5051

Szczegóły
Tytuł 5051
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5051 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5051 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5051 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Clive Cussler & Paul Kemprecos Ognisty l�d Fire Ice Prze�o�y�: Maciej Pintara Wydanie oryginalne: 2002 Wydanie polskie: 2002 Prolog Odessa, Rosja 1918 rok P�nym popo�udniem wiatr nagle zmieni� kierunek i przygna� do portu g�st� mg��. Szare wilgotne opary spowi�y kamienne nabrze�a i k��bi�y si� nad monumentalnymi schodami. W ruchliwym porcie czarnomorskim nagle zrobi�o si� ciemno. Odwo�ano rejsy prom�w i statk�w pasa�erskich. Mn�stwo marynarzy zosta�o bez zaj�cia. Kapitan Anatolij Towrow szed� nabrze�em w przenikliwie zimnej mgle. S�ysza� wybuchy pijackiego �miechu w zat�oczonych knajpach i burdelach. Min�� g��wne skupisko bar�w, skr�ci� w zau�ek i otworzy� nieoznakowane drzwi. W nozdrza uderzy�o go ciep�e powietrze przesycone dymem papierosowym i zapachem w�dki. T�gi go�� przy stoliku w rogu przywo�a� go gestem. Aleksiej Fiodorow by� szefem odeskich celnik�w. Kiedy kapitan zawija� do portu, spotyka� si� z nim w tej spelunie, gdzie przesiadywali g��wnie emerytowani marynarze, a w�dka nie by�a droga. Towrow czu� si� samotny po �mierci �ony i c�rki, kt�re zgin�y w czasie rewolucji. Fiodorow wydawa� si� dziwnie zgaszony. Zwykle tryska� humorem i �artowa�, �e kelner zawy�a rachunek. Teraz bez s�owa zam�wi� kolejk�, unosz�c dwa palce. Co dziwniejsze, zap�aci� bez �adnych targ�w. Zni�y� g�os, poskuba� nerwowo czarn� szpiczast� br�dk� i rozejrza� si� niepewnie po innych stolikach, gdzie ogorzali marynarze pochylali si� nad w�dk�. Uspokojony, �e nikt nie pods�uchuje, uni�s� kieliszek. Stukn�li si�. - Drogi kapitanie... - zacz��. - �a�uj�, �e mam ma�o czasu i musz� od razu przej�� do rzeczy. Chcia�bym, �eby bez zadawania pyta� zabra� pan do Konstantynopola grup� pasa�er�w i niewielki �adunek. - Kiedy zap�aci� pan za w�dk�, od razu wiedzia�em, �e co� jest nie tak. Fiodorow zachichota�. Zawsze intrygowa�a go szczero�� kapitana, nawet je�li jej nie rozumia�. - No c�, kapitanie... My, skromni urz�dnicy pa�stwowi, musimy jako� �y� za te n�dzne grosze, kt�re nam p�ac� Kapitan u�miechn�� si�. Wielki brzuch Fiodorowa niemal rozsadza� drog� francusk� kamizelk�. Celnik cz�sto narzeka� na swoj� prac�, a Towrow uprzejmie go s�ucha�. Wiedzia�, �e urz�dnik ma mocne plecy w Piotrogrodzie i bierze �ap�wki od w�a�cicieli statk�w, �eby "uspokoi� morze biurokracji", jak mawia�. Towrow wzruszy� ramionami. - Zna pan moj� �ajb�. Nie nazwa�bym jej luksusowym liniowcem. - Niewa�ne. Doskonale si� nadaje do naszych cel�w. Kapitan zamilk�. Zastanawia� si�, dlaczego kto� chce p�yn�� na starym w�glowcu, skoro s� wygodniejsze statki. Fiodorow wzi�� wahanie kapitana za wst�p do negocjacji. Si�gn�� do kieszeni na piersi, wyj�� grub� kopert� i po�o�y� na stoliku. Rozchyli� j� lekko, �eby kapitan m�g� zobaczy� tysi�ce rubli. - Dobrze zap�ac�. Towrow prze�kn�� �lin�. Dr��cymi palcami wygrzeba� z paczki papierosa i zapali�. - Nie rozumiem - powiedzia�. Fiodorow zauwa�y� jego zaskoczenie. - Co pan wie o sytuacji politycznej w naszym kraju? Kapitan s�ysza� tylko r�ne plotki i wiedzia� to, co wyczyta� w starych gazetach. - Jestem marynarzem - odpar�. - Rzadko schodz� na l�d. - Ale ma pan du�e do�wiadczenie �yciowe. Prosz� by� szczerym, przyjacielu. Zawsze ceni�em sobie pa�skie opinie. - Gdyby statek by� w takim stanie, jak nasz kraj, dziwi�bym si�, �e jeszcze nie le�y na dnie morza. Fiodorow roze�mia� si� serdecznie. - Zawsze podziwia�em pa�sk� szczero��. I ma pan talent do metafor. - Spowa�nia�. - Trafi� pan w sedno. Po�o�enie Rosji jest przera�aj�ce. M�odzie� ginie na wojnie, car abdykowa�, bolszewicy brutalnie przejmuj� w�adz�, Niemcy okupuj� nasze po�udniowe tereny i musieli�my wezwa� inne pa�stwa, �eby wyjmowa�y za nas kasztany ognia. - Nie mia�em poj�cia, �e jest a� tak �le. Fiodorow utkwi� w kapitanie wzrok - Niech mi pan wierzy, �e b�dzie jeszcze gorzej. Dlatego wr��my do pana i pa�skiego statku. My, lojalni patrioci, jeste�my tu, w Odessie, przyparci plecami do morza. Biali jeszcze si� trzymaj�, ale czerwoni naciskaj� od p�nocy i wkr�tce pokonaj� op�r. Pi�tnastokilometrowa strefa zaj�ta przez Niemc�w zniknie jak cukier rozpuszczony w wodzie. Je�li zabierze pan na pok�ad tych pasa�er�w, odda pan Rosji wielk� przys�ug�. Kapitan uwa�a� si� za obywatela �wiata, ale w g��bi duszy nie r�ni� si� od reszty swoich rodak�w i czu� g��bokie przywi�zanie do ojczyzny. Wiedzia�, �e szerzy si� bolszewicki terror i wielu uchod�c�w ucieka na po�udnie. Rozmawia� z innymi kapitanami, kt�rzy szeptali o nocnych przewozach wa�nych os�b. Mia� miejsce dla pasa�er�w. "Odessa Star" by� w�a�ciwie pusty. Jednak na frachtowcu �mierdzia�o wyciekaj�cym paliwem, rdzewiej�cym metalem i brudem. Marynarze nazywali to odorem �mierci i omijali statek jak zaraz�. Za�oga sk�ada�a si� g��wnie z portowych szczur�w, kt�rych nie chcia� �aden inny kapitan. Towrow m�g� przenie�� zast�pc� do swojej kajuty i zwolni� kajuty oficerskie dla pasa�er�w. Zerkn�� na grub� kopert�. Za takie pieni�dze kupi�by na staro�� domek nad morzem zamiast zdycha� w marynarskim przytu�ku. - Wychodzimy w morze za trzy dni, z wieczornym odp�ywem - oznajmi�. Fiodorow pchn�� kopert� przez st�. - Jest pan prawdziwym patriot�. To po�owa. Reszt� dop�ac�, kiedy przyjad� pasa�erowie. Kapitan schowa� pieni�dze do wewn�trznej kieszeni kurtki. - Ilu ich b�dzie? Fiodorow zerkn�� na dw�ch marynarzy, kt�rzy weszli do knajpy i usiedli przy stoliku. Zni�y� g�os. - Kilkunastu. W kopercie s� dodatkowe pieni�dze na prowiant. Niech pan zrobi zakupy w r�nych miejscach, �eby nie wzbudza� podejrze�. Musz� ju� i��. Wsta� i podni�s� g�os, �eby wszyscy s�yszeli. - Mam nadziej�, kapitanie... - powiedzia� surowo - �e teraz lepiej rozumie pan nasze przepisy celne. �egnam. W dniu wyp�yni�cia z portu Fiodorow przyszed� po po�udniu na statek, �eby powiedzie� kapitanowi, �e plany si� nie zmieni�y. Pasa�erowie przyjad� w nocy. Na pok�adzie ma by� tylko kapitan. Kr�tko przed p�noc� Towrow spacerowa� samotnie