2547
Szczegóły |
Tytuł |
2547 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2547 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2547 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2547 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LUCY MAUD MONTGOMERY
ANIA Z AVONLEA
I. AWANTURNICZY S�SIAD.
Dzia�o si� to w pi�kne sierpniowe popo�udnie na Wyspie Ksi�cia Edwarda. Na czerwonym kamiennym progu domu siedzia�a Ania, smuk�e dziewcz� lat szesnastu i p�, o powa�nych szarych oczach i rudych w�osach, zwanych przez wszystkich kasztanowatymi. W�a�nie postanowi�a przet�umaczy� kilkana�cie wierszy Wergiliusza. Lecz sierpniowe popo�udnie, kiedy b��kitne mg�y okalaj� wzg�rza pokryte zbo�em, lekki wietrzyk szepcze tajemniczo w�r�d topoli, a szkar�at mak�w p�onie na tle ciemnego g�szczu m�odych �wierk�w, takie sierpniowe popo�udnie nadaje si� raczej do marze� ni� do studi�w nad martwym j�zykiem. Tote� wkr�tce zapomniany Wergiliusz zsun�� si� na ziemi�, Ania za�, z g�ow� wspart� na splecionych d�oniach i wzrokiem utkwionym we wspania�� mas� ob�ok�w, k��bi�cych si� jak wielka, bia�a g�ra nad domem pana Harrisona, daleka by�a od spraw codziennego �ycia. Buja�a w�a�nie w rozkosznym �wiecie, gdzie pewna kierowniczka szko�y dokonywa�a cud�w, buduj�c losy przysz�ych m��w stanu, wpajaj�c wznios�e idea�y w m�odociane umys�y i serca. Co prawda - je�eli trze�wo spojrze� na rzeczy, co, nale�y przyzna�, Ani zdarza�o si� rzadko - ma�o by�o prawdopodobie�stwa, i�by w szkole w Avonlea znalaz�o si� wiele obiecuj�cego materia�u na przysz�ych s�awnych ludzi. Ale przecie� trudno przewidzie� co mo�e si� sta�, je�eli nauczycielka u�yje ca�ego swego wp�ywu. Ania optymistycznie zapatrywa�a si� na to, co potrafi zdzia�a� nauczycielka, je�eli b�dzie odpowiednio post�powa�. W tej chwili oczami swej bogatej wyobra�ni widzia�a siebie za lat czterdzie�ci w towarzystwie znakomitej osobisto�ci: mo�e jakiego� rektora uniwersytetu lub prezydenta Kanady - by�o to jeszcze osnute mg�� tajemnicy. Osobisto�� ta pochyla�a si� nad pomarszczon� r�k� swej dawnej nauczycielki, zapewniaj�c j�, �e to ona pierwsza wznieci�a w dzisiejszym prezydencie czy rektorze szczytne ambicje i �e naukom, wpajanym ongi w wychowank�w szko�y w Avonlea, zawdzi�cza ca�e powodzenie swego �ycia... Te mi�e marzenia przerwane zosta�y nagle w spos�b arcyniemi�y. Na drodze ukaza�a si� p�dz�ca ja��wka, a w kilka sekund potem zjawi� si� pan Harrison, je�eli "zjawi� si�" nie jest zbyt �agodnym okre�leniem jego sposobu wtargni�cia na podw�rze. Przeskoczy� p�ot, nie czekaj�c otwarcia furtki, i gro�nie mierzy� wzrokiem Ani�, kt�ra zerwawszy si� na r�wne nogi, spogl�da�a na� oszo�omiona. Pan Harrison by� od niedawna ich s�siadem i Ania zna�a go tylko z widzenia. Wczesn� wiosn�, zanim powr�ci�a z seminarium do domu, Robert Bell, kt�rego ziemia graniczy�a z ferm� Cuthbert�w, sprzeda� swoj� posiad�o�� i przeni�s� si� do Charlottetown. O obecnym w�a�cicielu wiedziano tylko, �e si� nazywa Harrison i pochodzi z Nowego Brunszwiku. Lecz zanim miesi�c min��, przybysz zyska� w Avonlea reputacj� orygina�a...
- Dziwad�o - zwyk�a mawia� pani Ma�gorzata Linde. Pani Ma�gorzata lubi�a r�n�� prawd� w oczy; pami�taj� to zapewne dobrze nasi czytelnicy.
Pan Harrison r�ni� si� niew�tpliwie od innych ludzi, a jest to przecie� charakterystyczn� cech� "dziwade�". sam zajmowa� si� gospodarstwem i publicznie o�wiadcza�, i� nie �yczy sobie zwariowanych bab w obr�bie swej siedziby. Avonlejski �wiat kobiecy m�ci� si� na nim za to, opowiadaj�c straszliwe historie o jego gospodarce i prowadzeniu kuchni. Janek Carter z Bia�ych Piask�w, zgodzony do niego do pomocy, by� w�a�nie �r�d�em tych nieprawdopodobnych wie�ci. Opowiada� na przyk�ad, �e jego chlebodawca nie uznawa� sta�ych godzin posi�ku; b�d�c g�odnym "przegryza� co� nieco�" i je�eli Janek znajdowa� si� wtedy w pobli�u, to otrzymywa� sw� porcj�, je�eli za� nie, musia� czeka� chwili, gdy g��d zn�w dokuczy� staremu dziwakowi. Janek �a�o�nie zapewnia�, i� by�by si� zag�odzi� na �mier�, gdyby nie okoliczno��, �e w niedziel�, kt�r� sp�dza� w domu, podjada� sobie, a w poniedzia�ek zabiera� koszyk zapas�w, troskliwie przygotowywanych przez matk�. Zmywanie statk�w odbywa�o si� w tym domu jedynie w d�d�yste dni niedzielne; gospodarz zabiera� si� wtedy zamaszy�cie do pracy, zmywa� wszystkie naczynie w beczce z wod� deszczow�, po czym pozwala� im obsycha� na powietrzu. Poza tym pan Harrison by� "twardym" cz�owiekiem. Proszony o wzi�cie udzia�u w sk�adce na wynagrodzenie dla pastora Allana odrzek�, i� nie zwyk� kupowa� kota w worku, przede wszystkim musi si� przekona�, ile korzy�ci materialnych uzyska z kaza� pastorskich; gdy za� pani Linde zjawi�a si� u niego, prosz�c o sk�adk� na cele misjonarskie (przy sposobno�ci pragn�a obejrze� wn�trze domu), o�wiadczy� ironicznie, �e po�r�d starych kumoszek Avonlea jest wi�cej poganek ni� gdziekolwiek na �wiecie, i gdyby pani Linde zamierza�a zorganizowa� misj�, kt�ra by je nawraca�a, ch�tnie by jej w tym dopom�g�. Pani Linde wysz�a oburzona; opowiada�a potem, �e to �aska boska, i� pani Bell le�y w grobie, bo przecie� serce musia�oby jej p�kn�� na widok stanu gospodarstwa, kt�re ongi� by�o jej s�uszn� chlub�.
- To� ona szorowa�a pod�og� w kuchni co drugi dzie� - m�wi�a zirytowana do Maryli - A teraz? Musia�am unie�� sp�dnice wchodz�c w progi tego domu.
Na domiar z�ego pan Harrison chowa� papug� - Imbirka. Dotychczas nikt w Avonlea nie chowa� papug, by�o to wi�c rzecz� co najmniej gorsz�c�. I co za papug�! Je�li wierzy� s�owom Janka, nie znalaz�oby si� na �wiecie drugiego tak bezbo�nego ptaka. Imbirek kl�� strasznie! Pani Carter odebra�aby ju� dawno Janka ze s�u�by... ale to nie�atwo znale�� posad� dla ch�opca! Kt�rego� dnia Janek pochyli� si� zbytnio nad klatk�, Imbirek zdrapa� mu z szyi kawa� sk�ry. Pani Carter pokazywa�a ka�demu t� blizn�, gdy biedny dzieciak wraca� w niedziel� do domu. Wszystkie te opowiadania od�y�y w umy�le Ani, gdy pan Harrison stan�� oniemia�y z gniewu. Nawet w chwilach najlepszego humoru nie m�g� uchodzi� za przystojnego m�czyzn�, by� bowiem niski, t�gi i �ysy. Ale teraz ta purpurowa ze z�o�ci twarz, z oczami prawie wyskakuj�cymi z orbit , wyda�a si� Ani najbrzydsza na �wiecie. Nagle pan Harrison odzyska� g�os.
- Nie pozwol� d�u�ej na to! - wykrztusi� - Ani dnia d�u�ej, s�yszy panna? Jak mi B�g mi�y, zdarza si� to po raz trzeci...po raz trzeci, moja panno! W takich razach cierpliwo�� przestaje by� cnot�, moja panno! Ostrzega�em ciotk� panny, �eby si� to wi�cej nie zdarzy�o. Nie dopilnowa�a...zn�w ta sama historia. Chcia�bym wiedzie�, co sobie w�a�ciwie my�li ta jejmo��. Po to tu przychodz�, moja panno!
