Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 193 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
tytu�: "M�ode wilki"
autor: Jaros�aw �amojda
tekst wklepa�:
[email protected]
Copyright (c) Jaros�aw �amojda 1985
ISBN 83-904961-0-0
Wydawca: DA VINCI Sp. z o.o. Warszawa 1995
Wydanie pierwsze
Przygotowanie: Drukarnia Poligrafus
Druk: PWP "Gryf S.A. Ciechan�w
ROZDZIA� 1
Panuj�cy od kilku dni upa� wyludni� ulice miasta. Szczup�y m�czyzna ubrany w typowy urz�dniczy garnitur szed� ocienion� drzewami alejk�. Bia�a, przewi�zana sznurkiem paczka ko�ysa�a si� w jego r�ce w rytmie krok�w. Rz�d drzew daj�cych schronienie przed �arem ko�czy� si� kamienn� fontann�. Od lat zepsuta i poro�ni�ta chwastami ju� nie cieszy�a swym widokiem przypadkowych spacerowicz�w. M�czyzna min�� j� i zszed� z chodnika na jezdni�. Rozgrzane powietrze k��bi�o si� woko�o jego but�w. Odg�os miarowych krok�w zag�uszony zosta� piskiem opon hamuj�cego samochodu. W jednej chwili m�czyzna odskoczy� w bok ratuj�c si� ucieczk� na chodnik. Szare BMW zaparkowa�o ko�o kraw�nika. M�czyzna z obra�on� min� skierowa� si� w stron� bramy z napisem "Wojew�dzki Bank w Szczecinie". Odchodz�c spojrza� na samoch�d chc�c dojrze� twarz kierowcy, ale przyciemnione szyby skutecznie chroni�y wn�trze przed jego wzrokiem. Wycieraj�c chusteczk� pot z czo�a m�czyzna wszed� przez wahad�owe drzwi do banku. Okr�g�a twarz stoj�cego w przej�ciu stra�nika przybra�a na moment grymas podobny do u�miechu. - Je�li nie spadnie deszcz to latarnie na ulicach pousychaj� - zagadn�� �artobliwie - powietrze a� si� gotuje. M�wi�c to podskoczy� do drugich drzwi otwieraj�c je przed mijaj�cym go oboj�tnie m�czyzn�. Po dwuletnich staraniach Dyrekcja Wojew�dzkiego Banku w Szczecinie otrzyma�a zgod� na dokonanie generalnego remontu. W planie opr�cz wymiany drzwi, okien, mebli, oraz remontu skarbca z 1926 roku przewidziano r�wnie� za�o�enie klimatyzacji. Tylko nadzieja na maj�ce wkr�tce nadej�� zmiany pozwala�a pracownikom wytrzymywa� panuj�cy zaduch i upa�. M�czyzna wszed� do g��wnej sali banku mijaj�c po prawej stronie kasy i dzia� rachunk�w bie��cych, a po lewej agentur� PKO i lokaty d�ugoterminowe. Jego sylwetka przeci�a smug� wpadaj�cego do sali s�o�ca i znikn�a w przej�ciu dla urz�dnik�w. Jak zwykle w sobotnie popo�udnie bank by� prawie pusty. Na zegarze wisz�cym pod sufitem dochodzi�a trzecia. Nad zegarem w w�skiej szczelinie czyje� oczy obserwowa�y sal�. Drugi stra�nik widzia� z g�ry jak m�czyzna nios�cy bia�� paczk� przeszed� w poprzek sali, wszed� w przej�cie dla pracownik�w, a po chwili zasiad� za swoim biurkiem. Stra�nik spojrza� na zegarek, by�a za dwie minuty trzecia. Odwr�ci� si� do interkomu i nacisn�� przycisk. - Trzecia. Zamykamy - powiedzia� do mikrofonu. Stra�nik na dole odprowadza� ostatnich klient�w do drzwi, gdy do banku wesz�o trzech m�czyzn ubranych na czarno. Wszyscy mieli na sobie takie same czarne spodnie, czarne golfy i czarne marynarki, a na g�owach ��te s�omkowe kapelusze. M�czy�ni min�li wychodz�cych klient�w i skierowali si� na sal� kas. - Panowie, ju� zamykamy - usi�owa� zatrzyma� ich stra�nik. - Wp�acimy pieni�dze, bo nas okradn� - nie odwracaj�c si� odpowiedzia� najwy�szy. By�a za dwie trzecia. Stra�nik da� za wygran�. Trzej m�czy�ni weszli na g��wn� sal� i natychmiast rozeszli si� w r�ne strony. Ni�szy, z wyra�n� nadwag�, stan�� w naro�niku sali. Drugi, wysoki, przystan�� tu� przy drzwiach. Trzeci, jednym ruchem r�ki zaci�gn�� czarn� po�czoch� na twarz i ruszy� do kasy. Kasjerka, m�oda dziewczyna o ma�o wyrafinowanej urodzie, przykleja�a papierow� banderolk� na kolejnej paczce dwudziestodolar�wek gdy nagle us�ysza�a nad sob� g�os m�czyzny: - zapakuj kochanie te kanapki do woreczka. Kasjerka przerwa�a prac� i spojrza�a w kierunku g�osu. Zaci�gni�ta na twarz po�czocha mia�a wyci�ty otw�r w kt�rym porusza�y si� usta: - Tylko szybko, bo sp�ni� si� do pracy - doda�. Z niewzruszon� powag� kasjerka odebra�a worek z r�k m�czyzny i rozpocz�a nape�nianie go paczkami dwudziestodolarowych banknot�w. W drugim ko�cu sali urz�dnik rozci�� no�yczkami sznurek. Uwolniony z kr�puj�cych go wi�zi papier sam si� rozwin�� ods�aniaj�c kartonowe pude�eczko. Urz�dnik spojrza� w stron� kasy. - My�la�em, �e kiedy� sam to zrobi� - wycedzi�. Siedz�cy naprzeciwko niego m�odszy urz�dnik powi�d� wzrokiem w stron� kasy przy kt�rej sta� m�czyzna w s�omkowym kapeluszu. Mimo dziel�cych go o�miu metr�w wyra�nie widzia� jak kolejne paczki dolarowych banknot�w znikaj� w worku. Starszy urz�dnik westchn�� i wyj�� z szuflady szklank� i talerzyk. Ustawi� je na serwetce, po czym uni�s� tekturowe wieko-pude�ka. Wyj�� z niego sernik pokryty truskawkow� galaretk�. - Taka forsa - westchn�� - ale bym si� ubawi�. Obliza� palce i si�gn�� po ciastko. Ostro�nie wbi� w nie z�by uwa�aj�c aby cukier puder nie posypa� si� na garnitur. Ponownie spojrza� w stron� kasy. - Taka amatorszczyzna. Ja bym to zrobi� lepiej. M�odszy urz�dnik prze�kn�� �lin� wpatrzony �akomym wzrokiem w le��ce na talerzu ciastko. K�tem oka dostrzeg� podchodz�cego do nich drugiego napastnika. Ten stan�� przy ladzie i uni�s� luf� pistoletu celuj�c w g�ow� starszego urz�dnika. Jednocze�nie przy�o�y� drugi palec do ust. -Psss. Kasjerka z trudem przepycha�a worek z pieni�dzmi przez okienko w kasie. Rozejrza�a si� dyskretnie czy nikt jej nie obserwuje i pos�a�a w stron� bandyty gor�cy poca�unek. Usta w czarnej po�czosze poruszy�y si�, ale nie by� to u�miech wzajemno�ci. Napastnik spojrza� na worek w r�kach urz�dniczki. Mia�a delikatne pulchne d�onie. - Ten pier�cionek te� dorzu� skarbie - wskaza� na jej palec. - Oszala�e�? Po co? - W jej g�osie zabrzmia�a nuta ura�onej dumy. W odpowiedzi przed swoim nosem ujrza�a luf� pistoletu. Szare BMW sta�o przy wej�ciu do banku. Okienko kierowcy by�o do po�owy otwarte. Sp�niony, zadyszany klient dopad� zamkni�tych drzwi i wali� w nie pi�ci�. Stra�nik