4918
Szczegóły |
Tytuł |
4918 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4918 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4918 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4918 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W�adimir Grigoriew
Zgodnie z prawami nauk nie�cis�ych
Ameby, wymoczki i inne organizmy, kt�re wskutek doboru naturalnego i walki o byt
osi�gn�y mikroskopijne wymiary, by�y nami�tno�ci� Izjumowa, w godzinach
s�u�bowych szanowanego profesora mechaniki teoretycznej. No i co z tego? Inni
po�wi�caj� sw�j wolny czas rybkom w akwarium, pieskom, uprawiaj� w warunkach
domowych banany. Profesor za� oddawa� swoj� cierpliwo�� temu rokuj�cemu wielkie
nadzieje, a ukrytemu przed wzrokiem przyt�aczaj�cej wi�kszo�ci ludzi �wiatu
najdrobniejszych zwierz�t.
Zapa� kolekcjonera mocno zwi�za� Izjumowa z tymi ruchliwymi, �ar�ocznymi, lecz w
gruncie rzeczy niewinnymi stworzeniami. Godzinami m�g� on opowiada� o narowach i
podst�pach pierwotniak�w, za ka�dym razem po nowemu. Opowiadanie ko�czy�o si�
tylko zawsze tymi samymi s�owy:
- Jednokom�rkowce! A mimo to jaka� tam rozmaito�� - j�dro, protoplazma, otoczka
- w tym miejscu profesor robi� tajemnicz� pauz�, lustrowa� obecnych znacz�cym
spojrzeniem i dodawa�: - Ale mimo wszystko ich �ycie w niejednym podobne jest do
naszego...
- Ej�e... - sprzeciwia� si� jaki� adorator chart�w i jamnik�w, specjalista od
wa��w korbowych.
- Mogliby�cie przyj�� raz i drugi wieczorkiem - wabi� Izjumow. - Posiedzimy przy
mikroskopie, to sami si� przekonacie.
Ale znajomi dlaczego� nie przychodzili.
Takie lekcewa�enie oczywi�cie martwi�o Izjumowa i wprawia�o go po prostu w
zak�opotanie. Jego samego nie mierzi�o ogl�danie wszelkiego rodzaju osobliwych
seter�w - sznelklops�w, przychodzi� te� na fajfy z bananami domowego chowu. Ale
wszyscy ci liczni s�siedzi i przyjaciele z pracy wprawdzie s�uchali, �eby jednak
przyj�� i powa�nie, za�y�e sp�dzi� wiecz�r przy mikroskopie, na to ich si�
z�owi� nie da�o. Zbywali go �artami. Kto� o�wiadcza�, �e opowiadania Izjumowa
same przez si� wyczerpuj� temat, i �e po nich nie ma co robi� przy mikroskopie.
Natomiast s�siad zajmuj�cy si� hodowl� unikalnej odmiany drapie�nych
szabloz�bych kr�lik�w obawia� si� jakby potwierdzenia, �e jego �ycie nie r�ni
si� od �ycia wymoczk�w.
- Zrozumcie� - bezowocnie protestowa� profesor - nie u�ywam przeno�ni. �e tak
powiem, dla reklamy zamierzenia...
Takie post�powanie przyjaci� profesor usprawiedliwia� konsumpcyjnym charakterem
ich w�asnych nami�tno�ci. Banan mo�na zje��, z m�dral� sznelklopsem cho�by
rozmawia� spaceruj�c po bulwarach, a z szabloz�bym kr�likiem Stie�k�, kt�ry
przegryz� gard�o buldogowi s�siada, zwanemu Krabem, uda si� nawet wyprawa na
tygrysa. Ale co za korzy�� z ameby? Abstrakcyjne zainteresowania!
Jednak�e sukcesy praktycznych s�siad�w tylko rozpala�y wyobra�ni� Izjumowa,
tote� jeszcze gorliwiej zg��bia� tajemnice drobnoustroj�w. Szczeg�ln� opiek�
otacza� Izjumow odmiany wyhodowane w�asnor�cznie. By�y i takie.