- Mo�e mi pan zechce wyt�umaczy� co si� sta�o? - spyta�a Ania przybieraj�c min� pe�n� godno�ci. Ostatnimi czasy pilnie �wiczy�a t� min�, aby ja mie� w pogotowiu, gdy obejmie posad� w szkole. Na w�ciek�ym z gniewu panu Harrisonie nie uczyni�a jednak �adnego wra�enia.
- Co si� sta�o? Jak mi B�g mi�y, do�� z�ego, moja panno! Przed chwil� zdyba�em ja��wk� twojej ciotki w moim owsie. Zdarza si� to po raz trzeci, zapami�taj sobie! Znalaz�em j� w zesz�y wtorek i znowu wczoraj. By�em i zapowiedzia�em ciotce, �eby si� to wi�cej nie powt�rzy�o. A ona jednak znowu dopu�ci�a do tego! Gdzie jest twoja ciotka, moja panno? Chc� si� z ni� zobaczy� i powiedzie�, co o tym my�l�... powiedzie� jej , co o tym my�li Jakub Harrison!
- Je�li pan m�wi o Maryli Cuthbert, nie jest ona wcale moj� ciotka. A poza tym pojecha�a do Graftonu w odwiedziny ci�ko chorej krewnej - rzek�a Ania tonem pe�nym wzrastaj�cej godno�ci. - Bardzo mi przykro, �e moja krowa wesz�a w pa�skie zbo�e... Jest to bowiem moja krowa, nie panny Cuthbert. Trzy lata temu kupi� j� Mateusz od pana Bella jako ma�e ciel�tko. Ofiarowa� mi je na w�asno��.
- Przykro ci, moja panno? To nic nie pomo�e. Cho� lepiej i zobacz, jak� szkod� wyrz�dzi�o to bydle w moim owsie...zdepta�o go wszerz i wzd�u�, moja panno!
- Bardzo mi przykro - powt�rzy�a Ania z naciskiem - ale gdyby pa�ski p�ot by� w lepszym stanie, Dolly nie uda�oby si� pewno wpa�� w owies. To pa�ska cz�� p�otu oddziela nasze pastwisko od pa�skiego owsa, a w�a�nie wczoraj zauwa�y�am, �e nie jest on w wielkim porz�dku.
- M�j p�ot jest w zupe�nym porz�dku - wybuchn�� pan Harrison, rozj�trzony jeszcze bardziej tym przeniesieniem walki na jego w�asny teren - ale nawet mury wi�zienne nie powstrzyma�yby tego wcielonego czorta. A tobie ruda wiewi�rko, radzi�bym, �eby� raczej pilnowa�a swojej krowy, kt�ra niszczy zbo�e obcych ludzi. By�oby to odpowiedniejsze zaj�cie ni� czytanie romans�w - doda�, gro�nie spogl�daj�c na niewinn� ok�adk� Wergiliusza, le��cego u st�p Ani.
W tej chwili czerwone by�y nie tylko w�osy Ani, kt�re zawsze stanowi�y jej najdra�liwszy punkt.
- Wole mie� rude w�osy ni� tylko par� kosmyk�w ko�o uszu - odpar�a
Strza� trafi�; pan Harrison by� bowiem bardzo wra�liwy, gdy chodzi�o o jego �ys� czaszk�. Gniew d�awi� go, wi�c tylko dzikim wzrokiem przeszywa� Ani� kt�ra opanowawszy si� wyzyskiwa�a przewag�.
- Mog� mie� wzgl�dy dla pana, panie Harrison, poniewa� mam bujn� wyobra�ni�. �atwo mi wyobrazi� sobie, jak przykro jest spotka� cudz� krow� w swoim owsie. Dlatego nie �ywi� do pana urazy za to, co pan powiedzia�. Przyrzekam, �e Dolly nigdy ju� nie wtargnie na pa�skie pole. Nigdy, daje panu s�owo honoru!
- Dobrze, pami�taj panna, by si� to wi�cej nie powt�rzy�o - odburkn�� pan Harrison troch� �agodniejszym tonem, lecz wyni�s� si� gniewny, czego dowodem by�y dochodz�ce jeszcze z oddali pomruki.
Wstrz��ni�ta do g��bi Ania przebieg�a podw�rze, a�eby zamkn�� niesforn� Dolly w zagrodzie.
- St�d ju� si� nie wydostanie, chyba, �e wyrwie p�ot. Teraz zachowuje si� zupe�nie spokojnie; r�cz�, �e ta uczta w owsie nie p�jdzie jej na zdrowie. �a�uj�, �e nie sprzeda�am jej panu Shearerowi, gdy mnie nagabywa� o to w zesz�ym tygodniu, lecz zamierza�am j� sprzeda� z reszt� byd�a... Teraz przekona�am si�, �e pan Harrison jest rzeczywi�cie dziwakiem. A ju� na pewno nie ma w nim nic z pokrewnej duszy.
Gdy Ania wraca�a do domu, na podw�rze zajecha�a Maryla. Ania pobieg�a przygotowa� herbat�. Przy podwieczorku omawia�y spraw� Dolly.
- Ach, oby ju� by�o po sprzeda�y! - m�wi�a Maryla. - Jaka� to odpowiedzialno�� mie� tyle byd�a ko�o domu, gdy pastuchem jest taki Marcin, na kt�rym w og�le nie mo�na polega�. Mia� ju� wr�ci� wczoraj wieczorem z pogrzebu ciotki. Przyrzek� solennie, �e si� nie sp�ni, je�eli go zwolni� na ca�y dzie�. Dalib�g nie wiem ile ma tych ciotek ! S�u�y u nas od roku, a oto ju� czwarta umiera. Wdzi�czna b�d� Bogu, gdy si� sko�cz� zbiory i pan Barry obejmie gospodarstwo. Dolly musi pozosta� zamkni�ta do chwili powrotu Marcina; wtedy przeprowadzimy j� na tylne pastwisko, gdzie trzeba b�dzie wyreperowa� p�oty. Ach ten �wiat jest pe�en zgryzot, jak s�usznie twierdzi pani Linde. Oto biedna Maria Keith jest umieraj�ca i nie wiem doprawdy, co stanie si� z jej dwojgiem dzieci. Ma wprawdzie brata w Kolumbii, do kt�rego pisa�a, lecz do tej chwili nie otrzyma�a odpowiedzi.
- C� to za dzieci? W jakim wieku?
- Maj� si�dmy rok... bli�ni�ta.
- O, ja zawsze przepada�am z bli�ni�tami, od czasu gdy pani Hammond mia�a ich tyle! - zawo�a�a Ania �ywo. - Czy �adne?
- Bo�e mi�y, trudno os�dzi�, by�y takie brudne. Wyobra� sobie, Tadzio zagniata� ciasto z b�ota, gdy Tola przybieg�a, �eby wezwa� go do matki. Ma�a pop�aka�a si�, gdy ten urwis wepchn�� j� w najwi�ksz� ka�u��, a �eby j� przekona�, i� nie ma powodu do p�aczu, sam tak�e wlaz� w b�oto i zacz�� si� w nim tarza�. Maria twierdzi, �e Tola jest bardzo dobrym dzieckiem, za to Tadzio niezwykle swawolnym. Co prawda, nikt go nie wychowywa�, straci� ojca, gdy by� niemowl�ciem, a Maria prawie ci�gle choruje. - �al mi zawsze dzieci, kt�rych nie mia� kto wychowywa� - rzek�a Ania powa�nie. - Mnie te� brak by�o opiekun�w, dop�ki nie dosta�am si� do was. Sadz�, �e wuj zajmie si� nimi. A jak�� krewn� Maryli jest w�a�ciwie pani Keith?
- Maria? �adn�. To jej m��... jej m�� by� naszym dalekim kuzynem. Sp�jrz tylko, pani Linde nadchodzi. Zapewne ciekawa jest nowin o Marii. - Nie opowiadaj jej aby awantury z panem Harrisonem i Dolly - b�aga�a Ania. - B�d� spokojna! - przyrzek�a Maryla. Lecz obietnica ta okaza�a si� zbyteczna, gdy� zaledwie pani Linde zd��y�a wygodnie zasi���, odezwa�a si�:
- Wracaj�c dzi� z Carmody do domu widzia�am, jak pan Harrison wygania� wasz� Dolly ze swego owsa. Wydawa� si� w�ciek�y. Czy narobi� wiele gwa�tu?
Ania wymieni�a z Maryl� rozbawione spojrzenie. Zaiste, ma�o co w Avonlea mog�o uj�� czujnemu oku pani Linde. W�a�nie dzi� rano Ania zawyrokowa�a: "Je�eli wejdziesz do swego pokoju nawet o p�nocy, zaryglujesz drzwi, pospuszczasz rolety i kichniesz, to z pewno�ci� nazajutrz pani Linde zapyta ci� o tw�j katar." - Prawdopodobnie - odpowiedzia�a Maryla zwracaj�c si� do pani Linde.
