6084
Szczegóły |
Tytuł |
6084 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6084 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6084 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6084 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eliza Orzeszkowa
Przy dochodzeniu �ledczym
Przed rokiem zaledwie Aleksy von Szarlow uko�czy� uniwersyteckie studia, a ju� dzi�ki staraniom i wp�ywom swej mo�nej, "wiatowej, w stolicy mieszkaj�cej
ciotki zajmowa� urz�d s�dziego �ledczego w jednym z zachodnich miast pa�stwa. Syn pu�kownika. Paw�a von Szarlow, szeroko niegdy� s�yn�cego z pi�knej swej
powierzchowno�ci, niezr�wnanej jazdy konnej, galanterii dla dam i dobrodusznych, weso�ych instynkt�w, kt�re sk�ania�y go do rozrzucania tak uczu� jak pieni�dzy
na wszystkie wiatry �wiata, Aleksy wydawa� si� tym, "kt�rzy znali �wietnego kiedy� huzara, wielce podobnym do swego ojca i zarazem zupe�nie do niego niepodobnym.
Ta sama rasa, ta sama krew, ale inne czasy i inny spos�b �ycia.
Odziedziczy� on po ojcu swym wzrost wysoki, lekko zarumienion� bia�o�� twarzy, �renice b��kitne l z�otaworude w�osy znad czo�a g�st� i d�ug� fal� w ty�
sp�ywaj�ce akr�tkim zarostem okalaj�ce �ci�g�e policzki. Ale ktokolwiek pami�ta� silnego, muskularnego, w �wiczeniach wojskowych i weso�ym �yciu szeroko
rozros�ego pu�kownika, ten przyzna� musia�, �e d�ugi szereg lat sp�dzony w�r�d mgie� i wyziew�w wielkiego miasta na szkolnych i uniwersyteckich �awach
nad ksi��kami i pi�rem w spos�b szczeg�lny zw�zi� i zw�tli� posta� jego syna. Tam by�o panowanie �elaznych maskuf�w i wartkiej, gor�cej krwi, tu wzi�y
przewag� gor�czkowo pracowite czynno�ci m�zgu i nerw�w. M�ody ten cz�owiek r�s� i dojrzewa� w atmosferze przesyconej pierwiastkami wsp�czesnych nami�tno�ci
i idei �wiata, kt�re na twarzy jego wycisn�y pi�tno surowo�ci, a w �renicach roznieci�y p�omie� budzonych przez si� zapa��w. Z zarysu i poruszen delikatnych
warg jego, z gro�nego niekiedy zsuwania si� brwi, z ponurej prawie b�yskawicy, kt�ra cz�sto i na d�ugo zapalaj�c si� w jego oczach, gas�a potem w mgle
smutnego lub mi�osnego rozmarzenia, �atwo by�o odgadn�� chorobliw� niemal wra�liwo�� na wszystkie d�wi�ki, z kt�rych sk�ada si� olbrzymia i odwieczna pie��
ludzkich �al�w i ��dz, mi�o�ci i nienawi�ci.
Wszystkie te cechy ujawnia�y si� wyra�nie w chwili, gdy Aleksy w ma�ym swym mieszkaniu z pi�rem w r�ku pochyla� si� nad du�ym i znaczn� ilo�ci� papier�w
zape�nionym biurem. Biuro to sta�o w g��bi obszernej alkowy zaopatrzonej w okno, a szerokim wej�ciem po��czonej z salonikiem, za kt�rego dwoma oknami szemra�a
i turkota�a ulica niewielkiego, ale do�� ludnego i ruchliwego miasta.
W saloniku skromnie, lecz nie bez pewnej wytworno�ci urz�dzonym najwi�cej miejsca zajmowa�y ksi��ki i dzienniki; alkow� za to nape�nia�y przedmioty maj�ce
�cis�y zwi�zek z obowi�zkowymi czynno�ciami m�odego urz�dnika. W mocno zamkni�tych szafach odgadn�� mo�na by�o stosy zapisanych papier�w, z kt�rych ka�dy
nosi� na zewn�trznej swej karcie wypisane nazwisko cz�owieka, kt�rego winy prawdziwo�� i stopie� tu w�a�nie ulega�y badaniu i dochodzeniu. Pewna ilo��
takich papier�w pi�trzy�a si� tak�e na sto�ach i biurku, a pomi�dzy nimi wida� by�o porozrzucane szkice rysunkowe, przez kt�re s�dzia �ledczy uwyra�nia�
i udok�adnia� obrazy i szczeg�y badanych miejsc i wydarze�. Te urywki pejza�y, cz�sto malowniczych a zawsze spokojnych, te wn�trza wiejskich i miejskich
mieszka� wysuwaj�c si� spod bibu�y okrytej sztywnym, kancelaryjnym pismem zadziwia�y zrazu i poci�ga�y oko czym� tajemniczym, czym�, czego si� tu spodziewa�
nie by�o mo�na, a co my�l i wyobra�ni� poci�ga�o daleko od tej alkowy i tego biura i tej szumi�cej za oknami ulicy ku jesiennymi badylami poros�ym ogrodom,
ku �cie�kom wij�cym si� w�r�d samotnego pola, ku cichym izbom, gdzie w zimowe wieczory p�on� wielkie ogniska rodzinne, dzwoni� dziecinne �miechy, sucho
ko�acz� krosna gospody�.
Nagle widz przypomnia� sobie, �e po tych ogrodach i �cie�kach chodzi�y wyst�pki, �e te ogniska zakrwawia�a zbrodnia. Ale nie same tylko rysunki przypomina�y
w tym miejscu podziemne i nocne dzieje. Na krzes�ach i ziemi spoczywa�y tu przedmioty w nagromadzeniu swym bardzo dziwne. By�y to grube wory pe�ne ohydnych
jakich� �achman�w, kawa�ki p��tna ] sukna z b�otnistymi albo rdzawymi plamami, �elazne narz�dzia o niepoj�tych kszta�tach, kije w�z�owate i ci�kie toporki,
no�e, powrozy, nawet kamienie, tu i �wdzie kartki brudne, grube, prawie nieczytelnym pismem okryte, t�uszczem przesi�k�e pugilaresy i notatniki, kawa�ki
cuchn�cych rzemieni, potwornie stopy ludzkie na�laduj�ce obuwia - ca�y arsena� poszlak, wskaz�wek, dowod�w... Wielki smutek rzeczy, a zarazem inteligentna
i gorliwa praca urz�dnika sprawiedliwo�ci nape�nia�y t� alkow�, w kt�rej g��bi, o do�� wczesnej porannej godzinie, Aleksy von Szarlow pisa� list do przyjaciela:
Stanowczo, kochany m�j Sergiuszu, pokolenie nasze nie umie wspomina� i z kipi�cego �ycia tera�niejszo�ci dystylowa� sobie ckliwej, ale podobno subtelnej
woni grob�w. Gdy przyszli�my na �wiat, morze wzbiera�o. Wielkie nowe wody zala�y stare twierdze nadbrze�ne; jak okiem si�gn��, rozum i przes�d, krzywda
i przemoc, ciemno�ci i �wity, i nie wiem co jeszcze wi�cej, jak fale z r�nych stron przyp�ywaj�, rosn�, pieni� si�, nast�puj� wzajem na siebie, uderzaj�
si� piersiami, z takim szumem i hukiem, �e czuj�c w sobie ich ruchy i g�osy przestajesz cz�sto czu� samego siebie.
My, za�oga portowa, musimy biega� z miejsca na miejsce, z toporem, sond�, z kielni�, z cyrklem - tu bada� g��bin� otch�ani, tam dopomaga� zniszczeniu, gdzie
indziej rozmierza� miejsca dla nowych gmach�w albo ju� do �cian rozpocz�tych przylepia� cegie�k�, dla kt�rej uosobienia oddajemy zawsze cz�� naszej krwi
serdecznej, a czasem i nasze �ycie. Gdzie� nam do wspominania i wygrzebywania z pami�ci r�owych naszych porank�w! Po�udnia nasze upalne i chmurne, a wieczory
nadchodz� szybko.
Wspominali i blaskami porank�w swych bawili si� ci, kt�rym dzie� ca�y pogodny by� i weso�y. Bo wiedzieli, w co mieli wierzy�, jakich rozkaz�w s�ucha�, i
mniemali, �e s�o�ce i gwiazdy obracaj� si� doko�a nieruchomej ziemi. My�my nie tylko dowiedzieli si�, �e ziemia nie jest nieruchoma, ale i zapragn�li�my
w�asnymi piersiami popchn�� j� do pr�dszego ruchu. Kto szybko biegnie i jeszcze co� ci�kiego przed sob� popycha, ten nie ogl�da si� za siebie. Zatracili�my
nawet w sobie zdolno�� patrzenia wstecz. Dlatego pogardzili�my histori�, t� nauk�, kt�ra tak szerokie miejsce zajmuje w ukszta�ceniu narod�w stagnacyjnych,
ci�gn�cych za sob� w�z olbrzymi, na kt�rym rozsiada si� stopami swymi g�owy ich gniot�c, ospa�y i ci�ki bo�ek tradycji.
