5697

Szczegóły
Tytuł 5697
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5697 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5697 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5697 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

A. E. VAN VOGT �WIAT NIE- A (Przek�ad Aleksandra Jagie�owicz) Przedmowa Autora Czytelniku, trzymasz w r�kach jedn� z najbardziej kontrowersyjnych, a jednocze�nie ciesz�cych si� najwi�kszym powodzeniem powie�ci w ca�ej historii literatury fantastycznej. W tych kilku s�owach wst�pu chcia�bym opowiedzie� o niekt�rych sukcesach i o tym, co krytycy m�wili o �wiecie nie-A. Dodam tylko spiesznie, �e to, co przeczytasz w dalszym ci�gu, nie jest �arliw� obron�. Wr�cz przeciwnie, postanowi�em, �e potraktuj� krytyk� bardzo powa�nie i odpowiednio poprawi�em pierwsze wydanie Berkleya, jak r�wnie� doda�em wyja�nienie, kt�re dot�d wydawa�o mi si� zb�dne. Zanim podejm� spraw� atak�w, kr�tko opowiem o niekt�rych sukcesach �wiata nie-A: By�a to pierwsza ksi��ka science fiction w twardej ok�adce, opublikowana po drugiej wojnie �wiatowej przez powa�nego wydawc� (Simon i Schuster 1948). Zdoby�a nagrod� Manuscripters Club. Zosta�a umieszczona na li�cie stu najlepszych powie�ci roku 1948 przez stowarzyszenie bibliotekarskie z okr�gu Nowy Jork. Jacques Sadoul, wydawca �Editions OPTA", stwierdzi�, �e �wiat nie-A sam stworzy� francuski rynek fantastyki ju� po pierwszym wydaniu, kt�re sprzedano w nak�adzie 25 000 egzemplarzy. Powiedzia� r�wnie�, �e jeszcze dzi�, w roku 1969, jestem najpopularniejszym pisarzem we Francji, je�li mierzy� popularno�� liczb� sprzedanych ksi��ek. Publikacja spowodowa�a wzrost zainteresowania semantyk� og�ln�. Studenci ruszyli do Instytutu Semantyki Og�lnej w Lakewood, stan Connecticut, aby studiowa� u hrabiego Alfreda Korzybskiego, kt�ry pozwoli� si� sfotografowa� ze �wiatem nie-A w r�ku. Dzi� semantyka og�lna, dziedzina nauki, kt�r� w tamtych czasach prawie nikt si� nie interesowa�, wyk�adana jest na setkach uniwersytet�w. �wiat zosta� przet�umaczony na dziewi�� j�zyk�w. Skoro om�wili�my ju� sukcesy, zajmijmy si� atakami. Zobaczycie, �e to znacznie ciekawsze, bo autorzy si� w�ciekaj�, a krytycy powoduj� zamieszanie w�r�d czytelnik�w. W ksi��ce Seekers of Tomorrow Sam Moskowitz w kr�tkiej biografii autora wyja�ni�, jaki b��d pope�ni� on w �wiecie nie-A: �Og�upia�y Gilbert Gosseyn, mutant o podw�jnym m�zgu, nie wie, kim jest, i przez ca�� ksi��k� usi�uje si� tego dowiedzie�. Powie�� po raz pierwszy zosta�a opublikowana w odcinkach w �Astounding Science Fiction�, a po wydrukowaniu ostatniego (ci�gnie pan Moskowitz) rozpru� si� worek z listami od zdumionych i roz�alonych czytelnik�w, kt�rzy nie rozumieli, o czym w og�le by�a ta historia. Campbell (wydawca) poradzi� im odczeka� kilka dni; poniewa� akurat tyle potrzeba, aby wszystko im si� pouk�ada�o w g�owie. Ale dni zmieni�y si� w miesi�ce, a nic im si� nie uk�ada�o...". Przyznacie, �e jest to brutalna wypowied�. Prosty, pyskaty Sam Moskowitz, kt�rego wiedza o historii science fiction i kolekcja powie�ci prawdopodobnie ust�puj� w ca�ym wszech�wiecie jedynie Forrestowi Ackremanowi... po prostu si� myli. �Roz�alonych" czytelnik�w, kt�rzy napisali listy do wydawcy, mo�na policzy� na palcach. Moskowitz mo�e jednak utrzymywa�, �e nie chodzi o ilo��, lecz o jako��. I tu ma racj�. Wkr�tce po pojawieniu si� odcink�w �wiata nie-A w roku 1945, pewien fan SF, kt�rego do tej pory nie zna�em, napisa� do fanzinu d�ugi i powa�ny artyku�, atakuj�cy zar�wno t� powie��, jak i ca�okszta�t mojej tw�rczo�ci. Artyku� ko�czy� si� (o ile mnie pami�� nie myli) zdaniem: �Van Vogt to karze� pracuj�cy na ogromnej maszynie do pisania". Pomimo kompletnego bezsensu tego zdania (je�li je dobrze przemy�le�) artyku� napisany by� z tak� doz� fantazji, �e w tek�cie, kt�ry zamie�ci�em jako odpowied� w tym samym czasopi�mie (tekst ten zagin�� dla potomno�ci), stwierdzi�em, i� m�ody cz�owiek, kt�ry zaatakowa� mnie w tak poetyczny spos�b, ma przed sob� wspania�� przysz�o��. �w m�ody cz�owiek, nazwiskiem Damon Knight, okaza� si� ostatecznie geniuszem science fiction. Kilka lat temu zorganizowa� ameryka�skich pisarzy science fiction w stowarzyszenie, kt�re, o dziwo, nie ma zamiaru si� rozpa��. W wyniku �wczesnego ataku Knighta, pewien krytyk �Galaxy Magazine", niejaki Algis Budrys, napisa� w przegl�dzie ksi�garskim z grudnia 1967 roku: �W tym wydaniu [esej�w krytycznych] po�r�d innych specja��w z wcze�niejszych wersji, znajdziecie s�ynny atak na A. Van Vogta, kt�ry uczyni� Damona s�awnym". Czy istniej� inne artyku�y krytyczne na temat �wiata nie-A? Nie. To fakt. Knight, w wieku dwudziestu trzech i p� roku, samotnie zaatakowa� moj� powie�� i prac�. Co za �pogrom"! O co wi�c chodzi? Dlaczego teraz poprawiam �wiat? Czy�bym robi� to tylko dla tego jednego krytyka? Jasne. Zapytacie: Dlaczego? C�, na tej planecie trzeba zdawa� sobie spraw� z tego, gdzie kryje si� si�a. Czy Knight j� ma? Ale� tak. Maj�. Oczywi�cie, w g��bszym tego s�owa znaczeniu. Broni� mojej ksi��ki, poprawiam j�, poniewa� semantyka og�lna to temat wart zachodu, poci�gaj�cy za sob� znacz�ce implikacje, nie tylko w Roku Pa�skim 2560, kiedy rozgrywa si� moja historia, lecz tak�e ta i teraz Semantyka og�lna, wed�ug definicji �wi�tej pami�ci hrabiego Alfreda Korzybskiego, zamieszczonej w jego s�ynnej ksi��ce Science and Sanity, jest og�lnym okre�leniem system�w nie-Arystotelesowskich i nie-Newtonowskich. Drodzy Czytelnicy, niech ten be�kot Was nie zniech�ci. Nie-Arystotelesowski - oznacza jedynie niezgodny z my�l� Arystotelesa, rozwijan� przez jego nast�pc�w w ci�gu prawie dw�ch tysi�cy lat. Okre�lenie nie-Newtonowski odnosi si� do naszego Einsteinowskiego wszech�wiata. Nie- Arystotelesowski skraca si� do nie-A. St�d tytu�y �wiaty - i Gracze nie-A. Semantyka og�lna zajmuje si� znaczeniem znaczenia. W tym sensie przekracza i obejmuje jednocze�nie lingwistyk�. Podstawowa idea semantyki og�lnej g�osi, �e znaczenie mo�na obj�� jedynie w�wczas, gdy bierze w tym udzia� zar�wno system nerwowy, jak i percepcja - oczywi�cie