- Pojecha�am do Graftonu, wi�c tylko Ania by�a �wiadkiem jego humoru.
- Wyda� mi si� bardzo niemi�ym jegomo�ciem - o�wiadczy�a Ania z pe�nym urazy ruchem rudej g��wki.
- Nigdy nie wyg�osi�a� trafniejszego zdania - rzek�a pani Ma�gorzata uroczy�cie. - Ja od razu przewidzia�am awantury, gdy Robert Bell sprzeda� sw�j folwark obywatelowi nowego Brunszwiku, ot co! Nie wiem do czego dojdzie w Avonlea, je�li tylu obcych tu osi�dzie. Wkr�tce cz�owiek nie b�dzie si� czu� bezpieczny nawet we w�asnym ��ku!
- A jacy� nowi przybysze sprowadzaj� si� jeszcze do nas? - spyta�a Maryla.
- Czy nie s�ysza�y�cie o tym? Przede wszystkim jaka� rodzina Donell�w wynaj�a stary dom Piotra Sloane'a. Piotr odda� Donellowi zarz�d m�yna. Pochodz� oni ze Wschodu i nikt ich nie zna. Nast�pnie rodzina tych n�dzarzy Cotton�w przenosi si� z Bia�ych Piask�w tutaj i b�dzie tylko ci�arem dla gminy. On jest suchotnikiem; gdy za� nie choruje, kradnie... .A jego �ona to niedojda, co nie potrafi wzi�� si� do niczego. Wyobra�cie sobie, �e zmywa statki siedz�c! Dalej: Grzegorzowa Pye wzi�a na wychowanie bratanka swego m�a, sierot� Antosia. Ma on ucz�szcza� do twojej szko�y Aniu, mo�esz wi�c oczekiwa� niejednej awanturki, ot co! I jeszcze jeden obcy ucze�! Ja� Irving przybywa ze Stan�w Zjednoczonych, aby zamieszka� u babki. Pami�tasz jego ojca Marylo, Stefana Irvinga, kt�ry zdradzi� Lawend� Lewis z Graftonu? - Ale� nie zdradzi�! Posprzeczali si� tylko... my�l�, �e wina by�a obustronna. - Mniejsza z tym. B�d� co b�d�, nie o�eni� si� z ni� i powiadaj�, �e ona od owego czasu strasznie zdziwacza�a. Mieszka samotnie w tym kamiennym domku, kt�ry nazwa�a "Chatk� Ech", Stefan za� wyw�drowa� do Stan�w, zawar� sp�k� ze swym wujem i si� o�eni� z Amerykank�. Od tego czasu nie zawita� nigdy do Kanady, tylko matka odwiedza�a go parokrotnie. Przed paru latu odumar�a mu �ona, wi�c teraz przysy�a swego malca na nauk� do matki. Ch�opiec ma dziesi�� lat i w�tpi�, czy b�dzie z niego mi�y ucze�. Nigdy nie mo�na r�czy� za tych jankes�w.
Pani Linde spogl�da�a nieufnie na wszystkich, kt�rzy mieli nieszcz�cie urodzi� si� lub wychowywa� gdziekolwiek poza granicami Wyspy Ksi�cia Edwarda. Mogli to by� porz�dni ludzie, zapewne, ale s�uszniej by�o mie� si� wobec nich na baczno�ci. A ju� szczeg�ln� niech�� �ywi�a do Amerykan�w, gdy� w swoim czasie pewien nieuczciwy chlebodawca oszuka� na dziesi�� dolar�w jej m�a, pracuj�cego w Bostonie. Za to oszustwo pani Ma�gorzata czyni�a odpowiedzialnym ca�e Stany Zjednoczone i �adne moce niebieskie ani piekielne nie przekona�yby jej, �e nie ma s�uszno�ci.
- Troch� obcego �ywio�u nie zaszkodzi szkole w Avonlea - zauwa�y�a Maryla sucho - a je�li ten ch�opczyk jest cho� odrobin� podobny do swego ojca, musi by� bardzo mi�y. Stefan Irving by� najsympatyczniejszym ch�opcem, jaki kiedykolwiek wyr�s� w naszych stronach, chocia� niekt�rzy uwa�ali go za dumnego. Pani Irving b�dzie na pewno bardzo szcz�liwa, �e dziecko do niej wr�ci - �y�a tak osamotniona od �mierci m�a.
- O, malec mo�e by� mi�y, ale b�dzie si� znacznie r�ni� od naszych dzieci - rzek�a pani Ma�gorzata, jak gdyby to rozstrzyga�o spraw�. Nie zmienia�a �atwo swych s�d�w o ludziach, miejscach ani rzeczach. - C� to, Aniu, s�ysz�, �e zak�adacie jakie� Ko�o Mi�o�nik�w Avonlea, maj�ce na celu dokonywanie ulepsze�?
- Rozmawiali�my o tym na ostatnim posiedzeniu naszego klubu - odpowiedzia�a Ania rumieni�c si� - my�l ta podoba�a si� wszystkim cz�onkom, dziewcz�tom i ch�opcom, a nawet i pa�stwu Allan. W wielu wioskach powsta�y obecnie takie stowarzyszenia.
- Oj, dobrego ty sobie nawarzysz piwa, dziewczyno! Daj temu lepiej spok�j. Ludzie nie lubi� �eby ich ulepsza�.
- Ale� my nie b�dziemy ulepsza� ludzi! Chodzi o sam� wiosk�: du�o rzeczy trzeba zmieni�, by j� upi�kszy�. Na przyk�ad, je�liby nam si� uda�o nam�wi� pana Boultera do zburzenia tej jego ohydnej starej cha�upy, czy�by to nie by�o krokiem naprz�d?
- Bezwarunkowo - przyzna�a pani Ma�gorzata. - Ta ruina jest od lat cierniem w oku ca�ej osady. Chcia�abym tylko zobaczy� i us�ysze�, jak to wy, Mi�o�nicy, potraficie przekona� Boultera, �eby uczyni� co� bezp�atnie dla dobra publicznego, ot co! Przykro mi zniech�ca� ci�, Aniu, bo mo�e to niez�y projekt, chocia� przypuszczam, �e wygrzebali�cie go z jakiego� wariackiego ameryka�skiego tygodnika. To� b�dziesz mia�a w szkole r�ce pe�ne roboty, wi�c radz� ci jak przyjaciel, nie zawracaj sobie g�owy tymi pomys�ami, ot co! C� z tego! Wiem, �e nie rzucisz raz powzi�tego zamiaru. Zawsze umia�a� przeprowadzi� to, do czego d��y�a�!
Co� w stanowczych liniach ust Ani �wiadczy�o, �e pani Linde mia�a s�uszno��. Ania ca�� dusz� pragn�a za�o�enia Ko�a Mi�o�nik�w Avonlea. Gilbert Blythe, kt�ry by� nauczycielem w Bia�ych Piaskach, ale soboty i niedziele sp�dza� w domu, r�wnie� zapali� si� do tego projektu. Reszta za� m�odzie�y ch�tnie zgadza�a si� na wszystko, co dawa�o okazj� do spotka� i, co za tym idzie, do weso�ej rozrywki. Nikt te� opr�cz Ani i Gilberta nie zdawa� sobie jasno sprawy, jakie ulepszenia b�d� wprowadza�. Ania za� i Gilbert omawiali ten temat tak d�ugo, a� powsta�a w ich wyobra�ni idealna Avonlea, bardzo niepodobna do rzeczywistej. Pani Ma�gorzata wyst�pi�a jeszcze z jedn� nowin�:
- Szko�� w Carmody obejmuje niejaka Priscilla Grant. Czy to nie twoja kole�anka z seminarium, Aniu?
- Tak, naturalnie! Jak to cudowne, �e Priscilla b�dzie w Carmody! - wykrzykn�a Ania. Szare jej oczy zaja�nia�y jak gwiazdy, a pani Linde po raz nie wiadomo kt�ry musia�a si� zastanowi�, czy Ania jest �adna, czy brzydka. Wci�� jeszcze nie znajdowa�a zadowalaj�cej odpowiedzi na to pytanie.
II. PO�PIESZNA SPRZEDA� I SPӏNIONY �AL.
Nazajutrz popo�udniu Ania pojecha�a po sprawunki do Carmody i zabra�a ze sob� Dian� Barry. Oczywi�cie, Diana by�a przysi�g�ym cz�onkiem Ko�a Mi�o�nik�w i dziewcz�ta przez ca�� drog� nie rozmawia�y o niczym innym.
- Pierwsze, co musimy uczyni� z chwil� rozpocz�cia naszej dzia�alno�ci, to wymalowa� nasz Dom Ludowy - rzek�a Diana. Przeje�d�a�y w�a�nie ko�o n�dznego budynku w dolinie zalesionej g�sto �wierkami. - C� za przykry widok! Nale�y z tym sko�czy�, zanim jeszcze zajmiemy si� spraw� domu pana Boultera. Ojciec twierdzi, �e nigdy nie uda nam si� nam�wi� tego sk�pca do zburzenia jego rudery, nie zachce po�wi�ci� na to czasu.