Do jego kolekcji trafia�y egzemplarze o dw�ch wiciach, z kilkoma j�drami albo
zgo�a ich pozbawione, a tak�e z wieloma otoczkami - odmiana najlepiej
przygotowana na wszelkie okoliczno�ci �ycia.
Najniezwyklejsze za� okazy zrodzi�y si� w owej kolbie, kt�ra pewnego razu
przypadkiem pozosta�a przy otwartym oknie. Przebywa�y w niej pospolite na
pierwszy rzut oka pantofelki, ma�o kto wiedzia� wi�c o ich dziwnej, chorobliwej
niemal wra�liwo�ci na zmian� warunk�w egzystencji. W dwuwiciowym towarzystwie
same te� przybiera�y wygl�d dwuwiciowc�w, w innej kompanii zdo�a�y si� gdzie�
postara� o niepotrzebne otoczki i znowu na poz�r nie r�ni�y si� od
przedstawicieli wi�kszo�ci. Ale znalaz�szy si� w swojej kolbie odzyskiwa�y znowu
swe pierwotne rysy.
Nieznaczne przegrzanie albo - przeciwnie - przech�odzenie mog�o od razu wygubi�
wra�liwe osobniki. A� tu Izjumow zostawi� je przy rozwartym oknie, w samym
centrum przeci�g�w i spadk�w temperatury. Teraz nale�a�o wi�c oczekiwa�, �e
epidemie grypowe i inne zaczn� dziesi�tkowa� mieszka�c�w zapomnianego naczynia.
Izjumow, rzecz jasna, mocno si� przestraszy� stwierdziwszy takie niedbalstwo i
nawet nie od razu zdecydowa� si� spojrze� w okular na skutki rozszala�ej
katastrofy. Bolesne uczucie niepowetowanej straty zala�o dusz� profesora. A
dobrze by by�o jeszcze wypatroszy� tuzin pierwotniak�w dla wy�szych cel�w
badania naukowego; koniecznych ofiar si� nie uniknie. Ale tak ni st�d, ni zow�d,
wyprawi� do praojc�w ca�� koloni� - wstyd!
Czy to jednak wiatry przynios�y ze sob� szczeg�lnie o�ywiaj�c� �wie�o��, czy
podniecaj�ce ha�asy ulicy pobudzi�y wra�liw� natur� mieszka�c�w kolby, do��, �e
Izjumow nie wykry� ani jednego martwego egzemplarza.
Ma�o tego - w mikroskopie dobrze si� da�o dostrzec, �e zachowuj� si� one z
wi�kszym o�ywieniem ni� zwykle, b�yskawicznie przecinaj�c zawarto�� naczynia.
- �ywotne! - rado�nie skonstatowa� Izjumow odrywaj�c si� od mikroskopu.
Profesor wiedzia�, �e na przyk�ad muzyka wyra�nie przy�piesza czynno�ci �ywej
kom�rki. Przy akompaniamencie pi�knej, orze�wiaj�cej muzyki kom�rki
przyzwyczaja�y si� do sytuacji, w kt�rych nawet wirusom kiepsko si� wiod�o.
Czy�by jednak przypadkowy splot ulicznych ha�as�w wytworzy� na jaki� czas
harmoni� muzyczn� i w ten spos�b uratowa� histori� eksperymentu od �a�osnego
ko�ca?
Czy aby ha�asy? Muzyka tramwaj�w i wywrotek? - rozwa�a� Izjumow, nie wiedz�c z
rado�ci, gdzie postawi� cenn� kolb�. Natychmiast nasypa� do niej najlepszego
proszku czekoladowego "Mokka" i umie�ci� j� w delikatnym ultrafiolecie, w kt�rym
- jak wiedzia� - pierwotniaki lubi�y si� opala�. A kilka �ez rado�ci, kt�re
zapl�ta�y si� w przystrzy�onej profesorskiej br�dce, znikn�o w g��bi
eksperymentalnego naczynia.
To otrze�wi�o Izjumowa - w kolbie obca substancja! Zneutralizowa�!
