2537
Szczegóły |
Tytuł |
2537 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2537 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2537 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2537 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
THOR HEYERDAHL
AKU-AKU
(PRZE�O�Y� J�ZEF GIEBU�TOWICZ)
SCAN-DAL
I. Detektywi wybieraj� si� w podr� na koniec �wiata
Nie posiada�em aku-aku.
Nie wiedzia�em nawet, co to jest aku-aku, gdybym je wi�c posiada�, nie potrafi�bym z niego skorzysta�.
Na Wyspie Wielkanocnej ka�dy rozs�dny cz�owiek ma swoje aku-aku, tote� i mnie przypad�o takie w udziale. Na razie jednak organizowa�em wypraw� w�a�nie na t� wysp�, nie mog�em wi�c jeszcze mie� aku-aku. Mo�e dlatego tak ci�ko i trudno sz�o z wyjazdem. Powr�t do domu okaza� si� znacznie �atwiejszy.
Wyspa Wielkanocna jest najbardziej samotnym miejscem na ca�ym �wiecie. Najbli�sze sta�e punkty, na kt�rych mo�e spocz�� wzrok jej mieszka�c�w, znajduj� si� na niebosk�onie w postaci ksi�yca i planet.
Na t� odleg�� wysp�, zagubion� mi�dzy s�o�cem a ksi�ycem, dokonano niegdy� najdziwniejszego w dziejach ludzko�ci najazdu. Nikt nie wie po co. Dzia�o si� to bowiem, jeszcze zanim Kolumb przywi�z� bia�ego cz�owieka na kontynent ameryka�ski i otworzy� tym wrota na olbrzymi, nieznany Ocean Spokojny. Podczas gdy nasza rasa jeszcze wierzy�a, �e �wiat ko�czy si� na Gibraltarze, inni �eglarze ju� lepiej znali te sprawy. Jakby wyprzedzaj�c w�asne czasy, przeorywali niesko�czone, faluj�ce obszary morskie przy pustynnych, zachodnich brzegach Ameryki Po�udniowej. Gdzie� daleko napotkali ma�y, sta�y punkcik. Najsamotniejsz� wysepk� �wiata. Wyl�dowali na niej, wyostrzyli kamienne topory i zabrali si� do rob�t, kt�re mo�na by nazwa� najosobliwszym przedsi�wzi�ciem in�ynierskim zamierzch�ych czas�w. Przybysze nie budowali zamk�w i pa�ac�w. Nie budowali r�wnie� zbiornik�w wodnych lub przystani. Wykuwali gigantyczne kamienne figury ludzkie o wysoko�ci domu i ci�arze wagonu kolejowego, transportowali je przez g�ry i doliny i w wielkiej liczbie stawiali na pot�nych podmurowaniach wok�l ca�ej wyspy.
Jak potrafili tego dokona� jeszcze przed er� rozwoju techniki? Nikt nie wie. Lecz pot�ne figury przetrwa�y tak wynios�e, jak je postawiono, przetrwa�y nawet po upadku ludu, kt�ry je stawia�. Lud ten grzeba� zmar�ych u st�p kolos�w, kt�re ci zmarli jeszcze za �ycia wznosili. Potem �ywi budowali groby dla siebie. A� pewnego dnia ucich�y mi�dzy skalnymi �cianami odg�osy topor�w. Praca zosta�a przerwana nagle, gdy� narz�dzia pozosta�y na miejscu, przy nie doko�czonych jeszcze figurach. Zagadkowi rze�biarze znikn�li w mroku zamierzch�ej przesz�o�ci.
Co zasz�o? C� mog�o si� w�wczas zdarzy� na Wyspie Wielkanocnej?
Wyspa Wielkanocna nale�y do Chile. Tylko raz. w roku zjawia si� przy niej okr�t wojenny z zaopatrzeniem dla mieszka�c�w, zostawia towary i wraca do Chile, odleg�ego tak jak Kanada od Hiszpanii. �adnego innego po��czenia ze �wiatem zewn�trznym Wyspa Wielkanocna nie posiada.
Okr�t wojenny nie m�g� jednak rozwi�za� problemu mojej podr�y. Zbadanie Wyspy Wielkanocnej w ci�gu tygodnia, podczas postoju okr�tu, kwalifikowa�o si� jako daremny trud. Z drugiej za� strony siedzenie przez okr�g�y rok na wyspie z grup� nie maj�cych wiele czasu uczonych te� nie by�oby takie mi�e w wypadku, gdyby si� po miesi�cu okaza�o, �e nic wi�cej nie ma do roboty. Nasuwa� si� pomys� pop�yni�cia na wysp� na tratwie z drzewa balsa przy wykorzystaniu wiatr�w i pr�d�w biegn�cych od Ameryki Po�udniowej, ale w takim wypadku trudno by�oby wzi�� ze sob� archeolog�w, a bez archeolog�w badanie Wyspy Wielkanocnej nie mia�o sensu. Trzeba wi�c by�o zdoby� w�asny statek na u�ytek wyprawy. Lecz na Wyspie Wielkanocnej nie by�o ani portu, ani dogodnego miejsca do zarzucenia kotwicy, nie istnia�y te� urz�dzenia zapewniaj�ce dostaw� paliwa i wody. Statek musia�by wi�c by� na tyle du�y, aby m�c zabra� paliwo i wod� na drog� tam i z powrotem, i w dodatku zapas zapewniaj�cy mo�no�� poruszania si� podczas pobytu. To oczywi�cie sprawi�o, �e statek od razu rozr�s� si� do solidnych rozmiar�w. A przypu��my, �e po dwu tygodniach archeolodzy dojd� do wniosku, �e nie ma czego szuka�. W�wczas �a�owa� przyjdzie czasu straconego na podr� w�asnym statkiem a� na Wysp� Wielkanocn�, cho�by nawet mo�na by�o skorzysta� z okazji i pop�yn�� dalej, do innych nie zbadanych jeszcze wysp na Oceanie Spokojnym. Zreszt� r�wnie� we wschodniej cz�ci Polinezji nie brakowa�o takich poci�gaj�cych dla badacza wysp. Ca�y ich szereg znajdowa� si� w tej cz�ci Oceanu Spokojnego, gdzie pr�d skr�ca od Wysp Galapagos i Ameryki Po�udniowej.
Zawsze radzi�em si� Tomasza i Wilhelma, gdy sz�o o wyprawy na dalekie morza. Pewnego dnia, gdy plany by�y jeszcze tajemnym marzeniem, siedzieli�my razem w wygodnym, staro�wieckim biurze firmy armatorskiej F. Olsen, po�o�onym przy nabrze�u portowym w Oslo. Po moim wej�ciu Tomasz poczu� pismo nosem, wydoby� pot�ny globus i ustawi� go tak, i� widzia�o si� prawie tylko niebiesk� powierzchni�. Wskaza�em na Wysp� Wielkanocn�.
- Tu - powiedzia�em. - Ale w jaki spos�b? Dwa dni p�niej zn�w siedzieli�my wok� globusa i Wilhelm przedstawi� kalkulacj�.
- Najlepszy by�by dla cieble statek z silnikiem Diesla, d�ugo�ci oko�o 150 st�p, rozwijaj�cy szybko�� 12 mil i zabieraj�cy 50 ton wody oraz 130 ton paliwa - o�wiadczy�.
Ani przez chwil� nie w�tpi�em, �e taki w�a�nie statek bylby dla mnie najlepszy. Nauczy�em si� polega� na kalkulacjach morskich Wilhelma od czasu, gdy pom�g� mi obliczy� rejs Kon-Tiki z tak� dok�adno�ci�, �e wszystko zgodzi�oby si� co do dnia, gdyby si� nam uda�o zarzuci� kawa� liny na l�d przy mijaniu wyspy Angatau.
Kilka dni po tej rozmowie Wilhelm zatelefonowa� do mnie z wiadomo�ci�, �e otrzyma� ofert� z pewnej fabryki konserw w Stavanger, kt�ra posiada�a odpowiedni trawler zaj�ty po�owem ryb w okolicy Grenlandii. Je�eli mi to odpowiada, mog� wynaj�� trawler na okres roku, pocz�wszy od wrze�nia.
Spojrza�em na kalendarz. Zbli�a� si� ju� koniec kwietnia, pozosta�o wi�c mniej ni� p� roku. Statek oferowano na warunkach "bareboat", to znaczy bez za�ogi i wyposa�enia.
Moje �eglarskie do�wiadczenie nigdy nie przekroczylo studium tratwy. Reszta moich towarzyszy z wyprawy Kon-Tiki r�wnie� nie nadawa�a si� na za�og� prawdziwego statku, na to trzeba przecie� posiada� certyfikaty i inne papiery, nie tak, jak na drewnianej tratwie Ink�w.
