5678
Szczegóły |
Tytuł |
5678 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5678 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5678 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5678 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SEBASTIAN UZNA�SKI
�yczenie �mierci
Trzy pterodaktyle przefrun�y nad blankami fortecy i opad�y na zamkowy
dziedziniec wzniecaj�c kurz. Je�d�cy zeskoczyli z gad�w, chwycili je za
uzdy i poprowadzili do budynk�w stajni. Tam opiek� nad lataj�cymi
wierzchowcami przejmowali �o�nierze, ranni podczas poprzednich potyczek,
wi�c nie mog�cy jeszcze znosi� przyspiesze�, towarzysz�cych podniebnym
walkom. Ale rekonwalescenci z czasem zdrowieli i wracali do swego zaj�cia
lub ich rany otwiera�y si� samoistnie od niewykrytej w por� toksyny i po
z�udnej poprawie przychodzi�a �mier� w konwulsjach. Pterodaktylom za�
potrzebny by� kto�, kto b�dzie z nimi stale, b�dzie je naprawd� kocha� i
potrafi� wyj�� strza�� ze skrzyd�a lub drzazg� z �apy. Na siniaki nie
po�a�uje ma�ci z b�otnych zi�, a po zabiegu pocz�stuje jeszcze ryb�, by
niezno�ne szczypanie sta�o si� mniej dokuczliwe. Podobno Omni us�yszeli
kiedy� te my�li gad�w i tak pojawi� si� w fortecy Glew, stajenny. Podobno,
bo wydawa�o si�, �e Glew jest w fortecy od zawsze. Omni, widz�c rado��
pterodaktyli, obdarzyli s�u��cego nie�miertelno�ci�.
Aysen lubi� Glewa. W trzynastoletnim ch�opcu widok sprawnie poruszaj�cych
si� d�oni doros�ego m�czyzny rodzi� mi�e poczucie bezpiecze�stwa. Glew
zdawa� si� dysponowa� t� sam� si��, kt�r� mieli �o�nierze, ale nie budzi�
podszytego l�kiem szacunku. By� swojski, ciep�y, jego ruchy kry�y spokojn�
pewno�� siebie. W oczach mo�na by�o znale�� wsp�czucie, gdy zdarzy�o si�
co� smutnego i szczer� rado��, gdy u�miechn�o si� szcz�cie. Z t� sam�
uwag�, z jak� zwil�on� szmatk� wy�uskiwa� ziarnka piasku utkwione pod
powiek� pterodaktyla, wys�uchiwa� pyta� i w�tpliwo�ci dorastaj�cego
ch�opca. A poniewa� by� tutaj niemal od zawsze, okazywa� si� nieocenion�
skarbnic� wiedzy o fortecy. Aysen, kiedy tylko m�g�, wymyka� si� do stajni
i pomagaj�c w pracy �o�nierzom ustawia� si� blisko Glewa, a wtedy pyta� i
pyta�.
- Glew, kim s� Omni?
Glew wylewa� olbrzymie wiadro z planktonem do pustego koryta, odk�ada� je
na ziemi�, ociera� mokr� r�k� czo�o i wzrusza� ramionami.
- Kt� to wie, synu, kt� to wie... Kiedy� w �wiecie, z kt�rego
pochodzi�em, wierzono w bog�w i anio��w. Te istoty by�y nosicielami
naszych najdoskonalszych cech. My�l�, �e kim� takim mogliby by� Omni. Cho�
tam na dole te� by�em stajennym, i to wielkiego wielmo�y. Gdy widzia�em go
otoczonego tym ca�ym przepychem, wydawa� mi si� wielki niczym sam B�g. A
potem Omni zabrali mnie tutaj i uczynili nie�miertelnym. Kiedy pozwolili
mi spojrze� na d�, po wielmo�y nie zosta�y nawet ��te ko�ci, tylko
odrobina py�u.
- Czyli by� fa�szywym Bogiem, Glew?
Glew kiwa� ci�ko wielk� g�ow�.
- Nie to ci chc� powiedzie�, ch�opcze. To, kogo uwa�asz za Boga, jest
konsekwencj� zale�no�ci, w jakiej z nim pozostajesz. Ja uwa�a�em mojego
pana za istot� doskona��, on tak samo my�la� o swym kr�lu, kr�l za�
kl�cza� przed figur� w jakiej� �wi�tyni. My my�limy tak o Omni. Lecz nic o
nich nie wiemy. Potrafi� robi� rzeczy, o kt�rych nam si� nie �ni�o, ale
czy s� doskonali? Tego nie mog� oceni�, bo czy� cz�owiek mo�e os�dza�
czyny istoty doskona�ej? Jak� miar�?
- A przy�apa�e� kiedy� Omni na b��dzie?
Glew tylko intensywniej miesza� �erdzi� w korycie, by bry�y planktonu
znalaz�y si� bli�ej powierzchni.
- Przynie� kosz z rybami, ch�opcze.
Albo...
- Dok�d lataj� �o�nierze na pterodaktylach? Powiedz, Glew...?
Glew akurat unieruchomi� dwoma oheblowanymi deskami szerokie na siedem,
mo�e osiem metr�w skrzyd�o gada. Teraz uwa�nie owija� konstrukcje bia��
siatk� banda�y. N�, kt�rym ci�� materia�y opatrunkowe, trzyma� dla wygody
w z�bach, st�d odpowied� zabrzmia�a niewyra�nie.
- Obawiam si�, synu, �e �o�nierze najcz�ciej wyruszaj� na wojn�. Tak to
ju� bywa, ch�opcze. Ten pterodaktyl nie wr�ci�by ze z�amanym skrzyd�em,
gdyby by� tylko na pikniku.
- Z kim walcz� Omni?
- Kt� to mo�e wiedzie�, synu - wymigiwa� si� Glew, odcinaj�c sprawnie
koniec banda�a. Wnet jego r�ce zata�czy�y i na kra�cu skrzyd�a wyr�s�
niewielki w�ze�.- �o�nierze m�wi�, �e walcz� najcz�ciej z innymi
�o�nierzami, tak�e na wielkich gadach, lataj�cych b�d� chodz�cych po
ziemi. Lecz kt� wysy�a tamtych na bitw�? Mo�e inni Omni?
- Po c� Omni mieliby walczy� z innymi Omni?- Zdziwi� si� ch�opiec.
- Dobre pytanie, po co kto� walczy z kim� innym? - cierpko za�mia� si�
Glew. - Na moim �wiecie te� by�y wojny, podobno w s�usznej sprawie. Nigdy
nie rozgryz�em, co ten termin oznacza. M�wi�o si� te� o zdobywaniu
bogactw. Ale nauczyciel dzieci mego pana wyja�ni� mi, �e ten sam cel mo�na
uzyska� przez popraw� gospodarki pa�stwa. On wierzy�, �e ludzie prowadz�
wojny, bo je lubi�, bo taka ich natura. Wi�c mo�e podobnie jest z Omni?
Kto wie...? Przynie� lepiej temu ptaszysku dorodnego karpia. Zuch zas�u�y�
sobie.
Potem, gdy pterodaktyl drobnymi sto�kowatymi z�bami pokruszy� ryb� na
miazg� i prze�kn�� jednym haustem, Glew powiedzia�.
- Jeszcze jedno, synu. Zamiast si� zastanawia� nad natur� Omni, po prostu
dobrze wykonuj swoje obowi�zki. A zapewniam, nagroda ci� nie minie. Pod
koniec twej s�u�by Omni spe�niaj� twoje najskrytsze pragnienia. My�lisz,
�e inaczej ci wszyscy �o�nierze wyruszaliby tak ka�dego dnia po fruwaj�c�
�mier�? Ka�dy z nas w tej fortecy ma zagwarantowany raj, w dodatku sw�j
w�asny, o jakim zawsze marzy�.
- Twoj� nagrod� jest nie�miertelno��?
- Nie - gwa�townie zaprzeczy� Glew, a d�ugie w�osy opad�y mu na oczy.- To
by� dar dla pterodaktyli. Omni zobaczy�y rado�� wierzchowc�w z nowego
stajennego i by nie k�opota� si� wyborem kolejnego, zapewnili mi
d�ugowieczno��. Szczerze m�wi�c, wola�bym ju� sko�czy� s�u�b� i cieszy�
si� nagrod�... Ale wola boska.
- A jak� ty otrzymasz nagrod�...? - zacz�� ch�opiec, lecz poczu�, �e chce
zada� niew�a�ciwe pytanie. Glew nawet nie spojrza� na niego przechodz�c do
nast�pnego boksu.
- Przynie� szybko misk� przegotowanej wody. Paskudna rana, zapewne od
w��czni...
