4717

Szczegóły
Tytuł 4717
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4717 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4717 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4717 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PIERRE BOULLE PLANETA MA�P Prze�o�yli: Krystyna Pruska Krzysztof Prusk CZʌ� PIERWSZA I Jinn i Phyllis sp�dzali w kosmosie wspania�e wakacje, z dala od zamieszkanych planet. W owych czasach podr�e mi�dzyplanetarne by�y rzecz� zwyk�� a loty mi�dzygwiezdne nie by�y niczym wyj�tkowym. Rakiety unosi�y turyst�w ku cudownym krainom Syriusza, finansi�ci odwiedzali s�ynne gie�dy Arktura i Aldebarana. A jednak podr� kosmiczna Jinna i Phyllis, pary bogatej i beztroskiej, wyr�nia�a si� oryginalno�ci� nie pozbawion� odrobiny poezji. Dla przyjemno�ci przemierzali przestworza pod �aglami. Ich pojazd, kszta�tem zbli�ony do kuli, otoczony by� cienk� i delikatn� pow�ok�, pe�ni�c� rol� �agla. Porusza� si� pod ci�nieniem promieni �wietlnych. Gdy znajdowa� si� w pobli�u jakiej� gwiazdy - na tyle jednak daleko, by jej pole grawitacyjne nie oddzia�ywa�o zbyt mocno - porusza� si� zawsze w linii prostej, w kierunku do niej przeciwnym. Poniewa� uk�ad gwiezdny, w kt�rym podr�owali Jinn i Phyllis, zawiera� trzy s�o�ca, po�o�one stosunkowo blisko siebie, statek odbiera� impulsy �wietlne z trzech r�nych kierunk�w. Przyjmuj�c to za punkt wyj�cia, Jinn opracowa� wyj�tkowo pomys�owy spos�b manewrowania. �agiel by� podw�jny, wyposa�ony od spodu w szereg czarnych �aluzji, kt�re dowolnie zwijane lub rozwijane, regulowa�y odbijanie �wiat�a przez poszczeg�lne cz�ci �agla. W konsekwencji zmienia�a si� wypadkowa si� ci�nienia �wietlnego, dzia�aj�cych na statek. Ponadto elastyczna pow�oka mog�a si� dowolnie kurczy� lub rozci�ga�. Tote� kiedy Jinn chcia� przyspieszy�, nadawa� jej mo�liwie najwi�ksz� rozpi�to��. �agiel ch�on�� wtedy promieniowanie ca�� swoj� ogromn� powierzchni� i statek mkn�� w przestworzach z szalon� szybko�ci�, kt�ra przyprawia�a Phyllis o zawr�t g�owy. Jinn r�wnie� poddawa� si� nastrojowi i oboje trwali spleceni w nami�tnym u�cisku, ze wzrokiem wbitym w dal, w tajemnicz� otch�a�, w kt�r� unosi� ich statek. Kiedy chcieli zwolni�, Jinn przesuwa� d�wigni� i �agiel kurczy� si� do rozmiar�w kuli tak ma�ej, �e przytuleni do siebie ledwie mie�cili si� w niej oboje. Dzia�anie promieni �wietlnych stawa�o si� ledwo wyczuwalne. Male�ka kulka, poruszaj�ca si� prawie tylko dzi�ki sile bezw�adno�ci, wydawa�a si� nieruchoma, jakby zawieszona w pr�ni na niewidzialnej nici. Leniwie i upojnie mija�y obojgu m�odym godziny sp�dzane w tym ustronnym �wiecie, kt�ry stworzyli na swoj� miar� i tylko dla siebie. Jinn por�wnywa� go do dryfuj�cego �aglowca, a Phyllis do kulki powietrza w sieci wodnego paj�ka. Jinn zna� r�ne techniki uwa�ane za szczyt kunsztu kosmicznego �eglarstwa. M�g� na przyk�ad manewrowa� statkiem wykorzystuj�c cie� planet czy ich satelit�w. Przekazywa� swoje umiej�tno�ci Phyllis, kt�ra z czasem sta�a si� prawie tak zr�czna jak on, a cz�sto wykazywa�a wi�ksz� odwag�. Kiedy siedzia�a przy sterach, wykonywa�a tak �mia�e manewry, �e zap�dzali si� a� ku kra�com uk�adu s�onecznego. Lekcewa�y�a burze magnetyczne, kt�re zak��caj�c fale �wietlne wstrz�sa�y ich statkiem jak �upin� orzecha. Dwa czy trzy razy Jinn, przebudzony w�r�d burzy, wyrywa� jej z gniewem stery i b�yskawicznie w��cza� pomocniczy silnik rakietowy, by jak najszybciej dobi� do portu. Poczytywali sobie jednak za punkt honoru u�ywa� go jedynie w wyj�tkowych wypadkach, w razie niebezpiecze�stwa. Tego dnia Jinn i Phyllis le�eli wyci�gni�ci obok siebie. Nie mieli nic do roboty, cieszyli si� wakacjami i wygrzewali si� w promieniach swoich trzech s�o�c. Jinn, rozmarzony, my�la� o swojej mi�o�ci do Phyllis, a ona le�a�a na boku, zapatrzona w bezkresn� da�, jak zawsze zafascynowana kosmiczn� przestrzeni�. Phyllis otrz�sn�a si� nagle z marze� i unios�a nieco, marszcz�c czo�o. Jaki� niezwyk�y b�ysk zaja�nia� w ciemnej otch�ani. Wpatrywa�a si� przez chwil�. Co� b�ysn�o znowu, jakby promienie odbija�y si� od jakiego� przedmiotu. Jeszcze nigdy nie zawi�d� jej instynkt, wypr�bowany podczas licznych kosmicznych podr�y. Zreszt� Jinn podziela� jej zdanie, a by�o nie do pomy�lenia, �eby m�g� si� myli� w takich sprawach: nieznane cialo, odbijaj�ce promienie s�o�ca, unosi�o si� w przestworzach w odleg�o�ci trudnej na razie do okre�lenia. Jinn chwyci� lornetk� i skierowa� j� na tajemniczy przedmiot. Phyllis opar�a si� o jego rami�. - To co� ma�ego - powiedzia�. - Wygl�da jak szk�o... Daj�e mi popatrze�. Zbli�a si�. Leci szybciej od nas. Mo�na by powiedzie�... Spowa�nia� i opu�ci� lornetk�. Phyllis pochwyci�a j�. - To butelka, kochanie. - Butelka? Przyjrza�a si� uwa�nie. - Na pewno butelka. Widz� wyra�nie, jest z jasnego szkl�. Zakorkowana, widz� piecz��. W �rodku jest co� bia�ego - papier, na pewno jakie� pismo. Jinn, musimy j� z�apa�! Jinn by� wida� tego samego zdania, bo ju� wykonywa� skomplikowane manewry, �eby naprowadzi� statek na tor, po kt�rym porusza� si� niezwyk�y przedmiot. Szybko si� z tym upora� i zwolni� na tyle, �eby butelka mog�a pr�dzej ich dogoni�. Phyllis tymczasem w�o�y�a skafander i wysz�a na zewn�trz przez podw�jny w�az. Jedn� r�k� trzyma�a si� liny, w drugiej mia�a sie� na d�ugiej r�czce. Szykowa�a si� do z�owienia butelki. Ju� nieraz spotykali w kosmosie r�ne dziwne przedmioty i siatka przydawa�a si�. �egluj�c poma�u, czasem w zupe�nym bezruchu, robili przer�ne odkrycia i prze�ywali niespodziewane spotkania niedost�pne pasa�erom zwyk�ych rakiet. Phyllis �owi�a ju� okruchy startych na proch planet, kawa�ki meteoryt�w ze wszystkich zak�tk�w wszech�wiata, szcz�tki satelit�w wystrzelonych w pocz�tkowym okresie podboju kosmosu. By�a bardzo dumna ze swojej kolekcji. Ale po raz pierwszy spotka�a butelk�, i to butelk� zawieraj�c� jaki� dokument, bo co do tego nie mia�a ju� �adnej w�tpliwo�ci. Dr��c z niecierpliwo�ci podrygiwa�a jak paj�k na ko�cu nitki i wykrzykiwa�a do mikrofonu: - Wolniej, Jinn... Nie, troch� pr�dzej, bo nas wyprzedzi. Ster