5621

Szczegóły
Tytuł 5621
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5621 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5621 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5621 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Szmaglewska Nowy lad Czarnych Stop Partyzant Le�ne Oko pod wp�ywem Waszych pr�b (i gr�b!), pod wp�ywem argument�w podawanych inteli- gentnie na wieczorach autorskich i w listach, w tych pi�- knych listach, pe�nych opis�w przyg�d wakacyjnych i prac dru�yny albo sekret�w zast�pu, przekazywanych mi z ca�ym zaufaniem - obieca�! Obieca� wreszcie, uparciuch, �e tym razem uka�e si� na kartkach ksi��ki, zasi�dzie przy ognisku, b�dzie ra- zem z m�odymi �piewa�, opowie Warn o swoich prze�y- ciach i pos�ucha, co Wy macie mu do powiedzenia. Za- szyjcie si� wi�c w cichym k�tku, �eby spokojnie czyta� o tym, co przydarzy�o si� dalej zast�powi Czarne Stopy. Mo�e i Wy znajdziecie w�asny nowy �lad Autorka Hokus-pokus kabanokus" Jan I Mi�kki ju� od �witu czeka� przed szkoln� bram�. Jeszcze nawet nie wzesz�o s�o�ce. Wiedzia�, �e wczoraj po po�udniu ojciec druha Zenka mia� przywie�� harcerzy z obozu ci�ar�wk�. Tymczasem up�yn�a noc, w czasie kt�rej wo�ny wci�� podnosi� g�ow� nas�uchuj�c, ile razy dos�ysza� warkot moto- ru. Na pr�no! K�ad� si� znowu, zasypia�, ale by� to p�ytki sen zaj�ca drzemi�cego pod miedz�, czujnego, w ka�dej chwili gotowego zerwa� si� na nogi. Widocznie t�skni� za ha�asem i wrzaw� m�odzie�y; cisza wakacyjnych dni m�czy�a go tak, jak m�ynarza m�czy podobno milczenie zatrzyma- nych w p�dzie i �oskocie k� m�y�skich. Wsta� wcze�nie i czeka�. Odwraca� g�ow� to w lewo, to w prawo, bo na ulicy ruch by� dwukierunkowy i ci�ar�wka z harcerzami r�wnie dobrze mog�a nadjecha� od strony parku, jak wtoczy� si� przez widoczny st�d plac, okr��aj�c kwietnik. Ci�ar�wek zbli�a�o si� ci�gle mn�stwo: wioz�y pomidory albo skrzyn- ki z oran�ad�, wioz�y deski, �elastwo, piasek, ceg�y, g�si, nawet robotni- k�w budowlanych, ale ci�gle i ci�gle Jan daremnie wypatrywa� oczy w na- dziei, �e powita harcerzy. Nie mia� si�y odej�� sprzed bramy, chocia� powtarza� sobie w my�li, �e to najgorsza metoda czekania. Lepiej zaj�� si� czym�, a wtedy wr�c� niespodzianie, ani si� cz�owiek obejrzy. Ba! Co innego my�le�, a co innego pos�ucha� w�asnego rozs�dku. Jan I Mi�kki po prostu wr�s� w chodnik, z kt�rego gdzieniegdzie stercza�y k�pki trawy nie deptanej tysi�cami krok�w. I gdyby nie straszny gniew Jana II Twar- dego, sta�by tam w dalszym ci�gu, sam ze zmartwienia zielonkawy jak trawa. M�odszy wo�ny zacz�� wrzeszcze�, robi�c d�u�sze przerwy na odpo- wied�: - Czego tu stoisz i gapisz si�, jakby� nigdy ulicy nie widzia�? Przerwa. - U nas w koszarach jeden te� tak jak ty ga�y wyba�usza� i wiesz, do czego dosz�o? Przerwa. - Nie? To ja ci powiem. W suchoty wpad�. Jan I Mi�kki otworzy� usta i milcza� przez chwil� z wra�enia. Tymcza- sem jego energiczny kolega wsadzi� mu w gar�� miot�� i wyda� komend�: - Zamiata� podw�rko. Naprz�d marsz! I to szybko. W�ska twarz Jana I zw�zi�a si� jeszcze bardziej. Odp�yn�� krokiem ta- neczno-miotlanym i po chwili stwierdzi�, �e wiatr przywia� mn�stwo �mieci, przedwcze�nie z��k�ych listk�w i �e ca�e szkolne podw�rko na- prawd� wymaga uporz�dkowania. Pracowa� smutny, przygn�biony. Ju� nawet nie spojrza� w kierunku bramy. Nagle rozleg� si� huk wr�cz og�uszaj�cy. Jan si� nie �udzi�. Odrzuto- wiec. O tej porze codziennie przelatywa� w�a�nie t�dy, warto spojrze�, czy i dzi� tak l�ni w s�o�cu, czy znowu b�dzie taki ogromny. Ten sam! Idzie do�� nisko, ca�y kad�ub a� skrzy si� srebrem, ale dlaczego tr�bi, dla- czego tak dziwnie tr�bi?! Czy ptaki chce rozp�dzi�? Jan I Mi�kki czyta� o tym, �e ptaszyska mog� wlecie� do samolotowej dyszy i nawet spowodo- wa� katastrof�. Sta� wi�c i zadziera� g�ow�, dop�ki Jan II Twardy jednym szarpni�ciem nie odci�gn�� go na bok, bo tarasowa� drog� ci�ar�wce, kt�ra w�r�d warkotu i tr�bienia wje�d�a�a na szkolne podw�rko. Wrzawa powsta�a nies�ychana pod bud� auta; jedni skakali z rado�ci, �e uszkodzony pojazd jako� jednak dowl�k� si� na miejsce, inni narzeka- li, zgn�bieni powrotem do miasta bez las�w, g�r, zieleni, namiot�w i w�- woz�w. Klakson ci�gle jeszcze becza� jak ochryp�y baran, ale ju� nie by�o go s�ycha� w og�lnym ha�asie. Marek Osi�ski wzi�� rozmach i zeskoczy� spr�y�cie na szkolne pod- w�rko spod brezentu ci�ar�wki. �le trafi�. Rozleg� si� wrzask dziwnie znajomy, zaj�kliwy: - U-u-u-waga! - j �cza� Jan I Mi�kki chwytaj �c si� obur�cz za czubek lewego pantofla. - Ty-ylko nie po nogach! - Ooo! Pan wo�ny! Marek, unieszkodliwi�e� pana Jana Pierwszego -wo�ali druhowie. - Faktycznie. Co�kolwiek jestem unieszkodliwiony. Prosto na �lubny odcisk - post�kiwa� Jan Mi�kki, j�kaj�c si� z b�lu przy ka�dym s�owie. -� Odcisk ju� mam, tylko niewiada, kiedy b�dzie �lub! Gro�ny g�os uciszy� wszystkich: - A bo trzeba uwa�a�, do cholewki-wola� Jan II Twardy gniewnie, ledwo uchylaj�c usta, co jeszcze pog��bi�o jego surowy ton. - M�dry cz�owiek najpierw popatrzy, dopiero p�niej b�dzie skaka�. Uwa�a�, m�wi�! Taki mi�czak, jak nasz Jan, �atwo mo�e by� stratowany. Ko�ci nie ma. Sama galareta, nic wi�cej. Zrobi� si� rwetes. - Apteczka! Gdzie jest apteczka? -wo�ali teraz harcerze, kr�c�c si� po ci�ar�wce mi�dzy plecakami, workami namiotowymi, potr�caj�c je- dni drugich. Andrzej Wr�bel obserwowa� ich uwa�nie, spostrzeg� apteczk� w r�- kach Ma�ka Osy; by� ciekawy, jak uporaj� si� z k�opotliw� sytuacj�. Ma- rek uj�� wo�nego pod r�k�, prowadzi� w stron� �awki. - Panie Janie, pan Jan usi�dzie. -Zdejmiemy panu but. I skarpetk�. - Zbadamy pana - komenderowali harcerze jeden przez drugiego. U�miech rozci�gn�� Janowi w�skie wargi tak dok�adnie, �e niemal ca�- kiem znikn�y; pozosta�a dobrotliwa �agodno�� w jasnych oczach. Za- wstydzony m�wi� cicho, ledwo by�o go s�ycha�: - Ale! Skarpetki... Kto by tam zdejmowa�. Ju� wcale nie boli. A dziura mo�e jest w skarpetce?... Marek Osi�ski twardo stawia� spraw�: - Trzeba zrobi� ok�ad z wody Burowa. Zobaczy�, czy paznokie� nie uszkodzony. Jan I Mi�kki u�miecha� si� w podziwie bezmiernym dla wiedzy medycz- nej Marka, wola� jednak unikn�� opatrywania nogi. - Ale, ale, m�j