4717
Szczegóły |
Tytuł |
4717 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4717 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4717 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4717 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PIERRE BOULLE
PLANETA MA�P
Prze�o�yli:
Krystyna Pruska
Krzysztof Prusk
CZʌ� PIERWSZA
I
Jinn i Phyllis sp�dzali w kosmosie wspania�e wakacje, z dala od zamieszkanych
planet.
W owych czasach podr�e mi�dzyplanetarne by�y rzecz� zwyk�� a loty
mi�dzygwiezdne
nie by�y niczym wyj�tkowym. Rakiety unosi�y turyst�w ku cudownym krainom
Syriusza,
finansi�ci odwiedzali s�ynne gie�dy Arktura i Aldebarana. A jednak podr�
kosmiczna Jinna i
Phyllis, pary bogatej i beztroskiej, wyr�nia�a si� oryginalno�ci� nie
pozbawion� odrobiny
poezji. Dla przyjemno�ci przemierzali przestworza pod �aglami.
Ich pojazd, kszta�tem zbli�ony do kuli, otoczony by� cienk� i delikatn� pow�ok�,
pe�ni�c� rol� �agla. Porusza� si� pod ci�nieniem promieni �wietlnych. Gdy
znajdowa� si� w
pobli�u jakiej� gwiazdy - na tyle jednak daleko, by jej pole grawitacyjne nie
oddzia�ywa�o zbyt
mocno - porusza� si� zawsze w linii prostej, w kierunku do niej przeciwnym.
Poniewa� uk�ad
gwiezdny, w kt�rym podr�owali Jinn i Phyllis, zawiera� trzy s�o�ca, po�o�one
stosunkowo
blisko siebie, statek odbiera� impulsy �wietlne z trzech r�nych kierunk�w.
Przyjmuj�c to za
punkt wyj�cia, Jinn opracowa� wyj�tkowo pomys�owy spos�b manewrowania. �agiel
by�
podw�jny, wyposa�ony od spodu w szereg czarnych �aluzji, kt�re dowolnie zwijane
lub
rozwijane, regulowa�y odbijanie �wiat�a przez poszczeg�lne cz�ci �agla. W
konsekwencji
zmienia�a si� wypadkowa si� ci�nienia �wietlnego, dzia�aj�cych na statek.
Ponadto elastyczna
pow�oka mog�a si� dowolnie kurczy� lub rozci�ga�. Tote� kiedy Jinn chcia�
przyspieszy�,
nadawa� jej mo�liwie najwi�ksz� rozpi�to��. �agiel ch�on�� wtedy promieniowanie
ca�� swoj�
ogromn� powierzchni� i statek mkn�� w przestworzach z szalon� szybko�ci�, kt�ra
przyprawia�a Phyllis o zawr�t g�owy. Jinn r�wnie� poddawa� si� nastrojowi i
oboje trwali
spleceni w nami�tnym u�cisku, ze wzrokiem wbitym w dal, w tajemnicz� otch�a�, w
kt�r�
unosi� ich statek. Kiedy chcieli zwolni�, Jinn przesuwa� d�wigni� i �agiel
kurczy� si� do
rozmiar�w kuli tak ma�ej, �e przytuleni do siebie ledwie mie�cili si� w niej
oboje. Dzia�anie
promieni �wietlnych stawa�o si� ledwo wyczuwalne. Male�ka kulka, poruszaj�ca si�
prawie
tylko dzi�ki sile bezw�adno�ci, wydawa�a si� nieruchoma, jakby zawieszona w
pr�ni na
niewidzialnej nici. Leniwie i upojnie mija�y obojgu m�odym godziny sp�dzane w
tym
ustronnym �wiecie, kt�ry stworzyli na swoj� miar� i tylko dla siebie. Jinn
por�wnywa� go do
dryfuj�cego �aglowca, a Phyllis do kulki powietrza w sieci wodnego paj�ka.
Jinn zna� r�ne techniki uwa�ane za szczyt kunsztu kosmicznego �eglarstwa. M�g�
na
przyk�ad manewrowa� statkiem wykorzystuj�c cie� planet czy ich satelit�w.
Przekazywa�
swoje umiej�tno�ci Phyllis, kt�ra z czasem sta�a si� prawie tak zr�czna jak on,
a cz�sto
wykazywa�a wi�ksz� odwag�. Kiedy siedzia�a przy sterach, wykonywa�a tak �mia�e
manewry,
�e zap�dzali si� a� ku kra�com uk�adu s�onecznego. Lekcewa�y�a burze
magnetyczne, kt�re
zak��caj�c fale �wietlne wstrz�sa�y ich statkiem jak �upin� orzecha. Dwa czy
trzy razy Jinn,
przebudzony w�r�d burzy, wyrywa� jej z gniewem stery i b�yskawicznie w��cza�
pomocniczy
silnik rakietowy, by jak najszybciej dobi� do portu. Poczytywali sobie jednak za
punkt honoru
u�ywa� go jedynie w wyj�tkowych wypadkach, w razie niebezpiecze�stwa.
Tego dnia Jinn i Phyllis le�eli wyci�gni�ci obok siebie. Nie mieli nic do
roboty,
cieszyli si� wakacjami i wygrzewali si� w promieniach swoich trzech s�o�c. Jinn,
rozmarzony,
my�la� o swojej mi�o�ci do Phyllis, a ona le�a�a na boku, zapatrzona w bezkresn�
da�, jak
zawsze zafascynowana kosmiczn� przestrzeni�.
Phyllis otrz�sn�a si� nagle z marze� i unios�a nieco, marszcz�c czo�o. Jaki�
niezwyk�y
b�ysk zaja�nia� w ciemnej otch�ani. Wpatrywa�a si� przez chwil�. Co� b�ysn�o
znowu, jakby
promienie odbija�y si� od jakiego� przedmiotu. Jeszcze nigdy nie zawi�d� jej
instynkt,
wypr�bowany podczas licznych kosmicznych podr�y. Zreszt� Jinn podziela� jej
zdanie, a by�o
nie do pomy�lenia, �eby m�g� si� myli� w takich sprawach: nieznane cialo,
odbijaj�ce
promienie s�o�ca, unosi�o si� w przestworzach w odleg�o�ci trudnej na razie do
okre�lenia.
Jinn chwyci� lornetk� i skierowa� j� na tajemniczy przedmiot. Phyllis opar�a si�
o jego rami�.
- To co� ma�ego - powiedzia�. - Wygl�da jak szk�o... Daj�e mi popatrze�. Zbli�a
si�.
Leci szybciej od nas. Mo�na by powiedzie�...
Spowa�nia� i opu�ci� lornetk�. Phyllis pochwyci�a j�.
- To butelka, kochanie.
- Butelka?
Przyjrza�a si� uwa�nie.
- Na pewno butelka. Widz� wyra�nie, jest z jasnego szkl�. Zakorkowana, widz�
piecz��. W �rodku jest co� bia�ego - papier, na pewno jakie� pismo. Jinn, musimy
j� z�apa�!
Jinn by� wida� tego samego zdania, bo ju� wykonywa� skomplikowane manewry, �eby
naprowadzi� statek na tor, po kt�rym porusza� si� niezwyk�y przedmiot. Szybko
si� z tym
upora� i zwolni� na tyle, �eby butelka mog�a pr�dzej ich dogoni�. Phyllis
tymczasem w�o�y�a
skafander i wysz�a na zewn�trz przez podw�jny w�az. Jedn� r�k� trzyma�a si�
liny, w drugiej
mia�a sie� na d�ugiej r�czce. Szykowa�a si� do z�owienia butelki.
Ju� nieraz spotykali w kosmosie r�ne dziwne przedmioty i siatka przydawa�a si�.
�egluj�c poma�u, czasem w zupe�nym bezruchu, robili przer�ne odkrycia i
prze�ywali
niespodziewane spotkania niedost�pne pasa�erom zwyk�ych rakiet. Phyllis �owi�a
ju� okruchy
startych na proch planet, kawa�ki meteoryt�w ze wszystkich zak�tk�w
wszech�wiata, szcz�tki
satelit�w wystrzelonych w pocz�tkowym okresie podboju kosmosu. By�a bardzo dumna
ze
swojej kolekcji. Ale po raz pierwszy spotka�a butelk�, i to butelk� zawieraj�c�
jaki� dokument,
bo co do tego nie mia�a ju� �adnej w�tpliwo�ci. Dr��c z niecierpliwo�ci
podrygiwa�a jak
paj�k na ko�cu nitki i wykrzykiwa�a do mikrofonu:
- Wolniej, Jinn... Nie, troch� pr�dzej, bo nas wyprzedzi. Ster naprawo... na
lewo... tak
trzymaj... Mam!
Z triumfalnym okrzykiem wr�ci�a ze swoj� zdobycz� na pok�ad. ;
Butelka by�a du�a, szyjk� mia�a starannie zapiecz�towan�. W �rodku wida� by�o
zw�j
papieru.
