2644

Szczegóły
Tytuł 2644
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2644 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2644 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2644 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strugaccy Arkadij i Borys - Piknik na Skraju Drogi - Wst�p Trzeba tworzy� dobro ze z�a bo nie ma nic innego, z czego by mo�na Je tworzy�. Robert Fenn Warren Fragmenty wywiadu, kt�ry przeprowadzi� specjalny korespondent Radia Harmont z doktorem WALENTINEM PILLMANEM, w zwi�zku z przyznaniem temu ostatniemu Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki za 19... rok - ... Zapewne pana pierwszym powa�nym odkryciem by�o odkrycie tak zwanego radiantu Pillmana? - Nie s�dz�. Radiant Pillmana to ani pierwsze, ani powa�ne, ani, �ci�le m�wi�c, odkrycie. I w dodatku niezupe�nie moje. - Pan chyba �artuje, panie doktorze. Radiant Pillmana - te dwa s�owa zna ka�dy ucze� szko�y podstawowej. - Nic dziwnego. Radiant Pillmana pierwszy odkry� w�a�nie ucze�, niestety nie pami�tam jego nazwiska, niech pan zajrzy do "Historii L�dowania" Stetsona, tam pan znajdzie wszystkie szczeg�y. Radiant zosta� odkryty przez ucznia, wsp�rz�dne opublikowa� po raz pierwszy student, a nie wiadomo dlaczego ochrzczono radiant moim nazwiskiem. - Tak, z odkryciami zdarzaj� si� zdumiewaj�ce historie. Czy nie m�g�by pan wyja�ni� naszym s�uchaczom, panie doktorze... - Niech pan pos�ucha, drogi rodaku. Radiant Pillmana to niezmiernie prosta rzecz. Prosz� sobie wyobrazi�, �e wprowadzi� pan w ruch obrotowy ogromny globus, a potem zacz�� pan do niego strzela� z rewolweru. Dziurki na globusie ulo�� si� w pewn� okre�lon� krzyw�. Ca�a istota tego, co pan nazywa moim pierwszym powa�nym odkryciem, zawiera si� w prostym fakcie - wszystkie Strefy L�dowania - a jest ich sze�� - rozmieszczone s� na powierzchni naszej planety tak. Jakby kto� sze�ciokrotnie strzeli� do Ziemi z pistoletu umieszczonego na linii Ziemia - Deneb. Deneb - to alfa gwiazdozbioru �ab�dzia, a punkt na niebosk�onie, z kt�rego, by tak rzec, strzelano - nazywamy w�a�nie radiantem Pillmana. - Dzi�kuj� w imieniu s�uchaczy, panie doktorze. Drodzy s�uchacze! Nareszcie kto� nam sensownie wyja�ni�, co to takiego radiant Pillmana! Ale a propos, panie doktorze, wczoraj up�yn�o dok�adnie trzyna�cie lat od dnia L�dowania. By� mo�e, zechce pan w zwi�zku z tym powiedzie� kilka s��w swoim rodakom? - A co konkretnie ich interesuje? Niech pan pami�ta, �e nie by�o mnie w�wczas w Harmont... - Tym bardziej chcieliby�my us�ysze�, co pan pomy�la�, kiedy si� okaza�o, �e pa�skie rodzinne miasto sta�o si� obiektem inwazji obcej supercywilizacji... - M�wi�c szczerze w pierwszej chwili pomy�la�em, �e to kaczka... Trudno by�o sobie wyobrazi�, �e w naszym starym, ma�ym miasteczku wydarzy�o si� co� podobnego. Odyby to by�a Gobi, Nowa Funlandia - ale Harmont! - Jednak�e w ko�cu musia� pan uwierzy�. - Istotnie, w ko�cu musia�em. - No i co by�o dalej? - Nagle przysz�o mi do g�owy, �e zar�wno Harmont, jak i pozosta�e pi�� Stref L�dowania... przepraszam, wtedy wiedziano tylko o czterech... �e wszystkie one tworz� okre�lon� krzyw�. Obliczy�em wsp�rz�dne radiantu i pos�a�em je do "Nature". - I w najmniejszym stopniu nie zaniepokoi� pana los rodzinnego miasta? - Widzi pan, wtedy ju� wierzy�em w fakt L�dowania, ale jednak w �aden spos�b nie by�em w stanie uwierzy� panicznym korespondencjom o p�on�cych dzielnicach, o potworach, kt�re szczeg�lnie ch�tnie po�era�y starc�w i dzieci, o krwawych walkach mi�dzy nie�miertelnymi przybyszami z Kosmosu, a nader �miertelnymi, ale nieodmiennie bohaterskimi pancernymi dywizjami Jego Kr�lewskiej Mo�ci... - Mia� pan s�uszno��. Pami�tam, �e koledzy dziennikarze nie�le wtedy narozrabiali... Powr��my jednak do nauki. Odkrycie radiantu Pillmana by�o pa�skim pierwszym, ale, jak s�dz�, nie ostatnim wk�adem w nasz� wiedz� o L�dowaniu. - Pierwszym i ostatnim. - Ale bez w�tpienia �ledzi pan uwa�nie stan mi�dzynarodowych bada� w Strefach L�dowania... - Tak... niekiedy przegl�dam "Biuletyn". - Ma pan na my�li "Biuletyn Mi�dzynarodowego Instytutu Cywilizacji Pozaziemskiej"? - Tak. - A wi�c co zdaniem pana nale�y uzna� za najwa�niejsze odkrycie ostatnich trzynastu lat? - Sam fakt L�dowania. - Przepraszam? - Sam fakt L�dowania stanowi najwa�niejsze odkrycie nie tylko na przestrzeni ostatnich trzynastu lat, ale w ca�ej historii ludzko�ci. Nie jest takie wa�ne, kim oni byli, sk�d i po co przybyli, dlaczego tak kr�tko go�cili u nas i co si� z nimi stalo p�niej. Najwa�niejsze, �e teraz ludzko�� z ca�� pewno�ci� wie, �e nie jest samotna we Wszech�wiecie. Obawiam si�, �e Instytutowi Cywilizacji Pozaziemskich ju� nigdy wi�cej nie uda si� dokona� r�wnie fundamentalnego odkrycia. - To wszystko jest ogromnie interesuj�ce, panie doktorze, ale prawd� m�wi�c mia�em na my�li odkrycia w dziedzinie techniki. Odkrycia, kt�re mog�aby wykorzysta� nasza ziemska nauka i technika. Przecie� wielu wybitnych uczonych uwa�a, �e materia�y znajduj�ce si� w Strefach L�dowania mog� zmieni� ca�y bieg naszej historii. - No c�, ja nie nale�� do zwolennik�w tego punktu widzenia. A je�eli chodzi o konkretne znaleziska, to przykro mi, ale nie jestem specjalist�. - Jednak od dw�ch lat jest pan konsultantem Komisji OFIZ, zajmuj�cej si� ca�okszta�tem spraw zwi�zanych z L�dowaniem... - To prawda. Ale ja nie mam nic wsp�lnego z badaniami cywilizacji pozaziemskich. W Komisji, wsp�lnie z innymi kolegami, reprezentujemy mi�dzynarodowe �rodowisko naukowe, kontroluj�c wykonanie rezolucji ONZ w sprawie eksterytorialno�ci Stref L�dowania. Brutalnie m�wi�c, pilnujemy, �eby wszystkim, co znajduje si� w Strefach, dysponowa� wy��cznie Mi�dzynarodowy Instytut. - Czy�by na te pozaziemskie cuda jeszcze kto� mia� apetyt? - Tak. - Zapewne ma pan na my�li stalker�w? - Nawet nie wiem, co to takiego. - Tak u nas, w Harmont, nazywaj� zuchwalc�w, kt�rzy na w�asne ryzyko przekradaj� si� do Strefy i wynosz� stamt�d wszystko, co im wpadnie w r�ce. To nowy, nie znany dotychczas fach. - Rozumiem. Nie, to nie le�y w naszej kompetencji. - Jasne! Tymi sprawami zajmuje si� policja. Ale ogromnie chcieliby�my wiedzie�, co w�a�ciwie le�y w pa�skiej kompetencji, panie doktorze? - Wiadomo, �e istnieje sta�y przemyt przedmiot�w ze Stref L�dowania. Materia�y