Aysenowi, kt�ry by� ju� od jakiego� czasu w fortecy, zdarzy�o jednak si�
us�ysze� to i owo od s�u��cych. Kuchenne dziewki plotkowa�y, chichocz�c,
�e po dwustu latach s�u�by Glew, znu�ony samotno�ci�, poszed� do Omni i
poprosi�, by opowiedzieli mu o nagrodzie. Podobno Omni odpowiedzieli, �e
b�dzie to kobieta. Te s�owa uradowa�y stajennego, o takiej nagrodzie
marzy� w najskrytszych snach. Ruszy� w wir pracy z entuzjazmem, w jego
oczach b�yszcza�a nadzieja. Kolejne dwie�cie lat min�o i zaufanie Glewa
do bog�w nieub�aganie korodowa�o. Z ognia w jego sercu pozosta�a ledwie
s�aba iskra, wi�c m�czyzna po raz drugi wybra� si� porozmawia� z Omni.
Legenda g�osi, �e poprosi� bog�w, by chocia� pokazali mu, jak ona wygl�da,
by dalej m�g� pokornie pe�ni� s�u�b�. Omni i tym razem spe�nili pro�b�
stajennego: w nocy, kiedy po�o�y si� spa�, ujrzy wizj� przysz�o�ci.
M�czyzna zbiega� z najwy�szej wie�y zamku po trzy, cztery stopnie, tak
nios�y go skrzyd�a rado�ci. My�l, �e w nocy zobaczy sw� wybrank�, nie
dawa�a mu si� skupi�, liczy� minuty do zmroku, a ka�da zdawa�a si� mie�
tysi�c sekund. Lecz wiecz�r w ko�cu nadszed� i Glew przy�o�y� g�ow� do
poduszki, ale sen nie przyszed�. Pierwsze promienie �witu muska�y
nie�mia�o baszty zamku, gdy wreszcie znu�ony stajenny zasn��. Po
przebudzeniu min� mia� niewyra�n�.
Rano otoczyli go �o�nierze, kt�rzy mieli ulecie� w b�j, wi�c kr�cili si�
po dziedzi�cu. Wczoraj Glew rozpowiada� o swej spodziewanej wizji i teraz
ka�dy ciekaw by� relacji stajennego. Na widok jego zak�opotanej miny sami
si� stropili.
- Co ci jest, Glew? Ona brzydka jaka? Nie podoba ci si�?
- To nie to, ch�opcy - powtarza� zafrasowany. - To nie to.
- Wi�c jak nie brzydka, to c�? No m�w�e czym pr�dzej. Nie dr�cz nas
d�u�ej.
- Widzicie, ch�opaki, ja jej ca�ej nie widzia�em. Powiedzia�bym, widzia�em
tylko przez jakie� trzy sekundy jedn� jej cz��.
- Twarz pewnie.
- Albo oczy.
- To nie twarz ani oczy... - wyja�nia� zak�opotany. Wreszcie wyrzuci� z
siebie.- Widzia�em j� tylko z ty�u. I tylko t� cz��, w kt�rej s�
po�ladki.
Po tym wyznaniu mruga� szybko, niezwykle speszony. A �o�nierze zacz�li si�
g�o�no �mia�, klepa� stajennego po plecach i m�wi�, �e Omni pokazali mu
to, co najwa�niejsze. Ale m�czyzna zepchn�� ich d�onie ze swych ramion i
odszed� niezadowolony do swych obowi�zk�w. Rozmawia� jeszcze tego dnia z
Ingrid, Naczeln� Kuchark�, i starowinka zgodzi�a si� z nim, �e Omni
post�pili niew�a�ciwie. To wydarzenie zachwia�o przekonaniem Glewa o
wielko�ci bog�w. Ich wiedza na temat ludzi by�a czysto u�ytkowa,
potrzebowali �o�nierzy do podniebnych boj�w. Zapami�tali nasz� ras� tak�,
jak� zobaczyli, gdy przybyli na ten �wiat. Zobaczyli, �e si� rozmna�amy i
�e to jest dla nas wa�ne. Chyba nie zrozumieli nic ponad to, mawia� Glew.
I nie wybiera� si� pyta� Omni ju� o nic. Po prostu wykonywa� swoj� prac�.
A co do nagrody? Zapytany, wzrusza� ramionami. Nie potrafi� w ni� nie
wierzy�, odpowiada�. Ale obawiam si� zbytnio wierzy�, dodawa� ciszej.
Aysen wyci�gn�� z tej historii swoj� w�asn�, prywatn�, nauk�. Omni nie s�
dobroduszn� skarbnic� prezent�w. Owszem, wywi�zuj� si� ze swojej cz�ci
umowy, lecz dla ich wybitnych umys��w ludzie s� tak nieistotn� kwesti�, �e
�atwo mo�e doj�� do nieporozumie�.
Ch�opiec zapami�ta� te� inn� rad� Glewa. Dobrze wykonuj swe obowi�zki, a
nie minie ci� nagroda. Dla Aysena te s�owa by�y tym wa�niejsze, �e jako
jeden z nielicznych mieszka�c�w zamku nie zosta� porwany z Ziemi, lecz by�
kim� w rodzaju uciekiniera. Dosta� si� do fortecy o w�asnych si�ach
(chocia� dot�d nie bardzo wiedzia�, w jaki spos�b) i nie mia� dok�d
wraca�. Jego przysz�o�� musia�a by� zwi�zana z tym miejscem.
Cia�o ch�opca wzdrygn�o si�, jakby czuj�c ten fizyczny b�l, gdy ojciec
uderza� matk�.
- Ty kurwo, ty ladacznico, ja tu jak w� haruj� od rana do nocy, a ty
prowadzasz si� z jakim� gachem?! Nie zaprzeczaj! Za sprytny jestem, �eby
durnia ze mnie robi�a byle szmata!
Ch�opiec chcia� skoczy�, ochroni� matk� przed ciosem. Odepchni�ty
brutalnie, le�a� bez si� po �cian�. Cios. Tylko oczy mu gorza�y. Cios.
Zamkn�� oczy. "Ty kurwo!" Krzyk. Przycisn�� kurczowo d�onie do uszu.
Zacz�� marzy� o �wiecie, w kt�rym tatu� nie bije mamusi, i wszystko
jest... Nie, nie jak w raju. Ale tak jak u koleg�w ze szko�y. Normalnie.
Te my�li oddali�y go troch� od ciemnego k�ta, przesta� cokolwiek widzie� i
s�ysze�, nawet czu�. Tak by�o lepiej. I nie zauwa�y�, jak dzie� za dniem,
z ka�d� pust� butelk� w r�ku ojca, ten dystans stopniowo narasta�.
Wydawa�o si�, �e ju� nic zupe�nie nie czuje, gdy ojciec bi� matk�. By�
wtedy gdzie indziej.
Tak by�o tego dnia, gdy ojca zwolniono z pracy. Stary wr�ci� wcze�niej i
od razu postawi� na stole kilka butelek.
- Pewnie, �e by�em od niego lepszy, psia ma�. Ka�dy to widzia�. I szef te�
by zobaczy�, jakby mu si� chcia�o do nas zajrze� - mamrota�, nalewaj�c
kolejn� szklank�. - Nie wm�wi� ci, �e jeste� gorszy, Hans, za sprytny
jeste� na to. Ty wiesz, kto jest lizus i kto ma uk�ady na g�rze. Wiesz,
kto ci� wymanewrowa�. Skurwysyn jeden. Sprzedawczyk o g�adkiej buzi. Nie
by�e� tym razem do�� sprytny. Trzeba by�o wcze�niej wzi�� gnoja na
rozmow�, jak m�czyzna z m�czyzn�. Jeden na jeden. Tam by mu knowania nie
pomog�y, od razu by wysz�o, co jest kto wart. O jest ta kurwa! Od gacha
si� wraca, co? �e mam si� nad sob� zastanowi�, bo o tej porze nawet gach
by pracowa�? To tak si� do m�a zwraca? Ty pizdo!
Cios. Nic nie widz�. Nic nie s�ysz�.
- P�aczesz, bo si� czujesz winna, co? Teraz wyrzuty sumienia ci nie
pomog�...
Cios. Nie ma mnie tu. Brzd�k. Cia�o ch�opca drgn�o. Otworzy� wolno oczy.
Ojciec sta� nad matk�, trzymaj�c za szyjk� rozbit� butelk�. Jej ostry
koniec l�ni� z�owieszczo, w ka�dym z nier�wnych z�b�w odbija�a si�
�ar�wka.
- Nieee!!! - Kto to krzycza�. On czy matka? Ch�opiec poczu� straszliwy
gniew i �a�o��, chcia� skoczy� pomi�dzy rodzic�w.
Nic wi�cej nie pami�ta. Potem po prostu obudzi� si� tutaj. W fortecy
pomi�dzy �wiatami.
Aysen wzdrygn�� si� gwa�townie. Fakt, i� znalaz� si� w fortecy o w�asnych
si�ach, daje nie tylko przywileje, ale te� obowi�zki. Mistrz Valiantte
b�dzie w�ciek�y, je�eli ch�opiec sp�ni si� na lekcje. Przerwa� szorowanie
desek stajni. Odstawi� z pluskiem szczotk� do cebrzyka i wybieg� z
budynku.
