5548
Szczegóły |
Tytuł |
5548 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5548 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5548 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5548 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
EDWARD S�O�SKI
W WI�ZIENIU
R�nemi drogami sz�a Polska do wolno�ci...
R�ne te� bywa�y dzieje Polak�w, co, obro�y nosi� nie umiej�c, p�ta niewoli
daremnie
targali...
Od Ko�ciuszkowskich boj�w, po ten dzie� 11 listopada 1918 r., kiedy to po
d�ugiej niewoli,
zn�w zatrzepota� Orze� Bia�y, kt� wyliczy te m�ki, wi�zienia i nieszcz�liwe
boje?!...
Historja o nich pisze! Polska Wolna i Niepodleg�a to pami�ta, bo z tej krwi
przelanej i popio��w
i ko�ci po �wiecie ca�ym porozsiewanych � powsta�a...
Do historji te� przesz�a ju� tak niedawna jeszcze, z przed lat dwudziestu
dopiero, epoka
ludzi i walk podziemnych. Na kartach ksi��ki niniejszej znakomity poeta, autor
s�ynnego
zbiorku �Ta, co nie zgin�a�, Edward S�o�ski, utrwali� przemo�n� pot�g� swego
pi�ra tych
ludzi i te czasy, pe�ne smutku, m�cze�stwa i znowu... zawiedzionych nadziei.
Szcz�liwsze jednak by�o to pokolenie: wielu z nich Polski Wskrzeszonej
doczeka�o.
Redakcja
Z DALEKICH TAJG.
Z dalekich tajg, sk�d wicher dmie orkanem
i strz�sa �nieg z podbiegunowych lod�w,
z mand�urskich p�l, poros�ych gaolanem,
z �o�nierskiej krwi, z �o�nierskich n�dz i g�od�w,
�r�d huku dzia�, na stosach cia� i ko�ci
wsta�a, jak sen, t�sknota do wolno�ci.
I posz�a w dal na drogi i bezdro�a
przez wierzchy g�r, przez wielkich rzek rozlewy,
obj�a �wiat od morza a� do morza �
od �nie�nych tajg a� do granit�w Newy,
a k�dy sz�a, na serca ma�ych ludzi
rzuca�a g�os, co �pi�cych ze snu budzi.
Na progach chat stawa�a w mgliste ranki,
w wieczorny zmierzch sny dzieciom czarowa�a
w milkn�cy �piew nieznanej ko�ysanki,
w bojow� pie��, od kt�rej hucz� dzia�a �
i pada� grom, gdy w bursy �r�d b�yskania
pisa�a swe ogniste przykazania.
/ j�y �ka� po monastyrach dzwony
i nieba strop �unami zacz�� �wieci�,
na twarzach krwi� zastyga� �miech czerwony,
kto� �agwie bra� i szed� po�ary nieci� �
i z nowych �un od morza a� do morza
skro� nocny mrok zacz�a wstawa� zorza.
A ona sz�a rzekami czerwonemi
przez gruzy miast, przez groby bezimienne,
wsi�ka�a krwi� w rozwarte �ono ziemi,
po�arem si� budzi�a noce senne �
i w ludzkich serc i w ludzkich dusz wi�zienia
rzuca�a krwi� proroctwo wyzwolenia.
W WI�ZIENIU.
I.
Po rewizji, kt�ra trwa�a prawie ca�� noc, pana Jana Downara aresztowano.
By�o jeszcze zupe�nie szaro, kiedy przez puste ulice szed� pod zbrojn� stra�� do
wi�zienia.
Wysoki, barczysty policjant sun�� przed nim z tak� powag� i godno�ci�, i�
narazie wyda�o mu
si�, �e to idzie sam pan komisarz. Raz tylko, przy za�atwianiu jakich�
formalno�ci paszportowych,
widzia� komisarza swojego cyrku�u, zapami�ta� jednak jego generalskie gesty i
generalsk�
postaw�. Ten id�cy przed nim policjant mia� w�a�nie w sobie co� generalskiego i
przypomina�
panu Janowi komisarza.
Za panem Janem sz�o czterech �o�nierzy z karabinami. St�pali ci�ko, sz�api�c
ogromnemi
buciskami po wyboistym bruku ulicy.
Panu Janowi dokucza� wilgotny ch��d marcowego poranku. Przez cienkie, giemzowe
buciki
chwyta� go lepkiem b�otem za nogi i szed� w g�r� po ko�ciach dreszczem.
Brrr!...
Niespana noc, pe�na jakich� wstrz��nie� i wra�e� niemi�ych � wykolei�a go
zupe�nie. R�ce
w g��bokich kieszeniach jesiennego paltota trz�s�y si�, dolna szcz�ka nerwowo
uderza�a o
g�rn�, a my�li bez�adnie pl�ta�y si� po g�owie.
Nieraz wraca� do domu o �wicie, lecz ka�dy taki sp�niony powr�t mia� przedsmak
bliskiego
wypoczynku. W wygodnem ��ku czeka� go zm�czony sen bez �nicia, spokojne trwanie
bez my�li. Przez zapuszczone rolety zagl�da� do pokoju dzie�, a on s�ysza�,
zasypiaj�c,
ciche st�pania i szepty. � Marynia i ma�a Nika chodzi�y na palcach i rozmawia�y
szeptem...
Dzi� � jak�e si� czuje inaczej! Nie wie, co go czeka, dok�d idzie i po co?...
Brrr!...
Z wylot�w ulic poprzecznych, ko�o kt�rych przechodzili, zrywa� si� wiatr
ch�odny, dojmuj�cy,
uderza� w twarz, wciska� si� mi�dzy po�y paltota i przera�liwie hucza� w uszach.
W�wczas policjant ogl�da� si� poza siebie niespokojnie, a �o�nierze
przy�pieszali kroku i otaczali
pana Jana zwartem ko�em.
� Nie b�jcie si�... nie uciekn�... � my�la� pan Jan i coraz g��biej wsuwa� g�ow�
mi�dzy ramiona,
a r�ce w kieszenie paltota.
Po p�godzinnej w�dr�wce wprowadzono go wreszcie na zabrukowane podw�rko
wi�zienne,
sk�d po kamiennych schodkach dosta� si� do obszernej sieni. W sieni panowa�
jeszcze
mrok, w kt�rym z trudno�ci� zdo�a� rozr�ni� niskie �awki dooko�a �cian i
oszklone drzwi w
g��bi, wiod�ce na kurytarz.
Na chwil� pozostawiono go w sieni samego. Usiad� na �awce i wcisn�� si� w k�t
jak najg��biej.
By� rad, �e nie smaga ju� go wicher, �e otoczy�y go jakie� grube, czarne �ciany
i �e
ma such� kamienn� posadzk� pod nogami. Pomimo tego dzwoni� jeszcze wci�� z�bami
i
trz�s� si� od zimna.
Nigdy nie ba� si� zimna i nie rozumia�, dlaczego dzi� tak bardzo przemarz�. Nie
rozumia�
r�wnie� i tego, dlaczego jest w wi�zieniu? Jak si� to wszystko sta�o? Sam
ogl�da� w�asnemi
oczyma rozkaz aresztowania jego, Jana Downara. Pami�ta doskonale � by�o: Jan
Downar...
Jan Downar...
O dwunastej w nocy kto� energicznie zadzwoni� do drzwi ze schod�w i jednocze�nie
kto�
drugi zacz�� dobija� si� do kuchni... Kto?... Policja! Czego?... Otworzy� �
krzycza� czyj� rozkazuj�cy
g�os. I otworzy�... Wesz�o ich dziesi�ciu... nie! pi�tnastu... Mieli miny
powa�ne,
urz�dowe... A on automatycznie otwiera� przed nimi wszystkie szuflady, dr��cemi
r�kami
rozk�ada� papiery, fotografje, listy... T��maczy�, czyta�... Widzia� doko�a
siebie obcych ludzi i
przera�one, wyl�k�e oczy Maryni... Chodzi�a za nim, jak cie� i szepta�a:
� Co to, Janku? dlaczego?
� Nic... nic... uspok�j si�... � odpowiada� i �ciska� j� za r�k�.
A potem kazali mu si� ubra� i i��. Oplot�y go bia�e, ciep�e r�ce, ciep�e usta
zadr�a�y na
ustach jego t�umionym p�aczem.
Poszli...
