4887

Szczegóły
Tytuł 4887
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4887 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4887 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4887 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: ESTHER M. FRIESNER Tytul: w krainie smok�w W autobusie z Filadelfii do Nowego Jorku by�o gor�co jak w piekle. Klimatyzacja zepsu�a si� trzydzie�ci mil za miastem. Nie najlepsza sytuacja w taki dzie� pod koniec wrze�nia, kt�ry przypomina� raczej �rodek lipca. Ryan Lundberg siedzia� oklapni�ty w fotelu, nie marnuj�c energii nawet na milcz�ce przeklinanie rozpalonego powietrza czy smrodu uryny z male�kiej autobusowej ubikacji. Mia� zadanie do wykonania, musia� oszcz�dza� si�y. Przymkn�� oczy, powieki opad�y pod ci�arem �usek. Ma�y gliniany smok w jego d�oni parzy� i pulsowa� gor�cem. Przycisn�� go do serca i kaza� mu ostygn��, le�e� spokojnie. Wystarczy czasu na ogie�, kiedy odnajd� morderc�w wujka Grahama. Wtedy b�dzie mn�stwo czasu na ogie�. Zadrzema�, uko�ysany wizjami p�omieni. G�owa mu opad�a i nawet si� nie zdziwi�, �e poczu� uk�ucie kolczastych wyrostk�w, kiedy podbr�dek dotkn�� klatki piersiowej. Nie zabra� smoka ze sob� do autobusu - wiedzia� o tym r�wnie dobrze, jak wiedzia�, �e nazywa si� Ryan - a jednak smok by� tutaj. Tutaj. Nie tam, gdzie w�asnor�cznie go schowa�, bezpiecznie ukryty w g�rnej szufladzie w szkole, strzeg�cy fotografii, kondom�w i osieroconych po praniu skarpetek, kt�rych nigdy nie pofatygowa� si� wyrzuci�. Znalaz� go w rzekomo pustej kieszeni, kiedy autobus ruszy� z przystanku przy wje�dzie na autostrad�. Nie pr�bowa� zrozumie�, sk�d si� tam wzi��; takie my�li prowadzi�y do szale�stwa. "Ja tylko rysuj� zamki", mawia� wujek Graham. "Ludzie, kt�rzy mnie pytaj�, kiedy mog� si� tam wprowadzi� i czy czynsz obejmuje jednoro�ce, to oni maj� problemy". I parska� �miechem. "Problemy..." Echo dawno wym�wionych s��w zamar�o w otch�ani za powiekami Ryana. Tak, wujku Grahamie, teraz wielu z nas ma problemy. Rozprostowa� d�onie i poczu�, jak szpony ��obi� g��bokie bruzdy w tanich plastykowych pod�okietnikach. Ob��d nie jest tym, co widzisz, lecz tym, co przyznajesz, �e widzisz. Litania, kt�r� u�o�y�, �eby zachowa� jak�� cz�stk� samokontroli, rozgrza�a mu umys�. Szale�stwo to przymus wyja�nie�. Smok, kt�ry nagle, materialnie zjawi� si� tutaj, chocia� wiem, �e go nie zabra�em... Niech sobie b�dzie. A to, co zamyka si� wok� mnie... prosz� bardzo, niech po mnie przyjdzie. Trzeba tylko zaakceptowa� te zjawy i nikt nie musi pyta�, czy zaliczam sie do zdrowych na umy�le. Nie wystarczy zaakceptowa�, sykn�� cienki, ostry g�os w jego g�owie. Je�li pragniesz nagrody, kt�r� ci obieca�em, wiesz, �e musisz zrobi� wi�cej. Nagrody?, powt�rzy� Ryan, marnuj�c ironi� na echo we w�asnej czaszce. Ca�ego �wiata! Klucz do mieszkania wujka Grahama r�wnie� spoczywa� w jego kieszeni, ale przynajmniej Ryan wiedzia�, �e magia nie mia�a z tym nic wsp�lnego. Sam go zabra�, ukrad� go z toaletki mamy wczoraj w nocy, kiedy tata i mama ju� zasn�li, kiedy obudzi� si� z tego snu. Klucz przys�ano razem z cia�em wujka Grahama, w ma�ej kopercie powierzonej kierownikowi zak�adu pogrzebowego przez gospodyni� wujka. Do klucza do��czono uprzejmy li�cik z pro�b�, �eby matka Ryana jak najszybciej przyjecha�a do Nowego Jorku i kaza�a usun�� rzeczy wujka Grahama. W�a�nie tego s�owa u�y�a gospodyni: usun��. Kiedy Ryan je przeczyta�, wyobrazi� sobie g�odn� dziur� we wszech�wiecie, po�eraj�c� nawet wspomnienie �ycia, kt�re by�o niegdy� - szczerze m�wi�c - k�opotliwe i �enuj�ce dla tak wielu, nawet dla tych, kt�rzy powinni je kocha�. Ryan opar� g�ow� o okno i poczu�, jak warstewka potu tworzy si� pomi�dzy sk�r� a szk�em. Czarny ch�opak na fotelu przed nim przegra� kolejn� bitw� z uchwytem okna i skl�� go z elokwencj�, kt�r� jeden z siwow�osych czarodziej�w wujka Grahama m�g� zazdro�nie podziwia�, ukra��, ale nigdy nie ulepszy�. Ryan westchn��, gor�cy wydech powietrza tylko zwi�kszy� duchot� panuj�c� w autobusie. Nie wiedzia�, �e podst�p oka�e si� taki wyczerpuj�cy. Rodzice nie mieli poj�cia, dok�d pojecha� i co zamierza� zrobi�. My�leli, �e wr�ci� do college'u. Dzie� po pogrzebie wujka Grahama, po powrocie do domu w Clayborn, ojciec Ryana wsadzi� go do autobusu praktycznie o �wicie. Kiedy autobus dojecha� do Filadelfii, Ryan zosta� w mie�cie tylko tak d�ugo, �eby zabra� par� rzeczy z akademika i zadzwoni� do rodzic�w z wiadomo�ci�, �e dojecha� bezpiecznie. Potem poszed� prosto na dworzec i wsiad� w pierwszy autobus do Nowego Jorku. Co by powiedzieli, gdyby wiedzieli? Mama pewnie dosta�aby spazm�w, a tato... Tato znowu spojrza�by na niego w ten spos�b. Dlaczego wujek Graham tyle dla ciebie znaczy? On ju� nie �yje, szcz�liwie nie �yje, ale ty... dlaczego, Ryan? Dlaczego tak si� przejmujesz? Chyba nie jeste�...? I pytanie zamar�oby nawet w my�lach, zwarzone przez lodowaty strach, jaki Ryan widzia� w oczach ojca, strach, �e jedyny syn udzieli odpowiedzi, jakiej ojciec nie m�g�by znie��. Nie, tato, powiedzia� Ryan do widmowej twarzy ojca, coraz bardziej senny od upa�u. Nie b�j si�, nie jestem taki jak on. Pami�tasz w zesz�ym roku, kiedy stary Pitt zjawi� si� na naszym ganku, w�ciek�y jak diabli, i wrzeszcza� na ciebie, �eby� trzyma� mnie z daleka od jego c�rki? Bo�e, chyba niczym innym tak ci� nie ucieszy�em, nawet stypendium. Sama aluzja, �e tw�j syn r�nie jak�� dziewczyn�, wszystko jedno jak�...! Przesun�� ramiona po szorstkim obiciu fotela. Wi�c ju� ci nie przeszkadza, �e przejmuj� si� wujkiem Grahamem? Je�li nie jestem gejem, mog� teraz bezpiecznie go kocha�, odk�d umar�? W ko�ysce jego d�oni ma�y gliniany smok wyci�gn�� �ap� i wbi� w cia�o szpony ze snu. Wi�c ty jeste� Ryan. Graham opowiedzia� mi wszystko o tobie. Smuk�y, ciemny i egzotyczny, zaledwie w rozkwicie dwudziestu lat, kochanek wujka Grahama wyci�gn�� d�o�, kt�ra zamkn�a si� wok� ma�ego glinianego smoka i obj�a go przezroczystym cia�em, ju� dawno oddanym ziemi. Przez mleczn� zas�on� tych widmowych palc�w Ryan wci�� widzia� smoka, otoczonego zawieruch� gwiazdkowego �niegu. Ryan wklepa� ostatni� gar�� �niegu