2703

Szczegóły
Tytuł 2703
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2703 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2703 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2703 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jonathan Carroll Alarm v I �yli d�ugo i szcz�liwie. Do cholery, przecie� tak w�a�nie mia�o by�! Spotkali si�, rozmawiali ze sob�, pokochali si�, on poprosi�, �eby wysz�a za niego za m��, a ona zgodzi�a si�... dok�adnie tak, jak to si� mia�o zdarzy�. Ale cho� mamy nadziej�, �e istniej� jakie� regu�y, w rzeczywisto�ci wcale ich nie ma. Gorzej, bo staramy si� post�powa� zgodnie z tym, co nie istnieje i ko�czymy jak on: siedz�c w pustym mieszkaniu, zastanawiaj�c si�, gdzie ona mo�e by�, co robi w tej w�a�nie chwili, pewni, �e jest to wspania�e i seksy, po prostu niepor�wnywalne z czymkolwiek, co robi�a wsp�lnie z nim. Widzia� tego drugiego m�czyzn�. O to w�a�nie chodzi. W publicznym miejscu trzyma�a za r�k� faceta z brod� a la van Dyck i w dodatku wytatuowanego! Wygl�da� na rowerzyst� albo kierowc� ci�ar�wki, z tych, co nosz� czapki z otworkami dla wentylacji. A przecie� zawsze nienawidzi�a tatua�y! Przynajmniej tak m�wi�a. Pami�ta� nawet, jak si� wyrazi�a: "Tatua� jest jak tr�d". No a teraz sz�a za r�k� z panem tr�dowatym, podczas gdy jej m�� siedzia� w pustym pokoju gapi�c si� w pod�og�. Na dodatek t�skni� za wszystkim, co si� z ni� wi�za�o, nawet za tymi rzeczami, kt�rych szczerze nienawidzi�. Jej d�ugimi czarnymi w�osami przyczepionymi do bia�ej emalii umywalki na kszta�t dziwnie wykaligrafowanych wzor�w. Porozrzucanymi nieporz�dnie kosmetykami zajmuj�cymi trzy czwarte szafki. Uporem. I tym s�odziutkim g�osem, kiedy przemawia�a do kota. Ka�dej z tych rzeczy. Pr�bowa� wszystkiego, �eby o niej zapomnie�: Bali, drogiej w�dki, randek z agencji towarzyskiej, historii Hioba. Problem jednak w tym, �e nie chcia� o niej zapomnie�. Nie chcia� przesta� my�le� o jej u�miechu, o jej d�ugich palcach, o tym, jak pogwizdywa�a krz�taj�c si� w kuchni. Jeszcze z ni� nie sko�czy�. A dzisiaj by�a ich rocznica. Cztery lata ma��e�skiego szcz�cia. Zabra�by j� na kolacj� i prawi� komplementy. Kupi�by jej prezent - co� ekstrawaganckiego jak na ich mo�liwo�ci, bo ostatecznie mi�o�� jest wa�niejsza ni� stan konta bankowego. Mo�e nawet wzi��by j� w jak�� podr�. Po�o�y�by dwa bilety na ich ma�ym stole i powiedzia�: "Jutro b�dziemy w Londynie". Kiedy tak siedzia� i my�la� o tym, wydawa�o mu si�, �e mieszkanie ro�nie i ro�nie wok� niego i wreszcie czu� si� jak po�rodku wielkiej stacji kolejowej. W drodze donik�d! Westchn��, podni�s� si� i postanowi� p�j�� si� napi�. Usi�dzie sobie w barze i poogl�da mecz w telewizji. Cokolwiek, byle tylko oderwa� my�li od niej. Mo�e jego umys� pracuj�cy na pe�nych obrotach ustali, co do cholery ma zrobi� z reszt� �ycia. Na dworze by�o bardzo zimno i samoch�d nie chcia� zapali�. Trrr... trrr... trrr... gas� raz po razie. Uchwyci� mocno