4903
Szczegóły |
Tytuł |
4903 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4903 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4903 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4903 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wojciech Go��bowski
Opowiadania
Czas pomagania �wiatu
Czasami si� budzi�. Rozgl�da� si� wtedy doko�a, jakby chcia� zapami�ta� ca�y
�wiat dzi�ki temu jednemu spojrzeniu.
Potem robi� zdziwion� min�, �e �wiat ci�gle jeszcze istnieje. A p�niej zamyka�
oczy i spa� dalej. Tak trwa�
nieprzerwanie od miesi�ca - w szpitalu, pod��czony do kropl�wki. Wszelkie pr�by
nawi�zania kontaktu - czy to
podczas przebudze�, czy te� usi�owa� obudzenia go - spe�z�y na niczym. Nie
wiadomo by�o jak si� nazywa, gdzie
mieszka, pracuje. Gdy go przywieziono - znalezionego przy �mietniku - nie mia�
przy sobie �adnych dokument�w.
Spo�r�d szarego t�umu w��cz�g�w odr�nia�a go jedna rzecz. Jak stwierdzi�
chirurg, jego nogi zosta�y amputowane w
spos�b fachowy, ale nie w szpitalu. Najwyra�niej - stwierdzi� - wynaj�� jakiego�
by�ego specjalist�, b�d�
emerytowanego, b�d� pozbawionego koncesji. W ka�dym razie by�o to dawno temu. Co
najmniej pi�� lat. Na
podstawie tej wypowiedzi uruchomiono odpowiednie policyjne bazy danych,
poszukuj�c odpowiadaj�cego opisowi
chirurga. Nie znaleziono takiego w promieniu stu kilometr�w. Szersze
przeszukiwanie nie mia�o sensu. Pacjenta
przywieziono rankiem 11 kwietnia, wi�c przydano mu imi� jednego z patron�w tego
dnia - Filipa. I tak ju� zosta�o.
Lekarz westchn�� cicho i wsta� z krzes�a, stoj�cego nieopodal ��ka Filipa. Tej
nocy tak�e nic ciekawego pewnie si� nie
zdarzy. "Kiedy� w ko�cu musi si� obudzi�!", pomy�la�, czuj�c nap�yw irytacji.
"Jak d�ugo mo�na trwa� w takiej
�pi�czce? Tydzie�, miesi�c, kwarta�? Nabawi si� zapalenia p�uc i odejdzie w swym
�nie. I nigdy nie dowiemy si�, kim
by�." Wyszed� z oszklonego pokoiku i ruszy� do dy�urki. Dwudziestoparoletnia
siostra Joasia jak zwykle ni to siedzia�a,
ni to le�a�a w fotelu, czytaj�c horror.
Stopy wyci�gn�a na taborecie, pomocnym przy si�ganiu na wy�sze p�ki szafek
medycznych. By�a zwr�cona do niego
przodem, ale nie widzia�a go, zatopiona bez reszty w tre�ci ksi��ki. Sta� wi�c
tak i spogl�da� na ni�. Br�zowe, proste,
d�ugie w�osy sp�ywa�y jej na ramiona, na �nie�nobia�y fartuch piel�gniarski. Zza
ok�adki wida� jeszcze by�o ciemne
oczy, lekko rozszerzone z napi�cia. Pami�ta�, �e reszta twarzy jest r�wnie
pi�kna. Spod ko�c�wek kitla wy�ania�y si�
zgrabne nogi w be�owych rajstopach. Do tego wszystkiego siostra Joasia by�a, jak
to okre�la�, porz�dn� dziewczyn�.
Ach, gdyby by� te par�na�cie lat m�odszy... Westchn�� na duszy i spojrza� na
ok�adk� ksi��ki. Z krwistoczerwonego
chaosu wy�ania�o si� oko i kilka ostrych z�b�w w paszczy. Nazwisko autora nic mu
nie m�wi�o. "M�j Bo�e",
pomy�la�, "�adnego poszanowania dla normalnej literatury." Chrz�kn��.
Piel�gniarka poderwa�a si� przera�ona, widz�c
jednak znajom� twarz, nieco si� uspokoi�a.
- Co nowego u �pi�cego? - spyta�a, jak zwykle zadowolona z rozpowszechnionego
ju� na oddziale rymu jej autorstwa.
- Chcia�bym wiedzie� - mrukn�� doktor. - Zr�b mi, prosz�, herbaty. Mocnej.
Siostra Joasia od�o�y�a starannie ksi��k� i podesz�a do kuchenki. Doktor
podni�s� j� - ksi��k�, nie Joasi� - i zacz��
przegl�da�. Najpierw pr�bowa� znale�� stron�, na kt�rej nie by�oby s�owa "krew".
Po chwili skapitulowa�. Otworzy�
wi�c na przedostatniej stronie i zerkn�� na list� wydanych pozycji. Mimo
znacznej obszerno�ci spisu, zauwa�y�
zaledwie kilku autor�w. Wi�kszo�� tytu��w r�ni�a si� tylko kolejnym numerem. Na
dole strony widnia� stempel
biblioteki Klubu Mi�o�nik�w Horroru. Nigdy nie m�g� zrozumie�, jak siostra
Joasia mo�e to czyta�. Nie tylko ze
wzgl�du na tre�� (czy jej brak), ale g��wnie bior�c pod uwag� miejsce i
charakter pracy - nocne, samotne dy�ury nie
nale�a�y na oddziale do rzadko�ci... No, c�. Od�o�y� zdegustowany ksi��k�.
- Lubi pan horrory, doktorze ? - pad�o znad podawanej, pachn�cej herbaty.
- Czyta�em kiedy� Kinga - odpar�. - Wydaje mi si� jednak, �e r�nica mi�dzy nim
a tym - wskaza� na stolik - jest
zasadnicza.
- By� mo�e - zgodzi�a si�. - Nie znam.
"Nic dziwnego", pomy�la�, zerkaj�c ostatni raz na krwaw� ok�adk�. Wyci�gn�� z
nesesera �wie�� gazet� i rozsiad� si� w
s�siednim fotelu. Zatopi� si� we w�asnej lekturze.
- ... w sny?
- S�ucham? - poderwa� g�ow� znad artyku�u.
- Pyta�am, czy wierzy pan w sny.
- Jak to, czy wierz�? W co?
- No, w to, �e sny si� spe�niaj�. �e s� zapowiedzi� przysz�o�ci.
- Nie... raczej nie - pokr�ci� g�ow�. - A dlaczego pytasz?
- A, �ni�o mi si� co� takiego... Jakby co� spada�o na mnie z nieba... W nocy...
- Ceg�a?
- Nie, co� �ywego... Jaki� ptak... Mia�o ostre szpony... Niewa�ne.
- Niezbyt mi�y sen - zmarszczy� brwi.
- Nienajlepszy.
- Mo�e to z powodu tych ksi��ek? Wiesz - o�ywi� si� - nie rozumiem, jak mo�na...
- Niekt�rzy ludzie lubi� si� ba� - uci�a, nawyk�a do takich pyta�.
- Tak, s�ysza�em t� teori� - mrukn��, wracaj�c do gazety.
Siostra nie zauwa�y�a irytacji doktora. Odsuwaj�c delikatnie niesforny kosmyk
w�os�w za ucho, podesz�a do szyby
stanowi�cej �ciank� dy�urki. Spojrza�a �agodnym wzrokiem na �pi�cego Filipa.
- Ciekawi mnie tylko, o czym on �ni.
Lecia�. Kocha� to uczucie wolno�ci ptaka na niebie. Ale on ptakiem nie by�. Nie
czu� si� jednak cz�owiekiem. Jak
gdyby opad�y z niego kr�puj�ce ludzi wi�zy. Spogl�da� na oszklony budynek, na
m�od� dziewczyn� i m�czyzn� w
�rednim wieku zgromadzonych w jednym z niewielu o�wietlonych pokoik�w.
Dziewczyna mia�a pi�kne, d�ugie w�osy,
m�czyzna siw� br�dk� i takie� w�sy. Nie czu� �adnej wi�zi z nimi. Nie by�
jednym z nich. Lecia� bezszelestnie po
nocnym niebie. Przelatywa� nad dachami, zr�cznie omijaj�c anteny telewizyjne,
dzi�ki kt�rym widzowie siedz�c
bezpiecznie w domowym zaciszu mogli spokojnie napawa� si� wiadomo�ciami o
kolejnych morderstwach,
bestialstwach i zbrodniach. Bo ludzie lubi� o tym s�ucha�. Nie lubi� tylko, gdy
ich to spotyka. Jak gdyby samo
s�uchanie i ogl�danie �mierci na wszechobecnych ekranach stanowi�o haracz jej
sk�adany. Jakby mog�o odwlec w
niesko�czono�� nieuniknione. Jak... Cisz� nocn� rozerwa� skowyt psa. Przerwa�
rozmy�lania i skierowa� si� w stron�, z
kt�rej dobiega� �w j�k i pro�ba zarazem. Poczu� mocniej swe skrzyd�a utkane z
nocy na kszta�t nietoperza. Poczu�
rosn�ce szybko w �rodku ka�dego ramienia szpony. Wiedzia�, �e nietoperze
zawisaj� na nich, on jednak nie
potrzebowa� tego. Jego szpony by�y ostre jak brzytwa. By�y przeznaczone do czego
innego. Nadlecia� nad �r�d�o
d�wi�ku i spojrza� na jego przyczyn�. Co� w sk�rzanej kurtce nabijanej �wiekami
na przemian kopa�o i bi�o plastikow�
rurk� kul�cego si� w�r�d sterty �mieci psa. Lubi� psy. Tylko one go widzia�y na
mrocznym niebosk�onie. Gdy istota
przypominaj�ca cz�owieka jeszcze raz kopn�a ofiar�, doby� z gard�a wrzaskliwy
pisk i run�� w d�. Na prze�ladowc�.
