2698
Szczegóły |
Tytuł |
2698 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2698 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2698 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2698 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Michael Moorcock
�eglarz M�rz Przeznaczenia
(Prze�o�y�a: Justyna Zandberg)
Elryk z Melnibon�, dumny ksi��� i czarnoksi�nik, uciekaj�c przed prze�ladowcami zap�dza si� na bezludne, odleg�e wybrze�e. Zrezygnowany i wyczerpany przygotowuje si� na najgorsze. Na ratunek Melnibon�aninowi przybywa tajemniczy, spowity we mg�� statek, dowodzony przez �lepego kapitana, kt�ry daje do zrozumienia, �e albinosa mog� czeka� jeszcze straszniejsze prze�ycia. W ten spos�b Elryk rozpoczyna sw� odysej�, morsk� w�dr�wk�, w trakcie kt�rej Melnibon�anin i jego nowi towarzysze stawi� czo�a czarnoksi�nikom, piratom, duchom, ludziom-gadom i wielu innym stworzeniom, kt�re nawet trudno opisa�.
Prosty podtytu�, "Saga o Elryku", nie oddaje w pe�ni zasi�gu i si�y oddzia�ywania tego nowego arcydzie�a z gatunku science fantasy. W ksi��ce tej wyst�puj� tak�e inni bohaterowie powie�ciowego �wiata Moorcocka. Hawkmoon czy Ksi��� Corum Srebrnor�ki, to tylko niekt�rzy z heros�w, mag�w, wojownik�w, wybranych, by stawi� czo�o potwornej, nieuchwytnej gro�bie, kt�ra zawis�a nad �wiatem. Po gorzkim zwyci�stwie bitwy w�dr�wka trwa dalej. Albinos nadal musi podr�owa� po morzu, kt�re zdaje si� ��czy� nie tylko wybrze�a i kontynenty, lecz ca�e epoki i wszech�wiaty...
Odwaga Elryka nie ma jednak sobie r�wnej; moc jego czar�w jest pot�na, a miecz niezwyk�y. Magiczna klinga, Zwiastun Burzy, �ywi si� krwi� swych ofiar, by m�c odnowi� si�y swego pana. Elryk wci�� jest niezwyci�ony.
"�eglarz m�rz przeznaczenia" to nowa powie�� jednego z najbardziej popularnych i p�odnych autor�w science-fiction. Elryk z Melnibon�, dumny ksi��� i czarnoksi�nik, uciekaj�c przed prze�ladowcami zap�dza si� na bezludne, odleg�e wybrze�e. Zrezygnowany i wyczerpany przygotowuje si� na najgorsze. Jedynym towarzyszem i pomocnikiem by�ego Cesarza jest jego magiczny miecz, Zwiastun Burzy, �ywi�cy si� krwi� swych ofiar. Na ratunek Melnibon�aninowi przybywa tajemniczy, spowity we mg��, statek dowodzony przez �lepego kapitana, kt�ry przewiduje, �e albinosa mog� czeka� jeszcze straszniejsze prze�ycia. W ten spos�b Elryk rozpoczyna sw� odysej�, morsk� w�dr�wk�, w trakcie kt�rej Melnibon�anin i jego nowi przyjaciele stawi� czo�o czarnoksi�nikom, piratom, duchom, ludziom-gadom i wielu innym stworzeniom, kt�re nawet trudno opisa�.
Na kartach tego nowego arcydzie�a literatury fantastycznej pojawiaj� si� r�wnie� inni bohaterowie powie�ciowego �wiata Moorcocka. Hawkmoon czy Ksi��� Corum Srebrnor�ki, oto niekt�rzy z heros�w, mag�w i wojownik�w, wybranych, by stawili czo�o nowemu, potwornemu zagro�eniu. Po gorzkim zwyci�stwie bitwy w�dr�wka trwa dalej. Albinos nadal musi podr�owa� po morzu, kt�re zdaje si� ��czy� nie tylko wybrze�a i kontynenty, lecz ca�e epoki i wszech�wiaty.
Michael Moorcock jest zdumiewaj�cy. Na jego olbrzymi dorobek sk�ada si� oko�o pi��dziesi�ciu powie�ci, niezliczone kr�tkie opowiadania i album rockowy. To bez w�tpienia najbardziej popularny i p�odny na Wyspach Brytyjskich autor science-fiction. Por�wnuje si� go z takimi tw�rcami, jak: Tennyson, Tolkien, Raymond Chandler, Wyndham Lewis, Ronald Firbank, Mervyn Peake, Edgar Allan Poe, Colin Wilson, Anatole France, William Burroughs, Edgar Rice Burroughs, Charles Dickens, James Joyce, Yladimir Nabokov, Jorge Luis Borges, Joyce Cary, Ray Bradbury, H. G. Wells, George Bernard Shaw i Hieronim Bosch, by wymieni� tylko niekt�rych.
"�aden ze wsp�czesnych tw�rc�w angielskich nie uczyni� tyle, co Michael Moorcock w kierunku zniesienia sztucznie powsta�ych w literaturze podzia��w na powie�ci realistyczne, surrealistyczne, science-fiction, historyczne, poetyckie czy satyr� spo�eczn�". - Angus Wilson
"Jest on dowcipnym i pe�nym zapa�u eksperymentatorem, niestrudzenie oryginalnym, wci�� prezentuj�cym coraz to bardziej przemy�lne koncepcje". - Robert Nye, Guardian
Benowi Biberowi i Billowi Butlerowi
KSI�GA PIERWSZA
�EGLUJ�C W PRZYSZ�O��
...i pozostawiwszy swemu kuzynowi Yyrkoonowi w�adz� regenta na Rubinowym Tronie Melnibon�, opu�ciwszy sw� kuzynk� Cymoril, ca�� we �zach, w�tpi�c� w jego przysz�y powr�t, Elryk odp�yn�� z Imrryr, �ni�cego Miasta i wyruszy�, by d��y� do odleg�ego celu w�r�d krain M�odych Kr�lestw, gdzie Melnibon�anie byli, w najlepszym przypadku, niezbyt lubiani.
- Kroniki Czarnego Miecza
ROZDZIA� I
Wybrze�e wygl�da�o niczym ogromna jaskinia, kt�rej ciemne �ciany i sklepienie by�y na tyle nietrwa�e, �e co chwila p�ka�y, wpuszczaj�c do �rodka promienie ksi�ycowej po�wiaty. Trudno by�o uwierzy�, �e owe �ciany to nic innego jak po prostu chmury pi�trz�ce si� ponad g�rami i oceanem. Z�udzenia nie rozwiewa�o nawet to, �e raz po raz g�st� zas�on� przebija�o i srebrzy�o �wiat�o ksi�yca, ukazuj�c czarne, wzburzone morze omywaj�ce brzeg, na kt�rym sta� cz�owiek.
W oddali przetoczy� si� grzmot; zaja�nia�a b�yskawica. Zacz�� si�pi� deszcz. Chmury ani na chwil� nie ustawa�y w swym p�dzie, zmieniaj�c tylko zabarwienie, od przypr�szonej czerni do trupiej blado�ci, wiruj�c niczym p�aszcze tancerzy pogr��onych w pe�nym dostoje�stwa, ceremonialnym menuecie. Cz�owiekowi stoj�cemu na mrocznej, kamienistej pla�y widok ten przypomina� olbrzym�w ta�cz�cych do muzyki odleg�ej burzy. Poczu� si� niczym �miertelnik nie�wiadomie wkraczaj�cy do sali, w kt�rej zabawiaj� si� bogowie. Odwr�ci� wzrok od chmur i spojrza� na ocean.
Morze zdawa�o si� zm�czone. Wielkie fale d�wiga�y si� z trudem i za�amywa�y niemal�e z ulg�, z sapaniem potykaj�c si� o ostre, podmorskie g�azy.
M�czyzna naci�gn�� kaptur swego sk�rzanego p�aszcza g��biej na twarz i rozejrza� si� bacznie doko�a, po czym zbli�y� si� do morza i pozwoli� przybrze�nym falom obmy� czubki swoich wysokich do kolan, czarnych but�w. Stara� si� przenikn�� wzrokiem zas�on� chmur, ale widoczno�� by�a bardzo ograniczona. W �aden spos�b nie m�g� dostrzec, co znajduje si� na drugim brzegu oceanu, ani te� okre�li�, jak daleko rozci�ga si� wodna pustynia. Przechyli� g�ow� i nas�uchiwa� uwa�nie, ale nie us�ysza� nic poza odg�osami nieba i wody. Westchn��. Promie� ksi�yca rozja�ni� na moment jego blad� twarz, w kt�rej l�ni�o dwoje karmazynowych, um�czonych oczu, po czym na powr�t zapanowa�a ciemno��. Cz�owiek odwr�ci� si�, najwyra�niej w obawie, �e �wiat�o zdradzi�o go jakiemu� wrogowi. Staraj�c si� robi� jak najmniej ha�asu, skierowa� krok ku za�omowi skalnemu widocznemu po lewej stronie.