- Jinn, st�ucz j�, szybciej! - gor�czowa�a si� Phyllis.
Flegmatyczny Jinn metodycznie od�upywa� lak. Jednak�e, kiedy butelka zosta�a
otwarta, okaza�o si�, �e papier si� zaklinowa� i nie da si� go wydosta�.
Zrezygnowany, uleg�
namowom przyjaci�ki i rozbi� butelk� m�otkiem. Papier sam si� rozwin��., By�o
tam bardzo
wiele cienkich arkusik�w pokrytych drobnym, pismem. R�kopis sporz�dzony by� w
ziemskim
j�zyku. Jinn zna� go doskona�e, studiowa� bowiem przez jaki� czas na Ziemi.
Co� go jednak powstrzymywa�o od rozpocz�cia lektury tego dokumentu, kt�ry wpad�
im w r�ce w tak niezwyk�ych okoliczno�ciach. Widz�c podniecenie Phyllis,
zdecydowa� si� w
ko�cu. S�abo zna�a ten j�zyk i potrzebowa�a jego pomocy.
- Jinn, b�agam ci�!
Jinn zrefowa� �agiel i statek p�yn�� teraz leniwie w przestrzeni. Upewni� si�
jeszcze, �e
nie ma przed nimi �adnej przeszkody, wreszcie u�o�y� si� przy ukochanej i zacz��
czyta�.
II
Powierzam ten r�kopis przestworzom nie dlatego, bym oczekiwa� pomocy, lecz po
to,
by za�egna� straszliw� kl�sk�, jaka zagra�a rasie ludzkiej. Bo�e, zmi�uj si� nad
nami!
- Rasie ludzkiej? - powt�rzy�a Phyllis, zdziwiona.
- Tak jest napisane - potwierdzi� Jinn. - Nie przerywaj mi - doda� i czyta�
dalej:
Nazywam si� Ulisses Merou. Wraz z rodzin� wyruszy�em po raz wt�ry w kosmos.
Mo�emy na naszym statku prze�y� ca�e lata. Uprawiamy na pok�adzie jarzyny i
owoce,
hodujemy dr�b. Niczego nam nie brak. Mo�e natrafimy pewnego dnia na go�cinn�
planet�.
Niczego wi�cej sobie nie �ycz�. A oto wierna relacja z mojej kosmicznej
przygody.
By� rok 2500, kiedy z dw�jk� przyjaci� wsiad�em na statek z zamiarem dotarcia w
rejon kosmosu, gdzie kr�luje superwielka gwiazda Betelgeza.
By� to ambitny projekt, jeden z naj�mielszych, jakie dotychczas powsta�y za
Ziemi.
Betelgeza - Alfa Oriona, jak j� zw� astronomowie - jest oddalona od naszej
planety o trzysta
lat �wietlnych. Jest godna uwagi z wielu powod�w. Po pierwsze, ze wzgl�du na
wielko��: jej
�rednica jest trzysta do czterystu razy wi�ksza od �rednicy S�o�ca. Gdyby by�a
na jego
miejscu, swymi gigantycznymi rozmiarami si�ga�aby po orbit� Marsa. Po wt�re,
je�li chodzi
o jasno��: jest gwiazd� pierwszej wielko�ci, najja�niejsz� w gwiazdozbiorze
Oriona, mimo
oddalenia widoczn� z Ziemi go�ym okiem. Po trzecie, pod wzgl�dem promieniowania:
emituje �wiat�o czerwone i pomara�czowe, daj�ce naj wspanialsze efekty. Wreszcie
Betelgeza jest gwiazd� pulsuj�c� kt�rej jasno�� nie jest sta�a, lecz zmienia si�
w czasie w
zale�no�ci od waha� jej rozmiar�w.
Dlaczego po zbadaniu Uk�adu S�onecznego i po stwierdzeniu, �e jego planety nie
s�
zamieszkane, odleg�a Betelgeza zo sta�a wybrana na pierwszy cel mi�dzygwiezdnego
lotu? T
s�ynny profesor Antelle powzi�� i narzuci� t� decyzj�. G��wny organizator
przedsi�wzi�cia,
kt�remu po�wi�ci� ca�y sw�j ogromny maj�tek, kierownik naszej wyprawy, sam zapro
jektowa� statek kosmiczny i czuwa� nad jego budow�. Wy ja�ni� mi w czasie
podr�y, czemu
dokona� w�a�nie takiego wyboru.
- M�j drogi - m�wi� - osi�gni�cie Betelgezy wcale nie jes takim trudnym
zadaniem.
Wymaga zaledwie troch� wiece czasu ni� dotarcie do kt�rejkolwiek z najbli�szych
gwiazd
Proximy Centaura na przyk�ad.
Tu uzna�em za stosowne zaprotestowa� i popisa� si� �wie�o nabytymi wiadomo�ciami
astronomicznymi.
- Troch� wi�cej czasu! Przecie� Proxima Centaura jes odleg�a o cztery lata
�wietlne,
podczas gdy Betelgeza...
- Jest oddalona o trzysta, wiem o tym. Potrzeba nam b�dzii nieco ponad dwa lata,
�eby do niej dotrze�, a jednak podr� m Proxim� Centaura trwa�aby niewiele
kr�cej. Nie
zgadzasz si� TU mn�. Przyzwyczai�e� si� do ma�ych odleg�o�ci mi�dzy planetam
naszego
uk�adu. W przypadku takich lot�w silne przyspieszenie zaraz po starcie jest
mo�liwe do
przyj�cia, bo trwa zaledwii kilka minut. Pr�dko��, jak� osi�gacie, jest
�miesznie ma�a i nie
mo�na jej por�wnywa� do naszej. Najwy�szy czas, �ebym udzieli� kilku wyja�nie�
na temat
mojego pojazdu. Dzi�ki udoskonalonym rakietom, kt�re mia�em zaszczyt
skonstruowa�,
mo�emy si� porusza� z najwy�sz� wyobra�aln� szybko�ci�, jak� mo�e osi�ga� cia�o
materialne, to znaczy z szybko�ci� �wiat�a minus ipsylon.
- Minus ipsylon?
- To znaczy, �e mo�emy si� zbli�y� do Betelgezy na minimaln� odleg�o��, o u�amek
u�amka, je�li tak mo�na powiedzie�.
- W porz�dku - powiedzia�em. - Rozumiem.
- Trzeba ci tak�e wiedzie�, �e gdy mamy do czynienia z tak� szybko�ci�, r�nica
mi�dzy naszym czasem a ziemskim ro�nie tym szybciej, im szybciej si� poruszamy.
Od
rozpocz�cia tej rozmowy up�yn�o kilka minut, a tymczasm nasza planeta
postarza�a si� o
kilka miesi�cy. Wreszcie, mimo �e b�dzie to niewyczuwalne, czas prawie si� dla
nas
zatrzyma. Tutaj to b�dzie kilka sekund, kilka uderze� serca, a na Ziemi up�ynie
par� lat.
- To te� potrafi� zrozumie�. Dzi�ki temu mo�emy mie� nadziej�, �e za �ycia
dotrzemy do celu. Ale sk�d si� bior� te dwa lata? Nie wystarczy�oby kilka dni
albo nawet
godzin?
- W�a�nie do tego zmierzam. Aby osi�gn�� pr�dko��, przy kt�rej czas stanie
prawie w
miejscu, musimy stosowa� przyspieszenie dopuszczalne dla naszego organizmu. Na
to
potrzeba nam oko�o roku. Drugi potrzebny b�dzie do wytracenia szybko�ci.
Rozumiesz teraz
m�j plan? Dwana�cie miesi�cy przyspieszania, dwana�cie hamowania, a pomi�dzy
nimi kilka
godzin na pokonanie wi�kszej cz�ci drogi. Widzisz teraz, �e osi�gni�cie
Betelgezy nie
potrwa wiele d�u�ej ni� dotarcie do Proximy Centaura. Potrzebny by nam by� tak
samo rok na
przyspieszenie, drugi na hamowanie, tylko �e do naszej dyspozycji pozosta�oby
kilka minut
zamiast kilku godzin. R�nica w sumie minimalna. A �e starzej� si� z pewno�ci�
nie starczy
mi ju� si� na przedsi�wzi�cie jeszcze jednej podr�y, postanowi�em mierzy� od
razu daleko, z
nadziej� odkrycia ca�kiem innego, nieznanego �wiata.
W wolnych chwilach prowadzili�my takie w�a�nie rozmowy, kt�re pozwoli�y mi
doceni� imponuj�c� wiedz� profesora Antelle'a. Nie by�o dziedziny, kt�rej by nie
zg��bi�.
