2709

Szczegóły
Tytuł 2709
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2709 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2709 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2709 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARTIN AMIS Strza�a czasu 1 Co kr��y, tu zd��y Ruszy�em naprz�d, z najczarniejszego snu prosto mi�dzy lekarzy... ameryka�skich: czu�em ich wigor, ledwie pow�ci�gany, jak obfite uw�osienie ich cia�; i srogi dotyk srogich d�oni - lekarskich, takich silnych, czystych, aromatycznych. Cho� by�em ju� prawie sparali�owany, okaza�o si�, �e mog� poruszy� oczami. W ka�dym razie jako� si� poruszy�y. Lekarze chyba wykorzystywali m�j bezruch. Rozmawiali - czu�em to - o moim przypadku, lecz tak�e o innych sprawach, o wolnym czasie, kt�rego mieli w br�d: o r�nych swoich konikach i tak dalej. Wtem przysz�a mi do g�owy my�l, zaskakuj�co klarowna i niew�tpliwa, w pe�ni ukszta�towana, dojrza�a: Jak ja nienawidz� lekarzy. Wszystkich. Wszelkich. Cho�by ten �ydowski kawa� o staruszce, kt�ra biegnie brzegiem morza i krzyczy z rozpaczy: Ratunku! M�j syn lekarz tonie! I to ma by� �mieszne. Jej duma chyba rzeczywi�cie �mieszy: silniejsza od jej mi�o�ci. Ale czemu w�a�nie dum� napawaj� ludzi te dzieci z lekarskimi dyplomami (czemu nie wstydem, czemu nie pe�n� niedowierzania zgroz�?), za pan brat z bakcylami i trychinami, z b�lem i cierpieniem, operuj�ce wstr�tnym s�ownictwem i r�wnie wstr�tnymi narz�dziami (zakrwawiony fartuch gumowy na haku). Od�wierni �ycia. Czemu si� tego podejmuj�? Lekarze wok� mojego ��ka (oczywi�cie swobodnie ubrani, opaleni) promieniowali puchat� pewno�ci� siebie - i jednomy�lno�ci�, jak� daje ostoja w grupie. W swojej sytuacji mog�em czu� si� ura�ony t� beztrosk�. Lecz w�a�nie uspokaja�a mnie nijako�� tych lekarzy (sportsmen�w, atlet�w, spec�w od wigoru) - zapewne skutek uboczny ich �miertelnie powa�nej pogoni za "dobrym �yciem". No c�, lepsze dobre ni� z�e. Zmie�ci si� w nim surfing, b�ogie frymarczenie przysz�o�ci�, �ucznictwo, lotnia, wykwintne kolacje. Zanim si� zbudzi�em, �ni�o mi si�... Nie, nie tak. Inaczej: nad ciemno�ci�, z kt�rej si� wy�oni�em, dominowa�a jaka� figura, sylwetka m�czyzny o absolutnie nieposkromionej aurze, nasyconej pi�knem, przera�eniem, mi�o�ci�, ohyd�, a przede wszystkim moc�. Ta m�ska posta� czy te� esencja mia�a chyba na sobie bia�y p�aszcz (�nie�nobia�y kitel). I czarne buty z cholewami. A na ustach szczeg�lny u�miech. M�g� to w�a�ciwie by� negatyw-zjawa lekarza numer jeden: jego czarnego dresu i przepot�nych pepeg�w oraz zadowolonej miny, z jak� wskaza� palcem moj� pier�, kr�c�c g�ow�. Czas p�yn�� niedocieczonym nurtem, bo wype�nia�a go walka; ��ko wygl�da�o jak pu�apka lub wilczy d�, zas�oni�te sieciami, i by�o tak, jakby si� wyrusza�o w straszn� podr� do strasznego sekretu. Czego m�g�by ten sekret dotyczy�? Jego, w�a�nie jego: najgorszego cz�owieka w najgorszym miejscu i czasie. Wyra�nie nabiera�em si�. Lekarze o ci�kich d�oniach i ci�kich oddechach przychodzili i odchodzili, podziwiaj�c moje nowe charkoty i skowyty, co bardziej efektowne tiki, atletyczne skurcze. Cz�sto siadywa�a przy mnie piel�gniarka, sama jedna, i czaruj�co nade mn� czuwa�a. Jej kremowy uniform szele�ci� jak opakowanie, a ja wiedzia�em, �e mog� w tym d�wi�ku z�o�y� wszystkie swoje t�sknoty i ca�� ufno��. Czu�em si� ju� bowiem zdecydowanie lepiej, po prostu tip-top. Jak nigdy. Najpierw w lewym boku (nagle), a potem w prawym (rozkosznie, ukradkiem) wr�ci�o mi czucie i wszelkie jego uroki. Doczeka�em si� nawet pochwa�y z ust piel�gniarki, bo zr�cznie wygi��em grzbiet, i to prawie bez pomocy, kiedy robi�a ten sw�j numer z basenem... W ka�dym razie le�a�em sobie w nastroju z cicha od�wi�tnym, nie wiem jak d�ugo, p�ki nie wybi�a z�a godzina i nie przyszli sanitariusze. Doktor�w od golfa mog�em jako� �cierpie�, a piel�gniarka mia�a same plusy. Ale sanitariusze dobrali si� do mnie elektryczno�ci� i powietrzem. Trzej. Bezceremonialni. Wpadli do sali, wbili mnie w ubranie i wynie�li na noszach do ogrodu. Tak jest. A p�niej elektrodami jak s�uchawki (bia�ymi - rozgrzanymi do bia�o�ci) stukn�li w pier�. Zanim wreszcie sobie poszli, jeden mnie poca�owa�. Chyba nawet wiem, jak si� taki zabieg nazywa: poca�unek �ycia. Potem musia�em pewnie zemdle�. Kiedy oprzytomnia�em, a� mi cmokn�o w uszach i zaraz ogarn�o mnie przepyszne osamotnienie, fala mi�o�ci i podziwu dla du�ego, flegmatycznego cia�a, w kt�rym tkwi�em, tak zaprz�tni�tego sob�, oboj�tnego, cia�a, kt�re w�a�nie si� pochyla�o nad klombem r� i wyci�ga�o r�ce do zwisaj�cego p�du klematisu, �eby go zaczepi� na drewnianej �cianie. To du�e cia�o d�uba�o w ziemi umiej�tnie, bez po�piechu: owszem, zna si� na tej robocie. Chcia�em chwil� odpocz��, porz�dnie si� rozejrze� po ogrodzie - ale co� tu nie gra. Co� nie gra: cia�o, w kt�rym siedz�, nie jest pos�uszne mojej woli. Rozejrzyj si�, m�wi� mu. Ale jego szyja mnie ignoruje. Oczy maj� w�asne plany. Czy to co� powa�nego? Co� nam dolega? Nie wpad�em w pop�och. Zadowoli�em si� widzeniem peryferyjnym, najlepsz� w ko�cu namiastk�. Zobaczy�em sk�dzierzawion� flor�, pikuj�c� z g�ry na d� i dr��c�: co� jakby pulsacja lub seria delikatnych eksplozji w skroni. I dookoln� blad� ziele�, pr��kowan� i inkrustowan� bladym �wiat�em, w odcieniu... w odcieniu ameryka�skich pieni�dzy. D�uba�em w ziemi, p�ki nie zacz�o si� �ciemnia�. Cisn��em narz�dzia do kom�rki. Zaraz, zaraz. Czemu id� do domu ty�em? Zaraz. Czy to zmierzch nadci�ga, czy �wit? Jaka jest - jaki jest w tej mojej podr�y szyk zdarze�? Jakie zasady? Czemu ptaki tak dziwnie �piewaj�? I dok�d ja w og�le zmierzam? Jedno jest pewne: ustali� si� pewien rytm. Chyba ju� z grubsza si� po�apa�em. Mieszkam w Ameryce, w�r�d sznur�w do bielizny i skrzynek na listy, w Ameryce nieszkodliwej i dobrodusznej, w kraju barw podstawowych i koktajlu kultur, gdzie ka�dy lubi siebie i innych. Nazywam si� oczywi�cie Tod Friendly. Tod T. Friendly - "Przyjazny". Ale� tak, jestem, w "Zielonych Latach", przy wej�ciu do "Hangaru Hanka" albo na trawniku przed bia�ym ratuszem wypinam pier�, z r�kami na biodrach, z min� m�wi�c� "ho-ho-ho". Taki ju� ze mnie go��. Jestem - jestem w warzywniaku, na poczcie, rzucam te r�ne "Siemasz", "Na