5678

Szczegóły
Tytuł 5678
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5678 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5678 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5678 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SEBASTIAN UZNA�SKI �yczenie �mierci Trzy pterodaktyle przefrun�y nad blankami fortecy i opad�y na zamkowy dziedziniec wzniecaj�c kurz. Je�d�cy zeskoczyli z gad�w, chwycili je za uzdy i poprowadzili do budynk�w stajni. Tam opiek� nad lataj�cymi wierzchowcami przejmowali �o�nierze, ranni podczas poprzednich potyczek, wi�c nie mog�cy jeszcze znosi� przyspiesze�, towarzysz�cych podniebnym walkom. Ale rekonwalescenci z czasem zdrowieli i wracali do swego zaj�cia lub ich rany otwiera�y si� samoistnie od niewykrytej w por� toksyny i po z�udnej poprawie przychodzi�a �mier� w konwulsjach. Pterodaktylom za� potrzebny by� kto�, kto b�dzie z nimi stale, b�dzie je naprawd� kocha� i potrafi� wyj�� strza�� ze skrzyd�a lub drzazg� z �apy. Na siniaki nie po�a�uje ma�ci z b�otnych zi�, a po zabiegu pocz�stuje jeszcze ryb�, by niezno�ne szczypanie sta�o si� mniej dokuczliwe. Podobno Omni us�yszeli kiedy� te my�li gad�w i tak pojawi� si� w fortecy Glew, stajenny. Podobno, bo wydawa�o si�, �e Glew jest w fortecy od zawsze. Omni, widz�c rado�� pterodaktyli, obdarzyli s�u��cego nie�miertelno�ci�. Aysen lubi� Glewa. W trzynastoletnim ch�opcu widok sprawnie poruszaj�cych si� d�oni doros�ego m�czyzny rodzi� mi�e poczucie bezpiecze�stwa. Glew zdawa� si� dysponowa� t� sam� si��, kt�r� mieli �o�nierze, ale nie budzi� podszytego l�kiem szacunku. By� swojski, ciep�y, jego ruchy kry�y spokojn� pewno�� siebie. W oczach mo�na by�o znale�� wsp�czucie, gdy zdarzy�o si� co� smutnego i szczer� rado��, gdy u�miechn�o si� szcz�cie. Z t� sam� uwag�, z jak� zwil�on� szmatk� wy�uskiwa� ziarnka piasku utkwione pod powiek� pterodaktyla, wys�uchiwa� pyta� i w�tpliwo�ci dorastaj�cego ch�opca. A poniewa� by� tutaj niemal od zawsze, okazywa� si� nieocenion� skarbnic� wiedzy o fortecy. Aysen, kiedy tylko m�g�, wymyka� si� do stajni i pomagaj�c w pracy �o�nierzom ustawia� si� blisko Glewa, a wtedy pyta� i pyta�. - Glew, kim s� Omni? Glew wylewa� olbrzymie wiadro z planktonem do pustego koryta, odk�ada� je na ziemi�, ociera� mokr� r�k� czo�o i wzrusza� ramionami. - Kt� to wie, synu, kt� to wie... Kiedy� w �wiecie, z kt�rego pochodzi�em, wierzono w bog�w i anio��w. Te istoty by�y nosicielami naszych najdoskonalszych cech. My�l�, �e kim� takim mogliby by� Omni. Cho� tam na dole te� by�em stajennym, i to wielkiego wielmo�y. Gdy widzia�em go otoczonego tym ca�ym przepychem, wydawa� mi si� wielki niczym sam B�g. A potem Omni zabrali mnie tutaj i uczynili nie�miertelnym. Kiedy pozwolili mi spojrze� na d�, po wielmo�y nie zosta�y nawet ��te ko�ci, tylko odrobina py�u. - Czyli by� fa�szywym Bogiem, Glew? Glew kiwa� ci�ko wielk� g�ow�. - Nie to ci chc� powiedzie�, ch�opcze. To, kogo uwa�asz za Boga, jest konsekwencj� zale�no�ci, w jakiej z nim pozostajesz. Ja uwa�a�em mojego pana za istot� doskona��, on tak samo my�la� o swym kr�lu, kr�l za� kl�cza� przed figur� w jakiej� �wi�tyni. My my�limy tak o Omni. Lecz nic o nich nie wiemy. Potrafi� robi� rzeczy, o kt�rych nam si� nie �ni�o, ale czy s� doskonali? Tego nie mog� oceni�, bo czy� cz�owiek mo�e os�dza� czyny istoty doskona�ej? Jak� miar�? - A przy�apa�e� kiedy� Omni na b��dzie? Glew tylko intensywniej miesza� �erdzi� w korycie, by bry�y planktonu znalaz�y si� bli�ej powierzchni. - Przynie� kosz z rybami, ch�opcze. Albo... - Dok�d lataj� �o�nierze na pterodaktylach? Powiedz, Glew...? Glew akurat unieruchomi� dwoma oheblowanymi deskami szerokie na siedem, mo�e osiem metr�w skrzyd�o gada. Teraz uwa�nie owija� konstrukcje bia�� siatk� banda�y. N�, kt�rym ci�� materia�y opatrunkowe, trzyma� dla wygody w z�bach, st�d odpowied� zabrzmia�a niewyra�nie. - Obawiam si�, synu, �e �o�nierze najcz�ciej wyruszaj� na wojn�. Tak to ju� bywa, ch�opcze. Ten pterodaktyl nie wr�ci�by ze z�amanym skrzyd�em, gdyby by� tylko na pikniku. - Z kim walcz� Omni? - Kt� to mo�e wiedzie�, synu - wymigiwa� si� Glew, odcinaj�c sprawnie koniec banda�a. Wnet jego r�ce zata�czy�y i na kra�cu skrzyd�a wyr�s� niewielki w�ze�.- �o�nierze m�wi�, �e walcz� najcz�ciej z innymi �o�nierzami, tak�e na wielkich gadach, lataj�cych b�d� chodz�cych po ziemi. Lecz kt� wysy�a tamtych na bitw�? Mo�e inni Omni? - Po c� Omni mieliby walczy� z innymi Omni?- Zdziwi� si� ch�opiec. - Dobre pytanie, po co kto� walczy z kim� innym? - cierpko za�mia� si� Glew. - Na moim �wiecie te� by�y wojny, podobno w s�usznej sprawie. Nigdy nie rozgryz�em, co ten termin oznacza. M�wi�o si� te� o zdobywaniu bogactw. Ale nauczyciel dzieci mego pana wyja�ni� mi, �e ten sam cel mo�na uzyska� przez popraw� gospodarki pa�stwa. On wierzy�, �e ludzie prowadz� wojny, bo je lubi�, bo taka ich natura. Wi�c mo�e podobnie jest z Omni? Kto wie...? Przynie� lepiej temu ptaszysku dorodnego karpia. Zuch zas�u�y� sobie. Potem, gdy pterodaktyl drobnymi sto�kowatymi z�bami pokruszy� ryb� na miazg� i prze�kn�� jednym haustem, Glew powiedzia�. - Jeszcze jedno, synu. Zamiast si� zastanawia� nad natur� Omni, po prostu dobrze wykonuj swoje obowi�zki. A zapewniam, nagroda ci� nie minie. Pod koniec twej s�u�by Omni spe�niaj� twoje najskrytsze pragnienia. My�lisz, �e inaczej ci wszyscy �o�nierze wyruszaliby tak ka�dego dnia po fruwaj�c� �mier�? Ka�dy z nas w tej fortecy ma zagwarantowany raj, w dodatku sw�j w�asny, o jakim zawsze marzy�. - Twoj� nagrod� jest nie�miertelno��? - Nie - gwa�townie zaprzeczy� Glew, a d�ugie w�osy opad�y mu na oczy.