Szpony z�owrogo zal�ni�y w �wietle ksi�yca. Znalaz�y cel.
- Dobry wiecz�r, panie doktorze - tym razem przez bia�y fartuch piel�gniarski
wyra�nie przebija� czerwony materia�
eleganckiego �akietu. "W takim stroju do pracy...?", pomy�la� zdumiony.
- Dobry wiecz�r, Joasiu. Co s�ycha�?
- Dzi�kuj�, wszystko w porz�dku. Pocz�stuje si� pan ciastem?
- O, a jaka� to okazja?
- A - siostra u�miechn�a si� szeroko. - Mia�am urodziny i troch� zosta�o po
imprezie.
- Troch�? - doktor zerkn�� na ciasto. Wygl�da�o na �wie�o wyj�te z foremki,
jeszcze nie skalane no�em. - Ach, wi�c
prosz� przyj�� najlepsze �yczenia. Niech jaki� przystojny ch�opak wybije ci z
g�owy te horrory, dziewczyno.
- Dzi�kuj� - oblicze piel�gniarki rozpromieni�o si� jeszcze bardziej. Policzki
nabra�y koloru ubrania. Doktor pomy�la�
przelotnie, kiedy to ostatnio widzia� rumieni�c� si� m�od� kobiet�. Nie
pami�ta�. "Ale znak jest dobry: �wiat powoli
wraca do normalno�ci. Trzeba mu tylko troch� pom�c".
- Tyle �e - siostra Joasia zatroska�a si� - chyba nie wzi�am no�a, by to
pokroi�, a tu jako� te� �adnego nie widz�...
Doktor pomy�la� o swoim p�aszczu. Tam, w zaciszu kieszeni kry� si� wspania�y n�
my�liwski. Kupi� go dawno temu,
ale nosi� od kilku miesi�cy. Zawsze przy sobie. Niedu�y, doskonale le�a� w
d�oni. Jego ostrze przeci�oby ka�de ciasto,
cho�by stare i na �mier� zasuszone. Ale by�o przeznaczone do czego innego. Nigdy
si� nim nie chwali�. Przyzwoit�
siostr� Joasi� m�g�by przerazi�. Lepiej niech sobie my�li, �e on jest zwyczajnym
lekarzem, kt�ry zawsze chroni �ycie.
Normalnym, bezbronnym przechodniem.
- Jako� sobie poradzimy bez no�a - wskaza� piel�gniarce fotel, samemu zanosz�c
wiktua�y. - Przecie� mamy r�ce, a i
nikt obcy na nas nie patrzy.
- Wszyscy �pi� - Joasia zerkn�a przez szyb� i zachichota�a. - A zw�aszcza
Filip.
Lecia�. Ale tym razem poczucie wolno�ci by�o t�umione przez niewyt�umaczalne
pragnienia. Jedne z nich ci�gn�y go
do budynku szpitala, tam, gdzie le�a�o jego cia�o, pogr��one w g��bokim �nie.
Wiedzia�, �e �ni, ale w swoim sennym,
skrzydlatym ciele czu� si� lepiej. W niej chcia� pozosta�. Powraca� wi�c czasem
do cia�a cz�owieczego, ale nie chc�c
go, szybko ulatywa� z powrotem. Wraca� do przestrzeni. Do wolno�ci. I coraz
cz�ciej do niszczej�cej dzielnicy
jakiego� pobliskiego miasta. Nie wiedzia�, dlaczego. Nie zna� tego miejsca.
Kr��y� jednak nad jakim� budynkiem i nad
ca�� okolic�. Czu� si� dziwnie zwi�zany z ni�. Czu� si� jej stra�nikiem. I
dlatego, gdy pos�ysza� chrobot wytrycha, nie
zawaha� si�. Z�odziej by� cichy dla uszu ludzkich, lecz nie do�� cichy dla
nocnego drapie�nika. Po ultrad�wi�kowym
wrzasku, od kt�rego par� ps�w zawy�o tu i �wdzie, w�amywacz rozejrza� si�, jakby
przeczuwaj�c co� niedobrego. Ale
dla niego by�o ju� za p�no.
- Czyta� pan ju� gazet�? - siostra Joasia widz�c zmoczonego deszczem doktora od
razu wzi�a si� za robienie gor�cej
herbaty.
- Nie, a co pisz�? - doktor zdj�� mokry kapelusz i p�aszcz. Na szcz�cie
popielaty swetr pod p�aszczem by� ju� suchy.
Pasowa�, jak oceni�a Joasia, do siwego zarostu doktora.
- Znaleziono kolejn� ofiar� z poder�ni�tym gard�em. To ju� chyba �sma.
- A co na to policja? - w jego g�osie mo�na by�o wyczu� lekkie zdenerwowanie.
- Nic - dziewczyna wzruszy�a ramionami i zala�a woreczek wrz�tkiem. - Albo co�
wiedz� i trzymaj� to w tajemnicy.
Dobro �ledztwa i takie tam... Prosz�.
- Dzi�kuj� - przystawi� zmarzni�te d�onie do szklanki. Ta majowa noc wcale nie
by�a tak ciep�a, jak by� powinna. A
mo�e to jemu by�o zimno? Do tego ten deszcz... Krew sp�ywaj�ca chodnikiem...
- Ach, jeszcze jedno - piel�gniarka chwyci�a gazet� i poda�a m�czy�nie. -
Pisz�, �e z ogl�dzin ofiar wynika, �e
morderca zna si� na rzeczy.
- Zna si�...?
- To znaczy od strony medycznej. No, wie pan. Wie, co przeci�� i jak.
- Ach, tak - mrukn�� lekarz i zacz�� czyta� artyku�. Twarz zas�oni� gazet�.
Siostra podesz�a do szyby i spojrza�a na
oddzia�. W nocy panowa� tu taki spok�j, �e... by�o to a� nienaturalne. Zbyt
spokojnie. Krople deszczu dzwoni�y lekko o
szk�o okien. Usypia�y. Ale nie wszystkich...
- Doktorze! Filip si� poruszy�! Chyba si� budzi! - zawo�a�a z przej�ciem.
Lekarz zerwa� si� z fotela, odrzucaj�c na bok lektur�. Wybieg� z dy�urki i
pobieg� do pokoiku pacjenta. Joasia tu� za
nim. Wpadli jak wicher do pomieszczenia i pochylili si� nad ��kiem.
Rzeczywi�cie, cz�owiek zwany Filipem budzi�
si�. Patrzy� woko�o niewidz�cym wzrokiem, a� spojrzenie skupi�o si� na
piel�gniarce.
- Kim jeste� - doktor spyta� spokojnie, cho� troch� ostro. Pacjent nie
zareagowa�, nadal spogl�daj�c na dziewczyn�.
- Kim jeste�, Filipie? - �agodniej spyta�a Joasia. Ale jej rozm�wca ju� zamyka�
oczy.
- Nie zasypiaj! - rzuci� lekarz, chwytaj�c r�k� le��cego. - Obud� si�. No,
dalej! S�yszysz? Obud� si�! A, do diab�a z
tob�! - gwa�townie obr�ci� si� i wyszed� z gniewn� min�. Siostra sta�a dalej,
zaszokowana jego zachowaniem. Zawsze
taki kulturalny, spokojny, a tu... Czy�by ten artyku�? Poprawi�a u�o�enie
�pi�cego i wysz�a, cicho zamykaj�c drzwi.
Lecia�, ale my�li nie dawa�y mu spokoju. "Kim jeste�?" Nie wiedzia�, kim jest.
Nie wiedzia�, czym jest. "Kim jeste�,
Filipe?" Nie mia� nigdy na imi� Filip. Ale jak? Nie pami�ta�. "Nie zasypiaj!"
Przecie� w tym �nie �yje naprawd�,
�yciem, o kt�rym im si� nie �ni. "Kim jeste�, Filipie?" Ta dziewczyna. Ta twarz.
