4790
Szczegóły |
Tytuł |
4790 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4790 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4790 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4790 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Igor Cyprjak
Smok
- Smok? - spyta�em.
Margrabia Holm u�miechn�� si� odrywaj�c wzrok od swoich
wypiel�gnowanych paznokci.
- Ano, Smok, panie Gotier.
- Smok�w nie ma! - �achn��em si�.
Margrabia wzruszy� ramionami.
- Niby nie ma, ale ten to Smok. Tak m�wi�.
Unios�em r�k� i pokr�ci�em g�ow�.
- Gadanie! I tak si� nie zgadzam, nie jestem najemnym
zbirem!
- Mo�ci panie Gotier - westchn�� Holm. - Prosz� was,
by�cie przys�u�yli si� miastu. Chyba si� nie boicie?
- Margrabio! Nie idzie o strach! Nic mi do tego, czy to
Smok, czy nie. Nie zajmuj� si� podrzynaniem garde� i tyle!
Holm zafrasowa� si�.
- Szkoda. Wiecie, �e nasz medyk, cz�ek uczony,
stwierdzi�, �e�cie tego nieszcz�snego pijanic�, Panie, �wie�
nad jego grzeszn� dusz�, d�gn�li w plecy? A to wszak nie po
chrze�cija�sku.
- Jak to!?
- Nie przerywajcie! Wiele si� u nas zmieni�o. Teraz
przestrzega si� prawa, nie to, co kiedy�! Jakby to by�o,
gdyby szumowiny w��czy�y si� po naszych miastach?
Szumowiny?!
- Lubi� was, mo�ci panie Gotier. G�o�no by�o o waszej
dzielno�ci, prawie�cie bohater. Ale prawo jest prawem.
Cisn�o mi si� na usta kilka szczerych s��w na temat
owego prawa. Wola�em milcze�.
- Teraz wieszamy za morderstwo - wyzna� z u�miechem
margrabia.
To by�y logiczne i mocne argumenty.
- Nie mam wyboru?
- Niby macie. Jak ju� was wypuszcz�, mo�ecie pojecha�,
gdzie oczy ponios�. Ale ja was znam, panie Gotier. Nie po to
wracali�cie z wojny, �eby w��czy� si� po kraju. Znowu sam,
bez domu, bez towarzyszy. Poza tym ob�o�y si� was kl�tw�,
banicj� i rozg�osi, �e�cie zab�jca i szubrawiec. Po co wam
to? Za starzy jeste�cie na takie uciechy, nie mam racji?
Mia� racj�.
- No, dobrze. A co w zamian? - zapyta�em, chocia� by�o mi
wszystko jedno. Zm�czy� mnie ten margrabia.
- S�awa, szacunek i podziw ludu. Dorzuci si� wam co�
brz�cz�cego. Na pewno nie stracicie, je�li wam si� uda.
- A jak dam g�ow�?
- Jeste�cie rycerzem. Musicie si� z tym liczy�. Mog� wam
obieca�, �e m�j bard u�o�y o was pi�kn� pie��.
Wspaniale. Nie ma to, jak pi�kna pie�� o nieboszczyku.
Mia�em nadziej�, �e ten bard zna si� na swojej robocie. Nie
chcia�bym, �eby �yciem i �mierci� rycerza Gotiera zajmowa�
si� trzeciorz�dny wierszokleta.
- Powiedzcie szczerze, margrabio - poprosi�em. -
Czemu�cie mnie wybrali? Nie brak wam chyba �mia�ych
m�odzik�w?
- Paru g�upich, kt�rzy chcieliby i�� przez Wielki B�r do
Smoczego Gniazda, pewnie by si� znalaz�o. Ale mi�dzy nami,
to ten pijanica, co�cie go zat�ukli, dopiero po gorza�ce
robi� si� ostry. Sam widzia�em, jak w zamroczeniu posieka�
sze�ciu ch�opa. Musicie by� rzeczywi�cie dobrzy, mo�ci panie
Gotier.
Albo tamten nie by� dostatecznie pijany. Nie pozostawa�o
mi nic innego, jak wsta� i wyj��. Audiencja by�a sko�czona.
K�ad�c r�k� na klamce, odwr�ci�em si�.
- Wiecie co, margrabio?
- No?
- �winia z was.
Jeszcze na korytarzu s�ysza�em jego chichot.
Niebo wygl�da�o szaro i ponuro. Jesienne �wity nigdy nie
napawa�y mnie rado�ci�, ale ten by� wyj�tkowo paskudny.
Chocia� po nocy sp�dzonej w lochu, gdzie trudno odr�ni�
szczura od cz�owieka, powinienem czu� si� cudownie. Jednak
si� nie czu�em.
Nie mia�em si�y przeklina� swojego losu. Najpierw kusz�
cz�owieka opowie�ciami o bogactwie i z�otych miastach. Nie
zapomn� doda� kilku s��w o honorze, o wierze i obowi�zku
prawego rycerza. G�upieje si� od tego. Wyci�ga si� miecz,
czy�ci zbroj�, kupuje konia. Potem, co najwy�ej, Cesarz na
ciebie popatrzy, a i tak twojej twarzy nie dojrzy. Stoisz
po�r�d setki podobnie g�odnych i zm�czonych. Opas�y klecha
b�ogos�awi ci�, daj�c glejt dla �wi�tego Piotra i dalej, na
wroga! A gi�, a umieraj! Kto� twoje imi� wspomni? Widzisz
oczy tych, co biegn� z naprzeciwka i my�lisz, �e ka�dy
m�g�by by� tob�. Oni tak�e krzycz�, wyj�, j�cz�, maj�
r�wnie� glejt dla �wi�tego Piotra. A p�niej, je�li nie
umrzesz od miecza, cholery, tyfusu, g�odu czy zimna, mo�esz
wraca� do domu. Wi�c wr�ci�em.
Kolorowe stragany, b�otniste ulice, pe�ne kurzu
powietrze, dziewki sprzedajne, czekaj�ce w bramach na
z�aknionych rozkoszy mieszczan i pan�w, nawet �ebracy -
wszystko to pami�ta�em. Ale w oczach ludzi by�o co� nowego.
Sam nie wiem. Mo�e to ja inaczej patrzy�em?
Ledwom min�� bram� miejsk�, a stra�e na mnie jak na
wilka. Kto jestem? Sk�d mnie niesie? Czego szukam? Kiedy�
tak nie by�o.
Zaszed�em do gospody "Pod Dwoma Kogutami", gdzie w
dobrych czasach mo�na by�o z kompani� noc przesiedzie�, upi�
si� weso�o, za�piewa�, w �eb da� komu�. Jak to mi�dzy
przyjaci�mi. A jakie pi�kne dziewki! Mi�d i mleko, a ka�da
ch�tna i �yczliwa. "Pod Dwoma Kogutami" poczu�em si� lepiej.
Wrzawa, �cisk, piwo si� leje, pachnie gor�c� kapust�. Jakbym
si� st�d nie rusza�.
Siedem lat wcze�niej, kiedy na wypraw� jecha�em, �egna�a
mnie tu Katerina. Pami�ta�em o niej, obieca�em, �e wr�c�.
Jakem przekroczy� pr�g karczmy, pozna�em Katerin� od razu.
Sta�a za szynkwasem, oczy wytrzeszcza�a, jakby zobaczy�a
ducha. Nic si� nie zmieni�a, wci�� pi�kna. No, mo�e zgryzoty
troch� jej srebra we w�osy wplot�y. Podszed�em, przytuli�em.
Dr�a�a.