kierownic� poprzez wspania�e sk�rzane r�kawiczki, kt�re podarowa�a mu na ostatnie urodziny. "No dalej, skurczybyku, nie r�b mi tego! Nie dzisiaj". Trrr... trrr... znowu nic. Zawsze kiedy silnik nie chcia� zapali�, m�wi�a: "Mo�e go zala�e�". Bo tylko to wiedzia�a na temat samochod�w, �e je�li zbytnio pompujesz peda�em gazu, zalewasz motor. Wi�c za ka�dym razem gdy by� jaki� k�opot, wed�ug niej musia�o to by� zalanie. Stroi� sobie �arty z tej jej wiedzy samochodowej, a� wreszcie szczypa�a go w rami�, �eby przesta�. Raz zaci�o si� okno. Bardzo powa�nie zapyta� j�, czy nie my�li, �e si� zala�o... Opar� g�ow� na kierownicy. Czu� si� tak, jakby przy�o�y� do czo�a nie kawa�ek plastyku, ale lodu. Bez cienia nadziei przekr�ci� jeszcze raz kluczyk i wtedy nagle silnik zaskoczy�. Dzi�ki Bogu! W chwili gdy wyje�d�a� z parkingu, zobaczy� niesympatycznego s�siada, nazywa�a go: "Niedobry pan Musztarda". Czy naprawd� ona b�dzie mu tak towarzyszy� przez ca�y wiecz�r? "Mo�e jest zalany", przezwiska, jakie nadawa�a ludziom, jej g�os, kiedy przeje�d�a� ko�o miejsc, gdzie zwykle robi�a zakupy. Czy to wszystko b�dzie go torturowa�? Nie. Bar, kt�ry wybra�, by� bardzo przytulny. Przez kilka nast�pnych godzin czu� si� tak, jakby wyl�dowa� z powrotem na Ziemi. Przysiad�a si� do niego du�a blondyna imieniem Cora, jej ch�opak dba�, �eby nie zabrak�o im picia. Za�miewali si� nawi�zuj�c nocn� przyja��. Tak w�a�nie powinno by�. Mili dla siebie ludzie, opowiadaj�cy historyjki i dowcipy tak �mieszne, �e chichoczesz do b�lu brzucha. Cory nie tkn��by za nic w �wiecie, ale by� jej wdzi�czny, bo trzy razy powt�rzy�a, �e jest w jej typie. Kiedy przycisn�o go, by p�j�� do toalety i w�a�nie mia� si� podnie��, us�ysza� za sob� g�os: "Cze��, Cora". Co� szelmowskiego w tonie, jaka� sugestia intymno�ci podpowiedzia�y mu, �e ten kto� musia� sp�dzi� z Cor� pewien czas w ��ku. Odwr�ci� si� i ku swemu przera�eniu ujrza� pana Tatuowanego van Dycka. - Cze��! Gdzie si� podziewa�e�? Co �e� ostatnio nabroi�? - powita�a go najwyra�niej zachwycona Cora. Nawet kiedy ju� zostali sobie przedstawieni, Z�odziej �on nie patrzy� na niego, tylko na dekolt Cory. - Cze��, jak leci? W jego g�osie s�ycha� by�o kompletny brak zainteresowania tym, jak leci drugiemu m�czy�nie. W porz�dku, to by� w�a�ciwy moment! Odpowiednia chwila, �eby stan�� przeciwko tej �wini, przeciwko w�asnej s�abej naturze, przeciwko wszystkiemu, czym kiedykolwiek by� i czego nie zrobi�. Wsta�. Z�ap chujka za koszul�, wyci�gnij go na �rodek sali, przy�� mu. Zr�b co�! Akurat. Nie by�o w nim nic z D�yngis-chana, ani jednego chromosomu. Ani D�yngisa, ani Johna Wayne'a, ani jaj, ani grandezzy, ani niczego. Niczego dobrego. Z�ego zreszt� te� nie - sama bezbarwno�� i bezu�yteczno��. Mo�na to kupowa� na tony i nawozi� tym pole. By� tylko sob�, potrafi�cym jedynie wstrzymywa� oddech i z zaczerwienionymi policzkami zaciska� pi�ci, siedz�c obok m�czyzny, kt�ry ukrad� mu �on�. Nawet gdyby