111

Szczegóły
Tytuł 111
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

111 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 111 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

111 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TYTU�: Postmodernistyczny liberalizm mieszcza�ski AUTOR: Richard Rorty Skargi na spo�eczn� nieodpowiedzialno�� intelektualistek(1) zazwyczaj wynikaj� z ich sk�onno�ci do usuwania si� na ubocze, do porzucania jednej wsp�lnoty na rzecz duchowej identyfikacji z inn� - na przyk�ad z innym krajem lub inn� epok�, niewidzialn� Alma Mater lub jak�� podgrup� wyobcowan� z szerszej spo�eczno�ci. Intelektualistki s� w tym podobne do g�rnik�w. Cz�onkowie Zwi�zku Pracownik�w Kopal� we wczesnych latach istnienia tego zwi�zku troch� nie ufali otaczaj�cym ich instytucjom prawnym i politycznym, zachowuj�c lojalno�� wy��cznie wobec siebie nawzajem. Pod tym wzgl�dem przypominali literack� i plastyczn� awangard� mi�dzywojenn�. Nie jest jasne, dlaczego ci, kt�rzy w ten spos�b marginalizuj� samych siebie, s� krytykowani za spo�eczn� nieodpowiedzialno��. NIe mo�e by� przecie� odpowiedzialny w stosunku do spo�eczno�ci kto�, kto nie uwa�a si� za jej cz�onka. W przeciwnym wypadku wyrazem nieodpowiedzialno�ci by�yby ucieczki z niewoli i podkopy pod murem berli�skim. Gdyby ten rodzaj krytyki mia� mie� sens, musia�aby istnie� pewna wsp�lnota nadrz�dna - czyli ludzko�� jako taka - z kt�r� ka�dy musia�by si� identyfikowa�. Do praw takiej w�a�nie wsp�lnoty odwo�ywa�by si� cz�owiek porzucaj�cy swoj� rodzin�, plemi� czy nar�d, grupy te za� powo�ywa�yby si� na to samo krytykuj�c nieodpowiedzialno�� uciekinier�w. Niekt�rzy ludzie wierz� w istnienie takiej wsp�lnoty. Wierz� oni w istnienie przyrodzonej ludzkiej godno�ci, przyrodzonych ludzkich praw oraz ahistorycznej r�nicy mi�dzy wymogami moralno�ci i rozs�dku. Nazwijmy tych ludzi "kantystami". W opozycji do nich pozostaj� ludzie, kt�rzy twierdz�, �e "cz�owiecze�stwo" jest poj�ciem raczej biologicznym ni� moralnym, �e ludzka godno�� zawsze jest tylko pochodn� godno�ci jakiej� okre�lonej spo�eczno�ci, i �e nie jest mo�liwe odwo�anie si� do obiektywnego miernika, kt�ry pom�g�by nam oceni� wzgl�dne warto�ci zr�nicowanych - istniej�cych i postulowanych - spo�eczno�ci. Nazwijmy tych ludzi "heglistami". Wsp�czesna filozofia kr�gu angloj�zycznego jest w�a�ciwie tr�jstronnym sporem pomi�dzy z jednej strony "kantystami", kt�rzy (jak Ronald Dworkin) pragn� utrzyma� ponadhistoryczne rozr�nienie moralno�� - rozs�dek jako podpor� instytucji i praktyk ocala�ych demokracji, z drugiej tymi, kt�rzy (jak postmarksowska europejska lewica filozoficzna, Roberto Unger i Alasdair MacIntyre) pragn� odrzuci� te instytucje zar�wno dlatego, �e opieraj� si� one na zdezaktualizowanym systemie filozoficznym, jak dla innych, bardziej konkretnych powod�w, i wreszcie z trzeciej strony tymi, kt�rzy (jak Michael Oakeshott i John Dewey) pragn� zachowa� te instytucje, odrzucaj�c ich tradycyjne, kantowskie zaplecze. Dwa ostatnie stanowiska podejmuj� heglowsk� krytyk� kantowskiej koncepcji dzia�a� moralnych, uwsp�cze�niaj�c albo odrzucaj�c reszt� filozofii Hegla. Je�eli hegli�ci maj� racj�, w�wczas nie istniej� ani ahistoryczne kryteria decyduj�ce, kiedy porzucenie jakiej� spo�eczno�ci jest, a kiedy nie jest czynem nieodpowiedzialnym, ani te� kryteria decyduj�ce, kiedy