naprawo... na lewo... tak trzymaj... Mam! Z triumfalnym okrzykiem wr�ci�a ze swoj� zdobycz� na pok�ad. ; Butelka by�a du�a, szyjk� mia�a starannie zapiecz�towan�. W �rodku wida� by�o zw�j papieru. - Jinn, st�ucz j�, szybciej! - gor�czowa�a si� Phyllis. Flegmatyczny Jinn metodycznie od�upywa� lak. Jednak�e, kiedy butelka zosta�a otwarta, okaza�o si�, �e papier si� zaklinowa� i nie da si� go wydosta�. Zrezygnowany, uleg� namowom przyjaci�ki i rozbi� butelk� m�otkiem. Papier sam si� rozwin��., By�o tam bardzo wiele cienkich arkusik�w pokrytych drobnym, pismem. R�kopis sporz�dzony by� w ziemskim j�zyku. Jinn zna� go doskona�e, studiowa� bowiem przez jaki� czas na Ziemi. Co� go jednak powstrzymywa�o od rozpocz�cia lektury tego dokumentu, kt�ry wpad� im w r�ce w tak niezwyk�ych okoliczno�ciach. Widz�c podniecenie Phyllis, zdecydowa� si� w ko�cu. S�abo zna�a ten j�zyk i potrzebowa�a jego pomocy. - Jinn, b�agam ci�! Jinn zrefowa� �agiel i statek p�yn�� teraz leniwie w przestrzeni. Upewni� si� jeszcze, �e nie ma przed nimi �adnej przeszkody, wreszcie u�o�y� si� przy ukochanej i zacz�� czyta�. II Powierzam ten r�kopis przestworzom nie dlatego, bym oczekiwa� pomocy, lecz po to, by za�egna� straszliw� kl�sk�, jaka zagra�a rasie ludzkiej. Bo�e, zmi�uj si� nad nami! - Rasie ludzkiej? - powt�rzy�a Phyllis, zdziwiona. - Tak jest napisane - potwierdzi� Jinn. - Nie przerywaj mi - doda� i czyta� dalej: Nazywam si� Ulisses Merou. Wraz z rodzin� wyruszy�em po raz wt�ry w kosmos. Mo�emy na naszym statku prze�y� ca�e lata. Uprawiamy na pok�adzie jarzyny i owoce, hodujemy dr�b. Niczego nam nie brak. Mo�e natrafimy pewnego dnia na go�cinn� planet�. Niczego wi�cej sobie nie �ycz�. A oto wierna relacja z mojej kosmicznej przygody. By� rok 2500, kiedy z dw�jk� przyjaci� wsiad�em na statek z zamiarem dotarcia w rejon kosmosu, gdzie kr�luje superwielka gwiazda Betelgeza. By� to ambitny projekt, jeden z naj�mielszych, jakie dotychczas powsta�y za Ziemi. Betelgeza - Alfa Oriona, jak j� zw� astronomowie - jest oddalona od naszej planety o trzysta lat �wietlnych. Jest godna uwagi z wielu powod�w. Po pierwsze, ze wzgl�du na wielko��: jej �rednica jest trzysta do czterystu razy wi�ksza od �rednicy S�o�ca. Gdyby by�a na jego miejscu, swymi gigantycznymi rozmiarami si�ga�aby po orbit� Marsa. Po wt�re, je�li chodzi o jasno��: jest gwiazd� pierwszej wielko�ci, najja�niejsz� w gwiazdozbiorze Oriona, mimo oddalenia widoczn� z Ziemi go�ym okiem. Po trzecie, pod wzgl�dem promieniowania: emituje �wiat�o czerwone i pomara�czowe, daj�ce naj wspanialsze efekty. Wreszcie Betelgeza jest gwiazd� pulsuj�c� kt�rej jasno�� nie jest sta�a, lecz zmienia si� w czasie w zale�no�ci od waha� jej rozmiar�w. Dlaczego po zbadaniu Uk�adu S�onecznego i po stwierdzeniu, �e jego planety nie s� zamieszkane, odleg�a Betelgeza zo sta�a wybrana na pierwszy cel mi�dzygwiezdnego lotu? T s�ynny profesor Antelle powzi�� i narzuci� t� decyzj�. G��wny organizator przedsi�wzi�cia, kt�remu po�wi�ci� ca�y sw�j ogromny maj�tek, kierownik naszej wyprawy, sam zapro jektowa� statek kosmiczny i czuwa� nad jego budow�. Wy ja�ni� mi w czasie podr�y, czemu dokona� w�a�nie takiego wyboru. - M�j drogi - m�wi� - osi�gni�cie Betelgezy wcale nie jes takim trudnym zadaniem. Wymaga zaledwie troch� wiece czasu ni� dotarcie do kt�rejkolwiek z najbli�szych gwiazd Proximy Centaura na przyk�ad. Tu uzna�em za stosowne zaprotestowa� i popisa� si� �wie�o nabytymi wiadomo�ciami astronomicznymi. - Troch� wi�cej czasu! Przecie� Proxima Centaura jes odleg�a o cztery lata �wietlne, podczas gdy Betelgeza... - Jest oddalona o trzysta, wiem o tym. Potrzeba nam b�dzii nieco ponad dwa lata, �eby do niej dotrze�, a jednak podr� m Proxim� Centaura trwa�aby niewiele kr�cej. Nie zgadzasz si� TU mn�. Przyzwyczai�e� si� do ma�ych odleg�o�ci mi�dzy planetam naszego uk�adu. W przypadku takich lot�w silne przyspieszenie zaraz po starcie jest mo�liwe do przyj�cia, bo trwa zaledwii kilka minut. Pr�dko��, jak� osi�gacie, jest �miesznie ma�a i nie mo�na jej por�wnywa� do naszej. Najwy�szy czas, �ebym udzieli� kilku wyja�nie� na temat mojego pojazdu. Dzi�ki udoskonalonym rakietom, kt�re mia�em zaszczyt skonstruowa�, mo�emy si� porusza� z najwy�sz� wyobra�aln� szybko�ci�, jak� mo�e osi�ga� cia�o materialne, to znaczy z szybko�ci� �wiat�a minus ipsylon. - Minus ipsylon? - To znaczy, �e mo�emy si� zbli�y� do Betelgezy na minimaln� odleg�o��, o u�amek u�amka, je�li tak mo�na powiedzie�. - W porz�dku - powiedzia�em. - Rozumiem. - Trzeba ci tak�e wiedzie�, �e gdy mamy do czynienia z tak� szybko�ci�, r�nica mi�dzy naszym czasem a ziemskim ro�nie tym szybciej, im szybciej si� poruszamy. Od rozpocz�cia tej rozmowy up�yn�o kilka minut, a tymczasm nasza planeta postarza�a si� o kilka miesi�cy. Wreszcie, mimo �e b�dzie to niewyczuwalne, czas prawie si� dla nas zatrzyma. Tutaj to b�dzie kilka sekund, kilka uderze� serca, a na Ziemi up�ynie par� lat. - To te� potrafi� zrozumie�. Dzi�ki temu mo�emy mie� nadziej�, �e za �ycia dotrzemy do celu. Ale sk�d si� bior� te dwa lata? Nie wystarczy�oby kilka dni albo nawet godzin? - W�a�nie do tego zmierzam. Aby osi�gn�� pr�dko��, przy kt�rej czas stanie prawie w miejscu, musimy stosowa� przyspieszenie dopuszczalne dla naszego organizmu. Na to potrzeba nam oko�o roku. Drugi potrzebny b�dzie do wytracenia szybko�ci. Rozumiesz teraz m�j plan? Dwana�cie miesi�cy przyspieszania, dwana�cie hamowania, a pomi�dzy nimi kilka godzin na pokonanie wi�kszej cz�ci drogi. Widzisz teraz, �e osi�gni�cie Betelgezy nie potrwa wiele d�u�ej ni� dotarcie do Proximy Centaura. Potrzebny by nam by� tak samo rok na przyspieszenie, drugi na hamowanie, tylko �e do naszej dyspozycji pozosta�oby kilka minut zamiast kilku godzin. R�nica w sumie minimalna. A �e starzej� si� z pewno�ci� nie starczy mi ju� si� na przedsi�wzi�cie jeszcze jednej podr�y, postanowi�em mierzy� od razu daleko, z nadziej� odkrycia ca�kiem innego, nieznanego �wiata. W wolnych chwilach prowadzili�my takie w�a�nie rozmowy, kt�re pozwoli�y mi doceni� imponuj�c� wiedz� profesora