2886
Szczegóły |
Tytuł |
2886 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2886 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2886 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2886 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DYMITR BILENKIN
CH��D NA TRANSPLUTONIE
Promie� �wiat�a wznieci� pod nogami lodowe p�omienie, ciemno�ci unios�y si� ku
g�rze jak dym.
P�niej, pod wp�ywem zm�czenia si� wzroku monotoni�, �wiat�o zamieni�o si� w
owal przezroczystej materii, w kt�rej cia�em trzeba by�o torowa� drog� przez
stawiaj�ce op�r ciemno�ci. Tam gdzie ob�ok rozpruwa�y iskrz�ce klingi bry�,
�wiat�o wycieka�o na, boki zastygaj�c p�askimi ka�u�ami, a kiedy promie� lampy
przesuwa� si�, to wydawa�o si�, �e �wiat�ono�ny owal pe�za podryguj�c z b�lu.
Wra�enie by�o tak silne, �e Igonin musia� przekonywa� sam siebie: To omam
wzrokowy. Promie� �wiat�a nie zmniejsza �rednicy, nic podobnego, to �wiat�o, a
nie p�yn w dziurawym worku. Mniej wi�cej o tym samym my�la� Simakow: Tak, to nie
Antarktyda ch�odn� noc�. Podobne, a przecie� nie to samo. - Ciemno jak u diab�a
w kieszeni - powiedzia� g�o�no. Radio obci�o wysokie tony i s�owa zad�wi�cza�y
w uszach Igonina poszcz�kiwaniem membrany.
Nale�a�o przej�� jeszcze oko�o kilometra.
B�yszcz�cy, matowy, g�bczasty, bia�y, b��kitnawy, to m�tny, to zn�w
przezroczysty l�d pod nogami by� wodorem, dwutlenkiem w�gla, metanem,
amoniakiem, neonem - szli po powierzchni atmosfery. Par gaz�w nie by�o wida�,
ale istnia�y one, bo przes�ania�y gwiazdy. Ludzie wiedzieli, �e po obu ich
stronach ci�gnie si� bezkresna r�wnina, a nad g�owami biliony lat kosmicznej
pustki, a mimo to by�o im fizycznie ciasno. I gdyby nie trening, mog�aby
ow�adn�� nimi psychoza zamkni�tej przestrzeni - tak jak to mia�o miejsce podczas
jednej z pierwszych wypraw na Transpluton. Chocia� szczelin i zapadlin mogli si�
nie obawia� (r�czne lokatory uprzedzi�yby o nich na czas), to jednak Igonin i
Simakow szli bez po�piechu, z ow� powolno�ci�, jaka w�a�ciwa jest cz�owiekowi
znajduj�cemu si� w zamkni�tej i ciemnej przestrzeni. By�a to typowa pod�wiadoma
reakcja dziennej istoty na nieprzenikniony mrok. Samo poruszanie si� po
Transplutonie, w przeciwie�stwie do polarnych obszar�w Ziemi, niczym im nie
grozi�o. Nie by�o tu zmian pogody, nie by�o (w dok�adnym znaczeniu tego s�owa)
wiatru, a tym bardziej huraganu. Planeta by�a sejsmicznie martwa.
A jednak w ob�oku par od czasu do czasu zaczyna�o co� si� dzia�. W pewnym
momencie Igoniowi wydawa�o si�, �e promie� latarki da� w ciemno�ciach s�abiutki
odblask. Jakby gdzie� wysoko nad g�ow� zamigota� p�atek �niegu. Potem zamigota�o
ich ju� kilka. W�tpliwo�ci prys�y - to by�y gwiazdy...
Zas�ona nocy opada�a szybko i bezd�wi�cznie. Pocz�tkowo oczy�ci� si� nad ich
g�owami kr�g. Opasywa� go pier�cie� gaz�w. Obracaj�c si� r�s� w oczach, a� zla�
si� z horyzontem.
- Wy��czmy �wiat�o - powiedzia� Igonin.