- Mo�e pozwoli, aby ch�opcy j� rozebrali, je�li przyrzekn� po zerwaniu desek por�ba� je na opa� - odpowiedzia�a Ania niezra�ona. - Nale�y do�o�y� wszelkich stara�, lecz z pocz�tku musimy si� zadowala� ma�ymi rezultatami. Trudno oczekiwa�, �e ulepszymy wszystko od razu; przede wszystkim trzeba zacz�� od kszta�cenia obywatelskich uczu� mieszka�c�w.
Diana nie zdawa�a sobie dok�adnie sprawy z tego, co w�a�ciwie znaczy "kszta�cenie obywatelskich uczu�". Ale to brzmia�o g�rnolotnie, wi�c poczu�a si� dumna, �e nale�y do stowarzyszenia, kt�re ma przed sob� tak wznios�y cel.
- Wczoraj wiecz�r my�la�am r�wnie� o czym�, co mo�na by uczyni� Aniu. Przypominasz sobie to miejsce, gdzie schodz� si� drogi z Bia�ych Piask�w, Carmody i Nowych Most�w, ca�e poro�ni�te so�nin�? Czy� nie lepiej by�oby wyci�� wszystkie te krzaki i pozostawi� tylko par� brz�zek, co si� tam zab��ka�y?
- Pyszny pomys� - przytakn�a Ania �ywo - a pod brzozami postawi� �aweczk�. Na wiosn� urz�dzimy tam po�rodku kwietniki i zasadzimy geranium.
- Tak, ale b�dziemy musia� znale�� jaki� spos�b na star� pani� Sloane, �eby przesta�a pa�� swoj� krow� na rozdro�u, bo to �ar�oczne stworzenie zrobi sobie uczt� z naszych kwiat�w. - za�mia�a si� Diana - Zaczynam rozumie�, co to znaczy "kszta�cenie uczu� obywatelskich". A oto dom Boultera; czy widzia�a� kiedy� podobn� ruder�? I w dodatku na samej drodze! Taki stary dom z wybitymi szybami przypomina mi zawsze jakie� martwe stworzenie o pustych oczodo�ach.
- Stary opuszczony budynek jest to smutny widok - zauwa�y�a marz�co Ania. - Zawsze wydaje mi si�, �e duma on o dawnych czasach i t�skni do minionych rado�ci. Maryla opowiada, �e w tym domu mieszka�a ongi� liczna rodzina; wtedy by� to �liczny zak�tek z przemi�ym ogr�dkiem i girlandami r� pn�cymi si� po �cianach. Pe�no by�o tam szczebiotu dzieci�cego, �miechu i �piewu, a teraz panuje tu pustka i tylko wiatr hula po k�tach. Smutek i samotno�� rozgo�ci�y si� w tych �cianach. Kto wie, mo�e w ksi�ycowe noce powracaj� oni wszyscy, wracaj� duszyczki dzieci i kwiat�w, i pie�ni... Na kr�tk� chwil� stary dom �ni, �e jest zn�w m�ody i radosny.
Diana zaprzeczy�a ruchem g�owy.
- O, teraz przesta�a sobie wyobra�a� podobne rzeczy, Aniu. Czy pami�tasz, jak matka i Maryla gniewa�y si�, gdy�my sobie wyobra�a�y mary w Lesie Duch�w? Do dzi� dnia nie potrafi� o zmierzchu przej�� tamt� drog� bez strachu. Je�libym sobie pomy�la�a, �e w domu Boultera dziej� si� jakie� czary, l�ka�abym si� r�wnie�. Zreszt� te dzieci wcale nie umar�y, wyros�y i dobrze im si� dzieje. Jeden z ch�opc�w zosta� rze�nikiem. A kwiaty i pie�ni nie maj� dusz!
Ania st�umi�a lekkie westchnienie. Kocha�a gor�co Dian�. Diana by�a jej najbli�sz� przyjaci�k�, ale Ania od dawna ju� wiedzia�a, �e ilekro� udaje si� w �wiat marze�, musi w�drowa� samotnie. Do krainy wyobra�ni wiod�a zaczarowana �cie�ka, niedost�pna dla jej najbli�szych. Podczas bytno�ci dziewcz�t w Carmody przesz�a kr�tka, lecz ulewna burza. Tote� powr�t poprzez aleje, gdzie na krzakach l�ni�y krople rosy, a wilgotne zio�a wydawa�y odurzaj�cy zapach - by� rozkoszny. Lecz w�a�nie w chwili gdy skr�ca�y na drog� do Cuthbert�w, Ania ujrza�a co�, co od razu przys�oni�o jej pi�kno krajobrazu. Przed nimi rozci�ga�o si� szerokie pole pana Harrisona: szarozielone p�ne owsy, wilgotne i bujne - a po�rodku, do po�owy soczystej zieleni, sta�a ja��wka, spozieraj�c spokojnie ku dziewcz�tom poprzez otaczaj�ce j� k�osy. Ania rzuci�a lejce i zerwa�a si� z zaci�ni�tymi usty. Nie wr�y�o to nic dobrego niesfornemu szkodnikowi. Bez s�owa zsun�a si� szybko po ko�ach i przeskoczy�a przez p�ot, zanim Diana zdo�a�a zrozumie�, co si� sta�o.
- Aniu, wracaj! - krzykn�a wreszcie przera�liwie, odzyskawszy g�os. - Zniszczysz sukienk� w tym mokrym zbo�u...zniszczysz zupe�nie. Nie s�ucha mnie...A przecie� sama nie da rady krowie... Trudno, musz� i�� jej pom�c.
Ania p�dzi�a poprzez zbo�e jak szalona. Diana zeskoczy�a z kabrioletu, uwi�za�a konia do s�upa i zarzuciwszy sp�dniczk� swej perkalowej sukienki na ramiona, wdrapa�a si� na p�ot i pogoni�a za sw� gwa�town� przyjaci�k�. By�o jej �atwiej biec ni� Ani, kt�rej ruchy hamowa�a przemoczona, przylegaj�ca do cia�a sukienka, tote� wkr�tce j� dogoni�a. Za nimi pozosta�a smuga stratowanego zbo�a; panu Harrisonowi z pewno�ci� p�k�oby serce na ten widok.
- Aniu, na lito�� bosk�, zatrzymaj si� - dysza�a biedna Diana - tchu mi zabrak�o, a ty przemok�a� do suchej nitki.
- Musz�... t� krow�... st�d wydosta�... zanim...pan Harrison... j� zobaczy - szepn�a Ania - Wszystko mi jedno...nawet gdybym ... .mia�a si� utopi�...Aby tylko... j� wygna�!
Ale ja��wka nie widzia�a racji, dla kt�rej mia�aby by� pozbawiona swego wspania�ego pastwiska. Zaledwie zziajane dziewcz�ta stan�y obok niej, jednym susem znalaz�a si� w przeciwleg�ym ko�cu pola.
- Zatrzymaj j� - wrzasn�a Ania - p�d�, Diano, p�d�!
Diana p�dzi�a; Ania stara�a si� r�wnie� dotrzyma� jej kroku, a szkaradna ja��wka gna�a przez pole jak op�tana - Diana w skryto�ci ducha uwa�a�a j� za op�tan�. Up�yn�o dobrych dziesi�� minut, zanim j� schwyta�y i wyp�dzi�y przez otw�r w p�ocie na �cie�k� nale��c� ju� do Maryli. Nie mo�na zaprzeczy�, �e usposobienie Ani by�o w tej chwili dalekie od anielskiego. Na uspokojenie nie wp�yn�� te� widok stoj�cego na drodze kabrioletu, w kt�rym siedzia� pan Shearer z synem i obaj u�miechali si� szyderczo.
- Sadz�, �e lepiej by� zrobi�a, Aniu, sprzedaj�c mi krow�, gdym ci to proponowa� w zesz�ym tygodniu - zachichota� pan Shearer.
- Uczyni� to teraz, je�li pan si� zgodzi - odpowiedzia�a zap�oniona i potargana w�a�cicielka krowy - mo�e pan j� zabra� w tej chwili.
- Zrobione. Ofiaruj� za ni� dwadzie�cia dolar�w, jak dawa�em poprzednio. Kuba zabierze j� natychmiast do Carmody i dostawi dzi� wieczorem wraz z reszt� �adunku na statek. Pan Reed z Brightonu zam�wi� w�a�nie u mnie ja��wk�.
W pi�� minut potem Kuba z ja��wk� odmaszerowali, Ania za� z dwudziestoma dolarami w kieszeni wraca�a na Zielone Wzg�rze.
- Co na to powie Maryla? - zapyta�a Diana.
- O, b�dzie to jej oboj�tne. Dolly by�a moj� w�asno�ci� i nie sadz�, bym na przetargu mog�a za ni� otrzyma� wi�cej ni� dwadzie�cia dolar�w. Ale pomy�l, kochanie, je�li pan Harrison zobaczy stratowane zbo�e, domy�li si�, �e ona znowu w nim gospodarowa�a. A przecie� da�am s�owo honoru, �e to si� wi�cej nie powt�rzy. Dosta�am nauczk�, �eby nie r�czy� za krowy.