zmieni� kochank� czy zaw�d. Wed�ug heglist�w nie ma takiej rzeczy, kt�rej nale�y by� wiernym, wyj�wszy osoby i faktyczne b�d� potencjalne spo�eczno�ci historyczne; uwa�aj� wi�c oni stosowan� przez kantyst�w wyk�adni� "odpowiedzialno�ci spo�ecznej" za myl�c�, poniewa� na przyk�ad w odniesieniu do Antygony sugeruje ona nie tyle konflikt pomi�dzy lojalno�ci� wobec brata i wobec Teb, albo wobec Aten i Persji w przypadku Alcybiadesa, lecz pozorny konflikt mi�dzy lojalno�ci� wobec osoby czy historycznej spo�eczno�ci a lojalno�ci� wobec czego� "wy�szego" od obu tych rzeczy. Wyk�adnia taka sugeruje wi�c, �e istnieje punkt widzenia abstrahuj�cy od ka�dej historycznej spo�eczno�ci i rozstrzygaj�cy o prawach spo�eczno�ci w opozycji do praw jednostek. Kanty�ci sk�onni byliby oskar�a� o brak odpowiedzialno�ci spo�ecznej tych, kt�rzy w�tpi� w istnienie takiego punktu widzenia. Dlatego te� kiedy Michael Waltzer stwierdza, �e "dane spo�ecze�stwo jest sprawiedliwe, je�li tre�� jego �ycia [...] odpowiada wsp�lnym przekonaniom jego cz�onk�w", Dworkin nazywa ten pogl�d "relatywizmem". I ripostuje: "Sprawiedliwo�ci nie powierza si� anegdocie czy konwencji". Takich pretensji zg�aszanych przez kantyst�w broni� mo�na przy u�yciu taktyki samych heglist�w zauwa�aj�c, �e w�asny obraz tego samego spo�ecze�stwa ameryka�skiego, kt�re Waltzer chce chwali� i ulepsza�, jest �ci�le zwi�zany z kantowskim s�ownikiem "nieusuwalnych praw" i "godno�ci ludzkiej". Heglowscy obro�cy instytucji liberalnych podejmuj� si� bowiem - wy��cznie na gruncie solidarno�ci - obrony spo�ecze�stwa, od kt�rego tradycyjnie oczekiwano fundamentu trwalszego ni� solidarno��. W swojej krytyce tradycji wiod�cej od Hegla przez Marksa do Nietzschego, tradycji obstawania przy my�leniu o moralno�ci raczej jako interesie historycznie uwarunkowanej spo�eczno�ci ni� jako wsp�lnej sprawie cz�owiecze�stwa, kanty�ci cz�sto upierali si�, �e taki pogl�d filozoficzny - je�li kto� ceni liberalne praktyki i instytucje - jest nieodpowiedzialny. Ich krytycyzm opiera� si� na za�o�eniu, �e wspomniane praktyki i instytucje nie przetrwa�yby usuni�cia tradycyjnych kantowskich wspornik�w obejmuj�cych ponadkulturow� i ahistoryczn� wyk�adni� "rozumno�ci" i "moralno�ci". Przeprowadzan� przez heglist�w pr�b� obrony instytucji i praktyk bogatych demokracji p�nocnoatlantyckich, obywaj�c� si� bez takich wspornik�w, nazwa�bym "postmodernistycznym liberalizmem mieszcza�skim". Nazywam go "mieszcza�skim" aby podkre�li�, �e wi�kszo�� ludzi, o kt�rych m�wi�, nie sprzeciwi�aby si� marksistowskiemu twierdzeniu, i� wspomniane instytucje i praktyki s� w sporej cz�ci mo�liwe i usprawiedliwione jedynie w okre�lonych historycznych, a zw�aszcza ekonomicznych warunkach. Liberalizm mieszcza�ski, pr�b� spe�nienia nadziei p�nocnoatlantyckiego mieszcza�stwa, chcia�bym przeciwstawi� liberalizmowi filozoficznemu, zbiorowi kantowskich zasad pomy�lanych jako usprawiedliwienie nas, kt�rzy owe nadzieje �ywimy. Hegli�ci s�dz�, �e zasady te s� przydatne jako podsumowanie, nie za� jako usprawiedliwienie wspomnianych nadziei. U�ywam okre�lenia "postmodernistyczny" w znaczeniu nadanym temu terminowi przez Jean-Francois Lyotarda, kt�ry pisze, �e nastawienie postmodernistyczne polega na "nieufno�ci" w stosunku do "metanarracji"(2), do opowie�ci, kt�re opisuj� albo przepowiadaj� dzia�ania takich jednostek, jak