Nie, noc nie znik�a. Nie mog�a znikn�� w tej odleg�o�ci od S�o�ca. A jednak
ludzie odetchn�li z ulg�. Nad nimi by�o niebo szerokie, gwia�dziste, mroczne
niebo, r�wnie nieruchome jak wszystko doko�a. W ka�dym razie zrobi�o si�
przestronniej.
Jak na komend� odwr�cili si� w t� stron�, gdzie nisko nad horyzontem sta�o
S�o�ce - wielka ��ta gwiazda, kt�ra tu nie dawa�a ani �wiat�a, ani cienia.
Spojrzeli przed siebie. Czarna r�wnina raptownie gin�a za horyzontem, nad
kt�rym ci�gn�a si� Droga Mleczna. Czuli si� tak, jakby stali na skraju
przepa�ci. Szeroka, lodowa p�aszczyzna jakby zawis�a nad przestrzeniami
mi�dzygwiezdnej pustki, w kt�r� mo�na by�o spada� przez ca�� wieczno��, lecie�
miliardy lat, nie si�gaj�c dna...
Oczywi�cie nie by�o to nic innego, jak gra wyobra�ni,, a jednak...
Niesamowite - Simakow zmusi� si� do u�miechu. -Zaczynam rozumie� tego mnicha -
pami�tasz obrazek w podr�czniku? - kt�ry doszed� do kra�c�w Ziemi i zajrza�... w
nico��. Ostatecznie, co to za r�nica, sk�d si� patrzy na gwiazdy.
- R�nica mimo wszystko jest - cicho odpowiedzia� Igonin. - Psychologiczna. Tak,
rozumiem ci�. Wiemy, �e znajdujemy si� na kra�cach Systemu S�onecznego i �e tam
wyci�gn�� przed siebie r�k� - nie ma niczego.
Przy tych s�owach obaj poczuli si� tak, jakby spoza horyzontu powia� ch�odny
wiatr, i chocia� skafander grza� tak jak przedtem, Simakow potrz�sn�� ramionami.
- Bzdura - powiedzia� g�o�no. - Tam s� inne gwiazdy, inne planety, a jeszcze
dalej inne Galaktyki. Kiedy� tam polecimy... Ostatecznie za mini jest taka sama
pustka.
- Wcale nie taka sama. W ko�cu wiemy, �e tam jest Ziemia; ciep�e S�o�ce, stacje
mi�dzyplanetarne, o�ywiona przestrze�, dom - wszystko to, czego nie ma przed
nami. No, czas rusza� dalej.
Gwiazdy ledwie rozja�nia�y granie lodowych ska�, znaczy�y ich kontury, wi�c
oczywi�cie nie mo�na by�o i�� przy takim �wietle. Zap�on�y latarki. W ich
blasku znikn�y wszystkie niezbyt jasne gwiazdy. Uczucie braku miejsca,
zamkni�cia opu�ci�o ludzi. Ale kontakt z niesko�czono�ci� sprawi�, �e nie
opuszcza�o ich uczucie otwartej, zbyt otwartej; zbyt go�ej, obcej im
przestrzeni. Psycholog by�by pewnie zauwa�y�, �e i to uczucie jest atawizmem
wywodz�cym si� z czas�w, kiedy przodkowie cz�owieka �yli w lesie, atawizmem,
kt�ry budzi si� w mieszczuchu na pustyni, a u koczownika na widok nieznanych i
mrocznych przestrzeni. Teraz �wiat�o dawa�o ludziom iluzj� obrony, cho� z punktu
widzenia rozs�dku wszystko to by�o bzdur�. Jakie bowiem znaczenie warunki
zewn�trzne mog�y mie� dla ludzi, kt�rzy mieli na sobie skafandry?
- Pssst... - sykn�� Simakow.
- Co takiego?
- Nic. Po prostu przysz�a mi na my�l legenda o zmarzni�tych d�wi�kach. G�upia
asocjacja my�li. Przecie� to pod naszymi nogami to nie l�d. To grobowe p�yty.
Tak sobie my�l�, �e skutymi mrozem zg�szczeniami atom�w, ciemno�ciami, cisz� i
ch�odem sko�czy si� wszystko, kiedy zga�nie ostatnia gwiazda.