- To by� dar dla pterodaktyli. Omni zobaczy�y rado�� wierzchowc�w z nowego stajennego i by nie k�opota� si� wyborem kolejnego, zapewnili mi d�ugowieczno��. Szczerze m�wi�c, wola�bym ju� sko�czy� s�u�b� i cieszy� si� nagrod�... Ale wola boska. - A jak� ty otrzymasz nagrod�...? - zacz�� ch�opiec, lecz poczu�, �e chce zada� niew�a�ciwe pytanie. Glew nawet nie spojrza� na niego przechodz�c do nast�pnego boksu. - Przynie� szybko misk� przegotowanej wody. Paskudna rana, zapewne od w��czni... Aysenowi, kt�ry by� ju� od jakiego� czasu w fortecy, zdarzy�o jednak si� us�ysze� to i owo od s�u��cych. Kuchenne dziewki plotkowa�y, chichocz�c, �e po dwustu latach s�u�by Glew, znu�ony samotno�ci�, poszed� do Omni i poprosi�, by opowiedzieli mu o nagrodzie. Podobno Omni odpowiedzieli, �e b�dzie to kobieta. Te s�owa uradowa�y stajennego, o takiej nagrodzie marzy� w najskrytszych snach. Ruszy� w wir pracy z entuzjazmem, w jego oczach b�yszcza�a nadzieja. Kolejne dwie�cie lat min�o i zaufanie Glewa do bog�w nieub�aganie korodowa�o. Z ognia w jego sercu pozosta�a ledwie s�aba iskra, wi�c m�czyzna po raz drugi wybra� si� porozmawia� z Omni. Legenda g�osi, �e poprosi� bog�w, by chocia� pokazali mu, jak ona wygl�da, by dalej m�g� pokornie pe�ni� s�u�b�. Omni i tym razem spe�nili pro�b� stajennego: w nocy, kiedy po�o�y si� spa�, ujrzy wizj� przysz�o�ci. M�czyzna zbiega� z najwy�szej wie�y zamku po trzy, cztery stopnie, tak nios�y go skrzyd�a rado�ci. My�l, �e w nocy zobaczy sw� wybrank�, nie dawa�a mu si� skupi�, liczy� minuty do zmroku, a ka�da zdawa�a si� mie� tysi�c sekund. Lecz wiecz�r w ko�cu nadszed� i Glew przy�o�y� g�ow� do poduszki, ale sen nie przyszed�. Pierwsze promienie �witu muska�y nie�mia�o baszty zamku, gdy wreszcie znu�ony stajenny zasn��. Po przebudzeniu min� mia� niewyra�n�. Rano otoczyli go �o�nierze, kt�rzy mieli ulecie� w b�j, wi�c kr�cili si� po dziedzi�cu. Wczoraj Glew rozpowiada� o swej spodziewanej wizji i teraz ka�dy ciekaw by� relacji stajennego. Na widok jego zak�opotanej miny sami si� stropili. - Co ci jest, Glew? Ona brzydka jaka? Nie podoba ci si�? - To nie to, ch�opcy - powtarza� zafrasowany. - To nie to. - Wi�c jak nie brzydka, to c�? No m�w�e czym pr�dzej. Nie dr�cz nas d�u�ej. - Widzicie, ch�opaki, ja jej ca�ej nie widzia�em. Powiedzia�bym, widzia�em tylko przez jakie� trzy sekundy jedn� jej cz��. - Twarz pewnie. - Albo oczy. - To nie twarz ani oczy... - wyja�nia� zak�opotany. Wreszcie wyrzuci� z siebie.- Widzia�em j� tylko z ty�u. I tylko t� cz��, w kt�rej s� po�ladki. Po tym wyznaniu mruga� szybko, niezwykle speszony. A �o�nierze zacz�li si� g�o�no �mia�, klepa� stajennego po plecach i m�wi�, �e Omni pokazali mu to, co najwa�niejsze. Ale m�czyzna zepchn�� ich d�onie ze swych ramion i odszed� niezadowolony do swych obowi�zk�w. Rozmawia� jeszcze tego dnia z Ingrid, Naczeln� Kuchark�, i starowinka zgodzi�a si� z nim, �e Omni post�pili niew�a�ciwie. To wydarzenie zachwia�o przekonaniem Glewa o wielko�ci bog�w. Ich wiedza na temat ludzi by�a czysto u�ytkowa, potrzebowali �o�nierzy do podniebnych boj�w. Zapami�tali nasz� ras� tak�, jak� zobaczyli, gdy przybyli na ten �wiat. Zobaczyli, �e si� rozmna�amy i �e to jest dla nas wa�ne. Chyba nie zrozumieli nic ponad to, mawia� Glew. I nie wybiera� si� pyta� Omni ju� o nic. Po prostu wykonywa� swoj� prac�. A co do nagrody? Zapytany, wzrusza� ramionami. Nie potrafi� w ni� nie wierzy�, odpowiada�. Ale obawiam si� zbytnio wierzy�, dodawa� ciszej. Aysen wyci�gn�� z tej historii swoj� w�asn�, prywatn�, nauk�. Omni nie s� dobroduszn� skarbnic� prezent�w. Owszem, wywi�zuj� si� ze swojej cz�ci umowy, lecz dla ich wybitnych umys��w ludzie s� tak nieistotn� kwesti�, �e �atwo mo�e doj�� do nieporozumie�. Ch�opiec zapami�ta� te� inn� rad� Glewa. Dobrze wykonuj swe obowi�zki, a nie minie ci� nagroda. Dla Aysena te s�owa by�y tym wa�niejsze, �e jako jeden z nielicznych mieszka�c�w zamku nie zosta� porwany z Ziemi, lecz by� kim� w rodzaju uciekiniera. Dosta� si� do fortecy o w�asnych si�ach (chocia� dot�d nie bardzo wiedzia�, w jaki spos�b) i nie mia� dok�d wraca�. Jego przysz�o�� musia�a by� zwi�zana z tym miejscem. Cia�o ch�opca wzdrygn�o si�, jakby czuj�c ten fizyczny b�l, gdy ojciec uderza� matk�. - Ty kurwo, ty ladacznico, ja tu jak w� haruj� od rana do nocy, a ty prowadzasz si� z jakim� gachem?! Nie zaprzeczaj! Za sprytny jestem, �eby durnia ze mnie robi�a byle szmata! Ch�opiec chcia� skoczy�, ochroni� matk� przed ciosem. Odepchni�ty brutalnie, le�a� bez si� po �cian�. Cios. Tylko oczy mu gorza�y. Cios. Zamkn�� oczy. "Ty kurwo!" Krzyk. Przycisn�� kurczowo d�onie do uszu. Zacz�� marzy� o �wiecie, w kt�rym tatu� nie bije mamusi, i wszystko jest... Nie, nie jak w raju. Ale tak jak u koleg�w ze szko�y. Normalnie. Te my�li oddali�y go troch� od ciemnego k�ta, przesta� cokolwiek widzie� i s�ysze�, nawet czu�. Tak by�o lepiej. I nie zauwa�y�, jak dzie� za dniem, z ka�d� pust� butelk� w r�ku ojca, ten dystans stopniowo narasta�. Wydawa�o si�, �e ju� nic zupe�nie nie czuje, gdy ojciec bi� matk�. By� wtedy gdzie indziej. Tak by�o tego dnia, gdy ojca zwolniono z pracy. Stary wr�ci� wcze�niej i od razu postawi� na stole kilka butelek. - Pewnie, �e by�em od niego lepszy, psia ma�. Ka�dy to widzia�. I szef te� by zobaczy�, jakby mu si� chcia�o do nas zajrze� - mamrota�, nalewaj�c kolejn� szklank�. - Nie wm�wi� ci, �e jeste� gorszy, Hans, za sprytny jeste� na to. Ty wiesz, kto jest lizus i kto ma uk�ady na g�rze. Wiesz, kto ci� wymanewrowa�. Skurwysyn jeden. Sprzedawczyk o g�adkiej buzi. Nie by�e� tym razem do�� sprytny. Trzeba by�o wcze�niej wzi�� gnoja na rozmow�, jak m�czyzna z m�czyzn�. Jeden na jeden. Tam by mu knowania nie pomog�y, od razu by wysz�o, co jest kto wart. O jest ta kurwa! Od gacha si� wraca, co? �e mam si� nad sob� zastanowi�, bo o tej porze nawet gach by pracowa�? To tak si� do m�a zwraca? Ty pizdo! Cios. Nic nie widz�. Nic nie s�ysz�. - P�aczesz, bo si� czujesz winna, co? Teraz wyrzuty sumienia ci nie pomog�... Cios. Nie ma mnie tu. Brzd�k. Cia�o ch�opca drgn�o. Otworzy� wolno oczy. Ojciec sta� nad matk�, trzymaj�c za szyjk� rozbit� butelk�. Jej ostry koniec l�ni� z�owieszczo, w ka�dym z nier�wnych z�b�w odbija�a si� �ar�wka. - Nieee!!! - Kto to krzycza�. On czy matka? Ch�opiec poczu� straszliwy gniew i �a�o��, chcia� skoczy� pomi�dzy rodzic�w. Nic wi�cej nie pami�ta. Potem po prostu obudzi� si� tutaj. W fortecy pomi�dzy �wiatami. Aysen wzdrygn�� si� gwa�townie. Fakt, i� znalaz� si� w fortecy o w�asnych si�ach, daje nie tylko przywileje, ale te� obowi�zki. Mistrz Valiantte b�dzie w�ciek�y, je�eli ch�opiec sp�ni si� na lekcje. Przerwa� szorowanie