- �yjesz, Gotier - ni to stwierdzi�a, ni zapyta�a.
- No, �yj� - powiedzia�em i pochyli�em si� nad ni�. Ech,
na Boga przysi�gam, �e tylko dla tych ust wr�ci�em.
Najpierw ani ja, ani ona m�wi� nie mogli�my. Nie by�o
potrzeby. Ale p�niej zacz�a mnie zasypywa� s�owami.
Pyta�a, opowiada�a, �mia�a si�, czasem �z� otar�a.
Nikt, kogo zna�em, a kto poszed� na wojn�, nie wr�ci�.
Tylko ja. Katerina wysz�a za starego Mitza, w�a�ciciela
gospody, a gdy ten zszed� z tego pado�u, sama wzi�a si� za
prowadzenie interesu. Tak od czterech lat.
Siedzieli�my, wspominali�my. Dziewki krz�ta�y si� wok�
sto��w. Nagle jaki� dryblas zerwa� si� i rzuci� misk� o
�cian�.
- Co to jest?! - wrzasn��. - To� to g�wno, nie s�onina!
Wida� z�y dzie� mia�, bo s�onina dobra. Sam pr�bowa�em.
Przyjrza�em si� dryblasowi. Twarz czerwona, spuchni�ta, oczy
przekrwione, �apy niczym bochny. Pieni� si� i m��ci� r�koma
na prawo i lewo. Panowie usuwaj� si� na boki, nawet dwa
m�ode byczki, co ich Katerina naj�a do wynoszenia
ur�ni�tych go�ci, palcem nie kiwn�, w sufit si� gapi�.
W�ciek�em si�.
By� z dziesi�� lat m�odszy ode mnie i silniejszy. Ja
przeszed�em przez wi�cej burd ni� m�g� sobie wyobrazi�. Si�y
by�y wyr�wnane. Dryblas, jak mnie zobaczy�, wyci�gn�� spod
sto�u miecz. Kto by my�la�? Szybki by�. Jeszcze chwila, a
nie zd��y�bym si�gn�� po swoje �elastwo.
Mo�e ten medyk margrabiego Holma by� i uczony, ale na
ranach si� nie zna�. Ca�a gospoda widzia�a, �e dryblas pad�
od ci�cia przez pier�. Jednak z lud�mi r�nie bywa. Przed
Trybuna�em ka�dy przysi�gnie, �e patrzy� w kufel albo spa�
pod sto�em. Wiele si� zmieni�o. Przekl�ty margrabia Holm!
"Pod Dwoma Kogutami" by�o jeszcze cicho. Katerina pewnie
ca�� noc chodzi�a z k�ta w k�t, to kln�c, to p�acz�c. Zna�em
j� dobrze.
- No i co ty teraz zrobisz, Gotier? - spyta�a.
W sypialni Kateriny sta�o wielkie �o�e. Mi�kkie, ciep�e,
pachn�ce. Kr�lewskie. W �yciu nie spa�em w takim �o�u.
Prawd� m�wi�c, od dw�ch lat nie spa�em w �adnym.
Katerina zaj�a si� mn� jak dzieckiem. Rozebra�a,
wyk�pa�a, nakarmi�a. P�niej po�o�y�a si� obok i opar�szy na
ramieniu, patrzy�a mi w oczy.
- Nie mam du�ego wyboru. Pojad� i zabij� tego Smoka.
Spojrza�a gro�nie i odsun�a si�.
- Ani si� wa� o tym my�le�! - zawo�a�a. - Je�li
wyjedziesz, przekln� ci�! Ty chyba nie wiesz, co si� dzieje
w Wielkim Borze?!
Wzruszy�em ramionami.
- Gadanie! Zawsze by�o tam pe�no zbir�w. Nie raz si�
je�dzi�o, �eby przetrzepa� im sk�r�.
Rozsierdzi�a si� nie na �arty.
- Tak, ale z ca�� band�. Jecha�o was dwudziestu jak nie
wi�cej! A i tak po�owa nie wraca�a! By�e� m�odszy, Gotier!
Tak. Pi�kne czasy. A mo�e nie mo�na by�o bez przerwy pi�,
�piewa� i gra� w ko�ci, wyprawiali�my si� wi�c do Wielkiego
Boru. Bywa�o, �e z nud�w. Cz�ciej, gdy mieszki �wieci�y
pustkami. Przez Wielki B�r ci�gn�li kupcy, bandyci ich
�upili, a my �upili�my bandyt�w. Zdarza�o si�, �e mylili�my
jednych z drugimi. Szczeg�lnie noc�. I po pijanemu.
- My�lisz, �e margrabia nie pr�bowa� tam robi� porz�dku?
I to nie z garstk� schlanych �az�g�w, ale prawie z armi�!
Siedzia�a przede mn�, grozi�a mi palcem, bi�a pi�ci� o
d�o�. Jak ja wytrzyma�em a� siedem lat bez jej cia�a?
- Co si� tak u�miechasz, Gotier?! Nie czas na to! No,
daj�e mi spok�j, daj powiedzie�!
A o czym tu m�wi�? Katerina chcia�a si� wyrwa�, podrapa�a
mnie, nawet ugryz�a. P�niej szepta�a mi do ucha
zbere�no�ci, jakie tylko jej przychodzi�y do g�owy.
Przed wieczorem poprosi�em, by opowiedzia�a o Smoku. W
Wielkim Borze pojawi� si� przed pi�ciu laty. Postawi� sobie
zamek w g�uszy i z dnia na dzie� sta� si� panem okolicy.
Nikt go nie widzia�, nikt o nim wcze�niej nie s�ysza�.
Ludzie gadali, �e Smocze Gniazdo budowa�y diab�y, a Lucyfer
jest przyjacielem Smoka. Gadali te�, jakoby sam Smok by�
Lucyferem. Kto� widzia� wied�my lataj�ce nad drzewami, kto�
inny przysi�ga�, �e spotka� na le�nej drodze procesj�,
kt�rej przewodzi� cz�owiek o g�owie koz�a.
Je�li dawniej grasuj�ce w Wielkim Borze bandy napada�y na
kupc�w i podr�nych, to teraz strach by�o mieszka� nawet i
kilka mil od lasu. Smocza dru�yna, ze trzydziestu ch�opa,
naje�d�a�a wsie, pal�c, grabi�c, morduj�c i uprowadzaj�c
kobiety. Smok �akn�� dziewiczej krwi. Owa dru�yna tak�e by�a
z piek�a rodem. �ywe trupy, tak m�wiono, bo pono� niejeden,
chocia� przebity wid�ami, wstawa� i walczy� dalej.
O pr�bach margrabiego Holma ukr�cenia tej samowoli
r�wnie� opowiadano niestworzone historie. Ka�dy
rzezimieszek, kt�ry kiedy� �upi� dla siebie, teraz s�u�y�
Smokowi i s�ucha� jego rozkaz�w. A Smok wiedzia� o
wszystkim. Ile razy wojska margrabiego zapuszcza�y si� do
Wielkiego Boru, zewsz�d opada�y je chmary zbrojnych, po czym
znika�y jak duchy. Cho�by Holm przygotowywa� wszystko w
najwi�kszej tajemnicy, zawsze dopadali go w g�stwinie smoczy
s�udzy, szarpi�c i gryz�c niczym w�ciek�e psy. Nikt nie
umia� ju� zliczy� powieszonych za zdrad�. A wszyscy oni byli
niewinni, bo Smokowi pomaga�y z�e moce. Tak gadali ludzie.