Maryla, powr�ciwszy z odwiedzin u pani Linde, zna�a ju� szczeg�y sprzeda�y i wysy�ki Dolly; pani Linde widzia�a bowiem ze swego okna cz�� zaj�cia, a �atwo domy�li�a si� reszty.
- Mo�e i dobrze, �e�my si� jej pozby�y, chocia� zbyt pr�dko decydujesz si�, Aniu. Nie pojmuj� co prawda, jak wydosta�a si� z zagrody, musia�a wy�ama� kilka desek.
- Nie pomy�la�am o tym nawet, mog� tam teraz zajrze�. Marcin dot�d nie wr�ci�, zapewne jeszcze kilka ciotek mu umar�o.
- Marcin jest taki sam, jak i inni Francuzi - rzek�a Maryla pogardliwie - nie mo�na zaufa� im ani na chwil�.
Maryla ogl�da�a sprawunki przywiezione przez Ani�, gdy w ob�rce rozleg� si� krzyk przera�enia, a po chwili do kuchni wpad�a Ania za�amuj�c r�ce.
- Co si� sta�o Aniu?
- O Marylo, co ja poczn�! Straszne nieszcz�cie, a wszystko z mojej winy! Kiedy� wreszcie naucz� si� zastanawia�, aby nie pope�nia� ci�gle nierozwa�nych czyn�w?! Pani Linde zawsze mi przepowiada�a, �e zrobi� co� okropnego, i mia�a s�uszno��!
- Aniu, potrafisz doprowadzi� cz�owieka do rozpaczy! C�e� uczyni�a?
- Sprzeda�am ja��wk� pana Harrisona. T�, kt�r� kupi� od pana Bella! Dolly najspokojniej stoi w zagrodzie!
- �nisz chyba, Aniu?
- Obym �ni�a! Ale to nie sen, chocia� co� bardzo podobnego do zmory nocnej. A krowa pana Harrisona znajduje si� teraz na statku! Ach, Marylo, my�la�am, �e sko�czy�y si� moje tarapaty, a oto wpad�am w gorsze ni� kiedykolwiek w �yciu. Co mam uczyni�?
- Co uczyni�? Nie pozostaje nic innego, jak tylko p�j�� rozm�wi� si� z panem Harrisonem. Mo�emy mu da� w zamian nasz� krow�, je�eli nie zechce przyj�� pieni�dzy. Jest tyle� warta, co i jego.
- Na pewno b�dzie rozdra�niony i przykry - j�cza�a Ania.
- Zapewne. Podobno �atwo wpada w gniew. Je�li chcesz ja p�jd� za�atwi� t� spraw�.
- O, nie! Nie jestem taka pod�a! - wykrzykn�a Ania. - to przecie� moja wina, wi�c nie pozwol� by� ty przeze mnie cierpia�a. P�jd� sama natychmiast. Im pr�dzej, tym lepiej. Bo�e, co za upokorzenie!
Biedna Ania, wzi�wszy kapelusz i dwadzie�cia dolar�w, kierowa�a si� ku wyj�ciu, gdy nagle wzrok jej pad� na otwarte drzwi spi�arni. Na stole sta�o upieczone przez ni� dzisiejszego ranka ciasto - wyj�tkowo apetyczny placek, przybrany orzechami i r�owym lukrem. Ania przeznaczy�a go na pi�tkowy wiecz�r, gdy� mia�o si� u niej odby� organizacyjne zebranie Ko�a Mi�o�nik�w Avonlea. Zrezygnuje z pocz�stunku dla m�odzie�y, aby tylko przeb�aga� s�usznie roze�lonego pana Harrisona. Ani wydawa�o si�, i� takie ciasto powinno zmi�kczy� serce ka�dego, a c� dopiero m�czyzny, kt�ry musi sam dla siebie gotowa�. Szybko wi�c zapakowa�a placek do pude�ka. Zaniesie go jako ga��zk� oliwn�. "O ile w og�le pozwoli mi doj�� do s�owa - my�la�a ze skruch�, d���c na prze�aj przez pola o�wietlone z�otym blaskiem sennego wieczora sierpniowego - Teraz wiem ju�, co czuj� ludzie prowadzeni na stracenie."
III. GOSPODARSTWO PANA HARRISONA.
Dom pana Harrisona by� to staromodny, niski, wybielony budynek, oparty o �cian� sosnowego lasu. Gospodarz siedzia� na ocienionym winem ganku, rozpar� si� wygodnie, zdj�� kurtk� i rozkoszowa� poobiedni� fajk�. Skoro pozna� kto nadchodzi, zerwa� si�, wpad� do domu i zatrzasn�� za sob� drzwi. Zachowanie to by�o wynikiem jego zdumienia, a tak�e wstydu z powodu wczorajszego gwa�townego wyst�pienia, ale na widok tego Ani� opu�ci�a reszta odwagi. "Je�li teraz jest taki z�y, co b�dzie, gdy si� dowie o mojej sprawce?" - my�la�a strapiona pukaj�c do drzwi. Ale pan Harrison otworzy�, u�miechn�� si� z zaambarasowaniem i zaprosi� Ani� do pokoju tonem �agodnym, cho� nieco zdenerwowanym. Od�o�y� fajk� i naci�gn�� kurtk�; uprzejmie poda� Ani bardzo zakurzone krzes�o. Powitanie min�oby zupe�nie spokojnie gdyby nie zdradziecka papuga, kt�ra zerka�a z�ymi, z�otymi oczami poprzez pr�ty klatki. Zaledwie Aniu usiad�a, Imbirek wrzasn��:
- Jak mi B�g mi�y! Po co ta ruda wiewi�rka tu przychodzi?
Trudno powiedzie�, czyja twarz poczerwienia�a mocniej: Ani czy pana Harrisona?
- Nie zwracaj na niego uwagi - rzek� pan Harrison rzucaj�c w�ciek�e spojrzenie na Imbirka - On...on zawsze plecie g�upstwa. Podarowa� mi go m�j brat, marynarz, a wiadomo, �e marynarze rzadko u�ywaj� wyszukanych zwrot�w. Papugi za� zwyk�y wszystko powtarza�.
- Wiem o tym - odrzek�a z rezygnacj� Ania: biedaczka t�umi�a uraz�, pomna celu swych odwiedzin. To pewne , �e w tych warunkach nie mog�a sobie pozwoli� na okazanie niezadowolenia panu Harrisonowi. Je�li si� sprzedaje cudz� krow�, bez wiedzy i zezwolenia w�a�ciciela, trudno si� d�sa�, gdy jego papuga powt�rzy niepochlebn� uwag� o winowajcy. Jednak�e "ruda wiewi�rka" zdoby�a si� na odwag� - Przysz�am przyzna� si� panu do czego� - zacz�a rezolutnie - dotyczy...dotyczy to tej ja��wki.
- Jak mi B�g mi�y - wykrzykn�� pan Harrison niespokojnie. - Czy�by znowu wesz�a w m�j owies? Ale mniejsza z tym...mniejsza z tym... To nie ma znaczenia, nic si� nie sta�o. Ja...ja by�em wczoraj zbyt gwa�towny, to prawda. Mniejsza z tym, mniejsza z tym...
- O gdyby� tylko tyle!- westchn�a Ania - Jest stokro� gorzej. Ja...
- Jak mi B�g mi�y! Chcesz powiedzie�, �e wesz�a w moj� pszenic�?
- Nie... nie... nie w pszenic�. Ale...
- A wi�c w kapust�! Stratowa�a mi kapust�, kt�r� hodowa�em na wystaw�, co?
- I nie w kapust�, prosz� pana. Opowiem panu wszystko... po to tu przysz�am, tylko prosz� mi nie przerywa�, bo to mnie wyprowadza z r�wnowagi. Prosz� pozwoli� mi opowiedzie� ca�e zdarzenie, ale b�agam, niech pan si� powstrzyma od uwag, dop�ki nie sko�cz�...
"Wtedy us�ysz� ich dosy�" - zako�czy�a, co prawda, tylko w my�li.
- B�d� ju� milcza� - zapewni� pan Harrison i dotrzyma� s�owa.
Niestety Imbirek, nie zwi�zany �adn� obietnic� milczenia, co chwila wykrzykiwa�: "ruda wiewi�rka", a Ania coraz bardziej traci�a panowanie nad sob�.
- Wczoraj zamkn�am Dolly w zagrodzie. Dzi� rano, wracaj�c z Carmody, ujrza�am krow� w pa�skim owsie. Z pomoc� Diany uda�o mi si� j� wygna� ze szkody, ale nie mo�e pan sobie wyobrazi�, z jak� trudno�ci� nam to przysz�o. By�am przemokni�ta do nitki, strasznie zm�czona i zirytowana - a oto zjawia si� pan Shearer i proponuje kupno tej szkodnicy. Sprzeda�am mu j� z miejsca za dwadzie�cia dolar�w. Post�pi�am nies�usznie, nale�a�o zaczeka� i poradzi� si� Maryli. Ale jestem bardzo skora do post�powania bez namys�u. Ktokolwiek mnie zna, got�w to panu za�wiadczy�. Pan Shearer zabra� krow� i odes�a� j� wieczornym transportem.