w bok smoka i wyg�adzi� ca�o��, umocowa� strz�piaste li�cie ostrokrzewu jako z�by, grona jasnoczerwonych jag�d zamiast oczu. D�onie mia� mokre i zmarzni�te, nawet pomimo r�kawiczek. Mama sta�a na ganku, ciasno otulona swetrem, wo�a�a go do domu. Wujek Graham sta� obok niej i �mia� si� z dzie�a swojego jedenastoletniego siostrze�ca. Wiesz, dzieciaki zwykle lepi� ba�wany. Ryan wzruszy� ramionami. Lubi� smoki. Wujek Graham obj�� Ryana za ramiona. Uwa�aj, ma�y. Je�li jeste� w tym dobry, b�dziesz musia� wyjecha� z miasta. Ryan wyszczerzy� z�by. Jedenastolatek, kt�remu dopiero za�wita�a mo�liwo��, �e b�dzie chcia� prze�y� swoje �ycie gdzie indziej poza Clayborn. Bo�e Narodzenie w Clayborn. Bo�e Narodzenie w miejscu, gdzie nadal istnia�y naro�ne drugstory z prawdziwymi, dzia�aj�cymi saturatorami, i wielkie jesienne ogniska na brzegu jeziora, i wiece polityczne, i ko�cielne kiermasze ciast, gdzie wszyscy wiedzieli, jak smakuj� pierniczki ka�dej gospodyni, zanim jeszcze ich skosztowali. Nadal istnia�y tutaj szkolne sympatie i specjalne obszary ciep�ej, s�odkiej, prywatnej ciemno�ci na cienistych alejkach w�r�d sad�w i faluj�cych pensylwa�skich p�l, gdzie ch�opak m�g� zabra� swoj� dziewczyn� i sprawdzi�, na co ona mu pozwoli. I tam w�a�nie wujek Graham przywi�z� swojego nowojorskiego kochanka. Nawet gdyby ludzie nie wiedzieli, Bill przyci�ga�by spojrzenia. W gwiazdkowy poranek, podczas rozpakowywania prezent�w, siedzia� tu� obok wujka Grahama, opieraj�c brod� na jego ramieniu, i cichutko wydawa� stosowne ochy i achy zachwytu oraz udawanej zazdro�ci przy ka�dym podarku, kt�ry ujrza� �wiat�o dzienne. Ryan patrzy� zafascynowany. Cokolwiek mama opowiada�a o stylu �ycia wujka Grahama, rzeczywisto�� by�a niesko�czenie dziwniejsza. Tak jak wujek Graham i Bill siedzia� na pod�odze i doznawa� wra�enia, �e przez spl�tan� g�stwin� d�ungli podgl�da dziwaczne stwory, jakich nigdy jeszcze nie widzia� �aden cywilizowany cz�owiek. Od niskiego �miechu Billa niesamowite dreszcze chodzi�y mu po kr�gos�upie. W my�lach wydmucha� szklany klosz nad kochankiem wujka Grahama, nakry� go i trzyma� w bezpiecznym zamkni�ciu dla obserwacji. Na dworze le�a� �nieg pokryty lodow� skorup�, maluj�c b��kitnym cieniem ka�d� wkl�s�o�� sennej krainy. Odbija� jaskrawy blask s�o�ca brutaln� nawa�� o�lepiaj�cej bieli. Ryan siedzia� u st�p ojca i podnosz�c wzrok, widzia� tward� lini� szcz�ki, oczy wbite w wujka Grahama i Billa. Tego ranka r�ce ojca cz�sto spoczywa�y na ramionach Ryana - cz�ciej ni� powinny, je�li "powinny" znaczy "zwyk�y". S�o�ce burzy�o mur ciemno�ci wzniesiony przez cie� skrzyde�, kt�re ojciec Ryana wywo�a� z pustki i rozpostar� nad synem. "To moje; nie dotkniesz go" wisia�o w powietrzu niczym mury fortecy, kt�r� ojciec Ryana zbudowa�, uzbroi� i patrolowa� od tamtej chwili a� do dnia, kiedy wujek Graham z kochankiem wyjechali do miasta. Ojciec Ryana nie by� niewidzialny, a wujek Graham nie by� �lepy. Przez reszt� zimy nie otrzymywali �adnych list�w od wujka Grahama, �adnych telefon�w, �adnych wiadomo�ci, jakby Nowy Jork naprawd� by� kr�lestwem w chmurach, pe�nym cudownych rozrywek i rozkoszy tak s�odkich, �e mieszkaj�cy tam szcz�liwcy ca�kiem tracili rachub� czasu, jak uwa�ano na ziemi. Nikt nic nie m�wi�, nawet kiedy urodziny Ryana nadesz�y i min�y bez kartki od wujka Grahama, bez jednego s�owa. A p�niej, pod koniec listopada, telefon zabrz�cza� przera�liwie. Ryan odebra�. - Halo? - Chessie? - G�os by� z�amany, p�kni�ty, i przez te p�kni�cia wyszlocha� przezwisko, kt�rym wujek Graham zawsze nazywa� swoj� ukochan� siostr�. - Wujek Graham? - Policzki Ryana p�on�y. Przechodzi� mutacj�. Odczuwa� bolesne upokorzenie za ka�dym razem, kiedy kto� pomyli� go z matk� przez telefon. - To ja, Ryan. - Na lito�� bosk�, Ryan, zawo�aj mam�! - wykrztusi� wujek Graham przez �zy, oddech wyrywa� mu si� z piersi jak strz�py d�wi�ku. - Co si� sta�o? - Zawo�aj j�. Prosz�. Wi�c Ryan zrobi�, co mu kazano, i kiedy ju� matka sko�czy�a wyra�a� zdumienie, �e brat odezwa� si� po tak d�ugim czasie, nadesz�o gorsze. "Co u ciebie s�ycha�?" nagle zmieni�o si� w: "O m�j Bo�e! Och, Graham, tak mi przykro! Kiedy on...?" Ma�y smok drgn�� w d�oni Ryana i prze�ama� czar. Twarz matki zamar�a, potem rozpad�a si� w otch�ani jak roztrzaskany l�d na czarnej wodzie. �mier� Billa pochwyci�a Ryana i brutalnie wyrwa�a ze spokojnej domowej przystani, przepchn�a go przez bram� godzin, ciemnych i jasnych. Widmowa d�o� Billa rozp�yn�a si� w najczystsze powietrze, ch�odne tchnienie na gor�cej glinie, dr��cej jak jajko, z kt�rego wykluj� si� potwory, tajemnice. Powieki Ryana zatrzepota�y, ale kiedy ponownie zmieni� pozycj�, zamiast szurania d�ins�w po szorstkim obiciu fotela us�ysza� wytworne skrzypienie drogiej sk�ry, kiedy sadowi� si� na zielonej kanapie w mieszkaniu wujka Grahama. Pogrzeb Billa sko�czy� si�. Ryan niewiele z tego pami�ta�. G��wnie przypomina� sobie pal�ce, gniewne oczy nieznajomych w czerni. Patrzyli wilkiem na niego, mam� i wujka Grahama, kiedy ta tr�jka tuli�a si� do siebie po drugiej stronie otwartego grobu. Nigdy nie dowiedzia� si�, kim byli obcy. Pastor odczyta� nabo�e�stwo za zmar�ych i wujek Graham zap�aka�. Ryan zobaczy�, jak jedna z obcych w czerni - stara kobieta o w�osach ufarbowanych niebiesk� p�ukank� - wykrzywi�a czerwone wargi w brzydkim s�owie, zanim przycisn�a zmi�t� koronkow� chusteczk� do pomarszczonych ust i wybuchn�a p�aczem. Mama odwioz�a wujka Grahama do mieszkania na Manhattanie, zaadaptowanego strychu w dawnej fabryce. Jakby jeden wielki pok�j s�u�y� do wszystkiego - jedzenia, spania i ogl�dania telewizji. Jedyne ca�kowicie oddzielone pomieszczenia to by�a �azienka i kuchnia. Wujek Graham mia� r�wnie� miejsce do pracy, desk� kre�larsk� i sztalugi, pod jednym i drugim pod�oga by�a obficie zachlapana farb�. Niekt�rzy opuszczali Clayborn dzi�ki swojej inteligencji, niekt�rym pomaga� tupet. Wujek Graham wyfrun�� z miasteczka na skrzyd�ach marze� o fantastycznych istotach, kt�re o�ywi� p�dzlem i o��wkiem. �ciany strychu by�y obwieszone obrazami wujka Grahama, zam�wionymi ilustracjami do ksi��ek - cudownych, strasznych, porywaj�cych