dostaj� si� w r�ce nieodpowiedzialnych jednostek oraz ca�ych organizacji. Nas, uczonych i cz�onk�w Komisji, interesuj� rezultaty tego przemytu. - Czy nie m�g�by pan wypowiedzie� si� bardziej konkretnie? - Wie pan, lepiej porozmawiajmy o sztuce. Czy naprawd� pa�skich s�uchaczy nie interesuje moja opinia o niezr�wnanej Qwendy Muller? - Ale� oczywi�cie! Ale najpierw mo�e sko�czymy z nauk�. Czy pan jako uczony, nie ma czasem ochoty zaj�� si� tymi pozaziemskimi cudami? - Jak by to panu powiedzie�... Prawdopodobnie. - A wi�c niewykluczone, �e pewnego pi�knego dnia mieszka�cy Harmont zobacz� swego s�awnego rodaka na ulicach miasta? - Niewykluczone. Strugaccy Arkadij i Borys - Piknik na Skraju Drogi - 01.Red Shoehart 1. RED SHOEHART. lat 23, kawaler. Laborant Mi�dzynarodowego Instytutu Cywilizacji Pozaziemskich, Filia w Harmont Poprzedniego dnia wieczorem stoimy sobie z nim w przechowalni. Wystarczy zrzuci� Kombinezony i mo�na i�� w miasto, zajrze� do "Barge" i wypi� co� stosownego dla wzmocnienia duszy i cia�a. Ja stoj� ot, tak sobie, podpieram �cian�, swoje zrobi�em i ju� trzymam w pogotowiu papierosa, pali� mi si� chce w�ciekle - od dw�ch godzin nie mia�em papierosa w ustach. A on jako� nie mo�e rozsta� si� ze swoimi skarbami. Za�adowa� jeden sejf, zamkn��, opiecz�towa�, teraz za�adowuje drugi: zdejmuje z transportera "pustaki", ogl�da ka�dy ze wszystkich stron (a ci�kie s� �cierwa jak wielkie nieszcz�cie, ka�dy wa�y sze�� i p� kilo) i starannie ustawia na p�kach. Okropnie d�ugo ju� wojuje z tymi "pustakami" i moim skromnym zdaniem bez �adnego po�ytku dla ludzko�ci. Na jego miejscu ja bym ju� dawno ola� spraw� i za te same pieni�dze zaj��bym si� czym� innym. Chocia� z drugiej strony, je�li si� zastanowi�, taki "pustak" rzeczywi�cie jest niezmiernie zagadkowy, i mo�na powiedzie� - szemrany. Ile to ja si� ich nad�wiga�em, a wszystko jedno, za ka�dym razem jak je zobacz�, od nowa nie mog� si� nadziwi�. Dwie miedziane okr�g�e p�ytki wielko�ci spodeczka, grube na pi�� milimetr�w, odleg�o�� mi�dzy p�ytkami czterysta milimetr�w, i opr�cz tej odleg�o�ci niczego mi�dzy p�ytkami nie ma. Mo�na tam wsadzi� r�k�, mo�na i g�ow�, je�eli kompletnie zg�upia�e� ze zdziwienia - pustka, pustka, powietrze. Pomimo to co� miedzy nimi oczywi�cie by� musi, si�a jaka�, tak ja to rozumiem, poniewa� ani �cisn�� tych p�ytek, ani rozerwa� nikomu si� jeszcze nie uda�o. No ch�opaki, trudno opisa� co� podobnego komu�, kto tego nie widzia�. Jako� to zbyt proste, szczeg�lnie je�li si� dobrze przyjrze� i uwierzy� wreszcie w�asnym oczom. To zupe�nie tak samo, jakby komu� opisywa� szklank�, albo nie daj Bo�e kieliszek - tylko palcami wodzisz i klniesz w poczuciu absolutnej bezsilno�ci. Dobra, zak�adamy, �e�cie wszystko zrozumieli, a je�eli kto� nie zrozumia�, niech we�mie "Biuletyn" naszego instytutu - w ka�dym numerze znajdzie artyku�y o "pustakach" z fotografiami... Jednym s�owem Kiry� ju� prawie od roku wojuje z tymi "pustakami". Jestem u niego od samego pocz�tku i skarz mnie B�g, je�eli rozumiem, czego on si� po nich spodziewa, zreszt�, je�li mam by� szczery, nadmiernie nie wysilam swego umys�u. Niech najpierw on sam zrozumie, niech sam rozwi��e t� �amig��wk�, a wtedy, by� mo�e, pos�ucham, co b�dzie mia� do powiedzenia. Na razie natomiast jasne jest dla mnie jedno - Kiry� musi za wszelk� cen� chocia� jednego "pustaka" wypatroszy�, nadgry�� kwasami, zgnie�� pod pras�, stopi� w piecu. I wtedy wszystko stanie si� dla niego jasne, zdob�dzie s�aw� i chwa��, a ca�a �wiatowa nauka zap�acze z zachwytu rzewnymi �zami. Ale chwilowo, o ile si� orientuj�, do tego bardzo jeszcze daleko. Niczego do tej pory nie osi�gn��, uszarpa� si� tylko nieprzytomnie, pozielenia� nawet, zrobi� si� milcz�cy, wygl�da jak chory pies i chyba oczy mu �zawi�. Gdyby to by� kto� inny, zaprowadzi�bym go na w�dk�, a potem na dziwki, �eby go rozrusza�y, a rano znowu na w�dk� i znowu na dziwki, tylko inne, i po tygodniu czu�by si� jak �wie�o narodzony - uszy do g�ry, g�ba od ucha do ucha. Tylko, �e nie dla Kiry�a takie lekarstwo - nawet proponowa� nie warto. A wi�c stoimy, znaczy si�, w przechowalni, patrz� na Kiry�a, widz�, co si� z nim dzieje, jakie ma zapadni�te oczy, i tak mi si� go �al robi, �e nie macie poj�cia. I w�a�nie wtedy zdecydowa�em. To znaczy nie tyle nawet zdecydowa�em, tylko jakby mnie kto� poci�gn�� za j�zyk. - S�uchaj - m�wi� - Kiry�... A Kiry� w�a�nie stoi i trzyma w r�ku ostatniego "pustaka" i wpatruje si� w niego jakby chcia� wle�� do �rodka. - S�uchaj - m�wi� - Kiry�l A gdyby� mia� pe�nego "pustaka", to co? - Pe�ny "pustak"? - powtarza i marszczy brwi, jakbym z nim nagle zacz�� rozmawia� po chi�sku. - No tak - m�wi�. - Ta twoja hydromagnetyczna pu�apka, jak jej tam... obiekt 77-b. Tylko z jakim� niebieskawym paskudztwem w �rodku. Widz�, �e zaczyna do niego dociera�. Podni�s� na mnie oczy, przymru�y� powieki i widz�, �e gdzie� tam, za psimi �zami pojawia si� jaki� przeb�ysk rozumu, jak on sam uwielbia si� wyra�a�. - Poczekaj - m�wi. - Jak to pe�ny? Taki sam jak ten, tylko pe�ny? - Aha. - Gdzie? Nareszcie. Dotar�o. Nadstawi� uszu. g�ba od ucha do ucha. - Chod� - m�wi� - zapalimy. Kiry� �ywo wepchn�� "pustaka" do sejfu, zatrzasn�� drzwiczki, przekr�ci� klucz trzy i p� raza i poszli�my z powrotem do laboratorium. Za zwyczajnego "pustaka" Ernest daje czterysta na r�k�, a za pe�nego - ja bym z niego, sukinsyna, siedem sk�r zdar�, ale mo�ecie mi wierzy� albo nie, wtedy nawet o tym nie pomy�la�em, bo m�j Kiry�, jakby mu kto w kiesze� naplu� biegnie po dwa schodki na g�r�, nawet zapali� cz�owiekowi nie da. Jednym s�owem, wszystko mu opowiedzia�em - Jak wygl�da, gdzie le�y i jak si� do niego naj�atwiej dosta�. Kiry� od razu wyci�gn�� plan, znalaz� ten gara�, zaznaczy� go palcem, spojrza� na mnie i, rzecz jasna, od razu wszystko zrozumia�, zreszt� niewiele tu by�o do rozumienia! - Ach, ty! - m�wi i u�miecha si�. - Ho c�, trzeba i��, najlepiej od razu jutro rano. O dziewi�tej zam�wi� przepustki i "kalosz", a o dziesi�tej zm�wimy paciorek i p�jdziemy. Co ty na to? - Mo�na - odpowiadam. - A kto na trzeciego? - A po co trzeci? - E, nie - m�wi� - to nie piknik z dziewczynami. A je�li co� ci si� stanie? To jest Strefa - m�wi� - porz�dek musi by�. Kiry� lekko si� u�miechn��, wzruszy� ramionami. - Jak sobie