2552

Szczegóły
Tytuł 2552
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2552 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2552 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2552 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stanis�aw Lem Opowie�ci o pilocie Pirxie TEST 1 - Kadet Pirx! G�os O�lej ��czki wyrwa� go z g��bi marze�. Wyobrazi� sobie w�a�nie, �e w kieszonce od zegarka starych cywilnych spodni na dnie szafki le�y dwukoron�wka. Srebrna, d�wi�cz�ca, zapomniana. Przed chwil� jeszcze wiedzia� dok�adnie, �e nie by�o tam nic, najwy�ej stary kwit pocztowy, ale powoli doszed� do przekonania, �e mog�a by�, i kiedy O�la ��czka wymieni� jego nazwisko, by� ju� ca�kiem pewien. Mo�na powiedzie�, �e wyra�nie czu� jej kr�g�o�� i widzia�, jak rozpiera si� w kieszonce. M�g� p�j�� do kina - i jeszcze zosta�oby mu p� korony. A gdyby poszed� tylko na aktualno�ci, zasta�oby p�tora, z tego koron� by od�o�y�, a za reszt� pogra�by na automatach. Je�liby automat zaci�� si� i zacz�� bez ko�ca wysypywa� miedziaki prosto w otwart� d�o�, a on ledwo by nad��a� z pakowaniem ich do kieszeni, i znowu podstawia�by r�k�... zdarzy�o si� to przecie� Smidze! Ugina� si� pod ci�arem zdobytej nieoczekiwanie fortuny, kiedy wyrwa� go O�la ��czka. Wyk�adowca za�o�y� po swojemu r�ce do ty�u i staj�c na zdrowej nodze, zada� pytanie: - Co kadet zrobi�by, natrafiwszy w patrolu na statek obcej planety? Kadet Pirx otworzy� usta, jakby w ten spos�b chcia� wygoni� znajduj�c� si� w nich odpowied�. Wygl�da�, jak ostatni na �wiecie cz�owiek, kt�ry wie, co trzeba robi�, spotykaj�c rakiety obcych planet. - Zbli�y�bym si� - powiedzia� g�uchym, dziwnie zgrubia�ym g�osem. Ca�y kurs zamar�. Wszyscy wietrzyli cos mniej nudnego ni� wyk�ad. - Bardzo dobrze - rzek� ojcowsko O�la ��czka r- i co dalej? - Zastopowa�bym - wybuchn�� kadet Pirx, czuj�c, �e znajduje si� ju� daleko poza przedni� lini� swych wiadomo�ci. Gor�czkowo poszukiwa� w opustosza�ej g�owie jakich� paragraf�w "Post�powania w Przestrzeni". Mia� wra�enie, �e w �yciu nie widzia� go na oczy. Spu�ci� skromnie wzrok i zobaczy� wtedy, jak �miga m�wi co� w jego stron� - samymi ustami. Odczyta� to i powt�rzy� g�o�no, zanim jeszcze sens tych s��w dotar� do niego: - Przedstawi�bym si� im. Ca�y kurs rykn�� jak jeden cz�owiek. O�la ��czka walczy� sekund�, ale te� wybuchn�� �miechem. Bardzo szybko spowa�nia�. - Kadet zg�osi si� do mnie jutro z ksi��k� nawigacyjn�. Kadet Boerst! Pirx usiad�, jakby krzes�o by�o ze szk�a, nie ca�kiem jeszcze ostyg�ego. Nie mia� nawet wielkiego �alu do Smigi - on ju� taki by�, nie m�g� przepu�ci� okazji, je�li si� nadarzy�a. Nie s�ysza� ani s�owa z tego, co m�wi� Boerst - rysowa� na tablicy krzywe, a O�la ��czka �cisza� po swojemu odpowiedzi elektronowego Kalkulatora, tak �e odpowiadaj�cy gubi� si� na koniec w obliczeniach. Regulamin zezwala� na korzystanie z pomocy Kalkulatora, ale O�la ��czka mia� w tej sprawie w�asn� teori�: "Kalkulator te� cz�owiek" - m�wi� - i mo�e si� popsu�". Pirx nie mia� nawet �alu do O�lej ��czki. Nie mia� �alu do nikogo. Prawie nigdy. Po pi�ciu minutach sta� ju� przed sklepem na Dyerhoffa i ogl�da� na wystawie gazowe pistolety, z kt�rych mo�na strzela� patronami �lepymi, kulowymi lub gazowymi - komplet sze�� koron, z setk� naboi. Oczywi�cie na Dyerhoffa by� w wyobra�ni. Po dzwonku kurs opu�ci� sal�, nie z krzykiem i tupaniem jak pierwszy czy drugi - nie byli w ko�cu dzie�mi! Niemal po�owa poci�gn�a do jadalni - nie by�o tam o tej porze nic do jedzenia, ale mo�na by�o spotka� now� kelnerk�. Podobno �adna. Pirx szed� wolno mi�dzy szklanymi szafami, pe�nymi gwiazdowych globus�w, i z ka�dym krokiem traci� nadziej�, �e w kieszonce znajdzie si� dwukoron�wka. Na ostatnim schodku wiedzia�, �e jej tam nigdy nie by�o. Pod bram� stali Boerst, �miga i Payartz, z kt�rym siedzia� p� roku przy jednym stole na kosmodezji. Wszystkie gwiazdy watlasie zasmarowa� Pirxowi tuszem. - Masz jutro pr�bny lot - powiedzia� do niego Boerst, kiedy ich mija�. - W porz�dku - odpar� flegmatycznie. Nie dawa� si� tak �atwo nabiera�. - Nie wierzysz - to przeczytaj! - stukn�� Boerst palcem w szk�o tablicy og�osze�. Chcia� i�� dalej, ale g�owa jako� sama mu si� wykr�ci�a. Na li�cie by�y tylko trzy nazwiska. "Kadet Pirx" - sta�o tam jak w�, na samej g�rze. Przez chwil� nie widzia� nic. Potem us�ysza� z daleka w�asny g�os, kt�ry m�wi�: - To co? Powiedzia�em przecie�: w porz�dku. Min�� ich i poszed� alejk� mi�dzy klombami. W tym roku by�a na nich masa niezapominajek, zasadzonych przemy�lnie w kszta�cie l�duj�cej rakiety. Jaskry wyobra�a�y ogie� wylotowy, ale ju� przekwit�y. Nie widzia� klomb�w, �cie�ki, niezapominajek ani O�lej ��czki, kt�ry pospiesznym krokiem wyszed� z bocznego skrzyd�a Instytutu. O ma�o nie wlecia� na niego przy bramie. Zasalutowa� mu przed samym nosem. - A, Pirx! - powiedzia� O�la ��czka. - Kadet leci jutro? Dobrego odrzutu! Mo�e kadetowi uda si� spotka� tych - z innych planet. Internat znajdowa� si� w parku, po przeciwnej stronie, za wielkimi p�acz�cymi wierzbami. Sta� nad stawem, a boczne skrzyd�o wznosi�o si� nad sam� wod�, podstemplowane kamiennymi kolumnami. O tych kolumnach kto� pu�ci� bajk�, �e przywiezione zosta�y z Ksi�yca - oczywista bujda - ale pierwszy kurs rze�bi� na nich swoje inicja�y i daty ze �wi�tym wzruszeniem. Nazwisko Pirxa te� gdzie� tam by�o - wyry� je pracowicie przed czterema laty. W swoim pokoju - mia� tak ma�y, �e nie dzieli� go z nikim - d�u�szy czas waha� si�, czy otworzy� szafk�. Dok�adnie pami�ta�, gdzie le�� stare spodnie. Nie wolno ich by�o mie�, dlatego je mia�. Poza tym nie by�o z nich �adnego po�ytku. Zamkn�� oczy, kucn�� przy szafie, spoza uchylonych drzwi wsadzi� r�k� do �rodka - i namaca� kieszonk�. Naturalnie - od razu wiedzia�. By�a pusta. 