ksi��ek z tego rodzaju, kt�ry mieszka�cy Clayborn okre�lali jako "urocze" i kupowali, je�li w og�le kupowali, dla swoich dzieci. Kanapa znowu zaskrzypia�a. Ona robi herbat�. Duch wujka Grahama siedzia� na drugim ko�cu kanapy, z g�ow� wtulon� w mi�kk� jak mas�o tapicerk�, z rozrzuconymi ramionami, wpatrzony w sufit. Nogi opar� na stoliku do kawy, kt�ry wygl�da� jak fragment lodowca. - Co? - G�os Ryana ledwie wzni�s� si� ponad szept. - M�wi�em, �e twoja matka jest w kuchni, robi herbat�. - I nagle wujek Graham nie by� ju� duchem bardziej ni� dwunastoletnie wcielenie Ryana, kt�rego oczami Ryan teraz patrzy�. - Och. Ryan opar� d�onie na kanapie i poczu� wilgo� pomi�dzy spoconym cia�em a wyprawion� sk�r�. Siedzieli tak przez d�ugi czas. Ryan s�ysza� gwizd czajnika, ha�as ulicznego ruchu i znajome, uspokajaj�ce szcz�kanie i pobrz�kiwanie, kiedy mama szpera�a w cudzej kuchni. Wiedzia�, �e mama pr�dzej umrze, ni� zapyta wujka Grahama, gdzie trzyma fili�anki. Tato nazywa� to kobiecym odpowiednikiem ambicji, kt�ra nie pozwala m�czy�nie zapyta� o drog�, kiedy zab��dzi�. - Ryan? - G�os wujka Grahama rozleg� si� tak nagle, tak g�o�no, �e Ryan podskoczy� na d�wi�k w�asnego imienia. - Podejd� tutaj, Ryanie. Wujek Graham siedzia� teraz pochylony bezw�adnie do przodu, z wielkimi d�o�mi z��czonymi i zwisaj�cymi mi�dzy kolanami. Ryan zawaha� si� z l�ku przed wielkim smutkiem, kt�ry zobaczy� w oczach wujka. Wujek Graham widzia� tylko, �e Ryan nie ruszy� si� z miejsca. - Nie b�j si�, nie dotkn� ci� - powiedzia�. Ryan nie zareagowa�. - Wiesz, jestem czysty - o�wiadczy� wujek Graham. - Negatywny. Bill wy�miewa� si� ze mnie, nazywa� mnie paranoikiem, ale... - Jaki� upiorny d�wi�k wyrwa� mu si� z piersi, szybko st�umiony �miech, szloch czy kaszel. - W ka�dym razie, jak m�wi�em, nie dotkn� ci�. Obiecuj�. Tw�j ojciec mia�by mi za z�e. Nagle nieobecno�� ojca zaci��y�a Ryanowi jak rogi. - Nie m�g� si� wyrwa� z pracy, �eby przyjecha� z nami na pogrzeb - wymamrota�. - Oczywi�cie. - Wujek Graham by� zbyt wyko�czony, za bardzo zoboj�tnia�y, �eby kwestionowa� k�amstwo. Ryan... Ryan zobaczy� zielony blask w d�oniach wujka Grahama, po�ysk idealnie rozprowadzonej glazury, falowanie drobnych rze�bionych �usek niczym pi�ra g�adko u�o�one na skrzydle ptaka. Przysun�� si� bli�ej na kanapie, poduszki skrzypn�y i westchn�y pod jego udami. Wyci�gn�� szyj�, �eby zobaczy�, jakie cudo wujek podaje mu niczym dar. - To smok - oznajmi� wujek Graham i pozwoli�, �eby ma�a gliniana figurka stoczy�a si� po jego d�oni. R�ce Ryana odruchowo wystrzeli�y do przodu i chwyci�y j� w powietrzu. Wujek Graham roze�mia� si�. - �adny chwyt. Pewnie by�e� gwiazd� w Ma�ej Lidze. Ryan wzruszy� ramionami zamiast odpowiedzi. Za bardzo poch�ania�o go przetaczanie smoka z r�ki do r�ki, wyczuwanie jego ci�aru, jego �liskiej pow�oki, zimne pi�kno jego oczu. - Hematyt - wyja�ni� wujek Graham, wskazuj�c l�ni�ce kszta�ty jak srebrzyste migda�y, osadzone pod �ukami brwiowymi stworzenia. - Ma ci� wyciszy�, nauczy� skupienia, patrzenia na wszystko ze spokojem. Zamkn�� oczy i przesun�� r�k� po czole, odgarniaj�c trzepot czarnych skrzyde�. - Jest pi�kny - powiedzia� Ryan. Tutaj, sam z wujkiem, m�g� m�wi� takie rzeczy. W domu, kiedy tato patrzy� - tak uwa�nie teraz, tak czujnie - ograniczy�by sw�j komentarz do "Fajny". - Jest tw�j. Zrobi�em go dla... chc� ci go da�. - Otworzy� oczy i zdoby� si� na s�aby u�miech. - Sp�niony prezent urodzinowy. Przepraszam, �e zapomnia�em. - W porz�dku. - Ryan pog�aska� grzbiet smoka. Bestia zwin�a si� w k��bek jak do snu, ze z�o�onymi skrzyd�ami, z kolczastym podbr�dkiem grzecznie opartym na podwini�tych przednich �apach. Zamkni�ta �uskowata paszcza ukazywa�a tylko dwa najbardziej wystaj�ce k�y. Lecz oczy by�y otwarte i widzia�y wszystko. - Prosz� bardzo! Mama triumfalnie wkroczy�a z kuchni, nios�c przed sob� na tacy asortyment paruj�cych kubk�w. Wcisn�a Ryana pomi�dzy siebie a wujka Grahama, tkaj�c w�asne zakl�cia si�y i wojowniczej normalno�ci z brz�ku �y�eczek i szmeru kryszta�k�w cukru spadaj�cych kaskad� do herbaty. Na talerzyku le�a�o nawet kilka ciastek. - Mamo, patrz, co wujek mi da� - powiedzia� Ryan, pokazuj�c jej smoka. - Sam to zrobi�. - Jest cudowny, Grahamie - powiedzia�a szczerze mama. - Czy to twoja nowa pasja? Odchodzisz od malowania? - Stanowczo wprowadzam par� zmian - o�wiadczy� wujek Graham. Wypili herbat�. Wtedy po raz ostatni Ryan widzia� wujka �ywego. Tamtego roku na gwiazdk� wujek Graham nie przyjecha� z wizyt�. Nigdy wi�cej nie z�o�y� wizyty. Nie przysy�a� list�w ani nie dzwoni�, chocia� raz, na trzynaste urodziny Ryana, przysz�a do niego p�aska prostok�tna paczka z Nowego Jorku. To by�a ksi��ka, ksi��ka zamkni�ta pomi�dzy ok�adkami z wyt�oczonymi z�otymi i srebrnymi literami, kt�re wirowa�y nad otch�ani� kr�lewskich b��kit�w i zieleni. "W krainie smok�w", przeczyta� na g�os, zastanawiaj�c si�, dlaczego wujek przys�a� mu ksi��k� z obrazkami przeznaczon� najwyra�niej dla dzieci. Potem zobaczy� nazwisko artysty i zrozumia�: wujek Graham wykona� ilustracje. Ksi��ka otwar�a si� na jego kolanach. Strona za stron� smoki wzlatuj�ce w purpurowe wieczorne niebo, bij�ce skrzyd�ami ze z�ota, zieleni i szkar�atu. ("Smok jest stworzeniem nocnym. Kocha por� ciemno�ci".) Ma�e smoki wygl�daj�ce z potrzaskanych skorup jaj, m�odzie�cze jaszczury walcz�ce na niby o terytorium i dominacj�. ("Doros�y smok starannie dobiera sobie towarzystwo".) Dziewice uwie�czone kwiatami, wyprowadzane z wiosek brukowanych b�otem i gnojem, na ofiar� dla wspania�ych bestii, lecz ofiar� wzgardzon� albo po prostu przeoczon�. ("Fa�szywa to bajka, kt�ra m�wi, �e smoki po��daj� cia�a pi�knych dziewic, jaka� bowiem �miertelna pi�kno�� dor�wna ich pi�kno�ci?"). A na ko�cu obrazy rycerzy - tak dumnych, tak aroganckich w zbroi - z mieczami ubroczonymi �yciem smok�w. Tutaj wojownik czyha w zasadzce niczym pod�y zb�j, �eby zar�n�� smoka, kt�ry przyszed� napi� si� ze strumienia o zmierzchu. Tam odr�bane g�owy jaszczur�w dyndaj� jak obsceniczne trofea pod sklepieniem wielkiej sali, gdzie panowie i damy ��opi� wino, ucztuj� i folguj� bydl�cym ��dzom. Niewidz�ce oczy trup�w wisia�y jak lustra w milcz�cym s�dzie nad swoimi rzekomymi pogromcami, a ka�da srebrzysta ga�ka oczna odbija�a wizerunek cz�owieka, od kt�rego cierp�a sk�ra i p�aka�a dusza. ("Ludzie morduj� smoki, poniewa� l�kaj� si� ich albo ich nie rozumiej�, albo poniewa� inni powiedzieli im, �e to przystoi m�czy�nie. A niekt�rzy zabijaj� smoki, poniewa� nie mog� znie�� swojego odbicia uwi�zionego w smoczych oczach".) Ostatnia stronica stanowi�a arcydzie�o sztuki. Wype�nia�o j� pojedyncze smocze oko, kt�re nasyca�o zwyk�y papier srebrzystym splendorem, odbijaj�c zdumion� twarz Ryana. Ch�opiec wyci�gn�� r�k�, palce zawis�y tu� nad l�ni�c� powierzchni�, kt�ra wci�ga�a go ca�ym sercem we wszystkowiedz�ce smocze spojrzenie. Tamtej nocy �ni� o smokach. Zbudzi� sie we �nie, gdy wynurza� si� nagi ze stawu wysrebrzonego przez bli�niacze ksi�yce, p�on�ce nisko na zielonym niebie. Krople wody sp�ywa�y po kraw�dziach jego skrzyde�, dr�a�y na czubkach pazur�w. Z daleka, sponad wzg�rz, gdzie z�ociste trawy k�oni�y sie i pochyla�y pod poca�unkiem wiatru, dobieg� d�wi�k ochryp�ych g�os�w kalecz�cych muzyk�. Wspi�� si� na wzg�rza, wlok�c skrzyd�a po ziemi. Powietrze by�o s�odkie i g�ste jak mi�d. Strz�sn�� z siebie ostatnie �lady ludzkich my�li i otworzy� sw�j smoczy umys� na wszech�wiat ods�aniaj�cy swoje najbardziej ukryte tajemnice. Wtedy wreszcie zrozumia�, �e potrafi lata�. Powietrze stanowi�o jego domen�; zaw�adn�� nim od pierwszej chwili, gdy tylko jego pier� jak szmaragdowy kil rozci�a niebo. Ciep�o unios�o go w g�r� z niezawodn� czu�o�ci� ojcowskich d�oni. Powoli obraca� wielk� g�ow� z lewa na prawo, jego oddech b�yszcza� szronem w wy�szych atmosferach, rozsypywa� diamenty na podo�ku ziemi. Ujrza� ich w dole, wie�niak�w z parodiami muzycznych instrument�w, z zadartymi g�owami jak wo�y przestraszone blaskiem b�yskawicy. Dziewica sta�a w�r�d nich. Ubrali j� na bia�o, chocia� nawet z tej wysoko�ci widzia�, �e cienk� tkanin� jej szaty pokry�y przy obr�bku br�zowe plamy b�ota. Ramiona mia�a nagie i g�adkie, z�ociste w�osy niemal niewidoczne spod r�. Poczu� g��d pal�cy wn�trze otch�annego brzucha. Przechyli� si� w locie, ustawi� zr�cznie skrzyd�a pod takim k�tem, �e chwyta�y tylko te pr�dy powietrzne, kt�ry ponios� go spiral� w d�, do czekaj�cej ofiary. Rozwar� paszcz� i j�zyki p�omienia musn�y jego �uskowate policzki niczym poca�unek morskich mgie�. A wtedy powietrze przed nim zmieni�o si� z rodzimego �ywio�u we wroga. Krystaliczna pustka st�a�a, d�onie olbrzyma ukszta�towa�y si� z nico�ci. Uderzy� w nieruchom� krat� splecionych palc�w, a wstrz�s wybuchn�� b�yskiem o�lepiaj�cego b�lu, odbiciem fali �wiat�a, kt�ra str�ci�a go z nieba, wrzuci�a go z powrotem do jeziora, z powrotem w dr��ce ch�opi�ce cia�o, budz�ce si� w ��ku do ciemno�ci, samotno�ci i straty. Wszystko znikn�o pr�cz szeptu: Jeszcze nie. Daj� ci t� moc, ale musisz zas�u�y� na nagrod�. Ryan, zlany zimnym potem, naci�gn�� prze�cierad�o i koc na piersi i spyta� cienie o sens. Potem odkry�, �e nie tylko od potu pi�ama lepi mu si� do cia�a mi�dzy nogami. W milczeniu, z p�on�c� twarz� �ci�gn�� spodnie od pi�amy i wepchn�� do zsypu pralni, udaj�c przed sob� samym, �e czarny tunel wpadaj�cy do sutereny naprawd� poch�onie je bez �ladu. P�niej nie lubi� wspomina� tego snu. Wzi�� ksi��k� od wujka Grahama i zani�s� j� na strych. �ci�gana drabina prowadz�ca do tego sk�adu kurzu i rozmy�lnie zapomnianych pami�tek mia�a ciasn� spr�yn�. Zwisaj�ca lina do unoszenia i opuszczania klapy, niezr�cznie zwolniona, zatrzasn�a j� z hukiem, kt�ry wyrwa� Ryana ze snu w sam� por�, �eby otar� sobie kostki u n�g o drewnian� skrzyni�, s�u��c� jako stolik do kawy w pokoju przyjaciela w akademiku. Ryan czeka� na kogo�. Nie mia� nic do roboty podczas czekania. Spojrza� w d� na stolik i si�gn�� po czasopismo. Pocz�tkowo nie zauwa�y�, �e to gejowski magazyn. Le�a� otwarty na reklamie piwa. Ryan podni�s� go z nud�w i przekartkowa� z ciekawo�ci. Nazwisko wujka Grahama rzuci�o mu si� w oczy na rozk�ad�wce ze zdj�ciem z ostatniego gejowskiego marszu protestacyjnego na Manhattanie. To nie by� wujek Graham. Nie z t� wymalowan� twarz�, nie z tym okrutnym, ko�cistym u�miechem wilczej czaszki. Nosi� tandetne, krzykliwe ubranie, zamierzone jako prowokacja. Przypomina�o Ryanowi, w jaki spos�b pokazywano stare kurwy w dawnych filmach: papierowa, plamista, pobru�d�ona sk�ra pod �a�osn�, potworn� karnawa�ow� mask�. Wujek Graham maszerowa� pod r�ce z dwoma innymi m�czyznami, jednym przebranym za kobiet�, drugim w opi�tych, neonowo r�owych elastycznych spodenkach i podkoszulce wyci�tej na brzuchu. Na czole mia� wymalowane litery HIV. Kiedy Ryan przyjecha� do domu na gwiazdk�, opowiedzia� mamie o tej fotografii. Odpar�a tylko: "Wiem". Pokaza�a mu listy, kt�re pisa�a do brata; wszystkie wr�ci�y nie otwarte, odrzucone. Tylko raz odes�a� jej list z w�asnym dopiskiem, kartk� liniowanego papieru wyrwan� z ko�onotatnika i wetkni�t� do zwyk�ej koperty razem ze wzgardzonym listem. "Nigdy nie lubi�a� cmentarzy, Chessie", pisa�. "Dlaczego tkwisz pod bram� i udajesz, �e rozumiesz sprawy zmar�ych? Potrzebujesz magii, �eby patrze� moimi oczami, i urodzi�a� si� przykuta do �wiata. Ale magia istnieje, Chessie. Magia �yje i chodzi za naszymi plecami, pi�kna i zab�jcza, a kiedy zg�odnieje, wybiera sobie ofiar�. Je�li jedno z nas musia�o zap�aci� t� cen�, splami� nasze serce zdrad�, ciesz� si�, �e na mnie wypad�o. Niech tak zostanie". Mama zapyta�a Ryana, czy pami�ta Billa; przytakn��. - On pr�buje umrze� - o�wiadczy�a. - On goni za �mierci�. Nawet po tym, co Bill mu zrobi�... jak, u diab�a, mo�na odrzuci� taki dow�d, �e zosta�e� oszukany?... nawet teraz on ci�gle go kocha. - Mama westchn�a. - Je�li znajdzie to, czego szuka, my�lisz, �e zadzwoni i nas zawiadomi? Nie mog� sobie wyobrazi�, �e mia�by tak umrze�, bez... - Zacz�a p�aka�. Op�akiwa�a wszystko i nic. Ma�y gliniany smok westchn�� przez sen, zaburcza�y w nim niedogaszone ognie. Burczenie narasta�o, lecz zanim dotar�o do uszu Ryana, zmieni�o si� w natarczywy terkot telefonu. Odebra� nie ca�kiem rozbudzony, owini�ty r�cznikiem w