5548

Szczegóły
Tytuł 5548
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5548 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5548 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5548 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

EDWARD S�O�SKI W WI�ZIENIU R�nemi drogami sz�a Polska do wolno�ci... R�ne te� bywa�y dzieje Polak�w, co, obro�y nosi� nie umiej�c, p�ta niewoli daremnie targali... Od Ko�ciuszkowskich boj�w, po ten dzie� 11 listopada 1918 r., kiedy to po d�ugiej niewoli, zn�w zatrzepota� Orze� Bia�y, kt� wyliczy te m�ki, wi�zienia i nieszcz�liwe boje?!... Historja o nich pisze! Polska Wolna i Niepodleg�a to pami�ta, bo z tej krwi przelanej i popio��w i ko�ci po �wiecie ca�ym porozsiewanych � powsta�a... Do historji te� przesz�a ju� tak niedawna jeszcze, z przed lat dwudziestu dopiero, epoka ludzi i walk podziemnych. Na kartach ksi��ki niniejszej znakomity poeta, autor s�ynnego zbiorku �Ta, co nie zgin�a�, Edward S�o�ski, utrwali� przemo�n� pot�g� swego pi�ra tych ludzi i te czasy, pe�ne smutku, m�cze�stwa i znowu... zawiedzionych nadziei. Szcz�liwsze jednak by�o to pokolenie: wielu z nich Polski Wskrzeszonej doczeka�o. Redakcja Z DALEKICH TAJG. Z dalekich tajg, sk�d wicher dmie orkanem i strz�sa �nieg z podbiegunowych lod�w, z mand�urskich p�l, poros�ych gaolanem, z �o�nierskiej krwi, z �o�nierskich n�dz i g�od�w, �r�d huku dzia�, na stosach cia� i ko�ci wsta�a, jak sen, t�sknota do wolno�ci. I posz�a w dal na drogi i bezdro�a przez wierzchy g�r, przez wielkich rzek rozlewy, obj�a �wiat od morza a� do morza � od �nie�nych tajg a� do granit�w Newy, a k�dy sz�a, na serca ma�ych ludzi rzuca�a g�os, co �pi�cych ze snu budzi. Na progach chat stawa�a w mgliste ranki, w wieczorny zmierzch sny dzieciom czarowa�a w milkn�cy �piew nieznanej ko�ysanki, w bojow� pie��, od kt�rej hucz� dzia�a � i pada� grom, gdy w bursy �r�d b�yskania pisa�a swe ogniste przykazania. / j�y �ka� po monastyrach dzwony i nieba strop �unami zacz�� �wieci�, na twarzach krwi� zastyga� �miech czerwony, kto� �agwie bra� i szed� po�ary nieci� � i z nowych �un od morza a� do morza skro� nocny mrok zacz�a wstawa� zorza. A ona sz�a rzekami czerwonemi przez gruzy miast, przez groby bezimienne, wsi�ka�a krwi� w rozwarte �ono ziemi, po�arem si� budzi�a noce senne � i w ludzkich serc i w ludzkich dusz wi�zienia rzuca�a krwi� proroctwo wyzwolenia. W WI�ZIENIU. I. Po rewizji, kt�ra trwa�a prawie ca�� noc, pana Jana Downara aresztowano. By�o jeszcze zupe�nie szaro, kiedy przez puste ulice szed� pod zbrojn� stra�� do wi�zienia. Wysoki, barczysty policjant sun�� przed nim z tak� powag� i godno�ci�, i� narazie wyda�o mu si�, �e to idzie sam pan komisarz. Raz tylko, przy za�atwianiu jakich� formalno�ci paszportowych, widzia� komisarza swojego cyrku�u, zapami�ta� jednak jego generalskie gesty i generalsk� postaw�. Ten id�cy przed nim policjant mia� w�a�nie w sobie co� generalskiego i przypomina� panu Janowi komisarza. Za panem Janem sz�o czterech �o�nierzy z karabinami. St�pali ci�ko, sz�api�c ogromnemi buciskami po wyboistym bruku ulicy. Panu Janowi dokucza� wilgotny ch��d marcowego poranku. Przez cienkie, giemzowe buciki chwyta� go lepkiem b�otem za nogi i szed� w g�r� po ko�ciach dreszczem. Brrr!... Niespana noc, pe�na jakich� wstrz��nie� i wra�e� niemi�ych � wykolei�a go zupe�nie. R�ce w g��bokich kieszeniach jesiennego paltota trz�s�y si�, dolna szcz�ka nerwowo uderza�a o g�rn�, a my�li bez�adnie pl�ta�y si� po g�owie. Nieraz wraca� do domu o �wicie, lecz ka�dy taki sp�niony powr�t mia� przedsmak bliskiego wypoczynku. W wygodnem ��ku czeka� go zm�czony sen bez �nicia, spokojne trwanie bez my�li. Przez zapuszczone rolety zagl�da� do pokoju dzie�, a on s�ysza�, zasypiaj�c, ciche st�pania i szepty. � Marynia i ma�a Nika chodzi�y na palcach i rozmawia�y szeptem... Dzi� � jak�e si� czuje inaczej! Nie wie, co go czeka, dok�d idzie i po co?... Brrr!... Z wylot�w ulic poprzecznych, ko�o kt�rych przechodzili, zrywa� si� wiatr ch�odny, dojmuj�cy, uderza� w twarz, wciska� si� mi�dzy po�y paltota i przera�liwie hucza� w uszach. W�wczas policjant ogl�da� si� poza siebie niespokojnie, a �o�nierze przy�pieszali kroku i otaczali pana Jana zwartem ko�em. � Nie b�jcie si�... nie uciekn�... � my�la� pan Jan i coraz g��biej wsuwa� g�ow� mi�dzy ramiona, a r�ce w kieszenie paltota. Po p�godzinnej w�dr�wce wprowadzono go wreszcie na zabrukowane podw�rko wi�zienne, sk�d po kamiennych schodkach dosta� si� do obszernej sieni. W sieni panowa� jeszcze mrok, w kt�rym z trudno�ci� zdo�a� rozr�ni� niskie �awki dooko�a �cian i oszklone drzwi w g��bi, wiod�ce na kurytarz. Na chwil� pozostawiono go w sieni samego. Usiad� na �awce i wcisn�� si� w k�t jak najg��biej. By� rad, �e nie smaga ju� go wicher, �e otoczy�y go jakie� grube, czarne �ciany i �e ma such� kamienn� posadzk� pod nogami. Pomimo tego dzwoni� jeszcze wci�� z�bami i trz�s� si� od zimna. Nigdy nie ba� si� zimna i nie rozumia�, dlaczego dzi� tak bardzo przemarz�. Nie rozumia� r�wnie� i tego, dlaczego jest w wi�zieniu? Jak si� to wszystko sta�o? Sam ogl�da� w�asnemi oczyma rozkaz aresztowania jego, Jana Downara. Pami�ta doskonale � by�o: Jan Downar... Jan Downar... O dwunastej w nocy kto� energicznie zadzwoni� do drzwi ze schod�w i jednocze�nie kto� drugi zacz�� dobija� si� do kuchni... Kto?... Policja! Czego?... Otworzy� � krzycza� czyj� rozkazuj�cy g�os. I otworzy�... Wesz�o ich dziesi�ciu... nie! pi�tnastu... Mieli miny powa�ne, urz�dowe... A on automatycznie otwiera� przed nimi wszystkie szuflady, dr��cemi r�kami rozk�ada� papiery, fotografje, listy... T��maczy�, czyta�... Widzia� doko�a siebie obcych ludzi i przera�one, wyl�k�e oczy Maryni... Chodzi�a za nim, jak cie� i szepta�a: � Co to, Janku? dlaczego? � Nic... nic... uspok�j si�... � odpowiada� i �ciska� j� za r�k�. A potem kazali mu si� ubra� i