2 Sta� w nie nad�tym kombinezonie na stalowej desce pomostu, pod samym stropem hali, trzymaj�c si� �okciem rozpi�tej jako por�cz liny, bo obie r�ce mia� zaj�te. W jednej trzyma� ksi��k� nawigacyjn�, w drugiej - bryk. By�a to �ci�gaczka, kt�r� po�yczy� mu �miga - m�wiono, �e lata� z ni� ca�y kurs. Co prawda nie by�o jasne, w jaki spos�b wraca�a, bo po pr�bnym locie opuszcza�o si� Instytut i sz�o na P�noc, do Bazy, gdzie zaczyna�o si� wkuwanie do ko�cowych egzamin�w. Wida� jednak jako� wraca�a - mo�e zrzucali j� na spadochronie? Oczywi�cie by� to tylko �art. Sta� na spr�ynuj�cej desce, zawieszony nad czterdziestometrow� otch�ani� i, skraca� sobie czas wyobra�aniem tego, czy b�d� go maca� - to si�, niestety, zdarza�o. Kadeci brali na pr�bne loty najdziwniejsze i najsurowiej zakazane rzeczy: poczynaj�c od p�askich flaszek z w�dk� - a ko�cz�c na tytoniu do �ucia i fotografiach znajomych dziewcz�t. Nie m�wi�c naturalnie o brykach. Pirx d�ugo szuka� na sobie miejsca, w kt�rym by go ukry�. Chowa� go te� z pi�tna�cie razy - do buta pod pi�t�, mi�dzy obie skarpetki, do cholewki, do wewn�trznej kieszeni kombinezonu, do ma�ego atlasiku gwiazd taki atlasik by� dozwolony - niez�y by�by te� futera� od okular�w, ale, po pierwsze, musia�by to by� olbrzymi futera�, a po wt�re - nie nosi� okular�w. Troch� p�niej przypomnia� sobie, �e gdyby nosi�, nie przyj�liby go do Instytutu. Sta� wi�c na stalowej desce i czeka� na obu instruktor�w oraz na Szefa, a wszyscy trzej nie wiadomo czemu si� sp�niali, chocia� start by� wyznaczony na dziewi�tnast� czterdzie�ci, a by�a ju� dziewi�tnasta dwadzie�cia siedem. Pomy�la�, �e gdyby mia� kawa�ek plastra, m�g�by przylepi� sobie bryk pod pach�. M�wiono, �e tak zrobi� ma�y Yerkes, a gdy go instruktor dotkn��, zacz�� piszcze�, �e ma �askotki, i uda�o mu si�. Ale Pirx nie wygl�da� na takiego, co ma �askotki. Wiedzia� o ,tym i nie mia� co do tego �adnych z�udze�. Trzyma� wi�c ca�kiem zwyczajnie bryk w prawej r�ce i dopiero gdy przysz�o mu do g�owy, �e b�dzie j� musia� poda� na przywitanie wszystkim trzem, prze�o�y� go do lewej, a ksi��k� nawigacyjn� - z lewej do prawej. Manipuluj�c tak, rozbuja� niechc�cy stalowy pomo�cik, kt�ry chwia� si� jak trampolina. Naraz us�ysza� ,po drugiej stronie kroki. Nie od razu ich zobaczy�, bo pod stropem hali by�o ciemno. Byli wszyscy, jak zwykle w mundurach, bardzo wymuskani, zw�aszcza Szef. On za�, kadet Pirx, mia� na sobie kombinezon, kt�ry, cho� jeszcze nie nad�ty, wygl�da� niby dwadzie�cia razem z�o�onych kostium�w, jakie nosi bramkarz w rugby, ponadto z obu stron wysokiego ko�nierza zwisa�y mu d�ugie ko�c�wki interkomu i zewn�trznego radiofonu, przy szyi bimba� si� w�� zako�czony pokr�t�em aparatu tlenowego, na plecach czu� ucisk rezerwowej butelki, by�o mu cholernie gor�co w podw�jnej przeciwpotnej bieli�nie, a najgorzej we znaki dawa�o mu si� urz�dzenie, kt�re sprawia, �e lec�c nie musi si� wychodzi� z potrzeb� (zreszt� w rakiecie pierwszego stopnia, na kt�rej robi si� pr�bne loty, nie bardzo by�oby gdzie wyj�� na stron�). Naraz ca�y pomost zacz�� skaka�. Kto� szed� z ty�u - to by� Boerst w takim samym kombinezonie, zasalutowa� ostro wielk� r�kawic� i stan�� tak, jakby mia� najlepsz� wol� zepchn�� Pirxa na d�. Kiedy tamci poszli przodem, Pirx spyta� zdziwiony: - Ty te� lecisz? Nie by�o ci� na li�cie. - Brendan zachorowa�. Lec� za niego - odpar� Boerst. Pirxowi zrobi�o si� na chwil� troch� g�upio. To by�a w ko�cu jedyna, ale to jedyna rzecz, dzi�ki kt�rej m�g�by si� wznie�� cho� o milimetr wy�ej ku niebotycznym regionom, na kt�rych �y� sobie Boerst, jakby specjalnie si� o to wcale nie staraj�c. By� nie tylko najzdolniejszy na kursie, co Pirx stosunkowo �atwo mu wybacza�, a nawet �ywi� dla matematycznych talent�w Boersta pewien szacunek - od czasu kiedy by� �wiadkiem, jak Boerst zmaga� si� dzielnie z elektronowym Kalkulatorem i straci� tempo dopiero przy pierwiastkach czwartego stopnia - i nie tylko mia� zamo�nych rodzic�w, tak �e wcale nie musia� oddawa� si� marzeniom o dwukoron�wkach, zapodziewaj�cych si� w starych portkach - ale mia� �wietne wyniki w lekkoatletyce, skaka� jak szatan, �wietnie ta�czy� i, co tu du�o gada�, by� bardzo przystojny, czego niepodobna by�o powiedzie� o Pirxie. Szli d�ugim pomostem, mi�dzy kratowymi wspornikami stropu, mijaj�c ustawione kolejno rakiety, a� zala�a ich jasno��, bo ta cz�� stropu by�a ju� odsuni�ta na przestrzeni dwustu metr�w. Na betonowych, ogromnych lejach, kt�re chwyta�y w siebie i odprowadza�y ogie� odrzutu, sta�y obok siebie dwa sto�kowate kolosy - przynajmniej wygl�da�y w oczach Pirxa jak kolosy - ka�dy mia� czterdzie�ci osiem metr�w wysoko�ci i jedena�cie metr�w �rednicy u samego do�u, w boosterze. Do w�az�w, ju� od�rubowanych, przerzucone by�y ma�e mostki, przej�cia zagradza�y jednak ustawione po�rodku, o�owiane przyciski, ka�dy z ma�� czerwon� chor�giewk� na gi�tkim proporczyku. Pirx wiedzia�, �e sam odstawi na bok chor�giewk�, kiedy na pytanie, czy got�w jest podj�� si� wykonania zadania, odpowie, �e tak - i �e zrobi to pierwszy raz w �yciu. I nagle opanowa�o go prze�wiadczenie, �e kiedy b�dzie odsuwa� proporczyk, potknie si� o link� i na pewno przewr�ci si� jak d�ugi - takie rzeczy si� zdarza�y. A je�eli komukolwiek zdarza�y si� takie rzeczy, to jemu powinno si� by�o co� takiego przytrafi�, bo my�la� czasem, �e nie ma szcz�cia. Wyk�adowcy okre�lali to inaczej - �e jest gap�, niezgu�� i my�li w ka�dej chwili o wszystkim opr�cz tego, o czym akurat trzeba my�le�. Prawda, �e Pirxowi by�o o wiele rzeczy �atwiej ni� o s�owa. Mi�dzy jego dzia�aniem a my�leniem, odzianym w s�owa, zia�a mo�e nie przepa��... w ka�dym razie by�a tam jaka� przeszkoda, kt�ra utrudnia�a mu �ycie. Wyk�adowcy nie wiedzieli, �e Pirx jest marzycielem. O tym nikt nie wiedzia�. S�dzili, �e on w og�le o niczym nie my�li. A to nie by�o prawd�. Zerkn�� k�tem oka i zobaczy�, �e Boerst ustawi� si� ju�, jak nale�y, o krok od wej�cia na przerzucony do w�azu mostek, wypr�y� si� i czeka� z r�kami przyci�ni�tymi do nie nad�tych, gumowych obr�czy kombinezonu. Pomy�la�, �e Boerstowi jest do twarzy nawet w tym dziwacznym stroju, jakby wykrojonym ze stu pi�ek futbolowych naraz, i �e kombinezon Boersta naprawd� jest nie nad�ty, podczas kiedy jego kombinezon miejscami jak gdyby ma jeszcze w sobie sporo powietrza - i dlatego tak niedobrze mu si� chodzi, i musi tak szeroko stawia� nogi. Zebra� je razem, jak m�g�, ale obcasy nie chcia�y mu si� zej��. Dlaczego Boerstowi chcia�y? To by�o niejasne. Gdyby nie Boerst, zapomnia�by zreszt� na �mier� o tym, �e trzeba przybra� zasadnicz� postaw� ty�em do rakiety, a frontem do trzech ludzi w mundurach. Podeszli najpierw do Boersta - dajmy na to dlatego, �e by� on na B, ale to te� nie by� zupe�ny przypadek albo raczej: by� to przypadek na niekorzy�� Pirxa, poniewa� zawsze