem przesun�a d�oni� po swojej
szyi. Khemsa podni�s� r�ce; lecz zaraz wyraz jego twarzy zmieni� si�. Potrz�sn��
g�ow�.
- Jad�em jego s�l - mrukn��. - Poza tym on nam nie mo�e przeszkodzi�. Wyszed� z
dziewczyn� przez drzwi prowadz�ce na w�skie, kr�te schody.
Gdy lekkie kroki ucich�y, Kerim Szach podni�s� si� z �o�a. Otar� pot z czo�a.
Nie l�ka�by si� pchni�cia no�em, ale Khemsy ba� si� jak jadowitego gada.
- Ludzie spiskuj�cy na dachach powinni pami�ta� o �ciszaniu g�osu - mrukn��. -
Khemsa zwr�ci� si� przeciw swoim panom, a poniewa� tylko przez niego mog�em si�
z nimi porozumiewa�, nie mog� ju� liczy� na ich pomoc. Od tej pory b�d� dzia�a�
na w�asn� r�k�.
Wsta�, szybko podszed� do sto�u, wyj�� zza pasa pi�ro i pergamin, po czym
skre�li� kilka zwi�z�ych zda�:
"Do Kosru Chana, gubernatora Sekunderamu: Cymerianin Conan porwa� Devi Jasmin�
do wioski Afgulis�w. Nadarza si� sposobno�� schwytania Devi, czego od tak dawna
pragnie kr�l. Wy�lij natychmiast trzy tysi�ce jezdnych. B�d� ich oczekiwa� z
przewodnikami w Dolinie Guraszah."
Sko�czywszy podpisa� list nazwiskiem, kt�re nawet nie przypomina�o nazwiska
Kerim Szach. Potem wyj�� ze z�otej klatki go��bia i cienkim drutem umocowa� mu
do nogi zwini�ty w male�k� tulejk� pergamin. Nast�pnie podszed� szybko do okna i
wypu�ci� ptaka w noc. Go��b zatrzepota� skrzyd�ami, z�apa� r�wnowag� i znikn�� w
mroku jak �mig�y cie�. Chwyciwszy p�aszcz, he�m i miecz Kerim Szach wypad� z
komnaty i zbieg� po kr�tych schodach.
Budynek wi�zienia w Peszkauri by� odgrodzony od reszty miasta pot�nym murem, za
kt�ry prowadzi�y tylko jedne, osadzone w �ukowatym portalu i okute �elazem
wrota. W zawieszonym nad portalem kaga�cu p�on�y smolne szczapy, a przy
drzwiach siedzia� w kucki wartownik z tarcz� i oszczepem, opieraj�c czo�o o
drzewce swej broni i poziewuj�c od czasu do czasu.
Nagle stra�nik zerwa� si� na r�wne nogi. Da�by g�ow�, �e nawet nie zmru�y� oka,
a jednak stan�� przed nim cz�owiek, kt�rego nadej�cia nie zauwa�y�. M�czyzna
ten mia� na sobie tog� z wielb��dziej we�ny i zielony turban. Migotliwe �wiat�o
pochodni rzuca�o na jego twarz cienie, w kt�rych jarzy�a si� para dziwnie
b�yszcz�cych oczu.
- Kto tam? - spyta� wartownik nastawiaj�c w��czni�. - Kim jeste�?
Przybysz nie okazywa� zmieszania, chocia� grot oszczepu dotkn�� jego piersi. Z
niezwyk�� intensywno�ci� wpatrywa� si� w wojownika.
- Co masz robi�? - spyta� nagle.
- Strzec bramy! - odpar� mechanicznie wartownik zduszonym g�osem; sta� bez ruchu
jak pos�g, a jego spojrzenie sta�o si� szkliste i nieobecne.
- K�amiesz! Masz s�ucha� mnie! Popatrzy�e� mi w oczy i twoja dusza ju� nie
nale�y do ciebie. Otw�rz te drzwi!
