1035

Szczegóły
Tytuł 1035
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

1035 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 1035 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1035 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

1035 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

tytu�: "Stacja arktyczna - Zebra" autor: Alistear Maclean Przedruk z wydawnictwa: "Amber", Pozna� 1990 * * * Rozdzia� 1 James D. Swanson, komandor podporucznik ameryka�skiej Marynarki Wojennej by� pulchny, niewysoki i zbli�a� si� do czterdziestki. R�owa twarz cherubina, kruczoczarne w�osy i zmarszczki, promieniuj�ce od oczu i okalaj�ce usta, efekt sk�onno�ci do �miechu, wszystko to tworzy�o obraz cz�owieka, kt�ry zawsze jest dusz� towarzystwa. Tak go przynajmniej ocenia�em na pierwszy rzut oka. Jednak rozs�dek podpowiada�, �e u kogo� wyznaczonego na stanowisko dow�dcy najnowocze�niejszego atomowego okr�tu podwodnego powinienem zauwa�y� tak�e inne cechy. Przyjrzawszy si� wi�c uwa�niej dostrzeg�em to, co przeoczy�em na pocz�tku z powodu zimowego zmierzchu i wilgotnej szarej mg�y nad zatok� Clyde. Jego oczy. W niczym nie przypominaj�ce oczu dowcipnego bon vivanta. Najzimniejsze, najbystrzejsze szare oczy, jakie zdarzy�o mi si� spotka�. �widrowa�y na wskro�, ci�y niczym chirurg lancetem, dok�adne jak elektronowy mikroskop. Taksuj�ce. Swanson zmierzy� najpierw mnie, potem dokument, kt�ry trzyma� w d�oni, wynik�w po sobie nie da� pozna�. - Przykro mi, doktorze Carpenter. - G�os mia� cichy i uprzejmy, ale �alu w nim nie wyczu�em. Schowa� telegram z powrotem do koperty i wr�czy� mi j� ze s�owami: - Nie mog� zaakceptowa� ani tego telegramu jako upowa�nienia, ani pana jako pasa�era. Nie ma w tym nic osobistego, rozumie pan. Mam jednak swoje rozkazy. - Niewystarczaj�ce upowa�nienie? - Wyj��em telegram wskazuj�c na podpis: - To wed�ug pana sygnatura czy�ciciela szyb w Admiralicji? To nie by�o zabawne i gdy spojrza�em na niego w p�mroku, pomy�la�em, �e chyba przeceni�em jego poczucie humoru. Sprecyzowa�: - Admira� Hewson jest dow�dc� Wschodnich Dywizji NATO. Pod jego komend� przechodz� podczas manewr�w. W ka�dej innej sytuacji odpowiadam przed Waszyngtonem. I to jest ta inna sytuacja, a zreszt� m�g� pan, doktorze Carpenter, zaaran�owa� wys�anie telegramu przez kogo b�d� w Londynie. Nie jest on zreszt� na odpowiednim formularzu. Przeoczy� niewiele, ale niepotrzebnie by� tak podejrzliwy. Powiedzia�em: - M�g�by pan rozmawia� z admira�em przez radiotelefon, komandorze. - Owszem, ale tylko akredytowani obywatele ameryka�scy maj� prawo wst�pu na okr�t, a upowa�nienie musi wyj�� z Waszyngtonu. - Od szefa Sekcji Podwodnych Dzia�a� Bojowych lub g��wnodowodz�cego Atlantyck� Flot� Podwodn�? Przytakn�� powoli i z rozmys�em, a ja m�wi�em dalej: - To prosz� zatelefonowa� do nich, �eby si� skontaktowali z admira�em Hewsonem. Mamy ma�o czasu, komandorze. M�g�bym jeszcze doda�, �e zaczyna pada� �nieg i �e jest mi coraz zimniej, ale powstrzyma�em si�. Po chwili namys�u kiwn�� g�ow�, podszed� do telefonu na nabrze�u i przem�wi� do s�uchawki kr�tko, niskim g�osem. Aparat by� po��czony kablem telefonicznym z d�ugim ciemnym kszta�tem le��cym niemal u naszych st�p. Ledwo zn�w do mnie podszed�, ju� trzy opatulone w grube wojskowe p�aszcze postaci wbieg�y po trapie, skierowa�y si� do nas i w ko�cu zatrzyma�y si� obok. Najwy�szy z trzech m�czyzn - szczup�y osobnik o w�osach koloru pszenicy i wygl�dzie cz�owieka, kt�rego w�a�ciwe miejsce jest w siodle, wysun�� si� lekko do przodu. Komandor Swanson wskaza� w jego kierunku: - Porucznik Hansen, m�j pierwszy oficer. Zaopiekuje si� panem, dop�ki nie wr�c�. - Nie potrzebuj� opieki - powiedzia�em uprzejmie. - Jestem doros�y i wcale nie czuj� si� samotny. - Postaram si� za�atwi� to tak szybko, jak to tylko mo�liwe, doktorze Carpenter - odpar� Swanson. Zbieg� po trapie, a ja popatrzy�em na niego w zamy�leniu. Porzuci�em ju� my�l, �e szef floty podwodnej USA wybiera sobie oficer�w dowodz�cych spo�r�d bywalc�w Parku Centralnego. Pr�bowa�em wej�� na okr�t Swansona i je�eli nie by�em do tego upowa�niony, on nie zamierza� pozwoli� mi odej��, dop�ki nie wyja�ni, dlaczego chcia�em to zrobi�. Przypuszcza�em, �e Hansen i jego dwaj ludzie to trzech najt�szych marynarzy na okr�cie. Okr�t. Spojrza�em na ogromny czarny kszta�t le��cy prawie u moich st�p. By�o to moje pierwsze spotkanie z �odzi� podwodn� o nap�dzie atomowym. "Delfin", bo taka by�a jej nazwa, w niczym nie przypomina� �adnego znanego mi dot�d okr�tu podwodnego. Mia� mniej wi�cej t� sam� d�ugo��, co dalekiego zasi�gu �odzie podwodne z okresu II wojny �wiatowej, ale i na tym ko�czy�y si� wszelkie podobie�stwa. Jego �rednica by�a co najmniej dwukrotnie wi�ksza ni� w ka�dej innej �odzi konwencjonalnej. "Delfin" mia� niemal cylindryczny kszta�t w przeciwie�stwie do swoich poprzedniczek, kt�rych linie przypomina�y nieokre�lone op�ywowe burty �odzi, a dzi�b liter� V; oraz p�kulisty dzi�b zamiast dotychczasowego. Nie by�o tu pok�adu - strome zaokr�glone burty i taka� rufa, i dzi�b okr�tu zostawia�y tylko niewielkie przestrzenie do pracy. Przestrzenie tak niebezpieczne w swojej �liskiej wypuk�o�ci, �e podczas postoju w porcie musia�y by� zaopatrzone w relingi. Oko�o trzydziestu trzech metr�w od dziobu wznosi�a si� na wysoko�� sze�ciu metr�w wysmuk�a, ale i masywna wie�yczka, o wygl�dzie p�etwy grzbietowej jakiego� monstrualnego rekina. W po�owie wysoko�ci wie�yczki stercza�y prostopadle pomocnicze stateczniki okr�tu. Pr�bowa�em dostrzec, co znajdowa�o si� bli�ej rufy, ale mg�a i wiruj�cy, coraz bardziej g�stniej�cy �nieg pokona�y mnie. Zreszt� i tak coraz mniej mnie to interesowa�o. Mia�em na sobie tylko cienki p�aszcz i czu�em, jak pod wp�ywem mro�nych powiew�w zimowego wiatru zaczynam dostawa� g�siej sk�rki. - Nikt nie kaza� nam tutaj zamarzn�� - zwr�ci�em si� do Hansena. - Tam znajduje si� kantyna. Czy pa�skie zasady zabraniaj� panu przyj�cia fili�anki kawy od doktora Carpentera, dobrze znanego agenta wywiadu? U�miechn�� si� i odpar�: - Je�li chodzi o kaw�, przyjacielu, nie mam �adnych zasad. Szczeg�lnie dzisiejszego wieczora. Kto� powinien by� ostrzec nas przed szkock� zim�. Nie tylko wygl�da� na kowboja, podobnie si� te� wyra�a�. A wiem, co m�wi�, bo cz�sto