Na zewn�trz by�o ju� spokojnie. Pterodaktyle wr�ci�y z boju, a �o�nierze
udali si� do swych kwater, g��boko wewn�trz zamku. Kolacj� ju� rozdano,
wi�c dziewki kuchenne r�wnie� uda�y si� do ni�szych pi�ter, by by� z
�o�nierzami. Aysen zastanawia� si�, czemu nie maj� w�asnych pokoi, do
czasu, gdy pewnej nocy Mistrz Valiantte by� chory. Ingrid wys�a�a jedn� z
pos�ugaczek, by czuwa�a przy nim i zmienia�a ok�ady, pilnuj�c, by zawsze
by�y ch�odne. Aysen widzia�, jak dziewczyna sz�a przez dziedziniec,
nerwowo poprawiaj�c rozche�stan� koszul� nocn�, z rozrzuconymi w nie�adzie
w�osami, rumiana, o wargach czerwonych jak karmin. I pachnia�a tak jako�
dziwnie, jak mama, po tym, gdy ojciec jej to robi�. Aysen dziwi� si�, �e
dziewczyny mog� z w�asnej woli chodzi� do �o�nierzy. I jeszcze nast�pnego
ranka �mia� si� i chichota�. Pomy�la� wtedy, �e widocznie Omni obiecali
pos�ugaczkom wyj�tkowo wielk� nagrod�.
Tak wi�c wieczorem, w g�rnych partiach zamku, poza stra�nikami i Omni
pozostawali tylko Glew, by by� blisko swoich rumak�w, Ingrid, bo, gdy j� o
to pyta�, ze �miechem m�wi�a, �e jest ju� za stara, by po schodach
schodzi� na d�, oraz Mistrz Valiantte i jego nastoletni uczniowie. Czyli
on, Melaya i Brut.
Ch�opiec przemkn�� jak huragan przez dziedziniec, wbieg� jedno pi�tro w
g�r�, po starych, ale utrzymanych w dobrym stanie schodach i w�lizgn�� si�
cichutko jak myszka do klasy.
Nie �udzi� si�, �e Mistrz nie zauwa�y jego sp�nienia. Liczy�, �e je�eli
w�lizgnie si� dostatecznie dyskretnie, nauczyciel oka�e si� zbyt leniwy,
by oderwa� si� od ksi�g i zrobi� mu bur�. Przysiad� wi�c w �awce i zrobi�
odpowiednio zas�uchan� min�. Poniewa� ton g�osu Mistrza nie zmieni� si�
ani na jot�, nadal monotonnie recytuj�c m�tne frazesy, Aysen pozwoli�
sobie na szybkie spojrzenie na pozosta�ych uczni�w. Melaya, szczup�a
czternastolatka, kt�ra niedawno zacz�a dojrzewa�, poprawia�a niepewnymi
ruchami sp�dniczk�. Gdy si� do niej u�miechn��, pomacha�a mu weso�o r�k�.
Niewielkie jeszcze pag�rki piersi zako�ysa�y si� lekko przy tym ruchu.
Aysen bardzo lubi� dziewczyn�. Jej spojrzenie m�wi�o: "Nie przejmuj si�,
stary pryk ju� nawet nie zauwa�a, czy je z talerza, czy z nocnika". Aysen
przeni�s� niech�tnie spojrzenie dalej, napotka� oczy Bruta. Ciemne �renice
tamtego m�wi�y: "Spadaj, frajerze. I to z mo�liwie najwy�szej wie�y".
Jak wszyscy w tym pokoju dziewczyna o w�asnych si�ach dotar�a do fortecy.
I podobnie jak Aysen nie mia�a poj�cia, jak do tego dosz�o. Podobnie jak
on powoli zrywa�a ze swym dotychczasowym �yciem, a� obudzi�a si� w zamku.
Pytana o rodzin� na Ziemi, odpowiada�a, �e ojca nie pami�ta, chyba
porzuci� matk�, zanim ona przysz�a na �wiat. Matka pracowa�a w cyrku,
ta�cz�c w sk�pym, migocz�cym od cekin�w stroju, a ko�o jej bioder �agodnie
wirowa�y kolorowe obr�cze. Melaya sta�a w ciemnym k�cie namiotu i ogl�da�a
z podziwem tancerk�, kt�ra wykonywa�a takie �adne rzeczy ze �wiat�em i
barwami, a wszyscy widzowie klaskali. Wtedy matka zdawa�a si� naprawd�
szcz�liwa. Bo po wyst�pie przychodzi�a zm�czona do namiotu i opryskliwie,
sucho wydawa�a polecenia. Potem wychodzi�a gdzie� z facetem. Malowa�a si�
przed wyj�ciem, k�ad�c na twarz grub� warstw� pudru, na oczy cienie do
powiek, pouczaj�c dziewczynk�: "Pami�taj, musimy by� dla nich mi�e. Od
nich zale�y nas byt". Ale gdy raz Melaya chwyci�a w d�o� szmink� matki, ta
pacn�a j� mocno �apk� na muchy. Niezbyt bola�o. Troch� popiek�o i tyle.
Ale znacznie gorszy by� g�os matki, sztywne, apodyktyczne: "Zostaw to!".
Potem matka nieco si� uspokoi�a. "Po prostu nie chc�, �eby� sko�czy�a jak
ja, s�yszysz? Musisz by� lepsza, rozumiesz?"- Melaya nie zrozumia�a,
b�yskotki matki wydawa�y si� takie poci�gaj�ce i niegro�ne.
Melaya nie pami�ta�a niczego szczeg�lnego, co przerzuci�oby j� z Ziemi do
zamku, �adnego zadziwiaj�cego wydarzenia. Po prostu dzie� w dzie�, noc w
noc siedzia�a samotna w wozie cyrkowym, widz�c matk� rano i na chwil�
wieczorem. Wi�c du�o my�la�a.
Aysen bardzo lubi� Melay�. By�o to nawet co� wi�cej, chcia�by te� trzyma�
dziewczyn� za r�k�. Zastanawia� si� godzinami, jaka by�aby jej d�o� w
dotyku. Wyobra�a� sobie, �e bardzo ciep�a, nie taka jak d�onie Glewa,
spracowane, pokryte zgrubieniami, ale delikatna i mi�kka. Melaya bardzo
�adnie pachnia�a. Aysen nie umia� tego dok�adnie okre�li�, ale wiedzia�,
�e m�g�by w�cha� przez ca�� wieczno��. Melaya by�a jak ��ka pe�na kwiat�w.
Ale ��ka nie potrafi�a si� tak uroczo �mia�.
Aysen nieco obawia� si� uczucia. Pami�ta�, jak kiedy� Brut nam�wi�
�apaczy, by poza zwyk�ym �upem przynie�li mu z Ziemi kwiat orchidei.
Ch�opiec nie mia� poj�cia, w jaki spos�b tamten nam�wi� �apaczy, uchodzili
oni za zimnych nieprzekupnych �owc�w, kt�rych zadaniem by�o dostarczanie
do zamku wci�� nowych �o�nierzy i s�u��cych. Widocznie jednak znalaz�
spos�b, bo Aysen widzia�, jak Brut wr�cza dziewczynie bajeczny kwiat, a
ona, zarumieniona, szybko ca�uje go w policzek. W tym momencie ch�opiec
znienawidzi� rywala ca�ym sercem. Potem poczu� jeszcze wi�ksz� w�ciek�o��
na dziewczyn�; czternastolatka wpi�a sobie kwiat we w�osy, wygl�daj�c
prze�licznie i obnosi�a si� z nim tego dnia i nast�pnego... Ale poza tym
Melaya by�a wyj�tkowo r�wna. Ch�opiec cieszy� si�, �e dziewczyna jest za
m�oda, by chodzi� spa� na d�, do �o�nierzy.
Gwa�towny atak suchego kaszlu Mistrza Valiantte wyrwa� uczni�w z
zamy�lenia. Przywr�ci� tak�e jawie ich pryncypa�a, kt�ry miast sennie
mamrota� pod nosem rozejrza� si� przytomnym wzrokiem po sali. Nast�pnie
spojrza� na le��c� przed sob� ksi�g�. Przez chwil� przypatrywa� si� jej z
niebywa�ym zainteresowaniem, nast�pnie zauwa�ywszy wpatrzone w siebie z
uwag� trzy pary oczu, poszuka� w g�owie podsumowania lekcji. Podrapa� si�
ustnikiem fajki po skroni, odgarn�� nieliczne posiwia�e w�osy, a�
wreszcie usadowi� si� wygodnie w fotelu. W�o�y� fajk� do ust, wypu�ci� dwa
kszta�tne k�ka i z filozoficzn� refleksj� w g�osie, zauwa�y�:
- Tak, moi mili. Tak to w�a�nie jest z tym �wiatem.
