5697
Szczegóły |
Tytuł |
5697 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5697 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5697 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5697 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
A. E. VAN VOGT
�WIAT NIE- A
(Przek�ad Aleksandra Jagie�owicz)
Przedmowa Autora
Czytelniku, trzymasz w r�kach jedn� z najbardziej kontrowersyjnych, a
jednocze�nie
ciesz�cych si� najwi�kszym powodzeniem powie�ci w ca�ej historii literatury
fantastycznej.
W tych kilku s�owach wst�pu chcia�bym opowiedzie� o niekt�rych sukcesach i o
tym,
co krytycy m�wili o �wiecie nie-A. Dodam tylko spiesznie, �e to, co przeczytasz
w dalszym
ci�gu, nie jest �arliw� obron�. Wr�cz przeciwnie, postanowi�em, �e potraktuj�
krytyk� bardzo
powa�nie i odpowiednio poprawi�em pierwsze wydanie Berkleya, jak r�wnie� doda�em
wyja�nienie, kt�re dot�d wydawa�o mi si� zb�dne.
Zanim podejm� spraw� atak�w, kr�tko opowiem o niekt�rych sukcesach
�wiata nie-A:
By�a to pierwsza ksi��ka science fiction w twardej ok�adce, opublikowana po
drugiej
wojnie �wiatowej przez powa�nego wydawc� (Simon i Schuster 1948).
Zdoby�a nagrod� Manuscripters Club.
Zosta�a umieszczona na li�cie stu najlepszych powie�ci roku 1948 przez
stowarzyszenie bibliotekarskie z okr�gu Nowy Jork.
Jacques Sadoul, wydawca �Editions OPTA", stwierdzi�, �e �wiat nie-A sam stworzy�
francuski rynek fantastyki ju� po pierwszym wydaniu, kt�re sprzedano w nak�adzie
25 000
egzemplarzy. Powiedzia� r�wnie�, �e jeszcze dzi�, w roku 1969, jestem
najpopularniejszym
pisarzem we Francji, je�li mierzy� popularno�� liczb� sprzedanych ksi��ek.
Publikacja spowodowa�a wzrost zainteresowania semantyk� og�ln�. Studenci ruszyli
do Instytutu Semantyki Og�lnej w Lakewood, stan Connecticut, aby studiowa� u
hrabiego
Alfreda Korzybskiego, kt�ry pozwoli� si� sfotografowa� ze �wiatem nie-A w r�ku.
Dzi�
semantyka og�lna, dziedzina nauki, kt�r� w tamtych czasach prawie nikt si� nie
interesowa�,
wyk�adana jest na setkach uniwersytet�w.
�wiat zosta� przet�umaczony na dziewi�� j�zyk�w.
Skoro om�wili�my ju� sukcesy, zajmijmy si� atakami. Zobaczycie, �e to znacznie
ciekawsze, bo autorzy si� w�ciekaj�, a krytycy powoduj� zamieszanie w�r�d
czytelnik�w.
W ksi��ce Seekers of Tomorrow Sam Moskowitz w kr�tkiej biografii autora
wyja�ni�,
jaki b��d pope�ni� on w �wiecie nie-A: �Og�upia�y Gilbert Gosseyn, mutant o
podw�jnym
m�zgu, nie wie, kim jest, i przez ca�� ksi��k� usi�uje si� tego dowiedzie�.
Powie�� po raz
pierwszy zosta�a opublikowana w odcinkach w �Astounding Science Fiction�, a po
wydrukowaniu ostatniego (ci�gnie pan Moskowitz) rozpru� si� worek z listami od
zdumionych i roz�alonych czytelnik�w, kt�rzy nie rozumieli, o czym w og�le by�a
ta historia.
Campbell (wydawca) poradzi� im odczeka� kilka dni; poniewa� akurat tyle
potrzeba, aby
wszystko im si� pouk�ada�o w g�owie. Ale dni zmieni�y si� w miesi�ce, a nic im
si� nie
uk�ada�o...".
Przyznacie, �e jest to brutalna wypowied�. Prosty, pyskaty Sam Moskowitz,
kt�rego
wiedza o historii science fiction i kolekcja powie�ci prawdopodobnie ust�puj� w
ca�ym
wszech�wiecie jedynie Forrestowi Ackremanowi... po prostu si� myli.
�Roz�alonych"
czytelnik�w, kt�rzy napisali listy do wydawcy, mo�na policzy� na palcach.
Moskowitz mo�e jednak utrzymywa�, �e nie chodzi o ilo��, lecz o jako��. I tu ma
racj�.
Wkr�tce po pojawieniu si� odcink�w �wiata nie-A w roku 1945, pewien fan SF,
kt�rego do tej pory nie zna�em, napisa� do fanzinu d�ugi i powa�ny artyku�,
atakuj�cy
zar�wno t� powie��, jak i ca�okszta�t mojej tw�rczo�ci. Artyku� ko�czy� si� (o
ile mnie
pami�� nie myli) zdaniem: �Van Vogt to karze� pracuj�cy na ogromnej maszynie do
pisania".
Pomimo kompletnego bezsensu tego zdania (je�li je dobrze przemy�le�) artyku�
napisany by� z tak� doz� fantazji, �e w tek�cie, kt�ry zamie�ci�em jako
odpowied� w tym
samym czasopi�mie (tekst ten zagin�� dla potomno�ci), stwierdzi�em, i� m�ody
cz�owiek,
kt�ry zaatakowa� mnie w tak poetyczny spos�b, ma przed sob� wspania��
przysz�o��.
�w m�ody cz�owiek, nazwiskiem Damon Knight, okaza� si� ostatecznie geniuszem
science fiction. Kilka lat temu zorganizowa� ameryka�skich pisarzy science
fiction w
stowarzyszenie, kt�re, o dziwo, nie ma zamiaru si� rozpa��. W wyniku �wczesnego
ataku
Knighta, pewien krytyk �Galaxy Magazine", niejaki Algis Budrys, napisa� w
przegl�dzie
ksi�garskim z grudnia 1967 roku: �W tym wydaniu [esej�w krytycznych] po�r�d
innych
specja��w z wcze�niejszych wersji, znajdziecie s�ynny atak na A. Van Vogta,
kt�ry uczyni�
Damona s�awnym".
Czy istniej� inne artyku�y krytyczne na temat �wiata nie-A? Nie. To fakt.
Knight, w
wieku dwudziestu trzech i p� roku, samotnie zaatakowa� moj� powie�� i prac�. Co
za
�pogrom"!
O co wi�c chodzi? Dlaczego teraz poprawiam �wiat? Czy�bym robi� to tylko dla
tego
jednego krytyka?
Jasne.
Zapytacie: Dlaczego?
C�, na tej planecie trzeba zdawa� sobie spraw� z tego, gdzie kryje si� si�a.
Czy Knight j� ma?
Ale� tak. Maj�.
Oczywi�cie, w g��bszym tego s�owa znaczeniu. Broni� mojej ksi��ki, poprawiam j�,
poniewa� semantyka og�lna to temat wart zachodu, poci�gaj�cy za sob� znacz�ce
implikacje,
nie tylko w Roku Pa�skim 2560, kiedy rozgrywa si� moja historia, lecz tak�e ta i
teraz
Semantyka og�lna, wed�ug definicji �wi�tej pami�ci hrabiego Alfreda
Korzybskiego,
zamieszczonej w jego s�ynnej ksi��ce Science and Sanity, jest og�lnym
okre�leniem
system�w nie-Arystotelesowskich i nie-Newtonowskich. Drodzy Czytelnicy, niech
ten be�kot
Was nie zniech�ci. Nie-Arystotelesowski - oznacza jedynie niezgodny z my�l�
Arystotelesa,
rozwijan� przez jego nast�pc�w w ci�gu prawie dw�ch tysi�cy lat. Okre�lenie
nie-Newtonowski odnosi si� do naszego Einsteinowskiego wszech�wiata. Nie-
Arystotelesowski skraca si� do nie-A.
St�d tytu�y �wiaty - i Gracze nie-A.
Semantyka og�lna zajmuje si� znaczeniem znaczenia. W tym sensie przekracza i
obejmuje jednocze�nie lingwistyk�. Podstawowa idea semantyki og�lnej g�osi, �e
znaczenie
mo�na obj�� jedynie w�wczas, gdy bierze w tym udzia� zar�wno system nerwowy, jak
i percepcja - oczywi�cie istoty ludzkiej - przez kt�re jest ono filtrowane.
Z powodu ogranicze� swojego systemu nerwowego cz�owiek mo�e widzie� jedynie
cz�� prawdy, nigdy ca�o��. Opisuj�c to ograniczenie, Korzybski stosuje
okre�lenie �drabiny
abstrakcji". S�owo �abstrakcja" w kontek�cie, w jakim jest tu u�yte, nie oznacza
wznios�ych
lub symbolicznych podtekst�w my�li. Oznacza �odci�cie si� od czego�", wyj�cie z
ca�o�ci
jakiej� jej cz�ci. Za�o�enie jest zatem takie: obserwuj�c pewien proces, mo�emy
dokona�
abstrakcji -czyli postrzega� jedynie jego cz��.