talii, ju� na nogach o tej nieludzko wczesnej godzinie, poniewa� musia� zapisa� si� na te nieludzko wczesne zaj�cia na drugim roku studi�w. Szczoteczka do z�b�w kapa�a w jego d�oni, kiedy s�ucha� g�osu ojca m�wi�cego, �e wujek Graham nie �yje. Roztrzaskana g�owa wujka Grahama le�a�a na chodniku przed wej�ciem do starej fabryki, gdzie mieszka�. Gliny zadzwoni�y do mamy z nowin� jeszcze wcze�niej tego ranka. Wi�cej powiedzieli ojcu Ryana, poniewa� uwa�ali, �e mama nie powinna wiedzie� o tych innych rzeczach, kt�re zrobiono jej bratu. Ojciec bez skrupu��w podzieli� si� tym wszystkim z Ryanem, poniewa� my�la�, �e syn potrafi to znie�� po m�sku, i poniewa� okropny ci�ar tej wiedzy by� zbyt przyt�aczaj�cy dla jednego cz�owieka. A mo�e r�wnie� przekaza� to jako ostrze�enie. Zamkni�ta trumna pod stosem r� zagradza�a prawie ca�e przej�cie w autobusie. Wszyscy z ko�cio�a t�oczyli si� tu i powtarzali w k�ko, jaki utalentowany by� Graham i jakie cudowne malowa� obrazy, i jakie to smutne, bardzo smutne, �e zmar� tak m�odo. Pani Bauman z drogerii przysiad�a na por�czy fotela czarnego ch�opca i m�wi�a mamie, �e przynajmniej teraz Graham spoczywa w spokoju. S�owa pociechy przesyca�y powietrze gorzej ni� zmieszany od�r wszystkich wie�c�w i wi�zanek, kt�re ludzie przys�ali. Wszyscy tu byli i m�wili same w�a�ciwe rzeczy, a wszelkie wzmianki o morderstwie zostawili za drzwiami, jak psy. Czarny ch�opak wreszcie podwa�y� okno na tyle, �e zdo�a� odsun�� oporn� szyb�. Nag�y powiew �wie�ego powietrza zdmuchn�� pani� Bauman, r�e i zamkni�te czarne pud�o, zdmuchn�� Ryana z powrotem do jego dawnego ��ka w domu, w noc po pogrzebie. Le�a� bezsennie i malowa� na suficie niezliczone fantazje pod wsp�lnym tytu�em "powinienem im powiedzie�". Wreszcie znu�ony przekr�ci� si� na bok i poczu�, �e co� go uwiera w biodro. Si�gn�� pomi�dzy materac a spr�yny i wyci�gn�� ksi��k� wujka Grahama. - My�la�em, �e zanios�em j� na strych - powiedzia� g�o�no. Srebrne i z�ote litery na ok�adce ja�nia�y w�asnym �wiat�em. Ryan obliza� wargi i poczu� smak wody z jeziora. Otworzy� ksi��k� i przeczyta� j� ponownie, po tylu latach. Natrafi� na stronic�, kt�ra chyba umkn�a mu z pami�ci, je�li pami�� potrafi zatrze� obrazy tak gwa�townie domagaj�ce si� uwagi. Dwaj m�odzi m�czy�ni - giermkowie, nie rycerze - zastawili pu�apk�, cudownie przebieg�� i okrutn�, przed obro�ni�tym winoro�lami legowiskiem smoka. Jeden czyha� w zasadzce z s�kat� maczug� w r�ku, a drugi sta� przed wej�ciem do jaskini trzymaj�c szafir nieopisanej czysto�ci i urody. Pi�kny by� ten, kt�ry odgrywa� przyn�t�, jego oczy rywalizowa�y z szafirem, co mia� wywabi� szacownego jaszczura z kryj�wki. Ju� jedna zielona, �uskowata �apa wynurzy�a si� na c�tkowany blask s�o�ca. Wabik u�miechn�� si� zimno i wynio�le jak kr�l elf�w. Za stosem kamieni jego towarzysz przygotowa� smocz� �mier�. Twarze obu by�y wyra�nie widoczne. Ka�dy rys wbija� si� w pami��. Ryan zamkn�� oczy, ale wci�� widzia� ich twarze na wewn�trznej stronie powiek, jak wypalone gor�cym �elazem. Cisn�� ksi��k� przez pok�j i skoczy� w drzwi �azienki. Wyszed� z nagiego drewna w puste powietrze. Skrzyd�a roz�o�y�y si� z trzaskiem, bez potrzeby �wiadomego rozkazu. Karko�omny upadek przemieni� si� w naturalny, pe�en wdzi�ku �lizg, kt�ry poni�s� go w d�, w d� ku rozleg�ej po�aci las�w i �a�osnym, wyzywaj�cym rykom zdychaj�cego smoka, i dziewicy pi�kniejszej od wszystkich dziewcz�t, jakie zna�, uwie�czonej r�ami. Daj� ci t� moc, ale musisz zas�u�y� na nagrod�. Zbudzi� si�, wiedz�c, co musi zrobi�. Zbudzi� si� na wp� uduszony smrodem spalin, kiedy autobus wje�d�a� na terminal Port Authority w Nowym Jorku. Ryan mia� za ma�o pieni�dzy na taks�wk�, wi�c pojecha� do �r�dmie�cia autobusem. Wysiad� na niew�a�ciwym przystanku, zab��dzi�, w�drowa� w ponurej pielgrzymce przez ulice, gdzie zmi�te gazety rozkwita�y jak w�drowne chwasty. Wreszcie za�ama� si� i spyta� o drog�. S�o�ce zachodzi�o, kiedy znalaz� adres wujka Grahama. W�t�y strz�pek czarno- ��tej ta�my trzepota� niemrawo przy zawiasach wielkich drzwi wej�ciowych do budynku. Szponiaste �apy Ryana st�pa�y dostojnie, z gracj� omija�y matowe czerwonobr�zowe plamy rozbry�ni�te na progu i na chodniku przed drzwiami. Cisza �piewa�a hymn powitalny, kiedy wszed� na strych, ostatnie promienie s�o�ca barwi�y dodatkowymi kolorami rz�d obraz�w pozostawionych przez wujka Grahama. Dziewczyna z g�ry zesz�a zobaczy�, co si� dzieje, zaniepokojona trzaskiem zamykanych drzwi. Ryan powiedzia� jej: "Przyjecha�em usun�� rzeczy wujka". Pokaza� jej klucz i powiedzia� dostatecznie du�o o wujku Grahamie, �eby udowodni� swoje niezaprzeczalne prawo do przebywania w mieszkaniu. Wzruszy�a ramionami, cienkie br�zowe w�osy rozsypa�y si� po chudych barkach obci�gni�tych d�ersejem. - Daruj sobie, okay? I tak nie poznam, czy zmy�lasz. Prawie nie zna�am tego faceta. Znaczy, jasne, wiedzia�am, �e by� gejem, no i �e malowa�. Troch� si� ba�am, kiedy go zabili, ale... - Naprawd� jestem jego siostrze�cem - nalega� Ryan, �ciskaj�c framug� drzwi, a� szpony wesz�y w drewno g��boko na kilka centymetr�w. - Hej, koniec dyskusji. Masz klucz. Kolejnym wzruszeniem ramion da�a mu do zrozumienia, �e mo�e swobodnie dysponowa� mieszkaniem i zawarto�ci�, dop�ki nie pogwa�ci jej starannie wypracowanej oboj�tno�ci. Nie by�a �adna. Takie jak ona w modnym �wiecie nazywano szprotka. Ryan wola� dziewczyny, kt�re mia�y piersi wi�ksze od pestek pomara�czy. A jednak zaprosi� j� do �rodka. Pocz�tkowo odm�wi�a, ale powiedzia�a, �e r�wnie� jest artystk�. Nigdy jeszcze nie mia�a okazji obejrze� z bliska prac wujka Grahama. W ka�dej chwili mog�a zej�� na d�, kiedy wujek Graham jeszcze �y�, i poprosi� o pokazanie obraz�w; nigdy nie poprosi�a. Przyzna�a, �e nigdy nie przysz�o jej to do g�owy. - Dlaczego? - zapyta�. Ponownie wzruszenie ramion, pozwalaj�ce wy�lizn�� si� bezpiecznie spod nawa�u niewygodnych pyta�. - Nie chcia�am si� narzuca�. My�la�am sobie, kto wie, a je�li on ma kogo� u siebie? Znalaz� herbat�, �eby j� pocz�stowa�. Pi�a kr�tkimi, p�ytkimi siorbni�ciami i nieustannie rzuca�a oczami na boki, �eby go nadzorowa�. Nie by�a �adna i