musia� d�ugo czeka� na "wyrwanie" i denerwowa� si�, bo wola�, aby z�e wydarzy�o mu si� od razu. S�ysza� pi�te przez dziesi�te z tego, co m�wili do Boersta, a Boerst wyci�gni�ty jak struna odpowiada� szybko, tak szybko, �e Pirx nic nie zrozumia�. Potem podeszli do niego, a kiedy Szef zacz�� m�wi�, Pirxowi naraz przypomnia�o si�, �e mia�o ich dzi� lecie� przecie� trzech, a nie dw�ch, gdzie� wi�c podzia� si� ten trzeci? Na szcz�cie us�ysza� s�owa Szefa i w ostatniej chwili zd��y� wypali�: - Kadet Pirx got�w do odbycia lotu. - M... tak - powiedzia� Szef. - I kadet Pirx o�wiadcza, �e jest zdr�w na ciele i umy�le - ehem - w granicach swoich mo�liwo�ci? Szef lubi� doczepia� takie kwiatuszki do stereotypowych pyta� i m�g� sobie na to pozwoli�, bo by� Szefem. Pirx powiedzia�, �e jest zdr�w. - Na okres trwania lotu mianuj� kadeta pilotem - wypowiedzia� Szef sakramentaln� formu�� i ci�gn��: - Zadanie: start pionowy na boosterze po�ow� mocy. Wej�cie na elips� B 68. Na elipsie poprawka do orbity trwa�ej z okresem obrotu 4 godziny 26 minut. Oczekiwanie na orbicie dwu statk�w bezpo�redniej ��czno�ci typu JO 2. Prawdopodobna strefa kontaktu radarowego - sektor III, satelita PAL z mo�liwym odchyleniem dopuszczalnym sze�� sekund �uku. Nawi�za� kontakt na fonii celem uzgodnienia manewru. Manewr: zej�� z orbity trwa�ej kursem 60 stopni 24 minuty szeroko�ci p�nocnej, 115 stopni 3 minuty 11 sekund d�ugo�ci wschodniej. Przyspieszenie pocz�tkowe - 2,2 g. Przyspieszenie ko�cowe po 83 minutach - O. Nie odrywaj�c si� poza zasi�g fonii, pilotowa� oba JO 2 w szyku tr�jkowym do Ksi�yca, wej�� w jego strefie r�wnikowej na orbit� tymczasow� wed�ug wskaza� Luna PELENG, upewni� si�, �e oba pilotowane statki znajduj� si� na orbicie i, schodz�c z niej przyspieszeniem i kursem wed�ug w�asnego uznania, wr�ci� na orbit� trwa�� w obr�bie satelity PAL. Tam oczekiwa� dalszych rozkaz�w. Na kursie m�wiono, �e wkr�tce pojawi� si� - zast�puj�c dotychczasowe �ci�gaczki - bryki elektronowe, to jest mikrom�zgi wielko�ci pestki od wi�ni, kt�re mo�na b�dzie nosi� w uchu albo pod j�zykiem, i kt�re podpowiedz� zawsze i wsz�dzie wszystko, co oka�e si� akurat potrzebne. Ale Pirx nie wierzy� w to, uwa�aj�c, nie bez s�uszno�ci, �e kiedy si� pojawi�, nie b�dzie ju� trzeba kadet�w. Na razie musia� sam powt�rzy� ca�y tenor zadania - i zrobi� to, raz jeden tylko pomyliwszy, ale to gruntownie, minuty i sekundy czasu z sekundami i minutami d�ugo�ci i szeroko�ci. Po czym, spocony jak mysz w swojej przeciwpotnej bieli�nie, pod grub� pow�ok� kombinezonu, czeka� na dalszy rozw�j wypadk�w. Powt�rzy� zadanie - powt�rzy�, ale tre�� jego nie zacz�a jeszcze dociera� do jego �wiadomo�ci. Jedyn� my�l�, jaka w nim bez przerwy kr��y�a, by�o: "Ale mi dali �upnia!!" Zaciska� w lewej gar�ci bryk, podaj�c praw� r�k� ksi��k� nawigacyjn�. Ustne recytowanie zadania by�o zwyczajn� szykan� - i tak dostawa�o si� je napisane, z wykre�lonym pierwszym kursem. Szef w�o�y� kopert� z zadaniem do kieszonki pod ok�adk� ksi��ki, odda� mu j� i spyta�: - Pilot Pirx got�w do startu? - Got�w! - odpowiedzia� pilot Pirx. W tej chwili mia� ju� tylko jedno �yczenie: znale�� si� w sterowni. Marzy� o rozpi�ciu kombinezonu, przynajmniej pod szyj�. Szef cofn�� si� o krok. - Do - pocisku! - krzykn�� wspania�ym, stalowym g�osem, kt�ry, jak dzwon, przeci�� g�uchy, nieustaj�cy ha�as olbrzymiej hali. Pirx zrobi� zwrot w ty�, z�apa� czerwon� chor�giewk�, potkn�� si� o jej link�, w ostatniej chwili chwyci� r�wnowag� i wmaszerowa� jak Golem na cienki pomost. Kiedy by� w jego po�owi�, Boerst (widziany z ty�u przypomina� jednak pi�k� futbolow�) wchodzi� ju� do swojej rakiety. Wpu�ci� nogi do �rodka, chwyci� si� masywnego ocembrowania w�azu, zjecha� elastyczn� rynienk� w d�, nie stawiaj�c st�p na szczebelkach (szczebelki s� tylko dla umieraj�cych pilot�w - mawia� O�la ��czka), i zabra� si� do zamykania klapy. �wiczyli to na "fantomach" i na prawdziwej klapie - tyle �e wyj�tej z rakiety i zamocowanej na �rodku sali �wicze� - setki i tysi�ce razy. Niedobrze si� od tego robi�o - lewa korba, prawa korba, do po�owy drogi, kontrola oszczelnie�, druga po�owa obrotu obu korb, docisk, kontrola na szczelno�� pod ci�nieniem, zag�uszenie w�azu wewn�trzn� pokryw� os�ony, nasuni�cie os�ony przeciwmeteorytowej, wyj�cie ze studzienki w�azu, zamkni�cie drzwi kabiny, docisk, korba, druga korba, rygiel, koniec. Pirx my�la� sobie, �e Boerst na pewno dawno ju� siedzi w swojej szklanej kuli, kiedy on dopiero zakr�ca ko�o zamachowe docisku - i przysz�o mu do g�owy, �e i tak przecie� nie wystartuj� razem, startowa�o si� w odst�pach sze�ciominutowych i nie by�o si� czego spieszy�. Ale lepiej jednak siedzie� ju� na miejscu i w��czy� sw�j radiofon - przynajmniej s�ysza�by komendy, jakie wydaj� Boerstowi. Ciekawe, jakie on dosta� zadanie? �wiat�a automatycznie zapali�y si� w �rodku, kiedy tylko przymkn�� zewn�trzn� klap�. Zaryglowawszy ca�y kram, po wys�anych bardzo szorstkim i mi�kkim zarazem plastikiem stopniach malutkiej pochylni przeszed� na miejsce pilota. Diabli wiedz�, dlaczego w tych ma�ych jednoosobowych rakietkach pilot siedzia� w wielkiej szklanej bani trzymetrowej �rednicy. Bania ta, cho� zupe�nie przezroczysta, nie by�a oczywi�cie ze szk�a - w dodatku pr�na, o elastyczno�ci grubej, bardzo twardej gumy. Ten p�cherz, z rozk�adanym fotelem pilota po�rodku, wpasowany by� dopiero w g��b w�a�ciwej sterowni - pomieszczenia z lekka sto�kowatego, tak �e siedz�c w swoim "fotelu dentystycznym" - tak go nazywano - i mog�c obraca� si� na jego pianowej osi, pilot widzia�, poprzez szklane �ciany p�cherza, w kt�rym by� zamkni�ty, wszystkie tablice zegar�w, wska�niki, ekrany przednie, tylne, boczne, tarcze obu kalkulator�w i astrografu oraz - naj�wi�tszy z �wi�tych - trajektometr, kt�ry grub�, mocno �wiec�c� wst�g� rysowa� na matowej, wypuk�ej tarczy drog� pocisku wzgl�dem t�a nieruchomych gwiazd w projekcji Harelsbergera. Elementy tej projekcji trzeba by�o zna� na pami�� i umie� je odczytywa� z aparatu w ka�dej pozycji, nawet wisz�c do g�ry nogami. Kiedy ju� pilot u�o�y� si� na fotelu, mia� po obu bokach cztery r�koje�ci g��wne reaktora i sterowniczych dysz odchylaj�cych, trzy awaryjne, sze�� d�wigni ma�ego pilota�u, pokr�t�a rozruchu i biegu ja�owego oraz regulator mocy, ci�gu, przedmuchu dysz, a nad