Mia�em szcz�cie, �e w�a�nie on by� kierownikiem tak ryzykownej imprezy Zgodnie
z jego
przewidywaniami podr� trwa�a oko�o dw�ch lat naszego czasu, podczas gdy na
Ziemi
musia�o up�yn�� trzy i p� wieku. To by�a jedyna ujemna strona tak dalekiej
podr�y,
Gdyby�my wr�cili pewnego dnia na Ziemi�, zastaliby�my j� postarza�� o siedem do
o�miu
stuleci. Nie przejmowali�my si� tym jednak zbytnio. Podejrzewa�em nawet, �e sama
perspektywa ucieczki przed r�wie�nikami mia�a dla profesora dodatkowy posmak.
Cz�sto si�
przyznawa�, �e ma dosy� ludzi.
- Ludzie, ci�gle ci ludzie - wtr�cila zn�w Phyllis.
- Tak, ludzie - potwierdzil Jinn. - Tak jest napisane.
Nie mieli�my �adnego powa�nego wypadku. Wystartowali�my z Ksi�yca. Ziemia i
inne planety znik�y bardzo szybko. Widzieli�my jak S�o�ce mala�o: najpierw
wygl�da�o jak
pomara�cza, potem jak �liwka, a� wreszcie zmieni�o si� w bezwymiarowy, �wietlny
punkt,
zwyk�� gwiazd�. Tylko profesoi dzi�ki swej wiedzy umia� j� rozpozna� po�r�d
milion�w
gwiazd Galaktyki.
�yli�my wi�c bez S�o�ca. Nie by�o to dla nas uci��liwe, gdy� statek by�
wyposa�ony
w odpowiednie �r�d�o �wiat�a. Nie nudzili�my si� podczas drogi. Rozmowy z
profesorem
by�y pasjonuj�ce. Dowiedzia�em si� wi�cej w ci�gu tych dw�ch lat ni� przez ca�e
dotychczasowe �ycie. Nauczy�em si� tak�e wszystkiego, co by�o niezb�dne do
prowadzenia
pojazdu. By�o to do�� proste i wystarczy�o przekaza� instrukcje aparatom
elektronicznym,
kt�re po dokonaniu odpowiednich oblicze� kierowa�y bezpo�rednio statkiem.
Nasz ogr�d dostarcza� nam wielu przyjemnych rozrywek. Zajmowa� sporo miejsca na
pok�adzie. Profesor Antelle interesowa� si� mi�dzy innymi botanik� i rolnictwem,
chcia� wi�c
wykorzysta� podr� dla sprawdzenia pewnych swoich teorii dotycz�cych wzrostu
ro�lin w
kosmosie. Oddzielne sze�cienne pomieszczenie wysoko�ci blisko dziesi�ciu metr�w
s�u�y�o
jako teren do�wiadczalny. Dzi�ki wielopoziomowym urz�dzeniom ca�a przestrze�
zosta�a
wykorzystana. Ziemia karmiona sztucznymi nawozami ku naszej rado�ci w niespe�na
dwa
miesi�ce obrodzi�a w r�norodne jarzyny, kt�re dostarcza�y nam zdrowego i
obfitego
po�ywienia. Pami�tali�my tak�e o estetycznych wra�eniach i specjalny teren
zosta�
wydzielony dla kwiat�w, kt�rym profesor po�wi�ca� si� bez reszty. Ten osobliwy
cz�owiek
zabra� tak�e na pok�ad kilka ptak�w, motyli, a nawet ma�p�, ma�ego szympansa
imieniem
Hektor, kt�ry rozwesela� wszystkich swoimi figlami.
Nie ulega w�tpliwo�ci, �e nasz uczony, nie b�d�c mizant-ropem, ma�o interesowa�
si�
lud�mi. Cz�sto mawia�, �e niczego si� po nich nie spodziewa i tym t�umaczy
si�...
- Mizantrop? - przerwa�a Phyllis, zaskoczona. - Ludzie?
- Je�li b�dzisz mi co chwil� przerywa� - zauwa�yl Jinn - nigdy tego nie
sko�czymy.
R�b to, co ja: pr�buj zrozumie�.
Phyllis przyrzek�a milcze� do ko�ca i dotrzymala slowa.
...i tym t�umaczy si� z pewno�ci� fakt, �e zgromadzi� na statku, wystarczaj�co
du�ym
aby pomie�ci� kilka rodzin, r�ne rodzaje ro�lin, troch� zwierz�t, ograniczaj�c
liczb�
pasa�er�w do trzech. By� wi�c on sam, Artur Levain - jego ucze�, m�ody fizyk z
du��
przysz�o�ci�, i ja, Ulisses Merou, pocz�tkuj�cy dziennikarz. Pozna�em profesora
przypadkiem, przeprowadzaj�c z nim wywiad. Zaproponowa� mi uczestnictwo w
wyprawie,
kiedy si� dowiedzia�, �e nie mam rodziny i �e przyzwoicie gram w szachy. Dla
pocz�tkuj�cego dziennikarza by�a to niebywa�a okazja. Nawet gdyby m�j reporta�
zosta�
opublikowany za osiemset lat, a mo�e w�a�nie dlatego, przedstawia�by nieocenion�
warto��.
Przyj��em propozycj� z entuzjazmem.
Podr� odbywa�a si� wi�c bez przeszk�d. Jedyn� jej przykr� stron� by�o
przeci��enie,
odczuwane w czasie przyspieszania i hamowania. Musieli�my przywykn�� do tego, �e
nasze
cia�a wa�� p�tora ra�� wi�cej ni� na Ziemi. Uczucie to by�o z pocz�tku do��
m�cz�ce, ale
wrotce przestali�my zwraca� na nie uwag�. W po�owie podr�y prze�yli�my okres
niewa�ko�ci, kt�remu towarzyszy�y przedziwne stany, typowe dla tego zjawiska.
Trwa�o to
jednak tylko kilka godzin, wi�c nie ucierpieli�my zbytnio.
A� wreszcie pewnego dnia, po d�ugiej podr�y, ze wzruszeniem ujrzeli�my
Betelgez�,
kt�ra ukaza�a si� nam na niebie pod now� postaci�.
III
Nie da si� opisa� ogromu wzruszenia wywo�anego tym widokiem. Gwiazda, jeszcze
wczoraj b�yszcz�cy punkcik po�r�d mnogo�ci innych bezimiennych punkcik�w na
niebie,
wynurza si� z czarnej g��bi, zarysowuje kszta�tem w przestrzeni. Ukazuje si�
zrazu jak l�ni�cy
orzech, aby nast�pnie przybra� kszta�t pomara�czy o pe�niejszych ju� kszta�tach
i
intensywniejszym blasku, a� wreszcie wtapia si� w kosmos, przyjmuj�c znajomy
obraz naszej
dziennej gwiazdy. Narodzi�o si� dla nas nowe s�o�ce, podobne do naszego u
schy�ku dnia.
Wci�gn�o nas w swoj� orbit�, owiewa�o gor�cem.
Poruszali�my si� teraz bardzo powoli, zbli�aj�c si� ci�gle do Betelgezy.
Rozmiarami
przekracza�a ju� wszystkie znane nam dot�d cia�a niebieskie. Wra�enie by�o
bajeczne. Antelle
zaprogramowa� komputery, a kiedy zacz�li�my kr��y� wok� nadolbrzyma, wyci�gn��
przyrz�dy astronomiczne i przyst�pi� do obserwacji. Szybko odkry� cztery
planety, okre�li�
ich rozmiary i odleg�o�� od gwiazdy centralnej. Jedna z nich - druga licz�c od
Betelgezy -
porusza�a si� po orbicie podobnej do naszej. Mia�a rozmiary prawie takie jak
Ziemia,
atmosfer� zawieraj�c� tlen i azot, obiega�a Betelgez� w odleg�o�ci
trzydziestokrotnie
przekraczaj�cej odleg�o�� Ziemi od S�o�ca. Dzi�ki rozmiarom i stosunkowo niskiej
temperaturze nadolbrzyma napromieniowanie by�o zbli�one do warunk�w ziemskich.
Wybrali�my j� za cel pierwszego l�dowania. Po wydaniu nowych polece� automatom
i w��czeniu silnik�w statek zacz�� kr��y� wok� planety. Mogli�my teraz dowoli
napawa� si�
nowym widokim, jaki roztacza� si� przed naszymi oczami. Przez teleskop
ujrzeli�my morza i
kontynenty .
Statek nie by� przystosowany do l�dowania, ale przewiduj�c tak� ewentualno��
wyposa�yli�my go w trzy bardzo ma�e rakietowe pojazdy, kt�re nazywali�my
szalupami.
Zaj�li�my miejsca w jednej z nich, zabieraj�c niekt�re przyrz�dy pomiarowe oraz
szympansa
Hektora, podobnie jak my ubranego w skafander, do kt�rego noszenia by�
przyzwyczajony.