wyszed� od razu i tak przebywa�by tam za d�ugo. Ca�y alkohol, kt�ry wla� w siebie tej nocy, gdzie� wyparowa� i jego b�ogos�awione efekty znikn�y, zanim jeszcze wyszed� z budynku. Wsi�dzie do samochodu i pojedzie. To w�a�nie zamierza� zrobi�. Jecha� przed siebie, by zabi� b�l i upokorzenie, mijaj�c drogowskazy i stacje benzynowe, jad�c donik�d. Tego w�a�nie potrzebowa� w tak� noc. Mia� swoj� wielk� szans�, ale wszystko, co potrafi�, to zaperzy� si�. Wi�c teraz pojedzie. A je�li b�dzie chcia� jecha� przez ca�� noc, sam w samochodzie, kt�ry nie chce zapali� i przypomina mu o �onie, niech tak b�dzie. B�dzie jecha� ca�� noc i zobaczy przez szyb� samochodow�, jak wstaje �wit. A nowy dzie� zawsze przynosi now� nadziej�. Chocia� zrobi�o si� ju� wp� do drugiej, parking przed barem by� pe�en. Zazdro�ci� wszystkim tym szcz�liwym pijakom, siedz�cym jeszcze w �rodku. Z gorycz� stwierdzi�, �e zazdro�ci w�a�ciwie ka�demu, kto nie jest nim. Zanim zd��y� zanurzy� si� w pe�ni� smutku wywo�anego t� my�l�, us�ysza�, jak z ty�u kto� do niego podchodzi. Zacz�� si� odwraca� i wtedy poczu� uderzenie w ty� g�owy. Upad�. Nie mia� �adnych sn�w. Przeszed� prosto od rejestracji ostrego b�lu do pe�nej �wiadomo�ci. "Gdzie u diab�a ja jestem?" Ale nie m�g� wym�wi� tych s��w, bo usta mia� zakneblowane, a r�ce zwi�zane z ty�u. Panowa�a kompletna ciemno��, ale wiedzia�, �e jest w czym�, co si� porusza. To by� ha�as, jaki robi samoch�d. By� w samochodzie. Po kilku sekundach u�wiadomi� sobie, �e le�y w baga�niku. Po tym, jak kto� go uderzy�, zosta� zwi�zany i wpakowany do baga�nika! Ogarn�a go panika. Zacz�� si� szarpa� i usi�owa� krzycze� mimo ta�my, kt�ra zakleja�a mu usta. Nigdy w ca�ym swoim �yciu nie czu� si� r�wnie �ywy. Nic nie liczy�o si� nigdy tak bardzo jak to, by si� teraz uwolni� od ta�my, wi�z�w i z baga�nika. Je�li nie wydostanie si� w tej chwili, oszaleje. I wreszcie co� robi�, nie le�a� jak owca wieziona na rze�. Kopa� i krzycza� ile si�. Nic si� nie sta�o. Rzuca� si�, a samoch�d jecha� dalej i cho�by nie wiem czego pr�bowa�, nic nie mog�o tego zmieni�. Szcz�liwie pierwsza fala paniki przesz�a, przynajmniej na jaki� czas. Zastanawia� si�, kto u licha, chcia�by go porywa�. Nie mia� niczego, nic nie wiedzia�, nie dysponowa� �adn� w�adz�. Jakie� Czerwone Brygady, Aria�skie Braterstwo, L�ni�ca Droga i wszyscy mordercy wiedzieli, �e w og�le istnieje? Czy powinien si� poczu� pochlebiony? Mo�e to jacy� rozw�cieczeni Arabowie, kt�rym wystarczy�by jakikolwiek Amerykanin. Albo sady�ci. Zabior� go do lasu wraz z walizk� pe�n�... no, rzeczy, a kiedy jego cia�o zostanie odnalezione, nawet ci, kt�rzy na niego trafi�, odwr�c� si� chorzy z obrzydzenia. Znowu zacz�� si� szarpa�. Na dobre lub z�e, w chwil� po tym, jak dopad�a go druga fala strachu, samoch�d gwa�townie si� zatrzyma�. Trzasn�o dwoje drzwi. Nikt si� nie odezwa�, za to us�ysza� kroki. Gdzie� bardzo blisko w zamku obr�ci� si� kluczyk i klapa nad nim skoczy�a w