zbyt zm�czony, by wy��czy� telewizor, ogl�dam westerny. - Rawlings, id� i powiedz komandorowi, �e chronimy si� przed zawiej� w kantynie. Podczas gdy Rawlings podszed� do telefonu, Hansen poprowadzi� mnie w kierunku kantyny. Przepu�ci� mnie pierwszego poprzez o�wietlone jaskrawym neonem drzwi i skierowa� si� ku ladzie. Jednocze�nie drugi marynarz, osobnik o czerwonej twarzy oraz wzro�cie i kszta�tach polarnego nied�wiedzia, pchn�� mnie delikatnie w stron� stolika stoj�cego w rogu. Nie dawali mi wielkich szans na swobod� ruchu. Hansen usiad� z mojej drugiej strony, a Rawlings, gdy tylko wr�ci�, zasiad� na wprost mnie. - Czysta robota, to zaganianie do zagrody, dawno takiej nie widzia�em - powiedzia�em z aprobat�. - Jeste�cie paskudnie podejrzliwi, nieprawda? - Myli si� pan - odrzek� ze smutn� min� Hansen. - Jeste�my tylko trzema przyjacielsko nastawionymi ch�opcami, wykonuj�cymi rozkazy. To komandor Swanson ma brzydkie my�li, no nie tak, Rawlings? - Zgadza si�, poruczniku - odpar� Rawlings ponuro. - Dow�dca jest bardzo czu�y na punkcie bezpiecze�stwa. Spr�bowa�em jeszcze raz: - A czy to nie jest k�opotliwe? My�l� o tym, �e ka�dy z was jest teraz bardzo potrzebny na pok�adzie, je�li macie ponownie odp�yn�� w ci�gu dw�ch godzin. - Niech pan m�wi dalej, doktorku - powiedzia� Hansen zach�caj�co, ale nic zach�caj�cego w jego zimnych, niebieskich oczach nie zauwa�y�em. - Prosz�, s�ucham uwa�nie. Zapyta�em mi�ym g�osem: - Podr� w kierunku dryfuj�cej kry? Pracowali na tej samej d�ugo�ci fali, to pewne. Nawet nie spojrzeli na siebie. By�o wida�, jak zgodnym ruchem przysun�li si� do mnie o kilka centymetr�w. Hansen odczeka� z u�miechem na zrelaksowanym obliczu, p�ki kelnerka nie ustawi�a na stole trzech fili�anek paruj�cej kawy i rzek� tym samym zach�caj�cym tonem: - Prosimy dalej, przyjacielu. Nic nie cieszy nas bardziej od wys�uchiwania �ci�le tajnych informacji w kantynach. Sk�d, do diab�a, wie pan, dok�d zamierzamy odp�yn��? Si�gn��em pod klap� p�aszcza i moja r�ka pozosta�a tam unieruchomiona w nadgarstku przez d�o� Hansena. - Nie jeste�my podejrzliwi ani nic w tym rodzaju - powiedzia� przepraszaj�co. - Po prostu my, marynarze s�u��cy w �odziach podwodnych, jeste�my bardzo nerwowi, co jest zwi�zane z niebezpiecznym trybem �ycia, jakie prowadzimy. Mamy na pok�adzie sporo film�w, a za ka�dym razem, gdy kto� w kt�rym� z nich si�ga pod p�aszcz, robi to zawsze z jednego powodu i to nie dlatego, �e chce sprawdzi�, czy nie zapomnia� portfela. Woln� r�k� chwyci�em go za przegub, unios�em jego rami� w g�r� i po�o�y�em na stole. Nie chc� powiedzie�, �e to by�o �atwe. Marynarka Wojenna USA z pewno�ci� nie �a�uje marynarzom protein. Uda�o mi si� jednak tego dokona� bez nadrywania sobie mi�ni. Wyci�gn��em z kieszeni p�aszcza zwini�t� gazet� i roz�o�y�em j� na stole. - Chcieli�cie wiedzie�, sk�d ja, do diab�a, wiem, dok�d p�yniecie. Poniewa� umiem czyta�, st�d wiem. To jest popo�udni�wka z Glasgow, kt�r� kupi�em na lotnisku w Renfrew p� godziny temu. Hansen w zamy�leniu pomasowa� sw�j przegub i u�miechn�� si�. - W jakiej dziedzinie si� pan doktoryzowa�? Podnoszenie ci�ar�w? A je�li chodzi o gazet�, to jak m�g� j� pan kupi� p� godziny temu? - Przylecia�em tu helikopterem. - Skrzydlaty ptaszek? S�ysza�em, jak jeden nadlatywa� p� godziny temu. Ale by� to jeden z naszych �mig�owc�w. - Mia� na kad�ubie oznakowania Marynarki Wojennej USA wymalowane metrowej wielko�ci literami - przyzna�em. - A pilot ca�y czas �u� gum� i g�o�no si� modli� o jak najszybszy powr�t do Kalifornii. - Szefowi pan to powiedzia�? - zapyta� Hansen. - Nie da� mi szansy. - Ma tyle na g�owie i wielu rzeczy musi dojrze� - wzi�� go w obron� Hansen i spojrza� na pierwsz� stron� gazety. Nie musia� d�ugo patrze�, aby znale�� to, czego szuka� - nag��wek pi�ciocentymetrowej wielko�ci bieg� przez siedem kolumn pisma. - Dobra, sp�jrzcie na to. - Porucznik Hansen nawet nie pr�bowa� ukry� irytacji i zmartwienia. - Siedzimy tutaj st�paj�c na palcach wok� tego zapomnianego przez Boga �mietnika, trzymaj�c g�b� na k��dk�, zaprzysi�eni do zachowania tajemnicy otaczaj�cej nasz� misj�, a tu wszystkie �ci�le tajne szczeg�y rozstrzelone grubym drukiem na pierwszej stronie gazety.- �artuje pan, poruczniku - powiedzia� m�czyzna o czerwonej twarzy i wygl�dzie polarnego nied�wiedzia. Jego g�os zdawa� si� wydobywa� z but�w. - Wcale nie �artuj�, Zabrinsky - odrzek� Hansen ch�odnym g�osem. - Zauwa�y�by� to, gdyby� umia� czyta�. - "Atomowa ��d� podwodna w misji ratowniczej" tak tu napisano. "Dramatyczna wyprawa w kierunku bieguna p�nocnego". Bo�e dopom�! biegun p�nocny... I zdj�cie "Delfina". I szefa. Dobry Bo�e! i moje. - Rawlings wyci�gn�� ow�osion� �ap� i przekr�ci� gazet�, aby lepiej przyjrze� si� zdj�ciu Hansena. - Rzeczywi�cie. Niezbyt schlebiaj�ce, prawda, poruczniku? Ale je�li chodzi o moje zdanie, to uderzaj�ce podobie�stwo, naprawd� uderzaj�ce. Fotograf uchwyci� zasadnicze pana rysy z du�� precyzj�.- Jeste�cie ca�kowitym ignorantem w dziedzinie fotografii - odpar� Hansen mia�d��c go wzrokiem. - Pos�uchajcie tego: "Nast�puj�cy wsp�lny komunikat zosta� og�oszony na kilka minut przed po�udniem, jednocze�nie w Londynie i Waszyngtonie: W zwi�zku z krytycznym po�o�eniem pozosta�ych przy �yciu ludzi z za�ogi Dryfuj�cej Stacji Arktycznej "Zebra" oraz zako�czonymi fiaskiem pr�bami zar�wno ratunku, jak i skontaktowania si� z nimi, Marynarka Wojenna USA z w�asnej woli zaproponowa�a, aby "Delfin" - ��d� podwodna o nap�dzie atomowym, wyruszy� pe�n� par� w celu odszukania rozbitk�w. "Delfin" w�a�nie powr�ci� do swojej bazy w Holy Loch w Szkocji po zako�czeniu �wicze� w ramach manewr�w floty NATO w rejonie wschodniego Atlantyku. Wyra�ana jest nadzieja, �e okr�t ten (pod dow�dztwem komandora podporucznika Jamesa D. Swansona) wyruszy oko�o godziny dziewi�tnastej dzisiejszego wieczoru. Lakoniczny skr�t tego komunikatu zwiastuje desperack� i niebezpieczn� akcj� ratownicz�, bez precedensu w historii morza i Arktyki. W tej chwili ju� sze��dziesi�t godzin..." - Desperack�. Pan powiedzia�: desperack�, poruczniku? - Rawlings skrzywi� si� mocno. - Niebezpieczn�? Komandor b�dzie szuka� ochotnik�w? - Nie ma potrzeby. Oznajmi�em dow�dcy, �e rozmawia�em ze wszystkimi cz�onkami za�ogi i �e zg�osili si� wszyscy, osiemdziesi�ciu