Min�o jakie� p� roku, Aysen nie by� tego pewien, dla Omni czas nie
p�yn�� chyba tak samo jak dla ludzi. Ich �apacze rano wyruszali na Ziemi�
po nowych rekrut�w, za� wieczorem uzupe�niali ubytki w powietrznej flocie
pterodaktyli, zjawiaj�c si� z nowymi gadami. Ch�opiec postrzega� to tak,
jakby Omni za�o�yli na Ziemi gigantyczn� farm�, w jednej zagrodzie
trzymaj�c ludzi, w drugiej pterozaury. Tyle �e zagrody nie by�y oddalone
od siebie o kilka metr�w, ale par�set milion�w lat. Dla Omni by�y dost�pne
w ka�dej chwili, ot tak, na wyci�gni�cie r�ki. W fortecy, owszem,
zachowany by� rytm dnia i nocy, ka�dego ranka budzi� ich �wit, a w nocy
�wieci� nad nimi ksi�yc. Ale ksi�yc nigdy nie mia� faz, a s�o�ce
�wieci�o stale tak samo gor�co. Jakby na firmamencie ka�da doba zdarza�a
si� ci�gle identycznie. Ch�opak, zwyczajem wi�ni�w i rozbitk�w, pr�bowa�
pionowymi naci�ciami na �cianie pokoju ogarn�� mijaj�ce dni, jednak szybko
zniech�ci� si�, przyt�oczony bezsensem tego zaj�cia. Czas nie istnia� w
zamku, wi�c nie by�o sensu go mierzy�. O ile� wa�niejsze by�y pewne
zmiany, kt�re zachodzi�y w jego ciele. G�os mu si� pog��bi�, mi�nie
pogrubi�y przedramiona, ow�osienie na genitaliach zg�stnia�o. Te zmiany
uzmys�awia�y mu, �e to, co nieistotne dla Omni, mo�e by� wa�ne dla niego.
Nie dosta� daru nie�miertelno�ci, jak Glew czy Ingrid. Jego �ycie mia�o
si� kiedy� sko�czy�, Aysen postanowi� dopilnowa�, by wype�ni� je
zadowalaj�c� tre�ci�.
Cho� na razie nie by�o na to widok�w. Coraz cz�ciej opuszcza� lekcje
Mistrza Valiantte i przesiadywa� wieczorami na zamkowych murach. Starzec
zazwyczaj zasypia� na wyk�adzie, k�ad�c znu�on� g�ow� na oparciu fotela i
cichutko chrapi�c. Drugi pow�d by� bardziej przykry. Brut i Melaya coraz
wi�cej czasu sp�dzali razem. Aysen wpada� na nich na korytarzu, gdy szli
obj�ci lub stali przytuleni w cieniu za filarem. Na lekcjach przesy�ali
sobie li�ciki, na pocz�tku dyskretnie, a wraz z post�pem choroby
nauczyciela ca�kiem jawnie. Ch�opak nie m�g� wytrzyma� tych ich
tajemniczych u�mieszk�w i wsp�lnych tajemnic. W dodatku czas rze�bi� urod�
Melayi w ol�niewaj�cy spos�b.
Z rozmy�la� wyrwa�o go nag�e zamieszanie. �o�nierze wyszli ze swych
skrytych wewn�trz zamku kwater i utworzyli kr�g na dziedzi�cu. G�o�no
skandowali, klaszcz�c w r�ce i wymachuj�c pochodniami. Ch�opiec przyjrza�
si� niezwyk�emu o tej porze zbiegowisku. Z t�umu oddzieli�o si� dw�ch
m�czyzn postawniejszej budowy. Weszli do kr�gu. Byli bez broni, ca�kiem
nadzy, ich sk�ra natarta oliw� �wieci�a opalizuj�co w �wietle p�omieni,
d�onie pokryte czym� szarym, ledwie widocznym w mroku, pewnie utyt�ane w
popiele. M�czy�ni zacz�li kr��y� wok� siebie, na ugi�tych nogach, ka�dy
gotowy do skoku. Poruszali si� coraz szybciej i szybciej, wreszcie, jeden
znalaz� dogodn� chwil�, a mo�e po prostu nie wytrzyma� napi�cia i skoczy�
z chrapliwym okrzykiem na przeciwnika. Zakot�owa�o si�, tuman kurzu, jaki
wzbili, nie pozwala� dostrzec, kt�ry wygrywa. Wreszcie wszystko umilk�o.
Zwyci�zca wsta� powoli z ziemi. U jego st�p pozosta� niewielki skurczony
kszta�t nieprzypominaj�cy �ywej istoty, jego g�owa le�a�a obok cia�a pod
dziwnym, nienaturalnym k�tem. Aysen odwr�ci� wzrok.
Nie chcia� ogl�da�, jak nowy w�dz skrzyd�a wraca do swych komnat w
otoczeniu ha�a�liwych �o�dak�w, za� trup starego, wyci�gni�ty na mury,
zostanie zrzucony w d�. Ch�opak nie wiedzia�, dok�d doleci. Dzi�ki
wyk�adom Mistrza Valiantte zdawa� sobie spraw�, �e cho� zamek osadzony
jest na ogromnej skale, jednak sama ska�a dryfuje nieruchomo w przestrzeni
bez �adnego podparcia. Ca�kiem prawdopodobne, �e pod fortec� znajdowa�a
si� po prostu nico��, lecz m�odzieniec wola� s�dzi�, �e ci, co umieraj�,
wracaj� w jaki� spos�b na Ziemi�. Opadaj� powoli, by wreszcie spocz�� na
mi�kkiej trawie, oparci o jakie� drzewo.
Wiedzia�, �e Mistrz Valiantte nied�ugo umrze. Mimo i� jego uczucia do
staruszka by�y mieszane, nie �yczy� mu �le. Mia� nadziej�, �e Omni
post�pi� z nauczycielem przyzwoicie, i ciekaw by�, jak� nagrod� dadz� mu
na koniec s�u�by. Valiantte tak�e dosta� si� do fortecy z pomoc� w�asnego
umys�u. Predysponowa�o go to do roli maga, kt�r� - jak twierdzi� - pe�ni�
przesz�o sto dwadzie�cia lat. Aysen przypomnia� sobie, �e magowie
otrzymuj� od Omni jedno dodatkowe �yczenie w dniu obj�cia urz�du.
Nauczyciel wielokrotnie chwali� si� wspania�� bibliotek�, kt�r� bogowie
odgadli z jego marze�, a zawieraj�c� wszystkie spisane ksi��ki z
przesz�o�ci, tera�niejszo�ci i przysz�o�ci. Pytany, czy chcia�by wtedy
dosta� co� innego, skuba� w zamy�leniu rzadkiego w�sa:
- Czasami �a�uj�, �e bogowie nie dali mi... Kogo�, kto by�by ze mn� przez
te wszystkie lata... Cho�by kotka... Mo�e za m�odu by�em zbyt ambitny?
Chcia�em wiedzie� wszystko? Teraz, na staro��, rozumiem, �e istniej�
wa�niejsze rzeczy ni� wiedza. Du�o wa�niejsze... No, ale nie poddawajmy
si� bezproduktywnemu sentymentalizmowi, moi drodzy. Przecie� dosta�em was,
moich uczni�w. Czasem mam wra�enie, �e jeste�cie jednym �yczeniem ekstra,
kt�re Omni zgodzili si� spe�ni�. A poza tym czuj�, �e zbli�a si�
nieuchronnie do mnie moja ostateczna nagroda. Lata lec�, moi mili...
Ch�opiec spojrza� na dziedziniec. Cia�o usuni�to, plac boju zosta�
uprz�tni�ty. Aysen zda� sobie spraw�, �e w�a�nie dowiedzia� si� czego�
nowego o tym miejscu. Gdy dow�dca �o�nierzy ginie, pretendenci staczaj�
bezpardonow� walk�. Na �mier� i �ycie. Z zimn� str�k� zimnego potu
sp�ywaj�c� po plecach ch�opiec pyta� sam siebie, c� si� dzieje, gdy
umiera mag.
Czy gdy Mistrz umrze, �ycie Aysena b�dzie w niebezpiecze�stwie? Jego
stanowisko m�g� obj�� tylko ten, kto dosta� si� do fortecy, korzystaj�c z
wewn�trznych mentalnych si�. Czyli wchodzi�y w gr� trzy osoby. On, Melaya
i Brut. Tyle �e Melaya i Brut byli... W�a�nie. Chodzili razem. Kogo wi�c
zdecyduj� si� wyeliminowa�? Przekl�te regu�y tego miejsca. Cholerni Omni.
Aysen zamkn�� oczy i si�� woli stara� si� powr�ci� na Ziemi�, opu�ci� to
miejsce, kt�re mia�o by� jego domem, a okaza�o si� takie niego�cinne. Ale
nic z tego. Wyobra�aj�c sobie dom, takim jak go pami�ta�, czu� w sercu
pustk�. Obraz szybko rozmywa� si� i znika�.
- Nie ma dla mnie domu - za�ka� chowaj�c twarz w d�oniach. Po chwili
podni�s� j� ku niebu, prawie zupe�nie such�.
- Nie dam si� tu zabi�. Nie w tym miejscu. Za sprytny jestem. Przetrwam!
Migocz�cy ognistym blaskiem ptak o z�otych pawich pi�rach pr�bowa�
poderwa� si� do lotu. Ale jego lotki wysmarowane by�y lepk� mazi�,
stworzenie nie mog�o rozwin�� skrzyde�, podskakiwa�o nieudolnie i opada�o.