otworzy� okienko. -- Dlaczego zamkni�te? Jeszcze nie ma trzeciej - us�ysza� pe�en pretensji g�os klienta. - U mnie jest. Przyjd� pan w poniedzia�ek - odburkn�� stra�nik. - Ja musz� jeszcze dzi� pobra� pieni�dze. Co tu si� dzieje? Stra�nik spojrza� za siebie. W g��bi sali trzech ubranych na czarno m�czyzn z po�czochami na twarzach rusza�o w�a�nie w stron� wyj�cia. ~ Kasa jest pusta. Mieli�my dzi� du�y obr�t. Zanim klient zd��y� wygrzeba� z pami�ci mocniejszy argument, drzwiczki zatrzasn�y si� bezpowrotnie. Stra�nik zamkn�� zasuwk�, odwr�ci� si� i wyj�� z kabury rewolwer. Przytrzyma� go nieruchomo wzd�u� cia�a. Czeka�. Drugi stra�nik �ledzi� ca�e zaj�cie ze swojej szczeliny obserwacyjnej ko�o zegara. M�czyzna w s�omkowym kapeluszu w�a�nie odchodzi� z pe�nym workiem od kasy. Tymczasem kasjerka zwinnym ruchem, o kt�ry nikt by jej nie podejrzewa�, przypad�a do pod�ogi rozci�gaj�c si� na ca�� d�ugo��. Stra�nik jakby czeka� na ten moment. Nacisn�� przycisk z napisem "alarm". G�os syren wype�ni� sal� kas i wyla� si� przera�liwym wyciem przed gmach banku .W��czenie alarmu sparali�owa�o id�cych do wyj�cia napastnik�w. Jak na komend� skoczyli w bok i rozbiegli si� w przeciwne strony rezygnuj�c z forsowania g��wnych drzwi w kt�rych sta� stra�nik. Jeden z napastnik�w wystrzeli� z pistoletu ponad g�owami zdezorientowanych kasjerek. Kto m�g�, kry� si� za biurka, inni padali na ziemi� tam gdzie stali. Napastnicy strzelali nad g�owami biegn�c do przeciwpo�arowego wyj�cia. Stra�nik przy szklanych drzwiach stan�� w pozycji Johna Wayna na szeroko rozstawionych nogach i z bezpiecznej odleg�o�ci obserwowa� rozw�j wypadk�w. Bandyci strzelaj�c ponad g�owami le��cych ju� urz�dnik�w dobiegli do blatu dla klient�w i z koci� zr�czno�ci� przeskoczyli na drug� stron�. Biegn�cy z ty�u zatrzyma� si� i stoj�c na biurku odda� d�ug� seri� z pistoletu maszynowego, kieruj�c ziej�c� ogniem luf� ponad pustymi biurkami. Ca�a tr�jka znikn�a za drzwiami z napisem - "Wyj�cie przeciwpo�arowe". Syrena alarmowa zakrztusi�a si�, opad�a o dwie oktawy w d� i na koniec zamilk�a. Delikatny wietrzyk ze stoj�cego na biurku wentylatora porusza� zwi�dni�t� do po�owy palm�. Siedz�cy na pod�odze starszy urz�dnik otar� resztki cukru z policzka i prze�kn�� ostatni k�s ciastka. Spojrza� w g�r� na blat biurka. Si�gn�� r�k� do kraw�dzi talerza z ciastkami. Przesun�� d�o� w prawo trafiaj�c na pustk�. Sernik z truskawkow� galaretk� znikn��. Tupot wojskowych but�w odbi� si� wielokrotnym echem od �cian i sufit�w. Na sal� wbiegli policjanci z oddzia��w specjalnych. Z wystudiowan� precyzj� i koci� zr�czno�ci� zaj�li pozycje strzelc�w wyborowych czekaj�c na znak aby si�� ognia swoich pistolet�w maszynowych zamieni� bank w skup surowc�w wt�rnych. Drzwi przeciwpo�arowe w ich celownikach pozostawa�y w absolutnym bezruchu. Ostry gwizdek s�dziowski wdar� si� w t� pe�n� oczekiwania cisz�. Kroki trzech id�cych m�czyzn zbli�a�y si� od strony g��wnego wej�cia do sali kas. Pierwszy szed� dyrektor banku trzymaj�c w d�oni stoper. Towarzyszy� mu kapitan Wojtaszewski z Komendy G��wnej Policji. - Jeste�my lepsi od II Miejskiego prawie o minut� - oznajmi� z dum� dyrektor. - Mog� pa�stwu pogratulowa�. Nie mniej jednak, pani Krystyno, - tu dyrektor zwr�ci� si� do pulchnej kasjerki, kt�ra zd��y�a ju� pozbiera� si� z pod�ogi i drepta�a teraz w jego stron� - nawet w czasie �wicze� niedopuszczalne jest flirtowanie z bandytami. - A pan, panie magistrze - zwr�ci� si� do znanego nam mi�o�nika ciastek - na przysz�o�� radz� szybciej pada� na ziemi� zanim panu uszy odstrzel�, nie m�wi�c ju� o innych sprawach. Sala wype�nia�a si� powoli urz�dnikami, kt�rzy dopiero teraz otrzepywali si� z kurzu gratuluj�c sobie wzajemnie bohaterskiej postawy. - Pan panie Malinowski - ta uwaga by�a kierowana do oty�ego stra�nika z przekrwion� twarz�, kt�ry s�u�bi�cie prostowa� si� pod spojrzeniem swojego dyrektora - po to ma pancern� szyb�, �eby si� za ni� chowa�, a nie udawa� bohatera. - Prosz� pami�ta� o zmianie naboi w pistoletach - przypomnia� kapitan Wojtaszewski - �lepe nie b�d� ju� potrzebne. G��wne drzwi banku otworzy�y si� z takim hukiem, �e w pierwszej chwili kapitan Wojtaszewski odebra� to jako strza� z pistoletu. Odwr�ci� si� energicznie w t� stron�. W drzwiach stali trzej na czarno ubrani m�czy�ni w s�omkowych kapeluszach i czarnych po�czochach na g�owach. Swoje pistolety maszynowe wycelowali wprost w os�upia�y z zaskoczenia t�um urz�dnik�w i policjant�w. - To jest napad. Wszyscy na ziemi�, bo wam jaja poodstrzelam! Twarze zgromadzonych os�b wyra�a�y tyle zrozumienia co przy pierwszym czytaniu instrukcji dzia�ania komputera. Kt�ry� ze stoj�cych w drugim rz�dzie urz�dnik�w powoli zacz�� unosi� w g�r� r�ce. Rozleg� si� �miech. - Mo�e sam napad by� pretensjonalny, ale za to uciekali�cie jak zawodowcy - stwierdzi� z uznaniem dyrektor banku i zainicjowa� pierwsze oklaski do kt�rych do��czyli si� inni. Atmosfera roz�adowa�a si� w �miechu. Napastnik stoj�cy w �rodku powoli opu�ci� luf� pistoletu i zci�gn�� z twarzy czarn� rajstop�. Nieopalona �ysina zaja�nia�a w kontra�cie do czarnego golfa. - O czym pan m�wi? Jeszcze nie napadli�my. �ysy napastnik spojrza� po wpatrzonych w niego u�miechni�tych twarzach oczekuj�c pomocy w rozwi�zaniu �amig��wki. - Sam pan przecie� dzwoni�, �eby op�ni� napad - wymownie spojrza� na dyrektora. Twarz dyrektora banku powoli nabiera�a sinego koloru. Inni nie rozumieli jeszcze co zasz�o. Zduszonym g�osem dyrektor zwr�ci� si� do kasjerki: - Ile by�o w kasie? Rozbawiona atmosfer� �wicze� kasjerka przywo�ywa�a z pami�ci: - M�wi� pan, �eby by�o powa�nie, wi�c w�o�y�am dwie�cie tysi�cy dolar�w w banknotach dwudziestodolarowych i... m�j... zar�czynowy pier�cionek... - k�tem oka spojrza�a na �ysiej�cego napastnika. Jego twarz by�a przera�ona. Z du�ym op�nieniem dociera�o do niej co zasz�o. Ze �zami w oczach odwr�ci�a si� do dyrektora. - A wi�c obrabowa� nas kto� obcy?