Elryk by� zm�czony. W mie�cie Ryfel w krainie Pikarayd, naiwnie poszukuj�c akceptacji, zaoferowa� swe us�ugi najemnika w armii gubernatora. W efekcie w�asnej g�upoty zosta� uwi�ziony jako Melnibon�a�ski szpieg i dopiero niedawno uda�o mu si� umkn��, stosuj�c przekupstwo i pomniejsz� sztuk� czarnoksi�sk�.
Po�cig jednak�e wyruszy� niemal natychmiast. Pos�u�ono si� psami wielkiej chy�o�ci; sam gubernator poprowadzi� nagonk� a� poza granice Pikaraydu, w stron� samotnych, nie zamieszkanych �upkowych dolin krainy zwanej przez okolicznych mieszka�c�w Martwymi Wzg�rzami, jako �e niewiele w niej ros�o.
Cz�owiek o bia�ej twarzy wspina� si� konno po stromych zboczach niewysokich g�r zbudowanych z szarych ska�, krusz�cych si� pod ko�skimi kopytami z ha�asem s�yszalnym na dobry kilometr. Szuka� ucieczki od swych prze�ladowc�w w�r�d tych nagich dolin, pomi�dzy korytami rzecznymi, kt�re od dziesi�tk�w lat nie widzia�y wody, jaski� tak nagich, �e brak w nich by�o nawet stalaktyt�w, r�wnin, na kt�rych pi�trzy�y si� kamienne kurhany, wzniesione przez jaki� zapomniany lud. Wkr�tce zda�o mu si�, �e na zawsze opu�ci� znany �wiat i przeby� jak�� niewidzialn� granic�, wkraczaj�c do jednej z tych pos�pnych krain, w kt�rych, jak g�osi�y legendy jego ludu, dawno temu star�y si� w wyr�wnanej walce Prawo i Chaos, pozbawiaj�c pole bitwy mo�liwo�ci rodzenia jakiegokolwiek �ycia.
W ko�cu koniowi, na kt�rym jecha�, p�k�o z wysi�ku serce. Elryk pozostawi� jego trupa i szed� dalej pieszo, a� do utraty tchu, dochodz�c w ko�cu do tej w�skiej pla�y, sk�d nie m�g� ju� ani i�� dalej, ani zawr�ci�, w obawie, �e mo�e si� natkn�� na czekaj�cych na� w ukryciu wrog�w.
Pomy�la�, �e wiele da�by za jak�� ��d�. Psy wkr�tce zw�sz� jego trop i doprowadz� swoich pan�w na pla��. Wzruszy� ramionami. Lepiej umrze� tutaj, w samotno�ci, zgin�� z r�k ludzi, kt�rzy nie znaj� nawet jego imienia. Martwi�o go tylko, �e Cymoril b�dzie si� zastanawia�, czemu nie wr�ci� z ko�cem roku.
Nie mia� ju� prawie wcale jedzenia ani eliksiru, kt�ry od dawna podtrzymywa� jego si�y. Bez odpowiedniej regeneracji nie by�o nawet co my�le� o zakl�ciach, dzi�ki kt�rym m�g�by wyczarowa� sobie jaki� transport przez morze, na przyk�ad na Wysp� Purpurowych Miast, kt�rej mieszka�cy nie byli tak nieprzyja�ni w stosunku do Melnibon�an.
Min�� zaledwie miesi�c odk�d Elryk opu�ci� sw�j dw�r i kr�lewsk� narzeczon�, pozostawiaj�c Yyrkoonowi w�adz� nad Melnibon� a� do swego powrotu. Mia� nadziej�, �e dowie si� czego� o ludzkich mieszka�cach M�odych Kr�lestw �yj�c w�r�d nich, ale oni odsuwali si� od niego albo z otwart� nienawi�ci�, albo z obaw� i nieszczer� uni�ono�ci�. Nigdzie nie znalaz� cz�owieka sk�onnego uwierzy�, �e jakikolwiek Melnibon�anin (bo nie wiedzieli, �e Elryk jest samym Cesarzem) z w�asnej woli wst�pi�by na �cie�ki istot ludzkich, kt�re nie tak dawno �y�y w niewoli u tej staro�ytnej i okrutnej rasy. Tak wi�c sta� teraz na brzegu pos�pnego morza niczym zwierze z�apane w pu�apk�, w poczuciu ostatecznej kl�ski. Czu�, �e jest osamotniony w nieprzyjaznym wszech�wiecie, pozbawiony przyjaci� i celu; bezu�yteczny, sentymentalny anachronizm; g�upiec, kt�rego do upadku doprowadzi�y niedostatki w�asnego charakteru oraz niezdolno�� do ca�kowitego podporz�dkowania si� wpajanym mu od dzieci�stwa prawdom. Melnibon�anin nie wierzy� we w�asn� ras�, w swoje pierwor�dztwo, w bog�w czy ludzi, a nade wszystko w siebie samego.
Elryk zwolni� kroku; jego r�ka pow�drowa�a do g�owni miecza: czarnego, pokrytego runami, zwanego Zwiastunem Burzy. Nie tak dawno temu klinga ta pokona�a swego bli�niaka, �a�obne Ostrze, w pozbawionej s�o�ca krainie Wy�szych Piekie�. Zwiastun Burzy, na wp� obdarzony zdolno�ci� odczuwania, by� teraz jedynym towarzyszem i powiernikiem Elryka. M�czyzna popad� w paranoiczny nawyk przemawiania do swej broni, jak je�dziec m�g�by m�wi� do konia albo wi�zie� do karalucha zamieszkuj�cego jego cel�.
- C�, Zwiastunie Burzy, mo�e by�my tak weszli do morza i sko�czyli z tym wszystkim? - g�os m�czyzny by� g�uchy, ledwie s�yszalny. - Da�oby to nam przyjemno�� pokrzy�owania szyk�w naszym prze�ladowcom.
Elryk uczyni� niezdecydowany ruch w kierunku wody, lecz jego um�czonemu umys�owi zda�o si�, �e miecz zaszemra�, poruszy� si� u jego boku i odci�gn�� od brzegu. Albinos zachichota�.
- Ty istniejesz, aby �y� i zabiera� �ycie. Czy wi�c ja jestem po to, aby umiera� i przynosi� tym, kt�rych kocham lub nienawidz� mi�osierdzie �mierci? Czasami tak my�l�. Gorzka prawid�owo��, je�eli w og�le istnieje jakakolwiek. Ale w tym wszystkim musi by� co� wi�cej...
Odwr�ci� si� plecami do morza i zerkn�� w g�r� na uk�adaj�ce si� w rozmaite kszta�ty chmury, wystawiaj�c twarz na dzia�anie deszczu, ws�uchuj�c si� w z�o�on�, melancholijn� muzyk� morza uderzaj�cego o ska�y, tr�cego o piasek oraz w tony wnoszone przez przeciwne pr�dy. Si�pi�cy deszczyk niezbyt orze�wi� albinosa. Eryk nie spa� ju� od dw�ch nocy, a przez kilka poprzednich ledwie drzema�. Od ucieczki do �mierci konia min�� chyba tydzie�.
U podn�a wilgotnej granitowej ska�y, wznosz�cej si� niemal�e dziesi�� metr�w ponad jego g�ow�, Elryk znalaz� zag��bienie wystarczaj�co du�e, by pomie�ci� skulonego cz�owieka. Mog�o go ono z grubsza os�oni� przed wiatrem i deszczem. Melnibon�anin owin�� si� ciasno p�aszczem, wsun�� w szczelin� i natychmiast zasn��. Niechaj go znajd� podczas snu. Pragn�� umrze� w nie�wiadomo�ci.
Szare, md�e �wiat�o przemoc� wdar�o mu si� pod powieki. Poruszy� si�. Uni�s� szyj�, powstrzymuj�c j�k, cisn�cy mu si� na usta, gdy poczu� zesztywnia�e mi�nie. Otworzy� oczy i zmru�y� je natychmiast. Chyba musia� by� ju� ranek - zreszt� trudno by�o okre�li� por� dnia, jako �e s�o�ce nadal pozostawa�o niewidoczne. Zimna mg�a pokrywa�a pla��. Poprzez opary albinos widzia� ciemniejsze chmury, co pozwoli�o mu przypuszcza�, �e nadal znajduje si� w jaskini. Dochodzi�o go te�, chocia� nieco s�abiej, chlupot i syk wody. Jednak�e morze zdawa�o si� spokojniejsze ni� poprzedniej nocy i nie s�ysza�o si� ju� odg�os�w burzy. Powietrze by�o bardzo zimne.
Melnibon�anin podni�s� si� powoli, opieraj�c na mieczu i nas�uchuj�c uwa�nie. Rozejrza� si�, lecz nigdzie nie spostrzeg� �ladu obecno�ci wrog�w. Niew�tpliwie zaprzestali po�cigu, mo�e gdy znale�li martwego konia.