Gdybym zatem by� pisarzem, kt�ry tylko przedstawia idee innego cz�owieka,
w�tpi�,
abym popad� w konflikt z czytelnikami. My�l�, �e w �wiecie nie-A i jego dalszym
ci�gu
przedstawi�em zasady semantyki og�lnej tak dobrze i zr�cznie, i� czytelnicy
s�dzili, �e tyle
tylko powinienem zrobi�. Prawda jest jednak inna: ja, autor, dostrzeg�em
paradoks, kt�ry le�y
znacznie g��biej.
Od czasu powstania i rozpowszechnienia teorii wzgl�dno�ci Einsteina wiemy, �e
nale�y bra� pod uwag� nie tylko do�wiadczenie, ale i obserwatora.
Za ka�dym razem jednak, kiedy z kim� o tym dyskutowa�em, m�j rozm�wca nie by� w
stanie doceni� znaczenia obserwatora. Wydawa�o si�, �e obserwator jest dla niego
czym� w
rodzaju jakiego� symbolu i nie ma najmniejszego znaczenia.
W naukach takich jak fizyka i chemia, metody by�y na tyle precyzyjne, �e osoba
obserwatora pozornie nie by�a wa�na. Japo�czycy, Niemcy, Rosjanie, katolicy,
protestanci,
Hindusi i Anglicy dochodzili do tych samych wniosk�w, niezale�nie od ich rasy,
przynale�no�ci narodowej i pogl�d�w osobistych oraz religijnych. Jednak�e
wszyscy ludzie, z
kt�rymi rozmawia�em, byli doskona�e �wiadomi tego, �e gdy tylko cz�onkowie tych
rozmaitych narodowo�ci lub wyzna� zaczynali pisa� histori�... a wtedy opowie��
(i historia)
napisana przez ka�dego z nich by�a zupe�nie inna.
Przed chwil� wspomnia�em, �e w naukach fizycznych, zwanych tak�e �cis�ymi, osoba
obserwatora pozornie nie ma znaczenia. Prawda jest jednak ca�kiem inna. Wszyscy
naukowcy
w swej zdolno�ci do pozyskiwania danych ograniczeni s� praniem m�zgu, jakiemu
poddali
ich rodzice i szko�a. Jak powiada semantyka og�lna, ka�dy badacz wprowadza do
swojej
pracy elementy w�asnej osobowo�ci. St�d fizyk, kt�rego charakter zosta� w
m�odo�ci poddany
mniejszej presji, mo�e rozwi�za� problem nierozwi�zywalny dla innego naukowca.
Kr�tko m�wi�c, obserwator zawsze jest i musi by� �kim�", okre�lon� osob�.
Zgodnie z powy�szym, �wiat nie-A rozpoczyna si� scen�, w kt�rej m�j bohater,
Gilbert Gosseyn, u�wiadamia sobie, �e nie jest tym, kim s�dzi�, �e jest. Jego
pojecie o w�asnej
to�samo�ci okazuje si� fa�szywe.
Zastan�wcie si�. Czy� nie dotyczy to ka�dego z nas? Tyle tylko, �e my
zabrn�li�my w
fa�sz ju� tak daleko, akceptujemy narzucon� sobie rol� tak ca�kowicie, �e nigdy
nie podajemy
jej w w�tpliwo��.
Wr��my jednak do historii opisanej w ksi��ce. M�j bohater nie wie, kim jest, ale
stopniowo zawiera znajomo�� ze sw�, now� �to�samo�ci�". Oznacza to, �e
abstrahuje
znaczenie od kolejnych zdarze� i pozwala, aby nim rz�dzi�y. Teraz zaczyna
odnosi� wra�enie,
�e ta �odci�ta" cz�� jego osobowo�ci staje si� ca�o�ci�.
Wida� to w drugiej powie�ci Gracze nie-A. W tej opowie�ci Gil-bert Gosseyn
porzuca
wszelkie pr�by bycia kim� innym i pozostaje pionkiem w cudzej grze. Na jego
pami�� sk�ada
si� wy��cznie suma abstrakcji wyprowadzonych z otoczenia. Jego to�samo�� nabiera
kszta�tu,
poniewa� rejestruje ogromnie du�o wp�yw�w z zewn�trz.
St�d g��wn� my�l�, zawart� w tych opowie�ciach, jest znak r�wno�ci, jaki
postawi�em
mi�dzy pami�ci� a to�samo�ci�.
Nie powiedzia�em tego wprost, a jedynie zainscenizowa�em.
Na przyk�ad: w jednej trzeciej powie�ci Gosseyn zostaje brutalnie zabity.
Pojawia si�
jednak ju� na pocz�tku nast�pnego rozdzia�u, jako pozornie ta sama osoba, tyle
�e w innym
ciele. Poniewa� posiada pami�� poprzedniego cia�a, przyjmuje, �e zachowa� te�
to�samo��.
Przyk�ad odwrotny: na ko�cu Graczy g��wny antagonista, kt�ry jest wyznawc�
konkretnej religii, zabija swego boga. Jest to rzeczywisto�� zbyt straszna, by
m�g� stawi� jej
czo�o. Musi zapomnie�. Aby jednak zapomnie� o czym� tak wszechogarniaj�cym, musi
zapomnie� wszystko, co kiedykolwiek wiedzia�. Zapomina, kim jest.
Kr�tko m�wi�c, brak pami�ci oznacza brak w�asnego, ja".
Kiedy czytacie �wiat i Graczy, widzicie, jak �ci�le przestrzegana jest ta zasada
i -
zw�aszcza teraz, kiedy zwr�cono Warn na to uwag� - jak oczywisty jest rozw�j
zdarze�.
Akurat w tej chwili nie mog� sobie przypomnie� powie�ci, napisanej przed �wiatem
nie-A, kt�ra pod wierzchni� warstw� mia�aby g��bsze znaczenie. Science fiction
sama wydaje
si� cz�sto wystarczaj�co skomplikowana, nawet, je�li nie zawiera aluzji i
subtelnych
implikacji na wi�cej ni� jednym poziomie. Je�eli wi�c pisarz do�o�y jeszcze
jeden, ukryty
wymiar, r�wna si� to zwyk�emu okrucie�stwu.
Najnowszym przyk�adem takiej w�a�nie dwupoziomowej powie�ci fantastycznej jest
pierwsza ksi��ka tego typu napisana przez brytyjskiego filozofa-
egzystencjalist�, Colina
Wilsona, zatytu�owana The Mind Porosi�e�. Bohaterem Poros�e� jest jeden z Nowych
Ludzi -
kr�tko m�wi�c, egzystencjalista.
W �wiecie mamy cz�owieka nie-A (nie-Arystotelesowskiego), kt�ry my�li w skali
stopniowanej, a nie tylko czamo- bia�ej. Przy tym jednak nie staje si� ani
buntownikiem, ani
cynikiem, ani te� konspiratorem w �adnym z obecnych znacze� tego s�owa. Odrobina
tej ce-
chy w hierarchii komunistycznej, w Azji i Afryce, oraz na naszej Wall Street i
na g��bokim
po�udniu, a tak�e w innych obszarach my�lenia albo-albo, i wkr�tce nasza planeta
sta�aby si�
bardziej post�powa.
Pisarze science fiction troszcz� si� ostatnio o charakteryzacj�. Ale tylko kilku
z nich
do tej pory uda�o si� pokaza�, �e ich fantastyka ma t� bezcenn� cech�.
Aby i w tym przypadku wyja�ni� do ko�ca, jakie miejsce zajmuj� w tym sporze -ja
w
historiach nie-A charakteryzuj� to�samo��.
Semantyka og�lna wci�� jeszcze ma do przekazania �wiatu istotny komunikat- o
wi�kszym znaczeniu ni� wszelkie potyczki mi�dzy pisarzem a krytykami.
Czy czytali�cie mo�e w �wczesnych gazetach, jak S.I. Hayakawa poradzi� sobie z
zamieszkami w stanowym college'u San Francisco w latach 1968-69? By�y to jedne z
pierwszych zamieszek - bardzo powa�ne, wymykaj�ce si� spod kontroli i
niebezpieczne.
Dyrektor college'u z�o�y� dymisj�, a tymczasowym dyrektorem zosta� mianowany
Hayakawa.! c� zrobi�? Wkroczy� w zamieszki z pe�nym przekonaniem, �e w takich
sytuacjach najistotniejsz� spraw� jest porozumienie, ale �e trzeba jednak
porozumiewa� si�,
maj�c na uwadze pobudki, jakimi kieruje si� druga strona. Uczciwe ��dania ludzi,
kt�rzy
mieli prawdziwe k�opoty, zosta�y natychmiast spe�nione z nawi�zk� i w zgodzie ze
zdrowym
rozs�dkiem. Konspiratorzy jednak do dzi� nie wiedz�, co w nich uderzy�o i gdzie
podzia� si�
ich rozp�d.