Sztywno, z twarz� zastyg�� w grymasie zdziwienia, stra�nik odwr�ci� si�, wydoby�
zza pasa wielki klucz, przekr�ci� go w olbrzymim zamku i szeroko otworzy� bram�.
P�niej stan�� na baczno��, patrz�c przed siebie niewidz�cym wzrokiem. . Z
cienia wysun�a si� kobieta i niecierpliwie po�o�y�a r�k� na ramieniu
hipnotyzera.
- Ka� mu, by przyprowadzi� nam konie, Khemsa - szepn�a.
- Nie ma potrzeby - odpar� Khemsa. Podnosz�c nieznacznie g�os powiedzia� do
wartownika: - Spe�ni�e� swe zadanie! Zabij si�!
Wojownik jak w transie opar� koniec w��czni o ziemi� tu� przy �cianie i
przytkn�� w�ski grot do swego brzucha, poni�ej �eber. Wolno, flegmatycznie ;
opad� na ni� ca�ym ci�arem, tak �e ostrze przesz�o na wylot i wysz�o mu mi�dzy
�opatkami. Cia�o ze�lizn�o si� po drzewcu i leg�o spokojnie, z w��czni�
stercz�c� wysoko w g�r�, jak �odyga jakiego� straszliwego drzewa.
Dziewczyna patrzy�a na to z pos�pn� fascynacj�, a� Khemsa chwyci� j� za rami� i
poci�gn�� za sob�. Pochodnie o�wietla�y w�sk� przestrze� mi�dzy murem
zewn�trznym i wewn�trznym, kt�ry by� ni�szy i zaopatrzony w szereg nieregularnie
rozmieszczonych drzwi. Patroluj�cy ten teren wojownik podszed� wolnym krokiem do
otwieraj�cej si� bramy, czuj�c si� tak bezpiecznie, �e niczego nie podejrzewa�
do chwili, gdy Khemsa i dziewczyna wy�onili si� z przej�cia. Wtedy by�o ju� za
p�no. Khemsa nie traci� czasu na hipnotyzowanie ofiary, ale jego towarzyszce i
tak wydawa�o si�, �e jest �wiadkiem czar�w. Stra�nik gro�nie zamierzy� si�
w��czni� i otworzy� usta do ostrzegawczego krzyku, kt�ry �ci�gn��by r�j
oszczepnik�w z wartowni, lecz Khemsa lew� r�k� odbi� drzewce w bok, jak s�omk�,
a jego prawa r�ka zatoczy�a kr�tki �uk, jakby mimochodem muskaj�c szyj�
wojownika. Stra�nik run�� ze z�amanym karkiem na bruk nie wydawszy nawet j�ku.
[ Khemsa nie zwraca� ju� na niego uwagi. Podszed� do pierwszych z brzegu drzwi i
opar� otwart� d�o� o masywny zamek z br�zu. Drzwi ust�pi�y z rozdzieraj�cym uszy
trzaskiem. Id�ca za Khems� dziewczyna zobaczy�a, �e grube, tekowe drewno posz�o
w drzazgi, br�zowe rygle zosta�y wygi�te i wyrwane z gniazd, a wielkie zawiasy
s� z�amane i wykrzywione. Czterdziestu m�czyzn uderzaj�cych tysi�cfuntowym
taranem nie spowodowa�oby wi�kszego zniszczenia. Pijany wolno�ci� Khemsa
korzysta� ze swej mocy, ciesz�c si� ni� i nadu�ywaj�c jej, jak m�ody olbrzym z
niepotrzebnym wigorem wykorzystuje si�� swych mi�ni w ryzykownych wyczynach.
Wy�amane drzwi prowadzi�y na ma�y dziedziniec, o�wietlony blaskiem pochodni.
Naprzeciw zobaczyli grub� krat� z �elaznych pr�t�w. Dostrzegli zaci�ni�t� na
kracie ow�osion� d�o� i bia�ka b�yszcz�cych w ciemno�ci oczu.