Antelle'a. Nie by�o dziedziny, kt�rej by nie zg��bi�. Mia�em szcz�cie, �e w�a�nie on by� kierownikiem tak ryzykownej imprezy Zgodnie z jego przewidywaniami podr� trwa�a oko�o dw�ch lat naszego czasu, podczas gdy na Ziemi musia�o up�yn�� trzy i p� wieku. To by�a jedyna ujemna strona tak dalekiej podr�y, Gdyby�my wr�cili pewnego dnia na Ziemi�, zastaliby�my j� postarza�� o siedem do o�miu stuleci. Nie przejmowali�my si� tym jednak zbytnio. Podejrzewa�em nawet, �e sama perspektywa ucieczki przed r�wie�nikami mia�a dla profesora dodatkowy posmak. Cz�sto si� przyznawa�, �e ma dosy� ludzi. - Ludzie, ci�gle ci ludzie - wtr�cila zn�w Phyllis. - Tak, ludzie - potwierdzil Jinn. - Tak jest napisane. Nie mieli�my �adnego powa�nego wypadku. Wystartowali�my z Ksi�yca. Ziemia i inne planety znik�y bardzo szybko. Widzieli�my jak S�o�ce mala�o: najpierw wygl�da�o jak pomara�cza, potem jak �liwka, a� wreszcie zmieni�o si� w bezwymiarowy, �wietlny punkt, zwyk�� gwiazd�. Tylko profesoi dzi�ki swej wiedzy umia� j� rozpozna� po�r�d milion�w gwiazd Galaktyki. �yli�my wi�c bez S�o�ca. Nie by�o to dla nas uci��liwe, gdy� statek by� wyposa�ony w odpowiednie �r�d�o �wiat�a. Nie nudzili�my si� podczas drogi. Rozmowy z profesorem by�y pasjonuj�ce. Dowiedzia�em si� wi�cej w ci�gu tych dw�ch lat ni� przez ca�e dotychczasowe �ycie. Nauczy�em si� tak�e wszystkiego, co by�o niezb�dne do prowadzenia pojazdu. By�o to do�� proste i wystarczy�o przekaza� instrukcje aparatom elektronicznym, kt�re po dokonaniu odpowiednich oblicze� kierowa�y bezpo�rednio statkiem. Nasz ogr�d dostarcza� nam wielu przyjemnych rozrywek. Zajmowa� sporo miejsca na pok�adzie. Profesor Antelle interesowa� si� mi�dzy innymi botanik� i rolnictwem, chcia� wi�c wykorzysta� podr� dla sprawdzenia pewnych swoich teorii dotycz�cych wzrostu ro�lin w kosmosie. Oddzielne sze�cienne pomieszczenie wysoko�ci blisko dziesi�ciu metr�w s�u�y�o jako teren do�wiadczalny. Dzi�ki wielopoziomowym urz�dzeniom ca�a przestrze� zosta�a wykorzystana. Ziemia karmiona sztucznymi nawozami ku naszej rado�ci w niespe�na dwa miesi�ce obrodzi�a w r�norodne jarzyny, kt�re dostarcza�y nam zdrowego i obfitego po�ywienia. Pami�tali�my tak�e o estetycznych wra�eniach i specjalny teren zosta� wydzielony dla kwiat�w, kt�rym profesor po�wi�ca� si� bez reszty. Ten osobliwy cz�owiek zabra� tak�e na pok�ad kilka ptak�w, motyli, a nawet ma�p�, ma�ego szympansa imieniem Hektor, kt�ry rozwesela� wszystkich swoimi figlami. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e nasz uczony, nie b�d�c mizant-ropem, ma�o interesowa� si� lud�mi. Cz�sto mawia�, �e niczego si� po nich nie spodziewa i tym t�umaczy si�... - Mizantrop? - przerwa�a Phyllis, zaskoczona. - Ludzie? - Je�li b�dzisz mi co chwil� przerywa� - zauwa�yl Jinn - nigdy tego nie sko�czymy. R�b to, co ja: pr�buj zrozumie�. Phyllis przyrzek�a milcze� do ko�ca i dotrzymala slowa. ...i tym t�umaczy si� z pewno�ci� fakt, �e zgromadzi� na statku, wystarczaj�co du�ym aby pomie�ci� kilka rodzin, r�ne rodzaje ro�lin, troch� zwierz�t, ograniczaj�c liczb� pasa�er�w do trzech. By� wi�c on sam, Artur Levain - jego ucze�, m�ody fizyk z du�� przysz�o�ci�, i ja, Ulisses Merou, pocz�tkuj�cy dziennikarz. Pozna�em profesora przypadkiem, przeprowadzaj�c z nim wywiad. Zaproponowa� mi uczestnictwo w wyprawie, kiedy si� dowiedzia�, �e nie mam rodziny i �e przyzwoicie gram w szachy. Dla pocz�tkuj�cego dziennikarza by�a to niebywa�a okazja. Nawet gdyby m�j reporta� zosta� opublikowany za osiemset lat, a mo�e w�a�nie dlatego, przedstawia�by nieocenion� warto��. Przyj��em propozycj� z entuzjazmem. Podr� odbywa�a si� wi�c bez przeszk�d. Jedyn� jej przykr� stron� by�o przeci��enie, odczuwane w czasie przyspieszania i hamowania. Musieli�my przywykn�� do tego, �e nasze cia�a wa�� p�tora ra�� wi�cej ni� na Ziemi. Uczucie to by�o z pocz�tku do�� m�cz�ce, ale wrotce przestali�my zwraca� na nie uwag�. W po�owie podr�y prze�yli�my okres niewa�ko�ci, kt�remu towarzyszy�y przedziwne stany, typowe dla tego zjawiska. Trwa�o to jednak tylko kilka godzin, wi�c nie ucierpieli�my zbytnio. A� wreszcie pewnego dnia, po d�ugiej podr�y, ze wzruszeniem ujrzeli�my Betelgez�, kt�ra ukaza�a si� nam na niebie pod now� postaci�. III Nie da si� opisa� ogromu wzruszenia wywo�anego tym widokiem. Gwiazda, jeszcze wczoraj b�yszcz�cy punkcik po�r�d mnogo�ci innych bezimiennych punkcik�w na niebie, wynurza si� z czarnej g��bi, zarysowuje kszta�tem w przestrzeni. Ukazuje si� zrazu jak l�ni�cy orzech, aby nast�pnie przybra� kszta�t pomara�czy o pe�niejszych ju� kszta�tach i intensywniejszym blasku, a� wreszcie wtapia si� w kosmos, przyjmuj�c znajomy obraz naszej dziennej gwiazdy. Narodzi�o si� dla nas nowe s�o�ce, podobne do naszego u schy�ku dnia. Wci�gn�o nas w swoj� orbit�, owiewa�o gor�cem. Poruszali�my si� teraz bardzo powoli, zbli�aj�c si� ci�gle do Betelgezy. Rozmiarami przekracza�a ju� wszystkie znane nam dot�d cia�a niebieskie. Wra�enie by�o bajeczne. Antelle zaprogramowa� komputery, a kiedy zacz�li�my kr��y� wok� nadolbrzyma, wyci�gn�� przyrz�dy astronomiczne i przyst�pi� do obserwacji. Szybko odkry� cztery planety, okre�li� ich rozmiary i odleg�o�� od gwiazdy centralnej. Jedna z nich - druga licz�c od Betelgezy - porusza�a si� po orbicie podobnej do naszej. Mia�a rozmiary prawie takie jak Ziemia, atmosfer� zawieraj�c� tlen i azot, obiega�a Betelgez� w odleg�o�ci trzydziestokrotnie przekraczaj�cej odleg�o�� Ziemi od S�o�ca. Dzi�ki rozmiarom i stosunkowo niskiej temperaturze nadolbrzyma napromieniowanie by�o zbli�one do warunk�w ziemskich. Wybrali�my j� za cel pierwszego l�dowania. Po wydaniu nowych polece� automatom i w��czeniu silnik�w statek zacz�� kr��y� wok� planety. Mogli�my teraz dowoli napawa� si� nowym widokim, jaki roztacza� si� przed naszymi oczami. Przez teleskop ujrzeli�my morza i kontynenty . Statek nie by� przystosowany do l�dowania, ale przewiduj�c tak� ewentualno�� wyposa�yli�my go w trzy bardzo ma�e rakietowe pojazdy, kt�re nazywali�my szalupami. Zaj�li�my miejsca w jednej z nich, zabieraj�c niekt�re przyrz�dy