Ty wiesz najlepiej, czy i jak kocham nauk�, i czego od niej spodziewamy si� dla �wiata. Ale historii nie lubi�em nigdy. Nie lubili�my jej obaj: nie zajmowa�a
nas, bo nie m�wi�a nam nic o tera�niejszo�ci; gardzili�my ni�, bo nie naucza�a nas, jak mamy sobie radzi� z tera�niejszymi naszymi b�lami i d��eniami.
Wi�c te� pierwszy lepszy zachodowiec os�upia�by za zdumienia, gdyby zajrzawszy do g�owy takiego, jak ja, patentowanego jurysty ujrza� ca�� zupe�no�� jego
nie�wiadomo�ci w rzeczach tycz�cych si� dziej�w przesz�ych w�asnej nawet jego ojczyzny.
Ale ja i w�asnej swojej historii nie znam, nie lubi�, nie wspominam. Co mi z niej? co �wiatu z niej? Tera�niejszo�� i przysz�o��, czyli przysz�o�� zaszczepiana
na pniu tera�niejszo�ci, to d'a mnie wszystko, o co dbam, co mo�e mi� zajmowa�, cieszy�, udr�cza�. Tym to usposobieniom przypisuj� zupe�n� oboj�tno�� i
brak wszelkich wyra�nych wsponinie�, z jakimi przyby�em w strony, w kt�rych up�yn�a mi cz�� dzieci�stwa. Wyobra�am sobie, co by si� te� dzia�o z Paw�em
von Szarlow, niezapomnianym ojczulkiem moim, gdyby go tak jak mnie, w dojrza�o�ci wieku los przywr�ci� miejscom, do kt�rych u piersi swej przywioz�a go
by�a matka, a kt�re opu�ci� du�ym o�mioletnim ch�opcem w �lad za opuszczaj�cym te strony zrujnowanym i owdowia�ym ojcem.
Pawe� von Szarlow, wypieszczony syn bogatej obywatelskiej rodziny, a potem �wietny i weso�y huzar, znajdowa�a na ka�dym kroku pe�no rozczulaj�cych wspomnie�:
co wi�ksza, wyszukiwa�by je starannie, wy�awia� z dna swej pami�ci, odgrzebywa� spod ka�dego przydro�nego kamienia, tak by ich wo� subtelna i barwa jutrzenkowa
wydawa�y si� mu uroczymi. By�oby tu co niemiara wykrzyknik�w, westchnie�, rzewnych usm'echow. Raz wraz wybiega�yby mu na usta s�owa frazesy: "Droga nieboszczka
matka! ma�a, tu pogrzebana siostrzyczka (w tych stronach ojciec m�j straci� ma�� siostr�; ale pozosta�y mu dwie inne, kt�re szcz�liwie wyros�y, a z kt�rych
jedn� jest nieoceniona moja wychowawczyni l dobrodziejka, ciocia Tania); tu biega�em! tam wyrz�dzi�em komu� jak�� psot�! �wdzie za kar� kl�cza�em! a tam
zn�w siedzia�em pod drzewem i jad�em doskona�e wi�nie!" l r�cz�, �e pomimo ca�ej szeroko�ci swych ramion i okrywaj�cych je epolet�w pu�kownik mia�by cz�sto
�zy w oczach. Ja nie.
Wiem, �e w tej guberni mieli�my spory maj�tek (podobno 500 dusz poddanych) kupiony przez mego dziada czy za zas�ugi mu darowany; wiem, �e po stracie d�br
posiadanych gdzie indziej ojciec m�j przywi�z� tu swoj� rodzin� i �e gdzie� w tych stronach, blisko tego miasta, w kt�rym przebywam obecnie, mieszkali�my
�at kitka, po czym matka moja umar�a, maj�tek poszed� w �lad za poprzednikami swymi, czyli rozsypa� si� po kieszeniach lichwiarzy i ro�nego gatunku wierzycieli,
a my�my wyjechali do stolicy, gdzie ojca, siostr� moj� l mnie wzi�a pod sw� opiek� ciocia Tania... bo byli�my jako ptaki, kt�re nie siej� i nie orz�,
albowiem nie maj� ju� gdzie ora� i sia�. Wiem o tym wszystkim, ale nie dotyka to wcale moich uczu�.
Jedno tylko: Odk�d tu przyby�em, cz�ciej ni� przez kilka lat ostatnich przypominam sobie ojca. W tych stronach ju� b�d�c za��da� on dymisji, i otrzymawszy
j� zacz�� naprawd� przebywa� ze sw� rodzin�. Wprz�dy �ycie wojskowe cz�sto roz��cza�o go z �on� i dzie�mi, kt�re pomimo weso�ego �ycia swego i g�o�nych
romansowych przyg�d kocha�, o! i jak kocha�! Opuszczenie s�u�by wojskowej, kt�r� lubi�, dla kt�rej by� jakby stworzonym, kosztowa�o go wiele, ale krok
ten dla siebie bardzo ci�ki uczyni� w celu ci�g�ego ju� przestawania z �on�, kt�ra na zdrowiu zapada� pocz�a, i uratowania dla dzieci resztek znacznej
niegdy� fortuny. Mniema�, �e siedz�c na wsi i gospodarz�c pozb�dzie si� kosztownych swych przyzwyczaje�, rozstanie si� na zawsze z kartami, romansami i
hulank�. Nie uda�o si�, krew burzy�a si� jak i wprz�dy. Do diabe�ka i butelki zabrak�o towarzyszy huzar�w - znale�li si� inni.
Ta fortuna p�k�a jak tamte, ale przez lat kilka ojciec cz�sto, w przestankach pomi�dzy zabawami, przebywa� w domu z nami, a im wi�cej za domem straci� i
nagrzeszy�, tym czulszy potem i serdeczniejszy by� dla nas. W naturze jego by�o dziwne pomieszanie burzliwo�ci i dobroci, s�abo�ci i odwagi. Na wojnie
waleczny �o�nierz i w�dz wyborny, w �yciu prywatnym opr�cz �ony i dzieci nie skrzywdzi� nikogo; pewien jestem tego tak jak uderze� w�asnego serca, kt�re
silniejszymi staj� si�, gdy o nim sobie d�ugo wspominam.
Ale ruin� maj�tkow�, kt�ra matce naszej skr�ci�a �ycie, a nas pozbawi�a mo�no�ci pr�niaczego zbytkowania, my�my mu przebaczyli, i matka, i siostra, i ja...,
kt�ry nie potrzebowa�em nawet przebacza�, bo na co mi wielka fortuna? Mnie wstyd nawet czasem tych mi�kkich sto�k�w, na kt�rych siadam, i tego cienkiego
tu�urka... Przebaczyli�my wszystko temu dobremu l pi�knemu cz�owiekowi, kt�rego obraz, w pracy i gwarze lat uniwersyteckich zatarty nieco w mej pami�ci,
�ywy i kochany staje teraz przede mn� cz�sto i jest jedyn� pami�tk� przesz�o�ci, kt�r� lubi� i z kt�r� rozsta� si� nie chc�, a gdybym chcia�, nie mog�,
bo nie ja jej szukam, ale ona we mnie mieszka i �yje...
Tu Aleksy von Szarlow pisa� przesta� i nie wypuszczaj�c pi�ra z r�ki podni�s� znad papieru oczy zamglone mi�osnym prawie marzeniem. Rysy -jego zmi�k�y,
czo�o wypogodnia�o, smutny troch� u�miech z�agodzi� zarys ust najcz�ciej surowych. Po chwili jednak zawstydzi� si� snad� swego rozrzewnienia i spiesznie
znowu pisa� zacz��:
Ot� i uderzy�em w strun� sentymentu. Taka to ju� nasza natura. R�b, co chcesz,, krzep si� przeciw mazgajstwu, twardnij w gniewie na niesprawiedliwo�ci
i nikczemno�ci �wiata - bez sentymentu obej�� si� nie mo�esz i cho� kiedy niekiedy stawa� si� musisz go��biem gruchaj�cym nad czymkolwiek lub do kogokolwiek.