Dzi� profesor Hayakawa jest wcieleniem nie-A, wybrano go na przewodnicz�cego
Mi�dzynarodowego Stowarzyszenia Semantyki Og�lnej.
To samo dzieje si� w opowie�ci o Gilbercie GoSANE (gra s��w go sane = odzyskiwa�
rozum) w �wiecie nie-A.
A. E. Van Vogt.
I
Zdrowy rozs�dek, �eby nie wiem jak si� pilnowa�,
czasem da si� zaskoczy�. Nauka istnieje po to, by oszcz�dzi�
mu tych emocji i wytworzy� nawyki umys�owe tak
dok�adnie zestrojone z nawykami �wiata, aby zapewni�,
i� nic nieoczekiwanego nie mo�e si� zdarzy�.
Bertrand Russell
Osoby zakwaterowane na tym samym pi�trze hotelu musz�, jak zwykle podczas
igrzysk, utworzy� w�asne grupy samoobrony"...
Gosseyn z ponur� min� wygl�da� przez grube, naro�ne okno. Z trzydziestego pi�tra
widzia� cale miasto Maszyny rozpostarte u jego st�p. Dzie� by� jasny i czysty,
wzrok si�ga�
daleko. Po lewej stronie m�g� dostrzec niebieskoczarn� rzek�, po�yskuj�c� falami
wzbijanymi
przez wieczorn� bryz�. Na p�nocy niskie g�ry odcina�y si� wyra�nie na g��bokim
tle
b��kitnego nieba.
W obj�ciach rzeki i g�r, wzd�u� szerokich ulic t�oczy�y si� budynki, g��wnie
domki o
jaskrawych dachach l�ni�cych po�r�d palm i tropikalnych drzew. Tu i tam sta�y
jednak inne
hotele oraz wy�sze budowle, kt�rych przeznaczenia nie spos�b by�o okre�li� na
pierwszy rzut
oka.
Sama Maszyna zosta�a zbudowana na wyr�wnanym szczycie g�ry.
Stanowi� j� po�yskliwy, srebrzysty walec, strzelaj�cy w niebo w odleg�o�ci
dziesi�ciu
kilometr�w od hotelu. Otaczaj�ce j� ogrody i siedziba prezydencka cz�ciowo
kry�y si�
mi�dzy drzewami, Gosseyna jednak nie interesowa�y ani ogrody, ani pa�ac. Wa�na
by�a
jedynie Maszyna. G�rowa�a nad miastem, a poza tym rz�dzi�a losem wszystkich
ludzi.
Co za niezwyk�y widok! Gosseyn dozna� dziwnego uczucia zachwytu. Przyjecha� tu,
aby wzi�� udzia� w igrzyskach Maszyny. Wygrana w pierwszych etapach oznacza�a
bogactwo
i dobr� prac�, a grup� kt�ra zajmie czo�owe miejsca, zdob�dzie prawo do wyjazdu
na Wenus.
Od wielu lat chcia� tu przyjecha�, ale dopiero jej �mier� pozwoli�a mu na to.
Wszystko
ma swoj� cen�, pomy�la� smutno. W �adnym ze sn�w, jakie �ni� o tym dniu, nie
przypuszcza�,
�e jej nie b�dzie u jego boku, �e i ona nie stanie do zmaga� o najwy�sze
zaszczyty. Kiedy
razem uczyli si� i przygotowywali, my�leli tylko o w�adzy i pot�dze. O podr�y
na Wenus ani
on, ani Patricia nawet nie �mieli marzy�. Ale teraz, gdy zosta� sam, bogactwo i
w�adza straci�y
wszelkie znaczenie. Poci�ga�a go odleg�o��, niewyobra�alno��, tajemnica Wenus,
wraz z jej
obietnic� zapomnienia. Ziemski materializm przesta� go obchodzi�. Zapragn��
sublimacji
duchowej, chocia� nie mia�o to nic wsp�lnego z religi�.
Rozmy�lania przerwa�o mu stukanie do drzwi. Otworzy� je. Przed nim sta� hotelowy
boy.
- Przys�ali mnie, �ebym powiedzia� panu, �e wszyscy inni go�cie hotelowi z tego
pi�tra zebrali si� ju� w salonie - oznajmi�. Gosseyn poczu� pustk� w g�owie.
- No to co?
- Omawiaj� ochron� os�b mieszkaj�cych na tym pi�trze podczas igrzysk.
- Och! �mrukn�� Gosseyn.
Jak m�g� zapomnie�. Wcze�niejsze og�oszenie z hotelowej sieci informacyjnej
dotycz�ce ochrony zaintrygowa�o go. Trudno uwierzy�, �e najwi�ksze miasto �wiata
pozostaje w okresie igrzysk ca�kowicie pozbawione policji i wymiaru
sprawiedliwo�ci. W
s�siednich miastach, miasteczkach, wioskach i osadach instytucje prawa nadal
istnia�y. Tu, w
mie�cie Maszyny, przez ca�y miesi�c jedynym prawem b�dzie prawo grup do
samoobrony.
- Prosili, bym panu powiedzia�, �e ci, kt�rzy nie przyjd�, przez ca�y okres
igrzysk b�d�
pozbawieni ochrony - odezwa� si� boy.
- Zaraz tam b�d� - u�miechn�� si� Gosseyn. - Powiedz im, �e jestem nowy i
zapomnia�em. I dzi�kuj�. - Wcisn�� ch�opcu monet� i odprawi� go ruchem r�ki.
Zamkn�� trzy
okna z piasto i w��czy� sekretark� na wideofonie. Nast�pnie starannie zamkn�� za
sob� drzwi i
ruszy� wzd�u� korytarza.
Wchodz�c do salonu, zauwa�y� ko�o drzwi m�czyzn� z tego samego miasta, co on.
By� to w�a�ciciel sklepu nazwiskiem Nordegg. Gosseyn uk�oni� si� i u�miechn�� na
powitanie.
M�czyzna spojrza� na niego z zainteresowaniem, ale nie odpowiedzia� ani na
pozdrowienie,
ani na u�miech. Wydawa�o si� to co najmniej dziwne, ale wra�enie zatar�o si�,
kiedy Gosseyn
zauwa�y�, �e pozostali ludzie, znajduj�cy si� w pomieszczeniu, tak�e mu si�
przygl�daj�.
Jasne, przyjazne spojrzenia, zaciekawione, mi�e twarze z ledwie dostrzegalnym
b�yskiem wyrachowania - takie by�o pierwsze wra�enie Gosseyna. Wszyscy
obserwowali si�
wzajemnie, usi�uj�c zgadn��, jakie szans� na zwyci�stwo w igrzyskach maj�
pozostali. Star-
szy m�czyzna przy biurku obok drzwi skin�� na niego. Gosseyn podszed�.
- Musz� zna� pa�skie nazwisko i inne dane, �eby je wpisa� do naszej ksi�gi -
rzek�
m�czyzna.
- Gosseyn - rzek� Gosseyn. - Gilbert Gosseyn, Cress Village, Floryda, wiek
trzydzie�ci
cztery lata, wzrost metr osiemdziesi�t dwa, waga osiemdziesi�t trzy kilogramy,
znak�w
szczeg�lnych brak.
Starszy pan u�miechn�� si� do niego weso�o.
- Tak pan my�li - mrukn��. - Je�li pa�ski umys� dor�wnuje aparycji, mo�e pan
zaj��
wysoko w tych igrzyskach. Nie powiedzia� pan, czy jest �onaty.
Gosseyn zawaha� si�, my�l�c o nie�yj�cej kobiecie.
- Nie - rzek� wreszcie cicho. - Nie, nie jestem �onaty.
- C�, wygl�da pan na sprytnego m�odzie�ca. Niech igrzyska poka��, �e jest pan
wart
Wenus, panie Gosseyn.
- Dzi�kuj� - odpowiedzia� Gosseyn.
Odwr�ci� si�, by odej��, i w tej samej chwili Nordegg, drugi przybysz z Cress
Village,
wymin�� go szybko i podszed� do biurka, pochylaj�c si� nad rejestrem. Gdy chwil�
p�niej
Gosseyn spojrza� w tamt� stron�, Nordegg z o�ywieniem m�wi� co� do staruszka,
kt�ry
zdawa� si� protestowa�. Gosseyn przez chwil� przygl�da� si� im w zadumie, po
czym
zapomnia� o wszystkim, kiedy niski, jowialny m�czyzna wyszed� na �rodek
zat�oczonego
pomieszczenia.
- Prosz� pa�stwa - zagai�. - Powiedzia�bym, �e najwy�szy czas rozpocz��
dyskusj�.
