6130
Szczegóły |
Tytuł |
6130 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6130 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6130 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6130 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Michael Cunnigham
Godziny
� bo w wielkiej m�dro�ci - wiele utrapienia, a kto przysparza wiedzy - przysparza i cierpie� �
Teraz zapolujemy na trzeciego tygrysa, lecz podobnie jak
poprzednie tak�e ten b�dzie postaci� z moich marze�, struktur�
s�own�, a nie tygrysem z krwi i ko�ci, kt�ry ponad wszelkimi mitami
st�pa po ziemi. Mam tego �wiadomo��, a jednak jaka� si�a ci�gnie
mnie na t� mglist�, bezsensown�, odwieczn� wypraw� i wci��,
przemierzaj�c godziny, �cigam kolejnego tygrysa, besti� wymykaj�c�
si� strofie.
J. L. Borges, Inny tygrys, 1960
Nie mam czasu, by opisywa� swoje plany. Powinnam wiele
powiedzie� o Godzinach i o swoim odkryciu; o tym, jak za moimi
postaciami wykuwam pi�kne groty; s�dz�, �e w�a�nie w ten spos�b
wyra�am to, czego pragn�: cz�owiecze�stwo, humor, g��bi�. W
zamy�le groty powinny si� ��czy�, a ka�da wy�ania� na �wiat�o
dzienne w tera�niejszej chwili.
Virginia Woolf w swoim dzienniku, 30 sierpnia 1923
Prolog
Wychodzi po�piesznie z domu, w p�aszczu zbyt ci�kim jak na t� pogod�. Jest rok 1941.
Trwa kolejna wojna. Zostawi�a list dla Leonarda i drugi � dla Vanessy. Pewnym krokiem
kieruje si� ku rzece, zdecydowana na to, co za chwil� zrobi, ale nawet teraz niemal zachwyca
j� widok pag�rk�w, ko�cio�a i gromadki owiec � l�ni�cych punkcik�w, jakby z lekka
nakrapianych odrobin� siarki � pas�cych si� pod ciemniej�cym niebem. Zatrzymuje si�,
patrzy na owce i niebo, po chwili idzie dalej. S�yszy za sob� pomruk g�os�w; w g�rze warcz�
bombowce, szuka wi�c wzrokiem samolot�w, lecz nie mo�e ich dostrzec. Mija jednego z
pracownik�w farmy � (czy to nie John?), krzepki m�czyzna o ma�ej g�owie, w kamizelce
koloru ziemniak�w � kt�ry czy�ci kana� przecinaj�cy k�p� �oziny. Spogl�da na ni�, kiwa
g�ow� i zn�w patrzy w d�, na br�zow� wod�. Mijaj�c go w drodze do rzeki, my�li o tym, �e
mu si� poszcz�ci�o � mo�e czy�ci� kana� w�r�d �ozin. Jej si� nie powiod�o. Tak naprawd�
�adna z niej pisarka; jest zaledwie utalentowan� ekscentryczk�. S�oneczne plamy po�yskuj� w
ka�u�ach, kt�re pozosta�y po nocnym deszczu. Jej buty lekko grz�zn� w mi�kkiej ziemi. Jej
si� nie uda�o, a teraz powracaj� g�osy, mamrocz�ce co� niewyra�nie poza zasi�giem wzroku,
z ty�u, tu� za ni� � wystarczy si� odwr�ci�, a pierzchn�, przenios� si� w inne miejsce. Po
chwili wracaj� i nieuchronnie jak deszcz nadci�ga b�l g�owy, kt�ry j� obezw�adni, unicestwi,
ogarniaj�c bez reszty. B�l jest tu�, a jej si� wydaje, �e na niebie znowu pojawi�y si�
bombowce (czy to ona sama je wyczarowa�a?). Zbli�a si� do nadbrze�nego wa�u, wspina po
nim i schodzi nad wod�. W oddali, w g�rze rzeki, siedzi rybak; chyba jej nie zauwa�y, nie
powinien. Zaczyna szuka� kamienia. Dzia�a szybko, lecz metodycznie, jak gdyby
post�powa�a wed�ug instrukcji, kt�rej trzeba skrupulatnie przestrzega�, by przedsi�wzi�cie si�
uda�o. Wybiera kamie� wielko�ci i kszta�tu �wi�skiej czaszki. Nawet wtedy, gdy go podnosi i
wciska do kieszeni p�aszcza (futrzany ko�nierz �askocze j� w szyj�), nie potrafi oprze� si�
wra�eniu ch�odu kamienia, nie dostrzec jego mlecznobr�zowej barwy i zielonych plamek.
Zatrzymuje si� tu� nad rzek�; fale z pluskiem uderzaj� o brzeg, w niewielkie zag��bienia w
b�ocie wlewa si� czysta, rzeczna woda, kt�ra przecie� mog�aby si� wcale nie r�ni� od
��tobr�zowej, pooranej smugami substancji jak bita droga rozci�gaj�cej si� od brzegu do
brzegu. Robi krok naprz�d. Nie zdejmuje but�w. Woda jest zimna, jednak nie a� tak bardzo,
�eby nie mo�na by�o wytrzyma�. Stoi po kolana w zimnej wodzie. My�li o Leonardzie. O
jego r�kach i zaro�cie, g��bokich bruzdach wok� ust. My�li o Vanessie, o jej dzieciach, o
Vicie i Ethel. Tak wiele os�b, a �adnej si� nie uda�o. Nagle zrobi�o jej si� ich wszystkich
ogromnie �al. Wyobra�a sobie, �e si� odwraca, wyjmuje kamie� z kieszeni i idzie z powrotem
do domu. Zapewne zd��y�aby jeszcze wr�ci� na czas, zniszczy� listy. Mog�aby �y� dalej,
mog�aby zrobi� t� ostatni� uprzejmo��. Stoj�c po kolana w op�ywaj�cej j� wodzie, odrzuca t�
my�l. G�osy ju� tu s�, nadci�ga b�l g�owy, je�li wi�c wr�ci, znowu odda si� pod opiek�
Leonarda i Vanessy, oni nie pozwol� jej odej�� po raz drugi, z pewno�ci� nie. Postanawia
nalega�, by jednak pozwolili. Nieporadnie brnie przed siebie (dno jest muliste), woda si�ga jej
ju� do pasa. Rzuca kr�tkie spojrzenie w g�r� rzeki, w kierunku rybaka w czerwonej kurtce,
kt�ry jej nie widzi. W ��tej powierzchni wody (bardziej ��tej ni� br�zowej, kiedy patrzy si�
z bliska) odbija si� ponure niebo. To ostatni moment autentycznej percepcji, m�czyzna w
czerwonej kurtce �owi�cy ryby i pokryte chmurami niebo widoczne w lustrze wody. Niemal
mimo woli, machinalnie, robi krok naprz�d czy mo�e potyka si�, a kamie� wci�ga j� w
g��bin�. Jeszcze przez chwil� odnosi wra�enie, �e nic si� nie sta�o, �e to kolejna pora�ka, �e
to tylko zimna woda, z kt�rej z �atwo�ci� wydostanie si� na brzeg. Jednak nurt rzeki otacza j�
i porywa tak nagle i krzepko, �e wydaje jej si�, jak gdyby atleta, kt�ry niespodziewanie
powsta� z dna, chwyci� j� za nogi i mocno przycisn�� do piersi. Czuje, �e to bardzo intymny
gest.
Ponad godzin� p�niej jej m�� wraca z ogrodu.
� Pani wysz�a � m�wi s�u��ca, klepi�c podniszczon� poduszk�, z kt�rej unosi si�
miniaturowy ob�oczek pierza. � Powiedzia�a, �e niebawem wr�ci.
Leonard idzie na g�r� do salonu, pos�ucha� wiadomo�ci. Na stole znajduje niebiesk�
kopert� zaadresowan� do siebie. Wewn�trz jest list.
Najdro�szy,
Jestem przekonana, �e znowu
trac� zmys�y: czuj�, �e nie uda nam si�
przej�� przez jeszcze jeden tak okropny okres.
Tym razem nie wyzdrowiej�. Zaczynam
s�ysze� g�osy i nieumiem si� skoncentrowa�.
A zatem robi� to, co wydaje si� najlepsze.
Da�e� mi
szcz�cie najwi�ksze z mo�liwych. By�e�
na mej drodze wszystkim tym, kim cz�owiek w og�le
m�g�by by�. Niewydaje mi si�, �eby mog�o by� dwoje
ludzi bardziej szcz�liwych, zanim
przysz�a ta okropna choroba. Niepotrafi�
ju� d�u�ej z ni� walczy�, wiem, �e
rujnowa�am Ci �ycie, �e beze mnie
m�g�by� pracowa�. I wiem, �e b�dziesz.
Widzisz, �e nie mog� nawet poprawnie tego napisa�.