razie", te jakie� "Doskonale, doskonale". Ale wychodzi to niezupe�nie tak. Na przyk�ad: - Elanoksod, elanoksod - m�wi pani w drogerii. - Oktsyszw elanoksod - wt�ruj� jej. - Inap u kaj a? - Ogerbod oc? - Mhmm - mruczy na koniec, odwijaj�c z papieru m�j tonik do w�os�w. Cofam si� do drzwi, przelotnym gestem dotykaj�c kapelusza. M�wi� bezwolnie, bo wszystko teraz tak robi�. Prawd� powiedziawszy niepr�dko si� po�apa�em, �e �a�osne �wierkanie, kt�re wsz�dzie s�ysz�, to w�a�nie mowa ludzka. Jezu, przecie� nawet g�osy skowronk�w i wr�bli brzmi� dostojniej. T�umacz� ten ludzki �wiergot na normalne d�wi�ki - z prostej ciekawo�ci. Szybko si� go nauczy�em. Wida� znam go jak w�asny, skoro ju� mi si� w nim �ni. Ale tu, w g�owie Toda, jest i drugi j�zyk. W tym drugim te� czasem �nimy. Lecz na razie w zgrabnej czapce, w nowych butach, z gazet� pod pach� mijamy domki (g�sta zabudowa), skrzynki pocztowe (Wells, Cohen, Rezika, Meleagrou, Klodzinski, Schering-Kahlbaum, kogo tu nie ma), ciche ambicje drobnych posesjonat�w (SZANUJ CO NIE TWOJE), autobusy pe�ne dzieciarni, ��t� tabliczk� ZWOLNIJ - DZIECI, a na niej czarn� sylwetk� ch�opca spiesz�cego z teczk� (oczywi�cie nie patrzy. Biegnie, ca�y tym poch�oni�ty. Twarz, oczy celuj� skosem w d�. Nie ma g�owy do aut: chce tylko - no i wolno mu - robi� u�ytek ze swoich doczesnych mocy). Gdy malcy przeciskaj� si� obok mnie w supersamie, cnotliwie mierzwi� im czupryny. Tod Friendly. Do jego my�li nie mam dost�pu, za to w emocjach po prostu si� nurzam. Jestem krokodylem w g�stej rzece jego tonusu psychicznego. I wiesz co? Ka�de spojrzenie, ka�da para oczu - nawet je�li ca�kiem niewinnie go taksuj� - trafia w jaki� delikatny punkt, a ja czuj� gor�c� fal� strachu i wstydu. Czy to w ich stron� zmierzam? Strach Toda, kiedy si� tak nad nim chwil� zastanowi�, jest naprawd� przera�aj�cy. I niezrozumia�y. Jest to strach przed okaleczeniem. Kto by�by sprawc�? I jak Tod mo�e si� ustrzec? Patrz. Jeste�my coraz m�odsi. S�owo daj�. I silniejsi. Nawet wy�si. Nie bardzo rozpoznaj� �wiat wok� nas. Wszystko niby znajome, ale wcale mnie to nie uspokaja. Przeciwnie. Pe�no w tym �wiecie b��d�w, diametralnych pomy�ek. Inni te� m�odniej�, lecz jako� si� nie przejmuj�, nie bardziej ni� Tod. W przeciwie�stwie do mnie nie czuj�, �e to wbrew intuicji, troch� te� obrzydliwe. Ale jestem bezsilny, nad niczym nie mam kontroli. Nie mog� robi� z siebie wyj�tku. Czy tamci te� kogo� w sobie nosz�, takiego pasa�era czy paso�yta jak ja? Szcz�ciarze. Zak�ad, �e nie �ni im si� nasz sen. Posta� w bia�ym kitlu i czarnych butach z cholewami. A w �lad za ni� zamie�, wicher i �nieg z deszczem, burza ludzkich dusz. Tod i ja codziennie czytamy gazet� i odnosimy j� z powrotem do sklepu. Zawsze uwa�nie sprawdzam dat�. To idzie tak: po drugim pa�dziernika - pierwszy. Po pierwszym - trzydziesty wrze�nia. I co powiesz? Podobno ka�dy wariat ma w g�owie co� jakby studio czy atelier filmowe, kt�re sam urz�dza, dekoruje, zamieszkuje. Ale Tod wydaje si� zdrowy na umy�le, a jego �wiat nie jest hermetyczny. Chyba po prostu film wy�wietla mi si� od ko�ca. Nie taki zn�w ze mnie naiwniak. Okazuje si� na przyk�ad, �e dysponuj� spor� liczb� informacji bez warto�ci rynkowej, czy - jak kto woli - wiedz� og�ln�. E = mc2. Pr�dko�� �wiat�a wynosi trzysta tysi�cy kilometr�w na sekund�. Niez�e tempo. Wszech�wiat jest sko�czony, ale nieograniczony. Planety nazywaj� si� Merkury, Wenus, Ziemia, Mars, Jowisz, Saturn, Uran, Neptun, Pluton - biedny Pluton, poni�ej zera, poni�ej normy, ca�y z lodu i ska�, i tak ma daleko do ciep�a i blasku. �ycie to nie bajka. Wahni�cia, objazdy. Co� wygrasz, co� przegrasz. W sumie si� zniweluje. Wyr�wna do poziomu. Co kr��y, tu zd��y. 1066, 1789, 1945. Mam nadzwyczaj bogate s�ownictwo (monada, retrowersja, nekropolia, palindrom, antydyses- tablishmentarianizm) i z nonszalanck� swobod� poruszam si� w�r�d regu� gramatyki i ortografii. Na tabliczce SZANUJ CO NIE TWOJE brak przecinka. (A przy szosie numer sze�� wisi reklama NIE WINNE WINKO z pisowni� roz��czn� zamiast ��cznej.) Pomin�wszy czasowniki oznaczaj�ce ruch lub proces, kt�re zawsze mam ochot� wzi�� w cudzys��w ("dawa�", "spada�", "je��", "wydala�"), j�zyk pisany rozumiem bez trudu, w przeciwie�stwie do m�wionego. Jeszcze jeden kawa�: "Dzwoni do mnie dziewczyna i m�wi: �Przyje�d�aj, chata pusta�. No wi�c jad�, i my�licie, �e co? Faktycznie, chata pusta". Mars to rzymski b�g wojny. Narcyz zakocha� si� we w�asnym odbiciu - we w�asnej duszy. Gdyby� poszed� na uk�ad z diab�em, a on chcia�by czego� od ciebie, nie oddawaj mu lustra. Wszystko, byle nie lustro, twoje odbicie, sobowt�r, sekretny wsp�lnik. Ale jedno si� przynajmniej diab�u chwali: dzia�a z w�asnej inicjatywy, a nie tylko na cudzy rozkaz. Nie spos�b zarzuci� Todowi Friendly, �e kocha si� we w�asnym odbiciu. Przeciwnie: patrze� na nie nie mo�e. Ca�� toalet� robi po omacku: goli si� elektryczn� maszynk� i sam si� strzy�e brutalnymi no�ycami kuchennymi. B�g jeden wie, jak Tod wygl�da. W domu jest naturalnie par� luster, ale nigdy nie patrzy w nie, nie zasi�ga ich rady. Czasem mignie mi w zacienionej witrynie; kiedy indziej trafi mi si� krzywe odbicie w l�ni�cym kranie, w no�u. Trzeba przyzna�, �e moj� ciekawo�� mocno studzi obawa. Cia�o Toda nie najlepiej wr�y: patetyczne plamy na grzbietach d�oni, tors udrapowany fa�dami sk�ry zalatuj�cej drobiem i mi�t�, no i te stopy. Na ulicach Wellport spotykamy nieraz �wietne okazy starych Amerykan�w - bary�kowatych dziadk�w i t�gie wilki morskie: "pyszne" typy. Tod nie jest pyszny. Jeszcze nie. Na razie wci�� jest nie�le sterany, ca�y pokr�cony, naburmuszony i zawstydzony. A jego twarz? No c�, sta�o si� - pewnej nocy, w przerwie mi�dzy z�ymi snami. Podrepta� do ciemnej �azienki, zgarbi� si� nad umywalk�, zagubiony, w totalnej depersonalizacji, i pu�ci� wod� z kranu, �eby si� uspokoi� albo okie�zna�. J�kn��, wyprostowa� si� przed ciemnym lustrem i si�gn�� r�k� do kontaktu. Nie ma gwa�tu, pomy�la�em. Ale nie da�o si� wolniej ni� z pr�dko�ci� �wiat�a. Tylko spok�j. No, to fru... Przeczuwa�em, �e mam zasrany wygl�d, ale to ju� zakrawa na �mieszno��. O rany. Rzeczywi�cie wygl�damy jak kupa gnoju. �ci�le m�wi�c, krowi placek. Ojejku. Czy tam w �rodku