Si�gn�� do wisz�cej u pasa sakwy i wyj�� plaster w�dzonego boczku oraz buteleczk� ��tawego p�ynu. Poci�gn�� �yk napoju, zakorkowa� flaszk� i schowa� j� z powrotem, po czym zaj�� si� jedzeniem. By� spragniony. Z trudem wsta� i zbada� okolic�. Wkr�tce natkn�� si� na ka�u�� deszcz�wki, w miar� nie zanieczyszczonej sol�. Napi� si� do syta, po czym ogarn�� bacznym wzrokiem okolice. Mg�a by�a do�� g�sta i gdyby odszed� zbyt daleko od pla�y, szybko by si� zgubi�. Ale czy to mia�o jakiekolwiek znaczenie? I tak nie mia� dok�d i��. Jego prze�ladowcy musieli zdawa� sobie z tego spraw�. Bez konia nie m�g� cofn�� si� do Pikaraydu, zajmuj�cego najbardziej wysuni�te na wsch�d tereny M�odych Kr�lestw. Nie maj�c �odzi nie by� w stanie dotrze� drog� wodn� na Wysp� Purpurowych Miast. Nie przypomina� sobie �adnej mapy, na kt�rej by zaznaczono wschodnie morza i nie mia� poj�cia, jak bardzo oddali� si� od Pikaraydu. Prawdopodobnie jedyn� jego szans� na przetrwanie by�a podr� na p�noc, wzd�u� linii brzegowej, w nadziei �e pr�dzej czy p�niej natknie si� na port albo wiosk� ryback�, gdzie m�g�by przehandlowa� resztki swojego dobytku, zyskuj�c w ten spos�b pieni�dze na ��d�. Szansa ta by�a jednakowo� bardzo nik�a, jako �e jedzenia i eliksir�w starczy�oby mu najwy�ej na jeden - dwa dni.
Wzi�� g��boki oddech, aby wzmocni� si� przed marszem i natychmiast tego po�a�owa�; mg�a rani�a mu gard�o i tchawic�, jak gdyby wci�ga� w p�uca tysi�ce malutkich no�yk�w. Zakas�a�. Splun�� na �wir.
Nagle jego uszu dobieg� jaki� d�wi�k. Co� innego ni� sm�tny poszum morza; miarowy, skrzypi�cy odg�os, jak gdyby cz�owiek szed� w sk�rzanej, zesztywnia�ej odzie�y. Prawa r�ka Elryka pow�drowa�a do lewego biodra i zawieszonego tam miecza. Obr�ci� si�, wypatruj�c w r�nych kierunkach �r�d�a d�wi�ku, lecz mg�a wszystko zniekszta�ca�a, czyni�c niemo�liwymi jakiekolwiek ustalenia.
Elryk pod pe�z� do ska�y, kt�ra noc� stanowi�a jego schronienie. Wpar� si� w ni� plecami tak, �eby �aden wr�g nie m�g� go zaj�� od ty�u. Czeka�.
Skrzypienie powt�rzy�o si�, lecz tym razem towarzyszy�y mu inne odg�osy. Elryk us�ysza� brz�k, chlupot, st�umiony g�os, co�, co przypomina�o kroki na drewnianej powierzchni. Albo by�a to halucynacja, uboczny efekt dzia�ania za�ytego w�a�nie eliksiru, albo s�ysza� statek, zbli�aj�cy si� do pla�y i zarzucaj�cy kotwic�.
Poczu� ulg� i a� roze�mia� si� z w�asnej g�upoty, z tego, �e tak szybko doszed� do wniosku, i� wybrze�e musi by� bezludne. Wyobra�a� ju� sobie nagie urwiska ci�gn�ce si� ca�ymi kilometrami - a mo�e i setkami kilometr�w - we wszystkich kierunkach. Prawdopodobnie to w�a�nie przypuszczenie by�o przyczyn� jego przygn�bienia i znu�enia. Teraz zda� sobie spraw�, �e r�wnie dobrze m�g� natrafi� na l�d nie zaznaczony na mapach, lecz posiadaj�cy w�asn�, wysoko rozwini�t� cywilizacj�, ze statkami i portami, na przyk�ad. Pomimo to nadal nie wychodzi� z ukrycia.
Albinos wycofa� si� za ska�� i obserwowa� zaci�gni�te mg�� wybrze�e. W ko�cu wyodr�bni� we mgle kszta�t, kt�rego nie dostrzeg� poprzedniej nocy. Czarny, kanciasty cie�, mog�cy by� tylko kad�ubem statku. Niemal�e widzia� liny, s�ysza� pokrzykiwania za�ogi, skrzypienie i zgrzytanie rei podci�ganej na maszcie. Na statku zwijano �agle.
Elryk odczeka� co najmniej godzin�, spodziewaj�c si�, �e za�oga zejdzie na l�d. Jaki� inny m�g� by� cel wp�ywania do tej zdradliwej zatoki? Ale zaleg�a cisza, jak gdyby ca�y statek pogr��y� si� we �nie.
Elryk bardzo ostro�nie wynurzy� si� spoza ska�y i podszed� do brzegu morza. Teraz widok by� du�o lepszy. Za statkiem niewyra�nie po�yskiwa�o czerwone s�o�ce, roztaczaj�c wok� blade, mgliste �wiat�o. Sam �aglowiec by� do�� du�y i w ca�o�ci wykonany z jakiego� ciemnego drewna. Dziwaczny zarys �odzi nie wygl�da� znajomo; na dziobie i rufie pok�ad wznosi� si� wysoko, nie wida� by�o dulek do wios�owania. Ich brak by� nienaturalny zar�wno na statku Melnibon�a�skim, jak i zbudowanym w jednym z M�odych Kr�lestw. Zdawa�o si� to potwierdza� teori�, �e Elryk natkn�� si� na cywilizacj� z jakiego� powodu odci�t� od reszty �wiata, tak jak Elwher i Niezaznaczone Kr�lestwa by�y odseparowane rozleg�ymi przestrzeniami Pustyni Westchnie� i Pustyni P�aczu. Na statku nie dawa�o si� zauwa�y� jakiegokolwiek ruchu ani te� us�ysze� �adnego z odg�os�w, kt�re zazwyczaj rozlega�y si� na powracaj�cym z morza �aglowcu, chocia�by nawet wi�kszo�� za�ogi odpoczywa�a. Mg�a si� przerzedzi�a. Przedar�a si� przez ni� czerwona �una, o�wietlaj�c kad�ub, wielkie ko�a sterowe na dziobie i rufie, smuk�y maszt ze zrolowanym �aglem, skomplikowan� geometri� rze�bionych reling�w i nadbud�wek oraz olbrzymi, wygi�ty dzi�b nadaj�cy ca�emu statkowi pot�ny, masywny wygl�d. Wszystko zdawa�o si� �wiadczy� o tym, �e jest to raczej jednostka wojenna, a nie handlowa. Kt� jednak m�g�by walczy� na tych wodach?
Otrz�sn�wszy si� ze znu�enia, Elryk przytkn�� do ust z�o�one d�onie i krzykn��:
- Ahoj, na statku!
Odpowiedzia�a mu dziwna cisza. By� mo�e na �aglowcu us�yszeli jego wo�anie, lecz zwlekali, nie wiedz�c, czy powinni odpowiedzie�.
- Ahoj!
Na lewej burcie pojawi�a si� jaka� osoba, przechyli�a nad relingiem i uwa�nie przyjrza�a Elrykowi. Posta� ta odziana by�a w zbroj� r�wnie ciemn� i dziwaczn� jak poszycie �aglowca; na g�owie mia�a he�m zas�aniaj�cy wi�ksz� cz�� twarzy, tak �e Elryk m�g� dostrzec jedynie g�st� z�otaw� brod� i przenikliwe b��kitne oczy.
- Ahoj, na brzegu! - odkrzykn�� uzbrojony cz�owiek. M�wi� z nie znanym Elrykowi akcentem, a z jego tonu i sposobu bycia zna� by�o beztrosk�. Melnibon�anino-wi zdawa�o si�, �e na twarzy nieznajomego zobaczy� u�miech. - Czego od nas chcesz?
- Pomocy - odpar� Elryk. - Jestem w tarapatach. M�j ko� pad�. Zgubi�em si�.
- Zgubi�e�? Aha! - g�os m�czyzny odbi� si� echem we mgle. - I chcia�by� wej�� na pok�ad?
- Mog� troch� zap�aci�, b�d� te� zaoferowa� swoje us�ugi w zamian za miejsce na statku i transport albo do nast�pnego portu, do kt�rego b�dziecie zawija�, albo do jakiej� krainy w pobli�u M�odych Kr�lestw, gdzie m�g�bym zdoby� map� i ruszy� w dalsz� drog�...
- No c� - odpar� z wolna nieznajomy. - Mamy prac� dla m�czyzny w�adaj�cego mieczem.
- Mam miecz - powiedzia� Elryk.
- Widz�. Dobra szeroka klinga, w sam raz do bitwy.
- Czy mog� wi�c wej�� na pok�ad?