- Nasze biuro mo�e ci pom�c we wszystkich sprawach zwi�zanych ze statkiem - ofiarowa� swe us�ugi Tomasz.
Wkr�tce siedzieli�my wok� nakrytego zielonym suknem sto�u konferuj�c z inspektorem statk�w, szefem werbunku, szefem zaprowiantowania, szefem dzia�u ubezpiecze� i z r�nymi innymi fachowcami. A wi�c b�d� mia� prawdziwy statek. Mia�o jeszcze up�yn�� cztery miesi�ce, ale ju� teraz niemal s�yszalem niecierpliwy ryk syreny kolosa wyczekuj�cego w Stavanger bez jednej iskry w kominie, bez ludzi na mostku, bez jednej nawet skrzyni w obszernych �adowniach, w kt�rych nagie �elazne wr�gi wygl�daj� jak �ebra wok� pustego brzucha.
Gdy si� wyje�d�a z rodzin� na wie�, cz�owiek dobrze si� nak�opocze r�nymi sprawami. A c� dopiero, gdy jako dodatek do rodziny bierze si� ze sob� pi�ciu archeolog�w, lekarza, fotografa, pi�tnastu marynarzy, motor�wk� z cz�ciami zapasowymi, ekwipunek i zapasy �ywno�ci na ca�y rok. Wtedy cz�owiek czuje si� jak dyrygent, kt�ry chce r�wnocze�nie zajada� makaron i poddawa� orkiestrze takt W�gierskiej Rapsodii Liszta. Biurko zasypane by�o papierami, paszportami, licencjami, fotografiami, paczkami i listami - wszystko tworzy�o nieopisany chaos. Meble znikn�y pod stosami map morskich i wzorami r�nych cz�ci wyposa�enia. Ca�y dom ogarn�o szale�stwo. Telefon i dzwonek u drzwi wej�ciowych dzielnie wsp�zaw�dniczy�y ze sob�, je�eli za� kto� chcia� wej��, musia� gramoli� si� poprzez skrzynie i t�umoki z ekwipunkiem polowym.
Zrezygnowany siedzia�em na wieku szafki mieszcz�cej magnetofon, po�ywia�em si� kanapk� i z trzymanego na kolanach aparatu telefonicznego usi�owalem po��czy� si� z miastem, Owego dnia wygl�da�o to beznadziejnie, gdy� w�a�nie ukaza�o si� og�oszenie, �e poszukuj� pierwszego oficera na rejs na po�udnie, i telefon dzwoni� bez przerwy. Kapitana ju� przedtem znalaz�em, stanowisko szturmana by�o dot�d nie obsadzone. Wreszcie uda�o mi si� dodzwoni� na miasto i po��czy� z pewn� hurtowni� w Oslo.
- Chcia�bym zam�wi� 3 tony gipsu dentystycznego - o�wiadczy�em.
- Kogo� musia�y solidnie rozbole� z�by - odrzek� zgry�liwy glos.
Zamiejscowy telefon ze Stavanger przerwa� jednak t� rozmow�, zanim zd��y�em wyja�ni�, �e gips ma s�u�y� do robienia odlew�w pos�g�w na Wyspie Wielkanocnej, a nie do przygotowywania sztucznych szcz�k.
- Halo - rozleg� si� nowy g�os w s�uchawce - halo, to jest wiadomo�� od Olsena, pa�skiego mechanika; g��wna o� jest wytarta, czy mamy j� przetoczy�, czy postara� si� o now�?
- O� - powt�rzy�em. - Drrrrrrr!! - odezwa� si� w tym momencie dzwonek w przedpokoju.
- Zapytajcie Reffa! - wykrzykn��em do telefonu. - On si� na tym zna!
Z ha�asem wesz�a Yvonne, prawie niewidoczna za nar�czem pakunk�w.
- Przejrza�am list� zapas�w kuchennych - o�wiadczy�a - i zredukowa�am o 2 kilo pieprzu i dwa cynamonu, poza tym doktor Semb zawiadomi�, �e mo�emy wypo�yczy� szpitalik polowy.
- Doskonale - ucieszy�em si� i w tej chwili przypomnia�em sobie jegomo�cia, kt�ry uwa�a�, �e potrzebowa�em gipsu do prac dentystycznych.
- Mo�e tam zadzwonisz - poprosi�em Yvonne i poda�em jej s�uchawk� w �wietnym momencie, gdy� w�a�nie musia�a przyj�� rozmow� z miasta.
- Chyba jaka� omy�ka! - zawo�a�a do mnie. - Firma Mustad zapytuje, gdzie maj� dostarczy� zam�wi�ne 84 kilo haczyk�w na ryby. A przecie� zabieramy ze sob� dwie tony mro�onego mi�sa wo�owego.
- Wcale nie b�dziemy �owi� ryb na te haczyki - wyja�ni�em. - Maj� s�u�y� jako wynagrodzenie dla miejscowych robotnik�w, kt�rych zatrudnimy przy kopaniu. Chyba nie s�dzisz te�, �e ca�y kilometr pstrokatego materia�u na sukienki zabieramy po to, aby si� w to wystroi�?
Yvonne tak nie s�dzi�a. Mog�a natomiast podzieli� si� ze mn� wiadomo�ci�, �e drugi mechanik w�a�nie nades�a� telegraficzn� rezygnacj�, gdy� �ona nie zgodzi�a si� na jego rejs na morza po�udniowe.
Z szybko�ci� strza�y znalaz�em si� przy kuble ze �mieciami, lecz wr�ci�em z nosem na kwint�. Kube� by� pusty.
- Czego szuka�e� - zainteresowa�a si� Yvonne.
- Zg�osze� innych mechanik�w - wyszepta�em.
- Aha - powiedzia�a Yvonne, w pe�ni doceniaj�c sytuacj�.
W tej chwili rozleg� si� d�wi�k dzwonka r�wnocze�nie w przedpokoju i przy telefonie. Wtoczy� si� kandydat na p�etwonurka naszej wyprawy w towarzystwie dwu innych ludzi z mas� gumowych p�etw i urz�dze� do oddychania pod wod�. Mieli nam zademonstrowa� r�nice mi�dzy francuskim a ameryka�skim wyposa�eniem dla p�etwonurk�w. Za nimi sta� jaki� niewielki cz�owieczyna obracaj�c kapelusz w r�ku. Mia� do zakomunikowania co� wa�nego, lecz poufnego. Sprawia� takie dziwne wra�enie, �e nie mia�em odwagi wpu�ci� go dalej ni� do przedpokoju.
- Widzia� pan figury na Wyspie Wielkanocnej? - szeptem zapyta� przybysz rozgl�daj�c si� podejrzliwie, czy kto� nie pods�uchuje.
- Nie, ale w�a�nie si� tam wybieram, aby je zobaczy�. Cz�owieczyna wyci�gn�� ku mnie dlugi i cienki palec wskazuj�cy i o�wiadczy� z chytrym u�mieszkiem:
- W tych figurach kto� siedzi.
- W tych figurach? - powt�rzy�em, niczego nie pojmuj�c.
- Tak - szepta� dalej tajemniczo. - Kr�l.
- A jak�e� on si� tam dosta�? - zapyta�em uprzejmie, powoli i delikatnie napieraj�c na przybysza tak, �e musia� si� cofn�� w kierunku drzwi.
- Wsadzili go tam. Jak do piramidy. Niech pan roz�upie jedn� figur�, to pan zobaczy - o�wiadczy� z zadowoleniem i uprzejmie uchyla� kapelusza jeszcze wtedy, gdy po wyra�eniu wdzi�czno�ci zamyka�em za nim drzwi.
Zaczyna�em si� ju� przyzwyczaja� do r�nych dziwak�w, kt�rzy si� interesowali Wysp� Wielkanocn�. Odk�d gazety przynios�y wiadomo�� o naszej zamierzonej wyprawie, poczt� nap�ywa� nieprzerwany strumie� najrozmaitszych propozycji. Niemal co dzie� zg�aszali si� ludzie z najodleglejszych zak�tk�w �wiata z informacjami o tym, �e Wyspa Wielkanocna jest reszt� zatopionego kontynentu, czym� w rodzaju Atlantydy na Oceanie Spokojnym. Przekonywano nas, �e klucza tajemnicy powinni�my poszukiwa� na dnie morskim wok� wyspy, a nie na jej l�dzie.
Znalaz�a si� te� propozycja, abym odwo�a� ca�� wypraw�. "Podr� na wysp� jest zupe�nie bezcelowa - pisa� autor listu. - Mo�e pan siedzie� w swoim gabinecie i rozwi�za� ten problem za pomoc� wibracji. Prosz� mi przes�a� fotografi� figury z Wyspy Wielkanocnej i fotografi� figury z Ameryki Po�udniowej, a ja na podstawie wibracji stwierdz�, czy pochodz� one od tego samego ludu". Nadawca listu dodawa� te�, �e swego czasu zbudowa� z tektury du�y model piramidy Cheopsa, umieszczaj�c w �rodku surowe mi�so. Po jakim� czasie mi�so tak obrzydliwie wibrowa�o, i� musia� umie�ci� ca�� rodzin� w szpitalu.