Khemsa przez chwil� sta� bez ruchu, spogl�daj�c w mrok, z kt�rego odpowiada�o mu
spojrzenie pa�aj�cych �renic. P�niej si�gn�� za pazuch� i sypn�� na bruk gar��
l�ni�cego i skrz�cego si� py�u. Buchn�� zielony ogie�, o�wietlaj�c dziedziniec.
B�ysk ukaza� sylwetki siedmiu ludzi stoj�cych nieruchomo za krat�, uwidaczniaj�c
ka�dy szczeg� ich obszarpanych g�ralskich stroj�w i orle rysy zaro�ni�tych
twarzy. �aden nie odezwa� si�, ale w oczach mieli l�k i ow�osionymi r�kami mocno
�ciskali pr�ty.
Ogie� zgas�, ale blask pozosta�; dr��ca kula l�ni�cej zieleni, pulsuj�ca i
drgaj�ca na kamieniach u st�p Khemsy. Wi�niowie nie mogli oderwa� od niej oczu.
Kula wyd�u�y�a si� z wolna, zmieni�a w spiral� jasno �wiec�cego, zielonkawego
dymu, kt�ry wi� si� i skr�ca� jak olbrzymia �mija rozprostowuj�ca b�yszcz�ce,
faluj�ce sploty. Ta wst�ga nagle przekszta�ci�a si� w ob�ok cicho sun�cy po
bruku - prosto w kierunku kraty. Wi�niowie patrzyli na to szeroko otwartymi ze
strachu oczami; pr�ty dr�a�y w rozpaczliwym u�cisku ich palc�w. Z rozchylonych
ust g�rali nie wydoby� si� �aden d�wi�k.
Zielona chmura dotar�a do kraty, kryj�c j� przed wzrokiem dziewczyny. Jak mg�a
przes�czy�a si� przez pr�ty i spowi�a g�rali. Z g�stych k��b�w dobieg� zduszony
j�k, jakby pogr��aj�cego si� w wodzie cz�owieka. To by�o wszystko.
Khemsa dotkn�� ramienia dziewczyny, patrz�cej na to szeroko otwartymi ze
zdumienia oczami. Odwr�ci�a si� i mechanicznie posz�a za nim, ogl�daj�c si�
jeszcze przez rami�. Opar ju� rzednia�; tu� przy kracie wida� by�o par� obutych
w sanda�y st�p, skierowanych w g�r�, a tak�e niewyra�ne zarysy siedmiu
nieruchomych, bez�adnie rozrzuconych cia�.
- A teraz dosi�dziemy wierzchowca szybszego od ka�dego z koni wyhodowanych w
stajniach �miertelnik�w - rzek� Khemsa. - B�dziemy w Afgulistanie przed �witem.
4. Spotkanie na prze��czy
Devi Jasmina nigdy nie mog�a sobie przypomnie� szczeg��w swego porwania.
Zaskoczenie i szybko��, z jak� potoczy�y si� wydarzenia, oszo�omi�y j�; tylko
oderwane wra�enia utkwi�y jej w pami�ci: obezw�adniaj�cy u�cisk pot�nego
ramienia, p�on�ce oczy porywacza i jego gor�cy oddech pal�cy jej szyj�. Skok
przez okno na blanki; szale�cza ucieczka po murach i dachach, kiedy sparali�owa�
j� l�k przed upadkiem; p�niej zuchwa�e ze�lizgni�cie si� po linie przywi�zanej
do angu�u (porywacz opu�ci� si� po niej b�yskawicznie, trzymaj�c ofiar�
bezw�adnie przewieszon� przez rami�) - wszystko to pozostawi�o w pami�ci Devi
tylko niewyra�ny �lad. Nieco lepiej pami�ta�a szybki bieg nios�cego j� z
dziecinn� �atwo�ci� cz�owieka, cie� drzew i skok na siod�o dziko r��cego i
parskaj�cego ba�ka�skiego ogiera. P�niej szalony p�d i �omot kopyt krzesaj�cych
iskry na kamienistej drodze wiod�cej przez wzg�rza.