sam� pod�og� - wielkie szprychowe k�ko aparatury klimatyzacyjnej, tlenowej, r�czk� instalacji przeciwpo�arowej, wyrzutni reaktora (gdyby rozpocz�a si� w nim reakcja �a�cuchowa nie kontrolowana), link� z p�tl�, przymocowan� do wierzchu szafki z termosami i jedzeniem, pod stopami za� - wymoszczone mi�kko i opatrzone strzemiennymi p�tlicami peda�y hamownic i bezpiecznik wyrzutowy, kt�rego naci�ni�cie (pierwej trzeba by�o nog� rozbi� jego ko�pak i pchn�� go do przodu) wyrzuca�o p�cherz razem z fotelem i pilotem oraz wylatuj�cymi za nim strunami spadochronu pier�cienno-wst�gowego. Poza tym celem g��wnym - ratowania pilota w wypadku nie daj�cej si� opanowa� awarii - mia� jeszcze szklany p�cherz co� osiem bardzo wa�nych powod�w, dla kt�rych zosta� skonstruowany i Pirx w pewnych pomy�lnych okoliczno�ciach potrafi�by je nawet wszystkie wyrecytowa�, ale �aden nie trafia� jemu (ani innym kursantom) do przekonania. U�o�ywszy si� nale�ycie, z wielkim trudem zginaj�c si� w pasie, aby wkr�ci� wszystkie wystaj�ce i zwisaj�ce z niego rurki, kable i przewody w ko�c�wki, stercz�ce z fotela (przy czym za ka�dym razem, kiedy pochyla� si� do przodu, kombinezon pcha� go mi�kk� bu�� w brzuch), naturalnie pomyli� kabelek fonii z grzejnym; na szcz�cie mia�y r�ny gwint, ale o pomy�ce przekona� si� dopiero, gdy zacz�y bi� na niego si�dme poty - i w szmerze spr�onego powietrza, kt�re b�yskawicznie wype�ni�o ca�y kombinezon, opad� z westchnieniem w ty�, przek�adaj�c lew� i praw� r�k� oba udowo-barkowe pasy. Prawy zaczepi� si� od razu, a lewy czego� nie chcia�. Wyd�ty jak opona ko�nierz nie pozwala� mu zerkn�� w ty�, wi�c tylko mordowa� si�, tkaj�c na o�lep szerokim karabinkiem pasa - jednocze�nie dobieg�y go st�umione g�osy w s�uchawkach: - ...Pilot Boerst na AMU 18! Start wed�ug fonii w chwili zero. Uwaga - got�w? - Pilot Boerst na AMU 18 got�w do startu wed�ug fonii w chwili zero! - pad�a jak wystrzelona odpowied�. Pirx zakl�� - karabinek zaskoczy�. Opad� w g��b mi�kkiego fotela, tak zm�czony, jakby w�a�nie powr�ci� z bardzo d�ugiego, �r�dgwiezdnego lotu. - Dwadzie�cia trzy - do startu. - Dwadzie�cia dwa - do startu. Dwa... - mamrota�o w s�uchawkach. Podobno raz zdarzy�o si�, �e us�yszawszy gromowe zero, wystartowa�o dwu kursant�w naraz - ten w�a�ciwy i ten, kt�ry czeka� obok na swoj� kolejk� - i szli w odleg�o�ci dwustu metr�w pionowymi �wiecami, mog�c w ka�dym u�amku sekundy zderzy� si� - przynajmniej opowiadano tak na kursie. Od tego czasu - podobno - kabel zap�onowy w��czano w ostatniej chwili, zdalnie, robi� to sam komendant lotniska ze swojej nawigatorni - i ca�e to liczenie by�o zwyk�ym bluffem. Nikt jednak nie wiedzia�, jak jest naprawd�. - Zero!! - rozleg�o si� w s�uchawkach. Jednocze�nie Pirx us�ysza� st�umiony, przeci�g�y �oskot, jego fotel zadrga� leciutko, odbite iskierki �wiate� delikatnie poruszy�y si� w szklanej os�onie, pod kt�r� le�a� rozpostarty, patrz�c w sufit - to znaczy w astrograf, wska�niki cyrkulacji ch�odzenia, ci�gu dysz g��wnych, dysz pomocniczych, g�sto�ci strumienia neutron�w, wska�nik zanieczyszcze� izotopowych i jeszcze osiemna�cie innych, kt�rych po�owa zajmowa�a si� wy��cznie samopoczuciem boostera - drganie os�ab�o, �ciana g�uchego huku przesun�a si� gdzie� obok i zdawa�a si� rozp�ywa� w g�rze, jak gdyby w niebo podniesiona zosta�a jaka� niewidzialna kurtyna, grom by� coraz dalszy i coraz bardziej, jak zwykle, podobny do odg�osu dalekiej burzy, a� zrobi�o si� cicho. Co� sykn�o i zabzycza�o - nawet nie zd��y� si� przestraszy�. To samoczynny bezpiecznik w��czy� zablokowane dotychczas ekrany - by�y zamkni�te od zewn�trz, kiedy startowa� kto� w pobli�u, �eby o�lepiaj�cy p�omie� atomowego odrzutu nie uszkodzi� obiektyw�w. Pirx pomy�la� sobie, �e takie automatyczne urz�dzenia s� bardzo po�yteczne - i tak si� zastanawia� nad tym i owym, a� nagle poczu�, �e wszystkie w�osy wstaj� mu na g�owie pod p�kat� haub�. - Jezus Maria, ja lec�, ja, ja teraz lec�!!! - przemkn�o mu. Zacz�� b�yskawicznie przysposabia� d�wignie do startu - to znaczy dotyka� ich wedle w�a�ciwej kolejno�ci palcami, licz�c: raz - dwa - trzecia - a gdzie czwarta? - potem ta - tak, to ten wska�nik - i peda� - nie, nie peda� - aha, jest - czerwona - zielona r�koje�� - potem na automat - tak - czy zielona przed czerwon�?! - Pilot Pirx na AMU27! - wyrwa� go z g��bi tego dylematu silny g�os bij�cy prosto w ucho. - Start wed�ug fonii w chwili zero! Uwaga - pilot got�w? - Jeszcze nie!!! - chcia�o co� krzykn�� ustami pilota Pirxa, ale powiedzia�: - Pilot Boe... pilot Pirx na AMU 27 got�w... e... do startu wed�ug fonii w chwili zero! Chcia� powiedzie� "pilot Boerst", bo sobie dobrze zapami�ta�, jak Boerst m�wi�. - Idioto! - rykn�� na siebie w ciszy, kt�ra zapad�a. Automat (czy wszystkie automaty musz� mie� g�os podoficera?) wyszczekiwa�: - Do startu szesna�cie - pi�tna�cie - czterna�cie... Pilot Pirx poci� si�. Usi�owa� przypomnie� sobie co� szalenie wa�nego, o czym wiedzia�, �e jest po prostu spraw� �ycia i �mierci, ale w �aden spos�b nie m�g�. - ...sze��, pi�� do startu, cztery... Zacisn�� mokre palce na r�koje�ci startowej. By�a na szcz�cie chropawa. - Czy wszyscy si� tak poc�? Widocznie - przemkn�o mu, gdy s�uchawka warkn�a: - Zero!!! Jego r�ka sama - zupe�nie sama - poci�gn�a d�wigni�, pchn�a j� do po�owy i tak pozosta�a. Rykn�o. Jakby elastyczna prasa zlecia�a mu na piersi i g�ow�. - Booster - zd��y� pomy�le� i pociemnia�o mu w oczach. Tylko troch� i tylko na chwil�. Gdy ju� m�g� dobrze widzie�, cho� ten sam nieust�pliwy ci�ar czu� rozlany w ca�ym ciele, wszystkie ekrany - przynajmniej te trzy, kt�re mia� na wprost - wygl�da�y jak wybiegaj�ce z miliona garnk�w mleko. - Aha, przebijam chmury - pomy�la�. My�la�o mu si� teraz jakby wolniej, nieco ospale, ale w zupe�nym spokoju. Po d�u�szej chwili zrobi�o si� tak, jakby by� jedynie �wiadkiem ca�ej tej sceny, troch� �miesznej - facet le�y rozwalony w "fotelu dentystycznym", ani r�k�, ani nog�, chmury znik�y, niebo jest jeszcze troch� niebieskie, ale jak farbka fa�szowana tuszem, co� jakby gwiazdy wida� - gwiazdy czy nie? Tak, to by�y gwiazdy. Wska�niki chodzi�y sobie po suficie, po �cianach, ka�dy inaczej, ka�dy co� pokazywa�, wszystko trzeba by�o widzie�, a on mia� tylko dwoje oczu. Niemniej lewa jego r�ka na kr�tki, powtarzaj�cy si� gwizd w