- Ruda wiewi�rka - wyrecytowa� Imbirek tonem najg��bszej pogardy.
Na te s�owa pan Harrison zerwa� si� i ze spojrzeniem, od kt�rego struchla�by ka�dy inny ptak, wyni�s� klatk� do przyleg�ego pokoju i zamkn�� drzwi. Imbirek dar� si� i kl��, uzasadniaj�c w ten spos�b s�uszno�� kr���cych o nim s�d�w, wreszcie przekonawszy si�, �e nic nie wsk�ra, popad� w ponure milczenie.
- Przepraszam, opowiadaj dalej - rzek� gospodarz siadaj�c na swym dawnym miejscu. - M�j brat, marynarz, nie nauczy� ptaka dobrych manier.
- Wr�ci�am do domu i po herbacie zajrza�am do ob�rki. Niech pan sobie wyobrazi - Ania pochyli�a si� naprz�d, splataj�c r�ce dawnym dziecinnym ruchem, a jej wielkie, szare oczy wpatrywa�y si� b�agalnie w zak�opotane oblicze pana Harrisona - moja krowa sta�a spokojnie u ��obu! Sprzeda�am panu Shearerowi pa�sk� krow�!
- Jak mi B�g mi�y! - wykrzykn�� pan Harrison zaskoczony tym nieprzewidzianym zako�czeniem. - C� za niezwyk�e zdarzenie!
- O to wcale nie jest niezwyk�e. Ja zawsze sobie i innym napytam biedy - rzek�a Ania smutnie - Znana jestem z tego. Pan pewnie przypuszcza, �e powinnam by�a wyrosn�� z tej wady - w marcu ko�cz� siedemna�cie lat. Okazuje si�, �e nie... L�kam si�, i� krowy pa�skiej nie uda mi si� odebra�. Ale mam tu te pieni�dze. A mo�e pan w zamian wola�by moj� Dolly? To bardzo dobra krowa. Nie potrafi� nawet wyrazi�, jak bardzo mi jest przykro z powodu tej historii.
- Et, co tam! - rzek� pan Harrison �ywo. - Nie m�w ju� o tym, moja panienko. To nic nie znaczy. Wypadki chodz� po ludziach. Ja sam bywam zbyt pr�dki, zbyt porywczy nawet. Nie umiem si� pohamowa� od m�wienia prawdy w oczy. Trzeba mnie bra� takim, jakim jestem. Gdyby ta krowa wlaz�a w kapust�... Na szcz�cie to si� nie zdarzy�o, wi�c mniejsza z tym. Wezm� wasz� krow�, je�li pragniecie si� jej pozby�.
- O, dzi�kuj� serdecznie! Taka rada jestem, �e pan si� nie gniewa. Dr�a�am na my�l o pa�skim oburzeniu.
- Przypuszczam, �e by�a� przera�on� perspektyw� rozmowy ze mn�, co? Po tej wczorajszej awanturze! Ale nie pami�taj mi tego, prosz�. Szczere ze mnie ch�opisko. R�n� prawd� prosto w oczy, nawet je�li jest troch� gorzka.
- Zupe�nie jak pani Linde - wyrwa�o si� Ani nieopatrznie.
- Kto? Pani Linde? Nie por�wnuj mnie do tej starej plotkarki - wybuchn�� pan Harrison - niech mnie B�g broni! A co to za pude�ko?
- Placek - odpowiedzia�a Ania s�odko. Nieoczekiwana uprzejmo�� pana Harrisona rozwia�a w mgnieniu oka gn�bi�ce j� troski. - Przynios�am go dla pana. Pomy�la�am sobie, �e mo�e pan rzadko jada ciasto.
- Zapewne, �e nie jadam. A lubi� je szalenie, to prawda. Z wierzchu wygl�da apetycznie. My�l�, �e jest r�wnie dobre w �rodku.
- O, z pewno�ci� - rzek�a Ania i pogodnie zwierza�a si� dalej - W swoim czasie piek�am marne ciasta, pani Allan mo�e to potwierdzi�. Za ten placek jednak r�cz�, przygotowa�am go dla Ko�a Mi�o�nik�w , ale mog� dla nich zrobi� inny.
- Dobrze, ale co� ci powiem, moja panienko: b�dziesz musia�a pom�c mi go zje��... Postawi� imbryk na ogniu i napijemy si� herbaty, zgoda?
- Pozwoli mi pan przygotowa� herbat�? - spyta�a Ania wahaj�co.
Pan Harrison chrz�kn��.
- Widz�, �e nie ufasz moim zdolno�ciom kulinarnym. Nies�usznie. Potrafi� zaparzy� tak� herbat�, jakiej nigdy nie pi�a�. Zreszt� spr�buj sama. Szcz�ciem, zesz�ej niedzieli pada� deszcz, wi�c jest do�� czystych naczy�.
Ania �ywo zerwa�a si� z miejsca i zabra�a do roboty. Zanim zaparzy�a herbat�, wymy�a imbryk w kilku wodach. Zmiot�a z komina i nakry�a do sto�u. Talerze i fili�anki przynios�a ze spi�arni, kt�rej nie�ad przej�� j� groz�. Lecz przezornie wstrzymywa�a si� od uwag. Pan Harrison wskaza� jej miejsce, gdzie chowa� chleb i mas�o oraz s�oik konfitur brzoskwiniowych. Ania przystroi�a st� kwiatami z ogrodu i stara�a si� nie widzie� plam na obrusie. Wkr�tce woda zakipia�a, Ania zasiad�a naprzeciw pana Harrisona przy jego w�asnym stole, nalewa�a mu herbat� i gaw�dzi�a swobodnie o swych planach, szkole i przyjacio�ach. Ledwo wierzy�a w�asnym oczom i uszom. Pan Harrison przyni�s� z powrotem Imbirka, o�wiadczaj�c, �e biedny ptak nie powinien zostawa� d�ugo w osamotnieniu. Ania za�, usposobiona w tej chwili pojednawczo wzgl�dem wszystkich, pocz�stowa�a go orzechem. Lecz Imbirek, kt�rego uczucia by�y bole�nie zadra�ni�te, odrzuca� wszelkie propozycje przyja�ni. Zasiad� nad�sany na grz�dzie i tak nastroszy� pi�ra, �e wygl�da� jak z�otozielony balon.
- Dlaczego nazywa si� Imbirek? - pyta�a Ania, kt�ra lubi�a odpowiednio zastosowane imiona, a uwa�a�a, �e imbir nie harmonizuje z tak wspania�ym upierzeniem
- M�j brat, marynarz, nazwa� go tak. Ma to zapewne jaki� zwi�zek z jego usposobieniem. A ja, pomimo wszystko, jestem do niego bardzo przywi�zany...dziwi�aby� si�, gdyby� wiedzia�a, jak bardzo. Ma on swe wady, oczywi�cie. Du�o ju� mia�em przej�� z jego powodu. Ludzie oburzaj� si�, i� klnie tak niemi�osiernie, ale nie spos�b go od tego odzwyczai�. Pr�bowa�em...inni tez pr�bowali. Wiele os�b �ywi uprzedzenie do papug. To niem�dre, prawda? Ja je lubi�. Imbirek zast�puje mi towarzystwo. Nic nie zmusi�oby mnie do porzucenia go, nic na �wiecie, moja droga.
Ostatnie zdanie wyg�osi� tak znacz�co, jak gdyby podejrzewa� Ani� o ukryty zamiar przekonywania go, i� powinien rozsta� si� z Imbirkiem. Tymczasem Ania zd��y�a ju� polubi� zapalczywego s�siada i zanim sko�czyli podwieczorek, czuli si� oboje jak starzy znajomi. Pan Harrison wiedzia� ju� o Mi�o�nikach Avonlea i przyklaskiwa� projektowi.
- Dobra my�l. Zacznijcie tylko. Pola do ulepsze� w tej osadzie nie brak, r�wnie� w ludziach.
- C� znowu! - zaprzeczy�a Ania. Wobec siebie samej lub swych starych znajomych przyzna�aby, �e istniej� w Avonlea pewne niedoskona�o�ci. Ale w ustach obcego przybysza ocena taka brzmia�a arcyniemile. - Ja uwa�am Avonlea za rozkoszn� miejscowo��, a jej mieszka�c�w za przemi�ych ludzi.
- Co za temperamencik - zauwa�y� pan Harrison, obserwuj� zap�onione policzki i oburzone spojrzenie swego go�cia. - Co prawda, odpowiedni do tych p�omiennych w�os�w. Avonlea jest mi�� osad�, w przeciwnym razie nie by�bym si� tu sprowadzi�. Lecz sama chyba przyznasz, �e ma pewne braki?