Gdy odzyska�a jasno�� my�li, pierwszym jej uczuciem by�a szalona w�ciek�o�� i
wstyd. By�a przera�ona. W�adcy z�otych kr�lestw na po�udnie od Himelii byli
uwa�ani nieomal za bog�w; a ona przecie� by�a Devi Vendii!
Niepohamowany gniew przyt�umi� strach. Krzykn�a dziko i zacz�a si� wyrywa�.
Ona, Jasmina, przerzucona przez ��k siod�a g�ralskiego naczelnika jak zwyk�a
dziewka z targowiska! Conan tylko nieco mocniej zacisn�� �ylaste ramiona i
Jasmina po raz pierwszy w �yciu zosta�a si�� zmuszona do pos�usze�stwa. Jego
r�ce otacza�y �elaznym u�ciskiem kibi� dziewczyny. Spojrza� na ni� i u�miechn��
si� szeroko. W �wietle gwiazd b�ysn�y bia�e z�by. Lu�no puszczone wodze le�a�y
na powiewaj�cej grzywie ogiera, kt�ry mkn�� po usianym g�azami szlaku napinaj�c
wszystkie mi�nie i �ci�gna z wysi�ku. Jednak Conan bez trudu, niemal niedbale,
utrzymywa� si� w siodle, jad�c jak centaur.
- Psie! - wykrztusi�a Jasmina trz�s�c si� z gniewu, wstydu i bezsilno�ci. -
O�mielasz si�... o�mielasz! Zap�acisz za to g�ow�! Dok�d mnie wieziesz?
- Do wiosek Afgulis�w - odpar�, ogl�daj�c si� przez rami�.
W dali, za wzg�rzami, przez kt�re przejechali, na murach fortecy migota�y
p�omyki pochodni: dostrzeg� te� b�ysk �wiat�a �wiadcz�cy o tym, �e otwarto
wielk� bram�. Conan wybuchn�� gromkim �miechem, hucz�cym jak g�rski potok.
- Gubernator wys�a� za nami je�d�c�w - rzek� z rozbawieniem. - Na Kroma,
zabierzemy go na mi�� przeja�d�k�! Jak my�lisz, Devi, chyba wymieni� siedmiu
g�rali za kszatrijask� ksi�niczk�?
- Raczej wy�l� armi�, by powiesi� ci� razem z twoim diabelskim pomiotem -
obieca�a mu z przekonaniem.
Za�mia� si� serdecznie i przycisn�� j� mocniej do siebie, sadzaj�c w
wygodniejszej pozycji. Jednak Jasmina uzna�a to za now� zniewag� i wznowi�a
daremne szamotania, dop�ki nie stwierdzi�a, �e to go tylko roz�miesza. Ponadto,
wskutek szamotaniny, jej zwiewne, �opocz�ce na wietrze jedwabne szaty by�y w
okropnym nie�adzie. Dosz�a do wniosku, �e godniej b�dzie zachowa� wynios��
powag� i pogr��y�a si� w gniewnym milczeniu.
Jednak podziw zaj�� miejsce gniewu, kiedy dotarli do wylotu doliny Zaibar,
ziej�cego niczym wyrwa w jeszcze ciemniejszych �cianach skalnych, kt�re
zagrodzi�y im drog� jak kolosalne sza�ce. Wydawa�o si�, �e jaki� gigantyczny n�
wyci�� to przej�cie w litej skale. Po obu stronach wznosi�y si� na setki st�p
strome zbocza, kryj�c wylot doliny w g��bokim cieniu. Nawet Conan niewiele m�g�
dostrzec w tych ciemno�ciach, lecz wiedz�c, �e �cigaj� go je�d�cy z fortu, i na
pami�� znaj�c drog� nie wstrzymywa� konia. Wielkie zwierz� nie zdradza�o jeszcze
oznak zm�czenia. Przemkn�li jak b�yskawica drog� biegn�c� dnem doliny, wspi�li
si� na stok i przebyli nisk� gra�, po kt�rej obu stronach zdradliwe �upki
czyhaly na nieostro�ny krok, po czym wypadli na szlak ci�gn�cy si� wzd�u� lewej
�ciany w�wozu.