Nie zawsze ja jednak my�l� o tym kochanym cz�owieku, kt�ry przed dziesi�ciu ju� laty po�o�y� si� w mogile. Przybywaj�c w te strony �ywiej go sobie przypomnia�em,
nic wi�cej. Wiele, wiele jest innych rzeczy, o kt�rych tu my�le� mi przysz�o.
Im wi�cej poci�g, kt�rym jecha�em, zbli�a� si� ku temu miastu, tym chciwiej i nieustanniej patrza�em przez okno wagonu na mijane pola, dwory i wsie. Ot�
i kraj ten, z kt�rego natur� i mieszka�cami zapozna�em si� tak dok�adnie dzi�ki dzielnym publicystom naszym! Ot� ja mam przed sob� t� ziemi�, kt�ra rodzi�a
przez wieki ponure ziele niewoli! Ot� na polach i drogach, w wagonach i na drogowych stacjach widz� tych ludzi, kt�rzy przez wieki roz�amywali si� na
dwa przepa�ci� rozdzielone z sob� od�amy spo�eczne: pan�w i niewolnik�w! Nie potrafi� ci opisa� wszystkich uczu�, kt�re we mnie powsta�y, miesza�y si�,
wrza�y.
By�y to te same uczucia nienawi�ci i pogardy dla ciemi�zc�w, a niesko�czonej lito�ci dla uciemi�onych, kt�rych prawie wszyscy do�wiadczali�my za uniwersyteckich
i nawet wcze�niejszych jeszcze, bo gimnazjalnych czas�w, przy czytaniu broszur lub dziennikarskich artyku��w opisuj�cych te strony i ich ohydne stosunki
spo�eczne. Ale te uczucia pot�gowa�y si� teraz we mnie przez to, �e w�asnymi, �ywymi oczami patrza�em na tych ludzi. Wrza�em, powiadam ci, Sergiuszu, �e
czu�em sam, jak widok ka�dego wykwintnego paltota i ka�dej bia�ej r�ki tutejszych kr�lewi�t roznieca� mi w �renicach po�ar nienawi�ci. Ka�da za to ch�opska
siermi�ga, ka�da d�o� w pracy zgrubia�a, ka�dy grzbiet zgi�ty od d�wiganych brzemion nape�nia� mi� wsp�czuciem tak dojmuj�cym, �e bola�o mnie ono daleko
g��biej i niezno�niej ni� kiedykolwiek zaznany b�l osobisty.
Kilka miesi�cy, kt�re ju� tu przeby�em, nie zmieni�y i nie umniejszy�y tych usposobie� moich. Owszem, na widok tutejszego ludu pogr��onego w ciemnocie i
grubia�skich na�o gach czuj� wci�� wzrastaj�ce oburzenie przeciw tym, kt�rzy przez d�ugie wieki byli sprawcami jego niedoli. To oburzenie pomimo mojej
woli i wiedzy wybucha mi w spojrzeniu, ruchach, g�osie, ilekro� wypadek albo s�u�bowe moje czynno�ci wprowadzaj� mi� z nimi w.stosunek bezpo�redni. Gdy
patrz� na nich, do g�owy mojej sama przez si�, niewywo�ywana uderza my�l, �e s� to synowie tych, kt�rzy miliony istot ludzkich sk�pali w morzu cierpie�
i upodlenia. A mn�stwo widuj� i takich, kt�rzy jeszcze sami pe�nili czynno�� zaciskania obro�y na szyjach upokorzonych, og�upionych, z b�lu zdr�twia�ych.
Nienawidz� ich.
Ca�� si�� my�lenia i uczucia mego godz� si� z t� grup� naszych publicyst�w, kt�rzy ��daj� jak naj�pieszniejszego zanikni�cia tej jadowitej ro�liny tu i
�wdzie jeszcze na tym gruncie przetrwa�ej. Tylko musz� ci powiedzie�, �e motywa tego ��dania u nich s� inne, a u mnie inne. Pomi�dzyplemienn� nienawi��
pot�piam jako jeden z najg�upszych i najszkodliwszych zabytk�w przesz�o�ci, i zdaje mi si�, �e jestem od niej ca�kiem wolnym. Kosmopolityzm nie wy��czaj�cy
mi�o�ci dla ojczystego kraju i obowi�zku s�u�enia mu wedle mo�no�ci posiada we mnie szczerego ho�downika i wyznawc�. Ale szeroka i wiekowymi cierpieniami
nabrzmia�a fala demokratyzmu uderzy�a mi w pier� wtedy jeszcze, gdym by� pachol�ciem, i s�czy�a si� do wn�trza mego ze wszystkimi wra�eniami m�odo�ci,
z ka�dym �wiat�em, kt�re w m�j rozum wnika�o. Tak jak ca�e pokolenie moje, kocham maluczkich krzywdzonych, a nienawidz� pysznych i krzywdzicieli.
Mo�e i mi�o�� ta i nienawi�� tym gor�tsze s� we mnie i bezwzgl�dniejsze, �e w �y�ach moich p�ynie nami�tna krew Paw�a von Szarlow. Przekaza� mi on w dziedzictwie
zdolno�� do wielkich sza��w, tylko gdy u niego sprowadza�y one burze krwi i zmys��w, u mnie wzbieraj� w nawa�nic� my�li i altruistycznych wzrusze�. Mo�e
zreszt� inna jeszcze istnieje przyczyna mojej czarnej niech�ci dla tych spomi�dzy mieszka�c�w tego kraju, kt�rzy do niedawna jeszcze byli absolutnymi i,
o! jak�e bezwzgl�dnymi w�adcami milion�w swoich wsp�braci. Wyobra�am sobie, �e �adne na �wiecie spojrzenie z tak straszn� nienawi�ci� i pogard� nie spocz�oby
na ciemi꿹cym Helot�w Lacedemo�czyku, jak spojrzenie rzymskiego Spartakusa. A wiesz, dlaczego Spartakus uczu�by najmocniej i cierpienia Heloty, i nikczemno��
jego w�adcy?... Ale po c� szuka� przyczyn dla uczu� tak sprawiedliwych i wygrzebywa� motywa poj�� nam wszystkim, ludziom dzisiejszym, tak dobrze znanych?
Motywa, pobudki, okoliczno�ci �agodz�ce winy lub je obci��aj�ce posiadaj� niezmiern� wag� w dziejach wyst�pk�w i zbocze� jednostek. Lecz zbiorowe sprawy
niechaj sobie szcz�liwie pod skalpel analizy bior� spo�ecze�stwa wystyg�e, spr�chnia�e, niewiele ju� poprawy bytu swego mog�ce si� spodziewa� od przysz�o�ci.
Tak te� one czyni� i grz�zn�, grz�zn� po uszy w swym tradycyjnym b�ocie, powstanie jego subtelnie t�umacz�c, a dzie�o czyszczenia i osuszania swych grunt�w
odk�adaj�c na potem, na kiedy�, kiedy si� rzecz wedle ich zleniwia�ego rozumu dosy� ju� wyja�ni. My, m�odzi, �wie�o przybywaj�cy na aren� cywilizacyjnych
prac i walk, niecierpliwsi jeste�my, rzutniejsi. �wie�e nasze si�y domagaj� si� jak najpr�dszego u�ycia, niesterane nami�tno�ci przyg�uszaj� cz�sto g�os
samego rozumu. U nas, gdy idzie o sprawy zbiorowe, z�e jest z�ym, dobre dobrym, krzywda krzywd� i krzywdziciel krzywdzicielem, jakichkolwiek t�umacze�
i usprawiedliwie� dostarczy� by mu mog�y wszystkie etnograficzne, historyczne i psychologiczne dociekania.
Pami�tasz, Sergiuszu, tego naszego m�odego filozofa, Anglika, kt�ry, gdy�my jeszcze przechodzili drugi i trzeci kurs prawa, nie wiem ju�, jakim sposobem,
popad� w nasze kole�e�skie najserdeczniejsze k�ko? Pami�tasz ten g�os flegmatyczny i suchy, kt�ry z precyzj� kamieni padaj�cych w burzliwy potok w najgor�tsze
nasze rozprawy rzuca� zawsze jednostajne s�owa: - "Determinizm, moi drodzy, determinizm! co czynicie z teori� deterministyczn�?" Cali w ogniu i pocie rozpraw,
pe�nymi usty rzucaj�c na cztery strony pot�pienia i wyroki, z pewnym zdziwieniem zawsze ogl�dali�my si� na sztywn� posta� i bia��, rozwa�n� twarz naszego
Edwarda. A on w jednej czwartej zaledwie otwieraj�c usta �mieszn� i �wiszcz�c� mieszanin� dw�ch j�zyk�w, swego i naszego, wci�� prawi�: "Szukajcie przyczyn,
my dear friends, szukajcie wp�yw�w! cz�owiek jest sum� dzia�aj�cych na niego wp�yw�w. Determinism, my dear friends, determinizm! szukajcie determinizmu,
kt�ry wypad� warn z g�owy, je�eli by� w niej kiedy".