po pok�adzie zasnutym mg��. Przy trapie zahamowa� z piskiem samoch�d. Po odg�osie silnika mo�na by�o pozna�, �e to ci�ar�wka. Zgas�y �wiat�a. Trzasn�y drzwiczki. Rozleg�y si� przyciszone g�osy i kroki na mokrym bruku. Po trapie wspi�a si� wysoka posta� w pelerynie z kapturem. Wesz�a na pok�ad i zbli�y�a si� do kapitana. Towrow poczu� na sobie �widruj�ce spojrzenie. Spod kaptura odezwa� si� g��boki, m�ski g�os. - Gdzie s� kajuty pasa�er�w? - Poka�� panu - odrzek� Towrow. - Nie. Niech pan powie. - Na g�rnym pok�adzie. - A gdzie pa�ska za�oga? - �pi. - Niech pan dopilnuje, �eby zostali w kojach. I prosz� tu zaczeka�. M�czyzna podszed� cicho do trapu i wspi�� si� na g�rny pok�ad. Po kilku minutach wr�ci� z inspekcji. - Niewiele lepiej ni� w stajni - stwierdzi�. - Wchodzimy na statek. Niech pan zejdzie z drogi i stanie tam... Towrowowi nie podoba�o si�, �e kto� rozkazuje mu na jego statku, ale uspokoi� si�, pomy�lawszy o pieni�dzach zamkni�tych w sejfie w kajucie kapita�skiej. Poza tym wola� nie zadziera� z wy�szym o g�ow� obcym. Stan�� na dziobie, jak mu kazano. Grupka st�oczona na nabrze�u wesz�a na pok�ad. Towrow us�ysza� senny g�os ma�ej dziewczynki lub ch�opca i uspokajaj�cy szept kogo� doros�ego. Pasa�erowie skierowali si� do swoich kajut. Inni wnie�li skrzynie i kufry podr�ne. S�dz�c po tym, jak st�kali i przeklinali, baga� musia� by� ci�ki. Ostatni zjawi� si� Fiodorow. Nie by� przyzwyczajony do wysi�ku i zasapa� si� przy kr�tkiej wspinaczce. Dla rozgrzewki zaciera� d�onie w r�kawicach. - No, c�, m�j przyjacielu - powiedzia� weso�o. - To tyle. Wszystko gotowe? - Mo�emy odp�ywa�, kiedy tylko da pan rozkaz. - Ruszajcie. Oto reszta pieni�dzy... Wr�czy� Towrowowi kopert� z nowiutkimi szeleszcz�cymi banknotami. Potem niespodziewanie obj�� kapitana i uca�owa� w oba policzki. - Matka Rosja nigdy panu tego nie zapomni - szepn��. - Dzisiejszej nocy tworzy pan histori�. Pu�ci� zaskoczonego kapitana i zszed� po trapie. Po chwili ci�ar�wka ruszy�a i znikn�a w ciemno�ci. Kapitan uni�s� kopert� do nosa i z rozkosz� pow�cha� pieni�dze, jakby to by�y r�e. Schowa� kopert� do kieszeni kurtki i wspi�� si� do sterowni. Wszed� do pomieszczenia nawigacyjnego za sterowni�. Kaza� pierwszemu oficerowi Siergiejowi obudzi� za�og� i odbi� od brzegu. Zast�pca kapitana zszed� na d� wykona� rozkazy. Towrow patrzy� ze sterowni, jak odcumowuj� statek i wci�gaj� trap. Za�oga liczy�a dwunastu ludzi, ��cznie z dwoma palaczami, zatrudnionymi w ostatniej chwili do obs�ugi "z�omowiska", jak nazywano maszynowni�. G��wny mechanik by� do�wiadczonym marynarzem i nie opu�ci� swojego kapitana tylko z lojalno�ci. Pos�ugiwa� si� oliwiark� niczym czarodziejsk� r�d�k� i potrafi� tchn�� �ycie w kup� szmelcu nap�dzaj�c� "Odessa Star". Kot�y by�y ju� pod par�. Towrow stan�� za sterem, zad�wi�cza� telegraf maszynowni i statek wyp�yn�� z basenu portowego. Ci, kt�rzy widzieli frachtowiec wychodz�cy we mgle w morze, �egnali si� i odmawiali modlitwy, �eby odp�dzi� demony. "Odessa Star" zdawa� si� sun�� nad wod� jak statek-widmo, skazany na w��cz�g� po �wiecie w poszukiwaniu topielc�w do swojej za�ogi. Przymglone �wiat�a nawigacyjne wygl�da�y tak, jakby po takielunku pl�sa�y ognie �wi�tego Elma. Kapitan wprawnie prowadzi� frachtowiec kr�tym farwaterem mi�dzy spowitymi we mgle statkami. Od lat kursowa� mi�dzy Odess� i Konstantynopolem i zna� tras� na pami��. Wiedzia� bez mapy i boi kursowych, ile wykona� obrot�w ko�em sterowym. Francuscy w�a�ciciele "Odessa Star" od lat celowo nie remontowali statku w nadziei, �e wreszcie jaki� silny sztorm po�le go na dno i dostan� odszkodowanie. Rdzawe zacieki pod otworami odp�ywowymi wygl�da�y jak krwawi�ce rany na pokrytym p�cherzami kad�ubie. Maszty i d�wigi z�era�a korozja. Statek przechyla� si� jak pijany na lew� burt�, gdzie zbiera�a si� woda z przeciekaj�cej z�zy. Dychawiczne silniki od dawna potrzebowa�y naprawy g��wnej i sapa�y, jakby cierpia�y na rozedm� p�uc. Dusz�cy czarny dym z pojedynczego komina cuchn�� niczym opary siarki wydobywaj�ce si� z Hadesu. Frachtowiec przypomina� konaj�cego cz�owieka, kt�ry jakim� cudem ci�gle �yje, cho� lekarze dawno stwierdzili jego �mier� kliniczn�. Towrow wiedzia�, �e "Odessa Star" to ju� ostatni statek pod jego dow�dztwem. Mimo to dba� o sw�j wygl�d. Co rano polerowa� czarne p�buty na cienkiej podeszwie. Bia�a koszula po��k�a, ale by�a czysta. Stara� si�, �eby znoszone czarne spodnie nadal mia�y kant. Jednak wygl�du samego kapitana nic nie mog�o poprawi�. D�ugie godziny pracy, marne jedzenie i brak snu zrobi�y swoje. Zapad�e policzki jeszcze bardziej uwydatnia�y d�ugi czerwony nos, a poszarza�a sk�ra przypomina�a pergamin. Zast�pca kapitana zn�w zasn��, za�oga wr�ci�a na koje. Pierwsza wachta palaczy dorzuca�a w�giel do kot��w. Towrow zapali� mocnego tureckiego papierosa i dosta� takiego ataku kaszlu, �e a� zgi�� si� wp�. Kiedy doszed� do siebie, poczu� zimne morskie powietrze wpadaj�ce przez otwarte drzwi. Podni�s� wzrok i zobaczy�, �e nie jest sam. - �wiat�o - powiedzia� barytonem m�czyzna, kt�ry pierwszy wszed� na pok�ad. Towrow poci�gn�� za sznurek nagiej �ar�wki pod sufitem. Przybysz odrzuci� do ty�u kaptur. By� wysoki i szczup�y. Na g�owie mia� przekrzywion� bia�� papach�. Prawy policzek przecina�a jasna blizna po szabli. Czerwon� twarz pokrywa�y bia�e p�cherzyki, na czarnej brodzie i w�osach l�ni�y kropelki wody. Na jednym oku mia� bielmo. Spod rozchylonej futrzanej burki wida� by�o pas z pistoletem w kaburze i szabl�. Obcy trzyma� karabin. Na piersi mia� pas z nabojami. By� w szarej rubaszce i czarnych butach z cholewami. Str�j wskazywa� na to, �e jest Kozakiem. Towrow st�umi� odruch wrogo�ci. To w�a�nie Kozacy zabili jego rodzin�. M�czyzna rozejrza� si� po pustej sterowni. - Sam? Towrow wskaza� g�ow� za siebie. - Tam �pi m�j pierwszy oficer. Ur�n�� si� i nic nie s�yszy. Si�gn�� po papierosy i pocz�stowa� Kozaka, kt�ry odm�wi� machni�ciem r�ki. - Major Piotr Jakielew - przedstawi� si�. - B�dzie pan wykonywa� moje rozkazy, kapitanie Towrow. - Mo�e mi pan zaufa�, majorze. Kozak podszed� bli�ej. - Nie ufam nikomu. Ani bia�ym, ani czerwonym. Ani Niemcom, ani Anglikom. Wszyscy