- Wpierw musimy si� naradzi�. Gdyby� by� tak dobry i chwil� poczeka�...
- Oczywi�cie - zgodzi� si� Elryk. Spos�b bycia nieznajomego wprawia� go w zak�opotanie, ale perspektywa ciep�a i jedzenia dodawa�a otuchy. Czeka� cierpliwie, a� z�otobrody wojownik powr�ci do relingu.
- Jak ci� zwa�, panie? - spyta� nieznajomy.
- Jestem Elryk z Melnibon�.
Wojownik zerkn�� na trzymany w r�ce pergamin, przejecha� palcem w d� listy, a� w ko�cu usatysfakcjonowany kiwn�� g�ow� i wsun�� spis w zdobny du�� klamr� pas.
- Tak - powiedzia� - a jednak nasz tutejszy post�j mia� jaki� sens. Trudno mi by�o w to uwierzy�.
- Nad czym si� naradzali�cie? Czy czekali�cie tu na kogo�?
- Owszem. Na ciebie - odpar� wojownik przerzucaj�c przez burt� sznurow� drabink� tak, �e jej koniec wpad� do morza. - Czy wejdziesz teraz na pok�ad, Elryku z Melnibon�?
ROZDZIA� 2
Elryk zdumia� si� tym, jak p�ytka by�a woda i zastanowi�, w jaki spos�b tak pot�ny �aglowiec m�g� dobi� r�wnie blisko brzegu. Zanurzony po barki w morzu wyci�gn�� r�k� i chwyci� hebanowy szczebel trapu. Wydobycie si� z wody sprawi�o mu niejak� trudno��, zw�aszcza �e dodatkowo przeszkadza�o ko�ysanie statku i ci�ki runiczny miecz wisz�cy u boku. W ko�cu jednak wspi�� si� niezgrabnie na burt� i stan�� na pok�adzie. Woda z przemoczonego ubrania �cieka�a na deski. Zadr�a� z zimna. Rozejrza� si� doko�a. B�yszcz�ca, czerwono zabarwiona mg�a spowija�a ciemne reje i olinowanie statku, podczas gdy bia�a rozci�ga�a si� ponad dachami i bokami dw�ch du�ych kajut umiejscowionych przed i za masztem. Mg�a ta r�ni�a si� wyra�nie od opar�w unosz�cych si� poza �aglowcem. Elryk przez moment odni�s� dziwne wra�enie, �e zjawisko to bezustannie towarzyszy statkowi we wszystkich jego podr�ach. U�miechn�� si� na t� my�l i natychmiast j� odrzuci�, uznaj�c za efekt braku snu i jedzenia. Prawdopodobnie gdy tylko wyp�yn� na s�oneczne wody, �aglowiec oka�e si� najnormalniejszy w �wiecie.
Jasnow�osy wojownik uj�� rami� Elryka. Wzrostem dor�wnywa� Melnibon�aninowi i jak on by� pot�nie zbudowany. Na ocienionej he�mem twarzy pojawi� si� u�miech.
- Zejd�my pod pok�ad - powiedzia�.
Podeszli do kajuty dziobowej, gdzie wojownik otworzy� rozsuwane drzwi i przepu�ci� Elryka przodem. Ten wsun�� g�ow� do �rodka i wszed� do ciep�ego wn�trza. Wewn�trz p�on�a lampa z szaroczerwonego szk�a, zwisaj�ca z sufitu na czterech srebrnych �a�cuchach. O�wietla�a ona kilka pot�nych postaci odzianych w najrozmaitsze zbroje, usadowionych przy kwadratowym, dobrze umocowanym stole. Wszystkie twarze zwr�ci�y si� ku wchodz�cym. Jasnow�osy wojownik oznajmi�:
- Oto on.
Cz�owiek siedz�cy w najdalszym k�cie kajuty, ca�kowicie ukryty w panuj�cym tam cieniu, skin�� g�ow� i potwierdzi�.
- Tak. To on.
- Znasz mnie, panie? - spyta� Elryk, zajmuj�c miejsce na ko�cu �awy i zdejmuj�c przemoczony sk�rzany p�aszcz. Siedz�cy najbli�ej wojownik poda� przyby�emu metalowy kubek pe�en grzanego wina, kt�ry Elryk przyj�� z wdzi�czno�ci�. S�czy� korzenny p�yn, zdumiewaj�c si�, jak szybko ogarnia go fala ciep�a.
- W pewnym sensie - odpar� cz�owiek z cienia. W jego g�osie s�ycha� by�o ironi�, cho� tak�e dawa�o si� rozr�ni� echa melancholii. Elryk nie poczu� urazy, gdy� pobrzmiewaj�ca w g�osie m�czyzny gorycz zdawa�a si� skierowana bardziej ku m�wi�cemu ni� jego rozm�wcom.
Jasnow�osy wojownik usadowi� si� naprzeciw Elryka.
- Jestem Brut - powiedzia�. - Przyby�em tu z Lashmar, gdzie moja rodzina zapewne wci�� posiada ziemie, chocia� wiele lat min�o, odk�d by�em tam po raz ostatni.
- A wi�c mieszka�e� w jednym z M�odych Kr�lestw? -spyta� Elryk.
- Tak. Kiedy�.
- Czy ten statek nie p�ywa w okolicy tych ziem?
- O ile wiem, to nie - odpar� Brut. - Sam niezbyt dawno wszed�em na pok�ad. Poszukiwa�em Tanelorn, a znalaz�em ten �aglowiec.
- Tanelorn? - u�miechn�� si� Elryk. - Jak�e wielu musi d��y� do tego mitycznego miejsca. Czy s�ysza�e� o cz�owieku imieniem Rackhir? Niegdy� by� Wojownikiem-Kap�anem z Phum. Podr�owali�my troch� razem, ca�kiem niedawno. Opu�ci� mnie, by szuka� Tanelorn.
- Nie znam go - pokr�ci� przecz�co g�ow� Brut z Lashmar.
- A te wody - spyta� Elryk. - Czy le�� daleko od M�odych Kr�lestw?
- Bardzo daleko - odezwa� si� cz�owiek z cienia.
- Czy pochodzisz mo�e z Elwheru? - spyta� Elryk. -Albo z krain, kt�re my na zachodzie nazywamy Niezaznaczonymi Kr�lestwami?
- Wi�kszo�� naszych ziem nie jest naniesiona na wasze mapy - odpar� nieznajomy i za�mia� si�. Elryk znowu odkry�, �e nie poczu� si� ura�ony. Nie przeszkadza�a mu te� tajemniczo�� obcego. Najemnicy (bo nimi prawdopodobnie byli ci m�czy�ni) lubili sypa� �artami i robi� zrozumia�e tylko dla siebie aluzje; prawdopodobnie nic poza tym ich nie ��czy�o, opr�cz oczywi�cie gotowo�ci do ofiarowania swych zbrojnych us�ug ka�demu, kto m�g� zap�aci�.
Na pok�adzie wci�gano kotwic�. Statek przechyli� si� na burt�. Elryk us�ysza� skrzypienie opuszczanej rei i �opot rozwijanego �agla. Zastanawia� si�, jak �aglowiec mo�e wyp�yn�� z zatoki przy tak n�dznym wietrze. Zauwa�y�, �e gdy tylko statek pocz�� si� porusza�, na twarzach wojownik�w (przynajmniej tych, kt�re m�g� dostrzec) pojawi� si� wyraz determinacji. Patrz�c na skamienia�e, nieust�pliwe rysy, zastanowi� si�, czy to samo maluje si� i na jego obliczu.
- Dok�d p�yniemy? - spyta�.
Brut wzruszy� ramionami.
- Wiem tylko, �e zatrzymali�my si�, aby zaczeka� na ciebie, Elryku z Melnibon�.
- Wiedzieli�cie, �e tu b�d�?
Siedz�cy w cieniu cz�owiek poruszy� si� i nala� sobie grzanego wina z dzbanka stoj�cego na �rodku sto�u.
- By�e� ostatnim, kt�rego potrzebowali�my - powiedzia�. - Ja wszed�em na pok�ad jako pierwszy. Jak dot�d nie po�a�owa�em tej decyzji.
- Jak brzmi twoje imi�, panie? - Elryk mia� ju� do�� swojej szczeg�lnej, niezbyt korzystnej sytuacji.
- Och, imiona, imiona. Mia�em ich tak wiele. Moim ulubionym jest Erekos�. Ale nazywano mnie tak�e Urlik Skarsol, John Daker oraz Ilian z Garathorm, o ile dobrze pami�tam. Niekt�rzy uto�samiaj� mnie te� z Elrykiem Zab�jc� Kobiet...
- Zab�jca Kobiet? Nieprzyjemny przydomek. Kim jest ten drugi Elryk?
- Na to nie mog� da� pe�nej odpowiedzi - odpar� Erekos�. -Ale wydaje si�, �e dziel� imi� z wi�cej ni� jednym cz�owiekiem na tym statku. Podobnie jak Brut szuka�em Tanelorn, a znalaz�em si� tutaj.