o�miu, co do jednego. - Ze mn� pan nie rozmawia�. - Musia�em was przeoczy�. I prosz� grzecznie milcze�, kiedy wasz zwierzchnik m�wi. "W tej chwili ju� sze��dziesi�t godzin min�o od momentu, w kt�rym �wiat zelektryzowa�a wiadomo�� o nieszcz�ciu jakie wydarzy�o si� na stacji arktycznej "Zebra", jedynej brytyjskiej stacji meteorologicznej za kr�giem polarnym. Wiadomo�� przechwyci� radiooperator w Bodo w Norwegii, odbieraj�c s�aby sygna� SOS. P�niejsze informacje, przej�te oko�o dwudziestu czterech godzin temu przez brytyjski trawler rybacki "Morning Star" na Morzu Barentsa wskazuj� niezbicie, �e sytuacja pozosta�ych przy �yciu po po�arze, kt�ry zniszczy� wi�kszo�� zabudowa� stacji we wczesnych godzinach rannych we wtorek, jest rozpaczliwa. Mo�na si� obawia�, �e przy ca�kowicie zniszczonych zapasach �ywno�ci i paliwa ci, kt�rzy prze�yli, nie maj� wi�kszych szans na przetrwanie w temperaturze 50 stopni mrozu, jaka obecnie panuje w tych okolicach. Nie wiadomo dok�adnie, czy wszystkie baraki z prefabrykat�w, w kt�rych mieszkali cz�onkowie ekspedycji, uleg�y zniszczeniu. Dryfuj�ca stacja arktyczna "Zebra", kt�ra zosta�a za�o�ona p�nym latem tego roku, znajduje si� obecnie w przybli�eniu na 85/0#40/9 szeroko�ci geograficznej p�nocnej i 20/0#30/9 d�ugo�ci geograficznej wschodniej, co oznacza miejsce odleg�e zaledwie o pi��set kilometr�w od bieguna p�nocnego. Pozycja ta nie jest znana dok�adnie ze wzgl�du na wyj�tkowo powolny dryf pokrywy lodowej w kierunku odwrotnym do ruchu wskaz�wek zegara w tym roku. Przez ostatnie trzydzie�ci godzin samoloty bombowe si� powietrznych Stan�w Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Zwi�zku Radzieckiego przeczesywa�y lodow� pustyni� w poszukiwaniu Stacji. Jednak ze wzgl�du na nieznajomo�� dok�adnej jej pozycji, panuj�c� w�a�nie noc polarn�, a tak�e wyj�tkowo z�e, jak na t� por� roku, warunki atmosferyczne, zmuszone by�y do powrotu nie lokalizuj�c po�o�enia stacji meteorologicznej." - Nie musieli ich s�ucha� - zaprotestowa� Rawlings. - Za pomoc� instrument�w obecnie u�ywanych na pok�adach tych bombowc�w mo�na zlokalizowa� kolibra z odleg�o�ci ponad stu pi��dziesi�ciu kilometr�w. Wystarczy�oby, �eby operator radionadajnika w "Zebrze" nadawa� nieprzerwanie, a dolecieliby jak po sznurku. - By� mo�e operator nie �yje - ci�ko westchn�� Hansen. - Mo�liwe, �e radio uleg�o zniszczeniu, a mo�e paliwo, kt�re sp�on�o, mia�o zasadnicze znaczenie dla uruchomienia radia. Wszystko zale�y od tego, jakie mieli �r�d�o zasilania. - Elektryczny generator dieslowski - powiedzia�em - opr�cz tego pomocnicze akumulatory. By� mo�e oszcz�dzaj� akumulatory lub te� u�ywaj� ich tylko z konieczno�ci. Maj� r�wnie� ma�� pr�dnic� o stosunkowo niewielkiej mocy. - Sk�d pan to wie?- Spokojnie zapyta� Hansen. - Sk�d pan zna rodzaj zasilania, jakiego u�ywali? - Musia�em gdzie� o tym czyta�. - Musia� pan gdzie� o tym czyta� - spojrza� na mnie bez wyrazu i ponownie pochyli� si� nad gazet�. Przeczyta�: - "Depesza z Moskwy podaje do wiadomo�ci, �e najwi�kszy w �wiecie atomowy lodo�amacz "D�wina" oko�o dwudziestu godzin temu wyruszy� z Murma�ska i pod��a z maksymaln�, na jak� go sta�, pr�dko�ci� w stron� p�ywaj�cego pola lodowego. Eksperci nie maj� jednak wi�kszej nadziei co do pomy�lnego wyniku tej wyprawy, jako �e w tym okresie zimy pokrywa lodowa zd��y�a ju� pogrubie� i zbi� si� w zwart� mas�, kt�ra prawie na pewno powstrzyma pr�b� przebicia si� ka�dego statku, nawet tak pot�nego jak "D�wina". U�ycie �odzi podwodnej zdaje si� jedyn�, cho� w�t�� nadziej� na uratowanie w�a�ciwie skazanej ju� teraz na zag�ad� za�ogi stacji. Szanse sukcesu musz� by� oceniane jako wyj�tkowo ma�e. Niew�tpliwie jednak jedynym statkiem, kt�ry ma mo�liwo�� dokonania tego, jest ��d� podwodna. "Delfin" nie tylko musi przeby� kilkaset mil w zanurzeniu pod lodem, ale i przebi� w odpowiednim miejscu l�d i odnale�� rozbitk�w, a prawdopodobie�stwo tego, �e pokrywa lodowa b�dzie mia�a w takim miejscu odpowiedni� grubo��, jest niewielkie. Mimo to tylko "Delfin" - duma podmorskiej floty Stan�w Zjednoczonych..." Hansen przerwa� i dalej czyta� w milczeniu. Wreszcie powiedzia� wzruszaj�c ramionami: - To ju� wszystko. Artyku� dodaje jeszcze wszystkie znane szczeg�y na temat "Delfina" oraz troch� bzdur o tym, �e za�oga okr�tu to elita �mietanki ameryka�skiej Marynarki Wojennej. Rawlings wygl�da� na ura�onego. Zabrinsky - polarny nied�wied�, u�miechn�� si�, wygrzeba� z kieszeni zmi�t� paczk� papieros�w i pocz�stowa� wszystkich. Po paru sekundach twarz mu spowa�nia�a i powiedzia�: - A w�a�ciwie to co ci wariaci robili tam na czubku �wiata? - Prowadzili badania meteorologiczne, ty p�g��wku - poinformowa� go Rawlings. - Nie s�ysza�e�, co m�wi� porucznik? Meteorologia to jednak trudne s�owo - doda� wspania�omy�lnie - a oznacza badania atmosfery, Zabrinsky. - Nadal twierdz�, �e to wariaci - zamrucza� Zabrinsky. - Po co oni to robi�? - Proponuj�, aby� zapyta� doktora Carpentera - rzek� Hansen sucho. Spogl�da� nieobecnym wzrokiem przez okno na szaro wiruj�cy w mroku �nieg. Prawdopodobnie wyobra�a� sobie skazanych na zag�ad� ludzi, dryfuj�cych w stron� �mierci, po�r�d mro�nej pustki lod�w polarnych. - My�l�, �e wie o tym o wiele wi�cej ni� ja. - Odrobin� - przyzna�em. - W tym, co wiem, nie ma nic zagadkowego ani gro�nego. Meteorologowie uwa�aj� obecn� Arktyk� i Antarktyd� za dwie wielkie �wiatowe fabryki pogody, obszary odpowiedzialne za pr�dy atmosferyczne wp�ywaj�ce na ca�� reszt� atmosfery. Wiemy ju� do�� du�o na temat warunk�w panuj�cych na Antarktydzie, ale praktycznie nic o Arktyce. Wybiera si� wi�c odpowiedni� kr�, ustawia si� tam baraki dla personelu technicznego i r�nego rodzaju instrument�w, a nast�pnie pozwala si� jej dryfowa� wok� bieguna przez mniej wi�cej sze�� miesi�cy. Wasi rodacy za�o�yli dotychczas dwie lub trzy takie stacje. Rosjanie, zgodnie z tym, co wiem, przynajmniej dziesi��, g��wnie na Morzu Wshodniosyberyjskim. - W jaki spos�b uruchamia si� takie stacje? - zapyta� Rawlings. - S� r�ne sposoby. Amerykanie preferuj� do tego celu okres zimowy, gdy kra jest dostatecznie wytrzyma�a, by nie za�ama�a si� pod l�duj�cym samolotem. Samolot zwiadowczy odlatuje przewa�nie z cypla Barrow na Alasce i przeszukuje obszar czapy polarnej, dop�ki nie