i��. Oplot�y go bia�e, ciep�e r�ce, ciep�e usta zadr�a�y na ustach jego t�umionym p�aczem. Poszli... W cyrkule, w brudnym, szarym pokoju z portretem w z�oconej ramie powiedziano mu raz jeszcze, �e jest aresztowany i kazano co� podpisa�. Czerwony nos pomocnika komisarza pochyli� si� nad jego podpisem. � Charaszo! wieditie! I znowu znalaz� si� na ulicy, na mokrym ch�odzie i wietrze. Dobrze, �e siedzi ju� w k�cie, przytulony do wytartej, brudnej �ciany, sam... sam zupe�nie... Wi�zienie budzi�o si� ze snu. Z kurytarz�w przez oszklone drzwi zacz�y dolatywa� g�osy rozm�w, ci�kie st�pania i zgrzytania klucz�w w ci�kich wi�ziennych zamkach. Zadzwoni�y gdzie� szyby we drzwiach, kto� przebieg� po schodach. Pana Jana morzy�a senno��, jakie� mg�y nape�ni�y mu oczy... Pr�dzej... byle pr�dzej zasn�� cho� na chwil�! I nagle, jak z pod ziemi, wyr�s� przed nim ten sam policjant, kt�ry go przyprowadzi� z cyrku�u i w milczeniu wskaza� mu drzwi do kancelarji. Pan Jan automatycznie podni�s� si� i poszed� we wskazanym kierunku. W kancelarji by�o pe�no sto��w poplamionych i podrapanych. Przy sto�ach sta�y jesionowe, ��te krzes�a z powycieranemi por�czami i z podart� na siedzeniach cerat�. Przez �rodek pokoju, po bia�ej i nier�wnej pod�odze, bieg� szary, sukienny chodnik. Przy jednym ze sto��w w g��bi pokoju, siedzia� zaspany i nieumyty urz�dnik, przy drzwiach sta�o dw�ch stra�nik�w wi�ziennych. Jeden z nich by� bardzo wysoki i mia� czerwon� twarz z sumiastym w�sem pod nosem, drugi by� niski i krzywy, twarz mia� blad�, brudny, nastroszony w�s i oczy patrz�ce zpode�ba. Panu Janowi wyda�o si�, �e ci obaj stra�nicy i ten zaspany urz�dnik, to dalszy ci�g mizernego umeblowania kancelarji wi�ziennej, tak dalece dope�nia�y si� nawzajem ciemne barwy szynel�w z podart� cerat� krzese� i szary, wydeptany chodnik z brudn� szaro�ci� twarzy nieumytego i zaspanego urz�dnika. Policjant rozkazuj�cym tonem poprosi� o zdj�cie paltota i marynarki � i pan Jan uczu� na sobie r�ce stra�nika z czarn� brod�. Obj�y go wp�, pe�z�y na d� po ciele, uton�y na chwil� w kieszeniach spodni i ze�lizgn�y si� po kolanach na mokre i brudne buciki. Jednocze�nie stra�nik z sumiastym w�sem trz�s� jego marynark� i rewidowa� kieszenie paltota. Potem zabrano mu szelki, krawat i zegarek i pozwolono si� ubra�. Powoli naci�ga� na siebie marynark� i czu� na powiekach coraz wi�ksz� senno��. Szary chodnik zacz�� pod nim nieprzyjemnie falowa�, a brudne i podarte krzes�a zako�ysa�y si�, jak ��dki na wodzie. Po chwili siedzia� na jednem z tych brudnych krzese� nawprost urz�dnika i odpowiada� na pytania. Gdzie si� urodzi�? Gdzie? Daleko � w jednej z p�nocnych gubernij Litwy... wymieni� nazw�. Mieszka� na wsi, potem uczy� si� w Wilnie, potem w g��bi Rosji... O, daleko! bardzo daleko, gdzie� na ko�cu �wiata. Potem powr�ci� do kraju... Czem si� trudni? z czego �yje? Jest artyst�... nie! nie maluje, nie pisze... Sko�czy� prawo, wi�c jest prawnikiem... Czy �onaty? czy ma dzieci? Pytania sypa�y si� jedno po drugiem, zachryp�y g�os urz�dnika pe�z� po nim i skrzypia�, jak �le nasmarowane drzwi... Ma... ma �on� i jedno dziecko, tylko jedn� ma�� c�reczk�, Nik�. � Ten brudny, zachryp�y urz�dnik nie zna Niki... � my�la� i odpowiada� w dalszym ci�gu sennie, ziewaj�c co chwila, a przed zamglonemi jego oczami przesuwa�y si� jakie� dalekie obrazy, chodzi�y znajome mg�y, pe�ne kszta�t�w zapami�tanych niegdy� przed laty i pozbawionych szarej powszednio�ci. Widzia� urwisty brzeg rzeki, widzia� wielki pszeniczny �an, faluj�cy z�otem, bezkresny... Widzia� jak�� ma�a mie�cin�, bia�y ko�ci�ek z czerwonym dachem, sklep z zielonemi okiennicami, d�ugi, szary mur i zielone kopu�y cerkiewki... Potem widzia� serdeczn� g�ow� ojca... potem jakie� oczy chabrowe, dziecinnie bezradne i jednocze�nie g��bokie, jak morze. � Padpiszytie! � powiedzia� wreszcie urz�dnik, podsuwaj�c mu po��k�y arkusz papieru. Podpisa�. � W 63 nomier! Wysoki z du�ym, p�owym w�sem stra�nik zastuka� butami po pod�odze i zadzwoni� kluczami. Pan Jan wsta� i wyszed� za nim drzwiami wiod�cemi na kurytarz. Na kurytarzu by�o jeszcze mroczno. Z ko�ca, przez podw�jne oszklone drzwi z zakratowanego okna, s�czy�o si� szare, niepewne �wiat�o budz�cego si� marcowego dnia. Po czarnych, �elaznych schodach weszli na pi�tro. Na pi�trze by� taki sam kurytarz, tak samo przedzielony oszklonemi drzwiami i z obu stron zako�czony zakratowanemi oknami. Pan Jan szed� za stra�nikiem sennie i powoli. My�li pl�ta�y si� bez�adnie: � Wi�c to tak si� wchodzi do wi�zienia... po takich czarnych, d�ugich schodach... przez taki d�ugi kurytarz... Nie wszyscy st�d wychodz�... nie wszyscy... W oknach, we drzwiach, wsz�dzie kraty pe�ne oczu podpatruj�cych i szpieguj�cych... Za kratami siedz� ludzie pod zbrojn� stra��... i on tak b�dzie siedzia�... Jan Downar... Jan Downar... Skr�cili na lewo. Oszklone drzwi otworzy�y si� przed nimi bez szmeru i tylko przy zamykaniu zadzwoni�y ci�arem �elaznych ram. Przez �rodek kurytarza, jak w kancelarji, bieg� d�ugi, szary chodnik. Kurytarz by� niesko�czenie d�ugi, sklepiony i mroczny. Z obu stron ci�gn�y si� dwa szeregi zamkni�tych, pomalowanych smo�� na czarno drzwi. U wej�cia spotka� ich oddzia�owy stra�nik Makar Lisica i badawczem spojrzeniem zmierzy� pana Jana. Makar Lisica by� ju� od kilkunastu lat stra�nikiem wi�ziennym i mia� oczy wprawne do oceny nowych przybysz�w. Odrazu pozna� z kim ma do czynienia. Po uko�czeniu s�u�by wojskowej, zamiast wr�ci� do swej wioski rodzinnej, zosta� stra�nikiem w wi�zieniu. Z pocz�tku przyt�oczy�a go ponuro�� mrocznych kurytarz�w i g�ste siatki rdzawych krat w ka�dem oknie. Powoli jednak przyzwyczai� si� do wi�ziennego �ycia, wr�s� w t� zaryglowan� mroczno�� i znieczula� na dramaty, kt�re codziennie zamyka� na cztery spusty swemi ci�kiemi kluczami. Uszy zacz�y chciwie pods�uchiwa�, a oczy podpatrywa�. Nawet ca�a