Przedrepta�o kilka szybkich krok�w, pr�buj�c bezskutecznie oddali� si� od
prze�ladowcy, podj�o zn�w wysi�ek wzbicia si� w powietrze. Daremnie.
- Zostaw go, Brut!
- Z drogi. Lepiej b�dzie dla ciebie, wierz mi! - Brut gro�nie post�pi� ku
Aysenowi. Wida� by�o, �e jest zdecydowany na wszystko.
- Nie gro�! Nie boj� si� ciebie - sk�ama� ch�opak. Brut by� starszy. I
silniejszy. Ale Aysen nie zamierza� si� kry� po ca�ej fortecy i pozwala�
robi� tamtemu, na co ma ochot�. Pr�dzej czy p�niej musia�o doj�� do
konfrontacji. Lepiej przyj�� j� z podniesion� g�ow�. - W przeciwie�stwie
do tego biednego stworzenia. Tak poluje m�czyzna? Co to by�o...? Pu�apka
klejowa? Jeste� �a�osny.
- Odejd� st�d, Aysen. Nie wiesz, o co si� toczy gra. Zostaw to, co moje.
- �ar-ptak jest niczyj! - Rozleg� si� obok ch�opc�w pot�ny g�os.
Odskoczyli przera�eni. - Jedynie sw�j w�asny. I ka�dy, kto spr�buje zrobi�
mu krzywd�, b�dzie mia� ze mn� do czynienia, zrozumiano?!
To Glew przerwa� ich k��tni�.
- Zrozumiano?! - Zapyta� dobitnie stajenny. Brut spu�ci� g�ow�.
- Zrozumiano. - Burkn�� niech�tnie.
Wi�c to jest �ar-ptak, pomy�la� Aysen, uwa�niej przygl�daj�c si�
niedosz�ej ofierze. Niezwyk�e stworzenie skierowa�o dzi�b ku niemu i
patrzy�o uwa�nie ciemnymi oczami, jakby rozumiej�c, co si� zdarzy�o.
- Tak, to jest w�a�nie �ar-ptak - odpowiedzia� Glew. - Przepi�kny,
nieprawda�? Masz du�e szcz�cie, ch�opcze. Ratuj�c mu �ycie, mo�esz prosi�
go o specjalny dar... Niezwyk�y dar. Nie zmarnuj go.
- To niesprawiedliwe! - wybuchn�� Brut, nie zwa�aj�c na napomnienia
stajennego. - To ja chcia�em z�apa� �ar-ptaka. Dar powinien by� m�j. M�j,
nie tego ch�ystka. - Kopn�� ze z�o�ci� mur.
- Wystarczy, g�upcze! - przerwa� mu Glew. - Naprawd� s�dzisz, �e m�g�by�
zmusi� do czego� tego pi�knego ptaka? Nawet torturami nic by� z niego nie
wydoby�. Co innego, gdyby� zrobi� mu jak�� przys�ug�... Ale nic na si��!
Zmykaj, bo szczerze m�wi�c, obrzyd� mi tw�j widok. No, ju�!
Po czym zwr�ci� si� do Aysena:
- Ja te� ju� p�jd�. Zostawiam was z nadziej�, �e b�dziesz wiedzia�, co
zrobi�. I nie m�wi� tylko o obmyciu ptasich pi�r z tego �wi�stwa.
Skonsternowany ch�opiec zosta� sam na sam z �ar-ptakiem. Zwierz� patrzy�o
wyczekuj�co. Ch�opiec rozejrza� si�, nie wiedz�c, co robi�, a jego wzrok
odnalaz� du�� bali� z deszcz�wk�, stoj�c� nieopodal. Wskaza� na ni�.
- Chod� za mn� - powiedzia� w nadziei, �e ptak zrozumie intencje. Obejrza�
si� przez rami�. Ptak pos�usznie szed� za nim. Zdecydowany uczucie
zdziwienia zostawi� sobie na p�niej, Aysen zabra� si� do roboty,
metodycznie oczyszczaj�c upierzenie stworzenia z kleistej, paskudnie
pachn�cej mazi. Nagle drgn��, s�ysz�c ludzk� mow�:
- Aysen uratowa� �ar-ptaka. Du�y m�czyzna m�wi� dobrze. Aysen ma prawo
dosta� dar. - G�os istoty by� skrzekliwy, wysoki, momentami ledwie
zrozumia�y.
Nie zapyta�, sk�d ptak wie, jak ma na imi�. Obieca� przecie�, �e dziwi�
si� b�dzie wieczorem, na spokojnie. Zainteresowa� go mo�liwy zysk.
- Jaki dar?
- Ch�opiec mo�e wybra� dar �ar-ptaka. Jeden z trzech: albo ziarnko grochu,
niewielkie, lecz nie lekcewa� jego si�y. Trzymane pod j�zykiem, chroni od
niechybnej �mierci. Ale tylko raz. Albo te� �yczenie �mierci. Straszne ono
jest. Pozbawi oddechu ka�d� osob�, o kt�rej pomy�lisz. Albo te� mo�esz
wzi�� ciastko-niespodziank�. Ch�opiec wybiera.
Aysen nie uwierzy� w�asnym uszom. Los podsun�� mu w�a�nie rozwi�zanie
wszystkich problem�w. M�g� �y� w fortecy tak d�ugo, jak b�dzie chcia�. Ale
zanim wypowiedzia� �yczenie, chcia� wiedzie� jeszcze jedno:
- Czy, je�eli nie wykorzystam �yczenia, b�d� m�g� w jaki� spos�b ci�
wezwa� i wymieni� je?
Zdziwiony pro�b� ptak, zastanawia� si� chwil�.
- Ch�opiec nie wie, czego chce? Dobrze wi�c. Ch�opiec powie: "�ar-ptaku,
przybywaj!". I �ar-ptak wymieni �yczenie. Niech teraz ch�opiec wybiera.
Aysen wypowiedzia� �yczenie.
- �ar-ptak jest smutny. Lepiej dla ch�opca by�o wybra�
ciastko-niespodziank�. Du�a przyjemno��. Ale jak ch�opiec chce, tak
b�dzie. �ar-ptak ma nadziej�, �e ch�opiec zmieni zdanie.
Aysen nie potrafi� uciec z fortecy, wi�c zacz�� stroni� od ludzi. Wybiera�
zwykle jedn� ze strzelistych wie�, z kt�rej dziedziniec zamku zdawa� si�
le�e� na dnie g��bokiej studni. Stamt�d, niezauwa�ony, uzupe�nia� wiedz� o
mieszka�cach warowni. Nie dzia�o si� jednak zbyt wiele, �yciem tego
miejsca kierowa�a rutyna. Rano Ingrid i jej pomocnice wydawa�y �niadanie
�o�nierzom, po czym pterozaury wyfruwa�y do boju. Popo�udnia toczy�y si�
leniwie, kobiety przygotowywa�y kolacj�, Glew naprawia� co� w stajni lub
opiekowa� si� rannymi gadami. Wieczorem �o�dacy wracali, jedli �apczywie i
znikali wraz z dziewkami w komnatach wydr��onych g��boko w skale, na
kt�rej osadzony by� zamek. Gdy ch�opiec nat�y� s�uch, dochodzi�y do niego
odleg�e odg�osy zabawy, czasem przekle�stwa m�czyzn lub chichoty kobiet.
Niekiedy - ocenia�, �e raz na dziesi�� dni - forteca przybija�a do innej
ska�y, bramy zamku si� otwiera�y i wyrusza�a olbrzymia armia tyranozaur�w,
by z g�o�nym dudnieniem znikn�� we mgle. Wieczorem wraca�a poraniona i
zamek odp�ywa� zn�w, by ko�ysa� si� samotnie w przestworzach. Aysen
zastanawia� si�, jak taka liczba ogromnych gad�w mo�e pomie�ci� si� w
zamku. Potem przypomnia� sobie, co Omni potrafi� robi� z czasem, i
zrewidowa� swoje wyobra�enie na temat przestrzeni.
Odruchowo, tak ju� wesz�o mu w nawyk, co kilka minut, zaciska� d�o�, na
le��cym w kieszeni niewielkim ob�ym przedmiocie. Wci�� musia� sprawdza�,
czy jego polisa na �ycie jest na swoim miejscu, czy nie wypad�a przy
gwa�towniejszym ruchu i obecnie gotuje si� w zupie, znaleziona przez jedn�
z kucharek. Niewielkie ziarnko grochu, cho� najpierw da�o mu du�o pewno�ci
siebie i optymizmu, obecnie stawa�o si� �r�d�em strapienia. A co, je�eli w
warunkach zagro�enia nie zd��y w�o�y� go do ust? Przecie� atak mo�e
nast�pi� z zaskoczenia. A co, je�eli nast�pi� dwa ataki i groch uchroni go
tylko przed jednym ciosem? Brut i Melaya to w ko�cu dwie osoby, a je�eli
zaatakuj� razem... Z ka�dym dniem ch�opiec czu� si� coraz mniej pewnie. W
dodatku Mistrz Valiantte s�ab� z ka�d� chwil�, co przybli�a�o dat�
nieuchronnej konfrontacji z Brutem.