istoty ludzkiej - przez kt�re jest ono filtrowane. Z powodu ogranicze� swojego systemu nerwowego cz�owiek mo�e widzie� jedynie cz�� prawdy, nigdy ca�o��. Opisuj�c to ograniczenie, Korzybski stosuje okre�lenie �drabiny abstrakcji". S�owo �abstrakcja" w kontek�cie, w jakim jest tu u�yte, nie oznacza wznios�ych lub symbolicznych podtekst�w my�li. Oznacza �odci�cie si� od czego�", wyj�cie z ca�o�ci jakiej� jej cz�ci. Za�o�enie jest zatem takie: obserwuj�c pewien proces, mo�emy dokona� abstrakcji -czyli postrzega� jedynie jego cz��. Gdybym zatem by� pisarzem, kt�ry tylko przedstawia idee innego cz�owieka, w�tpi�, abym popad� w konflikt z czytelnikami. My�l�, �e w �wiecie nie-A i jego dalszym ci�gu przedstawi�em zasady semantyki og�lnej tak dobrze i zr�cznie, i� czytelnicy s�dzili, �e tyle tylko powinienem zrobi�. Prawda jest jednak inna: ja, autor, dostrzeg�em paradoks, kt�ry le�y znacznie g��biej. Od czasu powstania i rozpowszechnienia teorii wzgl�dno�ci Einsteina wiemy, �e nale�y bra� pod uwag� nie tylko do�wiadczenie, ale i obserwatora. Za ka�dym razem jednak, kiedy z kim� o tym dyskutowa�em, m�j rozm�wca nie by� w stanie doceni� znaczenia obserwatora. Wydawa�o si�, �e obserwator jest dla niego czym� w rodzaju jakiego� symbolu i nie ma najmniejszego znaczenia. W naukach takich jak fizyka i chemia, metody by�y na tyle precyzyjne, �e osoba obserwatora pozornie nie by�a wa�na. Japo�czycy, Niemcy, Rosjanie, katolicy, protestanci, Hindusi i Anglicy dochodzili do tych samych wniosk�w, niezale�nie od ich rasy, przynale�no�ci narodowej i pogl�d�w osobistych oraz religijnych. Jednak�e wszyscy ludzie, z kt�rymi rozmawia�em, byli doskona�e �wiadomi tego, �e gdy tylko cz�onkowie tych rozmaitych narodowo�ci lub wyzna� zaczynali pisa� histori�... a wtedy opowie�� (i historia) napisana przez ka�dego z nich by�a zupe�nie inna. Przed chwil� wspomnia�em, �e w naukach fizycznych, zwanych tak�e �cis�ymi, osoba obserwatora pozornie nie ma znaczenia. Prawda jest jednak ca�kiem inna. Wszyscy naukowcy w swej zdolno�ci do pozyskiwania danych ograniczeni s� praniem m�zgu, jakiemu poddali ich rodzice i szko�a. Jak powiada semantyka og�lna, ka�dy badacz wprowadza do swojej pracy elementy w�asnej osobowo�ci. St�d fizyk, kt�rego charakter zosta� w m�odo�ci poddany mniejszej presji, mo�e rozwi�za� problem nierozwi�zywalny dla innego naukowca. Kr�tko m�wi�c, obserwator zawsze jest i musi by� �kim�", okre�lon� osob�. Zgodnie z powy�szym, �wiat nie-A rozpoczyna si� scen�, w kt�rej m�j bohater, Gilbert Gosseyn, u�wiadamia sobie, �e nie jest tym, kim s�dzi�, �e jest. Jego pojecie o w�asnej to�samo�ci okazuje si� fa�szywe. Zastan�wcie si�. Czy� nie dotyczy to ka�dego z nas? Tyle tylko, �e my zabrn�li�my w fa�sz ju� tak daleko, akceptujemy narzucon� sobie rol� tak ca�kowicie, �e nigdy nie podajemy jej w w�tpliwo��. Wr��my jednak do historii opisanej w ksi��ce. M�j bohater nie wie, kim jest, ale stopniowo zawiera znajomo�� ze sw�, now� �to�samo�ci�". Oznacza to, �e abstrahuje znaczenie od kolejnych zdarze� i pozwala, aby nim rz�dzi�y. Teraz zaczyna odnosi� wra�enie, �e ta �odci�ta" cz�� jego osobowo�ci staje si� ca�o�ci�. Wida� to w drugiej powie�ci Gracze nie-A. W tej opowie�ci Gil-bert Gosseyn porzuca wszelkie pr�by bycia kim� innym i pozostaje pionkiem w cudzej grze. Na jego pami�� sk�ada si� wy��cznie suma abstrakcji wyprowadzonych z otoczenia. Jego to�samo�� nabiera kszta�tu, poniewa� rejestruje ogromnie du�o wp�yw�w z zewn�trz. St�d g��wn� my�l�, zawart� w tych opowie�ciach, jest znak r�wno�ci, jaki postawi�em mi�dzy pami�ci� a to�samo�ci�. Nie powiedzia�em tego wprost, a jedynie zainscenizowa�em. Na przyk�ad: w jednej trzeciej powie�ci Gosseyn zostaje brutalnie zabity. Pojawia si� jednak ju� na pocz�tku nast�pnego rozdzia�u, jako pozornie ta sama osoba, tyle �e w innym ciele. Poniewa� posiada pami�� poprzedniego cia�a, przyjmuje, �e zachowa� te� to�samo��. Przyk�ad odwrotny: na ko�cu Graczy g��wny antagonista, kt�ry jest wyznawc� konkretnej religii, zabija swego boga. Jest to rzeczywisto�� zbyt straszna, by m�g� stawi� jej czo�o. Musi zapomnie�. Aby jednak zapomnie� o czym� tak wszechogarniaj�cym, musi zapomnie� wszystko, co kiedykolwiek wiedzia�. Zapomina, kim jest. Kr�tko m�wi�c, brak pami�ci oznacza brak w�asnego, ja". Kiedy czytacie �wiat i Graczy, widzicie, jak �ci�le przestrzegana jest ta zasada i - zw�aszcza teraz, kiedy zwr�cono Warn na to uwag� - jak oczywisty jest rozw�j zdarze�. Akurat w tej chwili nie mog� sobie przypomnie� powie�ci, napisanej przed �wiatem nie-A, kt�ra pod wierzchni� warstw� mia�aby g��bsze znaczenie. Science fiction sama wydaje si� cz�sto wystarczaj�co skomplikowana, nawet, je�li nie zawiera aluzji i subtelnych implikacji na wi�cej ni� jednym poziomie. Je�eli wi�c pisarz do�o�y jeszcze jeden, ukryty wymiar, r�wna si� to zwyk�emu okrucie�stwu. Najnowszym przyk�adem takiej w�a�nie dwupoziomowej powie�ci fantastycznej jest pierwsza ksi��ka tego typu napisana przez brytyjskiego filozofa- egzystencjalist�, Colina Wilsona, zatytu�owana The Mind Porosi�e�. Bohaterem Poros�e� jest jeden z Nowych Ludzi - kr�tko m�wi�c, egzystencjalista. W �wiecie mamy cz�owieka nie-A (nie-Arystotelesowskiego), kt�ry my�li w skali stopniowanej, a nie tylko czamo- bia�ej. Przy tym jednak nie staje si� ani buntownikiem, ani cynikiem, ani te� konspiratorem w �adnym z obecnych znacze� tego s�owa. Odrobina tej ce- chy w hierarchii komunistycznej, w Azji i Afryce, oraz na naszej Wall Street i na g��bokim po�udniu, a tak�e w innych obszarach my�lenia albo-albo, i wkr�tce nasza planeta sta�aby si� bardziej post�powa. Pisarze science fiction troszcz� si� ostatnio o charakteryzacj�. Ale tylko kilku z nich do tej pory uda�o si� pokaza�, �e ich fantastyka ma t� bezcenn� cech�. Aby i w tym przypadku wyja�ni� do ko�ca, jakie miejsce zajmuj� w tym sporze -ja w historiach nie-A charakteryzuj� to�samo��. Semantyka og�lna wci�� jeszcze ma do przekazania �wiatu istotny komunikat- o wi�kszym znaczeniu ni� wszelkie potyczki mi�dzy pisarzem a krytykami. Czy czytali�cie mo�e w �wczesnych