W cyrkule, w brudnym, szarym pokoju z portretem w z�oconej ramie powiedziano mu
raz
jeszcze, �e jest aresztowany i kazano co� podpisa�. Czerwony nos pomocnika
komisarza pochyli�
si� nad jego podpisem.
� Charaszo! wieditie!
I znowu znalaz� si� na ulicy, na mokrym ch�odzie i wietrze.
Dobrze, �e siedzi ju� w k�cie, przytulony do wytartej, brudnej �ciany, sam...
sam zupe�nie...
Wi�zienie budzi�o si� ze snu. Z kurytarz�w przez oszklone drzwi zacz�y
dolatywa� g�osy
rozm�w, ci�kie st�pania i zgrzytania klucz�w w ci�kich wi�ziennych zamkach.
Zadzwoni�y
gdzie� szyby we drzwiach, kto� przebieg� po schodach.
Pana Jana morzy�a senno��, jakie� mg�y nape�ni�y mu oczy... Pr�dzej... byle
pr�dzej zasn��
cho� na chwil�! I nagle, jak z pod ziemi, wyr�s� przed nim ten sam policjant,
kt�ry go przyprowadzi�
z cyrku�u i w milczeniu wskaza� mu drzwi do kancelarji.
Pan Jan automatycznie podni�s� si� i poszed� we wskazanym kierunku.
W kancelarji by�o pe�no sto��w poplamionych i podrapanych. Przy sto�ach sta�y
jesionowe,
��te krzes�a z powycieranemi por�czami i z podart� na siedzeniach cerat�. Przez
�rodek pokoju,
po bia�ej i nier�wnej pod�odze, bieg� szary, sukienny chodnik.
Przy jednym ze sto��w w g��bi pokoju, siedzia� zaspany i nieumyty urz�dnik, przy
drzwiach sta�o dw�ch stra�nik�w wi�ziennych. Jeden z nich by� bardzo wysoki i
mia� czerwon�
twarz z sumiastym w�sem pod nosem, drugi by� niski i krzywy, twarz mia� blad�,
brudny,
nastroszony w�s i oczy patrz�ce zpode�ba. Panu Janowi wyda�o si�, �e ci obaj
stra�nicy i
ten zaspany urz�dnik, to dalszy ci�g mizernego umeblowania kancelarji
wi�ziennej, tak dalece
dope�nia�y si� nawzajem ciemne barwy szynel�w z podart� cerat� krzese� i szary,
wydeptany
chodnik z brudn� szaro�ci� twarzy nieumytego i zaspanego urz�dnika.
Policjant rozkazuj�cym tonem poprosi� o zdj�cie paltota i marynarki � i pan Jan
uczu� na
sobie r�ce stra�nika z czarn� brod�. Obj�y go wp�, pe�z�y na d� po ciele,
uton�y na chwil�
w kieszeniach spodni i ze�lizgn�y si� po kolanach na mokre i brudne buciki.
Jednocze�nie
stra�nik z sumiastym w�sem trz�s� jego marynark� i rewidowa� kieszenie paltota.
Potem zabrano
mu szelki, krawat i zegarek i pozwolono si� ubra�. Powoli naci�ga� na siebie
marynark�
i czu� na powiekach coraz wi�ksz� senno��. Szary chodnik zacz�� pod nim
nieprzyjemnie
falowa�, a brudne i podarte krzes�a zako�ysa�y si�, jak ��dki na wodzie.
Po chwili siedzia� na jednem z tych brudnych krzese� nawprost urz�dnika i
odpowiada� na
pytania.
Gdzie si� urodzi�? Gdzie? Daleko � w jednej z p�nocnych gubernij Litwy...
wymieni� nazw�.
Mieszka� na wsi, potem uczy� si� w Wilnie, potem w g��bi Rosji... O, daleko!
bardzo
daleko, gdzie� na ko�cu �wiata. Potem powr�ci� do kraju... Czem si� trudni? z
czego �yje?
Jest artyst�... nie! nie maluje, nie pisze... Sko�czy� prawo, wi�c jest
prawnikiem... Czy �onaty?
czy ma dzieci? Pytania sypa�y si� jedno po drugiem, zachryp�y g�os urz�dnika
pe�z� po
nim i skrzypia�, jak �le nasmarowane drzwi... Ma... ma �on� i jedno dziecko,
tylko jedn� ma��
c�reczk�, Nik�.
� Ten brudny, zachryp�y urz�dnik nie zna Niki... � my�la� i odpowiada� w dalszym
ci�gu
sennie, ziewaj�c co chwila, a przed zamglonemi jego oczami przesuwa�y si� jakie�
dalekie
obrazy, chodzi�y znajome mg�y, pe�ne kszta�t�w zapami�tanych niegdy� przed laty
i pozbawionych
szarej powszednio�ci.
Widzia� urwisty brzeg rzeki, widzia� wielki pszeniczny �an, faluj�cy z�otem,
bezkresny...
Widzia� jak�� ma�a mie�cin�, bia�y ko�ci�ek z czerwonym dachem, sklep z
zielonemi okiennicami,
d�ugi, szary mur i zielone kopu�y cerkiewki...
Potem widzia� serdeczn� g�ow� ojca... potem jakie� oczy chabrowe, dziecinnie
bezradne i
jednocze�nie g��bokie, jak morze.
� Padpiszytie! � powiedzia� wreszcie urz�dnik, podsuwaj�c mu po��k�y arkusz
papieru.
Podpisa�.
� W 63 nomier!
Wysoki z du�ym, p�owym w�sem stra�nik zastuka� butami po pod�odze i zadzwoni�
kluczami.
Pan Jan wsta� i wyszed� za nim drzwiami wiod�cemi na kurytarz. Na kurytarzu by�o
jeszcze mroczno. Z ko�ca, przez podw�jne oszklone drzwi z zakratowanego okna,
s�czy�o si�
szare, niepewne �wiat�o budz�cego si� marcowego dnia.
Po czarnych, �elaznych schodach weszli na pi�tro. Na pi�trze by� taki sam
kurytarz, tak
samo przedzielony oszklonemi drzwiami i z obu stron zako�czony zakratowanemi
oknami.
Pan Jan szed� za stra�nikiem sennie i powoli. My�li pl�ta�y si� bez�adnie:
� Wi�c to tak si� wchodzi do wi�zienia... po takich czarnych, d�ugich
schodach... przez taki
d�ugi kurytarz... Nie wszyscy st�d wychodz�... nie wszyscy... W oknach, we
drzwiach,
wsz�dzie kraty pe�ne oczu podpatruj�cych i szpieguj�cych... Za kratami siedz�
ludzie pod
zbrojn� stra��... i on tak b�dzie siedzia�... Jan Downar... Jan Downar...
Skr�cili na lewo. Oszklone drzwi otworzy�y si� przed nimi bez szmeru i tylko
przy zamykaniu
zadzwoni�y ci�arem �elaznych ram.
Przez �rodek kurytarza, jak w kancelarji, bieg� d�ugi, szary chodnik. Kurytarz
by� niesko�czenie
d�ugi, sklepiony i mroczny. Z obu stron ci�gn�y si� dwa szeregi zamkni�tych,
pomalowanych
smo�� na czarno drzwi.
U wej�cia spotka� ich oddzia�owy stra�nik Makar Lisica i badawczem spojrzeniem
zmierzy�
pana Jana. Makar Lisica by� ju� od kilkunastu lat stra�nikiem wi�ziennym i mia�
oczy
wprawne do oceny nowych przybysz�w. Odrazu pozna� z kim ma do czynienia.
Po uko�czeniu s�u�by wojskowej, zamiast wr�ci� do swej wioski rodzinnej, zosta�
stra�nikiem
w wi�zieniu. Z pocz�tku przyt�oczy�a go ponuro�� mrocznych kurytarz�w i g�ste
siatki
rdzawych krat w ka�dem oknie. Powoli jednak przyzwyczai� si� do wi�ziennego
�ycia, wr�s�
w t� zaryglowan� mroczno�� i znieczula� na dramaty, kt�re codziennie zamyka� na
cztery
spusty swemi ci�kiemi kluczami. Uszy zacz�y chciwie pods�uchiwa�, a oczy
podpatrywa�.
Nawet ca�a powierzchowno�� jego znakomicie dopasowa�a si� do tego ponurego
otoczenia.
Oczy nabra�y jakiego� chytrego wyrazu i patrzy�y z pode�ba, g�owa pochyli�a si�
naprz�d i
wesz�a g��boko mi�dzy szerokie, ko�ciste ramiona. Sprawia�o to wra�enie, �e jest
garbusem.