Nie umiem czyta�. Chc� Ci powiedzie�, �e
ca�e szcz�cie w �yciu zawdzi�czam Tobie.
By�e� wobec mnie bezgranicznie cierpliwy
i niewiarygodnie dobry. Chc� Ci powiedzie�, �e �
wszyscy o tym wiedz�. Gdyby ktokolwiek potrafi�
mnie ocali�, tym kim� by�by� Ty.
Wszystko mnie opu�ci�o, poza
przekonaniem o Twojej dobroci.
Niemog� ju� d�u�ej marnowa� Ci �ycia. Niewydaje
mi si�, by mog�o by� dwoje ludzi
bardziej szcz�liwych ni� my.
V.
Leonard wybiega z pokoju, p�dzi po schodach.
� Wydaje mi si�, �e z pani� Woolf co� si� sta�o � m�wi do s�u��cej. � Obawiam si�, �e
mo�e pr�bowa� odebra� sobie �ycie. W kt�r� stron� posz�a? Czy widzia�a�, jak wychodzi�a z
domu?
S�u��ca, przera�ona, zaczyna p�aka�. Leonard po�piesznie kieruje si� w stron� rzeki,
mijaj�c ko�ci�, owce i k�py �ozin. Nad rzek� znajduje tylko m�czyzn� w czerwonej kurtce,
kt�ry �owi ryby.
Pr�d szybko unosi j� z sob�. Wydaje si�, �e frunie, fantastyczna posta� z rozpostartymi
ramionami, w�osami unosz�cymi si� na powierzchni wody i faluj�cym za ni� p�aszczem.
Unosi si� z nurtem, oci�ale przesuwa mi�dzy plamami brunatnego �wiat�a. Nie odp�ynie
daleko. Jej stopy (ju� bez but�w) od czasu do czasu uderzaj� o dno, wzbija si� wtedy za nimi
ci�ka chmura mu�u i sczernia�ych li�ci, kt�ra nieruchomieje w wodzie, kiedy ona znika z
pola widzenia. Pasma zielonoczarnego zielska przylepiaj� si� jej do w�os�w i futra, przez
chwil� oczy zakrywa du�a ki�� wodorost�w, kt�ra w ko�cu odrywa si� i p�ynie, raz po raz
skr�caj�c si� i rozkr�caj�c.
W ko�cu nadchodzi czas na odpoczynek przy filarach mostu przy Southease. Pr�d napiera
na ni�, niepokoi, ale ona zwr�cona plecami do rzeki, z twarz� przytulon� do kamienia, trzyma
si� mocno przy podstawie masywnej, kwadratowej kolumny. Poddaje si� fali z jedn� r�k�
przy piersi i drug� unosz�c� si� powy�ej wypuk�o�ci bioder. Niezbyt wysoko ponad ni� jest
jasna, pomarszczona powierzchnia wody. Niebo odbija si� w niej, przybieraj�c nieregularne
formy, bia�e i ci�kie od chmur, poprzecinane czarnymi cieniami sylwetek gawron�w.
Samochody i ci�ar�wki dudni� na mo�cie. Ma�y ch�opiec, najwy�ej trzyletni, przechodzi z
matk� przez most, zatrzymuje si� przy por�czy, kuca i wpycha patyk pomi�dzy barierki,
staraj�c si� wrzuci� go do wody. Matka ponagla go, lecz on si� upiera, chce przystan�� na
chwil� i popatrze�, jak pr�d uniesie jego patyk.
Oto oni, podczas drugiej wojny �wiatowej: ch�opiec i jego matka na mo�cie, dryfuj�cy
patyk, a na dnie rzeki cia�o Virginii, kt�ra sprawia wra�enie, �e �ni o powierzchni wody,
patyku, ch�opcu i jego matce, niebie i gawronach. Po mo�cie toczy si� oliwkowoszara
ci�ar�wka pe�na �o�nierzy w mundurach, machaj�cych do ch�opca, kt�ry w�a�nie wrzuci�
patyk do wody. On tak�e macha w ich stron�. Domaga si�, �eby matka wzi�a go na r�ce, by
m�g� lepiej zobaczy� �o�nierzy i dla nich by� lepiej widoczny. Wszystkie te d�wi�ki odbijaj�
si� echem od drewnianych i kamiennych element�w mostu, przenikaj� cia�o Virginii. Jej
twarz, wci�ni�ta bokiem w filar mostu, ch�onie obrazy: ci�ar�wk� i �o�nierzy, matk� i
dziecko.
Pani Dalloway
Trzeba jeszcze kupi� kwiaty. Clarissa udaje rozdra�nienie (a przecie� uwielbia takie
wyprawy), zostawia Sally przy sprz�taniu �azienki i wybiega, obiecuj�c, �e wr�ci za p�
godziny.
Nowy Jork, koniec dwudziestego wieku.
Drzwi korytarza otwieraj� si� na czerwcowy poranek, tak pi�kny i czysty, �e Clarissa
zatrzymuje si� na progu, jak gdyby przystan�a na skraju basenu, patrz�c na turkusow� wod�
pluskaj�c� na p�ytkach, misterne sieci utkane ze s�onecznych promieni, kt�re ko�ysz� si� w
b��kitnej g��binie; jak gdyby stoj�c na brzegu basenu, odwleka�a moment zanurzenia si�,
gwa�townego u�cisku ch�odu, wstrz�su spowodowanego zetkni�ciem z wod�. W Nowym
Jorku, w jego ha�a�liwym, surowym, brunatnym rozk�adzie, upadku w otch�a� bez granic,
zawsze zdarza si� kilka takich letnich porank�w, kiedy to roi si� od przejaw�w nowego �ycia
tak pe�nych determinacji, �e prawie komicznych, przypominaj�cych przygody postaci z
kresk�wek, kt�re potrafi� przej�� przez nie ko�cz�ce si� pasmo podst�pnych zasadzek i
wychodz� z nich bez szwanku: bez poparze�, bez skalecze�, zawsze przygotowane na kolejne
ciosy. Znowu, jak ka�dego roku w czerwcu, drzewa przy West Tenth Street wypu�ci�y
doskona�e, miniaturowe p�dy wyrastaj�ce z kwadratowych skrawk�w ziemi pokrytej psimi
odchodami i wielobarwnymi odpadkami. I zn�w w mieszkaniu obok zajmowanym przez
samotn� kobiet� w podesz�ym wieku, w skrzynce na oknie, zwykle pe�nej czerwonych,
wyp�owia�ych plastikowych kwiat�w geranium powtykanych w ziemi�, wykie�kowa� figlarny
mlecz.
C� to za emocjonuj�ce doznanie, jaka rozkosz, �y� w taki czerwcowy poranek: dostatnio,
korzystaj�c z niemal kompromituj�cej ilo�ci przywilej�w, maj�c przed sob� jedynie zwyk��
wypraw� po zakupy. Ona, Clarissa Vaughan, osoba niczym nie wyr�niaj�ca si� (dlaczego, w
swoim wieku, mia�aby podj�� cho�by najmniejszy wysi�ek, by temu zaprzeczy�?), ma kupi�
kwiaty i przygotowa� przyj�cie. Kiedy przekracza pr�g domu, jej but stuka o
czerwonobr�zowy, po�yskuj�cy mik� kamie� pierwszego schodka. Ma pi��dziesi�t dwa lata,
zaledwie pi��dziesi�t dwa, i jest w niebywale dobrej formie. W ka�dym calu czuje si� tak
dobrze jak tamtego dnia w Wellfleet, gdy mia�a osiemna�cie lat i przechodz�c przez
przeszklone drzwi, wkracza�a w dzie� bardzo podobny do tego, �wie�y i prawie bole�nie
jasny, wybuja�y w swoim rozkwicie. Wa�ki kr��y�y w�r�d tymotki. Aromat sosnowej �ywicy
zaostrza� zapach trawy. Richard wyszed� za ni�, po�o�y� r�k� na jej ramieniu i powiedzia�:
�Witaj, pani Dalloway�. To nazwisko, pani Dalloway, ten przydomek by� jego pomys�em �
koncepcj�, kt�ra zrodzi�a si� pewnej zakrapianej alkoholem nocy w akademiku, kiedy
zapewnia� j�, �e nazwisko, kt�re nosi � Vaughan � nie jest dla niej odpowiednie. Powinna,
powiedzia� wtedy, nosi� nazwisko wspania�ej postaci literackiej, a gdy ona sk�ania�a si� raczej
ku Isabel Archer lub Annie Kareninie, Richard upiera� si�, �e pani Dalloway jest oczywistym
i jedynie s�usznym wyborem. Przede wszystkim jej imi�, znak a� nazbyt wyra�ny, by go
ignorowa�, a � co wi�cej � znacznie wa�niejsza kwestia opatrzno�ci. Jej, Clarissy,
przeznaczeniem z pewno�ci� nie by�o ani nieszcz�liwe ma��e�stwo, ani �mier� pod ko�ami
poci�gu. Jej w udziale mia�y przypa�� pi�kno i dostatek. Dlatego by�a i powinna zosta� pani�
Dalloway. �Czy� to nie jest pi�kne�, powiedzia�a tamtego ranka pani Dalloway do Richarda.