Brut?! Aysen wsz�dzie wypatrzy�by rywala, st�d od razu u�owi� go wzrokiem,
gdy tylko tamten pojawi� si� na dziedzi�cu. Zobaczy� go nawet szybciej ni�
z�ocisty b�ysk, za kt�rym Brut powoli, ale nieuchronnie pod��a�. Znajome,
nieporadne podskoki ognistej istoty m�wi�y jednoznacznie, co si�
wydarzy�o. Brut posiada� jaki� rodzaj przyn�ty wabi�cej �ar-ptaki i gdy
nie uda�o mu si� z jednym, po prostu schwyta� w sw� pu�apk� klejow�
kolejnego, nie�wiadomego samca. W Aysenie wszystko zatrz�s�o si� z
oburzenia. Licz�c w my�lach dziesi�tki stopni, kt�re dzieli�y go od
dziedzi�ca, wiedzia�, �e nie zd��y z pomoc�. Mimo to ju� mia� rzuci� si�
p�dem po schodach w d�, gdy k�tem oka zauwa�y�, �e jaka� posta� stan�a
mi�dzy my�liwym a jego ofiar�. Zastyg� w bezruchu. Nie do wiary, Brutowi
drog� zagradza�a Melaya! Sprzeczali si� g�o�no. Ch�opiec zda� sobie
spraw�, �e dziewczyna nie ma szans pokona� ro�lejszego m�odzie�ca. Zanim
zdecydowa� ruszy� na ratunek, Brut ust�pi�! Odszed� pokonany, �cigany
wyzwiskami dziewczyny. To niemo�liwe. Aysen przetar� oczy, niepewny, czy
nie podrzucono mu pokr�tnej iluzji. Jednak fakt pozostawa� faktem, Brut
odszed�, a dziewczyna obmywa�a �ar-ptaka z kleju, tak jak on ostatnio.
Aysen spojrza� zaniepokojony na swego wroga. Ten niezbyt przej�ty sta�
oparty pod jak�� �cian�, chyba pogwizdywa�. O co w tym wszystkim chodzi?
I wtedy wyp�yn�y z pami�ci ch�opca s�owa Glewa: "Naprawd� s�dzisz, �e
m�g�by� zmusi� do czego� tego pi�knego ptaka? Nawet torturami nic by� z
niego nie wydoby�. Co innego, gdyby� zrobi� mu przys�ug�..."
Aysen bieg� ju�, skacz�c co cztery stopnie, odbijaj�c si� od �cian, na
zakr�tach, byle szybciej, byle pr�dzej... Cho� wiedzia�, �e nie mo�e
zd��y�.
Jednak my�l, �e Brut ich wszystkich okpi�, za� ostatnia interwencja Aysena
tylko udoskonali�a jego plan, dodawa�a ch�opcu si�. �wiadomo��, �e za
chwil� w r�ce najwi�kszego rywala wpadnie dar �ar-ptaka �cina�a krew w
�y�ach. Nie mia� w�tpliwo�ci, co Brut kaza� wybra� Melai.
Zataczaj�c si� wbieg� na dziedziniec, akurat gdy �ar-ptak podrywa� si� do
lotu i znikn�� w chmurach zostawiaj�c �lad jak ognista b�yskawica.
Wpakowawszy sobie szybko groch pod j�zyk, Aysen rozejrza� si� pr�buj�c
oceni� sytuacj�.
Odnalaz� ich wzrokiem na przeciwleg�ym murze. Wydawa�o si�, �e o co� si�
k��cili, Melaya cofa�a si� przed Brutem ma�ymi krokami, pr�buj�c utrzyma�
m�odzie�ca na dystans. Oboje gestykulowali, Brut gwa�townie ruszy� na ni�,
dziewczyna obr�ci�a si� i zacz�a biec. Wida� by�o, �e odleg�o�� mi�dzy
nimi maleje powoli, lecz nieub�aganie. Pewne by�o, �e m�czyzna wnet
dopadnie Melay�. Ona te� to musia�a wiedzie�, zerkn�a szybko przez rami�
i zdwoi�a wysi�ki.
Wtedy zdarzy� si� cud. Wracaj�cy z boju ci�ko ranny pterodaktyl z trudem
przetoczy� si� nad blankami tu� ko�o Bruta i pr�bowa� wyl�dowa�
chaotycznie lawiruj�c mi�dzy wie�ami. Aysen zauwa�y�, �e jego wr�g gdzie�
znikn��. Dopiero rosn�ce zbiegowisko na dziedzi�cu pozwoli�o mu zrozumie�,
co si� sta�o.
Zapewne gad zahaczy� olbrzymim skrzyd�em biegn�cego m�odzie�ca i
wytr�caj�c z r�wnowagi, zepchn�� w d�. Aysen mia� nadziej�, �e tamten ma
chocia� z�aman� nog�. Podszed� do rozemocjonowanych gapi�w. Spojrza� na
cia�o u ich st�p. I a� si� zach�ysn��.
Brut nie �y�.
Odnalaz� j� w kuchni. Jak gdyby nigdy nic, nala�a sobie chochl� zupy z
kot�a, nast�pnie siad�a przy stole, z podnosz�c drewnian� �y�k� przy
ustach, zmru�y�a oczy i dmuchn�a lekko. "Gor�ca."
Podszed�, zrobi� gest, �e chce usi��� obok.
- Mog�?
- Pewnie - wymamrota�a z pe�nymi ustami.
- Brut nie �yje.
- Zauwa�y�am.
- Nie wida�, by ci� to specjalnie obesz�o.
- My�l�, �e by� z�ym cz�owiekiem i gdyby �y�, zrobi�by co� niedobrego.
Wiele na to wskazywa�o. - Urwa�a i spojrza�a bystro na Aysena. - Zreszt� i
tak go mia�am ju� do��.
- Je�eli by� taki z�y... - Zacz�� ostro�nie. - Je�eli mia�a� go do��... To
czemu z nim by�a�?
Wzruszy�a ramionami, wi�c indagowa� dalej:
- My�l�, �e mog�a� go zabi� - powiedzia� dobitnie.
Za�mia�a si� g�o�no, jakby ubawiona.
- Po c� mia�abym to robi�? Owszem, Brut by� niez�ym sukinsynem i
traktowa� kobiety jak szmaty, ale do cholery, to nie pow�d, by kogo�
zabi�.
- My�l�, �e to jest wystarczaj�cy pow�d.
- Je�eli nawet, to jak mia�abym to zrobi�? - Roz�o�y�a bezradnie r�ce. -
Jestem tylko biedn�, s�ab� kobiet�.
- My�l�, �e mog�a� dosta� od �ar-ptaka �yczenie �mierci. My�l�, �e mog�a�
go u�y� przeciwko swemu facetowi.
- My�l�, �e ponosi ci� wyobra�nia.
- Wiem, �e uratowa�a� �ar-ptaka i dosta�a� dar.
- Nie dosta�am �adnego daru - odpar�a zez�oszczona. - Odczep si� ode mnie.
- Wi�c po co ratowa�a� ptaka?
- Nie chcia�am, by Brut go dorwa�. Wiesz o tym najlepiej. Te� to zrobi�e�.
"Tak, ale ja dosta�em dar".
Brak odpowiedzi.
"Dlaczego, tam na murze, ucieka�a� przed Brutem? Dam g�ow�, �e musia�a�
co� przed nim chroni�. Mia�a� co�, czego on nie powinien dosta�".
Dziewczyna przysun�a si�. Ich cia�a zetkn�y si�.
- S�uchaj, nie m�wmy ju� o tym. Bruta nie ma. Oboje go nie lubili�my. I
wiesz co? - Powiedzia�a, k�ad�c g�ow� na jego ramieniu. - My�l�, �e to
dlatego, �e ca�y czas lubili�my tak naprawd� siebie.
Aysen machinalnie obj�� j�. Wszystko sz�o tak dobrze. Przerzuci� j�zykiem
ziarnko grochu z jednego k�ta ust w drugi.
- Mistrzu Valiantte? Mistrzu Valiantte?
Starzec podni�s� wzrok na ucznia.
- S�ucham ci�, synu? - Odpar� dr��cym g�osem. - W czym mog� ci pom�c?
Ch�opiec spojrza� na maga. Nauczyciel od wielu dni nie rusza� si� z �o�a,
trawiony gor�czk�. Niewiele jad� i teraz przy jego boku le�a� talerz z
ledwie nadgryzion� pajd� chleba. Pi� natomiast du�o wody, zabarwionej
kilkoma kroplami wywaru z zi� leczniczych. Bardzo schud� i jego ko�ciste
r�ce wystaj�ce zza ko�dry wydawa�y si� przez to jeszcze d�u�sze. Aysen
zda� sobie spraw�, �e Valiantte nie po�yje zbyt d�ugo.