gazetach, jak S.I. Hayakawa poradzi� sobie z zamieszkami w stanowym college'u San Francisco w latach 1968-69? By�y to jedne z pierwszych zamieszek - bardzo powa�ne, wymykaj�ce si� spod kontroli i niebezpieczne. Dyrektor college'u z�o�y� dymisj�, a tymczasowym dyrektorem zosta� mianowany Hayakawa.! c� zrobi�? Wkroczy� w zamieszki z pe�nym przekonaniem, �e w takich sytuacjach najistotniejsz� spraw� jest porozumienie, ale �e trzeba jednak porozumiewa� si�, maj�c na uwadze pobudki, jakimi kieruje si� druga strona. Uczciwe ��dania ludzi, kt�rzy mieli prawdziwe k�opoty, zosta�y natychmiast spe�nione z nawi�zk� i w zgodzie ze zdrowym rozs�dkiem. Konspiratorzy jednak do dzi� nie wiedz�, co w nich uderzy�o i gdzie podzia� si� ich rozp�d. Dzi� profesor Hayakawa jest wcieleniem nie-A, wybrano go na przewodnicz�cego Mi�dzynarodowego Stowarzyszenia Semantyki Og�lnej. To samo dzieje si� w opowie�ci o Gilbercie GoSANE (gra s��w go sane = odzyskiwa� rozum) w �wiecie nie-A. A. E. Van Vogt. I Zdrowy rozs�dek, �eby nie wiem jak si� pilnowa�, czasem da si� zaskoczy�. Nauka istnieje po to, by oszcz�dzi� mu tych emocji i wytworzy� nawyki umys�owe tak dok�adnie zestrojone z nawykami �wiata, aby zapewni�, i� nic nieoczekiwanego nie mo�e si� zdarzy�. Bertrand Russell Osoby zakwaterowane na tym samym pi�trze hotelu musz�, jak zwykle podczas igrzysk, utworzy� w�asne grupy samoobrony"... Gosseyn z ponur� min� wygl�da� przez grube, naro�ne okno. Z trzydziestego pi�tra widzia� cale miasto Maszyny rozpostarte u jego st�p. Dzie� by� jasny i czysty, wzrok si�ga� daleko. Po lewej stronie m�g� dostrzec niebieskoczarn� rzek�, po�yskuj�c� falami wzbijanymi przez wieczorn� bryz�. Na p�nocy niskie g�ry odcina�y si� wyra�nie na g��bokim tle b��kitnego nieba. W obj�ciach rzeki i g�r, wzd�u� szerokich ulic t�oczy�y si� budynki, g��wnie domki o jaskrawych dachach l�ni�cych po�r�d palm i tropikalnych drzew. Tu i tam sta�y jednak inne hotele oraz wy�sze budowle, kt�rych przeznaczenia nie spos�b by�o okre�li� na pierwszy rzut oka. Sama Maszyna zosta�a zbudowana na wyr�wnanym szczycie g�ry. Stanowi� j� po�yskliwy, srebrzysty walec, strzelaj�cy w niebo w odleg�o�ci dziesi�ciu kilometr�w od hotelu. Otaczaj�ce j� ogrody i siedziba prezydencka cz�ciowo kry�y si� mi�dzy drzewami, Gosseyna jednak nie interesowa�y ani ogrody, ani pa�ac. Wa�na by�a jedynie Maszyna. G�rowa�a nad miastem, a poza tym rz�dzi�a losem wszystkich ludzi. Co za niezwyk�y widok! Gosseyn dozna� dziwnego uczucia zachwytu. Przyjecha� tu, aby wzi�� udzia� w igrzyskach Maszyny. Wygrana w pierwszych etapach oznacza�a bogactwo i dobr� prac�, a grup� kt�ra zajmie czo�owe miejsca, zdob�dzie prawo do wyjazdu na Wenus. Od wielu lat chcia� tu przyjecha�, ale dopiero jej �mier� pozwoli�a mu na to. Wszystko ma swoj� cen�, pomy�la� smutno. W �adnym ze sn�w, jakie �ni� o tym dniu, nie przypuszcza�, �e jej nie b�dzie u jego boku, �e i ona nie stanie do zmaga� o najwy�sze zaszczyty. Kiedy razem uczyli si� i przygotowywali, my�leli tylko o w�adzy i pot�dze. O podr�y na Wenus ani on, ani Patricia nawet nie �mieli marzy�. Ale teraz, gdy zosta� sam, bogactwo i w�adza straci�y wszelkie znaczenie. Poci�ga�a go odleg�o��, niewyobra�alno��, tajemnica Wenus, wraz z jej obietnic� zapomnienia. Ziemski materializm przesta� go obchodzi�. Zapragn�� sublimacji duchowej, chocia� nie mia�o to nic wsp�lnego z religi�. Rozmy�lania przerwa�o mu stukanie do drzwi. Otworzy� je. Przed nim sta� hotelowy boy. - Przys�ali mnie, �ebym powiedzia� panu, �e wszyscy inni go�cie hotelowi z tego pi�tra zebrali si� ju� w salonie - oznajmi�. Gosseyn poczu� pustk� w g�owie. - No to co? - Omawiaj� ochron� os�b mieszkaj�cych na tym pi�trze podczas igrzysk. - Och! �mrukn�� Gosseyn. Jak m�g� zapomnie�. Wcze�niejsze og�oszenie z hotelowej sieci informacyjnej dotycz�ce ochrony zaintrygowa�o go. Trudno uwierzy�, �e najwi�ksze miasto �wiata pozostaje w okresie igrzysk ca�kowicie pozbawione policji i wymiaru sprawiedliwo�ci. W s�siednich miastach, miasteczkach, wioskach i osadach instytucje prawa nadal istnia�y. Tu, w mie�cie Maszyny, przez ca�y miesi�c jedynym prawem b�dzie prawo grup do samoobrony. - Prosili, bym panu powiedzia�, �e ci, kt�rzy nie przyjd�, przez ca�y okres igrzysk b�d� pozbawieni ochrony - odezwa� si� boy. - Zaraz tam b�d� - u�miechn�� si� Gosseyn. - Powiedz im, �e jestem nowy i zapomnia�em. I dzi�kuj�. - Wcisn�� ch�opcu monet� i odprawi� go ruchem r�ki. Zamkn�� trzy okna z piasto i w��czy� sekretark� na wideofonie. Nast�pnie starannie zamkn�� za sob� drzwi i ruszy� wzd�u� korytarza. Wchodz�c do salonu, zauwa�y� ko�o drzwi m�czyzn� z tego samego miasta, co on. By� to w�a�ciciel sklepu nazwiskiem Nordegg. Gosseyn uk�oni� si� i u�miechn�� na powitanie. M�czyzna spojrza� na niego z zainteresowaniem, ale nie odpowiedzia� ani na pozdrowienie, ani na u�miech. Wydawa�o si� to co najmniej dziwne, ale wra�enie zatar�o si�, kiedy Gosseyn zauwa�y�, �e pozostali ludzie, znajduj�cy si� w pomieszczeniu, tak�e mu si� przygl�daj�. Jasne, przyjazne spojrzenia, zaciekawione, mi�e twarze z ledwie dostrzegalnym b�yskiem wyrachowania - takie by�o pierwsze wra�enie Gosseyna. Wszyscy obserwowali si� wzajemnie, usi�uj�c zgadn��, jakie szans� na zwyci�stwo w igrzyskach maj� pozostali. Star- szy m�czyzna przy biurku obok drzwi skin�� na niego. Gosseyn podszed�. - Musz� zna� pa�skie nazwisko i inne dane, �eby je wpisa� do naszej ksi�gi - rzek� m�czyzna. - Gosseyn - rzek� Gosseyn. - Gilbert Gosseyn, Cress Village, Floryda, wiek trzydzie�ci cztery lata, wzrost metr osiemdziesi�t dwa, waga osiemdziesi�t trzy kilogramy, znak�w szczeg�lnych brak. Starszy pan u�miechn�� si� do niego weso�o. - Tak pan my�li - mrukn��. - Je�li pa�ski umys� dor�wnuje aparycji, mo�e pan zaj�� wysoko w tych igrzyskach. Nie powiedzia� pan, czy jest �onaty. Gosseyn zawaha� si�, my�l�c o nie�yj�cej kobiecie. - Nie - rzek� wreszcie cicho. - Nie, nie jestem �onaty. - C�, wygl�da pan na sprytnego m�odzie�ca. Niech igrzyska poka��, �e jest pan wart Wenus, panie Gosseyn. - Dzi�kuj� - odpowiedzia� Gosseyn. Odwr�ci� si�, by