naprawd� kto� jest? Owszem: poma�u wy�oni� si� kszta�t, g�owa Toda. W obstawie uszu wielkich jak gitary ciemi� koloru sk�rki pomara�czowej przykrywa�y rzadkie w�osy, bia�e robale. W dodatku t�uste. Tego akurat si� spodziewa�em: ka�dego ranka zbiera z nich do butelki ma�, a co kilka miesi�cy sprzedaje j� w drogerii za nieca�e trzy i p� dolara. Tak jak t� s�odkowonn� zasypk�, kt�r� z siebie wytrz�sa jego zagadkowo grzeszne cia�o... Co do samej twarzy: z jej ruin i zgliszcz nie da si� nic wyczyta�, tylko spirale ekspresji wok� oczu, surowych, skrytych, karygodnie komicznych, wystraszonych. Tod zgasi� �wiat�o. Wr�ci� do ��ka i podj�� przerwany koszmar. Z jego po�cieli bije bia�y zapach strachu. Musz� w�cha� wszystko to, co on - zasypk� dla niemowl�t, jego paznokcie, zanim ogie� nimi plunie, a Tod nadstawi misk� i w b�lach przytwierdzi je do czubk�w swych podekscytowanych palc�w. Czy�bym si� myli�, �e to dziwaczny spos�b? Cho�by fakt, �e �r�d�em wszelkiego �ycia, wszelkiej po�ywno�ci i sensu (a tak�e sporych sum) jest jeden jedyny sprz�t domowy: d�wigienka sp�uczki sedesu. Pod koniec dnia, tu� przed kaw�, wchodz�. A on ju� tam na mnie czeka: upokarzaj�cy, ciep�y odorek. Spuszczam spodnie i ci�gn� za magiczn� r�czk�. I nagle wszystko p�ywa, ��cznie z papierem toaletowym, kt�rego u�ywasz i zaraz zr�cznie nawijasz go z powrotem na rolk�. Podci�gasz spodnie i czekasz, a� minie b�l. To chyba ca�a ta transakcja tak nas boli, ta zale�no��. Nic dziwnego, �e przy tym p�aczemy. Rzut oka na czyst� wod� w muszli. Ja tam nie wiem, ale to chyba cholerny spos�b na �ycie. Potem ju� tylko dwie kawy bez kofeiny i buch do wyra. Jedzenie to te� �rednia przyjemno��. Najpierw wstawiam czyste naczynia do zmywarki, kt�ra dzia�a, nie mo�na narzeka�, tak jak ca�a moja domowa maszyneria, p�ki nie przyjdzie jaki� gruby dra� w dresie, �eby j� zmasakrowa� narz�dziami. Pocz�tek jest do wytrzymania, ale potem wybierasz brudny talerz, wyjmujesz ze �mieci resztki, siadasz przy stole i chwil� czekasz. Zaczyna mi si� odbija� tym i owym, a kiedy mam ju� pe�ne usta, j�zykiem i z�bami zr�cznie ugniatam z bezkszta�tnej mazi k�ski, odk�adam je na talerz i dalej rze�bi� no�em, widelcem i �y�k�. To akurat w�a�ciwie relaks, chyba �e trafi si� zupa czy inna zmora. Potem �mudne studzenie, sk�adanie wszystkiego do kupy i pakowanie, zanim odwieziesz ca�y kram do supersamu, gdzie zreszt�, przyznam, m�j trud jest niezw�ocznie i sowicie wynagradzany. Jeszcze tylko przej�� si� z w�zkiem albo z koszykiem mi�dzy p�kami i od�o�y� na miejsce ka�d� paczk� czy puszk�. Kolejny wielki zaw�d w tym �yciu: czytanie. Co noc zwlekam si� z ��ka, �eby zacz�� dzie� - od czego? Nie, nie od ksi��ki. Nawet nie od porz�dnej gazety. Nie. Przez dwie, trzy godziny musz� znosi� ujadanie jakiego� brukowca. Zaczynam u do�u kolumny, pracowicie pn� si� wzwy� i wreszcie napotykam gorsz�ce, wydrukowane wo�ami podsumowanie artyku�u: MʯCZYZNA URODZI� PSA. Albo: AKTORECZKA ZGWA�CONA PRZEZ PTERODAKTYLA. Czyta�em nawet, �e Greta Garbo zreinkarnowa�a si� jako kot. No i te wszystkie bzdury o jakich� tam bli�niakach. Z kosmicznych chmur lodowych zst�pi wkr�tce nordycka rasa wy�sza, aby w�ada� ziemi� przez tysi�c lat. I tyle gadania o Atlantydzie. Nic dziwnego, �e t� lektur� przywo�� mi �mieciarze. Taszcz� j� do domu ca�ymi workami, kt�re wy�aniaj� si� jakby same z potwornych szcz�k �mieciarki, wcielenia uprzemys�owionej przemocy. Siedz� wi�c, �lini�c si� w kieliszek, i ch�on� ten szajbni�ty szajs. Trudno i darmo. Jestem na �asce i nie�asce Toda. Co si� dzieje? Pytam, co si� dzieje na �wiecie? A sk�d mam wiedzie�. Czasem tylko co� mi wpada w oko, kiedy Tod przestaje si� gapi� w "Krzy��wk� Na Jednej Nodze". Bo przewa�nie musz� kontemplowa� takie m�dro�ci, jak Niema�y (4) albo Przeciwie�stwo brudu (8). W saloniku stoi rega� z ksi��kami. Za zakurzon� szyb� pr꿹 zakurzone grzbiety. Ale nic z tego. Nic, tylko �YCIE EROTYCZNE NA PLUTONIE. ZSA ZSA GABOR TO JA, TWIERDZI MA�PA. SYJAMSKIE BLI�NI�TA. Rok za rokiem mija piorunem i pojawiaj� si� pewne plusy. Epoka Reagana bardzo chyba Todowi s�u�y. Fizycznie jestem w znakomitej formie. Kostki n�g, kolana, kr�gos�up i szyja ju� mnie nie bol� bez przerwy, a w ka�dym razie nie wszystkie naraz. Du�o szybciej si� ruszam - cho�by i na drugi koniec pokoju. Ani si� obejrzysz, a ju� tam stoj�. Sylwetk� mam prawie ksi���c�. Dawno sprzeda�em lask�. Tod i ja czujemy si� tak fantastycznie, �e nawet zapisali�my si� do klubu i gramy w tenisa. Mo�e zreszt� troch� pochopnie, bo - przynajmniej z pocz�tku - cholernie bola�y nas plecy. A w og�le tenis to g�upi sport, stwierdzam: kosmata pi�ka wyskakuje z siatki albo z ogrodzenia w g��bi kortu i wszyscy czterej m��cimy w ni�, p�ki jej nie zgarnie do kieszeni - na moje oko, ca�kiem wed�ug swego widzimisi� - serwuj�cy. Ale co si� naskaczemy i naparskamy, to nasze. Przekomarzamy si� i nabijamy z naszych pas�w przepuklinowych i opasek na �okcie. Puk, puk - m�wi� rakiety. Tod jest dosy� popularny; koledzy chyba go lubi�. Nie wiem, co on do nich czuje, ale jego gruczo�y donosz� mi, �e nie pragnie dowod�w uwagi, najch�tniej ca�kiem by bez niej si� obszed�. Przewa�nie siedzimy w �wietlicy i gramy w karty. Tam te� widuj� prezydenta - w telewizorze zawieszonym pod sufitem. Tak, tych starszych pan�w, dziadk�w z plamami na sk�rze i soczkami w szklankach, zdrowo rajcuje prezydent: jego zmarszczone brwi, jego gafy i niezr�wnane w�osy. Tod lubi �wietlic�, lecz nienawidzi i boi si� pewnego jej bywalca. Jest to niejaki Art - jeszcze jeden gorylowaty dziad�ka. Kiedy grzmotnie ci� w plecy, to jakby chcia� zabi�, a jego pot�ny g�os przenika galaktyki. Sam si� zl�k�em, gdy Art pierwszy raz doturla� si� do naszego stolika, da� Todowi po karku, a� mu go o ma�o nie z�ama�, i hukn�� z niewiarygodn� moc�: - �resz je na surowo! - Tak? Na czym? - spyta� Tod. Art pochyli� si� nad nim. - Innym mo�esz wciska� popelin�, Friendly, ale ja wiem, na czym ci najbardziej zale�y. - O, w tych plotkach jest wiele przesady. - Ci�gle jeszcze si� za nimi uganiasz? - zawo�a� Art i poturla� si� dalej. Ilekro� pr�bujemy si� przemkn�� obok jego stolika, zapada kr�tka cisza i zaraz po sali niesie si� szept: - Tod Friendly: mia� wi�cej dup ni� deska w klopie. Todowi