nie by�a w jego typie, i wcale go nie poci�ga�a. Co jezd, Lundberg, nie lubisz dziewczyn? Skierowa� na ni� ca�y sw�j czar, tak jak zrobi� z Karen Pitt, metod� wypr�bowan� ze wszystkimi studentkami, kt�re zaci�gn�� do ��ka za pomoc� g�adkich s��wek, metod� udowadniaj�c� wszystkim, kt�rzy nigdy nie ��dali dowodu, �e nie by� taki jak wujek. Zanim wysz�a, musia� j� poca�owa� i kupi� sobie spok�j. Wujek Graham mia� ��ko z jasnej sosny z �ukowo wyprofilowanym wezg�owiem, takie, jakie si� zamawia z katalogu L. L. Beana. Na ��ku le�a�a jedna z r�cznie zszywanych ko�der babci Ruth, czerwono-niebieski wz�r nied�wiedziej �apy. Ryan pad� na ��ko ca�kowicie ubrany, nie zdejmuj�c ko�dry, i postawi� sobie na piersi ma�ego glinianego smoka. Wpatrywa� si� w srebrzyste smocze �lepia, a� poczu� wody jeziora sp�ywaj�ce z grzbietu i obce ksi�yce krainy smok�w powita�y go w domu. Jeden raz okr��y� czasz� nieba, znacz�c powietrze swoj� woni� jako w�asny teren �owiecki. W dole wy�ni� wie�niak�w �piewaj�cych do niego, �eby sfrun�� na ziemi� i przyj�� ofiar�. P�niej, pomy�la� i pot�ga jego umys�u zagrzmia�a w niebie jak grom. Kiedy zas�u��. Grzmot jego my�li powr�ci� i og�uszy� go, wtr�ci� w chwiejny korkoci�g. Kiedy wyprostowa� lot, zobaczy�, �e zielona kraina znikn�a, rustykalne pie�ni przycich�y do pomruku ulicznego ruchu, odleg�ego zawodzenia syren. Kamienny las miasta sta� sztywno pod ksi�ycem. Smok zanurkowa� w kaniony, �ledz�c trop wizji. Polowanie by�o �atwe; zna� ofiary. Odnalaz� ich swoim umys�em, nie wzrokiem. Siedzieli w barze, popijali piwo, �miali si� i rozmawiali, i czasami pr�bowali przyci�gn�� uwag� kobiet. Wabik krzycza� najg�o�niej, opowiada� kobietom, co chcia�by z nimi robi�, zapewnia�, �e b�d� mu wdzi�czne, wymy�la� im od dziwek, ozi�b�ych suk, lesbijek, kiedy go sp�awia�y. Zab�jca z maczug� tylko si� u�miecha� i czasami jedna z kobiet odpowiada�a u�miechem. Wtedy wabik w�cieka� si� i nazywa� ja kurw�. - Hej! Na co si� gapisz? Ryan sapn�� ze zdumienia, kiedy r�ka wabika wystrzeli�a ku niemu, zamkn�a si� na ko�nierzu koszuli i szarpn�a do przodu. Od�r st�ch�ego piwa uderzy� go w nozdrza i �lina opryska�a policzki, kiedy wabik wrzasn��: - No co, co� ci si� spodoba�o, pedziu? - Zabieraj r�ce ode mnie! Z�by jak rze�nickie no�e zgrzytn�y o siebie, kiedy Ryan gwa�townie odepchn�� wabika. Przypadkiem jeden szpon zadrasn�� sk�r� na przedramieniu napastnika, d�ugie, p�ytkie ci�cie. Szafirowe oczy rozszerzy�y si� w dziecinnym strachu na widok p�yn�cej krwi. - Kurwa, on mnie dziabn�� no�em! - Jaki n�? Gdzie? - wycedzi� zab�jca, patrz�c na puste r�ce Ryana. - Odbi�o ci, Ted, wiesz? - Zasrany peda� wyci�gn�� na mnie n� - upiera� si� wabik. - Cholera jasna, tutaj wsz�dzie roi si� od nich jak od karaluch�w. - Kogo nazywasz peda�em? - zapyta� cicho Ryan. W tej postaci nie musia� podnosi� g�osu, �eby wyrazi� gro�b�. Zab�jca obdarzy� Ryana szerokim, swobodnym u�miechem. - Nie zwracaj na niego uwagi. Facet si� nawali�. Nie wie, co m�wi. - Bez jaj. Ryan poprawi� koszul�, zdumiony spokojnym brzmieniem w�asnego g�osu. Nie mia� poj�cia, jakim cudem rzeczywi�cie znalaz� si� tutaj i jak ci dwaj, jego zwierzyna, przemienili si� ze smoczej wizji w dotykalno��. Nie wiedzia�, dlaczego czu� na sobie cia�o smoka tak wyra�nie, �e chcia� chwyci� tych dw�ch, potrz�sn�� nimi i zawo�a�: "Nie widzicie, czym jestem?" - Co ty, kurwa, czemu gadasz z tym go�ciem? - zaprotestowa� piskliwie wabik, ci�gn�c zab�jc� za r�kaw. - Widzisz, co mi zrobi�? Pokaza� tamtemu swoje zakrwawione rami�. - Czym? - zapyta� ciemny znudzonym tonem. - Pieprzonym paznokciem? Widzisz, �e facet nie ma no�a, wi�c czym? Jezu, doro�nij wreszcie. Pewnie sam to sobie zrobi�e�. - Czym? - przedrze�ni� go wabik, rozk�adaj�c puste r�ce. - Palant - burkn�� zab�jca i odwr�ci� si� plecami. Ryan wyszed� z baru. Powietrze zrobi�o si� ch�odniejsze ni� za dnia, brzemienne obietnic� deszczu. Przeszed� na r�g, �eby sprawdzi� nazw� ulicy. Bar znajdowa� si� tylko dwie przecznice od mieszkania wujka Ryana. Tutaj si� zacz�o, pomy�la�. Zastanowi� si�, w kt�r� stron� p�jd�, kiedy wreszcie wyjd� z knajpy. Mia� nadziej�, �e nie rozstan� si� od razu za progiem. Potrzebowa� ich w tym samym miejscu i w tym samym czasie. Potem jeden ognisty oddech, jeden cios pazur�w, jedno kr�tkie k�apni�cie z�b�w, kt�re mog�y rozp�ata� doros�ego jelenia. To dobrze znany fakt, �e smoki nie zapominaj� tych, kt�rych kochaj�. Mi�o�� smoka zawsze jest wierna, czasami �lepa. Mo�e to wada. Ponownie wzbi� si� w niebo, �eby wybra� miejsce zasadzki. Szcz�cie mu dopisa�o. Okolica obfitowa�a w ciemne zau�ki. Wyl�dowa� lekko na dachu budynku naprzeciwko baru, od rozgrzanej smo�y zasw�dzia�y go �apy, a� podkurczy� palce. Wzni�s� srebrzyste oczy wysoko w niebo, mierz�c up�yw czasu powoln� w�dr�wk� ksi�yca. Zwierzyna pokaza�a si� dwie godziny po p�nocy. By�a z nimi kobieta, uwieszona u ramienia zab�jcy. Wabik markotnie wl�k� si� z ty�u, przygarbiony, ze spuszczon� g�ow�. Kobieta mia�a w�osy koloru cytrynowej farby i r�wnie pozbawione �ycia, twarz pobru�d�on� od wulgarnego �miechu. Czepia�a si� szerokich ramion zab�jcy, potyka�a si� i szura�a nogami po chodniku. Wabik patrzy� na ni� z wyrazem g��bokiego niesmaku. Ca�a tr�jka przesz�a na drug� stron� ulicy, tkaj�c kroki pijackiej pawany. Nawet wysoko na dachu smok wyczuwa� od�r piwa, kwa�nego wina, potu i zwietrza�ych perfum. Uderzy� raz skrzyd�ami i wzlecia� w powietrze, staraj�c si� porusza� mo�liwie cicho. Zaciekawi�o go, czy m�czy�ni zamierzaj� podzieli� si� kobiet� i czy kobieta tego chce. Wiedzia�, �e je�li jej po��dali, nie b�d� zwa�a� na jej ch�ci. Unosi� si� nad nimi, kiedy szli ulic�, cie� tu� obok na chodniku, mroczny kszta�t prze�lizguj�cy si� ponad dachami, nie zagro�ony wykryciem w tym mie�cie, kt�rego mieszka�cy tak rzadko wznosili oczy do nieba. Patrzy�, jak przystaj� na rogach ulic, �eby si� po�mia�; widzia�, jak przystaj� na �rodku jezdni, �eby si� k��ci�. - Ted, do cholery, co ty wyprawiasz? - Ciemnow�osy spojrza� przez rami�, kobieta owin�a si� wok� niego jak peleryna. - Jeszcze tu jeste�? Mia�e� skr�ci� w lewo na tamtym skrzy�owaniu, jak