Jak�e podobna... do kogo? I dlaczego
tak uparcie powraca do tej dzielnicy, coraz bardziej zaniedbanej? Czy�by to st�d
pochodzi�? Czy�by tu narodzi�o si� to
cia�o, przykute do szpitalnego ��ka? A ta twarz... By�aby to twarz matki? Nie,
przecie� matka... Przypomnia� sobie.
Matka zmar�a na raka sk�ry. W tym domu. A w kilka dni p�niej znienawidzony
ojczym pobi� go i wyrzuci� na
�mietnik, aby zaj�� si� nim kto� inny. Albo �eby zdech�. Do�� wspomnie�!
Wrzasn��. Rozszczeka�y si� wszystkie psy
w okolicy. Wrzasn�� jeszcze raz, mocniej. Psy zawy�y bole�nie. A zw�aszcza
jeden, ulubiony matki, obecnie trzymany
na dworze, w obsk�rnej budzie. Nie chcia� ich b�lu, ale mia� zadanie do
wykonania. Wrzasn�� po raz trzeci. Tu i
�wdzie zapali�y si� �wiat�a w oknach, jakie� g�osy usi�owa�y uspokoi� rozszala�e
psy. Otwar�y si� drzwi domu. Pot�na
sylwetka ojczyma ubranego tylko w slipy i spocony podkoszulek pojawi�a si� w
nich, po czym wysz�a na deszcz. Z
domu dobieg� g�os jakiej� m�odej kobiety. Posta� ojczyma zacz�a krzycze� na
psa. Chwyci�a za oparty od dom kij od
miot�y i podesz�a bli�ej budy. Pies powoli wycofywa� si�, lecz nadal wy�.
Cz�owiek zamachn�� si�. Spogl�da� na t�
scen� z g�ry, zataczaj�c niewielkie ko�a. Jego szpony by�y ju� na swoim miejscu.
Nadal nie wiedzia�, czym jest, ale
wiedzia�, po co tu jest. Wyda� jeszcze jeden okrzyk i spikowa� na ofiar�.
Joasia od razu pozna�a, �e doktor jest w z�ym humorze. By� to jednak wyj�tkowo
dzienny dy�ur, nie pyta�a wi�c o
szczeg�y. Na dziennej zmianie nie mia�a nawet czasu na czytanie ulubionych
horror�w. A lekarz rzeczywi�cie by� z�y.
G��wnie na policjant�w, kt�rzy dwie godziny wcze�niej przes�uchiwali go w
zwi�zku z ostatnimi morderstwami.
Prowadz�cy �ledztwo byli niemal�e pewni, i� czyni to kto� ze �wiata medycznego,
wi�c z braku innych trop�w
sprawdzali pobliskich lekarzy. By�o ich troch�, oj, by�o - szpital nie by�
jedynym o�rodkiem w okolicy - wi�c czemu
przyczepili si� akurat do niego? "Czy�bym komu� m�wi�, �e potrzeba zmieni�
oblicze tego chorego �wiata? Nawet
je�li tak, to przecie� wszyscy tak m�wi�. Mo�e m�wi�em, �e trzeba �wiatu
aktywnie pom�c si� leczy�?", zastanawia�
si�. "Bo mojego no�a nikomu nie pokazywa�em, to pewne. Kupi�em go daleko st�d,
sprzedawca mnie nie zna. Dobrze
przynajmniej, �e mnie nie zrewidowali." Ale nie by�o czasu na rozmy�lania.
Roboty by�o do��. Na dodatek na
poprzedniej zmianie obudzi� si� Filip i, co najdziwniejsze, nie zasn�� od razu.
Nie powiedzia� jednak ani s�owa.
- Panie doktorze, policjant do pana! - dobieg�o od drzwi wej�ciowych na oddzia�.
- Nie teraz, jestem w pracy! - odkrzykn��.
- M�wi, �e to pilne!
Zakl�� pod nosem. Jego robota te� by�a pilna. "Czy oni nie dadz� mi spokoju?",
my�la� zdenerwowany. "Przyszed�
mnie aresztowa�? Je�li teraz chce mnie przes�uchiwa�, to go normalnie wyrzuc�
st�d. Ca�y oddzia� mnie poprze."
Jednak mundurowy nie by� tym, kt�ry prowadzi� �ledztwo. By� m�odszy wiekiem i
rang�.
- S�ucham? - nadal by� zaniepokojony, co mo�na by�o �atwo wychwyci� w jego
g�osie.
- Panie doktorze, szef stwierdzi�, �e to dla pana wa�ne i kaza� to dostarczy� -
wyrzuci� z siebie, podaj�c zarazem du��
kopert�.
Lekarz rozerwa� szary papier i wyj�� kilka kartek. Na jednej z nich by�a odbitka
kserograficzna zdj�cia. Zna� twarz z
tego zdj�cia.
- Siostro Joasiu! - zawo�a� za siebie.
- Tak, panie doktorze? - dobieg�o z oddali.
- Mamy akta Filipa! - stwierdzi� z satysfakcj�. - Jak �e�cie to znale�li? -
zwr�ci� si� zn�w do policjanta.
- Oj, nie wiem, panie doktorze. Ja to tylko przynios�em.
- C�, dzi�kuj� - wr�czy� kartki nadbieg�ej w�a�nie miedzianow�osej
piel�gniarce. Ta gor�czkowo zacz�a je
przegl�da�.
- Ach, jeszcze jedno - mundurowy najwyra�niej zapomnia�, �e rozmawia z lekarzem,
bo spogl�da� tylko na Joasi�. Jak
zaczarowany. - Szef kaza� pana doktora przeprosi�. Z�apali tego morderc�, co
pana przes�uchiwali w jego sprawie.
- Tak? - lekarz u�miechn�� si�.
- Tak - m�ody policjant jakim� nadludzkim wysi�kiem oderwa� wzrok od dziewczyny
i spojrza� na rozm�wc�. -
Podobno jaki� psychiczny, wylany z medyka. Mo�e mu odbi�o?
- Mo�e - zgodzi� si� doktor. - Dzi�kuj� panu. Joasiu, odprowad� pana do wyj�cia
- rzuci�, bior�c z powrotem akta Filipa
z r�k zdziwionej piel�gniarki. Przegl�dn�� je szybko. By�o tam i imi�, i
nazwisko, i inne dane personalne, zdj�cie i co
najwa�niejsze, numer konta bankowego. Odetchn�� z ulg�, cho� nie zna� stanu tego
konta. Sama jego obecno��
�wiadczy�a na korzy�� pacjenta. Poza tym b�dzie za co leczy� go dalej. Zamkn��
akta i zdecydowanym krokiem
podszed� do dy�urki. Po�o�y� teczk� na stoliku i wr�ci� do pracy, rozmy�laj�c
nad s�owami policjanta. "Z�apali kogo�.
Kogo? Pewnie b��ka� si� po okolicy. No, tak. Trzeba by� ostro�nym, tylu r�nych
typ�w �yje ci�gle na tym �wiecie...
Za du�o. Ale powoli... Na wszystkich przyjdzie kolej..."
Tym razem lecia� w dzie�. Nie przeszkadza�o mu to. Wiedzia�, �e nikt go nie
zobaczy. A on sam zmienia� si�. Ju� nie
by� podobny do nietoperza. Jego skrzyd�a nabra�y jakby dostoje�stwa, sta�y si�
skrzyd�ami ptasimi. Zanik�y szpony u
ramion, pojawi�y si� natomiast gdzie indziej - kr�tkie, w miar� chwytne.
Niemniej rado�� latania by�a ta sama,
zw�aszcza, i� dzie� by� pi�kny. Spogl�da� na pi�knie po�o�ony budynek O�rodka, w
kt�rym go umieszczono po
wypisaniu ze szpitala. Pieni�dze z konta pokry�y koszty leczenia szpitalnego,
obecnie za� poddawany by� zabiegom
rehabilitacyjnym. Lecia�. Pod nim szumia�a rzeka, nad brzegiem kt�rej po�o�ony
by� O�rodek. Woda by�a czysta. Na
lewo las. Na prawo ��ka - zielony pas startowy. Za ��k� pole, a na nim dojrza�e
ju� do z��cia zbo�e mieni si� z�otymi
kolorami. Co� jednak k��ci ten obraz - tu i �wdzie mi�dzy k�osami czerwieni si�
mak. Zwolni� lotu i z pewnym trudem
zerwa� jeden kwiat. Jego krwista czerwie� falowa�a na wietrze, jak gdyby chcia�a
co� powiedzie�, przypomnie� co�
wa�nego, co�...
- Panie Arturze, czas na �wiczenia - dobieg� gdzie� z ty�u g�os piel�gniarki.