wcale to nie w smak. Wcale a wcale. Chocia� owszem, ostatnio w supersamie zahacza wzrokiem o cia�a miejscowych Fraulein ci�gn�cych w�zki z zakupami. Kostki n�g, zarys miednicy, wci�cie mostka, w�osy. Wysz�o te� na jaw, �e Tod ma czarn� skrzynk�, a w niej zdj�cia kobiet - weso�ych starych lal w wieczorowych sukniach albo be�owych spodniumach. Listy przewi�zane wst��kami, medaliony, r�ne mi�osne bibeloty. Bli�ej dna, tam gdzie Tod niecz�sto buszuje, kobiety wyra�nie m�odniej� i pokazuj� si� w szortach lub w kostiumach k�pielowych. Je�li trafnie si� domy�lam, co ta kolekcja wr�y, to po prostu nie mog� si� doczeka�. Dos�ownie przebieram nogami. Nie wiem, czy nie zabrzmi to zbyt niejasno, przyznam jednak, �e zaczyna mnie m�czy� towarzystwo Toda. Zgoda, jedziemy na jednym w�zku. Lecz Todowi nie s�u�y ta samotno��. �yje przecie� w zupe�nej izolacji. Bo nie wie o moim istnieniu. Ci�gle nabywamy nowych nawyk�w. A raczej na�og�w - z�ych, samotnych nawyk�w. Tod grzeszy solo... Rozsmakowa� si� w tytoniu i alkoholu. Zaczyna od nich dzie�: cicha lampka czerwonego, zadumane cygarko - a czy uleganie tym przywarom z samego wieczora nie uchodzi za rzecz szczeg�lnie z��? Ma�o tego. Bez entuzjazmu, a na ile potrafi� oceni�, tak�e bez wielkiego powodzenia, wdajemy si� sami ze sob� w jakie� seksowne igraszki. Nie codziennie, ale je�li ju�, to natychmiast po przebudzeniu. Potem d�wigamy si� z ��ka i zbieramy z pod�ogi ubranie, siadamy i �linimy si� do kieliszka, pykaj�c cierpk� cygaretk� gapimy si� w brukowiec pe�en beznadziejnych bzdet�w. Nie umiem pozna� - a musz� wiedzie� - czy Tod jest dobry. Albo jak bardzo jest z�y. Na ulicy odbiera dzieciom zabawki. Serio. Dzieciak sobie stoi, obok podenerwowana matka, t�gi tata. Tod podchodzi. Zabawk� - piszcz�c� kaczuszk� czy co� - podaje mu u�miechni�te dziecko. A Tod j� - cap. I wycofuje si� z tak zwanym - je�li si� nie myl� - "u�mieszkiem g�wnojada". Twarz dziecka blaknie, nagle si� zamyka. U�miech znika razem z zabawk�: Tod zabra� jedno i drugie. Idzie do sklepu, �eby spieni�y�. Za ile? Raptem za kilka zielonych. W pale si� nie mie�ci. Facet potrafi zabra� niemowlakowi cukierek dla g�upich pi��dziesi�ciu cent�w. Chodzi do ko�cio�a i w og�le. Wlecze si� tam co niedziela, w kapeluszu, krawacie, ciemnym garniturze. Te wybaczliwe spojrzenia, kt�rymi obrzucaj� cz�owieka przy wej�ciu... Tod wyra�nie potrzebuje tych spojrze�, potrzebuje spo�ecznej aprobaty. Siedzimy w stallach i wielbimy trupa. Ale i tak wida�, po co Tod przyszed�. Jezu, jak mu nie wstyd. Zawsze �ci�ga z tacy spory banknot. Bardzo to wszystko jest dziwne i obce. Wiem, �e mieszkam na w�ciek�ej, czarodziejskiej planecie, kt�ra ocieka czy te� p�acze deszczem, czasem wr�cz miota jego strugami, jakby smaga�a mn�stwem bicz�w, z pr�dko�ci� trzystu tysi�cy kilometr�w na sekund� strzela w firmament grotami elektrycznego z�ota i jednym jedynym wzruszeniem p�yt tektonicznych mo�e w p� godziny zbudowa� miasto. Tworzenie... �atwizna, kwestia chwili. Istnieje te�, zdaje si�, wszech�wiat. Ale nie znosz� widoku gwiazd, chocia� wiem, �e tam s�, no i jednak na nie patrz�, bo Tod noc� spogl�da w niebo, jak ka�dy, grucha i wskazuje palcem. Wielka Nied�wiedzica, Syriusz, Pies. Gwiazdy to dla mnie ig�y i szpilki, mapa zmory sennej. Nie ��cz kropek... Tylko w jedn� mog� wpatrywa� si� bez b�lu. W jedn� planet�. W t�, kt�r� nazywaj� gwiazd� wieczorn�, gwiazd� zarann�. W �arliw� Wenus. W czarnej skrzynce Toda - wiem - pe�no jest list�w mi�osnych. Cierpliwo�ci, m�wi� sobie. Na razie co pewien czas sk�adam, zaklejam byle jak i wysy�am listy, kt�rych nie napisa�em. Tod robi je z ognia. W kominku. Potem wychodzimy przed dom i wtykamy je do naszej skrzynki z napisem T.T. FRIENDLY. S� to listy do mnie, do nas. Jak dot�d tylko od jednej osoby. Od jakiego� faceta z Nowego Jorku. U do�u zawsze ten sam podpis. Tre�� list�w te� niezmienna: Szanowny Panie! Mam nadziej�, �e zdrowie dopisuje. U nas pogoda wci�� wzgl�dnie �askawa! Z najlepszymi �yczeniami, szczerz oddany... Nadchodz� co rok, ko�o sylwestra. Szybko wyda�y mi si� monotonne i nijakie. Tod jest innego zdania. Przed nadej�ciem ka�dej przesy�ki jego fizjologia ca�ymi nocami sygnalizuje wzmo�ony strach, haniebn� ulg�. Ale na ksi�yc lubi� patrze�. O tej porze miesi�ca jego twarz ma szczeg�lnie tch�rzliwy wyraz i cofni�ty podbr�dek, jak wygnana, odarta z zaszczyt�w dusza Ziemi. 2 Musisz by� okrutny, �eby� by� dobry Nowo�� goni nowo��. Nowy dom. Kariera. Auto. No i mi�o��. W tym ca�ym poruszeniu nie mia�em prawie chwili dla siebie. Przeprowadzka by�a operacj� idealnie symetryczn�: przytomn� i eleganck�. Przyszli jacy� atleci i za�adowali moje rzeczy do furgonetki. Jecha�em z nimi w szoferce (przerzucaj�c si� monosylabami) - a� do celu. Czyli do miasta. Pojechali�my na po�udnie od rzeki szos� numer sze��, przez tory, mijaj�c zagrody dla zwierz�t rze�nych pe�ne zardzewia�ych gorset�w, wyci�g�w i ko�nierzy ortopedycznych. Nowy dom jest mniejszy ni� ten, do kt�rego przywykli�my: segment, dwa pokoje na parterze, dwa na pi�trze, z ty�u podw�reczko. Zachwyca mnie to miejsce, bo najbardziej chyba ceni� ludzk� r�norodno�� i ten uroczy ameryka�ski pluralizm, kt�ry tutaj przejawia si� jeszcze silniej ni� pod starym adresem. Ale Tod jest w rozterce. Sko�owany. Widz� to. Na przyk�ad w dniu przeprowadzki, zanim tragarze sko�czyli taszczy� skrzynie i pud�a, wymkn�� si� do ogrodu - tego samego ogrodu, w kt�ry w�o�y� lata pracy. Poma�u ukl�k� i chciwie, smakowicie w�sz�c... By�o to na sw�j spos�b pi�kne. Rosiste krople pojawi�y si� na suchej trawie i wzbi�y w powietrze, jakby dzi�ki skurczom naszej klatki piersiowej. Obmy�y nam policzki - rozkosz! - a potem wessali�my je piek�cymi oczami. Tyle cierpienia. I czemu? My�la�em, �e Tod op�akuje ogr�d i to, co z nim zrobi�. Kiedy zaczynali�my, ogr�d wygl�da� jak raj, ale z up�ywem lat - no c�, powiem tylko: nie moja wina. I nie moja decyzja. Ja przecie� nigdy nie decyduj�. Czyli �zy Toda by�y �zami skruchy, �alu. Za to, co uczyni�. No, popatrz. Koszmar, wszystko zwi�d�o i zaple�nia�o, dosta�o grzyba i plam. Tulipany i r�e cierpliwie zasuszy� i po�ama�, a ich ekshumowane zw�oki otuli� plastikiem, zani�s� w papierowej torbie do sklepu i sprzeda�. Pokrzywy i