Michale, wy goi si� w karnawale - m�wi� cicho, poje- dnawczo i macha� r�k�. - Do bani z lekarstwamy. Ja zwyczajny. Do bani z odciskamy. Ja zwyczajny. Co tam! Od razu trele morele. Skarpetka mo�e by� przetarta. Zdarza si� przy robocie. Teraz wyskoczy� z pud�a ci�ar�wki Maciek Osa i wyci�gn�� r�k� w stron� brezentu, do koleg�w st�oczonych jeszcze pomi�dzy plecakami, namiotami, kot�ami, workami. - Szczeniaki! - zawo�a� g�o�no, tonem rozkazu. Jan II Twardy zmieni� si� w z�owr�bny s�up soli, tyle �e s�l tym razem nie by�a bia�a: wo�ny czerwienia�, sinia�, puch� z gniewu, a� osi�gn�� ko- lor �wik�owego buraka. - Nie m�wi�em?! I sprawdzi�o si�! Niczego dobrego w harcerstwie nie ucz�. Ledwo przyjechali, ju� od szczeniak�w si� przezywaj�. Co to jest za wychowanie?! - Podawajcie szczeniaki-przynagli� Maciek. - No! �adne rzeczy! Jakby do mnie kto� tak si� wyrazi�, ju� ja bym jemu dola�, a�eby si� nie m�g� pozbiera� - komenderowa� w dalszym ci�gu Jan i nagle zaniem�wi�. Podbieg�, wspi�� si�, wyci�gn�� szyj� i wstrzyma� oddech. Z g��bi ci�ar�wki troskliwe r�ce kucharza podawa�y Ma�kowi �aciate- go psiaka z ogonkiem zakr�conym w kszta�t rogala. - Czarna Stopka? - wo�a� Maciek Osa. - Jeeest! - basem odpowiedzia� kucharz. - A gdzie ma�y �uraw? - Usn�� i jeszcze si� nie przewr�ci� na drugi bok! Bierz ostro�nie, �eby go nie obudzi�. Jan II Twardy potrz�sn�� g�ow�, zamruga�. - Zgi�, przepadnij, si�o nieczysta. Przywidzia�y mi si� dwa psy. Cale rano szko�� sprz�ta�em w taki upa� i ju� mnie zamroczy�o. Niemo�liwe! Teraz widz� trzy �aciate kondle! - Pihmek? -pyta� Osa. - Obecny! Przytomny. �wietnie zni�s� trudy podr�y - obja�nia� kucharz. - Patrzcie! - krzykn�� Felek. - On ju� demonstruje opady ci�g�e! Prawid�owo. Deszcze zenitalne. Psiak rzeczywi�cie ledwo stan�� na ziemi, zacz�� systematycznie zwil- �a� piasek boiska. Z g��bi ci�ar�wki dobieg� weso�y g�os B�yskawicy: - No! Pihmek skrapla� przez ca�� drog� ci�ar�wk�, �eby si� nie ro- zesch�a; la� zgodnie z prognozami Pa�stwowego Instytutu Hydrologicz- no-Meteorologicznego. Teraz kontynuuje swoj� zawodow� dzia�al- no��. - Tylko �e on zdecydowanie specjalizuje si� w hydrologii - doda� Felek i zwracaj�c si� do Jana II Twardego szerokim gestem przedstawi� mu p�katego szczeniaka. -- Pan wo�ny pozwoli. To nasz Pihmek-Hydrolog. Jan II Twardy popad� w bezgraniczne zdumienie: - Ale jak si� to sta�o? Czyje to robactwo? Sk�d?! - A� Puszczy Jod�owej! - zawo�a� kucharz w g��bi ci�ar�wki. �� Wo�ny patrzy� gniewnie na ma�e psy. - Podr�nik zast�pu Kon-Tiki? - sprawdza� sumiennie Maciek Osa. - Przybi� do portu! - Bia�a Foka? Tym razem kucharz poda� co� mokrego, zasmarowanego t�ust� ciecz�. Westchn��. - Niestety! Bia�a Foka zmieni�a si� w bur� szmat�. - Co??? Do karnego raportu! - wrzasn�� gro�ny obo�ny. - Je�eli dzi� wieczorem wszystkie psiaki nie b�d� wyk�pane, czyste i na wysoki po�ysk, cofam zgod�, nie wpuszcz� do izby harcerskiej. - A ile tego drobiazgu jest? - szeptem pe�nym zdumienia pyta� Jan II Twardy i nie ruszaj�c si� z miejsca wyci�ga� szyj�, �eby lepiej widzie�. - Bo ja mo�e w tej sytuacji zmieni�bym od pierwszego prac�, je�eli tu maj� by� lepsze porz�dki. Fobusz przybra� niewinn� min�, kt�ra zwiastowa�a nowe psoty. Stan�� na baczno�� i o�wiadczy�: - Druhu obo�ny, melduj�, �e nie zrozumia�em rozkazu. Druh powie- dzia� wyra�nie: "Je�eli dzi� wieczorem wszystkie psiaki nie b�d� wyk�pane". Czy mia� druh na my�li wszystkie psiaki z ca�ego miasta, czy tylko z naszej ulicy? - Z ca�ego woj ew�dztwa!! - wrzasn�� Andrzej Wr�bel i w rozwianej pelerynie zeskoczy�, a wygl�da�o to, jakby sfrun�� na podw�rko. Tymczasem gro�ny obo�ny podni�s� sw�j marchewkowoczerwony nos: - Fobusz! W uznaniu dla twego poczucia humoru mianuj� ci� psim ochmistrzem i rozkazuj� wyk�pa�, a potem wyszczotkowa� pi�knie na wieczorn� zbi�rk� pi�� naszych brytan�w. - Rrrrozkaz, druhu obo�ny! Gdyby nie te psy, cz�owiek by nie wie- dzia�, �e �yje. A tak, to co innego. Babcia te� na pewno z entuzjazmem wpu�ci je na czyst� pod�og�... - Cieeeeerp duszo moja, z lasu wygoniona - zawy� przeci�gle i bar- dzo �a�o�nie Hindus. - A jak nie wycierpisz, b�dziesz ostrzy�ooooona! Druh obo�ny doda�: - Oczywi�cie k�piel i skr�cenie w�os�w obowi�zuje nie tylko psy. Druh�w tak�e. Fobusz wcisn�� praw� r�k� po �okie� do swojego rozd�tego plecaka, wyci�gn�� co�, co ukry� w zaci�ni�tych palcach, wykona� kilka tajemni- czych ruch�w nad zdezorientowanymi, w�chaj�cymi ka�dy kamyk na po- dw�rku psiakami, zawo�a� g�o�no: - Hokus-pokus kabanokus! Na moj� komend� pi�� buldo�er�w kie- runek izba harcerska biegiem marsz! Ku bezgranicznemu zdumieniu �wiadk�w tej sceny p�kata Czarna Sto- pka ruszy�a k�usem w stron� klatki schodowej, a za ni� toczy� si� jeszcze bardziej opas�y �uraw, ale Bia�a Foka merdaj�c ubrudzonym ogonkiem wyprzedzi�a swoje rodze�stwo i pierwsza dopad�a progu. Puchatek od razu pogalopowa� za nimi, a� mu na wietrze fruwa�y uszy. Jan II Twardy przykry� ciemi� ciemn� d�oni�. - Cud! Jak pragn� zdrowia, cud! U nas w pu�ku by� jeden Cygan, co ps�w niemo�ebnie lubia� tresowa�, ale doros�ych, z matur�, a nie takie, tfu, psie przedszkole! Trzeba b�dzie prac� wym�wi�. O, przekl�ta godzi- no! Tymczasem na progu przy wej�ciu do budynku powsta� zator. Czarna Stopka potkn�a si� na �urawiu, kt�remu drog� zagrodzi� ma�y Pucha- tek, a na ca�e to k��bowisko wpad�a Bia�a Foka. Bolesne skomlenie do- tar�o nareszcie do uszu Pihmka, spokojnie i rzec mo�na pracowicie podle- waj�cego pie� akacji w k�cie szkolnego dziedzi�ca; rozp�dzi� si�, w��czy� od razu czwarty bieg i gnaj�c ile si� w �apach, wpad� w sam �rodek skom- l�cych psiak�w. Jan II Twardy dopiero teraz oprzytomnia�. Zrobi� w prawo zwrot i marszem przyspieszonym zmierza� na swoje miejsce przy drzwiach budynku szkolnego. Stan�� na baczno��, trzasn�� obcasami, po czym o�wiadczy�: - Ale tego za du�o! Co to, to nie! Za pr�g nie wpuszcz�. Parkiety �wie�o wyfroterowane. Psom wst�p wzbroniony. Skoml�ca kot�owanina usta�a natychmiast, jakby gniew i surowy g�os wo�nego mog�y by� zrozumia�e dla pi�ciu ma�ych zwierzak�w. Ostro�- nie, krok za krokiem, zacz�y przepe�za� do drzwi, podnosz�c �epetyny i ruszaj�c nosami. Trzeba powiedzie�, �e Jan II Twardy