Nasz pojazd zostawili�my na orbicie. Byli�my o niego spokojni bardziej ni� o
statek
zakotwiczony w porcie i wiedzieli�my, �e nie grozi mu najmniejsze zboczenie z
kursu.
Dotarcie w szalupie do planety nie by�o trudnym przedsi�wzi�ciem. Gdy tylko
weszli�my w g�ste warstwy atmosfery, Antelle pobra� pr�bki powietrza i podda� je
analizie.
Mia�o ono identyczny sk�ad jak powietrze na Ziemi na tej wysoko�ci. Nie mia�em
czasu na
zastanawianie si� nad tym niezwyk�ym zbiegiem okoliczno�ci, gdy� bardzo szybko
zbli�ali�my si� do l�dowania. Dzieli�o nas ju� tylko oko�o pi��dziesi�ciu
kilometr�w.
Automaty dokonywa�y wszystkich niezb�dnych operacji, wi�c nie pozostawa�o nam
nic
innego jak przytkn�� twarz do iluminatora i z bij�cym sercem patrze� na
zbli�aj�cy si� nowo
odkryty, nieznany �wiat.
Planeta by�a zadziwiaj�co podobna do Ziemi. Z ka�d� minut� utwierdza�em si� w
tym
przekonaniu. Widzia�em teraz go�ym okiem zarysy kontynent�w. Atmosfera by�a
przejrzysta,
lekko zabarwiona odcieniem jasnej zieleni, wpadaj�cej chwilami w oran�,
przywodz�c na
my�l prowansalskie niebo o zachodzie s�o�ca. Ocean by� jasnoniebieski, r�wnie� z
lekkim
odcieniem zieleni. Zarys l�d�w r�ni� si� od wszystkiego, co widzia�em na Ziemi,
mimo �e
rozgor�czkowany i zasugerowany tak� ilo�ci� analogii, za wszelk� cen� i tutaj
usi�owa�em
doszuka� si� podobie�stwa. Na tym si� sko�czy�o. Nic w geografii planety nie
przypomina�o
kontynent�w naszego starego ani nowego �wiata.
Nic? C� znowu! Wprost przeciwnie! Planeta by�a zamieszkana. Przelatywali�my
w�a�nie nad miastem, do�� du�ym miastem o promieni�cie rozchodz�cych si�,
wysadzanych
drzewami alejach, po kt�rych kr��y�y pojazdy. Zd��y�em zaobserwowa�
charakterystyczn�
architektur�: szerokie ulice, domy o geometrycznych kszta�tach.
Mieli�my jednak wyl�dowa� du�o dalej. Szalupa nios�a nas najpierw nad uprawnymi
polami, potem nad g�stym, rdzawym lasem przypominaj�cym nasz� r�wnikow� d�ungl�.
Lecieli�my teraz bardzo nisko. Na szczycie p�askowy�u otoczonego terenami o
bardziej
urozmaiconej rze�bie dostrzegli�my do�� du�� polan�. Antelle postanowi�
zaryzykowa� i
wyda� ostatnie polecenia automatom. W��czy� si� zesp� rakiet hamuj�cych. Na
kilka sekund
zawisn�li�my nieruchomo nad polan�, jak mewa czatuj�ca na ryb�.
I wreszcie, w dwa lata po opuszczeniu Ziemi, opadli�my �agodnie, l�duj�c mi�kko
na
�rodku p�askowy�u, w zielonej trawie przypominaj�cej ��ki Normandii.
IV
Po wyl�dowaniu d�ug� chwil� stali�my w milczeniu, nieruchomo. Mo�e takie
zachowanie wyda si� komu� dziwne, ale odczuwali�my potrzeb� skupienia si� i
zebrania ca�ej
energii. Byli�my poch�oni�ci przygod� po tysi�ckro� wspanialsz� ni� wszystko, co
by�o
udzia�em pierwszych ziemskich kosmonaut�w. Przygotowywali�my si� duchowo do
stawienia czo�a dziwom, jakie przewija�y si� w snach ca�ych pokole� poet�w,
marz�cych o
mi�dzyplanetarnych podr�ach. : Czy� nie by�o to cudowne, �e w�a�nie
wyl�dowali�my
mi�kko w trawie na planecie, kt�ra jak nasza mia�a swoje oceany, g�ry, lasy,
uprawne pola, a
z pewno�ci� tak�e i mieszka�c�w. Musieli�my znajdowa� si� jednak do�� daleko od
zamieszkanych okolic, bior�c pod uwag� rozmiary d�ungli, nad kt�r�
przelatywali�my, zanim
dotkn�li�my ziemi.
Otrz�sn�li�my si� wreszcie z pierwszego wra�enia. W�o�ywszy skafandry
otworzyli�my ostro�nie iluminator szalupy. Po-Hietrze by�o nieruchome. Wewn�trz
statku
wyr�wna�o si� Ci�nienie. Polan� otacza� las, jak mury fortecy. �aden ha�as,
�aden ruch nie
zak��ca� spokoju. Temperatura by�a zno�na: oko�o 25� C.
Wyszli�my z szalupy zabieraj�c ze sob� Hektora. Profesor tzyst�pi� od razu do
przeprowadzania dok�adnej analizy owietrza. Wynik by� zach�caj�cy. Mia�o ten sam
sk�ad co
na iemi, je�li nie liczy� niewielkiej r�nicy w proporcjach gaz�w dachetnych.
Powinno
nadawa� si� doskonale do oddychania, e w przyst�pie ostro�no�ci postanowili�my
wypr�bowa� to na aszym szympansie. Oswobodzony ze skafandra, wyda� si�
szcz�liwiony i
nie okazywa� �adnego niepokoju. By� jakby ijany swobod� st�paj�c po ziemi.
Podskoczy�
par� razy, pu�ci� f p�dem w stron� lasu i wdrapa� na drzewo, kozio�kuj�c w�r�d
ga��zi.
Wrotce zacz�� si� oddala� i znikn�� mimo naszych nawo�ywa�.
Wtedy i my po�ci�gali�my skafandry i wreszcie mogli�mi porozumiewa� si�
swobodnie. Byli�my pod wra�eniem d�wi�ku w�asnego g�osu. Nie�mia�o
zaryzykowali�my
zrobi� par� krok�w, nie oddalaj�c si� od szalupy.
Nie by�o w�tpliwo�ci, �e znale�li�my si� na bli�niaczej siostrze Ziemi. �ycie
istnia�o.
Ro�linno�� by�a nawet wyj�tkowo bujna. Wysoko�� niekt�rych drzew z pewno�ci�
przekracza�a czterdzie�ci metr�w. Wkr�tce ukazali si� naszym oczom r�wnie� i
przedstawiciele fauny pod postaci� du�ych ciemnych ptak�w, kr���cych jak s�py na
niebie.
By�y te� inne, mniejsze, podobne do papu�ek, kt�re goni�y si� ze szczebiotem.
To, co
widzieli�my przed wyl�dowaniem, �wiadczy�o, �e istnieje tu r�wnie� jaka�
cywilizacja.
Oblicze tej planety ukszta�towa�y istoty rozumne, nie o�mielali�my si� jeszcze
powiedzie�:
ludzie.
Mimo to otaczaj�cy las robi� wra�enie nie zamieszkanego. Nic w tym dziwnego.
L�duj�c na chybi� trafi� w jakim� zak�tku azjatyckiej d�ungli czuliby�my si� tak
samo
osamotnieni.
Na razie nadanie nazwy planecie uznali�my za najpilniejsze zadanie. Ze wzgl�du
na
podobie�stwo do Ziemi ochrzcili�my imieniem Soror, czyli �Siostra�.
Postanowili�my, nie trac�c czasu, przeprowadzi� pierwszy rekonesans i
zag��bili�my
si� w las dziewicz� �cie�k�. Artur Levain i ja nie�li�my karabiny. Profesor nie
uznawa� tego
rodzaju broni. Czuli�my si� lekko i �wawo maszerowali�my n| dlatego, �eby
ci��enie by�o
mniejsze ni� na Ziemi - i pod tym wzgl�dem podobie�stwo by�o zupe�ne - ale
kontrast z
przeci��eniem odczuwanym na statku by� tak du�y, �e mieli�my ochot skaka� z
rado�ci.
Szli�my g�siego, od czasu do czasu nawo�uj�c Hektora, kiedy id�cy przodem Levain
stan�� i zacz�� nam dawa� znaki. Z od dobieg� nas szmer p�yn�cej wody.
Ruszyli�my w t�
stron�, nasila� si�. By� to wodospad, na widok kt�rego stan�li�my Wszyscy jak
wryci, przej�ci
pi�knem tego zak�tka. Struga wody, sjrzysta jak g�rski potok, wi�a si� nad
naszymi g�owami,
lewa�a na p�askiej skale i spada�a u naszych st�p z wysoko�ci kilkunastu metr�w
do ma�ego
jeziorka, jakby naturalnego basenu, otoczonego na przemian ska�ami i �achami
piasku.