inne zielska wwierci� w ziemi�, kt�ra przyj�a, zach�annie chwyci�a ca�� t� szpetot�. Takie wyda� owoce sumienny wandalizm Toda. Z lublic�, m�czlikiem i pilarzem Tod jest spoufalony. I z ko�sk� much�. Powolnym skr�tem nadgarstka wzywa je, �eby mu siad�y na twarzy. Musca domestica ma oskom� na musku�, odlatuje i zawraca: odpoczywa, z nadziej� i z�o�ci� zacieraj�c �apki. Niszczenie - trudna sprawa. Niszczenie wymaga czasu. Tworzenie, jak ju� m�wi�em, to fraszka. Na przyk�ad auto. Ledwo troch� si� zadomowili�my, wst�pujemy do ma�ego ni to warsztatu, ni to cmentarzyska samochod�w o par� ulic na po�udnie. Powiedzia�bym: dziura w �cianie, a nie firma. Tylko �e nie by�o nawet �ciany, �eby w niej wyharata� dziur�. Okoliczne domy da�y za wygran�. Tak ju� wida� jest we wsp�czesnym mie�cie. Da si� w nim pracowa�. Ale od nikogo serio si� nie wymaga, �eby tam mieszka�. Sedno sprawy, sens i sedno, osadza si� na peryferiach, w karbowanych kolumnach wie�owc�w. A z autem na oko wszystko by�o w porz�dku. Auto jak auto. Lecz Tod patrzy� na nie ze szczerym uczuciem, z m�tnym �arem - czy ja wiem? - odtr�conej mi�o�ci. Zaraz podszed� facet z warsztatu, wycieraj�c zat�uszczone palce zat�uszczon� szmat�. A Tod raptem mu daje osiemset dolc�w. Tamten liczy i chwil� si� targuj�, bo Tod m�wi dziewi��set, a mechanik siedemset, potem sze��set, ale Tod obstaje przy tysi�cu, i tak dalej. Kiedy Tod zosta� wreszcie sam na sam z autem, musn�� palcami karoseri�. Czego szuka�? Blizn. �lad�w obra�e�... Pami�tam, �e ju� wcze�niej by� smutny tamtego ranka. Od popo�udnia, kiedy wybra� si� na pogrzeb, a mo�e przypadkiem obserwowa� go z daleka, na cmentarzu bez �a�obnik�w, gdzie groby nie wystawa�y z ziemi. Potem prze�egna� si� i szybko wymkn��. Wr�cili�my autobusem, a one zawsze tak si� wlok�, pe�ne pijaczk�w i rozwrzeszczanych dzieci... Nie ma to jak auto. Tak, auto. Codziennie zagl�dali�my do warsztatu, a nasz w�z by� w coraz ci�szym stanie. Osiemset dolar�w? Blachot�uki dos�ownie na naszych oczach cierpliwie obrabia�y go m�otkami i kluczami, poch�oni�te �mudn�, demolk�. �atwo wi�c si� domy�li�, �e zanim pojechali�my odebra� auto (tym razem gdzie indziej: w�a�nie na peryferie), wygl�da�o jak ostatni gruchot. My te� zreszt� nie byli�my u szczytu formy. Transakcj� poprzedzi�o nadzwyczaj niemi�e preludium. Szpital. No w�a�nie. Wizyta na urazowym. Sami tam trafili�my (Tod zna to miasto na wspak, nie wiem sk�d), Bogu dzi�ki nie na d�ugo. Robisz, co musisz: �ci�gasz koszul�, dajesz si� szturcha� i opukiwa�, ale nie podnosisz g�owy: wolisz nie widzie�, co si� dooko�a wyprawia. Nie twoja rzecz zabiera� g�os. Nie tw�j interes. W ko�cu sanitariusze zawie�li mnie na peryferie, na miejsce kraksy. Sta� tam m�j w�z, jak stary w�ciek�y knur przychwycony w p� spazmu, z ryjem i k�ami zgniecionymi na dymi�c� miazg�. Sam te� nie czu�em si� najlepiej, kiedy policjant pomaga� upchn�� mnie za kierownic� i pr�bowa� zatrzasn�� pogi�te drzwiczki. Od tego momentu odpu�ci�em spraw�, oddaj�c wszystko w r�ce Toda. Gapili si� na nas r�ni tacy, a Tod przez chwil� te� tylko si� na nich g�upio gapi�. Zaraz jednak wzi�� si� do roboty. Wdepta� hamulec, �eby auto szurn�o w ty� i zacz�o miota� si� konwulsyjnie, rz꿹c i r��c. Zr�cznym po�lizgiem zawadzi� o zgi�ty hydrant na chodniku i nastawi� mu zwichni�te rami�, a� chrupn�o - i slalomem pomkn�li�my wstecz. Inne auta z piskiem opon wype�nia�y po nas nag�� pr�ni�. Kilka minut p�niej: pierwszy odcinek naszego �ycia erotycznego. Niez�y zbieg okoliczno�ci. Zajechali�my pod dom i Tod da� gaz do dechy, raptownie hamuj�c. Nawet nie przystan��, �eby napatrze� si� samochodowi (fantastyczny stan: n�wka!), tylko wbieg� do mieszkania, z gor�cym sapni�ciem �ci�gn�� p�aszcz i porwa� za telefon. Usi�owa�em si� skupi�. Wi�kszo�� chyba z�apa�em. Sz�o to z grubsza tak: - �egnaj, Tod. - Czekaj. Nic nie r�b. - A co za r�nica? Zasrane �ycie i tyle. - Irene - powiedzia�. - W�a�nie �e tak, Tod, zrobi�a si� ze mnie wstr�tna starucha. Jak to si� sta�o? - Nie m�wisz serio. - Nie, nie m�wi� serio. Zabij� si�. - Nie m�wisz serio. - Zadzwoni� do "New York Timesa". - Irene - powt�rzy� z jakim� nowym �arem w g�osie. I w ca�ym ciele. - Wiem, �e zmieni�e� nazwisko. I co ty na to! Wiem, �e uciek�e�. - Nic nie wiesz. - Naskar�� na ciebie. - Naprawd�? - M�wisz o nim w nocy. Przez sen. - Irene. - Znam tw�j sekret. - Co mianowicie? - Mam ci co� do powiedzenia. - Irene, jeste� pijana. - Zasraniec. - Tak? - rzek� Tod znudzonym tonem... i nie czekaj�c na odpowied� po�o�y� s�uchawk�. Odstawi� telefon i przez chwil� s�ucha�, jak dzwoni z mechanicznym uporem. A potem milczy. Tonus psychiczny mia� neutralny, przejrzysty... Odt�d sprawy mog� chyba i�� tylko ku lepszemu. Chcia�em, �eby wyci�gn�� czarn� skrzynk�, tobym si� dobrze przyjrza� tej jakiej� Irene. Ale oczywi�cie nie wyci�gn��. Jeszcze czego. Mo�e mi�o�� b�dzie jak prowadzenie auta. - Ju� sobie nie poje�dzisz, dziadku - powiedzia� mechanik w wysmarowanych ogrodniczkach. To samo powt�rzy� piel�gniarz w �nie�nobia�ym kitlu. Ale si� pomylili. Dopiero teraz sobie poje�dzimy. Tod chyba t�skni za starym domem, tym w Wellport, bo najcz�ciej w�a�nie tam l�dujemy. Zatrzyma� klucz, wi�c wchodzimy do �rodka i przechadzamy si� po pokojach. Zupe�nie pustych. Tod wszystko mierzy. Mi�o�nie. Ostatnio zacz�li�my ogl�da� inne domy w okolicach Wellport. Ale �aden nie zas�uguje, �eby go mierzy� jak nasz dawny. Szos� numer sze�� Tod wolno turla si� wstecz. Zacz�li�my znajdowa� listy mi�osne, w �mieciach, listy od Irene. Tod przegl�da je, przechylaj�c g�ow�, i wpycha do szuflady. Mo�e mi�o�� b�dzie jak prowadzenie auta. Kiedy ludzie przenosz� si� z miejsca na miejsce - kiedy podr�uj� - to zawsze patrz�, sk�d jad�, a nie dok�d zmierzaj�. Czy wszystko robi� w ten spos�b? W takim razie mi�o�� b�dzie jak prowadzenie auta - co w pierwszej chwili brzmi niezbyt sensownie. No bo jest na przyk�ad pi�� bieg�w wstecznych i tylko jeden do jazdy naprz�d, oznaczony liter� R: jak rewers, czyli "wstecz". Siedz�c za kierownic� nie patrzymy, gdzie jedziemy, tylko tam, sk�d przybywamy. Zdarzaj� si� oczywi�cie kraksy, ale w sumie wszystko gra. Miasto p�ynie, leje si� symfoni� zaufania. Moja kariera... Wola�bym o niej nie m�wi�. Wola�by� o