pomiarowe oraz szympansa Hektora, podobnie jak my ubranego w skafander, do kt�rego noszenia by� przyzwyczajony. Nasz pojazd zostawili�my na orbicie. Byli�my o niego spokojni bardziej ni� o statek zakotwiczony w porcie i wiedzieli�my, �e nie grozi mu najmniejsze zboczenie z kursu. Dotarcie w szalupie do planety nie by�o trudnym przedsi�wzi�ciem. Gdy tylko weszli�my w g�ste warstwy atmosfery, Antelle pobra� pr�bki powietrza i podda� je analizie. Mia�o ono identyczny sk�ad jak powietrze na Ziemi na tej wysoko�ci. Nie mia�em czasu na zastanawianie si� nad tym niezwyk�ym zbiegiem okoliczno�ci, gdy� bardzo szybko zbli�ali�my si� do l�dowania. Dzieli�o nas ju� tylko oko�o pi��dziesi�ciu kilometr�w. Automaty dokonywa�y wszystkich niezb�dnych operacji, wi�c nie pozostawa�o nam nic innego jak przytkn�� twarz do iluminatora i z bij�cym sercem patrze� na zbli�aj�cy si� nowo odkryty, nieznany �wiat. Planeta by�a zadziwiaj�co podobna do Ziemi. Z ka�d� minut� utwierdza�em si� w tym przekonaniu. Widzia�em teraz go�ym okiem zarysy kontynent�w. Atmosfera by�a przejrzysta, lekko zabarwiona odcieniem jasnej zieleni, wpadaj�cej chwilami w oran�, przywodz�c na my�l prowansalskie niebo o zachodzie s�o�ca. Ocean by� jasnoniebieski, r�wnie� z lekkim odcieniem zieleni. Zarys l�d�w r�ni� si� od wszystkiego, co widzia�em na Ziemi, mimo �e rozgor�czkowany i zasugerowany tak� ilo�ci� analogii, za wszelk� cen� i tutaj usi�owa�em doszuka� si� podobie�stwa. Na tym si� sko�czy�o. Nic w geografii planety nie przypomina�o kontynent�w naszego starego ani nowego �wiata. Nic? C� znowu! Wprost przeciwnie! Planeta by�a zamieszkana. Przelatywali�my w�a�nie nad miastem, do�� du�ym miastem o promieni�cie rozchodz�cych si�, wysadzanych drzewami alejach, po kt�rych kr��y�y pojazdy. Zd��y�em zaobserwowa� charakterystyczn� architektur�: szerokie ulice, domy o geometrycznych kszta�tach. Mieli�my jednak wyl�dowa� du�o dalej. Szalupa nios�a nas najpierw nad uprawnymi polami, potem nad g�stym, rdzawym lasem przypominaj�cym nasz� r�wnikow� d�ungl�. Lecieli�my teraz bardzo nisko. Na szczycie p�askowy�u otoczonego terenami o bardziej urozmaiconej rze�bie dostrzegli�my do�� du�� polan�. Antelle postanowi� zaryzykowa� i wyda� ostatnie polecenia automatom. W��czy� si� zesp� rakiet hamuj�cych. Na kilka sekund zawisn�li�my nieruchomo nad polan�, jak mewa czatuj�ca na ryb�. I wreszcie, w dwa lata po opuszczeniu Ziemi, opadli�my �agodnie, l�duj�c mi�kko na �rodku p�askowy�u, w zielonej trawie przypominaj�cej ��ki Normandii. IV Po wyl�dowaniu d�ug� chwil� stali�my w milczeniu, nieruchomo. Mo�e takie zachowanie wyda si� komu� dziwne, ale odczuwali�my potrzeb� skupienia si� i zebrania ca�ej energii. Byli�my poch�oni�ci przygod� po tysi�ckro� wspanialsz� ni� wszystko, co by�o udzia�em pierwszych ziemskich kosmonaut�w. Przygotowywali�my si� duchowo do stawienia czo�a dziwom, jakie przewija�y si� w snach ca�ych pokole� poet�w, marz�cych o mi�dzyplanetarnych podr�ach. : Czy� nie by�o to cudowne, �e w�a�nie wyl�dowali�my mi�kko w trawie na planecie, kt�ra jak nasza mia�a swoje oceany, g�ry, lasy, uprawne pola, a z pewno�ci� tak�e i mieszka�c�w. Musieli�my znajdowa� si� jednak do�� daleko od zamieszkanych okolic, bior�c pod uwag� rozmiary d�ungli, nad kt�r� przelatywali�my, zanim dotkn�li�my ziemi. Otrz�sn�li�my si� wreszcie z pierwszego wra�enia. W�o�ywszy skafandry otworzyli�my ostro�nie iluminator szalupy. Po-Hietrze by�o nieruchome. Wewn�trz statku wyr�wna�o si� Ci�nienie. Polan� otacza� las, jak mury fortecy. �aden ha�as, �aden ruch nie zak��ca� spokoju. Temperatura by�a zno�na: oko�o 25� C. Wyszli�my z szalupy zabieraj�c ze sob� Hektora. Profesor tzyst�pi� od razu do przeprowadzania dok�adnej analizy owietrza. Wynik by� zach�caj�cy. Mia�o ten sam sk�ad co na iemi, je�li nie liczy� niewielkiej r�nicy w proporcjach gaz�w dachetnych. Powinno nadawa� si� doskonale do oddychania, e w przyst�pie ostro�no�ci postanowili�my wypr�bowa� to na aszym szympansie. Oswobodzony ze skafandra, wyda� si� szcz�liwiony i nie okazywa� �adnego niepokoju. By� jakby ijany swobod� st�paj�c po ziemi. Podskoczy� par� razy, pu�ci� f p�dem w stron� lasu i wdrapa� na drzewo, kozio�kuj�c w�r�d ga��zi. Wrotce zacz�� si� oddala� i znikn�� mimo naszych nawo�ywa�. Wtedy i my po�ci�gali�my skafandry i wreszcie mogli�mi porozumiewa� si� swobodnie. Byli�my pod wra�eniem d�wi�ku w�asnego g�osu. Nie�mia�o zaryzykowali�my zrobi� par� krok�w, nie oddalaj�c si� od szalupy. Nie by�o w�tpliwo�ci, �e znale�li�my si� na bli�niaczej siostrze Ziemi. �ycie istnia�o. Ro�linno�� by�a nawet wyj�tkowo bujna. Wysoko�� niekt�rych drzew z pewno�ci� przekracza�a czterdzie�ci metr�w. Wkr�tce ukazali si� naszym oczom r�wnie� i przedstawiciele fauny pod postaci� du�ych ciemnych ptak�w, kr���cych jak s�py na niebie. By�y te� inne, mniejsze, podobne do papu�ek, kt�re goni�y si� ze szczebiotem. To, co widzieli�my przed wyl�dowaniem, �wiadczy�o, �e istnieje tu r�wnie� jaka� cywilizacja. Oblicze tej planety ukszta�towa�y istoty rozumne, nie o�mielali�my si� jeszcze powiedzie�: ludzie. Mimo to otaczaj�cy las robi� wra�enie nie zamieszkanego. Nic w tym dziwnego. L�duj�c na chybi� trafi� w jakim� zak�tku azjatyckiej d�ungli czuliby�my si� tak samo osamotnieni. Na razie nadanie nazwy planecie uznali�my za najpilniejsze zadanie. Ze wzgl�du na podobie�stwo do Ziemi ochrzcili�my imieniem Soror, czyli �Siostra�. Postanowili�my, nie trac�c czasu, przeprowadzi� pierwszy rekonesans i zag��bili�my si� w las dziewicz� �cie�k�. Artur Levain i ja nie�li�my karabiny. Profesor nie uznawa� tego rodzaju broni. Czuli�my si� lekko i �wawo maszerowali�my n| dlatego, �eby ci��enie by�o mniejsze ni� na Ziemi - i pod tym wzgl�dem podobie�stwo by�o zupe�ne - ale kontrast z przeci��eniem odczuwanym na statku by� tak du�y, �e mieli�my ochot skaka� z rado�ci. Szli�my g�siego, od czasu do czasu nawo�uj�c Hektora, kiedy id�cy przodem Levain stan�� i zacz�� nam dawa� znaki. Z od dobieg� nas szmer p�yn�cej wody. Ruszyli�my w t� stron�, nasila� si�. By� to wodospad, na widok