- Zaraz przyjad� - wycharcza�, z trudem wymawiaj�c s�owa. Siostra wysz�a z
pokoju. Westchn��. Siedzia� w fotelu
inwalidzkim, odwr�cony ty�em do drzwi. Przed nim, za otwartym oknem
rozpo�ciera�a si� panorama okolicy. Spojrza�
na swe r�ce. W zaci�ni�tej pi�ci tkwi� kwiat maku. Ci�gle pachnia� zbo�em.
Wyda�o mu si�, �e cz��
krwistoczerwonej barwy sp�ywa na jego r�ce. Jak znak. Wyrzuci� z obrzydzeniem
kwiat przez okno i wyjecha� z
pokoju.
Wojciech Go��bowski
Do zobaczenia w nocy. Pami�tnik.
Dnia szesnastego stycznia wyszed� z domu i nie wr�ci� pan Andrzej Szyszko, lat 47, zamieszka�y w L�borku. Wzrost
[...]
Ca�� win� zrzuci�em na nieszczelno�ci okna. Na dworze le�a�y kopy �niegu, zimny wiatr hula� do woli. Niedok�adna
budowa bloku nie by�a w stanie go zatrzyma� na zewn�trz. Z�y na projektant�w, wykonawc�w, na wiatr, zim� i w
og�le, odwr�ci�em si� na drugi bok. R�k�, na kt�rej poczu�em zimny powiew, schowa�em pod ko�dr� i uporczywie
stara�em si� zasn��.
W ubieg�� �rod�, pi�tnastego lutego wysz�a z domu i nie wr�ci�a pani Zofia Maer, zamieszka�a w Tczewie [...]
Pierwszy przypadek, ten styczniowy, przypomnia�em sobie w lutym. Okoliczno�ci by�y podobne. Cho� na dworze po
�niegu pozosta�o tylko szare b�oto, wiatr nadal by� ch�odny. Nie zwr�ci�bym wi�kszej uwagi na zimny powiew wok�
prawego nadgarstka, gdyby nie to, �e ca�a prawa r�ka spoczywa�a bezpiecznie pod ko�derk�.
Dnia siedemnastego marca bie��cego roku wyszed� z domu i nie wr�ci� obywatel Tucholi, Wies�aw Mazur, lat 32 [...]
Dopiero w marcu dopad�o mnie to skojarzenie. Pami�tam, by� ciep�y, mi�y wiecz�r, ani �ladu wiatru. Tym bardziej
wi�c zaskoczy�o mnie nag�e zimno na mojej r�ce. Po parunastu dniach, gdy b��dz�c po kana�ach telewizji kablowej
us�ysza�em suchy komunikat, zrobi�o mi si� zimno nie tylko na r�ce. Wspomnienia po��czy�y si� w pary i uderzy�y
mnie jak m�ot kowalski, rzucaj�c mn� z powrotem na kanap�, z kt�rej to nieopatrznie wsta�em. Wypi�em chyba ze
�wiartk� tego, co mia�em, zanim nie opanowa�em si� na tyle, by m�c i�� spa�.
Pi�tnastego kwietnia wyszed� z domu i nie wr�ci� [...]
Tym razem wiedzia�em, �e przyjdzie. Co noc w okolicy po�owy miesi�ca czuwa�em czekaj�c na lodowaty powiew. I
nie zawiod�em si�. Przyszed� i odszed� r�wnie nagle, pozostawiaj�c po sobie tylko makabryczne wspomnienie. I strach.
Narastaj�cy z miesi�ca na miesi�c. Z dnia na dzie�. O co tu chodzi ? Czemu ja ? Przecie� zagini�� by�o wi�cej -
dlaczego wi�c "czuj�" tylko te z po�owy miesi�ca ? Dziesi�tki pyta�. �adnych odpowiedzi. Strach.
Dnia czternastego maja wysz�a z domu i nie wr�ci�a [...]
Spogl�daj�c w kalendarz, zorientowa�em si� w jednym : "moje" zagini�cia zdarza�y si� wy��cznie w pe�ni� ksi�yca. Z
dok�adno�ci� co do p� dnia. Co do kilku godzin. Jedna odpowied� - ile� nowych pyta� ! Zacz��em zapisywa�
komunikaty - mo�e owe osoby posiadaj� jakie� wsp�lne cechy ? Mo�e s� tymi cechami (t� cech�) powi�zane ze mn� ?
A, przy okazji - jakby w odpowiedzi na ch��d wok� prawego nadgarstka, wok� lewego pojawi�o si� nie�mia�e
ciepe�ko. Czy�by reakcja obronna organizmu?
Trzynastego czerwca bie��cego roku wyszed� z domu i nie wr�ci� [...]
Zimno i ciep�o staje si� coraz bardziej intensywne. Nadal nic z tego nie rozumiem. Boj� si� przyzna� komukolwiek -
jak nic pomy�l�, �e si� pr�buj� z nich nabija�. Albo wy�l� mnie do psychiatry. My�la�em te� o p�j�ciu do lekarza lub
na policj�, ale c� bym im powiedzia�?
Dnia dwunastego bie��cego miesi�ca wyszed� z domu i nie wr�ci� [...]
Lato! Omal nie przegapi�em pe�ni ksi�yca. Zimno zn�w da�o zna� o sobie. Niestety, coraz bardziej makabrycznie.
B�d�c przygotowanym na jego przyj�cie, stara�em si� jako� je wyczu�, zbada�, czy co� w tym gu�cie. Gdybym zna�
wcze�niej rezultaty, chyba wola�bym si� upi�. Zimno bowiem (podobnie zreszt� ciep�o) uformowa�o si� na kr�tko w
kszta�t pier�cienia. Bardzo nieregularnego - raz szerszego, raz w�szego. A� za bardzo przypomina�o dotyk d�oni, ale
dotykiem, jako takim, nie by�o. Pr�dzej by�o to, jakby - oj, jakby to opisa� - o, na przyk�ad gdyby kto� chcia� chwyci�
ci� za r�k�, lecz w ostatniej chwili zrezygnowa�. Albo gdy zbli�ysz si� do pieca - czujesz jego ciep�o, cho� go nie
dotykasz.
Dziesi�tego sierpnia wysz�a z domu i nie wr�ci�a [...]
Nadal niewiele odpowiedzi. Ale, ach ! Znalaz�em co�. Jakby szlak. Jednak zapisywanie komunikat�w da�o rezultat.
Je�li si� nie myl�, "moje pierwsze" dochodzi�y gdzie� z P�nocy. To by si� zgadza�o. Od maja do sierpnia - cztery
zagini�cia. Cztery miasta. W�oc�awek. Konin. Kalisz. Wielu�. Szlak wiod�cy nieub�aganie na po�udnie. Ci�gle �adnych
cech wsp�lnych zaginionych. Wysocy i niscy. Chudzi i otyli. M�odzi i starzy. Niczym w �redniowiecznym "dance
macabre". Ka�dy jest wybrany. Nikogo nie ominie. Ponowna obserwacja potwierdzi�a dotyk r�k. Zimnej i ciep�ej.
Dotyk jednak nie cia�a, lecz ducha. Jest co� dziwnego w tej "zimnej" r�ce. Jakby jaka� nieregularno��, kt�rej pomimo
narastania intensywno�ci dozna� nie mog� okre�li�.
Dnia dziewi�tego wrze�nia [...]
Odkry�em sekret "zimnej" d�oni. Odkrycie to rzuci�o mnie na skraj szale�stwa, na dno strachu wdzieraj�cego si� w
ka�d� kom�rk� cia�a. Zimna r�ka nie by�a ludzka. Abstrahuj�c od jej temperatury, mia�a (ma) trzy nienaturalnie d�ugie
palce. I chwytny kciuk POMI�DZY palcem drugim a trzecim. Przez nast�pne par� dni by�em pijany - po takim
odkryciu nie mia�em i tak co ze sob� zrobi�.
Ko�cz� ju� ten pami�tnik. Wrze�niowy wyb�r - Lubliniec wyra�nie wskazuje dalszy ci�g w�dr�wki. Pogodzi�em si� z
tym, �e to ja b�d� nast�pny. No, chyba, �e co� nie wypali i TO przejdzie obok mnie. Co wtedy zrobi� z tymi kartkami ?
Mo�e podr�. Mo�e spal�. Nie wiem. Na pewno nie znajdziecie ich na moim biurku. Ale tak si� nie stanie. Wiem o tym.
To si� czuje - owo zbli�anie si� nieuniknionego. Co by tu jeszcze napisa� ? Mo�e par� s��w o sobie. Mieszkam (skoro
to czytasz, to znaczy, �e powinno tu pisa� "mieszka�em") sam, adres najbli�szej rodziny jest w notesie, kt�ry po�o��
obok. Bior�c pod uwag�, �e nie znajdziecie mojego cia�a, nie k�opoczcie si� z pogrzebem. Najwy�ej ma�y, symboliczny
krzy�. By�em ochrzczony, wi�c niech ju� b�dzie ten krzy�.
Taaak. Zapada zmrok. Dzi� pe�nia. Ciekawe, dok�d zaprowadzi mnie dzi� zimna r�ka. A mo�e b�dzie to s�odki g�os ?