W g�stym mroku nawet Conan nie m�g� dostrzec zasadzki zastawionej przez
zaibarskich g�rali. W�a�nie przeje�d�a� obok ciemnego wylotu jednego z bocznych
parow�w, gdy w powietrzu �wisn�� oszczep i z g�uchym stukni�ciem wbi� si� w bok
galopuj�cego rumaka. Wielki ogier zar�a� przera�liwie, potkn�� si� i w pe�nym
biegu run�� na ziemi�. Jednak Conan spostrzeg� lec�cy oszczep i zareagowa� z
szybko�ci� b�yskawicy.
Zeskoczy� z padaj�cego konia trzymaj�c dziewczyn� w ramionach, by nie porani�a
si� o g�azy. Spad� na nogi jak kot, wepchn�� brank� w rozpadlin� i odwr�ci� si�
wyci�gaj�c kind�a�. Jasmina, zbita z tropu gwa�towno�ci� wydarze�, nie wiedz�c
nawet, co si� w�a�ciwie sta�o, zobaczy�a niewyra�ny kszta�t wy�aniaj�cy si� z
ciemno�ci, us�ysza�a tupot bosych n�g na skale i szmer ocieraj�cych si� o cia�o
�achman�w. Dostrzeg�a b�ysk stali, kr�tk� wymian� cios�w i w mroku rozleg� si�
ohydny chrz�st, gdy kind�al Conana roz�upa� czaszk� przeciwnika.
Cymerianin odskoczy� i przyczai� si� pod os�on� ska�. W mroku da�o si� s�ysze�
jakie� poruszenie i nagle stentorowy g�os rykn��:
- C� to, psy? Chcecie umkn��? Naprz�d, przekl�ci! Bra� ich!
Conan drgn��, spojrza� w ciemno�� i krzykn��:
- Czy to ty, Jar Afzalu?
Us�yszeli okrzyk zdumienia i ciche pytanie:
- Conan? To ty?
- Tak! - za�mia� si� Cymerianin. - Chod� tu, stary zb�ju. Zabi�em jednego z
twoich ludzi.
W�r�d ska� wszcz�o si� zamieszanie, zamigota� p�omyk, ur�s� w jasny p�omie�
pochodni i zbli�y� si� do nich migocz�c. W miar� jak si� zbli�a�, z ciemno�ci
wy�ania�a si� brodata twarz. Cz�owiek trzymaj�cy pochodni� podni�s� j� wysoko i
wyci�gn�� szyj� wpatruj�c si� w labirynt g�az�w; w drugiej r�ce dzier�y� wielk�,
zakrzywion� szabl�. Conan wysun�� si� naprz�d chowaj�c sw�j kind�a�, a
nieznajomy zobaczywszy go rykn�� rado�nie.
- Tak, to Conan! Wyjd�cie zza ska�, psy! To Conan!
W kr�gu w�t�ego �wiat�a pojawili si� inni: dzicy, obszarpani, brodaci m�czy�ni
o ponurych spojrzeniach, z d�ugimi no�ami w d�oniach. Nie spostrzegli Jasminy,
bo Cymerianin zas�ania� j� swym pot�nym cia�em. Zerkaj�ca zza tej os�ony
dziewczyna po raz pierwszy tej nocy poczu�a lodowaty dreszcz strachu. Ci
m�czy�ni byli bardziej podobni do wilk�w ni� do ludzi.
- Na co tak polujesz noc�, Jar Afzalu? - pyta� Conan t�giego wodza, kt�ry
wyszczerzy� z�by jak brodaty upi�r.
- Kto wie, co si� mo�e trafi� po zmroku? My, Wazulisi, jeste�my ptakami nocy. A
co z tob�, Conanie?
- Mam brank� - odpar� Cymerianin i odsuwaj�c si� na bok ods�oni� skulon� Devi.
Si�gn�wszy d�ugim ramieniem w rozpadlin� wyci�gn�� dr��c� Vendiank�.