powierzchowno�� jego znakomicie dopasowa�a si� do tego ponurego otoczenia. Oczy nabra�y jakiego� chytrego wyrazu i patrzy�y z pode�ba, g�owa pochyli�a si� naprz�d i wesz�a g��boko mi�dzy szerokie, ko�ciste ramiona. Sprawia�o to wra�enie, �e jest garbusem. Kiedy zaczyna� m�wi�, usta jego kurczy�y si� tak, �e ka�dy my�la�, i� si� �mieje. Ale naprawd� Makar nie �mia� si� prawie nigdy � by�, jak wi�zienie, ponury i skryty. Mieszka� wraz z �on� Praskowj� w obr�bie wi�zienia, w ma�ym domku pi�trowym. Praskowja by�a c�rk� podoficera �andarm�w z cytadeli, W�asowa. Stary �andarm odwiedza� ich do�� cz�sto. Podczas odwiedzin wypija� zwykle niezliczon� ilo�� szklanek herbaty. Lisica lubi� te�cia i ch�tnie rozmawia� z nim o polityce. � S�awa Bohu, u�mirym � powtarza� � u�mirym... � Izwiestno � potakiwa� mu te��. Dzi�, obejrzawszy uwa�nie pana Jana, Lisica pytaj�co spojrza� na koleg� z sumiastym w�sem. � Kuda? � zapyta�. � W 63 � odpowiedzia� ten i zajrza� w g��b kurytarza. � Oho! szcz�liwczyk z pana... najlepsza cela... salonowa cela... � zwr�ci� si� Lisica do pana Jana �aman� polszczyzn�. � Najlepsza... salonowa... � powtarza� pan Jan w duchu, id�c za nim w g��b kurytarza. Zrobi�o mu si� naraz b�ogo, �e b�dzie mia� najlepsz� cel�. Po chwili znalaz� si� w niedu�ym, kwadratowym pokoiku o bia�ych �cianach i ma�em okienku u g�ry. W k�cie, mi�dzy wmurowan� w �cian� desk�, imituj�c� st�, a �cian� zewn�trzn� by� zawieszony hamak z szarego p��tna do spania, z drugiej strony by�o to samo. Na jednym z nich le�a�a czyja� po�ciel i ubranie, ale w celi nie by�o nikogo. � B�d� tu nie sam? � zapyta�. � Z towarzyszem... A c�, z towarzyszem weselej b�dzie � odpar� Lisica i wysun�� si� z celi na kurytarz. Pan Jan ucieszy� si�, �e b�dzie mia� towarzysza. Zawsze we dw�ch weselej � mo�na b�dzie rozmawia� i nie my�le� ci�gle w k�ko o jednem i tem samem. Wi�zienie wyobra�a� sobie, jako ci�g��, beznadziejnie g�uch� i zapomnian� samotno��, zamkni�t� na cztery spusty, zaryglowan� i zakratowan�, z wiecznem my�leniem o wolno�ci. Ucieszy� si� wi�c, jak dziecko, dowiedziawszy si�, �e b�dzie mia� towarzysza. � Towarzysz... towarzysz... kto on? za co siedzi? � my�la�, uk�adaj�c si� na pustym hamaku i okrywaj�c si� paltotem. Na drugim hamaku le�a�o ubranie � szara, wytarta i postrz�piona marynarka, kamizelka z brudn� i podart� podszewk� i postrz�piony ko�nierzyk. Zniszczone, stare ubranie zacz�o mu opowiada� o swoim w�a�cicielu. Wi�zienny towarzysz, kt�rego nie widzia� jeszcze, w drzemi�cych oczach zacz�� przyobleka� si� w �ywe kszta�ty. W ciasnej, sklepionej celi by�o pe�no jego ruch�w i g�osu. Chodzi� niezgrabnie, ci�ko, m�wi� szeptem i patrzy� zpode�ba. Jaki� dzia�acz partyjny... robociarz... I nagle oczy pana Jana zamkn�y si�, a my�li rozp�yn�y si� w bezkszta�tach snu. Spa�, jak cz�owiek zm�czony do utraty zmys��w, przesta� egzystowa� zupe�nie. Kiedy obudzi� si�, sklepiona, bia�a cela by�a pe�na s�o�ca. Otworzy� i zamkn�� oczy � i znowu otworzy� i zamkn�� i le�a� w zdr�twia�ym bezruchu. Wi�c to prawda, to rzeczywisto��! Obudzi� si� w wi�zieniu... On, Jan Downar obudzi� si� w wi�zieniu. I za co? za co? Codziennie zrana w gazetach pod rubryk�: aresztowania i rewizje � przebiega� oczyma nazwiska aresztowanych, potem my�la� o nich przy �niadaniu, potem w cukierni rozmawia� o nich ze znajomymi. A dzi� jest sam aresztowany i siedzi w wi�zieniu... Jak to brzmi! Jan Downar siedzi w wi�zieniu? Oryginalnie... Napisz� o tem w gazetach, a wszyscy jego znajomi b�d� my�leli o nim przy �niadaniu i b�d� rozmawiali o tem w cukierni. Kelner b�dzie nadstawia� uszu, pods�uchuj�c ciekaw� rozmow� o aresztowaniu jego sta�ego go�cia. Jan Downar siedzi w wi�zieniu. Wi�c to ta rewolucja, o kt�rej przedwczoraj jeszcze rozprawia� w barze Pod Wiech�, ta rewolucja, kt�r� tak uwielbia� g�o�no, pokaza�a mu swoje pazury. Marynia m�wi�a mu zawsze, �e jest nieostro�ny. Otworzy� oczy. Po celi wszerz i wzd�u� chodzi� niski, szczup�y blondyn w szarej marynarce i w brudnym postrz�pionym ko�nierzyku. M�g� mie� najwy�ej trzydzie�ci lat. D�ugie, rzadkie w�osy niezdecydowanego koloru ods�ania�y wysokie czo�o. Twarz mia� ��t� o wystaj�cych ko�ciach policzkowych i grubych mi�sistych wargach. W�s�w prawie nie mia�, tylko na szyi i ko�o uszu ros�y mu nier�wne i rzadkie k�py w�os�w. Ubranie le�a�o na nim niewygodnie, marynarka w�azi�a na szyj� i dotyka�a nier�wnych kosmyk�w w�os�w na g�owie, spodnie marszczy�y si� i kr�powa�y ruchy. Pan Jan zmru�y� oczy � jeszcze chwil� chcia� by� sam, niepytany o nic, cichy, spokojny... Zupe�nie inaczej wyobra�a� sobie swego towarzysza, jakiego� rewolucjonist� bojowca, zdecydowanego na wszystko zatrace�ca. Ten w�t�y, snuj�cy si� po celi, jak cie�, cz�owiek, jak�e inaczej wygl�da�! Pan Jan wog�le sta� daleko od rewolucji. Ruchy mas, protesty szarych t�um�w, pojedyncze wybuchy przyobleka�y si� w jego wyobra�ni w jakie� osobowe, urojone kszta�ty. Zdawa�o mu si�, �e rewolucjoni�ci to jakie� wielkie olbrzymy, o d�ugich, �ylastych r�kach, ociekaj�cych krwi�, i barach atlet�w. Wyrazy: robotnik, lud � tworzy�y wielkie, szare obrazy, czarne sylwety zadymionych, fabrycznych miast, nawo�ywania, krzyki i zgrzyt maszyn. Widzia� ogromn� r�k�, d�wigaj�c� olbrzymi m�ot, nabrzmia�e wielkim wysi�kiem mi�nie � zupe�nie, jak na afiszu jakiej� wystawy berli�skiej. Wyraz �rewolucja� dawa� zupe�nie inny obraz. Widzia� szare mrowie ludu, d�ugie w�e pochod�w, s�ysza� st�pania tysi�ca n�g, oddechy tysi�ca piersi i niestrojn�, nier�wn�, ch�raln� pie��. I nagle stan�� przed nim ten rewolucjonista, bez mi�ni, bez krwi, o twarzy ��tej i pomarszczonej, jak cytryna. Co za zaw�d! Wi�c to tak wygl�da ten bunt, zmiataj�cy stare porz�dki i stare prawa! Otworzy� oczy i usiad� na p��tnie. W tej�e chwili zacz�y na niego patrze� badawczo siwe oczy towarzysza. W spojrzeniu tem by�a jaka� nieprzyjemna, podejrzliwa