Naczyta� si� swoich Buckle'ow, Mill�w, Spencer�w i mniema� na dobre, �e te zreszt� bardzo szanowne g�owy natura wytworzy�a dla po�o�enia ostatecznego kresu
rozwojowi my�li ludzkiej. Zachodowiec! W prawdziwie angielskiej zarozumia�o�ci swej nigdy uwierzy� nie chcia� w to, co�my mu nieraz powtarzali, �e przybywa
na �wiat si�a nowa, �wie�a, i przynosi z sob� �wie�e zdolno�ci, nowe twory.
T� si��, Sergiuszu, ja czuj� w sobie zdwojon�, potrojon�, odk�d tu jestem. Nie chc� szuka� przyczyn i wp�yw�w ani traci� czasu na zag��bianie si� w teoriach.
Na ostrzu miecza umieszczam sp�r pomi�dzy dobrem i z�em, sprawiedliwo�ci� i krzywd�, trucicielami i tymi, kt�rych przez wieki trucizn� pojono z pe�nego
i nigdy nie wyczerpuj�cego si� kielicha. Niechaj to plemi� zginie, nie dlatego, �e jest plemieniem tym, a nie innym, ale dlatego, �e w nim upostacia si�
jeden z najg�upszych przes�d�w, jedna z najsro�szych ran i ze wszystkich pewnie najohydniejsza zbrodnia przesz�o�ci.
Jako urz�dnik, nie chc� ku celowi temu pos�ugiwa� si� �adnymi �rodkami. Sprawiedliwo�ci jednostkowej miesza� nie b�d� ze sprawiedliwo�ci� zbiorow�. Czyni�
tego nie mog�a gdybym nawet m�g�, nie pozwoli�oby mi na to sumienie moje. Ale jako cz�owiekowi, pozostaje mi �ycie prywatne ze wszystkimi jego stosunkami,
wp�ywami, z ca�� jego minimaln� cho�by prac� nad przedsi�wzi�tym dzie�em. Tym dzie�em moim, ukochanym, wszystkich si� moich wzywaj�cym, b�dzie pocieszanie
i podnoszenie tak d�ugo krzywdzonych, i maluczkich, a umartwianie i niszczenie pysznych i krzywdzicieli, chocia�by zadawanie krzywd nie by�o ju�, ku wielkiemu
ich smutkowi, w ich mo�no�ci.
I nie wiem, co mi wi�ksz� rozkosz sprawi� mo�e: czy w upo�ledzonym i zbydl�conym dot�d cz�owieku powita� r�wnego mi ludzkimi przymiotami brata, czy na g�owie
jego wiekowego gn�biciela postawi� mszcz�c� jego krzywdy stop�. Bo je�eli ucisk wszelki sam przez si� jest dla ciebie, jak dla mnie, rzecz� ohydn�, to
poj�ty jako wymiar sprawiedliwo�ci...
W tej chwili otworzy�y si� drzwi przedpokoju, do saloniku wszed� cz�owiek w ubraniu urz�dnika policji niskiego stopnia. Z postaw� wyprostowan� zbli�ywszy
si� do wej�cia alkowy oznajmi�:
- Obwinionego przywiod�em.
Aleksy podni�s� znad papieru twarz okryt� wyrazem szczerej egzaltacji, z jak� wywn�trza� si� przed przyjacielem ze swych pogl�d�w i uczu�, ujrzawszy policjanta
wyprostowa� si�, przeci�gn�� d�o� po czole, jak kto� chc�cy co pr�dzej wr�ci� od przedmiot�w oderwanego my�lenia ku rzeczywisto�ci, spojrza� na zegarek,
kt�ry wskazywa� godzin� dziesi�t� przed po�udniem, i kr�tko odrzek�:
- Wprowad�!
Po chwili w tych samych drzwiach, kt�rymi wchodzi� policjant, ukaza�a si� posta� ludzka tak szczeg�lna, �e na jej widok s�dzia �ledczy pochyli� si� nad
swym biurem i utkwi� w ni� wzrok pe�en zdziwienia zmieszanego z badawczo�ci�.
By� to cz�owieczek, kt�ry mo�e posiada� kiedy� formy i wygl�d przeci�tnego cz�owieka, ale teraz wydawa� si� raczej m�tnvm ich przypomnieniem. Szczup�y,
bo chudy i skurczony, niski, bo zgarbione plecy jego zarysowywa�y prawie kszta�t p�obr�czy, twarz mia� okr�g�� i malutk�, z nosem znikaj�cym w�r�d g�bkowatych
policzk�w, z malutkimi oczkami b��dnie S trwo�nie b�yskaj�cymi spod brwi wypuk�ych i bia�ych, rzadkim w�osem zje�onych. Bia�e, rzadkie w�osy okrywa�y niekszta�tnie
rozwini�t� i prawie spiczast� tyln� cz�� jego czaszki, od czo�a za� g�owa jego przykro �wieci�a ��t� nago�ci�, w�r�d kt�rej ze smutnym komizmem stercza�y
gdzieniegdzie k�pki siwego w�osa. Wiek jego �atwo okre�li� by�o mo�na. Nie m�g� mie� lat mniej ni� siedemdziesi�t. Trudniej by�oby z pierwszego wejrzenia
odgadn��, czy niewiast� on by� lub m�czyzn�. Tak zwane wiejskie baby cz�sto miewaj� takie same twarze i w�osy i ubieraj� si� w takie same do st�p si�gaj�ce,
w pasie powrozem z konopi przewi�zane siermi�gi, jak ta, spod kt�rej wysuwa�y si� wielkie, p�askie, �achmanami owini�te i p�ytkimi trzewikami po pod�odze
klapi�ce nogi oskar�onego.
- Szczeg�lny przest�pca! - z cicha do siebie rzek� s�dzia �ledczy. I nagle z �ywym poruszeniem zawo�a�:
- Co to? co robisz? Policjant, podnie�� go!
Obwiniony przed wej�ciem do alkowy ujrzawszy biurko z pi�trz�cymi si� papierami i siedz�cego za nim urz�dnika pad� na kl�czki, pochyli� a� ku ziemi swoj�
nag�, bezkszta�tn� g�ow� i tak, jak to ludzie czyni� niekiedy w ko�ciele, z �arliwo�ci� pe�n� nabo�e�stwa i trwogi pocz�� ca�owa� pod�og�. Policjant �wawo
przyskoczywszy przywi�d� mizerne jego cia�o do postawy stoj�cej i niby dzieci� wiod�c go za rami�, postawi� przed biurem, naprzeciw wpatruj�cego si� w
niego wci�� urz�dnika, potem z cicha odszed�. S�dzia i obwiniony pozostali sam na sam.
- Jak si� nazywasz? - zapyta� urz�dnik.
Wyraz twarzy obwinionego by�by w tej chwili ciekawym dla psychologa po��czeniem zgn�bienia i ostro�no�ci, trwogi i ��dzy wnikni�cia do g��bi istoty s�dziego.
Ma�e jego oczka to podnosi�y si� na cieniem nieco okryt� twarz tego ostatniego, to bo3'a�liwe, na podobie�stwo umykaj�cych przed ogarami zaj�cy, rzuca�y
si� w r�ne strony. Bezbarwne i g�bkowate wargi jego dr�a�y troch�, a ma�e, bo musku��w i t�uszczu pozbawione r�ce, w�z�owatymi i pe�nymi plam i blizn
palcarru mi�y i kr�ci�y ko�ce przepasuj�cego go sznura.
- Jak si� nazywasz? - �agodz�c surowe najcz�ciej brzmienie swego g�osu powt�rnie zapyta� Aleksy.
G�os cichy i j�kaj�cy si� odpowiedzia�:
- Skomoroszka, wasza �wiat�o�ci, Skomoroszka.
- Imi� chrzestne?
- Janko, wasza �wiat�o�ci, Janko.
- Stan?
Tu nast�pi�a d�uga pauza.
- Stan tw�j? - powt�rnie zapyta� urz�dnik.
Ma�a, chuda, ciemna r�ka podnios�a si� ku cz�ci g�owy poros�ej rzadkimi, siwymi k�pkami.
- Jaki stan, wasza �wiat�o�ci? jaki ten m�j stan?...
- Ze szlachty pochodzisz, z mieszczan czy z ch�op�w?
- Z ch�op�w, wasza �wiat�o�ci, ch�op, ch�op...