pope�ni� taktyczny b��d, chc�c zaanga�owa� ca�y sw�j autorytet w t� psi� spraw�. Zamiast w dalszym ci�gu sta� na baczno��, rozstawi� nogi szeroko, roz�o�y� r�ce powtarza- j�c: - Nie wpuszcz�! Nie wpuszcz�! Nie wpuszcz�! Chodu st�d! Ale ju� przegra�. Psy najwyra�niej uzna�y jego nogi w b�yszcz�cych, dobrze wyczyszczonych butach za bram� triumfaln�, specjalnie tu wznie- sion� na ich powitanie, bo grzecznie, w podskokach i karesach przebieg�y na korytarz, kieruj�c si� bezb��dnie do harc�wki, gdzie czeka� druh Fo- busz. - A to czary! Diabelska si�a - mrucza� wo�ny. - By� u nas w pu�ku jeden, co si� czarami zajmowa�, ale �eby mi kto wmawia�, �e zobacz� za- czarowane szczeniaki?! O, cholewka! Dla ratowania resztek powagi zrobi� znowu w ty� zwrot i szed� odmie- rzonym, wolnym krokiem, �eby z daleka m�c obserwowa� psie zachowa- nie. - Tylko na pi�trze, cholewka, �eby mi psia noga nie posta�a! - za- krzykn�� ostrzegawczo i natychmiast g�os Fobusza odpowiedzia� mu z ciemnych zakamark�w przed harc�wk�: - Dobra, dobra, panie wo�ny, mo�e pan by� pewny, ju� ja b�d� pil- nowa�, �eby tylko t�dy chodzi�y. Tu zwyk�y gumolit, a na pi�tro psiak�w nie pu�cimy. Spokojna mak�wka! Parkiety b�d� czyste. - Dziwne. G�os s�ycha�, osoby nie wida� - zamrucza� Jan II Twar- dy, gdy nagle musia� przetrze� oczy ze zdumienia. Czarna Stopka sz�a zakosami od �ciany do �ciany, wodz�c nosem po gu- molicie i w�sz�c g�o�no, jak ma�a lokomotywa. Za ni�, takim samym w�- �ykiem, esami-floresami sun�a Bia�a Foka, wdychaj�c z najwy�szym skupieniem i mo�e nawet z rozkosz� jaki� interesuj�cy zapach. Pihmek musia� przerwa� tropienie, stan�� na chwil� w k�cie, �eby starannie po- dla� nog� stela�a, na kt�rym wieszano mapy przed lekcjami geografii i hi- storii, ale natychmiast potem rozpocz�� zygzakowaty po�cig. Jan II Twar- dy zaniem�wi�. Sta� z rozdziawionymi ustami, d�o� ci�gle trzyma� na wierzchu g�owy i tylko wzrokiem przeprowadza� z lewej strony na praw� balansuj�cego psiaka z zast�pu Kontiki. �uraw tropi� ostatni. Dmucha� g�o�no, zakr�ci� p�telk� wok� n�g wo�nego tak blisko, �e wachluj�cy na znak zachwytu ogonek �urawia uderzy� w sk�r� buta zdumionego m�- czyzny. Co to mo�e by�? �aciate szczeni� prowadzi�o sw�j nos czarny, b�yszcz�cy, g�bczasty, ruchliwy, tak nisko, tu� nad pod�og�, �ci�le po tej samej niewidzialnej kr�tej linii, kt�r� wyw�cha�y nosy jego poprzedni- k�w, �e a� chwilami powodowa�o to piskliwy pog�os od zetkni�tego wil- gotnego nosa ze �lisk� powierzchni� sztucznego tworzywa. Tu ju� w duszy Jana II Twardego zagra� instynkt polowania, znany wszystkim Indianom i nie tylko Indianom. Ugi�� nogi w kolanach, wspi�� si� na palce, schyli� g�ow� jak najni�ej, �eby dostrzec wreszcie ow� niewi- dzialn�, a istniej�c� zaczarowan� ni� i w swoich rozpaczliwie skrzypi�- cych butach ruszy� od �ciany do �ciany zygzakiem, �ci�le po trasie ps�w. Uszed� w ten spos�b kilkana�cie krok�w i nagle us�ysza� za swoimi pleca- mi spot�gowany echem korytarza, pe�en zdumienia i zgrozy cienki g�os: - Cz�o-o-o-wieku! - wo�a� Jan I, zwany nie bez powodu Mi�kkim, kt�ry w sytuacjach przekraczaj�cych mo�no�� zachowania spokoju du- cha zaczyna� si� zwykle j�ka�. - Cz�o-o-wieku! Ty, niepij�cy, porz�dny go��??? Pan derecht�r, jakby ci� zo-o-baczy�, toby ci� sk�on! W �y-y-wy kamie� by ci� sk�on. A twoja baba, ma-a-�o tego, �e by ci� sklina, jeszcze by ci pewno wa-a-�kiem od ciasta �eb wyhaftow-a-�a. Na ba�ce do szko-�y przyszed�e�? Na ba�ce? Jan II Twardy wobec fa�szywego pos�dzenia zachowa� si� godnie jak bohater bajki o szklanej g�rze; nie obejrza� si�, nie odwr�ci� g�owy, nie przerwa� upartego balansowania psim �ladem, dziwnymi p�kolami. Tyl- ko warkn�� ze z�o�ci�: - Wysuwaj st�d! Zgorszenie Jana Mi�kkiego wzros�o tak dalece, �e nagle znany z �ago- dno�ci cz�owiek przesta� si� j�ka�. - O, psia para, jak si� zatacza! - Dwie psie pary, nie jedna - odkrzykn�� Jan II, pod��aj�c za szcze- ni�tami. Jan I Mi�kki zacz�� krzycze�: - Harcerzom si� pokazujesz w nietrze�wym stanie? Ju� pan dere- cht�r zasunie ci kazanie! Marek Osi�ski objuczony jak wielb��d namiotami, z kt�rymi zmierza� do harc�wki, przystan�� i od paru minut obserwowa� dziwn� scen�. Teraz da� znak biegn�cemu przez podw�rze Felkowi. - Pst! Pst! Pos�uchaj, stary - szepn�� do Felka - Jan Pierwszy Mi�k- ki rymuj e. Felek od razu nastawi� uszy podobne do rakietek pingpongowych. - No! To ty nie wiedzia�e�? On w ubieg�ym roku poszed�, bracie, do Wydzia�u O�wiaty prosi�, �eby przys�ali jakiego� fachowca do naprawy rury kanalizacyjnej - szepta�, opieraj�c si� wygodnie na worku pe�nym koc�w. -Ale biuro, jak to biuro. Powiadaj�, trzeba z�o�y� podanie. To Jan ani si� waha�, wzi�� kawa� papieru, d�ugopis i b�yskawicznie w imie- niu szko�y z�o�y� takie o�wiadczenie: "Rura p�k�a, jak wiadomo, w k�cie si� leje i zielono". Wydzia� O�wiaty przys�a� ten utw�r do szko�y. Razem z fachowcami. Teraz od strony ci�ar�wki szed� sam dru�ynowy Andrzej Wr�bel w szumie swojej szerokiej peleryny, kt�ra zagarnia�a w siebie ca�y letni wiatr i pachnia�a dymem ognisk, przestrzeni�, Puszcz� Jod�ow�, rados- n�, wakacyjn� w�dr�wk�. Ju� otwiera� usta, �eby zgromi� odpoczywaj�- cych na progu pata�ach�w, ale Felek zd��y� przycisn�� palec do ust. - Uwaga - szepn��. - Ale zgrywa! Druh Andrzej Wr�bel by� r�wnie �asy na zgryw�, jak na lody. Stan��. We trzech obserwowali Jana II Twardego, jak zgarbiony tropi na lekko przygi�tych i troch� krzywych nogach, jak balansuje od �ciany do �ciany przez pusty korytarz, z d�oni� naciskaj�c� ciemi�, id�c �ladem szczeni�t w stron� szeroko rozwartych drzwi harc�wki. Buty skrzypia�y mu przera- �liwie. Nagle sta�a si� rzecz dziwna. By�a pe�nia lata. Ch�odne wn�trze muro- wanego budynku szkolnego - nie las, nie majowy dzie�! - a tu najwyra- �niej us�yszeli kuku�k�. Tak jakby w okolicy starej szafy, pozostawionej od dawna przy drzwiach izby harcerskiej, rozkuka� si� majowo ptak. Uwa�nie spojrzeli po sobie. Czy�by si� przes�yszeli? Ale nie! Znowu! Zu- pe�nie wyra�nie. - Ku-ku! Ku-ku! To by�o nies�ychane! W klatce na szafie hodowali kiedy� rodzin� bia- �ych myszy, ale teraz klatki tam nie wida�, a ponadto, czy kto s�ysza�, �eby myszy kuka�y? Druh Andrzej Wr�bel ze zrozumieniem