znajdzie odpowiedniej do tego celu kry. Nawet gdy l�d jest zwarty i zamarzni�ty w jedn�, solidn� mas�, tylko eksperci mog� okre�li�, jakie obszary pozostan� dostatecznej wielko�ci kr�, gdy nast�pi okres roztop�w i p�kania lod�w. Po wyszukaniu takiego miejsca przesy�a si� drog� powietrzn�, za pomoc� samolot�w na p�ozach, baraki, wyposa�enie, zapasy oraz ludzi i stopniowo zabudowuje si� teren stacji. Rosjanie wol� u�ywa� statk�w w okresie letnim. G��wnie u�ywaj� do tego celu "Lenina" - lodo�amacz o nap�dzie j�drowym. Statek po prostu przebija si� przez cie�szy latem l�d, zostawia ludzi i sprz�t, no i odp�ywa, zanim rozpocznie si� okres zamarzania kry. U�yli�my tej samej techniki dla "Zebry". Rosjanie zgodzili si� udost�pni� nam "Lenina". Wszystkie kraje ch�tnie kooperuj� ze sob� w zakresie bada� meteorologicznych, poniewa� wszystkie odnosz� z tego korzy�ci. Wywie�li nasz� ekspedycj� do�� g��boko w obr�b kr�gu arktycznego na p�noc od Ziemi Franciszka J�zefa. "Zebra" zd��y�a przesun�� si� ju� na spory kawa�ek od swojej pozycji wyj�ciowej. Czapa polarna, znajduj�ca si� na Morzu Arktycznym, nie dotrzymuje kroku obrotowi Ziemi dooko�a osi i dlatego przesuwa si� w kierunku zachodnim wolniej ni� pozosta�a cz�� kuli ziemskiej. W chwili obecnej stacja znajduje si� oko�o sze�ciuset kilometr�w na p�noc od Spitzbergenu. - Nadal uwa�am, �e to wariaci - powt�rzy� Zabrinsky. Siedzia� przez chwil� w milczeniu, a nast�pnie spojrza� na mnie nieufnie. - Pan s�u�y w marynarce angielskiej, doktorku? - Musi pan wybaczy� Zabrinsky'emu maniery, doktorze Carpenter - ch�odno powiedzia� Rawlings. - Nie ma on wykszta�cenia, jakie reszta z nas uwa�a za oczywiste. Rozumiem, �e wychowa� si� w dzielnicy Bronx. - Bez urazy - g�os Zabrinsky'ego by� bardzo spokojny - mia�em na my�li Kr�lewsk� Marynark� Wojenn�. Czy tak, doktorze? - Mo�na powiedzie�, �e jestem z ni� zwi�zany. - Do�� lu�no, bez w�tpienia - potakn�� Rawlings. - Dlaczego tak panu zale�y na urlopie w Arktyce? Mog� pana zapewni�, �e jest tam bardzo ch�odno. - Dlatego, �e ludzie ze stacji b�d� z pewno�ci� potrzebowali pomocy medycznej. Oczywi�cie je�li pozostali przy �yciu. - My mamy w�asnego medyka na pok�adzie i wcale nie jest niezdar�, o czym s�ysza�em od kilku os�b, kt�rym uda�o si� prze�y� jego kuracj�. Dobrze m�wi� o naszym znachorze. - Doktorze, ty nieobyty prostaku - wtr�ci� surowo Zabrinsky. - To w�a�nie mia�em na my�li - odpar� Rawlings. - Niezbyt cz�sto mam okazj� rozmawia� z kim� tak dobrze wychowanym i wykszta�conym i tak mi si� wymkn�o. Chodzi o to, �e "Delfin" jest zapi�ty na ostatni guzik, bior�c pod uwag� stron� medyczn�. - Na pewno - u�miechn��em si�. - Jednak ci, kt�rych odnajdziemy, b�d� z pewno�ci� cierpie� na skutek d�ugotrwa�ego pobytu na mrozie od odmro�e� i by� mo�e gangreny. Leczenie takich przypadk�w jest moj� specjalno�ci�. - Dziwne. - Rawlings przygl�da� si� fusom na dnie fili�anki. - Zastanawiam si�, w jaki spos�b cz�owiek zostaje specjalist� od tych rzeczy. Hansen poruszy� si�, oderwa� wzrok od ciemnobia�ego �wiat�a za oknami kantyny i powiedzia� mi�kko: - Doktor Carpenter nie siedzi tu przed nami jako oskar�ony przed s�dem. Niech oskar�aj�cy wezm� to �askawie pod uwag�. Wzi�li. T� familiarn� atmosfer� mi�dzy oficerem a za�og�, wzajemn� tolerancj� na kpiny i b�aze�sk� komedi� spotyka�em bardzo rzadko, ale widywa�em co� takiego ju� wcze�niej w�r�d za��g bombowc�w RAF-u. By� to stosunek spotykany tylko w�r�d mocno z�ytych, blisko siebie �yj�cych grup doskonale wyszkolonych specjalist�w, z kt�rych ka�dy jest ca�kowicie �wiadom swego uzale�nienia od innych. Tu familiarno�� i bezceremonialno�� nie by�a wynikiem braku dyscypliny, wr�cz odwrotnie, by� to rezultat bardzo wysokiego stopnia samodyscypliny, a tak�e traktowania innych nie tylko jako wysoko kwalifikowanych fachowc�w, ale te� jako ludzi. Jasne by�o r�wnie�, �e pewne niepisane prawa rz�dz� ich zachowaniem. Mimo bezceremonialno�ci i, zdawa� by si� mog�o, braku respektu, okazywanego Hansenowi zar�wno przez Rawlingsa, jak i Zabrinsky'ego, istnia�a jaka� nieuchwytna linia przyzwoito�ci i nieprawdopodobie�stwem by�o, by j� przekroczyli. U Hansena natomiast da�o si� zauwa�y�, �e nie nadu�ywa� swojej w�adzy, czyni�c uszczypliwe uwagi podkomendnym. Jasne jednak by�o, kto tu jest szefem. Rawlings i Zabrinsky przestali mnie egzaminowa� i gdy entuzjastycznie przeszli do dyskusji na temat brak�w Holy Loch w szczeg�lno�ci, a Szkocji generalnie, jako bazy okr�t�w podwodnych, za oknami kantyny przejecha� d�ip, jasno o�wietlaj�c reflektorami bia�e wiruj�ce tumany �niegu. Rawlings skoczy� na nogi w po�owie zdania, a nast�pnie powoli z rozmys�em opu�ci� si� z powrotem na krzes�o. - Zawieja wzmaga si� - stwierdzi�. - Zauwa�y�e�, kto to by�? - Zapyta� Hansen. - Owszem. Krzywonogi Ja�, nikt inny. - Nie s�ysza�em tego, Rawlings - powiedzia� zimno Hansen.- Wiceadmira� John Gravie z Marynarki Wojennej Stan�w Zjednoczonych, poruczniku. - Krzywonogi Ja�, co? - Powiedzia� Hansen w zamy�leniu. U�miechn�� si� krzywo w moj� stron�. - Admira� Gravie. G��wnodowodz�cy flot� ameryka�sk� w si�ach NATO. Musz� przyzna�, �e to bardzo interesuj�ce. Zastanawiam si�, co on tutaj robi? - W�a�nie wybuch�a III wojna �wiatowa - zaanonsowa� Rawlings - i w�a�nie nadesz�a pora dla admira�a na popo�udniow� szklaneczk� martini, i �adna mniej wa�na sprawa... - Nie przylecia� przypadkiem razem z panem tym helikopterem z Renfew po po�udniu? - Hansen przerwa� mu bezceremonialnie. - Nie. - Przypadkiem pan go nie zna? - Nic mi o tym nie wiadomo. - Coraz dziwniejsze - zamrucza� Hansen. Przez kilka minut Hansen i jego ludzie chaotycznie rozprawiali o przyczynach przybycia admira�a. Nagle do kantyny wraz z tumanem �wie�ego �niegu wtargn�� powiew mro�nego powietrza w wyniku otwarcia drzwi przez okutanego w niebieski p�aszcz marynarza, kt�ry skierowa� si� do naszego stolika. - Wyrazy szacunku od dow�dcy, poruczniku. Czy nie zechcia�by pan zaprowadzi� doktora Carpentera do jego kajuty? Hansen kiwn�� g�ow�, wsta� i poprowadzi� nas do wyj�cia. �nieg rozpada� si� na dobre. By�o coraz ciemniej, a p�nocny wiatr przenikliwie ch�odny. Hansen skierowa� si� ku najbli�szemu trapowi, zatrzyma� na chwil� widz�c marynarzy i pracownik�w portowych - niewyra�ne i jakby niematerialne