Zapatrzy�em si� w misk� z ostyg�� kapust�, odsun��em j� i
�ykn��em piwa z p�katego dzbana. Je�eli w tych opowie�ciach
by�a po�owa prawdy, i tak beznadziejnie si� wpakowa�em.
- Dlatego nigdzie ci� nie puszcz�! - kiwn�a g�ow�
Katerina i wr�ci�a do liczenia pieni�dzy.
Nie pu�ci mnie! Schowa pod kieck�, kiedy przyjd� ludzie
margrabiego? A mo�e w jeden dzie� sprzeda ca�y kram i
ucieknie ze mn� na koniec �wiata?
Wsta�em, zapi��em kaftan i ruszy�em do wyj�cia.
- Tylko mi si� nie w��cz! - zad�wi�cza� za plecami g�os
Kateriny. - Wr�� przed p�noc�. Dosy� narozrabia�e�!
Machn��em r�k�. Z wiekiem kobiety robi� si� strasznie
gderliwe.
Nie jestem przes�dny. Nigdy nie wierzy�em w gus�a, czary
czy zakl�cia. Za ca�� magi� starcza� miecz i pi��. Co
prawda, spotka�em w �yciu wielu dziwak�w, szale�c�w, kt�rzy
twierdzili, �e z kamieni robi� z�oto, zamieniaj� ludzi w
zwierz�ta albo rz�dz� �ywio�ami. Ale kiedy trzeba by�o co�
zrobi�, wszyscy zapominali swojej mocy.
Ten Smok musia� by� m�drym cz�owiekiem i mie� diabelnie
du�o pieni�dzy. Trzyma� w pos�uchu zgraj� niez�ych �ajdak�w.
Da�bym g�ow�, �e margrabia Holm wysy�a� ju� skrytob�jc�w.
Da�bym g�ow�, �e �aden z nich nie powr�ci�.
Id�c bez celu, zaw�drowa�em do najstarszej cz�ci miasta,
otoczonej resztkami obronnych wa��w, pami�taj�cych Eryka
Mocnego, kt�ry za�o�y� osad�. Stan��em przed �elaznymi
wrotami ko�cio�a i zadar�em g�ow�. �wi�tynia wznosi�a si�
nade mn� niczym mityczny potw�r ze stercz�cym w niebo rogiem
- wie��.
- �wi�ty Jerzy - westchn��em. - B�d� dla mnie �askawy.
Nie zastanawia�em si� nad sprawami Pisma, Boga,
zbawienia. W m�odo�ci nas�ucha�em si� o Piekle i Raju, o
grzechu i cnocie. Nawet czas jaki� stara�em si� �y� tak, jak
nauczano. Lubowa�em si� w rycerskich opowie�ciach, a w nich
pe�no by�o czysto�ci, szlachetno�ci, wiary �arliwej.
Wszystko to si� zmienia�o, im wi�cej widzia�em �wiata, im
wi�cej spotka�em ludzi. Na wojnie nie my�li si� o takich
rzeczach. Trzeba prze�y�. Przed bitw� prze�egna si� ka�dy,
imiona �wi�tych wspomni, krzy� uca�uje. I na tym wiara si�
ko�czy.
Wracaj�c do Kateriny, postanowi�em zajrze� jeszcze na
Czarny Plac, gdzie kiedy� spotykali si� najemni �o�nierze,
z�odzieje, rycerze. W okolicy roi�o si� od zamtuz�w i tanich
karczm. W�a�ciwie Czarny Plac winien zwa� si� Czerwonym, a
to z powodu krwi na nim przelanej. By� ulubionym miejscem
wszystkich zawadiak�w. Panowa�o tu najzdrowsze z mo�liwych
praw. Prawo miecza.
Ju� z daleka s�ysza�em szcz�k �elaza. Od�y�y wspomnienia.
Ma�o si� nie wzruszy�em.
�ebracy wyci�gali do mnie r�ce, j�cz�c i szepcz�c.
Rzuci�em kilka monet, o kt�re wybuch�a prawdziwa wojna.
Min��em k��bowisko brudnych cia� i �mierdz�cych �achman�w i
wkroczy�em na plac.
Walka by�a sko�czona. Czarnow�osy m�odzieniec, nie maj�cy
nawet dwudziestu lat, ociera� kling� o p�aszcz m�czyzny
dogorywaj�cego na bruku. Na odchodnym splun�� na trupa z
pogard� i podszed� do czekaj�cych towarzyszy. Przypatrywali
si� zaj�ciu z oboj�tnym spokojem, o�wietlaj�c plac kilkoma
pochodniami. �ebracy rzucili si� na zabitego. Za moich
czas�w dzia�o si� inaczej. Nie jeden raz przyjaciele
zabierali st�d cz�owieka z rozbitym �bem, z paskudn� ran�.
Mo�na by�o gardzi� przeciwnikiem, ale trzeba mu by�o okaza�
szacunek. Tak�e po �mierci.
Nagle poczu�em, �e kto� ci�gnie mnie za r�kaw. My�la�em,
�e to znowu �ebrak. Zrobili si� bardzo natr�tni. Odwr�ci�em
g�ow�. Stara kobieta w kolorowej chu�cie, w po�atanej
sp�dnicy u�miecha�a si�, ukazuj�c popsute z�by. Cyganka.
- Powr�y�, panie rycerzu? Jaki los czeka? Kto zgadnie?
Zamierza�em odm�wi�, ale w jej spojrzeniu by�o co�
takiego, �e wyci�gn��em d�o�. Patrzy�a d�ugo, przesuwa�a
chudym palcem po mojej sk�rze, cmoka�a, marszczy�a nos.
- Wiele rzeczy widz�. Wiele r�nych rzeczy! Wyprawa przed
wami, niebezpieczna wyprawa! Lepiej si� strze�cie!
Niekoniecznie musia�a patrze� akurat na moj� d�o�, aby to
powiedzie�.
- Strze�cie si� potwora, panie rycerzu!
- Potwora?
Pokiwa�a g�ow�. Nagle pu�ci�a moj� d�o� i zmru�y�a
powieki.
- �mier� sprowadzicie, panie rycerzu! Zag�ad�! Kto� was
sobie wybra�. Jeszcze o tym nie wiecie. Strze�cie si�!
Nie wzi�a pieni�dzy, po prostu znikn�a w ciemno�ci.
Nigdy nie wierzy�em w gus�a, czary czy zakl�cia. Nie
wierzy�em we wr�by. Mimo to zrobi�o mi si� ch�odno.
Katerina pr�bowa�a zachowa� spok�j. W milczeniu
przygotowa�a jedzenie na drog�, zwi�za�a w tob� dwa koce,
po�o�y�a na stole zawini�tko z banda�ami i ma�ciami na rany.
Po�o�y�em d�onie na jej biodrach. Stanowczo strz�sn�a je.
- No, dobrze, Katerina. Wydu� to.
Spojrza�a na mnie wynio�le.
- Co mam m�wi�, Gotier? Jeste� stary, g�upi i chcesz
zgin��. C� mnie to mo�e obchodzi�?
Zabra�a si� za czesanie w�os�w. Patrzy�em na jej plecy i
mia�em ochot� wykrzycze�, �e najch�tniej zosta�bym z ni� na
zawsze. Milcza�em. Odwr�ci�a si� i mierz�c we mnie
grzebieniem, zawo�a�a:
- No, co tak siedzisz?! Jed� do diab�a! My�lisz mo�e, �e
cho� raz ci� wspomn�?! Ju� o tobie zapomnia�am!
Jej zielone oczy b�yszcza�y, usta dr�a�y. Wiedzia�em, �e
si� rozp�acze.
- Katerina, pos�uchaj...