Wszystkie osoby zainteresowane ochron� grupow� mia�y do�� czasu, aby tu dotrze�.
Dlatego
te�, skoro tylko okres zg�aszania zastrze�e� dobiegnie ko�ca, poprosz�, aby
zamkni�to drzwi.
Dla os�b, kt�re po raz pierwszy uczestnicz� w igrzyskach� ci�gn�� - i nie
wiedz�, co mam
na my�li, m�wi�c o �okresie zg�aszania zastrze�e�" pokr�tce wyja�ni� procedur�.
Jak wiecie,
ka�dy z was b�dzie musia� powt�rzy� na wykrywaczu k�amstw informacj� podan� przy
wej�ciu. Zanim jednak do tego przyst�pimy, prosi�bym, aby osoby, kt�re maj�
w�tpliwo�ci,
dotycz�ce czyjegokolwiek prawa do przebywania w tej sali, przedstawi�y je teraz.
Macie
prawo oprotestowa� ka�dego spo�r�d siebie tu obecnych. Mo�ecie og�osi� swoje
w�tpliwo�ci,
nawet, je�li nie macie dowod�w na ich potwierdzenie.
Pami�tajcie tylko, �e grupa spotyka si� co tydzie� i co tydzie�, na ka�dym
spotkaniu,
mo�na przedstawia� nowe zastrze�enia. A wi�c, czy kto� ma co� do powiedzenia?
- Tak - odezwa� si� g�os zza plec�w Gosseyna. - Kwestionuj� obecno�� tutaj
cz�owieka, kt�ry nazywa siebie Gilbertera Gosseynem.
- Co? - zawo�a� Gosseyn. Obr�ci� si� na pi�cie i z niedowierzaniem spojrza� na
Nordegga.
M�czyzna wytrzyma� jego spojrzenie, po czym przeni�s� wzrok na twarze os�b za
plecami Gosseyna.
- Kiedy Gosseyn wszed� tu po raz pierwszy - wyja�ni� - skin�� mi g�ow� i
pozdrowi�
mnie jak znajomego. Poszed�em zatem sprawdzi�, jak si� nazywa, s�dz�c, �e
skojarz�
nazwisko z osob�. Ku mojemu zdumieniu us�ysza�em, �e podaje adres w Cress
Village na
Florydzie, sk�d pochodz�. Cress Village, prosz� pa�stwa, to do�� znane
miasteczko, ale ma
tylko trzystu mieszka�c�w. Jestem w�a�cicielem jednego z trzech tamtejszych
sklep�w i znam
tam wszystkich, absolutnie wszystkich, zar�wno w miasteczku, jak i w okolicy.
Ani w Cress
Village, ani w s�siednich osadach nie ma osoby o nazwisku Gilbert Gosseyn.
Pierwszy szok, jakiego dozna� Gosseyn, s�ysz�c te s�owa, przyszed� i min��,
zanim
jeszcze Nordegg sko�czy� m�wi�. Pozosta�o jedynie dziwne wra�enie, �e kto� w
niezbyt
zrozumia�y spos�b robi z niego idiot�. Co za absurdalne oskar�enie!
- To brzmi nieco g�upio, panie Nordegg - zaprotestowa�. Po chwili doda�
niepewnie. -
Tak si� pan nazywa, prawda?
- Zgadza si� - skin�� g�ow� Nordegg - cho� zastanawiam si�, sk�d pan to wie.
- Pa�ski sklep w Cress Village stoi jako ostatni w rz�dzie dziewi�ciu dom�w, u
zbiegu
czterech dr�g - upiera� si� Gosseyn.
- Nie w�tpi�, �e by� pan w Cress Village - odpar� Nordegg. -M�g� je pan r�wnie�
widzie� na zdj�ciach.
Pewno�� siebie tego cz�owieka zacz�a denerwowa� Gosseyna.
- Oko�o mili na zach�d od pa�skiego sklepu - ci�gn��, t�umi�c gniew - znajduje
si�
dom o do�� dziwnym kszta�cie.
- On to nazywa domem! - wykrzykn�� Nordegg. - S�ynn� na ca�y �wiat florydzk�
rezydencj� rodziny Hardie!
- Hardie - doda� Gosseyn - to panie�skie nazwisko mojej zmar�ej �ony. Umar�a
mniej
wi�cej miesi�c temu. Patricia Hardie. M�wi to panu co�?
Nordegg rozpromieni� si� nagle i z tryumfem spojrza� w otaczaj�ce ich twarze.
- No c�, prosz� pa�stwa, teraz sami mo�ecie os�dzi�. M�wi, �e Patricia Hardie
by�a
jego �on�. O takim weselu chyba by�oby g�o�no, gdyby oczywi�cie si� odby�o. A co
do
zmar�ej Patricii Hardie, czy te� Patricii Gosseyn - u�miechn�� si� - mog�
powiedzie�, �e wi-
dzia�em j� wczoraj rano i by�a bardzo, ale to bardzo �ywa. Wygl�da�a wyj�tkowo
dumnie i
pi�knie na ulubionym bia�ym arabie.
Wszystko nagle przesta�o by� �mieszne. Nic si� nie zgadza�o. Patricia nigdy nie
mia�a
konia, ani bia�ego, ani innej ma�ci. Byli ubodzy, w ci�gu dnia pracowali w
niewielkim sadzie,
wieczorami studiowali. Cress Village tak�e nie by�o znane na ca�ym �wiecie jako
wiejska
siedziba rodziny Hardie. A rodzina Hardie byk zwyczajn�, nic nie znacz�c�
rodzin�. Kim�e, u
diab�a, mieliby by� wed�ug Nordegga? Pytanie to tylko przemkn�o mu przez my�l.
Z
ca�kowit� jasno�ci� ujrza� rozwi�zanie, kt�re zako�czy ca�e nieporozumienie.
- Mog� tylko zaproponowa�, aby wykrywacz k�amstw sprawdzi� moje o�wiadczenie -
rzuci�. Ale wykrywacz k�amstw oznajmi�:
- Nie, nie jeste� Gilbertem Gosseynem, nigdy te� nie mieszka�e� w Cress Village.
Jeste�... - maszyna urwa�a. Tuziny elektronicznych lamp w jej wn�trzu migota�y
niepewnie.
- Tak, tak - nalega� pulchny cz�owieczek, kt�ry przedtem wyszed� na �rodek
pokoju i
chcia� poprowadzi� dyskusj�. - Kim on jest?
Nast�pi�a d�uga przerwa.
- W jego umy�l� nie ma �adnej dost�pnej informacji na ten temat - odezwa� si�
wreszcie wykrywacz. - Tkwi w nim jaka� niezwyk�a, wyj�tkowa si�a, ale on sam
zdaje si�
nie�wiadomy swojej to�samo�ci. W tych okoliczno�ciach identyfikacja nie jest
mo�liwa.
- I w tych okoliczno�ciach zaleci�bym jak najszybsz� wizyt� u psychiatry, panie
Gosseyn - podsumowa� pulchny m�czyzna. -Na pewno nie mo�e pan pozosta� tutaj.
W minut� p�niej Gosseyn znalaz� si� na korytarzu. Pewna my�l, pewien cel,
ci��y�y
mu w g�owie jak blok lodu. Wr�ci� do pokoju i zam�wi� rozmow� przez wideofon.
Uzyskanie
po��czenia z Cress Village zaj�o dwie minuty. Na ekranie pojawi�a si� twarz
obcej kobiety,
raczej surowa, ale wyrazista i m�oda.
- Jestem panna Treechers, sekretarka panny Patricii Hardie na Florydzie. O czym
chce
pan rozmawia� z pann� Hardie?
Pojawienie si� panny Treechers na moment zbi�o go z tropu.
- To sprawa osobista - odpar�, kiedy ju� doszed� do siebie. -Bardzo wa�ne, �ebym
m�g� z ni� porozmawia�. Czy zechcia�aby pani po��czy� mnie z ni�?
Musia� wygl�da� albo m�wi� bardzo w�adczo, bo sekretarka zawaha�a si�.
- Nie powinnam tego m�wi�, ale mo�e pan znale�� pann� Hardie w pa�acu przy
Maszynie - powiedzia�a po chwili zastanowienia.
- Jest tutaj, w mie�cie? - wybuchn�� Gosseyn.
Nie zauwa�y�, kiedy po��czenie zosta�o przerwane i ekran zgas�. Twarz kobiety
nagle
znik�a, a on zosta� sam na sam ze �wiadomo�ci�, �e Patricia �yje.