Jasmina straci�a sw� wynios�� poz�. Boja�liwie spogl�daj�c na otaczaj�cy j� kr�g
brodatych twarzy, czu�a co� na kszta�t wdzi�czno�ci wobec cz�owieka, kt�ry
obejmowa� j� gestem w�a�ciciela. Kto� przysun�� pochodni� bli�ej i da�y si�
s�ysze� g�o�ne sapni�cia, gdy na widok dziewczyny g�ralom ^zapar�o dech w
piersiach.
- To moja branka - ostrzeg� Conan spogl�daj�c znacz�co na cz�owieka, kt�rego
zabi�, le��cego tu� za kr�giem �wiat�a. - Jecha�em z ni� do Afgulistanu, ale
zabili�cie mi konia, a Kszatrijasi s� tu� za mn�.
- Jed� z nami do naszej wioski - zaproponowa� Jar Afzal. - W w�wozie mamy ukryte
konie. Nie zdo�aj� nas wytropi� w ciemno�ciach. M�wisz, �e s� tu� za wami?
- Tak blisko, �e s�ysz� ju� stuk kopyt na kamieniach - odpar� ponuro Conan.
Wazulisi nie tracili czasu; natychmiast zgaszono pochodni� i obszarpane postacie
wtopi�y si� w mrok. Conan porwa� Devi w ramiona; nie opiera�a si�. Ostre
kamienie rani�y jej delikatne, obute w mi�kkie pantofelki stopy; czu�a si� s�aba
i bezbronna w�r�d g��bokich ciemno�ci panuj�cych pod tymi kolosalnymi,
poszarpanymi turniami.
Czuj�c, jak dygocze w zimnych podmuchach j�cz�cego w w�wozie wiatru, Conan
zerwa� z ramion wystrz�piony p�aszcz i owin�� nim dziewczyn�. Jednocze�nie
ostrzegawczo sykn�� jej do ucha, nakazuj�c milczenie. Wprawdzie nie s�ysza�a
cichego stukotu kopyt, kt�ry pochwycili czu�ym uchem g�rale, lecz by�a zbyt
wystraszona, by nie us�ucha� Nie widzia�a niczego pr�cz kilku zamglonych gwiazd
wysoko w g�rze, ale po g�stniej�cym mroku pozna�a, �e znale�li si� w ciasnym
parowie. Us�ysza�a jakie� szmery, niespokojne poruszenia koni. Po kr�tkiej
wymianie zda� Conan dosiad� wierzchowca wojownika, kt�rego zabi�. Podni�s�
dziewczyn� i posadzi� j� przed sob�. Cicho jak zjawy ca�� band� wyjechali z
w�wozu. Za nimi na szlaku pozosta� martwy ko� i zabity m�czyzna, kt�rych p�
godziny p�niej znale�li je�d�cy z fortu. Rozpoznali w wojowniku Wazulisa i
wyci�gn�li odpowiednie wnioski.
Wtulona w ramiona swego porywacza Jasmina nie mog�a opanowa� senno�ci. Mimo
nier�wno�ci drogi, wznosz�cej si� i opadaj�cej na przemian, konna jazda mia�a
pewien rytm, kt�ry w po��czeniu ze zm�czeniem i oszo�omieniem spowodowanym
nadmiarem wra�e� sprowadza� nieprzezwyci�on� potrzeb� snu. Jasmina zupe�nie
straci�a poczucie czasu i kierunku. Jechali w kompletnych ciemno�ciach, w
kt�rych od czasu do czasu dostrzega�a niewyra�ne zarysy gigantycznych �cian
skalnych, wznosz�cych si� niczym czarne bastiony lub wielkie turnie si�gaj�ce
gwiazd; czasem wyczuwa�a pustk� ziej�cych w dole przepa�ci i przenika� j�
lodowaty podmuch wiej�cego w�r�d niebotycznych szczyt�w wiatru. Stopniowo
wszystko okry� mi�kki opar snu, tak, �e stuk ko�skich kopyt i chrz�st uprz�y
wydawa�y si� nierealnymi odg�osami z sennych majak�w.