s� przeciwko nam. Nawet Kozacy przechodz� na stron� bolszewik�w. Nie zauwa�y� gro�by w �agodnych oczach Towrowa i wyci�gn�� r�k�. - Papierosa - warkn��. Kapitan da� mu ca�� paczk�. Major zapali� i zaci�gn�� si� g��boko. Towrowa intrygowa� jego akcent. Ojciec kapitana by� stangretem bogatego w�a�ciciela ziemskiego i Towrow zna� j�zyk elity rosyjskiej. Kozak wygl�da� na wykszta�conego cz�owieka. Kapitan wiedzia�, �e oficerowie z wy�szych sfer po uko�czeniu akademii wojskowej byli cz�sto mianowani dow�dcami oddzia��w kozackich. Towrow zauwa�y� zm�czenie na twarzy majora. - D�uga podr�? - zapyta�. Kozak u�miechn�� si� niezbyt weso�o. - D�uga i ci�ka. Wypu�ci� nosem dym i wyj�� z kieszeni butelk� w�dki. Poci�gn�� solidny �yk i rozejrza� si�. - �mierdzi tutaj - stwierdzi�. - "Odessa Star" to bardzo stara dama o wielkim sercu. - Ale pa�ska stara dama �mierdzi - odpar� Kozak. - Kiedy b�dzie pan w moim wieku, nauczy si� pan zatyka� nos i bra�, co daj�. Major rykn�� �miechem i waln�� kapitana w plecy z tak� si��, �e Towrow poczu� ostre uk�ucie b�lu w zniszczonych p�ucach. Zakaszla�. Kozak poda� mu butelk�. Gatunkowa w�dka nie przypomina�a �wi�stwa, do kt�rego by� przyzwyczajony. Mocny alkohol pom�g� na kaszel. Towrow odda� butelk� i wzi�� ster. Jakielew schowa� w�dk�. - Co panu powiedzia� Fiodorow? - zapyta�. - Tylko tyle, �e zabior� �adunek i pasa�er�w bardzo wa�nych dla Rosji. - Nie jest pan ciekaw szczeg��w? Kapitan wzruszy� ramionami. - S�ysza�em, co si� dzieje w Rosji. Domy�lam si�, �e mam na pok�adzie urz�dnik�w uciekaj�cych z rodzinami i dobytkiem przed bolszewikami. Jakielew u�miechn�� si�. - Dobra wersja. Towrow poczu� si� �mielej. - Je�li wolno spyta�, dlaczego wybrali�cie "Odessa Star"? Przecie� by�y nowsze statki, przystosowane do przewozu pasa�er�w. - Rusz g�ow�, cz�owieku - odpar� pogardliwie Jakielew i wyjrza� przez okno w noc. - Nikt nie podejrzewa, �e ta stara �ajba przewozi wa�ne osoby. Ile czasu b�dziemy p�yn�� do Konstantynopola? - Dwie doby. Je�li wszystko p�jdzie dobrze. - Lepiej, �eby posz�o. - Zrobi�, co b�d� m�g�. Co� jeszcze? - Niech za�oga trzyma si� z daleka od pasa�er�w. Przy�l� do kuchni nasz� kuchark�. Niech nikt z ni� nie rozmawia. ��cznie ze mn� jest sze�ciu stra�nik�w. B�dziemy na s�u�bie ca�y czas. Je�li kto� zbli�y si� do kajut bez pozwolenia, zastrzelimy go. Znacz�co po�o�y� r�k� na kolbie pistoletu. - Uprzedz� za�og� - zapewni� kapitan. - Zwykle na mostku jest nas tylko dw�ch: ja i m�j zast�pca. Ma na imi� Siergiej. - To ten pijak? Towrow przytakn��. Major z niedowierzaniem pokr�ci� g�ow� i przyjrza� si� zdrowym okiem sterowni. Potem wyszed� tak nagle, jak si� zjawi�. Kapitan popatrzy� na otwarte drzwi i podrapa� si� w brod�. Pasa�erowie z w�asn� uzbrojon� ochron� to nie zwykli urz�dnicy. Pewnie jacy� carscy dostojnicy. Uzna� jednak, �e to nie jego sprawa, i wr�ci� do swoich obowi�zk�w. Sprawdzi� kurs na kompasie, ustawi� ster i wyszed� na skrzyd�o mostka, �eby odetchn�� �wie�ym powietrzem. Przechyli� g�ow� na bok i wyt�y� s�uch. Dziesi�tki lat na morzu wyostrzy�y jego zmys�y. Poprzez miarowy rytm silnik�w frachtowca us�ysza� we mgle inny statek. Jeszcze jaki� wariat wybra� si� w rejs w tak� noc? A mo�e to tylko efekt w�dki? Ha�as statku zag�uszy�y nowe d�wi�ki. Z kajut pasa�er�w s�ycha� by�o teraz muzyk�. Kto� gra� na harmonii. M�skie g�osy �piewa�y ch�rem rosyjski hymn pa�stwowy Bo�e caria chroni. Bo�e, chro� cara... Melancholijne g�osy podzia�a�y na kapitana przygn�biaj�co. Wr�ci� do sterowni i zamkn�� drzwi, �eby nie s�ysze� natr�tnej melodii. O �wicie mg�a znikn�a. Zjawi� si� skacowany pierwszy oficer, �eby zast�pi� kapitana. Towrow poda� mu kurs, wyszed� i ziewn�� w porannym s�o�cu. Popatrzy� na morze i przekona� si�, �e instynkt go nie zawi�d�. R�wnolegle do d�ugiego kilwatera statku p�yn�� kuter rybacki. Towrow przygl�da� mu si� przez chwil�, a potem wzruszy� ramionami i poszed� na obch�d. Uprzedzi� za�og�, �eby nie zbli�a�a si� do kajut oficerskich. Zadowolony, �e wszystko idzie dobrze, wgramoli� si� na swoj� koj� i zasn�� w ubraniu. Jego zast�pca mia� wyra�ny rozkaz, �eby natychmiast go powiadomi�, gdyby co� si� dzia�o. Jednak Towrow sypia� czujnie jak zaj�c, budz�c si� wielokrotnie i zn�w zasypiaj�c. Wsta� ko�o po�udnia i poszed� do mesy. Zjad� chleb z serem i kie�bas� kupion� za pieni�dze od Fiodorowa. Nad kuchni� pochyla�a si� t�ga kobieta. Gro�nie wygl�daj�cy Kozak pom�g� jej zanie�� paruj�ce garnki do kajut pasa�er�w. Po jedzeniu Towrow zwolni� pierwszego oficera na obiad. Wraz z up�ywem dnia kuter rybacki zostawa� coraz bardziej w tyle. Wreszcie sta� si� tylko punktem na horyzoncie. Statkowi jakby uby�o lat, gdy sun�� w s�o�cu po lustrzanej powierzchni morza. Towrow spieszy� si� do Konstantynopola i kaza� maszynowni utrzymywa� prawie maksymaln� szybko��. W ko�cu frachtowiec zbuntowa� si�. W porze kolacji wysiad� jeden z dw�ch silnik�w. Pierwszy oficer i g��wny mechanik majstrowali przy nim kilka godzin, ale na darmo ubrudzili si� smarem. Kapitan zrozumia�, �e ich dalsze wysi�ki nie maj� sensu i rozkaza� p�yn�� na pozosta�ym silniku. Major czeka� w sterowni. Kiedy kapitan wyja�ni� mu, co si� sta�o, Kozak rykn�� niczym ranny baw�. Towrow zapewni�, �e dop�yn� do Konstantynopola. Tylko troch� p�niej. Mo�e o dzie�. Jakielew uni�s� zaci�ni�te pi�ci i przeszy� go w�ciek�ym spojrzeniem. Towrow wstrzyma� oddech. Przestraszy� si�, �e Kozak rozszarpie go na strz�py. Jednak major odwr�ci� si� nagle i wypad� na zewn�trz. Kapitan wypu�ci� powietrze z p�uc i wr�ci� do map. Statek rozwija� teraz po�ow� szybko�ci maksymalnej, ale dobre i to. Towrow pomodli� si� do ikony �wi�tego Wasyla na �cianie, �eby silnik wytrzyma�. Wr�ci� Jakielew. Troch� si� uspokoi�. Kapitan zapyta�, co u pasa�er�w. Major odrzek�, �e w porz�dku, ale poczuj� si� lepiej, kiedy ta zardzewia�a balia dotrze do celu. P�niej zn�w osiad�a mg�a i Towrow musia� zmniejszy� szybko�� o kilka w�z��w. Mia� nadziej�, �e Jakielew �pi i nie zorientuje si�. Towrow nabawi� si� tiku nerwowego, znanego ludziom, kt�rzy sp�dzaj� �ycie na wodzie. Ci�gle strzela� oczami na prawo i lewo. Sprawdza� kompas i barometr kilkana�cie razy na