A przecie� ju� o tym wiedzia�. Jego m�zg, nauczony przyjmowa� rzeczywisto��
tak�,
jaka jest, ju� przyswoi� sobie fakt, �e wykrywacz k�amstw nie k�amie. Siedzia�
zatem, dziwnie
usatysfakcjonowany otrzyman� informacj�. Nie mia� ochoty dzwoni� do pa�acu,
widzie�
Patricii, rozmawia� z ni�. Oczywi�cie, jutro b�dzie musia� tam p�j��, ale na
razie jutro
wydawa�o mu si� bardzo odleg�ym punktem w czasoprzestrzeni. Nagle u�wiadomi�
sobie, �e
kto� bardzo g�o�no dobija si� do drzwi. Ze zdziwieniem zmierzy� wzrokiem
czterech
m�czyzn.
- Jestem asystentem dyrektora - rzek� stoj�cy najbli�ej wysoki m�odzieniec. -
Bardzo
mi przykro, ale musi pan opu�ci� pok�j. Przechowamy pa�ski baga� na dole.
Niestety, w
okresie, kiedy nie ma policji, musimy by� bardzo ostro�ni wobec podejrzanych
osobnik�w.
Gosseyn zosta� usuni�ty z hotelu w nieca�e dwadzie�cia minut. Ruszy� przed
siebie
opustosza�� ulic�. Nad miastem zapada� zmrok.
II
Utalentowany... Arystoteles... wp�yn�� na wi�ksz�
liczb� ludzi ni� kiedykolwiek zdarzy�o si� to pojedynczemu
cz�owiekowi... Nasze tragedie rozpocz�y si�,
kiedy �intensywny'1 biolog Arystoteles wzi�� g�r� nad
�ekstensywnym" filozofem-matematykiem Platonem
i z�o�y� wszystkie prymitywne identyfikacje i subiektywne
przewidywania... w imponuj�cy system, kt�rego
przez ponad dwa tysi�ce lat nie mo�na by�o zmodyfikowa�
pod gro�b� prze�ladowa�... Dlatego te� jego nazwisko
zosta�o u�yte dla okre�lenia dwuwarto�ciowych
doktryn filozofii Arystotelesowskiej, a przeciwnie,
wielowarto�ciowa rzeczywisto�� wsp�czesnej nauki
otrzyma�a miano nie-Arystotelesowskiej.
Alfred Korzybski
By�o za wcze�nie na prawdziwe niebezpiecze�stwo. Mrok wprawdzie ju� zapad�, ale
noc dopiero si� rozpoczyna�a. W��cz�gi, gangi, mordercy i z�odzieje, kt�rzy ju�
nied�ugo
wychyn� z ukrycia, wci�� czekali na g��bsze ciemno�ci. Gosseyn dotar� do znaku,
Mory
zapala� si� i gas�, kusz�c obietnic�:
POKOJE DLA NIE POSIADAJ�CYCH OCHRONY
20 dolar�w za noc
Gosseyn zawaha� si�. Nie m�g� pozwoli� sobie na tak� cen� przez ca�e trzydzie�ci
dni
igrzysk, ale na kilka nocy mog�oby mu wystarczy� pieni�dzy. Niech�tnie odsun��
od siebie
pokus�. Z takimi miejscami wi�za�y si� cz�sto nieprzyjemne historie. Wola�
zaryzykowa�
sp�dzenie nocy pod go�ym niebem.
Ruszy� dalej. W miar�, jak pog��bia� si� mrok, na ulicach zapala�o si� coraz
wi�cej
automatycznych �wiate�. Miasto Maszyny l�ni�o i migota�o. Wzd�u� wielomilowej
ulicy, kt�r�
w�a�nie przechodzi�, widzia� dwa rz�dy latarni, kt�re jak milcz�cy stra�nicy
d��y�y w
post�pie geometrycznym do iluzorycznego punktu spotkania w oddali. Nagle
ogarn�o go
przygn�bienie. Chyba cierpi na cz�ciow� amnezj� i musi pogodzi� si� z tym w
g��bszym
sensie znaczeniowym. Tylko wtedy b�dzie w stanie uwolni� si� od emocjonalnych
skutk�w
swojego stanu. Spr�bowa� zobaczy� to jako zdarzenie w interpretacji nie-A.
Zdarzenie,
kt�rym by� on sam, jego cia�o i umys� wraz z amnezj� i ca�� reszt�, w tej
chwili, w tym
miejscu i tym mie�cie.
Tak� integracj� osobowo�ci zawdzi�cza� wielu godzinom treningu. Trening by�
rezultatem nie-Arystotelesowskiej techniki automatycznego my�lenia
ekstensywnego,
jedynego w swoim rodzaju osi�gni�cia dwudziestego wieku, kt�re po czterech
stuleciach sta�o
si� dynamiczn� filozofi� ludzkiej rasy. �Mapa nie stanowi terytorium... S�owo
nie jest
przedmiotem..." Przekonanie, �e jest �onaty, nie czyni�o z tego rzeczywistego
faktu. Nale�y
przeciwdzia�a� halucynacjom, kt�re jego nie�wiadomy umys� odcisn�� w systemie
nerwowym.
Pomog�o, jak zawsze. W�tpliwo�ci i l�ki wyla�y si� z niego jak woda z
opr�nianej
miski. Znikn�� ci�ar fa�szywego smutku, fa�szywego, poniewa� znalaz� si� w jego
m�zgu z
woli kogo� innego. By� wolny.
Zn�w ruszy� naprz�d. Rozgl�da� si� uwa�nie na wszystkie strony, penetruj�c
wzrokiem mroczne bramy. Ostro�nie, nie zdejmuj�c r�ki z broni, zbli�a� si� do
zakr�t�w.
Pomimo to nie zauwa�y� dziewczyny, kt�ra wybieg�a z bocznej ulicy, dop�ki nie
znalaz�a si�
tu� przed nim, uderzaj�c go z tak� si��, �e oboje stracili r�wnowag�.
Ca�e zdarzenie nast�pi�o bardzo szybko, co nie przeszkodzi�o mu zachowa�
ostro�no��. Lewym ramieniem przytrzyma� kobiet� tu� poni�ej bark�w,
unieruchamiaj�c jej
cia�o i ramiona jak w imadle. Praw� d�oni� wyci�gn�� bro�. Wszystko to sta�o si�
niemal
jednocze�nie, ale jeszcze przez chwil� musia� walczy� o utrzymanie r�wnowagi, z
kt�rej
wytr�ci� go jej ci�ar i rozp�d. Uda�o mu si� utrzyma� na nogach i wyprostowa�.
P� nios�c,
p� wlok�c, zaci�gn�� kobiet� pod arkad�. Zaledwie tam dotar�, dziewczyna
drgn�a i zacz�a
cicho j�cze�. Podni�s� praw� r�k� i, nie wypuszczaj�c broni, przykry� ni� usta
ofiary.
- C�� - szepn��. - Nic ci nie zrobi�.
Przesta�a si� wyrywa� i j�cze�. Zdj�� r�k� z jej ust
- Byli tu� za mn�. Dwaj m�czy�ni - szepn�a bez tchu. - Musieli uciec, kiedy
ci�
zobaczyli.
Gosseyn rozwa�y� w my�li jej s�owa. Jak wszystkie inne zdarzenia, tak i to pe�ne
by�o
niewidocznych i nieprzewidzianych czynnik�w. M�oda kobieta, odmienna od
wszystkich
innych kobiet we wszech�wiecie, wybieg�a przera�ona z bocznej ulicy. Jej
przera�enie mog�o
by� prawdziwe lub udawane. Umys� Gosseyna odwr�ci� si� od bezpieczniejszej
alternatywy i
skupi� si� na prawdopodobie�stwie, i� jej pojawienie si� jest podst�pem.
Wyobrazi� sobie
niewielk� grupk� zaczajon� za rogiem, niecierpliwie czekaj�c� na �up w
pozbawionym policji
mie�cie, ale nie do�� odwa�n�, by atakowa� wprost. Poczu�, �e ogarnia go
niemi�a, niedobra
podejrzliwo��. Je�li dziewczyna nie jest niebezpieczna, c� robi o tej porze
sama w taki
wiecz�r? Gniewnie wymrucza� jej to pytanie do ucha.
- Nie mam ochrony - odpowiedzia�a mi�kko. - Straci�am prac� w zesz�ym tygodniu,
bo nie chcia�am i�� z szefem do ��ka. Nie mia�am oszcz�dno�ci. Kobieta, u
kt�rej
wynajmowa�am pok�j, wystawi�a mnie za drzwi dzi� rano, bo nie mog�am zap�aci�
czynszu.
Gosseyn milcza�. Jej wyja�nienie by�o tak ma�o wiarygodne, �e nie m�g� go
przyj�� za
dobr� monet�. Po chwili jednak przesta� by� tego taki pewny. Jego w�asna
historia, gdyby
kto� by� do�� szalony i ubra� j� w s�owa, tak�e nie brzmia�a zbyt
prawdopodobnie. Zanim
jednak zdecydowa� si� uwierzy�, �e dziewczyna m�wi prawd�, zada� jeszcze jedno
pytanie:
- Czy naprawd� nie ma takiego miejsca, gdzie mog�aby� si� uda�?