kt�rego stan�li�my Wszyscy jak wryci, przej�ci pi�knem tego zak�tka. Struga wody, sjrzysta jak g�rski potok, wi�a si� nad naszymi g�owami, lewa�a na p�askiej skale i spada�a u naszych st�p z wysoko�ci kilkunastu metr�w do ma�ego jeziorka, jakby naturalnego basenu, otoczonego na przemian ska�ami i �achami piasku. Powierzchnia wody odbija�a gor�ce promienie stoj�cej w zenicie Betelgezy. Widok by� tak kusz�cy, �e obaj z Levainem pomy�leli�my b tym samym. By�o bardzo gor�co. Zrzucili�my ubrania, gotowi da� nura. Profesor powstrzyma� nas uwag�, �e trzeba wykaza� troch� wi�cej przezorno�ci, kiedy dopiero co si� wyl�dowa�o na nieznanej planecie. A je�li ten p�yn to wcale nie woda i oka�e si� iszkodliwy? Podszed� do brzegu, przykucn��, przyjrza� si�, feanurzy� ostro�nie palec. W ko�cu nabra� troch� p�ynu w d�o�, posmakowa� ko�cem j�zyka. - To mo�e by� tylko woda - mrukn��. Pochyli� si� jeszcze raz, �eby zanurzy� r�k� w jeziorku, i nagle znieruchomia�. Krzykn�� co� i wskaza� jaki� �lad na piasku. Chyba jeszcze nigdy w �yciu nie dozna�em tak wielkiego irstrz�su. Bo oto tutaj, pod pal�cymi promieniami Betelgezy, ctora roztacza�a si� na niebie jak wielki czerwony balon, grza�em doskonale widoczny, wyra�nie zarysowany na w�skim krawku wilgotnego piasku - odcisk ludzkiej stopy. V - To �lad kobiety - zawyrokowa� Artur. To stanowcze stwierdzenie, wypowiedziane zd�awionym g�o-ijiem, wcale mnie nie zaskoczy�o, wyra�a�o bowiem r�wnie� moje cia. By�em g��boko poruszony finezj�, elegancj� i swoistym pi�knem tego �ladu. Nie mog�o by� cienia w�tpliwo�ci, �e pozostawi�a go ludzka istota. Mo�e to by� ch�opak, mo�e m�czyzna niewielkiego wzrostu, jednak najprawdopodobniej by�a to kobieta, czego �yczy�em sobie z ca�ego serca. - Soror jest wi�c zamieszkana przez ludzi - rzek� cicho profesor. W jego g�osie wyczu�em cie� zawodu i nagle wyda� mi si� mniej sympatyczny. Wzruszy� po swojemu ramionami i razem zacz�li�my bada� piasek wok� jeziorka. Odkryli�my dalsze �lady zostawione przez t� sam� istot�. Nieco dalej Levain zwr�ci� nasz� uwag� na �lad na suchym piasku. By� jeszcze wilgotny. - Przechodzi�a t�dy najwy�ej pi�� minut temu! - wykrzykn��. - Pewno si� k�pa�a, us�ysza�a nas i uciek�a. Sta�o si� dla nas oczywiste, �e by�a to kobieta. Zamilkli�my i wpatrywali�my si� w las, ale nawet trzask ga��zki nie zak��ci� ciszy. - Nigdzie nam si� nie spieszy - powiedzia� profesor i znowu wzruszy� ramionami. - Je�eli rzeczywi�cie k�pa�a si� tu ludzka istota, to niew�tpliwie i my mo�emy zrobi� to samo bez obawy. Powa�ny uczony szybko zrzuci� ubranie i zanurzy� w wodzie swe chude cia�o. Pod wp�ywem orze�wiaj�cej, rozkosznej k�pieli, zmywaj�cej trudy d�ugiej podr�y, prawie zapomnieli�my o ostatnim odkryciu. Tylko Artur wydawa� si� zamy�lony i jakby nieobecny. Ju� chcia�em za�artowa� z jego sm�tnej miny, kiedy zobaczy�em kobiet� stoj�c� tu� nad nami na skalnej p�ycie, z kt�rej sp�ywa� wodospad. Nigdy nie zapomn� wra�enia, jakie na mnie wywar�a. Wstrzyma�em oddech na widok pi�kna tego nieziemskiego stworzenia, zbryzganego pian�, o�wietlonego krwawymi promieniami Betelgezy. Wyzywaj�ca w swej kobieco�ci na tle monstrualnego s�o�ca, sta�a zupe�nie naga, przys�oni�ta tylko d�ugimi w�osami spadaj�cymi jej na ramiona. To prawda, �e przez dwa lata byli�my pozbawieni jakiegokolwiek punktu odniesienia, wi�c trudno by�o czyni� por�wnania, ale �aden z nas nie mia� sk�onno�ci do halucynacji. By�o jasne, �e ta kobieta, stoj�ca nieruchomo na skale jak pos�g na cokole, mia�a cia�o doskonalsze ni� wszystko, co mog�o si� pocz�� na Ziemi. Stali�my obaj z Arturem wstrzymuj�c oddech, os�upiali z zachwytu. My�l�, �e nawet profesor by� poruszony. Pochylona do przodu, z piersi� zwr�con� w nasz� stron� i ramionami lekko uniesionymi i odchylonymi do ty�u, zastyg�a w pozycji p�ywaczki gotuj�cej si� do skoku i obserwowa�a nas ze zdumieniem nie mniejszym chyba od naszego. Patrzy�em na ni� przez d�u�sz� chwil�. By�em tak wstrz��ni�ty, tak zahipnotyzowany pi�knem jej sylwetki, �e nie by�bym w stanie opisa� �adnego szczeg�u. Dopiero po kilku minutach dostrzeg�em, �e nale�a�a do rasy bia�ej, mia�a sk�r� raczej z�otaw� ni� br�zow�, �e by�a szczup�a i do�� wysoka. Jak we �nie ujrza�em twarz, uosobienie niewinno�ci. Wreszcie spojrza�em jej w oczy. I oto m�j zmys� obserwacji rozbudzi� si� nagle, zaostrzy�a si� uwaga i wzdrygn��em si� dostrzegaj�c w jej wzroku co� zupe�nie dla mnie nowego. Odczu�em jakby dotkni�cie czego� niezwyk�ego, tajemniczego, oczekiwanego przez nas wszystkich w tym odleg�ym �wiecie. Nie umia�em wyt�umaczy� ani nawet okre�li�, na czym to polega�o. Czu�em tylko, �e co� bardzo istotnego r�ni j� od ludzkiego gatunku. Nie mia�o to nic wsp�lnego z kolorem jej oczu. By�y szare, szaro�ci� do�� rzadko u nas spotykan�, ale przecie� nie wyj�tkow�. Nienormalny by� ich wyraz. Co� jakby pustka i brak g��bi, czym przypomina�y mi widzian� kiedy� ob��kan� kobiet�. Ale nie! To nie mog�o by� to, to nie mog�o by� szale�stwo. Gdy zorientowa�a si�, �e jest przedmiotem obserwacji, a w�a�ciwie w chwili, kiedy spotka�y si� nasze spojrzenia, odwr�ci�a si� gwa�townie, przera�ona, ze zwinno�ci� zwierz�cia. Nie zrobi�a tego ze wstydu. Moim zdaniem by�oby przesad� podejrzewa� j� nawet o takie uczucie. Po prostu nie chcia�a albo nie mog�a znie�� mojego wzroku. Odwr�cona profilem, obserwowa�a nas teraz ukradkiem, k�tem oka. - M�wi�em wam, �e to kobieta - powiedzia� Levain. Powiedzia� to g�osem zd�awionym z przej�cia, prawie basem. Dziewczyna us�ysza�a go i d�wi�k g�osu wywar� na niej nieoczekiwane wra�enie. Cofn�a si� nagle ruchem tak szybkim, �e znowu przemkn�o mi przez my�l por�wnanie z wystraszonym zwierz�ciem, niepewnym czy zosta�, czy ucieka�. Zrobi�a dwa kroki i zatrzyma�a si� za ska��, kryj�c� prawie ca�� jej posta�. Widzia�em tylko cz�� twarzy i jedno oko, kt�re �ledzi�o nas dalej. Nie �mieli�my poruszy� si�, �eby nie sprowokowa� ucieczki. Nasze zachowanie o�mieli�o j�. Po chwili wysz�a znowu na brzeg ska�y. M�ody Levain by� jednak wyra�nie zbyt podniecony, �eby powstrzyma� si� od gadania. - Jeszcze nigdy