s�uchawkach sama - znowu sama - poci�gn�a wyrzutnik boostera. Od razu zrobi�o si� troch� l�ej - szybko�� 7,1 na sekund�, wysoko�� 201 kilometr�w, zadana krzywa startu ko�czy si�, przyspieszenie 1,9, mo�na siada� i w og�le teraz dopiero b�dzie ca�a masa roboty! Siada� powoli, naciskaj�c por�cz, przez co oparcie fotela podnosi�o si� - i nagle ca�y �cierp�. - Gdzie jest bryk?! To by�a ta szalenie wa�na rzecz, kt�rej nie m�g� sobie przypomnie�. Rozgl�da� si� po pod�odze, jakby na �wiecie nie by�o chmary mrugaj�cych ze wszystkich stron wska�nik�w. Bryk le�a� pod samym fotelem - pochyli� si�, pasy oczywi�cie nie pu�ci�y, nie by�o ju� czasu, i z uczuciem, jakby sta� na szczycie bardzo wysokiej wie�y i wali� si� z ni� razem w przepa��, otworzy� ksi��k� nawigacyjn�, kt�r� mia� w nadkola-nowej kieszeni, wyj�� zadanie z koperty - nic nie rozumia�: gdzie jest, do cholery ci�kiej, orbita B 68? Aha, to b�dzie ta! - skontrolowa� trajektometr i zacz�� powoli wykr�ca�. Dziwi� si� troch� - jako� to sz�o. Na elipsie Kalkulator poda� mu �yczliwie dane do poprawki, znowu manewrowa�, wyskoczy� z orbity, zahamowa� zanadto gwa�townie, przez dziesi�� sekund mia� minus 3 g, ale nic mu to nie zrobi�o, fizycznie by� bardzo odporny ("�eby� mia� taki m�zg jak biceps" - m�wi� mu O�la ��czka - "to mo�e by z ciebie co� by�o"), z poprawk� wszed� na orbit� trwa��, poda� na fonii dane Kalkulatorowi, Kalkulator nic nie odpowiedzia�, na jego tarczy wyskakiwa�y fale ja�owego biegu, rykn�� dane jeszcze raz - oczywi�cie zapomnia� si� prze��czy� - poprawi� to, na tarczy natychmiast wyskoczy�a pionowa migoc�ca linia, a wszystkie okienka zgodnie pokaza�y same jedynki. - Jestem na orbicie! - ucieszy� si�. Tak, ale czas obrotu by� 4 godziny 29 minut, a mia�o by� 4 i 26. Teraz ju� naprawd� nie wiedzia�, czy odchylenie jest dopuszczalne, czy nie. Szuka� w g�owie, zacz�� rozwa�a�, czy nie odpi�� pas�w - bryk le�a� pod samym fotelem, ale cholera wie, czy to jest w bryku - nagle przypomnia� sobie, co m�wi� profesor Kaahl: "orbity s� obliczone z b��dem 0,3 procent" - poda� na wszelki wypadek dane Kalkulatorowi: siedzia� w granicy dopuszczalnego b��du. - No, to by by�o - powiedzia� sobie i teraz dopiero rozejrza� si� na dobre. Ci��enie znik�o, ale by� przypi�ty do fotela, jak si� patrzy - tyle �e czu� si� bardzo lekki. Ekran przedni - gwiazdy, gwiazdy i bia�awobury r�bek na samym dolnym skraju, ekran boczny - nic, tylko czarno i gwiazdy. Ekran spodni - aha! Z uwag� przygl�da� si� Ziemi - p�dzi� nad ni� na wysoko�ci od 700 do 2400 km, w granicach swojej orbity - by�a olbrzymia, wype�nia�a ca�y ekran, akurat lecia� nad Grenlandi� - Grenlandia chyba? - zanim doszed� tego, co to jest, by� ju� nad p�nocn� Kanad�. Doko�a bieguna jarzy�y si� �niegi - ocean by� czarnofioletowy, wypuk�y, g�adki, jak odlany z �elaza, chmur dziwnie ma�o, jakby kto� rzadk� papk� rozchlapa� tu i �wdzie na wypuk�o�ci - zerkn�� na zegar. Lecia� ju� siedemna�cie minut. Teraz nale�a�o z�apa� sygna�y radiowe PAL-a i uwa�a� przy przej�ciu jego strefy na radary. Jak si� nazywaj� te dwa statki? RO? Nie, JO - a numery? Zajrza� do karty z zadaniem, wetkn�� j� razem z ksi��k� nawigacyjn� do kieszeni i poruszy� regulatorem kontrolki na piersi. By�o s�ycha� mas� pisk�w i trzask�w, PAL - jaki on ma sygna�? Morse - aha - nat�a� s�uch, zagl�da� w ekrany, Ziemia powoli obraca�a si� pod nim, gwiazdy przesuwa�y szybko w ekranach, a PAL-a jak nie by�o, tak nie by�o s�ycha� ani wida�. Naraz pos�ysza� brz�czenie. - PAL? - pomy�la� i odrzuci� natychmiast t� my�l. - Idiotyzm, satelity nie brz�cz� przecie� - co brz�czy? - Nic nie brz�czy - odpowiedzia� sam sobie. - Wi�c co to jest? Awaria? Jako� wcale si� nie przestraszy�. Co za awaria, kiedy leci z wy��czonym silnikiem? Puszka rozsypuje si� sama od siebie - czy co? Mo�e zwarcie? A, zwarcie! Kochany Bo�e! Instrukcja przeciwpo�arowa III A: "Po�ar w Przestrzeni na Orbicie" - paragraf - niech to szlag trafi! - brz�cza�o i brz�cza�o, ledwo s�ysza� popiskiwanie dalekich sygna��w. - Zupe�nie jak mucha w szklance - pomy�la� og�upia�y, wodz�c b�yskawicznie oczami od zegara do zegara - i wtedy j� zobaczy�. By�a to mucha-olbrzym, zielonkawoczarna, z obrzydliwego rodzaju, kt�ry stworzony zosta� jakby tylko po to, �eby uprzykrza� ludziom �ycie, nachalna, natarczywa, krety�ska, a jednocze�nie chytra i bystra mucha, kt�ra cudem jakim� (bo jak inaczej?) wlaz�a do rakiety i lata�a sobie teraz na zewn�trz szklanego p�cherza, trykaj�c bzycz�c� kulk� o�wietlone tarcze zegar�w. Kiedy zbli�a�a si� do Kalkulatora, s�ysza� j� w s�uchawkach jak czterosilnikowy samolot, Kalkulator mia� nad g�rn� ram� mikrofon rezerwowy, �eby go mo�na osi�gn�� bez laryngofonu, spoza fotela, kiedy kabelki pok�adowej fonii s� roz��czone. Po co? Na wszelki wypadek. Wi�cej by�o takich urz�dze�. Przeklina� ten mikrofon. Ba� si�, �e nie us�yszy PAL-a. Co gorsza, mucha zacz�a robi� wypady w r�ne inne miejsca. Wodzi� za ni� mimo woli wzrokiem �adnych par� minut, zanim sobie surowo powiedzia�, �e go ta mucha choler� obchodzi. Szkoda, �e nie mo�na napu�ci� tam jakiego� DDT. - Dosy�!! Zabrz�cza�o, a� si� skrzywi�. �azi�a sobie po Kalkulatorze. Ucich�o - piel�gnowa�a skrzyde�ka. Co za ohydna mucha! W s�uchawkach narodzi� si� miarowy, daleki pisk - trzy kropki, kreska, dwie kropki, dwie kreski, trzy kropki, kreska - PAL. - No, a teraz trzeba wytrzeszcza� oczy! - rzek� sobie, podni�s� troch� fotel - tak mia� na oku trzy naraz ekrany - sprawdzi� jeszcze raz, jak kr�ci si� fosforyczny promie� wodz�cy radaru, i czeka�. Na radarze nie by�o nic. Ale kto� wo�a�: - A siedem Terraluna, A siedem Terraluna, sektor III, kurs sto trzyna�cie, wo�a PAL PELENG, Prosz� o namiar. Odbi�r. - Nieszcz�cie, i jak ja teraz us�ysz� moje JO! - stropi� si� Plirx. Mucha zawy�a w s�uchawkach i znik�a. Za chwil� cie� nakry� go z g�ry - jakby nietoperz przysiad� na lampie. To by�a mucha. �azi�a po szklanym p�cherzu, jakby bada�a, co tkwi w jego �rodku. Tymczasem w eterze robi�o si� g�sto - PAL, kt�ry ju� widzia� (rzeczywi�cie wygl�da� jak pal, by� to osiemsetmetrowy cylinder z aluminium, zako�czony kul� obserwatoryjn�), lecia� nad nim, mo�e w odleg�o�ci czterystu kilometr�w, mo�e w nieco wi�kszej, i poma�u go wyprzedza�. - PAL PELENG do A siedem Terraluna, sto osiemdziesi�t koma czterna�cie, sto