Powierzchnia wody odbija�a gor�ce promienie stoj�cej w zenicie Betelgezy.
Widok by� tak kusz�cy, �e obaj z Levainem pomy�leli�my b tym samym. By�o bardzo
gor�co. Zrzucili�my ubrania, gotowi da� nura. Profesor powstrzyma� nas uwag�, �e
trzeba
wykaza� troch� wi�cej przezorno�ci, kiedy dopiero co si� wyl�dowa�o na nieznanej
planecie.
A je�li ten p�yn to wcale nie woda i oka�e si� iszkodliwy? Podszed� do brzegu,
przykucn��,
przyjrza� si�, feanurzy� ostro�nie palec. W ko�cu nabra� troch� p�ynu w d�o�,
posmakowa�
ko�cem j�zyka.
- To mo�e by� tylko woda - mrukn��.
Pochyli� si� jeszcze raz, �eby zanurzy� r�k� w jeziorku, i nagle znieruchomia�.
Krzykn�� co� i wskaza� jaki� �lad na piasku. Chyba jeszcze nigdy w �yciu nie
dozna�em tak
wielkiego irstrz�su. Bo oto tutaj, pod pal�cymi promieniami Betelgezy, ctora
roztacza�a si� na
niebie jak wielki czerwony balon, grza�em doskonale widoczny, wyra�nie
zarysowany na
w�skim krawku wilgotnego piasku - odcisk ludzkiej stopy.
V
- To �lad kobiety - zawyrokowa� Artur.
To stanowcze stwierdzenie, wypowiedziane zd�awionym g�o-ijiem, wcale mnie nie
zaskoczy�o, wyra�a�o bowiem r�wnie� moje cia. By�em g��boko poruszony finezj�,
elegancj�
i swoistym pi�knem tego �ladu. Nie mog�o by� cienia w�tpliwo�ci, �e pozostawi�a
go ludzka
istota. Mo�e to by� ch�opak, mo�e m�czyzna niewielkiego wzrostu, jednak
najprawdopodobniej by�a to kobieta, czego �yczy�em sobie z ca�ego serca.
- Soror jest wi�c zamieszkana przez ludzi - rzek� cicho profesor. W jego g�osie
wyczu�em cie� zawodu i nagle wyda� mi si� mniej sympatyczny. Wzruszy� po swojemu
ramionami i razem zacz�li�my bada� piasek wok� jeziorka. Odkryli�my dalsze
�lady
zostawione przez t� sam� istot�. Nieco dalej Levain zwr�ci� nasz� uwag� na �lad
na suchym
piasku. By� jeszcze wilgotny.
- Przechodzi�a t�dy najwy�ej pi�� minut temu! - wykrzykn��.
- Pewno si� k�pa�a, us�ysza�a nas i uciek�a.
Sta�o si� dla nas oczywiste, �e by�a to kobieta. Zamilkli�my i wpatrywali�my si�
w las,
ale nawet trzask ga��zki nie zak��ci� ciszy.
- Nigdzie nam si� nie spieszy - powiedzia� profesor i znowu wzruszy� ramionami.
-
Je�eli rzeczywi�cie k�pa�a si� tu ludzka istota, to niew�tpliwie i my mo�emy
zrobi� to samo
bez obawy.
Powa�ny uczony szybko zrzuci� ubranie i zanurzy� w wodzie swe chude cia�o. Pod
wp�ywem orze�wiaj�cej, rozkosznej k�pieli, zmywaj�cej trudy d�ugiej podr�y,
prawie
zapomnieli�my o ostatnim odkryciu. Tylko Artur wydawa� si� zamy�lony i jakby
nieobecny.
Ju� chcia�em za�artowa� z jego sm�tnej miny, kiedy zobaczy�em kobiet� stoj�c�
tu� nad nami
na skalnej p�ycie, z kt�rej sp�ywa� wodospad.
Nigdy nie zapomn� wra�enia, jakie na mnie wywar�a. Wstrzyma�em oddech na widok
pi�kna tego nieziemskiego stworzenia, zbryzganego pian�, o�wietlonego krwawymi
promieniami Betelgezy. Wyzywaj�ca w swej kobieco�ci na tle monstrualnego s�o�ca,
sta�a
zupe�nie naga, przys�oni�ta tylko d�ugimi w�osami spadaj�cymi jej na ramiona. To
prawda, �e
przez dwa lata byli�my pozbawieni jakiegokolwiek punktu odniesienia, wi�c trudno
by�o
czyni� por�wnania, ale �aden z nas nie mia� sk�onno�ci do halucynacji. By�o
jasne, �e ta
kobieta, stoj�ca nieruchomo na skale jak pos�g na cokole, mia�a cia�o
doskonalsze ni�
wszystko, co mog�o si� pocz�� na Ziemi. Stali�my obaj z Arturem wstrzymuj�c
oddech,
os�upiali z zachwytu. My�l�, �e nawet profesor by� poruszony.
Pochylona do przodu, z piersi� zwr�con� w nasz� stron� i ramionami lekko
uniesionymi i odchylonymi do ty�u, zastyg�a w pozycji p�ywaczki gotuj�cej si� do
skoku i
obserwowa�a nas ze zdumieniem nie mniejszym chyba od naszego. Patrzy�em na ni�
przez
d�u�sz� chwil�. By�em tak wstrz��ni�ty, tak zahipnotyzowany pi�knem jej
sylwetki, �e nie
by�bym w stanie opisa� �adnego szczeg�u. Dopiero po kilku minutach dostrzeg�em,
�e
nale�a�a do rasy bia�ej, mia�a sk�r� raczej z�otaw� ni� br�zow�, �e by�a
szczup�a i do��
wysoka. Jak we �nie ujrza�em twarz, uosobienie niewinno�ci. Wreszcie spojrza�em
jej w oczy.
I oto m�j zmys� obserwacji rozbudzi� si� nagle, zaostrzy�a si� uwaga i
wzdrygn��em
si� dostrzegaj�c w jej wzroku co� zupe�nie dla mnie nowego. Odczu�em jakby
dotkni�cie
czego� niezwyk�ego, tajemniczego, oczekiwanego przez nas wszystkich w tym
odleg�ym
�wiecie. Nie umia�em wyt�umaczy� ani nawet okre�li�, na czym to polega�o. Czu�em
tylko, �e
co� bardzo istotnego r�ni j� od ludzkiego gatunku. Nie mia�o to nic wsp�lnego z
kolorem jej
oczu. By�y szare, szaro�ci� do�� rzadko u nas spotykan�, ale przecie� nie
wyj�tkow�.
Nienormalny by� ich wyraz. Co� jakby pustka i brak g��bi, czym przypomina�y mi
widzian�
kiedy� ob��kan� kobiet�. Ale nie! To nie mog�o by� to, to nie mog�o by�
szale�stwo.
Gdy zorientowa�a si�, �e jest przedmiotem obserwacji, a w�a�ciwie w chwili,
kiedy
spotka�y si� nasze spojrzenia, odwr�ci�a si� gwa�townie, przera�ona, ze
zwinno�ci�
zwierz�cia. Nie zrobi�a tego ze wstydu. Moim zdaniem by�oby przesad� podejrzewa�
j� nawet
o takie uczucie. Po prostu nie chcia�a albo nie mog�a znie�� mojego wzroku.
Odwr�cona
profilem, obserwowa�a nas teraz ukradkiem, k�tem oka.
- M�wi�em wam, �e to kobieta - powiedzia� Levain.
Powiedzia� to g�osem zd�awionym z przej�cia, prawie basem. Dziewczyna us�ysza�a
go i d�wi�k g�osu wywar� na niej nieoczekiwane wra�enie. Cofn�a si� nagle
ruchem tak
szybkim, �e znowu przemkn�o mi przez my�l por�wnanie z wystraszonym
zwierz�ciem,
niepewnym czy zosta�, czy ucieka�. Zrobi�a dwa kroki i zatrzyma�a si� za ska��,
kryj�c�
prawie ca�� jej posta�. Widzia�em tylko cz�� twarzy i jedno oko, kt�re �ledzi�o
nas dalej. Nie
�mieli�my poruszy� si�, �eby nie sprowokowa� ucieczki. Nasze zachowanie
o�mieli�o j�. Po
chwili wysz�a znowu na brzeg ska�y. M�ody Levain by� jednak wyra�nie zbyt
podniecony,
�eby powstrzyma� si� od gadania.
- Jeszcze nigdy nie widzia�em... - zacz��.
Zrozumia� sw� nieostro�no�� i urwa�, ale dziewczyna schowa�a si� znowu za ska��,
jakby to ludzki g�os nape�nia� j� przera�eniem.