niej nie s�ysze�. Pewnej nocy wsta�em z ��ka i pojecha�em - fatalnie mi si� prowadzi�o! - do jakiego� biura, na przyj�cie z nowymi kolegami. O sz�stej wszed�em do pokoju, w kt�rym na biurku sta�a tabliczka z moim nazwiskiem, w�o�y�em bia�y kitel i zacz��em prac�. Jak�? Lekarza! �ycie przyspiesza, a ja kr��� w�r�d mieszka�c�w miasta, w miejskiej scenerii z metalu i cementu, w kt�rej wszystkie interakcje s� ostrzejsze, z wi�ksz� ikr� i iskr�. Miasto - a to akurat wcale nie jest takie znowu wielkie (chocia�by w por�wnaniu z Nowym Jorkiem, gdzie wci��, jak s�ysz�, panuje wzgl�dnie �askawa pogoda) - ot� miasto robi co� ka�demu, kto w nim mieszka. Zw�aszcza mo�e temu, kto w og�le w mie�cie nie powinien by�. Przynajmniej nie teraz. Kto jest nieodpowiednim cz�owiekiem w nieodpowiednim miejscu i czasie. Irene nie powinna mieszka� w mie�cie. Tod w pewnym sensie czuje si� tu u siebie. Przesta� je�dzi� do Wellport, ale na pewno dalej t�skni za nim, za bezpiecznym, moralnie oboj�tnym brakiem wigoru, za uniformem biernej staro�ci, kt�ry tam nosi�. Starcy nie s� przecie� okrutni. Po ludziach starych, zgarbionych nie spodziewamy si� okrucie�stwa. Tego o promiennym wzroku, r�owym j�zyku... A tu jest nie tylko miasto, ale samo centrum, w dodatku podupad�e. I chocia� Tod w�a�nie zdoby� �wietny zaw�d, mieszka w�r�d do��w spo�ecznych. D�, centrum - jak objawiaj� si� te stany? Jezu, sk�d w og�le bior� si� miasta? Mo�na sobie z grubsza wyobrazi� monstrualny trud ich nieuniknionej rozbi�rki (za setki lat, kiedy dawno ju� minie m�j czas) i nieuniknionego stwarzania mi�ej ziemi - zielonej, obiecanej. Ale cholernie si� ciesz�, �e nie by�em przy tym, jak miasto si� pojawi�o. Musia�o chyba o�y� jednym susem. O�y� jednym susem z wielkiej, stratowanej ciszy, z py�u i wilgoci. Wi�kszo�� moich koleg�w po fachu mieszka rozs�dnie i logicznie - na wzg�rzu albo na wschodnim przedmie�ciu, bli�ej oceanu. Lecz Tod Friendly mo�e potrzebowa� miasta, bo tu zawsze jest w�r�d ludzi i nikt nie po�wi�ca mu osobnej uwagi. Jak zacz��em karier�? Jaki� miesi�c temu zbudzi� si� noc� w wyj�tkowo rozpaczliwym stanie, na wp� ubrany, a wszystko woko�o niezno�nie si� hu�ta�o, jakby ca�� sypialni� przycumowano do rozchwianego kabestanu w brzuchu Toda, gdzie j�czy jego sekret. Nic dziwnego, �e wczoraj czu�em si� tak okropnie, pomy�la�em. Wczoraj zawsze jest okropne, kiedy on da w szyj�. Potem wsta� i zrobi� co�... "znamiennego": skromnie znamiennego. Poszli�my do saloniku, z�apali mosi�ny zegar, kt�ry zawsze zdobi� gzyms kominka (ale� ten Tod ma silne r�ce), i brutalnie zawin�li go w ozdobny papier z kosza na �mieci. Tod posta� chwil�, patrz�c na cyferblat, a p�niej w lustro, z bladym u�miechem. Pok�j wci�� wirowa�. Wbrew wskaz�wkom zegara. Wsiedli�my do auta i pop�dzili na przyj�cie w ZUL-u, czyli Zespole Us�ug Lekarskich przy szosie numer sze��. Tod, nawiasem m�wi�c, wcisn�� nasz zegar jednej z piel�gniarek, ma�ej Maureen. By�a poruszona, ale paln�a mi�� m�wk�. Ma�a Maureen, kt�rej twarz tak mnie niepokoi�a, piegowata z jasn� cer�, sm�tnie nordycka, usta za du�e albo po prostu zbyt wydatne, z natury zdolne wyra�a� tylko bezsilno��. Bezsilno��: nadziej� i beznadziej�, obie naraz. Sk�ama�bym, gdybym twierdzi�, �e to ca�e doktorowanie by�o dla mnie zupe�n� niespodziank�. Nasz w�ski dom ju� od jakiego� czasu zape�nia�y medyczne akcesoria, lekarski szpej. Ksi��ki o anatomii zrodzone z ognia na podw�rku za domem. Receptariusze. Plastikowa czaszka. Pewnego dnia Tod wyj�� ze �mieci dyplom w ramce i zawiesi� go na gwo�dziu wbitym w drzwi ubikacji. Z rozbawieniem wpatrywa� si� w ozdobne pismo, dobre par� minut. A mnie oczywi�cie ka�dy taki incydent zdrowo podkr�ca, bo s�owa maj� przynajmniej jasny sens, chocia� Tod zawsze czyta je wspak. Przysi�gam Apollinowi Lekarzowi, Zdrowiu i Panakei, wszystkim bogom i boginiom, bior�c ich za �wiadk�w, jako przysi�gi tej i zobowi�za� nast�puj�cych dochowam �ci�le wedle si� i os�du swego... W czysto�ci i niewinno�ci �wi�tej zachowam �ycie moje i sztuk� moj�. Do czyjegokolwiek domu wnijd�, celem wej�cia mojego b�dzie jedynie dobro chorego, jako� nigdy mn� kierowa� nie b�dzie rozmy�lne bezprawie ani wyst�pek... Tod zdrowo si� u�mia�... No i ta charakterystyczna czarna torba, wyci�gni�ta z szafy. A w niej jeden wielki b�l. Ma�y stadion pe�en b�lu, z ciemno�ci� na dnie. Irene dzwoni teraz do Toda regularnie. Chyba warto, �eby�my si� troch� poznali: zanim co. Jest spokojna i (przewa�nie) trze�wa; Tod znosi jej telefony jak jeden z wielu obowi�zk�w, z rezygnacj�: w jednej r�ce szklaneczka whisky, w drugiej cierpliwa cygaretka. Irene m�wi, �e jest smutna. I samotna. Coraz mniej wini Toda za swoje nieszcz�cie. Wie, jaki z niego dra�, i sama nie rozumie, czemu go kocha... Ja te� nie rozumiem. Ale mi�o�� to dziwna rzecz. Dziwna rzecz. Irene zastanawia si� czasem - trzeba przyzna�, �e ca�kiem beznami�tnie - czy samob�jstwo nie by�oby jakim� wyj�ciem. Tod ostrzega, �e grzech tak m�wi�. Osobi�cie uwa�am, �e z tym samob�jstwem to czcze pogr�ki. Przemy�la�em spraw�. Samob�jstwo nie jest wyj�ciem. Nie na tym �wiecie. Skoro ju� tu jeste�, skoro raz wsiad�e�, nie mo�esz wysi���. Nie mo�esz si� wyrwa�. Irene pop�akuje, lecz z opanowaniem. Tod nie zdradza si� ze swoimi my�lami. Kobiecie jest przykro. Jemu te�. Takie to ju� �ycie. Mam nadziej�, �e on jej w ko�cu wszystko jako� wynagrodzi. Samo leczenie nauczy�em si� traktowa� do�� stoicko. Nie �ebym mia� co� do gadania. Nie ja tu rz�dz�. Nie ja nosz� spodnie. A skoro tak, stoicyzm jest chyba jedyn� nadziej�. Wygl�da na to, �e Tod i ja radzimy sobie z prac�, �adnych jak dot�d reklamacji. Oszcz�dzono nam te� najkrwawszej roboty - a odchodz� tu czasem niewiarygodne jatki. Tod s�ynie, o dziwo, z nadwra�liwo�ci, kt�ra �ci�ga na niego kpiny i inne wyr�nienia. O dziwo, bo wiem sk�din�d, �e wcale nie jest nadwra�liwy. To ja taki jestem. To ja. Tod ma sk�r� jak nosoro�ec. Jego tonus psychiczny - dystans i brak zdziwienia - chroni go przed rzeczywisto�ci� codziennych dy�ur�w, przed bezsennymi spojrzeniami, przed odorem ludzkich cia� w trakcie obr�bki. Tod wszystko zniesie - a ja cierpi�. Dla mnie praca to o�miogodzinny atak paniki. Wyobra� sobie, jak si� kul� w ukryciu, wstrz�sany w�t�ymi