ROZDZIA� 2
Zakr�t by� zbyt ostry i �le wyprofilowany. BMW wesz�o jednak w niego z pr�dko�ci� sto dwadzie�cia kilometr�w na godzin� mijaj�c stoj�cy po prawej stronie napis "SZCZECIN �EGNA". Szerokie, niskoprofilowane opony by�y za twarde na polskie drogi, ale za to znakomicie zwi�ksza�y sterowno�� samochodu. Siedz�cy za kierownic� m�czyzna wygl�da� na czterdzie�ci lat i tyle mia�. Wszystko co wyra�a�a jego twarz wyja�nia�o przezwisko "Czarny" jakie nosi� chyba od urodzenia. Kruczoczarne w�osy z d�u�sz� grzywk� opada�y na �niade czo�o. G��bokie, czarne oczy precyzyjnie skanowa�y drog�, gotowe dojrze� z r�wn� precyzj� zar�wno przebiegaj�c� mysz jak i stoj�cy na skraju lasu policyjny radiow�z. Lekki zarost nadawa� jego twarzy wyraz zm�czenia. - Dwadzie�cia tysi�cy dla architekta miasta, dwa miesi�ce czeka. Facet od nieruchomo�ci we�mie dych� - dyktowa� Czarny. Biedrona i Kobra siedzieli na tylnym siedzeniu. Po morderczej walce, Biedronie uda�o si� zci�gn�� z g�owy czarn� po�czoch�. Rzuci� j� z obrzydzeniem na tyln� p�k� obok s�omkowego kapelusza. Chwyci� pistolet i wpatrywa� si� w tyln� szyb�, za kt�r� znikn�� w�a�nie zakr�t drogi z napisem "SZCZECIN WITA". Kobra musia� prze�kn�� ostatni k�s bu�ki zanim cokolwiek z siebie wydusi�. - Nie zgodzi si� na mniej ni� dwadzie�cia - zawyrokowa� w odpowiedzi. - Prokurator, adwokaci i celnicy, kosztowali nas w zesz�ym kwartale setk� ale dzi� wezm� wi�cej. Dodaj do tego jeszcze ch�opc�w z drugiego komisariatu - wylicza� z pami�ci Czarny. Kobra wystuka� kolejne liczby na Power Booku trzymanym na kolanach. Odnalaz� na ekranie wynik: - Zostaje pi��dziesi�t tysi�cy. I teraz zap�acimy ze trzydzie�ci, to ledwo wyszli�my po kosztach - wyra�nie posmutnia�. - Dlaczego nikt nas nie goni? - Biedrona odwr�ci� si� z tym pytaniem w stron� siedz�cych z przodu Czarnego i Skorpiona. Czarny dostrzeg� pistolet, kt�rym Biedrona wymachiwa� w ich kierunku, spojrza� na Skorpiona. Skorpion bez s��w odwr�ci� si�, wyrwa� pistolet z r�ki i rzuci� go na pod�og�. Wszyscy troje mogli mie� po dziewi�tna�cie lat i tyle mieli. Najpowa�niej wygl�da� Skorpion, kr�py o silnej budowie, z ostrzy�on� prawie na �yso g�ow�. Biedrona, w�oski typ urody, brunet o regularnych rysach twarzy z powodzeniem m�g�by reklamowa� papierosy nie tylko w Polsce. Kobra mia� najmniejsze powodzenie u kobiet. I to nie z powodu oty�o�ci lub braku gustu w ubieraniu, ale przez sk�pstwo. By� urodzonym ksi�gowym, kt�ry zag�odzi� na �mier� swojego w�a w kieszeni. Czarny przyhamowa�, wjechali do wioski. �rodkiem drogi sz�y krowy, kt�re ma�a dziewczynka bezskutecznie zagania�a na pobocze. - Mam go - zakomunikowa� rado�nie Skorpion, kt�remu uda�o si� z�apa� po��czenie przez telefon kom�rkowy. - Zatrzymali go na granicy. Nie chc� z nim rozmawia� - relacjonowa� Czarnemu - tak. Ju� jedziemy. - Kupi� dwadzie�cia tysi�cy litr�w po pi�tna�cie fenig�w - relacjonowa� dalej Czarnemu uradowany t� wiadomo�ci�. - Byli�my w banku po pieni�dze. Nie, nie dla nas. Us�uga z miasta - rzuci� do s�uchawki. Po chwili wy��czy� telefon. - Nie chc� z nim rozmawia� - zwr�ci� si� do Czarnego. - W�� dwie dychy do koperty i dych� daj mi do kieszeni - Czarny spojrza� w lusterko. Biedrona pos�usznie w�o�y� pliki dwudziestodolar�wek do koperty i poda� je Czarnemu. Czarny prze�o�y� kopert� do kieszeni, a dodatkowy plik - dziesi�� tysi�cy dolar�w - w�o�y� pod marynark�. - Ci�kie czasy. Jeszcze troch� i rzuc� ten interes w choler� - stwierdzi� zm�czonym g�osem. Przej�cie graniczne w Lubieszynie jest pod opiek� polsk� w przeciwie�stwie do Ko�baskowa, kt�rym zajmuje si� administracja niemiecka. Nie ma to jednak wi�kszego znaczenia dla przeci�tnego turysty. Oboj�tnie, w kt�r� stron� i o kt�rej godzinie, zawsze trzeba sta� w kolejkach. Czerwiec i lipiec to najgorsze miesi�ce. Pi�tek i sobota to najgorsze dni, od szesnastej do dwudziestej to najgorsze godziny. By� dziewi�tnasty czerwca, sobota godzina szesnasta. Szare BMW sta�o w cieniu starego d�bu na poboczu drogi. Trzydzie�ci metr�w dalej sta� szlaban z napisem "Kontrola Celna - Granica Polsko-Niemiecka" w Lubieszynie. Kobra wysiad� z samochodu. Z przodu przy otwartych drzwiach siedzia� Skorpion i lustrowa� Playboya. Biedrona spa� na tylnym siedzeniu z otwartymi ustami. Nie przeszkadza�a mu ani muzyka ani przeje�d�aj�ce obok samochody. Kobra obszed� samoch�d i stan�� po drugiej stronie. Za szlabanem celnicy i s�u�ba graniczna odprawiali kolejnych turyst�w. Kolejka samochod�w si�ga�a po horyzont i nie wiadomo jak jeszcze daleko. Z boku na celnym parkingu sta� jaskrawo ��ty TIR z czarnym brezentem na pace. Obok, oparty o bia�o-czerwony szlaban sta� m�ody ch�opak w bia�ej marynarce. Kobra zamacha� do niego na powitanie. Zza ��tego TIRa wyszed� celnik w towarzystwie Czarnego. Min�li ch�opaka w bia�ej marynarce i ruszyli w stron� polskiego parkingu dla TIR�w. - Nie ma mowy. Wsad� sobie te pieni�dze wiesz gdzie. Nie chc� was tu wi�cej widzie�. Celnik prowadzi�, a Czarny pos�usznie pod��a� za nim. Ustawione obok siebie ci�ar�wki szczelnie wype�nia�y plac parkingowy. - Nie denerwuj si� - uspakaja� Czarny. - Jak trzydzie�ci za ma�o to pogadajmy o premii. Czarny rozejrza� si� dooko�a. Kobra sta� po drugiej stronie przy samochodzie. Kierowcy ci�ar�wek pochowali si� w barku, lub odsypiali poobiedni� drzemk� w cieniu drzew czekaj�c na wyjazd z Polski. Celnik skr�ci� w przej�cie mi�dzy dwiema ci�ar�wkami. Czarny wszed� zanim. - Ja nie wezm� i �aden z ch�opak�w te� nie, nawet za pi��dziesi�t. Na tej bramce jeste�cie sko�czeni. Celnik by� przynajmniej o g�ow� wy�szy od Czarnego i na oko m�g� wa�y� sto dwadzie�cia kilo. Nie mia�o to jednak teraz �adnego znaczenia, gdy� rami� Czarnego uczepione jego krtani cisn�o nim jak workiem ziemniak�w o burt� ci�ar�wki. Lufa pistoletu brutalnie zatka�a rozwarte do krzyku usta. - Mam dwa rzuty na ten tydzie� - cedzi� Czarny. - Towar ju� kupi�em, wi�c mnie nie denerwuj. Po trzydzie�ci od TIRa i koniec rozmowy. Str�ka krwi pociek�a celnikowi z wargi. Jedna kropla skapn�a na �nie�nobia�y ko�nierzyk s�u�bowej koszuli urz�dnika pa�stwowego. Mimo tego celnik pokr�ci� przecz�co g�ow�. Szeroko otwarte z przera�enia oczy dodatkowo powi�kszone przez szk�a okular�w nie pozostawia�y cienia w�tpliwo�ci, �e si� boi Czarnego. A jednak nie godzi� si� na transakcj�. Musia� ba� si� jeszcze czego�, co by�o gro�niejsze i bardziej nieuchronne ni� gro�by Czarnego. Czarny cofn�� si�, schowa� pistolet pod marynark�. Celnik wyj�� z