Profesor ruchem r�ki nakaza� nam milczenie i zacz�� si� pluska� w wodzie,
udaj�c, �e
nie zwraca na ni� najmniejszej uwagi. Poszli�my w jego �lady i nasza taktyka
okaza�a si�
skuteczna. Dziewczyna nie tylko ukaza�a si� znowu, ale wkr�tce zainteresowa�a
si� naszymi
wyczynami. To zainteresowanie przejawia�o si� jednak w tak niezwyk�y spos�b, �e
wzmog�o
tylko nasz� ciekawo��. Czy obserwowali�cie kiedy� na pla�y boja�liwego
szczeniaka, kt�rego
pan w�a�nie si� k�pie? Chcia�by mu towarzyszy� za wszelk� cen�, ale si� boi.
Robi par�
krok�w w jedn� stron�, potem w drug�, odchodzi i zawraca, macha g�ow�, otrz�sa
si�.
W�a�nie tak zachowywa�a si� dziewczyna.
Nagle odezwa�a si�, ale~wydawane przez ni� d�wi�ki podkre�li�y jeszcze bardziej
wra�enie zwierz�co�ci wywo�ane jej zachowaniem. Zatrzyma�a si� na samej kraw�dzi
ska�y i
zdawa�o si�, �e za chwil� skoczy do jeziorka. Przerwa�a na chwil� sw�j taniec i
otworzy�a
usta. Sta�em teraz troch� na uboczu i mog�em j� obserwowa� z ukrycia. My�la�em,
�e
przem�wi, krzyknie, zawo�a. Spodziewa�em si�, �e us�ysz� jaki� barbarzy�ski
j�zyk, ale nie
by�em przygotowany na tak dziwne d�wi�ki, jakie wydoby�y si� z jej gard�a.
W�a�nie z
gard�a, bo ani usta, ani j�zyk nie wsp�dzia�a�y w wydawaniu owego ni to
miauczenia, ni to
ostrego pisku, kt�re zn�w przywodzi�y na my�l objawy radosnego sza�u zwierz�cia.
Czasem
w ogrodach zoologicznych widuje si� m�ode szympansy, kiedy bawi�c si� i
baraszkuj�c
wydaj� podobne okrzyki.
Mimo zaskoczenia p�ywali�my jednak dalej, staraj�c si� nie zwraca� na ni� uwagi.
Odnie�li�my wra�enie, �e podj�a jak�� decyzj�. Przykucn�a na skale oparta na
r�kach i po
chwili zacz�a schodzi� ku nam. Porusza�a si� z ma�pi� zr�czno�ci�. Jej z�ociste
cia�o
sp�ywa�o szybko po skale, ukazuj�c si� nam poprzez w�sk�, przejrzyst� wst�g�
wodospadu,
sk�pane w wodzie i �wietle jak feeryczna zjawa. Chwytaj�c si� niedostrzegalnych
wyst�p�w
ska�y b�yskawicznie znalaz�a si� nad jeziorem i przykucn�a na p�askim kamieniu.
Patrzy�a na
nas przez kilka chwil, po czym skoczy�a do wody i pop�yn�a w nasz� stron�.
Zrozumieli�my, �e chce si� bawi�, wi�c pluskali�my si� nadal z zapa�em wiedz�c,
�e
w ten spos�b pozyskali�my jej zaufanie, ale nieruchomieli�my natychmiast, kiedy
zdradza�a
oznaki przestrachu. Efekt by� taki, �e po nied�ugim czasie wynik�a z tego
wsp�lna zabawa,
kt�rej zasady dziewczyna sama nie�wiadomie ustali�a. Dziwna to by�a zabawa,
podobna
troch� do igraszek fok w basenie. Dziewczyna goni�a nas i ucieka�a na przemian,
to robi�c
nag�e uniki, to ocieraj�c si� o nas nieomal, nie dopuszczaj�c jednak nigdy do
zetkni�cia. Co
za dziecinada!
Byli�my gotowi na wszystko, �eby tylko oswoi� pi�kn� nieznajom�. Zauwa�y�em, �e
profesor uczestniczy� w tych figlach z nie ukrywan� przyjemno�ci�.
Trwa�o to do�� d�ugo i ju� zaczynali�my odczuwa� zm�czenie, kiedy zwr�ci�a moj�
uwag� dziwna powaga maluj�ca si� na jej twarzy. By�a tu z nami, z wyra�nym
zadowoleniem
uczestniczy�a w zainspirowanej przez siebie zabawie, a przez ca�y czas jej rys�w
nie o�ywi�
u�miech. Od d�u�szej chwili czu�em si�, nie wiem czemu, dziwnie nieswojo i z
ulg� odkry�em
przyczyn�: nie �mia�a si� ani nie u�miecha�a. Tylko od czasu do czasu gard�owymi
okrzykami
okazywa�a swoje zadowolenie.
Postanowi�em zrobi� pr�b�. Kiedy zbli�a�a si� do mnie p�yn�c dziwnym psim
stylem,
z w�osami ci�gn�cymi si� za ni� jak ogon komety, spojrza�em jej w oczy i zanim
zd��y�a si�
odwr�ci�, obdarzy�em j� u�miechem, usi�uj�c w nim zawrze� ca�� przyja�� i
czu�o��, na jak�
mnie by�o sta�.
Efekt by� zaskakuj�cy. Stan�a zanurzona po pas w wodzie i wyci�gn�a przed
siebie
zaci�ni�te r�ce obronnym gestem. Potem odwr�ci�a si� i uciek�a na brzeg. Tam
obejrza�a si� i
obserwowa�a nas spode �ba jak wtedy na skal�, z bezradno�ci� zwierz�cia, kt�re
jest
�wiadkiem niepokoj�cego zdarzenia.
By� mo�e nabra�aby znowu ufno�ci widz�c, �e przesta�em si� u�miecha� i p�ywam
sobie dalej najspokojniej w �wiecie, gdyby nie wydarzenie, kt�re na nowo
obudzi�o jej
czujno��. Z lasu dobieg� jaki� ha�as i po chwili naszym oczom ukaza� si� Hektor
skacz�cy z
ga��zi na ga���. Opu�ci� si� na ziemi� i w podskokach pomkn�� w nasz� stron�,
szcz�liwy ze
spotkania. Z przej�ciem patrzy�em jak twarz dziewczyny wykrzywia zwierz�cy
grymas
wyra�aj�cy przera�enie i gro�b� zarazem. Skuli�a si� mi�dzy ska�ami, niemal
wtopiona w
otoczenie, wygi�ta w �uk, z napi�tymi mi�niami i palcami wyci�gni�tymi jak
szpony. A
wszystko to na widok mi�ego, ma�ego szympansa, kt�ry szykowa� nam niespodziank�.
Nie zauwa�y� dziewczyny i w�a�nie przebiega� ko�o niej, kiedy skoczy�a jak
wyrzucona z procy. Dopad�a Hektora i chwyci�a go za szyj� r�kami,
unieruchamiaj�c jak w
kleszczach u�ciskiem ud. Atak by� tak niespodziewany, �e nie zd��yli�my mu
zapobiec.
Hektor nie broni� si� prawie. Po chwili znieruchomia� i wypuszczony z u�cisku
pad� martwy.
Ta promienna dziewczyna - kt�rej w przyp�ywie romantycznych uczu� nada�em uni�
�Nova�, por�wnuj�c jej pojawienie si� do narodzin ja�niej�cej gwiazdy - po
prostu zadusi�a
oswojone i nieszkodliwe zwierz�.
Kiedy otrz�sn�li�my si� z wra�enia i pop�dzili�my w jej stron�, by�o ju� za
p�no na
ratunek. Dziewczyna zwr�ci�a si� ku nam, jakby szykowa�a si� do odparcia ataku.
Wyci�gn�a przed siebie r�ce, wyszczerzy�a z�by i wygl�da�a tak gro�nie, �e
stan�li�my jak
wryci. Wyda�a jeszcze jeden ostry krzyk, mo�e wyra�aj�cy triumf, a mo�e gniew, i
uciek�a w
las. Po chwili znikn�a w zaro�lach, kt�re skry�y jej z�ociste cia�o. My
tymczasem stali�my
niezdecydowani po�r�d d�ungli, w kt�rej zn�w zapad�a cisza.
VI
- Dzikuska - rzek�em - z jakiego� pierwotnego plemienia, jak te z Nowej Gwinei
albo
z las�w afryka�skich?
M�wi�em to bez najmniejszego przekonania. Na to Artur prawie z gniewem zapyta�,
czy widzia�em kiedykolwiek u lud�w pierwotnych tak� finezj� kszta�t�w. Mia� po
stokro�
racj�. Nie wiedzia�em, co odpowiedzie�. Profesor, kt�ry zdawa� si� by� pogr��ony
w
rozmy�laniach, �ledzi� jednak nasz� rozmow�.