Jasmina z trudem u�wiadomi�a sobie, �e kto� j� �ci�ga z konia i wnosi po
schodach. P�niej po�o�ono j� na czym� mi�kkim i szeleszcz�cym, pod�o�ono co� -
chyba zwini�ty p�aszcz - pod g�ow� i troskliwie otulono szat�, kt�r� przedtem
owin�� j� Conan. Us�ysza�a �miech Jar Afzala.
- To cenna zdobycz, Conanie. Godna wodza Afgulis�w.
- Nie wzi��em Jej dla siebie - pad�a burkliwa odpowied�. - Za t� dziewk� wykupi�
z wi�zienia moich siedmiu naczelnik�w, niech ich diabli!
To by�y ostatnie s�owa, jakie us�ysza�a, nim zapad�a w g��boki sen; Spa�a, gdy
zbrojni je�d�cy przemierzali pogr��one w mroku g�ry i wa�y�y si� losy kr�lestwa.
Tej nocy mroczne w�wozy i parowy rozbrzmiewa�y brz�kiem podk�w galopuj�cych
rumak�w, �wiat�a gwiazd odbija�y si� w he�mach i zakrzywionych ostrzach; a
niesamowite stwory nawiedzaj�ce poszarpane szczyty wygl�da�y zza ska�, nie
wiedz�c, co si� dzieje.
Kilka takich widmowych postaci na wychud�ych koniach przyczai�o si� w
nieprzeniknionych ciemno�ciach parowu, czekaj�c, a� t�tent kopyt ucichnie w
dali. Ich przyw�dca, dobrze zbudowany m�czyzna w he�mie i przetykanym z�otem
p�aszczu, ostrzegawczo podni�s� w g�r� d�o�, trzymaj�c j� tak, dop�ki je�d�cy
nie przejechali. P�niej za�mia� si� cicho.
- Musieli zgubi� �lad! Albo dowiedzieli si�, �e Conan dotar� ju� do wiosek
Afgulis�w. B�dzie potrzeba wielu je�d�c�w, by wykurzy� go z-tej lisiej nory. O
�wicie pojawi si� tu wiele szwadron�w.
- Je�li b�dzie walka, b�d� te� �upy - mrukn�� kto� za jego plecami, m�wi�c
dialektem irakzajskim.
- B�d� �upy - odpar� cz�owiek w he�mie - lecz najpierw musimy dotrze� do Doliny
Guraszah i zaczeka� na jazd�, kt�ra jeszcze przed �witem wyruszy z Sekunderamu.
Spi�� konia i wyjecha� z parowu, a jego ludzie ruszyli w �lad za nim - jak
trzydzie�ci obszarpanych zjaw.
5. Czarny ogier
Kiedy Jasmina obudzi�a si�, s�o�ce by�o ju� wysoko na niebie. Dziewczyna nie
zerwa�a si�, tocz�c pustym spojrzeniem i zastanawiaj�c si�, gdzie jest. Zbudzi�a
si� w pe�ni �wiadoma tego, co si� sta�o. Wszystkie ko�ci bolaly j� od d�ugiej
jazdy, a jej j�drne cia�o wci�� jeszcze odczuwa�o u�cisk muskularnego ramienia
m�czyzny, kt�ry uwi�z� j� tak daleko.
Le�a�a na owczej sk�rze przykrywaj�cej bar��g z li�ci rzuconych na pod�og� z
mocno udeptanej gliny. Pod g�ow� mia�a zwini�ty ko�uch, a okrywa� j�
wystrz�piony p�aszcz. Znajdowa�a si� w du�ym pomieszczeniu o nier�wnych, lecz
grubych �cianach z nie ociosanych g�az�w spojonych wysuszonym na s�o�cu b�otem.
Pot�ne belki podtrzymywa�y taki sam sufit, w kt�rym zauwa�y�a zas�oni�ty klap�
w�az. W grubych �cianach nie by�o okien, tylko w�skie strzelnice. By�y j