odej��, i w tej samej chwili Nordegg, drugi przybysz z Cress Village, wymin�� go szybko i podszed� do biurka, pochylaj�c si� nad rejestrem. Gdy chwil� p�niej Gosseyn spojrza� w tamt� stron�, Nordegg z o�ywieniem m�wi� co� do staruszka, kt�ry zdawa� si� protestowa�. Gosseyn przez chwil� przygl�da� si� im w zadumie, po czym zapomnia� o wszystkim, kiedy niski, jowialny m�czyzna wyszed� na �rodek zat�oczonego pomieszczenia. - Prosz� pa�stwa - zagai�. - Powiedzia�bym, �e najwy�szy czas rozpocz�� dyskusj�. Wszystkie osoby zainteresowane ochron� grupow� mia�y do�� czasu, aby tu dotrze�. Dlatego te�, skoro tylko okres zg�aszania zastrze�e� dobiegnie ko�ca, poprosz�, aby zamkni�to drzwi. Dla os�b, kt�re po raz pierwszy uczestnicz� w igrzyskach� ci�gn�� - i nie wiedz�, co mam na my�li, m�wi�c o �okresie zg�aszania zastrze�e�" pokr�tce wyja�ni� procedur�. Jak wiecie, ka�dy z was b�dzie musia� powt�rzy� na wykrywaczu k�amstw informacj� podan� przy wej�ciu. Zanim jednak do tego przyst�pimy, prosi�bym, aby osoby, kt�re maj� w�tpliwo�ci, dotycz�ce czyjegokolwiek prawa do przebywania w tej sali, przedstawi�y je teraz. Macie prawo oprotestowa� ka�dego spo�r�d siebie tu obecnych. Mo�ecie og�osi� swoje w�tpliwo�ci, nawet, je�li nie macie dowod�w na ich potwierdzenie. Pami�tajcie tylko, �e grupa spotyka si� co tydzie� i co tydzie�, na ka�dym spotkaniu, mo�na przedstawia� nowe zastrze�enia. A wi�c, czy kto� ma co� do powiedzenia? - Tak - odezwa� si� g�os zza plec�w Gosseyna. - Kwestionuj� obecno�� tutaj cz�owieka, kt�ry nazywa siebie Gilbertera Gosseynem. - Co? - zawo�a� Gosseyn. Obr�ci� si� na pi�cie i z niedowierzaniem spojrza� na Nordegga. M�czyzna wytrzyma� jego spojrzenie, po czym przeni�s� wzrok na twarze os�b za plecami Gosseyna. - Kiedy Gosseyn wszed� tu po raz pierwszy - wyja�ni� - skin�� mi g�ow� i pozdrowi� mnie jak znajomego. Poszed�em zatem sprawdzi�, jak si� nazywa, s�dz�c, �e skojarz� nazwisko z osob�. Ku mojemu zdumieniu us�ysza�em, �e podaje adres w Cress Village na Florydzie, sk�d pochodz�. Cress Village, prosz� pa�stwa, to do�� znane miasteczko, ale ma tylko trzystu mieszka�c�w. Jestem w�a�cicielem jednego z trzech tamtejszych sklep�w i znam tam wszystkich, absolutnie wszystkich, zar�wno w miasteczku, jak i w okolicy. Ani w Cress Village, ani w s�siednich osadach nie ma osoby o nazwisku Gilbert Gosseyn. Pierwszy szok, jakiego dozna� Gosseyn, s�ysz�c te s�owa, przyszed� i min��, zanim jeszcze Nordegg sko�czy� m�wi�. Pozosta�o jedynie dziwne wra�enie, �e kto� w niezbyt zrozumia�y spos�b robi z niego idiot�. Co za absurdalne oskar�enie! - To brzmi nieco g�upio, panie Nordegg - zaprotestowa�. Po chwili doda� niepewnie. - Tak si� pan nazywa, prawda? - Zgadza si� - skin�� g�ow� Nordegg - cho� zastanawiam si�, sk�d pan to wie. - Pa�ski sklep w Cress Village stoi jako ostatni w rz�dzie dziewi�ciu dom�w, u zbiegu czterech dr�g - upiera� si� Gosseyn. - Nie w�tpi�, �e by� pan w Cress Village - odpar� Nordegg. -M�g� je pan r�wnie� widzie� na zdj�ciach. Pewno�� siebie tego cz�owieka zacz�a denerwowa� Gosseyna. - Oko�o mili na zach�d od pa�skiego sklepu - ci�gn��, t�umi�c gniew - znajduje si� dom o do�� dziwnym kszta�cie. - On to nazywa domem! - wykrzykn�� Nordegg. - S�ynn� na ca�y �wiat florydzk� rezydencj� rodziny Hardie! - Hardie - doda� Gosseyn - to panie�skie nazwisko mojej zmar�ej �ony. Umar�a mniej wi�cej miesi�c temu. Patricia Hardie. M�wi to panu co�? Nordegg rozpromieni� si� nagle i z tryumfem spojrza� w otaczaj�ce ich twarze. - No c�, prosz� pa�stwa, teraz sami mo�ecie os�dzi�. M�wi, �e Patricia Hardie by�a jego �on�. O takim weselu chyba by�oby g�o�no, gdyby oczywi�cie si� odby�o. A co do zmar�ej Patricii Hardie, czy te� Patricii Gosseyn - u�miechn�� si� - mog� powiedzie�, �e wi- dzia�em j� wczoraj rano i by�a bardzo, ale to bardzo �ywa. Wygl�da�a wyj�tkowo dumnie i pi�knie na ulubionym bia�ym arabie. Wszystko nagle przesta�o by� �mieszne. Nic si� nie zgadza�o. Patricia nigdy nie mia�a konia, ani bia�ego, ani innej ma�ci. Byli ubodzy, w ci�gu dnia pracowali w niewielkim sadzie, wieczorami studiowali. Cress Village tak�e nie by�o znane na ca�ym �wiecie jako wiejska siedziba rodziny Hardie. A rodzina Hardie byk zwyczajn�, nic nie znacz�c� rodzin�. Kim�e, u diab�a, mieliby by� wed�ug Nordegga? Pytanie to tylko przemkn�o mu przez my�l. Z ca�kowit� jasno�ci� ujrza� rozwi�zanie, kt�re zako�czy ca�e nieporozumienie. - Mog� tylko zaproponowa�, aby wykrywacz k�amstw sprawdzi� moje o�wiadczenie - rzuci�. Ale wykrywacz k�amstw oznajmi�: - Nie, nie jeste� Gilbertem Gosseynem, nigdy te� nie mieszka�e� w Cress Village. Jeste�... - maszyna urwa�a. Tuziny elektronicznych lamp w jej wn�trzu migota�y niepewnie. - Tak, tak - nalega� pulchny cz�owieczek, kt�ry przedtem wyszed� na �rodek pokoju i chcia� poprowadzi� dyskusj�. - Kim on jest? Nast�pi�a d�uga przerwa. - W jego umy�l� nie ma �adnej dost�pnej informacji na ten temat - odezwa� si� wreszcie wykrywacz. - Tkwi w nim jaka� niezwyk�a, wyj�tkowa si�a, ale on sam zdaje si� nie�wiadomy swojej to�samo�ci. W tych okoliczno�ciach identyfikacja nie jest mo�liwa. - I w tych okoliczno�ciach zaleci�bym jak najszybsz� wizyt� u psychiatry, panie Gosseyn - podsumowa� pulchny m�czyzna. -Na pewno nie mo�e pan pozosta� tutaj. W minut� p�niej Gosseyn znalaz� si� na korytarzu. Pewna my�l, pewien cel, ci��y�y mu w g�owie jak blok lodu. Wr�ci� do pokoju i zam�wi� rozmow� przez wideofon. Uzyskanie po��czenia z Cress Village zaj�o dwie minuty. Na ekranie pojawi�a si� twarz obcej kobiety, raczej surowa, ale wyrazista i m�oda. - Jestem panna Treechers, sekretarka panny Patricii Hardie na Florydzie. O czym chce pan rozmawia� z pann� Hardie? Pojawienie si� panny Treechers na moment zbi�o go z tropu. - To sprawa osobista - odpar�, kiedy ju� doszed� do siebie. -Bardzo wa�ne, �ebym m�g� z ni� porozmawia�. Czy zechcia�aby pani po��czy� mnie z ni�? Musia� wygl�da� albo m�wi� bardzo w�adczo, bo sekretarka zawaha�a si�. - Nie powinnam tego m�wi�, ale mo�e pan znale�� pann� Hardie w pa�acu przy Maszynie - powiedzia�a po chwili