Jeszcze �agodniejszym ni� wprz�dy g�osem s�dzia �ledczy ci�gn�� dalej swe pytania:
- Maj�tek jaki masz?
Obwiniony wzruszy� ramionami.
- Mia� niegdy�, wasza �wiat�o�ci, mia� i ziemi�, i chat�, i �ywio� wszelki, ale dawno ju� nie ma, niczego nie ma...
- �on� i dzieci masz?
- �onka zmar�a, a dzieci mia�em, wasza �wiat�o�ci, mia�em... dwie c�rki i syna, ale teraz ju� nie ma, ze wszystkim nie ma.
- Czym si� trudnisz?
- Ja? - ze zdziwieniem jakby wym�wi� obwiniony - wasza �wiat�o�� ��da wiedzie�, co ja robi�? zwyczajnie, dziad ko�cielny... pacierze m�wi� i �ebrz�, a co
ja mam robi�?...
- Wi�c jeste� �ebrakiem?
- Tak, wasza �wiat�o�ci, �ebrakiem.
- Od dawna?
- A ot, z dziesi�� lat ju� b�dzie, jak mnie tkn�� by� paralusz, wsta� wsta�em, ale drzewa ju� pi�owa� ani jakiej takiej roboty robi� ani we� ju� nie mo�na
by�o, to i pod ko�ci� poszed�em, Pana Boga chwal� i do dobrych ludzi r�k� wyci�gam, co pocz��?
Tu uko�czy�y si� wst�pne pytania, s�dzia przez chwil� milcza� i namy�la� si� zdawa�, potem powa�nym, ale jakby wahaj�cym si� g�osem zacz�� m�wi�:
- Obwiniony jeste�, Janku Skomoroszko, o okradzenie mieszkania Antoniego Mroczy�skiego przy ulicy X, w czasie gdy w tym mieszkaniu nikt nie by� obecnym,
przed dwoma tygodniami w niedziel�, w czasie odprawiaj�cych si� w ko�cio�ach nabo�e�stw i na rynkach targ�w, wskutek kt�rych ulica X by�a zupe�nie pust�.
Czy przyznajesz si� do winy?
Teraz zgarbione ramiona Skomoroszki z ca�� energi�, do jakiej by�y jeszcze zdolne, podnios�y si� w g�r� i spiesznie, trac�c prawie oddech zaszepta�:
- Nie, wasza �wiat�o�ci, dalib�g nie, jak zbawienia duszy pragn�, jak chc�, �eby Naj�wi�tsza Panienka ulitowa�a si� nad dusz� moj�, tak nie krad�em... Jak.
chc� �wiat�o�� niebiesk� ogl�da�, tak nie krad�, nigdy nic nie krad�... W Imi� Ojca, i Syna, i Ducha �wi�tego. Amen. Ojcze nasz, kt�ry� jest w niebiesiech,
ratuj mi� niewinnego, prze�ladowanego, o ci�kie grzechy obwinionego, nieszcz�liwego cz�owieka!
Rzutami �renic przypominaj�cy w zygzak uciekaj�ce zaj�ce, wi�cej jeszcze ni� wprz�dy skurczony, zmala�y, �ci�ni�t� pi�ci� uderza� on w zapad�e swe piersi,
�egna� si�, w niskich, szybkich pok�onach zgina� si� a� do pasa.
S�dzia �ledczy po kr�tkim namy�le wyci�gn�� r�k� ku pobliskiemu sprz�towi i wzi�wszy z niego z�oty pier�cionek ukaza� go oskar�onemu.
- Przedmiot ten - rzek� - odebrano ci wtedy, gdy� go pr�bowa� sprzeda� na rynku. Nale�y on w�a�nie do rzeczy skradzionych Mroczy�skiemu. Jakim sposobem
dosta� si� on do r�k twoich?
Oczy oskar�onego biega�y i migota�y, a palce ze zdwojon� szybko�ci� kr�ci�y ko�ce sznura, gdy spiesznie, spieszniej jeszcze ni� wprz�dy, wi�cej jeszcze
ni� wprz�dy zmieszanym i szepleni�cym g�osem odpowiedzia�:
- Jak pi�� ranek krwawi�cych si� by�o na cia�ku Pana naszego Jezusa Chrystusa, tak mnie ten pier�cionek pan jaki� darowa�, czy ja wiem kto? jaki� nieznajomy
pan, taki pi�kny, w takim sobie bogatym paltocie, przechodzi� trotuarem i jak go zacz��em prosi� o wspomo�enie, wzi�� i ten pier�cionek na r�kq mi rzuci�...
ot, jakby ziarnko grochu rzuci�, musi by� bogaty... Z�by mnie tak, jak Panu Jezusowi na krzy�u, �yd w��czni� �elazn� bok przebi�, �eby mnie na dzygarze
(zegarze) boskim godzina zbawienia nie wybi�a, je�eli ja �g�... Niech wasza �wiat�o�� zlituje si� nade mn� i oswobodzi nieszcz�liwego, niewinnie pos�dzonego
cz�owieka... Ja stary... Na staro�� r�k� wyci�ga� przysz�o, a tu jeszcze taki wstyd i niewinne oskar�enie...
Z ca�ej si�y powiekami przyciska� �renice, kt�re te� przys�oni� odwrotn� stron� r�k, a z piersi jego wychodzi�y d�wi�ki do kwilenia dziecka lub piskliwego
zawodzenia kobiety podobne. Wida� by�o jednak, �e nie p�aka� naprawd�, �e we wcielonej tej n�dzy, w zgrzybia�ej tej staro�ci istnia�o sporo instynkt�w
przebieg�ych, przewrotnych, nabytych w �yciu tak d�ugim, a jakim? Kt� opr�cz niego m�g� wiedzie�? Co pewna, to �e ma�e oczka jego wkr�tce wybieg�y spod
przys�aniaj�cych je r�k, aby szybkie i trwo�ne, lecz przenikliwe wejrzenie zatopi� w twarzy s�dziego. Lecz w tej�e chwili r�ce mu wzd�u� cia�a opad�y,
kwilenie usta�o w piersiach, a twarz dziwacznie skrzywiona i wstrz�sana przybra�a ca�kiem prawie uspokojone linie. Aleksy von Szarlow razem z fotelem,
na kt�rym siedzia�, w ten spos�b zwr�ci� si� ku oskar�onemu, �e ten w pe�nym ju� �wietle zobaczy� m�g� twarz jego daleko bardziej smutn� ni� surow�, z
wyrazem ust dziwnie w tej chwili �agodnym i wejrzeniem b��kitnych �renic pe�nym przyjacielskiej niemal zach�ty.
- Janku Skomoroszko, lepiej na tym wyjdziesz, je�eli ni� uciekaj�c si� do k�amstw i nadaremnych szlocha� wszystko przede mn� otwarcie wyznasz. Wrogiem twoim
nie jestem i s�dzi� ci� nawet nie b�d�. Moj� rzecz� jest tylko sprawdzi� tw� win�, kt�rej szczere opowiedzenie ze wszystkimi jej okoliczno�ciami na los
tw�j bardzo dobrze wp�yn�� musi.
Po chwili milczenia i jakby wahania doda� jeszcze:
- M�w, staruszku, m�w, staruszku, bez obawy. Lituj� si� nad twoj� op�akan� staro�ci�, chc� wiedzie� prawd�, a�eby ci dopom�c.
Cicho za� do siebie samego wym�wi�:
- Co za staro��! Jaka nieszcz�sna staro��!
Dziad patrza�, s�ucha� i uspokaja� si� zupe�nie; po chwili skin�� g�ow�, westchn�� i rzek�:
- Niechaj ju� i tak b�dzie. Ju� kiedy wasza �wiat�o�� taka na mnie �askawa, to ju� i prawd� powien., tak jakby ksi�dzu na spowiedzi.
Z mn�stwem westchnie� i �a�osnych ruch�w g�owy, z b�agalnie utkwionym w s�dziego wejrzeniem, lecz ju� bez uprzednich zakl�� i sztucznie gwa�townych ruch�w,
do�� nawet zwi�le opowiedzia�, �e gdy dwaj nieznani mu z�oczy�cy rabowali wiadome mieszkanie, on zaszed�szy na dziedziniec jako �ebrak stal si� mimowolnym
�wiadkiem dope�nionego wyst�pku. Tak przecie� ukry� si� nie m�g�, aby niepostrze�onym pozosta�. W innej porze by�by mo�e przyp�aci� �yciem sw� obecno��
w owym miejscu, ale w dzie� bia�y jeden ze z�oczy�c�w ujrzawszy go przyczajonego w k�cie dziedzi�ca rzuci� mu tylko ten z�oty pier�cionek ze s�owami: "Masz,
durniu! I milcz! milcz! je�eli ci �ycie mi�e, milcz!" W ten spos�b kupiwszy jego milczenie znikn�li w jakim� w�skim i przyciemnionym przej�ciu. On za�
milcza� i zdobycz sw� wyni�s� na sprzeda� pomi�dzy ludzi w dzie� targowy zebranych na rynku.