Szybkim nawykowym ruchem profesor narzuci� kitel, w powietrzu mign�a lekarska
czapeczka, a na rozcapierzone palce nasun�a si� guma r�kawiczek - i profesor
zastyg� nad mikroskopem. Jedna jego r�ka porusza�a reguluj�cymi pokr�t�ami
przyrz�du, druga zawis�a nad p�k�, gotowa do z�apania w odpowiednim momencie
flakonu z p�ynem neutralizuj�cym.
Tym razem jednak nie by�o flakonowi s�dzone przechyli� si� nad kolb�. Pozosta�
on na p�ce, to bowiem, co odbywa�o si� w g��bi naczynia, ca�kowicie wyklucza�o
konieczno�� neutralizacji. Nie trac�c kszta�tu �zy oblepione ze wszech stron
mn�stwem jednokom�rkowc�w powoli sp�ywa�y na dno �ci�gane wsp�lnymi wysi�kami
ca�ej armady pierwotniak�w. Profesor Izjum�w skoczy� w bok i wlepi� nieuzbrojone
oczy w kolb�. Sprawia� wra�enie cz�owieka, kt�ry usn�� - dajmy na to - pod
surowymi sklepieniami konserwatorium, a obudzi� si� w skleconej z desek
jarmarcznej budzie do jazdy po pionowej �cianie. Cia�niej naci�gn�� r�kawiczki i
znowu przywar� do okularu. Nie by�o w�tpliwo�ci. Na samym dnie dobiega�o w�a�nie
ko�ca zamurowywanie jak�� subtelnie br�zow� substancj� zwalonych na kup� �ez.
Sk�ad owej substancji profesor okre�li� od razu - czekolada w proszku "Mokka".
Przysun�� wi�c do mikroskopu aparat filmowy, kt�ry zaterkota� robi�c rzadkie w
naszych czasach uj�cia roboczego entuzjazmu jednokom�rkowc�w.
Pierwotniaki za� si� nie kr�powa�y. Bez niepotrzebnej krz�taniny i bez zderze�
przecina�y we wszystkich kierunkach przestrze� kolby. I tylko jeden z nich
zachowywa� niewzruszony spok�j. Pokryty licznymi gruze�kami - mackami mieni� si�
wszystkimi barwami t�czy i majestatycznie ko�ysa� tu� przy �ciance, pozuj�c
niejako przed obiektywem aparatu filmowego. Raz po raz podfruwali do niego inni
uczestnicy wypadk�w, przez chwil� ko�ysali si� obok, jakby wys�uchiwali
rozkaz�w, potem na z�amanie karku gnali z powrotem w wir energicznej
dzia�alno�ci.
- Ho - ho - ho - w zamy�leniu wymamrota� profesor opadaj�c na oparcie fotela. -
Nowa odmiana. Przynios�o z ulicy. Nikomu jeszcze nie znana forma. I to jaka!
Kieruj�ca si� zasadami organizacji. Hm, hm! - Profesor zawzi�cie pociera� d�onie
przechadzaj�c si� po gabinecie.
By� to zaiste dla Izjumowa dzie� szcz�liwych przypadk�w i odkry�. Zdoby� tak�
odmian�, w dodatku tak prosto. Przecie� za t� jedn� kolb� odda�by wszystkie inne
i mikroskop na dok�adk�.
Ten dzie� od razu przybli�y� profesora ku dawno upragnionemu i, zdawa� by si�
mog�o, gin�cemu ju� celowi. Czu�, �e nowa odmiana pomo�e wreszcie rozstrzygn��
zagadnienie, dla kt�rego on, profesor nauk �cis�ych, zag��bi� si� w te wieczorne
obserwacje mikrokosmosu.
Pies cieszy si� i rozpacza. �ycie s�siedzkich jamnik�w i sznelklops�w �wiadczy�o
o tym bezspornie. Zimnokrwistej rybie tak�e nie jest obce poczucie szcz�cia -
nie bez podstaw w pewnych porach bije ogonem i srebrzy�cie wypryskuje nad
pod�wietlon� g�ad� akwari�w. Ale dalej, ni�ej na drabinie rozwoju fizycznego i
umys�owego? �uki, wa�ki, bo�e kr�wki, inne owady, �limaki i mikroby? Czy na
pewnym poziomie ma�o�ci natura postawi�a sztywn� zapor�, poza kt�r� morze
nami�tno�ci przestaje toczy� swoje pieniste fale?