Kiedy zaczyna� m�wi�, usta jego kurczy�y si� tak, �e ka�dy my�la�, i� si�
�mieje. Ale naprawd�
Makar nie �mia� si� prawie nigdy � by�, jak wi�zienie, ponury i skryty. Mieszka�
wraz
z �on� Praskowj� w obr�bie wi�zienia, w ma�ym domku pi�trowym. Praskowja by�a
c�rk�
podoficera �andarm�w z cytadeli, W�asowa. Stary �andarm odwiedza� ich do��
cz�sto. Podczas
odwiedzin wypija� zwykle niezliczon� ilo�� szklanek herbaty. Lisica lubi� te�cia
i ch�tnie
rozmawia� z nim o polityce.
� S�awa Bohu, u�mirym � powtarza� � u�mirym...
� Izwiestno � potakiwa� mu te��. Dzi�, obejrzawszy uwa�nie pana Jana, Lisica
pytaj�co
spojrza� na koleg� z sumiastym w�sem.
� Kuda? � zapyta�.
� W 63 � odpowiedzia� ten i zajrza� w g��b kurytarza.
� Oho! szcz�liwczyk z pana... najlepsza cela... salonowa cela... � zwr�ci� si�
Lisica do pana
Jana �aman� polszczyzn�.
� Najlepsza... salonowa... � powtarza� pan Jan w duchu, id�c za nim w g��b
kurytarza.
Zrobi�o mu si� naraz b�ogo, �e b�dzie mia� najlepsz� cel�.
Po chwili znalaz� si� w niedu�ym, kwadratowym pokoiku o bia�ych �cianach i ma�em
okienku u g�ry. W k�cie, mi�dzy wmurowan� w �cian� desk�, imituj�c� st�, a
�cian� zewn�trzn�
by� zawieszony hamak z szarego p��tna do spania, z drugiej strony by�o to samo.
Na
jednym z nich le�a�a czyja� po�ciel i ubranie, ale w celi nie by�o nikogo.
� B�d� tu nie sam? � zapyta�.
� Z towarzyszem... A c�, z towarzyszem weselej b�dzie � odpar� Lisica i wysun��
si� z
celi na kurytarz.
Pan Jan ucieszy� si�, �e b�dzie mia� towarzysza. Zawsze we dw�ch weselej � mo�na
b�dzie
rozmawia� i nie my�le� ci�gle w k�ko o jednem i tem samem. Wi�zienie wyobra�a�
sobie, jako ci�g��, beznadziejnie g�uch� i zapomnian� samotno��, zamkni�t� na
cztery spusty,
zaryglowan� i zakratowan�, z wiecznem my�leniem o wolno�ci. Ucieszy� si� wi�c,
jak dziecko,
dowiedziawszy si�, �e b�dzie mia� towarzysza.
� Towarzysz... towarzysz... kto on? za co siedzi? � my�la�, uk�adaj�c si� na
pustym hamaku
i okrywaj�c si� paltotem.
Na drugim hamaku le�a�o ubranie � szara, wytarta i postrz�piona marynarka,
kamizelka z
brudn� i podart� podszewk� i postrz�piony ko�nierzyk. Zniszczone, stare ubranie
zacz�o mu
opowiada� o swoim w�a�cicielu. Wi�zienny towarzysz, kt�rego nie widzia� jeszcze,
w drzemi�cych
oczach zacz�� przyobleka� si� w �ywe kszta�ty. W ciasnej, sklepionej celi by�o
pe�no
jego ruch�w i g�osu. Chodzi� niezgrabnie, ci�ko, m�wi� szeptem i patrzy�
zpode�ba.
Jaki� dzia�acz partyjny... robociarz...
I nagle oczy pana Jana zamkn�y si�, a my�li rozp�yn�y si� w bezkszta�tach snu.
Spa�, jak cz�owiek zm�czony do utraty zmys��w, przesta� egzystowa� zupe�nie.
Kiedy obudzi� si�, sklepiona, bia�a cela by�a pe�na s�o�ca. Otworzy� i zamkn��
oczy � i
znowu otworzy� i zamkn�� i le�a� w zdr�twia�ym bezruchu.
Wi�c to prawda, to rzeczywisto��! Obudzi� si� w wi�zieniu... On, Jan Downar
obudzi� si�
w wi�zieniu.
I za co? za co?
Codziennie zrana w gazetach pod rubryk�: aresztowania i rewizje � przebiega�
oczyma nazwiska
aresztowanych, potem my�la� o nich przy �niadaniu, potem w cukierni rozmawia� o
nich ze znajomymi.
A dzi� jest sam aresztowany i siedzi w wi�zieniu... Jak to brzmi! Jan Downar
siedzi w wi�zieniu?
Oryginalnie... Napisz� o tem w gazetach, a wszyscy jego znajomi b�d� my�leli o
nim przy
�niadaniu i b�d� rozmawiali o tem w cukierni. Kelner b�dzie nadstawia� uszu,
pods�uchuj�c
ciekaw� rozmow� o aresztowaniu jego sta�ego go�cia.
Jan Downar siedzi w wi�zieniu. Wi�c to ta rewolucja, o kt�rej przedwczoraj
jeszcze rozprawia�
w barze Pod Wiech�, ta rewolucja, kt�r� tak uwielbia� g�o�no, pokaza�a mu swoje
pazury.
Marynia m�wi�a mu zawsze, �e jest nieostro�ny.
Otworzy� oczy.
Po celi wszerz i wzd�u� chodzi� niski, szczup�y blondyn w szarej marynarce i w
brudnym
postrz�pionym ko�nierzyku. M�g� mie� najwy�ej trzydzie�ci lat. D�ugie, rzadkie
w�osy niezdecydowanego
koloru ods�ania�y wysokie czo�o. Twarz mia� ��t� o wystaj�cych ko�ciach
policzkowych i grubych mi�sistych wargach. W�s�w prawie nie mia�, tylko na szyi
i ko�o
uszu ros�y mu nier�wne i rzadkie k�py w�os�w. Ubranie le�a�o na nim niewygodnie,
marynarka
w�azi�a na szyj� i dotyka�a nier�wnych kosmyk�w w�os�w na g�owie, spodnie
marszczy�y
si� i kr�powa�y ruchy.
Pan Jan zmru�y� oczy � jeszcze chwil� chcia� by� sam, niepytany o nic, cichy,
spokojny...
Zupe�nie inaczej wyobra�a� sobie swego towarzysza, jakiego� rewolucjonist�
bojowca,
zdecydowanego na wszystko zatrace�ca. Ten w�t�y, snuj�cy si� po celi, jak cie�,
cz�owiek,
jak�e inaczej wygl�da�!
Pan Jan wog�le sta� daleko od rewolucji. Ruchy mas, protesty szarych t�um�w,
pojedyncze
wybuchy przyobleka�y si� w jego wyobra�ni w jakie� osobowe, urojone kszta�ty.
Zdawa�o mu
si�, �e rewolucjoni�ci to jakie� wielkie olbrzymy, o d�ugich, �ylastych r�kach,
ociekaj�cych
krwi�, i barach atlet�w. Wyrazy: robotnik, lud � tworzy�y wielkie, szare obrazy,
czarne sylwety
zadymionych, fabrycznych miast, nawo�ywania, krzyki i zgrzyt maszyn. Widzia�
ogromn� r�k�, d�wigaj�c� olbrzymi m�ot, nabrzmia�e wielkim wysi�kiem mi�nie �
zupe�nie,
jak na afiszu jakiej� wystawy berli�skiej. Wyraz �rewolucja� dawa� zupe�nie inny
obraz. Widzia�
szare mrowie ludu, d�ugie w�e pochod�w, s�ysza� st�pania tysi�ca n�g, oddechy
tysi�ca
piersi i niestrojn�, nier�wn�, ch�raln� pie��. I nagle stan�� przed nim ten
rewolucjonista, bez
mi�ni, bez krwi, o twarzy ��tej i pomarszczonej, jak cytryna. Co za zaw�d!
Wi�c to tak wygl�da
ten bunt, zmiataj�cy stare porz�dki i stare prawa!
Otworzy� oczy i usiad� na p��tnie. W tej�e chwili zacz�y na niego patrze�
badawczo siwe
oczy towarzysza. W spojrzeniu tem by�a jaka� nieprzyjemna, podejrzliwa skryto��
cz�owieka,
podpatrywanego i szpiegowanego na ka�dym kroku i jednocze�nie chciwa ciekawo��
wi�nia.