Mnie samemu grozi�o wibrowanie, je�eli si� nie sko�czy panuj�cy wok� ba�agan. Usi�owa�em dogoni� p�etwonurk�w, kt�rzy znikn�li na schodach prowadz�cych na pi�tro, lecz Yvonne zatrzyma�a mnie rozpaczliwym gestem, podaj�c mi s�uchawk�. Gdy rozmawia�em, powoli pcha�a w moim kierunku chwiejn� wie�� sk�adaj�c� si� z nie otwartych jeszcze list�w. Poczta poranna. Zwleka�em z od�o�eniem s�uchawki w obawie, �e telefon zn�w si� odezwie.
- Dzwoniono z Ministerstwa Spraw Zagranicznych - powiedzia�em. - Popro� tamtych, �eby zaczekali na g�rze, ja musz� zaraz jecha�, bo angielskie Ministerstwo Kolonii ��da odpowiedzi na kilka pyta� zwi�zanych z Pitcairn, a Costa Rica udzieli zezwolenia na prace wykopaliskowe na Wyspach Kokosowych, je�eli podpisz� o�wiadczenie, �e nie b�d� szuka� ukrytego skarbu, kt�ry ich zdaniem tam si� znajduje.
- We� do taks�wki poczt�! - wo�a�a za mn� Yvonne. - Mo�e znajdziesz w niej jakie� sp�nione zg�oszenie kandydata na drugiego mechanika.
W�tpi�em w to ostatnie, lecz w biegu porwa�em ze sob� stert� list�w. Zwyk�e listy pochodzi�y od malarzy, pisarzy i "majstr�w od wszystkiego", kt�rzy prosili o zabranie ich na wypraw�. Dostalem nawet list od jakiego� Niemca, kt�ry pisa�, �e wprawdzie z zawodu jest piekarzem, ale w ostatnich latach pracowa� na cmentarzu i bardzo by si� przyda� przy pracach wykopaliskowych.
- Nie zapomnij, �e masz obejrze� namioty! - wo�a�a za mn� Yvonne ju� ze schod�w. - Rozstawiono je specjalnie w tym celu.
W drzwiach omal nie przewr�ci�em listonosza z po�udniow� poczt�. Zamiast odebra� j� od niego, usi�owa�em wpakowa� mu t�, kt�r� trzyma�em w r�ku, ale ostatecznie znalaz�em si� w taks�wce z obydwoma plikami.
- Majorstuveien - rzuci�em szoferowi nazw� ulicy.
- W�a�nie na niej jeste�my - odpowiedzia� �agodnie.
- Wobec tego do MSZ - poprawi�em si� i zabra�em do otwierania poczty.
Niestety nie by�o jednak zg�oszenia od �adnego mechanika. Najbli�szy po fachu okaza� si� zegarmistrz, kt�ry chcia� pojecha� jako kucharz. Ale kucharza ju� mia�em. List z Instytutu Archeologii przy uniwersyteeie w Oslo pochodzi� od jednego z dwu archeolog�w, kt�rzy mieli uczestniczy� w wyprawie. Kandydat zawiadamia�, �e zachorowa� na wrz�d �o��dka i lekarz zabroni� mu podr�y.
R�wna�o si� to zawaleniu jednej z g��wnych podp�r naszej wyprawy. Ruszenie w drog� bez dostatecznej ilo�ci archeolog�w oznacza�o mizerne wykorzystanie zdolno�ci operacyjnej naszej ekspedycji. Znalezienie za� w kr�tkim czasie nowego kandydata, kt�ry m�glby si� zwi�za� na ca�y rok, nie nale�alo do rzeczy �atwych. Ale nic innego nie pozosta�o, jak zaczyna� od pocz�tku i pisa� do archeolog�w w kraju i za granic�.
Nadszed� wrzesie�. Przy przystani C naprzeciw ratusza pojawi� si� nagle op�ywowy kszta�t grenlandzkiego trawlera, kt�ry biel� przypomina� jacht, na kominie za� ceglast� farb� mia� namalowan� brodat� g�ow� boga-s�o�ca Kon-Tiki. Tylko wtajemniczeni rozumieli jednak znaczenie dziwnego niebieskiego emblematu, umieszczonego na wysokim dziobie statku, umocnionym w celu stawiania czo�a lodom. Emblemat przedstawia� �wi�to�c Wyspy Wielkanocnej, dwie postacie p�ludzi-p�ptak�w, skopiowane z tablicy nie rozwi�zanych hieroglif�w, cennego znaleziska na wyspie, Z komina lecia�y teraz iskry i dobrze za�adowany statek pewnie zanurza� si� we fiordzie a� po niebiesk� lini� wodn�. Na pok�adzie panowa� gor�czkowy ruch, t�um za� ludzi na l�dzie prawie uniemo�liwia� dojazd samochod�w ci�arowych, dostarczaj�cyeh ostatnie tobo�y i pakunki.
Po raz ostatni rozleg� si� d�wi�k dzwonu okr�towego. Zawt�rowa�o mu echo rozkaz�w przekazywanych przez kapitana szturmanowi i z komina, spoza b�yszcz�cej g�owy boga-slo�ca, buchn�y k��by dymu. Nad zebranym na przystani t�umem rozleg� si� dono�ny szum, wymachuj�ce r�ce przypomina�y falowanie lasu w czas burzy, a za spraw� kapitana powietrze przeszy� rozdzieraj�cy g�os syreny.
Takim to chaosem zako�czy� si� wi�kszy jeszcze chaos, kropka zosta�a postawiona po pierwszym rozdziale.
Sta�em w t�umie na przystani daj�c po�egnalne znaki. Nie dlatego, abym zapomnia� wej�� na pok�ad statku, lecz dlatego, �e musia�em polecie� najpierw do Stan�w Zjednoczonych, gdzie trzech archeolog�w zgodzi�o sie uczestniczy� w wyprawie, potem mia�em z�o�y� kurtuazyjn� wizyt� w Chile, na statek za� mia�em wsi��� dopiero wtedy, gdy b�dzie przep�ywa� przez Kana� Panamski. Nast�pca tronu, ksi��� Olav, zechcia� obj�� patronat nad wypraw�, norweskie za� Ministerstwo Spraw Zagranicznych uzyska�o zgod� rz�du chilijskiego na to, aby ekspedycja rozpocz�a prace wykopaliskowe na Wyspie Wielkanocnej, pod warunkiem nieuszkodzenia figur. Anglia i Francja r�wnie� zgodzi�y si� na poszukiwania na swych wyspach, mieli�my wi�c otwarty dost�p do wszystkiego, co potrafimy wydobyc na �wiat�o dzienne we wschodniej cz�ci Oceanu Spokojnego.
Gdy statek odwr�ci� si� i powoli oddala� od nabrze�a, wida� by�o na rufie samotn� posta� ch�opca okr�towego. Tak promieniowa� rado�ci�, �e m�g� wsp�zawodniczy� z zachodz�cym slo�cem. Dumnie trzyma� w r�ku koniec brudnej cumy, podczas gdy na l�dzie koledzy klasowi wykrzykiwali "hura" na cze�� Thora juniora, kt�ry na ca�y rok po�egna� si� ze szkoln� �aw�.
Stateczek skr�ci� za jakiego� kolosa oceanicznego i znik� z oczu. Nie by�o czasu do stracenia, bo przecie� musia� objecha� p� kuli ziemskiej maj�c na pok�adzie detektyw�w poluj�cych na nieznanych �eglarzy, kt�rzy ich wyprzedzili o wiele, wiele stuleci.
II. Co nas oczekiwa�o na p�pku �wiata
Tak cicho.
Co za niezwyk�y spok�j. Maszyny stoj� bez ruchu. Zgaszono �wiat�a. W jednej chwili niebo zrzuci�o przy�miewaj�c� zas�on� i cudownie b�yszcz�ce waha si� tam i z powrotem, zataczaj�c powoli ko�a nad szczytem masztu. Rozparty wygodnie na niskim fotelu wch�ania�em widok tej harmonii. Gdzie� daleko w ciemno�ciach rozlega� si� od czasu do czasu s�aby �wist; to albo wiatr, albo fala uderza�a o jak�� ska��. Na pok�adzie panowa�a przedziwna cisza, nadaj�c wszystkiemu jakby pi�tno uduchowienia. Tylko z luku prowadz�cego do kambuza dolatywa�y czasem kr�tkie i przyt�umione s�owa; towarzyszy�o im chlupanie fal o burty statku i rytmiczne skrzypienie, jakby pe�ne zadowolenia mruczenie stateczku, kt�ry spokojnie i �agodnie ko�ysa� si� w ciszy nocnej.