Odpowiedzia�: �Pi�kno jest dziwk�, wol� pieni�dze�. Nade wszystko przedk�ada�
b�yskotliwo��. Clarissa, jako najm�odsza i jedyna kobieta w jego otoczeniu, czu�a, �e mo�e
sobie pozwoli� na pewien sentymentalizm. Gdyby to by� koniec czerwca, ona i Richard
byliby kochankami. Min��by ju� prawie miesi�c od czasu, gdy Richard opu�ci� ��ko Louisa
(Louis � �ywy symbol zmys�owo�ci, o rozleniwionym wyrazie oczu, idea� wiejskiego
ch�opca) i znalaz� si� w jej sypialni.
�No c�, tak si� sk�ada, �e ja kocham pi�kno�, powiedzia�a. Zdj�a jego d�o� ze swojego
ramienia, chwytaj�c j� nieco powy�ej czubka palca wskazuj�cego, troch� mocniej, ni�
zamierza�a. Mia�a osiemna�cie lat, nowe nazwisko. Mog�a robi� to, na co mia�a ochot�.
Buty Clarissy, gdy schodzi ze schod�w, id�c po kwiaty, wydaj� ciche odg�osy
przypominaj�ce szelest papieru �ciernego. Dlaczego nie odczuwa wi�kszego przygn�bienia,
my�l�c o perwersyjnej kombinacji sukcesu Richarda (�udr�czony, proroczy g�os w literaturze
ameryka�skiej�) i pogarszania si� jego stanu zdrowia (�Nie ma pan limfocyt�w, nie uda�o si�
znale�� ani jednego�)? Co si� z ni� dzieje? Kocha Richarda, ci�gle o nim my�li, lecz ten dzie�
kocha chyba troch� bardziej. Uwielbia West Tenth Street w zwyk�y letni poranek. Czuje si�
jak wdowa-ladacznica o �wie�o rozja�nionych w�osach ukrytych pod czarn� woalk�,
czuwaj�ca przy trumnie i jednocze�nie nie spuszczaj�ca oczu z m�czyzn, kt�rzy mogliby
zaj�� miejsce jej m�a. Spo�r�d ich trojga � Louisa, Richarda i Clarissy � to ona zawsze
mia�a najbardziej nieczu�e serce i najwi�ksz� sk�onno�� do romans�w. Przez ponad
trzydzie�ci lat znosi�a docinki na ten temat; ju� dawno zdecydowa�a si� podda� i bawi�
swoimi zmys�owymi, niepohamowanymi reakcjami, kt�re, zdaniem Richarda, s� r�wnie
przewrotne i pe�ne kokieterii jak zachowania wyj�tkowo irytuj�cego, nad wiek dojrza�ego
dziecka. Ona wie, �e poeta taki jak Richard szed�by przez ten poranek, redaguj�c go z
powag�, wykre�laj�c nieprzypadkow� brzydot� i mimowolne pi�kno, poszukuj�c
ekonomicznej i historycznej prawdy w starych ceglanych kamienicach, nieregularno�ciach
surowego kamienia, z kt�rego zbudowano ko�ci� episkopalny, i w szczup�ym m�czy�nie w
�rednim wieku, przechadzaj�cym si� z terierem rasy Jack Russell (te zajad�e psy na
wyko�lawionych nogach sta�y si� nagle wszechobecne na Fifth Avenue), podczas gdy j�,
Clariss�, ca�kiem zwyczajnie wprawia w zachwyt widok kamienic, ko�cio�a, m�czyzny i psa.
Wie, �e to dziecinne. Brakuje jej ostro�ci spojrzenia. Gdyby przysz�o m�wi� otwarcie (teraz,
w jej wieku), te sentymenty umie�ci�yby j� w gronie naiwnych i �atwowiernych, postawi�yby
po�r�d wyznawc�w Chrystusa graj�cych na gitarach lub �on, kt�re zgodzi�y si� nie by�
dokuczliwe w zamian za utrzymanie. Jednak ona t� wszechogarniaj�c� mi�o�� bez
dyskryminacji traktuje absolutnie powa�nie, jak gdyby wszystkie przedmioty na �wiecie by�y
cz�ci� gigantycznego, niezg��bionego przedsi�wzi�cia, a ka�dy z nich mia� swoj� tajemn�
nazw�, kt�rej nie mo�na wyrazi� w �adnym j�zyku, a jest ona obrazem z�o�onym z wra�e�
odbieranych wzrokiem i dotykiem. T� pe�n� determinacji, �ci�le strze�on� fascynacj� uwa�a
za swoj� dusz� (s�owo wprawiaj�ce w zak�opotanie, sentymentalne, lecz jakie inne okre�lenie
by�oby tu odpowiednie?), cz�stk�, kt�ra prawdopodobnie przetrwa �mier� cielesn�. Clarissa
nigdy z nikim o tym nie rozmawia. Nie rozwodzi si� na ten temat, nie rozprawia. Okrzyk
zachwytu wydaje tylko na widok niezaprzeczalnych przejaw�w pi�kna, ale nawet wtedy
udaje si� jej zachowa� pewien stopie� dojrza�ej pow�ci�gliwo�ci. Czasami m�wi, �e pi�kno to
dziwka, �e woli pieni�dze.
Dzi� wieczorem wyda przyj�cie. Wype�ni swoje mieszkanie potrawami i kwiatami,
dowcipnymi i wp�ywowymi lud�mi. Przeprowadzi przez nie Richarda, dopilnuje, by za
bardzo si� nie zm�czy�, a potem b�dzie mu towarzyszy� a� do chwili, gdy on odbierze
nagrod�.
Stoj�c na rogu Eighth Street i Fifth Avenue, rozprostowuje plecy w oczekiwaniu na zmian�
�wiate�. Oto ona, my�li Willie Bass, w niekt�re poranki mijaj�cy j� w tych okolicach. Dawna
pi�kno��, stara hippiska, wci�� z d�ugimi i prowokuj�co siwymi w�osami, wysz�a na porann�
przechadzk� w d�insach, m�skiej, bawe�nianej koszuli i klapkach, b�d�cych cz�sto
uzupe�nieniem stroju typowego dla niekt�rych region�w (Indii? Ameryki �rodkowej?). Nadal
jest do�� pon�tna. Ma w sobie co� z uroku bohemy, wdzi�ku dobrej wr�ki, lecz tego ranka
wyprostowana jak struna, w obszernej koszuli i egzotycznych butach, przeciwstawiaj�c si�
sile grawitacji, przedstawia sob� tragiczny widok. Przypomina samic� mamuta ju� po kolana
grz�zn�c� w g�stym mule, a jeszcze przez chwil� odpoczywaj�c� przed kolejn� pr�b�
wydostania si� z pu�apki; masywn� i dumn�, niemal nonszalanck� w dobrze udawanej
kontemplacji mi�kkiej trawy, kt�ra czeka na odleg�ym brzegu; samic�, kt�ra zaczyna
rozumie�, �e ju� z pewno�ci� pozostanie tutaj, uwi�ziona w pu�apce i samotna, kiedy
zapadnie zmierzch i pojawi� si� szakale. Cierpliwie czeka na zmian� �wiate�. Dwadzie�cia
pi�� lat temu by�a zapewne niezwykle pi�kna, nie ulega w�tpliwo�ci, �e m�czy�ni umierali
ze szcz�cia w jej ramionach. Willie Bass jest dumny ze swej umiej�tno�ci odczytywania
los�w z ludzkich twarzy; u�wiadamiania sobie, �e ci, kt�rzy dzisiaj s� starzy, byli kiedy�
m�odzi. �wiat�o zmienia si� i Willie idzie dalej.