desek stajni. Odstawi� z pluskiem szczotk� do cebrzyka i wybieg� z budynku. Na zewn�trz by�o ju� spokojnie. Pterodaktyle wr�ci�y z boju, a �o�nierze udali si� do swych kwater, g��boko wewn�trz zamku. Kolacj� ju� rozdano, wi�c dziewki kuchenne r�wnie� uda�y si� do ni�szych pi�ter, by by� z �o�nierzami. Aysen zastanawia� si�, czemu nie maj� w�asnych pokoi, do czasu, gdy pewnej nocy Mistrz Valiantte by� chory. Ingrid wys�a�a jedn� z pos�ugaczek, by czuwa�a przy nim i zmienia�a ok�ady, pilnuj�c, by zawsze by�y ch�odne. Aysen widzia�, jak dziewczyna sz�a przez dziedziniec, nerwowo poprawiaj�c rozche�stan� koszul� nocn�, z rozrzuconymi w nie�adzie w�osami, rumiana, o wargach czerwonych jak karmin. I pachnia�a tak jako� dziwnie, jak mama, po tym, gdy ojciec jej to robi�. Aysen dziwi� si�, �e dziewczyny mog� z w�asnej woli chodzi� do �o�nierzy. I jeszcze nast�pnego ranka �mia� si� i chichota�. Pomy�la� wtedy, �e widocznie Omni obiecali pos�ugaczkom wyj�tkowo wielk� nagrod�. Tak wi�c wieczorem, w g�rnych partiach zamku, poza stra�nikami i Omni pozostawali tylko Glew, by by� blisko swoich rumak�w, Ingrid, bo, gdy j� o to pyta�, ze �miechem m�wi�a, �e jest ju� za stara, by po schodach schodzi� na d�, oraz Mistrz Valiantte i jego nastoletni uczniowie. Czyli on, Melaya i Brut. Ch�opiec przemkn�� jak huragan przez dziedziniec, wbieg� jedno pi�tro w g�r�, po starych, ale utrzymanych w dobrym stanie schodach i w�lizgn�� si� cichutko jak myszka do klasy. Nie �udzi� si�, �e Mistrz nie zauwa�y jego sp�nienia. Liczy�, �e je�eli w�lizgnie si� dostatecznie dyskretnie, nauczyciel oka�e si� zbyt leniwy, by oderwa� si� od ksi�g i zrobi� mu bur�. Przysiad� wi�c w �awce i zrobi� odpowiednio zas�uchan� min�. Poniewa� ton g�osu Mistrza nie zmieni� si� ani na jot�, nadal monotonnie recytuj�c m�tne frazesy, Aysen pozwoli� sobie na szybkie spojrzenie na pozosta�ych uczni�w. Melaya, szczup�a czternastolatka, kt�ra niedawno zacz�a dojrzewa�, poprawia�a niepewnymi ruchami sp�dniczk�. Gdy si� do niej u�miechn��, pomacha�a mu weso�o r�k�. Niewielkie jeszcze pag�rki piersi zako�ysa�y si� lekko przy tym ruchu. Aysen bardzo lubi� dziewczyn�. Jej spojrzenie m�wi�o: "Nie przejmuj si�, stary pryk ju� nawet nie zauwa�a, czy je z talerza, czy z nocnika". Aysen przeni�s� niech�tnie spojrzenie dalej, napotka� oczy Bruta. Ciemne �renice tamtego m�wi�y: "Spadaj, frajerze. I to z mo�liwie najwy�szej wie�y". Jak wszyscy w tym pokoju dziewczyna o w�asnych si�ach dotar�a do fortecy. I podobnie jak Aysen nie mia�a poj�cia, jak do tego dosz�o. Podobnie jak on powoli zrywa�a ze swym dotychczasowym �yciem, a� obudzi�a si� w zamku. Pytana o rodzin� na Ziemi, odpowiada�a, �e ojca nie pami�ta, chyba porzuci� matk�, zanim ona przysz�a na �wiat. Matka pracowa�a w cyrku, ta�cz�c w sk�pym, migocz�cym od cekin�w stroju, a ko�o jej bioder �agodnie wirowa�y kolorowe obr�cze. Melaya sta�a w ciemnym k�cie namiotu i ogl�da�a z podziwem tancerk�, kt�ra wykonywa�a takie �adne rzeczy ze �wiat�em i barwami, a wszyscy widzowie klaskali. Wtedy matka zdawa�a si� naprawd� szcz�liwa. Bo po wyst�pie przychodzi�a zm�czona do namiotu i opryskliwie, sucho wydawa�a polecenia. Potem wychodzi�a gdzie� z facetem. Malowa�a si� przed wyj�ciem, k�ad�c na twarz grub� warstw� pudru, na oczy cienie do powiek, pouczaj�c dziewczynk�: "Pami�taj, musimy by� dla nich mi�e. Od nich zale�y nas byt". Ale gdy raz Melaya chwyci�a w d�o� szmink� matki, ta pacn�a j� mocno �apk� na muchy. Niezbyt bola�o. Troch� popiek�o i tyle. Ale znacznie gorszy by� g�os matki, sztywne, apodyktyczne: "Zostaw to!". Potem matka nieco si� uspokoi�a. "Po prostu nie chc�, �eby� sko�czy�a jak ja, s�yszysz? Musisz by� lepsza, rozumiesz?"- Melaya nie zrozumia�a, b�yskotki matki wydawa�y si� takie poci�gaj�ce i niegro�ne. Melaya nie pami�ta�a niczego szczeg�lnego, co przerzuci�oby j� z Ziemi do zamku, �adnego zadziwiaj�cego wydarzenia. Po prostu dzie� w dzie�, noc w noc siedzia�a samotna w wozie cyrkowym, widz�c matk� rano i na chwil� wieczorem. Wi�c du�o my�la�a. Aysen bardzo lubi� Melay�. By�o to nawet co� wi�cej, chcia�by te� trzyma� dziewczyn� za r�k�. Zastanawia� si� godzinami, jaka by�aby jej d�o� w dotyku. Wyobra�a� sobie, �e bardzo ciep�a, nie taka jak d�onie Glewa, spracowane, pokryte zgrubieniami, ale delikatna i mi�kka. Melaya bardzo �adnie pachnia�a. Aysen nie umia� tego dok�adnie okre�li�, ale wiedzia�, �e m�g�by w�cha� przez ca�� wieczno��. Melaya by�a jak ��ka pe�na kwiat�w. Ale ��ka nie potrafi�a si� tak uroczo �mia�. Aysen nieco obawia� si� uczucia. Pami�ta�, jak kiedy� Brut nam�wi� �apaczy, by poza zwyk�ym �upem przynie�li mu z Ziemi kwiat orchidei. Ch�opiec nie mia� poj�cia, w jaki spos�b tamten nam�wi� �apaczy, uchodzili oni za zimnych nieprzekupnych �owc�w, kt�rych zadaniem by�o dostarczanie do zamku wci�� nowych �o�nierzy i s�u��cych. Widocznie jednak znalaz� spos�b, bo Aysen widzia�, jak Brut wr�cza dziewczynie bajeczny kwiat, a ona, zarumieniona, szybko ca�uje go w policzek. W tym momencie ch�opiec znienawidzi� rywala ca�ym sercem. Potem poczu� jeszcze wi�ksz� w�ciek�o�� na dziewczyn�; czternastolatka wpi�a sobie kwiat we w�osy, wygl�daj�c prze�licznie i obnosi�a si� z nim tego dnia i nast�pnego... Ale poza tym Melaya by�a wyj�tkowo r�wna. Ch�opiec cieszy� si�, �e dziewczyna jest za m�oda, by chodzi� spa� na d�, do �o�nierzy. Gwa�towny atak suchego kaszlu Mistrza Valiantte wyrwa� uczni�w z zamy�lenia. Przywr�ci� tak�e jawie ich pryncypa�a, kt�ry miast sennie mamrota� pod nosem rozejrza� si� przytomnym wzrokiem po sali. Nast�pnie spojrza� na le��c� przed sob� ksi�g�. Przez chwil� przypatrywa� si� jej z niebywa�ym zainteresowaniem, nast�pnie zauwa�ywszy wpatrzone w siebie z uwag� trzy pary oczu, poszuka� w g�owie podsumowania lekcji. Podrapa� si� ustnikiem fajki po skroni, odgarn�� nieliczne posiwia�e w�osy, a� wreszcie usadowi� si� wygodnie w fotelu. W�o�y� fajk� do ust, wypu�ci� dwa kszta�tne k�ka i z filozoficzn� refleksj� w g�osie, zauwa�y�: - Tak, moi mili. Tak to w�a�nie jest z tym �wiatem. Min�o jakie� p� roku, Aysen nie by� tego pewien, dla Omni czas nie p�yn�� chyba tak