Znajdowali�my si� pod os�on� l�du.
Sko�czy�y si� zapieraj�ce dech monotonne uderzenia fal, kt�re przez tak wiele dni i nocy b�bni�y o kad�ub i zanim przewali�y si� dalej, wprawia�y statek w ustawiczny taniec, w d� i w g�r�, w t� stron� i w tamt�. Nim jeszcze noc zd��y�a nas z�apa� na morzu, skryli�my si� pod os�on� pustynnego wybrze�a. W mroku przed nami le�a�a Wyspa Wielkanocna.
Podeszli�my pod l�d na tyle wcze�nie, aby dojrze� sfa�dowane, szarozielone grzbiety g�r, strome ska�y przy brzegu i daleko w g��bi wyspy majacz�ce figury, kt�re rozrzucone na zboczu wygas�ego wulkanu odcina�y si� od czerwonego t�a zachodniego nieba jak czarne ziarenka kminku. Pos�uguj�c si� r�wnocze�nie echosond� i zwyk�� sond� przysun�li�my si� jak najbli�ej brzegu i wtedy kapitan kaza� zarzuci� kotwic�.
Na l�dzie nie by�o wida� �ywej duszy, tylko opuszczony skamienia�y krajobraz z nieruchomymi kamiennymi glowami. Niekt�re patrzy�y na nas z oddali, inne le�a�y p�asko u st�p d�ugiego kamiennego tarasu na blokach lawy, tu� przy brzegu. Mog�o si� wydawa�, �e na jakim� statku do podr�y po kosmosie zawi�li�my nad martwym �wiatem, na kt�rym niegdy� �y�y istoty r�ne od mieszka�c�w naszego globu. Wok� k�ad�y si� d�ugie cienie, lecz wszystko pozostawa�o nieruchome. Wszystko, z wyj�tkiem ognistoczerwonego s�o�ca, kt�re powoli zapada�o w morze i zaci�ga�o nad nami czarn� opo�cz� nocy.
�ci�le bior�c, nie mieli�my prawa zarzuca� tu kotwicy. Powinni�my byli pop�yn�� doko�a wyspy i zg�osi� swe przybycie gubernatorowi, kt�ry wraz z garstk� ludno�ci mieszka� w ma�ej wiosce po drugiej stronie. Lecz ani gubernatorowi, ani nam samym, ani wreszcie mieszka�com wyspy nie sprawi�oby �adnej przyjemno�ci nasze przybycie przy zapadaj�cym zmroku do miejsca, gdzie ka�de pojawienie si� statku uwa�ano za uroczyste �wi�to. Lepiej sp�dzi� noc pod os�on� �ciany skalnej, mimo �e dno morskie w tym miejscu by�o jak najgorsze do zakotwiczenia. Za to mogli�my zjawi� si� w wiosce Hangaroa nazajutrz rano w pe�nej gali flagowej.
Drzwi naszej kajuty uchyli�y si� nieco, przepuszczaj�c snop �wiat�a na pok�ad; cichutko wysun�a si� z nich Yvonne. W kajucie zosta�a Anetka, kt�ra spa�a spokojnie, trzymaj�c pod jednym ramionkiem czarn� laleczk�, a pod drugim pluszowego misia.
- Powinni�my dzi� urz�dzi� ma�e przyj�cie - szepn�a Yvonne, rado�nie spogl�daj�c w stron� l�du - chocia� oficjalnie nie dotarli�my jeszcze do celu podr�y.
Pierwszy raz od czternastu dni co� takiego przysz�o jej na my�l, nie m�wi�c ju� o tym, �e pierwszy raz mog�a przybra� stoj�c� postaw�. Zrobi�em jej wi�c niespodziank� wiadomo�ci�, �e kucharz otrzyma� ju� odpowiednie polecenia i za kilka minut kapitan mia� zebra� ca�� za�og� na tylnym pok�adzie. Yvonne stan�a przy relingu i uporczywie patrzy�a w kierunku l�du. Czuli�my niemal oddech matki ziemi, przedziwnie mi�y zapach siana lub ��ki, kt�ry chwilami dawa� si� odr�ni� od s�onawej bryzy.
Ch�opcy zacz�li si� schodzi�, �wie�o ogoleni i wystrojeni, prawie nie do poznania, rozsiadali si� na krzes�ach i �awkach ustawionych pier�cieniem mi�dzy �odziami ratunkowymi na najwy�szym pok�adzie. A wi�c zjawi� si� doktor William Mulloy, alias Bill. Szeroki i silnie zbudowany, nadszed� ko�ysz�cym krokiem, rzuci� do morza niedopa�ek papierosa i usiad�, w zadumie obserwuj�c deski pok�adu. Tu� za nim pod��a� doktor Carlyle Smith, alias Carl, wysoki i chudy; zapali� papierosa i zapatrzy� si� w gwiazdy. Obydwaj byli profesorami archeologii na uniwersytetach, pierwszy w stanie Wyoming, drugi w Kansas. Potem przy��czy� si� m�j stary przyjaciel Ed, czyli Edvin Ferdon z muzeum w stanie Nowy Meksyk, jedyny z trzeeh ameryka�skich archeolog�w naszej wyprawy, kt�rego zna�em poprzednio. Okr�g�y i zadowolony z siebie stan�� obok Yvonne i z zachwytem wyci�ga� nos w stron� l�du. Nied�ugo czekali�my na r�ow� buzi� dow�dcy statku, kt�ry stoczyl si� z mostku jak kula. Kapitan Arne Hartmark ju� od dwudziestu l�t �eglowa� po wszystkich morzach �wiata, ale nigdy jeszcze nie ogl�da� przez lornet� czego� podobnego do tej wyspy. Za nim sun�� pierwszy oficer Sanne, jowialny olbrzym, kt�ry swymi zwisaj�cymi �apami przypomina� oswojonego i bardzo mi�ego goryla. Dalej b�yszcza�y z�by drugiego oficera Larsena, cz�owieka o tak pogodnym usposobieniu, �e na pewno nawet na krze�le elektrycznym potrafi�by sobie wymy�li� jaki� pow�d do zadowolenia; teraz usiadl mi�dzy dwoma niezmordowanymi weso�kami, pierwszym mechanikiem - okr�g�ym Olsenem i jego u�mieehni�tym, ko�cistym pomocnikiem, kt�ry dzi�ki �wie�o zapuszczonej brodzie wygl�da� na co� po�redniego mi�dzy kaznodziej� a �onglerem. Lekarz, doktor Gjessing, przyszed�, uk�oni� si� i usiad�, tu� za� za nim b�yszcza�y okulary fotografa, Erlinga Schjervera, kt�ry przy takich uroczystych okazjach lubi� zapala� cygarko. Thor junior umie�ci� sw� ch�opi�co wyro�ni�t� pow�ok� mi�dzy dwoma marynarzami w jednej z �odzi ratunkowych, tam�e w idealnej harmonii usadowili si� kucharz ze stewardem po zastawieniu naszego sto�u wyszukanymi potrawami, Fala nie przeszkadza�a ju� teraz stewardowi Gronmyrowi I kucharzowi Hankenowi w demonstrowaniu ich czarodziejskiej sztuki. Zjawili si� te� inni, w��czaj�c chlopca z mesy, korow�d za� zako�czyii Arne Skjolsvold i Gonzalo. Arne, archeolog i dyrektor muzeum etnografieznego w Elverum, by� uczestnikiem wyprawy na Wyspy Galapagos. Gonzalo Figueroa studiowa� archeologi� na uniwersytecie w Santiago, przy naszej wyprawie za� pe�ni� funkcj� oficjalnego przedstawiciela Republiki Chile. Poniewa� zaprosi�em go na �lepo, oczekiwali�my dosy� niepewnie na jego zjawienie si�, lecz gdy w Panamie Gonzalo stawi� si� na pok�adzie, od pierwszej chwili da� si� pozna� jako atletyczny arystokrata, posiadaj�cy godn� kameleona zdolno�� przystosowania si� do wszystkich warunk�w, w jakich przychodzi�o �y�.
Razem by�o nas dwudziestu trzech, i ta niezwykle zr�nicowana grupa, obejmuj�ca fachowc�w wszelkich specjalno�ci, potrafi�a w ci�gu sp�dzonych na pok�adzie tygodni zla� si� w gromad� przyjaci� ogarni�tych wsp�lnym oczekiwaniem na postawienie st�p na tej w�a�nie wyspie, kt�ra le�a�a obok nas, ukryta w ciemno�ciach. Teraz za�, gdy wszyscy zgromadzili si� na pok�adzie i maszyny statku zamar�y w bezruchu, warto by�o i opowiedzie� nieco o tym, co inni ludzie, i to dawno przed nami, prze�yli na Wyspie Wielkanocnej, aby cz�onkowie wyprawy mogli si� zapozna� z t�em przyg�d, kt�re nas oczekiwa�y.