Clarissa przechodzi na drug� stron� Eighth Street. Nic nie poradzi na to, �e zachwyca j�
widok zepsutego telewizora porzuconego przy kraw�niku obok bia�ego pantofelka z
lakierowanej sk�ry. Cudowny wydaje jej si� w�zek sprzedawcy, po brzegi wy�adowany
broku�ami, brzoskwiniami i owocami mango, kt�re opatrzono wywieszkami z cen� ton�c�
w�r�d wybuja�ej interpunkcji: 1,49$!!, 3 za JEDNEGO dolara!?!, 50 cent�w SZT.!!!!! Nieco
dalej, pod �ukiem, stara kobieta w ciemnej, starannie uszytej sukience zdaje si� �piewa�,
stoj�c dok�adnie po�rodku, pomi�dzy bli�niaczymi statuami Jerzego Waszyngtona
przedstawiaj�cymi go jako �o�nierza i polityka; ich twarze uleg�y zniszczeniu pod wp�ywem
zmian pogody. To ruch i zgie�k wielkiego miasta wywo�uj� w cz�owieku takie poruszenie;
jego skomplikowany mechanizm; t�tni�ce w niesko�czono�� �ycie. Ka�dy dobrze zna
historyjk� o Manhattanie � skrawku dzikiego l�du kupionego za sznurek paciork�w, ale nie
spos�b nie uwierzy�, �e ta wyspa zawsze by�a miastem, �e gdyby zacz�� kopa�, pod ziemi�
znalaz�oby si� ruiny jeszcze starszego miasta, g��biej kolejnego i jeszcze nast�pnego. Pod
warstw� betonu i traw� w parku (skr�ca teraz w jego kierunku, w stron�, gdzie stara kobieta,
odchyliwszy g�ow� do ty�u, nuci jak�� melodi�) spoczywaj� ludzkie szcz�tki pochowane na
cmentarzysku dla biedak�w, kt�re sto lat temu pokryto brukiem, by m�g� powsta�
Washington Square. Gdy Clarissa przechodzi, pod stopami maj�c cia�a zmar�ych, m�czy�ni
szeptem oferuj� narkotyki (nie jej), trzy czarnosk�re dziewczyny przemykaj� obok na
rolkach, a stara kobieta nuci swoje fa�szywie brzmi�ce iiiiiii. Clariss� przepe�nia rado��,
szcz�cie, kt�re sta�o si� jej udzia�em, uskrzydla j�, jest zadowolona z wygodnych but�w
(mimo �e kupionych u Barneya na wyprzeda�y); to miejsce jest przecie� zbiorowiskiem
najwi�kszej n�dzy w ca�ym parku, widocznej nawet spod p�aszcza trawy i kwiat�w; roi si� tu
od handlarzy narkotyk�w (czy mogliby zabi�, gdyby zaistnia�a taka konieczno��?),
szale�c�w, zagubionych i zdeterminowanych ludzi, kt�rych opu�ci�o szcz�cie, je�li w og�le
kiedykolwiek go zaznali. Jednak ona kocha �wiat za to, �e jest drapie�ny i niezniszczalny;
wie, �e inni z pewno�ci� tak�e go kochaj�, zar�wno biedni, jak i bogaci, cho� ani jedni, ani
drudzy nie wspominaj�, z jakich pobudek. Dlaczego mieliby�my walczy� o zachowanie �ycia,
godz�c si� na ka�dy kompromis, nie zwa�aj�c na �adne cierpienia, gdyby by�o inaczej?
Nawet je�li zabrn�li�my dalej ni� Richard, je�eli jeste�my niemal pozbawieni cia�a, kt�re
sta�o si� jedn� wielk� ran�, chocia� robimy pod siebie, nadal desperacko trzymamy si� �ycia.
To musi mie� jaki� zwi�zek, my�li Clarissa, z turkotem k� po betonie, p�dem i wstrz�sami,
kt�re wywo�uj�; ob�okami przejrzystej, wodnej mgie�ki wydmuchiwanej z fontanny przy
ka�dym rzucie frisbee, kt�rym graj� m�odzi m�czy�ni z nagimi torsami; ze sprzedawcami (z
Peru, z Gwatemali) krz�taj�cymi si� przy swoich srebrnych straganach na k�kach, znad
kt�rych unosi si� dym i dra�ni�ca wo� pieczonego mi�sa; kobiet� i m�czyzn� w podesz�ym
wieku, kt�rzy siedz�c na �awkach, pr꿹 si� ku s�o�cu, rozmawiaj� p�g�osem i kiwaj�
g�owami; odg�osami klakson�w i pobrz�kiwaniem gitar (czy to mo�liwe, by tamci �
gromadka niedbale ubranych m�odych ludzi � trzej ch�opcy i dziewczyna grali Eight Miles
High?); dr��cymi li��mi na drzewach; �aciatym psem, kt�ry goni go��bie, i melodi� Always
Love You, p�yn�c� z radia, kt�re niesie przypadkowy przechodzie�, mijaj�c kobiet� w ciemnej
sukience stoj�c� pod �ukiem, w�a�nie w chwili, gdy ona nuci swoje iiiii.
Clarissa przechodzi przez plac, czuje na sobie mu�ni�cie wilgotnej mgie�ki z fontanny. I
oto zbli�a si� Walter Hardy, dobrze zbudowany m�czyzna w szortach i bia�ej bluzie,
prezentuj�c sw�j spr�ysty, gimnastyczny krok parkowemu audytorium na Washington
Square.
� Hej, Clare � wo�a rado�nie i dla obojga nadchodzi niezr�czny moment wahania: jaki
poca�unek wymieni� na powitanie.
Walter zbli�a usta do warg Clarissy, a ona instynktownie uchyla si�, nadstawiaj�c w
zamian policzek. Gdy chwyta si� na tym i zwraca jednak ku niemu, jest ju� o p� sekundy za
p�no i wargi Waltera dotykaj� tylko k�cika jej ust. Jestem taka sztywna, my�li, taka
konwencjonalna. Roztkliwiam si� nad pi�knem �wiata, a mam w sobie tyle niech�ci �
zupe�nie odruchowej � gdy przyjdzie poca�owa� przyjaciela w usta. Trzydzie�ci lat temu
Richard powiedzia� jej, �e pod mask� dziewczyny-pirata w rzeczywisto�ci ukrywa wszelkie
atrybuty dobrej �ony z przedmie�cia, a teraz sama odkrywa w sobie osob� ubog� duchem,
nazbyt oficjaln�, przysparzaj�c� innym wielu cierpie�. Nic dziwnego, �e nawet jej w�asna
c�rka czuje do niej uraz�.
� Ciesz� si�, �e ci� widz� � m�wi Walter.
Clarissa wie, niemal mo�e zobaczy�, �e w tej chwili Walter wysila umys�, aby metod�
stopniowych przybli�e� okre�li� jej to�samo��. Tak, ona jest t� kobiet� z ksi��ki, bohaterk�
niecierpliwie oczekiwanej powie�ci autorstwa niemal ju� legendarnej pisarki, lecz ta powie��
okaza�a si� przecie� pora�k�. Otrzyma�a lakoniczne recenzje; bezszelestnie znikn�a pod
grzbietami fal. Clarissa, dochodzi do wniosku Walter, jest jak zubo�a�a arystokratka,
interesuj�ca, mimo �e nie jest nikim szczeg�lnie wa�nym. Clarissa dostrzega, �e Walter ju�
wie. U�miecha si�.
� Co robisz w sobot� w Nowym Jorku? � pyta go.
� W ten weekend zostajemy z Evanem w domu � odpowiada Walter. � Evan czuje si�
o wiele lepiej po tej nowej miksturze, twierdzi nawet, �e ma ochot� p�j�� pota�czy� dzi�
wiecz�r.
� Czy to troch� nie za du�o?
� B�d� na niego uwa�a�. Nie pozwol�, �eby przesadzi�. Ale on chce znowu zobaczy�
troch� �wiata.
� My�lisz, �e b�dzie si� czu� na tyle dobrze, by przyj�� do nas dzi� wieczorem?
Organizujemy ma�e przyj�cie na cze�� Richarda, dosta� nagrod� Carrouthers�w.
� Och, to wspaniale.
� S�ysza�e� ju� o tym, prawda?
� Oczywi�cie.
� To nie jest jaki� tam coroczny przydzia�. Wcale nie musz� wykorzysta� limit�w, jak
cho�by ci od Nobla. Przyznaj� nagrod� wtedy, gdy zauwa�� kogo�, kto ma na swoim koncie
niepodwa�alne osi�gni�cia.
� Naprawd� fantastycznie!
� Tak � m�wi Clarissa. � Poprzednio dosta� j� Ashbery � dodaje po chwili. � A
przed nim Merrill, Rich i Merwin.
Przez twarz Waltera, szerok�, o niewinnym wyrazie, przemyka cie�. Czy pr�buje
skojarzy� sobie te nazwiska? � zastanawia si� Clarissa. A mo�e... czy�by by� zazdrosny?
Czy wyobra�a sobie, �e sam m�g�by si� ubiega� o taki zaszczyt?
� Przepraszam, �e wcze�niej nic ci nie powiedzia�am o przyj�ciu � t�umaczy si�. � Nie
przypuszcza�am, �e b�dziesz w mie�cie. Ty i Evan zawsze przecie� wyje�d�acie na
weekendy.