- Nie - odpar�a. ! to by�o wszystko. B�dzie j� mia� aa karku przez ca�e
igrzyska. Nie
opiera�a si�, kiedy poprowadzi� j� chodnikiem, a potem na drog�, ca�y czas
starannie omijaj�c
zakr�t
- P�jdziemy wzd�u� bia�ej linii �rodkowej - oznajmi�. - W ten spos�b b�dziemy
lepiej
widzie� zakr�ty. - Droga mia�a w�asne niebezpiecze�stwa, aJe na razie wola� o
nich nie
wspomina�. - Teraz s�uchaj - ci�gn�� przyja�nie. - Nie masz si� czego ba�. Te�
mam k�opoty,
ale jestem uczciwy. Je�li chodzi o mnie, jedziemy na tym samym w�zku, i w tej
chwili
naszym jedynym problemem jest znalezienie miejsca, gdzie mogliby�my sp�dzi� noc.
Dziewczyna wyda�a z siebie cichy d�wi�k. Dla Gosseyna zabrzmia� on jak zd�awiony
�miech, ale kiedy obejrza� si� na ni�, jej twarz by�a pogr��ona w cieniu, wi�c
nie m�g� mie�
�adnej pewno�ci. W chwil� potem odwr�ci�a si� ku niemu i dopiero teraz naprawd�
m�g� si�
jej dobrze przyjrze�. By�a m�oda, o szczup�ej, ale mocno opalonej twarzy. Jej
oczy wygl�da�y
jak mroczne jeziora, usta by�y lekko rozchylone. By�a umalowana, ale niezbyt
dobrze, tak, �e
jej uroda raczej na tym nie zyska�a. Wygl�da�a tak, jakby nie �mia�a si� od
bardzo dawna.
Podejrzenia Gosseyna rozwia�y si�. U�wiadomi� sobie jednak, �e znowu znalaz� si�
w punkcie
wyj�cia, jako obro�ca dziewczyny, o kt�rej to�samo�ci nic nie wiedzia�.
Stan�li przed pustym parkingiem i Gosseyn zamy�li� si�. Plac by� ciemny i
poro�ni�ty
krzakami. Stanowi� idealn�, kryj�wk� dla nocnych maruder�w. Z drugiej jednak
strony m�g�
on pos�u�y� jako schronienie dla uczciwego cz�owieka i jego podopiecznej, o ile
uda�oby im
si� zbli�y� niepostrze�enie. Po kr�tkim rekonesansie stwierdzi�, �e na ty�ach
parkingu
znajduje si� ciemna alejka, do kt�rej wiod�o przej�cie mi�dzy dwoma sklepami.
W ci�gu dziesi�ciu minut uda�o im si� znale�� odpowiedni� k�p� trawy pod
roz�o�ystym krzewem.
- Tu b�dziemy spa�-szepn�� Gosseyn.
Usiad�a ci�ko. Jej milcz�ce pos�usze�stwo sprawi�o, i� Gosseyn nagle zda� sobie
spraw� z tego, �e posz�a z nim zbyt szybko. Le�a� zamy�lony, mru��c oczy i
rozwa�aj�c
mo�liwe niebezpiecze�stwa.
Noc by�a bezksi�ycowa, pod roz�o�ystym krzewem panowa�a g��boka ciemno��. Po
chwili, po bardzo d�ugiej chwili, Gosseyn ujrza� cie� dziewczyny w nik�ym
�wiat�e
padaj�cym od lampy ulicznej. Znajdowa�a si� jakie� p�tora metra od niego i
przez kilka
pierwszych minut, kiedy j� obserwowa�, le�a�a zupe�nie nieruchomo. Coraz
bardziej
u�wiadamia� sobie nieznany czynnik, jaki sob� reprezentowa�a. By�a co najmniej
tak samo
nieznajoma, jak nieznajomy by� sam dla siebie.
- Nazywam si� Teresa Clark, a ty? - Jej pytanie przerwa�o ci�g jego my�li.
No w�a�nie, a ja? - zaduma� si� Gosseyn. Zanim jednak zd��y� co� powiedzie�,
dziewczyna odezwa�a si� znowu.
- Przyjecha�e� tu na igrzyska, prawda?
- Zgadza si� - odpar�.
Zawaha� si� nag�e. W�a�ciwie to przecie� on powinien zadawa� pytania.
- A ty? - rzuci�. - Ty te� przyjecha�a� na igrzyska? - dopiero teraz przysz�o mu
na
my�l, �e w�a�nie to pytanie by�o najwa�niejsze.
- Nie b�d� �mieszny - odpar�a z gorycz�. - Nawet nie wiem, co to znaczy nie-A.
Gosseyn nie odpowiedzia�. W jej s�owach by�a pokora, kt�ra wprawi�a go w
zak�opotanie. Nagle wydawa�o mu si�, �e rozszyfrowa� osobowo�� dziewczyny:
spaczone
ego, kt�re w nied�ugim czasie ujawni ca�kowite zadowolenie z siebie.
Nag�y warkot samochodu przeje�d�aj�cego ulic� przerwa� cisz�, sprawiaj�c, �e i
tak
nie dotar�oby do niej to, co m�g�by powiedzie�. Za tym samochodem przejecha�y
cztery
nast�pne. Noc na kr�tko o�y�a odg�osem opon na bruku. Ha�as ucich� powoli, ale
pozosta�y
ciche echa, odleg�e,, pulsuj�ce d�wi�ki, kt�re z pewno�ci� by�y tam przez ca�y
czas, ale on
us�ysza� je dopiero teraz, gdy zwr�ci� na nie uwag�.
G�os m�odej kobiety zn�w zak��ci� cisz�. By� mi�y, cho� naznaczony nieprzyjemn�,
p�aczliw� nut� �alu nad sob�.
- O co w�a�ciwie chodzi z tymi igrzyskami? Z jednej strony do�� �atwo zobaczy�,
co
si� dzieje ze zwyci�zcami, kt�rzy pozostali na Ziemi. Dostaj� wszystkie ciep�e
posadki,
zostaj� s�dziami, gubernatorami, i tak dalej. Ale co z tymi, kt�rzy co roku
wygrywaj� prawo
do wyjazdu na Wenus? Co oni tam robi�?
- Osobi�cie zadowoli�bym si� prezydentur� - rzek� swobodnie, nie chc�c opowiada�
jej o swoich marzeniach.
- Musia�by� by� naprawd� kim�, �eby pokona� gang Hardie -roze�mia�a si�,
- Pokona� KOGO? - Gosseyn z wra�enia a� usiad�.
- No, Michaela Hardie, prezydenta Ziemi.
Powoli opad� z powrotem na ziemi�. A wi�c to mieli na my�li Nordegg i pozostali
w
hotelu. Jego historia musia�a naprawd� brzmie� jak majaczenia szale�ca.
Prezydent Hardie,
Patricia Hardie, letni pa�ac w Cress Village - i informacja w jego m�zgu, kt�rej
ka�dy bit
wydawa� si� prawdziwy. Kt� m�g� j� tam umie�ci�? Rodzinka Hardie?
- Czy m�g�by� mnie nauczy�, jak wygra� w igrzyskach cho�by jak�� skromn� prac�?
-
zapyta�a Teresa nie�mia�o.
- Co takiego? - Gosseyn spojrza� na ni� ze zdumieniem. Po chwili zaskoczenie
ust�pi�o miejsca bardziej �yczliwym uczuciom. -Nie, nie wiem, jak mo�na by to
zrobi�.
Podczas igrzysk potrzeba wiedzy i umiej�tno�ci, kt�rych nabiera si� naprawd�
d�ugo. Przez
ostatnie dwa tygodnie igrzyska wymagaj� takiej elastyczno�ci pojmowania, �e
jedynie
najbystrzejsze, najbardziej rozwini�te umys�y �wiata s� w stanie temu sprosta�.
- Nie interesuj� mnie ostatnie dwa tygodnie. Je�li kto� dojdzie do si�dmego
dnia,
dostaje prac�. Zgadza si�?
- Najbardziej po�lednia praca, o kt�r� ubiegaj� si� uczestnicy igrzysk, jest
p�atna
dziesi�� tysi�cy rocznie - �agodnie wyja�ni� Gosseyn. - Je�li dobrze rozumiem,
konkurencja
jest zaci�ta.
- Jestem do�� szybka - oznajmi�a Teresa. -1 bardzo zdesperowana. To powinno
pom�c.
Gosseyn w�tpi� w to, ale �al mu by�o dziewczyny.
- Je�li chcesz, streszcz� ci to w kilku s�owach - zaproponowa� i zawiesi� g�os.
- Prosz�, m�w - ponagli�a.
Gosseyn zawaha� si�. Nagle poczu� si� g�upio, rozmawiaj�c o tym z tak
niewykszta�con� osob�.