postaci, nietrwa�e w wiruj�cym �niegu sylwetki, ostro�nie opuszczaj�ce zawieszon� na linach torped� do otwartego przedniego luku - odwr�ci� si� i podszed� do drugiego trapu. Zszed�szy na pok�ad powiedzia�. - Prosz� uwa�a�, doktorze, jest tu troch� �lisko. Wszystko tu by�o troch� �liskie, ale wyobra�aj�c sobie lodowate wody Holy Loch czekaj�ce na mnie, gdybym tylko �le postawi� nog�, nie zrobi�em �adnego b��du. Przeszli�my ko�o brezentowej os�ony chroni�cej tylny luk i zeszli�my po stromej, metalowej drabince do ciep�ej, pedantycznie czystej i l�ni�cej maszynowni, wype�nionej po brzegi szaro lakierowan� skomplikowan� maszyneri� i mn�stwem tablic kontrolnych. Wszystko by�o o�wietlone bezcieniowym �wiat�em fluorescencyjnym. - Nie zamierza mi pan za�o�y� opaski na oczy, poruczniku? - Zapyta�em. - Nie ma potrzeby - wykrzywi� twarz w u�miechu. - Je�li jest pan w porz�dku, nie jest to konieczne, a je�li nie, to te�, bo nie b�dzie pan m�g� powiedzie� nikomu o tym, co tu jest, siedz�c kilka nast�pnych lat za kratkami. Rozumia�em jego punkt widzenia. Pod��y�em za nim w kierunku dziobu. Szli�my bezszelestnie, pod�oga pokryta by�a czarn�, grub� gum�. Min�li�my dwie du�e maszyny, �atwo rozpoznawalne jako turbogeneratory energii elektrycznej, nast�pnie ci�kie bloki innych urz�dze� i bardzo w�ski, dziewi�ciometrowej d�ugo�ci korytarz. Id�c tym korytarzem zarejestrowa�em g��boki, wibruj�cy d�wi�k, dochodz�cy spod moich st�p. Reaktor atomowy "Delfina" musia� si� tu gdzie� mie�ci�, chyba tu w�a�nie, tu� pod stopami. W korytarzu tym znajdowa�y si� okr�g�e w�azy i to mog�y by� tylko pokrywy, wykonanych ze specjalnego grubego szk�a - punkt�w kontrolnych, okien stanowi�cych najkr�tsz� i jedyn� drog� do nuklearnego piek�a poni�ej. Koniec korytarza, jeszcze jedne opancerzone drzwi i znale�li�my si� w centrum kontrolnym "Delfina". Po lewej stronie wydzielono kabin� radiooperatora, na prawo maszyny i wyskalowane urz�dzenia o niezrozumia�ym przeznaczeniu, a na wprost wielki st� z roz�o�on� na nim morsk� map�. Dalej wznosi�y si� masywne podpory wie�yczki, a poza nimi stanowisko obserwacyjne z dwoma bli�niaczymi peryskopami. Ca�a sterownia by�a przynajmniej dwukrotnie wi�ksza ni� te, kt�re widzia�em na okr�tach podwodnych o nap�dzie konwencjonalnym, a jednak ka�dy centymetr kwadratowy powierzchni zdawa� si� tu wype�niony r�norodnymi maszynami i urz�dzeniami, wygl�daj�cymi na bardzo skomplikowane. Nawet sufit przes�oni�ty grubo poskr�canymi w�z�ami przewod�w, kabli i rur najrozmaitszego typu by� ma�o widoczny. Od dziobu z lewej burty sterownia by�a prawie dok�adn� replik� kabiny nowoczesnego, dwusilnikowego odrzutowca. Znajdowa�y si� tu dwa, wygl�daj�ce na lotnicze, urz�dzenia sterownicze - tak zwane orczyki, a na wprost nich ca�e rz�dy wyskalowanych urz�dze� pomiarowych i kontrolnych. Za orczykami mie�ci�y si� dwa sk�rzane fotele, oba, jak zauwa�y�em, wyposa�one w pasy bezpiecze�stwa. Zastanawia�em si�, do jakiego rodzaju gwa�townych manewr�w zdolny jest "Delfin", je�li do unieruchomienia ludzi w fotelach potrzebne by�y pasy bezpiecze�stwa. Naprzeciwko platformy kontrolnej, po drugiej stronie korytarza biegn�cego na dzi�b, mie�ci�o si� drugie oddzielone od sterowni przegrod� pomieszczenie. Nie widzia�em tu nic, co mog�oby wskazywa� na jego przeznaczenie i nie dano mi czasu do my�lenia nad tym faktem. Hansen po�piesznie przeby� korytarz, zatrzyma� si� przy pierwszych drzwiach na lewo i zapuka�. Drzwi otworzy�y si� i pojawi� si� w nich komandor Swanson. - Aha, jeste�cie. Przykro mi, �e musia� pan czeka�, doktorze Carpenter. Odp�ywamy rano o sz�stej trzydzie�ci, John - to by�o skierowane do Hansena - uda ci si� do tego czasu zapi�� wszystko na ostatni guzik? - Zale�y od tego, jak szybko b�dzie przebiega� za�adunek torped, komandorze. - Zabieramy na pok�ad tylko sze��. Hansen uni�s� brwi, ale nie uczyni� �adnego komentarza. Zapyta� tylko: - �adujemy je na wyrzutnie?- Na stojaki. Trzeba nad nimi popracowa�. - Nie bierzemy zapasowych? - Nie. Hansen kiwn�� g�ow� i odszed�. Swanson zaprosi� mnie do �rodka i zamkn�� drzwi. No c�, kabina dow�dcy by�a wi�ksza od budki telefonicznej, ale nie na tyle, by si� nad tym rozwodzi�. Wbudowana w �cian� koja, sk�adana umywalka, malutkie biurko i krzes�o, sk�adany sto�ek, szafka, troch� wyskalowanych tarcz instrument�w nad koj� i to wszystko. Gdyby kto� spr�bowa� tu ta�czy� twista, to nawet nie przesuwaj�c st�p dozna�by wielu obra�e�. - Doktorze Carpenter - rzek� Swanson - pragn� przedstawi� panu admira�a Gravie'ego, dow�dc� Si� Morskich Stan�w Zjednoczonych wchodz�cych w sk�ad NATO. Admira� odstawi� szklank�, podni�s� si� z jedynego w tym pomieszczeniu krzes�a i wyci�gn�� r�k�. Gdy tak sta� ze z��czonymi nogami, daleka od niedostrzegalnej przestrze� mi�dzy jego kolanami pozwala�a �atwo zrozumie� nadane mu przezwisko. Krzywonogi Ja� podobnie jak Hansen na pewno czu�by si� na ranczo jak u siebie w domu. By� wysokim m�czyzn� o rumianej twarzy, bia�ych w�osach i r�wnie bia�ych brwiach, pod kt�rymi iskrzy�y si� niebieskie oczy. W sposobie bycia mia� to "co�", co znamionuje wy�szych oficer�w, niezale�nie od rasy czy narodowo�ci. - Mi�o mi pana pozna�, doktorze. Prosz� wybaczy� nam, hm, lekko ch�odne przyj�cie, ale komandor Swanson mia� ca�kowite prawo post�powa� w�a�nie w ten spos�b. Czy jego ludzie zaopiekowali si� panem? - Zgodzili si� na to, abym postawi� im kaw� w kantynie. U�miechn�� si�: - Oportuni�ci, wszyscy ci atomowi ch�opcy. Czuj�, �e dobre imi� ameryka�skiej go�cinno�ci zosta�o nara�one na szwank. Napije si� pan whisky, doktorze? - S�dzi�em, �e ameryka�skie okr�ty wojenne nie maj� trunk�w na pok�adzie. - Zgadza si�, m�j ch�opcze, zgadza. Opr�cz oczywi�cie odrobiny alkoholu dla cel�w medycznych. M�j prywatny zapas. - Wskaza� na piersi�wk� wielko�ci mena�ki i si�gn�� po szklaneczk� do p�ukania z�b�w. - Wybieraj�c si� do najodleglejszych zak�tk�w Szkocji, rozwa�ny cz�owiek powinien odpowiednio si� zabezpieczy�. Winien jestem panu przeprosiny, doktorze Carpenter. Widzia�em pa�skiego admira�a Hewsona zesz�ej nocy w Londynie i zamierza�em dzisiejszego ranka przekona� komandora, aby wzi�� pana na pok�ad. Zosta�em jednak nieco zatrzymany. - Przekona�, panie admirale? - Przekona�. - Zawaha� si�. - Dow�dcy naszych �odzi