pokiwa� g�ow�. Felek zrobi� odpowiedni� min�. Ju� wiedzieli: to Fobusz, nikt inny! Od dawna �wiczy� si� w na�ladowaniu ptak�w. Jan II Twardy znieruchomia�, jakby zaczarowana kuku�ka zmieni�a go w kamie� i sta� o par� metr�w od szafy, za kt�r� da�y si� s�ysze� podejrza- ne piski, zag�uszone tajemniczymi s�owami Fobusza: - Hokus-pokus kabanokus, panowie pozwol� jeszcze raz od pocz�t- ku! Repetycja! Powt�rka. Jak nauka, to nauka. Wyskoczy� zza szafy i bieg� prosto w stron� progu, �cigany przez p�kate wy�e�ki, rozbrykane i weso�e. Schyli� si� i trzymanym w gar�ci k�sem ka- banosa naciera� pod�og�, rysuj�c wz�r zawi�ych es�w i flores�w. Psiaki rozentuzjazmowane jeszcze raz wiod�y nosami �ci�le �ladem kabanoso- wego zapachu, powtarza�y dok�adnie ca�y wonny trop, a� do starej szafy, przy kt�rej u�miechni�ty Fobusz rozdzieli� sprawiedliwie na pi�� r�w- nych cz�ci kawal�tko kabanosa, daj�c ka�demu z psiak�w nagrod�. Jan II Twardy uni�s� d�o� z ciemienia i paln�� ni� w to samo miejsce. - Takie buty, cholewka! Takie czary-mary! Jan I Mi�kki zachichota�: - A ty�e� g�upi, chocia�e� stary. - Druhu dru�ynowy, melduj�! - wo�a� rado�nie Fobusz. - Rozpo- cz�li�my tresur� ca�ej pi�tki. W�ch na medal! Z takimi nosami mo�na �wiat przew�drowa�. Szeroki cie� kucharza wype�ni� na chwil� s�oneczne wej�cie do szko�y. - Stwierdzam dwa wykroczenia - wtr�ci� swoje uwagi kucharz - pierwsze: dietetyczne. Takie ma�e wy�e�ki nie powinny je�� w�dliny. Drugie wykroczenie natury ekonomicznej. - Aaaa! To zupe�nie co innego! - wyja�ni� Fobusz. - Babcia przy- s�a�a mi w paczce troch� kabanos�w i taki ma�y zuchelek, o, jak palec, wpl�ta� si� pomi�dzy brudne skarpetki, pe�ne piasku... Wi�c ostatecz- nie... Mo�e to psiakom nie zaszkodzi. Marek Osi�ski zarzuci� sobie na plecy dwa worki namiotowe nuc�c: - Weso�e jest �ycie wy�e�ka... Jan II Twardy ci�gle trzyma� si� za g�ow� i sta� na �rodku korytarza jak nowoczesna rze�ba. J�kn�� wreszcie bole�nie: - Wspomina� mi druh obo�ny zaraz po przyje�dzie, �e zaczn� si� te- raz u nas psie porz�dki w szkole. Nareszcie wyja�ni�o mi si� w g�owie, co to mog�o znaczy�! Podobnie� regulamin obozowy zachwia� si� tam u nich, w lesie, ledwo te f�fle wlaz�y pomi�dzy namioty. Czuje dusza moja, �e i szko�a si� zachwieje i mnie mo�e przyjdzie straci� r�wnowag�, cho- cia� jestem s�u�bista i byle kundel nie wytr�ci mnie z pozycji zasadniczej. - Przecie� ty si� ju-u� okropnie za-a-chwia�e�. Jakbym na w�asne o- -oczy nie widzia�, tobym nigdy nie m�g� u-u-u-wierzy� --szepta� w os�u- pieniu Jan I Mi�kki, znowu si� j�kaj�c ze zdziwienia. Jan II Twardy schyli� g�ow�. W ciemnym korytarzu nie by�o wida� w�ciek�o�ci na jego twarzy, rozleg� si� tylko �oskot podkutych but�w; za- tupota� bardzo szybko i gro�nie, a echo szkolne, zaczajone w k�tach, po- mno�y�o i ustokrotni�o ten d�wi�k. - Wysuwaj st�d! -wrzasn�� na koleg�. Dobroduszny Jan I Mi�kki wion�� bezszelestnie po schodach jak duch, z g�ow� odwr�con� do ty�u, i wypad� na szkolne boisko, w jaskrawy blask s�o�ca, roztr�caj�c mistern� piramidk� mena�ek, przed kt�r� sta� B�ys- kawica, ko�cz�c w�a�nie liczenie. Kucharz dy�uruj�cy przy roz�adunku sprz�tu gospodarczego a� zawy�, opalenizna znowu nabra�a intensywnej czerwieni. Wydoby� z siebie pot�- �ny baryton, jakby jeszcze sta� na zboczu Kamienia, przed swoj� kuch- ni�: - Szasz�yki mam zrobi� z pana Jana Pierwszego Mi�kkiego? �ywcem do mena�ki si� pcha, dietetyczna chudzina, widzieli�cie? My tu nie ludo- �ercy! Wo�nych je�� nie b�dziemy! Nawet mi�kkich. - To nie ja! To Jan - zacz�� l�kliwie t�umaczy� Jan I Mi�kki. - Jak nie jeste� Jan, to mo�e Pafnucy?! - fukn�� kucharz i odwr�ci� si� plecami do speszonego Jana. Narada w izbie harcerskiej B�yskawica przyst�pi� do ponownego liczenia sprz�tu obozowego. Fo- busz wyjrza� na dw�r i dogadywa�: - Dalej, mena�ki, za chwil� zbi�rka. Ostry gwizdek obo�nego. Kr�tki rozkaz: - Baczno��! Spocznij! Zast�pami zbi�rka. Zrozumieli. Druh Andrzej Wr�bel ni�s� worek namiotowy, zniszczony troch�, przyczernia�y, z rysuj�cym si� na dnie wyra�nym rosochatym kszta�tem. - Ooooo!!! - polecia� szumem porozumienia jeden spontaniczny d�wi�k. A p�niej Felek nie m�g� wytrzyma� i za nim inni podawali sobie z ust do ust: - G�ownia! G�ownia z ogniska! Druh Wr�bel zanurzy� ca�� r�k� w namiotowym worku, wydoby� ko- nar osmalony dymem, z jednej strony czarny, z drugiej brunatny, wyj�ty wczoraj z p�omieni, jeszcze pachn�cy �ywic� i podni�s� go do g�ry, �eby wszyscy widzieli, cho�by nawet natura da�a im niski wzrost i cho�by stali na samym ko�cu zast�pu. Westchnienie przelecia�o po szeregach i nagle dzi�ki nadpalonej ga��zi sosnowej wyobra�nia ich, doskonalsza ni� wzrok cz�owieka, ukaza�a im opustosza�� polan� na zboczu Kamienia zwanego Diabelskim, traw� spalon� s�o�cem, zdeptan� nogami Czar- nych St�p i wszystkich pozosta�ych zast�p�w, a dalej w�w�z i szemrz�c� po kamieniach wod� ze �r�de�ka, sp�ywaj�c� do rzeki Lubrzanki, zoba- czyli sosny wygrzane s�o�cem i ciemny masyw d�bu, os�aniaj�cego roba- czki �wi�toja�skie cienistym g�szczem li�ci. Na zboczu Diabelskiego Ka- mienia pozosta� odci�ni�ty w trawie �lad namiot�w. A ich tam ju� nie by�o! Cieeerp duuuuszo moja! Zast�pami weszli do harc�wki. Witali wzrokiem ten k�t ciasny, ale w�asny, pe�en przywleczonych z ka�dej w�dr�wki najdziwniejszych zna- lezisk. Ulubione skarby geologiczne mia�y si� teraz powi�kszy� o bry�y kieleckiego marmuru, poznaczone rysunkiem wyra�nych �y�ek. Pracow- nia fotograficzna pozwoli raz jeszcze zobaczy� to, co prze�yli na zboczu Kamienia, utrwalone mniej czy bardziej doskonale na ta�mie: namioty, roze�miane twarze, weso�e zdarzenia podczas dziennych podchod�w, re- gulamin obozowy, podkopany przez psiaki, zaj�cia z terenoznawstwa, przygotowania do uroczystych ognisk, artystycznie wykonane kuk�y i tyle, tyle fragment�w tego s�onecznego miesi�ca. Kronika pe�na weso- �ych opis�w, rysunk�w i karykatur czeka�a ju� na fotografie. Stawali cia- sno zast�p obok zast�pu, druh Andrzej Wr�bel przygl�da� im si� uwa�- nie, oni czekali na jego s�owa. Zrobi�o si� cicho. - Zgodnie z tradycj� naszej dru�yny - zacz�� m�wi� - umie�cimy nadpalony sosnowy konar w izbie harcerskiej, �eby przez ca�y rok