- Nie! To ty pos�uchaj, Gotier! Siedem lat na ciebie
czeka�am, my�la�am, �e� umar�, a ty wracasz i po czterech
dniach znowu mnie zostawiasz! Lepiej by by�o, gdyby�
rzeczywi�cie zosta� tam, w obcej ziemi! Mia�abym spok�j!
Nie mog�a ju� powstrzyma� �ez. Na po�egnanie pozwoli�a mi
jedynie poca�owa� si� w czo�o, a i tak musia�em stoczy� z
ni� o to bitw�.
- Je�li dasz si� zabi� - szepn�a - to ci� znienawidz�.
Ko� cz�apa� z wysi�kiem, uginaj�c si� pod ci�arem moim i
rynsztunku. W jukach mia�em star� kolczug�, troch� ubra� i
r�kawic�, podarunek od przyjaciela, jedyna solidna rzecz,
kt�ra, jak wierzy�em, nie rozpadnie si� po w�o�eniu. Do
siod�a przytroczy�em miecz, dobry, cho� wyszczerbiony.
Okr�g�� tarcz� os�ania�em plecy. W�a�ciwie nie mia�em nic, z
czym, wed�ug zas�yszanych opowie�ci, powinno si� i�� na
smoka.
Przeje�d�aj�c obok rynku, pe�nego stragan�w i ludzi,
mimowolnie zatrzyma�em wzrok na dziwnym zbiegowisku.
Rudow�osy rycerz w poplamionym, pogi�tym pancerzu k��ci� si�
z grubym sprzedawc� ryb.
- Cz�owieku! - krzycza� rycerz. - Wiesz, do kogo m�wisz?!
Zapami�taj. Jam jest najwi�kszym pogromc� potwor�w i
maszkar, zb�jc�w i niegodziwc�w, o jakim s�ysza� �wiat!
Rycerz bez Imienia, Rycerz bez Ziemi, dla przyjaci� Jory z
Czernic!
Nieznajomy powi�d� wzrokiem po t�umie gapi�w.
- Dobra, dobra! - nie dawa� za wygran� handlarz, mimo
�yczliwego rycerzowi szmeru gapi�w. - Pogromca, nie
pogromca, za ryby u mnie p�aci� trzeba! Id�cie gdzie
indziej, mo�e inni wam dadz� za darmo.
- Niewdzi�czniku! Ja ci� od Smoka uwolni�, w�a�nie jad�
zabi� besti�, a ty mi paru �mierdz�cych ryb �a�ujesz?
Gruby sprzedawca ryb si�gn�� po pa�k� i zwa�y� j� w
d�oni. Rycerz bez Imienia i bez Ziemi dostrzeg� ten gest,
oceni� ci�ar pa�ki i westchn��.
- No, dobrze! �mierdz�ce nie s�! - pokr�ci� ze smutkiem
g�ow�, si�gaj�c do mieszka. - Co to si� z tymi lud�mi
porobi�o.
Pojecha�em dalej. Niewielka to pociecha wiedzie�, �e nie
jest si� jedynym wariatem w okolicy.
Mia�em nadziej�, �e Wielki B�r nie zmieni� si� przez
siedem lat. Jad�c szerok�, ubit� drog�, wypatrywa�em na
horyzoncie ciemnej linii lasu. Za plecami znudzeni stra�nicy
przy bramie opierali si� na d�ugich halabardach, a ko�lawe
mury obronne �egna�y mnie pustymi oczodo�ami w�skich otwor�w
strzelniczych.
Blade s�o�ce wisia�o nisko nad g�ow�, ponure �wiadectwo
zbli�aj�cej si� zimy. To nie by� dobry czas na w��cz�g� po
ciemnych, wilgotnych ost�pach.
Do Wielkiego Boru dojecha�em przekonany ju�, �e pope�niam
najwi�kszy b��d w �yciu. Trakt rozwidla� si� w tym miejscu.
Mo�na by�o wjecha� mi�dzy drzewa z nadziej�, �e ciemno��
przed tob� to tylko cie�, rzucany przez roz�o�yste korony
d�b�w, a nie pustka, gdzie ko�czy si� �wiat. W owym
nieprzeniknionym mroku by�o co� diabelskiego. Mo�na by te�
omin�� Wielki B�r, jad�c dooko�a i nak�adaj�c tydzie� drogi.
Wi�kszo�� wybiera�a drug� mo�liwo��.
Wzi��em g��boki wdech i spi��em konia. Dawniej, gdy
zapuszcza�em si� w t� ciemno��, rzadko bywa�em trze�wy.
Pewnie dlatego tak mnie to bawi�o. Teraz nie by�o mi do
�miechu. Co nieco pami�ta�em, zna�em kilka szlak�w,
wodopoj�w, polan. Zastanawia�em si�, kiedy zapuszcz� si�
dostatecznie g��boko, aby kto� raczy� strzeli� do mnie z
kuszy. Nie wygl�da�em na takiego, kt�ry ma co� cennego. Ale
je�li Smok rzeczywi�cie wiedzia� o wszystkim, nie da�bym
grosza za swoj� przysz�o��.
Nie spotka�em nikogo poza jeleniem, lisem i dwoma
zaj�cami. Ptaki �piewa�y rado�nie wysoko w ga��ziach drzew,
zapewniaj�c, �e Wielki B�r to rozkoszne miejsce, gdzie w
spokoju sp�dzi� mo�na reszt� �ycia. W ciszy i spokoju! Kilka
st�p pod ziemi�.
Smocze Gniazdo znajdowa�o si� na p�noc od miasta. Tak
m�wi� margrabia. Nale�a�o dotrze� do Czarciego Parowu,
przekroczy� Strumie� Martwej Kobiety i szuka� wielkiego
g�azu, zwanego Kamieniem Strace�ca. Urok tych nazw napawa�
mnie otuch�. Nikt nie wiedzia�, jak i�� dalej. Podobno
wystarczy odetchn��, by poczu� smr�d smoczych odchod�w.
M�j ko� st�pa� powoli. Mia�em czas. Przed zmierzchem
skleci�em sza�as, sp�ta�em wierzchowcowi nogi i po�o�y�em
si� spa�. Las wy�, j�cza�, warcza�, sycza�. Na szcz�cie,
�aden z odg�os�w nie pochodzi� ani od cz�owieka, ani od
smoka.
�ni�a mi si� Katerina. Po przebudzeniu, nim otworzy�em
oczy, czeka�em na jej g�os. Ale �adnego "Wstawaj, Gotier!"
nie by�o. Drzewa szumia�y, muchy bzycza�y, Katerina
znikn�a. Zrobi�o mi si� smutno.
P�niej, siedz�c ju� na koniu i wypatruj�c Czarciego
Parowu, dziwi�em si�, czemu nikt jeszcze nie zast�pi� mi
drogi.
Zatrzyma�em si� na ma�ej polance z brudnym bajorem,
napoi�em konia, posili�em si�. Chcia�em ruszy� dalej, kiedy
pos�ysza�em t�tent kopyt. Wreszcie co� konkretnego.
Za�o�y�em ci�k� r�kawic�, chwyci�em miecz i czeka�em.
Z lasu wynurzy� si� Rycerz bez Imienia i bez Ziemi.
Jecha� na wychudzonym siwku, dzier��c w prawej r�ce lanc�.
Poza swoim �a�osnym pancerzem mia� jeszcze kawa�ek
obwi�zanej rzemieniami blachy na lewym udzie.
Rudow�osy stan��, spojrza� na mnie gro�nie i zawo�a�:
- Czo�em, mo�ci panie rycerzu!