sze�� koma sze��. Odchylenie rosn�ce liniowo. Koniec. - Albatros cztery Aresterra, wo�a PAL G��wna, PAL G��wna, schodz� tankowa� sektor II, schodz� tankowa� sektor II, id� na rezerwie. Odbi�r. - A siedem Terraluna, wo�a PAL PELENG... Reszty nie s�ysza�, po�kn�o j� brz�czenie muchy. Ucich�a. - G��wna do Albatrosa cztery Aresterra, tankowanie kwadrant si�dmy. Omega G��wna, tankowanie przeniesione Omega G��wna. Koniec. - Oni si� tu umy�lnie zebrali, �ebym nic nie s�ysza� - pomy�la� Pirx. Przetiwpotna bielizna p�ywa�a na nim. Mucha, brz�cz�c, zatacza�a w�ciek�e kr�gi nad tarcz� Kalkulatora, jakby usi�owa�a za wszelk� cen� dogoni� w�asny cie�. - Albatros cztery Aresterra, Albatros cztery Aresterra do PAL G��wna, wychodz� na kwadrant si�dmy, wychodz� na kwadrant si�dmy, prosz� pilota� interkomem. Koniec. S�ycha� by�o oddalaj�cy si� pisk interkomu, kt�ry uton�� w rosn�cym brz�czeniu. Wy�oni�y si� z niego s�owa: - JO dwa Terraluna, JO dwa Terraluna, wo�a AMU 27, AMU 27. Odbi�r. - Ciekawo��, kogo on wo�a? - pomy�la� Pirx i a� podskoczy� w pasach. - AMU - chcia� powiedzie�, ale zachryp�e gard�o nie przepu�ci�o nawet d�wi�ku. W s�uchawkach brz�cza�o. Mucha. Zamkn�� oczy. - AMU 27 do JO dwa Terraluna. Jestem kwadrant cztery, sektor PAL, w��czam pozycyjne. Odbi�r. W��czy� swoje pozycyjne �wiat�a - dwa czerwone z bok�w, dwa zielone na dziobie, jedno niebieskie z ty�u, i czeka�. Nic nie by�o s�ycha� opr�cz muchy. - JO dwa bis Terraluna, JO dwa bis Terraluna, wzywam... - brz�czenie. - Chyba do mnie? - pomy�la� z rozpacz�. - AMU 27 do JO dwa bis Terraluna, jestem kwadrant cztery, brzegowy sektor PAL, mam wszystkie pozycyjne. Odbi�r. Teraz oba JO odezwa�y si� r�wnocze�nie - w��czy� selektor kolejno�ci, �eby wyciszy� tego, kto odezwa� si� drugi - ale brz�cza�o dalej, naturalnie - mucha. - Ja si� tu chyba powiesz� - pomy�la�. Nie wpad�o mu do g�owy, �e wobec braku ci��enia nawet takie wyj�cie nie jest mo�liwe. Nagle zobaczy� w radarze oba swoje statki - sz�y za nim r�wnoleg�ymi kursami, oddalone od siebie nie wi�cej ni� o dziewi�� kilometr�w, to znaczy w strefach wzajemnie zakazanych: jego obowi�zkiem, jako pilotuj�cego, by�o nakaza� im odej�cie na odleg�o�� dopuszczaln� - 14 kilometr�w. Sprawdza� na radarze po�o�enie plamek, oznaczaj�cych statki, kiedy mucha siad�a sobie na jednej. Cisn�� w ni� ksi��k� nawigacyjn�, nie dolecia�a, uderzy�a w szk�o p�cherza i, zamiast si� ze�lizn�� po nim, odlecia�a z powrotem, w g�r�, uderzy�a o strop szklanej bani i tak fruwa�a na wszystkie strony - brak ci��enia. Mucha nie raczy�a nawet odlecie� - odesz�a sobie pieszo. - AMU 27 Terraluna do JO dwa JO dwa bis. Widz� was. Macie zbli�enie burtowe. Przej�� na kursy r�wnoleg�e z poprawk� zero koma zero jeden. Po wykonaniu manewru przej�� na odbi�r. Koniec. Obie plamki zacz�y si� wolno rozchodzi�, by� mo�e m�wili co� do niego, ale s�ysza� ju� tylko much�. Urz�dza�a sobie brz�kliwe spacery na mikrofonie Kalkulatora. Nie mia� ju� czym w ni� rzuca�. Ksi��ka nawigacyjna p�ywa�a nad nim. trzepoc�c �agodnie kartkami. - PAL G��wna do AMU 27 Terraluna. Wyj�� z kwadrantu brzegowego, wyj�� z kwadrantu brzegowego, przyjmuj� transsolarny. Odbi�r. - Bezczelno��, transsolarny si� napatoczy� - co mnie obchodzi transsolarny?! Statki w szyku maj� pierwsze�stwo! - pomy�la� Pirx i zacz�� krzycze�, wy�adowuj�c w tym krzyku ca�� swoj� bezsiln� nienawi�� do muchy: - AMU 27 Terraluna do PAL G��wna. Nie schodz� z kwadrantu, transsolarny nic mnie nie obchodzi, id� w szyku tr�jkowym. AMU 27, JO dwa, JO dwa bis eskadra Terraluna, prowadz�cy AMU 27. Koniec. - Niepotrzebne by�o o tym, �e mnie ten transsolarny nic nie obchodzi - pomy�la� - ma si� rozumie� - karne punkty. Niech ich wszystkich cholera we�mie. A za much� kto dostanie karne? Te� ja. Pomy�la�, �e to z much� tylko jemu mog�o si� zdarzy�. Mucha! Wielka mi rzecz! Wyobra�a� sobie, jakby Smiga p�ka� z Boerstem ze �miechu, gdyby dowiedzieli si� o tej idiotycznej musze. Po raz pierwszy od startu pomy�la� o Boer�cie. Nie mia� jednak ani chwili czasu - PAL zostawa� coraz wyra�niej z ty�u. Lecieli tr�jk� ju� pi�� minut. - AMU 27 do JO dwa, JO dwa bis Terraluna. Godzina dwudziesta zero siedem. Manewr wej�cia na kurs paraboliczny Terraluna rozpoczynamy godzina dwudziesta zero dziesi��. Kurs sto jedena�cie... - wyczytywa� kursy z kartki, kt�r� uda�o mu si� przed chwil� akrobatycznie �ci�gn�� z powietrza ponad g�ow�. Jego statki odpowiedzia�y. PAL-a nie by�o ju� wida�, ale go wci�� s�ysza� - albo jego, albo much�. Naraz brz�czenie jej jak gdyby si� rozdwoi�o. Chcia� przetrze� oczy. Tak. By�y ju� dwie. Sk�d wylaz�a druga? - Teraz wyko�cz� mnie - pomy�la� ca�kiem, ale to ca�kiem spokojnie. By�o nawet co� przyjemnego w przekonaniu, �e nie warto si� ju� szarpa�, zrywa� nerw�w - one i tak dadz� mu rad�. To trwa�o sekund� - potem popatrza� na zegar, by�a w�a�nie godzina, kt�r� sam wyznaczy� na pocz�tek manewru, a on nie mia� jeszcze r�k na d�wigniach! Mordownia tysi�cznych �wicze� robi�a jednak wida� swoje - z�apa� obie r�koje�ci na o�lep, poruszy� lew�, potem praw�, wpatrzony w trajektometr. Silnik odezwa� si� g�ucho, potem zasycza�o, poczu� uderzenie w g�ow�, a� j�kn�� z zaskoczenia. Dosta� kantem ksi��ki nawigacyjnej w czo�o - tu� pod okapem hauby! Zakry�a mu twarz, nie m�g� jej tr�ci� - potrzebowa� obu r�k. W s�uchawkach brz�cza�o i kot�owa�o si� mi�osne �ycie much na Kalkulatorze. - Powinni dawa� rewolwer - pomy�la�, czu�, jak ksi��ka nawigacyjna wskutek rosn�cego przyspieszenia zgniata mu nos. Rzuca� g�ow� jak szalony - musia� widzie� trajektometr!! Wa�y�a chyba ze trzy kilogramy, naraz spad�a z trzaskiem na pod�og� - no tak; by�o prawie 4 g. Natychmiast zmniejszy� przyspieszenie, utrzymywa� je w granicach manewru, ustawi� zapadki na r�koje�ciach - mia� teraz 2 g przyspieszenia. Czy muchom nic nie robi takie przyspieszenie? Nic im nie robi�o. Czu�y si� �wietnie. Mia� lecie� tak 83 minuty. Spojrza� na tarcz� radaroskopu - oba JO sz�y za nim, odleg�o�� mi�dzy jego ruf� a nimi wzros�a do jakich� siedemdziesi�ciu kilometr�w, to przez to, �e przez par� sekund mia� 4 g i wyskoczy� do przodu. Nie szkodzi. Teraz mia� troch� wolnego czasu - a� do ko�ca lotu z przyspieszeniem. 