chcesz! Ty si� lepiej na tym znasz. Pewnie �e lepiej! Kiry�, rzecz jasna, przejawia� trosk� o cz�owieka, to znaczy pomy�la� o mnie - obejdziemy si� bez trzeciego, pojedziemy we dw�jk�, cisza, spok�j, i ja b�d� czysty jak kryszta�. Tylko �e dobrze wiem - ludzie z instytutu we dw�jk� do Strefy nie chodz�. U nich jest taki obyczaj: dwaj robi�, co do nich nale�y, trzeci za� si� przygl�da, a kiedy go potem zapytaj� - opowie. - Gdyby to ode mnie zale�a�o, wzi��bym Austina - m�wi Kiry�. - Ale ty si� pewnie nie zgodzisz. A mo�e jednak? - Nie - m�wi�. - Tylko nie Austina. Austina we�miesz innym razem. Austin to niez�y ch�opak, strach i odwaga s� w nim wymieszane w odpowiednich proporcjach, ale moim zdaniem jest ju� trefny. Kiry�owi tego nie wyt�umaczysz, ale ja takie rzeczy widz� - wyobrazi� sobie, �e Stref� zna i �e ju� wszystko jest w niej dla niego jasne - a to znaczy, �e nied�ugo b�dziemy mieli znajomy pogrzeb. No i na zdrowie. Tylko �e ja nie reflektuj�. - No dobrze - m�wi Kiry� - A Tender? Tender to jego drugi laborant. Niczego sobie ch�op. Spokojny. - Troch� za stary - m�wi�. - A poza tym ma dzieci... - To nic. On ju� chodzi� do Strefy. - Dobrze - m�wi�. - niech b�dzie Tender... Jednym s�owem zostawi�em Kiry�a siedz�cego nad planem, a sam poszed�em pro�ciutko do "Barge", bo �re� mi si� chcia�o nieprzytomnie, a i w gardle mi zasch�o. Dobra. Przychodz� nast�pnego dnia jak zwykle o dziewi�tej, pokazuj� przepustk�, a na portierni dy�uruje ten sam tyczkowaty sier�ant, kt�rego w zesz�ym roku nie�le obs�u�y�em, kiedy po pijaku zacz�� si� dowala� do Guty. - Cze�� - m�wi do mnie. - Ciebie - m�wi - Rudy, szukaj� po ca�ym instytucie... W tym momencie przerywam mu grzecznie. - Dla ciebie nie jestem �aden Rudy - m�wi�. - I nie staraj si� mi podliza�, szwedzka k�onico. - Na mi�o�� bosk�. Rudy! - m�wi sier�ant zdumiony. - Przecie� wszyscy tak ci� nazywaj�. Przed Stref� zawsze jestem roztrz�siony i jeszcze trze�wy na dodatek - z�apa�em go za pas i ze wszystkimi szczeg�ami opowiedzia�em mu, kim jest i dlaczego matka go zrodzi�a. On splun��, zwr�ci� mi przepustk� i ju� bez tych wszystkich czu�o�ci m�wi: - Obywatel Red Shoehart ma niezw�ocznie stawi� si� u kapitana Herzoga. Pe�nomocnika do Spraw Bezpiecze�stwa. - O w�a�nie - m�wi� - to co innego. Ucz si�, sier�ancie, a zostaniesz lejtnantem. A sam my�l�: co to znowu? Czego te� mo�e chcie� ode mnie kapitan Herzog w godzinach pracy? Dobra, id� si� stawi�. Kapitan ma gabinet na trzecim pi�trze, luksusowy gabinet, i kraty w oknach jak na policji. Sam Willy siedzi za swoim biurkiem, pyka fajk� i uprawia biurokracj� za pomoc� maszyny do pisania, a w k�cie grzebie w stalowym sejfie jaki� sier�ancina, nowy chyba, nie znam go. W naszym instytucie tych sier�ant�w jest wi�cej ni� w przeci�tnej dywizji i wszyscy tacy dorodni, krew z mlekiem - do Strefy nie musz� chodzi�, a na wszelkie zmartwienia naszego �wiata pluj� z trzeciego pi�tra. - Dzie� dobry - m�wi�. - Pan mnie wzywa�? Willy patrzy na mnie jak na ropuch�, odsuwa maszyn�, k�adzie przed sob� grub� tekturow� teczk� i zaczyna przegl�da� papiery. - Red Shoehart? - pyta. - We w�asnej osobie - odpowiadam, a �mia� mi si� chce, �e ledwie mog� wytrzyma�. Taki nerwowy chichot mn� trz�sie. - Od jak dawna pracujecie w instytucie? - Dwa lata, trzeci rok w�a�ciwie. - Stan cywilny? - Samotny - odpowiadam. - Sierota. Na to kapitan odwraca si� do swojego sier�anta i rozkazuje mu surowym g�osem: - Sier�ancie Lummer, prosz� i�� do archiwum i przynie�� akta sprawy numer sto pi��dziesi�t. Sier�ant zasalutowa� i znikn��, a Willy zamkn�� teczk� i tak pos�pnie pyta: - Znowu to samo? - Co znowu? - Sam dobrze wiesz. Mow� materia�y przysz�y w twojej sprawie. Tak, my�l�. - A sk�d te materia�y? Willy zas�pi� si� i ze z�o�ci� zacz�� t�uc swoj� fajk� o popielniczk�. - To nie twoja rzecz - m�wi. - Ostrzegam ci�, bo znamy si� nie od dzisiaj - rzu� to wszystko i to raz na zawsze. Jak ci� drugi raz z�api�, sze�cioma miesi�cami si� nie wymigasz. A z Instytutu wylecisz natychmiast i to na wieki wiek�w, rozumiesz? - Rozumiem - m�wi� - to akurat rozumiem dobrze, nie rozumiem tylko, co za �cierwo na mnie donios�o... Ale kapitan znowu patrzy na mnie o�owianym spojrzeniem, pogwizduje pust� fajk� i grzebie w swoich papierach. To znaczy, �e wr�ci� sier�ant Lummer z aktami sprawy numer sto pi��dziesi�t. - Dzi�kuj�, Shoehart - m�wi kapitan Willy Herzog o przezwisku Tucznik. - To wszystko, co chcia�em us�ysze�. No a ja poszed�em do szatni, przebra�em si� w kombinezon, zapali�em, przez ca�y czas my�l� - sk�d ten sw�d? Je�eli z instytutu, to przecie� lipa, nikt tu o mnie nic nie wie i wiedzie� nie mo�e. A je�eli przyszed� papier z policji... to o czym oni mog� tam wiedzie�, pr�cz moich starych spraw? A mo�e �cierwnik wpad�? To bydl�, �eby samemu si� wykr�ci�, rodzon� matk� sprzeda. Ale przecie� i �cierwnik nic o mnie teraz nie wie. My�la�em, my�la�em, nic m�drego nie wymy�li�em i postanowi�em nie zawraca� sobie g�owy! Ostatni raz by�em w Strefie noc� trzy miesi�ce temu, prawie ca�y towar ju� opyli�em i prawie wszystkie pieni�dze wyda�em, teraz mog� mnie �apa� do s�dnego dnia. Ale kiedy ju� szed�em po schodach na g�r�, nagle sp�yn�o na mnie ol�nienie, i to takie, �e wr�ci�em do szatni, usiad�em i znowu zapali�em. Wychodzi�o na to, �e do Strefy dzisiaj i�� nie mog�, i to pod �adnym pozorem. Ani jutro nie mog�, ani pojutrze. Wychodzi�o na to, �e gliny znowu mnie maj� na oku, �e nie zapomnieli o mnie, a je�eli nawet zapomnieli, to kto� im w�a�nie przypomnia�. Obecnie to ju� zreszt� niewa�ne, kto mianowicie. Ka�dy stalker, je�eli tylko nie upad� na g�ow�, wie, �e go �ledz�. Teraz musz� siedzie� cicho w najciemniejszym k�cie, jaki uda mi si� znale��. Jaka znowu Strefa? Ja tam nawet z przepustk� od ilu ju� miesi�cy nie by�em! Czego si� czepiacie uczciwego laboranta? Obmy�li�em to wszystko i nawet jakby pewn� ulg� uczu�em, �e nie musz� dzisiaj i�� do Strefy. Tylko jakby o tym mo�liwie delikatnie zawiadomi� Kiry�a? Powiedzia�em mu wprost: - Do Strefy nie id�. Jakie b�d� dalsze polecenia? Na te s�owa Kiry� oczywi�cie wyba�uszy� na mnie oczy. Potem widocznie dotar�o do niego, bo wzi�� mnie za �okie�, zaprowadzi� do swojego gabineciku, posadzi� przy swoim biurku, a sam usiad� obok na parapecie. Zapalili�my. Milczymy, nast�pnie