Wierny metodom nauk �cis�ych, w znacznej mierze opartych na poj�ciu wielko�ci
zmierzaj�cej do zera, profesor Izjumow i w tym wypadku si�gn�� do znikomo ma�ych
organizm�w. Na ich przyk�adzie zagadnienie uzyskiwa�o rozwi�zanie zasadnicze:
je�eli wolne s� od dzia�ania emocji, to gdzie� wznosi si� zapora.
Ali�ci wyhodowane na po�ywkach pierwotniaki zachowywa�y si� pow�ci�gliwie, nie
okazywa�y ani rado�ci, ani rozpaczy, tote� jedynym, kogo to martwi�o, by� sam
Izjumow, p�niej jednak przywyk� i zacz�� si� zadowala� ma�ymi rado�ciami
kolekcjonera. A� tu nagle takie szcz�cie!
Jednokom�rkowce, kt�re ju� dawniej na�ladowa�y, co tylko si� da�o, teraz wzi�y
si� do dzie�a ze zdwojon� energi�. Przez ca�� dob� t�oczy�y si� wok� t�czowego
przybysza i od czasu do czasu same gra�y innymi barwami widma. Patrzcie tylko,
jakie jeste�my. Przyjdzie czas, to zal�nimy nie gorzej ni� inni.
Wkr�tce mieni�cych si� t�czowo osobnik�w by�o tyle, �e Izjumowa kosztowa�o wiele
trudu odnajdywanie protoplasty tego ca�ego zjawiska. Rozmie�ci� tedy �w ludek po
r�nych butelkach w taki spos�b, by w ka�dej z nich znalaz� si� cho� jeden
t�czowy egzemplarz.
Mo�na by�o oczekiwa�, �e �yj�tka si� spesz�. By�o jednak inaczej. W ka�dym
naczyniu ustali�a si� �cis�a subordynacja, a og�lny porz�dek - jak dawniej -
nadawa� ja�niej�cy okaz. Izjumow zrozumia�, �e nowe zjawisko nieodwo�alnie
utrwali�o si� w �yciu drobnoustroj�w, znowu wi�c zebra� je wszystkie w wielkim
szklanym wiadrze.
Tydzie� mija� za tygodniem, a pierwotniaki wcale nie kwapi�y si� z mieszaniem
swoich oddzia��w: teraz ka�dej butelce odpowiada�a pewna cz�� obj�to�ci wiadra.
W jednym miejscu zaczyna�y powstawa� konstrukcje z mikroskopijnymi kom�rkami
("powierzchnia mieszkalna!" - zrozumia� profesor), w innym zieleni� si� dywan
wodorost�w - tam rozstrzygano problemy aprowizacyjne. S�owem, zasady rejonizacji
i specjalizacji ugruntowa�y si� w �onie przezroczystego anta�ka.
Czasem tylko wszystkie �yj�tka, jak na komend�, porzuca�y prac� i gromadz�c si�
w �a�cuszki zaczyna�y sun�� w tak szale�czych korowodach, �e profesorowi �mi�o
si� w oczach, a w wiadrze bi�y �r�d�a i tryska�y fontanny jak w gotuj�cym si�
imbryku. Profesor niemal nie w�tpi�, �e objawy emocji s� niezbite. I �e
anatomiczny dow�d wcale nie kryje si� za siedmioma g�rami. Nale�a�o tylko
doczeka� sekcji okaz�w i zbada� nerwowe o�rodki percepcji emocjonalnej.
Zjawisko �wiecenia wzmog�o si� tymczasem w takim stopniu, �e na poszczeg�lne
egzemplarze trudno by�o patrze�, bo oczy bola�y. Wieczorami, po zako�czeniu
notatek w dziennikach laboratoryjnych, Izjum�w szeroko otwiera� okna, wy��cza�
�wiat�o i wygodnie sadowi� si� w fotelu na wprost szklanego wiadra. Warstwa wody
w naczyniu �wieci�a teraz r�wnym mlecznym blaskiem, tu i �wdzie zapala�y si�
dr��ce gwiazdki, a utajone pluski wplata�y si� w odg�osy miasta obijaj�ce si� po
zaciemnionym pokoju.