towa- rzyszy�a nam my�l o nast�pnych wakacjach i nast�pnych ogniskach. - A dok�d pojedziemy? - Szepn�� cicho Marek Osi�ski, bo chcia�by ju� w��czy� wyobra�ni�, w marzeniach zacz�� zn�w prac� wok� namio- t�w. Dosta� jednak szturcha�ca od zast�powego Ma�ka Osy; dru�ynowy m�wi� dalej: - Sami wybierzecie miejsce, kt�re za rok, a mo�e tylko za jedena�cie miesi�cy, stanie si� terenem nast�pnego naszego obozu. - Mo�e morze? - westchn�� Marek Osi�ski tak cicho, �e tym razem nawet Maciek Osa nie us�ysza�. - Mo�e okolice Kartuz albo Zielonog�rskie - m�wi� gro�ny obo�ny - mo�e Bieszczady. Czasu mamy niedu�o, jedena�cie miesi�cy zleci jak czapka z g�owy, trzeba wi�c ju� teraz my�le� i rozejrze� si�, bo prawdziwi harcerze przygotowuj� si� porz�dnie na spotkanie z nowym terenem. Andrzej Wr�bel potrz�sn�� czarnym konarem. - Od��my t� sosnow� ga��� na miejsce, gdzie spoczywa�y zazwyczaj g�ownie wyj�te z ostatnich ognisk. B�dzie tu czeka�a, p�ki nie zapalimy pierwszy raz ognia na nowym terenie. Da� znak druhowi Patelni, kt�ry mia� dzi� wyst�pi� w roli tr�bacza. Druh Patelnia przy�o�y� do ust instrument zwany kornetem, wci�gn�� g��boko powietrze, nad�� policzki, jak tylko m�g�, wskutek czego sta� si� podobny nie tylko do Patelni, ale do r�kawicy bokserskiej - i zagra� �a- �o�nie, smutno, p�aczliwie, na po�egnanie wspomnie� obozowych. Jego zbyt rzewne uczucia doda�y mu si�, spowodowa�y nadmierne dmuchanie, z kornetu wydoby�y si� tony o gro�nym nat�eniu, bekliwe, skrzecz�ce, dziwnie podobne do g�osu kobzy. Nagle w��czy� si� g�os jeszcze �a�o�niejszy, j�kliwy i smutny, z lekka ochryp�y. Wszyscy spojrzeli na Franka Fobusza, specjalist� od zwierz�- cych miaucze� i ryk�w, on jednak mia� usta zamkni�te i rozwartymi ze zdumienia oczami szuka� �r�d�a rozpaczliwego wycia. Zauwa�yli. Czarna Stopka podnios�a do g�ry �ebek i �ci�gn�wszy wargi w ma�e k�eczko wt�rowa�a sm�tnemu pobekiwaniu kornetu. �uraw od- powiedzia� Czarnej Stopce wydobywaj�c z psiego serca �a�osny skowyt, podobny do j�ku. Na ten zew odezwa� si� Pihmek, a jego skomlenie by�o zupe�nie meteorologiczne; tylko wiatr listopadowy gwi�d�e tak przejmu- j�co nocami, zw�aszcza, je�eli znajdzie szpar� w kominie albo w murach starego domu. Czy w tej sytuacji ma�y Puchatek m�g� milcze�? Okr�towa syrena wzywaj�ca pomocy gra�a pot�nie, g�usz�c kornet i pozosta�e szczeni�ta. Fobusz uni�s� r�ce, �eby sobie zas�oni� uszy, gdy nagle zew dalekiej P�nocy wzni�s� si� nad wszystkie decybele i ultrad�wi�ki. To zacz�a sw�j podbiegunowy p�acz Bia�a Foka, tak samo jak jej rodze�stwo �ci�- gaj�c mordk� i podnosz�c g�ow� do g�ry. Patelnia w�a�nie odj�� kornet od ust, ale jeszcze z jego twarzy nie zni- ka� wyraz artystycznej ekstazy. Nagle dos�ysza� psie wycia, psi harmider, psi akompaniament, psi zesp� wokalny, daj�cy niezwyk�y koncert. Oczy Patelni pe�ne rozmarzenia zwr�ci�y si� na instrument muzyczny i zdumio- ny harcerz otrz�sn�� si� stopniowo z zadumy, zerkn�� naoko�o, jeszcze nie rozumiej�c. Franek Fobusz u�atwi� mu sytuacj�. Wzi�� g��boki wdech, zawy�, a psiaki natychmiast podwoi�y nat�enie swoich g�os�w. Druhowie z trudem opanowali �miech. Patelnia w pierwszej chwili mia� zamiar obrazi� si� na ca�y �wiat, ale widok uniesionych psich pyszczk�w rozbroi� go zupe�nie. - �al wam swobody, co?! - zapyta� poklepuj�c kolejno wy j ca za wyjcem. - I mnie �al. Jeszcze jak! Andrzej Wr�bel uroczy�cie po�o�y� na �rodku izby konar przywieziony z Diabelskiego Kamienia, zdawa�o im si�, �e cicho przy tym westchn��. - Siadajcie-powiedzia�. Utworzyli kr�g, jak przy ognisku, i nagle wybuch�a wrzawa; wszyscy m�wili jednocze�nie. Mo�e chcieli zag�uszy� w sobie ten wyczuwalny smutek, �e to ju� nie las naoko�o, �e nie s�ycha� grzechotu kamieni w w�- wozie, przesypywanych uderzeniami strumyka, �e to ju� nie G�ry �wi�- tokrzyskie, �e ten fragment wakacji min��. Zacz�li wi�c opowiada� sobie nawzajem wszystko, co prze�yli. Post�powali jak ci, kt�rzy ka�dego ran- ka dok�adnie opowiadaj� program telewizyjny kolegom, chocia� wiedz�, �e ich s�uchacze ogl�dali go r�wnocze�nie, bo w�a�nie uzupe�niaj� szcze- g�y, dodaj� to, co im utkwi�o w pami�ci najmocniej. Felek ulokowa� palec na bluzie Bochenka i wo�a�: - A ta noc, kiedy burza przewr�ci�a namiot? O, licho! Tu ciemno, wi- cher, a tam krzyki przera�liwe: ratunku, warta!! Bochenek rozpromieni� si� szerokim u�miechem. - No! Albo jak regulamin obozowy zachwia� si� pewnego dnia i ju� nawet gro�ny obo�ny nie m�g� nic poradzi�. Teraz w��czy� si� Fobusz. - A� tym noszeniem wody ze �r�de�ka, cooo? Felek podskoczy� na samo wspomnienie. Dostrzeg� Jana I Mi�kkiego, kt�ry pr�bowa� zebra� do kosza i wynie�� pi�� szczeni�t. Pochyli� si� nad Janem, inni zrobili to samo. Nareszcie mieli s�uchacza. Skarb! Otoczyli go ze wszystkich stron, a Fobusz a� oczy przymyka� m�wi�c o tamtym zdarzeniu: - Kt�rego� dnia, naprawd� nie uwierzy�by pan wo�ny, zaraz na po- cz�tku, ledwo�my przyjechali, kucharz wysy�a mnie i Felka z kot�em, bo w�a�nie Czarne Stopy mia�y s�u�b�. Lecimy. Nie min�o dziesi�� minut, no, g�ra pi�tna�cie, a jeste�my z powrotem. �wietnie. Tylko �e nasz druh kucharz to czy�cioszek, jakich ma�o, ka�da marchewka musi by� elegan- cko wymyta. - Nie m�wi�c o mi�sie! Mi�so to z pi�� razy k�pa� - wtr�ci� Felek. - Ani�my si� obejrzeli, ju� wody nie ma. Jan I kiwn�� g�ow� na znak, �e s�ucha i rozumie doskonale rozw�j sytu- acji. Fobusz m�wi� dalej: - Tym razem zast�powy Maciek Osa wys�a� po wod� Marka Osi�s- kiego i B�yskawic�. Czas up�ywa, obiad musi by� podany punktualnie, tak nakazuje regulamin, a tych obwiesi�w nie wida�. Up�yn�o ju� dobre p� godziny. - Co� ty? Godzina! - poprawi� Felek. - Je�eli nie wi�cej - uzupe�ni� kucharz. Fobusz machn�� r�k�. - No wi�c, godzina. Wreszcie lez� z kot�em. Ale zarumienieni bar- dzo, weso�o im jako� i od razu nasz druh kucharz wyniucha�, �e musi w tym by� jaka� tajemnica. Krzycza� w�ciekle! Ca�y kocio� wody zu�y� od razu na ros� i powiada tym samym dwu harcerzom: "Szybko. Idziecie je- szcze raz. Dzi� taki obiad, �e du�o wody potrzeba". Jan I Mi�kki s�ucha� kiwaj�c g�ow�. Nawet pieski nastawi�y uszu. Fe- lek skorzysta� z okazji, �eby opowiada� dalej, zanim Fobusz otworzy usta. - Nie oci�gali si�. Z