nie widzia�em... - zacz��. Zrozumia� sw� nieostro�no�� i urwa�, ale dziewczyna schowa�a si� znowu za ska��, jakby to ludzki g�os nape�nia� j� przera�eniem. Profesor ruchem r�ki nakaza� nam milczenie i zacz�� si� pluska� w wodzie, udaj�c, �e nie zwraca na ni� najmniejszej uwagi. Poszli�my w jego �lady i nasza taktyka okaza�a si� skuteczna. Dziewczyna nie tylko ukaza�a si� znowu, ale wkr�tce zainteresowa�a si� naszymi wyczynami. To zainteresowanie przejawia�o si� jednak w tak niezwyk�y spos�b, �e wzmog�o tylko nasz� ciekawo��. Czy obserwowali�cie kiedy� na pla�y boja�liwego szczeniaka, kt�rego pan w�a�nie si� k�pie? Chcia�by mu towarzyszy� za wszelk� cen�, ale si� boi. Robi par� krok�w w jedn� stron�, potem w drug�, odchodzi i zawraca, macha g�ow�, otrz�sa si�. W�a�nie tak zachowywa�a si� dziewczyna. Nagle odezwa�a si�, ale~wydawane przez ni� d�wi�ki podkre�li�y jeszcze bardziej wra�enie zwierz�co�ci wywo�ane jej zachowaniem. Zatrzyma�a si� na samej kraw�dzi ska�y i zdawa�o si�, �e za chwil� skoczy do jeziorka. Przerwa�a na chwil� sw�j taniec i otworzy�a usta. Sta�em teraz troch� na uboczu i mog�em j� obserwowa� z ukrycia. My�la�em, �e przem�wi, krzyknie, zawo�a. Spodziewa�em si�, �e us�ysz� jaki� barbarzy�ski j�zyk, ale nie by�em przygotowany na tak dziwne d�wi�ki, jakie wydoby�y si� z jej gard�a. W�a�nie z gard�a, bo ani usta, ani j�zyk nie wsp�dzia�a�y w wydawaniu owego ni to miauczenia, ni to ostrego pisku, kt�re zn�w przywodzi�y na my�l objawy radosnego sza�u zwierz�cia. Czasem w ogrodach zoologicznych widuje si� m�ode szympansy, kiedy bawi�c si� i baraszkuj�c wydaj� podobne okrzyki. Mimo zaskoczenia p�ywali�my jednak dalej, staraj�c si� nie zwraca� na ni� uwagi. Odnie�li�my wra�enie, �e podj�a jak�� decyzj�. Przykucn�a na skale oparta na r�kach i po chwili zacz�a schodzi� ku nam. Porusza�a si� z ma�pi� zr�czno�ci�. Jej z�ociste cia�o sp�ywa�o szybko po skale, ukazuj�c si� nam poprzez w�sk�, przejrzyst� wst�g� wodospadu, sk�pane w wodzie i �wietle jak feeryczna zjawa. Chwytaj�c si� niedostrzegalnych wyst�p�w ska�y b�yskawicznie znalaz�a si� nad jeziorem i przykucn�a na p�askim kamieniu. Patrzy�a na nas przez kilka chwil, po czym skoczy�a do wody i pop�yn�a w nasz� stron�. Zrozumieli�my, �e chce si� bawi�, wi�c pluskali�my si� nadal z zapa�em wiedz�c, �e w ten spos�b pozyskali�my jej zaufanie, ale nieruchomieli�my natychmiast, kiedy zdradza�a oznaki przestrachu. Efekt by� taki, �e po nied�ugim czasie wynik�a z tego wsp�lna zabawa, kt�rej zasady dziewczyna sama nie�wiadomie ustali�a. Dziwna to by�a zabawa, podobna troch� do igraszek fok w basenie. Dziewczyna goni�a nas i ucieka�a na przemian, to robi�c nag�e uniki, to ocieraj�c si� o nas nieomal, nie dopuszczaj�c jednak nigdy do zetkni�cia. Co za dziecinada! Byli�my gotowi na wszystko, �eby tylko oswoi� pi�kn� nieznajom�. Zauwa�y�em, �e profesor uczestniczy� w tych figlach z nie ukrywan� przyjemno�ci�. Trwa�o to do�� d�ugo i ju� zaczynali�my odczuwa� zm�czenie, kiedy zwr�ci�a moj� uwag� dziwna powaga maluj�ca si� na jej twarzy. By�a tu z nami, z wyra�nym zadowoleniem uczestniczy�a w zainspirowanej przez siebie zabawie, a przez ca�y czas jej rys�w nie o�ywi� u�miech. Od d�u�szej chwili czu�em si�, nie wiem czemu, dziwnie nieswojo i z ulg� odkry�em przyczyn�: nie �mia�a si� ani nie u�miecha�a. Tylko od czasu do czasu gard�owymi okrzykami okazywa�a swoje zadowolenie. Postanowi�em zrobi� pr�b�. Kiedy zbli�a�a si� do mnie p�yn�c dziwnym psim stylem, z w�osami ci�gn�cymi si� za ni� jak ogon komety, spojrza�em jej w oczy i zanim zd��y�a si� odwr�ci�, obdarzy�em j� u�miechem, usi�uj�c w nim zawrze� ca�� przyja�� i czu�o��, na jak� mnie by�o sta�. Efekt by� zaskakuj�cy. Stan�a zanurzona po pas w wodzie i wyci�gn�a przed siebie zaci�ni�te r�ce obronnym gestem. Potem odwr�ci�a si� i uciek�a na brzeg. Tam obejrza�a si� i obserwowa�a nas spode �ba jak wtedy na skal�, z bezradno�ci� zwierz�cia, kt�re jest �wiadkiem niepokoj�cego zdarzenia. By� mo�e nabra�aby znowu ufno�ci widz�c, �e przesta�em si� u�miecha� i p�ywam sobie dalej najspokojniej w �wiecie, gdyby nie wydarzenie, kt�re na nowo obudzi�o jej czujno��. Z lasu dobieg� jaki� ha�as i po chwili naszym oczom ukaza� si� Hektor skacz�cy z ga��zi na ga���. Opu�ci� si� na ziemi� i w podskokach pomkn�� w nasz� stron�, szcz�liwy ze spotkania. Z przej�ciem patrzy�em jak twarz dziewczyny wykrzywia zwierz�cy grymas wyra�aj�cy przera�enie i gro�b� zarazem. Skuli�a si� mi�dzy ska�ami, niemal wtopiona w otoczenie, wygi�ta w �uk, z napi�tymi mi�niami i palcami wyci�gni�tymi jak szpony. A wszystko to na widok mi�ego, ma�ego szympansa, kt�ry szykowa� nam niespodziank�. Nie zauwa�y� dziewczyny i w�a�nie przebiega� ko�o niej, kiedy skoczy�a jak wyrzucona z procy. Dopad�a Hektora i chwyci�a go za szyj� r�kami, unieruchamiaj�c jak w kleszczach u�ciskiem ud. Atak by� tak niespodziewany, �e nie zd��yli�my mu zapobiec. Hektor nie broni� si� prawie. Po chwili znieruchomia� i wypuszczony z u�cisku pad� martwy. Ta promienna dziewczyna - kt�rej w przyp�ywie romantycznych uczu� nada�em uni� �Nova�, por�wnuj�c jej pojawienie si� do narodzin ja�niej�cej gwiazdy - po prostu zadusi�a oswojone i nieszkodliwe zwierz�. Kiedy otrz�sn�li�my si� z wra�enia i pop�dzili�my w jej stron�, by�o ju� za p�no na ratunek. Dziewczyna zwr�ci�a si� ku nam, jakby szykowa�a si� do odparcia ataku. Wyci�gn�a przed siebie r�ce, wyszczerzy�a z�by i wygl�da�a tak gro�nie, �e stan�li�my jak wryci. Wyda�a jeszcze jeden ostry krzyk, mo�e wyra�aj�cy triumf, a mo�e gniew, i uciek�a w las. Po chwili znikn�a w zaro�lach, kt�re skry�y jej z�ociste cia�o. My tymczasem stali�my niezdecydowani po�r�d d�ungli, w kt�rej zn�w zapad�a cisza. VI - Dzikuska - rzek�em - z jakiego� pierwotnego plemienia, jak te z Nowej Gwinei albo z las�w afryka�skich? M�wi�em to bez najmniejszego przekonania. Na to Artur prawie z gniewem zapyta�, czy widzia�em kiedykolwiek u lud�w pierwotnych tak� finezj� kszta�t�w. Mia� po stokro� racj�. Nie wiedzia�em, co odpowiedzie�. Profesor, kt�ry zdawa� si� by� pogr��ony w