godzin�. Spacerowa� od jednego skrzyd�a mostka do drugiego, obserwowa� morze i pogod�. Oko�o pierwszej nad ranem wyszed� na lewe skrzyd�o i... zje�y�y mu si� w�osy na karku. Dogania� ich jaki� statek. Nastawi� ucha. Zbli�a� si� bardzo szybko. Towrow by� prostym cz�owiekiem, ale nie g�upim. Zakr�ci� korbk� telefonu ��cz�cego mostek z kajutami oficerskimi. Zg�osi� si� Jakielew. - Czego? - warkn��. - Musimy porozmawia� - odrzek� kapitan. - Wpadn� p�niej. - Nie, to bardzo wa�ne. Musimy porozmawia� zaraz. - Dobra. Niech pan zejdzie do kabin pasa�erskich. Bez obaw, postaram si� pana nie zastrzeli� - zachichota� szata�sko Jakielew. Kapitan odwiesi� s�uchawk� i obudzi� cuchn�cego alkoholem Siergieja. Nala� zast�pcy kubek mocnej kawy. - Trzymaj kurs na po�udnie. Wr�c� za kilka minut. Jeden b��d i nie dostaniesz w�dki do ko�ca rejsu. Towrow zbieg� na d� i ostro�nie pchn�� drzwi. Jakielew ju� czeka�. Sta� na szeroko rozstawionych nogach, z r�kami na biodrach. Na pod�odze spali czterej Kozacy. Pi�ty siedzia� po turecku. Na kolanach trzyma� karabin. - Obudzi� mnie pan - powiedzia� ze z�o�ci� Jakielew. - Prosz� za mn� - odrzek� kapitan i ruszy� przodem. Zeszli na spowity mg�� pok�ad g��wny i skierowali si� na ruf�. Kapitan opar� si� na wentylatorze, wpatrzony w ciemno�� wch�aniaj�c� szeroki kilwater. Nas�uchiwa� przez kilka sekund poprzez bulgot i szum wody. - P�ynie za nami statek. Jakielew spojrza� na niego podejrzliwie i przy�o�y� do ucha zwini�t� d�o�. - Oszala� pan? S�ysz� tylko ha�as tej cholernej �ajby. - Jest pan Kozakiem - odpar� Towrow. - Zna si� pan na koniach? - Oczywi�cie - parskn�� pogardliwie major. - Jak ka�dy m�czyzna. - Ja nie, ale znam si� na statkach. Kto� nas �ciga. Jego silnik nier�wno pracuje. To musi by� ten kuter rybacki, kt�ry widzia�em wcze�niej. - I co z tego? To morze. �owi� ryby. - Nie tak daleko od brzegu - odrzek� kapitan i zn�w chwil� nas�uchiwa�. - Nie ma w�tpliwo�ci. To tamten kuter. Zbli�a si�. Major wyrzuci� z siebie potok przekle�stw i waln�� pi�ci� w reling. - Musi pan go zgubi�. - Na jednym silniku to niemo�liwe. Jakielew chwyci� Towrowa za klapy i uni�s� na palce. - Niech pan mi nie m�wi o rzeczach niemo�liwych - warkn��. - Droga z Kijowa zaj�a nam tygodnie. By�o trzydzie�ci stopni mrozu. Wiatr smaga� nas po twarzach. Jeszcze nie widzia�em takiej zamieci. Kiedy wyruszali�my, mia�em ca�� sotni�. Teraz zosta�a tylko ta �a�osna garstka ludzi. Reszta zgin�a, os�aniaj�c nasze ty�y, kiedy przechodzili�my przez linie niemieckie. Znale�li�my jednak spos�b, �eby si� tutaj dosta�. Pan te� musi si� postara�. Towrow st�umi� kaszel. - W takim razie proponuj� zmieni� kurs i zgasi� �wiat�a. - No to do roboty - rozkaza� major i rozlu�ni� stalowy u�cisk. Kapitan z�apa� oddech i pobieg� z powrotem na mostek. Kozak tu� za nim. Kiedy byli przy drabince prowadz�cej na g�r� do sterowni, na g�rnym pok�adzie pojawi� si� prostok�t ostrego �wiat�a. Na zewn�trz wysz�o kilka os�b. Ich twarze ton�y w mroku. - Do �rodka! - krzykn�� Jakielew. - Chcemy zaczerpn�� powietrza odpowiedzia� kobiecy g�os z niemieckim akcentem. - W kajucie jest duszno. - Bardzo pani� prosz�, madame - odrzek� niemal b�agalnie major. - Jak pan sobie �yczy - zgodzi�a si� po chwili kobieta. Niech�tnie zabra�a reszt� towarzystwa do �rodka. Kiedy si� odwraca�a, Towrow dostrzeg� jej profil. Mia�a mocny podbr�dek i lekko zakrzywiony nos. Z wn�trza statku wy�oni� si� stra�nik. - Nie mog�em ich powstrzyma�, panie majorze - zawo�a�. - Wracaj do �rodka i zamknij drzwi, zanim ca�y �wiat us�yszy twoje g�upie wym�wki. Stra�nik znikn�� i zatrzasn�� za sob� drzwi. Towrow ci�gle patrzy� na pusty pok�ad w g�rze. Major wbi� mu palce w rami�. - Nic pan nie widzia�, kapitanie - powiedzia� cicho ostrym tonem. - Ci ludzie... - Nic pan nie widzia�! Na lito�� bosk�, cz�owieku, nie chc� ci� zabi�! Towrow otworzy� usta, ale nie zd��y� odpowiedzie�. Poczu� zmian� w ruchu statku. Wyrwa� rami� z u�cisku Jakielewa. - Musz� i�� na mostek. - Co si� sta�o? - Nie ma nikogo przy sterze. Nie czuje pan? M�j g�upi zast�pca pewnie si� upi�. Towrow zostawi� majora z ty�u i wspi�� si� do sterowni. W po�wiacie kompasu okr�towego zobaczy�, �e ko�o sterowe obraca si� wolno tam i z powrotem, jakby porusza�y nim niewidzialne r�ce. Wszed� do �rodka i potkn�� si� o co� mi�kkiego. Pomy�la�, �e to spity do nieprzytomno�ci pierwszy oficer, zakl�� i zapali� �wiat�o. Sierio�a le�a� twarz� w d� w ka�u�y krwi wok� g�owy. Towrow przykl�kn�� i odwr�ci� go na plecy. Nieszcz�nik mia� podci�te gard�o. Kapitan wytrzeszczy� oczy z przera�enia. Wsta�, cofn�� si� i wpad� na Jakielewa. - Co si� sta�o? - zapyta� major. - To nie do wiary! Kto� zabi� pierwszego oficera! Jakielew szturchn�� butem zakrwawione zw�oki. - Kto m�g� to zrobi�? - Nikt... - Nikt nie zar�n�� pa�skiego zast�pcy jak �wini? Niech pan nie m�wi g�upstw, kapitanie. Towrow pokr�ci� g�ow�. Nie m�g� oderwa� wzroku od trupa. - Chodzi mi o to, �e znam ca�� za�og� - powiedzia� i zawaha� si�. - Z wyj�tkiem tych dw�ch nowych. Zdrowe oko Jakielewa b�ysn�o niczym reflektor wycelowany w Towrowa. - Jakich nowych? - Przyj��em ich dwa dni temu jako palaczy. Siedzieli w barze, kiedy rozmawia�em z Fiodorowem. P�niej podeszli i zapytali o prac�. Wygl�dali podejrzanie, ale brakowa�o mi ludzi... Jakielew zakl�� i wyszarpn�� pistolet z kabury. Odepchn�� Towrowa na bok, wypad� na zewn�trz i zacz�� wykrzykiwa� rozkazy do swoich Kozak�w. Kapitan zerkn�� na pierwszego oficera i przysi�g� sobie, �e nie pozwoli si� zar�n�� bez walki. Przywi�za� ko�o sterowe, wszed� do swojej kajuty i dr��cymi r�kami pokr�ci� zamkiem szyfrowym sejfu. Wyj�� stamt�d automatycznego mausera kaliber 7,63, owini�tego w mi�kk� szmatk�. Pistolet naby� przed laty w drodze wymiany, na wypadek buntu za�ogi. Za�adowa� magazynek, wetkn�� mausera za pasek i wyjrza� z kajuty. Zszed� na ni�szy pok�ad i zajrza� przez okr�g�� szyb� w drzwiach prowadz�cych do kajut pasa�er�w. Korytarz by� pusty. Zbieg� na pok�ad g��wny. W blasku �wiate� nawigacyjnych zobaczy� Kozak�w przykucni�tych przy relingu. Nag�e nad burt� przelecia� ma�y ciemny przedmiot. Odbi� si� raz i potoczy� po mokrym pok�adzie w snopie