samo jak dla ludzi. Ich �apacze rano wyruszali na Ziemi� po nowych rekrut�w, za� wieczorem uzupe�niali ubytki w powietrznej flocie pterodaktyli, zjawiaj�c si� z nowymi gadami. Ch�opiec postrzega� to tak, jakby Omni za�o�yli na Ziemi gigantyczn� farm�, w jednej zagrodzie trzymaj�c ludzi, w drugiej pterozaury. Tyle �e zagrody nie by�y oddalone od siebie o kilka metr�w, ale par�set milion�w lat. Dla Omni by�y dost�pne w ka�dej chwili, ot tak, na wyci�gni�cie r�ki. W fortecy, owszem, zachowany by� rytm dnia i nocy, ka�dego ranka budzi� ich �wit, a w nocy �wieci� nad nimi ksi�yc. Ale ksi�yc nigdy nie mia� faz, a s�o�ce �wieci�o stale tak samo gor�co. Jakby na firmamencie ka�da doba zdarza�a si� ci�gle identycznie. Ch�opak, zwyczajem wi�ni�w i rozbitk�w, pr�bowa� pionowymi naci�ciami na �cianie pokoju ogarn�� mijaj�ce dni, jednak szybko zniech�ci� si�, przyt�oczony bezsensem tego zaj�cia. Czas nie istnia� w zamku, wi�c nie by�o sensu go mierzy�. O ile� wa�niejsze by�y pewne zmiany, kt�re zachodzi�y w jego ciele. G�os mu si� pog��bi�, mi�nie pogrubi�y przedramiona, ow�osienie na genitaliach zg�stnia�o. Te zmiany uzmys�awia�y mu, �e to, co nieistotne dla Omni, mo�e by� wa�ne dla niego. Nie dosta� daru nie�miertelno�ci, jak Glew czy Ingrid. Jego �ycie mia�o si� kiedy� sko�czy�, Aysen postanowi� dopilnowa�, by wype�ni� je zadowalaj�c� tre�ci�. Cho� na razie nie by�o na to widok�w. Coraz cz�ciej opuszcza� lekcje Mistrza Valiantte i przesiadywa� wieczorami na zamkowych murach. Starzec zazwyczaj zasypia� na wyk�adzie, k�ad�c znu�on� g�ow� na oparciu fotela i cichutko chrapi�c. Drugi pow�d by� bardziej przykry. Brut i Melaya coraz wi�cej czasu sp�dzali razem. Aysen wpada� na nich na korytarzu, gdy szli obj�ci lub stali przytuleni w cieniu za filarem. Na lekcjach przesy�ali sobie li�ciki, na pocz�tku dyskretnie, a wraz z post�pem choroby nauczyciela ca�kiem jawnie. Ch�opak nie m�g� wytrzyma� tych ich tajemniczych u�mieszk�w i wsp�lnych tajemnic. W dodatku czas rze�bi� urod� Melayi w ol�niewaj�cy spos�b. Z rozmy�la� wyrwa�o go nag�e zamieszanie. �o�nierze wyszli ze swych skrytych wewn�trz zamku kwater i utworzyli kr�g na dziedzi�cu. G�o�no skandowali, klaszcz�c w r�ce i wymachuj�c pochodniami. Ch�opiec przyjrza� si� niezwyk�emu o tej porze zbiegowisku. Z t�umu oddzieli�o si� dw�ch m�czyzn postawniejszej budowy. Weszli do kr�gu. Byli bez broni, ca�kiem nadzy, ich sk�ra natarta oliw� �wieci�a opalizuj�co w �wietle p�omieni, d�onie pokryte czym� szarym, ledwie widocznym w mroku, pewnie utyt�ane w popiele. M�czy�ni zacz�li kr��y� wok� siebie, na ugi�tych nogach, ka�dy gotowy do skoku. Poruszali si� coraz szybciej i szybciej, wreszcie, jeden znalaz� dogodn� chwil�, a mo�e po prostu nie wytrzyma� napi�cia i skoczy� z chrapliwym okrzykiem na przeciwnika. Zakot�owa�o si�, tuman kurzu, jaki wzbili, nie pozwala� dostrzec, kt�ry wygrywa. Wreszcie wszystko umilk�o. Zwyci�zca wsta� powoli z ziemi. U jego st�p pozosta� niewielki skurczony kszta�t nieprzypominaj�cy �ywej istoty, jego g�owa le�a�a obok cia�a pod dziwnym, nienaturalnym k�tem. Aysen odwr�ci� wzrok. Nie chcia� ogl�da�, jak nowy w�dz skrzyd�a wraca do swych komnat w otoczeniu ha�a�liwych �o�dak�w, za� trup starego, wyci�gni�ty na mury, zostanie zrzucony w d�. Ch�opak nie wiedzia�, dok�d doleci. Dzi�ki wyk�adom Mistrza Valiantte zdawa� sobie spraw�, �e cho� zamek osadzony jest na ogromnej skale, jednak sama ska�a dryfuje nieruchomo w przestrzeni bez �adnego podparcia. Ca�kiem prawdopodobne, �e pod fortec� znajdowa�a si� po prostu nico��, lecz m�odzieniec wola� s�dzi�, �e ci, co umieraj�, wracaj� w jaki� spos�b na Ziemi�. Opadaj� powoli, by wreszcie spocz�� na mi�kkiej trawie, oparci o jakie� drzewo. Wiedzia�, �e Mistrz Valiantte nied�ugo umrze. Mimo i� jego uczucia do staruszka by�y mieszane, nie �yczy� mu �le. Mia� nadziej�, �e Omni post�pi� z nauczycielem przyzwoicie, i ciekaw by�, jak� nagrod� dadz� mu na koniec s�u�by. Valiantte tak�e dosta� si� do fortecy z pomoc� w�asnego umys�u. Predysponowa�o go to do roli maga, kt�r� - jak twierdzi� - pe�ni� przesz�o sto dwadzie�cia lat. Aysen przypomnia� sobie, �e magowie otrzymuj� od Omni jedno dodatkowe �yczenie w dniu obj�cia urz�du. Nauczyciel wielokrotnie chwali� si� wspania�� bibliotek�, kt�r� bogowie odgadli z jego marze�, a zawieraj�c� wszystkie spisane ksi��ki z przesz�o�ci, tera�niejszo�ci i przysz�o�ci. Pytany, czy chcia�by wtedy dosta� co� innego, skuba� w zamy�leniu rzadkiego w�sa: - Czasami �a�uj�, �e bogowie nie dali mi... Kogo�, kto by�by ze mn� przez te wszystkie lata... Cho�by kotka... Mo�e za m�odu by�em zbyt ambitny? Chcia�em wiedzie� wszystko? Teraz, na staro��, rozumiem, �e istniej� wa�niejsze rzeczy ni� wiedza. Du�o wa�niejsze... No, ale nie poddawajmy si� bezproduktywnemu sentymentalizmowi, moi drodzy. Przecie� dosta�em was, moich uczni�w. Czasem mam wra�enie, �e jeste�cie jednym �yczeniem ekstra, kt�re Omni zgodzili si� spe�ni�. A poza tym czuj�, �e zbli�a si� nieuchronnie do mnie moja ostateczna nagroda. Lata lec�, moi mili... Ch�opiec spojrza� na dziedziniec. Cia�o usuni�to, plac boju zosta� uprz�tni�ty. Aysen zda� sobie spraw�, �e w�a�nie dowiedzia� si� czego� nowego o tym miejscu. Gdy dow�dca �o�nierzy ginie, pretendenci staczaj� bezpardonow� walk�. Na �mier� i �ycie. Z zimn� str�k� zimnego potu sp�ywaj�c� po plecach ch�opiec pyta� sam siebie, c� si� dzieje, gdy umiera mag. Czy gdy Mistrz umrze, �ycie Aysena b�dzie w niebezpiecze�stwie? Jego stanowisko m�g� obj�� tylko ten, kto dosta� si� do fortecy, korzystaj�c z wewn�trznych mentalnych si�. Czyli wchodzi�y w gr� trzy osoby. On, Melaya i Brut. Tyle �e Melaya i Brut byli... W�a�nie. Chodzili razem. Kogo wi�c zdecyduj� si� wyeliminowa�? Przekl�te regu�y tego miejsca. Cholerni Omni. Aysen zamkn�� oczy i si�� woli stara� si� powr�ci� na Ziemi�, opu�ci� to miejsce, kt�re mia�o by� jego domem, a okaza�o si� takie niego�cinne. Ale nic z tego. Wyobra�aj�c sobie dom, takim jak go pami�ta�, czu� w sercu pustk�. Obraz szybko rozmywa� si� i znika�. - Nie ma dla mnie domu - za�ka� chowaj�c twarz w d�oniach. Po chwili podni�s� j� ku niebu, prawie