- Dlatego to w�a�nie jeszcze bardziej j� kocham - twierdzi�a lojalnie Ania. - Nie cierpi� ludzi i miejsc bez wad. My�l�, �e prawdziwie doskona�a istota by�aby strasznie niezajmuj�ca. Pani White m�wi, �e nigdy nie spotka�a takiej doskona�ej istoty, ale du�o s�yszy o jednej - o pierwszej �onie swego m�a. Czy pan nie s�dzi, �e strasznie przykro by� �on� cz�owieka, kt�rego pierwsza ma��onka by�a doskona�o�ci�?
- O, bardziej przykre jest by� m�em tej doskona�o�ci - o�wiadczy� pan Harrison z nag�� a nieoczekiwan� gwa�towno�ci�.
Po herbacie Ania zabra�a si� do mycia naczy�, chocia� pan Harrison zapewnia� j�, �e ma dosy� czystych na ca�e tygodnie. Ch�tnie by�aby te� zamiot�a pod�og�, ale nie widzia�a nigdzie szczotki, nie chcia�a za� o ni� pyta� z obawy, �e brak jej w tym gospodarstwie.
- Wpadnij do mnie od czasu do czasu na pogaw�dk� - zaprasza� pan Harrison przy po�egnaniu - przecie� to niedaleko i powinni�my �y� jak dobrzy s�siedzi. Wasze Ko�o interesuje mnie bardzo, b�dzie z tego dosy� uciechy. Od kogo macie zamiar zacz��?
- Nie my�limy wtr�ca� si� do ludzi. Chcemy wprowadzi� ulepszenia w osadzie - rzek�a Ania z godno�ci�, gdy� podejrzewa�a pana Harrisona, �e stroi �arty z jej projekt�w.
Pan Harrison d�ugo spogl�da� za smuk�� postaci� oddalaj�c� si� w ostatnich blaskach zachodu.
- Jestem stary, zgorzknia�y mruk - wyrzek� g�o�no - ale w towarzystwie tej mi�ej dzieweczki czuj� si� odm�odzony. Sprawi�o mi tak� przyjemno��, �e dobrze by by�o, gdyby mog�a si� powt�rzy�.
- Ruda wiewi�rka! - zaskrzecza� ironicznie Imbirek
Pan Harrison pogrozi� papudze pi�ci�.
- Ty niegodziwy ptaku - zamrucza� - bardzo �a�uj� �em ci nie ukr�ci� �ba, gdy m�j brat przyni�s� ci� do domu. Czy� wiecznie masz przysparza� mi k�opot�w?
Ania wr�ci�a w weso�ym usposobieniu na Zielone Wzg�rze i opowiedzia�a Maryli swe przygody, kt�ra zaniepokojona jej d�ug� nieobecno�ci�, wybiera�a si� ju� w poszukiwanie swej wychowanki.
- Jednak�e �wiat jest pi�kny, prawda, Marylo? - marzy�a g�o�no Ania - Pani Linde skar�y�a si� wczoraj g�o�no, �e nie warto �y�. Twierdzi�a, �e ilekro� oczekujemy czego� przyjemnego, spotyka nas mniejsze lub wi�ksze rozczarowanie... oczekiwania zawsze zawodz�. By� mo�e, �e to prawda, ale ma to te� swoj� dobr� stron�, bo i przykro�ci nie odpowiadaj� naszym oczekiwaniom i wtedy rzeczy bior� lepszy odwr�t, ni� przypuszczali�my. Id�c dzi� wiecz�r do pana Harrisona, wyobra�a�am sobie straszn� awantur�, tymczasem by� on bardzo uprzejmy, tak �e nawet sp�dzi�am u niego par� mi�ych chwil. Z pewno�ci� zaprzyja�nimy si�, o ile potrafimy by� dla siebie wyrozumiali. Wszystko sko�czy�o si� jak najlepiej. Mimo to nigdy ju� nie sprzedam krowy, dop�ki si� nie upewni�, kto jest jej w�a�cicielem. Ale papug nie lubi� stanowczo.
IV. RӯNE POGL�DY NA WYCHOWANIE.
Zapada� wiecz�r. U p�ota, w cieniu lekko ko�ysz�cych si� sosen, gdzie le�na dr�ka zwana �cie�k� Brz�z ��czy si� szerokim go�ci�cem, nasi starzy znajomi: Ania Shirley, Gilbert Blythe i Janka Andrews zwlekali jeszcze z rozej�ciem si�. Ania odprowadza�a Jank�, kt�ra sp�dza�a u niej popo�udnie. Spotka�y w�a�nie Gilberta i oto ca�a tr�jka omawia�a rozstrzygaj�cy jutrzejszy dzie�. Pierwszy wrze�nia, pocz�tek roku szkolnego, Janka obejmowa�a szko�� w Nowych Mostach, a Gilbert w Bia�ych Piaskach.
- Wy oboje macie pewn� przewag� nade mn� - westchn�a Ania. - B�dziecie uczyli dzieci, kt�re was nie znaj�, a moi uczniowie pami�taj� mnie jako uczennice ich w�asnej szko�y. Pani Linde l�ka si�, �e nie b�d� mieli dla mnie tyle szacunku, co dla obcej osoby, chyba, �e od pierwszej chwili b�d� bardzo surowa. Ale ja nie wierz�, by nauczycielka musia�a by� surowa. O, c� za odpowiedzialno��!
- Ufam, �e damy sobie rad� - pociesza�a j� Janka. My�l o wywieraniu dobroczynnego wp�ywu na uczni�w nie m�ci�a jej spokoju. Pragn�a zas�u�y� uczciwie na sw� pensj�, zyska� sympati� Komitetu Szkolnego i ujrze� swe nazwisko na honorowej li�cie inspektora. Poza tym �adnych ambicji. - Najwa�niejsze to utrzymanie subordynacji, a tego nie da si� osi�gn�� bez pewnej surowo�ci. Je�eli uczniowie nie zechc� by� pos�uszni, b�d� ich kara�a.
- Jak?
- Sprawi� im dobre lanie, oczywi�cie.
- O, Janko, z pewno�ci� nie uczynisz tego! - zawo�a�a Ania oburzona.
- Z pewno�ci� uczyni�, je�li na to zas�u�� - odrzek�a Janka kategorycznie.
- Ja nie potrafi�abym nigdy uderzy� dziecka - twierdzi�a Ania stanowczo - nie uznaj� tego systemu absolutnie. Panna Stacy nigdy nie dotkn�a �adnego z nas, a porz�dek by� idealny, podczas gdy pan Philips bi� nas bezustannie z jak najgorszym rezultatem. Nie, je�li nie potrafi� obej�� si� bez kija, rzuc� szko��. Istniej� lepsze metody wychowawcze. Postaram si� zdoby� mi�o�� uczni�w, a wtedy z w�asnej woli b�d� spe�niali moje �yczenia.
- A je�li nie? - Spyta�a trze�wa Janka.
- W �adnym razie nie b�d� ich bi�a. Jestem pewna, �e to do niczego nie prowadzi. O, droga Janko, nie bij swoich uczni�w, jakkolwiek by si� sprawowali.
- Jak ty sadzisz, Gilbercie? - zapyta�a Janka. - Czy nie uwa�asz, �e niekt�re dzieci wymagaj� r�zgi od czasu do czasu?
- Czy nie uwa�asz, �e barbarzy�stwem jest bicie dziecka, jakiegokolwiek dziecka?! - zawo�a�a �ywo Ania rumieni�c si�.
- Oby strony maja po trosze s�uszno�� - rzek� Gilbert powoli, wahaj�c si� pomi�dzy swym w�asnym przekonaniem a ch�ci� dosi�gni�cia idea�u Ani. - Nie twierdze, by nale�a�o cz�sto bi� dzieci. Zgadzam si� z tob�, Aniu, �e w zasadzie istniej� lepsze sposoby wychowywania, lecz kara cielesna mo�e by� ostatni� ucieczk� nauczyciela. Janka s�usznie uwa�a, �e bywaj� dzieci, na kt�re nie ma innego sposobu, tylko r�zga. Ja te� tylko w ostateczno�ci b�d� si� do niej ucieka�. W ten spos�b staraj�c si� zadowoli� obie strony, nie zadowoli� �adnej. Janka zaprzeczy�a ruchem g�owy.
- B�d� bi�a moich uczni�w, ilekro� na to zas�u��. Jest to najprostsza i najkr�tsza droga dla przekonania ich.
Ania rzuci�a Gilbertowi spojrzenie pe�ne rozczarowania.
- Ja nigdy nie uderz� dziecka - powt�rzy�a stanowczo. - Jest to zbyteczne i nies�uszne.