iskier. - Granat! - wrzasn�� kto�. Jakielew zareagowa� b�yskawicznie. Da� nura za granatem i wyrzuci� go za burt�. Rozleg� si� huk eksplozji i okrzyki b�lu. Zag�uszy�a je salwa z karabin�w kozackich. Jeden ze stra�nik�w wychyli� si� i przeci�� ostrym no�em kilka lin z hakami aborda�owymi. Silnik kutra zarycza�, jakby kto� otworzy� przepustnic� do oporu. Kozacy strzelali, dop�ki kuter nie znalaz� si� poza zasi�giem ognia. Major obr�ci� si� i na widok Towrowa wyszczerzy� z�by. - Niech pan lepiej od�o�y t� zabawk�, zanim si� pan postrzeli, kapitanie. Towrow wsun�� pistolet za pasek i podszed� do niego. - Co si� sta�o? - Mia� pan racj�, �e byli�my �cigani. Podp�yn�� do nas kuter rybacki i jakie� nieuprzejme typy pr�bowa�y wej�� na pok�ad. Musieli�my nauczy� ich dobrych manier. Jeden z pa�skich nowych palaczy dawa� im sygna�y �wietlne, dop�ki nie dosta� od nas no�em w serce. Major wskaza� cia�o le��ce na pok�adzie. - Przywitali�my naszych go�ci bardzo gor�co - doda� inny Kozak i reszta wybuchn�a �miechem. Stra�nicy podnie�li zw�oki i wyrzucili za burt�. Kapitan mia� w�a�nie zapyta�, gdzie jest drugi palacz, ale nie zd��y�. Rozleg�y si� strza�y. Czterej Kozacy zwalili si� na pok�ad, jakby �ci�a ich niewidzialna kosa. Jakielew dosta� w pier�. Impet pocisku rzuci� go na �cian� nadbud�wki. Major utrzyma� si� na nogach i odepchn�� kapitana z linii strza�u. Ostatni z Kozak�w pad� na brzuch. Czo�ga� si�, ostrzeliwuj�c, ale zgin��, zanim zas�oni� go wentylator. Towrow i Jakielew wykorzystali moment nieuwagi przeciwnika i spr�bowali ucieczki. Jednak po kilku krokach pod majorem ugi�y si� kolana. Run�� na pok�ad. Rubaszka nasi�ka�a krwi�. Przywo�a� gestem kapitana. Towrow przysun�� ucho do jego ust. - Zaopiekuj si� rodzin� - us�ysza� chrapliwy g�os. - Oni musz� prze�y�. - Pami�taj, Rosja nie mo�e istnie� bez cara. - Zamruga� oczami, jakby zdumiony swoim po�o�eniem, i za�mia� si�. - Niech szlag trafi ten statek... Dajcie mi konia... �ycie zgas�o w jego zdrowym oku, broda opad�a, palce zwiotcza�y. Statkiem nagle wstrz�sn�a eksplozja. Towrow podbieg� schylony do relingu. Sto metr�w od burty zobaczy� kuter. Lufa jego dzia�a b�ysn�a ogniem i frachtowiec dosta� drugim pociskiem. Zako�ysa� si� gwa�townie. Z do�u doszed� st�umiony huk. Zbiorniki paliwa stan�y w ogniu. P�on�ce paliwo rozla�o si� po powierzchni morza. Drugi palacz zdecydowa� si� opu�ci� statek. Przebieg� przez pok�ad, cisn�� karabin za burt� i wspi�� si� na reling. Wybra� wolny od ognia kawa�ek wody, skoczy� i pop�yn�� do kutra. Nie doceni� szybko�ci rozprzestrzeniaj�cych si� p�omieni. P�on�ce paliwo dosi�g�o go po kilku sekundach. Jego krzyki zag�uszy� g�o�ny trzask ognia. Kanonada wyp�oszy�a z kryj�wek reszt� za�ogi. Marynarze pobiegli do szalupy na burcie nieobj�tej po�arem. Towrow chcia� i�� ich �ladem, ale przypomnia� sobie s�owa umieraj�cego Jakielewa. Wci�gaj�c z trudem powietrze do zniszczonych p�uc, wspi�� si� do kajut pasa�er�w i szarpn�� drzwi. Zobaczy� �a�osny widok. Pod �cian� kuli�y si� cztery kilkunastoletnie dziewczynki i kucharka. Os�ania�a je sob� kobieta w �rednim wieku o smutnych szaroniebieskich oczach. Mia�a d�ugi, cienki orli nos i mocny, ale delikatny podbr�dek. Z determinacj� zaciska�a wargi. Grupka wygl�da�a na zwyk�ych przera�onych uchod�c�w, ale Towrow wiedzia� ju�, z kim ma do czynienia. Szuka� gor�czkowo odpowiedniej formy zwr�cenia si� do kobiety. - Madame - odezwa� si� w ko�cu. - Musi pani zabra� dzieci do �odzi ratunkowej. - Kim pan jest? - zapyta�a z niemieckim akcentem. - Kapitan Towrow - przedstawi� si�. - Dowodz� tym statkiem. - Co si� sta�o? Co to za ha�asy? - Pani ochrona nie �yje. Zaatakowano nas. Musimy ucieka�. Zerkn�a na dziewczynki. - Je�li uratuje pan mnie i moj� rodzin�, kapitanie Towrow, zostanie pan sowicie wynagrodzony. - Zrobi�, co w mojej mocy, madame. Skin�a g�ow�. - Niech pan prowadzi. Towrow sprawdzi�, czy droga jest wolna. Potem przytrzyma� rodzinie drzwi i ruszy� przodem. Statek by� tak przechylony, �e musieli si� wspina� po �liskim metalowym pok�adzie. Przewracali si�, wzajemnie pomagali sobie wsta� i brn�li naprz�d. Marynarze ju� wchodzili do szalupy. Kapitan przej�� dow�dztwo. Kiedy wszyscy zaj�li miejsca, poleci� spu�ci� szalup� na wod�. Obawia� si�, �e przechy� statku zablokuje liny, ale wszystko dzia�a�o dobrze. Byli kilka metr�w nad wod�, gdy jeden z marynarzy krzykn�� ostrzegawczo. Kuter okr��y� statek i wycelowa� dzia�o w ��d� ratunkow�. Lufa b�ysn�a ogniem i pocisk trafi� w dzi�b szalupy. W powietrzu rozprys�y si� kawa�ki drewna, gor�cej stali, cia�. Towrow z�apa� wp� najbli�sz� dziewczynk�. Wpad� razem z ni� do lodowatej wody, krzycz�c imi� swojej nie�yj�cej c�rki. Zauwa�y� dryfuj�c� w pobli�u drewnian� klap� luku. Pop�yn�� ostro�nie w tamt� stron�, maj�c nadziej�, �e napastnicy go nie wypatrz�. Holowa� za sob� p�przytomn� dziewczynk�. Pom�g� jej wdrapa� si� na prowizoryczn� tratw� i odepchn�� mocno klap�. Oddali�a si� wolno od ton�cego statku i znikn�a w ciemno�ci. Przemarzni�ty, opadaj�cy z si� Towrow nie mia� ju� �adnych szans na prze�ycie. Poszed� pod wod� wraz ze swoim marzeniem o domku nad morzem. 1 U wybrze�y Maine, czasy wsp�czesne Leroy Jenkins wci�ga� oblepion� skorupiakami pu�apk� na homary. Podni�s� wzrok i zobaczy� na horyzoncie ogromny statek. Wyj�� ostro�nie z�owion� par� t�ustych, rozw�cieczonych homar�w i wrzuci� zdobycz do pojemnika. Ponownie w�o�y� do pu�apki �eb ryby na przyn�t� i spu�ci� drucian� klatk� za burt�. Potem poszed� do ster�wki po lornetk�. Uni�s� j� do oczu i a� go zatka�o ze zdziwienia. Statek by� gigantyczny. Jenkins obejrza� go od dziobu do rufy. Zanim zacz�� �owi� homary, przez ca�e lata wyk�ada� oceanografi� na Uniwersytecie Maine. Miewa� do czynienia z r�nymi statkami, ale takiego kolosa jeszcze nie widzia�. Oceni� jego d�ugo�� na sto osiemdziesi�t metr�w. Z pok�adu stercza�y bomy �adunkowe i d�wigi. Jenkins przypuszcza�, �e to oceaniczny statek badawczy lub wiertniczy. Kiedy znikn�� mu z oczu, poszed� wci�gn�� reszt� klatek. Jenkins by� wysokim, postawnym m�czyzn� po sze��dziesi�tce. Opalona, pobru�d�ona twarz przypomina�a opasane ska�ami wybrze�e jego rodzinnego Maine. Wci�gn�� ostatni� pu�apk� i