md�o�ciami, odwracaj�c wzrok... Borykam si� z problemem przemocy, tym najtrudniejszym. Intelektualnie prawie ju� potrafi� przyzna�, �e przemoc jest zbawienna, �e jest dobra. Lecz ca�ym sob� wzdragam si� przed jej brzydot�. Teraz widz�, �e zawsze taki by�em, ju� w Wellport. Dziecko krzycz�ce do utraty tchu, nagle uspokojone mocnym klapsem ojcowskiej r�ki, martwa mr�wka wskrzeszona niedba�ym nadepni�ciem podeszwy, zraniony palec, uleczony i zasklepiony ostrzem no�a: na ich widok mru�y�em oczy i robi�em unik. Ale cia�o, w kt�rym �yj� i kr���, cia�o Toda, nie czuje nic. Wygl�da na to, �e mamy nast�puj�ce specjalno�ci: robota papierkowa, gerontologia, schorzenia centralnego uk�adu nerwowego i tak zwane odrzekanie. Siedz� w bia�ym kitlu, pod r�k� mam m�otek neurologiczny, kamertony, latareczk�, szpatu�ki, szpilki, ig�y. Pacjenci s� jeszcze starsi ode mnie. Trzeba przyzna�, �e wchodz� na og� z ca�kiem pogodnymi minami. Odwracaj� si� przodem, siadaj� i m�nie kiwaj� mi g�ow�. - W porz�dku - m�wi Tod. A na to pacjent: - Dzi�kuj�, panie doktorze - i podaje mu recept�. Tod bierze j� i pokazuje swoj� star� sztuczk� z pi�rem i bloczkiem. - Zapisz� panu co� - o�wiadcza dostojnym tonem - co na pewno pomo�e. Zwyk�y kit, wiadoma rzecz: lada chwila - cho� wi�cej w tym poufa�o�ci ni� znajomo�ci - bezceremonialnie, pos�pnie wsadzi biednemu staruszkowi palec w dup�. - Raczej stracha - m�wi pacjent, odpinaj�c pasek. - Jest pan chyba w niez�ej formie - odpowiada Tod. - Jak na swoje lata. Ma pan depresj�? Po obrz�dku na kanapce (paskudne prze�ycie dla obu stron: jak�e wszyscy przy tym skowyczemy) Tod, dajmy na to, obmacuje t�tnice szyjne, a tak�e skroniowe u nasady uszu. Potem nadgarstki. Przyk�ada stetoskop do czo�a tu� nad oczodo�ami. - Prosz� zamkn�� oczy - m�wi do pacjenta, kt�ry oczywi�cie zaraz je otwiera. - Wzi�� mnie za r�k�. Podnie�� lew�. Dobrze. Niech pan sobie chwil� odsapnie. I wtedy zaczyna si� odrzekanie. Na og� przebiega nast�puj�co: Tod: - Mog�aby wybuchn�� panika. Pacjent: - Krzykn��bym "pali si�". Tod: - Co by pan zrobi�, gdyby pan by� w teatrze i nagle zobaczy� ogie� i dym? Pacjent: - �e co? Tod (po namy�le): - To nienormalna odpowied�. Prawid�owa brzmi: "Nikt nie jest doskona�y, wi�c nie nale�y krytykowa� innych". - Bo jeszcze powybija szyby - m�wi pacjent, marszcz�c czo�o. - Jaki jest sens przys�owia: "Kto mieszka w szklanym domu, nie powinien rzuca� kamieniami"? - Eeee, siedemdziesi�t sze��. Osiemdziesi�t sze��. - Ile jest dziewi��dziesi�t trzy minus siedem? - 1914-1918. - W jakich latach toczy�a si� pierwsza wojna �wiatowa? � - Prosz� bardzo - m�wi pacjent, prostuj�c si� na krze�le. - Zadam panu teraz kilka pyta�. - Nie. - Sen w normie? Jakie� problemy z trawieniem? - W styczniu sko�cz� osiemdziesi�t jeden. - A ma pan... ile lat? - Jako� nie bardzo si� czuj�. - Co panu dolega? No i tyle. Wychodz�c nie maj� weso�ych min - o, nie. Cofaj� si� z wytrzeszczonymi oczami. I znikaj�. Tylko na chwil� przystaj�, �eby wykona� ten obmierz�y gest: zapuka� - cichutko - do twoich drzwi. Ale przynajmniej nie wyrz�dzam tym staruszkom wyra�nej ani trwa�ej szkody. W przeciwie�stwie do przyt�aczaj�cej wi�kszo�ci pacjent�w Zak�adu Us�ug Lekarskich wychodz� st�d w nie gorszym stanie, ni� weszli. Pozycja spo�eczna lekarzy jest, rzecz jasna, straszliwie wysoka. Kiedy w bia�ym kitlu, z czarn� torb� kr��ysz w�r�d ludzi, wznosz� ku tobie oczy. Najbardziej wida� to u matek: ca�� swoj� postaw� oznajmiaj�, �e ich dzieci s� w twojej mocy; jeste� lekarzem, wi�c mo�esz da� dziecku �wi�ty spok�j, zabra� je albo zwr�ci� - wolna wola. Tak, wysoko nosimy g�owy. My, lekarze. W naszej obecno�ci ludzie czuj� si� skarceni i natychmiast powa�niej�. Ich wzniesionym oczom lekarz zawdzi�cza heroiczn� aur� pielgrzyma, ponury nimb. �o�nierz biologii. Czemu s�u�y?... Jedyne (pr�cz pogaw�dek z Irene), co pozwala mi jako� wytrzyma�, to fakt, �e Tod i ja tak cholernie dobrze si� czujemy: fizycznie. Nie rozumiem, czemu nie przyjmuje tej poprawy z wi�ksz� wdzi�czno�ci�. Kiedy pomy�l�, jak czuli�my si� w Wellport, o rany, ledwo trzymali�my si� na nogach. Przej�cie przez pok�j zabiera�o nam dwadzie�cia pi�� minut. A teraz schylamy si� i nic: prawie nie st�kniemy, prawie nam w kolanach nie chrupnie. �migamy po schodach - pali si�, czy co? Czasem w kawa�kach wraca do nas ze �mieci w�asne cia�o. Z�b, paznokie�. Troch� w�os�w. M�tlik w g�owie i lekkie md�o�ci, kt�re z trudem pow�ci�ga�em, uznaj�c je za sk�adow� egzystencji, to, jak si� okazuje, chwilowa przypad�o��. A czasem, czasem ca�ymi minutami (zw�aszcza na le��co) nic nie boli. Tod nie docenia tej poprawy. A je�li nawet, to traktuje j� bardzo nonszalancko. W sumie. Ale zobacz. Pami�tasz ten zdawkowy seks, kt�rym zabawiali�my si� w Wellport, nasze seksowne igraszki z samym sob�? Tod du�o bardziej teraz si� do nich przyk�ada. �eby uczci� sw�j rosn�cy wigor, a mo�e dla wprawy. Tak czy owak wcale nie wydaje si� oczywiste, �e robimy post�py... Tod? Sam nie wiem. A co u ciebie? Co� z tego masz? Bo dla mnie to dalej kompletna klapa. Jego sny pe�ne s� postaci rozproszonych jak li�cie na wietrze, dusz tworz�cych konstelacje wzorem tych gwiazd, kt�rych widoku nie cierpi�. Tod prowadzi jaki� d�ugi wyw�d i nawet m�wi prawd�, lecz niewidzialni s�uchacze i s�dziowie na szcz�cie nie daj� wiary i odwracaj� si� - milcz�cy, znu�eni, zniesmaczeni. Cz�sto z rezygnacj� masakruj� go cierpcy rajcy, bole�nie otyli burmistrze, uciemi�eni tragarze dworcowi. Czasem pa�a wielk� moc�, kt�ra bucha z niego, wszystko rozstrzygaj�c i klaruj�c: moc u�yczona mu przez opieku�czego stw�rc�, zawiadowc� wszystkich jego sn�w. Alfonsi, kurewki... G�owi� si� nad tutejszymi porz�dkami, stosunkami, pojednawczymi mechanizmami przeoczonego, wystyg�ego miasta. A nie brak mi okazji. �eby si� nad tym g�owi�. W og�le g�owi� si�, przyznam, bardzo cz�sto. W�a�ciwie zmuszony by�em stwierdzi�, �e jestem w sumie do�� oci�a�y na umy�le. Mo�e nawet poni�ej normy albo ciut autystyczny. Mo�liwe, �e brak mi kt�rej� klepki. Rachunek klepek mi si� nie zgadza; �wiat nie zgadza si� nabra� sensu. Wszystko wskazuje, �e jad� z Todem na przyprz��k�, ale on ma nie wiedzie� o moim istnieniu. Taki jestem sam... Tod Friendly, krzepki, u�mierzaj�cy Tod Friendly