Tym razem przenikliwe i do�� ju� wprawne oko i ucho s�dziego w mowie jego odgad�o prawd�. Wina jego wi�c mniejsz� by�a, ni�eli o tym s�dzono. Jednak wyznawszy
j� �ebrak znieruchomia�, spochmumia� tak, jakby ot, w tej ju� chwili straszna jaki� wyrok spa�� mia� na pochylon� w pokorze, smutnymi k�pkami siwych w�os�w
naje�on� g�ow�. Von Szarlow przez chwil� pisa� co� i notowa�, po czym z�o�ywszy pi�ro zag��bi� si� w swym fotelu i spl�t�szy r�ce znowu wzrok utkwi� w
posta� winowajcy. W�a�ciwie �ledcza jego czynno�� razem z w�asnym wyznaniem tego ostatniego sko�czona ju� zosta�a. Ale ten s�dzia by� zarazem cz�owiekiem
m�odym, inteligentnym, ciekawym r�nych zjawisk i los�w ludzko�ci. Skomoroszko za� w tej dla niego krytycznej chwili wystawia� obraz takiego po��czenia
apatii z rozpacz� i tak absolutnego nad brzegiem mogi�y sieroctwa i opuszczenia, �e w �ywej wyobra�ni s�dziego powsta�y mo�e w tej chwili przypomnienia
wszystkich siwow�osych starc�w, kt�rych widywa� kiedykolwiek otoczonymi troskliwo�ci� i czci�, p�yn�cymi ku nocy nieznanej, na �agodnych i spokojnych blaskach
wieczoru ich �ycia. Ten kontrast mimo woli mo�e na usta jego wywo�a� s�owa:
- Jakim�e to sposobem i jakimi drogami doszed�e� do �ebractwa, ukrywania z�odziejstw i takiego n�dznego ko�ca �ycia?
Dziad s�owa te zrozumia� wybornie i zdziwi�y go one nieco, ale wi�cej jeszcze rozrzewni�y. By�a to dla niego chwila, w kt�rej z �atwo�ci� m�g� si� rozrzewni�.
Jednak nie zmieni� swej apatycznej i bezsilnie zgarbionej, skurczonej postawy, tylko ma�e oczy jego z zag��bie� swych b�ysn�y �ywiej i nie�mia�o, ale
z zupe�nym ju� spokojem spocz�y na twarzy pytaj�cego; powoli, z zadum�, przyciszonym, szepleni�cym g�osem zacz�� m�wi�:
- Jakim sposobem, panoczku? Hej! dawniejsza to historia, dawniejsza! Zrz�dzenie, wida�, boskie takie by�o, ale najwi�cej z�o�ci ludzkiej, oj! z�o�ci i niesprawiedliwo�ci
wywarli ludzie na mnie tyle, ile jest wody w tym potoku, kt�ry tam kole mojego dawniejszego sio�a p�ynie.
Westchn�� i d�ugo milcz�c trz�s� g�ow�. S�dzia zapyta�:
- I jacy� to ludzie wywaru na ciebie z�o�� i niesprawiedliwo��?
- Wiadomo - odpar� dziad - pa�ski ja by� i ziemia, na kt�rej siedzia�, pa�ska by�a...
Umilk�. Przecie� ten, z kt�rym rozmawia�, tak�e by� panem. Nie�mia�o�� powstrzyma�a zwierzenia, do kt�rych nastr�j chwili czyni� go sk�onnym, ale s�dzia
zapyta� znowu:
- Naturalnie, za m�odu pa�szczy�nianym by�e� i z�ego, okrutnego pana mie� musia�e�?
W s�owach tych sykn�a ironia i zad�wi�cza�a nami�tna prawie ch�� wczytania si� w karty tego zgn�bionego losu. Dziad czeka� tylko zach�ty.
- Ot, pan by�, zwyczajnie jak pan, ni to z�y, ni to dobry... czasem dobry, a czasem okrutnie z�y. Niedu�o my jego znali, bo gdzie�ci� po �wiecie je�dzi�
i gdzie�ci� w wielkich miastach siedzia�... Komisary rz�dzili, wekunomy, a te ju�, oj, bodaj im dobre nie bywa�o, bodaj ich dzieciom i wnukom Paa B�g za
wszystkie nasze krywdy odp�aci�!...
Im wi�cej o�miela� si� i o�ywia�, tym wi�cej ch�opskich wyraz�w i zwrot�w mowy z ust mu wybiega�o. Same przez si�, bez jego wiedzy, powstawa�y one z dna
jego pami�ci, razem z wywo�ywanymi stamt�d przypomnieniami przesz�o�ci. A o�ywi� si� i o�mieli� tak, �e a� wyprostowa� nieco zgarbione swe plecy, g�os
nieco podni�s� i gestami r�k, na kt�re co chwila opada�y strz�py podartych r�kaw�w siermi�gi, mowie swej wt�rowa� zacz��.
- Ziemia by�a ni to z�a, ni to dobra, �ytnia, z kawa�kiem pi�knego wypasu, chleba by�o do��, dwa wo�y, ko�... dzieci ros�y, �onka by�a zwyczajnie sobie
pracowita baba... na pa�szczyzn� chodzili, ale ot, i nie narzekali na nic. Z wol� bosk� zgadzali si� i �yli... A� tu na jeden raz wszystkie biedy na cz�owieka
spad�y. Wo�y jednego miesi�ca pozdycha�y, czort ich wie, co im takiego sta�o si�; a jak wo�y pozdycha�y, trzeba by�o jednym koniem wszystko robi�: i ora�,
i dostawy wozi�: �ywio� os�ab� tak, �e ju� ledwie nogami ci�ga�, a ca�a bieda na ch�opa. "Wekunom, do kt�rego nasze sio�o nale�a�o, by� bardzo z�y. Prosz�,
bywa�o: "Dajcie wo��w!" a on: "R�b, chamie, koniem, a je�eli on nie zd��y, �onk� do o�uga przyprz�gnij..." I �mieje si�, bestia, jak diabe� z duszy cz�owieczej,
kiedy j� w ca�kowito�� mocy swojej we�mie. No, ale dobre jeszcze bywa�o, kiedy �mia� si�, innym razem, kiedy swojej roboty cz�owiek z przyczyny, �e wo��w
nie mia�, nie zrobi�, bi�, katowa�... Oj, panoczku, co to i wspomina�? �ycie zacz�o si� takie, �e ju� i w piekle gorzej nie mo�e by�, a tu i g�odne lata
przysz�y, i cholera �onk� zabra�a, i cz�owiek odzinoki pozosta� z trojgiem dzieci, mi�dzy kt�rymi najstarszemu synkowi pi�tnasty roczek szed�...
Umilk� znowu na chwil�, lecz wida� by�o, �e wnet znowu zacz��by m�wi�, bo raz wywo�ane wspomnienia wichrem zaszumia�y w starej jego g�owie i zapad�ej piersi,
ale s�dzia z roziskrzonym okiem i rumie�cami, kt�r" zaczyna�y wybija� si� na jego bia�e policzki, wpad� w mow� ostro wym�wionym pytaniem:
- A pan tw�j? C�? Nie dopom�g� ci? Nie ratowa�? Czy nie widywali�cie go nigdy?
- Widywali, panoczku, czemu nie widywali? Przyje�d�a�, to i co, ze przyje�d�a�, kiedy do niego dost�pu nie by�o? Komisary sami ze wszystkiego jemu rachunek
zdawali i tak samo z ludzi, kt�ry dobry jest, a kt�ry z�y, to jeszcze i poprosz�, a�eby dla pa�skiej powagi z�ych sam obi� kaza�...
- I rozkazywa� bi�? - zapyta� znowu s�dzia.
Dziad my�la� chwil�. Wida� uczuwa� ch�� i potrzeb� wypowiedzenia szczerej prawdy. Na koniec odpowiedzia�:
- R�nie bywa�o, bo to, paniczu, pan nasz tak�e swoje biedy mia�, pa�skie biedy, bardzo du�o po �wiecie groszy rozrzuca�, to mu ich czasem i brakowa�o...
Tu co� na kszta�t filuternego, z�o�liwego u�miechu wykrzywi�o bezbarwne i bezz�bne usta �ebraka.