chcesz wr�ci� do domu. - Wiem, jak wr�ci� do domu. - Wabik wyzywaj�co uni�s� podbr�dek, czekaj�c na sprzeciw towarzysza. - My�la�em, �e b�dziesz potrzebowa� pomocy z t� bab�. No wiesz, gdyby ci� obrzyga�a, zanim j� doholujesz do domu. Zab�jca roze�mia� si�. - No dobra, chod�. - Nie b�d� rzyga� - sprzeciwi�a si� kobieta. Zw�onymi oczami popatrzy�a na wabika. - Jeste� wkurzony, bo �adna nie chcia�a i�� z tob� do domu. - Akurat mi zale�y, �eby wyrwa� towar z takiego baru - odpar� wynio�le wabik. - Taak? - Kobieta zrobi�a chytr� min�. - A jakie bary wolisz, male�ki? - zapyta�a znacz�cym tonem. - Zamknij si�, dziwko - warkn�� wabik. Uderzy�by j�, gdyby nie zab�jca. Smok o tym wiedzia�. Na razie jednak odwr�ci�a si� do zab�jcy, skrzecz�c z oburzeniem. - Hej, skarbie, to nic, w porz�dku, to tylko on, troch� mu odbija, wiesz? - powiedzia� ciemnow�osy. - Nie dra�nij go, okay? I nie gadaj takich g�wnianych rzeczy o moim kumplu. Co� w jego g�osie napi�o si� niemal niedostrzegalnie i kobieta wyczu�a to, chocia� by�a pijana. Smok zobaczy�, jak si� skuli�a ze strachu. - Ja tam nic nie m�wi� - powiedzia�a. - Akurat - zgrzytn�� z�bami wabik. - Niby jakie bary? Jakbym nie wiedzia�! Cholerna g�upia... - Ona ci� nie zna i tyle, Ted - przerwa� mu zab�jca. - Gdyby ci� zna�a, nigdy by czego� takiego nie powiedzia�a o tobie. - Pokaza� z�by, a wabik odwzajemni� ten grymas, zbyt drapie�ny jak na zwyk�y u�miech. Smok zobaczy�, jak wymieniaj� sekret zbrodni w jednym spojrzeniu. Smok zst�pi� na ziemi�. Wed�ug praw geometrii alejka, kt�r� wybra�, powinna okaza� si� zbyt w�ska jak na rozpi�to�� jego skrzyde�, a jednak wyl�dowa� bezpiecznie. Idealne miejsce, zaledwie kilka jard�w dalej na szlaku zwierzyny, ulica pusta jak na zam�wienie. Czeka�. K��tnia zosta�a zako�czona. Teraz wszyscy troje rusz� ulic� w tym kierunku. Smok zdecydowa� si� na ogie�. Ogie� by� szybki i czysty, chocia� niewybredny. Tym gorzej dla kobiety. Kroki zastuka�y na chodniku. Powieki smoka, g�adkie jak muszle pomimo �usek, rozsun�y si� tak szeroko, �e ciemno�� pierzch�a przed srebrzystym blaskiem jego oczu. Us�ysza� g�os kobiety: "Co tam jest, do cholery?" i odpowied� zab�jcy: "A kogo to...?" Wtedy ich mia�. �aden jele� nigdy nie zosta� tak dok�adnie sparali�owany przez �wiat�a samochodu. Ostry blask smoczego spojrzenia obmywa� ich, zdziera� i unicestwia� wszystko opr�cz prawdy. Smok nabra� tchu, �eby zion�� ogniem. A w odleg�ym pokoju �ni�cy trzyma� ksi��k� otwart� na ostatniej stronie, ton�� w srebrnym smoczym oku i widzia� tylko prawd�. Nie mog�. Ogie� zgas� mu w gardle. Poczu�, jak opada z niego smocza posta�, smocza moc. Obraz dziewicy uwie�czonej r�ami rozwia� si� jak dym. Wspania�y blask smoczego spojrzenia zgas� i alejk� o�wietla�o tylko m�tne �wiat�o latarni. Zacz�� pada� deszcz, si�pi�cy, przenikliwy. Ryan poczu� zimno. - Kto tam jest? Wychod�! - krzykn�� zab�jca. Czar prysn��. Ryan wysun�� si� z cienia, poniewa� nie m�g� zrobi� nic innego. - To ten dzieciak z baru! - Ciemnow�osy wydawa� si� szczerze zdumiony. Co mu nie przeszkodzi�o chwyci� Ryana za rami�, �cisn�� mocno i szarpn�� do �wiat�a. - Co ty sobie my�lisz, czemu nas �ledzisz? - Palce zag��bi�y si� mocniej w mi�kkie cia�o. - Zboczony jeste� czy jak? - M�wi�em ci, co on za jeden! - wrzasn�� piskliwie wabik. - Potrafi� takiego rozpozna�. - Taak, chyba potrafisz - mrukn�� zab�jca. Pu�ci� rami� Ryana i chwyci� go z przodu za koszul�. - Ostatnim razem mia�e� racj�. - Skarbie, pu�� go, to tylko dzieciak - poprosi�a kobieta. - Ten dzieciak... - potrz�sn�� Ryanem, a� tamtemu zadzwoni�y z�by - by� wcze�niej w barze i pr�bowa� z nami zaczyna�. Chcesz z nami zaczyna�, ma�y? - Uwa�aj na niego, on ma n� - pisn�� wabik. - Wielkie rzeczy. - Zab�jca si�gn�� do kieszeni d�ins�w. - Ja te� mam. Ostrze b�ysn�o srebrem w ciemno�ci. Ryan zobaczy� odbicie w�asnych oczu na l�ni�cej klindze. Przypomnia� sobie wszystkie rzeczy, kt�re zrobiono wujkowi Grahamowi, rzeczy, kt�re policja powiedzia�a tacie, rzeczy, o kt�rych roztrz�siony tato tylko mu napomkn��. Ci dwaj roztrzaskali czaszk� wujka, kiedy ju� zrobili z nim wszystko, co chcieli. Us�ysza�, jak �a�osny g�os w jego wn�trzu m�wi: Zabili mnie bez chwili wahania, Ryanie. Wiem, �e szuka�em �mierci, ale w taki spos�b? Jako mniej ni� cz�owiek, mniej ni� zwierz�, zwyk�a zabawka dla zepsutych, sadystycznych dzieci? Zabij� ci� bez �adnych skrupu��w. Twojej matce p�knie serce. Dlaczego ich nie zniszczy�e�, kiedy mia�e� moc? A serce Ryana odpowiedzia�o: Poniewa� nie chcia�em by� taki jak oni. - Jezu, pu�� go - zaskomla�a kobieta. - Chyba go nie potniesz? - Jak nie chcesz widzie�, to zamknij oczy - poradzi� jej zab�jca. - O kurwa, tobie te� odbi�o. Potrz�sn�a g�ow� i chcia�a ucieka�, ale wabik z�apa� j� i trzyma� mocno. - Chyba nie polecisz po gliny, co? - sykn�� jej do ucha. - Niee, na pewno nie. Szarpn�� j� za rzadkie w�osy i uderzy� mocno pi�ci� w twarz, zanim zd��y�a krzykn��. J�kn�a i osun�a si� na ziemi�. - Hej! Co� ty zrobi� tej dziwce? - oburzy� si� zab�jca tak samo, jakby przy�apa� uliczny gang na rysowaniu karoserii nowego samochodu. - Bo co? - Wabik wzruszy� ramionami. - Niby teraz nie mo�esz z ni� zrobi� tego, co chcesz? Uniesiony n�, prosta linia zimnego b��kitu przeci�a pole widzenia Ryana. Zamkn�� oczy. Pi�� uderzy�a go w rami�. - Um-um, perwersie - powiedzia� zab�jca. - Musisz na to patrze�. Chc� widzie�, jak patrzysz. Otwieraj oczy. - Znowu mocne szarpni�cie za koszul� Ryana. - Otwieraj! Wi�c Ryan otworzy� oczy. Krzyki. Krzyki nie jego, krzyki rani�ce go w uszy, kiedy czyste bia�e �wiat�o ponownie zala�o alejk�. Wyrwa�y go na wolno�� z pojmanego cia�a, cisn�y go w niebo pe�ne deszczu. Wci�gn�� powietrze przez z�by, kiedy poczu� lodowate krople na sk�rze wci�� ludzkiej, potem obr�ci� si� w bezskrzyd�ym locie i spojrza� w d� na to, co pozostawi� za sob�. Spodziewa� si� ujrze� dw�ch m�czyzn zagapionych w niebo z otwartymi ustami, niczym pro�ci zabobonni wie�niacy z krainy smok�w. Zamiast tego zobaczy�, �e kl�cz� w alejce, na kolanach w b�ocie, zakrywaj�c twarze dr��cymi r�kami. Zrozumia�, �e pr�buj� nie patrze�, pr�buj� os�oni� oczy przed