A� w ko�cu chwyciwszy mnie mocno, jedn� moj� "p�cielesn�" r�k� po�o�y na wybra�cu listopadowym, samemu
tak�e przypiecz�towuj�c nieuniknione. Co potem ?
Ha ! A mo�e b�d� was straszy� po nocy ?
W. Go��bowski
Dzie� wyp�aty
Wreszcie przyszed�. Z dawna oczekiwany. Dzie� wyp�aty. Uda�o mi si� unikn��
poklepywa� po plecach i zaprosze� na
piwo. Szybko jednak wynios�em si� z biura. Teraz czeka� mnie bardziej uci��liwy
odcinek drogi: �rodek miasta.
Musia�em dosta� si� do centrum, bo w�a�nie tam mia� sklep jubiler - m�j znajomy
z czas�w dzieci�stwa. Oczywi�cie,
m�g�bym czyni� zakupy w innym sklepie: ta�szym, dro�szym, bli�szym, dalszym -
nie o to chodzi�o. Ale memu
znajomemu raz wyt�umaczy�em, o co chodzi, no i teraz by� przygotowany na moje
comiesi�czne zakupy. A by�y to
zakupy nie lada: za ca�� miesi�czn� pensj�.
Mog�em wzi�� taks�wk�. Mog�em pojecha� autobusem lub tramwajem, ale nigdy tego
nie robi�em. Wola�em troch�
zaoszcz�dzi�. Poza tym zawsze lubi�em spacery. No i paradoksalnie by� to jeden z
szybszych sposob�w podr�owania
po mie�cie. Wreszcie, po dw�ch pr�bach przejechania mnie przez zestresowanych
kierowc�w, po pi�ciu
rozczarowanych kieszonkowcach, po dwudziestu sze�ciu pseudo �ebrakach i po o�miu
nachalnych sprzedawcach
obno�nych dotar�em do sklepu znajomego. Zaprosi� mnie na zaplecze. Zaprezentowa�
mi sw� miesi�czn� propozycj�.
Zgodzi�em si� bez zbytniego wahania. Mia� dobry gust, a ponadto umia� sobie
wyobrazi�, co mo�e mi by� przydatne.
Dokona�em komputerowej transakcji, przelewaj�c pozosta�e na koncie po
automatycznym odliczeniu podatk�w i op�at
za mieszkanie pieni�dze na rachunek jubilera. Zaszyli�my precjoza w szmacianym
pasie, przymocowa�em go sobie pod
ubraniem, na wysoko�ci pasa. By�em got�w do dalszej drogi. Teraz czeka� mnie
do�� niebezpieczny odcinek - powr�t
przez miasto.
Na tym odcinku niech�tnie musia�em bra� taks�wk�. Traci�em w ten spos�b i czas,
i troch� pieni�dzy, ale zyskiwa�em
na bezpiecze�stwie. Sk�d mia�em drobne na taryf� ? Nie mia�em. To jubiler j�
zamawia�, on te� p�aci�. Wszystko by�o
wliczone w cen�, nie traci� na mnie ani grosza.Nie zamieni�em z kierowc� ani
s�owa wi�cej ni� by�o potrzebne do
okre�lenia punktu docelowego drogi. Wysiad�em z auta, rozejrza�em si� dyskretnie
na boki. Nic podejrzanego. Prawie
pusta ulica, kilku przechodni�w. Spok�j przedmie�cia. Tutaj, przy Bramie,
wynajmowa�em pok�j. Nie by� mi
potrzebny do niczego. To znaczy, niczego pr�cz formalnego miejsca zamieszkania,
potrzebnego dla administracji. Dla
banku. Dla pracy. Ewentualnie dla poczty, cho� ta prawie nie przychodzi�a.
Najwy�ej jakie� ulotki, ankiety. �adnej
korespondencji. Zagl�da�em do tego "domu" raz czy dwa razy w tygodniu, g��wnie
po to, by da� zna� w�a�cicielce, �e
�yj�. W dzie� wyp�aty jednak nie mia�em na to ochoty. Wszed�em szybko w Bram�.
Dla wszystkich ludzi by�a to normalna brama wjazdowa na podw�rze. Dla mnie by�a
to Brama. Przekroczy�em j� i
odetchn��em z ulg�. Tu, na kamienistej pustyni u podn�a �rednio wysokich g�r
mog�em troch� odpocz��.
Zrelaksowa� si�. Je�li nie liczy� kilku skorpion�w i paru w�y, nie grozi�o mi
nic. Czeka�y mnie teraz dwa - trzy
kilometry prostej drogi do nast�pnej Bramy. Doskonale wiedzia�em, gdzie jej
szuka�. By�a dobrze widoczna, odcina�a
si� od reszty zielonego zbocza swoim mrokiem. Ale by�a tak widoczna tylko dla
mnie. Kiedy� pr�bowa�em
przeprowadzi� przez Bram� mojego przyjaciela. Jak potem twierdzi�, nagle
rozmy�em si� w powietrzu i znikn��em z
jego �wiata. C�, dobrze �e przynajmniej ubranie i inne martwe przedmioty dawa�y
si� przenie�� na drug� stron�.
Dotar�em do zbocza. Tu� przy Bramie sta�o mizerne drzewko, na tyle jednak
roz�o�yste, i� utrzymywa�o ci�ar mego
brezentowego wora z przebraniem. Nie spiesz�c si� wyci�gn��em z jego �rodka
obszerny habit i na�o�y�em go na
siebie. G��boki kaptur skrywa� w cieniu moj� twarz. By�em got�w do pokonania
nast�pnego odcinka drogi do domu.
Wszed�em w Bram�.Tak, w tym �wiecie bywa niebezpiecznie. Mo�e ci� na przyk�ad
stratowa� rozp�dzony ko�
jakiego� rycerza. Mog� ci� napa�� rozb�jnicy. Ch�opi mog� zad�ga� ci� wid�ami
lub cepami przetr�ci� ci kark. Dlatego
te� po pierwszej, kr�tkotrwa�ej wizycie zako�czonej pogoni� w�r�d oskar�e� o
czary wola�em zaopatrzy� si� w mnisi
habit. Dawa� on okre�lone poczucie bezpiecze�stwa, niejako nietykalno��
osobist�. Nast�pna Brama znajdowa�a si�
wprawdzie niedaleko, ale droga do niej prowadzi�a przez ruchliw� wie�. W niej
jak zwykle panowa� smr�d - pomyje
sp�ywa�y drog�, pod nogami wa��sa�y si� zwierz�ta. Niemi�osierny by� tak�e ha�as
: ludzie wrzeszczeli na siebie, na
dzieci, na zwierz�ta, te ostatnie szczeka�y, gdaka�y, g�ga�y i chrz�ka�y. Nie
chcia�bym tu mieszka�.
Odetchn��em z ulg�, gdy tylko wyszed�em z wsi. Na szcz�cie ludzie w niej
schodzili mi z drogi z szacunkiem, cho�
czasami dzieci pr�bowa�y zerwa� mi z g�owy kaptur. Zdarza�o si� te� spotka�
innego mnicha, od razu chc�cego
wsp�lnie si� pomodli� czy porozmawia�. Wtedy szybko dawa�em znaki r�koma maj�ce
sugerowa�, jakobym z�o�y�
przysi�g� milczenia. Nie to, �ebym mia� co� przeciw wsp�lnej modlitwie - po
prostu nie znam �aciny. Nie wiem co
prawda, czy w tym �wiecie w�a�nie �acina by�a j�zykiem urz�dowym, ale wola�em
tego na w�asnej sk�rze nie
sprawdza�. Zak�adam, �e ten �wiat wiernie odwzorowuje nasze �redniowiecze; ba,
mo�e i to jest nasze �redniowiecze!
Kto wie...
Skr�ci�em ze �cie�ki i dotar�em do Bramy. Niebezpiecze�stwo spotkania innych
mnich�w polega�o tak�e na tym, �e
mogli chcie� mi towarzyszy� w drodze. Przecie� nie mog�em nagle znikn�� im z
oczy! Zaraz by to miejsce ogrodzili i
zacz�liby czyni� egzorcyzmy. A przecie� musia�em t�dy prawie codziennie
przechodzi� niepostrze�enie!
Po drugiej stronie Bramy by�o jak zwykle parno i gor�co. By�em w jakim�
tropikalnym lesie, czy mo�e nawet w
d�ungli. Nie mia�em ochoty tego sprawdza� po tym, jak pewnego dnia przemkn�� mi
przed oczami olbrzymi tygrys.