- To wsp�lna cecha nas wszystkich - odezwa� si� inny. By� to ciemnosk�ry wojownik, najwy�szy w kompanii, o rysach dziwnie zniekszta�conych blizn� w kszta�cie odwr�conej litery V, biegn�c� od czo�a, nad obojgiem oczu, przez policzki a� do szcz�ki. - Przebywa�em w miejscu zwanym Ghaja-Ki. Paskudna, bagnista kraina, pe�na zepsucia i chor�b. S�ysza�em niegdy� o znajduj�cym si� tam mie�cie i pomy�la�em, �e mo�e to by� Tanelorn. Ale nie. Zamieszkiwa�y je b��kitne, hermafrodytyczne istoty, kt�re uzna�y, �e pod wzgl�dem p�ci i koloru sk�ry odbiegam od normy, wi�c postanowi�y mnie wyleczy�. Blizna, kt�r� widzisz, jest ich dzie�em. B�l towarzysz�cy operacji doda� mi si� do ucieczki. Pobieg�em nagi na bagna. Brn��em przez nie wiele kilometr�w, p�ki nie sta�y si� jeziorem zasilaj�cym w wod� szerok� rzek�. �yj�ce tam chmary owad�w zach�annie rzuci�y si� na mnie. W�wczas pojawi� si� ten statek, a ja, wi�cej ni� z ulg�, przyj��em ofiarowane mi schronienie. Jestem Otto Blendker, niegdy� uczony z Brunse, teraz, za moje grzechy, najemny �o�nierz.
- A to Brunse - zapyta� Elryk. - Czy le�y w pobli�u Elwher? - Nigdy nie s�ysza� o takim miejscu. Nawet nie obi�a mu si� o uszy podobna nazwa, zbyt obco brzmi�ca jak na M�ode Kr�lestwa.
Czarny m�czyzna potrz�sn�� g�ow�.
- Nic nie wiem o Elwher.
- A wi�c �wiat jest o wiele wi�kszy, ni� to sobie wyobra�a�em - stwierdzi� Elryk.
- Zaiste tak jest - powiedzia� Erekos�. - Czy zgodzi�by� si� z pogl�dem, �e morze, po kt�rym �eglujemy, otacza wi�cej ni� tylko jeden �wiat?
- By�bym sk�onny w to uwierzy� - u�miechn�� si� Elryk. - Studiowa�em takie teorie. Co wi�cej, do�wiadcza�em przyg�d w �wiecie innym ni� m�j w�asny.
- Mi�o mi to s�ysze� - rzek� Erekos�. - Nie wszyscy na tym statku chc� przyj�� moj� teori�.
- My�l�, �e wkr�tce j� zaakceptuj� - powiedzia� Otto Blendker. - Chocia� uwa�am, �e jest przera�aj�ca.
- To prawda - zgodzi� si� Erekos�. - Nawet bardziej, ni� m�g�by� sobie to wyobrazi�, Otto, przyjacielu.
Elryk si�gn�� przez st� i nala� sobie kolejny kubek wina. Jego ubranie zd��y�o ju� podeschn��. Albinos czu�, jak ogarnia go b�ogie rozleniwienie.
- B�d� szcz�liwy, gdy opu�cimy ten zamglony brzeg.
- Ju� go mamy za sob� - rzek� Brut - ale je�eli chodzi o mg��, to ona nigdy nas nie opuszcza. Wydaje si�, �e zawsze pod��a za statkiem, a mo�e to on sam wytwarza opary gdziekolwiek si� znajduje. Rzadko kiedy zdarza nam si� widzie� l�d, a je�eli ju�, to zazwyczaj jest on zamglony, niczym odbicie w matowej, powyginanej tarczy.
- �eglujemy po nadnaturalnych morzach - powiedzia� inny, wyci�gaj�c okryt� r�kawic� d�o� po dzbanek. Elryk przysun�� mu wino. - W Hasghan, sk�d pochodz�, kr��y legenda o Zaczarowanym Morzu. Je�eli jaki� marynarz wyp�ynie na te wody, mo�e ju� nigdy nie powr�ci� i zagubi� si� w wieczno�ci.
- Obawiam si�, �e w tej opowie�ci jest troch� prawdy, Terndriku z Hasghan - odezwa� si� Brut.
- Ilu wojownik�w znajduje si� na pok�adzie? - spyta� Elryk.
- Szesnastu, poza Czterema - odpar� Erekos�. - W sumie dwudziestu. Nie licz�c sternika - no i Kapitana. Nie w�tpi�, �e wkr�tce go spotkasz.
- Czterej? Kim oni s�?
Erekos� za�mia� si�.
- Ty i ja jeste�my jedynymi z nich. Pozosta�a dw�jka zajmuje kajut� na rufie. A je�eli chcia�by� wiedzie�, dlaczego nazywani jeste�my Czterema, musisz spyta� si� Kapitana, chocia� powinienem ci� ostrzec, �e jego odpowiedzi rzadko bywaj� satysfakcjonuj�ce.
Elryk zda� sobie spraw�, �e zsuwa si� lekko na jedn� stron�.
- Statek osi�ga niez�� pr�dko�� - stwierdzi� lakonicznie - bior�c pod uwag� si�� wiatru.
- Wr�cz wspania�� - zgodzi� si� Erekos�. Powsta� ze swego k�ta. By� szerokim w ramionach m�czyzn�, z kt�rego przystojnej twarzy, cho� nosz�cej oznaki sporego do�wiadczenia, nie dawa�o si� wyczyta� wieku. Z pewno�ci� natkn�� si� w �yciu na wiele przeciwie�stw losu, jako �e jego g�ow� i r�ce znaczy�y liczne, chocia� nie zniekszta�caj�ce blizny. Koloru jego g��boko osadzonych, ciemnych oczu te� nie mo�na by�o jednoznacznie okre�li�, a jednak te wyda�y si� Elrykowi znajome. Pomy�la�, �e mo�e widzia� kiedy� takie oczy we �nie.
- Czy my si� kiedy� spotkali�my? - spyta� Melnibon�anin.
- Och, mo�liwe - albo dopiero to nast�pi. Co za r�nica? Mamy identyczne przeznaczenie. Mo�liwe te�, �e ��czy nas co� wi�cej.
- Wi�cej? Chyba nie zrozumia�em pierwszej cz�ci twojej wypowiedzi.
- To bardzo dobrze - odpar� Erekos�, przedzieraj�c si� w�r�d towarzyszy i przechodz�c na drug� stron� sto�u. Po�o�y� na ramieniu Elryka zdumiewaj�co delikatn� r�k�. - Chod�, musimy postara� si� o audiencj� u Kapitana. Wyrazi� �yczenie widzenia si� z tob�, skoro tylko do��czysz do nas.
Elryk skin�� g�ow� i powsta�.
- A jakie jest imi� kapitana? - spyta�.
- Nie ma takiego, kt�re m�g�by nam wyjawi� - odpar� Erekos�. Obaj wyszli na pok�ad. Mg�a sta�a si� jakby g�stsza; trupio blada, jako �e nie o�wietla�y jej ju� promienie s�o�ca. Przes�ania�a przed wzrokiem patrz�cych nawet dzi�b i ruf� statku i pomimo �e najwyra�niej poruszali si� w du�� pr�dko�ci�, nie wyczuwa�o si� najs�abszego podmuchu wiatru. By�o jednak cieplej, ni� si� Elryk spodziewa�. Pod��y� za Erekos� na dzi�b, do kajuty pod kasztelem, na kt�rym sta�o jedno z dw�ch bli�niaczych k� sterowych statku. Obs�ugiwa� je wysoki m�czyzna w sztormiaku i w�skich spodniach z pikowanej jeleniej sk�ry, stoj�cy tak nieruchomo, �e wygl�da� niemal�e jak pos�g. Czerwonow�osy sternik nie odwr�ci� wzroku, gdy dwaj m�czy�ni podchodzili do kajuty, ale Elrykowi uda�o si� zerkn�� na jego twarz.
Drzwi wygl�da�y na wykonane z jakiego� g�adkiego metalu. Ich po�ysk przywodzi� na my�l wypiel�gnowan� sier�� zwierz�cia. Mia�y czerwonobr�zowe zabarwienie i by�y najbardziej kolorow� rzecz�, jak� Elryk dotychczas widzia� na statku. Erekos� delikatnie zapuka�.
- Kapitanie - powiedzia�. - Elryk jest tutaj.
- Wejd� - odezwa� si� g�os jednocze�nie d�wi�czny i odleg�y.
Drzwi si� otworzy�y. Wype�niaj�ce je r�owe �wiat�o na moment o�lepi�o Elryka. Gdy jego oczy ju� przywyk�y do jasno�ci, spostrzeg� bardzo wysokiego, bladego m�czyzn� stoj�cego na bogato barwionym dywanie, le��cym na �rodku kajuty. Elryk us�ysza� odg�os zamykanych drzwi i zda� sobie spraw�, �e Erekos� nie wszed� za nim do �rodka.