weso�ym pogwizdywaniem ruszyli na �cie�k�. Ledwo zakry�a ich ziele�, nasz kucharz ustawi� przy rosole Zenka i mnie, a sam, sprytny jak lis, odrzuci� precz bia�� czap�, �ci�gn�� z siebie fartuch, wskoczy� w ciemnozielony dres i buch na ziemi�. Cud, �e sobie nie zgni�t� brzucha. Cud! - Oczywi�cie - potwierdzi� uprzejmy Jan i kiwn�� g�ow� przygl�da- j�c si� kucharzowi. - Cud! - No! No! - kucharz pogrozi� obu ch�opcom. - Zostawcie m�j brzuch w spokoju. Ty, Fobusz, nie m�g�by� nikogo wytropi� ze swoj� czupryn� w kolorze wiewi�rki. A Felka poznaliby zaraz po uszach. Fobusz chrz�kn�� ostrzegawczo. Kucharz klepn�� go w plecy pot�n� d�oni�. - Dobra, dobra. Przygania� kocio� garnkowi, a sam smoli. M�w, co dalej by�o. - Jak Marek i B�yskawica poszli �cie�k�, to kucharz na skr�ty. Pod- chod�w si� druhowi kucharzowi zachcia�o. Wyl�dowa� pierwszy przy �r�de�ku. Le�y. Czeka. Mr�wki zaczynaj� po nim �azi�. �askocz� go. Pr�buj�, czy twardy. Czas ucieka. Marka i B�yskawicy nie wida�. Kucharz przerwa�: - Kamie� w wod�. Kamie� w �r�d�o. Ale s�ycha� ich g�osy. Kawa�y opowiadaj�, krzycz� coraz g�o�niej, a potem wybucha �miech. Fobusz podj�� dalszy ci�g. - ;I tu nasz kucharz rozpozna� inne tonacje, nie tylko tenory B�yska- wicy i Marka, nie, nie... Kucharz us�ysza� te� cieniuchne �miechy, bo ta �cie�ka do �r�de�ka prowadzi�a dziwnym zbiegiem okoliczno�ci jak�� okr�n� tras�, tu� obok terenu harcerek. Pan Jan sobie wyobra�a? Druh- ny wykaza�y poczucie humoru, za�miewa�y si� z dowcip�w Marka i B�ys- kawicy. No i od tej pory ka�dy zast�p s�u�bowy, jak tylko szed� po wod�, to z g�ry by�o wiadomo, �e wsi�knie. Na godzink�, na dwie... R�nie. Pan Jan wierzy? Do �r�de�ka blisko, a droga trwa�a coraz d�u�ej. Dziw- ne, �e nie przeszli�my w og�le na suchy prowiant pod koniec lipca. Gdyby nie gro�ny obo�ny, dla kt�rego regulamin obozowy to �wi�to��, wyschli- by�my z braku wody. Felek odsun�� Fobusza, zbli�y� si� do wo�nego. - No! Troch� Fobusz przesadzi�, ale co prawda, to prawda. Bo nasz Marek ju� wcze�niej zawar� znajomo�� z druhenkami. Jak nas gro�ny obo�ny pos�a� na terenoznawstwo, samych artystycznie uzdolnionych, to druhenki znienacka spotka�y Marka, zaj�tego uprz�taniem r�nych nie- czysto�ci - krowich plack�w, g�sich fajek. I wtedy Marek o ma�o pod ziemi� si� nie zapad�, o ma�o ze wstydu si� nie spali�. Dla niego przecie� istnieje tylko muzyka, literatura, poezja, kronika obozu, biblioteka, sprawy artystyczne, a tu taka fatalna robota. Felek zaczerwieni� si� na samo wspomnienie tego dnia. - Gro�ny obo�ny przerobi� nas wtedy niew�sko! Potrzeba mu by�o druh�w z artystycznymi zdolno�ciami, a p�niej musieli�my �ajno zako- pywa�. Marek Osi�ski zawo�a�, przekrzykuj�c innych: - Ech! Powiem jedno: �a�uj�, �e ju� nas nie ma na zboczu Diabelskie- go Kamienia. Do ko�ca wakacji zosta�o jeszcze troch� czasu, mo�e zor- ganizujemy jaki� biwak, ale ca�y lipiec, to by�o prawdziwe harcerskie �y- cie! Pelek doda�: - Nawet �eby do rana opowiada�, i tak wszystkiego nie opowiemy. Fobusz dostrzeg� w mroku za rozwartymi drzwiami harc�wki s�kat� jak pi�� g�ow� Jana II Twardego. Wi�c mieli publiczno��. Uradowany zacz�� wo�a� znacznie g�o�niej: - A ju� ze wszystkich przyg�d najlepsze by�y te podchody, kiedy par- tyzant Le�ne Oko nas wykol owal, tak druha obo�nego zrobi� na szaro! Jak to druh obo�ny przemawia� do kota? "Obywatelu, przesta�cie rzuca� do celu! Rozkazuj� wam, obywatelu, zejd�cie na d�". I by�a to najpi�k- niejsza mowa do kota, jak� w �yciu s�ysza�em. Obo�ny dosta� kaszlu po��czonego z chrypk�. Wreszcie, kiedy mu przesz�o, si�gn�� po gwizdek i cicho, kilkakrotnie dmuchn��, co naty- chmiast uspokoi�o gwar. Bo razem z tym odg�osem wesz�y tu szumi�ce przed wieczorem sosny i wiatr od strony Puszczy Jod�owej, i senne �wier- kanie ptak�w po zachodzie s�o�ca, i zapach trawy zwil�onej ros� i dym ognisk, i b�yski sygnalizacji z g��bi lasu. Ten i �w dozna� ucisku serca, za- pragn�� jak w bajce zamkn�� oczy i zn�w by� tam... Obo�ny tymczasem pyta� Andrzeja Wr�bla: - S�uchaj, stary. Masz podobno list od partyzanta Le�ne Oko? Chcia�bym wysun�� propozycj�. Wklejmy te kartki do naszej obozowej kroniki. Wzbogaci j� to. Ka�dy b�dzie m�g� zajrze�, kiedy zechce, prze- czyta�. Akceptujesz? Odezwa�y si� pojedyncze g�osy: - Racja! - Przynajmniej nie zginie. Marek Osi�ski a� poczerwienia�. - Druhu! Dla kroniki to skarb! Skarb. I zupe�nie co innego czyta� sa- memu, po cichu. Poza tym nikt nam takiego listu nie zniszczy, nie zacha- chm�ci. Andrzej Wr�bel s�ucha� uwa�nie, cie� ironii przewin�� si� w jego we- so�ym spojrzeniu, wargi drgn�y opanowuj�c �miech. - Naturalnie, s� to argumenty przypadaj�ce mi do przekonania - m�wi� na poz�r bardzo powa�nie. - Ka�dy b�dzie m�g� sam, bez groma- dy �wiadk�w, rozszyfrowa� to, co pisze o nim Le�ne Oko, stosuj�c alfabet Morse'a. Zainteresowany druh b�dzie m�g� w ciszy przemy�le� uwagi da- wnego partyzanta. Dotychczas tylko ja czyta�em ten list i musz� si� przy- zna�, �e w�r�d kropek i kresek znalaz�em o ka�dym z nas, o ka�dym za- st�pie, o wszystkich wyczynach opini� bardzo pozytywn�. Nawet gro�ny obo�ny wydaje si� mie� w relacji partyzanta skrzyd�a u ramion i by� anio- �em obozu. Gro�ny obo�ny uni�s� dumnie g�ow�, nos opalony troch� za mocno b�ysn�� czerwieni�. Andrzej Wr�bel obserwowa� go z ukrytym rozbawie- niem - wzrok dru�ynowego pod niemal ca�kiem spuszczonymi powieka- mi by� uwa�ny, ale i pe�en weso�o�ci. Fobusz od razu trzepn�� Marka w �opatk�. - Nie garb si�, tylko patrz. Nasz obo�ny mia� nieziemskiego pietra, �e go partyzant opisa� jak �ywego: surowy, gwizdek na szyi, rozkazy, kary, nie to, co nasz Wr�belek. A teraz kamie� spad� obo�nemu z serca prosto na p�k� z geologicznymi zbiorami. Druh obo�ny zawo�a� g�osem pot�nym, jakby sta� jeszcze na polanie mi�dzy drzewami, nie w ciasnej harc�wce, kt�rej sufit odbija� ka�dy d�wi�k daj�c pog�os, jakby z. kosmosu. - Kronikarz! Bierz od razu ten list i wklejaj. Uzupe�nisz opisem, fo- tografiami. Pami�taj: kto b�dzie chcia� przeczyta�, udost�pniaj w ka�dej chwili. Marek wypr�y� si� na baczno��. Widzia�, �e ch�opcy pokpiwali z obo- �nego, �mieszy�o ich zadowolenie "gro�nego", puchn�cego z dumy, kie- dy mimo pewnych wad, uci��liwych