u�miechn�� si� szeroko. Mia� wyj�tkowo dobry dzie�. Kilka miesi�cy temu znalaz� przypadkowo prawdziw� �y�� z�ota. To miejsce roi�o si� od homar�w i stale tutaj wraca�. Na szcz�cie jego jedenastometrowy drewniany kuter radzi� sobie nawet z bardzo du�ym �adunkiem. Jenkins wzi�� kurs na port, ustawi� automatyczne sterowanie i zszed� na d�, �eby zrobi� sobie kanapk�. I w�a�nie w�wczas us�ysza� przyt�umiony huk. Przypomina� grzmot, ale dobieg� z do�u. Kuter zatrz�s� si� tak gwa�townie, �e s�oiki z musztard� i majonezem stoczy�y si� z blatu. Jenkins rzuci� n� do zlewu i wyskoczy� na pok�ad. Mo�e odpad�a �ruba albo uderzy� w dryfuj�c� k�od�. Jednak wszystko wydawa�o si� w porz�dku. Morze by�o spokojne, g�adkie jak lustro. Wibracje kad�uba usta�y. Jenkins rozejrza� si�, wzruszy� ramionami i wr�ci� na d�. Sko�czy� robi� kanapk�, posprz�ta� i wyszed� zje�� na pok�adzie. Zauwa�y�, �e przesun�o si� kilka pu�apek na homary. Przywi�za� je lin�. Wszed� z powrotem do ster�wki i nagle poczu� nieprzyjemny skurcz w �o��dku, jak przy starcie szybkiej windy. Z�apa� si� wyci�garki, �eby nie straci� r�wnowagi. Kuter opad�, potem zn�w si� uni�s�, tym razem wy�ej. Po trzecim cyklu zako�ysa� si� gwa�townie z burty na burt�. Po kilku minutach hu�tanie usta�o. Jenkins dostrzeg� w oddali jaki� blask. Wzi�� ze ster�wki lornetk�, nastawi� ostro�� i zobaczy� trzy ciemne bruzdy, ci�gn�ce si� z p�nocy na po�udnie. Do l�du zbli�a�y si� rz�dy fal. W g�owie Jenkinsa zad�wi�cza� dzwonek alarmowy. To niemo�liwe! Natychmiast przypomnia� sobie tamten lipcowy dzie� 1998 roku u wybrze�y Papui-Nowej Gwinei. Prowadzi� pomiary na statku badawczym, gdy nast�pi�a tajemnicza eksplozja. Instrumenty sejsmograficzne oszala�y. Naukowcy na pok�adzie rozpoznali oznaki tsunami i pr�bowali ostrzec wybrze�e, ale wiele wsi nie mia�o ��czno�ci. Ogromne fale zgniot�y zabudowania niczym walec parowy. Zniszczenia by�y przera�aj�ce. Jenkins nie m�g� zapomnie� widoku cia� nadzianych na ga��zie drzew i krokodyli �eruj�cych na zw�okach. W radiu odezwali si� rybacy, m�wi�cy z miejscowym akcentem. - S�yszeli�cie ten huk? Jenkins rozpozna� swojego s�siada, Elwooda Smalleya. - Jakby pod wod� przelecia� odrzutowiec - odpowiedzia� inny rybak. - Poczuli�cie te wielkie fale? - zapyta� trzeci. - Tak - odpar� lakonicznie Homer Gudgeon, weteran w�r�d po�awiaczy krab�w. - Przez moment my�la�em, �e jestem w kolejce g�rskiej! Jenkins wyj�� z szuflady kalkulator i oceni� czas mi�dzy przej�ciem fal i ich wysoko��. Zrobi� kilka oblicze� i popatrzy� z niedowierzaniem na wyniki. Potem wzi�� telefon kom�rkowy. U�ywa� go wtedy, gdy nie chcia� prowadzi� prywatnych rozm�w na morskim kanale radiowym. Wystuka� numer. Odezwa� si� ponury g�os szefa policji w Rocky Point, Charliego Howesa. - Dzi�ki Bogu, �e ci� z�apa�em, Charlie! - Jestem w radiowozie, w drodze na posterunek, Roy. Dzwonisz, �eby pogada� o tym, jak mi do�o�y�e� w szachy wczoraj wieczorem? - Nie. Jestem na wsch�d od Rocky Point. Pos�uchaj, Charlie, nie mamy czasu. Do miasta zbli�a si� wielka fala. Szeryf zachichota�. - Id� do diab�a, Roy. W takich nadmorskich mie�cinach jak nasza to normalka. - Ale nie taka fala. Musisz ewakuowa� ludzi z okolic portu, zw�aszcza z nowego motelu. Zapad�a cisza. Jenkins my�la�, �e Charlie si� wy��czy�. W ko�cu us�ysza� jego znajomy rechot. - Nie wiedzia�em, �e dzisiaj jest prima aprilis. - Charlie, to nie kawa� - zniecierpliwi� si� Jenkins. - Ta fala uderzy w port. Nie wiem, z jak� si��, bo jest mn�stwo niewiadomych, ale motel stoi dok�adnie na jej drodze. Szeryf zn�w si� roze�mia�. - Niekt�rzy byliby zadowoleni, gdyby Harborview sp�yn�� do morza. Dwupoziomowy budynek na palach by� od miesi�cy �r�d�em kontrowersji. Postawiono go w porcie po zawzi�tej walce, po procesie s�dowym wygranym przez inwestor�w. Wielu ludzi podejrzewa�o, �e nie oby�o si� bez �ap�wek. - Mo�e ich �yczenie si� spe�ni, ale najpierw musisz zabra� stamt�d go�ci. - Do diab�a, Roy, tam mieszka chyba setka ludzi. Nie mog� ich wywali� bez powodu. Strac� robot�. A nawet gorzej, o�miesz� si�. Jenkins zerkn�� na zegarek i zakl�� pod nosem. Nie chcia� sia� paniki, ale straci� panowanie nad sob�. - Do jasnej cholery, ty stary durniu! Jak si� b�dziesz czu�, je�li sto os�b zginie tylko dlatego, �e ba�e� si� kompromitacji?! - Mam nadziej�, �e nie �artujesz, Roy? - Wiesz, co robi�em, zanim zacz��em �owi� homary? - By�e� profesorem na uniwersytecie w Orono. - Zgadza si�, dziekanem wydzia�u oceanograficznego. Studiowali�my dzia�anie fal. S�ysza�e� o sztormie doskona�ym? Teraz zbli�a si� do ciebie fala przyp�ywu doskona�ego. Obliczam, �e uderzy za dwadzie�cia pi�� minut. Nie obchodzi mnie, co powiesz tamtym ludziom w motelu. Powiedz, �e gaz si� ulatnia, �e kto� pod�o�y� bomb�, cokolwiek. Tylko wyprowad� ich na wy�ej po�o�ony teren. I to ju�. - Dobra, Roy. - Czy na Main Street jest co� otwarte? - Bar kawowy. Jacoby pracuje ca�� noc. Wy�l� go na miasto, potem sprawdz� przysta� ryback�. - Usu� wszystkich w ci�gu pi�tnastu minut. To robota dla ciebie i Eda Jacoby. - Dobra, Roy. Mam nadziej�, �e si� nie mylisz. Cze��. Jenkins wyobra�a� sobie Rocky Point. Miasteczko liczy�o tysi�c dwustu mieszka�c�w. Zosta�o zbudowane amfiteatralnie. Domy sta�y ciasno na zboczu ma�ego wzg�rza z widokiem na p�kolisty port. By� do�� dobrze os�oni�ty, ale po kilku gwa�townych sztormach ludzie woleli odsun�� si� od wody. Stare ceglane budynki na g��wnej ulicy biegn�cej wzd�u� morza przerobiono na sklepy i restauracje dla turyst�w. W porcie najbardziej poczesne miejsce zajmowa�a przysta� rybacka i motel. Jenkins pchn�� przepustnic� i westchn�� do Boga, �eby jego ostrze�enie nie przysz�o za p�no. Szeryf Howes natychmiast po�a�owa�, �e pos�ucha� przynagle� Roya. Poczu� si� niepewnie. Znali si� z Jenkinsem od dziecka. Roy by� najbardziej bystry w ich klasie. Nigdy nie zawi�d� jako przyjaciel. A jednak... W��czy� migacz, wdepn�� gaz i z piskiem opon pogna� na wybrze�e. Po drodze wywo�a� przez radio zast�pc�. Kaza� mu opr�ni� bar kawowy z klient�w, potem pojecha� na Main Street i ostrzec ludzi przez g�o�nik, �e maj� si� ewakuowa� na wy�ej po�o�ony teren. Szeryf zna� rytm �ycia