rozmy�laniach, �ledzi� jednak nasz� rozmow�. - Najbardziej prymitywni ludzie na Ziemi maj� jednak sw�j j�zyk - powiedzia�. - Ona nie m�wi. Obeszli�my woko�o wodospad. Nieznajoma znikn�a bez �ladu, wr�cili�my wi�c do szalupy pozostawionej na polanie. Antelle my�la� o ponownym starcie w poszukiwaniu innej, bardziej cywilizowanej okolicy. Levain zaproponowa� jednak dwudziestoczterogodzinny post�j w celu nawi�zania dalszych kontakt�w z mieszka�cami d�ungli. Popar�em go i nasza propozycja zosta�a przyj�ta. Nie �mieli�my si� przyzna�, �e na tej decyzji zawa�y�a nadzieja ponownego zobaczenia nieznajomej. Popo�udnie up�yn�o spokojnie. Jednak ju� pod wiecz�r, kiedy sko�czyli�my podziwia� fantastyczny zach�d Betelgezy, kt�rej rozmiary i blask przechodzi�y ludzkie wyobra�enie, poczuli�my, �e co� si� dzieje wok� nas. S�ycha� by�o trzaski i tajemnicze szelesty w budz�cej si� do �ycia d�ungli. Mieli�my wra�enie, �e czyje� niewidzialne oczy �ledz� nas poprzez listowie. Mimo to noc up�yn�a spokojnie. Zabarykadowani w szalupie czuwali�my na zmian�. O �wicie ogarn�o nas to samo uczucie niepokoju. Wydawa�o mi si�, �e s�ysz� przenikliwe pokrzykiwanie, takie samo jak wczoraj. Ale �adne ze stworze�, jakie w naszej rozgor�czkowanej wyobra�ni zaludnia�y las, nie ukaza�o si�. Zdecydowali�my si� wr�ci� pod wodospad. Przez ca�� drog� prze�ladowa�o nas to samo irytuj�ce uczucie, �e jeste�my �ledzeni i obserwowani przez stworzenia, kt�re nie �mi� si� nam ukaza�. A przecie� Nova nie kry�a si� przed nami poprzedniego dnia. - Mo�e boj� si� naszych ubra� - powiedzia� nagle Artur. Zaczyna�em rozumie�. Przypomnia�em sobie teraz, jak Nova, udusiwszy Hektora, natkn�a si� uciekaj�c na stos naszych ubra� i odskoczy�a gwa�townie w bok, niczym sp�oszony ko�. - Zaraz zobaczymy. Rozebrali�my si� i skoczyli�my do jeziora. P�awili�my si� w wodzie, pozornie oboj�tni na wszystko, co nas otacza�o. Podst�p si� uda�. Po kilku minutach ujrzeli�my dziewczyn� na skalnej p�ycie. Nadesz�a niepostrze�enie. Nie by�a sama. Ko�o niej sta� m�czyzna, zupe�nie nagi, zbudowany jak wszyscy m�czy�ni na Ziemi. By� w �rednim wieku, a jego rysy przypomina�y twarz naszej bogini, pomy�la�em wi�c, �e jest jej ojcem. Przygl�da� si� nam z tym samym wyrazem os�upienia i niepokoju. Pojawili si� nast�pni. Dostrzegali�my coraz to innych, staraj�c si� jedynie zachowa� pozorn� oboj�tno��. Wychodzili chy�kiem z lasu i stopniowo otaczali jezioro. Mocno zbudowani, stanowili pi�kne okazy ludzkiej rasy. Kobiety i m�czy�ni o z�ocistej sk�rze biegali niespokojnie, zdradzaj�c du�e podniecenie i pokrzykuj�c od czasu do czasu. Byli�my okr��eni i, bior�c pod uwag� wczorajszy incydent z szympansem, do�� zaniepokojeni. Postawa tych ludzi nie by�a jednak gro�na. Oni tak�e wydawali si� by� po prostu zainteresowani tylko naszymi p�ywackimi popisami. Tak by�o rzeczywi�cie. Wkr�tce Nova, kt�r� uwa�a�em ju� za star� znajom�, w�lizn�a si� do wody, a inni, mniej lub bardziej zdecydowanie, poszli w jej �lady. Skierowali si� ku nam i znowu gonili�my si� jak wczoraj z t� r�nic�, �e teraz otacza�o nas ze dwadzie�cia pluskaj�cych si�, prychaj�cych postaci, kt�rych powa�ne twarze zupe�nie nie pasowa�y do tej dziecinnej zabawy. Po up�ywie kwadransa poczu�em znu�enie. Czy po to wyl�dowali�my na Sororze, �eby zachowywa� si� jak banda smarkaczy? G�upio mi by�o i z przykro�ci� stwierdzi�em, �e nasz uczony profesor wydawa� si� bez reszty poch�oni�ty zabaw�. Ale co mogli�my innego zrobi�? Trudno sobie wyobrazi�, jak ci�ko jest nawi�za� kontakt z istotami, kt�re nie m�wi� i nie �miej� si�. Spr�bowa�em jednak. Wykona�em kilka znacz�cych gest�w. Z�o�y�em po przyjacielsku d�onie, chyl�c si� w uk�onie chi�skim obyczajem. R�k� posy�a�em poca�unki. Nie wywo�a�o to najmniejszego odd�wi�ku. Nie dostrzeg�em w ich oczach �adnego b�ysku zrozumienia. Kiedy w czasie podr�y dyskutowali�my o ewentualnym spotkaniu �ywych istot, wyobra�ali�my je sobie jako bezkszta�tne, niepodobne do nas, monstrualne stwory. Zak�adali�my jednak pod�wiadomie, �e b�d� to istoty rozumne. Tymczasem na Sororze rzeczywisto�� wydawa�a si� by� kra�cowo odmienna. Mieli�my do czynienia z mieszka�cami fizycznie podobnymi do nas, ale pozbawionymi rozumu. �wiadczy� o tym wyraz oczu Novy, kt�ry mnie wczoraj tak zastanowi�, a kt�ry odnalaz�em dzisiaj r�wnie� u innych. Brak w nim by�o �wiadomych reakcji. Brak duszy. Interesowa�a ich tylko zabawa, i to w dodatku prymitywna. Chc�c wprowadzi� do niej cho�by pozory harmonii, wzi�li�my si� za r�ce i zanurzeni po pas w wodzie wykonali�my dziecinny taniec, kr�c�c si� w k�ko, podnosz�c i opuszczaj�c ramiona. Nie wywar�o to na nich �adnego wra�enia. Wi�kszo�� odsun�a si�, pozostali przygl�dali si� nam tak bezmy�lnie, �e zatrzymali�my si�, zbici z tropu. Nasza rozterka sta�a si� w�a�nie przyczyn� dramatu. �wiadomo��, �e trzej dojrzali m�czy�ni, z kt�rych jeden cieszy si� �wiatow� s�aw�, trzymaj� si� za r�ce i jak dzieci bawi� si� w k�eczko pod kpi�cym spojrzeniem Betelgezy, wytr�ci�a nas z r�wnowagi. Nie mogli�my d�u�ej zachowa� powagi. Napi�cie ostatnich pi�tnastu minut by�o tak wielkie, �e odpr�enie musia�o nast�pi�. Wstrz�sn�� nami nieprzytomny �miech i zgi�ci w p� nie mogli�my si� opanowa� przez d�u�sz� chwil�. Nasz wybuch weso�o�ci wywo�a� wreszcie jak�� reakcj�, jednak nie tak�, jakiej by�my sobie �yczyli. W jeziorze zakot�owa�o si�. Ludzie zacz�li ucieka� na wszystkie strony, zdj�ci panik�, kt�ra w innych okoliczno�ciach by�aby wr�cz �mieszna. Wkr�tce zostali�my w wodzie sami. Oni tymczasem zbili si� w gromad� na brzegu, po przeciwnej stronie jeziora. Rozgor�czkowani, wydawali kr�tkie, z�owrogie pokrzykiwania, wymachuj�c r�kami w nasz� stron�. Ich ruchy i wyraz twarzy by�y tak gro�ne, �e ogarn�� nas strach. Skierowali�my si� z Arturem ku miejscu, gdzie zostawili�my bro�, ale rozs�dny Antelle zabroni� jej nam u�ywa�, a nawet pokazywa�, zanim si� do nas nie zbli��. Ubrali�my si� po�piesznie, maj�c ich ci�gle na oku. Ledwo wci�gn�li�my spodnie i koszule, niepok�j ludzi zacz�� przechodzi� w sza�. Odnie�li�my wra�enie, �e widok ubranego