Mierzyli siebie oczyma przez chwil�.
Niski blondyn w niezgrabnej marynarce zatrzyma� si� pod drzwiami.
� I c�? tak b�dziemy siedzieli razem � powiedzia�, u�miechaj�c si� do pana
Jana.
� Chyba � odrzek� pan Jan, staraj�c si� u�miechn�� do niego.
Chcia� nadrabia� min� i nie m�g�. Zamiast u�miechu, co� podobnego do p�aczu
wykrzywi�o
mu usta.
� A tak... a tak... � powtarza� niski blondyn.
� Czy pierwszy raz? � zapyta� po chwili.
� Tak.
� Pierwszy raz najci�ej... A potem, to furda. Cz�owiek wchodzi w te mury z
do�wiadczeniem...
ale pierwszy raz, jak wy teraz � to ci�ko, napadn� takie bunty, �e r�kami
zechcecie
kraty gi��, a z�bami mury gry��...
W�o�y� r�ce w kieszenie i zacz�� biega� po celi.
� Potem wszystko minie � m�wi� w dalszym ci�gu � wszystko u�o�y si� jako�
mo�liwie.
P�jd� tygodnie, miesi�ce... Cz�owiek do wszystkiego musi si� przyzwyczai�.
Pan Jan wiedzia�, �e do wszystkiego mo�na si� przyzwyczai�, wchodz�c jednak w te
mury,
�udzi� siebie nadziej�, �e wchodzi na dwa lub trzy dni, jak do jakiej� samotnej
pustelni, albo
do szpitala. My�la�, �e przez te dwa lub trzy dni potrafi tak si� urz�dzi�, jak
w szpitalu: pole�y
cichutko, patrz�c, jak przez mg��, na krz�taj�cych si� pos�ugacz�w, odpocznie. W
szpitalu by�
ju� dwa razy i za ka�dym razem dozna� tego uczucia wypoczynku w cicho�ci bia�ych
�cian,
pod os�upia�em ze zm�czenia okiem szarytek.
� P�jd� tygodnie, miesi�ce... � my�la� teraz i zrobi�o mu si� straszno od tych
s��w towarzysza
� tygodnie... miesi�ce...
Wsta� z pos�ania i wyci�gn�� do towarzysza r�k�.
� Jestem Jan Downar � powiedzia� cicho.
� Przepraszam, jak?
� Jan Downar.
� A ja jestem Boles�aw Czerski. Stali nawprost siebie w s�o�cu, zupe�nie r�ni,
zupe�nie do
siebie niepodobni.
� Jeszcze si� poznamy... Oho, b�dzie dosy� czasu... Ja jestem ch�op z pod
Kalisza, student
politechniki lwowskiej, aresztowany po raz trzeci przed p� rokiem.
� Przed p� rokiem! � wykrzykn�� pan Jan z przera�eniem. � Jakto, wi�c siedzicie
tu ju�
p� roku?!
� A c� wy sobie my�licie? P� roku, to niedu�o. S� tu tacy, kt�rzy siedz�
d�u�ej. Ten tam
za �cian� � tu wskaza� palcem na �cian�, przy kt�rej sypia� � siedzi ju� rok
przesz�o.
� Przesz�o rok! � powt�rzy� pan Jan prawie bezd�wi�cznie i upad� na duchu. Jak
m�y�skie
kamienie spad�y na niego s�owa towarzysza.
� Przesz�o rok!
* * *
Odt�d zacz�o si� dla niego nowe �ycie, zupe�nie inne, ni� to, kt�re wi�d�
dotychczas. Na
d�ugie godziny rozmy�la� wi�ziennych k�ad�a si� szaro�� wielkich sm�tk�w,
pomimo, i� wiosna
coraz wi�kszem s�o�cem zalewa�a ich bia�� cel�.
Dzie� wi�zienny zaczyna� si� o sz�stej rano. Z milcz�cych cel odlatywa�y
ostatnie sny i
zewsz�d zaczyna�y si� odzywa� obudzone g�osy. Odryglowywano z trzaskiem drzwi,
biegano
po kurytarzach i krzyczano. Pan Jan podnosi� si� ostatni, ubiera� si� leniwie i,
doczekawszy
si� swojej kolei, szed� na kurytarz my� si�. Wi�niowie myli si� w ko�cu
kurytarza, pod du�em
oknem, z kt�rego wida� by�o kawa� miasta, kilka starych drzew i czerwone wie�e
ko�cio�a.
Pan Jan lubi� to miejsce i zwykle my� si� bardzo d�ugo.
O �smej przynoszono gor�c� wod� i w�wczas Czerski w du�ym blaszanym imbryku
zaparza�
herbat�. Po herbacie przychodzi� pos�ugacz sprz�ta�. Wi�niom politycznym
us�ugiwali
wi�niowie kryminalni. Cel� pana Jana sprz�ta� z�odziej pobytowy, Marcin Dzida,
czasem
tylko zast�powa� go w tej czynno�ci J�zef Kotek, kt�ry utrzymywa�, �e zak��
te�cia i te�ciow�
przez nieostro�ne obchodzenie si� z wid�ami.
O ile Dzid� pan Jan lubi�, o tyle czu� jaki� niewyt�umaczony wstr�t do Kotka.
Dzida by� wysoki, nadmiernie barczysty i niezgrabny. Mia� ospowat�, kwadratow�
twarz
bez zarostu, niespokojnie biegaj�ce z przedmiotu na przedmiot oczy i szczecin�
kr�tko i nier�wno
ostrzy�onych w�os�w nad potwornie niskiem czo�em. Przytem odznacza� si� ogromn�
niechlujno�ci� � nosi� na sobie kurze wszystkich cel, kt�re sprz�ta� i b�oto
wszystkich p�godzinnych
przechadzek po rozmi�k�ej od deszcz�w dr�ce, gdzie� na podw�rku pod oknami
wi�zienia. By�o w nim jednak co� takiego, za co go pan Jan pokocha�: by�a w nim
jaka� niezdarna
niezgrabno��, jaka� nied�wiedzia powolno�� i dobro�.
By� rodem z podmiejskiej wsi. W sz�stym roku �ycia straci� rodzic�w i poszed� do
miasta
na poniewierk�, na bruk, a w �smym nauczy� si� kra��. Odt�d po�ow� �ycia
przesiadywa� w
wi�zieniu.
Kradzenie sta�o si� jego fachem. Krad� gdzie m�g� i co m�g�, nieraz nawet rzeczy
bezwarto�ciowe,
niepotrzebne nikomu.
O fachu swoim opowiada� z zachwytem, che�pi� si� i przechwala�:
� Ka�d� rzecz trza fajni�cie wykona�, jak si� patrzy � m�wi� nieraz z dum� �
fi... fi... Dzida
umie i tak i tak. Nie ka�dy tak potrafi, jak Dzida .
Pan Jan jednak przekona� si� wkr�tce, �e by�y to tylko przechwa�ki. Dzida by� we
wszystkiem
niezdar�.
W wi�zieniu czu� si�, jak u siebie w domu. W zimie nawet by� rad, �e ma dach nad
g�ow� i
troch� ciep�ej strawy. Dopiero na wiosn� zaczyna� t�skni�. Niktby nie
przypuszcza�, �e niezdarny
Dzida mo�e t�skni�, a jednak Dzida t�skni�. Po sz�stej wieczorem, kiedy
zaryglowano
ju� ostatnie drzwi i kiedy na kurytarzach robi�o si� zupe�nie cicho, Dzida
stawa� na taborecie
pod oknem, przyciska� twarz do kraty i d�ugo patrzy� w niebo, w �un� zachodu, w
dal. Widocznie
ogarnia� go w�wczas jaki� sm�tek wielki, albo �a�o�� jaka� serdeczna, gdy�
zaczyna�
mrucze�, o czem potem wi�niowie opowiadali, �e s� to modlitwy �ydowskie i
dra�nili biednego
Dzid�, m�wi�c mu, �e jest �ydem.
Dzida jednak by� antysemit� i nie lubi�, gdy go nazywano �ydem.
� Sami wy �ydy pod�e jeste�cie! � mrucza� w�wczas pod nosem i �egna� si�, chc�c
zamanifestowa�
przed kolegami, �e jest katolikiem.