kieszeni chusteczk� i star� z wargi krew. - To jest ostatni transport. Ostatni raz. - Wycedzi� celnik. Czarny wyj�� kopert� z pieni�dzmi. Celnik odtr�ci� j� od siebie. - Nic nie p�acisz. Rozmawiaj z Chmielewskim. To jego decyzja. Zgarbiona sylwetka celnika mign�a w prze�wicie mi�dzy samochodami i znikn�a. Po chwili bia�o-czerwony szlaban uni�s� si� otwieraj�c drog� przed ��t� ci�ar�wk�. - Idzie Czerwony Kapturek przez las, a tu z krzak�w wyskakuje wilk i pyta: "Dok�d idziesz cipo?" - Ja nie jestem cipa, ja nie jestem cipa. Ja jestem Czerwony Kapturek. - "To gdzie cipo masz kapturek?" - pyta wilk. Kapturek chwyta si� za g�ow�: "Ojej, ale ze mnie cipa, zapomnia�am". Ha,ha,ha. Skorpion sta� oparty o samoch�d z niewzruszon� min�. Setny raz s�ysza� ten kawa� w wykonaniu Kobry. I tym razem Kobrze nie uda�o si� go rozweseli�. By�o w Skorpionie co� niewyobra�alnie smutnego. Potrafi� ca�ymi godzinami zapada� si� we w�asne my�li, dr�czy� si� jakimi� wspomnieniami. Nie mo�na by�o do niego po prostu podej�� i porozmawia�. By� piekielnie inteligentny, przystojny i g��boko nieszcz�liwy. Kobra da� za wygran�, bo od strony granicy nadje�d�a� w�a�nie samoch�d na kt�ry czekali. TIR przejecha� obok ch�opc�w tr�bi�c klaksonem na znak tryumfu. Za nim pod��a� czarny Jeep Wrangler z p��ciennym ��tym dachem. Dwie dziewczyny jad�ce sportowym Alfa Romeo na moment zwolni�y przygl�daj�c si� wysiadaj�cemu z Jeepa ch�opakowi w bia�ej marynarce. Podobno kobiety nie maj� tak prymitywnych pop�d�w seksualnych jak m�czy�ni, ale spojrzenia tych dwuch dziewczyn zaprzecza�y tej teorii. Nic dziwnego: Cichy mia� prawie sto dziewi��dziesi�t centymetr�w wzrostu, jasno blond d�ugie w�osy i opalon� twarz o ch�opi�cych rysach. Trzasn�� drzwiami i wolno podchodzi� do szarego BMW. Wyznawa� �yciow� zasad�, �e tylko g�upcy i biedacy si� spiesz�. Ludzie cywilizowani prowadz� zdrowy i spokojny tryb �ycia. Od lat by� zdeklarowanym wegetarianinem i m�g� na ten temat prowadzi� wielogodzinne wyk�ady. By� mo�e problemy �ywienia sk�oni�y go do zdawania na medycyn�. Przynajmniej takie mia� plany na przysz�y rok. - Co to? Jedziecie na pogrzeb? - Cichy skomentowa� ubranych na czarno Kobr� i Skorpiona. - Chyba na w�asny - Skorpion zgarn�� z dachu Playboya i obszed� samoch�d. Cichy otworzy� tylne drzwi i odnalaz� tam �pi�cego Biedron�. - Wyskakuj, poprowadzisz. Biedrona wyrwany z drzemki ledwie wytoczy� si� z samochodu. �api�c r�wnowag� szed� w stron� Jeepa. - Papiery masz w schowku. No, obud� si�. Cichy rzuci� Biedronie kluczyki od samochodu tak, �e ten musia� skoczy� jak bramkarz aby je chwyci�. Nie zauwa�yli jak Czarny podszed� do samochodu. - Na jutro przygotowa�em dwa Royale po dwana�cie tysi�cy litr�w -oznajmi� z zadowoleniem Cichy. - Odwo�aj. Zamkn�li bramk�. Musz� pogada� z Chmielewskim. Z g��bi samochodu dobieg� g�os Skorpiona: - to jed� na nasz bal maturalny. Ma tam by�. - Przecie� ty nie zda�e� matury, ha ha - wtr�ci� Kobra. Trzasn�li drzwiami. Szare BMW odjecha�o z przej�cia granicznego, a za nim czarny Jeep Wrangler z ��tym p��ciennym dachem.
ROZDZIA� 3
By� ciep�y czerwcowy wiecz�r. Powoli zapada� zmierzch. Jak nigdy, tego wieczora przed Domem Kultury "S�owianin" zaparkowa�o ze trzydzie�ci samochod�w. Nowe czasy nie wpompowa�y jeszcze �ywej got�wki w stoj�cy na uboczu Dom Kultury. Sporadyczne dyskoteki licealist�w, robotnicze wesela, no i bale maturalne to jedyne imprezy ratuj�ce ten obiekt przed ca�kowitym zamkni�ciem. Dzi� w mie�cie liczy�y si� tylko dwie dyskoteki: "Quo Vadis" w ekskluzywnym hotelu Radisson i "Imperium". Na piwo wypada�o wpada� do Royal Pubu. Pada� delikatny deszcz przynosz�c ulg� spalonemu miastu. Czu�o si� w powietrzu mi�� wo� oddychaj�cych drzew. Ciemna sylwetka rowerzysty pojawi�a si� w obrysie bramy. Prawdopodobnie Muzeum Techniki lub Bydgoskie Zak�ady Rowerowe sk�onne by�yby zap�aci� niez�� sum� za muzealnego Jaguara, na kt�rym peda�owa� Robert. Zreszt� nigdy by go nie sprzeda�. Robert mia� du�y sentyment do rzeczy otrzymanych od swego ojca, a Jaguar w�a�nie do nich nale�a�. To na nim ojciec dojecha� jako trzeci na met� wy�cigu pokoju w siedemdziesi�tym sz�stym. Jad�c przez parking Robert min�� stoj�ce tam szare BMW Czarnego, Jeepa, ��t� Corvett� i par� innych samochod�w. Jego koledzy ju� si� bawili, a on jak zwykle sp�ni� si�. By� z tego znany. Na sali bankietowej trwa�a zabawa. Ponad dwie�cie os�b, g��wnie m�odzie�y z V Liceum Og�lnokszta�c�cego oraz ich wychowawcy i zaproszeni go�cie wype�niali rozta�czon� sal�. Kilka zm�czonych balon�w zwisa�o na rozpi�tych �y�kach, a opr�nione do po�owy butelki na stolikach nieomylnie wskazywa�y, �e rozpoczyna�a si� trzecia godzina zabawy. Przy jednym ze stolik�w siedzieli Cichy, Kobra, Skorpion z Dorot�, Biedrona i Casanov�. Czarnego nie by�o. - Gdzie jest ta twoja ok�adka? Chcesz mnie podpu�ci� - Cichy rozgl�da� si� po sali. - Co� si� tak napali�? Ma�o jest do rwania? - Skorpion te� wypatrywa� kogo� w t�umie. Pod �cian� przy d�ugim stole siedzieli nauczyciele, a mi�dzy nimi dyrektor szko�y i dyrektor banku. - ...i w bia�y dzie� wynie�li dwie�cie tysi�cy... - relacjonowa� dyrektor banku podochocony po czwartej pi��dziesi�tce. - Gdzie jest Chmielewski? Powinni�my ju� zaczyna� - Niepokoi� si� dyrektor szko�y. - Poszed� do toalety. Zaraz wr�ci, ale... Do ich stolika podszed� Rudy. Niewysoki, szczup�y i rzeczywi�cie rudy ch�opak w niczym nie zdradza� podobie�stwa do swojego ojca -dyrektora banku. - M�g�by� dzisiaj zrobi� wyj�tek? Sko�czy�a mi si� forsa. Po�ycz -poprosi� Rudy. - Ja nie po�yczam. - To moja matura. Oddam. Nie by� to jednak trafiony argument. Rudy spojrza� za siebie. W g��bi, przy stoliku siedzia�a samotnie wpatrzona w niego dziewczyna w okularach. Mo�e nie wygl�da�a na finalistk� konkursu Miss Polonia, ale jednak by�a jego dziewczyn� i chcia�by postawi� jej drinka. - Ostatni raz. - Ojciec poda� Rudemu pojedynczy banknot. Rudy spojrza� na niski nomina� na papierku. - Dawno tata z domu nie wychodzi�. Odszed� w�ciek�y od stolika ojca. - Przepuszcza pieni�dze jak wod� - t�umaczy� si� dyrektor banku. Nie dam wi�cej ani grosza. Niech si� uczy zarabia�. Robert przypi�� rower �a�cuchem do kaloryfer�w na korytarzu, po czym wszed� na sal� balow�. - Mo�e to niewiarygodne, ale to jest w�a�nie nasz wsp�lny kolega Robert Radacki - Rudy wita� podchodz�cego do stolika Roberta. - Tak. Teraz poznaj�. Ten romantyczny stosunek do natury - dorzuci�a Anka rozpoznaj�c twarz Roberta pod opadaj�cymi na oczy