g�r�. O�lepi�o go �wiat�o. - Wysiadaj! - Nie mo�e, jest zwi�zany. - No taaa. Oba g�osy nale�a�y do Amerykan�w. I by�y znajome. Po jakiej� chwili kto� go przekr�ci� na kolana, a potem z�apawszy go pod ramiona, wyci�gn�� z samochodu. Poniewa� �wiecono mu ca�y czas prosto w twarz, nie m�g� zobaczy�, kto to. Po�o�yli go na ziemi. Czu� si� jak sparali�owany oczekiwaniem, co zaraz nast�pi. Kto� kopn�� go w bok. Mocne kopni�cie, ale nie mordercze. - Przesta�. - Dlaczego? Widzia�e�, jak on uderzy�? Znowu te znajome g�osy. Bardziej ni� b�lem i strachem jego umys� zaj�ty by� szukaniem odpowiedzi na pytanie, sk�d zna te g�osy. �wiat�o zgas�o. Zamruga� staraj�c si� odzyska� zdolno�� widzenia. Najpierw zobaczy� dwie, potem trzy pary n�g. Jedne by�y w trampkach. Takich samych, jak te, kt�re nosi� jako nastolatek, wysokich, w czarno-bia�e paski. - Zdejmij ta�m�. Pozw�l mu m�wi�. Teraz ju� nie ma znaczenia, czy go us�ysz�. Kto� za�mia� si� z�o�liwie. Trampki zbli�y�y si� i czyja� d�o� jednym brutalnym poci�gni�ciem zerwa�a ta�m� z jego ust. M�czyzna krzykn��, ale nie z b�lu, tylko dlatego, �e tym, kt�ry mu zerwa� ta�m�, by� on sam. W wieku lat siedemnastu. On jako siedemnastolatek, w trampkach, w wym�czonych d�insach, na kt�rych matka naszy�a mn�stwo �at i w krzycz�cej koszulce polo, kt�r� dosta� na ostatnie urodziny od swojej dziewczyny. - Niespodzianka, dupku. Witaj w domu. Siedemnastolatek podni�s� si� i opar� d�onie na w�skich biodrach. Od tamtego czasu nabra� sporo wagi. Pami�ta�, jak kiedy� kupowa� spodnie nr 32 zar�wno w pasie jak i na d�ugo��. To by�y czasy. - Sp�jrz na mnie - odezwa� si� g��bszy g�os i nagle zrozumia�, �e i ten nale�y do niego. Zawsze jeste�my zdziwieni s�ysz�c samych siebie z ta�my magnetofonowej. W ci�gu trzydziestu sekund us�ysza� siebie dwa razy - z przesz�o�ci i tera�niejszo�ci. Przestraszony podni�s� wzrok i zobaczy� siebie wgapionego w siebie. To ja, zrozumia� natychmiast. I ten szkaradny czerwony sweter. Jego �ona upiera�a si�, �e �wietnie w nim wygl�da. - Czy wiesz, kim jeste�my? Mimo �e by� oszo�omiony, pytanie wyda�o mu si� bezdennie g�upie. Ale nie chcia� si� nara�a�, wi�c tylko skin�� g�ow�. Ten drugi odpowiedzia� mu podobnym skinieniem. - To dobrze, poniewa� ja nie wiedzia�em. Zabra�o mi sporo czasu, zanim to zrozumia�em. - Ja skuma�em od razu - oznajmi� z dum� siedemnastolatek. - Zamknij si�, dobra? Je�li jeste� taki sprytny, to jak tutaj trafi�e�? Podni�s� wzrok na swoje dwie wcze�niejsze wersje spogl�daj�ce na siebie ze w�ciek�o�ci�. Ich wzajemna nienawi�� by�a oczywista. - A ty, kurwa, na co tak si� gapisz? - warkn�� siedemnastolatek. Ale le��cy na ziemi m�czyzna wiedzia�, �e to blef. Pami�ta�, jak maj�c siedemna�cie lat bardzo stara� si� udawa� twardziela. Trzyma� z grup� �obuziak�w naje�onych niczym kaktusy i niebezpiecznych jak r�czne granaty. Wcale nie odznacza� si� odwag�, ale by� sprytny i potrafi� oszuka� innych, by uwierzyli, �e jest jednym z nich, a