W wi�zieniu lubili go wszyscy pr�cz Lisicy. Kto wie, mo�e nawet i Lisica go
lubi� i mo�e
dlatego wylewa� na niego swoj� z�o��, �eby zamaskowa� s�abo��, kt�r� czu� do
niego. Dzida
puszcza� mimo uszu wymy�lania i tylko czasem o�miela� si� burkn��:
� Odknaj, Herodzie jaki�, bo nie strzymam dalib�g! I w dalszym ci�gu cierpliwie
wytrzymywa�
wycieczki Lisicy.
A Lisica dra�ni� jego ambicj�:
� Ty sam poprob�j, psia twoja ma� � mru z ciebie z�odziej?
� Ty sam poprob�j, psia twoja ma� � mrucza� Dzida i gniewnie zaciska� pi�cie. A
g�o�no
dodawa�:
� Pan naczelnik pewnikiem lepiejby to zrobi�.
Dzida mia� dobre serce i ch�tnie tem, co posiada�, dzieli� si� z innymi.
Raz przyni�s� panu Janowi w ma�ej doniczce jakie� blade i anemiczne zielsko,
strannie
wypiel�gnowane przez siebie samego i z jak�� wielk�, dziecinn� rado�ci�
wyg�osi�:
� Wedle wiosny uros�o mi to to w tym czerepie... tylko patrzy�, jak zakwitnie. W
ulu i to
kwiat fajny.
Innym razem, kiedy panu Janowi zabrak�o ksi��ek i obaj z Czerskim siedzieli
bezczynnie,
Dzida przyni�s� im jak�� rosyjsk� powie�� sensacyjn�, skradzion� urz�dnikowi
Muchinowi w
kancelarji.
� Jak mogli�cie, Dzida! � zacz�� pan Jan i urwa�. Przykro mu si� zrobi�o nazwa�
to kradzie��.
Dzida jednak doko�czy� :
� Kra��...
Machn�� r�k� i zacz�� gwizda�.
Biedny Dzida mia� manj� wielko�ci � my�la�, �e jest mistrzem w swoim fachu � i
dlatego
jedynie z pogard� odzywa� si� o Kotku.
� Psia jego ma� � m�wi� z irytacj� w g�osie � zag�upi na z�odzieja, nic wi�cej!
Kotek by� rzeczywi�cie g�upi. Pan Jan jednak miewa� nieraz w�tpliwo�ci, czy
Kotek w samej
rzeczy jest tak g�upi, jak wygl�da, czy te� tylko udaje g�upiego.
Zaledwie od paru miesi�cy siedzia� w wi�zieniu, a ju� potrafi� tak znakomicie
przyzwyczai�
si� do szarej monotonii wi�ziennego �ycia, �e nie mia� nawet takich ma�ych
protest�w i
takich cichych t�sknot, jak Dzida. Zdawa�o si�, �e Kotek tylko po to si�
urodzi�, �eby siedzie�
w wi�zieniu, us�ugiwa� panu Janowi i Czerskiemu, wynosi� kub�y, obnosi� po
celach o
pierwszej drewnian� wanienk� z krupnikiem i spa� od sz�stej do sz�stej.
By� chudy i ma�y i ca�y szaro-bury, jak kot. Wszystko na nim by�o takie szare,
jak ziemia,
jak d�ugi chodnik na kurytarzu wi�ziennym. Dusz� musia� mie� r�wnie� tak� sam�
szar�,
nieobudzon� �adnym wschodem, nieuszlachetnion� �adn� my�l�. Wyzywaj�co patrzy�
ka�demu
w oczy i mia� jakie� bezmy�lne okrucie�stwo w swoich cynicznych opowiadaniach.
By� ch�opem z pod Lublina. Mia� kilka morg�w gruntu, ca�e gospodarskie obej�cie,
�on�,
troje dzieci, te�cia i te�ciow�. Z te�ciami nie m�g� �y� w zgodzie. Te�� by�
gderliwy, z�y.
Kotek przydyba� go raz w sieni i d�gn�� wid�ami. Te�� zachwia� si� i krzykn��
przera�liwie...
Kotek poprawi�... Na krzyk te�cia wesz�a te�ciowa.
� Cha... cha... cha... � �mia� si� Kotek, opowiadaj�c to panu Janowi � wesz�a,
moi�ciewy,
r�ce rozciapurzy�a, �lipia na mnie wywali�a i ryczy. A ty czego? � m�wi� ja do
niej i wid�ami
w brzuch. Panie �wie� nad jej duszom.
Kotek zawl�k� oboje do chlewika, zakry� s�om�, a sam po�o�y� si� spa�.
� Pierwszom noc, moi�ciewy, spokojniem spa� � opowiada�, �miej�c si� g�upio.
Spa� spokojnie, pope�niwszy podw�jn� zbrodni�! Pan Jan napr�no �ama� sobie
g�ow� nad
rozwi�zaniem zagadki, dlaczego Kotek nie rozumia� swego czynu, napr�no szuka�
pod�o�a
tego w jego charakterze. Kotek by� �agodny, cichy i powolny, sprz�ta�, nosi�
kub�y i spa�, jak
cz�owiek z czystem sumieniem. I w�a�nie dlatego pan Jan nie lubi� Kotka.
My�l�c o nim, doznawa� wra�enia, �e dotyka czego� martwego, �e k�adzie r�ce w
otwart�
trumn�. Kotek nie mia� duszy... musia�y tam by� jakie� iskierki, kiedy si�
urodzi�, ale nikt ich
nie rozdmucha�, wi�c pogas�y i pozosta�a tylko pusta szaro��, zupe�nie martwa
szaro��, takie
umar�e nic. Ta szaro�� nie mog�a znie�� s�o�ca, wi�c wsi�k�a w mury wi�zienne.
Czerski te rozumowania pana Jana nazywa� zawracaniem gitary. Wed�ug niego Kotek
by�
ofiar� ustroju spo�ecznego.
Od pocz�tku by�o mi�dzy nimi ci�g�e nieporozumienie. Pochodzili obaj z jednego
�rodowiska,
dzieli�y ich jednak jakie� rozgraniczenia dw�ch przeciwnych sobie �wiat�w. My�li
ich
chodzi�y r�nymi go�ci�cami i nie mog�y si� spotka�. To nalewa�o ich rozmowy
gorycz�.
Nieraz zjawia�y si� k��j�ce ironje, pogardliwe wzruszenia ramion i d�ugie
rozd�wi�ki.
Czerski, jak Kotek, stawa� si� dla niego powoli trudn� do rozwi�zania zagadk�. Z
drobnych
szczeg�lik�w i z d�ugich godzin przymusowego obcowania wyros�o przed oczyma pana
Jana ca�e jego �ycie.
Nie! nie � to nie by�o �ycie! To by�o jakie� d�ugie ca�opalenie, ofiara,
m�odzie�czo�� �
wszystko, ale nie �ycie.
� Takich Kotk�w u nas tysi�ce, dziesi�tki tysi�cy � m�wi� raz Czerski w
dyspucie. � I
prawda, �e to nieobudzona dusza, prawda! Takie dusze trzeba budzi�. Ka�dy
cz�owiek musi
mie� pe�n� dusz�...
I pan Jan zacz�� my�le� o pe�nej duszy. Co on nazywa pe�n� dusz�? Co? Mo�e to
swoje
po�owiczne �ycie? To �ycie bez jutra, bez dachu, bez imienia?
Przecie� jest tylko jeden pewien szereg lat do prze�ycia, tylko jeden szereg lat
dla ka�dego.
A Czerski ze swego szeregu bra� rok po roku i oddawa� mglisto�ci jakiej�
nieuchwytnej,
kt�r� nazywa� ide�, albo spraw�. Nawet samej idei pan Jan nie rozumia� � walczy�
o pewn�
przegran�, p�yn�� do pewnego rozbicia! A we wszystkiem nieustraszono�� jaka�,
granicz�ca z
bezmy�lno�ci�, rozrzutno�� pe�na niezastanowienia i nierozwagi.
Czerski nie mia� swoich osobistych potrzeb, nie mia� nawet najmniejszych wymaga�
dla
siebie.
I gdzie by�o jego �ycie? Gdzie by�a jego pe�na dusza?