mokrymi w�osami. Ca�a tr�jka od lat zajmowa�a czo�owe lokaty na og�lnopolskich olimpiadach co gwarantowa�o im nie podwa�aln� opini� kujon�w na towarzyskiej li�cie V Liceum Og�lnokszta�c�cego. Wszyscy troje s�czyli wod� mineraln�. - Co za palant. Wyprowadzam si� z domu - po raz kolejny Rudy oznajmi� swoje niez�omne postanowienie. Kipia� z�o�ci� po rozmowie z ojcem. -A ja wyje�d�am do Warszawy studiowa� psychologi�. Mam ten problem z g�owy. - Nie masz z g�owy, tylko z g�ow�. �eby si� leczy� potrzebny jest szpital, a nie studia. Co b�dziesz robi�a po psychologii? Dzieci mo�esz rodzi� bez dyplomu. Anka by�a klasycznym przyk�adem �yrafy prze�uwaj�cej ka�de s�owo przed wypowiedzeniem czym doprowadza�a wszystkich do szale�stwa. Wszystkich z wyj�tkiem Rudego i Roberta. - B�ahe sprawy traktujesz zbyt emocjonalnie. Zaczekam, a� zarobisz swoje pieni�dze i wtedy jako znany i ceniony neurotyczny adwokat pierwszy zaczniesz si� u mnie leczy�. Oczywi�cie dam ci zni�k�, po znajomo�ci. - Pewnie, �e zarobi�. Trzeba my�le�. M�j stary to wyj�tkowy sknera, ale zna �ycie. Obserwuj� tych jego kolesi. Adwokat w tym kraju to za trzy lata b�dzie najlepiej p�atny zaw�d. Tylko te pieprzone egzaminy wst�pne. A ty Prymus? - spyta� Rudy. - Nie wiem, czy p�jd� na studia. - Nie zalewaj. Jeste� typowany, masz ka�dy wydzia� w tym kraju do wyboru. No, nie wstyd� si�. Gdzie idziesz? -Nie wiem. Robert powi�d� wzrokiem po sali. Prawie wszyscy ta�czyli z wyj�tkiem kilkuosobowej grupy siedz�cej przy centralnym stoliku. Skorpion, Dorota, Kobra, Casanov�. Ca�a grupa koleg�w z jego szko�y. Wyra�nie nie pasowali do tej zabawy. Nie dlatego, �e mieli na sobie drogie ciuchy i jako jedyni sw� opalenizn� odcinali si� od wyp�owia�ych twarzy reszty towarzystwa. Wyr�niali si�, bo na tej zabawie oni jedni si� nie bawili. - Cztery lata. Wydawa�y mi si� ca�ym �yciem, a to ju� koniec - Cichy wpatrywa� si� t�pym wzrokiem w biel obrusa. - I �eby si� nigdy nie powt�rzy�o - dorzuci� Skorpion po czym wydoby� ze swojej sk�rzanej marynarki ma�y metalowy pojemnik z lekarstwem na alergi�. Przystawi� go do nosa, nacisn�� i mocno zaci�gn�� si� wstrzymuj�c powietrze. Jego oczy nap�yn�y �zami. Trwa� tak przez chwil� w bezruchu. Cichy spojrza� przelotnie na Dorot�. Udawa�a, �e nic nie widzi. By�a bezradna i bezsilna. Przelotnie u�miechn�a si� do Cichego. Muzyka nagle ucich�a i z g�o�nika wydoby� si� g�os dyrektora szko�y: - pierwszy nafciarz w Polsce, cz�owiek prawdziwego sukcesu, ale dla nas, przede wszystkim przyjaciel m�odzie�y i gor�cy patriota Szczecina. Pan Jerzy Chmielewski. W sali rozleg�y si� leniwe oklaski o�ywione nieco bardziej przy stolikach nauczycieli. - Niekoniecznie kto�, kto sprzedaje benzyn�, musi by� szejkiem. No, chyba �e dyrektor mia� na my�li konto w banku - podj�� temat Chmielewski. Sala wybuch�a �miechem i tym razem ca�a obdarowa�a m�wc� oklaskami. Jerzy Chmielewski mia� wyczucie t�umu. By� przystojnym, eleganckim m�czyzn� w najlepszych latach swego �ycia. Energi� i poczuciem humoru zjednywa� sobie nawet zagorza�ych przeciwnik�w. Tych ostatnich zreszt� by�o coraz mniej w okolicy. M�wiono, �e jest najbogatszym cz�owiekiem p�nocno-zachodniej Polski. Nigdy temu nie zaprzeczy�. - W tym co powiedzia� dyrektor waszej szko�y jest jednak du�o prawdy. Jestem patriot� Szczecina, Pomorza i ca�ej Polski. Jest to nasza Ojczyzna, nasz dom. Mo�e te s�owa budz� w was niech��, bo przez ca�e lata wycierano nimi wszystkie mo�liwe brudy, ale Polska nie zacz�a si� dzi� i nie sko�czy jutro, kiedy my odejdziemy. I w�a�nie z my�l� o jutrze, z my�l� o m�odzie�y tego miasta ufundowali�my nagrod�... Biedrona przerzuci� wzrok z dziewcz�t ubranych w bia�e bluzki na grup� prymus�w stoj�c� stadem pod �cian�. Pochyli� si� do Kobry. - Spadamy do Royalu? Kobra by� w doskona�ym nastroju, ale nie podchwyci� propozycji. Dolewa� w�a�nie Chopina. - W tym roku jest to komputer IBM najnowszej generacji - Chmielewski odda� mikrofon dyrektorowi szko�y. - Prosimy do nas Roberta Radackiego. P� nieszcz�cia to w�a�ciwe okre�lenie dla Roberta, kt�ry przeciska� si� mi�dzy stolikami w stron� mikrofonu. Za ma�a i za ciasna marynarka stawia�a op�r przy ka�dym ruchu. - No dalej Prymus, napieraj - zach�ca� Kobra. - A dasz dotkn��? Ha, ha - wt�rowa� Biedrona. U�miech pob�a�ania pojawi� si� na twarzy Roberta. Zna� te kawa�y na pami�� i przez cztery lata wsp�lnego obcowania uzbroi� si� w daleko posuni�t� tolerancj� na okoliczno�� takich zaczepek. - Robert Radacki - kontynuowa� swoj� przemow� dyrektor - jest po raz kolejny laureatem og�lnopolskiej Olimpiady Matematycznej. Zdoby� I miejsce w konkursie "Jutro Polska" i w ci�gu czterech lat otrzyma� �redni� ze wszystkich przedmiot�w 5,98. Przyznaj�, �e nawet ja nie mia�em takich wynik�w. �miech i gromkie brawa by�y nagrod� dla szczerej samokrytyki. Robert wszed� na podium i ukry� si� za dyrektorem szko�y. Chmielewski ponownie przej�� inicjatyw� przy mikrofonie. - Chcia�bym, aby t� nagrod� wr�czy�a osoba, kt�ra urodzi�a si� w Polsce i pierwsze lata sp�dzi�a w Szczecinie... Robert gotowy by� do ucieczki. Szuka� przynajmniej duchowego wsparcia w Rudym i Ance, ale oboje byli poch�oni�ci dyskusj�, w kt�rej pewnie doszli ju� do tematu swoich przysz�ych emerytur. W pierwszym rz�dzie stoj�cych przed podium absolwent�w przesun�� si� fotograf z "Gazety na Pomorzu". Przymierza� si� do zrobienia zdj�cia. - ...i by� mo�e ta wizyta sprawi, �e zechce powr�ci� tu na sta�e i cieszy� si� z nami now� Polsk�. Moja c�rka Cleo... - Chmielewski cofn�� si� od mikrofonu, przygarn�� prawym ramieniem Roberta do siebie. Na jego twarzy wykwit! szeroki u�miech. Robert powi�d� wzrokiem w stron� pierwszego rz�du uczni�w oklaskuj�cych przem�wienie. Ostre �wiat�a flesza z aparatu fotograficznego wypali�o do bia�o�ci obraz sali i zgromadzonych w niej go�ci. Na moment przymru�y� oczy. Us�ysza�, rosn�ce oklaski i gwizdy. Otworzy� oczy. Robert rzadko chodzi� do kina. Nie lubi� taniej rozrywki w stylu zabili go i uciek�. Telewizj� ogl�da� bardziej dla towarzystwa ze wzgl�du na ojca. Jego znakomita pami��, trenowana latami nauki w mozole przeczesywa�a teraz wszystkie widziane w �yciu twarze. Takich ust, takich oczu, takich w�os�w jak �y� nigdy nie widzia�. Sta�a przed nim dziewczyna nie z tego �wiata. Cleo pochyli�a si� do Roberta i prawie wcisn�a mu w r�k� honorowy dyplom. Zapach delikatnych perfum wtargn�� w jego zmys�y pobudzaj�c w nim nieznane i nigdy nie odkryte doznania. W u�amku sekundy jego