Ch�opiec oczywi�cie nie ufa� Melai. Podejrzewa�, �e to ona zabi�a Bruta za
pomoc� �yczenia. Potrzebowa� wiedzy Mistrza, by si� w tym utwierdzi�. Os�d
pryncypa�a doda�by powagi jego oskar�eniom.
- Potrzebuj� nauki, Mistrzu.
- Na nauk� ka�da pora jest dobra - powiedzia� �agodnie starzec. - O co tym
razem chodzi?
- Chcia�bym si� dowiedzie� czego� o �ar-ptakach.
- Aaa... �ar-ptaki... Paskudne ptaszyska. Fruwaj� tylko bez celu. Kupy
robi� porz�dnemu cz�owiekowi na kapelusz. A trzeba ci wiedzie�, �e ich
odchody zawieraj� substancje fluoroscencyjn�. Zamek wygl�da fatalnie, gdy
si� kilka takich zleci. Dlatego jeden z moich poprzednik�w tysi�c, mo�e
dwa tysi�ce lat temu, wyda� zakaz karmienia tych bestii. Cho� z drugiej
strony nie s� mo�e najgorsze. Zjadaj� muchy.
- Niezupe�nie o to chcia�em zapyta�, Mistrzu...
- Formu�uj wi�c ja�niej pytania, m�j ch�opcze, zawsze ci� tego uczy�em.
Precyzja przede wszystkim.
- Chcia�em zapyta� o jeden z dar�w �ar-ptaka... �yczenie �mierci. Czy
mo�liwe jest, by za jego pomoc� przywo�any zosta� ranny pterodaktyl, kt�ry
zepchnie kogo� z mur�w? Czy to �yczenie tak mo�e dzia�a�?
- O dziwne rzeczy pytasz, drogie dziecko. Mroczne sprawy, kt�re nie
powinny absorbowa� m�odego umys�u. Lecz gdyby� spotka� kiedy� �ar-ptaka,
us�yszysz od niego, �e �yczenie �mierci wypiera dech z piersi ofiary. Jak
wiem, nie dzia�a w �aden inny spos�b. O zrzucaniu nie ma mowy.
- Czyli nie jest mo�liwe...
- Wszystko jest mo�liwe, drogie dziecko. Niekt�re rzeczy s� po prostu
kra�cowo ma�o prawdopodobne. Zawsze was tego uczy�em. Czy co� jeszcze ci�
trapi, m�j ch�opcze?
- Nie, Mistrzu. Dzi�kuje za nauk� - Aysen wycofywa� si� w kierunku drzwi,
�egnany suchym kaszlem nauczyciela. Valiantte otar� usta chusteczk�, a gdy
odj�� j� od warg, ch�opiec da�by g�ow�, �e widnia�y na niej krople krwi.
Wychodz�c z komnaty mistrza Aysen zrozumia�, �e pozosta�o naprawd� ma�o
czasu. Valiantte dogorywa�, po jego �mierci Omni wybior� nowego maga.
Aysen by� w swej opinii zbyt sprytny, by uwierzy�, �e do �mierci Bruta
dosz�o przypadkiem. Melaya albo u�y�a przeciwko niemu �yczenia �mierci,
albo w inny spos�b pomog�a mu przedosta� si� na tamten �wiat. Je�eli
nauczyciel mia� racj� i pierwsza mo�liwo�� nie wchodzi�a w gr�, rokowania
na przysz�o�� by�y jeszcze gorsze. By� mo�e bowiem dziewczyna ma nadal
mordercze narz�dzie i tylko czeka na moment, by spokojnie u�y� go
przeciwko Aysenowi. Czy dlatego zapragn�a zosta� jego kobiet�? Ofiaruje
mu swe cia�o, a gdy on zadr�y w spazmach rozkoszy i zapomniane ziarnko
grochu wypadnie spod j�zyka, jego dech zatrzyma si�, a serce stanie?
Dziwka, takie jak one nie znaj� �adnej �wi�to�ci, wykorzystuj�
bezwzgl�dnie swoje powaby, by zniszczy� m�czyzn. Najpierw oszuka�a Bruta,
udaj�c jego partnerk�, by zabi� w bezwzgl�dny spos�b, a teraz kolej na
mnie... A mo�e Brut wcale nie umar�, mo�e Aysen sta� si� ofiar� narzuconej
czarami halucynacji, dziewczyna w istocie nadal chadza do kochanka i w
ukryciu na�miewaj� si� z ostatnich chwil �ycia naiwnego Aysena?
Do�� tego! To niedorzeczne! Ch�opak zda� sobie spraw�, �e popada w
paranoj�. Dziewczyna nie mia�a do kogo si� zwr�ci� po �mierci swego
poprzedniego faceta, i tyle. �adnych ukrytych motyw�w. Wi�cej wiary w
ludzi, Aysen.
Wyszed� na dziedziniec. Po przeciwleg�ej stronie pod �cian� sta�a Melaya z
tr�jk� �o�nierzy. Towarzystwo zdawa�o si� �wietnie bawi�. Roze�miana
dziewczyna wygl�da�a pi�kniej ni� zazwyczaj. Ch�opiec czu� na przemian
zimno i gor�co, nie wiedzia�, co zrobi�, jak si� zachowa�. Bezg�o�nie
modl�c si�, by go nie zauwa�ono, przemkn�� do drzwi prowadz�cych do jego
korytarza.
W�lizgn�� si� do pokoju, pospiesznie zamkn�� drzwi i usiad� na pos�aniu,
kryj�c twarz w d�oniach. A to suka! A to dziwka! Zrozumia�, �e dziewczyna
jest ju� wystarczaj�co doros�a, by chodzi� na d� spa� z �o�nierzami.
Je�eli tylko wyrazi ochot�. A pewnie, �e wyrazi, dziwka jedna. W dzie�
b�dzie si� z nim prowadza�, a w nocy, gdy j� spu�ci z oka...
Poj��, �e Melaya ma w r�ku wszystkie atuty, by wysiuda� go ze stanowiska
maga. Ma �yczenie �mierci i je�eli nawet jego groch uchroni go przed
zakl�ciem, ma te� setk� no�y gotowych na ka�de skinienie, za jedn�
sp�dzon� noc, za chwil� umizg�w w bramie. Nie mia� szans. J�zyk niemal
dr�twia� mu, cierpn�c w miejscu, w kt�rym dotyka� ziarnka. Czy to
dziewczyna u�y�a ju� swego czaru, czy te� po prostu to jego strach? Jak
si� czuje cz�owiek, kt�ry wie, �e ka�de zaczerpni�cie powietrza mo�e by�
tym ostatnim?
Aysen czu�, �e by�by nawet lepszym magiem ni� Melaya. Przegra nie dlatego,
�e jest gorszy, ale dlatego, �e dziewczyna u�ywa podst�pnych metod.
Ch�opiec wiedzia�, �e nieodwo�alnie zginie.
Chyba �e b�dzie sprytniejszy od niej. I r�wnie bezwzgl�dny.
Podszed� do okna. Wyjrza� ostro�nie na dziedziniec. Rozchichotane
towarzystwo znikn�o. Aysen podejrzewa�, �e wie, gdzie. Spojrza� w niebo,
na kt�rym zawieszony by� wci�� tak samo wygl�daj�cy ksi�yc.
- �ar-ptaku, przybywaj! - wo�a� z ca�ego serca, cho� niezbyt g�o�no. Nie
by�oby dobrze, gdyby dziewczyna przedwcze�nie odkry�a jego zamiar. Mia�
nadziej�, �e wystarczy wypowiedzie� same s�owa, kt�re zadzia�aj� jak
zakl�cie; nie trzeba krzycze�.
Nag�y blask, jaki zst�pi� nad zamek i roz�wietli� z�oci�cie noc, po�o�y�
kres nadziejom na dyskrecj�. P�omienny ptak sp�yn�� nad dziedziniec i
wszybowa� �agodnie do jego komnaty. Spojrza� na Aysena swymi m�drymi
oczami. Ch�opie poczu�, �e Melaya ju� wie i �e pozosta�o bardzo, bardzo
ma�o czasu. Da�by sobie g�ow� uci��, �e s�yszy tupot st�p jej siepaczy na
korytarzu.
- Ch�opiec mnie wzywa�? - zapyta� znajomy skrzekliwy g�os.
- Chc� wymieni� dar. - I to jak najszybciej, b�agam, doda� w my�lach. A
co, je�eli groch ju� zosta� wykorzystany chroni�c go przed g�upim
po�lizgiem ze szczytu zamkowej wie�y? Popatrzy� z l�kiem na �ar-ptaka.
- Umowa to umowa. Ch�opiec ma prawo wymieni� dar. Ch�opiec odda ziarnko
grochu i wypowie swe ��danie.
Aysen odetchn�� z ulg�. Szybko wyplu� groch w d�onie, maj�c przera�liw�
�wiadomo��, jak straszliwie b�dzie przez t� chwil� bezbronny. Gdyby Melaya
zdecydowa�a si� w ci�gu nast�pnych kilku sekund wypowiedzie� �yczenie...
Ale nic si� nie dzia�o. Groch znikn��, gdy tylko dotkn�� ognistej �uny
bij�cej od stworzenia. Istota spojrza�a w oczy ch�opca i powiedzia�a:
- Teraz wybieraj!