Kiry� pyta mnie ostro�nie: - Czy co� si� sta�o. Red? No i co ja mam powiedzie�. - Nie - m�wi� - nic si� nie sta�o. A wiesz, przer�n��em wczoraj w pokera dwadzie�cia zielonych - ten Nunnun gra jak stary... - Poczekaj - m�wi Kiry�. - Ty co, rozmy�li�e� si�? A� st�kn��em z wysi�ku. - Nie mog� - m�wi� do niego, a sam a� z�by zaciskam. - Nie mog�, rozumiesz? Przed chwil� wezwa� mnie do siebie Herzog. Kiry� oklap�. Znowu wygl�da� jak p�tora nieszcz�cia, i znowu mia� oczy chorego pudla. Westchn�� tak jako� spazmatycznie, zapali� nowego papierosa od starego niedopa�ka i m�wi cicho: - Mo�esz mi wierzy�. Red, �e ja nikomu s�owa nie powiedzia�em. - Daj spok�j - m�wi�. - To nie o ciebie chodzi. - Ja nawet Tenderowi jeszcze nie powiedzia�em. Wypisa�em mu przepustk� i nawet nie zapyta�em go, czy p�jdzie z nami, czy nie... Ja milcz�, siedz� i pal�. I �mia� mi si� chce i p�aka�, nic biedak nie rozumie. - A czego chcia� od ciebie Herzog? - Nic specjalnego - m�wi�. - Kto� na mnie doni�s� i to wszystko. Popatrzy� na mnie jako� dziwnie, zeskoczy� z parapetu i zacz�� chodzi� po swoim gabineciku tam i z powrotem. Kiry� biega po gabinecie, a ja siedz�, dmucham dymem i milcz�, g�upio mi, �e tak idiotycznie to wszystko wysz�o - �licznie go wyleczy�em z melancholii, szkoda gada�. A czyja to wina? Wy��cznie moja. Pokaza�em dziecku czekoladk�, a czekoladka jest schowana w zaczarowanej skrzyni, a skrzyni pilnuje z�y czarodziej... W tym momencie Kiry� przestaje biega�, staje obok mnie, patrzy gdzie� w bok, wida�, �e mu g�upio, i pyta: - S�uchaj, Red, a ile mo�e kosztowa� taki pe�ny "pustak"? Z pocz�tku nie zrozumia�em, z pocz�tku pomy�la�em, �e on liczy na kupienie gdzie� takiego "pustaka", tylko �e gdzie tam co� podobnego kupisz, by� mo�e jeden jedyny na ca�ym �wiecie stoi w tamtym gara�u, zreszt� tak czy tak, pieni�dzy by mu nie starczy�o, sk�d u niego pieni�dze - zagraniczny specjalista i to jeszcze z Rosji. A potem raptem jakby we mnie piorun strzeli� - to znaczy �e on, dra�, my�li, �e ja dla forsy?! Ach ty, my�l�, sukinsynu, za kogo ty mnie bierzesz?! Ju� nawet usta otworzy�em, �eby mu to wszystko powiedzie�. I zaj�kn��em si�. Bo co innego, m�wi�c otwarcie, mia� o mnie my�le�? Stalker to stalker, nie ma co robi� b��kitnych oczu, poka�cie mu tylko fors�, za fors� stalker w�asnym �yciem zahandluje. Tak to w�a�nie teraz wygl�da, �e wczoraj zarzuci�em przyn�t�, a dzisiaj zabieram mu j� sprzed nosa, cen� podbijam. A� mi j�zyk stan�� ko�kiem od tych my�li, a Kiry� patrzy na mnie badawczo, oczu ze mnie nie spuszcza i widz� w tych oczach nawet nie pogard�, a jakby nawet jakie� zrozumienie. I wtedy spokojnie mu wszystko wyt�umaczy�em. - Do gara�u - m�wi� - jeszcze nikt z przepustk� nie chodzi�. Droga do niego nie jest jeszcze oznakowana, wiesz o tym. Teraz pomy�l, wracamy stamt�d i tw�j Tender zaczyna wszystkim opowiada�, jak to zasun�li�my prosto do gara�u, zabrali�my co trzeba i z powrotem do domu. Jakby�my skoczyli do sklepu naprzeciwko. I dla ka�dego b�dzie jasne - m�wi� - �e z g�ry wiedzieli�my, dok�d i po co idziemy. A to znaczy, �e kto� nam da� cynk. A ju� kto z nas trzech - komentarze chyba zbyteczne. Rozumiesz, czym to dla mnie pachnie? Sko�czy�em swoje przem�wienie, spojrzeli�my sobie g��boko w oczy i milczymy. Potem nagle Kiry� klasn�� w r�ce, zatar� d�onie i niby ra�no oznajmia: - No c�, jak nie to nie. Rozumiem ci�. Red, i nie pot�piam. P�jd� sam. A nu� wszystko dobrze si� sko�czy... nie pierwszy raz. Roz�o�y� plan na parapecie opar� si� o niego �okciami, przygarbi�, i ca�a jego dziarsko�� z miejsca wyparowa�a. S�ysz�, jak mruczy do siebie: - Sto dwadzie�cia metr�w... nawet sto dwadzie�cia dwa... i jeszcze w samym gara�u... Nie, nie wezm� Tendera. Jak my�lisz. Red mo�e nie warto bra� Tendera? Jak by nie by�o, ma dwoje dzieci... - Samego ci� nie puszcz� - m�wi�. - Wypuszcz� - mruczy - znam wszystkich sier�ant�w... i lejtnant�w te� znam... nie podobaj� mi si� te ci�ar�wki! Trzyna�cie lat pod go�ym niebem i ci�gle jak nowe... Dwadzie�cia krok�w dalej cysterna - zardzewia�a, dziurawa jak sito, a one jakby prosto z fabryki... Och, ta Strefa! Uni�s� g�ow� znad planu i zapatrzy� si� w okno. I ja te� spojrza�em w okno. Szyby w naszych oknach s� grube, solidne, a za szyb� Strefa - matula, oto ona, dwa kroki st�d, z dwunastego pi�tra wida� j� jak na d�oni... Tak popatrze� na ni� - niby ziemia jak ziemia. S�o�ce j� ogrzewa tak, jak ogrzewa ca�� reszt� ziemi i niby nic si� nie zmieni�o, niby wszystko wygl�da tak samo, jak trzyna�cie lat temu. Gdyby nieboszczyk tatu� popatrzy�, toby nic specjalnego nie zauwa�y�, mo�e tylko by zapyta�, dlaczego fabryka nie dymi. strajkuj� czy co? Sto�kowate ha�dy ��tej ziemi, nagrzewnice blikuj� na s�o�cu, szyny, szyny, szyny, na szynach lokomotywa, za ni� wagoniki, platformy... Przemys�owy krajobraz, jednym s�owem. Tylko ludzi nie ma. Ani �ywych, ani martwych. A oto i gara� wida� - d�uga szara g�sienica, brama na o�cie�, na parkingu stoj� ci�ar�wki. Trzyna�cie lat stoj� i nic si� z nimi nie dzieje. To Kiry� bystrze zauwa�y� - g��wka pracuje. Nie daj Bo�e mi�dzy dwa samochody si� pcha�, samochody trzeba z daleka obchodzi�... tam jest jedna taka szczelinka w asfalcie, je�li oczywi�cie od tamtego czasu cierniem nie zaros�a... Sto dwadzie�cia metr�w - odk�d on liczy? A, chyba od ostatniego znaku. S�usznie, stamt�d wi�cej nie b�dzie. Brawo okularnicy, nie na darmo chleb jedz�... Patrzcie, oznakowali drog� do samego wysypiska, i to jak chytrze! O, tu jest rozpadlina, w kt�rej Zgnilec znalaz� wieczny spoczynek, wszystkiego dwa metry od ich drogi... A przecie� ostrzega� wtedy Kosmaty Zgnilca - trzymaj si�, idioto, z daleka od do��w, bo nie b�dzie czego do trumny w�o�y�... I mia� �wi�t� racj�, nawet �adna trumna nie by�a potrzebna... Kiedy idziesz do Strefy, to sobie zakonotuj: z towarem wr�ci�e� - cud boski, z �yciem uszed�e� - daj na msz�, kula patrolu - fart, a ca�a reszta - jak los zdarzy. Spojrza�em na Kiry�a i widz�, �e mnie spod oka obserwuje. I twarz ma tak�, �e w tym momencie wszystkie moje mocne postanowienia diabli wzi�li. A niech ich wszystkich, my�l�, szlag trafi, co w�a�ciwie mog� mi zrobi�? Kiry� ju� w og�le m�g� nic nie m�wi�, ale powiedzia�. - Shoehart - m�wi. - Z oficjalnych, podkre�lam, z oficjalnych �r�de� otrzyma�em