- Nikt nie zna prawdziwej nazwy tej wyspy - zacz��em opowiadanie. - Miejscowi ludzie nazywaj� j� Rapanui, lecz badacze nie uwa�aj� tego miana za oryginalne. W najstarszych podaniach powtarza si� nazwa Te Pito o te Nenua, co oznacza P�pek �wiata, lecz i to jest prawdopodobnie raczej poetyckim okre�leniem ni� prawdziw� nazw� wyspy, gdy� p�niej mieszka�cy u�ywali tak�e innych imion, jak Wyspa Patrz�ca w Niebo lub Granica Nieba. My, mieszka�cy kraj�w odleg�ych o tysi�ce mil morskich, przyj�li�my nazw� Wyspa Wielkanocna dlatego, �e przypadkowo po po�udniu w dzie� Wielkanocy 1722 roku Holender Roggeveen z towarzyszami podr�y jako pierwszy europejczyk podp�yn�� pod t� wysp� i zauwa�y� na l�dzie ludzi, kt�rzy palili ogniska w celu zwr�cenia na siebie uwagi. Gdy Holendrzy zbli�yli si� i o zachodzie s�o�ca zarzucili kotwic� swych dwu statk�w �aglowych, jeszcze przed zapadni�ciem ciemno�ci zetkn�li si� z dziwnym skupiskiem ludzkim. Najpierw zjawili si� na pok�adzie ludzie wysocy i dobrze zbudowani, kt�rych nale�a�o uwa�a� za jasnosk�rych Polinezyjczyk�w, takich samych, jakich znamy z Tahiti, Wysp Hawajskich i z innych wysp wschodniej cz�ci m�rz po�udniowych. Ludno�� nie okaza�a si� jednak czysta rasowo, poniewa� cz�� odznacza�a si� ciemniejsz� barw� sk�ry, a jeszcze inna cz�� by�a tak bia�a, jak Europejczycy. Zdarzali si� r�wnie� mieszka�cy "o czerwonawej sk�rze, jakby niebezpiecznie pora�eni s�o�cem". Wielu mia�o brody.
Na l�dzie Holendrzy zauwa�yli olbrzymie, dziesi�ciometrowej wysoko�ci figury, kt�re mia�y na g�owach jakby korony o cylindrycznym kszta�cie.
Roggeveen opowiada, �e mieszka�cy wyspy zapalili ogniska przed tymi bo�kami-kolosami, nast�pnie usiedli w przykucni�tej postawie, ustawiwszy stopy p�asko na ziemi, i z czci� pochylili g�owy. Trzymaj�c d�onie z�o�one razem, pocz�li porusza� ramionami w d� i w g�r�. Behrens, kt�ry znajdowa� si� na pok�adzie drugiego statku, opowiada, �e nazajutrz rankiem widzia� wyspiarzy le��cych plackiem na ziemi i oddaj�cych cze�� wschodz�cemu s�o�cu. Pali�o si� setki ognisk, zdaniem Holendr�w na cze�� boga. Jest to jedyny istniej�cy opis obrz�du oddawania czci s�o�cu na Wyspie Wielkanocnej.
Jeden z pierwszych zjawi� si� na statku holenderskim "zupe�nie bia�y cz�owiek", zachowuj�cy si� uroczy�ciej ni� pozostali. Na ogolonej g�owie mia� koron� z pi�r, w uszach za� okr�g�e bia�e ko�ki wielko�ci dwu splecionych d�oni. Swym zachowaniem �w bia�y cz�owiek zdradza�, �e jest jak�� znaczn� osob�, a Holendrzy wzi�li go za kap�ana miejscowych bog�w. Przek�ute i sztucznie rozci�gni�te uszy zwisa�y mu a� do bark�w, podobne zauwa�yli te� Holendrzy u wielu innych wyspiarzy. Gdy w czasie pracy d�ugie uszy im przeszkadza�y, wyjmowali ko�ki i zaczepiali zwisaj�c� cz�� ucha o jego g�rn� kraw�d�.
Wielu wyspiarzy by�o zupe�nie nagich, lecz cia�a mieli wymy�lnie tatuowane w ��cz�ce si� wzory z ptak�w i dziwnych figur. Inni przystrojeni byli w kapy z �yka farbowane na czerwono i ��to. Niekt�rym na g�owach powiewa�y korony z pi�r, cz�� chodzi�a w dziwnych kapeluszach z sitowia. Wszyscy byli przyja�nie usposobieni i Holendrzy nie zauwa�yli �adnej broni. Rzuca� si� w oczy prawie zupe�ny brak kobiet w�r�d mn�stwa kr�c�cych si� m�czyzn. Te natomiast kobiety, kt�re si� pokaza�y, bardzo spoufala�y si� z nieznanymi go��mi, co jednak nie wywo�ywa�o nawet �ladu zazdro�ci ze strony m�czyzn.
Wyspiarze mieszkali w d�ugich, niskich chatach z sitowia, przypominaj�cych odwr�cone do g�ry dnem �odzie, bez okien i z tak niskimi wej�ciami, �e ledwo si� mo�na by�o wcisn�� do wn�trza. Chaty by�y nies�ychanie przepe�nione, na jedyne za� umeblowanie sk�ada�y si� maty na pod�odze i kamienie slu��ce jako zag��wki. Kury stanowi�y jedyny przedmiot hodowli, poza tym uprawiano banany, trzcin� cukrow� i przede wszystkim s�odkie ziemniaki, nazwane przez Holendr�w "chlebem powszednim" mieszka�c�w wyspy.
Wyspiarze nie dali si� pozna� jako zbyt przedsi�biorczy �eglarze, gdy� najwi�ksze �odzie, jakie widzieli Holendrzy, mia�y lylko 2,5 metra d�ugo�ci. Do ka�dej m�g� si� z ledwo�ci� wcisn�� tylko jeden cz�owiek, przecieka�y za� tak bardzo, �e na wyczerpywaniu wody po�wi�cano tyle samo czasu, co na wios�owanie. Mieszka�cy wyspy �yli ci�gle jeszcze na poziomie epoki kamiennej, obywali si� bez metali, a po�ywienie piekli mi�dzy roz�arzonymi kamieniami. Holendrom musia�o si� wydawa�, �e nigdzie indziej na �wiecie w ich czasach nie mo�na si� by�o spotka� z bardziej zacofan� i prymitywn� technik�. Tym bardziej wi�c bezgranicznym zdumieniem napawa� ich fakt, �e wsr�d tych biednych ludzi wznosi�y si� gigantyczne figury, wynio�lejsze od czegokolwiek, co mo�na by�o zobaczy� w Europie. Z pocz�tku Holendrzy zachodzili w g�ow�, jak rozwi�zano problem postawienia tak pot�nych figur, skoro u wyspiarzy nie zauwa�yli ani drewnianych belek, ani grubych lin. Zbadali jednak naruszon� z�bem czasu powierzchni� jednego z kolos�w i ku swemu wielkiemu zadowoleniu rozwi�zali zagadk� stwierdzeniem, �e figury nie by�y wykute z kamienia, lecz ulepione z jakiej� gliny i nast�pnie obsypane mia�kim t�uczniem.
Po tym odkryciu Holendrzy wr�cili na swe okr�ty i odp�yn�li z niezwyk�ej wyspy po jednodniowej zaledwie wizycie. Zd��yli jednak zanotowa� w ksi��ce okr�towej, �e ludno�� wyspy odznacza�a si� weso�ym usposobieniem i mi�ym sposobem bycia, a r�wnoczesnie umia�a po mistrzowsku kra��. W wyniku jakiego� nieporozumienia jeden z wyspiarzy zosta� zastrzelony na pok�adzie, dwunastu za� innych dosi�g�y kule na l�dzie, podczas gdy straty Europejczyk�w wynosi�y tylko jeden obrus i kilka kapeluszy skradzionych z g��w.
Na l�dzie zostali mieszka�cy wyspy ze swymi zabitymi i rannymi. Patrzyli si� za oddalaj�cymi si� �aglami. Pi��dziesi�t lat mia�o up�yn�� do nast�pnej wizyty.