zastanowienia. - Jest tutaj, w mie�cie? - wybuchn�� Gosseyn. Nie zauwa�y�, kiedy po��czenie zosta�o przerwane i ekran zgas�. Twarz kobiety nagle znik�a, a on zosta� sam na sam ze �wiadomo�ci�, �e Patricia �yje. A przecie� ju� o tym wiedzia�. Jego m�zg, nauczony przyjmowa� rzeczywisto�� tak�, jaka jest, ju� przyswoi� sobie fakt, �e wykrywacz k�amstw nie k�amie. Siedzia� zatem, dziwnie usatysfakcjonowany otrzyman� informacj�. Nie mia� ochoty dzwoni� do pa�acu, widzie� Patricii, rozmawia� z ni�. Oczywi�cie, jutro b�dzie musia� tam p�j��, ale na razie jutro wydawa�o mu si� bardzo odleg�ym punktem w czasoprzestrzeni. Nagle u�wiadomi� sobie, �e kto� bardzo g�o�no dobija si� do drzwi. Ze zdziwieniem zmierzy� wzrokiem czterech m�czyzn. - Jestem asystentem dyrektora - rzek� stoj�cy najbli�ej wysoki m�odzieniec. - Bardzo mi przykro, ale musi pan opu�ci� pok�j. Przechowamy pa�ski baga� na dole. Niestety, w okresie, kiedy nie ma policji, musimy by� bardzo ostro�ni wobec podejrzanych osobnik�w. Gosseyn zosta� usuni�ty z hotelu w nieca�e dwadzie�cia minut. Ruszy� przed siebie opustosza�� ulic�. Nad miastem zapada� zmrok. II Utalentowany... Arystoteles... wp�yn�� na wi�ksz� liczb� ludzi ni� kiedykolwiek zdarzy�o si� to pojedynczemu cz�owiekowi... Nasze tragedie rozpocz�y si�, kiedy �intensywny'1 biolog Arystoteles wzi�� g�r� nad �ekstensywnym" filozofem-matematykiem Platonem i z�o�y� wszystkie prymitywne identyfikacje i subiektywne przewidywania... w imponuj�cy system, kt�rego przez ponad dwa tysi�ce lat nie mo�na by�o zmodyfikowa� pod gro�b� prze�ladowa�... Dlatego te� jego nazwisko zosta�o u�yte dla okre�lenia dwuwarto�ciowych doktryn filozofii Arystotelesowskiej, a przeciwnie, wielowarto�ciowa rzeczywisto�� wsp�czesnej nauki otrzyma�a miano nie-Arystotelesowskiej. Alfred Korzybski By�o za wcze�nie na prawdziwe niebezpiecze�stwo. Mrok wprawdzie ju� zapad�, ale noc dopiero si� rozpoczyna�a. W��cz�gi, gangi, mordercy i z�odzieje, kt�rzy ju� nied�ugo wychyn� z ukrycia, wci�� czekali na g��bsze ciemno�ci. Gosseyn dotar� do znaku, Mory zapala� si� i gas�, kusz�c obietnic�: POKOJE DLA NIE POSIADAJ�CYCH OCHRONY 20 dolar�w za noc Gosseyn zawaha� si�. Nie m�g� pozwoli� sobie na tak� cen� przez ca�e trzydzie�ci dni igrzysk, ale na kilka nocy mog�oby mu wystarczy� pieni�dzy. Niech�tnie odsun�� od siebie pokus�. Z takimi miejscami wi�za�y si� cz�sto nieprzyjemne historie. Wola� zaryzykowa� sp�dzenie nocy pod go�ym niebem. Ruszy� dalej. W miar�, jak pog��bia� si� mrok, na ulicach zapala�o si� coraz wi�cej automatycznych �wiate�. Miasto Maszyny l�ni�o i migota�o. Wzd�u� wielomilowej ulicy, kt�r� w�a�nie przechodzi�, widzia� dwa rz�dy latarni, kt�re jak milcz�cy stra�nicy d��y�y w post�pie geometrycznym do iluzorycznego punktu spotkania w oddali. Nagle ogarn�o go przygn�bienie. Chyba cierpi na cz�ciow� amnezj� i musi pogodzi� si� z tym w g��bszym sensie znaczeniowym. Tylko wtedy b�dzie w stanie uwolni� si� od emocjonalnych skutk�w swojego stanu. Spr�bowa� zobaczy� to jako zdarzenie w interpretacji nie-A. Zdarzenie, kt�rym by� on sam, jego cia�o i umys� wraz z amnezj� i ca�� reszt�, w tej chwili, w tym miejscu i tym mie�cie. Tak� integracj� osobowo�ci zawdzi�cza� wielu godzinom treningu. Trening by� rezultatem nie-Arystotelesowskiej techniki automatycznego my�lenia ekstensywnego, jedynego w swoim rodzaju osi�gni�cia dwudziestego wieku, kt�re po czterech stuleciach sta�o si� dynamiczn� filozofi� ludzkiej rasy. �Mapa nie stanowi terytorium... S�owo nie jest przedmiotem..." Przekonanie, �e jest �onaty, nie czyni�o z tego rzeczywistego faktu. Nale�y przeciwdzia�a� halucynacjom, kt�re jego nie�wiadomy umys� odcisn�� w systemie nerwowym. Pomog�o, jak zawsze. W�tpliwo�ci i l�ki wyla�y si� z niego jak woda z opr�nianej miski. Znikn�� ci�ar fa�szywego smutku, fa�szywego, poniewa� znalaz� si� w jego m�zgu z woli kogo� innego. By� wolny. Zn�w ruszy� naprz�d. Rozgl�da� si� uwa�nie na wszystkie strony, penetruj�c wzrokiem mroczne bramy. Ostro�nie, nie zdejmuj�c r�ki z broni, zbli�a� si� do zakr�t�w. Pomimo to nie zauwa�y� dziewczyny, kt�ra wybieg�a z bocznej ulicy, dop�ki nie znalaz�a si� tu� przed nim, uderzaj�c go z tak� si��, �e oboje stracili r�wnowag�. Ca�e zdarzenie nast�pi�o bardzo szybko, co nie przeszkodzi�o mu zachowa� ostro�no��. Lewym ramieniem przytrzyma� kobiet� tu� poni�ej bark�w, unieruchamiaj�c jej cia�o i ramiona jak w imadle. Praw� d�oni� wyci�gn�� bro�. Wszystko to sta�o si� niemal jednocze�nie, ale jeszcze przez chwil� musia� walczy� o utrzymanie r�wnowagi, z kt�rej wytr�ci� go jej ci�ar i rozp�d. Uda�o mu si� utrzyma� na nogach i wyprostowa�. P� nios�c, p� wlok�c, zaci�gn�� kobiet� pod arkad�. Zaledwie tam dotar�, dziewczyna drgn�a i zacz�a cicho j�cze�. Podni�s� praw� r�k� i, nie wypuszczaj�c broni, przykry� ni� usta ofiary. - C�� - szepn��. - Nic ci nie zrobi�. Przesta�a si� wyrywa� i j�cze�. Zdj�� r�k� z jej ust - Byli tu� za mn�. Dwaj m�czy�ni - szepn�a bez tchu. - Musieli uciec, kiedy ci� zobaczyli. Gosseyn rozwa�y� w my�li jej s�owa. Jak wszystkie inne zdarzenia, tak i to pe�ne by�o niewidocznych i nieprzewidzianych czynnik�w. M�oda kobieta, odmienna od wszystkich innych kobiet we wszech�wiecie, wybieg�a przera�ona z bocznej ulicy. Jej przera�enie mog�o by� prawdziwe lub udawane. Umys� Gosseyna odwr�ci� si� od bezpieczniejszej alternatywy i skupi� si� na prawdopodobie�stwie, i� jej pojawienie si� jest podst�pem. Wyobrazi� sobie niewielk� grupk� zaczajon� za rogiem, niecierpliwie czekaj�c� na �up w pozbawionym policji mie�cie, ale nie do�� odwa�n�, by atakowa� wprost. Poczu�, �e ogarnia go niemi�a, niedobra podejrzliwo��. Je�li dziewczyna nie jest niebezpieczna, c� robi o tej porze sama w taki wiecz�r? Gniewnie wymrucza� jej to pytanie do ucha. - Nie mam ochrony - odpowiedzia�a mi�kko. - Straci�am prac� w zesz�ym tygodniu, bo nie chcia�am i�� z szefem do ��ka. Nie mia�am oszcz�dno�ci. Kobieta, u kt�rej wynajmowa�am pok�j, wystawi�a mnie za drzwi dzi� rano, bo nie mog�am zap�aci� czynszu. Gosseyn milcza�. Jej wyja�nienie by�o tak ma�o wiarygodne, �e nie