- A kto� tu niedawno m�wi� o lotach do innych Galaktyk... Tak, s�owo "l�d" nie
jest tu na miejscu, ale innego niestety nie mamy. I c� z tego. Mo�e w�a�nie cel
i sens rozumu zawiera si� w tym, aby nie dopu�ci� do takiego zlodowacenia
�wiata.
- Mo�liwe, ale na razie w�ada tu ch��d. I to dzia�a na nerwy.
- Wyobra� sobie, �e spacerujesz po Saharze. Od razu b�dzie ci l�ej.
Wkr�tce jednak przekonali si�, �e nie wszystko skamienia�o. W spadzistym
wy��obieniu przegrodzi� im drog� w�ski pas nieruchomej cieczy. Jak w lustrze
kropkami p�on�y w niej gwiazdy. Promie� latarki o�wietli� dno - ciecz by�a
zupe�nie przezroczysta, g��boko�� jej nigdzie nie przekracza�a pi��dziesi�ciu,
sze��dziesi�ciu centymetr�w. Simakow odczepi� od pasa odleg�o�ciowy analizator.
- Zaledwie quasi-skupienie szlachetnych gaz�w. Chyba nie ma sensu omija� tej
ka�u�y, co? A strach...
- Co strach?
- Wchodzi�. Kiedy cz�owiek pomy�li o temperaturze tej mieszanki...
- Przecie� ona jest wsz�dzie jednakowa.
- Wiem.
Simakow ruszy� pierwszy. Igonin widzia�, jak ciecz bez plusku zamkn�a si�
powy�ej kolan Simakowa, jak drgn�y gwiazdy, rozesz�y si� kr�gi, jak te kr�gi
zamar�y. Us�ysza� krzyk kolegi, kt�remu towarzyszy� niezdarny gest. Rzuci� si�
przed siebie, jakby chc�c uprzedzi� podejrzenia. Tak jak przypuszcza�, p�yn,
zamiast rozst�pi� si� pod podeszw� buta, otoczy� nog� jak kamienna p�yta.
- Ona mnie pochwyci�a! - krzykn�� Simakow wykr�caj�c si� ca�ym cia�em.
- Przecie� to metastabilna ciecz! - wykrzykn�� Igonin. St�j spokojnie, oswobodz�
ci�...
Wezwanie by�o zbyteczne. Obaj wiedzieli doskonale, �e stan metastabilizacji
charakteryzuje si� tym, �e substancja jest p�ynna w temperaturze znacznie
ni�szej od progu krystalizacji, ale wystarczy py�ek, dotkni�cie, aby
b�yskawicznie zastyg�a. Wyci�gn�� n� termiczny. Simakow ju� nie pr�bowa� si�
uwolni�; patrzy� tylko na swoje skute lodem nogi, kt�re przera�a�y go sw�
bezbronno�ci�. Przera�a�y go nie te pa��kowate prze�wituj�ce przez l�d
metaliczne nogi, ale te, kt�re si� w nich kry�y, te go�e, z krwi i ko�ci. Strach
ma swoje prawa i swoj� sfer� rzeczywisto�ci. Igonin zacz�� dzia�a�, gdy tylko
zrozumia� przyczyny wypadku, i pracowa� z realnym poczuciem rzeczywisto�ci, i
kt�ra niczym - wed�ug niego - Simakowowi nie grozi�a, a wymaga�a jedynie
wykonania szeregu czynno�ci wydobycia narz�dzia, wyci�cia lodu i uwolnienia
towarzysza. Stan Simakowa by� kra�cowo r�ny. On zosta� niespodziewanie
schwytany, i to schwytany przez co�, co ju� od dawna napawa�o go strachem.
- Dlaczego nie wyci�gasz swojego no�a?! - krzykn�� do niego Igonin.
Simakow jakby si� ockn��, gdy� razem z koleg� zacz�� ci�� l�d.
- No i jakie by�o to zej�cie do "mogi�y Wszech�wiata"? zapyta� Igonin, kiedy
Simakow uwolni� si� wreszcie i zrobi� pierwszy krok na sztywnych nogach.