swojego miasteczka. Wiedzia�, kto ju� wsta� i kto jest na spacerze z psem. Na szcz�cie wi�kszo�� miejscowych otwiera�a swoje firmy o dziesi�tej. Co innego motel. Howes zatrzyma� dwa puste autobusy szkolne i kaza� kierowcom jecha� za radiowozem. Zahamowa� z piskiem pod zadaszonym wej�ciem do motelu i wbieg� do �rodka. Uwa�a�, �e ten budynek oszpeci port, ale przynajmniej miejscowi dostan� prac�; nie ka�dy w miasteczku chce by� rybakiem. Nie podoba�o mu si� jednak to, w jaki spos�b przeforsowano inwestycj�. By� pewien, �e ludzie z ratusza wzi�li �ap�wki. Motel postawi� miejscowy inwestor Fred Shrager. Bez skrupu��w budowa� osiedla wzd�u� rzeki wpadaj�cej do portu i coraz bardziej oszpeca� malownicze miasteczko. Nie zatrudni� miejscowych. Wola� obcokrajowc�w, kt�rzy stanowili ta�sz� si�� robocz�. Howes wpad� do holu. - Wyprowadzi� wszystkich na zewn�trz! - krzykn��. - Sytuacja alarmowa! M�ody recepcjonista z Jamajki podni�s� wzrok z przera�on� min� na szczup�ej ciemnej twarzy. - Co si� sta�o? - Dosta�em meldunek, �e w motelu jest bomba. Recepcjonista g�o�no prze�kn�� �lin�. Podszed� do centralki telefonicznej i zacz�� dzwoni� do pokoi. - Masz dziesi�� minut - uprzedzi� szeryf. - Przed wej�ciem czekaj� autobusy. Zabieraj wszystkich i wychod�. Jak kto� b�dzie si� stawia�, powiedz, �e policja go aresztuje. Howes przeszed� si� najbli�szym korytarzem. Po drodze wali� w drzwi. - Policja! Musimy natychmiast ewakuowa� budynek - krzycza� w zaspane twarze. - Macie dziesi�� minut. W motelu jest bomba. Nie zabierajcie rzeczy, nie ma czasu. Powtarza� to tyle razy, �e a� ochryp�. Na korytarze wysypali si� ludzie w szlafrokach k�pielowych, pi�amach, owini�ci w koce. Z jednego pokoju wyszed� Fred Shrager. - Co si� dzieje, do cholery? - zapyta� ostro. - Alarm bombowy, Fred. Musisz wyj�� na zewn�trz. Z pokoju wychyli�a g�ow� m�oda blondynka. - Co si� sta�o, kochanie? - W motelu jest bomba - wyja�ni� szeryf. Kobieta zblad�a i wysz�a na korytarz. Mia�a na sobie jedwabny szlafroczek. Shrager chcia� j� zatrzyma�, ale wyrwa�a si�. - Ja tu nie zostan� - o�wiadczy�a. - A ja si� st�d nie rusz� - odpar� Shrager i zatrzasn�� drzwi. Howes pokr�ci� g�ow� i wzi�� blondynk� za rami�. Do��czyli do t�umu posuwaj�cego si� w kierunku drzwi wyj�ciowych. Autobusy by�y ju� prawie pe�ne. - Za pi�� minut ruszajcie - zawo�a� szeryf do kierowc�w. - Jed�cie na najwy�sze wzg�rze w mie�cie. Wsiad� do radiowozu i pojecha� do przystani rybackiej. Zast�pca k��ci� si� z trzema rybakami. Howes wychyli� si� przez okno. - �adujcie si� do swoich furgonetek i jazda na szczyt Hill Street, bo was aresztuj� - krzykn��. - Co si�, do cholery, dzieje, Charlie? Szeryf zni�y� g�os. - Znasz mnie, Buck. R�b, co m�wi�. P�niej ci to wyja�ni�. Rybacy wsiedli do samochod�w. Howes kaza� zast�pcy jecha� za nimi i po raz ostatni sprawdzi� przysta�. Znalaz� starszego m�czyzn� wygrzebuj�cego ze �mietnik�w puszki i butelki. Potem przejecha� przez Main Street. Poniewa� nikogo tu nie zobaczy�, skierowa� si� na szczyt Hill Street. Ludzie stali w porannym ch�odzie, dr��c z zimna. Niekt�rzy g�o�no wyra�ali swoj� dezaprobat�, ale szeryf ignorowa� obelgi. Wysiad� z radiowozu i zszed� nieco w d� stromym zboczem, kt�re opada�o w kierunku portu. Przyp�yw adrenaliny min�� i Howes mia� teraz mi�kkie kolana. Nic. Zerkn�� na zegarek. Up�yn�o pi�� minut. Jego marzenia o spokojnej emeryturze policyjnej rozwia�y si�. Pomy�la�, �e ju� po nim, i a� spoci� si� mimo ch�odu. Nagle zobaczy�, jak morze wyrasta ponad horyzont. Us�ysza� jakby daleki grzmot. Ludzie przestali protestowa�. U wej�cia do portu zapad�a ciemno�� i woda odp�yn�a z basenu portowego. Howes przez moment widzia� dno, ale to niezwyk�e zjawisko trwa�o zaledwie kilka sekund. Woda wr�ci�a z hukiem startuj�cego boeinga 747 i unios�a przycumowane kutry niczym zabawki. W odst�pie kilku sekund nadci�gn�y dwie fale, pierwsza ni�sza, druga wy�sza. Zala�y brzeg. Kiedy si� cofn�y, nie by�o ju� ani motelu, ani przystani rybackiej. Rocky Point, do kt�rego wr�ci� Jenkins, ledwo przypomina�o miasteczko, z kt�rego wyp�yn�� rano. Wszystkie kutry le�a�y wyrzucone na brzeg. Zosta�a z nich bez�adna kupa drewna i w��kna szklanego. Mniejsze �odzie wyl�dowa�y a� na Main Street. Szyby w sklepach by�y powybijane, jakby ulic� przesz�a banda wandali. W wodzie p�ywa�y �miecie i wodorosty. Siarczany zapach dna morskiego miesza� si� z odorem martwych ryb. Motel znikn��. Na miejscu przystani rybackiej stercza�y tylko pale, cho� woda nie zniszczy�a betonowego falochronu. Sta� na nim Howes i macha� r�k�. Jenkins skierowa� si� w tamt� stron�. Szeryf przycumowa� kuter i wszed� na pok�ad. Jenkins popatrzy� na port i miasteczko. - S� ofiary? - zapyta�. - Fred Shrager nie �yje. Poza nim zabrali�my z motelu wszystkich. - Dzi�ki, �e mi uwierzy�e�. I przepraszam, �e nazwa�em ci� starym durniem. - Wyszed�bym na durnia, gdybym siedzia� bezczynnie. - Opowiedz, co widzia�e�. - Stali�my na szczycie Hill Street - zacz�� Howes. - Us�yszeli�my odg�os podobny do grzmotu. Przy wej�ciu do portu zrobi�o si� ciemno, potem basen portowy opr�ni� si�, jakby wyci�gni�to korek w wannie. Widzia�em dno. Po kilku sekundach woda wr�ci�a z hukiem odrzutowca. - Trafne por�wnanie. Na otwartym morzu tsunami p�dzi prawie tysi�c kilometr�w na godzin�. - Tak szybko? - Na szcz�cie zwalnia na p�ytszych wodach w pobli�u l�du. Ale si�a fali nie maleje. - Inaczej to sobie wyobra�a�em. Jako �cian� wody o wysoko�ci pi�tnastu metr�w. Tymczasem by�o to raczej jak przyp�yw. Naliczy�em trzy fale, coraz wi�ksze. Mo�e dziewi�ciometrowe. Zmy�y motel i przysta�, zala�y Main Street. Wiem, �e jeste� profesorem, Roy, ale sk�d w�a�ciwie wiedzia�e�, co si� stanie? - Obserwowa�em to zjawisko u wybrze�y Nowej Gwinei. Prowadzili�my tam badania. Osuni�cie dna morskiego wywo�a�o tsunami o wysoko�ci od dziesi�ciu do dwudziestu metr�w. Kilka fal unios�o nasz statek do g�ry. To samo poczu�em dzisiaj na kutrze. Ludzie na l�dzie dostali wtedy ostrze�enie i zanim fale uderzy�y, wielu zd��y�o uciec wy�ej. Jednak dwa tysi�ce zgin�y. - To wi�cej ni� mieszka w tym miasteczku - zauwa�y� szeryf. - My�lisz, �e ten bajzel spowodowa�o trz�sienie ziemi? S�ysza�em, �e co� takiego zdarza si� na Pacyfiku, ale tutaj? Jenkins zmarszczy� czo�o i przyjrza� si� morzu. - Masz racj�. Nie rozumiem tego. - Jest jeszcze jeden problem. Jak wyt�umaczy� ludziom ewakuacj� motelu z powodu bomby? - My�lisz, �e kogo� to teraz obchodzi? Szeryf Howes popatrzy� na miasteczko. T�umy ludzi schodzi�y ostro�nie ze wzg�rza do portu. Pokr�ci� g�ow�. - W�tpi�. 