podwodnych o nap�dzie atomowym, doktorze Carpenter, to dra�liwa i trudna grupa ludzi. Z gospodarskiego stosunku, jaki maj� do swoich okr�t�w, mo�na by wnioskowa�, �e ka�dy z nich jest g��wnym udzia�owcem sp�ki akcyjnej "Electric Boat Company" w Groton, gdzie wi�kszo�� z tych �odzi jest budowana. - Podni�s� swoj� szklank�. - Za powodzenie komandora i pa�skie. Mam nadziej�, �e uda si� wam odnale�� tych biedak�w. Nie daj� wam jednak nawet jednej szansy na tysi�c. - My�l�, �e ich znajdziemy, panie admirale, a raczej, �e komandor Swanson ich znajdzie. - Co panu daje t� pewno��? - Zapyta� powoli. - Przeczucie? - Mo�e pan to tak nazwa�. Postawi� szklank� i jego oczy przesta�y si� iskrzy�. - Musz� przyzna�, �e admira� Hewson m�wi� o panu bardzo wymijaj�co. Kim pan w�a�ciwie jest, doktorze Carpenter? Czym si� pan zajmuje? - Z pewno�ci� Hewson powiedzia� to panu, admirale. Po prostu jestem lekarzem przydzielonym marynarce w celu... - Wojskowym lekarzem? - Przerwa� mi. - Taaak. Niezupe�nie. Ja... - Cywil, czy� nie tak? Przytakn��em, a admira� i Swanson wymienili spojrzenia, kt�rych nawet nie usi�owali przede mn� ukry�. Je�li byli szcz�liwi, maj�c przed sob� perspektyw� posiadania na pok�adzie najnowszego i strze�onego naj�ci�lejsz� tajemnic� ameryka�skiego okr�tu podwodnego cz�owieka, kt�ry nie tylko by� obcokrajowcem, ale tak�e cywilem od st�p do g�owy, to ukrywali to bardzo dobrze. Admira� Gravie powiedzia�: - No wi�c, prosz� kontynuowa�. - To wszystko, przeprowadzam s�u�bowe badania nad wp�ywem otoczenia na zdrowie ludzkie. Interesuje mnie spos�b, w jaki organizm ludzki reaguje na ekstremalne warunki �rodowiska, np. w Arktyce czy tropikach, jaka jest jego reakcja na niewa�ko�� podczas symulowanych lot�w kosmicznych czy te� na wysokie ci�nienie wyst�puj�ce w przypadku opuszczania �odzi podwodnej. G��wnie... - �odzi podwodnej. - Admira� Gravie uczepi� si� tych s��w. - P�ywa� pan kiedy� na okr�cie podwodnym? - Musia�em. Dowiedziono, �e symulowane opuszczanie podwodnych zbiornik�w nie mo�e zast�pi� rzeczywisto�ci. Admira� i Swanson wygl�dali na coraz bardziej zmartwionych. Obcokrajowiec to �le. Cywil obcokrajowiec to jeszcze gorzej. Ale cywil obcokrajowiec, kt�ry cho� troch� zna si� na �odziach podwodnych, to ju� okropno��. Czu�bym si� r�wnie nieszcz�liwym b�d�c w ich sk�rze. Nie musia�em si� zbytnio wysila�, aby zrozumie� ich punkt widzenia. - Dlaczego jest pan zainteresowany Dryfuj�c� Stacj� Arktyczn� "Zebra"? - Zapyta� Gravie bez os�onek. - Otrzyma�em z Admiralicji rozkaz udania si� tam, panie admirale. - Tak te� to zrozumia�em - odpar� zm�czonym g�osem. - Admira� Hewson ju� mi to wyjawi�. Ale dlaczego pan, doktorze? - Posiadam spor� wiedz� o Arktyce, panie admirale. Jestem uwa�any za eksperta od leczenia tych, kt�rzy poddani byli d�ugotrwa�emu dzia�aniu zimna, odmro�e� i gangreny. By� mo�e b�d� w stanie uratowa� �ycie lub ko�czyny ludziom, kt�rym wasz w�asny doktor pok�adowy nie by�by w stanie pom�c. - M�g�bym sprowadzi� tu w ci�gu kilku godzin przynajmniej sze�ciu takich ekspert�w jak pan - powiedzia� w ko�cu Gravie. - I mam tu na my�li oficer�w s�u��cych we flocie Marynarki Wojennej Stan�w Zjednoczonych. To, co pan powiedzia�, nie wystarcza nam, Carpenter. Zaczyna�y si� k�opoty. Spr�bowa�em inaczej. - Znam "Zebr�". Pomaga�em przy wyborze tej lokalizacji. Pomaga�em r�wnie� za�o�y� ob�z. Jej komendant - major - Halliwell jest od wielu lat moim najbli�szym przyjacielem. - To ostatnie zdanie by�o tylko w po�owie prawd�, ale czu�em, �e nie czas i miejsce na drobiazgi. - No, no - powiedzia� admira� z namys�em. - I nadal pan twierdzi, �e jest tylko zwyk�ym lekarzem? - Moje obowi�zki zale�� od sytuacji, panie admirale. - Te� bym tak powiedzia�. No wi�c Carpenter, je�li jest pan tylko chirurgiem, to jak pan wyja�ni to? - Wr�czy� mi podniesion� ze sto�u depesz� radiow�. - Otrzymali�my j� w odpowiedzi na wys�ane przez komandora do Waszyngtonu ��danie informacji o panu. Spojrza�em na depesz�. Oto jej tre��: "Doktor Neil Carpenter jest poza wszelkim podejrzeniem. Mo�e by� traktowany przez was z ca�kowitym, powtarzam, ca�kowitym zaufaniem. Nale�y udost�pni� mu korzystanie z wszelkich urz�dze�, a tak�e zapewni� pomoc w dzia�aniu, chyba �e zagra�a�oby to bezpiecze�stwu okr�tu i za�ogi." Depesza podpisana by�a przez dyrektora odpowiedzialnego za operacje morskie. - Musz� przyzna�, �e to bardzo uprzejmie ze strony dyrektora. - Odda�em depesz�. - Takie referencje powinny pan�w satysfakcjonowa�, c� was wi�c nadal we mnie niepokoi? - Mnie to nie satysfakcjonuje - powiedzia� admira�. - Ostateczna odpowiedzialno�� za bezpiecze�stwo "Delfina" nale�y do mnie. Ta depesza daje panu, w mniejszym lub wi�kszym stopniu, carte blanche do zachowania si� tak, jak si� panu podoba i do ��dania od komandora Swansona dzia�a�, kt�re mog�yby by� sprzeczne z jego ocen� sytuacji. Nie mog� do tego dopu�ci�. - Czy to, co pan mo�e, a czego nie, ma jakie� znaczenie? Ma pan swoje rozkazy. Dlaczego ich pan nie wykonuje? Nie uderzy� mnie. Nie mrugn�� nawet okiem. Nie wzruszy� go m�j przytyk do faktu, �e nie jest wtajemniczony w przyczyn� mojej do�� zagadkowej tutaj obecno�ci. Interesowa�o go tylko bezpiecze�stwo okr�tu. Powiedzia�: - Je�li b�d� uwa�a�, �e wa�niejsze jest pozostanie "Delfina" na miejscu w pogotowiu bojowym, ni� wypuszczenie si� w niepewn� podr�, albo je�li uznam, �e zagra�a pan bezpiecze�stwu okr�tu, mog� rozkaz zignorowa�. Ja jestem tutaj oficerem dowodz�cym. I ja nie jestem usatysfakcjonowany. Powsta�a diabelnie trudna sytuacja. Traktowa� powa�nie ka�de swoje s�owo i nie wygl�da� na kogo�, kto wycofa si� z obawy przed konsekwencjami, w sytuacji gdy by� przekonany, �e ma racj�. Spojrza�em na obu m�czyzn. Przyjrza�em si� im powoli i z namys�em wzrokiem, kt�ry, tak� mia�em nadziej�, wskazywa� wyra�nie to, �e zastanawiam si� nad wtajemniczeniem ich w spraw�. W rzeczywisto�ci obmy�la�em w�a�nie historyjk�, kt�ra zadowoli�aby obu. Po czasie, jaki uzna�em za stosowny, �ciszy�em g�os o kilka decybeli i zapyta�em: - Czy te drzwi s� d�wi�koszczelne? - Mniej wi�cej. - Ku mojej satysfakcji admira� r�wnie� �ciszy� g�os. - Nie b�d� pan�w obra�a� ��daj�c zaprzysi�enia tajemnicy albo czego� w tym rodzaju - powiedzia�em spokojnie. - Zamierzam umie�ci� w swoim sprawozdaniu