cz�owieka jest dla nich nie do zniesienia. Jedni uciekli, inni zacz�li zbli�a� si� wyci�gaj�c r�ce z zaci�ni�tymi pi�ciami. Chwyci�em za karabin. Znikli w�r�d drzew, cho� wydaje si� absurdem, �eby istoty tak prymitywne mog�y poj�� znaczenie tego gestu. Pospieszyli�my do szalupy. W drodze powrotnej mia�em wra�enie, �e cho� niewidoczni, byli ci�gle obecni i �e w ciszy �ledzili nasz odwr�t. VII Atak nast�pi� w chwili, kiedy wychodzili�my na polan�, i by� tak gwa�towny, �e nie mieli�my �adnych szans obrony. Ludzie wybiegli z zaro�li i dopadli nas, zanim zdo�ali�my wycelowa� bro�. Dziwna rzecz - agresja nie by�a skierowana bezpo�rednio przeciwko nam. Czu�em to pod�wiadomie od pierwszej chwili, a wkr�tce nie mia�em ju� w�tpliwo�ci. Ani przez moment nie odnosi�em wra�enia, �e jestem w �miertelnym niebezpiecze�stwie, jak wczoraj Hektor. Ci ludzie nie nastawali na nasze �ycie, swoj� z�o�� wy�adowywali na ubraniach i przedmiotach, kt�re mieli�my przy sobie. Zostali�my b�yskawicznie obezw�adnieni. K��b niespokojnych r�k wyrywa� nam i odrzuca� daleko bro�, amunicj�, torby, zdziera� z nas ubranie i rwa� na strz�py. Poj��em o co im chodzi i podda�em si� biernie. Cho� troch� podrapany, wyszed�em jednak z opresji bez szwanku. Antelle i Levain post�pili podobnie i po chwili stali�my wszyscy trzej goli jak �wi�ci tureccy w�r�d gromady m�czyzn i kobiet. Wyra�nie uspokojeni widokiem naszych nagich cia�, biegali teraz wok� nas, za blisko jednak, by�my mogli pr�bowa� ucieczki. By�o ich teraz na polanie co najmniej stu. Ci, kt�rzy nie byli nami zaj�ci, rzucili si� na szalup� z tak� sam� furi�, z jak� inni darli nasze ubrania. Mimo rozpaczy ogarniaj�cej mnie na widok niszczenia naszego bezcennego pojazdu, obserwowa�em bacznie ich zachowanie i chyba uda�o mi si� uchwyci� jego zasadniczy sens: to przedmioty wprawia�y ich w sza�. Wszystko, co by�o wyprodukowane, wywo�ywa�o zar�wno gniew jak i strach. Chwyciwszy jak�� rzecz nie zajmowali si� ni� d�u�ej ni� by�o trzeba, �eby j� rozbi�, porwa�, po�ama�. Odrzucali szcz�tki jak mogli najdalej, a je�li wracali do nich znowu, to tylko po to, by doko�czy� dzie�a zniszczenia. Przywodzili na my�l kota walcz�cego z wielkim szczurem, ju� p�ywym, ale wci�� niebezpiecznym, albo ichneumona ze z�apanym w�em. Ju� na samym pocz�tku zaskoczy�o mnie, �e zaatakowali nas zupe�nie bezbronni, nie maj�c nawet kija. Patrzyli�my bezsilni na zag�ad� szalupy. W�az ust�pi� pod si�� ramion. Wdarli si� do �rodka i zniszczyli wszystko, co si� da�o, a przede wszystkim nasze najcenniejsze przyrz�dy pok�adowe, kt�rych szcz�tki porozrzucali woko�o. Trwa�o to do�� d�ugo. Kiedy zosta�a ju� tylko nietkni�ta metalowa pow�oka, zawr�cili w nasz� stron�. Zacz�li nas ci�gn�� i popycha�, a� w ko�cu powlekli w stron� d�ungli. Sytuacja stawa�a si� coraz gro�niejsza. Bezbronni, odarci z odzie�y, zmuszeni do szybkiego, przekraczaj�cego ludzkie si�y marszu na bosaka, nie mogli�my si� porozumiewa� ani nawet poskar�y�. Ka�da pr�ba nawi�zania rozmowy wyzwala�a tak gro�ne odruchy, �e cierpieli�my dalej w milczeniu. A przecie� te stworzenia by�y lud�mi jak my. Ubrani i uczesani nie wzbudzaliby na Ziemi �adnej sensacji. Wszystkie kobiety by�y pi�kne, cho� �adna nie mog�a r�wna� si� z Nov�. Nova bieg�a tu� za nami. Brutalnie pop�dzany, kilkakrotnie odwr�ci�em si� do niej, wypatruj�c cho�by �ladu wsp�czucia i chyba nawet dostrzeg�em je raz na jej twarzy. My�l� jednak, �e to by�o tylko moje pobo�ne �yczenie. Kiedy krzy�owa�y si� nasze spojrzenia, spuszcza�a g�ow�, a jej wzrok nie wyra�a� nic pr�cz ot�pienia. Ta katorga ci�gn�a si� godzinami. Pada�em ze zm�czenia, stopy mi krwawi�y, a ca�e cia�o mia�em podrapane przez cierniste krzewy, w�r�d kt�rych mieszka�cy Sorory prze�lizgiwali si� jak w�e. Moi towarzysze byli w nie lepszym stanie. Antelle potyka� si� za ka�dym krokiem. Wreszcie dotarli�my do miejsca, kt�re wydawa�o si� by� celem tego szalonego biegu. Las nie by� tu tak g�sty, a zamiast zaro�li pokaza�a si� niewysoka trawa. Dali nam wreszcie spok�j i nie zwracaj�c na nas wi�cej uwagi znowu zacz�li goni� si� w�r�d drzew, jakby nie mieli lepszego zaj�cia. Padli�my na ziemi� nieprzytomni ze zm�czenia i korzystaj�c z chwili wytchnienia zacz�li�my naradza� si� po cichu. Trzeba by�o ca�ego wysi�ku woli i umys�u profesora, �eby uchroni� nas przed najczarniejsz� rozpacz�. Zapada� zmrok. Zapewne uda�oby si� nam uciec korzystaj�c z og�lnego zamieszania, ale dok�d? Nawet gdyby�my przebyli jeszcze raz t� ca�� drog�, nie mieli�my �adnej mo�liwo�ci uruchomienia szalupy. Uznali�my, �e b�dzie najrozs�dniej pozosta� na miejscu i pr�bowa� zjedna� sobie te nieobliczalne stworzenia. Poza tym g��d dawa� nam si� ju� porz�dnie we znaki. Wstali�my i nie�mia�o zrobili�my par� krok�w. Tamci kontynuowali swoj� bezsensown� zabaw�. Tylko Nova zdawa�a si� o nas pami�ta�. Sz�a za nami w pewnej odleg�o�ci, odwracaj�c g�ow�, gdy ogl�dali�my si� za siebie. W��cz�c si� tak bez celu zdali�my sobie spraw�, �e jeste�my w obozowisku. Zamiast sza�as�w zobaczyli�my co�, co przypomina�o gniazda wielkich ma�p afryka�skich. Po prostu kilka spl�tanych ga��zi, niczym nie przewi�zanych i u�o�onych na ziemi albo wt�oczonych w rozwidlenia niskich konar�w. Niekt�re gniazda by�y zaj�te. M�czy�ni i kobiety - ci�gle nie znajduj� dla nich innego okre�lenia - siedzieli tam sku�em, cz�sto parami, i drzemali przytuleni do siebie jak zmarzni�te psy. Wi�ksze gniazda zajmowa�y ca�e rodziny. Zauwa�yli�my w nich kilkoro dzieci, kt�re wyda�y mi si� �adne i zdrowe. Problem zaspokojenia g�odu pozostawa� wci�� nie rozwi�zany. Wreszcie pod jakim� drzewem natkn�li�my si� na rodzin� zabieraj�c� si� do jedzenia, ale widok ich posi�ku nie by� zach�caj�cy. W�a�nie �wiartowali jakie� du�e zwierz�, podobne do jelenia. Bez �adnych narz�dzi, r�kami i pazurami wyrywali kawa�y mi�sa i po�erali na surowo, odrywaj�c tylko p�aty sk�ry. Nigdzie w pobli�u nie dostrzegli�my �lad�w ogniska. Zemdli�o nas na widok tej uczty. Zreszt� kiedy podeszli�my na kilka krok�w, poj�li�my, �e z pewno�ci� nie zostaniemy zaproszeni do wsp�lnego sto�u. Pr