- Najbardziej prymitywni ludzie na Ziemi maj� jednak sw�j j�zyk - powiedzia�. -
Ona
nie m�wi.
Obeszli�my woko�o wodospad. Nieznajoma znikn�a bez �ladu, wr�cili�my wi�c do
szalupy pozostawionej na polanie. Antelle my�la� o ponownym starcie w
poszukiwaniu innej,
bardziej cywilizowanej okolicy. Levain zaproponowa� jednak
dwudziestoczterogodzinny
post�j w celu nawi�zania dalszych kontakt�w z mieszka�cami d�ungli. Popar�em go
i nasza
propozycja zosta�a przyj�ta. Nie �mieli�my si� przyzna�, �e na tej decyzji
zawa�y�a nadzieja
ponownego zobaczenia nieznajomej.
Popo�udnie up�yn�o spokojnie. Jednak ju� pod wiecz�r, kiedy sko�czyli�my
podziwia� fantastyczny zach�d Betelgezy, kt�rej rozmiary i blask przechodzi�y
ludzkie
wyobra�enie, poczuli�my, �e co� si� dzieje wok� nas. S�ycha� by�o trzaski i
tajemnicze
szelesty w budz�cej si� do �ycia d�ungli. Mieli�my wra�enie, �e czyje�
niewidzialne oczy
�ledz� nas poprzez listowie. Mimo to noc up�yn�a spokojnie. Zabarykadowani w
szalupie
czuwali�my na zmian�. O �wicie ogarn�o nas to samo uczucie niepokoju. Wydawa�o
mi si�,
�e s�ysz� przenikliwe pokrzykiwanie, takie samo jak wczoraj. Ale �adne ze
stworze�, jakie w
naszej rozgor�czkowanej wyobra�ni zaludnia�y las, nie ukaza�o si�.
Zdecydowali�my si� wr�ci� pod wodospad. Przez ca�� drog� prze�ladowa�o nas to
samo irytuj�ce uczucie, �e jeste�my �ledzeni i obserwowani przez stworzenia,
kt�re nie �mi�
si� nam ukaza�. A przecie� Nova nie kry�a si� przed nami poprzedniego dnia.
- Mo�e boj� si� naszych ubra� - powiedzia� nagle Artur.
Zaczyna�em rozumie�. Przypomnia�em sobie teraz, jak Nova, udusiwszy Hektora,
natkn�a si� uciekaj�c na stos naszych ubra� i odskoczy�a gwa�townie w bok,
niczym
sp�oszony ko�.
- Zaraz zobaczymy.
Rozebrali�my si� i skoczyli�my do jeziora. P�awili�my si� w wodzie, pozornie
oboj�tni na wszystko, co nas otacza�o.
Podst�p si� uda�. Po kilku minutach ujrzeli�my dziewczyn� na skalnej p�ycie.
Nadesz�a niepostrze�enie. Nie by�a sama. Ko�o niej sta� m�czyzna, zupe�nie
nagi,
zbudowany jak wszyscy m�czy�ni na Ziemi. By� w �rednim wieku, a jego rysy
przypomina�y twarz naszej bogini, pomy�la�em wi�c, �e jest jej ojcem. Przygl�da�
si� nam z
tym samym wyrazem os�upienia i niepokoju.
Pojawili si� nast�pni. Dostrzegali�my coraz to innych, staraj�c si� jedynie
zachowa�
pozorn� oboj�tno��. Wychodzili chy�kiem z lasu i stopniowo otaczali jezioro.
Mocno
zbudowani, stanowili pi�kne okazy ludzkiej rasy. Kobiety i m�czy�ni o z�ocistej
sk�rze
biegali niespokojnie, zdradzaj�c du�e podniecenie i pokrzykuj�c od czasu do
czasu.
Byli�my okr��eni i, bior�c pod uwag� wczorajszy incydent z szympansem, do��
zaniepokojeni. Postawa tych ludzi nie by�a jednak gro�na. Oni tak�e wydawali si�
by� po
prostu zainteresowani tylko naszymi p�ywackimi popisami.
Tak by�o rzeczywi�cie. Wkr�tce Nova, kt�r� uwa�a�em ju� za star� znajom�,
w�lizn�a si� do wody, a inni, mniej lub bardziej zdecydowanie, poszli w jej
�lady. Skierowali
si� ku nam i znowu gonili�my si� jak wczoraj z t� r�nic�, �e teraz otacza�o nas
ze
dwadzie�cia pluskaj�cych si�, prychaj�cych postaci, kt�rych powa�ne twarze
zupe�nie nie
pasowa�y do tej dziecinnej zabawy. Po up�ywie kwadransa poczu�em znu�enie. Czy
po to
wyl�dowali�my na Sororze, �eby zachowywa� si� jak banda smarkaczy? G�upio mi
by�o i z
przykro�ci� stwierdzi�em, �e nasz uczony profesor wydawa� si� bez reszty
poch�oni�ty
zabaw�. Ale co mogli�my innego zrobi�? Trudno sobie wyobrazi�, jak ci�ko jest
nawi�za�
kontakt z istotami, kt�re nie m�wi� i nie �miej� si�. Spr�bowa�em jednak.
Wykona�em kilka
znacz�cych gest�w. Z�o�y�em po przyjacielsku d�onie, chyl�c si� w uk�onie
chi�skim
obyczajem. R�k� posy�a�em poca�unki. Nie wywo�a�o to najmniejszego odd�wi�ku.
Nie
dostrzeg�em w ich oczach �adnego b�ysku zrozumienia.
Kiedy w czasie podr�y dyskutowali�my o ewentualnym spotkaniu �ywych istot,
wyobra�ali�my je sobie jako bezkszta�tne, niepodobne do nas, monstrualne stwory.
Zak�adali�my jednak pod�wiadomie, �e b�d� to istoty rozumne. Tymczasem na
Sororze
rzeczywisto�� wydawa�a si� by� kra�cowo odmienna. Mieli�my do czynienia z
mieszka�cami
fizycznie podobnymi do nas, ale pozbawionymi rozumu. �wiadczy� o tym wyraz oczu
Novy,
kt�ry mnie wczoraj tak zastanowi�, a kt�ry odnalaz�em dzisiaj r�wnie� u innych.
Brak w nim
by�o �wiadomych reakcji. Brak duszy. Interesowa�a ich tylko zabawa, i to w
dodatku
prymitywna. Chc�c wprowadzi� do niej cho�by pozory harmonii, wzi�li�my si� za
r�ce i
zanurzeni po pas w wodzie wykonali�my dziecinny taniec, kr�c�c si� w k�ko,
podnosz�c i
opuszczaj�c ramiona. Nie wywar�o to na nich �adnego wra�enia. Wi�kszo�� odsun�a
si�,
pozostali przygl�dali si� nam tak bezmy�lnie, �e zatrzymali�my si�, zbici z
tropu.
Nasza rozterka sta�a si� w�a�nie przyczyn� dramatu. �wiadomo��, �e trzej
dojrzali
m�czy�ni, z kt�rych jeden cieszy si� �wiatow� s�aw�, trzymaj� si� za r�ce i jak
dzieci bawi�
si� w k�eczko pod kpi�cym spojrzeniem Betelgezy, wytr�ci�a nas z r�wnowagi. Nie
mogli�my d�u�ej zachowa� powagi. Napi�cie ostatnich pi�tnastu minut by�o tak
wielkie, �e
odpr�enie musia�o nast�pi�. Wstrz�sn�� nami nieprzytomny �miech i zgi�ci w p�
nie
mogli�my si� opanowa� przez d�u�sz� chwil�.
Nasz wybuch weso�o�ci wywo�a� wreszcie jak�� reakcj�, jednak nie tak�, jakiej
by�my
sobie �yczyli. W jeziorze zakot�owa�o si�. Ludzie zacz�li ucieka� na wszystkie
strony, zdj�ci
panik�, kt�ra w innych okoliczno�ciach by�aby wr�cz �mieszna. Wkr�tce zostali�my
w
wodzie sami. Oni tymczasem zbili si� w gromad� na brzegu, po przeciwnej stronie
jeziora.
Rozgor�czkowani, wydawali kr�tkie, z�owrogie pokrzykiwania, wymachuj�c r�kami w
nasz�
stron�. Ich ruchy i wyraz twarzy by�y tak gro�ne, �e ogarn�� nas strach.
Skierowali�my si� z
Arturem ku miejscu, gdzie zostawili�my bro�, ale rozs�dny Antelle zabroni� jej
nam u�ywa�,
a nawet pokazywa�, zanim si� do nas nie zbli��.