fakt, �e to, co mam zamiar panom wyjawi�, powiedzia�em pod przymusem, wobec gro�by odmowy, gdybym nie zaspokoi� ��da� admira�a. - Nie b�dzie �adnych konsekwencji - odrzek� Gravie. - Sk�d pan wie? Zreszt� to teraz niewa�ne. Ot� panowie, fakty s� takie. Dryfuj�ca stacja arktyczna "Zebra" oficjalnie jest stacj� meteorologiczn�. I to prawda, ale w�r�d personelu nie znajduje si� wi�cej ni� dw�ch wykwalifikowanych meteorolog�w. Admira� Gravie nape�ni� ponownie szklaneczk� i poda� mi j� bez s�owa. Nie zmieni� r�wnie� ani odrobin� wyrazu twarzy. Z pewno�ci� wiedzia�, jak zachowywa� si� ch�odno. - Znajd� tam panowie natomiast - ci�gn��em dalej - doskona�ych fachowc�w od radiopelengacji, radiooperacji, promieniowania infraczerwonego, elektroniki komputerowej. Ludzi obs�uguj�cych najnowocze�niejszy aktualnie sprz�t w tym zakresie. Znamy obecnie, niewa�ne sk�d, sekwencje sygna��w, kt�rych Rosjanie u�ywaj� w ostatnich minutach przed odpaleniem mi�dzykontynentalnego pocisku j�drowego. Na stacji "Zebra" znajduje si� du�a antena, kt�ra jest w stanie przechwyci� i wzmocni� taki sygna� ju� w kilka sekund po jego nadaniu. Nast�pnie radar dalekiego zasi�gu i promienie podczerwone okre�laj� miejsce nadania sygna�u i w ci�gu trzech minut od startu rakiety dostarczaj� nam wiadomo�ci co do wysoko�ci lotu pocisku, jego szybko�ci i kursu z b��dem tak minimalnym, �e mo�na go nie bra� pod uwag�. Jest to oczywi�cie zas�uga komputera. Minut� p�niej informacja ta znajduje si� we wszystkich antyrakietowych stanowiskach pomi�dzy Alask� a Grenlandi�. Po up�ywie nast�pnej minuty nasze antyrakiety kieruj�ce si� namiarem w podczerwieni s� ju� w drodze. Nast�pnie rakiety przeciwnika zostaj� przechwycone i zniszczone jeszcze nad obszarem Arktyki. Je�li spojrzycie panowie na map�, przekonacie si�, �e Stacja "Zebra" znajduje si� praktycznie u wr�t radzieckich wyrzutni rakietowych. Setki kilometr�w poza aktualn� lini� SODZ - Systemu Ostrzegania Dalekiego Zasi�gu. W ka�dym razie czyni to lini� SODZ zupe�nie przestarza�� i zdeaktualizowan�. - Jestem tylko ch�opcem na posy�ki w tej dziedzinie - powiedzia� cicho Gravie. - Nigdy jeszcze o czym� takim nie s�ysza�em. Nie by�em zdziwiony. Ja r�wnie� dotychczas o tym nie s�ysza�em, a to dlatego, �e wymy�li�em t� bajeczk� przed chwil�. Zachowanie si� komandora Swansona, je�eli dotrzemy do Stacji, b�dzie na pewno bardzo interesuj�ce. Pomy�la�em, �e b�d� martwi� si� tym w odpowiednim czasie. Teraz interesowa�o mnie wy��cznie dostanie si� na Stacj�. - Nie licz�c samej stacji arktycznej - powiedzia�em - w�tpi�, czy cho� dwunastu ludzi na ca�ym �wiecie wie, co si� tam naprawd� dzieje. Teraz ju� wiecie, panowie. I musicie sobie r�wnie� zdawa� spraw� z tego, jak bardzo wa�ne jest, aby Stacja nie uleg�a zniszczeniu. Cokolwiek si� tam wydarzy�o, chcemy wiedzie�, co to by�o, tak szybko, jak to tylko mo�liwe, i uruchomi� Stacj� od nowa. - Nadal utrzymuj�, �e nie jest pan zwyk�ym lekarzem - admira� u�miechn�� si�. - Komandorze Swanson, jak szybko pan mo�e wyruszy�? - Trzeba zako�czy� �adunek torped, podp�yn�� do "Hanleya", pobra� zapasy �ywno�ci oraz odzie� ochronn� przystosowan� do warunk�w arktycznych. I to by by�o wszystko. - Tylko tyle? M�wi� pan, �e zamierza przeprowadzi� powolne zanurzenie w zatoce w celu sprawdzenia p�awno�ci okr�tu. Brak torped na dziobie wydaje si� wp�ywa� na r�wnowag�. - Tak m�wi�em, zanim us�ysza�em to, co ma do powiedzenia doktor Carpenter. Obecnie pragn� dop�yn�� tam tak szybko jak on. Zaraz sprawdz�, czy natychmiastowe wybalansowanie okr�tu jest konieczne. Je�li nie, mo�emy to zrobi� na pe�nym morzu. - To pa�ski okr�t - przyzna� Gravie. - Przy okazji, gdzie zamierza pan zakwaterowa� doktora? - Mamy miejsce na koj� mi�dzy kajutami pierwszego oficera i g��wnego mechanika. - U�miechn�� si� do mnie. - Ju� kaza�em zanie�� tam pa�sk� walizk�. - Du�o mieli�cie k�opot�w z jej otworzeniem? - Zapyta�em niewinnie. Swanson lekko poczerwienia� i odpar�: - Po raz pierwszy w �yciu widzia�em na walizce zamek cyfrowy. To w�a�nie i trudno�ci z jego otwarciem by�y powodem a� takiej podejrzliwo�ci admira�a i mojej. Mam jeszcze jedn� czy dwie sprawy do przedyskutowania z admira�em, wi�c zaprowadz� pana do kabiny. Obiad b�dzie o �smej. - Dzi�kuj�, my�l�, �e raczej zrezygnuj� z obiadu. - Mog� pana zapewni�, �e na "Delfinie" nie mo�na dosta� choroby morskiej. - U�miechn�� si�. - Jednak wybieram sen. Przez trzy dni prawie nie zmru�y�em oka. Ostatnie pi��dziesi�t godzin by�em w podr�y. Jestem po prostu zm�czony, to wszystko. - To naprawd� d�uga podr�. - Swanson znowu si� u�miechn��. Wydawa� si� ci�gle u�miecha� i pomy�la�em, �e na pewno sporo ludzi jest do�� g�upich, by bra� ten u�miech za dobr� monet�. - Gdzie pan by� pi��dziesi�t godzin temu, doktorze? - Na Antarktydzie. Admira� Gravie rzuci� mi staromodne spojrzenie, ale zaniecha� komentarza. Rozdzia� 2 Gdy si� obudzi�em, by�em jeszcze oci�a�y, jak cz�owiek, kt�ry spa� d�ugo. M�j zegarek wskazywa� dziewi�t� trzydzie�ci i wiedzia�em, �e to ju� ranek, a nie ci�gle ten sam wiecz�r. Spa�em pi�tna�cie godzin. W kabinie by�o ca�kiem ciemno. Wsta�em, znalaz�em kontakt i rozejrza�em si�. Ani Hansena, ani pierwszego mechanika nie by�o w kabinie, musieli przyj�� ju� po tym, jak zapad�em w sen, a wyszli, zanim si� obudzi�em. Rozejrza�em si� wok� i zacz��em nas�uchiwa�. Zaskoczy�a mnie kompletna cisza, brak jakiegokolwiek d�wi�ku. By�o to takie uczucie, jakbym znajdowa� si� w sypialni w�asnego domu. Co z�ego mog�o si� sta�? Czemu ten przest�j? Dlaczego, na Boga, nie byli�my w drodze? A da�bym g�ow�, �e wczoraj wiecz�r komandorowi zale�a�o na po�piechu tak jak i mnie. Umy�em si� szybko nad sk�adan� umywalk� pulmanowskiego typu, zaniecha�em golenia, zarzuci�em koszul� na grzbiet, w�o�y�em spodnie, buty i wyszed�em na korytarz. Kilka krok�w dalej, po lewej stronie znajdowa�y si� drzwi. Wszed�em. By�a to bez w�tpienia mesa starszych oficer�w, z jednym z nich jeszcze przy �niadaniu. Niespiesznie prze�uwa� ogromny stek, jaja i frytki po francusku, przegl�daj�c jednocze�nie powoli jaki� ilustrowany magazyn. Sprawia� wra�enie cz�owieka ca�kowicie zadowolonego z �ycia i jego luksus�w. By� mniej wi�cej w moim wieku. Wysoki, ze sk�onno�ci� do tycia - obrazek typowy dla tej tu za�ogi, kt�ra jad�a tak dobrze, a ruchu mia�a tak niewiele. Mia� weso��, inteligentn� twarz, nad kt�r� widnia�y czarne, g�adko przyczesane, siwiej�ce ju� na skroniach w�osy. Zauwa�y� mnie, wsta� i wyci�gn�� r�k�. - Pan musi by� doktorem Carpenterem. Witam w mesie oficerskiej. Nazywam si� Benson. Prosz� usi���. Odpar�em co� stosownego, byle szybciej, i zapyta�em: - Co si� sta�o? Co jest przyczyn� postoju? Dlaczego nie jeste�my w drodze? - To w�a�nie k�opot z dzisiejszym �wiatem - rzek� ponuro Benson. - Po�piech, po�piech, po�piech. I gdzie to nas zaprowadzi? Powiem panu, �e... - Prosz� mi wybaczy�. Musz� widzie� si� z dow�dc�. - Odwr�ci�em si�, by odej��, ale po�o�y� mi r�k� na ramieniu.