Walter m�wi, �e oczywi�cie przyjdzie i przyprowadzi Evana, je�eli ten b�dzie si� czu�
dobrze, cho� trudno powiedzie�, mo�e raczej zechce oszcz�dza� si�y na dyskotek�. Richard
wpadnie we w�ciek�o��, gdy us�yszy, �e Walter zosta� zaproszony, a Sally z pewno�ci�
we�mie jego stron�. Clarissa to rozumie. Niewiele jest na �wiecie rzeczy mniej
zakamuflowanych ni� pogarda, jak� ludzie cz�sto �ywi� wobec Waltera Hardy�ego, kt�ry
postanowi� powita� swoje czterdzieste sz�ste urodziny w czapeczkach-baseball�wkach i
butach sportowych firmy Nike, zarabia nieprzyzwoite sumy, pisz�c czytad�a o mi�osnych
wzlotach i upadkach doskonale umi�nionych m�odych m�czyzn, i kt�ry mo�e przeta�czy�
ca�� noc w takt muzyki house, wniebowzi�ty, z niespo�ytym zapasem energii niczym
aportuj�cy owczarek niemiecki. Takich m�czyzn jak Walter widuje si� w Chelsea i w
Village na ka�dym kroku; m�czyzn, kt�rzy maj�c trzydzie�ci, czterdzie�ci czy wi�cej lat, z
niezachwianym przekonaniem utrzymuj�, �e zawsze byli rado�ni i aktywni, pewni siebie,
pot�nie zbudowani i silni; �e nigdy nie byli wyobcowanymi dzie�mi, nikt z nich nie szydzi�
ani nimi nie pogardza�. Richard twierdzi, �e tacy wiecznie m�odzi homoseksuali�ci
wyrz�dzaj� wi�cej szkody ni� ci, kt�rzy deprawuj� ma�ych ch�opc�w, a prawd� jest, �e
Walter nie ma w sobie odrobiny ironii ani cynizmu, nie nadaje nawet g��bszego sensu swemu
zainteresowaniu s�aw� ani panuj�cymi modami na to czy owo, ani nawet restauracj� na
czasie. Lecz w�a�nie t� jego niewinno�� Clarissa w nim ceni. Czy nie dlatego, przynajmniej
do pewnego stopnia, kochamy dzieci, �e �yj� poza granicami cynizmu i ironii? Co takiego
strasznego jest w tym, �e cz�owiek pragnie wi�cej m�odo�ci, wi�cej przyjemno�ci? Poza tym
Walter nie jest zblazowany, w ka�dym razie nie do ko�ca. Pisze najlepsze powie�ci, na jakie
go sta�, pe�ne mi�o�ci, po�wi�cenia i heroizmu w obliczu przeciwno�ci losu; z ca�� pewno�ci�
dla wielu s� one prawdziwym pokrzepieniem. Jego nazwisko nieprzerwanie pojawia si� na
zaproszeniach na uroczysto�ci dobroczynne i pod listami protestacyjnymi. Pisze �enuj�co
pochlebne recenzje ksi��ek autorstwa m�odych pisarzy. Dobrze i ze szczerym oddaniem
opiekuje si� Evanem. Clarissa jest przekonana, �e w dzisiejszych czasach ocenia si� ludzi
przede wszystkim wed�ug ich dobroci i zdolno�ci do po�wi�ce�. Dowcip i intelekt s� czasem
m�cz�ce; to powszechnie spotykane, niewiele znacz�ce popisy geniuszu. Nie zamierza
rezygnowa� ze swej sympatii dla bezwstydnej pospolito�ci Waltera Hardy�ego, nawet je�li
jest to tak irytuj�ce dla Sally, a Richarda sk�ania do g�o�nego zastanawiania si� nad tym, czy
ona, Clarissa, sama nie jest przypadkiem wi�cej ni� tylko troch� pr�na i nierozs�dna.
� Doskonale � m�wi Clarissa. � Wiesz, gdzie mieszkamy, prawda? Wi�c o pi�tej.
� O pi�tej.
� Musimy zacz�� wcze�nie. Oficjalna uroczysto�� rozpoczyna si� o �smej, a przyj�cie
wydajemy przed ni�, nie po niej. Richard nie jest w stanie wysiedzie� do p�na w nocy.
� Ach tak. Wi�c o pi�tej. Do zobaczenia. � Walter wymienia z Clarissa u�cisk d�oni i
odchodzi energicznym, lekko posuwistym krokiem, kt�ry �wiadczy o kipi�cym w nim
nadmiarze si� witalnych.
Zaproszenie Waltera na przyj�cie Richarda to okrutny �art, lecz ostatecznie Walter,
podobnie jak Clarissa, ciesz� si� �yciem w ten czerwcowy poranek, a on odczu�by to jako
afront, gdyby si� dowiedzia� (a zdaje si� dowiadywa� o wszystkim), �e Clarissa rozmawia�a z
nim w dniu przyj�cia i celowo o nim nie wspomnia�a. Wiatr porusza li��mi, ods�aniaj�c ich
ja�niejsz�, szaraw� ziele� pod spodem, a Clarissa w jednej chwili, z nieoczekiwan� si��,
zapragn�a, by w�a�nie teraz Richard by� u jej boku � lecz nie ten Richard, kt�rym sta� si�
ostatnio, ale tamten sprzed dziesi�ciu lat: Richard nieustraszony, niestrudzony gaw�dziarz,
Richard prze�miewca. Brakuje jej mo�liwo�ci spierania si� z tamtym Richardem o Waltera.
Dop�ki nie podupad� na zdrowiu, Clarissa toczy�a z nim nieustanne boje. Richarda zawsze do
g��bi nurtowa� problem dobra i z�a i nigdy, przez ca�e dwadzie�cia lat, do ko�ca nie wyzby�
si� przekonania, �e decyzja Clarissy o zwi�zaniu si� z Sally jest przejawem je�li nie swego
rodzaju powszechnego daleko posuni�tego zepsucia, to przynajmniej s�abo�ci, o kt�r� mo�na
oskar�a� (cho� Richard nigdy by tego g�o�no nie powiedzia�) generalnie wszystkie kobiety,
poniewa�, jak si� zdaje, ju� dawno doszed� do wniosku, �e Clarissa reprezentuje nie tylko
siebie, lecz jest r�wnie� uosobieniem pozytywnych cech i u�omno�ci swojej p�ci. Richard
zawsze by� dla Clarissy najbardziej krytycznym, cz�sto nawet irytuj�cym towarzyszem, a
przy tym najlepszym przyjacielem i gdyby nadal pozosta� sob�, gdyby nie dr��y�a go choroba,
mogliby teraz by� razem, sprzecza� si� na temat Waltera Hardy�ego czy pogoni za wieczn�
m�odo�ci�, dyskutowa� o tym, jak homoseksuali�ci nabrali zwyczaju upodabniania si� do
koleg�w, kt�rzy zn�cali si� nad nimi w liceum. Tamten Richard m�g� przez p� godziny lub
d�u�ej rozprawia� o r�nych mo�liwych interpretacjach nieudolnego szkicu maj�cego
przedstawia� Wenus Botticellego, wykonanego kred� na betonie r�k� czarnosk�rego
m�odzie�ca, a gdyby spostrzeg� plastikow� reklam�wk� unoszon� przez wiatr, p�yn�c� jak
meduza ku mlecznobia�ej przestrzeni nieba, przeszed�by do wywodu o chemikaliach,
krociowych zyskach i r�kach, kt�re je zgarniaj�. Rozprawia�by o tym, jak ta torba
(przypu��my, �e by�y w niej chipsy i przejrza�e banany, �e zosta�a bezmy�lnie porzucona
przez udr�czon�, biedn� matk� utyskuj�c� w�r�d gromadki przekrzykuj�cych si� dzieci
chwil� po wyj�ciu ze sklepu) niesiona podmuchem wiatru dotrze do rzeki Hudson i przep�ynie
z pr�dem do oceanu, gdzie w ko�cu ��w morski, stworzenie, kt�re mog�oby �y� sto lat,
pomyli j� z meduz�, po�knie i dokona �ywota. Dla Richarda bezpo�rednie przej�cie od tego
tematu do Sally wcale nie by�oby takie niemo�liwe, do zainteresowania si� jej zdrowiem czy
tym, co porabia, wyra�onego w pytaniach zadawanych szorstkim, oficjalnym tonem. Mia�
zwyczaj pyta� o Sally po takich tyradach, jak gdyby jej osoba by�a czym� w rodzaju zupe�nie
banalnego, bezpiecznego azylu; jakby sama Sally (Sally filozoficznie opanowana,
m�czennica, uosobienie subtelnej m�dro�ci) by�a nieszkodliwa i bez wyrazu niczym dom w
zacisznym zau�ku albo solidny, niezawodny samoch�d. Richard za nic w �wiecie nie
przyzna�by si� ani do swojej niech�ci wobec Sally, ani do tego, �e si� z niej wyleczy�,
przenigdy; nigdy te� nie wyzb�dzie si� przekonania, kt�re �ywi na w�asny u�ytek, �e Clarissa
w g��bi serca sta�a si� �on� z przedmie�cia, i bez znaczenia jest tu fakt, �e ona i Sally nie
pr�buj� ukrywa� swej mi�o�ci przez wzgl�d na innych, oraz �e Sally jest zdoln� do
po�wi�ce�, inteligentn� kobiet�, producentk� w telewizji publicznej. Na lito�� bosk� � ile
razy wi�cej musi pracowa�, ile jeszcze wykaza� spo�ecznej odpowiedzialno�ci, ile razy gorzej
by� wynagradzana? Nie maj� �adnego znaczenia warto�ciowe, nie przynosz�ce zysku ksi��ki,
uporczywie wydawane przez Clariss� obok papki, kt�ra zapewnia jej utrzymanie. Niewa�ne
s� jej pogl�dy polityczne czy dzia�alno�� w fundacji na rzecz chorych na AIDS.