w �yciu zbiorowym, oceniono go �a- godnie. Tylko Marek doskonale rozumia� uczucia og�rkonosego. Pami�- ta�, co to znaczy by� zaka��, a p�niej stopniowo m�c udowodni�, �e wprawdzie mia�o si� zakalec na palec, ale nale�y to ju� do przesz�o�ci. Z entuzjazmem wi�c odkrzykn��: - Tak jest, rozkaz, druhu gro�ny-obo�ny! Wzi�� kartki pokryte g�sto szeregami kropek i kresek, otworzy� kroni- k�, ulokowa� list i westchn��: - Ej, Le�ne Oko! Szkoda, �e nie ma ci� z nami. Zaraz po zbi�rce przeczytamy te kartki. Tymczasem obo�ny zwr�ci� sw�j nos do Andrzeja Wr�bla. - To mo�e by�my sobie rykn�li jak�� pie��, co ty na to, stary? Dru�ynowy potrz�sn�� g�ow�. - Tradycja tego wymaga, �eby�my �piewali dzi� tak samo, jak przy ognisku. P�niej schowamy g�owni� z G�r �wi�tokrzyskich i b�dzie na nas czeka�a do nast�pnych wakacji. Patelnia zn�w odegra� sw�j hejna�, okropnie fa�szuj�c, a potem nie przestawa� bada� instrumentu muzycznego; przyk�ada� do lewego oka, do prawego, jak lunet�, a� wreszcie, kiedy harcerze wr�cili do roz�adun- ku, pr�bowa� przedmucha� kornet i wykona� fanfar� jeszcze raz. Jego wysi�ki da�y nadspodziewany rezultat: Czarna Stopka, obdarzona rodza- jem s�uchu muzycznego, w odpowiedzi na uparte fa�szowanie wyd�u�y�a szyj�, �ci�gn�a pyszczek w ma�e k�ko i odwiecznym psim zwyczajem za- wy�a jeszcze bole�niej, ni� poprzednio: - Aaaaa-uuuuu!! Kucharz wyt�umaczy� to po swojemu: - Zg�odnia� szczeniak i nie mo�na si� dziwi�. Tyle czasu bez jedzenia! Zast�p s�u�bowy, do mnie. Regulamin obozowy jeszcze nas obowi�zuje! Fobusz porwa� le��c� najbli�ej mena�k� i zacz�� w ni� b�bni� zupe�nie tak, jak przed posi�kami w G�rach �wi�tokrzyskich. Od razu ch�r podj�� zgodnie i harmonijnie piosenk�, wykonywan� tyle razy: Dni-hu! Dru-hu! Je�� nam si� chce! Dru-hu! Dru-hu! Je�� nam si� chce! �o��dek piszczy, cz�owiek si� niszczy. Druhu, druhu, je�� nam si� chce! Na to has�o kucharz by� znakomicie przygotowany; roze�mia� si� g�o�- no, wyskoczy� na podw�rze, chwyci� pot�ny w�r, dobrze wy�adowany chlebem, zarzuci� go sobie na plecy i ruszy� w stron� izby harcerskiej. Obo�ny pop�dza� zast�p s�u�bowy i pomocnik�w, kt�rzy samorzutnie przyst�pili do podzia�u �ywno�ci pomi�dzy ch�opc�w. Jan I Mi�kki wy- trwale poi� czyst� wod� szczeni�ta i podsuwa� im herbatniki. Marek Osi�ski zacz�� nie�mia�o: - Jakby�my ju� dzi� ustalili, gdzie b�dzie ten ob�z na przysz�e waka- cje, m�g�bym od razu przygotowa� lektur� dla zast�p�w. Andrzej Wr�bel spojrza� uwa�nie na bibliotekarza. - Brawo! Dobra my�l. A wi�c wysuwajcie propozycje. Fobusz wyrwa� si� pierwszy: - Druhu! Siwa Polana mi�dzy Dolin� Chocho�owsk� i Ko�cieliska. B�yskwica parskn�� pogardliwie: - Phy! Zakopane o dwa kroki, wi�cej turyst�w i samochod�w ni� ow- czych bobk�w. Odpada. Fobusz poczerwienia� z gniewu, jego czo�o pod marchewkowymi w�o- sami zal�ni�o kropelkami potu. - Ciekawe, co ty zaproponujesz! - A zaproponuj�! - o�wiadczy� B�yskawica. - B�d� was przekony- wa�, a� przekonam. - To m�w! - Aha! Powiem. Ale jeszcze nie teraz. - Bo nie masz gotowych propozycji, dopiero musisz wymy�li�! - Mam. Od razu napisz� swoj� propozycj� na kartce i daj� druhowi dru�ynowemu. To b�dzie sekret m�j i druha. Je�eli kto� zg�osi to samo, co ja, druh powie. Zgoda? Mo�e tak by�? Andrzej Wr�bel przyj�� warunki. - Dobra. Pisz kartk�. A wy tymczasem zg�aszajcie propozycje. Hindus prze�kn�� szybko i zacz��: - Ja to bym tak jeszcze raz pojecha� nad Lubrzank�. Zakrzyczeli go. - Mo�esz pojecha� nawet i na r�wnik! Ale tu si� m�wi o terenie ko- lejnego obozu. - Wyspa Wolin! - zawo�a� Marek, wierny swoim marzeniom - otwarte morze, lasy, �wietne drogi, sady owocowe. Zaczerwieni� si� nagle. By� zupe�nie ma�y, kiedy pozna� tamte okolice; teraz ogarn�y go w�tpliwo�ci, czy potrafi�by uzasadni� sw�j wyb�r. - A co podoba�o ci si� najbardziej na wyspie Wolin? - zapyta� And- rzej Wr�bel. - Uj�cie rzeki Dziwny do Ba�tyku. Mo�na tam siedzie� godzinami. Rzeka Dziwna w�skim kana�em idzie w morze i zderza si� z falami, zupe�- nie, jakby si� z nimi chcia�a bi�, a fale wyskakuj� jedna wy�ej od drugiej. Wie druh, mewy na tych falach bujaj� si� jak na hu�tawce. Doros�e i ma�e pisklaki. B�yskawica krzywi usta. - Nad morze? W sezonie? To nie dla nas! Dowali t�um i dw�ch st�p cz�owiek na piasku nie zmie�ci. Ca�e wakacje na jednej nodze? Jeszcze nie zwariowa�em. Nagle kucharz zerwa� si� przera�ony, mena�ka potoczy�a si� z brz�- kiem w k�t izby. - Co� ty zrobi�?! - krzycza� wielkim g�osem do Fobusza. - Jak to, co? Da�em naszej Czarnej Stopce ma�y deser. Co� na z�b. - Sk�rk� od kie�basy? - No! Kucharz podni�s� obie r�ce. - Przecie� to by� papier! Sztywny pergamin! I Czarna Stopka wy kitu- je! Nigdy tego nie strawi. Przenigdy. Takie delikatne male�stwo! Dokto- ra! Weterynarza! Pogotowie ratunkowe! Zapad�o milczenie. Wszyscy patrzyli na Fobusza pytaj�co. Pies oblizy- wa� si� r�owym ozorkiem, jego czarny, b�yszcz�cy nos poruszy� si� w lewo, w prawo na znak zainteresowania dalszymi k�skami. By� najwyra- �niej w dobrej formie. - Nie wygl�da na konaj�cego - stwierdzi� Marek Osi�ski. -Dla pe- wno�ci we� go teraz Franek na d�u�szy spacer i obserwuj, czy zacznie wy- puszcza� poranne wydanie gazetki. Fobusz odwr�ci� si� bez s�owa, zmierzy� w�ciek�ym spojrzeniem naj- bli�szych s�siad�w, niepewny, czy to kpiny. Andrzej Wr�bel popar� dia- gnoz� Marka. - Pochod� z nim koniecznie jaki� czas. Ruch dobrze mu zrobi, zw�a- szcza, �e jest niemow�. Nie powie, czy mu co� dolega, prawda? Czarna Stopka entuzjastycznie macha�a kluskowatym ogonkiem i bie- g�a tu� obok Fobusza. Jan I Mi�kki pochyli� czule g�ow� nad koszykiem, u�miechn�� si� z wyrazem szcz�cia na twarzy i spyta� zaciekawiony: - A w�a�ciwie to gdzie�e�cie zdobyli te f�fle? - Tak sobie... psim sw�dem - b�kn�� rozz�oszczony Fobusz. - I na- gle zatrzyma� si�, bo szczeniak zacz�� obw�chiwa� s�upek. -A kt�ry naj- �adniejszy? Jak pan my�li? - Bo to wiadomo? Wszystkie fajne. Mo�na powiedzie�: jeden pies. Fobusz wykrzywi� usta, nie znalaz� jednak s��w oburzenia. Bieg� ciem- nym korytarzem w kierunku wyj�cia na dziedziniec i szepta� rozdra�nio- ny: - Widzicie go! Jeden pies! On by na pewno nie umia� odr�ni� Bia�ej Foki od �urawia, �urawia od Puchatka, Puchatka