umys� rozprys� si� na miliardy cz�ci i ka�da z nich nape�ni�a go fal� rozpalonej energii. Cleo pochyli�a si� i musn�a ustami jego policzek. By�a na pewno nie z tej planety i nie z tego miasta. - Co� dla ciebie - stwierdzi� Skorpion siadaj�c do stolika. Casanova leniwie podni�s� si� z krzes�a i powi�d� wzrokiem w stron� podium. Robert trzyma� w r�kach ogromne pud�o z komputerem. Cleo k�ad�a na nim dyplom. Robert usi�owa� odwzajemni� si� poca�unkiem, ale zawis� wygi�ty ponad pud�em w po�owie drogi. Sala wybuch�a �miechem. - To co? Kt�ry startuje? - Casanova siad� z powrotem do stolika. By� najbardziej aktywnym podrywaczem w mie�cie i niewiele m�atek w mie�cie nie za�apa�o si� jeszcze na jego wdzi�ki. Skorpion rzuci� porozumiewawcze spojrzenie w stron� Kobry. Casanova nie nale�a� do bandy. Trzyma� si� z nimi, bo zawsze mia� fors� i mogli razem robi� sobotnie rundy po mie�cie. Nie pracowa� jednak lecz �ebra� u swojego nadzianego starego. Wszyscy o tym wiedzieli. Kobra mrugn�� do Skorpiona. - Nie do wyj�cia. Jest ze starym - ocenia� szans� Skorpion. - Potrzebuj� dwie godziny. Pi�� st�w - zaproponowa� Casanova. Skorpionowi za�wieci�y si� oczy. - Stoi - s�dziowa� Kobra. Z��czyli r�ce nad sto�em. Dorota przeci�a. - Znowu poleci do starego po fors� - parskn�� Skorpion na ca�y g�os. Kobra wybuchn�� �miechem. Przebili r�ce nad sto�em. - Napijemy si� czego�? - Robert i Cleo szli razem. Robert szed� przodem przeciskaj�c si� z pud�em miedzy ta�cz�cymi. Cleo pod��a�a jego �ladem. - Co? - Muzyka gra�a tak g�o�no, �e nie mogli si� dos�ysze�. - Pytam, czy si� czego� napijesz? Drinka? - Krzykn�� Robert. -A, tak. - Zaczekaj. Przedar� si� przez ostatni� par� ta�cz�cych i oswobodzony przeni�s� pud�o z komputerem ponad pustymi stolikami docieraj�c do Anki i Rudego. - Popilnujesz chwil�? - Spyta� Robert stawiaj�c pud�o na wolnym krze�le. - Ten komputer to pryszcz, ale ta laska. Ja bym jej nie odpuszcza� -Rudy wpatrywa� si� w stoj�c� na parkiecie Cleo. Robert odwr�ci� si� za jego wzrokiem. Casanova i Cichy stan�li po jej obu stronach. Cichy spokojnie co� t�umaczy� ze zniewalaj�cym u�miechem na twarzy, a Casanova gestem d�oni zaprasza� do stolika. Robert opad� na krzes�o. Nie bardzo wiedzia� jak si� zachowa�. - Zapomnij - pociesza� go Rudy. - Ona nie je�dzi autobusami. - Z�odzieje - wycedzi� Robert.
M�ska toaleta z trzema kabinkami wymaga�a remontu. Nawet lampa nie do�y�a nowych czas�w. Pojedynczy drut z oprawk� i �ar�wk� za�o�ono specjalnie z okazji balu maturalnego. Przy wej�ciu do toalety sta�o sto czterdzie�ci kilo mi�ni w ciemnych okularach na nosie i pistoletem polskiej produkcji pod pach�. Chwilowo nikt nie nalega� aby w tej sytuacji wej�� do �rodka. - Ile si� znamy? Rok, dwa? Osiem lat wo�� twoj� w�d�, ty, prezesie klubu sportowego. By�by� nikim gdyby nie ja - Czarny sta� na �rodku toalety z r�kami w kieszeni. Ostre �wiat�o �ar�wki pozostawia�o jego twarz w cieniu - zarobi�em kup� szmalu dla ciebie. - Historia - dobieg� g�os z kabiny po czym kto� poci�gn�� za �a�cuch i odg�os spadaj�cej do muszli wody wype�ni� toalet� - sko�czy�em z tym dwa lata temu. Drzwi kabiny otworzy�y si� i wyszed� z niej Chmielewski. Przeszed� nie spogl�daj�c na Czarnego i stan�� po prawej stronie przed umywalk�. - Zostawiasz mnie z towarem na granicy i sprzedajesz "bramk�" tym palantom z Poznania? Daj mi miesi�c. - Za p�no. Prowadz� legalne interesy, a ty mo�esz pracowa� dla Poznania. Ale po starej przyja�ni... nie pr�buj nic na w�asn� r�k�. Na przej�ciu nie pokazuj si� nawet turystycznie. Chmielewski wytar� r�ce chusteczk� i nie ogl�daj�c si� wyszed� z toalety. Jego ochroniarz, pan W�odzimierz ruszy� za nim.
- Nudno. Gdzie tu si� chodzi wieczorem? - Przerwa�a milczenie Cleo. - Nudno - zgodzi� si� Biedrona. - Ja nie m�wi� dobrze po polsku, ale wszystko rozumiem - wyrecytowa�a Cleo.
Szeroko otwarte, dwuskrzyd�owe drzwi przepu�ci�y pana W�odzimierza, ale tylko dlatego, �e wchodz�c mocno docisn�� �okcie do cia�a. Za nim na sal� wszed� Chmielewski. Rozejrza� si� uwa�nie. Dyskotekowe �wiat�a, g�o�na muzyka i roze�miane twarze ta�cz�cych zach�ci�y go do odwrotu. Szepn�� kilka s��w ochroniarzowi. Ten odwr�ci� si� i wyszed� z sali. Chmielewski mimo wyt�onej uwagi nie m�g� odnale�� c�rki. Skierowa� si� w stron� dyrektora szko�y. Pragn�� jak najszybciej si� zmy�, �egnaj�c si� z dyrektorem dostrzeg� Cleo. Obok niej sta� Kobra z przyklejonym na twarzy u�miechem cherubinka nie m�g� oderwa� oczu od dziewczyny. Biedrona nieudolnie demonstrowa� oboj�tno��. Cichy z uwag� obserwowa� strategi� paj�ka w wykonaniu Casanovy. - Jest taki lokal, nie wiem czy znasz? - s�dowa� Casanova - Imperium. Albo Royal Pub? - Spojrza� na Cichego, ale ten, jemu pozostawia� wyb�r. - To co, Royal? - Potwierdzi� Casanova. Chmielewski ruszy� w stron� Cleo. Dyrektor szko�y usiad� do swojego stolika. - Tydzie� temu Chmielewski pojecha� na lotnisko wita� swoj� c�rk� - b�yszcza� now� plotk� przed dyrektorem banku - nie widzia� jej trzyna�cie lat, bo Teresa, pami�tasz jego �on�, wyjecha�a do Nowego Yorku i zabra�a dziecko ze sob�. Dziewczynka mia�a wtedy pi�� albo sze�� lat. No wi�c stoi na lotnisku, ludzie wychodz� z baga�ami po odprawie celnej, a on nagle u�wiadamia sobie, �e nie ma poj�cia jak wygl�da jego c�rka. Polecia� wi�c do kiosku, kupi� brystol i napisa� na nim swoje nazwisko. Stoi z t� kartk� i pokazuje ka�demu dziecku, kt�re wychodzi przez drzwi. Nagle puka go kto� w plecy i m�wi - "Hi". Ten si� odwraca i... - ..., a to dlatego od tygodnia Chmielewski codziennie chodzi na basen i do sauny i w�osy mu jakby pociemnia�y... - zauwa�y� dyrektor banku. - B�dzie mia� k�opoty ze swoj� c�reczk� - zako�czy� dyrektor szko�y. Chmielewski stan�� za plecami Cleo i po�o�y� r�k� na jej ramieniu. - Na nas pora. U�miech znik� z jej twarzy. Wsta�a od stolika. Casanova nie odm�wi� sobie przyjemno�ci i demonstracyjnie uni�s� si� na powitanie potencjalnego te�cia. - Jak tam interesy? - Cichy by� bezpo�redni w kontaktach ze znajomymi. Co prawda nie widywa� si� z Chmielewskim od roku, ale wcze�niej gdy pracowali dla niego z Czarnym nie raz chodzili razem do Radissona. Zimne spojrzenie jakim Chmielewski otaksowa� ca�y stolik zniech�ci�o wszystkich do dalszych poufa�o�ci. Spojrzeli po sobie nie rozumiej�c co si� dzieje. Skorpion jeszcze raz poci�gn�� lekarstwo z r�cznego inhalatora. Nic go ju� nie obchodzi�o. By� nieobecny. - O nic ci� nie prosz�, prawda? - atakowa�a Cleo - masz tu swoje sprawy. Je�d�� z tob� po wszystkich