No, mo�e to nie by� tygrys. Nie znam si� na tym. Szybko obszed�em dooko�a Bram�
i wszed�em do niej z drugiej
strony. Jest to jedyna znana mi Brama dwustronna. Do innych albo nie da si�
wej�� z drugiej strony, albo ich stamt�d w
og�le nie wida�. Ta stanowi ewenement. Mo�e jest ich wi�cej gdzie� rozsianych,
nie znalaz�em do tej pory innych. W
ka�dym razie dobrze, �e w tym �wiecie nie musia�em by� d�ugo, gdy� moje ubranie
nie nadawa�oby si� do niczego, a
zw�aszcza do pracy w "moim" �wiecie.
No, wreszcie by�em w domu. Na polance, gdzie znajdowa�a si� Brama, pas� si� m�j
ogier. Zar�a� na me powitanie.
Poklepa�em go po karku i przebra�em si� w ubranie przytroczone do jego boku. Z
jak� rozkosz� zdj��em z siebie
"normalne" ubranie! Dopiero teraz zaczyna�em czu�, �e �yj�. Dosiad�em
wierzchowca i przyjecha�em do domu. Do
jedynego mieszkania, kt�ry nazywam "domem". Do mojej ukochanej, wyczekuj�cej
mnie na ganku. Do jej poca�unk�w
i mi�o�ci. Do mego nienarodzonego jeszcze dziecka. Nie wiem co prawda, co
wyjdzie z tego zwi�zku, ale jestem pe�en
nadziei. To nic, �e ona jest elfk� i b�dzie �y� d�u�ej ode mnie. Kt� wie, kiedy
nam �mier� pisana?
Spytacie, czemu pracuj� tak daleko od domu. C�, pr�bowa�em za�apa� si� na co�
op�acalnego w tym �wiecie, ale...
Uko�czy�em studia ekonomiczne, nie znam si� ani na rolnictwie, ani na handlu,
ani na hodowli czy te� �owiectwie. Nie,
nie mam zbyt daleko do pracy. Droga w jednym kierunku nie zajmuje mi wi�cej
czasu ni� innym pracownikom biura.
Poza tym, mo�e przywi�za�em si� jednak troch� do �wiata mojego dzieci�stwa ?
Wreszcie to tam mog� zarabia� na
utrzymanie swego domu. Dlaczego zap�at� przynosz� w formie z�otych i srebrnych
przedmiot�w ? Bo to tak�e tu ma
swoj� warto��. Tu, w krasnoludzkim banku wymieniam je na miejscow� walut�. Czemu
nie szukam nast�pnych Bram ?
Och, znalaz�em par� tu i �wdzie. Ale nie ci�gnie mnie ju� w��cz�ga po nieznanych
l�dach. Tu mi dobrze, przy boku
mej ukochanej. Jak to mo�liwe, �e umiem znajdywa� i przechodzi� przez Bramy ?
Nieraz si� nad tym zastanawia�em.
Nie wiem.
Mo�e po prostu dlatego, �e zawsze w nie wierzy�em?
W. Go��bowski
Eksperyment
Technik zg�osi� pe�n� gotowo��. Szef skin�� g�ow� i osobi�cie zainicjowa�
odliczanie w�a�ciw� kombinacj� cyfr. Na
wszelki wypadek cofn�li si�.
* * *
Bestia nie zwa�aj�c na odci�t� �ap�, napiera�a dalej. Ju� nie stali w wilgotnych
lochach, ale gdzie�, hen, na niebotycznej
skale. R�bn�� na odlew. Uderzenie odci�o jedn� z g��w, kt�ra zacz�a spada� w
d�. I ni�ej, i ni�ej, a� na samo dno
kanionu. A tam rzeka o kryszta�owo czystej wodzie. I pi�kna dziewczyna,
pluskaj�ca w�r�d fal. "Chod� do mnie,
rycerzu", wo�a. I poszed�, ju� bez zbroi, bez miecza ni tarczy. Cia�o dziewki
by�o g�adkie, aksamitne. I tak ciep�e, tak
prawdziwe... Cia�o dziewczyny!
Sen prysn�� jak ba�ka mydlana. Wyskoczy� z ��ka omal nie rozbijaj�c sobie g�owy
o stoj�ce obok krzes�o.
Dziewczyna! W jego ��ku! "Spokojnie. Tylko spokojnie." Gor�czkowo rozejrza� si�
po pokoju. "To na pewno sen."
Zegar wskazywa� za kwadrans trzeci� w nocy. Ubranie le�a�o, jak je wieczorem
zostawi�. "Tylko spokojnie" -
powt�rzy� sobie na wszelki wypadek. Uszczypn�� si� mocno.
- Au! - sykn�� i zamilk� przera�ony. Ale by�o ju� za p�no. Dziewczyna otwar�a
oczy.
- Aaaa! - wrzasn�a. - Bhmm... ummm... - j�cza�a przera�ona zza szybko
zakneblowanych r�k� ust.
Mia� nadziej�, �e jej krzyk nie zbudzi� �adnego z s�siad�w. Zw�aszcza tych z
telefonem, tak ch�tnych do dzwonienia
po policj�. Poczu�, �e dziewczyna przesta�a krzycze�. Drug� r�k� za�wieci� nocn�
lampk� i spojrza� na ni�. Patrzy�a
wzrokiem przera�onym, w kt�rym zacz�o si� pojawia� bezbrze�ne zdumienie. By�o w
jej rysach co� znajomego, co�...
- Go�ka! - odskoczy�, zaszokowany w�asnym odkryciem. Na szcz�cie dziewczyna nie
skorzysta�a z danej jej wolno�ci
s�owa i nie wr�ci�a do budzenia wszystkich doko�a.
- Krzysiek! - rozpozna�a koleg� z roku. - Co ty tu robisz?
- Jak to co? - rozejrza� si� po znajomych k�tach. - Mieszkam.
- U mnie?
- Nie - odpowiedzia� zdziwiony. - U siebie.
Go�ka dopiero teraz rozejrza�a si� dok�adnie. Poblad�a i opad�a na pos�anie,
t�po patrz�c w blady sufit.
- Chyba �ni� - wyj�ka�a.
- No, to mamy podobne sny - przysiad� na skraju ��ka. Dziewczyna instynktownie
odsun�a si�, jakby by� jakim�
wstr�tnym, o�lizg�ym potworem. - Nie b�j si� - powiedzia� ciep�ym, koj�cym, cho�
troch� rozbawionym g�osem. - Nie
jestem �adnym wstr�tnym, o�lizg�ym potworem.
- Gdyby� nim by� - odpar�a trwo�nie z drugiego ko�ca ��ka - wiedzia�abym, �e
�ni�. A tak nie mam pewno�ci.
Krzysztof opar� g�ow� na r�kach i j�kn��. "Musi by� jakie� wyt�umaczenie.
Hipnoza? Autosugestia? Duchy? Przecie�
ja nie pij�, to nie halucynacje..."
- Nigdy wi�cej nie tkn� alkoholu - stwierdzi�a dziewczyna.
- Przecie� ty te� nie pijesz. Tak, jak i ja - zaj�cza�.
- Faktycznie - przyzna�a wci�� oszo�omiona. - By�a wczoraj u ciebie jaka�
impreza? - spyta�a z cieniem nadziei w
g�osie. - Nic nie pami�tam.
- Nie. Ostatnia impreza by�a kilka dni temu u Marka. Nast�pna b�dzie za par� dni
u tej, no, jak jej tam...
- Tak, wiem, o kogo ci chodzi. Te� nigdy nie pami�tam jej imienia - przyzna�a
rozgl�daj�c si� dok�adniej po pokoju.
Nie ulega�o w�tpliwo�ci, by�a u Krzy�ka. Kilkana�cie kilometr�w od domu. Fakt,
�e by� z niego przystojny ch�opak,
ale �eby od razu do ��ka... To nie by�o w jej stylu.
- Chwileczk� - wyci�gn�a r�ce, jakby chc�c go zatrzyma� w p� drogi. - K�ad�am
si� w MOIM pokoju, w MOIM
��ku - stwierdzi�a pewnie.
- Przypuszczam, �e tak - zgodzi� si�. - Nie by�o ci� tu wczoraj wieczorem. I w
tym ca�y szkopu�.Spojrza�a na jego
twarz. Nie �artowa�. I dopiero w tym momencie dotar�a do niej ca�a istota
sytuacji. �wiat zawirowa� i znikn��.
* * *
Akustyk oderwa� si� od aparatury i da� potwierdzaj�cy znak. Szef u�miechn�� si�.
Po paru tygodniach pobytu w tej
zat�ch�ej szopie, ba, po kilkunastu miesi�cach bytowania po r�nych tego typu
barakach, hangarach i magazynach
przyszed� wreszcie sukces. Mo�na by�o si� st�d wynosi�. Odczepi� laptopa od
zb�dnych ju� kabli i da� znak do
odwrotu.
* * *
Gdy odzyska�a przytomno��, gospodarz by� ju� ubrany. Podsuwa� jej kubek.
- Nie wiem, co robi� z nieprzytomnym cz�owiekiem - przyzna� bezradnie. - Ale
napij si� tego, na pewno nie zaszkodzi.