2 g - to nie by�o nic takiego. Wa�y� teraz - wszystkiego - sto czterdzie�ci dwa kilogramy. Siedzia� nieraz i p� godziny w laboratoryjnej karuzeli na 4 g. Inna rzecz, �e to nie by�o przyjemne - r�ce, nogi jak z �elaza. G�ow� nie mo�na by�o nawet ruszy� - o�lepia�o. Jeszcze raz sprawdzi� po�o�enie obu swoich statk�w za ruf� i pomy�la�, co teraz robi Boerst. Wyobrazi� sobie jego twarz - musia�a wygl�da� jak na filmach. Szcz�k� mia� ten ch�opak! Nos prosty, oczy szare - stalowe -- na pewno nie wzi�� z sob� �adnego bryka! Chocia� - jemu na razie te� nie okaza� si� potrzebny. W s�uchawkach os�ab�o brz�czenie - obie muchy �azi�y nad nim po szklanym wierzchu bani, ich edenie muska�y jego twarz, a� si� za pierwszym razem wzdrygn��. Spojrza� w g�r� - mia�y plackowate rozszerzenia na ko�cach czarnych �apek, ich odw�oki b�yszcza�y metalicznie w �wietle lamp. Ohyda! - Poryw osiem Aresterra wo�a Tr�jk�t Terraluna, kwadrant szesnasty, kurs sto jedena�cie koma sze��. Mam was na kursie zbie�nym jedena�cie minut trzydzie�ci dwie sekundy, prosz� odchyli� kurs w�asny. Odbi�r. - Masz ci los! - j�kn�o w nim. - Ba�wan, pcha si� prosto - przecie� widzi, �e id� w szyku! - AMU 27 prowadz�cy Tr�jk�t Terraluna JO dwa JO dwa bis wo�a Poryw osiem Aresterra. Id� w szyku, nie zmieniam kursu, wykonaj manewr mijania. Koniec. M�wi�c to, szuka� tego bezczelnego Porywu na radarze - by�! Nie dalej ni� o p�tora tysi�ca kilometr�w! - Poryw osiem do AMU 27 Terraluna, mam przebity rozrz�d grawimetryczny, wykonajcie niezw�ocznie manewr mijania, punkt przeci�cia kurs�w czterdzie�ci cztery zero osiem, kwadrant Luna cztery, pas brze�ny. Odbi�r. - AMU 27 do Poryw osiem Aresluna, JO dwa, JO dwa bis Terraluna, wykonuj� manewr mijania godzina dwudziesta trzydzie�ci dziewi��, manewr zwrotny r�wnoczesny za prowadz�cym ha odleg�o�ci optycznej, odchylenie p�nocne sektor Luna jeden zero koma sze��, w��czam silniki ma�ym ci�giem. Odbi�r. M�wi�c to, jednocze�nie w��czy� obie dolne dysze odchylaj�ce. Oba JO dwa odpowiedzia�y natychmiast, skr�cili, gwiazdy przesuwa�y si� w ekranach, Poryw podzi�kowa�, lecia� do Luny G��wnej, Pirx nabra� nagle fantazji, �yczy� mu szcz�liwego l�dowania, to by�o w dobrym stylu, zw�aszcza �e tamten mia� awari�, widzia� go na tysi�cu kilometr�w z zapalonymi pozycyjnymi - potem znowu wezwa� swoje JO, zacz�o si� wchodzenie na stary kurs - okropno��! Jak wiadomo, nie ma nic �atwiejszego ni� zej�� z kursu - odnale�� potem ten sam kawa�ek paraboli wydaje si� prawie niemo�liwo�ci�. Inne przyspieszenie, nie m�g� nad��y� z rzucaniem wsp�rz�dnych Kalkulatorowi, �azi�y po nim muchy, potem zacz�y si� goni� po radarze - cienie ich zamiata�y tylko ekran. Sk�d te bydl�ta bra�y tyle si�y? Po dobrych dwudziestu minutach znale�li si� w ko�cu na pierwotnym kursie. - A Boerst ma na pewno drog� jak wyczyszczan� odkurzaczem - pomy�la�. - Zreszt� - co mu tam! Zrobi wszystko i tak jedn� r�k�. W��czy� automat reduktora akceleracji, �eby na 83 minucie mie� przyspieszenie zero, jak nakazywa�a instrukcja, i zobaczy� co�, od czego jego mokra przeciwpotna bielizna zrobi�a si� jak uszyta z lodu. Nad tablic� rozdzielcz� zesuwa�a si� z zacisk�w bia�a pokrywka - milimetr po milimetrze. By�a, wida�, s�abo wsadzona i podczas targania statku przy manewrach zwrotnych (targa� nim rzeczywi�cie gwa�townie) zatrzaskowe rygielki pu�ci�y. Tymczasem przyspieszenie wci�� jeszcze wynosi�o 1,7 g, pokrywka zesuwa�a si� powolutku, jakby j� kto� ci�gn�� w d� niewidzialn� nitk� - a� zeskoczy�a i spad�a. Uderzy�a w szk�o bani od swojej strony, osun�a si� po nim i le�a�a nieruchomo na pod�odze. Obna�one, zab�ys�y cztery miedziane przewody wysokiego napi�cia i bezpieczniki pod nimi. - No - i czego ja si� w�a�ciwie tak zestracha�em? - pomy�la�. - Spad�a pokrywka, to spad�a, wielkie rzeczy. Z pokrywk�, bez pokrywki, nie wszystko jedno? By� jednak niespokojny - takie rzeczy nie powinny si� zdarza�. Je�eli mo�e spa�� pokrywka bezpiecznik�w, to mo�e odlecie� i rufa. Ju� tylko dwadzie�cia siedem minut lotu z przyspieszeniem by�o przed nim, kiedy pomy�la�, �e po wy��czeniu silnik�w pokrywka stanie si� niewa�ka i zacznie tam lata�. Czy mo�e narobi� co� z�ego? Raczej nie. Za lekka. Nawet szybki �adnej nie st�ucze. E, nic. Poszuka� wzrokiem much - goni�c si�, ko�uj�c, bzycz�c, lata�y doko�a ca�ej bani, a� siad�y pod bezpiecznikami. Straci� je z oczu. W radaroskopie odnalaz� swoje oba JO - na kursie. Przedni ekran ukazywa� wielk� na p� nieba tarcz� ksi�ycow�. Mieli kiedy� �wiczenia selenograficzne w kraterze Tychona, wtedy gdy Boerst obliczy� za pomoc� zwyk�ego, przeno�nego teodolitu... - e, do licha, czego on nie potrafi�! Usi�owa� odnale�� Lun� G��wn� na zewn�trznym stoku Archimedesa. By�a s�abo widoczna, bo prawie ca�a zaryta w ska�ach, mo�na by�o dojrze� tylko wyg�adzony wierzch l�dowiska ze �wiat�ami sygna�owymi, naturalnie kiedy le�a�a w strefie nocy, ale teraz �wieci�o tam s�o�ce. Sama stacja spoczywa�a wprawdzie w smudze cienia, kt�ry rzuca� krater, ale kontrast z o�lepiaj�co o�wietlon� tarcz� doko�a by� taki, �e s�abiutkie p�omyczki sygnalizacji nie by�y w og�le widoczne. Ksi�yc wygl�da�, jakby na nim nigdy noga ludzka nie stan�a - od ksi�ycowych Alp k�ad�y si� d�ugie, d�ugie cienie na r�wnin� Morza Deszcz�w. Przypomnia� sobie, jak przed lotem na Ksi�yc - z ca�� grup�, wtedy byli jeszcze zwyk�ymi pasa�erami - O�la ��czka poprosi� go, aby sprawdzi�, czy gwiazdy si�dmej wielko�ci s� jeszcze z Ksi�yca widoczne, a on, osio�, podj�� si� tego z najwi�kszym zapa�em! Zapomnia� na �mier�, �e �adnych gwiazd z Ksi�yca w og�le w dzie� nie wida� - wzrok jest zbyt ol�niony blaskiem s�o�ca, odbitym od powierzchni gruntu. O�la ��czka d�ugo jeszcze prze�ladowa� go tymi gwiazdami z Ksi�yca. Tarcza puch�a powoli w ekranach - nied�ugo wyprze resztki czarnego nieba poza obr�b przedniego. Dziwne - nic nie brz�cza�o. Spojrza� w bok - i struchla�. Jedna mucha siedzia�a na wypuk�o�ci bezpiecznika i czy�ci�a sobie skrzyde�ka, a druga zaleca�a si� do niej. Kilka milimetr�w obok niej l�ni� najbli�szy kabel. Izolacja ko�czy�a si� troch� wy�ej - wszystkie cztery kable by�y go�e, grube prawie jak o��wek, napi�cie nie tak zn�w wysokie, 1000 Volt, i dlatego odst�py mi�dzy nimi nie by�y du�e - jeden od drugiego o siedem milimetr�w. Przypadkowo wiedzia�, �e siedem. Rozbierali raz ca�� instalacj� elektryczn� i za to, �e nie znal odst�p�w mi�dzy przewodami, nas�ucha� si� od