Clarissa, przecinaj�c Houston Street, dochodzi do wniosku, �e mog�aby kupi� jaki�
drobiazg dla Evana, by uczci� jego chwilow� popraw� samopoczucia. Nie mog� to by�
kwiaty � skoro uznaje si� je za niezbyt stosowne dla zmar�ych, to dla chorych s�
katastrofalne. Wi�c co? W sklepach w Soho jest pod dostatkiem sukien wieczorowych,
bi�uterii i biedermeier�w; nie ma w nich jednak ani jednej rzeczy, kt�ra by�aby odpowiednia
dla wynios�ego, b�yskotliwego m�odego m�czyzny, kt�ry � z pomoc� baterii lek�w � by�
mo�e do�yje ko�ca przeznaczonych mu dni. Lecz czego mog� pragn�� ludzie? Clarissa mija
jeden ze sklep�w i zastanawia si� nad kupnem sukienki dla Julii; wygl�da�aby osza�amiaj�co
w ma�ej czarnej na cienkich rami�czkach w stylu Anny Magnani, ale Julia nie nosi sukienek,
jest nieugi�ta w swym postanowieniu, by przechodzi� m�odo�� � kr�tki okres, w kt�rym
mo�na nosi� dos�ownie wszystko � w m�skich podkoszulkach i sk�rzanych buciorach, od
g�ry do do�u sznurowanych, wielko�ci �u�lobetonowych blok�w. (Dlaczego c�rka tak
niewiele jej m�wi? Co si� sta�o z pier�cionkiem, kt�ry Clarissa podarowa�a jej na osiemnaste
urodziny?) O, to tutaj, na Spring Street jest ta dobra, ma�a ksi�garnia. Mo�e Evan chcia�by
dosta� ksi��k�? Na wystawie le�y jedna (tylko jedna!) wydana przez Clariss�, ta angielska
(potworne, ile musia�a si� nawalczy�, by wydrukowano dziesi�� tysi�cy egzemplarzy, a teraz,
o zgrozo, wygl�da na to, �e mo�na b�dzie m�wi� o szcz�ciu, je�eli uda si� sprzeda� pi��
sztuk), obok niej po�udniowoameryka�ska saga rodzinna. Przegra�a batali� o ni� z wi�kszym
wydawnictwem, kt�remu przypuszczalnie nawet nie zwr�c� si� poniesione koszty, poniewa�
z bli�ej nie znanych powod�w ksi��ka wprawdzie cieszy si� uznaniem, ale nie wzbudza
zachwytu. Jest tak�e najnowsze wydanie biografii Roberta Mapplethorpe�a, tomik wierszy
Louise Gl�ck, lecz �adna z tych ksi��ek nie wydaje si� odpowiednia. Wszystkie s� zarazem
zbyt og�lnikowe i nazbyt szczeg�owe. Chcia�oby si� podarowa� Evanowi ksi�g� jego �ycia,
kt�ra pomog�aby mu odnale�� swoje miejsce, wskaza�aby drog� i doda�a si� do walki w
obliczu nieuchronnych zmian. Nie wypada dawa� mu opowiastek o �yciu znanych
osobisto�ci. Nie mo�na go obdarowa� powie�ci� autorstwa zgorzknia�ego, angielskiego
powie�ciopisarza czy histori� siedmiu si�str z Chile, mimo �e s� doskonale napisane, a
prawdopodobie�stwo, �e Evan przeczyta poezje, jest takie samo jak to, �e we�mie si� do
malowania wzor�w na porcelanowych talerzach.
Jak si� zdaje, �wiat przedmiot�w nie podsunie niczego odpowiedniego, a Clarissa obawia
si�, �e dzie�a sztuki, nawet tej najwi�kszej (cho�by by�y nimi trzy tomy poezji Richarda i jego
jedyna, ca�kowicie niestrawna, powie��), niezaprzeczalnie do niego nale��. Gdy stoi przed
wystaw� ksi�garni, od�ywaj� dawne wspomnienia, ga��� drzewa uderzaj�ca w okno, w chwili
gdy z innego miejsca (z parteru?) zaczynaj� dobiega� delikatne d�wi�ki muzyki, ledwo
dos�yszalne poj�kiwanie jazz-bandu z g�o�nika gramofonu. To nie jest jej pierwsze
wspomnienie (pierwsze chyba dotyczy �limaka pe�zn�cego po skraju kraw�nika) ani nawet
nie drugie (zwi�zane ze s�omianymi sanda�ami jej matki, a mo�e ich kolejno�� jest
odwrotna?). To wspomnienie wydaje si� bardziej natarczywe ni� kt�rekolwiek inne i g��boko,
niemal niebia�sko koj�ce. Clarissa by�a chyba wtedy w domu w Wisconsin, jednym z wielu
wynajmowanych przez rodzic�w na lato (rzadko zamieszkiwano dwukrotnie w tym samym
domu, poniewa� zazwyczaj okazywa�o si�, �e ka�dy mia� jak�� wad�, kt�r� potem jej matka
wplata�a w nieustaj�c� opowie�� o Szlaku �ez Rodziny Vaughan z Wisconsin Dells). Clarissa
mog�a mie� w�wczas trzy, cztery lata, by�a w domu, do kt�rego mia�a ju� nigdy nie wr�ci� i o
kt�rym nie zachowa�a �adnego wspomnienia z wyj�tkiem tego, niezwykle plastycznego, du�o
bardziej wyrazistego ni� niejedno wczorajsze zdarzenie: ga��zi uderzaj�cej w okno, w
momencie gdy zaczyna�a rozbrzmiewa� partia rog�w; jak gdyby drzewo, poruszone wiatrem,
wzbudzi�o t� muzyk�. Wydaje si�, �e by�a to chwila, w kt�rej Clarissa sta�a si� mieszkank�
�wiata, zacz�a rozumie� nadzieje maj�ce swe �r�d�o w porz�dku o znacznie szerszym
zasi�gu ni� ludzkie szcz�cie, kt�ry wprawdzie mie�ci w sobie szcz�cie cz�owieka, lecz
zawiera tak�e wszelkie inne doznania. Ga��� i muzyka maj� dla niej znacznie wi�ksz�
wymow� ni� te wszystkie ksi��ki z wystawy. Pragnie, dla Evana i dla siebie, takiej ksi��ki,
kt�ra zawiera�aby przes�anie nios�ce z sob� ka�de z tych wspomnie�. Stoi, przygl�daj�c si�
ksi��kom i swemu powi�kszonemu odbiciu w szybie (nadal zupe�nie nie�le wygl�da, jest
teraz bardziej przystojna ni� pi�kna; ciekawe, kiedy zaczn� tworzy� si� zmarszczki, przyjdzie
wyczerpanie, zaczn� pierzchn�� usta, pojawi� si� oznaki staro�ci na jej w�asnej twarzy?). Po
chwili idzie dalej, �a�uj�c �licznej czarnej sukienki, kt�rej nie mo�e kupi� swojej c�rce,
poniewa� Julia sta�a si� niewolnic� rozteoretyzowanej lesbijki i upiera si� przy noszeniu
podkoszulk�w i wojskowych but�w. Darzysz szacunkiem Mary Krull, zreszt� ona nawet nie
pozostawia ci wyboru, �yj�c na skraju n�dzy, id�c do aresztu za t� czy inn� spraw�, o kt�r�
walczy, i oddaj�c si� bez reszty prowadzeniu wyk�ad�w na Uniwersytecie Nowojorskim na
temat godnej po�a�owania maskarady okre�lanej mianem p�ci. Czyni�c wysi�ki, by�aby�
sk�onna nawet j� polubi�, lecz ona jest zbyt despotyczna w intelektualnym i moralnym
zapami�taniu, w nieustaj�cej demonstracji swojej bezkompromisowej, przywdzianej w
sk�rzan� kurtk� wierno�ci idea�om. Wiesz, �e ona w g��bi duszy ci� lekcewa�y z powodu
twego wygodnictwa i osobliwych (to ona uwa�a je za osobliwe) pogl�d�w na temat
lesbijskiej to�samo�ci. Nabierasz obaw, �e zaczniesz by� traktowana jak wr�g tylko dlatego,
�e m�odo�� masz ju� za sob� i nosisz si� w tradycyjnym stylu. Masz ch�� wykrzycze� Mary
Krull, �e nie sprawia ci to a� takiej r�nicy, chcesz, by chocia� na chwil� znalaz�a si� w
twoim wn�trzu, by prze�y�a tkwi�ce w nim niepokoje i smutki, odczu�a anonimowy strach.