- Czy czujesz si� orze�wiony, Elryku? - spyta� Kapitan.
- Tak, panie, dzi�ki twemu winu.
Rysy Kapitana nie by�y bardziej ludzkie ni� rysy Elryka. Jego twarz wygl�da�a na delikatniejsz� i silniejsz� ni� twarze Melnibon�an, ale przypomina�a je tym, �e oczy w niej osadzone zw�a�y si� spiczasto, podobnie zreszt� jak podbr�dek. D�ugie w�osy Kapitana opada�y na ramiona czerwono-z�otymi falami, podtrzymywane przez opask� z b��kitnego nefrytu. Odziany by� w p�owo��t� tunik� i po�czochy, a na nogach mia� srebrne sanda�y opasuj�ce rzemykami �ydki. Poza ubraniem, Kapitan by� bli�niaczo podobny do widzianego przed momentem sternika.
- Czy zechcia�by� si� napi� jeszcze wina?
Kapitan podszed� do skrzyni, kt�ra sta�a w oddalonym kra�cu kajuty, w pobli�u zamkni�tego bulaja.
- Dzi�kuj� - odpar� Elryk i w tym momencie zda� sobie spraw�, czemu Kapitan nawet nie spojrza� na niego. By� �lepcem. Chocia� porusza� si� zr�cznie i pewnie, najwyra�niej nic nie widzia�. Nala� wina ze srebrnego dzbanka do takiego� kubka i zbli�a� si� do Elryka, trzymaj�c nap�j w wyci�gni�tych d�oniach. Elryk podszed� i przyj�� kubek z jego r�k.
- Jestem wdzi�czny, �e zdecydowa�e� si� do nas przy��czy� - rzek� Kapitan. - Przyj��em to z ulg�.
- Jeste�, panie, bardzo uprzejmy - odpar� Elryk. - Ale musz� doda�, �e niezbyt trudno by�o mi podj�� t� decyzj�. I tak nie mia�em dok�d i��.
- Rozumiem to. Dlatego w�a�nie przybyli�my do brzegu w odpowiednim miejscu i momencie. Wkr�tce dowiesz si�, �e wszyscy twoi nowi towarzysze znajdowali si� w podobnej sytuacji, nim weszli na pok�ad.
- Wydajesz si� du�o wiedzie� o dzia�aniach wielu ludzi - stwierdzi� Elryk. Nadal trzyma� w d�oniach kubek wina, lecz nie pi� z niego jeszcze.
- O wielu - zgodzi� si� Kapitan. - I na wielu �wiatach. Jak zrozumia�em, jeste� osob� wysokiej kultury, panie, dlatego my�l�, �e �atwo ci b�dzie poj�� natur� w�d, po kt�rych porusza si� ten statek.
- Tak mi si� zdaje.
- ��d� ta �egluje zazwyczaj pomi�dzy �wiatami - a �ci�lej bior�c, pomi�dzy r�nymi p�aszczyznami tego samego �wiata. - Kapitan zawaha� si�, odwracaj�c niewidom� twarz od Elryka. - Nie my�l, prosz�, �e wyra�am si� tak niejasno, by zam�ci� ci w g�owie. S� sprawy, kt�rych nie rozumiem, a innych nie mog� ca�kowicie ujawni�. Zaufano mi w tym wzgl�dzie i mam nadziej�, �e b�dziesz w stanie to uszanowa�.
- Jak dot�d nie mia�em powodu, aby post�pi� inaczej -odpar� albinos i poci�gn�� �yk wina.
- Jestem otoczony doborow� kompani� - rzek� Kapitan. - Mam nadziej�, �e b�dziesz uwa�a� za s�uszne obdarza� mnie zaufaniem i w�wczas, gdy osi�gniemy cel naszej podr�y.
- A co nim jest, Kapitanie?
- Wyspa le��ca na tych wodach.
- To musi by� rzadko��.
- Zaiste tak jest. Niegdy� by�a nie zamieszkana i nie znana tym, kt�rych musimy uwa�a� za naszych wrog�w. Teraz, gdy j� znale�li i zdali sobie spraw� z jej mocy, jeste�my w wielkim niebezpiecze�stwie.
- My? Masz na my�li sw� ras� czy tych, kt�rzy s� na statku?
Kapitan u�miechn�� si�.
- Jestem jedynym przedstawicielem swojej rasy. M�wi�, jak przypuszczam, o ca�ej ludzko�ci.
- A wi�c ci wrogowie nie s� lud�mi?
- Nie. Ich dzieje �ci�le wi��� si� z losami ludzi, ale fakt ten nie wzbudzi� w nich poczucia lojalno�ci wzgl�dem nas. S�owa "ludzko��" u�y�em oczywi�cie w szerszym znaczeniu, aby odnosi�o si� ono tak�e do nas obu.
- Zrozumia�em - odpar� Elryk. - Jak zowi� ten lud?
- Maj� wiele imion - odrzek� Kapitan. - Wybacz, ale nie mog� po�wi�ci� ci teraz wi�cej czasu. Je�eli przygotujesz si� do bitwy, zapewniam ci�, �e wyjawi� wi�cej, skoro tylko nadejdzie odpowiednia chwila.
Dopiero gdy Elryk ponownie stan�� na zewn�trz czerwonobr�zowych drzwi i ujrza� zbli�aj�cego si� we mgle Erekos�, zastanowi� si�, czy Kapitan rzuci� na� urok tak, by straci� zdrowy rozs�dek. A jednak niewidomy m�czyzna zrobi� na nim wra�enie. Poza tym nie mia� nic lepszego do roboty ni� �eglowa� ku nieznanej wyspie. Zawsze m�g�by zmieni� decyzj�, gdyby doszed� do wniosku, �e trudno mu uzna� jej mieszka�c�w za swoich wrog�w.
- Czy rozwia�y si� twoje w�tpliwo�ci, Elryku? - spyta� Erekos� z u�miechem.
- Cz�� tak, ale powsta�y nowe - odpar� Elryk. - Z jakiego� jednak powodu niezbyt si� tym martwi�.
- A wi�c dzielisz odczucia ca�ej kompanii - stwierdzi� Erekos�.
I dopiero gdy przewodnik wprowadzi� go do kajuty le��cej za masztem, Elryk zda� sobie spraw�, �e nie zapyta� Kapitana, kim w�a�ciwie s� Czterej.
ROZDZIA� 3
Kabina rufowa wygl�da�a niemal�e jak zwierciadlane odbicie dziobowej. Tutaj tak�e siedzia�o oko�o tuzina m�czyzn. S�dz�c po rysach i odzie�y wszyscy byli do�wiadczonymi najemnikami. Dwaj zajmowali miejsce po�rodku najbli�szej sterburty kraw�dzi sto�u. Jeden z nich mia� odkryt� g�ow�, jasne w�osy i zatroskany wyraz twarzy, drugi wygl�dem przypomina� Elryka. Na jego prawej d�oni l�ni�a ci�ka, srebrna r�kawica, na lewej za� nie mia� �adnych ozd�b. Odziany by� w delikatn�, zamorsk� zbroj�. Spojrza� na wchodz�cego Melnibon�anina i b�ysk rozpoznania pojawi� si� w jego jedynym oku (drugie przys�oni�te by�o brokatow� przepask�).
- Elryk z Melnibon�! - wykrzykn��. - Moje teorie nabieraj� wi�kszego znaczenia! - Odwr�ci� si� do swego towarzysza. - Widzisz, Hawkmoon, oto ten, o kt�rym m�wi�em.
- Znasz mnie, panie? - Elryk by� zak�opotany.
- Czy nie poznajesz mnie, Elryku. Musisz! W Wie�y Voilodion Ghagnasdiak? Z Erekos� - chocia� innym ni� ten tu.
- Nie wiem, co to za wie�a. Nie s�ysza�em nigdy nawet podobnej nazwy, a Erekos� dzisiaj ujrza�em po raz pierwszy. Znasz mnie i moje imi�, panie, ale ja sobie ciebie nie przypominam. To bardzo niepokoj�ce.
- Ja tak�e nie spotka�em Ksi�cia Coruma, zanim wszed�em na pok�ad - odezwa� si� Erekos�. - Jednak on upiera si�, �e kiedy� walczyli�my razem. Jestem sk�onny mu uwierzy�. Czas na r�nych p�aszczyznach nie zawsze biegnie r�wnolegle. Ksi��� Corum r�wnie dobrze m�g�by istnie� w wymiarze, kt�ry my nazwaliby�my przysz�o�ci�.
- Mia�em nadziej�, �e chocia� tu znajd� wytchnienie od takich paradoks�w - powiedzia� Hawkmoon, przeci�gaj�c r�k� po twarzy. U�miechn�� si� blado. - Wydaje si� jednak, �e obecny moment historii naszych p�aszczyzn sprzyja powstawaniu podobnych dylemat�w. Wszystko jest p�ynne i chyba nawet nasza to�samo�� mo�e si� w ka�dej chwili zmieni�.