m�g� go przyj�� za dobr� monet�. Po chwili jednak przesta� by� tego taki pewny. Jego w�asna historia, gdyby kto� by� do�� szalony i ubra� j� w s�owa, tak�e nie brzmia�a zbyt prawdopodobnie. Zanim jednak zdecydowa� si� uwierzy�, �e dziewczyna m�wi prawd�, zada� jeszcze jedno pytanie: - Czy naprawd� nie ma takiego miejsca, gdzie mog�aby� si� uda�? - Nie - odpar�a. ! to by�o wszystko. B�dzie j� mia� aa karku przez ca�e igrzyska. Nie opiera�a si�, kiedy poprowadzi� j� chodnikiem, a potem na drog�, ca�y czas starannie omijaj�c zakr�t - P�jdziemy wzd�u� bia�ej linii �rodkowej - oznajmi�. - W ten spos�b b�dziemy lepiej widzie� zakr�ty. - Droga mia�a w�asne niebezpiecze�stwa, aJe na razie wola� o nich nie wspomina�. - Teraz s�uchaj - ci�gn�� przyja�nie. - Nie masz si� czego ba�. Te� mam k�opoty, ale jestem uczciwy. Je�li chodzi o mnie, jedziemy na tym samym w�zku, i w tej chwili naszym jedynym problemem jest znalezienie miejsca, gdzie mogliby�my sp�dzi� noc. Dziewczyna wyda�a z siebie cichy d�wi�k. Dla Gosseyna zabrzmia� on jak zd�awiony �miech, ale kiedy obejrza� si� na ni�, jej twarz by�a pogr��ona w cieniu, wi�c nie m�g� mie� �adnej pewno�ci. W chwil� potem odwr�ci�a si� ku niemu i dopiero teraz naprawd� m�g� si� jej dobrze przyjrze�. By�a m�oda, o szczup�ej, ale mocno opalonej twarzy. Jej oczy wygl�da�y jak mroczne jeziora, usta by�y lekko rozchylone. By�a umalowana, ale niezbyt dobrze, tak, �e jej uroda raczej na tym nie zyska�a. Wygl�da�a tak, jakby nie �mia�a si� od bardzo dawna. Podejrzenia Gosseyna rozwia�y si�. U�wiadomi� sobie jednak, �e znowu znalaz� si� w punkcie wyj�cia, jako obro�ca dziewczyny, o kt�rej to�samo�ci nic nie wiedzia�. Stan�li przed pustym parkingiem i Gosseyn zamy�li� si�. Plac by� ciemny i poro�ni�ty krzakami. Stanowi� idealn�, kryj�wk� dla nocnych maruder�w. Z drugiej jednak strony m�g� on pos�u�y� jako schronienie dla uczciwego cz�owieka i jego podopiecznej, o ile uda�oby im si� zbli�y� niepostrze�enie. Po kr�tkim rekonesansie stwierdzi�, �e na ty�ach parkingu znajduje si� ciemna alejka, do kt�rej wiod�o przej�cie mi�dzy dwoma sklepami. W ci�gu dziesi�ciu minut uda�o im si� znale�� odpowiedni� k�p� trawy pod roz�o�ystym krzewem. - Tu b�dziemy spa�-szepn�� Gosseyn. Usiad�a ci�ko. Jej milcz�ce pos�usze�stwo sprawi�o, i� Gosseyn nagle zda� sobie spraw� z tego, �e posz�a z nim zbyt szybko. Le�a� zamy�lony, mru��c oczy i rozwa�aj�c mo�liwe niebezpiecze�stwa. Noc by�a bezksi�ycowa, pod roz�o�ystym krzewem panowa�a g��boka ciemno��. Po chwili, po bardzo d�ugiej chwili, Gosseyn ujrza� cie� dziewczyny w nik�ym �wiat�e padaj�cym od lampy ulicznej. Znajdowa�a si� jakie� p�tora metra od niego i przez kilka pierwszych minut, kiedy j� obserwowa�, le�a�a zupe�nie nieruchomo. Coraz bardziej u�wiadamia� sobie nieznany czynnik, jaki sob� reprezentowa�a. By�a co najmniej tak samo nieznajoma, jak nieznajomy by� sam dla siebie. - Nazywam si� Teresa Clark, a ty? - Jej pytanie przerwa�o ci�g jego my�li. No w�a�nie, a ja? - zaduma� si� Gosseyn. Zanim jednak zd��y� co� powiedzie�, dziewczyna odezwa�a si� znowu. - Przyjecha�e� tu na igrzyska, prawda? - Zgadza si� - odpar�. Zawaha� si� nag�e. W�a�ciwie to przecie� on powinien zadawa� pytania. - A ty? - rzuci�. - Ty te� przyjecha�a� na igrzyska? - dopiero teraz przysz�o mu na my�l, �e w�a�nie to pytanie by�o najwa�niejsze. - Nie b�d� �mieszny - odpar�a z gorycz�. - Nawet nie wiem, co to znaczy nie-A. Gosseyn nie odpowiedzia�. W jej s�owach by�a pokora, kt�ra wprawi�a go w zak�opotanie. Nagle wydawa�o mu si�, �e rozszyfrowa� osobowo�� dziewczyny: spaczone ego, kt�re w nied�ugim czasie ujawni ca�kowite zadowolenie z siebie. Nag�y warkot samochodu przeje�d�aj�cego ulic� przerwa� cisz�, sprawiaj�c, �e i tak nie dotar�oby do niej to, co m�g�by powiedzie�. Za tym samochodem przejecha�y cztery nast�pne. Noc na kr�tko o�y�a odg�osem opon na bruku. Ha�as ucich� powoli, ale pozosta�y ciche echa, odleg�e,, pulsuj�ce d�wi�ki, kt�re z pewno�ci� by�y tam przez ca�y czas, ale on us�ysza� je dopiero teraz, gdy zwr�ci� na nie uwag�. G�os m�odej kobiety zn�w zak��ci� cisz�. By� mi�y, cho� naznaczony nieprzyjemn�, p�aczliw� nut� �alu nad sob�. - O co w�a�ciwie chodzi z tymi igrzyskami? Z jednej strony do�� �atwo zobaczy�, co si� dzieje ze zwyci�zcami, kt�rzy pozostali na Ziemi. Dostaj� wszystkie ciep�e posadki, zostaj� s�dziami, gubernatorami, i tak dalej. Ale co z tymi, kt�rzy co roku wygrywaj� prawo do wyjazdu na Wenus? Co oni tam robi�? - Osobi�cie zadowoli�bym si� prezydentur� - rzek� swobodnie, nie chc�c opowiada� jej o swoich marzeniach. - Musia�by� by� naprawd� kim�, �eby pokona� gang Hardie -roze�mia�a si�, - Pokona� KOGO? - Gosseyn z wra�enia a� usiad�. - No, Michaela Hardie, prezydenta Ziemi. Powoli opad� z powrotem na ziemi�. A wi�c to mieli na my�li Nordegg i pozostali w hotelu. Jego historia musia�a naprawd� brzmie� jak majaczenia szale�ca. Prezydent Hardie, Patricia Hardie, letni pa�ac w Cress Village - i informacja w jego m�zgu, kt�rej ka�dy bit wydawa� si� prawdziwy. Kt� m�g� j� tam umie�ci�? Rodzinka Hardie? - Czy m�g�by� mnie nauczy�, jak wygra� w igrzyskach cho�by jak�� skromn� prac�? - zapyta�a Teresa nie�mia�o. - Co takiego? - Gosseyn spojrza� na ni� ze zdumieniem. Po chwili zaskoczenie ust�pi�o miejsca bardziej �yczliwym uczuciom. -Nie, nie wiem, jak mo�na by to zrobi�. Podczas igrzysk potrzeba wiedzy i umiej�tno�ci, kt�rych nabiera si� naprawd� d�ugo. Przez ostatnie dwa tygodnie igrzyska wymagaj� takiej elastyczno�ci pojmowania, �e jedynie najbystrzejsze, najbardziej rozwini�te umys�y �wiata s� w stanie temu sprosta�. - Nie interesuj� mnie ostatnie dwa tygodnie. Je�li kto� dojdzie do si�dmego dnia, dostaje prac�. Zgadza si�? - Najbardziej po�lednia praca, o kt�r� ubiegaj� si� uczestnicy igrzysk, jest p�atna dziesi�� tysi�cy rocznie - �agodnie wyja�ni� Gosseyn. - Je�li dobrze rozumiem, konkurencja jest zaci�ta. - Jestem do�� szybka - oznajmi�a Teresa. -1 bardzo zdesperowana. To powinno pom�c. Gosseyn w�tpi� w to, ale �al mu by�o dziewczyny. - Je�li chcesz, streszcz� ci to w kilku s�owach - zaproponowa� i zawiesi� g�os. - Prosz�, m�w - ponagli�a. Gosseyn zawaha� si�. Nagle poczu� si� g�upio, rozmawiaj�c o tym z tak niewykszta�con� osob�. - M�zg ludzki-zacz�� niech�tnie-podzielony jest mniej wi�cej na dwie cz�ci: kor� i wzg�rze. Kom jest o�rodkiem klasyfikowania, a wzg�rze to o�rodek odpowiedzialny za emocjonalne reakcje systemu nerwowego. - Przerwa� nagle. - By�a� kiedy� w gmachu Semantyki? - Och, tak. To by�o cudowne! Te wszystkie klejnoty i drogocenne metale... - Nie to mia�em na my�li - mrukn�� Gosseyn, i przygryz� wargi. - Chodzi mi o histori� przedstawion� w obrazach na �cianie. Pami�tasz j�? - Nie bardzo. - Teresa chyba zorientowa�a si�, �e nie jest z niej zadowolony. - Ale pami�tam tego cz�owieka z brod�... jak�e on si� nazywa�? Tego dyrektora... - Lavoisseura?