Zlozyli j� Hiszpanie, kt�rzy w roku 1770 pod dow�dztwem Don Filipe Gonzalesa zjawili si� na dwu statkach i r�wnie� spostrzegli zapraszaj�ce sygna�y dymne wyspiarzy. Wysadzili na l�d dwu ksi�y i silny oddzia� �o�nierzy i uroczy�cie pomaszerowali a� do wzg�rza z trzema wierzcho�kami, znajduj�cego si� na wschodnim brzegu wyspy. Za wojskiem ciekawie pod��a� tlum rozradowanych i ta�cz�cych wyspiarzy. Na ka�dym z trzech wierzcho�k�w Hiszpanie umie�cili krzy� i w�r�d pie�ni i salut�w armatnich og�osili, �e wyspa stanowi terytorium hiszpa�skie. Na dow�d wa�no�ci i prawomocno�ci tego aktu spisano adres do kr�la Carlosa, najpowa�niejsi za� ze stoj�cych doko�a wyspiarzy, kt�rzy "zdradzali wielk� rado��", dost�pili tego zaszczytu, �e mogli na dokumencie umie�ci� postacie ptak�w i przedziwne figury, co Hiszpanie uznali za r�wnoznaczne z podpisami, W ten spos�b wyspa za jednym zamachem otrzymala w�a�ciciela, kr�la hiszpa�skiego, oraz now� nazw�: Wyspa San Carlosa.
Hiszpanie nie dali si� zwie�� pozorom, �e figury ulepione byly z gliny; uderzyli w jeden pos�g kilofem z tak� si��, a� iskry si� posypa�y, co stanowi�o dow�d, �e pos�g by� z kamienia. Cudem wydawa�o si� natomiast Hiszpanom, �e potrafiono ustawi� tak olbrzymie figury; ogarnia�y ich te� w�tpliwo�ci, czy figury te wykonano na tej wyspie.
Szybko��, z jak� podarunki i kradzione rzeczy znika�y bez �ladu w�r�d wyspiarzy, nasuwa�a Hiszpanom podejrzenie, �e mieszka�cy wyspy maj� jakie� tajemnicze podziemne kryj�wki, gdy� powierzchnia wyspy by�a bezle�na i ca�kowicie naga. Nie widzia�o si� te� nigdzie dzieci, co sprawia�o wra�enie, jakby ludno�� sk�ada�a si� wy��cznie z tlum�w doros�ych m�czyzn i tylko kilku, dos�ownie kilku bardzo frywolnych kobiet.
Ludzie, z kt�rymi Hiszpanie zetkn�li si� na wyspie, mieli jasn� cer� i byli wysokiego wzrostu. Dwu najro�lejszych zmierzono - jeden liczy� 1,99, drugi 1,95 metra. Wielu mieszka�c�w mia�o brody i ci w oczach Hiszpan�w wygl�dali bardziej na Europejczyk�w ni� na wyspiarzy. Go�cie zapisali te� w swych kronikach, �e u niekt�rych w og�le nie znaleziono �lad�w czarnego uw�osienia, cz�� mia�a w�osy koloru kasztanowego, a spotyka�o si� tak�e rudawe i z odcieniem cynamonowym, Gdy Hiszpanom uda�o si� nauczy� wyspiarzy powtarzania s��w: "Ave Maria, niech �yje Carlos Trzeci, kr�l Hiszpanii", doszli do zgodnego przekonania, �e maj� do czynienia z ch�tnym do nauki i inteligentnym ludem, kt�ry �atwo da si� oswoi�. Zadowoleni opu�cili swych nowych poddanych, aby ju� nigdy do nich nie wr�ci�.
Nast�pnymi go��mi na wyspie byli Anglicy pod wodz� kapitana Cooka we w�asnej osobie, potem zjawi� si� Francuz La Perouse.
Mieszka�com Wyspy Wielkanocnej sprzykrzy�y si� jednak te wizyty. L�dowaniu Cooka asystowa�o bardzo niewielu wyspiarzy, najwy�ej kilkuset, nadto pokazali si� tylko ludzie mali i mizernie wygl�daj�cy. Nie okazywali humoru i zainteresowania go��mi. Towarzysze Cooka s�dzili, �e od czasu ostatniej wizyty Hiszpan�w musia�o si� wydarzy� jakie� nieszcz�cie, z powodu kt�rego wyspiarze wymierali. Natomiast sam Cook nabra� podejrzenia, �e ludno�� skry�a si� pod ziemi�. Szczeg�lnie bowiem zagadkowa wydawa�a si� nieobecno�� kobiet, kt�rych nie spotka�y r�wnie� liczne patrole wys�ane wok� wyspy. Anglicy trafiali w wielu miejscach na kamienne kopce z w�skimi otworami wej�ciowymi do czego�, co mog�o stanowi� podziemne pieczary. Gdy jednak usi�owali zbada� tajemnic�, miejscowi przewodnicy przeszkadzali im. Cierpi�cy na szkorbut �eglarze zrezygnowali wi�c z poszukiwa� i opu�cili Wysp� Wie�kanocn�, zabieraj�c ze sob� tylko s�odkie ziemniaki, jedyny zauwa�ony produkt. Nawet w tym zostali jednak oszukani, gdy� chytrzy wyspiarze wype�nili kosze kamieniami, uk�adaj�c ziemniaki cienk� warstw� na wierzchu.
Nie up�yn�o wi�cej ni� dwana�cie lat od wizyty Cooka, gdy w r�wnie kr�tkie odwiedziny przyby� w roku 1786 Francuz La Perouse. Tym razem zn�w ukaza�o si� mn�stwo wyspiarzy, zn�w niekt�rzy z nich byli jasnow�osi, a nadto niemal po�ow� stanowi�y kobiety. Roi�o si� te� od dzieci r�nego wieku jak w ka�dym normalnym skupisku ludzkim. Odnosi�o si� wra�enie, jakby wszyscy ci ludzie wydostawali si� gdzie� z gl�bi ziemi na bezdrzewn� powierzchni� tajemniczej wysepki, przypominaj�c� ksi�ycowy krajobraz. Nie tylko tak wygl�da�o, ale by�o to faktem, �e ludzie wype�zali z g��bi ziemi; Francuz�w dopuszczono do ciasnych przej��, do kt�rych odm�wiono niegdy� wst�pu Anglikom. Podejrzenia Cooka, �e ludno�� przygotowa�a sobie tajemnicze kryj�wki w mrocznych podziemnych pieczarach, znalaz�y potwierdzenie. W tych pieczarach skry�a si� przed kapitanem Cookiem arystokracja, tam r�wnie� ukryto kobiety i dzieci ju� w czasie wizyty Holendr�w. La Perouse domy�li� si�, �e ludno�� zdoby�a si� na odwag� i w ilo�ci kilku tysi�cy wyleg�a na powierzchni� dlatego, �e Cook i jego towarzysze zachowywali si� bardzo przyja�nie.
Chocia� jednak w czasie wizyty Cooka wi�ksza cz�c ludno�ci ukrywa�a si� i chocia� zabrano ze sob� do podziemnej kryj�wki najwa�niejszy dobytek, pot�ne figury kamienne nie da�y si� ruszy� i musia�y pozosta� na swych miejscach. Tak Cook, jak i La Perouse s�dzili, �e s� to zabytki przesz�o�ci, ju� wi�c w ich oczach figury wygl�da�y na bardzo antyczne pomniki. Cookowi niezwykle zaimponowa�o mistrzostwo techniczne, dzi�ki kt�remu nieznani konstruktorzy potrafili bez pomocy �rodk�w mechanicznych ustawi� gigantyczne figury na okr�g�ych podmurowaniach. Cook uzna� to za dow�d inteligencji i energii ludzi, kt�rzy niegdy� mieszkali na tej wyspie. Nie ulega�o r�wnie� w�tpliwo�ci, �e obecni mieszka�cy wyspy nie mogli przyk�ada� do tego r�k, gdy� nawet nie pr�bowali naprawia� podmurowa�, kt�re zaczyna�y si� rozpada�. Cook stwierdzil, �e wiele wywr�conych figur le�a�o p�asko u st�p podstaw, wykazuj�c �lady post�puj�cego zniszczenia.
Anglik zbada� kilka coko��w, na kt�rych sta�y figury. Wielkie wra�enie zrobi�o na nim odkrycie, �e sk�ada�y si� one z pot�nych blok�w kamiennych, tak dok�adnie wykutych i obrobionych, i� bez spoiwa lub zaprawy ciasno przylega�y do siebie. Nawet na najs�awniejszych budowlach w Anglii Cook nie widzia� tak doskona�ej obr�bki kamieniarskiej. Zaobserwowa� jednak, �e doskona�o�� wykonania nie potrafi�a uchroni� coko��w od �lad�w, kt�re pozostawia� z�b czasu.
Na statku Cooka znajdowa� si� pewien Polinezyjczyk z Tahiti, kt�ry rozumia� co� nieco� w j�zyku �wczesnych mieszka�c�w Wyspy Wielkanocnej. Z uzyskanych za jego po�rednictwem informacji Anglicy odnie�li wra�enie, �e figury nie wyobra�a�y postaci bog�w, lecz by�y pomnikami nagrobkowymi dla arikis, to znaczy osobisto�ci ze �wi�tego, kr�lewskiego rodu. Cz�ci szkielet�w i ko�ci zdradza�y, �e podmurowania figur skwapliwie wykorzystywano na groby dla obecnych mieszka�c�w wyspy. Ci za� wierzyli w �ycie pozagrobowe i przy r�nych okazjach starali si� gestami wyja�ni�, �e chocia� szkielety le�a�y na ziemi, to dane osoby znikn�y gdzie� w g�rze, w niebie.