- M�zg ludzki-zacz�� niech�tnie-podzielony jest mniej wi�cej na dwie cz�ci:
kor� i
wzg�rze. Kom jest o�rodkiem klasyfikowania, a wzg�rze to o�rodek odpowiedzialny
za
emocjonalne reakcje systemu nerwowego. - Przerwa� nagle. - By�a� kiedy� w gmachu
Semantyki?
- Och, tak. To by�o cudowne! Te wszystkie klejnoty i drogocenne metale...
- Nie to mia�em na my�li - mrukn�� Gosseyn, i przygryz� wargi. - Chodzi mi o
histori�
przedstawion� w obrazach na �cianie. Pami�tasz j�?
- Nie bardzo. - Teresa chyba zorientowa�a si�, �e nie jest z niej zadowolony. -
Ale
pami�tam tego cz�owieka z brod�... jak�e on si� nazywa�? Tego dyrektora...
- Lavoisseura?- Gosseyn zmarszczy� brwi.- My�la�em, �e zgin�� w wypadku kilka
lat
temu. Kiedy go widzia�a�?
- W zesz�ym roku. By� w fotelu na ko�kach.
Gosseyn przez kr�tk� chwil� my�la�, �e pami�� zn�w p�ata mu figle. Wyda�o mu si�
dziwne, �e kto�, kto grzeba� w jego umy�le, nie chcia�, aby wiedzia�, i�
legendarny Lavoisseur
�yje. Zawaha� si�, ale podj�� przerwany temat
- Zar�wno kora, jak i wzg�rze maj� cudowne, ukryte mo�liwo�ci. Nale�y je
trenowa�
do granic mo�liwo�ci, ale przede wszystkim trzeba sprawi�, aby ich dzia�anie
by�o
skoordynowane. Jest to konieczne dlatego, �e je�eli koordynacja, czy te�
integracja, nie
wyst�puje, pojawia si� spl�tana osobowo��, nadwra�liwa, czy te� raczej
neurotyczna. Ale z
drugiej strony, je�eli taka integracja zaistnieje, system nerwowy mo�e wytrzyma�
niemal
ka�dy wstrz�s.
Gosseyn przerwa�, wspominaj�c szok, kt�remu niedawno uleg� jego w�asny m�zg.
- Co ci si� sta�o? - szybko zapyta�a Teresa.
- Nic - odburkn�� i doda� ponuro: - Mo�emy wr�ci� do tej rozmowy jutro rano.
Nagle ogarn�o go zm�czenie. Po�o�y� si� na ziemi. Zanim pogr��y� si� we �nie,
jego
ostatnia my�l zwi�zana by�a ze s�owami wykrywacza k�amstw: �Tkwi w nim jaka�
niezwyk�a,
wyj�tkowa si�a...".
Kiedy si� obudzi�, s�o�ce sta�o ju� wysoko na niebie. Ani �ladu Teresy Clark.
Stwierdzi� jej nieobecno��, szybko przeszukuj�c obszar wok� krzew�w. Wsta�,
przeszed�
chodnikiem jakie� trzydzie�ci metr�w, rozejrza� si�. Najpierw na p�noc, potem
na po�udnie.
Chodniki i jezdnie t�tni�y �yciem. Ludzie w weso�ych, barwnych strojach mijali
Gosseyna. D�wi�k g�os�w i maszyn zlewa� siew. brz�k, ryk i szum. Nagle ogarn�o
go
podniecenie. W upojeniu zda� sobie spraw� z tego, �e jest wolny. Nawet
znikni�cie
dziewczyny �wiadczy�o o tym, �e nie by�a ona kolejnym elementem fantastycznego
planu,
kt�ry rozpocz�� si� atakiem na jego pami��. Co za ulga - nareszcie mie� jaz
g�owy.
Od mijaj�cych go migotliwych grup ludzi oderwa�a si� znajoma twarz. Teresa
Clark.
Nios�a dwie br�zowe torby z papieru. Zamacha�a do niego.
- Przynios�am �niadanie - oznajmi�a. - Pomy�la�am, �e pewnie b�dziesz wola�
piknik
w�r�d mr�wek ni� zapchan� restauracj�.
Zjedli w milczeniu. Gosseyn zauwa�y�, �e posi�ek by� elegancko zapakowany w
pude�ka i plastikowe pojemniki na wynos. By� ten wysokoenergetyczny sok
pomara�czowy,
p�atki zbo�owe, gor�ce cynaderki na grzankach i kawa ze �mietank�, tak�e podan�
oddzielnie.
Pi�� dolar�w, oceni� w my�li. Czyste szale�stwo dla os�b, kt�re musz� prze�y�
trzydzie�ci
dni za niewielk� sum�. A poza tym, dziewczyna, kt�ra ma przy sobie pi�� dolar�w,
na pewno
zap�aci�aby swojej gospodyni za nocleg. Do licha, musia�a mie� ca�kiem niez��
prac�, je�li
by�a przyzwyczajona do takich �niada�. Przysz�a mu do g�owy nowa my�l. Przez
chwil�
analizowa� j� ze zmarszczonym czo�em, po czym spyta�:
- Ten tw�j szef, kt�ry si� do ciebie dobiera�... jak on si� nazywa�?
- Co takiego? - zdziwi�a si� Teresa. W�a�nie sko�czy�a grzanki i rozgl�da�a si�
za
swoj� torebk�. Zaskoczona spojrza�a na Gosseyna. Nagle jej twarz rozpogodzi�a
si�. - Ach,
on!
Nast�pi�a niezr�czna przerwa.
- No wi�c? - nalega� Gosseyn. - Jak on si� nazywa�? Zd��y�a ju� odzyska�
r�wnowag�.
- Wola�abym o nim zapomnie� - odpar�a. - To nic przyjemnego. - Zmieni�a temat -
Czy ju� pierwszego dnia musz� si� wykaza� wiedz�?
Gosseyn zawaha� si�, na p� zdecydowany, by dr��y� dalej kwesti� jej szefa, ale
postanowi� zaczeka�.
- Nie. Pierwszego dnia na og� za�atwia si� formalno�ci. Rejestruj� graczy i
przydzielaj� im kabiny, w kt�rych przechodz� pierwsze testy. Studiowa�em zapisy
z igrzysk
publikowane w ci�gu ostatnich dwudziestu lat, to znaczy najdawniejsze, jakie
Maszyna w
og�le ujawnia. Zauwa�y�em, �e pierwszego dnia zawsze dzieje si� to samo. Musisz
po prostu
wyja�ni�, co to znaczy nie- A, nie- N i nie- E. - Mieszkaj�c na Ziemi, musia�a�
otrze� si� o
ide� nie- A, cho�by� sama sobie tego nie u�wiadamia�a. Przecie� od kilku wiek�w
ta filozofia
w coraz wi�kszym stopniu okre�la nasze wsp�lne �rodowisko umys�owe -doko�czy�. -
Ludzie,
oczywi�cie, �atwo zapominaj� definicje, ale je�li rzeczywi�cie tak ci na tym
zale�y...
- No pewnie - odparta dziewczyna i wyj�a z torebki papiero�nic�. - Zapalisz?
Papiero�nica zamigota�a w s�o�cu. Na wymy�lnie zdobionej powierzchni zab�ys�y
diamenty, szmaragdy i rubiny. Z otworu wystawa� papieros, automatycznie zapalony
ju�
wewn�trz. Oczywi�cie, kamienie mog�y by� sztuczne, z�oto zwyk�� imitacj�.
Wydawa�a si�
jednak r�cznej roboty i zadziwia�a autentyczno�ci�. Gosseyn oszacowa� j� na
dwadzie�cia
pi�� tysi�cy dolar�w.
- Nie, dzi�kuj� - odpowiedzia�, gdy ju� odzyska� g�os. - Nie pal�.
- To specjalny gatunek - nalega�a. - Cudownie delikatny.
Gosseyn potrz�sn�� g�ow�, a ona tym razem przyj�a odmow�. Wyj�a papierosa i
zaci�gn�a si� z wyra�nym zadowoleniem, po czym w�o�y�a papiero�nic� z powrotem
do
torebki. Wydawa�a si� nie�wiadoma sensacji, jak� wywo�a� ten drobny przedmiot.
- Zajmijmy si� zatem moj� nauk�- zaproponowa�a. - Potem mo�emy si� rozdzieli� i
spotka� znowu wieczorem, zgoda?
By�a bardzo w�adcz� m�od� dam� i Gosseyn nie by� pewien, czy uda mu si� j�
polubi�. Coraz mocniej podejrzewa�, �e nie zjawi�a si� w jego �yciu przypadkiem.
Prawdopodobnie stanowi�a ogniwo wi���ce go z tymi, kt�rzy grzebali mu w m�zgu.
Nie
m�g� pozwoli�, �eby odesz�a.
- Zgoda - odpar�. - Ale nie mamy ani chwili do stracenia.