- Gosseyn zmarszczy� brwi.- My�la�em, �e zgin�� w wypadku kilka lat temu. Kiedy go widzia�a�? - W zesz�ym roku. By� w fotelu na ko�kach. Gosseyn przez kr�tk� chwil� my�la�, �e pami�� zn�w p�ata mu figle. Wyda�o mu si� dziwne, �e kto�, kto grzeba� w jego umy�le, nie chcia�, aby wiedzia�, i� legendarny Lavoisseur �yje. Zawaha� si�, ale podj�� przerwany temat - Zar�wno kora, jak i wzg�rze maj� cudowne, ukryte mo�liwo�ci. Nale�y je trenowa� do granic mo�liwo�ci, ale przede wszystkim trzeba sprawi�, aby ich dzia�anie by�o skoordynowane. Jest to konieczne dlatego, �e je�eli koordynacja, czy te� integracja, nie wyst�puje, pojawia si� spl�tana osobowo��, nadwra�liwa, czy te� raczej neurotyczna. Ale z drugiej strony, je�eli taka integracja zaistnieje, system nerwowy mo�e wytrzyma� niemal ka�dy wstrz�s. Gosseyn przerwa�, wspominaj�c szok, kt�remu niedawno uleg� jego w�asny m�zg. - Co ci si� sta�o? - szybko zapyta�a Teresa. - Nic - odburkn�� i doda� ponuro: - Mo�emy wr�ci� do tej rozmowy jutro rano. Nagle ogarn�o go zm�czenie. Po�o�y� si� na ziemi. Zanim pogr��y� si� we �nie, jego ostatnia my�l zwi�zana by�a ze s�owami wykrywacza k�amstw: �Tkwi w nim jaka� niezwyk�a, wyj�tkowa si�a...". Kiedy si� obudzi�, s�o�ce sta�o ju� wysoko na niebie. Ani �ladu Teresy Clark. Stwierdzi� jej nieobecno��, szybko przeszukuj�c obszar wok� krzew�w. Wsta�, przeszed� chodnikiem jakie� trzydzie�ci metr�w, rozejrza� si�. Najpierw na p�noc, potem na po�udnie. Chodniki i jezdnie t�tni�y �yciem. Ludzie w weso�ych, barwnych strojach mijali Gosseyna. D�wi�k g�os�w i maszyn zlewa� siew. brz�k, ryk i szum. Nagle ogarn�o go podniecenie. W upojeniu zda� sobie spraw� z tego, �e jest wolny. Nawet znikni�cie dziewczyny �wiadczy�o o tym, �e nie by�a ona kolejnym elementem fantastycznego planu, kt�ry rozpocz�� si� atakiem na jego pami��. Co za ulga - nareszcie mie� jaz g�owy. Od mijaj�cych go migotliwych grup ludzi oderwa�a si� znajoma twarz. Teresa Clark. Nios�a dwie br�zowe torby z papieru. Zamacha�a do niego. - Przynios�am �niadanie - oznajmi�a. - Pomy�la�am, �e pewnie b�dziesz wola� piknik w�r�d mr�wek ni� zapchan� restauracj�. Zjedli w milczeniu. Gosseyn zauwa�y�, �e posi�ek by� elegancko zapakowany w pude�ka i plastikowe pojemniki na wynos. By� ten wysokoenergetyczny sok pomara�czowy, p�atki zbo�owe, gor�ce cynaderki na grzankach i kawa ze �mietank�, tak�e podan� oddzielnie. Pi�� dolar�w, oceni� w my�li. Czyste szale�stwo dla os�b, kt�re musz� prze�y� trzydzie�ci dni za niewielk� sum�. A poza tym, dziewczyna, kt�ra ma przy sobie pi�� dolar�w, na pewno zap�aci�aby swojej gospodyni za nocleg. Do licha, musia�a mie� ca�kiem niez�� prac�, je�li by�a przyzwyczajona do takich �niada�. Przysz�a mu do g�owy nowa my�l. Przez chwil� analizowa� j� ze zmarszczonym czo�em, po czym spyta�: - Ten tw�j szef, kt�ry si� do ciebie dobiera�... jak on si� nazywa�? - Co takiego? - zdziwi�a si� Teresa. W�a�nie sko�czy�a grzanki i rozgl�da�a si� za swoj� torebk�. Zaskoczona spojrza�a na Gosseyna. Nagle jej twarz rozpogodzi�a si�. - Ach, on! Nast�pi�a niezr�czna przerwa. - No wi�c? - nalega� Gosseyn. - Jak on si� nazywa�? Zd��y�a ju� odzyska� r�wnowag�. - Wola�abym o nim zapomnie� - odpar�a. - To nic przyjemnego. - Zmieni�a temat - Czy ju� pierwszego dnia musz� si� wykaza� wiedz�? Gosseyn zawaha� si�, na p� zdecydowany, by dr��y� dalej kwesti� jej szefa, ale postanowi� zaczeka�. - Nie. Pierwszego dnia na og� za�atwia si� formalno�ci. Rejestruj� graczy i przydzielaj� im kabiny, w kt�rych przechodz� pierwsze testy. Studiowa�em zapisy z igrzysk publikowane w ci�gu ostatnich dwudziestu lat, to znaczy najdawniejsze, jakie Maszyna w og�le ujawnia. Zauwa�y�em, �e pierwszego dnia zawsze dzieje si� to samo. Musisz po prostu wyja�ni�, co to znaczy nie- A, nie- N i nie- E. - Mieszkaj�c na Ziemi, musia�a� otrze� si� o ide� nie- A, cho�by� sama sobie tego nie u�wiadamia�a. Przecie� od kilku wiek�w ta filozofia w coraz wi�kszym stopniu okre�la nasze wsp�lne �rodowisko umys�owe -doko�czy�. - Ludzie, oczywi�cie, �atwo zapominaj� definicje, ale je�li rzeczywi�cie tak ci na tym zale�y... - No pewnie - odparta dziewczyna i wyj�a z torebki papiero�nic�. - Zapalisz? Papiero�nica zamigota�a w s�o�cu. Na wymy�lnie zdobionej powierzchni zab�ys�y diamenty, szmaragdy i rubiny. Z otworu wystawa� papieros, automatycznie zapalony ju� wewn�trz. Oczywi�cie, kamienie mog�y by� sztuczne, z�oto zwyk�� imitacj�. Wydawa�a si� jednak r�cznej roboty i zadziwia�a autentyczno�ci�. Gosseyn oszacowa� j� na dwadzie�cia pi�� tysi�cy dolar�w. - Nie, dzi�kuj� - odpowiedzia�, gdy ju� odzyska� g�os. - Nie pal�. - To specjalny gatunek - nalega�a. - Cudownie delikatny. Gosseyn potrz�sn�� g�ow�, a ona tym razem przyj�a odmow�. Wyj�a papierosa i zaci�gn�a si� z wyra�nym zadowoleniem, po czym w�o�y�a papiero�nic� z powrotem do torebki. Wydawa�a si� nie�wiadoma sensacji, jak� wywo�a� ten drobny przedmiot. - Zajmijmy si� zatem moj� nauk�- zaproponowa�a. - Potem mo�emy si� rozdzieli� i spotka� znowu wieczorem, zgoda? By�a bardzo w�adcz� m�od� dam� i Gosseyn nie by� pewien, czy uda mu si� j� polubi�. Coraz mocniej podejrzewa�, �e nie zjawi�a si� w jego �yciu przypadkiem. Prawdopodobnie stanowi�a ogniwo wi���ce go z tymi, kt�rzy grzebali mu w m�zgu. Nie m�g� pozwoli�, �eby