informacj�, �e zbadanie gara�u mo�e przynie�� nauce ogromn� korzy��. W zwi�zku z tym powsta� projekt wyprawy do gara�u. Premi� gwarantuj�. - I u�miecha si�, jakby wygra� sto tysi�cy. - A z jakich to oficjalnych �r�de� pochodzi ta informacja? - pytam i te� u�miecham si� jak idiota. - Z poufnych �r�de� - odpowiada. - Ale panu mog� powiedzie�... - przesta� si� u�miecha� i zas�pi� si�. - Powiedzmy od doktora Douglasa. - Aha - m�wi� - od doktora Douglasa... A od kt�rego to Douglasa? - Od Sama Douglasa - odpowiada sucho. - Od tego, kt�ry zgin�� w ubieg�ym roku. A� mnie dreszcz przeszed�. A �eby ci�! Kto przed wyj�ciem m�wi o takich rzeczach? Mo�esz tym okularnikom ko�ki na g�owie ciosa� - nic do nich nie dociera... Z�ama�em niedopa�ek w popielniczce i m�wi�: - Dobra. Gdzie tw�j Tender? D�ugo jeszcze b�dziemy na niego czeka�? Jednym s�owem na ten temat wi�cej nie rozmawiali�my. Kiry� zadzwoni� na baz� transportow�, zam�wi� "lataj�cy kalosz", a ja wzi��em plan, �eby zobaczy�, co oni tam narysowali. Zupelnie nie�le narysowali, w normie. Na podstawie fotografii z lotu ptaka, w du�ym powi�kszeniu. Wida� nawet bie�nik na oponie, kt�ra le�y pod bram� gara�u. Ech, ile by ka�dy stalker da� za taki plan... a zreszt�, na jak� choler� zda si� plan po nocy, kiedy pokazujesz gwiazdom zadek i w�asnych r�k nie mo�esz zobaczy�. A tymczasem objawi� si� i Tender. Czerwony, zadyszany. C�rka mu zachorowa�a, musia� lecie� po lekarza, no a my uraczyli�my go radosn� wiadomo�ci� - idziemy do Strefy. Z pocz�tku nawet o sapaniu zapomnia�, biedactwo. "Jak to do Strefy? - m�wi - Dlaczego w�a�nie ja?" Jednak�e kiedy us�ysza� o podw�jnej premii i o tym, �e Red Shoehart r�wnie� idzie, oprzytomnia� i znowu zacz�� sapa�. Jednym s�owem zeszli�my we tr�jk� do "buduaru". Kirry� polecia� po przepustki, pokazali�my je jeszcze jednemu sier�antowi, a ten sier�ant wyda� nam skafandry. Trzeba przyzna�, �e to wyj�tkowo po�yteczny wynalazek. Gdyby go tak jeszcze przefarbowa� z czerwonego na jaki� inny bardziej odpowiedni kolor. Ka�dy stalker wy�o�y za taki skafander pi��set zielonych bez zmru�enia oka. Ju� dawno przysi�g�em sobie, �e stan� na uszach i gwizdn� chocia�by jeden. Ma pierwszy rzut oka niby nic specjalnego, skafander jak dla nurka i he�m jak dla nurka, z przodu przezroczysty. Mo�e nawet nie jak u nurka, a raczej jak u lotnika w samolotach nadd�wi�kowych albo jak u kosmonauty. Lekki, wygodny, nigdzie nie ci�nie i nie pocisz si� w nim z gor�ca. W takim skafandrze mo�na i�� cho�by w ogie� i te� �aden gaz do �rodka nie przeniknie, nawet kula. jak m�wi�, go nie przebije. Oczywi�cie i ogie�, i jaki� tam iperyt, i kula karabinowa - to wszystko jest nasze, ziemskie, ludzkie. W Strefie niczego takiego nie ma, w Strefie nie tego trzeba si� ba�. Zreszt�, co tu gada�, i w tych skafandrach ludzie te� gin� jak muchy. Inna sprawa, �e bez skafandr�w mo�e by�oby jeszcze gorzej. Od "ognistego puchu" na przyk�ad skafandry zabezpieczaj� na sto procent, i od pluni�� "diabelskiej kapusty"... no, dobra. Wle�li�my w skafandry, przesypa�em mutry z woreczka do bocznej kieszeni i przemaszerowali�my przez ca�y teren instytutu do wyj�cia w Stref�. Taki jest u nich obyczaj! niech widz� - oto �o�nierze nauki id� sk�ada� swoje �ycie na o�tarzu wiedzy, ludzko�ci i Ducha �wi�tego, amen. I rzeczywi�cie we wszystkich oknach a� do czternastego pi�tra stoj�, wsp�czuj�, tylko jeszcze brakuje powiewaj�cych chusteczek i orkiestry. - R�wnaj krok - m�wi� do Tendera. - Ka�dun wci�gnij, nieszcz�sny �amago! Wdzi�czna ludzko�� nie zapomni o tobie! Spojrza� na mnie i widz�, �e mu nie w g�owie �arty. I s�usznie - jakie tam �arty! Ale kiedy idziesz do Strefy, to ju� jedno z dwojga: albo p�aka�, albo si� �mia�, a ja jeszcze nigdy w �yciu nie p�aka�em. Spojrza�em na Kiry�a. nie powiem, trzyma si� nie�le, tylko wargami porusza, jakby si� modli�. - Modlisz si�? - pytam. - M�dl si� - m�wi� - m�dl! Im dalej w Stref�, tym bli�ej do nieba... - Co? - pyta, bo nie dos�ysza�. - M�dl sie! - krzycz�. - Stalker�w wpuszczaj� do nieba bez kolejki! Wtedy Kiry� si� u�miechn�� i poklepa� mnie po plecach, niby - nie b�j si� nic, ze mn� nie zginiesz, a w og�le raz kozie �mier�. Zabawny facet, jak Boga kocham. Oddali�my przepustki ostatniemu sier�antowi. Tym razem w drodze wyj�tku okaza� si� lejtnantem, znam go zreszt�, jego ojciec handluje w Rexopolu nagrobkami. "Lataj�cy kalosz" ju� na nas czeka, ch�opcy z bazy podstawili go pod sam� wartowni�. Wszystko ju� jest na miejscu - i "pogotowie ratunkowe", i stra� po�arna, i nasza waleczna gwardia, nieustraszeni ratownicy, kupa spasionych darmozjad�w ze swym helikopterem. Patrze� na nich nie mog�! Wle�li�my do "kalosza", Kiry� usiad� przy sterach i m�wi do mnie: - No, Red, obejmuj dowodzenie. Bez zb�dnego po�piechu rozpi��em zamek b�yskawiczny na piersi, wyj��em zza pazuchy manierk�, goln��em jak nale�y, zakr�ci�em zakr�tk� i schowa�em manierk� z powrotem. Bez tego nie potrafi�. Kt�ry to ju� raz id� do Strefy, a bez tego nie mog�. Tamci dwaj patrz� na mnie, czekaj�. - A wi�c tak - m�wi�. - Wam nie proponuj�, dlatego �e idziemy razem pierwszy raz i nie wiem, jak na was dzia�a alkohol. Regulamin b�dzie taki: wszystko, co powiem, wykonywa� natychmiast i bez gadania. Je�eli kto� zagapi si� albo zacznie jakie� tam pytania zadawa� - b�d� pra� czym popadnie, za co z g�ry przepraszam, na przyk�ad tobie, panie Tender, powiem: sta� na r�kach i id� naprz�d. I w tej�e chwili pan Tender musi zadrze� swoj� ci�k� dup� do g�ry i robi�, co mu kazano. A nie pos�uchasz, to, by� mo�e, swojej chorej c�reczki nigdy wi�cej w �yciu nie zobaczysz. Rozumiesz? Ale ju� ja si� zatroszcz�, �eby� j� zobaczy�. - Ty, Red, tylko nie zapomnij powiedzie� - chrypi Tender, a ju� jest ca�y czerwony, widz�, jak si� poci i wargi mu k�api�. - Ja nie tylko na r�kach, na z�bach p�jd�, gdzie ka�esz, nie jestem nowicjuszem, wiesz o tym. - Dla mnie obaj jeste�cie nowicjusze - m�wi� - a powiedzie� nie zapomn�, spokojna g�owa. Aha, umiesz prowadzi� "kalosz"? - Umie - odpowiada Kiry� - dobrze prowadzi. - Jak dobrze, to dobrze - m�wi�. - W takim razie - z Bogiem! Opu�ci� przy�bice! Ma�a naprz�d, �ci�le wed�ug znak�w, wysoko�� trzy metry. Przy dwudziestym si�dmym s�upku - przystanek. "Kalosz" wystartowa� i Kiry� na wysoko�ci trzech metr�w da� "ma�a