Przypuszczasz, wiesz, �e ty i Mary Krull cierpicie na t� sam� nieuleczaln� chorob�, �e wasze
dusze dr�cz� te same w�tpliwo�ci i wystarczy�by jeden telefon, a mog�yby�cie zosta�
przyjaci�kami. Okazuje si� jednak, �e ona ro�ci sobie prawa do twojej c�rki, a ty siedzisz w
swoim przytulnym mieszkaniu, nienawidz�c jej r�wnie silnie, jak nienawidzi�by ka�dy ojciec
o republika�skich zapatrywaniach. Ojciec Clarissy, kt�rego delikatno�� mo�na por�wna� do
przejrzysto�ci mu�linu, uwielbia�, gdy kobiety nosi�y ma�e czarne sukienki. Jej ojciec nie mia�
ju� si�, da� spok�j perswazjom, podobnie jak cz�sto dawa� za wygran� w trakcie k��tni �
znacznie �atwiej by�o przyzna� racj�. Przed sob�, na MacDougal, widzi ekip� zdj�ciow�,
kt�ra kr�ci uj�cia do filmu, krz�taj�c si� w�r�d licznych przyczep, ci�ar�wek ze sprz�tem i
jaskrawo �wiec�cych reflektor�w � po�r�d scenerii, kt�ra jest nieod��czn� cz�ci� takich
przedsi�wzi��. Oto zwyczajny �wiat, w kt�rym kr�ci si� film, portoryka�ski ch�opiec za
pomoc� chromowanej korby opuszcza markiz� nad wej�ciem do restauracji. To �wiat, w
kt�rym �yjesz, i jeste� za to wdzi�czna. Starasz si� by� wdzi�czna.
Clarissa otwiera drzwi kwiaciarni, kt�re zawsze stawiaj� lekki op�r, i wchodzi do �rodka.
Wysoka kobieta o roz�o�ystych ramionach stoi po�r�d bukiet�w r� i hiacynt�w,
wy�cie�anych mchem p�askich koszy pe�nych bia�ych narcyz�w, w�r�d orchidei dr��cych na
delikatnych �ody�kach. Barbara, kt�ra od lat pracuje w tej kwiaciarni, wita j� jak zwykle
go�cinnym �dzie� dobry�. Po kr�tkim wahaniu podsuwa policzek do poca�owania.
� Dzie� dobry � odpowiada Clarissa. Jej wargi muskaj� sk�r� Barbary i w u�amku
sekundy ta chwila staje si� niezr�wnana w swej doskona�o�ci. Clarissa stoi w p�mroku
cudownie ch�odnego, niewielkiego sklepiku, niczym w �wi�tyni, kt�ra swoj� podnios��
atmosfer� zawdzi�cza przepychowi: wi�zankom kwiat�w zwisaj�cych spod sufitu i rz�dom
wielobarwnych wst��ek poprzypinanych na �cianie. Tamta ga��� uderzaj�ca o okienn� szyb�,
a tak�e ta druga � chocia� wtedy Clarissa by�a ju� nieco starsza, mia�a pi��, mo�e sze�� lat i
znajdowa�a si� w swojej sypialni � powr�ci�y pod wp�ywem widoku tej wiotkiej ga��zki
pokrytej czerwonymi li��mi. Przypomina si� jej, jak dawniej, nawet wtedy w swojej sypialni,
z namaszczeniem powraca�a my�lami do przesz�o�ci, do tej pierwszej ga��zi, kt�ra, jak si�
zdawa�o, wzbudzi�a muzyk� dobiegaj�c� z parteru domu. Pami�ta, jak bardzo kocha�a tamt�
jesienn� ga��� za to, �e przypomina�a jej o tej pierwszej, uderzaj�cej w okno domu, do
kt�rego mia�a nigdy nie wr�ci� i kt�rego obraz, poza tym jednym szczeg�em, ca�kowicie
zatar� si� w jej pami�ci. Teraz stoi tutaj, w kwiaciarni, w kt�rej maki na d�ugich kosmatych
�odygach mieni� si� barwami �nie�nej bieli i soczystej brzoskwini. Jej matka, kt�ra zawsze
mia�a w torebce pude�eczko oszronionych mi�t�wek, �ci�gaj�c usta, �artobliwym, pe�nym
mi�o�ci g�osem nazywa�a Clariss� szalon�, zwariowan� dziewczyn�.
� Co u ciebie? � pyta Barbara.
� W porz�dku, wszystko w porz�dku � odpowiada Clarissa. � Urz�dzamy dzi�
niewielkie przyj�cie dla przyjaciela, kt�ry w�a�nie otrzyma� wa�n� nagrod� literack�.
� Pulitzera?
� Nie, Nagrod� Carrouthers�w.
Barbara przybiera wyraz twarzy, kt�ry, zdaniem Clarissy mo�na uzna� za u�miech.
Barbara jest kobiet� w wieku oko�o czterdziestu lat, o obfitych kszta�tach i bladej karnacji,
kt�ra przyby�a do Nowego Jorku, by �piewa� w operze. Jest w jej twarzy co� � kwadratowa
�uchwa, mo�e surowe, zimne spojrzenie � co pozwala s�dzi�, �e sto lat temu ludzie mieli
identyczne rysy.
� Nie mamy dzi� du�ego wyboru � usprawiedliwia si� Barbara. � W tym tygodniu
odby�o si� blisko pi��dziesi�t �lub�w.
� Nie potrzebuj� zbyt wiele � m�wi Clarissa. � Wystarczy tylko kilka bukiet�w z tych
kwiat�w, kt�re s�.
Clarissy nie opuszcza poczucie winy, �e cho� z Barbar� znaj� si� wy��cznie jak klientka ze
sprzedawczyni�, nie zaprzyja�ni�a si� z ni� bli�ej. Clarissa zawsze kupuje kwiaty u niej, a rok
temu, kiedy dowiedzia�a si�, �e Barbara jest przera�ona, poniewa� zawis�a nad ni� gro�ba
raka piersi, napisa�a do niej kr�tki list. �ycie Barbary nie u�o�y�o si� tak, jak sobie
zaplanowa�a, ale udaje si� jej utrzyma� z pracy na godziny (prawdopodobnie zajmuje
mieszkanie w czynszowej kamienicy, w kt�rym wanna stoi w kuchni); zdo�a�a, przynajmniej
tym razem, unikn�� choroby nowotworowej. Na chwil� w powietrzu ponad liliami i r�ami
zawis�a posta� Mary Krull, ju� otwieraj�cej usta, by wyda� okrzyk oburzenia z powodu
kwoty, kt�r� Clarissa zap�aci za kwiaty.
� Mamy pi�kne hortensje � m�wi Barbara.
� Popatrzmy. � Clarissa idzie za ni� do ch�odni. Wybiera kwiaty, a Barbara wyjmuje je z
wazon�w i, jeszcze ociekaj�ce wod�, uk�ada sobie na r�ce. W dziewi�tnastym wieku by�aby
zapewne wie�niaczk� stoj�c� w ogrodzie, pow�ci�gliw�, niczym nie zwracaj�c� uwagi,
rozgoryczon�. Clarissa wybiera piwonie i lilie, herbaciane r�e, rezygnuje z hortensji
(poczucie winy i jeszcze raz poczucie winy, kt�rego nawet z up�ywem lat nie mo�e si�
pozby�), zastanawia si� nad irysami (czy nie s� nazbyt... staro�wieckie?), gdy nagle z ulicy
dobiega og�uszaj�cy, przera�liwy ha�as.
� Co to by�o? � pyta Barbara.
Obie zbli�aj� si� do okna.
� To zapewne filmowcy.
� By� mo�e. Pracuj� dzi� od samego rana.
� Wiesz, jaki film kr�c�?
� Nie � odpowiada Barbara. Trzymaj�c nar�cze kwiat�w, odwraca si� od okna z
brakiem zainteresowania w�a�ciwym niem�odym ju� osobom; w taki sam spos�b, w jaki
odwr�ci�aby si� przed stu laty kobieta � jej poprzednie wcielenie � na odg�os turkotu
przetaczaj�cego si� obok niej skrzypi�cego powozu, kt�ry wi�z� na piknik nienagannie
ubranych go�ci z odleg�ego miasteczka.