By� synem �lusarza z warsztat�w kolejowych. W o�mnastym roku �ycia uko�czy�
gimnazjum
i wst�pi� na uniwersytet. Odt�d zacz�a si� jego, jak j� nazywa�, �wielka
robota�, niebezpieczne
labirynty krecich dr�g, budzenie dusz w podziemiach i podminowywanie ciemnoty.
To w�a�nie by�a jego idea; jego sprawa.
Wiecznie obdarty i zawsze troch� g�odny, biega� z lekcji na lekcj� i
jednocze�nie zwo�ywa�
zebrania konspiracyjne, nosi� bibu�� i organizowa� ludzi! Trwa�o to ca�y rok. Po
roku siedzia�
ju� w wi�zieniu, w tem samem wi�zieniu, w kt�rem si� spotkali.
Potem kazano mu wyjecha� w g��b Rosji na dwa lata.
Dwa niesko�czenie d�ugie lata przem�czy� si� w obco�ci wielkiej, pozna�
po�eraj�ce
wszystko t�sknoty, dni zm�czone przymusow� bezczynno�ci�, noce pe�ne niespania.
� By�o ma�e, dziwne miasteczko � opowiada� panu Janowi � takie typowe rosyjskie
miasteczko.
Parterowe, drewniane domki, szerokie, niebrukowane ulice, wyd�te, z�ocone kopu�y
cerkiewne, g�upie �ycie za lad� w sklepiku, bezmy�lna chciwo�� i brutalna
rozrzutno��...
Wszystko nowe, wszystko obce! Ani jednego skrawka muru z przesz�o�ci, ani jednej
ceg�y!
Ca�a historja tej ziemi, ca�a przesz�o�� przyczai�a si� w borach ciemnych
legendami o zb�jcach,
�piewaniem podobnem do p�aczu. I kazano mi �y� w tej obco�ci. Co tydzie�
musia�em
chodzi� do policmajstra. Policmajster by� pijanica i awanturnik. Przychodz� raz
do niego, a
on biega po pokoju i zatacza si�. Spostrzeg� mnie i krzyczy: �Ty, taki synu,
nowe spiski knujesz,
o nowych z�odziejstwach my�lisz! Wiem... wiem o wszystkiem!� Krew zala�a mi
m�zg... �Jak ty �miesz, kanaljo jaka�!� krzycz� nieprzytomny, a on do mnie z
pi�ciami. I nie
wiem, jak to si� sta�o, �e lun��em go w pysk! Jak z pod ziemi, wyro�li przede
mn� policjanci,
rzucili si� na mnie i zacz�li mnie bi� po piersi, po g�owie.
Westchn�� g��boko i zamy�li� si�.
� Potem wsadzono mnie do wi�zienia, a po roku wys�ano etapem na Syberj�. A
wiecie,
Syberja to bia�y gr�b, mogilnik zasypany �niegami.
Pan Jan cierpia�, s�uchaj�c tej smutnej Odyssei swego towarzysza.
Ale Czerski nie zgin��, po roku uciek� z Syberji wschodniej do Lwowa i wst�pi�
tam na
politechnik�. Wkr�tce jednak nasta� taki czas, �e nie m�g� usiedzie� we Lwowie.
Za kordonem
zakot�owa�o si� wszystko piekielnie. Ca�a robota podziemna jego i jego
towarzysz�w
wysz�a na ulic� g�o�nym protestem. Ludzie przestali pracowa�, je��, pi� i spa�.
Daleki jaki�
zew pad� has�em na ludne rynki miast i na spokojn� cicho�� wsi. Czerskiemu
wydawa�o si�,
�e przyszed� czas, kt�rego czeka�, wi�c pod cudzem nazwiskiem przeby� kordon.
Ale to nie by� jeszcze czas...
Czerskiego aresztowano znowu. Ca�y miesi�c na badaniach milcza� uparcie,
przyci�ni�ty
jednak do muru, przyzna� si� do swego nazwiska.
� Musia�em si� przyzna� � t�umaczy� si� przed panem Janem. Nie by�o �adnej rady,
dowiedli
mi, �e ja, to ja... Zrazu sprowadzili ojca, pokazuj� mu moj� fotografi� i
pytaj�: �Kto
to?� Ojciec m�j, stary lis, patrzy, niby nie poznaje: �Che... che� � m�wi �
gdyby nie te oczy i
w�osy, to akurat m�j syn�... �A jakie oczy ma syn?� �Ma�e...� �I ten ma ma�e� �
m�wi �andarm,
a ojciec, niby nic. �Syn ma mniejsze...� � powiada. A potem przyszed� na badanie
rotmistrz,
ten sam, kt�ry mnie niegdy� bada�, i m�wi: �Widz�, �e mnie pan Czerski nie
poznaje...�
A kiedym si� przyzna�, �e to ja, to jestem ja, a� podskoczy� na krze�le: �Nu wot
i charaszo...�
i odrazu zmieni� ton i zacz�� m�wi� po rosyjsku...
S�uchaj�c tych opowiada�, pan Jan my�la� o sobie i o swojej sprawie. Nie
chcia�by by� za
nic w �wiecie Czerskim i mie� tak� spraw�, jak on!
Zwykle zaczynali rozmawia�, kiedy na kurytarzach zalega�a cisza i wczesna
wi�zienna noc
wchodzi�a do cel.
Ranek up�ywa� im na czytaniu. Mieli jakie� stare, czytane ju� niegdy� przed
laty, ksi��ki.
Ksi��ki te chodzi�y po wi�zieniu z r�k do r�k i mia�y wewn�trz pe�no znak�w,
kt�re pan Jan
odcyfrowywa� zawzi�cie. Samotnicy z s�siednich cel przekazywali tam swoje
nazwiska nieznanym
s�siadom. Czasem spotka�o si� jak�� bolesn� histori�, jaki� krzyk zakl�ty w
podkre�lone
leciuchno litery.
O pierwszej przynoszono obiad, sk�adaj�cy si� z rzadkiego kapu�niaku, albo
obrzydliwego,
czarnego krupniku, po kt�rym p�ywa�y t�uste oka �oju, i kawa�ka ci�kiego
chleba.
Najbardziej d�u�y� si� czas po obiedzie, a� do zamkni�cia drzwi na klucz.
Ksi��ka wypada�a
z r�ki, a minuty sun�y, jak ci�kie, znu�one ptaki, nieraz nawet zdawa�o si�,
�e si� cofaj�.
Dopiero o sz�stej, kiedy zamykano cele na klucz, robi�o si� ra�niej. Na
kurytarzach zapanowywa�a
wielka cisza. S�ycha� by�o tylko st�umione pukania i szepty � to wi�niowie
porozumiewali
si� mi�dzy sob�.
I Czerski codziennie rozmawia� ze swoim s�siadem.
S�siadem tym by� Bieda.
Kim by� Bieda z fachu, czem si� trudni�, z czego �y� przed aresztowaniem, ani
Czerski, ani
pan Jan nie wiedzieli. Natomiast wiedzieli, �e Bieda by� bojowcem, �e z�apano go
podczas
strzelaniny ulicznej z brauningiem w r�ku i �e prawdopodobnie b�dzie oddany pod
s�d wojenny.
Pan Jan par� razy spotka� na kurytarzu Bied�. Przy pierwszem zaraz spotkaniu
odrazu domy�li�
si�, �e to w�a�nie musi by� ten Bieda, tak dziwnie harmonizowa�o jego nazwisko z
wygl�dem. By� niezmiernie d�ugi i cienki i nosi� jak�� bardzo szerok�, sp�owia��
marynark� i
bardzo szerokie, wytarte spodnie. I buty mia� tak du�e, �e chodz�c, szurga�
nogami po pod�odze,
co sprawia�o wra�enie, �e chodzenie jest dla niego pewnym wysi�kiem. G�ow� mia�
nieproporcjonalnie
ma�� do wzrostu, osadzon� na d�ugiej, �ylastej szyi, a ostro �ci�ty podbr�dek
nadawa� twarzy jego jaki� ptasi wygl�d. M�wi�c, plu� na wszystkie strony i
w�wczas wargi kurczy�y
mu si� dziwnym grymasem, obna�aj�c ��te, prawie czarne z�by i nabrzmia�e
dzi�s�a. Id�c,
mru�y� oczy, tak jakby nic nie widzia�. Podczas, jak m�wi�, wsypy, kiedy broni�
si� zawzi�cie,
st�uczono mu okulary. Mia� jeszcze na twarzy z prawej strony blizn� czerwon� od
szk�a.