skryto�� cz�owieka, podpatrywanego i szpiegowanego na ka�dym kroku i jednocze�nie chciwa ciekawo�� wi�nia. Mierzyli siebie oczyma przez chwil�. Niski blondyn w niezgrabnej marynarce zatrzyma� si� pod drzwiami. � I c�? tak b�dziemy siedzieli razem � powiedzia�, u�miechaj�c si� do pana Jana. � Chyba � odrzek� pan Jan, staraj�c si� u�miechn�� do niego. Chcia� nadrabia� min� i nie m�g�. Zamiast u�miechu, co� podobnego do p�aczu wykrzywi�o mu usta. � A tak... a tak... � powtarza� niski blondyn. � Czy pierwszy raz? � zapyta� po chwili. � Tak. � Pierwszy raz najci�ej... A potem, to furda. Cz�owiek wchodzi w te mury z do�wiadczeniem... ale pierwszy raz, jak wy teraz � to ci�ko, napadn� takie bunty, �e r�kami zechcecie kraty gi��, a z�bami mury gry��... W�o�y� r�ce w kieszenie i zacz�� biega� po celi. � Potem wszystko minie � m�wi� w dalszym ci�gu � wszystko u�o�y si� jako� mo�liwie. P�jd� tygodnie, miesi�ce... Cz�owiek do wszystkiego musi si� przyzwyczai�. Pan Jan wiedzia�, �e do wszystkiego mo�na si� przyzwyczai�, wchodz�c jednak w te mury, �udzi� siebie nadziej�, �e wchodzi na dwa lub trzy dni, jak do jakiej� samotnej pustelni, albo do szpitala. My�la�, �e przez te dwa lub trzy dni potrafi tak si� urz�dzi�, jak w szpitalu: pole�y cichutko, patrz�c, jak przez mg��, na krz�taj�cych si� pos�ugacz�w, odpocznie. W szpitalu by� ju� dwa razy i za ka�dym razem dozna� tego uczucia wypoczynku w cicho�ci bia�ych �cian, pod os�upia�em ze zm�czenia okiem szarytek. � P�jd� tygodnie, miesi�ce... � my�la� teraz i zrobi�o mu si� straszno od tych s��w towarzysza � tygodnie... miesi�ce... Wsta� z pos�ania i wyci�gn�� do towarzysza r�k�. � Jestem Jan Downar � powiedzia� cicho. � Przepraszam, jak? � Jan Downar. � A ja jestem Boles�aw Czerski. Stali nawprost siebie w s�o�cu, zupe�nie r�ni, zupe�nie do siebie niepodobni. � Jeszcze si� poznamy... Oho, b�dzie dosy� czasu... Ja jestem ch�op z pod Kalisza, student politechniki lwowskiej, aresztowany po raz trzeci przed p� rokiem. � Przed p� rokiem! � wykrzykn�� pan Jan z przera�eniem. � Jakto, wi�c siedzicie tu ju� p� roku?! � A c� wy sobie my�licie? P� roku, to niedu�o. S� tu tacy, kt�rzy siedz� d�u�ej. Ten tam za �cian� � tu wskaza� palcem na �cian�, przy kt�rej sypia� � siedzi ju� rok przesz�o. � Przesz�o rok! � powt�rzy� pan Jan prawie bezd�wi�cznie i upad� na duchu. Jak m�y�skie kamienie spad�y na niego s�owa towarzysza. � Przesz�o rok! * * * Odt�d zacz�o si� dla niego nowe �ycie, zupe�nie inne, ni� to, kt�re wi�d� dotychczas. Na d�ugie godziny rozmy�la� wi�ziennych k�ad�a si� szaro�� wielkich sm�tk�w, pomimo, i� wiosna coraz wi�kszem s�o�cem zalewa�a ich bia�� cel�. Dzie� wi�zienny zaczyna� si� o sz�stej rano. Z milcz�cych cel odlatywa�y ostatnie sny i zewsz�d zaczyna�y si� odzywa� obudzone g�osy. Odryglowywano z trzaskiem drzwi, biegano po kurytarzach i krzyczano. Pan Jan podnosi� si� ostatni, ubiera� si� leniwie i, doczekawszy si� swojej kolei, szed� na kurytarz my� si�. Wi�niowie myli si� w ko�cu kurytarza, pod du�em oknem, z kt�rego wida� by�o kawa� miasta, kilka starych drzew i czerwone wie�e ko�cio�a. Pan Jan lubi� to miejsce i zwykle my� si� bardzo d�ugo. O �smej przynoszono gor�c� wod� i w�wczas Czerski w du�ym blaszanym imbryku zaparza� herbat�. Po herbacie przychodzi� pos�ugacz sprz�ta�. Wi�niom politycznym us�ugiwali wi�niowie kryminalni. Cel� pana Jana sprz�ta� z�odziej pobytowy, Marcin Dzida, czasem tylko zast�powa� go w tej czynno�ci J�zef Kotek, kt�ry utrzymywa�, �e zak�� te�cia i te�ciow� przez nieostro�ne obchodzenie si� z wid�ami. O ile Dzid� pan Jan lubi�, o tyle czu� jaki� niewyt�umaczony wstr�t do Kotka. Dzida by� wysoki, nadmiernie barczysty i niezgrabny. Mia� ospowat�, kwadratow� twarz bez zarostu, niespokojnie biegaj�ce z przedmiotu na przedmiot oczy i szczecin� kr�tko i nier�wno ostrzy�onych w�os�w nad potwornie niskiem czo�em. Przytem odznacza� si� ogromn� niechlujno�ci� � nosi� na sobie kurze wszystkich cel, kt�re sprz�ta� i b�oto wszystkich p�godzinnych przechadzek po rozmi�k�ej od deszcz�w dr�ce, gdzie� na podw�rku pod oknami wi�zienia. By�o w nim jednak co� takiego, za co go pan Jan pokocha�: by�a w nim jaka� niezdarna niezgrabno��, jaka� nied�wiedzia powolno�� i dobro�. By� rodem z podmiejskiej wsi. W sz�stym roku �ycia straci� rodzic�w i poszed� do miasta na poniewierk�, na bruk, a w �smym nauczy� si� kra��. Odt�d po�ow� �ycia przesiadywa� w wi�zieniu. Kradzenie sta�o si� jego fachem. Krad� gdzie m�g� i co m�g�, nieraz nawet rzeczy bezwarto�ciowe, niepotrzebne nikomu. O fachu swoim opowiada� z zachwytem, che�pi� si� i przechwala�: � Ka�d� rzecz trza fajni�cie wykona�, jak si� patrzy � m�wi� nieraz z dum� � fi... fi... Dzida umie i tak i tak. Nie ka�dy tak potrafi, jak Dzida . Pan Jan jednak przekona� si� wkr�tce, �e by�y to tylko przechwa�ki. Dzida by� we wszystkiem niezdar�. W wi�zieniu czu� si�, jak u siebie w domu. W zimie nawet by� rad, �e ma dach nad g�ow� i troch� ciep�ej strawy. Dopiero na wiosn� zaczyna� t�skni�. Niktby nie przypuszcza�, �e niezdarny Dzida mo�e t�skni�, a jednak Dzida t�skni�. Po sz�stej wieczorem, kiedy zaryglowano ju� ostatnie drzwi i kiedy na kurytarzach robi�o si� zupe�nie cicho, Dzida stawa� na taborecie pod oknem, przyciska� twarz do kraty i d�ugo patrzy� w niebo, w �un� zachodu, w dal. Widocznie ogarnia� go w�wczas jaki� sm�tek wielki, albo �a�o�� jaka� serdeczna, gdy� zaczyna� mrucze�, o czem potem wi�niowie opowiadali, �e s� to modlitwy �ydowskie i dra�nili biednego Dzid�, m�wi�c mu, �e jest �ydem. Dzida jednak by� antysemit� i nie lubi�, gdy go nazywano �ydem. � Sami wy �ydy pod�e jeste�cie! � mrucza� w�wczas pod nosem i �egna� si�, chc�c zamanifestowa� przed kolegami, �e jest katolikiem. W wi�zieniu lubili go wszyscy pr�cz Lisicy. Kto wie, mo�e nawet i Lisica go lubi� i mo�e dlatego wylewa� na niego swoj� z�o��, �eby