III
By�, to znaczy mie� kogo�.
C.JK
Gosseyn pom�g� dziewczynie wyj�� z naziemnego pojazdu. Szybko min�li ochronny
pas drzew, potem masywne bramy, i dotarli do Maszyny. Dziewczyna sz�a beztrosko,
ale
Gosseyn przystan��. Maszyna znajdowa�a si� w drugim ko�ca szerokiej alei. Szczyt
g�ry
zosta� wypoziomowany tak, aby znalaz�o si� wok� niej miejsce na ogrody. Ca�o��
by�a
odleg�a o kilkaset metr�w od ukrytej w drzewach bramy. Maszyna wznosi�a si�
wysoko w
majestacie l�ni�cego metalu. Mia�a kszta�t sto�ka wycelowanego w niebo,
ukoronowanego
wie�cem atomowego �wiat�a, ja�niejszego ni� po�udniowe sionce. Jej widok, tak
bliski,
wstrz�sn�� Gosseynem. Nagle zda� sobie spraw� z tego, �e Maszyna nigdy nie
zaakceptuje
jego fa�szywej to�samo�ci. Poczu� skurcz strachu i przystan��, dygocz�cy i
przyt�oczony.
Teresa Clark r�wnie� zatrzyma�a si� i obejrza�a na niego.
- Widzisz jaz bliska po raz pierwszy? - zapyta�a wsp�czuj�co. - Wzi�o ci�, co?
W jej g�osie brzmia�o co� na kszta�t wy�szo�ci, kt�ra przywo�a�a na twarz
Gosseyna
s�aby u�miech. Te mieszczuchy! - pomy�la� ze smutkiem. Poczu� si� lepiej i
ruszy� znowu,
bior�c j� pod rami�. Powoli odzyskiwa� wiar� w siebie. Maszyna z ca�� pewno�ci�
nie b�dzie
go s�dzi�a na podstawie takiej abstrakcji jak nominalna to�samo��, skoro nawet
wykrywacz
k�amstw w hotelu przyzna�, �e nieumy�lnie poda� nieprawdziwe dane
W miar�, jak si� zbli�ali, dum stawa� si� coraz g�ciejszy. Ogrom Maszyny tak�e
sta�
si� jeszcze bardziej widoczny. Ob�y, wysmuk�y kszta�t sprawia� wra�enie
g�adkiego i
strzelistego, nawet pojedyncze kabiny dla graczy, ozdabiaj�ce i jednocze�nie
urozmaicaj�ce
jej gigantyczn� podstaw�, nie m�ci�y tego wra�enia. Kabiny te znajdowa�y si�
wok� ca�ego
parteru, poprzedzielane jedynie prowadz�cymi do nich korytarzami. Szerokie,
zewn�trzne
schody prowadzi�y na pierwsze, drugie i trzecie pi�tro, jak r�wnie� do trzech
poziom�w
podziemnych. W sumie na kabiny dla graczy przeznaczone by�o siedem pi�ter.
- Teraz, kiedy tu jestem, nie czuj� si� ju� tak pewna siebie -odezwa�a si�
Teresa Clark.
- Ci ludzie wygl�daj� na cholernie inteligentnych.
Na widok jej twarzy Gosseyn roze�mia� si�, ale nic nie powiedzia�. By�
przekonany,
�e zdo�a�by utrzyma� si� a� do trzydziestego dnia. Jego problemem nie by�o to,
czy zwyci�y,
lecz czy pozwol� mu spr�bowa�.
Wynios�a i nieprzenikniona Maszyna g�rowa�a nad lud�mi, kt�rych wkr�tce mia�a
posortowa� zgodnie z ich wiedz� na temat semantyki. Nikt tak naprawd� nie
wiedzia�, gdzie
jest zlokalizowany jej elektromagnetyczny m�zg. Gosseyn zastanawia� si� nad tym,
podobnie
jak wielu innych przed nim.
Gdybym by� projektantem-architektem, to gdzie bym go umie�ci�? - rozmy�la�.
Oczywi�cie, nie mia�o to �adnego znaczenia. Maszyna by�a znacznie starsza ni�
ktokolwiek z
�yj�cych obecnie ludzi. Samoodnawiaj�ca si�, �wiadoma w�asnego �ycia i celu,
tajemnicza,
nieczu�a na przekupstwo. Teoretycznie by�a te� w stanie zapobiec w�asnemu
zniszczeniu.
- To bomba!- krzyczeli co wra�liwsi ludzie, gdy by�a budowana.
- Nie - odpowiadali budowniczowie. - To nie jest urz�dzenie niszczycielskie,
lecz
nieruchomy, mechaniczny m�zg posiadaj�cy mo�liwo�� kreatywnego my�lenia i
samodzielnego rozwoju w okre�lonych, rozs�dnych granicach.
W ci�gu trzystu lat ludzie nauczyli si� akceptowa� decyzje Maszyny, dotycz�ce
tego,
kto ma nimi rz�dzi�.
Nagle do Gosseyna dotar�a tre�� rozmowy, tocz�cej si� mi�dzy przechodz�c� obok
par�. Kobieta m�wi�a:
- Przera�a mnie to miasto bez policji.
- Nie rozumiesz, �e to przedsmak Wenus, gdzie nie jest potrzebna �adna policja?
-
odpar� m�czyzna. - Je�li oka�emy si� godni Wenus, udamy si� na planet�, na
kt�rej wszyscy
s� zdrowi na umy�le. Ten czas, kt�ry sp�dzamy tutaj bez policji, pozwala
oszacowa�, jaki
post�p osi�gn�li�my tu, na Ziemi. Kiedy�, pami�tam, tak, to by� koszmar. Ale ju�
teraz
dostrzegam pewne zmiany. To jest naprawd� konieczne.
- My�l�, �e tu si� rozdzielmy - zaproponowa�a Teresa. - Pomieszczenia C s� na
drugim poziomie pod ziemi�, a G tu� nad nimi. Spotkamy si� wieczorem na
parkingu, zgoda?
- Zgoda.
Gosseyn czeka�, a� zniknie mu z oczu na klatce schodowej wiod�cej do podziemia,
po
czym ruszy� za ni�. Zauwa�y� j� przelotnie, u st�p schod�w. Kierowa�a si� w
stron� wyj�cia
na ko�cu korytarza. By� ju� niedaleko niej, gdy nagle wbieg�a na schody
prowadz�ce na
zewn�trz. Zanim dosta� si� na szczyt schod�w, znalaz�a si� ju� poza zasi�giem
jego wzroku.
Zawr�ci�, zamy�lony. Poszed� za ni�, poniewa� przypuszcza�, �e dziewczyna nie
zdecyduje
si� stan�� do test�w, ale teraz, kiedy jego podejrzenie si� sprawdzi�o, by�
zaniepokojony.
Sprawa Teresy Clark stawa�a si� coraz bardziej skomplikowana. Bardziej
zdenerwowany, ni�
sam si� spodziewa�, wszed� do wolnej kabiny testowej w sekcji G. Zaledwie drzwi
zamkn�y
si� za nim z lekkim kukni�ciem, z g�o�nika odezwa� si� g�os:
- Nazwisko?
Gosseyn zapomnia� o Teresie Clark. Kryzys by� tu, a nie tam.
Pokoik zawiera� wygodne obrotowe krzes�o, biurko z szufladami, a ponad nim
przezroczyste p�yty, za kt�rymi w skomplikowanych wzorach b�yska�y
wi�niowoczerwone i
p�omienisto��te lampki. Po�rodku panelu znajdowa� si� zwyk�y g�o�nik, tak�e
wykonany z
przezroczystego plastiku. St�d dobiega� g�os Maszyny. W�a�nie powtarza� pytanie:
- Prosz� o nazwisko. I prosz� za�o�y� elektrody.
- Gilbert Gosseyn - powiedzia� Gosseyn bardzo cicho. Nasta�o milczenie. Kilka
wi�niowych lamp migota�o niepewnie.
- Na razie je akceptuj� - oznajmi�a Maszyna oboj�tnie, Gosseyn zag��bi� si� w
fotelu.
Z podniecenia poczu� na sk�rze mrowienie. Znajdowa� si� u progu wa�nego
odkrycia.
- Znasz moje prawdziwe nazwisko? - zapyta�.
Nast�pi�a kolejna przerwa. Gosseyn mia� czas pomy�le�, �e Maszyna w�a�nie w tej
samej chwili przeprowadza dziesi�tki tysi�cy indywidualnych rozm�w z osobami
siedz�cymi
w kabinach wok� jej podstawy.
Nagle Maszyna odezwa�a si� znowu.
- W twoim umy�le nie ma wzmianki o innym nazwisku - oznajmi�a. - Zostawmy to na
razie. Jeste� got�w do testu?
- T- tak, ale...
- Do�� pyta� na razie - przerwa�a Maszyna bardz