Nabra� powietrza w p�uca.
- Chc�... Pragn� dosta� �yczenie �mierci! - Wyrzuci�. �wiat�o otaczaj�ce
ptaka na moment zwi�kszy�o sw� intensywno��, w jednym kr�tkim impulsie
p�omie� pe�ga� po �cianach komnaty, tak jakby wok� ch�opca rozgorza�
po�ar. Nast�pnie wszystko zgas�o.
- Zrobione - rozleg� si� odleg�y g�os. Ch�opiec pokiwa� g�ow� na znak, �e
zrozumia�.
- �ar-ptak ju� p�jdzie. �ar-ptak ma nadziej�, �e Aysen m�drze wykorzysta
dar. �ar-ptak bardzo �a�uje, �e Aysen nie wybra� ciastka-niespodzianki.
Dwa machni�cia skrzyd�ami i ptak opu�ci� pok�j Aysena, zostawiaj�c na
niebie �lad, niby warkocz ognistej komety.
Tymczasem ch�opiec musia� si� spieszy�. Wiedzia�, �e jest niemal
ca�kowicie bezbronny, ods�oni�ty, podatny na atak. Nie by�o teraz czasu na
wahanie, decyzj� podj�� ju� wcze�niej.
Wi�c przymkn�� oczy i u�y� daru.
Gdzie� z oddali przysz�o do niego odczucie. Co� jakby �ci�cie �odygi
kwiatu. Zgaszenie p�omienia �wiecy. A potem, za �cian�, rozleg� si� cichy,
urwany gwa�townie krzyk.
Aysen wybieg� z komnaty.
Odnalaz� j� na dziedzi�cu. Le�a�a na �rodku, z r�koma przy szyi, jakby
pr�bowa�a rozpi�� niewidoczny ko�nierz. Zdr�twia� pora�ony widokiem.
Teraz, martwa, wydawa�a si� taka bezbronna. Nagle poczu� potrzeb�
znalezienia dowodu jej winy. Rozejrza� si� szybko, czy nikt nie widzi.
Szcz�liwie krzyk okaza� si� zbyt cichy, a mo�e wzi�to go za wyg�up jednej
z lubie�nych dziewek, w ka�dym razie nikt nie wychyli� si� z licznych
korytarzy. Przykucn�� przy dziewczynie, szybkimi ruchami r�k staraj�c si�
wymaca� co�, co upewni go o zamiarach Melai. Po raz pierwszy by� tak
blisko dziewczyny i dotyka� jej tak nieskr�powanie. Serce �cisn�o mu si�
na my�l o tym, co utraci�. W�wczas znalaz� w�r�d fa�d�w odzie�y podejrzany
przedmiot. Czym pr�dzej go wysup�a�. Rzecz wypad�a mu z d�oni. Stoczy�a
si� z cia�a dziewczyny, upad�a w py�.
Melaya wybra�a ciastko-niespodziank�.
Glew stawa� po pracy na murach, by popatrze� na zachodz�ce s�o�ce. Mawia�,
�e w jego promieniach widzi nieraz zarys nagrody, kt�r� obiecali mu Omni.
Dzie� w dzie� wype�nia� wi�c swoje zadanie, za� wieczorem z fragmentu
wizji, kt�r� otrzyma� we �nie, odrobiny s�onecznego �wiat�a budowa� przed
sob� kobiet�. Ka�dego dnia by�a inna, zale�nie od potrzeb jego wyobra�ni i
koloru nastroju. Zawsze by�a jednak przepi�kna.
Glew mia� nadziej�, �e zapowiada t�, kt�ra naprawd� nadejdzie.
I czeka�.
Aysen zamierza� podej�� do stajennego, porozmawia�. Potrzebowa� tego
bardziej ni� czegokolwiek na �wiecie. Lecz wtedy zobaczy� czterech
�o�nierzy z pochodniami nios�cych na noszach zwiotcza�e cia�o. Zobaczy�,
�e Mistrz Valiantte umar�. I wtedy to poczu�.
By�o subtelne jak dotkni�cie skrzyde� motyla. Lecz si�ga�o do najg��bszego
dna jego ja�ni.
"B�g?"
Jak tylko chcesz mnie zwa�, Mistrzu Aysenie...
Powinien czu� rado��, tryumf. W ko�cu wygra�, okaza� si� najlepszy. Lecz
czy cena, kt�r� zap�aci�, nie by�a zbyt wysoka. Olbrzymi �al
przetransformowa� si� w gniew na tych, kt�rzy ustalili okrutne regu�y
rz�dz�ce tym miejscem.
"Przez was Melaya nie �yje!"
...?
"To wy przez wasze idiotyczne regu�y, zabawy bog�w zmusili�cie nas, by�my
skoczyli sobie do garde�. Walczyli o bezu�yteczny tytu�... By jeden z nas
m�g� zosta� Mistrzem"
Obcy umys� przyjrza� si� mu z uwag�, jak dziecko musze, kt�rej wyros�a
dodatkowa para skrzyde�.
A czemu� tylko jeden z was mia�by zosta� Mistrzem?
Prostota tego pytania zwala�a z n�g. Przez moment Aysen nie wiedzia�, co
odpowiedzie�.
"Gdy umiera dow�dca skrzyd�a, �o�nierze walcz� na �mier� i �ycie, by
zgarn�� tytu� wodza. Wiem, co m�wi�, widzia�em to na w�asne oczy".
Macie tu ciekawe zwyczaje. Troch� barbarzy�skie, ale interesuj�ce.
Aysen poczu�, �e ziemia usuwa mu si� spod n�g.
"Ale wy jeste�cie wszechmocni. Mogli�cie uratowa� tamtego cz�owieka.
Uratowa� Melay�. Zakaza� tych praktyk. Zaingerowa�. Cokolwiek zrobi�.
Jeste�cie wszechmocni".
�agodne napomnienie.
Oczekujesz od nas, �e powinni�my uniemo�liwi� ci zabicie tej dziewczyny?
Czy nie czas odpowiada� ju� za w�asne czyny, Mistrzu Aysenie? B�d�
doros�y...
Poczu�, jak gniew eksploduje w nim nag�� niepohamowan� furi�.
"Nie, nie zgadzam si�, nie mog� zgodzi� si�, �e to wszystko moja wina. To
wy i wasze niecne intrygi. Robicie ze mnie g�upca... Ale ja za sprytny
jestem na to. Za cwany. Dorw� jeszcze kiedy� nawet was. Rozwal� ka�dego,
kto spr�buje zrobi� ze mnie g�upca. Zniszcz� was wszystkich!"
Wedle �yczenia...
I g�os odszed�, opu�ci� umys� Aysena i ch�opiec zn�w zosta� tak strasznie,
tak przera�liwie sam.
Ale nie, przed nim co� by�o. Majaczy�o si� niewyra�nie w szarzy�nie
wieczoru.
Dar.
Nowo mianowany Mistrz podszed� bli�ej.
Przed nim, wbity ostrzem w ziemi�, ko�ysa� si� ogromny miecz o klindze
ciemniejszej ni� obsydian. Aysen poczu� ch�odn� nieub�agan� wiedz�, �e
kogokolwiek dotknie sztych tej broni, ten padnie bez �ycia. R�ka
wyci�gni�ta po miecz zamar�a w p� ruchu.
Ch�opiec usiad� na ziemi, pochyli� g�ow�.
C� mam teraz zrobi�?
Przed jego oczami zacz�y si� przewija� obrazy niby urywki mrocznych sn�w.
Melaya le��ca w pyle, za� obok jej cia�a jej wyb�r, jej spos�b na �ycie.
C�em uczyni�?
A potem pomy�la� o Glewie. O tym, jak dzie� w dzie� po sko�czonej pracy
m�czyzna idzie na mur, by pociesza� si� my�l� o swej ostatecznej
nagrodzie. Pomy�la�, �e Melaya zn�w mo�e biega� po �wiecie, roze�miana, z
kwiatami we w�osach.
Je�eli za drugim razem wybierze dobrze.
I zn�w obraz martwej dziewczyny.
Przed nim wiele lat �ycia.
Aysen z ca�ych si� stara� si� przywo�a� obraz Melai, kiedy si�
U�miecha�a.
Krak�w 16 grudnia 2001
Sebastian Uzna�ski
SEBASTIAN UZNA�SKI
Rocznik 1977, krakus z urodzenia i zami�owania. Absolwent Wydzia�u
Psychologii Uniwersytetu Jagiello�skiego, odbywa obecnie sta�e z
pacjentami w r�nych o�rodkach psychiatrycznych. Zainteresowany fantasy i
ambitn� SF (Dick), czytelnik "NF" od si�dmej klasy podstaw�wki, debiutowa�
Sebastian opowiadaniem w czerwcowym "Science Fiction" ("Nie kupujcie lalek
Barbie"). Przedstawiane przez nas "�yczenie �mierci" jest tekstem
p�niejszym, wi�c nieco dojrzalszym.
(mp)