naprz�d", a ja nieznacznie odwr�ci�em g�ow� i leciutko dmuchn��em przez lewe rami�. Widz� - gwardzi�ci - ratownicy wsiedli do swojego helikoptera, stra�acy z szacunkiem stan�li na baczno��, lejtnant w drzwiach wartowni salutuje nam, idiota nieszcz�sny - a nad nimi wszystkimi wisi wielki plakat, ju� dobrze wyp�owia�y: "Serdecznie witamy, szanowni Przybysze"! Tender ju� zebra� si� w sobie, �eby im wszystkim pomacha� r�k� na po�egnanie, ale ja mu tak przysun��em pi�ci� w bok, �e od razu zapomnia� o swoich arystokratycznych manierach. Ja Ci poka��, durniu, po�egna� mu si� zachcia�o! Pop�yn�li�my. Po lewej mieli�my instytut, po prawej Kwarta� Zad�umionych i posuwali�my si� od znaku do znaku, samym �rodkiem ulicy. Och, dawno Ju� nikt po tej ulicy nie je�dzi� ani nie chodzi�! Asfalt pop�ka�, p�kni�cia zarosty traw�, ale to jeszcze by�a nasza, zwyk�a trawa, ludzka i normalna. A tam, na chodniku, po lewej r�ce, ros�y ju� czarne ciernie, i po tych cierniach by�o wida�, jak precyzyjnie Strefa sama siebie wyznacza - czarne zaro�la przy samej jezdni, jakby kto no�em uci�� nie, jednak ci przybysze to byli przyzwoici faceci, narozrabiali paskudnie, to prawda, ale sami wyznaczyli sobie granic�. Przecie� nawet "ognisty puch" na nasz� stron� ze Strefy nie leci, chocia�, zdawa�oby si�, wiatr go nosi we wszystkie strony... Domy w Kwartale Zad�umionych s� oblaz�e, martwe, ale szyby w oknach prawie wsz�dzie ocala�y, tylko zaros�y brudem i dlatego wygl�daj� jak o�lep�e. Ale noc�, kiedy czo�gasz si� tamt�dy, wida� dobrze �wiate�ka w mieszkaniach, jakby kto� pali� suchy spirytus. Takie niebieskawe j�zyki p�omyczk�w. To "czarci pudding" zieje z piwnic. Ale je�eli patrze� ot tak - bloki jak bloki, wymagaj�, rzecz jasna, remontu, ale nic nadzwyczajnego, tylko ludzi nie wida�. W tym domu z czerwonej ceg�y mieszka�, nawiasem m�wi�c, nasz nauczyciel rachunk�w o d�wi�cznym przezwisku Przecinek. By� koszmarnym nudziarzem i w �yciu mu si� nie powiod�o, druga �ona odesz�a od niego przed samym L�dowaniem, a c�rka mia�a bielmo na jednym oku, pami�tam, �e dokuczali�my jej bez mi�osierdzia. Kiedy si� zacz�a panika. Przecinek ze wszystkimi z tego kwarta�u w samych gaciach bieg� a� do mostu - dziesi�� kilometr�w bez zatrzymywania. Potem d�ugo chorowa�, sk�ra mu zlaz�a i paznokcie. Wszyscy, kt�rzy mieszkali w Kwartale, no powiedzmy, prawie wszyscy, identycznie chorowali i dlatego teraz tak si� w�a�nie nazywa - Kwarta� Zad�umionych. niekt�rzy umarli, ale przewa�nie starsi, i to te� nie wszyscy. Ja na przyk�ad my�l�, �e oni umarli przede wszystkim ze strachu, a nie z powodu choroby. To by�o straszne. Kto mieszka� w tym kwartale, ten chorowa�. A w tamtych trzech - ludzie �lepli. Teraz te kwarta�y tak w�a�nie si� nazywaj� - Pierwszy Ociemnia�y, Drugi Ociemnia�y... �lepli zreszt� nie do ko�ca, a tylko tak troch�, co� w rodzaju kurzej �lepoty. Co ciekawe, opowiadaj�, �e nie o�lepli od jakiego� b�ysku czy wybuchu, chocia� m�wi�, �e wybuchy te� by�y, ale od strasznego �oskotu. Zagrzmia�o, m�wi�, z tak� si��, �e od razu nas o�lepi�o. Lekarze t�umacz� im, jak komu dobremu - to niemo�liwe, przypomnicie sobie dobrze! Nie, uparli si�, to by� wyj�tkowo silny grzmot i od niego wla�nie o�lepli�my. A �eby by�o �mieszniej, nikt pr�cz nich �adnego grzmotu nie s�ysza�. Tak. wygl�da tu, jakby nic si� nie sta�o. O, tam stoi szklany kiosk, calute�ki. Dziecinny w�zek w bramie, nawet po�ciel zdaje si�, jest jeszcze czysta... Tylko te anteny zaros�y jakimi� wiechciami na podobie�stwo morskiej trawy. Okularnicy na t� traw� dawno z�by sobie ostrz�. Ciekawo��, rozumiecie, co to za trawa - nigdzie indziej czego� podobnego nie ma, tylko w Kwartale Zad�umionych i tylko na antenach. A co najwa�niejsze - tu� obok instytutu, pod samymi oknami. W zesz�ym roku wpadli na �wietny pomys�, z helikoptera opu�cili kotwiczk� na stalowej linie, zaczepili jeden wieche�. Tylko poci�gn�li, nagle psz-sz-sz! Patrzymy - antena dymi, kotwiczka dymi i lina te� dymi, i to zdrowo. I dymi si� to wszystko nie normalnie, tylko z takim jakim� jadowitym sykiem - wypisz, wymaluj grzechotnik. No a pilot, chocia� lejtnant, szybko pokapowa�, co i jak, rzuci� lin�, a sam da� d�ba... O, tam w�a�nie wisi ta lina, prawie do samej ziemi zwisa i ca�a traw� zaros�a... I tak powolutku, powolutku dop�yn�li�my do ko�ca ulicy, do zakr�tu. Kiry� spojrza� na mnie - skr�ca�? Machn��em mu r�k� - na pierwszym biegu! Nasz "kalosz" skr�ci� i wolniutko pop�yn�� nad ostatnimi metrami ludzkiej ziemi. Trotuar zbli�a si�, zbli�a i ju� cie� naszego "kalosza" pad� na czarne ciemi�... Koniec. To ju� Strefa! I od razu mr�z po sk�rze... Za ka�dym razem tak mnie trz�sie i do tej pory nie wiem, czy to Strefa mnie tak wita, czy nerwy stalkera wysiadaj�. Za ka�dym razem obiecuj� sobie, �e jak wr�c�, to zapytam, czy z innymi dzieje si� podobnie, i za ka�dym razem zapominam. No dobra, pe�zniemy sobie wolniutko nad by�ymi ogr�dkami, silnik pod stopami huczy r�wno, spokojnie - no, my�l�, on ma najmniej powod�w do niepokoju. I w tej w�a�nie chwili m�j Tender nie wytrzyma�. Nie zd��yli�my nawet dotrze� do pierwszego s�upka, jak nagle zacz�� gada�. Ho tak, jak zwykle ��todzioby gadaj� w Strefie - z�b na z�b facetowi nie trafia, serce zamiera, cz�owiek nie wie, co si� z nim dzieje, wstydzi si� okropnie i nie mo�e si� opanowa�. Moim zdaniem to co� w rodzaju kataru: cho� si� powie�, z nosa leje si� i leje. Czego to oni nie wygaduj�! To jeden z drugim zacznie si� zachwyca� krajobrazem, to zacznie wyk�ada� swoje teorie na temat przybysz�w albo w og�le truje co� bez sensu i ju� nie jest w stanie si� zatrzyma�, tak jak teraz Tender o swoim nowym garniturze. Ile za niego zaplaci� i jaka cienka we�na, i jak mu krawiec guziki zmienia�... - Zamknij si� - m�wi�. Tender popatrzy� na mnie baranim wzrokiem, bezg�o�nie poruszy� wargami, i znowu: ile jedwabiu posz�o na podszewk�. A ogr�dki ju� si� ko�cz�, pod nami gliniaste pole, gdzie dawniej by�o wysypisko �mieci, i czuj�, jakby jaki� wiaterek powia�. Przed chwil� �adnego wiatru nie by�o, a teraz nagle powia�o, kurz si� unosi i zdaje mi si�, �e co� s�ysz�. - Milcz, �cierwo - m�wi� do Tendera. nie, w �aden spos�b nie mo�e przesta�. Teraz znowu o w�osiance zaczyna, no je�eli tak, to przepraszam. - St�j - m�wi� do Kiry�a. Kiry� natychmiast