- Przypu��my, �e ucze� okaza� si� krn�brny, c� wtedy? - spyta�a Janka
- Zatrzymam go po lekcjach i przem�wi� do� godnie a stanowczo - odpowiedzia�a Ania. - W ka�dej istocie tkwi� zarodki dobrego, trzeba tylko umie� je odnale��. Obowi�zkiem nauczyciela jest odszuka� je i rozwin��. Czy� da si� to osi�gn�� za pomoc� r�zgi? Przypomnijcie sobie tylko, co mawia� nasz profesor w seminarium: "Dodatni wp�yw na dziecko jest wa�niejszy ni� uczenie go abecad�a."
- Ale pami�taj, �e inspektor egzaminuje je w�a�nie z abecad�a i ty dostaniesz z�� ocen�, je�li klasa si� zetnie - protestowa�a Janka.
- Wol�, by uczniowie kochali mnie i po latach wspominali, �e by�am im pomocn�, ni� �eby inspektor umie�ci� moje nazwisko na li�cie honorowej - upiera�a si� Ania.
- Czy� nie b�dziesz kara�a dzieci, cho� na to zas�u��? - pyta� Gilbert.
- S�dz�, �e b�d� musia�a, chocia� wiem, �e prawi mi to du�� przykro��. Mo�na przecie� posadzi� ucznia w oddzielnej �awce, kaza� stan�� w k�cie lub da� wiersze do przepisywania.
- My�l�, �e nie zechcesz kara� dziewczynek sadzaj�c je w jednej �awce z ch�opcami? - za�artowa�a Janka.
Gilbert i Ania spojrzeli na siebie z niewyra�nym u�miechem. Pami�tali przecie�, jak to kiedy� Ania musia�a za kar� usi��� obok Gilberta. Skutki tego by�y nieweso�e.
- Czas poka�e, kto mia� s�uszno�� - zawyrokowa�a filozoficznie Janka, gdy si� rozstawali.
Ania wraca�a do domu cienist� i pachn�c� �cie�k� Brz�z, Alej� Zakochanych, gdzie �wiat�a i cienie goni�y si� pod sosnami, i Dolin� Fio�k�w - sz�a przez miejsca, kt�rym kiedy�, dawno ju� temu, obie wraz z Dian� nada�y imiona. Sz�a powoli, rozkoszuj�c si� czarem p�l, las�w i gwia�dzistego wieczora. Rozmy�la�a powa�nie nad nowymi obowi�zkami, kt�re oczekiwa�y j� od jutra. W podw�rzu us�ysza�a dochodz�cy z kuchni g�os rezonuj�cej pani Ma�gorzaty. "Pani Linde chce zapewne udzieli� mi dobrych rad co do jutra - pomy�la�a niech�tnie. - Nie wejd� do mieszkania. Jej rady s� podobne do pieprzu: doskona�e w ma�ych ilo�ciach, lecz trudne do prze�kni�cia w wi�kszych. Pobiegn� raczej na pogaw�dk� do pana Harrisona." Nie po raz pierwszy od czasu pami�tnej sprawy z Dolly Ania odwiedza�a swego s�siada. Sp�dzi�a z nim ju� niejeden wiecz�r, gdy� zaprzyja�nili si� serdecznie, pomimo i� Ani� cz�sto razi�a ci�to�� starego orygina�a, z kt�rej by� tak dumny. Imbirek wci�� jeszcze spogl�da� na ni� podejrzliwie i nigdy nie omieszka� przywita� jej sarkastycznym: "ruda wiewi�rka". Pan Harrison stara� si� odzwyczai� go od tego, wi�c skoro tylko spostrzeg� nadchodz�c� Ani�, zrywa� si�, wykrzykuj�c: "Jak mi B�g mi�y, oto zn�w ta �liczna dzieweczka!" - lub co� r�wnie pochlebnego. Lecz Imbirek przejrza� jego plany i nie da� si� wyprowadzi� w pole. Ania nigdy si� nie dowiedzia�a, jak wiele pochwa� wyg�osi� pan Harrison poza jej plecami. W oczy za nic w �wiecie nie powiedzia�by jej komplementu.
- Wracasz zapewne z lasu, gdzie przygotowywa�a� zapas r�zeg na jutro? Przywita� Ani� wchodz�c� na ganek.
- O, nie - odpowiedzia�a oburzona. By�a doskona�ym celem drwin, gdy� bra�a wszystko powa�nie. - W mojej szkole nie b�dzie nigdy r�zgi, a linii b�d� u�ywa�a tylko do wskazywania liter.
- Wi�c masz zamiar u�ywa� rzemienia? S�usznie, moje dziecko. R�zga wprawdzie k�uje dotkliwiej, lecz uderzenie rzemieniem d�u�ej boli, to fakt.
- Nie b�d� u�ywa�a nic podobnego, nie mam zamiaru bi� moich uczni�w.
- Jak mi B�g mi�y! - wykrzykn�� pan Harrison z nie tajonym zdumieniem. - Jak�e wi�c b�dziesz do nich przemawia�?
- B�d� przemawia�a mi�o�ci�, drogi panie.
- To ci si� nie uda, to ci si� absolutnie nie uda, Aniu. "Dziateczki Duch Bo�y r�zeczk� bi� ka�e". Gdy chodzi�em do szko�y, regularnie, ka�dego dnia, dostawa�em baty. Nauczyciel twierdzi�, �e o ile kiedy nie splata�em figla, to tylko dlatego, �e nie zd��y�em, bo plan by� z pewno�ci� got�w.
- Metody wychowania zmieni�y si� od pa�skich szkolnych czas�w.
- Ale nie natura ludzka. Wspomnisz moje s�owa: nie opanuje roju m�odzie�y ten, kto nie trzyma r�zgi w gar�ci. To niepodobie�stwo.
- Ja jednak wypr�buje moj� metod� - odrzek�a Ania. Mia�a ona bardzo siln� wol� i nie odst�powa�a �atwo od swych pogl�d�w.
- �adny z ciebie uparciuch - zawyrokowa� pan Harrison. - Dobrze, dobrze, zobaczymy. Pewnego dnia, gdy ci� doprowadz� do ostateczno�ci - a osoby o twoim kolorze w�os�w �atwo wpadaj� w pasj� - zapomnisz o wszystkich swoich pi�knych zasadach i trzepniesz r�zg� na prawo i lewo. Jeste� za m�oda na nauczycielk�... o wiele za m�oda i za dziecinna.
Tego wieczora Ania posz�a do ��ka bardzo przygn�biona. Spa�a marnie, a nazajutrz przy �niadaniu by�a tak smutna i przybita, �e zaniepokojona Maryla zmusi�a j� do wypicia gor�cego naparu z imbiru. Ania �yka�a go cierpliwie, bez przekonania o jego skuteczno�ci. Gdyby� to by� jaki� czarodziejski nap�j, kt�ry m�g�by jej doda� lat i do�wiadczenia! Bez mrugni�cia wychyli�aby ca�� kwart�.
- Marylo, a je�li mi si� nie powiedzie?
- Nawet je�li ci si� nie powiedzie pierwszego dnia, nie tra� odwagi - uspokaja�a j� Maryla. - Ca�e z�o tkwi w tym, Aniu, �e pragniesz nauczy� dzieci wszystkiego, i wykorzeni� ich wszystkie wady od razu. Jest to oczywi�cie, niemo�liwe, lecz w twoim poj�ciu b�dzie dowodem nieudolno�ci.
V. �WIE�O UPIECZONA NAUCZYCIELKA.
Gdy tego ranka Ania przyby�a do szko�y - po raz pierwszy w �yciu min�a �cie�k� Brz�z g�ucha i �lepa na jej uroki. Poprzednia nauczycielka wymaga�a, aby dzieci zasiada�y w �awkach przed jej nadej�ciem, tote� gdy Ania wesz�a do klasy, znalaz�a si� od razu przed szeregami dziatwy o wio�nianych twarzyczkach i b�yszcz�cych, badawczych oczach. Od�o�y�a kapelusz i obj�a wzrokiem swych uczni�w; mia�a nadziej�, �e wygl�d jej nie zdradza leku i niepewno�ci, kt�re odczuwa�a, �e mo�e nie zauwa�� jej dr�enia. Poprzedniego wieczora prawie do p�nocy uk�ada�a mow�. Mia�a ni� przywita� swych wychowank�w na pierwszej lekcji. Przerabia�a j� i poprawia�a starannie, wreszcie nauczy�a si� jej na pami��. By�a to bardzo pi�kna mowa; zawiera�a wiele wznios�ych my�li, dotycz�cych wsp�pracy i powa�nego d��enia do wiedzy. Niestety w tej chwili Ania nie mog�a sobie przypomnie� z niej ani s�owa. Po pewnym czasie, kt�ry jej wydawa� si� rokiem - w rzeczywisto�ci up�yn�o zaledwie dziesi�� sekund - rzek�a s�abym g�osem: "Otw�rzcie ksi��ki, prosz�". - i osun�a si� bez tchu na krzes�o, korzystaj�c z chwili zam�tu wywo�anego otwieraniem i zamykaniem pulpit�w. Gdy dzieci czyta�y, Ania stara�a si� zebra� rozproszone my�li i przegl�da�a czujnym okiem hufiec ma�ych pielgrzym�w d���cych w Krain� Ludzi