zupe�nie such�. - Nie dam si� tu zabi�. Nie w tym miejscu. Za sprytny jestem. Przetrwam! Migocz�cy ognistym blaskiem ptak o z�otych pawich pi�rach pr�bowa� poderwa� si� do lotu. Ale jego lotki wysmarowane by�y lepk� mazi�, stworzenie nie mog�o rozwin�� skrzyde�, podskakiwa�o nieudolnie i opada�o. Przedrepta�o kilka szybkich krok�w, pr�buj�c bezskutecznie oddali� si� od prze�ladowcy, podj�o zn�w wysi�ek wzbicia si� w powietrze. Daremnie. - Zostaw go, Brut! - Z drogi. Lepiej b�dzie dla ciebie, wierz mi! - Brut gro�nie post�pi� ku Aysenowi. Wida� by�o, �e jest zdecydowany na wszystko. - Nie gro�! Nie boj� si� ciebie - sk�ama� ch�opak. Brut by� starszy. I silniejszy. Ale Aysen nie zamierza� si� kry� po ca�ej fortecy i pozwala� robi� tamtemu, na co ma ochot�. Pr�dzej czy p�niej musia�o doj�� do konfrontacji. Lepiej przyj�� j� z podniesion� g�ow�. - W przeciwie�stwie do tego biednego stworzenia. Tak poluje m�czyzna? Co to by�o...? Pu�apka klejowa? Jeste� �a�osny. - Odejd� st�d, Aysen. Nie wiesz, o co si� toczy gra. Zostaw to, co moje. - �ar-ptak jest niczyj! - Rozleg� si� obok ch�opc�w pot�ny g�os. Odskoczyli przera�eni. - Jedynie sw�j w�asny. I ka�dy, kto spr�buje zrobi� mu krzywd�, b�dzie mia� ze mn� do czynienia, zrozumiano?! To Glew przerwa� ich k��tni�. - Zrozumiano?! - Zapyta� dobitnie stajenny. Brut spu�ci� g�ow�. - Zrozumiano. - Burkn�� niech�tnie. Wi�c to jest �ar-ptak, pomy�la� Aysen, uwa�niej przygl�daj�c si� niedosz�ej ofierze. Niezwyk�e stworzenie skierowa�o dzi�b ku niemu i patrzy�o uwa�nie ciemnymi oczami, jakby rozumiej�c, co si� zdarzy�o. - Tak, to jest w�a�nie �ar-ptak - odpowiedzia� Glew. - Przepi�kny, nieprawda�? Masz du�e szcz�cie, ch�opcze. Ratuj�c mu �ycie, mo�esz prosi� go o specjalny dar... Niezwyk�y dar. Nie zmarnuj go. - To niesprawiedliwe! - wybuchn�� Brut, nie zwa�aj�c na napomnienia stajennego. - To ja chcia�em z�apa� �ar-ptaka. Dar powinien by� m�j. M�j, nie tego ch�ystka. - Kopn�� ze z�o�ci� mur. - Wystarczy, g�upcze! - przerwa� mu Glew. - Naprawd� s�dzisz, �e m�g�by� zmusi� do czego� tego pi�knego ptaka? Nawet torturami nic by� z niego nie wydoby�. Co innego, gdyby� zrobi� mu jak�� przys�ug�... Ale nic na si��! Zmykaj, bo szczerze m�wi�c, obrzyd� mi tw�j widok. No, ju�! Po czym zwr�ci� si� do Aysena: - Ja te� ju� p�jd�. Zostawiam was z nadziej�, �e b�dziesz wiedzia�, co zrobi�. I nie m�wi� tylko o obmyciu ptasich pi�r z tego �wi�stwa. Skonsternowany ch�opiec zosta� sam na sam z �ar-ptakiem. Zwierz� patrzy�o wyczekuj�co. Ch�opiec rozejrza� si�, nie wiedz�c, co robi�, a jego wzrok odnalaz� du�� bali� z deszcz�wk�, stoj�c� nieopodal. Wskaza� na ni�. - Chod� za mn� - powiedzia� w nadziei, �e ptak zrozumie intencje. Obejrza� si� przez rami�. Ptak pos�usznie szed� za nim. Zdecydowany uczucie zdziwienia zostawi� sobie na p�niej, Aysen zabra� si� do roboty, metodycznie oczyszczaj�c upierzenie stworzenia z kleistej, paskudnie pachn�cej mazi. Nagle drgn��, s�ysz�c ludzk� mow�: - Aysen uratowa� �ar-ptaka. Du�y m�czyzna m�wi� dobrze. Aysen ma prawo dosta� dar. - G�os istoty by� skrzekliwy, wysoki, momentami ledwie zrozumia�y. Nie zapyta�, sk�d ptak wie, jak ma na imi�. Obieca� przecie�, �e dziwi� si� b�dzie wieczorem, na spokojnie. Zainteresowa� go mo�liwy zysk. - Jaki dar? - Ch�opiec mo�e wybra� dar �ar-ptaka. Jeden z trzech: albo ziarnko grochu, niewielkie, lecz nie lekcewa� jego si�y. Trzymane pod j�zykiem, chroni od niechybnej �mierci. Ale tylko raz. Albo te� �yczenie �mierci. Straszne ono jest. Pozbawi oddechu ka�d� osob�, o kt�rej pomy�lisz. Albo te� mo�esz wzi�� ciastko-niespodziank�. Ch�opiec wybiera. Aysen nie uwierzy� w�asnym uszom. Los podsun�� mu w�a�nie rozwi�zanie wszystkich problem�w. M�g� �y� w fortecy tak d�ugo, jak b�dzie chcia�. Ale zanim wypowiedzia� �yczenie, chcia� wiedzie� jeszcze jedno: - Czy, je�eli nie wykorzystam �yczenia, b�d� m�g� w jaki� spos�b ci� wezwa� i wymieni� je? Zdziwiony pro�b� ptak, zastanawia� si� chwil�. - Ch�opiec nie wie, czego chce? Dobrze wi�c. Ch�opiec powie: "�ar-ptaku, przybywaj!". I �ar-ptak wymieni �yczenie. Niech teraz ch�opiec wybiera. Aysen wypowiedzia� �yczenie. - �ar-ptak jest smutny. Lepiej dla ch�opca by�o wybra� ciastko-niespodziank�. Du�a przyjemno��. Ale jak ch�opiec chce, tak b�dzie. �ar-ptak ma nadziej�, �e ch�opiec zmieni zdanie. Aysen nie potrafi� uciec z fortecy, wi�c zacz�� stroni� od ludzi. Wybiera� zwykle jedn� ze strzelistych wie�, z kt�rej dziedziniec zamku zdawa� si� le�e� na dnie g��bokiej studni. Stamt�d, niezauwa�ony, uzupe�nia� wiedz� o mieszka�cach warowni. Nie dzia�o si� jednak zbyt wiele, �yciem tego miejsca kierowa�a rutyna. Rano Ingrid i jej pomocnice wydawa�y �niadanie �o�nierzom, po czym pterozaury wyfruwa�y do boju. Popo�udnia toczy�y si� leniwie, kobiety przygotowywa�y kolacj�, Glew naprawia� co� w stajni lub opiekowa� si� rannymi gadami. Wieczorem �o�dacy wracali, jedli �apczywie i znikali wraz z dziewkami w komnatach wydr��onych g��boko w skale, na kt�rej osadzony by� zamek. Gdy ch�opiec nat�y� s�uch, dochodzi�y do niego odleg�e odg�osy zabawy, czasem przekle�stwa m�czyzn lub chichoty kobiet. Niekiedy - ocenia�, �e raz na dziesi�� dni - forteca przybija�a do innej ska�y, bramy zamku si� otwiera�y i wyrusza�a olbrzymia armia tyranozaur�w, by z g�o�nym dudnieniem znikn�� we mgle. Wieczorem wraca�a poraniona i zamek odp�ywa� zn�w, by ko�ysa� si� samotnie w przestworzach. Aysen zastanawia� si�, jak taka liczba ogromnych gad�w mo�e pomie�ci� si� w zamku. Potem przypomnia� sobie, co Omni potrafi� robi� z czasem, i zrewidowa� swoje wyobra�enie na temat przestrzeni. Odruchowo, tak ju� wesz�o mu w nawyk, co kilka minut, zaciska� d�o�, na le��cym w kieszeni niewielkim ob�ym przedmiocie. Wci�� musia� sprawdza�, czy jego polisa na �ycie jest na swoim miejscu, czy nie wypad�a przy gwa�towniejszym ruchu i obecnie gotuje si� w zupie, znaleziona przez jedn� z kucharek. Niewielkie ziarnko grochu, cho� najpierw da�o mu du�o pewno�ci siebie i optymizmu, obecnie stawa�o si� �r�d�em strapienia. A co, je�eli w warunkach zagro�enia nie zd��y w�o�y� go do ust? Przecie� atak mo�e nast�pi� z zaskoczenia. A