- Czo�em! - odkrzykn��em dostojnie.
- Zw� mnie...
- Rycerzem bez Imienia, Rycerzem bez Ziemi - przerwa�em,
cho� wyg�aszanie owej formu�y musia�o mu sprawia�
przyjemno��. Mimo to wygl�da� na zadowolonego.
- Znacie mnie zatem?! Jakem Jory z Czernic, pierwszy raz
mnie rozpoznano! - z uznaniem pokr�ci� g�ow� i nagle
spochmurnia�. - Wybaczcie, panie rycerzu, ale czy macie mo�e
zamiar ut�uc tego olbrzyma?
Ostrze jego lancy wskazywa�o poza moje plecy. Olbrzyma
nie dostrzeg�em, za to spor� sosn�.
- Bo je�li nie - kontynuowa� Jory - to ja pozwol� sobie
porachowa� mu ko�ci! Zgadzacie si�, panie?!
- Rachujcie do woli!
Z uprzejmo�ci ust�pi�em mu pola. Podzi�kowa� skinieniem,
opu�ci� lanc� i pop�dzi� na z�amanie karku. Mia�em zaszczyt
zobaczy� jak swoje obowi�zki wobec �wiata wype�nia b��dny
rycerz.
Siwek Jorego musia� by� zwierz�ciem zaprawionym w bojach
z olbrzymami, bo zatrzyma� si� gwa�townie, ryj�c kopytami w
ziemi. Jego pan otar�szy grotem lancy kor� na so�nie, z
gracj� wora pe�nego ziemniak�w zsun�� si� z siod�a. Ko�
pokr�ci� �bem i zacz�� skuba� traw�, dumny z kolejnego
zwyci�stwa.
Podbieg�em do rudow�osego pe�en najgorszych obaw, ale
Jory z Czernic musia� nie raz potyka� si� z olbrzymami, bo,
chocia� j�cza� i kl��, podni�s� si�, wygra�aj�c siwkowi
pi�ci�.
- Skaranie boskie z tym bydl�ciem! Widzieli�cie, panie
rycerzu?! Umkn�� mi stw�r, a ju�em go nadziewa� na ro�en!
Nie wiedzia�em, jak go pocieszy�.
- Nie martwcie si� - rzek�em. - Nie on pierwszy, nie
ostatni. B�d� nast�pni.
- Oby! Oby, panie rycerzu. Teraz osta� mi si� jeno Smok!
Od miesi�ca nie uwolni�em nikogo od potwora.
Nagle spojrza� bysto i powiedzia� co�, niby w tym samym
j�zyku, ale z tak przedziwnym akcentem, �em niczego nie
zrozumia�.
- Nie pochodzicie z Czernic - stwierdzi�, chytrze si�
u�miechaj�c.
- Nie pochodz� - przyzna�em.
- Inaczej ju� by�cie rzucili si� na mnie. To, com
powiedzia�, w moich stronach uwa�a si� za wyj�tkow� obraz�.
Nie miejcie do mnie �alu i nie pro�cie, bym wam t�umaczy�.
Musia�em was wybada�, panie...?
- Gotier.
- A, panie Gotier. Widzia�em was w mie�cie, spotykam was
tutaj, my�la�em, �e�cie wys�ani, by mnie �ledzi�.
Nie poj��em, o co mu chodzi. Usiedli�my pod sosn�, kt�ra
jeszcze przed chwil� by�a maszkarnym olbrzymem.
Pocz�stowa�em Jorego kie�bas� i piwem. Zdawa�o si�, �e nic
wi�cej do szcz�cia mu nie trzeba.
Wiedzia�em, �e chce mi o czym� powiedzie�. Zerka� na mnie
ukradkiem, powstrzymywa� si�, a� wreszcie stwierdziwszy, �e
uczciwie z oczu mi patrzy wyzna�:
- Ju� d�u�ej nie mog�! To nie dla mnie, nie nadaj� si�!
Ojciec Jorego nas�ucha� si� historii o b��dnych
rycerzach, a jako cz�ek wra�liwy i umys�owo niepewny, we
wszystko uwierzy�. Wyjecha� z Czernic i s�uch o nim zagin��.
Potomstwo mia� liczne, ziemi do podzia�u by�o niewiele.
Rodze�stwo rych�o si� nawzajem wyr�n�o prawie do ostatka.
Zosta� Jory i jego brat Toren. Rz�dzili Czernicami spokojnie
pospo�u, korzystaj�c z �ycia, ile wlaz�o. Niestety, pewnego
dnia ojciec powr�ci�. Ciemny, ale w�ciek�y lud stan�� po
jego stronie i obaj bracia poszli na wygnanie. Toren da� si�
utopi� w gnoj�wce za wiejsk� dziewuch�, a przed Jorym ojciec
postawi� warunek, �e albo oczy�ci honor, albo niech zdycha
bez imienia i ziemi. Ojciec nie omieszka� pos�a� za synem
kilku wiernych s�ug, by przypatrywali si�, jak to Jory honor
oczyszcza, broni�c dziewic i prze�ladowanych.
- Paru spotka�em - westchn�� Jory.
- I wszystkich sprawdzacie, prawi�c im obel�ywo�ci?
- Najlepszy spos�b. Tak sobie my�l�, �e jakbym tego Smoka
do diab�a pos�a�, to czy to cz�owiek, czy nie, g�o�no by o
tym by�o. Ojciec z pewno�ci� by si� dowiedzia�. M�g�bym
wraca�.
Wysokie mia� o sobie mniemanie.
- Ca�e �ycie g�upka udawa�, krowy �ciga� po polach, z
wiatrakami walczy�...! To niech mnie lepiej ten Smok ju�
zabije! W�z albo przew�z! A wy czemu jedziecie do Smoczego
Gniazda, bo jedziecie tam, prawda?
- Wyrok na mnie ci��y. Szubienica. Mo�e najm� si� do
smoczej dru�yny, mo�e pozwoli po�upi� na go�ci�cu? Nie mam
wyj�cia.
Jory pokiwa� ze zrozumieniem g�ow�.
- Te� nie�atwe �ycie. Nie macie nic przeciwko, �e
zamierzam ukatrupi� wam chlebodawc� przysz�ego?
- Ano, jako� nie - odpar�em z u�miechem. - Czas nam w
drog�.
- Czas - zgodzi� si� Jory.
Kamie� Strace�ca by� ob�ym g�azem, le��cym na �rodku
w�skiej dr�ki. Zsiedli�my z koni i rozejrzeli�my si�
bezradnie.
- Dok�d teraz? - spyta� Jory.
- A pewnikiem donik�d.
Cz�owiek, kt�ry to powiedzia�, wychyli� si� zza pnia
d�bu. Na g�owie mia� czerwon� czapeczk�, na ramieniu opiera�
ogromny miecz, zdecydowanie zbyt d�ugi jak dla kogo� o tak
haniebnej posturze. Wola�em jednak nie sprawdza�, czy umie
sobie z nim radzi�. W ramionach nieznajomy by� dwukrotnie
szerszy ni� ja.
- Koniec podr�y, panowie rycerze - poinformowa� nas
uprzejmie.
- Czy�by? - dopytywa� si� kwiat czernicowego rycerstwa. -
Dacie rad� nam dw�m?
Chcia�em w�a�nie zaznaczy�, �e m�j towarzysz jest b��dnym
rycerzem i nie nale�y bra� jego s��w powa�nie, ale zb�j w
czerwonej czapeczce krzykn��:
- Ch�opcy!