znajomych, ale mam ju� do��. Dzi� kolejne przedstawienie. - Nie ma mowy, �eby� sama tu zosta�a - oponowa� Chmielewski. - Ale dlaczego? - Wbi�a w�ciek�y wzrok w ojca. Od kilku lat samodzielnie prowadzi�a swoje �ycie. Mia�a wynaj�te mieszkanie na Manhattanie razem z kole�ank�. Troch� forsy dostawa�a od matki, a reszt� dorabia�a w barze podaj�c drinki. A tu jakie� "mog� nie mog�". "Kim on w�a�ciwie jest dla mnie" - pomy�la�a przelotnie. Wzrok ojca by� mia�d��co nieust�pliwy. Nagle dostrzeg�a cie� nadziei. W tyle pod �cian�, obok wielkiego pud�a z komputerem siedzia� Robert. Patrzy� na ni�. - Tak przy okazji. Obieca�am twojemu stypendy�cie, �e odwioz� jemu komputer do domu - u�miechn�a si� niepewnie. Chmielewski z�agodnia�. R�nie u�miecha�y si� do niego kobiety w ci�gu ostatnich lat. Cz�sto zale�a�o to od koloru garnituru w jakim paradowa� w hotelach Zachodniej Europy. Tego u�miechu jednak nie mo�na by�o kupi� za �adne pieni�dze. By� to u�miech ma�ej dziewczynki do w�asnego ojca. Skapitulowa�. Robert szed� przodem nios�c pud�o, za nim Cleo, a na ko�cu Rudy taszcz�c na ramieniu rower Roberta. Gdy dwie minuty temu podesz�a do stolika pomy�leli, �e to �art, ale gdy sama podnios�a pud�o z komputerem obaj rzucili si� do pomocy. Robert i tak chcia� wraca� do domu, a Rudy jako jego serdeczny przyjaciel zaofiarowa� si� w niesieniu roweru. Robert zwolni� i rozgl�da� si� po parkingu. - Ten bia�y Suzuki - wskaza�a ma�y terenowy samoch�d ze zdj�tym dachem. Casanova min�� Rudego i delikatnie odepchn�� Roberta na bok. - Przepraszam, ale chc� wsi��� do samochodu - mrugn�� na po�egnanie w stron� Cleo i znikn�� w granatowym Audi. - Robert, gdzie jest Royal Pub? - Zapyta�a Cleo. - On nie wie. Nigdzie nie chodzi, ale za to ma komputer - pospieszy� z �yczliwym wyja�nieniem Rudy i zapakowa� rower obok zapasowego ko�a. Robert usi�owa� zabi� Rudego wzrokiem ale za ma�o trenowa� t� sztuk�. Rudy wskoczy� na tylne siedzenie i walczy� z pud�em o kilka dodatkowych centymetr�w miejsca na fotelu. Cleo zasiad�a za kierownic�. Cichy i reszta grupy stali na schodach przed Domem Kultury. Dyrektor szko�y odprowadza� Chmielewskiego i dyrektora banku do samochod�w. - i co Cichowski? Kierunek si� pogubi� i kr�cisz si� w k�ko - ironicznie zaczepi� dyrektor szko�y widz�c Cichego. - Ten sam codzienny problem - gdzie tu na noc zaparkowa�? Cichy powi�d� spojrzeniem za Chmielewskim, ale ten udawa�, �e go nie widzi. - Ja przynajmniej mam jeszcze jaki� wyb�r - odpowiedzia�. - Ty Cichowski tak szybko si� sko�czysz, �e nawet tego nie poczujesz - dyrektor by� wyra�nie z�y. - Ale co si� ubawi� to moje, no nie? - odpar� Cichy. Chmielewski zapali� papierosa. By� zdenerwowany. Niepok�j wkrad� si� w jego pod�wiadomo��. Nie chodzi�o mu przecie� o tych ch�opak�w, kt�rych zna� od lat i kt�rych w jednej chwili star� by z powierzchni ziemi, a na pewno z ulic tego miasta. Wi�c co to by�o? Zna� to uczucie niepokoju; pami�ta� je z przed lat, ale sk�d? Czy to mo�liwe, �eby poczu� w sobie zazdro��? - Nienawidz� takich imprez, ale tak trzeba - podj�� pierwszy z brzegu temat, �eby uciec od tamtych my�li - ludzie musz� si� przyzwyczai� do nazwiska. Wszyscy traktuj� nas jak z�odziei - zaci�gn�� si� dymem, a porcja nikotyny przywr�ci�a mu pewno�� siebie. - I niewa�ne co robisz. Wystarczy, �e masz pieni�dze - kontynuowa�. - Kredyty mamy ju� za�atwione. Mo�esz wykupowa� ziemi� i... -dyrektor banku przerwa� w p� zdania. Chmielewski poszed� za jego spojrzeniem. Boczna szyba w jego Mercedesie 500 SL by�a wybita, a na piasku skrzy�y si� jej od�amki. Chmielewski zanurkowa� do wn�trza i spotka� si� twarz� w twarz ze swoim ochroniarzem. - Szefie - mamrota� tamten. - To ju� trzecie radio w tym miesi�cu nam ukradli. Chmielewski cofn�� si� do ty�u. ��ta Corvetta z piskiem opon wchodzi�a w zakr�t usi�uj�c wyprzedzi� czarnego Jeepa z ��tym dachem. Za nimi pod��a�o granatowe Audi. Mi�nie twarzy st�a�y Chmielewskiemu w wyrazie nienawi�ci. - Popatrz co za ho�ota - zwr�ci� si� do dyrektora banku - zabi�bym takiego bez skrupu��w. Szczecin jest po Pary�u drugim miastem zbudowanym na planie gwiazdy. Nie jest to zbieg okoliczno�ci, tylko wynik pracy tego samego architekta. W praktyce oznacza to, �e kolejne ulice zawsze ko�cz� si� rondem z kt�rego z kolei zn�w odbiegaj� przynajmniej cztery nowe ulice, aby doprowadzi� po chwili do kolejnego, sze�cioramiennego ronda i tak dalej i tak dalej. Cleo zatrzyma�a swoje bia�e Suzuki na �rodku placu Grunwaldzkiego nie wiedz�c dok�d dalej jecha�. W samochodzie tak jak i w ca�ym mie�cie panowa�a cisza. Rudy wygrzeba� z pud�a instrukcje komputera i przy �wietle lamp sodowych studiowa� parametry techniczne j�cz�c raz po raz z zachwytu. - Na co czekamy? - zapyta� Robert. - Oto i s� - odpowiedzia�a Cleo. Mia�a na my�li koleg�w nadje�d�aj�cych z piskiem opon. Prowadzi� Casanova, za nim jecha� Cichy odkrytym teraz Jeepem wioz�c Skorpiona, Dorot� i Kobr� na pace, a zamyka� Biedrona swoj� ��t� Corvett�. Samochody wesz�y w ostry wira� i okr��y�y stoj�ce na �rodku bia�e Suzuki. - Prymus. Do szko�y si� zapisz - dar� si� Kobra.
- Wytrzyj gila i popraw grzywk� - wt�rowa� mu Skorpion.
- Galoty zgubi�e�, bara, bara, bara, bara? - Kobra wisia� za Jeepem g�ow� w d�. - Ciekawe kto j� pierwszy posunie? - G�o�no my�la� Skorpion. Cichy by� na tyle trze�wy, �e zas�oni� si� r�k�, �eby przynajmniej nie patrze� na Cleo. Dziewczyna s�abo rozumia�a po polsku, bo odbiera�a te okrzyki jako cz�� zabawy. Sami podobnie si� bawili na Brook�ynie. Dobrze, �e nie spojrza�a na Roberta, bo z jego twarzy zrozumia�aby tre�� okrzyk�w. Casanova podjecha� nieco bli�ej. - Zmienili�my plany. Chcesz si� zabawi�, to jed� z nami - zach�ca�. Silniki wesz�y na wysokie obroty. We wszystkich samochodach ch�opcy s�uchali tej samej stacji radiowej i teraz wyciskali ze wzmacniaczy maksimum mocy. Samochody skoczy�y do przodu zje�d�aj�c z ronda i nabieraj�c pr�dko�ci. Cleo wrzuci�a bieg i ruszy�a z piskiem opon w �lad za ��t� Corvett�. - Na dwa baty i na kwadrat - dar� si� Skorpion mijaj�c stoj�cy w bramie zaczajony radiow�z policyjny. M�ody kapral od trzech miesi�cy s�u��cy w szczeci�skiej policji rzuci� si� do stacyjki. Silnik nowo zakupionego radiowozu Volkswagen pos�usznie zapali� swymi czterema cylindrami i... zgas�. Starszy sier�ant wyj�� kluczyki ze stacyjki i spokojnie opad� na sw�j fotel. - Nie jedziemy? - zbity z tropu kapral spojrza� na sier�anta. - �on� masz? - Spokojnie spyta� sier�ant. -Nie. - A dziecko masz?