asystenta r�no�ci. Mucha dala spok�j zalecankom i �azi�a teraz po go�ym przewodzie. Oczywi�cie nic jej to nie szkodzi�o. Ale gdyby tak zachcia�o si� jej przele�� na drugi... - widocznie w�a�nie si� zachcia�o, bo zabrz�cza�a i siedzia�a teraz na skrajnej miedzianej �yle. Jak gdyby w ca�ej sterowni nie by�o innego miejsca! Gdyby sobie stan�a tak, �e przednie �apki na jednym przewodzie, a tylne na drugim... No, wi�c co? W najgorszym razie zrobi�oby si� zwarcie, zreszt� mucha nie jest chyba tak wielka. Je�eli nawet, to b�dzie zwarcie przez moment, automatyczny bezpiecznik wy��czy pr�d, mucha spali si�, automat z powrotem w��czy pr�d i wszystko zagra znowu - a� much� b�dzie spok�j! Patrza� jak zahipnotyzowany na szafeczk� wysokiego napi�cia. Jednak nie �yczy� sobie, �eby bydl� pr�bowa�o. Kr�tkie spi�cie - cholera wie, co mo�e z tego by�. Niby nic - ale po co? Zegar: jeszcze osiem minut na malej�cym stopniowo ci�gu silnik�w. Zaraz b�dzie koniec. Patrza� w�a�nie na ten zegar, kiedy b�ys�o - i �wiat�a zgas�y. Trwa�o to mo�e trzeci� cz�� sekundy. - Mucha! - pomy�la�, czekaj�c z zapartym tchem, �eby automat na powr�t w��czy� pr�d. W��czy�. �wiat�a zapali�y si�, ale pomara�czowo, s�abo, i natychmiast zn�w strzeli� bezpiecznik. Ciemno. Automat znowu w��czy�. Wy��czy�. W��czy�. I tak ci�gle - bez ko�ca. �wiat�a b�yska�y w p� pr�du, co si� sta�o? Zobaczy� z trudem, w momentalnych, nast�puj�cych po sobie miarowo rozja�nieniach: po musze - wcisn�o si� bydl� pomi�dzy dwa przewody - pozosta�o truche�ko, zw�glony s�upek, kt�ry dalej ��czy� oba kable. Nie mo�na powiedzie�, �eby si� za bardzo przestraszy�. By� podniecony, ale czy w og�le od chwili startu uspokoi� si� na dobre? Zegar �le by�o wida�. Tablice mia�y w�asne o�wietlenie - radar te�. Pr�du by�o akurat tyle, �e awaryjne �wiat�a ani rezerwowe obwody nie w��cza�y si� - ale zn�w nie a� tyle, �eby by�o jasno. Do wy��czenia silnik�w brak�o czterech minut. Nie musia� si� o to troszczy� - automat reduktora sam powinien wy��czy� silnik. Lodowaty potoczek pociek� mu wzd�u� kr�gos�upa - jak�e automat wy��czy, je�eli jest zwarcie? Przez chwil� nie by� pewny, czy to ten sam obw�d, czy nie. Uprzytomni� sobie, �e to s� g��wne bezpieczniki. Dla ca�ej rakiety i dla wszystkich obwod�w. Ale stos, stos jest przecie� osobno?... Stos - tak. Ale nie automat. Sam go przecie� przedtem nastawi�. No, wi�c trzeba go wy��czy�. Czy lepiej nie rusza�? Mo�e jednak zagra? Konstruktorzy nie uwzgl�dnili tego, �e do sterowni mo�e si� dosta� mucha - �e przykrywka mo�e spa�� i b�dzie zwarcie - takie zwarcie! �wiat�a miga�y bez przerwy. Trzeba by�o co� zrobi�. Ale co? Proste - nale�y przerzuci� g��wny wy��cznik, kt�ry jest pod pod�og�, za fotelem. Wy��czy g��wne obwody i uruchomi awaryjne. I wszystko b�dzie w porz�dku. Rakieta nie jest jednak tak g�upio skonstruowana, wszystko przewidzieli z nale�ytym zapasem bezpiecze�stwa. Ciekawe, czy Boerst te� wpad�by na to tak od razu? Nale�y si� obawia�, �e tak. Nawet mo�e... ale zosta�y ju� tylko dwie minuty!! Nie zd��y przeprowadzi� manewru! Podskoczy�. Na �mier� zapomnia� o tamtych! My�la� chwil� z zamkni�tymi oczami. - AMU 27 prowadz�cy Terraluna do JO dwa, JO dwa bis. Mam zwarcie w sterowni. Manewr wej�cia na orbit� tymczasowo trwa�� nad stref� r�wnikow� Ksi�yca wykonam z op�nieniem... e... nieokre�lonej d�ugo�ci. Wykonajcie manewr sami w ustalonym czasie. Odbi�r. - JO dwa bis do prowadz�cego AMU 27 Terraluna. Wykonuj� manewr ��czny razem z JO dwa wej�cia na orbit� tymczasowo trwa�� nad stref� r�wnikow�. Masz dziewi�tna�cie minut do Tarczy. Powodzenia. Powodzenia. Koniec. Ledwo dos�ucha�, odkr�ci� kabel radiofonii, w�� tlenowy, drugi kabelek - pasy mia� ju� rozpi�te. Gdy si� podnosi�, automat reduktora zap�on�� rubinowo - ca�a kabina to wyskakiwa�a z ciemno�ci, to pogr��a�a si� w m�tnopomara�czowym �wietle os�abionego napi�cia. Silnik nie wy��czy� si�. Czerwone �wiate�ko patrza�o na niego z p�mroku, jakby pytaj�c o rad�. Rozleg�o si� miarowe buczenie - sygna� ostrzegawczy. Reduktor nie m�g� wy��czy� automatycznie silnik�w. �api�c r�wnowag�, skoczy� za fotel. Wy��cznik siedzia� we wpasowanej w pod�og� kasecie. Kaseta - zamkni�ta na klucz. Tak, na pewno zamkni�ta. Szarpa� pokryw� - nie puszcza�a. Gdzie klucz? Klucza nie by�o. Szarpn�� jeszcze raz - nic. Skoczy� na r�wne nogi. �lepo patrza� przed siebie - w przednich ekranach p�on�� ju� nie srebrzysty, ale bia�y, jak g�rskie �niegi, gigantyczny Ksi�yc. Z�bate cienie krater�w sun�y po tarczy. Altimetr radarowy odezwa� si� - czy szed� ju� od dawna? Cyka� miarowo - zielone cyferki wyskakiwa�y z p�mroku: dwadzie�cia jeden tysi�cy kilometr�w odleg�o�ci. �wiat�o bezustannie miga�o, bezpiecznik wy��cza� miarowo pr�d. Gdy gas�o, w kabinie nie zapada� ju� mrok - upiorny blask Ksi�yca wype�nia� j� po brzegi i tylko nieznacznie s�ab�, kiedy lampy b�yska�y swoim p�przytomnym �arzeniem. Statek lecia� prosto, wci�� prosto, i wci�� zwi�ksza� szybko�� na szcz�tkowym przyspieszeniu 0,2 g - zarazem Ksi�yc przyci�ga� go coraz mocniej. Co robi�? Co robi�?! Skoczy� jeszcze raz do kasety, uderzy� nog� w pokryw� - stal ani drgn�a. Zaraz! Bo�e! Jak m�g� tak og�upie�!! Trzeba - trzeba po prostu dosta� si� tam, na drug� stron� p�cherza! Mo�na przecie�! Przy samym wyj�ciu, tam gdzie szklana bania przechodzi zw�aj�cym si� tunelem w lej ko�cz�cy si� u klapy - jest specjalna d�wignia, polakierowana na czerwono, pod tabliczk� TYLKO W RAZIE AWARII ROZRZ�DU. Wystarczy j� prze�o�y�, a szklana bania uniesie si� o metr prawie w g�r� - i b�dzie mo�na przele�� pod jej dolnym brzegiem na drug� stron�! Tam jakim� kawa�kiem izolacji oczy�ci przewody i... Jednym susem znalaz� si� przy czerwonej d�wigni. - Idioto! - pomy�la�, z�apa� stalow� r�koje��, poci�gn��, a� mu chrupn�o w stawie barkowym. R�koje�� wyskoczy�a na ca�� d�ugo�� b�yszcz�cego olejem, stalowego pr�ta - a bania ani drgn�a. Og�upia�y, patrza� na ni� - widzia� w g��bi ekrany, pe�ne p�on�cego Ksi�yca, �wiat�o miga�o mu wci�� ponad g�ow� - jeszcze raz targn�� r�koje��, chocia� by�a ju� wyci�gni�ta... Nic. Klucz! Klucz do kasety wy��cznika! Rzuci� si� p�asko na pod�og�, zajrza� pod fotel. Le�a� tam tylko bryk... �wiat�a bezustannie miga�y, bezpiecznik miarowo wy��cza� pr�d. Gdy gas�y, wszystko wok� stawa�o si� bia�e jak wystrugane z trupich ko�c