Wieczorem zwykle, ledwo zamkni�to drzwi, ju� Bieda puka�:
� Dzie� dobry...
Czerski bra� szczotk� do z�b�w, siada� wygodnie na pos�aniu i odpowiada�. W
pukaniu
obaj mieli wielk� wpraw�, tylko Bieda tak starannie i dok�adnie wypukiwa� ka�d�
liter� i tak
d�ugie uk�ada� zdania, �e Czerski irytowa� si� i kl��. Widocznie Bieda lubi�
dok�adno��, bo po
�dzie� dobry� zwykle puka�.
� Co u was s�ycha� nowego?
Ostatniego wyrazu nigdy nie m�g� doko�czy�, gdy� Czerski przerywa� mu
gwa�townie:
� Nic...
Tynk lecia� ze �ciany pod uderzeniem szczotki i po tem kr�tkiem �nic� nastawa�a
d�u�sza
przerwa. Musia� odsapn�� i poskar�y� si� panu Janowi na niezdarno�� Biedy.
� Co za osio�! � wykrzykiwa�. � Nie umie uszanowa� cudzego czasu!
Bieda za�, nie s�ysz�c narzeka� Czerskiego, niepytany puka� w dalszym ci�gu:
� Bo u mnie nic nowego nie s�ycha�.
Czerski na to ju� tylko wzrusza� ramionami i zaczyna� biega� po celi.
� Sam pyta i sam na pytania odpowiada � mrucza� z politowaniem.
Powtarza�o si� to prawie codzie�.
Bieda musia� by� bardzo biedny. Pewnego wieczoru prosi�, �eby mu oddawali chleb,
kt�rego
nie jedz�.
� Je�� mi si� ci�gle chce � puka� powoli.
Innym razem upomina� si� o kawa�ek cukru, to zn�w skar�y� si�, �e nie mo�e
wys�a� listu
do matki, bo nie ma na marki.
Otrzymawszy rzecz ��dan� wieczorem, puka�:
� Dzi�kuj�.
Raz zatrzyma� pana Jana na kurytarzu i zwierzy� mu si�, �e strasznie �a�uje
brauninga, kt�ry
odebrano u przy aresztowaniu.
� Fajnista by�a maszyna � m�wi�, mru��c czy � w r�ku siedzia�a, jak ula�.
� Idjota! � my�la� pan Jan potem � ju� przesz�o rok siedzi w wi�zieniu, a �a�uje
brauninga.
Ca�e �ycie to nic, tylko szkoda brauninga!
Bieda jednak nietylko my�la� o brauningu. Wiedzia�, �e go przewioz� do cytadeli
i strasznie
ba� si� cytadeli.
Nieraz puka�:
� Byle tylko nie cytadela.
Czerskiego gniewa� ten niewyt�umaczony niczem strach Biedy.
� Czego on si� boi? � dziwi� si� przed panem Janem. � Tu siedzi wiecznie g�odny,
a tam
go przynajmniej nakarmi�.
� Dziwna rzecz � m�wi� raz pewnego wieczoru � nie rozumiem, dlaczego ka�dy z
aresztowanych
boi si� cytadeli. Siedzia�em tam dwa miesi�ce. Z piek�a, jakie tu mamy, wpad�em
w
wielk� cisz�. Zdawa�o mi si� narazie, �e wszyscy pozamykali drzwi i poszli
gdzie� na wa�y,
daleko, nad Wis��. I pozostawili mnie samego w spokoju... Nikt nie rozmawia,
nikt nie chodzi...
Tylko tam gdzie� nadole id� �o�nierze: raz! dwa! raz! dwa! albo �piewaj� dziwnie
obco:
A buma�enki wsio nowyja.
Dwadcatipiatirublewyja �
Buma�enki! uch, ja!
Chwyci was w�wczas za gard�o jaki� spazm i zdusi. S�yszeli�cie to gdzie� i nie
wiecie
gdzie. Raz! dwa! raz! dwa! C-y-t-a-d-e-1-a � przesylabizujecie sylab� po sylabie
i ujrzycie
mi�dzy sob� a ca�ym �wiatem ogromn� fos�, wielki r�w ocembrowany i naje�ony
bagnetami,
wielki r�w bez most�w.
M�wi� cicho, zdawa�o si� rozpami�tywa� jaki� sw�j dawny smutek i dzieli� si� nim
z panem
Janem.
� Przywie�li mnie tam p�n� jesieni�, przed zmierzchem. Pami�tam wszystko.
Mia�em
du�y pok�j bardzo pusty. Po �cianach dooko�a wi� si� r�owo��ty lampas, ca�y
brudny,
opluty... Pod�oga by�a czarna, asfaltowa. Po�rodku widnia�a na niej ciemna
plama, g�sta i
t�usta. My�la�em, �e to krew...
Umilk�. W celi by� ju� mrok zupe�ny � przez okno tylko s�czy�y si� blade
odblaski �uny,
kt�ra sta�a nad miastem. Z do�u dolatywa�y miarowe kroki szyldwacha.
� Potem przekona�em si�, �e to nie by�a krew, bo plama po kilku dniach zgin�a �
m�wi� w
dalszym ci�gu Czerski � w oknie dwie szyby dolne by�y faliste, zielonawe,
zdawa�o si� zatopione
w wodzie od zewn�trz. Przez g�rn� tylko widzia�em kawa� nieba i nagi wierzcho�ek
drzewa. Czasem
od Wis�y przychodzi� wiatr i zaczyna� trz��� suche, czarne ga��zie i w�wczas
zdawa�o mi si�,
�e na dolnych szybach od wiatru faluje woda i �e lada chwila zaleje ca�� moj�
cel�.
Pan Jan wpatrywa� si� w mrok i widzia� ca�� cel� zalan� wod�.
A Czerski m�wi� coraz ciszej, p�drzemi�c:
� I nic... i przyzwyczai�em si�.
W ko�ca kurytarza, w jednej z ostatnich cel, zacz�y dzwoni� kajdany, po szarym
chodniku
przez ca�y kurytarz pe�z�o drobne dokuczliwe dzwonienie i zgrzyta�o w uszach
pana Jana
coraz bole�niej i coraz �a�o�niej...
* * *
Pan Jan pisa� pami�tnik. Rzuca� na papier my�li bez dat, skraca� czas pisaniem.
W miesi�c po aresztowaniu pisa�:
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Czwarty tydzie� mija... Wszystkie bunty u�o�y�y si� gdzie� g��boko na dnie
duszy... G�ow�
nie rozbij� muru...
W s�siednich celach kajdany d�wi�cz�,
w okienku s�o�ce siad�o na kracie
i krzyczy �ywych promieni t�cz�:
�Powie� si�, bracie! powie� si�, bracie!�
Pisz� wiersze... To �le...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Czuj�, �e wsi�kam calem swojem jestestwem w beznadziejn� szaro�� wi�ziennego
�ycia.
Dni zupe�nie jednakowe, zupe�nie do siebie podobne, po nocach �nienia jakie�
przel�knione...
Otoczyli mnie jacy� dziwni ludzie. Zdaje mi si�, �e siedz� w domu warjat�w.
Czego oni
chc�? Czy mo�na tak �y�? Nie nie rozumiem.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Maryniu! Maryniu!
Wo�am ciebie po imieniu w nocy, kiedy wszyscy �pi�. Zdaje mi si�, �e w�wczas
rozmawiam
z tob�.
Ale ciebie niema!
Oddali�em si� od ciebie w szaro�� jakich� g�uchych zakratowanych k�t�w, w
niepomiern�
t�skno�� i b�l.
Przez mury czuj� tw�j dech i widz� twoje oczy przez kraty.
Doko�a kajdany dzwoni�... kto� szlocha...
Wolno pe�zn� godziny... noc idzie...
Maryniu! Maryniu! noc idzie... Po�o�y�a swoje mi�kkie, czarne r�ce na mojem
sercu i liljowemi
oczyma patrzy w moje oczy.
Jak si� nam nie udaje �ycie!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Dzi� �ni�o mi si�, �e uciek�em z wi�zienia. Jecha�em w ciasnym wagonie do
ciebie. Kry�em
si� po k�tach i my�la�em, �e mnie goni�. Mieszka�a� w obcem mie�cie, w jakim�
szarym,
du�ym domu. W tym domu str�k� by�a nasza poczciwa, stara Julja. Chcia�a mnie do
ciebie
zaprowadzi�... Weszli�my w ciemn� sie�, a potem na szerokie schody... Szli�my
d�ugo, d�ugo
i nie mogli�my odnale�� twojego mieszkania � i ogarn�� mnie strach. Nie mogli�my
odnale��
twojego mieszkania. Obudzi�em si� i ucieszy�em, �e jeszcze siedz� w wi�zieniu.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Nie badaj� mnie... nie wiem za co siedz� i jak d�ugo b�d� siedzia�...