-Nie.
Sier�ant zamy�li� si� na moment.
- To mo�e masz akwarium?
- Mam - przyzna� zaskoczony kapral.
- To masz dla kogo �y�.
Po przejechaniu siedemnastu kilometr�w od Szczecina w stron� Mi�dzyzdroj�w skr�cili w prawo w le�n� drog�. Robert tylko raz zapyta� dok�d jad�, ale chyba muzyka gra�a zbyt g�o�no, bo Cleo nawet nie zareagowa�a. Las przerzedzi� si� i dostrzegli �un� jasnego �wiat�a. D�ugi na p� kilometra bia�y mur bieg� wzd�u� drogi i ko�czy� si� szerok� bram�. Zza muru dobiega�a g�o�na muzyka. �wiat�a przednich reflektor�w omiot�y �elazn� bram� i zatrzyma�y si� na nogawkach b��kitnych jeans�w, kt�re zabawnie unosi�y si� powy�ej kostek. Nie mog�o by� inaczej gdy� ich w�a�ciciel mia� sto dziewi��dziesi�t dziewi�� centymetr�w wzrostu i od sze�ciu lat nie znalaz� swojego rozmiaru spodni w ca�ej Europie. Ostre �wiat�o jego latarki prze�lizgn�o si� po tablicy rejestracyjnej bia�ego Suzuki, po czym skierowa�o si� do wn�trza kabiny trafiaj�c Roberta prosto w oczy. Widok Roberta zas�aniaj�cego si� przed �wiat�em nie sk�oni� ochroniarza do si�gni�cia po bro� wi�c spokojnie wjechali przez bram� na teren posiad�o�ci Czarnego. - By�a pi�kna, przezroczysta. A na imi� mia�a Czysta, bo ty i ja to... -zawodzi� Kobra. Pierwszy wyskoczy� z samochodu. Za nim szed� Skorpion obejmuj�c Dorot� lub bardziej opieraj�c si� o ni�. Cichy, Biedrona i Casanova trzymali si� z ty�u czekaj�c a� Cleo wysi�dzie z samochodu i do��czy do nich. Chc�c nie chc�c Robert r�wnie� wysiad�. Rudy stan�� obok. Jego twarz na codzie� tak plastyczna teraz zamar�a w niemym zdziwieniu. Ogromna, nowoczesna bry�a willi otoczona �wie�o sadzonymi drzewami odbija�a si� w sztucznym stawie ponad kt�rym przerzucona by�a malownicza k�adka. Zdradza�o to sentymentalne sk�onno�ci projektanta lub w�a�ciciela tej rezydencji. Podjazd pod dom, parking, a nawet cz�� ogrodu zastawione by�y ekspozycj� samochod�w z "kolekcji lato 1994". Tak na oko ponad pi��dziesi�t sztuk. Ich w�a�ciciele wraz z osobami towarzysz�cymi stanowili barwny dodatek do wystawnego przyj�cia. Liczne sto�y z parasolami ugina�y si� pod ci�arem specjalnie na t� okazj� wypieczonych mi�s, w�dzonych w�dlin, owoc�w, ciast, tort�w. Z boku sze�� stanowisk grilla obs�ugiwanych by�o przez najlepszych kucharzy. Przypiekali krwiste mi�sa. Dalej rz�d jedenastu beczek z r�nymi gatunkami piw zaspokoi�by nawet wyszukane gusta. Nast�pnie dwumetrowa fontanna w kszta�cie szklanej g�ry polewa�a ch�odn� wod� zgromadzone tu bia�e wina. Obok w lod�wkach za szklanymi szybami ch�odzi�y si� szampany. Dla smakoszy prawdziwy raj zaczyna� si� na niewielkiej wysepce po�rodku sztucznego stawu, gdzie pod jarzeniowym napisem EDEN naga Ewa serwowa�a francuskie wina. Aby spija� bukiet tych przednich czterdziestoletnich win nale�a�o dop�yn�� wp�aw do wysepki. - A my�my przez te cztery lata s�upki liczyli - odezwa� si� Rudy wracaj�c do przytomno�ci. T�um wieczorowo ubranych go�ci przetacza� si� we wszystkich kierunkach. Mimo najr�niejszych stroj�w, fryzur i mnogo�ci typ�w m�sko-damskich jedno pozostawa�o wsp�lne dla wszystkich obecnych w ogrodzie (nie wliczaj�c kucharzy i kelner�w) - �rednia wieku plasowa�a si� w granicach dwudziestu czterech lat. Wyj�tek stanowi� Czarny, w�a�ciciel tej rezydencji. W�a�nie dzi� obchodzi� uroczy�cie swoje czterdzieste urodziny. Rudy podbieg� do szklanej fontanny i nape�ni� dwie szklanki mieszanin� w�dki z sokiem. - Robert. Napij si� - nie czekaj�c na toast �ykn�� jednym tchem p� szklanki. Chyba robi� to po raz pierwszy w �yciu, bo na moment przesta� oddycha� i utkwi� wzrok na ko�cu w�asnego nosa. - Ech - jednak mu zasmakowa�o. Rozejrza� si� dooko�a. W g�r� wystrzeli�a pierwsza bomba sztucznych ogni. Wznios�a si� nad staw i eksplodowa�a tysi�cem czerwonych warkoczy. - Popatrz - nie m�g� opanowa� swego wzruszenia Rudy. - Przecie� to s� gangsterzy - studzi� go Robert. - �eby cho� przez tydzie� po�y� tak jak oni - rozmarzy� si� Rudy. Robert spojrza� za siebie. Przy stole z alkoholami sta�a Cleo. Kobra nalewa� jej szampana do kieliszka, a Casanova obejmowa� ramieniem i przedstawia� kumplom. Cleo poczu�a na sobie wzrok Roberta. Przez u�amek sekundy patrzyli na siebie. U�miechn�a si� do niego uprzejmie. Po raz pierwszy od tygodnia dobrze si� poczu�a. Wszystko w ko�o wygl�da�o dla niej swojsko. Czu�a si� jak w Nowym Yorku na sobotnim przyj�ciu, u kt�rego� z koleg�w z collegu. Ta sama muzyka, te same opalone twarze jej r�wie�nik�w, to samo piwo. Nawet ku jej zaskoczeniu, wi�kszo�� ch�opc�w m�wi�a po angielsku. To by�a ulga. Sze�� dni sp�dzi�a z ojcem, kt�ry wozi� j� po swoich znajomych. Nieko�cz�ce si� spotkania z emerytami. Pierwszy raz pomy�la�a, �e warto by�o przyjecha� na te wakacje do Polski. Odwr�ci�a si� do Cichego wznosz�c toast. By�a szcz�liwa. Szko�a, dom, szko�a i nauka. Robert nie przyja�ni� si� z nikim specjalnie z wyj�tkiem Rudego, a i tu s�owo przyja�� by�o nadu�yciem w stosunku do ich znajomo�ci. Sta� teraz samotnie po �rodku rozbawionego t�umu i pierwszy raz pomy�la� o sobie inaczej. Zobaczy� w roze�mianych twarzach Kobry, Cichego, Biedrony jak�� niezwyk�� rado�� �ycia, kt�rej nie odnajdywa� w sobie od wielu lat. - "Hej, nie rozklejaj si� dupku." powiedzia� sam do siebie na wszelki wypadek, bo jego my�li dryfowa�y w stron� prostego alibi jakim by�a w jego �yciorysie �mier� matki. "Nie potrafi� si� �mia� tak jak oni, bo nosz� w sobie ci�ar jakiego nikt z nich nie zna" - dra�ni� sam siebie takim wyznaniem wiedz�c, �e to tanie usprawiedliwienie. "Oni s� po prostu z�odziejami, cwaniakami, kt�rzy �yj� z ludzkiej n�dzy. Okradaj� innych, ale dzie� s�du..." i tak dalej i tak dalej, ale podsycana w sobie niech�� do koleg�w w niczym nie zmienia�a faktu, �e by� nudnym, nie�mia�ym, bezbarwnym, pozbawionym poczucia humoru prymusem. "I co ci przysz�o do g�owy?" - Ci�gn�� sw�j w�tek masochisty - "my�la�e�, �e ona um�wi si� z tob� na drinka. A gdzie by� j� zabra�? Na dworzec? Za co, gdzie?" Spojrza� na szklank� pe�n� w�dki, kt�r� dosta� od Rudego. Wychyli� jednym tchem. Prze�kn�� bez trudu. Rudy zaniem�wi� z wra�enia. Chyba jednak nie zna� Roberta. Sztuczne ognie strzeli�y teraz w ni