zamaskowa� s�abo��, kt�r� czu� do niego. Dzida puszcza� mimo uszu wymy�lania i tylko czasem o�miela� si� burkn��: � Odknaj, Herodzie jaki�, bo nie strzymam dalib�g! I w dalszym ci�gu cierpliwie wytrzymywa� wycieczki Lisicy. A Lisica dra�ni� jego ambicj�: � Ty sam poprob�j, psia twoja ma� � mru z ciebie z�odziej? � Ty sam poprob�j, psia twoja ma� � mrucza� Dzida i gniewnie zaciska� pi�cie. A g�o�no dodawa�: � Pan naczelnik pewnikiem lepiejby to zrobi�. Dzida mia� dobre serce i ch�tnie tem, co posiada�, dzieli� si� z innymi. Raz przyni�s� panu Janowi w ma�ej doniczce jakie� blade i anemiczne zielsko, strannie wypiel�gnowane przez siebie samego i z jak�� wielk�, dziecinn� rado�ci� wyg�osi�: � Wedle wiosny uros�o mi to to w tym czerepie... tylko patrzy�, jak zakwitnie. W ulu i to kwiat fajny. Innym razem, kiedy panu Janowi zabrak�o ksi��ek i obaj z Czerskim siedzieli bezczynnie, Dzida przyni�s� im jak�� rosyjsk� powie�� sensacyjn�, skradzion� urz�dnikowi Muchinowi w kancelarji. � Jak mogli�cie, Dzida! � zacz�� pan Jan i urwa�. Przykro mu si� zrobi�o nazwa� to kradzie��. Dzida jednak doko�czy� : � Kra��... Machn�� r�k� i zacz�� gwizda�. Biedny Dzida mia� manj� wielko�ci � my�la�, �e jest mistrzem w swoim fachu � i dlatego jedynie z pogard� odzywa� si� o Kotku. � Psia jego ma� � m�wi� z irytacj� w g�osie � zag�upi na z�odzieja, nic wi�cej! Kotek by� rzeczywi�cie g�upi. Pan Jan jednak miewa� nieraz w�tpliwo�ci, czy Kotek w samej rzeczy jest tak g�upi, jak wygl�da, czy te� tylko udaje g�upiego. Zaledwie od paru miesi�cy siedzia� w wi�zieniu, a ju� potrafi� tak znakomicie przyzwyczai� si� do szarej monotonii wi�ziennego �ycia, �e nie mia� nawet takich ma�ych protest�w i takich cichych t�sknot, jak Dzida. Zdawa�o si�, �e Kotek tylko po to si� urodzi�, �eby siedzie� w wi�zieniu, us�ugiwa� panu Janowi i Czerskiemu, wynosi� kub�y, obnosi� po celach o pierwszej drewnian� wanienk� z krupnikiem i spa� od sz�stej do sz�stej. By� chudy i ma�y i ca�y szaro-bury, jak kot. Wszystko na nim by�o takie szare, jak ziemia, jak d�ugi chodnik na kurytarzu wi�ziennym. Dusz� musia� mie� r�wnie� tak� sam� szar�, nieobudzon� �adnym wschodem, nieuszlachetnion� �adn� my�l�. Wyzywaj�co patrzy� ka�demu w oczy i mia� jakie� bezmy�lne okrucie�stwo w swoich cynicznych opowiadaniach. By� ch�opem z pod Lublina. Mia� kilka morg�w gruntu, ca�e gospodarskie obej�cie, �on�, troje dzieci, te�cia i te�ciow�. Z te�ciami nie m�g� �y� w zgodzie. Te�� by� gderliwy, z�y. Kotek przydyba� go raz w sieni i d�gn�� wid�ami. Te�� zachwia� si� i krzykn�� przera�liwie... Kotek poprawi�... Na krzyk te�cia wesz�a te�ciowa. � Cha... cha... cha... � �mia� si� Kotek, opowiadaj�c to panu Janowi � wesz�a, moi�ciewy, r�ce rozciapurzy�a, �lipia na mnie wywali�a i ryczy. A ty czego? � m�wi� ja do niej i wid�ami w brzuch. Panie �wie� nad jej duszom. Kotek zawl�k� oboje do chlewika, zakry� s�om�, a sam po�o�y� si� spa�. � Pierwszom noc, moi�ciewy, spokojniem spa� � opowiada�, �miej�c si� g�upio. Spa� spokojnie, pope�niwszy podw�jn� zbrodni�! Pan Jan napr�no �ama� sobie g�ow� nad rozwi�zaniem zagadki, dlaczego Kotek nie rozumia� swego czynu, napr�no szuka� pod�o�a tego w jego charakterze. Kotek by� �agodny, cichy i powolny, sprz�ta�, nosi� kub�y i spa�, jak cz�owiek z czystem sumieniem. I w�a�nie dlatego pan Jan nie lubi� Kotka. My�l�c o nim, doznawa� wra�enia, �e dotyka czego� martwego, �e k�adzie r�ce w otwart� trumn�. Kotek nie mia� duszy... musia�y tam by� jakie� iskierki, kiedy si� urodzi�, ale nikt ich nie rozdmucha�, wi�c pogas�y i pozosta�a tylko pusta szaro��, zupe�nie martwa szaro��, takie umar�e nic. Ta szaro�� nie mog�a znie�� s�o�ca, wi�c wsi�k�a w mury wi�zienne. Czerski te rozumowania pana Jana nazywa� zawracaniem gitary. Wed�ug niego Kotek by� ofiar� ustroju spo�ecznego. Od pocz�tku by�o mi�dzy nimi ci�g�e nieporozumienie. Pochodzili obaj z jednego �rodowiska, dzieli�y ich jednak jakie� rozgraniczenia dw�ch przeciwnych sobie �wiat�w. My�li ich chodzi�y r�nymi go�ci�cami i nie mog�y si� spotka�. To nalewa�o ich rozmowy gorycz�. Nieraz zjawia�y si� k��j�ce ironje, pogardliwe wzruszenia ramion i d�ugie rozd�wi�ki. Czerski, jak Kotek, stawa� si� dla niego powoli trudn� do rozwi�zania zagadk�. Z drobnych szczeg�lik�w i z d�ugich godzin przymusowego obcowania wyros�o przed oczyma pana Jana ca�e jego �ycie. Nie! nie � to nie by�o �ycie! To by�o jakie� d�ugie ca�opalenie, ofiara, m�odzie�czo�� � wszystko, ale nie �ycie. � Takich Kotk�w u nas tysi�ce, dziesi�tki tysi�cy � m�wi� raz Czerski w dyspucie. � I prawda, �e to nieobudzona dusza, prawda! Takie dusze trzeba budzi�. Ka�dy cz�owiek musi mie� pe�n� dusz�... I pan Jan zacz�� my�le� o pe�nej duszy. Co on nazywa pe�n� dusz�? Co? Mo�e to swoje po�owiczne �ycie? To �ycie bez jutra, bez dachu, bez imienia? Przecie� jest tylko jeden pewien szereg lat do prze�ycia, tylko jeden szereg lat dla ka�dego. A Czerski ze swego szeregu bra� rok po roku i oddawa� mglisto�ci jakiej� nieuchwytnej, kt�r� nazywa� ide�, albo spraw�. Nawet samej idei pan Jan nie rozumia� � walczy� o pewn� przegran�, p�yn�� do pewnego rozbicia! A we wszystkiem nieustraszono�� jaka�, granicz�ca z bezmy�lno�ci�, rozrzutno�� pe�na niezastanowienia i nierozwagi. Czerski nie mia� swoich osobistych potrzeb, nie mia� nawet najmniejszych wymaga� dla siebie. I gdzie by�o jego �ycie? Gdzie by�a jego pe�na dusza? By� synem �lusarza z warsztat�w kolejowych. W o�mnastym roku �ycia uko�czy� gimnazjum i wst�pi� na uniwersytet. Odt�d zacz�a si� jego, jak j� nazywa�, �wielka robota�, niebezpieczne labirynty krecich dr�g, budzenie dusz w podziemiach i podminowywanie ciemnoty. To w�a�nie by�a jego idea; jego sprawa. Wiecznie obdarty i zawsze troch� g�odny, biega� z lekcji na lekcj� i jednocze�nie zwo�ywa� zebrania konspiracyjne, nosi� bibu�� i organizowa� ludzi! Trwa�o to ca�y rok. Po roku siedzia� ju� w