- Niech si� pan uspokoi, doktorze. Jeste�my na morzu. Niech pan siada. - Na morzu, naprawd�? Nie czuj�. - Nie mo�e pan. P�yniemy w zanurzeniu. Dziewi��dziesi�t, mo�e sto metr�w. Nie troszcz� si� o te drobiazgi - doda� wylewnie. - Zostawiam to mechanikom. - Mechanikom? - Dow�dcy, pierwszemu mechanikowi, ludziom takim jak oni. - Machn�� r�k�, aby zobrazowa� zakres poj�cia mechanicy. - Jest pan g�odny? - Czy wyp�yn�li�my z Clyde? - Odpowied� brzmi "tak", chyba �e Clyde rozci�ga si� daleko poza p�nocn� Szkocj�. - Prosz� powt�rzy�. - Gdy ostatni raz sprawdza�em, byli�my daleko na Morzu Norweskim. Mniej wi�cej na wysoko�ci Bergen. - Czy dzi� jest wtorek rano? - Nie wiem, czy wygl�da�em g�upio, ale z pewno�ci� tak si� czu�em. - Tak, to jeszcze wtorek rano. - Roze�mia� si�. - I je�li potrafi pan z tego wyci�gn�� wniosek co do pr�dko�ci, jak� rozwijali�my przez ostatnie pi�tna�cie godzin, byliby�my zobowi�zani, gdyby zatrzyma� pan to dla siebie. Wyci�gn�� si� w fotelu i podni�s� g�os: - Henry! Z pomieszczenia, w kt�rym, jak s�dzi�em, znajdowa�a si� spi�arnia, wynurzy� si� steward w bia�ej kurtce. By� to wysoki i chudy osobnik o ciemnej cerze i d�ugiej, ponurej twarzy przypominaj�cej cierpi�cego na niestrawno�� spaniela. Spojrza� na Bensona i zapyta� zm�czonym g�osem: - Jeszcze jeden talerz francuskich frytek, doktorze? - Wiesz dobrze, �e nie jadam wi�cej ni� jedn� porcj� tego w�glowodanowego �wi�stwa - rzek� Benson wynio�le. - Przynajmniej na �niadanie. Henry, to jest doktor Carpenter. - Dzie� dobry - odpar� uprzejmie Henry. - �niadanie, Henry - powiedzia� Benson. - I pami�taj, doktor Carpenter jest Anglikiem. Nie chcemy, aby mia� z�� opini� o potrawach podawanych na ameryka�skich okr�tach. - Je�li kto� na tym okr�cie ma z�� opini� o jedzeniu - odpar� Henry ponuro - to starannie j� ukrywa. �niadanie. Frytki. Ju� si� robi. - Nie frytki, na Boga - powiedzia�em. - Jest kilka rzeczy, kt�rych my, przyzwoici Brytyjczycy, nie tkniemy rano. Jedna z tych rzeczy to w�a�nie frytki. Kiwn�� z aprobat� g�ow� i wyszed�. Rzek�em: - Rozumiem, �e jest pan doktorem Bensonem. - Tylko lekarzem okr�towym na "Delfinie". Kim�, czyje kompetencje podano w w�tpliwo�� przez wezwanie pana. - Jestem tylko na przeja�d�ce. Zapewniam pana, �e nie mam zamiaru z nikim wsp�zawodniczy�. - Wiem, �e nie - odpar� natychmiast. Zbyt szybko. Do�� szybko, abym m�g� domy�li� si�, �e Swanson macza� w tym palce. Potrafi�em go sobie wyobrazi�, jak m�wi oficerom, aby zbytnio nie wypytywali Carpentera. I zn�w zastanowi�em si� nad tym, co mo�e zrobi� komandor, gdy dotrzemy do Stacji, a on przekona si�, jakim g�adkim jestem k�amc�. Benson m�wi� dalej z u�miechem na twarzy: - Na tym okr�cie nie potrzebuj� nawet jednego medyka, a co dopiero m�wi� o dw�ch. - Nie jest pan przepracowany? S�dz�c po powolnym sposobie jedzenia, nie wydawa�o mi si� to prawdopodobne. - Przepracowany! Codziennie wzywam ludzi do ambulatorium pok�adowego, ale nikt si� nie pokazuje. Nie m�wi� tu o wypadkach, kt�re przytrafiaj� si� po dniu, gdy zawiniemy do portu ko�cz�c d�u�szy rejs. Wtedy zdarzaj� si� lekko pot�uczone g�owy. Moje g��wne zadanie, a tak�e i specjalno��, to sprawdzanie poziomu promieniowania i rozmaitych zanieczyszcze� powietrza. Dawniej powietrze w �odziach podwodnych stawa�o si� bardzo nieprzyjemne ju� po kilku godzinach zanurzenia, a my, je�eli to konieczne, mo�emy pozosta� na dole nawet kilka miesi�cy. - Wyszczerzy� z�by. - Nie, nic tu nie ma m�cz�cego. Wyposa�amy ka�dego cz�onka za�ogi we wk�adk� z b�on� filmow� i okresowo sprawdzamy j�, by okre�li� dawk� promieniowania, jak� dany osobnik otrzyma�. Dawka ta jest zreszt� znacznie mniejsza od tej, jak� �apiemy siedz�c na pla�y w �rednio upalny dzie�. Problem zanieczyszczenia powietrza jest jeszcze prostszy i dotyczy dwutlenku i tlenku w�gla. Mamy maszyn� oczyszczaj�c�, kt�ra absorbuje wydychany dwutlenek w�gla z powietrza i wypompowuje go w morze. Tlenek w�gla, kt�ry mogliby�my w mniejszym lub wi�kszym stopniu wyeliminowa� poprzez zakaz palenia i nie robimy tego tylko dlatego, �e nie chcemy spowodowa� buntu za�ogi sto metr�w pod poziomem morza, jest spalany na dwutlenek przez specjalny grzejnik, a nast�pnie usuwany w spos�b, o kt�rym przed chwil� wspomina�em. I to te� niezbyt mnie absorbuje, bo zwykle kompetentny mechanik utrzymuje wszystko w doskona�ej formie. - Zawaha� si�. - Posiadam tutaj sal� operacyjn�, kt�ra z ca�� pewno�ci� uraduje pa�skie serce, doktorze Carpenter. St� operacyjny, krzes�o dentystyczne i oprzyrz�dowanie, a najpowa�niejszy wypadek, jaki tu si� zdarzy�, to oparzenie mi�dzy palcami od papierosa. Przydarzy�o si� to kucharzowi, kt�ry zasn�� podczas jednego z moich wyk�ad�w. - Wyk�ad�w? - Musz� przecie� co� robi�, �eby nie zwariowa�. Dwie godziny dziennie po�wi�cam na lektur� nowo�ci medycznych, ale jaki tego sens, gdy nie ma mo�liwo�ci praktyki? Wyk�adam wi�c. Czytam ludziom o miejscach, w kt�re p�yniemy, i wszyscy tego s�uchaj�. Prowadz� wyk�ady na temat zdrowia oraz higieny, takie og�lne, s�ucha tego tylko kilka os�b. M�wi� o niebezpiecze�stwie przejadania si� i braku gimnastyki, a tego nie s�ucha ju� nikt. Sam zreszt� tego nie s�ucham. W�a�nie podczas jednego z takich wyk�ad�w oparzy� si� kucharz. To w�a�nie dlatego nasz przyjaciel Henry ma tak krytyczny stosunek do nawyk�w �ywieniowych tych, kt�rzy powinni bez w�tpienia zastanowi� si� nad sob�. Sam �re za dw�ch, ale maj�c jak�� wad� metabolizmu, pozostaje chudy jak szczapa. Twierdzi, �e to dzi�ki diecie, jak� stosuje. - Wszystko to brzmi mniej sur

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!