pora�aj�cym widokiem. Rozlu�ni� s�ab� wi� z powietrzem i dotkn�� ziemi za nimi, za upad�� kobiet�. Zobaczy� oczy smoka. To by�a wielka bestia, ogromna, wspania�a, znacznie pot�niejsza ni� m�odociany jaszczur, kt�ry wcze�niej mie�ci� w sobie dusz� Ryana. Mury alejki p�ka�y, ceg�y i tynk kruszy�y si� pod ci�arem jej obecno�ci. Le�a�a opieraj�c na podwini�tych �apach kolczasty podbr�dek, l�ni�ce oczy spogl�da�y na dw�ch m�czyzn niemal oboj�tnie, z namys�em. Postaw� nie wyra�a�a morderczych zamiar�w. Tylko patrzy�a na nich, sennie, spokojnie. Pr�bowali odwr�ci� wzrok i nie mogli, pr�bowali zamkn�� oczy, ale powieki jakby zamarz�y otwarte, pr�bowali zas�oni� si� r�kami, ale sparali�owane d�onie nie udzieli�y im tej �aski. Musieli patrze�. Nie mieli wyboru, musieli widzie�. A niekt�rzy zabijaj� smoki, poniewa� nie mog� znie�� swojego odbicia uwi�zionego w smoczych oczach. W wypuk�ej, l�ni�cej powierzchni jednego oka zab�jca kuli� si� w ciemnym miejscu, ok�ada� kijami zjawy, skomla� ze strachu. Ropiej�ce rany pokrywa�y jego nagie cia�o, wychudzone jak szkielet, twarz sk�ada�a si� wy��cznie z ostrych ko�ci pod plamistym, purpurowo �y�kowanym skalpem i �a�osnymi k�pkami w�os�w. W drugim oku wabik przywiera� do ramienia zab�jcy, tuli� si� do tego wy�szego, zdrowego cia�a. Pozwoli� ustom w�drowa� swobodnie, oczy wype�nia�a ekstaza d�ugo odsuwanego spe�nienia. Jego r�ce by�y wsz�dzie, dotyka�y, pie�ci�y, si�ga�y po wszystko, czego po��da�. Chc� tego, wym�wi�o bezg�o�nie jego odbicie w lustrzanym �lepiu potwora. Zawsze tego chcia�em... zawsze chcia�em ciebie. Smok uni�s� g�ow� i mrugn�� raz, gasz�c wizj�. Kiedy ponownie otworzy� oczy, znikn��. Dwaj m�czy�ni odwr�cili si� i wymienili spojrzenia, deszcz sp�ywa� po ich twarzach. Kobieta poruszy�a si� i j�kn�a, widocznie odzyska�a przytomno��. Nie us�yszeli jej. Ryan nachyli� si� i szepn�� jej do ucha: - Wstawaj. Musimy st�d ucieka�. Zakl�a i odepchn�a go. Wi�c uciek� sam. Bieg�, potyka� si� na sp�ukanej deszczem jezdni i pr�bowa� obliczy�, jak daleko dobiegnie, zanim pry�nie czar smoczego spojrzenia, zanim tamci rusz� w po�cig. Zdawa�o mu si�, �e s�yszy ich za plecami, �e si� zbli�aj�. Oddech pali� go w piersi. Nie odwa�y� si� ogl�da� za siebie. Prze�ladowcy osaczali go nieub�aganie jak noc. Prawie czu� lodowate tchnienie no�a na sk�rze. Przyspieszy�, lecz im szybciej ucieka�, tym bardziej g�stnia�o powietrze wok� niego. Musia� walczy� o ka�dy krok. U st�p mia� ci�ary zamiast skrzyde�. Mokry asfalt zmieni� si� w smo��, wsysa� go, wi�zi�, zatrzymywa� w miejscu. W tym �wiecie dzia�a�y tak�e inne czary poza magi� smok�w. Ciemne si�y mia�y na rozkazy wi�cej s�ug ni� si�y �wiat�a. Ryan otworzy� usta, �eby wo�a� o pomoc, ale nie wyda� �adnego d�wi�ku. Raz po raz nabiera� powietrza w p�uca, i za ka�dym razem tylko czarna cisza wype�nia�a jego pier�, gard�o i usta jak we�na. Smo�a zastyg�a na kamie�, uwi�zi�a jego stopy; nie m�g� si� ruszy�. Zebra� si�y do ostatniego krzyku, zanim dopadn� go my�liwi... ...i zbudzi� si� z krzykiem w ��ku wujka Grahama. Siedzia� wyprostowany, sztywny jak lalka. Ubranie lepi�o mu si� do sk�ry. Wodniste �wiat�o przed�witu wybieli�o okna. Spu�ci� nogi z ��ka i us�ysza� chrz�st pod stop�, kiedy dotkn�a pod�ogi. Obok ��ka le�a� rozbity gliniany smok. Ryan pozbiera� wszystkie kawa�ki, na szcz�cie do�� du�e. Mo�na je sklei�. Na pr�b� u�o�y� od�amki na nocnym stoliku i obejrza� rezultat. Brakowa�o tylko oczu. Zrobi� sobie rozpuszczaln� kaw� i wychodz�c zamkn�� na klucz drzwi mieszkania. Ulica by�a wilgotna i zimna po deszczu. Ka�u�e oleju w rynsztoku l�ni�y t�czowo. Ryan stan�� na progu i spojrza� w d�. Plamy by�y ca�kiem niewidoczne na mokrym betonie. Wkr�tce nikt nie b�dzie pami�ta�, co si� tutaj sta�o. Pomaca� wystrz�piony koniec czarno-��tej ta�my, wci�� tkwi�cej w zawiasie drzwi, i urwa� jak najwi�kszy kawa�ek. Pomy�la�, �e chyba powinien zadzwoni� na policj�, kiedy dojedzie na Penn Station, i anonimowo poinformowa�, kto zabi� wujka Grahama i gdzie mo�na znale�� zab�jc�w. Potrafi� dok�adnie ich opisa�, wskaza� bar, gdzie si� spotykali... ...je�li policja znajdzie czas na wys�uchanie informatora, kt�ry nie chce przyzna�, sk�d wie tak wiele. A gdyby wyja�ni�? Uwierz� mu, kiedy p�knie niebo pomi�dzy �wiatami. Ale musia� co� zrobi�. Tylko tyle wymy�li�. Postanowi�, �e przede wszystkim, zanim wykona ten telefon, powinien osobi�cie sprawdzi�, czy rzeczywi�cie istnieje bar ujrzany w wizji. Ruszy� piechot�. Zobaczy� policyjne samochody, kiedy skr�ci� za r�g. Dwa parkowa�y przy kraw�niku przed wylotem alejki, migaj�c czerwonymi i niebieskimi �wiat�ami. Pomi�dzy nimi sta�a wci�ni�ta karetka pogotowia. Nie mog�a szybko manewrowa�, ale nie by�o powod�w do po�piechu. Na noszach wysuni�tych z ty�u spoczywa� plastykowy worek. Zab�jca patrzy� gro�nie i wykrzykiwa� spro�no�ci do ��tow�osej kobiety rozmawiaj�cej z glinami. R�ce mia� skute z ty�u, ale nic nie kr�powa�o jego ust. Przechodnie w drodze do pracy lub do domu, oderwani od �ycia pomi�dzy wschodem a zachodem s�o�ca, zatrzymywali si�, �eby pos�ucha�. Wydawa�o si�, �e m�czyzna nie dba o prawa, kt�re mu odczytano. Ch�tnie opowiada� ca�emu �wiatu, co zrobi�. Nie uwa�a� tego za zbrodni�, lecz za przys�ug�. Usun�� z�o, zrobi� porz�dek, uratowa� spo�ecze�stwo przed zaka��. By� bohaterem, rycerzem, pogromc� wynaturzonych potwor�w! Jak �mieli nazwa� to morderstwem, nawet je�li ofiara by�a niegdy� jego przyjacielem? - Naprawd� nie wiem, dlaczego - m�wi�a ��tow�osa kobieta, kiedy m�czyzn� wpychano do jednego z policyjnych samochod�w. - Wszyscy wracali�my razem, dosy� p�no, no i nagle... Odwr�ci�a si� i zobaczy�a Ryana. Na mgnienie jej posiniaczona twarz sp�oni�a si�, potem rozkwit�a, nieskazitelne pi�kno uwie�czone r�ami. Wtedy policjant powiedzia�: - Prosz� pani? Wzdrygn�a si� i straci�a wszelkie podobie�stwo. Powr�ci�a do roli �wiadka sk�adaj�cego zeznania. Ryan zatrzyma� si� przed barierk� z czarno-��tej ta�my. R�a by�a czerwona, bez �adnych wspomnie� ognia czy krwi. Nie mia�a kolc�w. Wdycha� jej zapach przez ca�� drog� na dworzec kolejowy, przez ca�� drog� do domu. Prze�o�y�a Danuta G�rska