Pierwszy wypadek wp�ywu naszego �wiata na kultur� Wyspy Wielkanocnej zaszed� w�wczas, gdy w czasie swego zaledwie i kilkugodzinnego pobytu La Perouse wypu�ci� na l�d �winie, kozy i owce oraz zasadzi� wiele nasion. Lecz g�odni wyspiarze zjedli wszystko, zanim zdo�a�o si� przyj��, i wyspa utrzyma�a sw�j niezmieniony wygl�d.
Do ko�ca XVIII wieku nikt ju� wi�cej nie odwiedza� Wyspy Wielkanocnej. Potem zn�w zjawili si� przedstawiciele naszej rasy, a wyspiarze licznie wylegli na brzeg nie pr�buj�c wi�cej szuka� schronienia w kryj�wkach. Teraz jednak odwiedzaj�cym okaza� si� kapitan ameryka�skiego szkunera, poluj�cy na ludzi do zasiedlenia planowanej stacji po�owu fok na Juan Fernandez, wyspie Robinsona Cruzoe na zach�d od Chile. Po zaciek�ej walce uda�o mu si� uprowadzi� dwunastu m�czyzn i dziesi�� kobiet, z kt�rymi odp�yn��. Gdy po trzech dniach podr�y wypuszczono je�c�w na pok�ad, m�czy�ni natychmiast skoczyli za burt� i zacz�li p�yn�� w kierunku swej wyspy. Nie troszcz�c si� o ich los kapitan zawr�ci� i dokona� ponownego napadu.
Nast�pne statki, kt�re przep�ywa�y obok wyspy, nie mog�y wysadzi� ludzi na stromy brzeg, gdy� dost�pu broni� mur rzucaj�cych kamieniami wyspiarzy. Jaka� rosyjska wyprawa zdo�a�a si� za pomoc� prochu i kul przedosta� na l�d, lecz po kilku godzinach musia�a da� za wygran� i odp�yn��.
Lata bieg�y. Czasami udawa�o si� pozyska� zaufanie wyspiarzy i kt�ry� z przep�ywaj�cych statk�w sk�ada� kr�tk� wizyt�. Ilo�� rzucanych kamieni zmniejszy�a si�, ros�a natomiast liczba kobiet, kt�re si� pokazywa�y i oczarowywa�y go�ci. Potem zdarzy�o si� najgorsze.
Pewnego dnia przy brzegach wyspy zakotwiczy�a flotylla z�o�ona z siedmiu statk�w peruwia�skich. Wyspiarze t�umnie zjawili si� na pok�adzie i tam ku ich uciesze i rado�ci pozwolono im rysowa� co� o��wkami na kawa�kach papieru. Okaza�o si�, �e w ten spos�b podpisywali kontrakty, moc� kt�rych zaci�gali si� w charakterze robotnik�w przy zbiorze guano na wyspach u brzeg�w Peru. Gdy za� zadowoleni i niczego nie podejrzewaj�cy chcieli wr�ci� na l�d, zostali zwi�zani i umieszczeni pod pok�adami. Osiemdziesi�ciu �owc�w niewolnik�w uda�o si� nast�pnie na brzeg, rozk�adaj�c tam odzie� i inne kolorowe podarki. T�um ciekawych wyspiarzy, zgromadzonych na ska�ach wok� zatoki, zacz�� powoli ulega� pokusie i podchodzi� bli�ej. Gdy ju� kilkuset stan�o w ciasnym kole, �owcy przyst�pili do ataku. Chwytali i wi�zali ludzi, kt�rzy kl�cz�c podzlwiali podarki, strzelali za� do tych, kt�rzy usi�owali uciec na ska�y lub skakali do wody. Ju� ostatnie �odzie ze schwytanymi mia�y odp�yn��, gdy jeden z kapitan�w zauwa�y� dwu wyspiarzy ukrytych w jakim� zag��bieniu. Po nieuda�ych pr�bach sk�onienia ich do wyj�cia za�atwi� spraw� dwoma strza�ami. I tak w dzie� Wigilii Bo�ego Narodzenia roku 1862 Wyspa Wieikanocna nabra�a wygl�du pustyni i bezludzia. Kto nie le�a� martwy na brzegu lub nie znajdowa� si� zwi�zany pod pok�adem statku, ten schroni� si� do podziemnych pieczar, kt�rych wej�cia przywalono kamieniami. Przygn�biaj�ca cisza panowa�a nad wysp�, tylko fale gro�nie szumia�y u brzeg�w. Oblicza pot�nych pos�g�w ani nie drgn�ly. A ze statk�w rozbrzmiewa�a wrzawa i przybysze podnie�li kotwice dopiero wtedy, gdy sko�czy� si� obch�d wieczoru wigilijnego.
Skoro mieszka�com P�pka �wiata by�o ju� dane poczu� na w�asnej sk�rze i Wielkanoc, i Bo�e Narodzenie, wypada�o im zetkn�� si� bli�ej z zewn�trznym �wiatem. Statki uprowadzi�y tysi�c niewolnik�w, kt�rych zap�dzono do zbierania guano na wyspach niedaleko Peru. Biskup z Tahiti z�o�y� protest i w�adze poleci�y natychmiast odes�a� niewolnik�w na ich wysp�. Lecz zanim przyby� statek, aby ich zabra�, ju� dziewi�ciuset umar�o na r�ne choroby lub z powodu nieprzyzwyczajenia do warunk�w �ycia na miejscu pracy, z tej setki za�, kt�ra odp�yn�a z powrotem, po drodze umar�o osiemdziesi�ciu pi�ciu. Tylko pi�tnastu �ywych wr�ci�o na Wysp� Wielkanocn�. Ci za� przynie�li ze sob� osp�, kt�ra przerodzi�a si� szybko w epidemi� i wyko�czy�a niemal ca�� ludno��, nawet tych, kt�rzy skryli si� do najgl�bszych jaski�. Zapanowa�a wielka n�dza, liczba mieszka�c�w spad�a do stu jedenastu, licz�c razem doros�ych i dzieci.
Tymczasem na wyspie osiedli� si� pierwszy obcy cz�owiek pe�en najlepszych zamiar�w. By� to samotny misjonarz, kt�ry z najwi�kszym po�wi�ceniem stara� si� naprawia� z�o, lecz wyspiarze po trochu okradli go ze wszystkiego, nawet z odzie�y. Musia� odp�yn�� pierwszym statkiem, lecz powr�ci� w towarzystwie pomocnik�w i za�o�y� ma�� stacj� misyjn�. Kilka lat po tym, jak wszyscy pozostali przy �yciu mieszka�cy dali s�� ochrzci�, zjawi� si� jaki� francuski awanturnik i podburzy� wyspiarzy przeciw misjonarzom. Skutek by� taki, �e ci ostatni zostali przep�dzeni, ale wyspiarze zabili r�wnie� Francuza. Potem, usunawszy wszelkie �lady po misjonarzach, �piewali psalmy na w�asn� r�k�. Przy ko�cu ubieg�ego wieku Europejczycy odkryli, �e na Wyspie Wieikanocnej znajduj� si� wspania�e pastwiska dla owiec, wobec czego Chile zaanektowa�o wysp�. Teraz rezyduje na niej gubernator, jest duchowny i lekarz, nikt te� nie mieszka w jaskiniach lub w chatach z sitowia. Dawn� kultur� Wyspy Wielkanocnej zast�pi�a cywilizacja dok�adnie w ten sam spos�b jak u Eskimos�w i Indian lub u mieszka�c�w innych wysp na morzach po�udniowych.
- Nie przybyli�my wi�c tu po to, aby prowadzi� badania nad ucywilizowanymi wyspiarzami - o�wiadczy�em. - Musimy si� zaj�� pracami wykopaliskowymi. Je�eli bowiem istnieje dzi� odpowied� na zagadk� Wyspy Wielkanocnej, odpowied� ta musi by� zagrzebana gdzie� w ziemi - zako�czy�em sw� przemow�.
- A czy nikt tu przedtem nie kopa�? - zapyta� kto� z za�ogi.
- Nikt nie wierzyl, aby tu by�o do�� ziemi do kopania. Na wyspie nie rosn� drzewa. Skoro r�wnie� dawniej nie by�o drzew, tylko z rosn�cej tu trawy nie mog�a powsta� warstwa ziemi. Dlatego nikt nie wierzy�, aby co� si� kry�o pod powierzchni�.