co, je�eli nast�pi� dwa ataki i groch uchroni go tylko przed jednym ciosem? Brut i Melaya to w ko�cu dwie osoby, a je�eli zaatakuj� razem... Z ka�dym dniem ch�opiec czu� si� coraz mniej pewnie. W dodatku Mistrz Valiantte s�ab� z ka�d� chwil�, co przybli�a�o dat� nieuchronnej konfrontacji z Brutem. Brut?! Aysen wsz�dzie wypatrzy�by rywala, st�d od razu u�owi� go wzrokiem, gdy tylko tamten pojawi� si� na dziedzi�cu. Zobaczy� go nawet szybciej ni� z�ocisty b�ysk, za kt�rym Brut powoli, ale nieuchronnie pod��a�. Znajome, nieporadne podskoki ognistej istoty m�wi�y jednoznacznie, co si� wydarzy�o. Brut posiada� jaki� rodzaj przyn�ty wabi�cej �ar-ptaki i gdy nie uda�o mu si� z jednym, po prostu schwyta� w sw� pu�apk� klejow� kolejnego, nie�wiadomego samca. W Aysenie wszystko zatrz�s�o si� z oburzenia. Licz�c w my�lach dziesi�tki stopni, kt�re dzieli�y go od dziedzi�ca, wiedzia�, �e nie zd��y z pomoc�. Mimo to ju� mia� rzuci� si� p�dem po schodach w d�, gdy k�tem oka zauwa�y�, �e jaka� posta� stan�a mi�dzy my�liwym a jego ofiar�. Zastyg� w bezruchu. Nie do wiary, Brutowi drog� zagradza�a Melaya! Sprzeczali si� g�o�no. Ch�opiec zda� sobie spraw�, �e dziewczyna nie ma szans pokona� ro�lejszego m�odzie�ca. Zanim zdecydowa� ruszy� na ratunek, Brut ust�pi�! Odszed� pokonany, �cigany wyzwiskami dziewczyny. To niemo�liwe. Aysen przetar� oczy, niepewny, czy nie podrzucono mu pokr�tnej iluzji. Jednak fakt pozostawa� faktem, Brut odszed�, a dziewczyna obmywa�a �ar-ptaka z kleju, tak jak on ostatnio. Aysen spojrza� zaniepokojony na swego wroga. Ten niezbyt przej�ty sta� oparty pod jak�� �cian�, chyba pogwizdywa�. O co w tym wszystkim chodzi? I wtedy wyp�yn�y z pami�ci ch�opca s�owa Glewa: "Naprawd� s�dzisz, �e m�g�by� zmusi� do czego� tego pi�knego ptaka? Nawet torturami nic by� z niego nie wydoby�. Co innego, gdyby� zrobi� mu przys�ug�..." Aysen bieg� ju�, skacz�c co cztery stopnie, odbijaj�c si� od �cian, na zakr�tach, byle szybciej, byle pr�dzej... Cho� wiedzia�, �e nie mo�e zd��y�. Jednak my�l, �e Brut ich wszystkich okpi�, za� ostatnia interwencja Aysena tylko udoskonali�a jego plan, dodawa�a ch�opcu si�. �wiadomo��, �e za chwil� w r�ce najwi�kszego rywala wpadnie dar �ar-ptaka �cina�a krew w �y�ach. Nie mia� w�tpliwo�ci, co Brut kaza� wybra� Melai. Zataczaj�c si� wbieg� na dziedziniec, akurat gdy �ar-ptak podrywa� si� do lotu i znikn�� w chmurach zostawiaj�c �lad jak ognista b�yskawica. Wpakowawszy sobie szybko groch pod j�zyk, Aysen rozejrza� si� pr�buj�c oceni� sytuacj�. Odnalaz� ich wzrokiem na przeciwleg�ym murze. Wydawa�o si�, �e o co� si� k��cili, Melaya cofa�a si� przed Brutem ma�ymi krokami, pr�buj�c utrzyma� m�odzie�ca na dystans. Oboje gestykulowali, Brut gwa�townie ruszy� na ni�, dziewczyna obr�ci�a si� i zacz�a biec. Wida� by�o, �e odleg�o�� mi�dzy nimi maleje powoli, lecz nieub�aganie. Pewne by�o, �e m�czyzna wnet dopadnie Melay�. Ona te� to musia�a wiedzie�, zerkn�a szybko przez rami� i zdwoi�a wysi�ki. Wtedy zdarzy� si� cud. Wracaj�cy z boju ci�ko ranny pterodaktyl z trudem przetoczy� si� nad blankami tu� ko�o Bruta i pr�bowa� wyl�dowa� chaotycznie lawiruj�c mi�dzy wie�ami. Aysen zauwa�y�, �e jego wr�g gdzie� znikn��. Dopiero rosn�ce zbiegowisko na dziedzi�cu pozwoli�o mu zrozumie�, co si� sta�o. Zapewne gad zahaczy� olbrzymim skrzyd�em biegn�cego m�odzie�ca i wytr�caj�c z r�wnowagi, zepchn�� w d�. Aysen mia� nadziej�, �e tamten ma chocia� z�aman� nog�. Podszed� do rozemocjonowanych gapi�w. Spojrza� na cia�o u ich st�p. I a� si� zach�ysn��. Brut nie �y�. Odnalaz� j� w kuchni. Jak gdyby nigdy nic, nala�a sobie chochl� zupy z kot�a, nast�pnie siad�a przy stole, z podnosz�c drewnian� �y�k� przy ustach, zmru�y�a oczy i dmuchn�a lekko. "Gor�ca." Podszed�, zrobi� gest, �e chce usi��� obok. - Mog�? - Pewnie - wymamrota�a z pe�nymi ustami. - Brut nie �yje. - Zauwa�y�am. - Nie wida�, by ci� to specjalnie obesz�o. - My�l�, �e by� z�ym cz�owiekiem i gdyby �y�, zrobi�by co� niedobrego. Wiele na to wskazywa�o. - Urwa�a i spojrza�a bystro na Aysena. - Zreszt� i tak go mia�am ju� do��. - Je�eli by� taki z�y... - Zacz�� ostro�nie. - Je�eli mia�a� go do��... To czemu z nim by�a�? Wzruszy�a ramionami, wi�c indagowa� dalej: - My�l�, �e mog�a� go zabi� - powiedzia� dobitnie. Za�mia�a si� g�o�no, jakby ubawiona. - Po c� mia�abym to robi�? Owszem, Brut by� niez�ym sukinsynem i traktowa� kobiety jak szmaty, ale do cholery, to nie pow�d, by kogo� zabi�. - My�l�, �e to jest wystarczaj�cy pow�d. - Je�eli nawet, to jak mia�abym to zrobi�? - Roz�o�y�a bezradnie r�ce. - Jestem tylko biedn�, s�ab� kobiet�. - My�l�, �e mog�a� dosta� od �ar-ptaka �yczenie �mierci. My�l�, �e mog�a� go u�y� przeciwko swemu facetowi. - My�l�, �e ponosi ci� wyobra�nia. - Wiem, �e uratowa�a� �ar-ptaka i dosta�a� dar. - Nie dosta�am �adnego daru - odpar�a zez�oszczona. - Odczep si� ode mnie. - Wi�c po co ratowa�a� ptaka? - Nie chcia�am, by Brut go dorwa�. Wiesz o tym najlepiej. Te� to zrobi�e�. "Tak, ale ja dosta�em dar". Brak odpowiedzi. "Dlaczego, tam na murze, ucieka�a� przed Brutem? Dam g�ow�, �e musia�a� co� przed nim chroni�. Mia�a� co�, czego on nie powinien dosta�". Dziewczyna przysun�a si�. Ich cia�a zetkn�y si�. - S�uchaj, nie m�wmy ju� o tym. Bruta nie ma. Oboje go nie lubili�my. I wiesz co? - Powiedzia�a, k�ad�c g�ow� na jego ramieniu. - My�l�, �e to dlatego, �e ca�y czas lubili�my tak naprawd� siebie. Aysen machinalnie obj�� j�. Wszystko sz�o tak dobrze. Przerzuci� j�zykiem ziarnko grochu z jednego k�ta ust w drugi. - Mistrzu Valiantte? Mistrzu Valiantte? Starzec podni�s� wzrok na ucznia. - S�ucham ci�, synu? - Odpar� dr��cym g�osem. - W czym mog� ci pom�c? Ch�opiec spojrza� na maga. Nauczyciel od wielu dni nie rusza� si� z �o�a, trawiony gor�czk�. Niewiele jad� i teraz przy jego boku le�a� talerz z ledwie nadgryzion� pajd� chleba. Pi� natomiast du�o wody, zabarwionej kilkoma kroplami wywaru z zi� leczniczych. Bardzo schud� i jego ko�ciste r�ce wystaj�ce zza ko�dry wydawa�y si� przez to jeszcze d�u�sze. Aysen zda� sobie spraw�, �e Valiantte nie po�yje zbyt d�ugo. Ch�opiec oczywi�cie nie ufa� Melai. Podejrzewa�, �e to ona