Clarissa nadal stoi przy oknie, patrz�c na skupisko ci�ar�wek i przyczep. Nagle drzwi
jednej z nich otwieraj� si� i wychyla si� g�owa kobiety. Patrz�c z do�� znacznej odleg�o�ci,
widz�c tylko twarz z profilu jak na awersie monety, Clarissa nie potrafi jej od razu rozpozna�
(Meryl Streep? Vanessa Redgrave?), nie ma jednak najmniejszej w�tpliwo�ci, �e jest to twarz
gwiazdy filmowej. Wyczuwa to z kr�lewskiej godno�ci, pewno�ci siebie tamtej kobiety,
wnioskuje z gorliwo�ci, z jak� jeden z m�czyzn z obs�ugi wyja�nia jej (Clarissa nie s�yszy
jego s��w) przyczyn� ha�asu. G�owa kobiety szybko znika za zamykaj�cymi si� drzwiami
przyczepy, lecz pozostaje wyra�nie odczuwalne wra�enie upomnienia za uchybienie, kt�re
nie usz�o jej czujnej uwagi. Jak gdyby anio� zszed� na ziemi� i dotykaj�c jej powierzchni tylko
jedn� stop� w sandale, zapyta�, czy pojawi�y si� jakie� problemy, a s�ysz�c, �e wszystko jest
w najlepszym porz�dku, ze sceptyczn� powag� na obliczu zaj�� z powrotem swoje miejsce w
kr�lestwie niebieskim, przypomniawszy przedtem dzieciom �yj�cym na ziemi, �e mog� z
�atwo�ci� przekroczy� cienk� granic� zaufania, kt�rym je obdarzono, i �e ka�de nast�pne
zaniedbanie zostanie z ca�� pewno�ci� zauwa�one.
Pani Woolf
Pani Dalloway powiedzia�a co� (lecz co?) i sama kupi�a kwiaty.
Przedmie�cia Londynu. Rok 1923.
Virginia budzi si�. Mo�e zacz�� zupe�nie inaczej; od tego, �e Clarissa wychodzi po zakupy
w czerwcowy dzie�, a nie od opisu �o�nierzy maszeruj�cych w stron� Whitehall, by z�o�y�
tam wieniec; lecz czy taki pocz�tek by�by odpowiedni? Czy nie nazbyt prozaiczny? Virginia
w ciszy le�y w ��ku i ponownie ogarnia j� senno��; nadchodzi tak szybko, �e nawet nie
zd��y�a sobie u�wiadomi�, �e znowu zapada w sen. I nagle wydaje si� jej, �e zamiast we
w�asnym ��ku znajduje si� w parku � bujnym i pe�nym soczystej zieleni � niczym z
plato�skiej wizji. Zupe�nie zwyczajnym, a jednak maj�cym w sobie pewien mistyczny
majestat i, jak ka�dy park, nasuwaj�cym my�l, �e � podczas gdy s�dziwa kobieta, otulona
szalem, po trosze �yj�ca w chwili obecnej, po trosze wyj�ta z innej epoki, ani �yczliwa, ani
nie�yczliwa, triumfuj�ca jedynie nieustaj�cym istnieniem drzemie na pochylonej �awce �
skupia w sobie ziele� ca�ego �wiata: wszystkich p�l i ��k, las�w i innych park�w. Virginia
porusza si� po tym parku, ale nie przechadza si� po alejkach tylko unosi w�r�d zieleni lekka
niczym pi�rko, bezcielesna, jakby by�a samym postrzeganiem. Park rozpo�ciera si� przed ni�
rabatami piwonii, wysypanymi grysem alejkami, wzd�u� kt�rych ci�gn� si� rz�dy kremowych
r�. Kamienny pos�g dziewczyny, wyg�adzony deszczem i wiatrem, stoi nad brzegiem
przejrzystego stawu, niby zadumany, zapatrzony w wod�. Virginia porusza si� po parku, jak
gdyby unoszona na poduszce powietrznej; zaczyna zdawa� sobie spraw� z tego, �e pod tym
parkiem znajduje si� inny park, podziemny, znacznie wspanialszy i bardziej przera�aj�cy;
pod�o�e, z kt�rego wyrastaj� te wszystkie trawniki i drzewa. Taka jest rzeczywista idea parku,
nie tyle nieskomplikowana, ile prosta. Widzi teraz poszczeg�lne osoby: Chi�czyka, kt�ry
przystan��, by podnie�� co� z trawy; ma�� dziewczynk�, kt�ra na kogo� czeka. Na wprost, na
owalnym skrawku �wie�o spulchnionej ziemi, stoi kobieta i �piewa.
Virginia znowu si� budzi. Znajduje si� tutaj, w swojej sypialni w Hogarth House. Pok�j
jest wype�niony szarym �wiat�em, przyt�umionym, o stalowym odcieniu, rozlewaj�cym si�
szarobia�� przejrzysto�ci� po narzucie ��ka. �wiat�o pokrywa srebrzyst� po�wiat� zielone
�ciany. �ni� si� jej park i zdanie z nowej ksi��ki � jak ono brzmia�o? Kwiaty, by�o w nim co�
na temat kwiat�w. A mo�e o parku? Czy kto� �piewa�? Nie, zdanie umkn�o, lecz nie ma to a�
takiego znaczenia, poniewa� nadal wyczuwa jego sens. Wie, �e mo�e wsta� i zacz�� pisa�.
Podnosi si� z ��ka i idzie do �azienki. Leonard ju� nie �pi, mo�e nawet zabra� si� do pracy.
Virginia myje w �azience twarz. Nie patrzy w owalne lustro wisz�ce nad umywalk�. Zdaje
sobie spraw� z tego, �e ka�dy jej ruch odbija si� w lustrzanej tafli, lecz stara si� na ni� nie
spojrze�. Lustro jest zdradliwe, czasami odbija si� w nim ciemny kontur doskonale
dopasowany do kszta�tu jej sylwetki, przybiera jej form�, lecz pozostaje z ty�u, za ni�,
wpatruj�c si� �widruj�cym wzrokiem, oddychaj�c wilgotnym, przyt�umionym oddechem.
Myje twarz. Nie, nie spojrzy w lustro, z pewno�ci� nie tego ranka, kiedy czeka na ni� praca, a
ona chce jak najpr�dzej zabra� si� do niej, czeka na t� chwil� niecierpliwie, jak gdyby chcia�a
znale�� si� na przyj�ciu, kt�re ju� si� rozpocz�o na dole w salonie. Kr�luj� tam dowcip i
elegancja, lecz wyczuwa si� obecno�� czego� znacznie doskonalszego ni� dowcip czy
elegancja � mistycznej i z�ocistej, g��bokiej czci dla samego �ycia. Jedwabne suknie z
szelestem przesuwaj� si� po wypolerowanych pod�ogach, a przy d�wi�kach muzyki szeptem
przekazuje si� tajemnice. Ona, Virginia, mog�aby by� dziewczyn� w nowej sukni, m�od�
dam�, kt�ra za chwil� pojawi si� na szczycie schod�w i przy��czy do go�ci, �wie�a i pe�na
nadziei. Nie, nie spojrzy w lustro. Ko�czy my� twarz.
Po wyj�ciu z �azienki zanurza si� w cienisty, poranny spok�j hallu. Ma na sobie
jasnoniebiesk� podomk�. Tutaj ci�gle jeszcze panuje noc. Hogarth House, mimo ca�ej masy
gazet i ksi��ek, jaskrawych poduszek i perskich dywan�w, zawsze ma w sobie co� z nocy.
Sam dom nie jest mroczny, ale wydaje si�, �e zosta� roz�wietlony, jak gdyby na przek�r
ciemno�ci, nawet gdy blade, poranne s�o�ce wdziera si� przez zas�ony, a samochody i doro�ki
z turkotem jad� po Paradise Road.
W jadalni Virginia nalewa sobie fili�ank� kawy, schodzi cicho na d�, lecz nie idzie do
kuchni, do Nelly. Tego ranka chce zabra� si� od razu do pracy, nie ryzykuj�c droczenia si� z
ni� i wys�uchiwania jej �al�w. To mo�e by� zupe�nie udany dzie�. Trzeba post�powa�
rozwa�nie. Nios�c fili�ank� z kaw�, pr�buj�c utrzyma� j� w r�wnowadze na podstawce,
wchodzi do pomieszczenia, kt�re stanowi drukarni�. Leonard siedzi za biurkiem, robi korekt�.
Za wcze�nie na Ralpha czy Marjorie.
Leonard podnosi na ni� oczy, wida� w nich jeszcze skupienie, kt�rego wymaga�a praca.
Jest to spojrzenie, kt�remu ona ufa, lecz kt�rego r�wnie� si� obawia, jego b�yszcz�ce, ciemne,
gniewne oczy, nieprzeniknione pod nastroszonymi brwiami, i opadaj�ce k�ciki ust nadaj�
twarzy taki wyraz, jak gdyby mia� w ka�dej chwili wyda� wyrok s