Tylko dwie wyprawy archeologiczne dzia�a�y na przedziwnej wyspie, nikt wi�cej tu si� nie kwapi�. Pierwsz� by�a prywatna wyprawa brytyjska pod kierownictwem Katarzyny Routledge. Ta pani przyby�a w roku 1914 w�asnym statklem �aglowym, wymierzy�a i przenios�a na papier plany wszystkiego, co zobaczy�a, przede wszystkim murowanych taras�w, starych dr�g i ponad czterystu kamiennych figur rozrzuconych po ca�ej wyspie. Tak j� absorbowa�a ta pionierska praca, �e nie mia�a czasu zajmowa� si� systematycznym kopaniem z wyj�tkiem oczyszczenia terenu wok� jednej, cz�ciowo przysypanej ziemi� figury. Nieszcz�cie chcia�o, �e wszystkie naukowe zapiski wyprawy pani Routledge uleg�y zag�adzie, tylko w ksi��ce o swej podr�y dooko�a �wiata pisze ona, �e wyspa jest pe�na tajemniczych i dot�d nie rozwi�zanych problem�w. Z dnia na dzie� wzrasta�o jej zaciekawienie niezwyk�� zagadk�, jaka si� za tym wszystkim kry�a. "Nad ca�� wysp� panuj� cienie nieznanych rze�biarzy - m�wi pani Routledge. - Nie mo�na przej�� obok nich. S� aktywniejsze i bardziej rzeczywiste od obecnych mieszka�c�w, s� suwerennymi w�adcami pot�nych kamiennych wasali. Ulegaj�c jakim� nieznanym pobudkom porwali si� ci rze�biarze z kamiennymi siekierami na masyw g�rski i zmienili kszta�t sto�ka wygas�ego wulkanu po to tylko, aby uzyska� surowiec do zaspokojenia fantastycznej ��dzy, aby wok� zatok i na stokach g�r ustawi� gigantyczne rze�by o ludzkich kszta�tach.
Nad wysp� i doko�a niej rozci�ga si� niezmierzone niebo i morze, bezkresna przestrze�, panuje g�ucha cisza. Kto tam mieszka, ci�gle czego� nads�uchuje, chocia� nie wie czego. Ci�gle te� pod�wiadomie czuje, �e znajduje si� w przedsionku czego� jeszcze wi�kszego, co jednak nie mie�ci si� w granicach zmys��w".
Tak pani Routledge patrzy�a na Wysp� Wielkanocn�, Uzna�a istnienie tajemnicy, skromnie przed�o�y�a ustalone przez si� fakty i pozostawi�a nast�pcom szukanie rozwi�zania.
Dwadzie�cia lat p�niej okr�tem wojennym przyby�a na wysp� wyprawa francusko-belgijska, kt�ra potem odp�yn�a na innym okr�cie. W czasie podr�y umar� jeden archeolog, a podczas gdy Francuz Metraux na podstawie opowiada� mieszka�c�w zbiera� ustne dane do wi�kszego studium etnograficznego o wyspie, Belg Lavachery mia� robot� ponad si�y z badaniem tysi�cy petroryt�w (rze�b w kamieniu) i innych szczeg��w kamieniarskich, widocznych co krok na bezdrzewnym terenie. Dlatego te� ekspedycja ta nie przedsi�wzi�a prac wykopaliskowych. Og�lnie bior�c, nastawiona by�a na inne problemy i nie uwa�a�a za swe g��wne zadanie zajmowanie si� kamiennymi figurami. Zdaniem Metraux poprzednie wyprawy przesadza�y z podkre�laniem tajemnic Wyspy Wielkanocnej; mogli tu przyby� zwykli wyspiarze z zachodu i nabra� ochoty do rze�bienia figur, a poniewa� nie by�o drzewa, wi�c zabrali si� do ska�. Taka by�a pokr�tce historia Wyspy Wielkanocnej.
- Czy nie nale�y si� spodziewa�, �e mieszka�cy wyspy znaj� jeszcze inne legendy? - cicho spyta� kapitan.
- Optymista z ciebie - odpowiedzia�em. - Jutro rano zetkniesz si� z lud�mi tak cywilizowanymi jak ty i ja. Pierwszy zbiera� w�r�d nich legendy Amerykanin Thomson w roku 1886. W�wczas �y�o jeszcze to pokolenie, kt�re doros�o przed osiedleniem si� tu obcych. Opowiadali oni, �e ich przodkowie przybyli na du�ych statkach ze wschodu, �egluj�c przez sze��dziesi�t dni prosto w kierunku zachodu s�o�ca. Pocz�tkowo na wyspie �y�y razem dwa r�ne szczepy, "d�ugouchych" i "kr�tkouchych", lecz "kr�tkouchym" uda�o si� wybi� niemal do nogi drugi szczep i samym rz�dzi� wysp�. Wszystkie stare legendy, jakie istniej�, mo�esz przeczyta� w ksi��kach. T� drog� nie da si� ju� nic nowego odkry� na morzach po�udniowyeh.
- A szczeg�lnie na Wyspie Wielkanocnej - powiedzial Gonzalo. - Mieszka tu teraz wielu bia�ych, zbudowano nawet szko�� i maly szpitalik.
- Tak, mieszka�cy wyspy mog� nam sprawi� jedyn� przyjemno�� tym, �e pomog� przy wykopaliskach - doda�em. - I zapewne b�d� nam sprzedawa� �wie�e jarzyny.
- Mo�e s� tu jakie� vahiny 1, kt�re naucz� nas ta�ca hula - zamrucza� jeden z maszynist�w zyskuj�c g�o�ny aplauz z �odzi ratunkowej.
Nagle us�yszeli�my chrapliwym g�osem rzucon� uwag�, lecz nikt si� nie przyznawa� do jej autorstwa i wszyscy wygl�dali zaskoczeni. Kto m�g� to powiedzie�? Szturman o�wietli� pok�ad. Nikogo nie by�o. Wszyscy mieli do�� g�upie miny, maszynista pr�bowa� wyst�pi� z nowym dowcipem na temat hula, lecz w tym momencie g�os zn�w si� odezwa�. Mo�e kto� za burt�? Pobiegli�my do relingu o�wietlaj�c wod�. Ale wody nie by�o, �wiat�o latarek odbi�o si� w g�bach, kt�re razem wzi�te przypomina�y najgorsz� w �wiecie band� pirat�w. W�a�ciciele g�b stali ciasno st�oczeni w ma�ej ��dce i gapili si� na nas.
- Ia-o-rana - pr�bowalern przem�wi�.
- Ia-o-rana - padla ch�ralna odpowied�.
A wi�c Polinezyjczycy, stwierdzi�em. Co oczywi�cie nie znaczy�o, �e nie by�o w ich krwi domieszki wszystkich innych ras.
Opu�cili�my drabink� i jeden za drugim go�cie wdrapali si� na pok�ad. W wi�kszo�ci byli to silnie zbudowani m�czy�ni, niezwykle jednak brudni i obdarci. Najpierw w kr�gu �wiat�a ukaza�a si� g�owa owini�ta czerwonym r�cznikiem i trzymaj�ca w z�bach jakie� zawini�tko, za chwil� jej wla�ciciel przerzuci� bose nogi przez reling i znalaz� si� na pok�adzie, ubrany w brudny podkoszulek i resztki podkasanych spodni. Nast�pnym by� t�gi, ospowaty ch�op z go�ymi nogami i w starym zimowym p�aszczu wojskowym zlelonego koloru, d�wigaj�ey na plecach wi�zk� rze�bionych lasek i drewniany m�ot. Tu� za nim ukaza�a si� g�owa jakiej� drewnianej figury z olbrzymimi oczyma, u�miechni�t� twarz� i kozi� brod�, z kt�r� gramoli� si� po drabince facet w bia�ej marynarskiej czapce. Jeden za drugim brudasy wskakiwali na pok�ad, �ciskali r�ce wszystkim dooko�a i wyci�gali t�umoki i worki pe�ne najdziwniejszych rzeczy. Najoryginalniejsze rze�by zacz�y kr��y� z r�ki do r�ki i wkr�tce wzbudzi�y wi�ksze zainteresowanie ni� ich w�a�ciciele.
We wszystkich rze�bach powtarzala si� posta� jakiego� straszyd�a o ludzkich kszta�tach. Mia�o niezwykle wydatny haczykowaty nos, kozi� br�dk�, zwisaj�ce uszy i olbrzymie oczy osadzone w twarzy o diabolicznym u�mieszku. Kr�gi i �ebra stercza�y, natomiast brzuch by� zapadni�ty. Posta� wygl�da�a zawsze tak samo, czy ma�a, czy du�a. Spotyka�o si� i inne dziwne figury z drzewa, szczeg�lnie wyr�nia� si� cz�owiek ze skrzyd�ami i g�ow� ptaka. Poza tym eleganckie pa�ki i wios�a, przyozdobione rysunkami masek, i ozdoby d