od Pihmka, Pihmka od Czarnej Stopki, s�onia od hipopotama. Widzisz, piesku, co to za typ? To tak, jakby kto� nie m�g� odr�ni� Jana I Mi�kkiego od Jana II Twar- dego. Dla niego to wszystko - jeden pies! Kto� na druha grucha Up�yn�o nie wi�cej ni� pi�� minut, a Fobusz wraca� do izby harcerskiej. - On chyba zafundowa� porcj� rycyny w aptece tej ma�ej psinie - martwi� si� kucharz. - O ile znam Fobusza, my�l�, �e znalaz� jakie� ge- nialne rozwi�zanie. To ma by� spacer? Godzin� trzeba ze szczeniakiem po�azi� albo wi�cej. Dla zdrowia. - Gdzie druh Wr�bel? - pyta� Fobusz niezwykle podniecony. - Jestem! No? Co tam dobrego? By�a ju� gazetka poranna? - Druhu dru�ynowy, kto� na druha grucha... to jest... chcia�em po- wiedzie�, kto� na druha chucha. Przepraszam! Ale tak mnie speszy�o z tym papierem od kie�basy. Tam kto� na druha czeka. Milczenie. Czy gro�ny obo�ny poczu�, �e ochryp� w czasie nocnej pod- r�y ci�ar�wk�, czy chleb zadrapa� go w gardle? Nie wiadomo. Po pro- stu chrz�kn��. Andrzej Wr�bel zapyta�: - No wi�c, Fobusz? Kto tam na mnie grucha? - Czeka. Taki jeden. U�omny. Marek Osi�ski zeskoczy� z drabiny. - Le�ne Oko! - zawo�a� z ogromn�, radosn� nadziej�. -Partyzant Le�ne Oko. Na pewno przyjecha�! Fobusz machn�� r�k�. ' - Gdzie tam! Ale� ty jeste�. Od razu by za nami samolotem goni�. Albo helikopterem. By� tam obok nas i ci�gle si� kryl, a tu gna�by za nami, �eby chwil� pogada�? I ja bym go nie pozna�?! Andrzej Wr�bel skierowa� si� do drzwi. - Powiadasz: u�omny. To ju� wiem. Fobusz dono�nym szeptem poinformowa� koleg�w: - Taki jaki� gapowaty. A poza tym... kuternoga. Jednym susem Andrzej Wr�bel wr�ci� od progu. Sta� pomi�dzy nimi w milczeniu, jego peleryna dr�a�a lekko, jakby jeszcze nie zako�czy�a bie- gu. Zrozumieli, �e sta�o si� co� okropnego: nozdrza dru�ynowego poru- sza�y si� ledwo dostrzegalnie, co wr�y�o bezapelacyjny, dziki gniew. - B�d� uprzejmy, Fobusz - Andrzej Wr�bel m�wi� to zupe�nie ci- cho - powt�rzy� ostatnie s�owo. Powt�rz je wyra�nie, �eby wszyscy s�y- szeli. Twarz Fobusza stopniowo biela�a. Z opalenizny zosta�y w�a�ciwie same tylko piegi. Czerwone w�osy p�on�y nad poblad�ym czo�em, jakby wo�a�y: "Ratunku! Na pomoc!" -Druhu, nie, bo... Dru�ynowy spojrza� do g�ry. - Niebo? Jako� nie widz�. Tylko sufit. W innych sytuacjach wywo�a�oby to na pewno �miech, ale dzi�! Dru�y- nowy te� przyblad�, co w po��czeniu z ruchem nozdrzy zwiastowa�o burz� w ich solidarnej, rozumiej�cej si� nawzajem dru�ynie. - No, bo tam stoi taki jaki� i pyta mnie o druha. Czy ja wiem, kto to mo�e by�? Andrzej Wr�bel zawo�a� porywczo, co zdarza�o si� nies�ychanie rzad- ko: - Je�eli Fobusz uzna�, �e powinien was poinformowa� i to w taki spo- s�b, o tym, kto na mnie czeka, przedstawi� go wam od razu, jeszcze za- nim go poznacie. S�uchajcie! Wyci�gn�� kartk� z kieszeni munduru, zacz�� czyta�: - "Wyrokiem S�du Powiatowego skazany zosta� na trzy lata wi�zie- nia mieszkaniec wsi Rokitka, pod Orzyszem, Henryk Oste�, kt�ry mal- tretuj�c ustawicznie swojego dwunastoletniego pasierba, Tadeusza Pi�- ro, doprowadzi� w konsekwencji do trwa�ego kalectwa ch�opca". Zaleg�a cisza zupe�na, jakby w izbie nie by�o nikogo. Dru�ynowy czy- ta� dalej: - "Henryk Oste� zn�ca� si� i bi� pasierba najcz�ciej bez �adnego po- wodu. Pi�tnastego lutego ubieg�ego roku, w czasie nag�ego ataku silnych mroz�w, Tadeusz Pi�ro, po kolejnej awanturze wyp�dzony z domu noc�, schroni� si� w stogu siana. Zasn�� twardo w lekkiej odzie�y przy kilkuna- stu stopniach mrozu, straci� przytomno�ci znaleziono go dopiero po kilku dniach z odmro�onymi nogami. Lekarze w szpitalu zdo�ali uratowa� ch�opcu �ycie, ale zasz�a konieczno�� amputowania lewej stopy". Marek Osi�ski samym ruchem warg przyci�ni�tych d�oni� zapyta�: - I on tu w�a�nie jest? Andrzej Wr�bel kiwn�� g�ow�. - Druhu! - gor�czkowa� si� Marek. - Idziemy! Po co ma czeka�? Mo�e ju� mia� dosy� i nawia�? Chcia�em powiedzie�: odszed�? Obo�ny mrucza� gniewnie: - �e te� ty, Andrzej, dw�ch dni prze�y� nie mo�esz bez jakiej� akcji spo�ecznej. - Wola�by�, �ebym by� aspo�eczny? - z miejsca odci�� si� dru�yno- wy. - Sytuacja jest jasna: Fobusz razem z naszym obo�nym ustanowili parti� opozycyjn� przeciwko nowemu druhowi. Mo�e s� jeszcze inni zwolennicy spo�ecznej oboj�tno�ci, prosz�, niech do��cz� do nich. Podnios�a si� wrzawa protest�w, ch�opcy otoczyli Andrzeja Wr�bla, kt�ry po chwili wysapa� z siebie gniew i powiedzia� spokojnie: - Zaraz przyjd� z Tadkiem Pi�ro. Poznacie go bli�ej. Zastanowicie si�, czy mo�emy go przyj�� do kt�rego� zast�pu. - Wi�c on - Marek Osi�ski ledwo m�g� m�wi� z emocji -- zostanie z nami? - Tak. B�dzie si� uczy�, a mo�e przyjmiemy go do naszej dru�yny- zawo�a� Andrzej Wr�bel, biegn�c ju� korytarzem do wyj�cia. Ch�opcy nie mogli si� doczeka� i powoli, jeden za drugim wymykali si� na boisko. Dopiero przy samej bramie zwolnili kroku. Zrobi�o si� zupe�nie cicho; �wir pod ich nogami zgrzyta� i ten jedyny d�wi�k wype�ni� szkolne podw�rze rytmicznym szeptem ziemi. Pod mu- rem okalaj�cym szko�� sta� ch�opak wsparty na kulach, blady, z lekka przysypany piegami, ale bez przesady, zreszt� i piegi by�y takie popielate, mo�e przera�one zaskakuj�cymi sytuacjami, schowa�y si� g��boko w sk�- r��, kt�ra dawno nie widzia�a s�o�ca. Jego mizern� twarz charakteryzo- wa� wyraz oboj�tno�ci czy spokoju. Markowi przemkn�a przez g�ow� my�l o wyblak�ej fotografii. Szare oczy Tadeusza Pi�ro patrzy�y nieru- chomo na bram�, jakby nic nie widz�c, a jego wargi �ci�gn�y si� w ma�y, popielaty supe�ek. I dopiero niespodziany u�miech na powitanie Andrze- ja Wr�bla zbudzi� inteligencj� drzemi�c� w tym niepozornym, nijakim ch�opcu. Pojawi�o si� mn�stwo �wiat�a w jego szarych oczach. - On jest w dech� - zawo�a� szeptem Felek - a ju� my�la�em, �e to b�dzie fajt�apa. Idziemy do niego, ch�opaki! Ruszyli ca�ym zast�pem, odsuwaj�c innych druh�w. Maciek Osa przy- stan�� i zapyta� Fobusza: - No, a ty? Zostajesz? - Gdzie si� b�d� pcha�? Po kiego diab�a. Czy ja jestem korpus dyplo- matyczny przeznaczony do witania go�ci? Marek Osi�ski z daleka dos�ysza� ostatnie s�owa. Zawo�a� g�o�no: - Zostawcie Fobusza, tego babcinego pupilka, on musi chroni� w�as- ny p�pek przed zazi�bieniem. Aaa...