2 Morze Egejskie Miniaturowa badawcza ��d� podwodna NR-1 ko�ysa�a si� lekko na falach u wybrze�y Turcji. By�a prawie niewidoczna, z wyj�tkiem jaskrawego pomara�czowego kiosku. Kapitan Joe Logan sta� na szeroko rozstawionych nogach na omywanym wod� pok�adzie, trzymaj�c si� jednego z poziomych statecznik�w. Swoim zwyczajem przeprowadza� ostatni� kontrol� wzrokow� przed zanurzeniem. Przyjrza� si� smuk�emu czarnemu kad�ubowi o d�ugo�ci czterdziestu czterech metr�w, z pok�adem wystaj�cym zaledwie kilkana�cie centymetr�w nad powierzchni� wody. Zadowolony, �e wszystko w porz�dku, zdj�� czapk� baseballow� marynarki wojennej i pomacha� do "Carolyn Chouest", stoj�cej czterysta metr�w dalej. Statek ubezpieczaj�cy wygl�da� jak wielopi�trowy blok mieszkalny. Z lewej burty stercza�o rami� d�wigu, zdolnego unie�� kilka ton. Kapitan wspi�� si� na szczyt kiosku i przecisn�� si� przez otw�r w�azu. Mia� na sobie kamizelk� ratunkow�, kt�ra utrudnia�a mu ruchy. Przesun�� palcami po uszczelce i upewni� si�, czy jest czysta. Potem zaryglowa� klap� i opu�ci� si� do ciasnej sterowni. Wi�kszo�� przestrzeni zajmowa�y wska�niki, przyrz�dy pomiarowe i instrumenty st�oczone na ka�dym centymetrze kwadratowym sufitu i �cian. Logan nie rzuca� si� w oczy. Wygl�da� na wyk�adowc� kt�rego� z college'�w Ivy League. Uko�czy� in�ynieri� j�drow�. Zanim przydzielono mu NR-1, dowodzi� okr�tami nawodnymi. By� �ysiej�cym blondynem �redniego wzrostu z mi�sistym podbr�dkiem. Marynarka nie potrzebowa�a teraz twardzieli w typie Johna Wayne'a. Okr�ty z laserami naprowadzaj�cymi, skomputeryzowanymi systemami ogniowymi i inteligentnymi pociskami za du�o kosztowa�y, �eby powierza� je kowbojom. Logan potrafi� natomiast poradzi� sobie z najbardziej skomplikowanym problemem technicznym. Jego poprzednie okr�ty by�y du�o wi�ksze, jednak ich elektronika nie mog�a si� r�wna� z NR-1. ��d� zosta�a zbudowana w 1969 roku, ale ci�gle j� modernizowano. Obok najnowszej technologii pozostawiono cz�� starych sprawdzonych urz�dze�. Z pok�adu statku ubezpieczaj�cego bieg�a czterystumetrowa gruba lina holownicza, ��cz�ca go z wielk� metalow� kul�, umieszczon� w metalowych szcz�kach na dziobie �odzi podwodnej. Logan da� rozkaz do zwolnienia liny i odwr�ci� si� do postawnego brodatego m�czyzny po pi��dziesi�tce. - Witam na pok�adzie najmniejszego atomowego okr�tu podwodnego na �wiecie, doktorze Pu�aski. Przepraszam za ciasnot�. Najwi�cej miejsca zajmuje tu os�ona reaktora j�drowego. Chyba jednak woli pan klaustrofobi� od napromieniowania. Zak�adam, �e zosta� pan w�a�ciwie przeszkolony. Pu�aski u�miechn�� si�. - Tak. Sprawdzili, czy umiem korzysta� z toalety. M�wi� z lekkim obcym akcentem. - Mamy dziesi�� os�b za�ogi i bywa tam t�ok. Radz� wi�c ograniczy� picie kawy. - O ile wiem, mo�ecie by� w zanurzeniu nawet miesi�c - odrzek� Pu�aski. - Jak wytrzymujecie tyle czasu na dnie morskim? - Przyznaj�, �e nawet najprostsze rzeczy, jak branie prysznica, czy gotowanie staj� si� w�wczas problemem - odrzek� Logan i zerkn�� na zegarek. - Na pa�skie szcz�cie b�dziemy pod wod� tylko kilka godzin. Najpierw zejdziemy na trzydzie�ci metr�w, �eby sprawdzi�, czy wszystkie systemy dzia�aj�. A potem opadniemy na dno. Logan przeszed� przez w�ski korytarz i wskaza� ma�� platform� z dwoma fotelami. - To stanowisko dowodzenia. Siedz� tu w czasie operacji. Dzisiaj odst�puj� je panu. Zajm� fotel drugiego sternika - powiedzia� i odwr�ci� si� do pierwszego sternika. - Znasz ju� doktora Pu�askiego, archeologa morskiego z Uniwersytetu Karoliny P�nocnej. Sternik przytakn�� i Logan usiad� obok niego. Mia� teraz przed sob� imponuj�cy zestaw instrument�w i monitor�w. - To nasze oczy - wyja�ni�, wskazuj�c ekrany. - Na tym jest widok z kamery dziobowej. Kapitan przyjrza� si� uwa�nie roz�wietlonemu panelowi kontrolnemu i po naradzie ze sternikiem zawiadomi� przez radio statek ubezpieczaj�cy, �e ��d� podwodna jest gotowa do zanurzenia. Da� rozkaz do zej�cia na trzydzie�ci metr�w i wypoziomowania na tej g��boko�ci. Zaszumia�y silniki pomp i do zbiornik�w balastowych wp�yn�a woda. Pod falami ko�ysanie kad�uba usta�o. Ostry dzi�b widoczny na monitorach znikn�� w gejzerze rozprysk�w, potem pojawi� si� z powrotem na tle niebieskiej wody. Za�oga sprawdzi�a systemy �odzi, kapitan przetestowa� UQC, bezprzewodowy telefon podwodny, ��cz�cy ��d� ze statkiem ubezpieczaj�cym. G�os z powierzchni mia� przeci�g�e, metaliczne brzmienie, ale ka�de s�owo s�ycha� by�o wyra�nie. Kiedy kapitan upewni� si�, �e wszystko gra, da� rozkaz zej�cia ni�ej. �wiat�o s�oneczne znikn�o i woda na monitorach zmieni�a kolor z niebieskiego na czarny. Kapitan kaza� w��czy� reflektory. Opadali w zupe�nej ciszy. Sternik porusza� joystickiem ster�w zanurzeniowych. Kapitan wpatrywa� si� uwa�nie w g��boko�ciomierz. Pi�tna�cie metr�w nad dnem kaza� sternikowi zawisn�� w bezruchu. Sternik odwr�ci� si� do Pu�askiego. - Jeste�my obok miejsca, kt�re odkryli�my na odleg�o�� za pomoc� sensor�w. Przeprowadzimy poszukiwania przy u�yciu sonaru. Wprowadzimy do komputera program poszukiwawczy. ��d� sama pop�ynie wyznaczonym kursem. Pe�ny relaks dla za�ogi. - Niewiarygodne - odpar� Pu�aski. - A� dziw, �e ta magiczna ��d� nie przeanalizuje sama znalezisk, nie napisze raportu i nie obroni naszych wniosk�w przed krytyk� zazdrosnych koleg�w. - Pracujemy nad tym - odrzek� Logan z min� pokerzysty. Pu�aski pokr�ci� g�ow� z udawan� rezygnacj�. - Lepiej poszukam innej pracy. Przy takich wynalazkach archeolodzy morscy przestan� by� potrzebni. Zast�pi� ich monitory. - To jeszcze jeden skutek zimnej wojny. Pu�aski rozejrza� si� ciekawie. - Nigdy bym nie pomy�la�, �e b�d� prowadzi� badania archeologiczne w �odzi podwodnej zaprojektowanej do szpiegowania Zwi�zku Radzieckiego. - Ta ��d� stanowi�a wielk� tajemnic�. J