Profesor zapuszcza� d�ugie, zamy�lone spojrzenia w otw�r okienny, patrzy� te� na
mieni�ce si� w mroku wiadro, a palce jego wystukiwa�y na por�czy fotela oktaw�
za oktaw�. Co odbywa si� tam w tym cichym odm�cie, w malutkim oceanie z w�asnymi
pr�dami i wirami? Wczoraj jeszcze profesor m�g� zdecydowanie odpowiedzie�: to i
to, wszystko zgodnie ze znanymi prawami mikrobiologii. W ostatnich jednak
godzinach w dusz� profesora wkrad�o si� wra�enie, jak gdyby egzystencja
lokator�w wiadra wype�nia�a si� now�, tajemnicz� tre�ci�. I jak gdyby
wystarczy�o tylko, by on, Izjumow, podszed� do wiadra, a wszyscy jego mieszka�cy
natychmiast rzuc� swoje g��wne sprawy i zaczn� zajmowa� si�, czym popadnie, byle
nie tym, czym sekund� wcze�niej.
Niepokoj�ce by�o te� zachowanie si� laboratoryjnego kota, Skalpela. Kot by� to
zwyk�y sobie kot, nagle jakby go zamieniono. Zaczai co chwila kr�ci� si� ko�o
szklanego wiadra i co� tam mrucze�. A� pewnego razu przywl�k� z jakiej� dalekiej
piwnicy mysz i po�o�y� tu� przy wiadrze. Pierwotniaki urz�dzi�y w tym miejscu
wspania�e ta�ce z fontannami i �r�de�kami. Wygi�wszy grzbiet w pa��k Skalpel
poch�ania� wzrokiem widoki burzliwego istnienia nowego �ywio�u.
Instynktem badacza Izjumow wyczuwa�, �e dalej zwleka� nie mo�na. Trzeba dzia�a�,
dop�ki bieg zdarze� ostatecznie nie wymknie si� spod jego kontroli. Tote� po
wypadku z mysz� profesor po raz pierwszy wypatroszy� kilka t�czowych egzemplarzy
rozpoczynaj�c w ten spos�b planowe badanie wn�trzno�ci unikalnej odmiany.
Niekt�re po prostu kraja� na drobne kawa�ki dobieraj�c si� do tajemniczych
o�rodk�w psychiki, inne poddawa� oddzia�ywaniu pot�nego arsena�u wsp�czesnego
wyposa�enia laboratoryjnego i wypuszcza� z powrotem. Znaczone okazy obraca� na
szybkobie�nych wir�wkach, na�wietla� promieniami jonizuj�cymi, umieszcza� w
atmosferze truj�cych substancji chemicznych i tak dalej. Szczeg�lnie
interesowa�o go zagadnienie, w jakim kierunku potoczy si� rozw�j uczestnik�w
kolonii, w kt�rych osiad�y znakowane i wypuszczone na wolno�� okazy.
Bra� potrzebne osobniki wi�zkami, obrabia� w odpowiedni spos�b i wi�zkami
wypuszcza� z powrotem.
I c�? Znakowane egzemplarze nie i zd��y�y na dobre pojawi� si� w swojej
spo�eczno�ci, kiedy podci�gano do nich jak�� p�prze�roczyst� plamk�, �a�cuszek
znaczonych powoli przeci�ga� przez ni� i wszelkie �lady oddzia�ywania
laboratoryjnego arsena�u znika�y, jak r�k� odj��.
Co m�g� zrobi� cz�owiek wobec dowolnego czy mimowolnego, lecz tak zaci�tego
oporu? Na miejscu Iz j umowa kto� inny machn��by r�k�: �yjcie sobie! Profesor
jednak zasmakowa� ju� w pojedynku, zacz�t� spraw� nale�a�o kontynuowa�.
- Nauka wymaga ofiar - rzek� kiedy� skradaj�c si� na palcach do wiadra. W prawej
r�ce �ciska� siteczko do po�owu okaz�w.