odesz�a. - Zgoda - odpar�. - Ale nie mamy ani chwili do stracenia. III By�, to znaczy mie� kogo�. C.JK Gosseyn pom�g� dziewczynie wyj�� z naziemnego pojazdu. Szybko min�li ochronny pas drzew, potem masywne bramy, i dotarli do Maszyny. Dziewczyna sz�a beztrosko, ale Gosseyn przystan��. Maszyna znajdowa�a si� w drugim ko�ca szerokiej alei. Szczyt g�ry zosta� wypoziomowany tak, aby znalaz�o si� wok� niej miejsce na ogrody. Ca�o�� by�a odleg�a o kilkaset metr�w od ukrytej w drzewach bramy. Maszyna wznosi�a si� wysoko w majestacie l�ni�cego metalu. Mia�a kszta�t sto�ka wycelowanego w niebo, ukoronowanego wie�cem atomowego �wiat�a, ja�niejszego ni� po�udniowe sionce. Jej widok, tak bliski, wstrz�sn�� Gosseynem. Nagle zda� sobie spraw� z tego, �e Maszyna nigdy nie zaakceptuje jego fa�szywej to�samo�ci. Poczu� skurcz strachu i przystan��, dygocz�cy i przyt�oczony. Teresa Clark r�wnie� zatrzyma�a si� i obejrza�a na niego. - Widzisz jaz bliska po raz pierwszy? - zapyta�a wsp�czuj�co. - Wzi�o ci�, co? W jej g�osie brzmia�o co� na kszta�t wy�szo�ci, kt�ra przywo�a�a na twarz Gosseyna s�aby u�miech. Te mieszczuchy! - pomy�la� ze smutkiem. Poczu� si� lepiej i ruszy� znowu, bior�c j� pod rami�. Powoli odzyskiwa� wiar� w siebie. Maszyna z ca�� pewno�ci� nie b�dzie go s�dzi�a na podstawie takiej abstrakcji jak nominalna to�samo��, skoro nawet wykrywacz k�amstw w hotelu przyzna�, �e nieumy�lnie poda� nieprawdziwe dane W miar�, jak si� zbli�ali, dum stawa� si� coraz g�ciejszy. Ogrom Maszyny tak�e sta� si� jeszcze bardziej widoczny. Ob�y, wysmuk�y kszta�t sprawia� wra�enie g�adkiego i strzelistego, nawet pojedyncze kabiny dla graczy, ozdabiaj�ce i jednocze�nie urozmaicaj�ce jej gigantyczn� podstaw�, nie m�ci�y tego wra�enia. Kabiny te znajdowa�y si� wok� ca�ego parteru, poprzedzielane jedynie prowadz�cymi do nich korytarzami. Szerokie, zewn�trzne schody prowadzi�y na pierwsze, drugie i trzecie pi�tro, jak r�wnie� do trzech poziom�w podziemnych. W sumie na kabiny dla graczy przeznaczone by�o siedem pi�ter. - Teraz, kiedy tu jestem, nie czuj� si� ju� tak pewna siebie -odezwa�a si� Teresa Clark. - Ci ludzie wygl�daj� na cholernie inteligentnych. Na widok jej twarzy Gosseyn roze�mia� si�, ale nic nie powiedzia�. By� przekonany, �e zdo�a�by utrzyma� si� a� do trzydziestego dnia. Jego problemem nie by�o to, czy zwyci�y, lecz czy pozwol� mu spr�bowa�. Wynios�a i nieprzenikniona Maszyna g�rowa�a nad lud�mi, kt�rych wkr�tce mia�a posortowa� zgodnie z ich wiedz� na temat semantyki. Nikt tak naprawd� nie wiedzia�, gdzie jest zlokalizowany jej elektromagnetyczny m�zg. Gosseyn zastanawia� si� nad tym, podobnie jak wielu innych przed nim. Gdybym by� projektantem-architektem, to gdzie bym go umie�ci�? - rozmy�la�. Oczywi�cie, nie mia�o to �adnego znaczenia. Maszyna by�a znacznie starsza ni� ktokolwiek z �yj�cych obecnie ludzi. Samoodnawiaj�ca si�, �wiadoma w�asnego �ycia i celu, tajemnicza, nieczu�a na przekupstwo. Teoretycznie by�a te� w stanie zapobiec w�asnemu zniszczeniu. - To bomba!- krzyczeli co wra�liwsi ludzie, gdy by�a budowana. - Nie - odpowiadali budowniczowie. - To nie jest urz�dzenie niszczycielskie, lecz nieruchomy, mechaniczny m�zg posiadaj�cy mo�liwo�� kreatywnego my�lenia i samodzielnego rozwoju w okre�lonych, rozs�dnych granicach. W ci�gu trzystu lat ludzie nauczyli si� akceptowa� decyzje Maszyny, dotycz�ce tego, kto ma nimi rz�dzi�. Nagle do Gosseyna dotar�a tre�� rozmowy, tocz�cej si� mi�dzy przechodz�c� obok par�. Kobieta m�wi�a: - Przera�a mnie to miasto bez policji. - Nie rozumiesz, �e to przedsmak Wenus, gdzie nie jest potrzebna �adna policja? - odpar� m�czyzna. - Je�li oka�emy si� godni Wenus, udamy si� na planet�, na kt�rej wszyscy s� zdrowi na umy�le. Ten czas, kt�ry sp�dzamy tutaj bez policji, pozwala oszacowa�, jaki post�p osi�gn�li�my tu, na Ziemi. Kiedy�, pami�tam, tak, to by� koszmar. Ale ju� teraz dostrzegam pewne zmiany. To jest naprawd� konieczne. - My�l�, �e tu si� rozdzielmy - zaproponowa�a Teresa. - Pomieszczenia C s� na drugim poziomie pod ziemi�, a G tu� nad nimi. Spotkamy si� wieczorem na parkingu, zgoda? - Zgoda. Gosseyn czeka�, a� zniknie mu z oczu na klatce schodowej wiod�cej do podziemia, po czym ruszy� za ni�. Zauwa�y� j� przelotnie, u st�p schod�w. Kierowa�a si� w stron� wyj�cia na ko�cu korytarza. By� ju� niedaleko niej, gdy nagle wbieg�a na schody prowadz�ce na zewn�trz. Zanim dosta� si� na szczyt schod�w, znalaz�a si� ju� poza zasi�giem jego wzroku. Zawr�ci�, zamy�lony. Poszed� za ni�, poniewa� przypuszcza�, �e dziewczyna nie zdecyduje si� stan�� do test�w, ale teraz, kiedy jego podejrzenie si� sprawdzi�o, by� zaniepokojony. Sprawa Teresy Clark stawa�a si� coraz bardziej skomplikowana. Bardziej zdenerwowany, ni� sam si� spodziewa�, wszed� do wolnej kabiny testowej w sekcji G. Zaledwie drzwi zamkn�y si� za nim z lekkim kukni�ciem, z g�o�nika odezwa� si� g�os: - Nazwisko? Gosseyn zapomnia� o Teresie Clark. Kryzys by� tu, a nie tam. Pokoik zawiera� wygodne obrotowe krzes�o, biurko z szufladami, a ponad nim przezroczyste p�yty, za kt�rymi w skomplikowanych wzorach b�yska�y wi�niowoczerwone i p�omienisto��te lampki. Po�rodku panelu znajdowa� si� zwyk�y g�o�nik, tak�e wykonany z przezroczystego plastiku. St�d dobiega� g�os Maszyny. W�a�nie powtarza� pytanie: - Prosz� o nazwisko. I prosz� za�o�y� elektrody. - Gilbert Gosseyn - powiedzia� Gosseyn bardzo cicho. Nasta�o milczenie. Kilka wi�niowych lamp migota�o niepewnie. - Na razie je akceptuj� - oznajmi�a Maszyna oboj�tnie, Gosseyn zag��bi� si� w fotelu. Z podniecenia poczu� na sk�rze mrowienie. Znajdowa� si� u progu wa�nego odkrycia. - Znasz moje prawdziwe nazwisko? - zapyta�. Nast�pi�a kolejna przerwa. Gosseyn mia� czas pomy�le�, �e Maszyna w�a�nie w tej samej chwili przeprowadza dziesi�tki tysi�cy indywidualnych rozm�w z osobami siedz�cymi w kabinach wok� jej podstawy. Nagle Maszyna odezwa�a si� znowu. - W twoim umy�le nie ma wzmianki o innym nazwisku - oznajmi�a. - Zostawmy to na razie. Jeste� got�w do testu? - T- tak, ale... - Do�� pyta� na razie - przerwa�a Maszyna bardz