- Kiedy przyjedzie bez tej biedy, to dobry, taki dobry, za cho� jego do rany przy�o�y�. Zwo�uje wtedy ludzi przed dworski ganek i pyta si� sam: "A jak wam?
A czy wam czego nie treba? A czy wam komisar i wekunomy krywdy nie robi�?" My to wtedy milczym zawsze jak te kamienie, bo wiemy, �e pan pr�dko zn�w pojedzie
sobie, a komisar temu, kto by na niego skar�y� si�, chyba by ju� ze wszystkim szk�r� zdar�. Ale pan sam do nas podchodzi, z jednym pogada, drugiemu i hroszy
da, a czasem skrypki sprowadzi� ka�e, na stole kie�bas i og�rk�w postawi i m�wi: "Pota�cujcie sobie, dzieci, pobawcie si�!" I my ta�cujem, a pan czasem
dzieuczata �apie i tak�e z nimi po trawie kruciela wywija, a� lubo patrze�... a pi�kny by� m�czyzna i taki w sobie wielki i dumny, zwyczajnie pan...
Tu Aleksy von Szarlow, z okiem b�yskaj�cym, przez zaci�ni�te z�by wym�wi�:
- Bawi� si� lud�mi jak lalkami, �askawego pana gra�! G�upiec!
I g�o�no doda�:
- No, a jak ze swoj� bied� przyjedzie, jak mu pieni�dzy, brakuje, to co wtedy?
- Wtedy, paniczu, to z nami by�o ju� �le, oj, jak �le! Niechaj o tym gadaj� te kosteczki bia�e, co przed czasem schowa�y si� pod ��ty piasek mogi�ek tych,
co kole naszego sio�a krzy�ykami i jode�kami stercz�. Wtedy pan ��da?, �eby jemu komisar du�o hroszy dawa�, a on kiedy ich nie mia�, bo po�ow� ju� panu
odda�, a po�ow� sam szelma ukrad�, wszystko na nas ch�op�w wali�. "Dochod�w, m�wi, nie ma, bo ch�opy z�e, leniwe, nie robi�... ch�opy z�e, m�wi, bo pan
dla nich zanadto dobry, ze wszystkim ich rozpu�ci�.. Srogo�ci na nich treba, m�wi, bizuna, to i dochody zaraz b�d�..." Pan i bez tego ju� w z�ym humorze,
w okrutn� z�o�� wpada, i wtedy ju� piek�o... Kiedy w z�o�� wpad�, wtedy o niczym nie pami�ta�, krzycza� tak, �e my wszyscy jak te listki osinowe trz�li
si� ze strachu: ,,Ja nad wami pan! krzycza�, ja z wami wszystko zdzia�a� mog�, co zechc�; mnie taka nad wami w�adza dana, zabij�, powywieszam, bydl�ta!"
Wiesza� nikogo nie powiesi�, ale siec kaza� i z chaty do chaty jak psy przep�dza� lepszemu lepsz� ziemi�, gorszemu, niby to za kar�, gorsz� daj�c...
Zadysza� si� dziad od d�ugiego m�wienia, j�kliwe westchnienia zatrz�s�y jego piersi�, spu�ci� powieki i odpoczywa� chwil�.
Aleksy von Szar�ow przeci�gn�� r�k� po czole i z cichym Bykiem oburzenia wym�wi� do siebie:
- Tyran! Nikczemnik! Okropna historia!
Dziad z chwilowego jakby snu obudzony opowiada� dalej:
- Raz, ot i na mnie taka dola przysz�a, z przyczyny tych wo��w, co pozdycha�y, i tego, �e jednym koniem cz�owiek ani jak zrobi� nie m�g� wszystkiego, co
jemu przykazane by�o. Przyjecha� pan komisar na mnie ze skargami, a na moj� gorzk� niedol� panu wida� wtedy hroszy brakowa�o, bo by� okrutnie z�y. "Wysiec!
krzykn��, i za kar� do tej chaty, co wali si�, na najgorsze piaski przesiedli�!" Wysiekli. Cz�owiek ledwie z dusz� wyszed�, a tu jeszcze ka�� jemu wynosi�
si� z tej chaty, do kt�rej ju� przyzwyczajenia nabra�, i schodzi� z tej ziemi, kt�r� od swoich najm�odszych lat ora�, a przenosi� si� na tak�, z kt�rej
tylko ��te dziewanny jak las wyrasta�y, a przy �dziebe�ku owsa albo �yta jak, bywa�o, staniesz, to drugiego i okiem nie dojrzysz. Co pocz��? Cz�owiekowi
i wprz�dy ju� �ycie by�o tak zbrzyd�o, �e patrzysz, bywa�o, patrzysz, na jak� wysoka ga��� i czort do g�owy swoje diabelskie my�li nawodzi... �eby tak
postronek, hej! ale i najbiedniejszemu robakowi nie �atwo rozstawa� si� z tym �wiatem. My�la� ja, my�la� i wymy�li�. Nogi za pas i hajda na Wo�y�! Byli
takie ludzie, co i t� my�l podali i potem dopomogli; uciek�em.
- Na Wo�y� uciek�e�? Dlaczeg� na Wo�y�? - zapyta� s�dzia.
Dziad u�miechn�� si�.
- Panicz naszych ch�opskich obyczaj�w nie zna i ch�opskiej mowy nie rozumie: ja nie na Wo�y� ucieka�, to tylko tak u nas m�wi�o si�, ja nie wiem, dlaczego
to tak m�wi�o si�, �e kiedy jaki ch�op uciek�, to m�wi�o si�, �e on na Wo�y� uciek�. Ale ja i naprawd� na Wo�yniu by�, i gdzie ja nie by�, i czego ja nie
robi�, i czego ja nie cierpia�! Zwyczajnie, tu�acz bezdomny, a jak ten zaj�c przed psami chowaj�cy si�, �eby go odkrywszy nazad czasem, sk�d on uciek�
by�, nie przywiedli...
M�wi� wi�cej teraz do samego siebie ni�eli do tego, kt�ry s�ucha� go z brwiami �ci�gni�tymi gro�nie i srogo, z uwag� "wyt�on� i z oczami �wiec�cymi pal�cym,
bolesnym wsp�czuciem. G�os jego stawa� si� coraz j�kliwszym, ale m�wi� coraz szybciej, i by�by pewno ju� m�wi� d�ugo, nieprzerwanie, bez ko�ca, gdyby
mu> by� Aleksy von Szar�ow nie przerwa� pytaniem:
- I z tu�aczki swej wr�ci�e� zapewne wtedy dopiero, gdy, was wszystkich uwolniono spod pa�szczy�nianego jarzma?
- Wr�ci�em ja, panoczku, wr�ci�em w te strony, jak tylko wolno�� nasta�a; ale co z tego wr�cenia? Cz�owiek jak by� tu�aczem bezdomnym, tak ju� i zosta�.
- Dzieci w nieobecno�ci twej poumiera�y? - z cicha zapyta� von Szar�ow.
- Jedna c�rka zmar�a, druga dok�d�ci� daleko do drugiego powiatu za m�� wysz�a. Do syna ja, panoczku, przyszed�, kt�ry �ywi� i niedaleko naszej wioski we
dworze za parobka s�u�y.
- A m�wi�e�, �e nie masz dzieci?
- Nie ma, panoczku, ze wszystkim nie ma.
- A syn, kt�ry �yje?
Dziad g�ow� pokiwa�.
- On �yje; ale jego dla mnie nie ma. Albo on do mnie przywyk�? Albo ja jego wyhodowa�? Albo my razem w polr chodzili ora� o bo�ym ranku i razem na bo�e
skowronki oczy podnosili, albo kiedy razem nad dol� naszej zap�akali? Gorzka bieda wygna�a mnie z chaty, kiedy jemu szesnasty roczek szed�, a teraz on
ju� sam siwy i dzieci swoje oohodowa�. Ani ja tych swoich wnuk�w rodz�cych si� widzia�, ani ja na ich chrzcinach bywa�, ani ja ich ma�ych na r�kach swoich
nosi�. Cudzy ja im, cudze mnie one. Przyszed�em, zdziwili si�, z pocz�tku dobrze obeszli i przyj�li, ale potem: "Id�. dziadzie, na te drogi, po kt�ryche�
ca�e �ycie chodzi�, a u nas darmo chleba nie jedz... Ty nam cho� ojciec, nie ojciec; cho� dziad, nie dziad..." To i poszed�em, drzewo w mie�cie pi�owa�em,
p�ki paralusz nie tkn��, a kiedy Pan B�g na mnie t� ci�k� chorob� spu�ci�, to cho� i wsta�em z niej, do roboty ju� mocy w krzy�ach i r�kach nie by�o!