Postanowi� pozbawi� kierownictwa �ywio�owy ruch oporu 'wydobywaj�c i� wiadra
wszystkich na raz najwybitniejszych przedstawicieli wyhodowanej przez siebie
fauny i flory. Oszcz�dnymi, wydoskonalonymi przez d�ugoletni� praktyk� ruchami
szybko zrealizowa� plan i supercienki skalpel przygotowany ju� by� do
zag��bienia si� w r�owe cia�o pierwszego �wietlika, znienacka jednak zasz�o co�
nieprzewidzianego. �wie�o z�owiony okaz, zasyczawszy przenikliwie jak �ar�wka
przy ostatnim roz�arzeniu, wybuch�, a w �lad za nim uczyni�y to pozosta�e
osobniki. Ostry dymek podra�ni� nozdrza Izjumowa. Z wspania�ego, najlepszego
zespo�u �wietlik�w pierwszej wielko�ci pozosta�y jedynie tlej�ce �achmany.
Profesor z przestrachem odwr�ci� si� ku wiadru. Zlewaj�c si� niemal z ciemno�ci�
sta�o ono na dawnym miejscu wygasiwszy �wiat�a co do jednego. W jego z�udnym
spokoju czai�a si� jaka� gro�ba czy kara. Nerwy profesora nie wytrzyma�y, otar�
wilgotne czo�o i ci�ko dysz�c skoczy� ku oknu.
Daleko w dole na chodnikach ulicznych przewala� si� wieczorny t�um - ci�gn�ce po
swoich trajektoriach punkty. Tam, na dnie inspektowego miejskiego lata,
m�czy�ni, kobiety, dzieci, sprzedawcy lod�w, gazeciarze, m�odzie�cy z paczkami
w r�ku, wyrostki wdzieraj�ce si� na niedozwolone seanse, ogl�dani z wysoko�ci
profesorskiego pi�tra stawali si� nieodr�nialni - punkty poruszaj�ce si� w
swoich sprawach. Oto zab�ysn�� i zgas� ognik, kto� wsun�� w usta papierosa, tam
zape�ga� jeszcze jeden p�omyczek - kubek w kubek profesorska kolekcja zapalaj�ca
wieczorne �wiat�a. Izjumow a� wzdrygn�� si� zrobiwszy to por�wnanie. Odwr�ci�
si� instynktownie. Wewn�trz wiadra ja�nia� cienki purpurowy galon: to �yj�tka
zebra�y si� w jeden �a�cuch tworz�c napis lity jak wywieszka piekarni
obwarzank�w.
"N a t y c h m i a s t o p u � � c i e p o k � j
D a l i � c i e s i � w e z n a k i"
Pierwsz� rzecz�, kt�ra rzuci�a si� w oczy Izjumowa, kiedy nast�pnego wieczoru
otworzy� drzwi laboratorium, by�o na o�cie� otwarte okno. Przewr�cone na bok
wiadro le�a�o na parapecie. Dzwoni�o sm�tnie pod s�abymi uderzeniami uko�nych
stru�ek deszczu. Profesor rzuci� si� ku parapetowi - niestety, ca�a zawarto��
wyciek�a ju� do podokiennej rynienki deszczowej. Profesor cicho poszuka� fotela.
Skapitulowa�.
W �w dzie� Izjumowa dosi�g�o jeszcze jedno rozczarowanie. Kot laboratoryjny,
Skalpel, znik� bez �ladu.
A pierwotniaki? Jakie niespodzianki szykuj� im nowe losy? Przemkn�wszy przez
�cieki miejskie, przez g��bokie studzienki kanalizacyjne wynurz� si� w jakim�
weso�ym potoczku w ch�odnym cieniu brz�z albo w�r�d jam i zatoczek, gdzie powoli
pluszcza mi�tusy. Albo nawet pogr��� si� w morzach, oceanach, gdzie pod wiecznie
b��kitnym niebem pieni si� przyb�j, a wiatr �wie�szy jest od naj�wie�szych nawet
powiew�w wielkiego miasta.
Prze�o�y� Boles�aw Baranowski