Ubrali�my si� po�piesznie, maj�c ich ci�gle na oku. Ledwo wci�gn�li�my spodnie i
koszule, niepok�j ludzi zacz�� przechodzi� w sza�. Odnie�li�my wra�enie, �e
widok ubranego
cz�owieka jest dla nich nie do zniesienia. Jedni uciekli, inni zacz�li zbli�a�
si� wyci�gaj�c
r�ce z zaci�ni�tymi pi�ciami. Chwyci�em za karabin. Znikli w�r�d drzew, cho�
wydaje si�
absurdem, �eby istoty tak prymitywne mog�y poj�� znaczenie tego gestu.
Pospieszyli�my do szalupy. W drodze powrotnej mia�em wra�enie, �e cho�
niewidoczni, byli ci�gle obecni i �e w ciszy �ledzili nasz odwr�t.
VII
Atak nast�pi� w chwili, kiedy wychodzili�my na polan�, i by� tak gwa�towny, �e
nie
mieli�my �adnych szans obrony. Ludzie wybiegli z zaro�li i dopadli nas, zanim
zdo�ali�my
wycelowa� bro�. Dziwna rzecz - agresja nie by�a skierowana bezpo�rednio
przeciwko nam.
Czu�em to pod�wiadomie od pierwszej chwili, a wkr�tce nie mia�em ju�
w�tpliwo�ci. Ani
przez moment nie odnosi�em wra�enia, �e jestem w �miertelnym niebezpiecze�stwie,
jak
wczoraj Hektor. Ci ludzie nie nastawali na nasze �ycie, swoj� z�o�� wy�adowywali
na
ubraniach i przedmiotach, kt�re mieli�my przy sobie. Zostali�my b�yskawicznie
obezw�adnieni. K��b niespokojnych r�k wyrywa� nam i odrzuca� daleko bro�,
amunicj�,
torby, zdziera� z nas ubranie i rwa� na strz�py. Poj��em o co im chodzi i
podda�em si� biernie.
Cho� troch� podrapany, wyszed�em jednak z opresji bez szwanku. Antelle i Levain
post�pili
podobnie i po chwili stali�my wszyscy trzej goli jak �wi�ci tureccy w�r�d
gromady m�czyzn
i kobiet. Wyra�nie uspokojeni widokiem naszych nagich cia�, biegali teraz wok�
nas, za
blisko jednak, by�my mogli pr�bowa� ucieczki.
By�o ich teraz na polanie co najmniej stu. Ci, kt�rzy nie byli nami zaj�ci,
rzucili si� na
szalup� z tak� sam� furi�, z jak� inni darli nasze ubrania. Mimo rozpaczy
ogarniaj�cej mnie
na widok niszczenia naszego bezcennego pojazdu, obserwowa�em bacznie ich
zachowanie i
chyba uda�o mi si� uchwyci� jego zasadniczy sens: to przedmioty wprawia�y ich w
sza�.
Wszystko, co by�o wyprodukowane, wywo�ywa�o zar�wno gniew jak i strach.
Chwyciwszy
jak�� rzecz nie zajmowali si� ni� d�u�ej ni� by�o trzeba, �eby j� rozbi�,
porwa�, po�ama�.
Odrzucali szcz�tki jak mogli najdalej, a je�li wracali do nich znowu, to tylko
po to, by
doko�czy� dzie�a zniszczenia. Przywodzili na my�l kota walcz�cego z wielkim
szczurem, ju�
p�ywym, ale wci�� niebezpiecznym, albo ichneumona ze z�apanym w�em. Ju� na
samym
pocz�tku zaskoczy�o mnie, �e zaatakowali nas zupe�nie bezbronni, nie maj�c nawet
kija.
Patrzyli�my bezsilni na zag�ad� szalupy. W�az ust�pi� pod si�� ramion. Wdarli
si� do
�rodka i zniszczyli wszystko, co si� da�o, a przede wszystkim nasze
najcenniejsze przyrz�dy
pok�adowe, kt�rych szcz�tki porozrzucali woko�o. Trwa�o to do�� d�ugo. Kiedy
zosta�a ju�
tylko nietkni�ta metalowa pow�oka, zawr�cili w nasz� stron�. Zacz�li nas ci�gn��
i popycha�,
a� w ko�cu powlekli w stron� d�ungli.
Sytuacja stawa�a si� coraz gro�niejsza. Bezbronni, odarci z odzie�y, zmuszeni do
szybkiego, przekraczaj�cego ludzkie si�y marszu na bosaka, nie mogli�my si�
porozumiewa�
ani nawet poskar�y�. Ka�da pr�ba nawi�zania rozmowy wyzwala�a tak gro�ne
odruchy, �e
cierpieli�my dalej w milczeniu. A przecie� te stworzenia by�y lud�mi jak my.
Ubrani i
uczesani nie wzbudzaliby na Ziemi �adnej sensacji. Wszystkie kobiety by�y
pi�kne, cho�
�adna nie mog�a r�wna� si� z Nov�.
Nova bieg�a tu� za nami. Brutalnie pop�dzany, kilkakrotnie odwr�ci�em si� do
niej,
wypatruj�c cho�by �ladu wsp�czucia i chyba nawet dostrzeg�em je raz na jej
twarzy. My�l�
jednak, �e to by�o tylko moje pobo�ne �yczenie. Kiedy krzy�owa�y si� nasze
spojrzenia,
spuszcza�a g�ow�, a jej wzrok nie wyra�a� nic pr�cz ot�pienia.
Ta katorga ci�gn�a si� godzinami. Pada�em ze zm�czenia, stopy mi krwawi�y, a
ca�e
cia�o mia�em podrapane przez cierniste krzewy, w�r�d kt�rych mieszka�cy Sorory
prze�lizgiwali si� jak w�e. Moi towarzysze byli w nie lepszym stanie. Antelle
potyka� si� za
ka�dym krokiem. Wreszcie dotarli�my do miejsca, kt�re wydawa�o si� by� celem
tego
szalonego biegu. Las nie by� tu tak g�sty, a zamiast zaro�li pokaza�a si�
niewysoka trawa.
Dali nam wreszcie spok�j i nie zwracaj�c na nas wi�cej uwagi znowu zacz�li goni�
si� w�r�d
drzew, jakby nie mieli lepszego zaj�cia. Padli�my na ziemi� nieprzytomni ze
zm�czenia i
korzystaj�c z chwili wytchnienia zacz�li�my naradza� si� po cichu.
Trzeba by�o ca�ego wysi�ku woli i umys�u profesora, �eby uchroni� nas przed
najczarniejsz� rozpacz�. Zapada� zmrok. Zapewne uda�oby si� nam uciec
korzystaj�c z
og�lnego zamieszania, ale dok�d? Nawet gdyby�my przebyli jeszcze raz t� ca��
drog�, nie
mieli�my �adnej mo�liwo�ci uruchomienia szalupy. Uznali�my, �e b�dzie
najrozs�dniej
pozosta� na miejscu i pr�bowa� zjedna� sobie te nieobliczalne stworzenia. Poza
tym g��d
dawa� nam si� ju� porz�dnie we znaki.
Wstali�my i nie�mia�o zrobili�my par� krok�w. Tamci kontynuowali swoj�
bezsensown� zabaw�. Tylko Nova zdawa�a si� o nas pami�ta�. Sz�a za nami w pewnej
odleg�o�ci, odwracaj�c g�ow�, gdy ogl�dali�my si� za siebie. W��cz�c si� tak bez
celu
zdali�my sobie spraw�, �e jeste�my w obozowisku. Zamiast sza�as�w zobaczyli�my
co�, co
przypomina�o gniazda wielkich ma�p afryka�skich. Po prostu kilka spl�tanych
ga��zi, niczym
nie przewi�zanych i u�o�onych na ziemi albo wt�oczonych w rozwidlenia niskich
konar�w.
Niekt�re gniazda by�y zaj�te. M�czy�ni i kobiety - ci�gle nie znajduj� dla nich
innego
okre�lenia - siedzieli tam sku�em, cz�sto parami, i drzemali przytuleni do
siebie jak
zmarzni�te psy. Wi�ksze gniazda zajmowa�y ca�e rodziny. Zauwa�yli�my w nich
kilkoro
dzieci, kt�re wyda�y mi si� �adne i zdrowe.
Problem zaspokojenia g�odu pozostawa� wci�� nie rozwi�zany. Wreszcie pod jakim�
drzewem natkn�li�my si� na rodzin� zabieraj�c� si� do jedzenia, ale widok ich
posi�ku nie by�
zach�caj�cy. W�a�nie �wiartowali jakie� du�e zwierz�, podobne do jelenia. Bez
�adnych
narz�dzi, r�kami i pazurami wyrywali kawa�y mi�sa i po�erali na surowo,
odrywaj�c tylko
p�aty sk�ry. Nigdzie w pobli�u nie dostrzegli�my �lad�w ogniska. Zemdli�o nas na
widok tej
uczty. Zreszt� kiedy podeszli�my na kilka krok�w, poj�li�my, �e z pewno�ci� nie
zostaniemy
zaproszeni do wsp�lnego sto�u. Pr