to wystarczy�o. Zawsze by� sprytny, ale teraz siedz�c na ziemi, w tej niewyobra�alnej sytuacji, u�wiadomi� sobie co� po raz pierwszy - jeste� sprytny i wydaje ci si�, �e to wystarczy, ale tak nie jest. Do czego doprowadzi�y go wszystkie te �wietne plany, k�amstwa i udawania, po�r�d kt�rych �y� przez lata? Opu�ci�a go �ona, praca, kt�r� wykonywa� okaza�a si� znacznie mniej interesuj�ca, ni� si� zapowiada�a, mieszkanie mia�o poz�r tymczasowo�ci. Pewna kobieta, z kt�r� kiedy� pracowa�, powiedzia�a: "Spieprzy�am �ycie do poziomu absolutnej �redniej". Kiedy pierwszy raz to us�ysza�, uzna� powiedzenie za zabawne. Teraz zrozumia�, �e by�o te� prawdziwe. U�y� ca�ego swego sprytu, by jego �ycie r�wnie� sta�o si� �rednie i takie ju� mia�o pozosta�. Na zawsze. - Alleluja! Nasz ch�opczyk ujrza� �wiat�o - wykrzykn�� siedemnastolatek. A starszy m�czyzna pochyli� si�, by pom�c mu stan�� na nogi. G�o�no zaskrzypia�y stawy w kolanach. - Witaj w klubie. Teraz ju� m�g� widzie� normalnie, a to, co zobaczy� wok� siebie, przej�o go dreszczem. By�o ich tak wielu, ubrani w tenis�wki i podkoszulki, w garnitury, w bermudy i sanda�y. W�osy obci�te na wiele r�nych sposob�w, twarze od bardzo chudych do wr�cz puco�owatych. Ale wszyscy byli nim. Oniemia�y wpatrywa� si� w te r�ne odmiany samego siebie. To by�o jak ogl�danie albumu. Oto on w wieku siedmiu, dwunastu, siedemnastu, dziewi�tnastu lat. Z d�ugimi paznokciami z czasu, kiedy powa�nie my�la�, �e b�dzie zawodowo gra� na gitarze. Ze �wie�� ran�, po tym jak spad� z roweru, ile wtedy mia�? Jedena�cie? Wszyscy oni stali na w�skiej polnej drodze o drugiej nad ranem, wszystkie jego wersje, spogl�daj�ce na niego lub rozmawiaj�ce cicho mi�dzy sob�. Nie s�ysza� tego, co m�wili, ale wiedzia�, �e rozmawiaj� o nim. Ich twarze wyra�a�y ca�� gam� uczu�, od rozbawienia po obrzydzenie. Zbieraj�c reszt� si�, jaka mu pozosta�a, wyszepta�, maj�c nadziej�, �e kto� mu odpowie. - Co to jest? Dlaczego si� tutaj znalaz�em? - Poniewa� jeste� sko�czony. Tw�j czas si� wyczerpa�. A teraz si� tego dowiedzia�e� - siedemnastolatek parskn�� �miechem. - Poniewa� jeste� teraz taki sam jak my. Zu�yty i wyrzucony niby niedopa�ek. Starszy m�czyzna po�o�y� opieku�czo d�o� na jego ramieniu. - Prawda. Wszyscy jeste�my jedn� osob�, ale ta osoba dorasta albo starzeje si�, czy jak chcesz to nazwa�. Ka�dy z nas by� jakim� etapem, a kiedy ten si� sko�czy�... Siedemnastolatek odsun�� go na bok i stan�� nos w nos ze skonfundowanym m�czyzn�. - Ja ci to wyt�umacz�. �ycie jest czym� na kszta�t paczki papieros�w, mo�na powiedzie�. To proste. W paczce masz dwadzie�cia sztuk, zgadza si�? Wypalasz jednego, zostaje dziewi�tna�cie. Co robisz z niedopa�kiem? Rzucasz go na ziemi� i zapominasz o nim, poniewa� si� wypali�. Tyle tylko, �e my si� nie wypalamy. Ale nikt o tym nie wie p�ki nie trafia tutaj. Tak jak ty teraz. To wielki sekret �ycia. - My wszyscy... - ch�opak, na kt�rego twarzy malowa� si� gniew, zatoczy� r�k� wielki �uk, obejmuj�c zebranych - tworzymy jedn� paczk�. Jedno �ycie. Jednego cz�owieka. Ale dowiadujemy si� o tym dopiero wtedy, gdy zostali�my zu�yci i odrzuceni. Kiedy jest ju� za p�no. - Czy ja nie �yj�? To znaczy, czy on nie �yje? - Oczywi�cie, �e nie. Nie b�d� takim egoist�. On po prostu wyci�gn�� z paczki kolejnego papierosa. Zar�wno ch�opak, jak i ca�a reszta, byli zachwyceni tym por�wnaniem. Gruchn�li �miechem. Nie mia� si� do kogo zwr�ci� poza m�czyzn�, kt�ry wcze�niej �agodnie dotkn�� jego ramienia. Jednak i on tylko smutno pokiwa� g�ow�, potwierdzaj�c, �e wersja ch�opca jest prawdziwa. Spojrza� na t�um, na siebie samego przez wszystkie minione lata i zrozumia�, �e to prawda. Nie by�o innego wyt�umaczenia. - Co stanie si� ze mn�, to znaczy, chodzi mi, z nim? Z cienia doszed� go rozdra�niony g�os: - Kto to wie? Od nas oczekuje si� tylko, by�my siedzieli i czekali, a� do��czy do nas. Stabilizacja. Stabilizacja! Wszechmocny Bo�e, kiedy ostatni raz u�y� tego g�upiego s�owa? W latach siedemdziesi�tych? By� ustabilizowanym. Ustabilizowana mi�o��. Na pomoc! Pierwsza noc reszty jego �ycia przesz�a nie najgorzej. Ch�opak w harcerskim mundurku, on, rozpali� ogie�, inny przyni�s� hot dogi i bu�ki w pud�ach. Siedemnastolatek u�y� swego no�a, �eby je otworzy�. M�czy�ni obsiedli ogie� i jedz�c rozmawiali. Niekt�rzy drzemali, g��wnie ci m�odsi. Kt�ry� pr�bowa� zaintonowa� jak�� star� pie��, ale inny kaza� mu si� zamkn�� twierdz�c, �e nie wszyscy j� znaj�. �wietn� stron� tej nocy by�o, �e przypomina�a najwspanialsze klasowe spotkanie po latach. M�czy�ni znali jego �ycie w najdrobniejszych szczeg�ach, wi�c przez kilka godzin zadawa� im niezliczone pytania, poniewa� sam zapomnia� tak wiele. Przypomina�o to odnajdywanie skarb�w, kt�re straci� po drodze. Umieli odpowiedzie� na ka�de z jego pyta�. Po jakim� czasie sp�dzonym razem mia� w zebranym towarzystwie swoich faworyt�w. Ale to by�o oczywiste. Kto lubi samego siebie przez ca�y czas? Zawsze ba� si� �mierci, ale je�li tak mia� wygl�da� koniec, nie by�o to takie z�e. Zaprowiantowanie zagwarantowane, a wspominki w m�skim towarzystwie... Nie! To by�o okropne, przera�aj�ce! Jak czekanie na Godota, tyle tylko, �e nie by�o �adnego Godota ani boga, na kt�rego mo�na by czeka�, jedynie inne wersje jego samego, a jak� dawk� w�asnej osoby daje si� wytrzyma�. I wtedy wyskoczyli z ostatni� niespodziank�. Kiedy pierwsze promienie s�o�ca przebi�y si� przez g�sty las, powiedzieli mu, �eby wsiad� do samochodu. By� tak wyko�czony, wypluty, �e zrobi�by wszystko, co by mu kazali. Do miasta wzi�li go nie ci sami, kt�rzy go stamt�d przywie�li. Siedemnastolatek ju� kilka godzin wcze�niej znikn�� w lesie, a starszy m�czyzna siedzia� z u�pionym dzieckiem na kolanach. W milczeniu jechali w stron� znajomego miasta. Siedz�c obok kierowcy patrzy� t�po na to, co do ostatniej nocy by�o jego �wiatem. Min�li budynek, w kt�rym mieszka�, a potem miejsce pracy, to gdzie gra� w