wi�zieniu, w tem samem wi�zieniu, w kt�rem si� spotkali. Potem kazano mu wyjecha� w g��b Rosji na dwa lata. Dwa niesko�czenie d�ugie lata przem�czy� si� w obco�ci wielkiej, pozna� po�eraj�ce wszystko t�sknoty, dni zm�czone przymusow� bezczynno�ci�, noce pe�ne niespania. � By�o ma�e, dziwne miasteczko � opowiada� panu Janowi � takie typowe rosyjskie miasteczko. Parterowe, drewniane domki, szerokie, niebrukowane ulice, wyd�te, z�ocone kopu�y cerkiewne, g�upie �ycie za lad� w sklepiku, bezmy�lna chciwo�� i brutalna rozrzutno��... Wszystko nowe, wszystko obce! Ani jednego skrawka muru z przesz�o�ci, ani jednej ceg�y! Ca�a historja tej ziemi, ca�a przesz�o�� przyczai�a si� w borach ciemnych legendami o zb�jcach, �piewaniem podobnem do p�aczu. I kazano mi �y� w tej obco�ci. Co tydzie� musia�em chodzi� do policmajstra. Policmajster by� pijanica i awanturnik. Przychodz� raz do niego, a on biega po pokoju i zatacza si�. Spostrzeg� mnie i krzyczy: �Ty, taki synu, nowe spiski knujesz, o nowych z�odziejstwach my�lisz! Wiem... wiem o wszystkiem!� Krew zala�a mi m�zg... �Jak ty �miesz, kanaljo jaka�!� krzycz� nieprzytomny, a on do mnie z pi�ciami. I nie wiem, jak to si� sta�o, �e lun��em go w pysk! Jak z pod ziemi, wyro�li przede mn� policjanci, rzucili si� na mnie i zacz�li mnie bi� po piersi, po g�owie. Westchn�� g��boko i zamy�li� si�. � Potem wsadzono mnie do wi�zienia, a po roku wys�ano etapem na Syberj�. A wiecie, Syberja to bia�y gr�b, mogilnik zasypany �niegami. Pan Jan cierpia�, s�uchaj�c tej smutnej Odyssei swego towarzysza. Ale Czerski nie zgin��, po roku uciek� z Syberji wschodniej do Lwowa i wst�pi� tam na politechnik�. Wkr�tce jednak nasta� taki czas, �e nie m�g� usiedzie� we Lwowie. Za kordonem zakot�owa�o si� wszystko piekielnie. Ca�a robota podziemna jego i jego towarzysz�w wysz�a na ulic� g�o�nym protestem. Ludzie przestali pracowa�, je��, pi� i spa�. Daleki jaki� zew pad� has�em na ludne rynki miast i na spokojn� cicho�� wsi. Czerskiemu wydawa�o si�, �e przyszed� czas, kt�rego czeka�, wi�c pod cudzem nazwiskiem przeby� kordon. Ale to nie by� jeszcze czas... Czerskiego aresztowano znowu. Ca�y miesi�c na badaniach milcza� uparcie, przyci�ni�ty jednak do muru, przyzna� si� do swego nazwiska. � Musia�em si� przyzna� � t�umaczy� si� przed panem Janem. Nie by�o �adnej rady, dowiedli mi, �e ja, to ja... Zrazu sprowadzili ojca, pokazuj� mu moj� fotografi� i pytaj�: �Kto to?� Ojciec m�j, stary lis, patrzy, niby nie poznaje: �Che... che� � m�wi � gdyby nie te oczy i w�osy, to akurat m�j syn�... �A jakie oczy ma syn?� �Ma�e...� �I ten ma ma�e� � m�wi �andarm, a ojciec, niby nic. �Syn ma mniejsze...� � powiada. A potem przyszed� na badanie rotmistrz, ten sam, kt�ry mnie niegdy� bada�, i m�wi: �Widz�, �e mnie pan Czerski nie poznaje...� A kiedym si� przyzna�, �e to ja, to jestem ja, a� podskoczy� na krze�le: �Nu wot i charaszo...� i odrazu zmieni� ton i zacz�� m�wi� po rosyjsku... S�uchaj�c tych opowiada�, pan Jan my�la� o sobie i o swojej sprawie. Nie chcia�by by� za nic w �wiecie Czerskim i mie� tak� spraw�, jak on! Zwykle zaczynali rozmawia�, kiedy na kurytarzach zalega�a cisza i wczesna wi�zienna noc wchodzi�a do cel. Ranek up�ywa� im na czytaniu. Mieli jakie� stare, czytane ju� niegdy� przed laty, ksi��ki. Ksi��ki te chodzi�y po wi�zieniu z r�k do r�k i mia�y wewn�trz pe�no znak�w, kt�re pan Jan odcyfrowywa� zawzi�cie. Samotnicy z s�siednich cel przekazywali tam swoje nazwiska nieznanym s�siadom. Czasem spotka�o si� jak�� bolesn� histori�, jaki� krzyk zakl�ty w podkre�lone leciuchno litery. O pierwszej przynoszono obiad, sk�adaj�cy si� z rzadkiego kapu�niaku, albo obrzydliwego, czarnego krupniku, po kt�rym p�ywa�y t�uste oka �oju, i kawa�ka ci�kiego chleba. Najbardziej d�u�y� si� czas po obiedzie, a� do zamkni�cia drzwi na klucz. Ksi��ka wypada�a z r�ki, a minuty sun�y, jak ci�kie, znu�one ptaki, nieraz nawet zdawa�o si�, �e si� cofaj�. Dopiero o sz�stej, kiedy zamykano cele na klucz, robi�o si� ra�niej. Na kurytarzach zapanowywa�a wielka cisza. S�ycha� by�o tylko st�umione pukania i szepty � to wi�niowie porozumiewali si� mi�dzy sob�. I Czerski codziennie rozmawia� ze swoim s�siadem. S�siadem tym by� Bieda. Kim by� Bieda z fachu, czem si� trudni�, z czego �y� przed aresztowaniem, ani Czerski, ani pan Jan nie wiedzieli. Natomiast wiedzieli, �e Bieda by� bojowcem, �e z�apano go podczas strzelaniny ulicznej z brauningiem w r�ku i �e prawdopodobnie b�dzie oddany pod s�d wojenny. Pan Jan par� razy spotka� na kurytarzu Bied�. Przy pierwszem zaraz spotkaniu odrazu domy�li� si�, �e to w�a�nie musi by� ten Bieda, tak dziwnie harmonizowa�o jego nazwisko z wygl�dem. By� niezmiernie d�ugi i cienki i nosi� jak�� bardzo szerok�, sp�owia�� marynark� i bardzo szerokie, wytarte spodnie. I buty mia� tak du�e, �e chodz�c, szurga� nogami po pod�odze, co sprawia�o wra�enie, �e chodzenie jest dla niego pewnym wysi�kiem. G�ow� mia� nieproporcjonalnie ma�� do wzrostu, osadzon� na d�ugiej, �ylastej szyi, a ostro �ci�ty podbr�dek nadawa� twarzy jego jaki� ptasi wygl�d. M�wi�c, plu� na wszystkie strony i w�wczas wargi kurczy�y mu si� dziwnym grymasem, obna�aj�c ��te, prawie czarne z�by i nabrzmia�e dzi�s�a. Id�c, mru�y� oczy, tak jakby nic nie widzia�. Podczas, jak m�wi�, wsypy, kiedy broni� si� zawzi�cie, st�uczono mu okulary. Mia� jeszcze na twarzy z prawej strony blizn� czerwon� od szk�a. Wieczorem zwykle, ledwo zamkni�to drzwi, ju� Bieda puka�: � Dzie� dobry... Czerski bra� szczotk� do z�b�w, siada� wygodnie na pos�aniu i odpowiada�. W pukaniu obaj mieli wielk� wpraw�, tylko Bieda tak starannie i dok�adnie wypukiwa� ka�d� liter� i tak d�ugie uk�ada� zdania, �e Czerski irytowa� si� i kl��. Widocznie Bieda lubi� dok�adno��, bo po �dzie� dobry� zwykle puka�. � Co u was s�ycha� nowego? Ostatniego wyrazu nigdy nie m�g� doko�czy�, gdy� Czerski