bez przeszk�d obchodzi miejskie podziemia, przytu�ki, schroniska, hoteliki, noclegownie. Nie nale�y do tych w�cibskich zatwardzialc�w, z�otych r�czek, co to w nie cierpi�cych zw�oki sprawach osobistych musz� patrolowa� owe tajemnicze instytucje, kt�rych has�o brzmi "gwa�t". Tod przychodzi i odchodzi. Doradza, kieruje, zaleca. Po�rednik rozpaczy. Bo �ycie tutaj to �pun, kurwa, rozbita rodzina, brak sta�ego adresu. Kurwy lec� na m�czyzn dojrza�ych. Serio. Prawie nie wida�, �eby si� fatygowa�y dla go�ci w swoim wieku. Klienci czujnie cofaj� si� do specjalnych pokoj�w, do mieszka� wynaj�tych na tymczasem w niskiej kamienicy na Herrerze, w tym domu, kt�ry p�awi si� w niepowtarzalnej wilgoci i ohydzie. Odbywa si� akt mi�osny, za co klient - z niejasnych powod�w zwany te� frajerem - natychmiast dostaje wynagrodzenie. Potem luba parka wraca na ulic� i ka�de idzie w swoj� stron�. M�czy�ni odchodz� chy�kiem, zawstydzeni (�e robi� takie rzeczy za pieni�dze). Ale kurwa zostaje na chodniku, wiecznie niesyta, w bluzce bez r�kaw�w, w g��boko wyci�tych szortach, i zabija czas przed kolejn� randk�. Albo podr�uje autostopem donik�d z innymi starymi sztywniakami, kt�rzy przeje�d�aj� w cwanych starych wozach. Toda cz�sto mo�na zasta� w kamienicy u kurew. Jako starszego pana ci�gle go podrywaj�. Lecz on nie przychodzi tam dla seksu i kasy. Przeciwnie. Sam wyk�ada szmal (drobne sumy, najwy�ej kilka zielonych) i nigdy nie spuszcza spodni (do g�owy mu nie przyjdzie: przecie� kurwa to kto inny). G��wnie chyba kupuje od nich prochy. Nie dla siebie: tetracyklina, metadon i reszta towaru trafia do apteki ZUL-u. Tod musi te� opatrywa� obra�enia, ilekro� odwiedza kamienic� na Herrerze, dom zmi�tych prze�cierade� i splamionych bidet�w. W noclegowniach wszystkie lumpy jedz� to samo. Inaczej ni� w restauracji czy w sto��wce ZUL-u. Nie jest dobrze, uwa�am, kiedy ka�dy je to samo. Owszem, wiem, nikt z nas nie wybiera sobie po�ywienia; decyduje kanalizacja, w niekt�rych domach wyra�nie sprawniejsza ni� w innych. Lecz a� mnie mdli, kiedy widz�, jak machaj� �y�kami, a talerze - dwadzie�cia, trzydzie�ci - poma�u wype�nia identyczna breja... Kobiety w o�rodkach kryzysowych i schroniskach kryj� si� przed swoimi wybawcami. O�rodek kryzysowy nie bez kozery tak si� nazywa. Chcesz mie� kryzys, to si� tam zg�o�. Pr�gi od uderze�, otarcia sk�ry i podbite oczy uwydatniaj� si�, siniej�, a� wybija godzina i kobiety w ekstatycznej udr�ce wracaj� do m�czyzn, ci za� w okamgnieniu je lecz�. Niekt�re wymagaj� bardziej specjalistycznej kuracji. Resztkami si� wlok� si� do parku, do piwnicy, w ustronne miejsce, k�ad� si� i czekaj�, a potem zjawiaj� si� m�czy�ni, gwa�c� je i po b�lu. G�wno prawda, m�wi Brad, wstr�tny sanitariusz, nic im takiego nie jest (im, czyli kobietom ze schroniska), z czego by ich nie wyleczy� kawa� dobrej pyty. Tod srogo marszczy brwi, kiedy to s�yszy. Ja tak�e nie cierpi� Brada - ale czasem, cho� niech�tnie, przyznaj� mu absolutn� racj�. Co te� si� porobi�o na �wiecie, �e kto� taki jak Brad ma racj�? I �e g�wno to prawda? Nie we wszystkim zgadzam si� z Todem. Co to, to nie. Strasznie jest na przyk�ad ci�ty na alfons�w. Na te wybitne osobisto�ci, kt�re w dodatku tak ubarwiaj� miasto swymi ekscentrycznymi strojami i autami. Jak by sobie poradzi�y biedne dziewczyny bez alfons�w, kt�rzy obsypuj� je pieni�dzmi, niczego w zamian nie ��daj�c? Inaczej ni� Tod, gorzki brutal. Chodzi do nich tylko po to, �eby im wetrze� brud w rany. I szybko si� wycofuje, nim zjawi si� wyrozumia�y alfons i pi�ciami ozdobionymi bi�uteri� obstuka dziewczyn�, �eby wr�ci�a do formy. Kiedy tak nad ni� pracuje, niemowl� w ko�ysce przy ��ku przestanie p�aka� i za�nie jak anio�ek, spokojne, �e alfons czuwa. Irene dalej regularnie dzwoni, ale nie powinienem robi� sobie zbytnich nadziei. My�la�em, �e poma�u si� do nas przekonuje. Nic podobnego. Znowu zwr�ci�a si� przeciw nam, jak nigdy dot�d. Czemu? Nie wiem. Mo�e powiedzieli�my co� nie tak? Poprawia mi jednak humor to, jak Tod przygl�da si� kobietom na ulicy. Nareszcie patrzy, gdzie chc�. Potrzeby i zainteresowania mamy co prawda nieidentyczne, ale przynajmniej zbli�one. Podoba nam si� ten sam typ kobiet: kobiecy. Tod najpierw spogl�da na twarz; potem na piersi; i wreszcie na podbrzusze. Przy spojrzeniu od ty�u idzie to tak: w�osy, talia, po�ladki. �aden z nas nie jest chyba szczeg�lnym amatorem n�g, ale chcia�bym czego� wi�cej ni� to, co dostaj�. Spos�b, w jaki Tod gospodaruje czasem, taksuj�c poszczeg�lne cz�ci cia�a, te� mnie z�o�ci. Na przyk�ad zaniedbuje twarz. Mu�nie j� wzrokiem z g�ry na d� i ju� si� uwin��. A ja ch�tnie bym si� podelektowa�. Mo�e etykieta zabrania. Ale i tak troch� mnie to wszystko pociesza. Ju� prawie nie miewamy zawrot�w g�owy, kiedy usi�uj� zobaczy� co�, na co on nie patrzy, przyjrze� si� czemu�, czego on nie widzi. Mo�e w�a�nie dzi�ki tym studiom w terenie nasz samotny seks o�ywi� si� nie do poznania. Brakuj�cy sk�adnik, ekstra esencj�, znajdujemy, rzecz jasna, w toalecie. Albo w �mieciach. Jak by�my sobie poradzili bez toalety, Tod i ja? Jak by�my sobie poradzili bez �mieci? Noc� matki przynosz� Todowi niemowl�ta. Tod tego nie pochwala, ale zwykle okazuje sporo wsp�czucia. Matki p�ac� mu antybiotykami, kt�re cz�sto bywaj� te� chyba powodem cierpie� dziecka. Musisz by� okrutny, �eby� by� dobry. Bobasy opuszczaj� gabinet wcale nie w lepszym stanie i cierpliwie si� piekl� przez ca�� drog� do drzwi. A ju� ich mamy id� w zupe�n� rozsypk�: wychodz�c st�d po prostu wyj�. Zrozumia�e. Doskonale je rozumiem. Przecie� wiem, jak ludzie znikaj�. Dok�d? Nie pytaj. Nigdy o to nie pytaj. Nie tw�j interes. Maluchy na ulicy coraz bardziej malej�. Trzeba je pakowa� do w�zeczk�w, a w ko�cu do noside�ek. Albo hu�ta si� je w ramionach i �agodnie koi ich p�acz: nic dziwnego, �e �al im odchodzi�. W ostatnich miesi�cach p�acz� wi�cej ni� kiedykolwiek. I ju� si� nie u�miechaj�. Potem matki id� do szpitala. Gdzie�by indziej? Dwie osoby trafiaj� do pokoju, tego z kleszczami, z ubabranym fartuchem. Dwie. A wychodzi tylko jedna. Och, biedne matki, wida� go�ym okiem, jak si� czuj� podczas tego d�ugiego po�egnania, przewlek�ego po�egnania z dzie�mi. No i najwy�sza pora. Odk�d si� wreszcie zacz�o, ni