Zaszele�ci�y li�cie, trzasn�y ga��zie i z lasu wysz�o
sze�ciu brudnych, zaro�ni�tych drab�w. Zarechotali,
potrz�saj�c kijami, toporami i r�nym �elastwem.
- Szlachetni panowie, poznajcie moj� dru�yn�. Mnie, nie
wiedzie� czemu, zw� Czerwonym Kar�em.
My nie byli�my r�wnie uprzejmi. Czerwony Karze� obejrza�
nas i skrzywi� si�.
- �le - westchn��. - Schodzimy na psy, co, ch�opcy?
Psy?!
- Gdzie te karawany kupieckie? - rozmarzy� si�. - Z�oto,
klejnoty, korzenie i ca�e to dobro? Ci�kie czasy przysz�y.
- Nie mamy niczego - powiedzia�em ostro�nie.
- Po co ta skromno��? - zdziwi� si� Czerwony Karze�. -
Konie s�, juki s�. Co� si� znajdzie. I tak macie szcz�cie,
panowie rycerze, �e�cie jechali naszym szlakiem. Mil� st�d
zaczyna si� teren Wilka i jego oberwa�c�w, a oni nie s� tacy
mili, co, ch�opcy?
Ch�opcy pokiwali g�owami.
- Ten Wilk to szubrawiec. Pobije, okaleczy, a bywa, �e i
wych�do�y.
- Wych�do�y?! - powt�rzy� z niesmakiem Jory.
- Ano, �adnego szacunku nie ma.
Zamilkli�my, zatrwo�eni upadkiem obyczaj�w. Nawet ch�opcy
wygl�dali na zamy�lonych. Pierwszy otrz�sn�� si� Czerwony
Karze�.
- No, my tu sobie g�adko gaworzymy, a robota czeka.
Szpaku! Obszukaj pan�w rycerzy!
Szpak by� bezw�sym m�okosem, chudym i ma�ym, kt�ry do tej
pory sta� za plecami sze�ciu drab�w. Mia� dziecinn� twarz,
niewinne, niebieskie oczy i rze�nicki n� za pasem.
Nagle przysz�a mi do g�owy my�l r�wnie szalona jak ca�a
ta wyprawa. �cisn��em Szpaka za rami� i spojrza�em na
Czerwonego Kar�a.
- Ubawi�em si�, zb�ju, ale czasu nie ma. Pan na zamku?
- Co?!
- Pyta�em, czy m�j kuzyn na zamku! Co tak wytrzeszczasz
ga�y, prostaku?! Jest Smok, czy mo�e polecia� gdzie?
Czerwony Karze� rzeczywi�cie sta� si� czerwony, jakby go
kto dusi�. Otworzy� usta, ale niczego z siebie nie zdo�a�
wykrztusi�.
- Tylko mu nie m�wi�, �e jad�! - zawo�a�em. - Bo pasy
b�d� dar�, psubraty! Nie widzia�em si� z nim par� �adnych
lat, ciekawym, czy mnie pozna?
Czerwony Karze� przem�wi�:
- Jeste�cie kuzynem Smoka?!
- A co?! - wrzasn��em. - Mo�e m�j str�j wam si� zdaje
zbyt ubogi?! Parszywcu jeden, a je�li ja chc� si� z
posp�lstwem miesza�, to mi zabronisz?!
Czerwony Karze� nie wiedzia�, co o tym my�le�. Szuka�
ratunku w oczach swoich ch�opc�w, lecz znalaz� w nich
pustk�.
- Czy on nadal pokazuje si� w tej pokracznej ludzkiej
postaci? - pyta�em, czuj�c na plecach pot. - No, ma�y, �ysy,
z brodawk� na czole?
- Smok si� nie pokazuje. Nikt go w Borze nie widzia�.
- Zmieni� zwyczaje. Pewnie z ostro�no�ci. Kiedy� bardzo
lubi� przebywa� mi�dzy lud�mi.
Sam potem nie mog�em zrozumie�, sk�d mi to do g�owy
przysz�o. Liczy�em na ich strach przed Smokiem. Mog�em si�
okrutnie przeliczy�.
- Koniec zabawy! - krzykn��em, czuj�c, �e jeszcze chwila,
a upadn�.
Czerwony Karze� wygl�da� na przera�onego.
- Wy si� wyno�cie, �mierdziele! A ty, Szpaku, prowad� nas
do zamku! - rozkaza�em, a �e wci�� stali nieruchomo,
rykn��em: - No, won!
Nie trzeba im by�o powtarza�. Rozpierzchli si� niczym
kuropatwy. Szpak zdawa� si� by� jeszcze mniejszy i jeszcze
m�odszy. Poklepa�em go po ramieniu.
- Jazda, ch�opcze!
Jory z Czernic popatrzy� na mnie z podziwem i szepn��:
- Wiecie, �e prawie uwierzy�em? Macie podej�cie do ludzi,
panie Gotier.
Czu�em si� podle. Ledwo powstrzymywa�em dr�enie r�k,
kolana nie chcia�y mnie s�ucha�. Przez reszt� drogi Jory
przygl�da� mi si� podejrzliwie, jakby lada chwila mia�y mi
wyrosn�� wielkie, zielone skrzydliska.
Smocze Gniazdo wygl�da�o jak twierdza z sennego koszmaru.
W �yciu nie widzia�em tak wysokich i stromych mur�w. Otacza�
je p�milowy pas czarnej, wypalonej ziemi.
Gdy tylko min�li�my ostatnie drzewa, uschni�te i
poskr�cane, Szpak odwr�ci� si� i umkn�� w g�stwin�, jakby
sam widok zamku m�g� sprowadzi� na niego nieszcz�cie.
Brama by�a otwarta, dziedziniec pusty, wymar�y. Cichutko
odezwa�em si� do Jorego:
- Wiecie co? Nie g�o�cie zrazu, �e przybyli�cie po g�ow�
Smoka.
- My�licie?
- Tak. Zawsze mo�ecie zrobi� mu niespodziank�.
Za bram� czekali smoczy s�udzy. Czterech wielkich
ch�op�w, uzbrojonych po z�by patrzy�o na nas martwymi
oczami. Nie zatrzymywali, nic nie m�wili, tylko otoczyli
konie i czekali.
Smok pojawi� si� po chwili. Wyszed� z baszty, przystan�� i
u�miechn�� si�. By� m�ody, m�odszy ode mnie, bogato odziany
i przystojny jak sam Szatan. Wyci�gaj�c r�ce, podbieg� ku
nam.
- Go�cie, szlachetni go�cie! - wo�a�. - Witajcie w moich
skromnych progach! Dobr� mieli�cie podr�?
Os�upia�em.
- Panie Gotier, panie Jory, b�d�cie tak �askawi i
pozw�lcie za mn�. Przygotowa�em dla was komnaty!
By�em pewien, �e zaraz si� obudz�. Czu�em si� tak, jakby
mi kto� udowodni�, �e Ziemia jest okr�g�a!
Smok prowadzi� nas szerokim korytarzem o �cianach
upstrzonych fantazyjnymi malowid�ami. Przyj�� nas i�cie po
kr�lewsku, pokaza� pokoje z wielkimi �o�ami, na kt�rych
le�a�y �wie�e, pi�kne szaty, po czym po�egna� si�,
zapraszaj�c na wieczerz�.
Smok czeka� na nas, wiedzia� o wszystkim, a mimo to nie
kaza� nas zat�uc. Moje plany bra�y w �eb. Jak podej�� kogo�,
kto si� tego spodziewa? Nie by�o wyj�cia, trzeba zda� si� na
dobry humor pana Wielkiego Boru.