- Dobra, dobra, nie patrz jak zaszczute zwierz�. Mamy ma�o czasu, ruszajmy -
doda� i odwr�ci� si� pogwizduj�c. Mg�a, kt�ra podnios�a si� w czasie ci�cia
lodu, by�a tak g�sta, �e kiedy Igonin wydosta� si� z niej, z ty�u za sob�
zauwa�y� jedynie s�abo tl�cy si� ognik reflektora. Ko�ysa� si� on to znikaj�c,
to zn�w urastaj�c do rozmiar�w ognistego oka.
- Nie mo�esz szybciej? - rzuci� i d�ugo czeka� na odpowied�, kt�rej nie by�o.
Oczko reflektora zamar�o i nie poruszy�o si� wi�cej. Oszo�omiony patrzy� jeszcze
nie wierz�c w nieszcz�cie, ale ju� czuj�c, �e bardziej obawia si� tego bezruchu
ani�eli milczenia przyjaciela.
- Simakow ! ! !
Od krzyku zadzwoni�o mu w uszach. Potem nast�pi�a cisza, d�uga, mog�ca
przyprawi� o szale�stwo, w kt�rej s�abo zabrzmia�o jedno jedyne s�owo:
- Zamarzam...
W g�osie tym, kt�ry raczej odgadywa�o si�, ni� s�ysza�o, nie by�o ani strachu,
ani walki, tylko pokora. Poderwa� si� z ca�ych si�, mg�a zako�ysa�a si� i wprost
przed sob� zobaczy� czarny pos�g o bia�ej twarzy, z oczami, kt�re by�y martwe i
szklane.
Dziko rozejrza� si� dooko�a, jakby gdzie� w pobli�u mog�a si� znajdowa� pomoc.
Nad kopu�� mg�y styg�y rzadkie gwiazdy, za� z ty�u za nim le�a�a czarna r�wnina,
kt�r� na moment rozja�ni� chaotycznie miotaj�cy si� promie� latarki. Za p�no!
Simakow by� ju� tak samo nieruchomy i niemy jak wszystko to, co go otacza�o.
... Wnosz�c cia�o Simakowa do kabiny skydra Igonin nie widzia� ani pomagaj�cego
mu pilota, ani lekarza, kt�ry na widok Simakowa wyda� okrzyk zdziwienia. On w
my�lach widzia� siebie na miejscu towarzysza po kolana zakutego w l�d; m�g�
wtedy przewidzie�, ale nie przewidzia�, �e w�a�nie przy takim ucisku mo�e si�
ujawni� ukryty defekt skafandra, wbrew obliczeniom, wbrew do�wiadczeniu, wbrew
temu wszystkiemu, co wiedzieli o jego niezawodno�ci. Oprzytomnia� dopiero wtedy,
kiedy wszed� lekarz, kt�ry zamierza� rozpi�� skafander Simakowa.
- Ostro�nie! Ciep�o, je�li on nie ca�kiem zamarz�...
- Nie. rozwinie pan? Szyba he�mu nie jest zaparowana. Szybkim ruchem obna�y�
pier� Simakowa i przy�o�y� do niej kardioskop. Igonin a� si� zatoczy�: g�o�ne,
wype�niaj�ce ca�� kabin� uderzenie serca eksplozj� odezwa�o si� w jego
�wiadrnno�ci.
- Przekona� si� pan? -lekarz podni�s� g�ow�. Skafander wytrzyma�, nie wytrzyma�
cz�owiek. Strach przed uduszeniem, strach przed zamkni�t� przestrzeni� - to
teraz nowy podarunek dla medycyny: kosmoch�odofobia. Przyczyn� omdlenia nie jest
sam ch��d; lecz lodowata my�l o nim, rozumie pan?
- Ale jak�e to tak?! W kosmosie, w przestrzeni, ch��d jest tak samo straszny, a
przecie� nikt nigdy...
- W kosmosie nie ma on oblicza - odpowiedzia� lekarz przygotowuj�c strzykawk� -
mo�e-w�a�nie dlatego?
Micha� Siwiec
przek�ad : Micha� Siwiec