kr�gle, ko�ci�, w kt�rym bra� �lub. Nie odezwa� si� a� do chwili gdy zatrzymali si� przed domem, w kt�rym jego �ona mieszka�a z wytatuowanym van Dyckiem. - Nie, naprawd�, ja nie chc�... - Ciii. Po prostu patrz - powiedzia� jeden z nich. Kilka minut p�niej pod dom podjecha�a b��kitna toyota metalic i wysiad� z niej van Dyck. Najwyra�niej by� pijany, a u�miech na jego twarzy jasno dawa� do zrozumienia, jakim okaza� si� niegrzecznym ch�opcem tej nocy. Czy sp�dzi� j� ze spotkan� w barze Cor�? Jaka to zreszt� r�nica? Mimo wszystkich rewelacji ostatniej nocy m�czyzna siedz�cy obok kierowcy rzuci� si� w prz�d krzycz�c: - Ty pieprzony skurwysynu. I wtedy sta�o si� co� dziwnego: van Dyck zatrzyma� si� i po�o�y� d�o� na karku. A potem powoli odwr�ci� si� w ich stron�. Kiedy m�czyzna zobaczy� twarz van Dycka, chwyci� ci�ko powietrze. Poniewa� to te� by� on, byli t� sam� osob�. R�ni�a ich jedynie broda, tatua� i aura. Gdzie� po drodze zmieni� si�, sta� si� cz�owiekiem poza prawem czy jakim� dupkiem, a mo�e kim� po�rednim. Jak to si� sta�o? M�czyzna w samochodzie nie potrafi� tego zrozumie�. Ale dow�d znajdowa� si� o trzydzie�ci krok�w od niego, trzymaj�c si� d�oni� za kark, z wyrazem niedowierzania w pijanych oczach. M�czyzna w samochodzie zrozumia� nagle, �e �ona wcale nie opu�ci�a go. Po prostu kocha�a go nadal w tej z�ej wersji. Czy ona zwariowa�a? Wszystko w tym facecie krzycza�o o kiepskim standardzie, kowbojskich butach, tanim piwie i braku kontroli. Co gorsza, prawdopodobnie w�a�nie sp�dzi� noc zdradzaj�c jedyn� kobiet�, kt�r� kiedykolwiek kocha�. Jak cz�sto si� to zdarza�o? Jak m�g� jej to robi�? M�czyzna siedz�cy w samochodzie zacisn�� pi�ci i niewiele my�l�c, zacz�� wysiada� z samochodu. Kierowca z�apa� go i przytrzyma�. - Nie mo�esz tego zrobi�. To jest zakazane. Przywie�li�my ci� tutaj, by� zobaczy�, �e ona wcale ci� nie zostawi�a. - Ale dlaczego nie wiedzia�em tego wcze�niej, w barze? Dlaczego wtedy go nie rozpozna�em? - Nie mo�esz, p�ki nie znajdziesz si� w�r�d nas i nie dowiesz si� o wszystkim. Czu� gniew, mia� z�amane serce, ale te� by� dziwnie uspokojony. To by�a prawda, ona wcale go nie zostawi�a. Patrzy� na tego szcz�liwego kundla po drugiej stronie ulicy nienawidz�c go bardziej ni� kogokolwiek kiedykolwiek na �wiecie. Nienawidzi� go, nawet je�li to by� on sam. A potem nagle co� zrozumia� i jego twarz rozpogodzi�a si�. Zwr�ci� si� do kierowcy: - Wcze�niej czy p�niej on tak�e si� zu�yje, co? - pokaza� na van Dycka, kt�ry w�a�nie si� odwr�ci� i szed� w stron� domu. U�miech kierowcy by� pe�en zrozumienia, pojawi� si� na niej taki sprytny u�mieszek, kt�ry towarzyszy� mu przez ca�e �ycie. - Zgadza si� i je�li b�dziesz chcia�, to ty przyjedziesz po skurwiela, kiedy nadejdzie jego czas. - Ju� wkr�tce! - krzykn�� ten z tylnego siedzenia, unosz�c zaci�ni�t� pi�� w znajomym salucie "Czarnych Panter". Siedz�cy z przodu m�czy�ni zawstydzeni umkn�li spojrzeniem. Prze�o�y�a Dorota Malinowska