- Byli�my Trzema - powiedzia� Corum. - Czy pami�tasz to, Elryku? Trzema, Kt�rzy S� Jedno�ci�.
Elryk pokr�ci� przecz�co g�ow�.
Corum wzruszy� ramionami i powiedzia� z cicha do siebie: - No c�, teraz jeste�my Czterema. Czy Kapitan powiedzia� ci co� o wyspie, kt�r� mamy podbi�?
- Owszem - odpar� Elryk. - Wiecie mo�e, kim mog� by� ci wrogowie?
- Znamy r�wnie ma�o fakt�w, co ty, Elryku - rzek� Hawkmoon. - Ja poszukuj� miejsca zwanego Tanelorn i dw�jki dzieci. Mo�liwe, �e tak�e Magicznej Laski. Nie jestem pewien.
- Znale�li�my j� kiedy� - odezwa� si� Corum. - My trzej. W Wie�y Voilodion Ghagnasdiak. By�a dla nas nieocenion� pomoc�.
- Mnie te� mog�aby si� przyda� - odpar� Hawkmoon. -Niegdy� jej s�u�y�em. Po�wi�ci�em jej bardzo wiele.
- Wiele nas ��czy - wtr�ci� Erekos� - jak ci to ju� m�wi�em, Elryku. Mo�e mamy te� wsp�lnych w�adc�w?
Elryk wzruszy� ramionami.
- Ja s�u�� tylko sobie.
Zdumia� si�, czemu wszystkie twarze rozja�ni�y si� jednocze�nie dziwnym u�miechem.
Erekos� rzek� cicho:
- Na wyprawach takich jak ta, mo�na sporo zapomnie�, i to r�wnie �atwo jak sen.
- To jest sen - powiedzia� Hawkmoon. - Ostatnio �ni�o mi si� wiele podobnych.
- Wszystko mo�na nazwa� sennym widzeniem - odezwa� si� Corum. - Ca�e nasze istnienie.
Elryka nie interesowa�y podobne filozoficzne rozwa�ania.
- Nic jednak nie zast�pi do�wiadczenia, prawda?
- Istotnie - powiedzia� Erekos� z nik�ym u�miechem.
Rozmawiali jeszcze godzin� lub dwie, a� wreszcie Corum przeci�gn�� si�, ziewn�� i stwierdzi�, �e robi si� �pi�cy. W�wczas pozostali r�wnie� zauwa�yli, �e s� zm�czeni i wyszli z kajuty, kieruj�c si� na ruf�, pod pok�ad, gdzie znajdowa�y si� koje dla wojownik�w. Elryk rzek� do Bruta z Lashmar, wdrapuj�cego si� na koj� nad nim:
- Dobrze by�oby wiedzie�, kiedy rozpocznie si� walka.
Brut spojrza� w d�, ponad kraw�dzi� koi, na le��cego na brzuchu albinosa i odpar�:
- My�l�, �e wkr�tce.
Elryk sta� samotnie na pok�adzie, opieraj�c si� o reling i staraj�c dostrzec morze; lecz ono, podobnie jak reszta �wiata, spowite by�o bia�� bezkszta�tn� mg��. Melnibon�anin zastanowi� si�, czy pod kilem statku w og�le znajduje si� woda. Spojrza� w g�r� na napi�ty, wyd�ty ciep�ym, silnym wiatrem �agiel. By�o jasno, ale zn�w w �aden spos�b nie m�g� okre�li� pory dnia. Zmieszany opowiadaniem Ksi�cia Coruma o wcze�niejszym spotkaniu, Elryk zastanawia� si�, czy mia� ju� w swym �yciu sny takie jak ten; sny, kt�re ca�kowicie zapomina� po przebudzeniu. Wkr�tce jednak zda� sobie spraw� z bezu�yteczno�ci podobnych spekulacji i pogr��y� si� w rozmy�laniach na inne tematy. Zastanowi� si� mianowicie si� nad pochodzeniem Kapitana i jego tajemniczego statku, kt�ry �eglowa� po r�wnie dziwnym oceanie.
- Kapitan - odezwa� si� Hawkmoon, a Elryk si� odwr�ci�, aby powita� wysokiego, jasnow�osego m�czyzn� o czole zniekszta�conym regularn� blizn� - �yczy sobie widzie� nasz� czw�rk� w swojej kajucie.
Pozostali dwaj wy�onili si� z mg�y i wsp�lnie poszli na dzi�b, gdzie zapukali w czerwonobr�zowe drzwi i natychmiast zostali dopuszczeni przed oblicze �lepego Kapitana, kt�ry ju� przygotowa� na ich powitanie cztery srebrne kubki nape�nione winem. Wskaza� gestem wielk� skrzyni�, na kt�rej sta� nap�j.
- Prosz�, cz�stujcie si�, przyjaciele.
Uczynili tak, po czym stan�li z kubkami w d�oniach: czterej wysocy, �cigani przez przeznaczenie wojownicy, ka�dy o uderzaj�co odmiennym wygl�dzie, lecz wszyscy nosz�cy swoiste pi�tno, kt�re stanowi�o o ich podobie�stwie. Elryk spostrzeg� to, mimo �e by� jednym z nich i stara� si� przypomnie� sobie, o czym w�a�ciwie m�wi� Corum poprzedniego wieczoru.
- Zbli�amy si� do punktu przeznaczenia - rzek� Kapitan. - Niebawem zejdziemy na l�d. Nie wydaje mi si�, aby nasi wrogowie spodziewali si� nas, ale i tak nie b�dzie �atwo pokona� tych dwoje.
- Dwoje? - spyta� Hawkmoon. - Tylko tylu?
- Tak - u�miechn�� si� Kapitan. - Brata i siostr�. Czarownik�w z zupe�nie innego wszech�wiata. Jako �e materia naszych �wiat�w uleg�a niedawno rozerwaniu - o czym wie co� Hawkmoon, i ty te�, Corumie - pewne istoty mog�y si� tu przedosta� i wzrosn�� w si��, czego w inny spos�b nie uda�oby im si� osi�gn��. A posiadaj�c nieprzeci�tn� moc, d��� do zdobycia jeszcze wi�kszej, a nawet ca�ej mocy, kt�ra jest w naszym wszech�wiecie. Istoty te s� amoralne w zupe�nie inny spos�b ni� W�adcy Prawa i Chaosu. Nie walcz� o w�adz� nad Ziemi� - tak jak ci bogowie. One chc� poch�on�� ca�� energi� naszego �wiata i obr�ci� j� na w�asn� korzy��. Zapewne z jej pomoc� b�d� mog�y osi�gn�� cel, do kt�rego d��� w swoim wszech�wiecie, jakikolwiek by on by�. Jak na razie, mimo �e znajduj� si� w bardzo korzystnej sytuacji, nie uda�o im si� zgromadzi� dostatecznych si�, ale ich czas jest ju� bardzo bliski. Nad Agakiem i Gagak - bo tak brzmi� ich imiona w ludzkim j�zyku - nasi bogowie nie maj� �adnej w�adzy, wi�c zosta�a powo�ana pot�niejsza kompania - wy sami. Przedwieczny Mistrz w czterech ze swych wciele� (czw�rka jest najwi�ksz� liczb�, kt�r� mo�emy zaryzykowa� bez niepo��danego naruszenia struktury p�aszczyzn naszego �wiata) - Erekos�, Elryk, Corum i Hawkmoon. Ka�dy z was b�dzie dowodzi� czterema innymi, kt�rych losy zwi�zane s� z waszymi. Oni r�wnie� s� wielkimi wojownikami, chocia� nie pod ka�dym; wzgl�dem podzielaj� wasze przeznaczenie. Mo�ecie sami, wybra� czw�rk�, kt�r� chcecie mie� pod swym dow�dztwem. My�l�, �e �atwo b�dzie teraz wam si� zdecydowa�. Wkr�tce dobijemy do brzegu.
- Czy poprowadzisz nas? - spyta� Hawkmoon.
- Nie. Mog� jedynie zawie�� was na wysp� i czeka� na J powr�t tych, kt�rzy prze�yj� -je�eli ktokolwiek ujdzie ca�o. �
Elryk zmarszczy� brwi.
- Nie wydaje mi si�, aby to by�a moja walka - powiedzia�.
- Jest twoja - odpar� Kapitan z powag�. - Moja tak�e. J Zszed�bym na l�d wraz z wami, gdyby by�o to mi dozwolone. Ale nie jest.
- Dlaczego? - spyta� Corum.
- Dowiecie si� pewnego dnia. Nie mam do�� odwagi, by powiedzie� wam to teraz. Zapewniam jednak, �e mam wzgl�dem was jedynie przyjazne uczucia.
Erekos� potar� r�k� podbr�dek.
- No c�, skoro moim przeznaczeniem jest walka podobnie jak Hawkmoon szukam Tanelorn, i je�eli nam si� powiedzie, zbli�� si� do swego celu, zgadzam si� wyst�pi� przeciwko tej dw�jce, Agakowi i Gagak.
Hawkmoon skin�� g�ow�.