O zmierzchu przyszed� po nas jeden z �o�nierzy i powi�d�
do jadalni. Ogromny st� ugina� si� pod ci�arem jad�a. Jak
�yj�, nie widzia�em na raz tyle jedzenia. Kurcz�ta, ba�anty,
prosiaki, pasztety, szynki, owoce ze Wschodu i Po�udnia.
Frykasy. W g�owie si� kr�ci�o od r�norodno�ci barw,
kszta�t�w i zapach�w. Siedz�cy u szczytu sto�u Smok za�mia�
si�.
- Suto, prawda, panowie rycerze? Siadajcie, to dla was!
Jory z Czernic zapomnia� o og�adzie i dobrych manierach,
rzuci� si� do najbli�ej stoj�cego p�miska. Ja patrzy�em na
Smoka nieufnie.
- Nie l�kajcie si�, panie Gotier. Przecie� was nie
otruj�! Nie bawi�bym si� w takie gierki. M�g�bym kaza�
w��czy� was ko�mi po dziedzi�cu, po�wiartowa�, po�ama�, ale
po co? Chcieli�cie tu przyjecha�, c� w tym z�ego? A swoj�
drog� �adnie�cie poradzili sobie z tamtymi zb�jami.
Bardzo�cie mnie rozbawili!
Ostro�nie napi�em si� wina.
- Przednie, prawda?
- Kim wy jeste�cie? - spyta�em.
- A jak wam si� wydaje?
Smok rozsiad� si� wygodnie, opar� obcasy but�w na stole,
otar� usta haftowan� serwet�.
- Jestem cz�owiekiem, panie Gotier. Jak wy i ten dzielny
rycerz. No, mo�e nie do ko�ca zwyczajnym, ale z krwi i
ko�ci. Nie zamieniam si� w besti�, nie zion� ogniem, nie mam
ogona. Siark� te� mnie nie czu�.
- To sk�d to wszystko? Sk�d u was taka w�adza nad lud�mi,
sk�d te opowie�ci o po�eraniu dziewic?
- No wiecie co? - obruszy� si� Smok. - Dziewice, to i
owszem, bardzo ch�tnie, ale �eby od razu po�era�? Moi ludzie
sprowadzaj� mi tu czasem dzieweczki, lecz zasady trzeba
zachowa�. Mnie po�eranie nie bawi! Wynagradzam im, �e tak
powiem, trudy i puszczam. Pomy�l, panie Gotier! Kt�ra z
nich, je�li ma ju� pieni�dze, zechce wraca� do swojej wsi?
Do �wi�, kur, brudu i smrodu? Id� sobie w �wiat, sta� je na
wszystko. S� niczym ksi�niczki, a nie ch�opki!
M�wi� rozs�dnie.
- A reszta? A pos�uch w�r�d le�nych oprych�w? I ta wasza
dru�yna z Piek�a rodem?
- Lepiej jedzcie, panie Gotier, bo wystygnie!
Powiedzia�em, �em cz�owiek, chocia� nie do ko�ca zwyczajny.
To tyle.
Jory bekn�wszy dyskretnie i popu�ciwszy pasa, zacz��
nagle nuci� smutn� pie�� o doli b��dnego rycerza. Smok wida�
zna� ow� pie��, gdy� zawt�rowa� Joremu pi�knym basem. Szybko
si� polubili.
W nocy nie mog�em spa�, czuwa�em, ws�uchuj�c si� w ka�dy
szmer. Smok musi trzyma� w zanadrzu co� paskudnego i
gro�nego. Wreszcie wsadzi�em za pas sztylet i ruszy�em przed
siebie ciemnym korytarzem. Nie wiedzia�em, czego szukam. Po
prostu szed�em bez celu, wierz�c, �e odnajd� �lad, znak,
cokolwiek, co pozwoli mi zrozumie�. �azi�em tak kilka
godzin, staraj�c si� znaczy� drog�, a i tak si� zgubi�em.
Mia�em wra�enie, �e zamek zmienia si�, �e jedne korytarze
pojawiaj� si�, inne znikaj� tak jak komnaty i sale. Ogarnia�
mnie strach, czu�em, jakby kto� wodzi� mnie za nos,
pozwalaj�c dla w�asnej uciechy b��ka� si� po labiryncie.
Schody zobaczy�em, gdy zacz��em ju� w�tpi� w sens
poszukiwa�. By�y w�skie, drewniane, skrzypi�ce. zdawa�o mi
si�, �e szepcz�, �e chc�, bym zawr�ci�, uciek� i nigdy nie
wraca�. Schodzi�em nimi w d�, �ciskaj�c w d�oni r�koje��
sztyletu, to modl�c si�, to przeklinaj�c swoj� g�upot�.
Znalaz�em Smoka na marmurowym balkonie, zawieszonym nad
przepa�ci�. Otacza�a nas ciemna i zimna pieczara, pusta,
cicha, straszna. Spojrza�em w d� i cofn��em si� szybko. Dna
przepa�ci nie by�o wida�.
Smok siedzia� na wielkim krze�le, w r�ku trzyma�
kryszta�ow� karafk�. G�owa opad�a mu na piersi, oddycha�
ci�ko. Nie wygl�da� ju� wspaniale. Skurczy� si�, postarza�,
posiwia�. Nagle odezwa� si�:
- Wi�c przyszli�cie, panie Gotier. Mia�em nadziej�, �e
nie starczy wam ducha, �e stch�rzycie, ale powinienem
wiedzie�... On nie wybiera sobie przypadkowych ludzi.
- On? - zapyta�em cicho.
- Tak, On - wskaza� na przepa��. - �pi, w�a�ciwie
przesypia ca�e swoje istnienie, bo nie mo�na tu m�wi� o
�yciu, prawda? �ycie si� ko�czy, a On istnieje wiecznie.
By�, jest i b�dzie.
Popatrzy� na mnie przenikliwie.
- Jechali�cie tu do Niego, nie do mnie.
- Do Niego?
- Tak, zabi� chcieli�cie mnie, ale jechali�cie do Niego.
Tam w dole �pi Smok. Prawdziwy Smok, jedyny Smok. Ja
jestem... jestem Jego stra�nikiem. Tak to chyba mo�na
powiedzie�... stra�nikiem Jego snu. A mo�e nawet Jego snem?
Jak dla mnie to by�o zbyt zawi�e.
- To przymierze, porozumienie mi�dzy Nim a mn�. Pilnuj�
Jego spokoju. W zamian otrzymuj� nagrod�. Smocz� ja��. Czy
wiecie, panie Gotier, ile w niej jest �wiat�w, ile obraz�w?
Tam siedzi wiedza absolutna, wieczna prawda, mo�e nawet sam
B�g? I we wszystkim istnieje On, Smok! A to i tak zaledwie
ma�y fragment, bo cz�owiek nie jest w stanie unie�� ci�aru
smoczej duszy. Nie wiem, czemu si� budzi. Mo�e dla
rozprostowania skrzyde�?
Zachichota� cicho, lecz zaraz spowa�nia�.
- Pi�� lat..., przez te pi�� lat wiele widzia�em, chyba
nawet zbyt wiele, ale nie �a�uj�. Niczego nie �a�uj�! By�em
nikim, zwyczajnym szczurem, kt�rego ka�dy m�g� depta�. A On
mnie wybra�, przyszed� po mnie we �nie. Tu� przed swoim
ostatnim przebudzeniem. Nale�a�em do Niego! Obudzi� si� na
chwil�, na jedn� chwileczk� i wszystko rozlecia�o si� w
strz�py! Ca�y m�j �wiat, bo nale�a� do Niego jak wszystko i
m�g� z nim zrobi�, co chcia�. I bardzo dobrze, bo to by�
pod�y �wiat i ludzie w nim byli dla mnie podli. Wy�ni� sobie
na jego miejsce inny, nowy. A teraz obudzi si� tu! Sprytna z
niego poczwara, prawda?