- A co to jest? - spyta�a podejrzliwie, cho� s�abym g�osem.
- Sok z malin. Uwa�aj! - rzuci�. - Ciep�e!
Siorbn�a kilka �yk�w. Troch� j� orze�wi�o. Przynajmniej na tyle, �eby spojrze�
na siebie.
- Ale my nie... - tak pragn�a zaprzeczenia swym obawom. - No, wiesz...
- Nie s�dz� - Krzysztof lekko si� zarumieni�. Minimalnie, ale Go�ka mia�a na to
wyczulone oko. - Chyba, �e podczas
snu.
- Nie, to podobno niemo�liwe... - spojrza�a na zegar. Dziesi�� po trzeciej.
- Chcesz zadzwoni� do domu?
- Co? Nie, nie da rady. Od paru tygodni nie dzia�a nam telefon. To znaczy,
zazwyczaj nie dzia�a. Nie ��czy, ��czy z kim
innym albo w og�le. Mieli go naprawi�, ale... - machn�a r�k� z rezygnacj�.
- Spr�buj. Mo�e akurat... Jest w drugim pokoju. Zaczekaj - przypomnia� sobie o
czym�. - Przynios� ci co� do ubrania.
Co by�...
- Daj mi jaki� dres.
Po chwili stali oboje przy telefonie. Z drugiej strony nikt nie odbiera�.
Pr�bowali co chwila, wykr�caj�c od nowa
numer. Nie dawa�o skutk�w.
- Nic z tego - mrukn�a z rezygnacj�.
* * *
Zza opuszczonej szyby swej limuzyny szef kiwn�� d�oni�. TIR wype�niony
drogocennym �adunkiem ruszy� powoli z
miejsca. Rz�d reflektor�w zala� �wiat�em pogr��one w nocnym mroku przedmie�cia.
Za ci�ar�wk� z baraku wytoczy�
si� zgrabny van wype�niony uzbrojonymi technikami. Szef spojrza� jeszcze raz
doko�a, upewniaj�c si� o braku �lad�w.
No, �lad�w to pewnie troch� zosta�o, ale nic ze sprz�tu nie mia�o prawa...
U�miechn�� si� zadowolony i kaza� kierowcy rusza� za mikrobusem.
* * *
Nikt nie dopowiada� na ci�g�y sygna� dzwonka u furtki. Okna pozostawa�y ciemne.
Krzysiek zza szyb swego malucha
obserwowa� zmagania Go�ki usi�uj�cej dosta� si� do w�asnego domu. Czy ca�a jej
rodzina mia�a a� tak mocny sen?
Ubrana w jego dres i kurtk� dziewczyna zwinnie wdrapa�a si� na ogrodzenie,
zeskakuj�c z drugiej strony. Podesz�a do
okien, zagl�daj�c w nie wpierw, a nast�pnie pocz�wszy wali� w nie pi�ci�. Nadal
bez rezultatu Krzysiek wyszed� z
auta.
- Nie masz gdzie� zapasowych kluczy? - spyta�, nieznacznie podnosz�c g�os.
- Gdzie� tu by�y... - potwierdzi�a i podesz�a do przydomowego ogr�dka.
Przystan�a nad rabatk� przekwit�ych �onkili,
spojrza�a bezradnie w kierunku tulipan�w, p�niej na krzaki r�...
Pacn�a si� otwart� d�oni� w czo�o i przesz�a na drug� stron� ogr�dka.
Pog�aska�a machinalnie porcelanowego,
�aciatego doga siedz�cego dumnie przed sw� ceramiczn� bud�. Kucn�a przy niej,
wsadzaj�c r�k� g��boko do �rodka.
Po chwili wsta�a, prezentuj�c srebrzysty kluczyk.
Drzwi bez najmniejszego skrzypni�cia otwar�y si� na zewn�trz, skutecznie
zas�aniaj�c dalszy widok. Gosia uczyni�a
krok naprz�d, staj�c przy framudze - wida� by�o ledwie jej plecy. Krzysztof
domy�li� si� istnienia drugich drzwi,
otwieranych elektronicznie - odpowiedni� kombinacj� cyfr b�d� liter.
Nie myli� si�. Wkr�tce zewn�trzne drzwi zosta�y zamkni�te od �rodka. W oknach
pojawi�o si� �wiat�o.
Rozejrza� si� po okolicy. Przedmie�cie spa�o, pogr��one w mroku. Tu i �wdzie
pali�o si� blade �wiat�o latarni ulicznej.
Wok� nie by�o �ywej duszy. Po drugiej stronie ulicy, dok�adnie naprzeciw domu
Go�ki sta� do�� spory barak -
pozosta�o�� po jakiej� fabryczce. Bramy hangaru sta�y otworem.
- Krzysiek! - g�owa dziewczyny pojawi�a si� w drzwiach. - Nie ma ich! Nie ma
nikogo! Ubrania zosta�y, buty,
dokumenty, klucze a ich nie ma!
* * *
Akcj� przeprowadzono dok�adnie.
Wyje�d�aj�cy nagle z le�nego duktu traktor zatarasowa� wi�kszo�� drogi.
Prowadz�cy kolumn� mikrobus zahamowa�
ostro. Zarzuci�o mu ty�, obracaj�c bokiem do niedawnego kierunku jazdy. Uderzy�
w przeszkod�.
Kierowca TIRa �wiadom zagro�enia skr�ci� w prawo, chc�c zmie�ci� si� mi�dzy
sklejonymi pojazdami a rowem
oddzielaj�cym pobocze drogi od pierwszego rz�du drzew.
Nie zmie�ci� si�.
Ci�ar�wka stoczy�a si� do rowu, k�ad�c si� na boku.
Z traktora i z lasu po obu stronach szosy jednocze�nie rozleg�y si� strza�y.
Du�o strza��w.Kierowca jad�cej lekko z ty�u
limuzyny wy�wiczonym ruchem wprowadzi� auto w po�lizg, obracaj�c nim o 180
stopni. Bez chwili wahania odjecha�
z miejsca strzelaniny. Szef by� wa�niejszy.
Po chwili strza�y ucich�y. Na drog� wysz�o kilku ciemno odzianych ludzi.
Zab�ys�y latarki. Kilka os�b podesz�o do
vana, kilka do le��cego w rowie TIRa. Kto� podni�s� plandek� i wszed� do �rodka.
Po chwili wyskoczy� z niego i podbieg� do postaci stoj�cej na uboczu.
- Nie ma beczek, szefie - lekko zdyszany g�os skrywa� niepok�j.
- Co znaczy, nie ma? Musz� by�! - wschodni akcent zdradza� pochodzenie bossa.
- Nie ma! Sa tylko jakie� metalowe skrzynie.
- No to je do cholery otw�rzcie!
Posta� pobieg�a z powrotem. Szef podszed� spokojnym krokiem. Da�o si� s�ycha�
trzaski, a po chwili krzyk.
- To jaka� aparatura, szefie!
- Aparatura? - zdziwienie bossa uros�o. - Co oni, idioci, chc� szpiryt sami
p�dzi�?
- Szefie... To jaka� elektronika! Anteny, chyba generatory...
- Anteny, psiakrew - mrukn�� boss. - Grisza, prze�y� kt�ry? - krzykn�� w
kierunku mikrobusu.
- Nie mia� prawa, szefie - odkrzykni�to w odpowiedzi. Boss zme�� przekle�stwo.
- Jurij, spu�� psa. Mo�e wie�li prochy? Niech szuka.
Owczarek jednak tak�e nie znalaz� niczego interesuj�cego. Boss zerkn�� na
pod�wietlan� tarcz� z�otego zegarka i
machn�� r�k�.
- Czort z tym. Zbierajcie si�.
- A auta? - pad�o jednocze�nie z rowu i z traktora.
- Spali�.
- Las si� zajmie - zaoponowano nie�miale.
- Pieprzy� las - us�yszeli w odpowiedzi. - Mokry jest, nic mu nie b�dzie.
Wkr�tce potem nocn� cisz� rozerwa�y dwie, nast�puj�ce po sobie w kr�tkich
odst�pach czasu eksplozje.
* * *
- Zadzwoni� na policj�? - Gosia chodzi�a nerwowo po pokoju, z k�ta w k�t.
- A co im powiesz? - zaoponowa� Krzysiek, siedz�c na mi�kkiej kanapie. - �e
twoj� rodzin� porwa�o UFO, a ciebie
sam� przenios�o w samej pi�amie kilkana�cie kilometr�w dalej? My�lisz, �e ci
uwierz�?
- A masz jaki� lepszy pomys�?
Nie mia� �adnego. Ale telefon nadal nie dzia�a�. Dziewczyna zrezygnowana usiad�a
obok. Twarz skry�a w d�oniach.
Milcza�a.
- Przypomnij sobie dok�adnie ca�y wiecz�r - zaproponowa� ch�opak. - Opisz mi go.