hamuje. Zuch, ma szybki refleks. Bior� Tendera za rami�, obracam go do siebie i z ca�ej si�y w przy�bic�. R�bn��, biedak nosem w szyb�, oczy zamkn�� i zamilk�. I jak tylko zamilk�, us�ysza�em: tr-r-r... tr-r-r... tr-r-r... Kiry� popatrzy� na mnie, zacisn�� szcz�ki, wyszczerzy� z�by. Pokazuj� mu r�k�, st�j, st�j, na mi�o�� bosk�, nie ruszaj si�. Ale przecie� on te� s�yszy to trzeszczenie i jak ka�dego nowicjusza natychmiast korci go, �eby co� robi�, �eby dzia�a�. "Tylny bieg?" - szepce. Rozpaczliwie kr�c� g�ow�, potrz�sam pi�ci� przed samym jego he�mem - uspok�j si�, do cholery. Ech, mamo kochana, z tymi nowymi nie wiadomo co pocz��, czy na pole uwa�a�, czy na nich. I w tym momencie zapomnia�em o wszystkim. Nad kup� wiekowych �mieci, nad pot�uczonym szk�em, nad strz�pami starych szmat zafalowa�o takie jakie� dr�enie, migotanie takie, no prawie tak, jak drga gor�ce powietrze latem nad pokrytym blach� dachem, przepe�z�o przez wzniesienie i sz�o, sz�o, prosto na nas, tu� obok s�upka, nad drog� zatrzyma�o si�, posta�o z p� sekundy - czy mo�e mi si� tak tylko wyda�o - i poci�gn�o w pole, za krzaki, za zgni�e parkany, tam, na cmentarz starych samochod�w. Niech ich diabli wezm�, okularnik�w! Musieli d�ugo my�le�, �eby wyznaczy� drog� wprost nad wykopem! A ja te� jestem dobry. Gdzie mia�em oczy, kiedy zachwyca�em si� ich krety�sk� map�? - Teraz ma�a naprz�d - m�wi� do Kiry�a. - A co to by�o? - Diabe� go tam wie! By�o i nie ma, i Bogu dzi�ki. A ty si� zamknij, je�eli ci� mog� o co� prosi�. Teraz nie jeste� cz�owiekiem, rozumiesz? Teraz jeste� maszyn�, moim sterem... Tu si� tropn��em, �e i u mnie chyba zaczyna si� s�owny katar. - Dosy� tego - m�wi�. - Ani s�owa wi�cej. Kr�lestwo za jeden �yk. Do chrzanu te wszystkie skafandry, tyle wam powiem. Bez skafandra dzi�ki Bogu, par� lat prze�y�em i mam nadziej� prze�y� drugie tyle, a bez solidnego �yku czego� mocniejszego w takiej chwili... No, trudno! Wietrzyk jakby ucich�, nic podejrzanego nie s�ycha�, tylko silnik huczy tak monotonnie, spokojnie. A dooko�a s�once, a dooko�a upa�... odblaski �wiat�a... wszystko jakby sz�o normalnie, s�upki na dole przep�ywaj� jeden za drugim. Tender milczy, Kiry� milczy, wyrabiaj� si� ch�opcy, nie martwcie si�, kochani, w Strefie te� mo�na �y� przy odrobinie wprawy. A oto i s�upek z numerem dwadzie�cia siedem - �elazny pr�t, a na nim czerwone ko�o z dw�jk� i si�demk�. Kiry� spojrza� na mnie, skin��em mu glow� i nasz "kalosz" stan��. Wszystko do tej pory to by�o ma�e piwo. Teraz nic, tylko spok�j. �pieszy� si� nie mamy dok�d, wiatru nie ma, widoczno�� dobra, wszystko jak na d�oni. Wida� wykop, w kt�rym Zgnilec znalaz� zas�u�ony spoczynek - co� kolorowego jakby tam le�y, mo�e to jego �achy. Parszywy by� typ. Panie, zmi�uj si� nad jego grzeszn� dusz�, chciwy, g�upi, niechlujny, tylko takich �cierwnik Barbridge widzi na kilometr i zgarnia pod swoje skrzyd�a... a w og�le to Strefa nie pyta, dobry jeste� czy zly, i wychodzi na to, �e trzeba ci podzi�kowa�, Zgnilec, g�upi by�e�, nawet twego prawdziwego imienia nikt nie pami�ta, a m�drym ludziom pokaza�e� drog�... Tak. Oczywi�cie najlepiej by�oby teraz dotrze� do asfaltu. Asfalt jest r�wny, g�adki, wszystko na nim wida� i tam jest ta znajoma szczelina. Tylko �e bardzo mi si� nie podobaj� te pag�reczki! Odyby lecie� prosto nad asfaltem, trzeba by przej�� jak raz nad nimi. Widzisz je, stoj�, zapraszaj�. Nie, moje drogie, mi�dzy wami ja nie przejd�. Drugie przykazanie stalkera - albo z lewej, albo z prawej musi by� czysto co najmniej na sto krok�w. A nad tym lewym pag�reczkiem przelecie� mo�na... Co prawda nie wiem, co tam za nim si� kryje. Na ich planie, jak sobie przypominam, niczego nie by�o. Ale kto wierzy planom? - S�uchaj, Red - szepcze Kiry�. - Mo�e skoczymy, co? Na dwadzie�cia metr�w w g�r�, potem od razu w d� i ju� jeste�my nad gara�em, no? - Milcz, durniu - m�wi�. - Nie przeszkadzaj, sied� cicho. W g�r� mu si� zachcia�o. A jak ci przysunie tam na wysoko�ci dwudziestu metr�w? Mokra plama zostanie. Albo nagle objawi si� "�ysica" - wtedy nawet plamy nikt z mikroskopem nie wypatrzy. Och, ci ryzykanci, niecierpliwi� si�, widzicie, skaka� mu si� zachcia�o... Jednym s�owem, jak i�� do pag�rka - wiadomo, a przy nim zatrzymamy si� i zobaczymy, co dalej. Wsadzi�em r�k� do kieszeni, wyci�gn�lem gar�� muterek. Pokaza�em je Kiry�owi i m�wi�: - Pami�tasz bajk� o Tomciu Paluchu? Czyta�e� j� w szkole? No to teraz wszystko b�dzie na odwr�t. Patrz! - rzuci�em pierwsz� muterk�, niedaleko rzuci�em, jak nale�y, mniej wi�cej na dziesi�� metr�w. Muterka polecia�a normalnie. - Widzia�e�? - No? - m�wi. - Nie "no", tylko pytam, czy widzia�e�? - Widzia�em. - Teraz najwolniej jak potrafisz, prowad� "kalosz" prosto do muterki i na dwa kroki przed ni� zatrzymaj si�. Zrozumia�e�? - Zrozumia�em. Szukasz stref wzmo�onej grawitacji? - Czego trzeba, tego szukam. Poczekaj, rzuc� jeszcze jedn�. Patrz, gdzie upadnie, i oczu z niej wi�cej nie spuszczaj. Rzuci�em jeszcze jedn� mutr�. Oczywi�cie te� polecia�a normalnie i upad�a obok pierwszej. - Jedziemy - powiedzia�em. "Kalosz" ruszy�. Twarz Kiry�a sta�a si� spokojna i jasna. Widocznie ju� zrozumia�. Ci okularnicy wszyscy s� tacy sami. Dla nich najwa�niejsze - wymy�le� nazw�. P�ki nazwy nie wymy�li, a� lito�� bierze patrze� na takiego, wygl�da jak kto g�upi. no a jak wymy�li! Jak�� tam wzmo�on� grawitacj� - od razu sp�ywa na niego spok�j i zaraz l�ej mu �y� na �wiecie. Przelecieli�my nad pierwsz� mutr�, nad drug� i trzeci�. Tender wzdycha, przest�puje z nogi na nog� i co chwila ziewa ze zdenerwowania, z takim psim skomleniem - kiepsko si� czuje, biedak. Nie szkodzi, to mu tylko na zdrowie wyjdzie. Pi�� kilo co najmniej dzisiaj zrzuci, to lepsze od najlepszej diety... Rzuci�em czwart� mutr�. Jako� nie tak polecia�a. Nie umiem wyt�umaczy�, na czym to polega, ale czuj�, �e co� tu nie tak, i natychmiast �aps Kiry�a za r�k�. - St�j - powiadam - i ani kroku dalej. A sam wzi��em pi�t� i rzuci�em j� wy�ej i dalej. Jest zaraza! Oto ona, "�ysica" I Mutra w g�r� polecia�a normalnie, w d� te� prawie normalnie, ale w po�owie drogi jakby j� kto� w bok szarpn��, i to tak szarpn��, �e wbi�a si� w glin� i znik�a nam z oczu. - Widzia�e�? - pytam szeptem. - Tylko w kinie widzia�em - m�wi Kiry� i tak si� wychyli� do przodu, �e