przerywa� mu gwa�townie: � Nic... Tynk lecia� ze �ciany pod uderzeniem szczotki i po tem kr�tkiem �nic� nastawa�a d�u�sza przerwa. Musia� odsapn�� i poskar�y� si� panu Janowi na niezdarno�� Biedy. � Co za osio�! � wykrzykiwa�. � Nie umie uszanowa� cudzego czasu! Bieda za�, nie s�ysz�c narzeka� Czerskiego, niepytany puka� w dalszym ci�gu: � Bo u mnie nic nowego nie s�ycha�. Czerski na to ju� tylko wzrusza� ramionami i zaczyna� biega� po celi. � Sam pyta i sam na pytania odpowiada � mrucza� z politowaniem. Powtarza�o si� to prawie codzie�. Bieda musia� by� bardzo biedny. Pewnego wieczoru prosi�, �eby mu oddawali chleb, kt�rego nie jedz�. � Je�� mi si� ci�gle chce � puka� powoli. Innym razem upomina� si� o kawa�ek cukru, to zn�w skar�y� si�, �e nie mo�e wys�a� listu do matki, bo nie ma na marki. Otrzymawszy rzecz ��dan� wieczorem, puka�: � Dzi�kuj�. Raz zatrzyma� pana Jana na kurytarzu i zwierzy� mu si�, �e strasznie �a�uje brauninga, kt�ry odebrano u przy aresztowaniu. � Fajnista by�a maszyna � m�wi�, mru��c czy � w r�ku siedzia�a, jak ula�. � Idjota! � my�la� pan Jan potem � ju� przesz�o rok siedzi w wi�zieniu, a �a�uje brauninga. Ca�e �ycie to nic, tylko szkoda brauninga! Bieda jednak nietylko my�la� o brauningu. Wiedzia�, �e go przewioz� do cytadeli i strasznie ba� si� cytadeli. Nieraz puka�: � Byle tylko nie cytadela. Czerskiego gniewa� ten niewyt�umaczony niczem strach Biedy. � Czego on si� boi? � dziwi� si� przed panem Janem. � Tu siedzi wiecznie g�odny, a tam go przynajmniej nakarmi�. � Dziwna rzecz � m�wi� raz pewnego wieczoru � nie rozumiem, dlaczego ka�dy z aresztowanych boi si� cytadeli. Siedzia�em tam dwa miesi�ce. Z piek�a, jakie tu mamy, wpad�em w wielk� cisz�. Zdawa�o mi si� narazie, �e wszyscy pozamykali drzwi i poszli gdzie� na wa�y, daleko, nad Wis��. I pozostawili mnie samego w spokoju... Nikt nie rozmawia, nikt nie chodzi... Tylko tam gdzie� nadole id� �o�nierze: raz! dwa! raz! dwa! albo �piewaj� dziwnie obco: A buma�enki wsio nowyja. Dwadcatipiatirublewyja � Buma�enki! uch, ja! Chwyci was w�wczas za gard�o jaki� spazm i zdusi. S�yszeli�cie to gdzie� i nie wiecie gdzie. Raz! dwa! raz! dwa! C-y-t-a-d-e-1-a � przesylabizujecie sylab� po sylabie i ujrzycie mi�dzy sob� a ca�ym �wiatem ogromn� fos�, wielki r�w ocembrowany i naje�ony bagnetami, wielki r�w bez most�w. M�wi� cicho, zdawa�o si� rozpami�tywa� jaki� sw�j dawny smutek i dzieli� si� nim z panem Janem. � Przywie�li mnie tam p�n� jesieni�, przed zmierzchem. Pami�tam wszystko. Mia�em du�y pok�j bardzo pusty. Po �cianach dooko�a wi� si� r�owo��ty lampas, ca�y brudny, opluty... Pod�oga by�a czarna, asfaltowa. Po�rodku widnia�a na niej ciemna plama, g�sta i t�usta. My�la�em, �e to krew... Umilk�. W celi by� ju� mrok zupe�ny � przez okno tylko s�czy�y si� blade odblaski �uny, kt�ra sta�a nad miastem. Z do�u dolatywa�y miarowe kroki szyldwacha. � Potem przekona�em si�, �e to nie by�a krew, bo plama po kilku dniach zgin�a � m�wi� w dalszym ci�gu Czerski � w oknie dwie szyby dolne by�y faliste, zielonawe, zdawa�o si� zatopione w wodzie od zewn�trz. Przez g�rn� tylko widzia�em kawa� nieba i nagi wierzcho�ek drzewa. Czasem od Wis�y przychodzi� wiatr i zaczyna� trz��� suche, czarne ga��zie i w�wczas zdawa�o mi si�, �e na dolnych szybach od wiatru faluje woda i �e lada chwila zaleje ca�� moj� cel�. Pan Jan wpatrywa� si� w mrok i widzia� ca�� cel� zalan� wod�. A Czerski m�wi� coraz ciszej, p�drzemi�c: � I nic... i przyzwyczai�em si�. W ko�ca kurytarza, w jednej z ostatnich cel, zacz�y dzwoni� kajdany, po szarym chodniku przez ca�y kurytarz pe�z�o drobne dokuczliwe dzwonienie i zgrzyta�o w uszach pana Jana coraz bole�niej i coraz �a�o�niej... * * * Pan Jan pisa� pami�tnik. Rzuca� na papier my�li bez dat, skraca� czas pisaniem. W miesi�c po aresztowaniu pisa�: . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Czwarty tydzie� mija... Wszystkie bunty u�o�y�y si� gdzie� g��boko na dnie duszy... G�ow� nie rozbij� muru... W s�siednich celach kajdany d�wi�cz�, w okienku s�o�ce siad�o na kracie i krzyczy �ywych promieni t�cz�: �Powie� si�, bracie! powie� si�, bracie!� Pisz� wiersze... To �le... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Czuj�, �e wsi�kam calem swojem jestestwem w beznadziejn� szaro�� wi�ziennego �ycia. Dni zupe�nie jednakowe, zupe�nie do siebie podobne, po nocach �nienia jakie� przel�knione... Otoczyli mnie jacy� dziwni ludzie. Zdaje mi si�, �e siedz� w domu warjat�w. Czego oni chc�? Czy mo�na tak �y�? Nie nie rozumiem. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Maryniu! Maryniu! Wo�am ciebie po imieniu w nocy, kiedy wszyscy �pi�. Zdaje mi si�, �e w�wczas rozmawiam z tob�. Ale ciebie niema! Oddali�em si� od ciebie w szaro�� jakich� g�uchych zakratowanych k�t�w, w niepomiern� t�skno�� i b�l. Przez mury czuj� tw�j dech i widz� twoje oczy przez kraty. Doko�a kajdany dzwoni�... kto� szlocha... Wolno pe�zn� godziny... noc idzie... Maryniu! Maryniu! noc idzie... Po�o�y�a swoje mi�kkie, czarne r�ce na mojem sercu i liljowemi oczyma patrzy w moje oczy. Jak si� nam nie udaje �ycie! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Dzi� �ni�o mi si�, �e uciek�em z wi�zienia. Jecha�em w ciasnym wagonie do ciebie. Kry�em si� po k�tach i my�la�em, �e mnie goni�. Mieszka�a� w obcem mie�cie, w jakim� szarym, du�ym domu. W tym domu str�k� by�a nasza poczciwa, stara Julja. Chcia�a mnie do ciebie zaprowadzi�... Weszli�my w ciemn� sie�, a potem na szerokie schody... Szli�my d�ugo, d�ugo i nie mogli�my odnale�� twojego mieszkania � i ogarn�� mnie strach. Nie mogli�my odnale�� twojego mieszkania. Obudzi�em si� i ucieszy�em, �e jeszcze siedz� w wi�zieniu. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Nie badaj� mnie... nie wiem za co siedz� i jak d�ugo b�d� siedzia�... Widzia�em takich, kt�rzy siedz� przesz�o rok. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Po co �yj� nieszcz�liwy, op�tany jak�� manj�, Bieda? A Czerski? Oni my�l� chyba, �e nigdy nie umr� i �e jednego �ycia wystarczy na wszystko. Nie wystarczy! nie wystarczy! Dzida ma swoje wiosny � i t�skni. A oni? Wyczarowali chor� wyobra�ni� bajk� o zorzy i id� budzi� ludzi, i nie wiedz�, �e to nie zorza, a po�ar... Ich w�asne domy zacz�y si� ju� pali�. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Nazwa� mnie dzi� wstr�tnym bur�ujem i powiedzia�, �e takich, jak ja, nale�y t�pi�. Zdaje mi si� nawet, �e o mnie rozmawia� z Bied� przez �cian�, bo, pukaj�c, zezowa� ci�gle w moj� stron� i u�miecha� si� zjadliwie. Bieda r�wnie� puka� dzi� energiczniej, ni� zwykle. Czu�em, �e m�wili o mnie. Dziwna rzecz, �e dot�d nie rozumiem ich pukania! Doznaj� wra�enia, jakbym patrzy� na obcy zupe�nie alfabet � ka�da litera ma jaki� charakter, a niema zrozumia�ego dla mnie g�osu. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Kto� tu podobno zwarjowa�. Ju� drugi dzie� z rz�du s�yszymy nieprzytomny �miech. Bez�ad jaki� ob��dny pl�cze si� po kurytarzu... �andarmi biegaj� i krzycz� na kogo� podniesionym g�osem. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Dzi� spacerowali�my bardzo wcze�nie. By�o mglisto i ciep�o. Mg�a sta�a nad nami bia�� kopu��, podparta czarnym dachem wi�zienia i nagiemi r�zgami drzew. By� doko�a wilgotny zapach ziemi i ziarna i dymu. Przypomnia�a mi si� wie�. Wyda�o mi si�, �e stoj� pod naszym starym spichrzem. Tam tak wilgotnie pachn� ziarna. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ten �miech warjata przechodzi w bolesn� czkawk� i staje si� podobnym do szczekania psa. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . � Czy� naprawd� nigdy nie mieli�cie �adnego buntu w sobie? � zapyta� mnie dzi� Czerski. Oczywi�cie nie odpowiedzia�em nic. � S�yszycie ten nieprzytomny �miech? � doda� po chwili. � Takich ofiar pe�no! � Wi�c co? Nie rozumiem, czego on ode mnie chce. Nie rozmawiamy ze sob�. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Dzi� wywie�li warjata. By� to student Falski. Przeczyta� akt oskar�enia i zwarjowa�. Biedzie r�wnie� wr�czono w tych dniach akt oskar�enia. B�dzie go s�dzi� s�d wojenny. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wczoraj wieczorem wezwano mnie do badania. W ma�ym, brudnym pokoiku siedzia� oficer �andarm�w. Usiad�em przy tym samym stole. Zapyta� mnie, jak si� nazywam, gdzie mieszkam, etc. Pokaza� mi dwie fotografje ludzi, kt�rych nie widzia�em nigdy. � I pan nie wie, kto to? � Nie... Patrzy�em na swoje r�ce. � Nus... � mrucza� �andarm i kaza� odprowadzi� mnie do celi. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wczoraj by� prawdziwie wiosenny wiecz�r. Stali�my d�ugo w oknie, zapatrzeni w r�ow� daleko�� nieba. Ka�dy z nas co� sobie przypomina�. My�la�em o Maryni, o Nice � Czerski m�wi� o sobie. Po�o�y� przede mn� swoj� smutn� i szar� historj�, otworzy� swoj� biedn� dusz�. Dozna�em uczucia, �e rozpe�z�y si� po mnie jakie� du�e i szare paj�ki. Matki nie pami�ta. Mia� przed laty jak�� fotografj� kobiec�. Ojciec, prosty rzemie�lnik warsztatowy, m�wi� mu, �e to matka. Oczy patrz�ce, jak dwa trupie oczodo�y, blada, zatarta twarz, wi��� si� we wspomnieniach Czerskiego z poj�ciem matki. By�a suchotnic�. Czerski po niej odziedziczy� suchoty. Mieszka� z ojcem prawie na ko�cu miasta, w ciemnym k�cie wysokiej i brudnej kamienicy. Jeden ma�y pokoik z kuchenk�... brudna sie�... brudne schody... W szkole uczy� si� �le... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Coraz cieplej na dworze i dni coraz d�u�sze. Przez blachy w oknach i przez kraty s�czy si� wiosna. Dzida poblad� i posmutnia�, Kotek chodzi szary, jak ziemia. Dzi� zaczn� pisa� list do Maryni. * * * Pan Jan nie wszystkie swoje my�li przelewa� na papier. By�y takie, kt�re budzi�y si� w szarem milczeniu nocy i bezpami�ci� zasypia�y w g�owie, i takie, kt�rych nie mo�na by�o nie pami�ta� i kt�rych nie mo�na by�o �r�d wiecznych szpiegowa� i podpatrywa� na papier k�a��, bo mia�y w sobie wstydliw� i skryt� tajemniczo�� spowiedzi. Powt�rnie prze�ywa� swoje �ycie. Przed oczami jego przesuwa�y si� obrazy wyblak�e, zatarte w pami�ci, i na tle szaro�ci wi�ziennej nabiera�y kszta�tu, barwy i ruchu. Nieraz czu� przy sobie ��ki skoszone, nieraz widzia� twarz jak�� znajom� i blisk�. To znowu w nocy kto� wo�a� go po imieniu, i pan Jan zrywa� si� z pos�ania i patrzy� w mrok sklepionej celi. W�wczas wraca�a �wiadomo��, �e siedzi w wi�zieniu. Jakto? on, Jan Downar, mia�by siedzie� w wi�zieniu? Za co? Dlaczego? A wspomnienia sz�y � i ca�e �ycie przesuwa�o si� przed oczami. Istne �ywe obrazy. Zatracona w borach, daleka i cicha wie� litewska... ma�y kawa�ek ziemi, zupe�nie odgrodzony od �wiata! Dom... pokoje niskie, obszerne, prawie puste... Pod oknami bzy i ja�miny, pod oknami szary ostrok�. Wilgotna altana pod szerokim d�bem, owocowy sad, ogrody warzywne, pe�ne s�o�ca i pszczelnego brz�czenia, i wielki las, przepa�cisty, puszcz� zwany. To pierwsze dziesi�� lat. Potem ma�a, r�owa kamieniczka w rynku wielkiego, jak mu si� w�wczas zdawa�o, miasta. Na pierwszem pi�trze stancja uczniowska � cztery odrapane i brudne pokoje z du�ymi sto�ami po�rodku i z ��kami pod �cian�. Parapety okien powalane atramentem, tapety porysowane i pooddzierane. Nawet na tak� ubog� stancj� ojcu nieraz brakowa�o pieni�dzy � ziemi by�o ma�o, trzypolowa gospodarka procentowa�a �le. W szkole Janek pozna� nowe �ycie. To nowe �ycie by�o bez drzew i ja�min�w, pe�ne ludzi obcych. Nauczy� si� nawet m�wi� jakim� obcym j�zykiem i my�le� zupe�nie inaczej, ni� w domu. Ani w szkole, ani na ulicy nie wolno by�o m�wi� po polsku � i Janek nie m�wi� po polsku... Tak przesz�o siedm lat � i Janek uzyska� matur�. Ostatnie dwa lata mieszka� na innej stancji, przy ulicy Sobornej, kt�ra si� ongi Dominika�sk� nazywa�a, w trzypi�trowej kamienicy, u