Mo�e by�o co�... Nienormalnego?
Niecodziennego?
- Nic - odpar�a po chwili zastanowienia. - Ogl�da�am film, zjad�am kolacj�,
posz�am do siebie - zacz�a monotonnie
wylicza� - gra�am na pececie, s�ucha�am muzyki i posz�am spa�. Ca�kiem
zwyczajnie.
- I... nic wi�cej? - da�o si� odczu� lekkie rozczarowanie.
- Nic...
Po kilkunastu sekundach milczenia dziewczyna parskn�a cicho �miechem. Krzysiek
zerkn�� zdziwiony, ale o nic nie
pyta�.
- Wiesz... - zacz�a sama z siebie - �ni�e� mi si�. Teraz pami�tam - ch�opak
ponownie lekko si� zaczerwieni�. Gosia
�ni�a o nim? Gosia? O nim?
- �artujesz chyba - wyduka�.
- Nie, nie �artuj� - spowa�nia�a nagle. I g��boko spojrza�a w jego oczy.
Zrozumia� to spojrzenie.
- C� - podj�� ci�kim g�osem. - W takim razie miejmy nadziej�, �e twoim nie
�ni�y si� akurat wyspy Bahama...
Wojciech Go��bowski
K�opoty Lwa
Napis na ekranie by� ci�gle ten sam :
" M�czyzna nie zarejestrowany. "
Regent Imperium sta� nad terminalem, nie mog�c si� z tym pogodzi�. Trwa�o to ju�
kilka �adnych minut, pr�bowa� ci�gle innych baz danych. Ale napis si� nie
zmienia�. "Musi by� jaki� �lad." - My�la� gor�czkowo.
- Daj mi wz�r oka. - Rzuci� przez rami�, podaj�c go�ciowi niewielkie pude�ko.
Ten umia� si� sprawnie obchodzi� z sensorem siatk�wki, bo nie wahaj�c si�
przy�o�y� go w�a�ciw� stron� do oka. Nie kry� przy tym
ironicznego u�miechu. Na ko�cu j�zyka mia� uwag� o swoistym sposobie
przyjmowania rozm�wc�w, ale umia� si� powstrzyma� od jej wyartyku�owania. Go��
nauczy� si� dba� o w�asne �ycie. Po chwili napis pojawi� si�
znowu. Tre�� by�a nie zmieniona.
- Daj mi kilka Twoich w�os�w. - Regent warkn�� zniecierpliwiony. - Albo nie. -
Odwr�ci� si� do go�cia. - Sam je wezm�. Odci�� kilka w�os�w z g�owy
nieznajomego, przedstawionego jako Revengeno i wrzuci� je do dawno
nie u�ywanego analizatora.
Go�� nie przestawa� si� lekko u�miecha�. Napis na ekranie znik�, ale po chwili
pojawi� si� w swej zwyk�ej formie. Rudolfo nie ukrywa� ju�, �e jest w�ciek�y.
Uderzy� w przycisk wzywaj�cy nadwornego Starszego
Niuchacza. Przycisk na szcz�cie wytrzyma�.
- Tak, Panie. - Zmutowana posta� ukaza�a si� w drzwiach, pochylaj�c lekko g�ow�.
- Sk�d on jest? - Regent niemal wrzasn��, wskazuj�c r�k� na swego go�cia.
Niuchacz przez chwil� analizowa� zapach unosz�cy si� w powietrzu.
- Beta Martes, Panie. - Rudolfo nie zwr�ci� uwagi na znak zapytania w oczach
Niuchacza.
- W ci�gu pi�ciu minut mog� zniszczy� twoj� Beta Martes. - Twarz by�ego Wezyra
Cesarzowej, ukryta za mask�, by�a odleg�a od oblicza nieznajomego o kilkana�cie
centymetr�w. Niuchacz ledwo skrywa� bezgraniczne
zdumienie. Taka postawa Regenta...?
- Raczej nie mo�esz, Panie. - Revengeno by� ci�gle spokojny.
Rudolfo powstrzyma� si� od spoliczkowania nieznajomego. Podszed� do terminala i
wyda� stosowne rozkazy. Po chwili na ekranie pojawi�a si� wiadomo�� o
niemo�no�ci wykonania rozkazu. W uzasadnieniu stwierdzono, �e
Beta Martes zosta�a zniszczona 145 lat wcze�niej.
- 145 lat! - Wrzasn�� Regent. - Kim ty jeste�, do cholery? Duchem?
- Nie, Panie. - Go�� przesta� si� u�miecha�, nie by�a ku temu odpowiednia
chwila. - Zw� mnie Revengeno. Jestem cz�owiekiem, jak i ty, Panie.
- Jaki tw�j herb?
- Och, jeszcze nie wiem. Na pewno znajdzie si� jaki�, godny noszenia.
- Powiedz mi, co jeszcze powstrzymuje mnie przed wydaniem ciebie na tortury. -
Rudolfo nerwowo zaciska� d�onie.
- To proste. Chcesz, Panie, wiedzie� ile ja wiem, nie chc�c zarazem aby o tym
dowiedzia� si� ktokolwiek inny. Nawet imperialni kaci. Poza tym pami�tasz, �e
wspomnia�em o poczynionych zabezpieczeniach na wypadek mej
�mierci lub znikni�cia. To ci� w�a�nie powstrzymuje, Panie.
Regent Imperium zgrzytn�� z�bami i kaza� wyj�� Niuchaczowi. Gdy drzwi si�
zamkn�y, usiad� na swoim tronie, troch� mniejszym od cesarskiego i ustawionym
obok niego. Potrzebowa� kilku minut, aby w pe�ni si� uspokoi�
i odpr�y�. Po chwili by� znowu sob�.
- Zostawmy wi�c na razie kwesti� twego pochodzenia. S�ucham ci�. Mia�e�, zdaje
mi si�, co� do zakomunikowania.
- Panie. - Revengeno schyli� nieznacznie g�ow� w ge�cie szacunku, tak jednak,
aby Regent wyczu� rzeczywisty brak takowego. - Jak ju� wspomnia�em, zw� mnie
Revengeno. Sam si� przekona�e�, �e wydzielam zapach Beta
Martes, kt�ra od dawna nie istnieje. Nie b�d� si� rozwodzi� na temat moich
zabezpiecze�, niemniej zapewniam ci�, �e wykonano je fachowo.
- Do rzeczy. - Rudolfo machn�� r�k�. Wiele ju� takich zapewnie� s�ysza�; �adne
si� nie sprawdzi�o. W ka�dym by�a jaka� luka, a on je znajdywa�. Ale na to
przyjdzie jeszcze czas.
- Cesarzowa Anette IV nigdzie nie wyjecha�a w po�piechu, jak g�osz� wie�ci.
Zgin�a tutaj, na terenie pa�acu. W �migaczu by�y tylko jej zw�oki.
- Co m�wisz, cz�owieku! - Regent Rudolfo da Costa wsta�. Na jego twarzy malowa�o
si� zdumienie.
- Panie. - Go�� zn�w si� schyli�. - Wiem, �e s�u�ba dla Cesarstwa udoskonali�a
tw�j i tak niema�y talent aktorski. Lecz przede mn�, Panie, nie odegrasz twej
sztuki. Znam tw�j udzia� w zab�jstwie. Co wi�cej, wiem
te�, jak to si� sta�o.
- Co si� sta�o? - Regent nadal sta� nad siedz�cym Revengeno. - O czym m�wisz?
- M�wi�, Panie, o morderstwie, kt�rego z perfekcj� dokona�e�. Znam nawet imi�
technika, kt�ry dla ciebie pracowa�. Kt�rego, nawiasem m�wi�c, tak�e zabi�e�.
- Za chwil� wydam ci� katom za te zuchwa�e oszczerstwa.
- Zrobi�by� to ju� dawno, Panie, gdyby to nie by�a prawda.
Da Costa usiad� ci�ko na tronie. Czy�by to wszystko, co z niema�ym trudem
zdoby�, mia�o si� teraz obr�ci� w proch? Dlaczego? Kim jest ten nie znany nikomu
go��?
- To, co m�wisz, jest bredni�. Ale nie chcia�bym, aby takie bzdury si�
roznios�y. Pomy�l sam, co mog�oby si� sta� z Imperium... C� wi�c proponujesz?
Revengeno u�miechn�� si�. Nic innego nie spodziewa� si� us�ysze�. By� wszak�e na
t� chwil� przygotowany.
- Znajd� mi, Panie, jaki� herb, jakie� godne pochodzenie. Mo�e by� jaki� stary
r�d z Beta Martes. Wprowad� mnie na dw�r. Chc� tu by� na sta�e. I to nie jako
lokaj czy kelner.
- Jak...? Co...? Niemo�liwe, przecie�...
- Panie, m�wi�em, �e nie jestem widzem na twym przedstawieniu. Nie w�tpi�, �e
uda ci si� co� godnego przygotowa�. Nie w