zabi�a Bruta za pomoc� �yczenia. Potrzebowa� wiedzy Mistrza, by si� w tym utwierdzi�. Os�d pryncypa�a doda�by powagi jego oskar�eniom. - Potrzebuj� nauki, Mistrzu. - Na nauk� ka�da pora jest dobra - powiedzia� �agodnie starzec. - O co tym razem chodzi? - Chcia�bym si� dowiedzie� czego� o �ar-ptakach. - Aaa... �ar-ptaki... Paskudne ptaszyska. Fruwaj� tylko bez celu. Kupy robi� porz�dnemu cz�owiekowi na kapelusz. A trzeba ci wiedzie�, �e ich odchody zawieraj� substancje fluoroscencyjn�. Zamek wygl�da fatalnie, gdy si� kilka takich zleci. Dlatego jeden z moich poprzednik�w tysi�c, mo�e dwa tysi�ce lat temu, wyda� zakaz karmienia tych bestii. Cho� z drugiej strony nie s� mo�e najgorsze. Zjadaj� muchy. - Niezupe�nie o to chcia�em zapyta�, Mistrzu... - Formu�uj wi�c ja�niej pytania, m�j ch�opcze, zawsze ci� tego uczy�em. Precyzja przede wszystkim. - Chcia�em zapyta� o jeden z dar�w �ar-ptaka... �yczenie �mierci. Czy mo�liwe jest, by za jego pomoc� przywo�any zosta� ranny pterodaktyl, kt�ry zepchnie kogo� z mur�w? Czy to �yczenie tak mo�e dzia�a�? - O dziwne rzeczy pytasz, drogie dziecko. Mroczne sprawy, kt�re nie powinny absorbowa� m�odego umys�u. Lecz gdyby� spotka� kiedy� �ar-ptaka, us�yszysz od niego, �e �yczenie �mierci wypiera dech z piersi ofiary. Jak wiem, nie dzia�a w �aden inny spos�b. O zrzucaniu nie ma mowy. - Czyli nie jest mo�liwe... - Wszystko jest mo�liwe, drogie dziecko. Niekt�re rzeczy s� po prostu kra�cowo ma�o prawdopodobne. Zawsze was tego uczy�em. Czy co� jeszcze ci� trapi, m�j ch�opcze? - Nie, Mistrzu. Dzi�kuje za nauk� - Aysen wycofywa� si� w kierunku drzwi, �egnany suchym kaszlem nauczyciela. Valiantte otar� usta chusteczk�, a gdy odj�� j� od warg, ch�opiec da�by g�ow�, �e widnia�y na niej krople krwi. Wychodz�c z komnaty mistrza Aysen zrozumia�, �e pozosta�o naprawd� ma�o czasu. Valiantte dogorywa�, po jego �mierci Omni wybior� nowego maga. Aysen by� w swej opinii zbyt sprytny, by uwierzy�, �e do �mierci Bruta dosz�o przypadkiem. Melaya albo u�y�a przeciwko niemu �yczenia �mierci, albo w inny spos�b pomog�a mu przedosta� si� na tamten �wiat. Je�eli nauczyciel mia� racj� i pierwsza mo�liwo�� nie wchodzi�a w gr�, rokowania na przysz�o�� by�y jeszcze gorsze. By� mo�e bowiem dziewczyna ma nadal mordercze narz�dzie i tylko czeka na moment, by spokojnie u�y� go przeciwko Aysenowi. Czy dlatego zapragn�a zosta� jego kobiet�? Ofiaruje mu swe cia�o, a gdy on zadr�y w spazmach rozkoszy i zapomniane ziarnko grochu wypadnie spod j�zyka, jego dech zatrzyma si�, a serce stanie? Dziwka, takie jak one nie znaj� �adnej �wi�to�ci, wykorzystuj� bezwzgl�dnie swoje powaby, by zniszczy� m�czyzn. Najpierw oszuka�a Bruta, udaj�c jego partnerk�, by zabi� w bezwzgl�dny spos�b, a teraz kolej na mnie... A mo�e Brut wcale nie umar�, mo�e Aysen sta� si� ofiar� narzuconej czarami halucynacji, dziewczyna w istocie nadal chadza do kochanka i w ukryciu na�miewaj� si� z ostatnich chwil �ycia naiwnego Aysena? Do�� tego! To niedorzeczne! Ch�opak zda� sobie spraw�, �e popada w paranoj�. Dziewczyna nie mia�a do kogo si� zwr�ci� po �mierci swego poprzedniego faceta, i tyle. �adnych ukrytych motyw�w. Wi�cej wiary w ludzi, Aysen. Wyszed� na dziedziniec. Po przeciwleg�ej stronie pod �cian� sta�a Melaya z tr�jk� �o�nierzy. Towarzystwo zdawa�o si� �wietnie bawi�. Roze�miana dziewczyna wygl�da�a pi�kniej ni� zazwyczaj. Ch�opiec czu� na przemian zimno i gor�co, nie wiedzia�, co zrobi�, jak si� zachowa�. Bezg�o�nie modl�c si�, by go nie zauwa�ono, przemkn�� do drzwi prowadz�cych do jego korytarza. W�lizgn�� si� do pokoju, pospiesznie zamkn�� drzwi i usiad� na pos�aniu, kryj�c twarz w d�oniach. A to suka! A to dziwka! Zrozumia�, �e dziewczyna jest ju� wystarczaj�co doros�a, by chodzi� na d� spa� z �o�nierzami. Je�eli tylko wyrazi ochot�. A pewnie, �e wyrazi, dziwka jedna. W dzie� b�dzie si� z nim prowadza�, a w nocy, gdy j� spu�ci z oka... Poj��, �e Melaya ma w r�ku wszystkie atuty, by wysiuda� go ze stanowiska maga. Ma �yczenie �mierci i je�eli nawet jego groch uchroni go przed zakl�ciem, ma te� setk� no�y gotowych na ka�de skinienie, za jedn� sp�dzon� noc, za chwil� umizg�w w bramie. Nie mia� szans. J�zyk niemal dr�twia� mu, cierpn�c w miejscu, w kt�rym dotyka� ziarnka. Czy to dziewczyna u�y�a ju� swego czaru, czy te� po prostu to jego strach? Jak si� czuje cz�owiek, kt�ry wie, �e ka�de zaczerpni�cie powietrza mo�e by� tym ostatnim? Aysen czu�, �e by�by nawet lepszym magiem ni� Melaya. Przegra nie dlatego, �e jest gorszy, ale dlatego, �e dziewczyna u�ywa podst�pnych metod. Ch�opiec wiedzia�, �e nieodwo�alnie zginie. Chyba �e b�dzie sprytniejszy od niej. I r�wnie bezwzgl�dny. Podszed� do okna. Wyjrza� ostro�nie na dziedziniec. Rozchichotane towarzystwo znikn�o. Aysen podejrzewa�, �e wie, gdzie. Spojrza� w niebo, na kt�rym zawieszony by� wci�� tak samo wygl�daj�cy ksi�yc. - �ar-ptaku, przybywaj! - wo�a� z ca�ego serca, cho� niezbyt g�o�no. Nie by�oby dobrze, gdyby dziewczyna przedwcze�nie odkry�a jego zamiar. Mia� nadziej�, �e wystarczy wypowiedzie� same s�owa, kt�re zadzia�aj� jak zakl�cie; nie trzeba krzycze�. Nag�y blask, jaki zst�pi� nad zamek i roz�wietli� z�oci�cie noc, po�o�y� kres nadziejom na dyskrecj�. P�omienny ptak sp�yn�� nad dziedziniec i wszybowa� �agodnie do jego komnaty. Spojrza� na Aysena swymi m�drymi oczami. Ch�opie poczu�, �e Melaya ju� wie i �e pozosta�o bardzo, bardzo ma�o czasu. Da�by sobie g�ow� uci��, �e s�yszy tupot st�p jej siepaczy na korytarzu. - Ch�opiec mnie wzywa�? - zapyta� znajomy skrzekliwy g�os. - Chc� wymieni� dar. - I to jak najszybciej, b�agam, doda� w my�lach. A co, je�eli groch ju� zosta� wykorzystany chroni�c go przed g�upim po�lizgiem ze szczytu zamkowej wie�y? Popatrzy� z l�kiem na �ar-ptaka. - Umowa to umowa. Ch�opiec ma prawo wymieni� dar. Ch�opiec odda ziarnko grochu i wypowie swe ��danie. Aysen odetchn�� z ulg�. Szybko wyplu� groch w d�onie, maj�c przera�liw� �wiadomo��, jak straszliwie b�dzie przez t� chwil� bezbronny. Gdyby Melaya zdecydowa�a si� w ci�gu nast�pnych kilku sekund wypowiedzie� �yczenie... Ale nic si� nie dzia�o. Groch znikn��, gdy tylko dotkn�� ognistej �uny bij�cej od stworzenia. Istota spojrza�a w oczy ch�opca i powiedzia�a: - Teraz wybieraj! Nabra� powietrza w p�uca. - Chc�... Pragn� dosta� �yczenie �mierci! - Wyrzuci�. �wiat�o otaczaj�ce ptaka na moment zwi�kszy�o sw� intensywno��, w jednym kr�tkim impulsie p�omie� pe�ga� po �cianach komnaty, tak jakby wok� ch�opca rozgorza� po�ar. Nast�pnie wszystko zgas�o. - Zrobione - rozleg� si� odleg�y g�os. Ch�opiec pokiwa� g�ow� na znak, �e zrozumia�. - �ar-ptak ju� p�jdzie. �ar-ptak ma nadziej�, �e Aysen m�drze wykorzysta dar. �ar-ptak bardzo �a�uje, �e Aysen nie wybra� ciastka-niespodzianki. Dwa machni�cia skrzyd�ami i ptak opu�ci� pok�j Aysena, zostawiaj�c na niebie �lad, niby warkocz ognistej komety. Tymczasem ch�opiec musia� si� spieszy�. Wiedzia�, �e jest niemal ca�kowicie bezbronny, ods�oni�ty, podatny na atak. Nie by�o teraz czasu na wahanie, decyzj� podj�� ju� wcze�niej. Wi�c przymkn�� oczy i u�y� daru. Gdzie� z oddali przysz�o do niego odczucie. Co� jakby �ci�cie �odygi kwiatu. Zgaszenie p�omienia �wiecy. A potem, za �cian�, rozleg� si� cichy, urwany gwa�townie krzyk. Aysen wybieg� z komnaty. Odnalaz� j� na dziedzi�cu. Le�a�a na �rodku, z r�koma przy szyi, jakby pr�bowa�a rozpi�� niewidoczny ko�nierz. Zdr�twia� pora�ony widokiem. Teraz, martwa, wydawa�a si� taka bezbronna. Nagle poczu� potrzeb� znalezienia dowodu jej winy. Rozejrza� si� szybko, czy nikt nie widzi. Szcz�liwie krzyk okaza� si� zbyt cichy, a mo�e wzi�to go za wyg�up jednej z lubie�nych dziewek, w ka�dym razie nikt nie wychyli� si� z licznych korytarzy. Przykucn�� przy dziewczynie, szybkimi ruchami r�k staraj�c si� wymaca� co�, co upewni go o zamiarach Melai. Po raz pierwszy by� tak blisko dziewczyny i dotyka� jej tak nieskr�powanie. Serce �cisn�o mu si� na my�l o tym, co utraci�. W�wczas znalaz� w�r�d fa�d�w odzie�y podejrzany przedmiot. Czym pr�dzej go wysup�a�. Rzecz wypad�a mu z d�oni. Stoczy�a si� z cia�a dziewczyny, upad�a w py�. Melaya wybra�a ciastko-niespodziank�. Glew stawa� po pracy na murach, by popatrze� na zachodz�ce s�o�ce. Mawia�, �e w jego promieniach widzi nieraz zarys nagrody, kt�r� obiecali mu Omni. Dzie� w dzie� wype�nia� wi�c swoje zadanie, za� wieczorem z fragmentu wizji, kt�r� otrzyma� we �nie, odrobiny s�onecznego �wiat�a budowa� przed sob� kobiet�. Ka�dego dnia by�a inna, zale�nie od potrzeb jego wyobra�ni i koloru nastroju. Zawsze by�a jednak przepi�kna. Glew mia� nadziej�, �e zapowiada t�, kt�ra naprawd� nadejdzie. I czeka�. Aysen zamierza� podej�� do stajennego, porozmawia�. Potrzebowa� tego bardziej ni� czegokolwiek na �wiecie. Lecz wtedy zobaczy� czterech �o�nierzy z pochodniami nios�cych na noszach zwiotcza�e cia�o. Zobaczy�, �e Mistrz Valiantte umar�. I wtedy to poczu�. By�o subtelne jak dotkni�cie skrzyde� motyla. Lecz si�ga�o do najg��bszego dna jego ja�ni. "B�g?" Jak tylko chcesz mnie zwa�, Mistrzu Aysenie... Powinien czu� rado��, tryumf. W ko�cu wygra�, okaza� si� najlepszy. Lecz czy cena, kt�r� zap�aci�, nie by�a zbyt wysoka. Olbrzymi �al przetransformowa� si� w gniew na tych, kt�rzy ustalili okrutne regu�y rz�dz�ce tym miejscem. "Przez was Melaya nie �yje!" ...? "To wy przez wasze idiotyczne regu�y, zabawy bog�w zmusili�cie nas, by�my skoczyli sobie do garde�. Walczyli o bezu�yteczny tytu�... By jeden z nas m�g� zosta� Mistrzem" Obcy umys� przyjrza� si� mu z uwag�, jak dziecko musze, kt�rej wyros�a dodatkowa para skrzyde�. A czemu� tylko jeden z was mia�by zosta� Mistrzem? Prostota tego pytania zwala�a z n�g. Przez moment Aysen nie wiedzia�, co odpowiedzie�. "Gdy umiera dow�dca skrzyd�a, �o�nierze walcz� na �mier� i �ycie, by zgarn�� tytu� wodza. Wiem, co m�wi�, widzia�em to na w�asne oczy". Macie tu ciekawe zwyczaje. Troch� barbarzy�skie, ale interesuj�ce. Aysen poczu�, �e ziemia usuwa mu si� spod n�g. "Ale wy jeste�cie wszechmocni. Mogli�cie uratowa� tamtego cz�owieka. Uratowa� Melay�. Zakaza� tych praktyk. Zaingerowa�. Cokolwiek zrobi�. Jeste�cie wszechmocni". �agodne napomnienie. Oczekujesz od nas, �e powinni�my uniemo�liwi� ci zabicie tej dziewczyny? Czy nie czas odpowiada� ju� za w�asne czyny, Mistrzu Aysenie? B�d� doros�y... Poczu�, jak gniew eksploduje w nim nag�� niepohamowan� furi�. "Nie, nie zgadzam si�, nie mog� zgodzi� si�, �e to wszystko moja wina. To wy i wasze niecne intrygi. Robicie ze mnie g�upca... Ale ja za sprytny jestem na to. Za cwany. Dorw� jeszcze kiedy� nawet was. Rozwal� ka�dego, kto spr�buje zrobi� ze mnie g�upca. Zniszcz� was wszystkich!" Wedle �yczenia... I g�os odszed�, opu�ci� umys� Aysena i ch�opiec zn�w zosta� tak strasznie, tak przera�liwie sam. Ale nie, przed nim co� by�o. Majaczy�o si� niewyra�nie w szarzy�nie wieczoru. Dar. Nowo mianowany Mistrz podszed� bli�ej. Przed nim, wbity ostrzem w ziemi�, ko�ysa� si� ogromny miecz o klindze ciemniejszej ni� obsydian. Aysen poczu� ch�odn� nieub�agan� wiedz�, �e kogokolwiek dotknie sztych tej broni, ten padnie bez �ycia. R�ka wyci�gni�ta po miecz zamar�a w p� ruchu. Ch�opiec usiad� na ziemi, pochyli� g�ow�. C� mam teraz zrobi�? Przed jego oczami zacz�y si� przewija� obrazy niby urywki mrocznych sn�w. Melaya le��ca w pyle, za� obok jej cia�a jej wyb�r, jej spos�b na �ycie. C�em uczyni�? A potem pomy�la� o Glewie. O tym, jak dzie� w dzie� po sko�czonej pracy m�czyzna idzie na mur, by pociesza� si� my�l� o swej ostatecznej nagrodzie. Pomy�la�, �e Melaya zn�w mo�e biega� po �wiecie, roze�miana, z kwiatami we w�osach. Je�eli za drugim razem wybierze dobrze. I zn�w obraz martwej dziewczyny. Przed nim wiele lat �ycia. Aysen z ca�ych si� stara� si� przywo�a� obraz Melai, kiedy si� U�miecha�a. Krak�w 16 grudnia 2001 Sebastian Uzna�ski SEBASTIAN UZNA�SKI Rocznik 1977, krakus z urodzenia i zami�owania. Absolwent Wydzia�u Psychologii Uniwersytetu Jagiello�skiego, odbywa obecnie sta�e z pacjentami w r�nych o�rodkach psychiatrycznych. Zainteresowany fantasy i ambitn� SF (Dick), czytelnik "NF" od si�dmej klasy podstaw�wki, debiutowa� Sebastian opowiadaniem w czerwcowym "Science Fiction" ("Nie kupujcie lalek Barbie"). Przedstawiane przez nas "�yczenie �mierci" jest tekstem p�niejszym, wi�c nieco dojrzalszym. (mp)