Nic nie pojmowa�em z tych bredni.
- Nie my�la�em, aby Mu si� przeciwstawia�. Przecie� da�
mi, co chcia�em..., na pi�� lat. To pewnie w og�le nie jest
mo�liwe, jak my�licie, panie Gotier? To przecie� Jego
wola...! �wi�ty Jerzy jest wymys�em dla maluczkich, �eby nie
czuli si� tak bezsilni. K�amstwo!
Raptem skrzywi� si� i z�apa� za szyj�.
- Przekl�te...! - j�kn��. - Ju� idzie, zbli�a si� koniec,
panie Gotier. Lepiej wracajcie do ��ka, no dalej! Dobrych
sn�w!
Odszed�em, droga powrotna by�a �miesznie �atwa. Po�o�y�em
si� w swojej komnacie i natychmiast zasn��em.
Za oknem szarza�o. Ubiera�em si� w po�piechu, wierz�c, �e
to cokolwiek zmieni. Jory wci�� spa�. Musia�em kilka razy
szarpn�� go za rami�, nim otworzy� oczy.
- Co...?!
- Wyno�my si� st�d! Ubierajcie si�, no, ju�!
Nasze konie sta�y na dziedzi�cu. Nikt nas nie
zatrzymywa�. Wskakuj�c na siod�o Jory zapyta�:
- Ale co si�, do czarta, sta�o?!
Milcza�em. Nie mog�em po prostu powiedzie�, �e �ni� mi
si� Smok.
Jory dawno ju� zosta� z ty�u. Jego wierzchowiec by�
s�abszy, a m�j p�dzi� ostatkiem si�. B�yszcza� od potu,
charcza�, tocz�c pian� z pyska. Wiedzia�em, �e d�ugo nie
wytrzyma takiego galopu. By�o mi wszystko jedno. Musia�em
zobaczy� Katerin�. Cho�by ostatni raz.
Przez Wielki B�r przejecha�em szybko. Za szybko. Ogromna
puszcza zmala�a do rozmiar�w zagajnika. Kurczy� si� ca�y
�wiat.
Mign�y mi twarze zaskoczonych stra�nik�w przy bramie
miejskiej, rynek, ulice, domy. Osadzi�em konia przed gospod�
"Pod Dwoma Kogutami" i uderzy�em pi�ciami w zamkni�te
drzwi.
- Otwieraj! Na Boga, otwieraj!
Zaszura�o, skrzypn�o i stan�a przede mn� Katerina.
Ca�a, zdrowa, cho� w�ciek�a i zaspana.
- Czego...?! Jezus, Maria! Gotier!
Za�mia�em si�, chcia�em j� obj��, ale ona... rozp�yn�a
si� jak mg�a, rozwia�a jak dym. Powoli znikn�a tak�e
karczma "Pod Dwoma Kogutami", ulica, m�j zdychaj�cy ko�,
wreszcie miasto i ludzie. Zosta�em tylko ja. Zawieszony w
bia�ej, g�stej niczym mleko pustce. Tylko ja i Smok.
By� wielki jak g�ra i doskonale pi�kny. Przypomina� w�a,
na wygi�tym grzbiecie spoczywa�y szerokie, pierzaste
skrzyd�a. Jego cia�o l�ni�o blaskiem tysi�cy wro�ni�tych w
sk�r� klejnot�w. By� najdostojniejszym bogactwem �wiata.
Swojego �wiata. Ka�dego �wiata.
Czarne oczy przypatrywa�y mi si� z niezm�conym spokojem,
z pyska wysuwa� si� d�ugi, widlasty j�zyk.
- Koniec snu, Gotier - smoczy g�os brzmia� jak �piew
kobiety.
- Dlaczego?
- Tak trzeba. Raz na jaki� czas musz� si� obudzi� i
zrobi� to, co ma do zrobienia Smok. W kt�rym� ze swoich
�wiat�w. Jestem tu i m�wi� do ciebie, ale jestem te� gdzie
indziej. Jestem wsz�dzie.
- Gdzie si� podzia�...?
- Tamten cz�owiek? Przesta� istnie�, gdy otworzy�em oczy.
I ty tak�e przestaniesz, kiedy obudz� si� ponownie za...
- Nie! Nie chc� wiedzie�!
- Nawet je�li to b�dzie jutro?
- Nawet.
Smok roz�o�y� skrzyd�a, zamacha� nimi i odlecia� powoli
niczym wielki b�yszcz�cy ptak. Mg�a znika�a, pustka
rozst�powa�a si�, ukazuj�c Katerin�, karczm� "Pod Dwoma
Kogutami", ludzi zebranych wok� zdech�ego konia. Wszystko
by�o wci�� niewyra�ne, zamazane, jakbym patrzy� przez
resztki wytartego, sp�owia�ego p��tna.
- Mog�em �ni� co� innego, inny sen, inny �wiat -
s�ysza�em g�os oddalaj�cego si� Smoka. - Ale nie tego
chcia�e�, prawda, Gotier? Chcia�e�, bym �ni� ten sen. Nadal.
Dobrze, Gotier, wi�c masz swoj� jaw�, �yj w niej. Jest
twoja.
Otoczy� mnie gwar, dotkn�� mnie wiatr. To samo miasto, ci
sami ludzie, ta sama Katerina. Tylko ja patrzy�em inaczej.
- Gotier, Gotier! - Katerina �ciska�a mnie za r�k�. -
Bo�e, jeste�! Opowiadaj... albo nie. Nie m�w nic! P�niej!
Spojrza�em na ni� i u�miechn��em si�.
- Katerina - powiedzia�em. - Jed�my st�d.
Igor Cyprjak
lipiec-sierpie�'93
IGOR CYPRJAK
Tegoroczny maturzysta urodzony 28 pa�dziernika 1974 r. w
�odzi (a nie, jak poprzednio podawa�em, w Warszawie). Ma na
celowniku studia zwi�zane i re�yseri� teatraln�.
Zadebiutowa� na naszych �amach przed rokiem opowiadaniem
"Katedra" ("NF" 5/93). Czerpi�c wiele z konwencji fantasy,
by� tamten tekst Cyprjaka przede wszystkim przejmuj�c�,
m�odzie�cz� analiz� politycznych i ambicjonalnych wynaturze�
wiary.
W "Smoku" jeszcze bardziej otwarcie nawi�zuj�cym do
fantasy, pr�buje stworzy� m�ody autor wizj� �wiata
onirycznego, nieeuklidesowego, o rozchwianej, halucynacyjnej
to�samo�ci. Trudno zaprzeczy�, �e w sensie intelektualnej
komplikacji wizja smoka Cyprjaka stoi na literackiej
drabinie ewolucyjnej nieco wy�ej od bardzo ju� zaawansowanej
pod tym wzgl�dem koncepcji smoka z "Granicy mo�liwo�ci"
Andrzeja Sapkowskiego ("NF" 9-10/91). Cho� jednocze�nie
propozycja Cyprjaka nie powsta�aby najprawdopodobniej, gdyby
nie wizja Sapka.
Od dawna m�wi�em, �e nowa fantastyka polska jest w du�ej
mierze dzie�em zbiorowym, w najszlachetniejszym znaczeniu
tego s�owa.
(mp)