- P�jd� z Erekos� z podobnych powod�w.
- I ja - doda� Corum.
- Nie tak dawno temu - odezwa� si� Elryk - uwa�a�em si� za cz�owieka pozbawionego towarzyszy. Teraz znajduj� si� w�r�d przyjaci�. Z tej to przyczyny stan� do walki u ich boku.
- Jest to prawdopodobnie najlepsza przyczyna - powiedzia� z aprobat� Erekos�.
- Niestety, wasz wysi�ek nie zostanie w �aden spos�b nagrodzony. Mog� was jedynie zapewni�, �e je�eli zwyci�ycie, oszcz�dzi to �wiatu wielu cierpie� - rzek� Kapitan. -Ciebie za�, Elryku, nie spotka nawet nagroda taka, jakiej mog� si� spodziewa� dla siebie pozostali.
- By� mo�e jednak odnios� jak�� korzy�� z tej wyprawy - powiedzia� Elryk.
- Mo�liwe. - Kapitan wskaza� gestem na dzbanek z trunkiem. - Jeszcze wina, przyjaciele?
Wszyscy przyj�li pocz�stunek, a Kapitan m�wi� dalej, ze �lep� twarz� uniesion� ku sklepieniu kajuty.
- Na wyspie s� ruiny - mo�e kiedy� znajdowa�o si� tu miasto zwane Tanelorn - a w ich centrum stoi jeden nie zniszczony budynek. Tam w�a�nie zamieszkuj� Agak i jego siostra. W tym miejscu musicie ich zaatakowa�. Mam nadziej�, �e rozpoznacie go natychmiast.
- I musimy zg�adzi� t� par�? - spyta� Erekos�.
- Je�eli tylko wam si� uda. B�d� mieli s�ugi do pomocy. Ich tak�e trzeba zabi�. Potem budynek musi zosta� spalony. To bardzo wa�ne - Kapitan przerwa� na moment. - Spalony. Nie mo�e by� zniszczony w �aden inny spos�b.
Elryk u�miechn�� si� blado.
- Nie ma zbyt wielu innych metod rujnowania budynk�w, panie Kapitanie.
Kapitan odwzajemni� u�miech i sk�oni� lekko g�ow�.
- To prawda. Jednak�e warto zapami�ta� to, co powiedzia�em.
- Czy wiadomo jak wygl�daj� ci dwoje, Agak i Gagak? - spyta� Corum.
- Nie. Mo�liwe, �e wygl�dem przypominaj� istoty z naszego �wiata, ale niekoniecznie. Niewielu ich widzia�o. Dopiero ostatnio uda�o im si� w og�le zmaterializowa�.
- A jak najlepiej mo�na ich pokona�? - spyta� Hawkmoon.
- Odwag� i sprytem - odpar� Kapitan.
- Nie wypowiadasz si� zbyt jasno, panie - powiedzia� Elryk.
- M�wi� to, co mog�. A teraz, przyjaciele, proponuj�, �eby�cie odpocz�li i przygotowali bro�.
Gdy wracali do swych kajut, Erekos� westchn��.
- Rz�dzi nami �lepy los - powiedzia�. - Nie pozostawiono nam zbyt wiele wolnej woli, a mimo to nadal oszukujemy si� s�dz�c, �e jest inaczej. Czy zginiemy czy prze�yjemy w tej wyprawie, nie b�dzie to si� zbytnio liczy� w og�lnym biegu rzeczy.
- Chyba ogarn�a ci� chandra, przyjacielu - odezwa� si� Hawkmoon.
Mg�a wi�a si� mi�dzy salingami masztu, snuj�c si� po olinowaniu i zalewaj�c powodzi� pok�ad. Zas�ania�a twarze towarzyszy przed wzrokiem Elryka.
- Albo zacz��e� zbyt realistycznie patrze� na �wiat - dopowiedzia� Corum.
Mg�a na pok�adzie zg�stnia�a, spowijaj�c m�czyzn niczym ca�un. Deski poszycia skrzypia�y, brzmi�c w uszach Elryka jak krakanie kruka. Zrobi�o si� zimniej. W milczeniu weszli do kajut, by sprawdzi� zaczepy i sprz�czki przy zbrojach, wypolerowa� i naostrzy� bro� oraz bezskutecznie pr�bowa� zasn��.
- Och, nie lubi� magii - powiedzia� Brut z Lashmar, g�adz�c sw� z�ot� brod�. - To ona sprowadzi�a mnie tak nisko.
Elryk powt�rzy� mu w�a�nie to, co us�ysza� od Kapitana i poprosi� Bruta, aby by� jednym z podleg�ej mu czw�rki, gdy ju� wyl�duj�.
- Wszystko jest magi� - odpar� Otto Blendker. U�miechn�� si� i wyci�gn�� r�k� do Melnibon�anina. -B�d� walczy� u twego boku, Elryku.
Zbroja koloru akwamaryny zamigota�a lekko w �wietle latarni i podni�s� si� kolejny m�czyzna, w he�mie z podniesion� przy�bic�. Twarz mia� niemal r�wnie blad� jak Melnibon�anin, lecz oczy g��bokie i prawie czarne. By� to Hown Zaklinacz W�y.
- I ja - powiedzia� Hown - chocia� obawiam si�, �e nie ma ze mnie zbyt du�ego po�ytku na l�dzie.
Ostatni pod pytaj�cym wzrokiem Elryka powsta� wojownik, kt�ry niewiele si� jak dot�d odzywa�, a gdy ju� co� m�wi�, to g�osem niskim i pe�nym wahania. Na g�owie mia� zwyk�y szyszak, spod kt�rego wystawa�y rude w�osy uczesane w warkoczyki. Przy ko�cu splot�w przywi�zane by�y ko�ci palc�w, grzechocz�ce o naramienniki przy ka�dym ruchu. By� to Ashnar zwany Rysiem. W jego oczach rzadko go�ci�o uczucie �agodniejsze od zawzi�to�ci.
- Brak mi manier i umiej�tno�ci wyg�aszania m�w - odezwa� si� Ashnar. - Nie znam si� te� na czarnoksi�stwie ani na innych rzeczach, o kt�rych tu s�ysza�em. Jestem jednak dobrym �o�nierzem i raduje mnie walka. Wst�pi� pod twe rozkazy, je�li zechcesz, Elryku.
- Oczywi�cie - odpar� Elryk.
- Wydaje si�, �e nie ma o czym dyskutowa� - powiedzia� Erekos� do czw�rki, kt�ra odda�a si� pod jego dow�dztwo. - Wszystko to jest bez w�tpienia ustalone z g�ry. Nasze przeznaczenia od pocz�tku s� ze sob� zwi�zane.
- Taka filozofia mo�e prowadzi� do niezdrowego fatalizmu - odezwa� si� Terndrik z Hasghan. - Najlepiej wierzy�, �e nasz los zale�y od nas samych, nawet je�eli wszystko zdaje si� temu przeczy�.
- Mo�esz sobie wierzy�, w co chcesz - rzek� Erekos�. -Prze�y�em ju� wiele wciele�, chocia� wszystkie, pr�cz jednego, ledwie pami�tam. - Wzruszy� ramionami. - Ale przypuszczam, �e i ja oszukuj� siebie marzeniem odnalezienia Tanelorn i ponownego zjednoczenia si� z t�, kt�rej szukam. Jednak to marzenie dodaje mi si�, Tendriku.
Elryk u�miechn�� si�.
- Ja, jak my�l�, walcz�, bo znajduj� satysfakcj� w braterstwie broni. Ju� to samo w sobie �wiadczy o tym, w jak godnym po�a�owania stanie si� znalaz�em, prawda?
- Tak - Erekos� zerkn�� na pod�og�. - No c�, spr�bujmy teraz odpocz��.
ROZDZIA� 4
Brzeg by� zamglony. �eglarze przedzierali si� przez spienion� wod� i bia�� mg��, trzymaj�c miecze wzniesione wysoko ponad g�owami. By�y one ich jedyn� broni�. Ka�dy z Czterech mia� w r�ku or� niezwyk�ych rozmiar�w i kunsztownej ornamentacji, ale �aden z nich nie mrucza� do siebie od czasu do czasu, jak to czyni� Zwiastun Burzy, miecz Elryka. Zerkaj�c do ty�u Melnibon�anin ujrza� Kapitana stoj�cego przy relingu. Niewidoma twarz zwr�cona by�a ku wyspie. Blade wargi porusza�y si�, jak gdyby m�czyzna co� do siebie szepta�. Woda teraz si�ga�a im ju� do pasa. Piasek pod nogami Elryka stwardnia� i sta� si� lit� ska��. Parli dalej, zm�czeni, gotowi stawi� czo�o obro�com wyspy, kimkolwiek by oni byli. Mg�a pocz�a si� rozwiewa�, jak gdyby nie mia�a �adnej mocy nad sta�ym l�dem. Spodziewany atak nadal nie nast�powa�.
Wszyscy m�czy�ni mieli zatkni�te za pas pocho