tylko patrze�, jak z "kalosza" wypadnie. - Rzu� jeszcze jedn�, co? R�ce mi opad�y. Jedn�? Czy tu jedna wystarczy? Ech, ci uczeni!... No dobra, rzuci�em jeszcze osiem muterek, p�ki "�ysicy" nie oznaczy�em. Uczciwie m�wi�c starczy�oby i siedem, ale jedn� specjalnie dla Kiry�a rzuci�em, w sam �rodek - niech si� napatrzy na swoj� grawitacj�. Plasn�a mutra w glin�, jakby to nie by�a mutra tylko stukilowy odwa�nik. Plasn�a i tylko dziurka w glinie po niej zosta�a. Kiry� a� cmokn�� ze szcz�cia. - No dobrze - m�wi� - zabawili�my si� i wystarczy. Teraz patrz. Rzucam tam, gdzie b�dziemy lecie�, i nie spuszaj z niej oczu. Kr�tko m�wi�c objechali�my "�ysic�" i znale�li�my si� nad pag�rkiem. W�a�ciwie pag�rek by� ma�y, jakby kot napaskudzi�, i do dzisiaj w og�le go nie zauwa�a�em. Tak... Wisimy nad pag�rkiem, do asfaltu jak r�k� si�gn��, ze dwadzie�cia krok�w. Miejsce czy�ciutkie, ka�d� trawk� wida�, ka�de p�kni�cie. Wydawa�oby si�, o co chodzi? Rzucaj mutr� i z Bogiem. Nie mog� rzuci� mutry. Sam nie rozumiem, co si� ze mn� dzieje, ale w �aden spos�b nie mog� si� zdecydowa�, �eby j� rzuci�. - Co z tob�? - pyta Kiry�. - Dlaczego stoimy? - Poczekaj - m�wi�. - I zamknij twarz, na mi�o�� bosk�. Zaraz, my�l�, zaraz rzuc� muterk�, przelecimy sobie spokojnie, jak po ma�le przejdziemy, nawet trawka nie drgnie - p� minuty i jeste�my nad asfaltem... I nagle spoci�em si� jak ruda mysz! A� mi oczy zala�o i ju� wiem, �adnej mutry tam nie rzuc�. Na lewo, prosz� bardzo, cho�by dwie. Chocia� tamt�dy dalej jakie� kamyki wida� niezbyt przyjemne, ale tam mog� rzuca� mutr�, a prosto przed siebie - za nic. I rzuci�em muterk� w lewo. Kiry� nic nie powiedzial, podprowadzi� "kalosz" do mutry i dopiero wtedy popatrzy� na mnie. Wygl�da�em chyba paskudnie, bo zaraz odwr�ci� oczy. - To nic - m�wi� do niego - prosta droga nie zawsze prowadzi do celu. - I rzuci�em na asfalt ostatni� mutr�. Dalej ju� by�o �atwiej. Znalaz�em swoj� szczelin�. By�a czy�ciutka, �adnym dranstwem nie zaros�a, moja najmilsza, koloru nie zmieni�a. Patrzy�em na ni� i promienia�em ze szcz�cia. I doprowadzi�a nas ta szczelina do bramy gara�u lepiej ni� wszelkie znaki. Poleci�em Kiry�owi, �eby zszed� na wysoko�� p�tora metra, po�o�y�em si� na brzuchu i zacz��em patrzy� w otwart� bram� gara�u. Na pocz�tku, ze s�o�ca, nic nie by�o wida� - ciemno cho� oko wykol, potem wzrok przywyk� i widz�, �e w gara�u od tamtego czasu jakby si� nic nie zmieni�o. Wywrotka jak sta�a na kanale, tak stoi, calute�ka, bez dziur, bez plamki i na cementowej pod�odze te� wszystko jak przedtem, pewnie dlatego, �e w kanale ma�o zebra�o si� "czarciego puddingu" i od tamtej pory ani razu nie wykipia�. Jedno mi si� tylko nie spodoba�o - w samym ko�cu gara�u, tam gdzie stoj� kanistry, co� si� srebrzy. Poprzednim razem tego nie by�o. No, trudno, srebrzy si�, to si� srebrzy, nie b�dziemy przecie� z tego powodu wraca�! A i srebrzy si�, nie tak, �eby mocno, tylko odrobink� i tak spokojnie, powiedzia�bym, nawet sympatycznie... Wsta�em, otrzepa�em skafander i rozejrza�em si� dooko�a. Tam na parkingu stoj� ci�ar�wki, rzeczywi�cie jak nowe - od tamtego czasu, kiedy tu by�em ostatni raz wed�ug mnie zrobi�y si� jeszcze nowsze, za to cysterna zupe�nie biedaczka zardzewia�a, nied�ugo si� rozsypie. A tam le�y opona, ta, kt�r� wida� na ich planie... Nie spodoba�a mi si� ta opona. Cie� rzuca, jaki� taki nienormalny. S�o�ce nam �wieci w plecy, a cie� pada w nasz� stron�. No dobra, do opony daleko. W�a�ciwie wygl�da wszystko nie�le, mo�na pracowa�. Tylko co si� tam srebrzy? A mo�e mi si� tylko zwidzia�o? Teraz warto by zapali�, usi��� na chwil�, pomy�le� spokojnie - dlaczego w�a�ciwie srebrzy si� tylko nad kanistrami, a dalej ju� si� nie srebrzy... dlaczego taki dziwny cie� od tej opony... �cierwnik Barbridge co� opowiada� o cieniach, co� cudacznego, ale niegro�nego... Z cieniami tu r�nie bywa. Ale co si� tam tak srebrzy? No wypisz, wymaluj, jak paj�czyna na drzewach w lesie. Jaki� to paj�k j� uprz�d�? Och, ani razu jeszcze nie widzialem w Strefie paj�czk�w, czy innych bo�ych kr�wek. I co najgorsze, "pustak" le�y jak raz tam, dwa kroki od kanistr�w. Powinienem od razu wtedy go zabra�, nie mia�bym teraz k�opot�w. Ale to �cierwo jest okropnie ci�kie - ud�wign�� go mog�em, ale potem targa� toto na plecach i to jeszcze po nocy, i jeszcze na czworakach... a kto "pustak�w" nigdy nie d�wiga�, niech spr�buje. R�wnie wygodnie mo�na pud wody nie�� bez wiader... A wi�c i��, czy co? Goln��bym sobie teraz... Odwr�ci�em si� do Tendera i m�wi�: - Teraz my z Kiry�em p�jdziemy do gara�u. Ty zostaniesz tu jako kierowca. Steru bez mojego rozkazu nie wa� si� tkn��, cokolwiek by si� dzia�o, nawet gdyby ziemia si� pod tob� rozst�pi�a. Je�eli stch�rzysz - na tamtym �wiecie ci� odnajd�. Powa�nie skin�� mi g�ow� - za nic, znaczy, nie stch�rz�. Nos ma jak pomidor, zdrowo mu przysun��em... no c�, spu�ci�em ostro�nie awaryjne liny, popatrzy�em jeszcze raz na to srebrne migotanie, machn��em r�k� Kiry�owi i zacz��em schodzi�. Stan��em na asfalcie i czekam, p�ki Kiry� nie zejdzie z drugiej strony. - Spokojnie. - m�wi� - nie spiesz si�. Bez zb�dnego zamieszania. Stoimy na asfalcie. "Kalosz" ko�ysze si� obok nas, liny szuraj� pod stopniami. Tender wychyli� �eb przez por�cze, patrzy na nas, a w oczach ma rozpacz. Trzeba i��. M�wi� do Kiry�a: - Masz i�� za mn�, krok w krok, dwa kroki z ty�u, patrz mi w plecy i uwa�aj. I ruszy�em. Stan��em w progu, rozejrza�em si�. A jednak o ile� �atwiej pracowa� w dzie� ni� w nocy! Pami�tam, jak le�a�em na tym samym progu. Ciemno jak w brzuchu u Murzyna, z kana�u "czarci pudding" wysuwa j�zyki, b��kitne jak p�omyki spirytusu, i jak na z�o�� niczego nie rozja�nia, jeszcze ciemniej si� wydaje od tych j�zyk�w. A teraz - �y� nie umiera�! Oczy przywyk�e do mroku, wszystko jak na d�oni, nawet kurz wida� w najciemniejszych k�tach. I rzeczywi�cie co� tam b�yszczy, jakie� srebrzyste nici ci�gn� si� od kanistr�w do sufitu - bardzo podobne do paj�czyny. Mo�e to zreszt� paj�czyna, ale lepiej si� trzyma� od niej z daleka. I wtedy sknoci�em spraw�. Powinienem Kiry�a postawi� obok siebie, poczeka� a� jego oczy przywykn� do ciemno�ci i pokaza� mu t� paj�czyn�, palcem pokaza�. A ja przywyk�em pracowa� samotnie - sam ju� oswoi�em si� z mrokiem, a o Kiryle nie pomy�la�em.