Pod ko�cio�em siad�em i tak ju� umr� sierota niebogi, bezdomny, bezdzietny l sponiewierany... Jakby ten �ajdak ostatni, co ca�e �ycie tylko pi� i hula�,
a ja nie pi� i nie hula�, tylko wywar�a si� na mnie wielka z�o�� i niesprawiedliwo�� ludzka...
Teraz ju� umilk�, r�ce opad�y mu wzd�u� cia�a, a na nie opad�y strz�py podartych r�kaw�w siermi�gi. Plecy jego zakre�li�y ju� lini� zupe�nego p�kola, a
po twarzy nisko spuszczonej pociek�y du�e, rzadkie �zy.
Von Szarlow ca�� postaci� sw� nad biurem pochylony poch�ania� si� zdawa� wzrokiem t� ludzk� posta�, wi�cej do zdeptanego robaka ni� do cz�owieka podobn�.
Zdawa�o si�, �e tu�, tu� wyci�gnie ku niej ramiona. Nie uczyni� jednak tego, tylko zd�awionym od �itosnego wzruszenia, a przez gniewne oburzenie wstrz�sanym
g�osem zapyta�:
- Jak�e si� nazywa� ten pan tw�j, sprawca twojego nieszcz�cia?
Dziad w �zawej zadumie swej nie dos�ysza� pytania, podni�s� nieco twarz i wyszepta�:
- O co pytacie, panoczku?
- Jak nazywa� si� pan tw�j? Chc� o tym wiedzie�, bo mo�e - doda� do siebie - spotkam tu kiedy jego potomka...
Dziad odpowiedzia�:
- Pan nazywa� si�, oj, troszk� zapomnia�... Aha, nazywa� si� fon Szarlow.
- Co? - krzykn�� s�dzia. - Jak?
Dziad powt�rzy�:
- Fon Szarlow, panoczku, ot i imi� jego przypomnia�em sobie, Pawe� fon Szarlow... pu�kownikiem huzar�w by�...
Aleksy wyprostowany, sztywny sta� twarz� zwr�cony ku oknu, a plecami ku temu, z kt�rym przed chwil� rozmawia�. Obu d�o�mi przyciska� czo�o, do kt�rego buchn�a
ognista fala krwi, a w piersi mu szumia�y dziwne jakie� wykrzyki i j�ki...
Czy teraz, Sergiuszu, kiedy ci opisa�em histori� mojego Skomoroszki zrozumiesz dlaczego, nim wzi��em si� do ko�czenia tego listu, jak zranione zwierz� rzuca�em
si� po moim mieszkaniu nie chc�c nikogo widzie�, nic s�ysze� i tylko s�uchaj�c, s�uchaj�c s�uchaj�c burzy w�asnych my�li, i tylko patrz�c, patrz�c, patrz�c
w obraz tego kochanego, dobrego, niezapomnianego cz�owieka, na kt�ry mi dzi� spad�a taka �zawa i krwawa mg�a?... P�noc wybi�a, kiedym zdo�a� na koniec
wr�ci� do rozmowy z tob�; a teraz jest ju� trzecia godzina ranna, noc min�a, siny �wit dnia zagl�da do moich okien...
Co ja z tym teraz poczn�? Jak ja wyjd� z tych sieci, w kt�re mi� pochwyci�y najdro�sze poj�cia i najmilsze uczucia moje? Kto teraz na mojej g�owie postawi
stop� mszcz�c� losy Skomoroszki? Kto za win� mego ojca wyda na mnie wyrok: "Zgi�!" Kto w moich oczach i w obliczu zmar�ego b�dzie mia� prawo rzuci� wyrazy:
"G�upiec i nikczemnik!" Ojciec m�j, Sergiuszu,, by� dobry, dobry, dobry; m�wi� to i krzycz� sobie i tobie, m�wi� to i krzycze� chcia�bym ca�emu �wiatu,
tak to gor�co czuj�, tak o tym silnie przekonany jestem. Jednak pope�nia� on to, co ja nazywa�em zbrodni�, odk�d usta moje poraz pierwszy wym�wi�y wyraz
ludzkiego wsp�czucia i rozumu. Czy ludzie naprawd� bywaj� dwoi�ci? I ot, przysz�o mi na my�l: czy on tylko jeden?... Trzeba by nad tym zaprowadzi� dochodzenie
�ledcze. O, te dochodzenia �ledcze! jakie one wielkie nauki z sob� przynosz�!
Czy ja tak zdenerwowany jestem, �e jak histeryczna kobieta halucynacji do�wiadcza� zaczynam? Ot, najwyra�niej s�ysz� g�os Edwarda, m�wi�cy. "Determinizm,
determinizm, my dear friends, co czynicie z teori� deterministyczn�?" Widz� nawet tego angielskiego w naszym kole�e�skim k�ku intruza; siedzi, ot tam,
na kanapce, pali wyborne cygaro i w jednej czwartej zaledwie otwieraj�c usta �mieszn� i �wiszcz�c� mieszanin� dw�ch j�zyk�w wci�� prawi: "Szukajcie przyczyny,
my dear friends, szukajcie wp�yw�w, cz�owiek jest sum� dzia�aj�cych na� wp�yw�w! Determinizm, my dear friends, determinizm!"
Szuka� przyczyn, szuka� wp�yw�w, dochodzi�, jakim sposobem cz�owiek staje si� sum� okoliczno�ci, czasu, miejsca, w�asnego i cudzego �ycia, to� to jest �ledztwo...
Wi�c �ledztwo czyni� trzeba nie tylko w k��tniach i mordach jednostek? �ledztwa teraz tego ja pragn� i dope�ni� go musz�, bo inaczej nie odnajd� nigdy
straconego spokoju. Je�eli mnie kochasz i je�eli kochasz swego ojca, ty, Sergiuszu, wo�aj sam w ognisku, z kt�rego rozchodz� si� i na szerokie przestrzenie
padaj� poj�cia nami�tno�ci i wyroki nasze, wo�aj, pro�, krzycz: "�ledztwa, �ledztwa! nie ma s�du bez �ledztwa! r�bcie dochodzenia �ledcze wprz�d, nim za
pope�nione winy zawo�acie: Zgi�! nim na naszych albo pomar�ych ojc�w naszych g�owach oprzecie mszcz�ce swe stopy!" Ja kocha�em ojca swego i ty swego kochasz;
ale je�eli ktokolwiek takim ju� sta� si� wrogiem sentyment�w, �e i tego nie ma, zostaje jakie� uczucie solidarno�ci krwi czy honoru... Wi�c jak�e? prawnikami
przecie� oba jeste�my! Wiedzie� o tym musimy, �e co nam, to i innym... Wi�c jak�e?
Znowu godzina up�yn�a i ju� nie sine �witanie, ale blask wschodz�cego s�o�ca zar�owi� szyby moich okien. My�la�em, my�la�em, my�la�em, ale nie tak jak
wprz�dy, na kszta�t szale�ca rzucaj�c si� po mieszkaniu swoim i zaledwie mog�c powstrzyma� si� od uderzania g�ow� o jego �ciany. My�la�em spokojnie, pozytywnie,
nieruchomie w fotelu swoim, wzrok zapuszczaj�c w niesko�czon� pstrocizn� ludzkich obyczaj�w, ustaw i kolei. I wiesz ty, bracie Sergiuszu, jakie ja po rozmy�laniach
tych s�owa ci nakre�l�?
Zdziwisz si�, bo obaj nie mamy zwyczaju cytowa� ust�p�w z Pisma �wi�tego. A jednak teraz z moc� nadzwyczajn� przypomnia�em sobie ust�p jeden, ten oto: "Kto
z was bez grzechu, niechaj w grzesznego brata rzuci kamieniem". Mo�e wolisz co� zupe�nie �wieckiego, nie napi�tnowanego poj�ciem nadprzyrodzono�ci, kt�rej
oba zwolennikami nie jeste�my. I owszem. Tylko trzeba, �eby� wprz�dy wiedzia�, �e ludzie wydali mi si� tej nocy r�wnymi sobie, wi�cej jeszcze w grzechu
i nieszcz�ciu ni� w cnotach i dostoje�stwie. Dlatego my�l�, �e wobec wsp�lnych wszystkim s�abo�ci cia�a i ducha, pokus, kt�re psuj�, ran, kt�re gryz�,
i �ez, kt�re si� lej�, gdy cz�owiekowi idzie o wydanie nad cz�owiekiem s�du pot�pienia, dobrze jest przypomnie� sobie s�owa staro�ytnego m�drca: Homo res
sacra homini!