Widzia�em takich, kt�rzy siedz� przesz�o rok.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Po co �yj� nieszcz�liwy, op�tany jak�� manj�, Bieda? A Czerski? Oni my�l�
chyba, �e
nigdy nie umr� i �e jednego �ycia wystarczy na wszystko.
Nie wystarczy! nie wystarczy!
Dzida ma swoje wiosny � i t�skni. A oni? Wyczarowali chor� wyobra�ni� bajk� o
zorzy i
id� budzi� ludzi, i nie wiedz�, �e to nie zorza, a po�ar... Ich w�asne domy
zacz�y si� ju� pali�.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Nazwa� mnie dzi� wstr�tnym bur�ujem i powiedzia�, �e takich, jak ja, nale�y
t�pi�. Zdaje
mi si� nawet, �e o mnie rozmawia� z Bied� przez �cian�, bo, pukaj�c, zezowa�
ci�gle w moj�
stron� i u�miecha� si� zjadliwie. Bieda r�wnie� puka� dzi� energiczniej, ni�
zwykle.
Czu�em, �e m�wili o mnie.
Dziwna rzecz, �e dot�d nie rozumiem ich pukania! Doznaj� wra�enia, jakbym
patrzy� na
obcy zupe�nie alfabet � ka�da litera ma jaki� charakter, a niema zrozumia�ego
dla mnie g�osu.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Kto� tu podobno zwarjowa�. Ju� drugi dzie� z rz�du s�yszymy nieprzytomny �miech.
Bez�ad
jaki� ob��dny pl�cze si� po kurytarzu... �andarmi biegaj� i krzycz� na kogo�
podniesionym
g�osem.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Dzi� spacerowali�my bardzo wcze�nie. By�o mglisto i ciep�o. Mg�a sta�a nad nami
bia��
kopu��, podparta czarnym dachem wi�zienia i nagiemi r�zgami drzew.
By� doko�a wilgotny zapach ziemi i ziarna i dymu.
Przypomnia�a mi si� wie�. Wyda�o mi si�, �e stoj� pod naszym starym spichrzem.
Tam tak wilgotnie pachn� ziarna.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Ten �miech warjata przechodzi w bolesn� czkawk� i staje si� podobnym do
szczekania
psa.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
� Czy� naprawd� nigdy nie mieli�cie �adnego buntu w sobie? � zapyta� mnie dzi�
Czerski.
Oczywi�cie nie odpowiedzia�em nic.
� S�yszycie ten nieprzytomny �miech? � doda� po chwili. � Takich ofiar pe�no!
� Wi�c co?
Nie rozumiem, czego on ode mnie chce.
Nie rozmawiamy ze sob�.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Dzi� wywie�li warjata.
By� to student Falski. Przeczyta� akt oskar�enia i zwarjowa�.
Biedzie r�wnie� wr�czono w tych dniach akt oskar�enia.
B�dzie go s�dzi� s�d wojenny.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Wczoraj wieczorem wezwano mnie do badania. W ma�ym, brudnym pokoiku siedzia�
oficer
�andarm�w. Usiad�em przy tym samym stole. Zapyta� mnie, jak si� nazywam, gdzie
mieszkam, etc. Pokaza� mi dwie fotografje ludzi, kt�rych nie widzia�em nigdy.
� I pan nie wie, kto to?
� Nie...
Patrzy�em na swoje r�ce.
� Nus... � mrucza� �andarm i kaza� odprowadzi� mnie do celi.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Wczoraj by� prawdziwie wiosenny wiecz�r. Stali�my d�ugo w oknie, zapatrzeni w
r�ow�
daleko�� nieba.
Ka�dy z nas co� sobie przypomina�.
My�la�em o Maryni, o Nice � Czerski m�wi� o sobie. Po�o�y� przede mn� swoj�
smutn� i
szar� historj�, otworzy� swoj� biedn� dusz�.
Dozna�em uczucia, �e rozpe�z�y si� po mnie jakie� du�e i szare paj�ki.
Matki nie pami�ta. Mia� przed laty jak�� fotografj� kobiec�. Ojciec, prosty
rzemie�lnik
warsztatowy, m�wi� mu, �e to matka. Oczy patrz�ce, jak dwa trupie oczodo�y,
blada, zatarta
twarz, wi��� si� we wspomnieniach Czerskiego z poj�ciem matki.
By�a suchotnic�. Czerski po niej odziedziczy� suchoty.
Mieszka� z ojcem prawie na ko�cu miasta, w ciemnym k�cie wysokiej i brudnej
kamienicy.
Jeden ma�y pokoik z kuchenk�... brudna sie�... brudne schody...
W szkole uczy� si� �le...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Coraz cieplej na dworze i dni coraz d�u�sze. Przez blachy w oknach i przez kraty
s�czy si�
wiosna. Dzida poblad� i posmutnia�, Kotek chodzi szary, jak ziemia.
Dzi� zaczn� pisa� list do Maryni.
* * *
Pan Jan nie wszystkie swoje my�li przelewa� na papier. By�y takie, kt�re budzi�y
si� w szarem
milczeniu nocy i bezpami�ci� zasypia�y w g�owie, i takie, kt�rych nie mo�na by�o
nie
pami�ta� i kt�rych nie mo�na by�o �r�d wiecznych szpiegowa� i podpatrywa� na
papier
k�a��, bo mia�y w sobie wstydliw� i skryt� tajemniczo�� spowiedzi.
Powt�rnie prze�ywa� swoje �ycie. Przed oczami jego przesuwa�y si� obrazy
wyblak�e, zatarte
w pami�ci, i na tle szaro�ci wi�ziennej nabiera�y kszta�tu, barwy i ruchu.
Nieraz czu�
przy sobie ��ki skoszone, nieraz widzia� twarz jak�� znajom� i blisk�. To znowu
w nocy kto�
wo�a� go po imieniu, i pan Jan zrywa� si� z pos�ania i patrzy� w mrok sklepionej
celi. W�wczas
wraca�a �wiadomo��, �e siedzi w wi�zieniu.
Jakto? on, Jan Downar, mia�by siedzie� w wi�zieniu?
Za co? Dlaczego?
A wspomnienia sz�y � i ca�e �ycie przesuwa�o si� przed oczami. Istne �ywe
obrazy.
Zatracona w borach, daleka i cicha wie� litewska... ma�y kawa�ek ziemi, zupe�nie
odgrodzony
od �wiata! Dom... pokoje niskie, obszerne, prawie puste... Pod oknami bzy i
ja�miny,
pod oknami szary ostrok�. Wilgotna altana pod szerokim d�bem, owocowy sad,
ogrody warzywne,
pe�ne s�o�ca i pszczelnego brz�czenia, i wielki las, przepa�cisty, puszcz�
zwany.
To pierwsze dziesi�� lat.
Potem ma�a, r�owa kamieniczka w rynku wielkiego, jak mu si� w�wczas zdawa�o,
miasta.
Na pierwszem pi�trze stancja uczniowska � cztery odrapane i brudne pokoje z
du�ymi
sto�ami po�rodku i z ��kami pod �cian�. Parapety okien powalane atramentem,
tapety porysowane
i pooddzierane.
Nawet na tak� ubog� stancj� ojcu nieraz brakowa�o pieni�dzy � ziemi by�o ma�o,
trzypolowa
gospodarka procentowa�a �le.
W szkole Janek pozna� nowe �ycie. To nowe �ycie by�o bez drzew i ja�min�w, pe�ne
ludzi
obcych. Nauczy� si� nawet m�wi� jakim� obcym j�zykiem i my�le� zupe�nie inaczej,
ni� w
domu. Ani w szkole, ani na ulicy nie wolno by�o m�wi� po polsku � i Janek nie
m�wi� po
polsku...
Tak przesz�o siedm lat � i Janek uzyska� matur�. Ostatnie dwa lata mieszka� na
innej stancji,
przy ulicy Sobornej, kt�ra si� ongi Dominika�sk� nazywa�a, w trzypi�trowej
kamienicy, u