na przyk�ad "ja" samo w sobie, Duch Absolutny czy Proletariat. Metanarracje to opowie�ci s�u��ce uzasadnianiu ]ojalno�ci wobec okre�lonych wsp�czesnych spo�eczno�ci b�d� uzasadnianiu prawa do zrywania z nimi, nie b�d�ce jednak ani opowie�ciami historycznymi o przesz�ych dzia�aniach tej lub innej spo�eczno�ci, ani scenariuszami jej mo�liwych dzia�a� przysz�ych. "Postmodernistyczny liberalizm mieszcza�ski" - brzmi to oksymoronicznie. Jest tak (z przyczyn lokalnych i chyba przej�ciowych) po cz�ci dlatego, �e wi�kszo�� ludzi rozpatruj�c swoje "ja" z dala od metafizyki i metanarracji definiuje zarazem siebie poprzez sw�j rozbrat z mieszcza�stwem. Po cz�ci jednak�e jest tak i dlatego, �e trudno wypl�ta� mieszcza�ski instytucje liberalne ze s�ownika, kt�ry owe instytucje odziedziczy�y po O�wieceniu - na przyk�ad z osiemnastowiecznego s�ownika praw, z kt�rego s�dziowie i prawnicy konstytucyjni, tacy jak Dworkin musz� korzysta� ex officiis. S�ownik ten zosta� zbudowany wok� rozr�nienia moralno�ci i rozs�dku. Poni�ej chcia�bym ukaza�, w jaki spos�b �w s�ownik, a zw�aszcza wspomniane rozr�nienie, daj� si� zreinterpretowa� tak, aby przynios�o to po�ytek nam - postmodernistycznym libera�om mieszcza�skim. Chcia�bym zatem zasugerowa�, w jaki spos�b libera�owie ci mogliby przekona� nasze spo�ecze�stwo, �e jego lojalno�� wzgl�dem siebie samego jest dostatecznie moralna i jako taka nie potrzebuje ahistorycznego wsparcia. S�dz�, �e musz� spr�bowa� oczyszczenia si� z zarzut�w nieodpowiedzialno�ci, przekonuj�c nasze spo�ecze�stwo, �e powinno by� wierne wy��cznie w�asnym tradycjom, niekoniecznie za� jeszcze moralnemu prawu. Poci�gni�cie kluczowe w omawianej reinterpretacji polega na uznaniu "ja" moralnego, wcielenia rozumno�ci, nie za istot� umiej�c� odr�ni� w�asne "ja" moralne od swoich uzdolnie�, interes�w i pogl�d�w na dobro (jak potrafi to uczyni� u Rawlsa postawiona w sytuacji pierwotnej osoba dokonuj�ca wyboru(3)), lecz za uk�ad przekona�, pragnie� i odczu� bez zaplecza - za atrybuty pozbawione pod�o�a. Z punktu widzenia moralnych i politycznych rozwa�a� i dyskusji osoba ludzka faktycznie jest takim uk�adem, tak jak z punktu widzenia balistyki jest cielesnym celem, a z punktu widzenia chemii �a�cuchem moleku�. Jest uk�adem nieprzerwanie kontroluj�cym siebie na zwyk�y, Quine'owski spos�b - to znaczy nie poprzez odwo�ywanie si� do kryteri�w og�lnych (na przyk�ad "regu� sensu" czy "zasad moralnych), lecz jedynie dzi�ki metodzie pr�b i b��d�w, w kt�rej kom�rki przegrupowuj� si� w zale�no�ci od presji �rodowiska. Wed�ug Quine'owskiego pogl�du zachowanie racjonalne to po prostu zachowanie przystosowawcze, kt�re z grubsza, w podobnych okoliczno�ciach, jest por�wnywalne z zachowaniem innych cz�onk�w danej spo�eczno�ci. Irracjonalno�� pod wzgl�dem fizycznym i etycznym to sprawa zachowa� w wyniku kt�rych jednostka porzuca jedn� z takich spo�eczno�ci albo zostaje pozbawiona cz�onkostwa w niej. Z pewnego punktu widzenia zachowanie adaptacyjne mo�na ca�kiem stosownie opisa� jako "uczenie si�", "rozstrzyganie kalkulacyjne" b�d�, "redystrybucj� �adunk�w elektrycznych w splocie nerwowym" , z innego za� jako "rozwa�anie" albo "wybieranie". �aden z tych s�ownik�w nie jest uprzywilejowany w stosunku do pozosta�ych. Co odgrywa rol� "ludzkiej godno�ci" w takim pogl�dzie na ludzkie "ja"? Odpowied� dobrze sformu�owa� Michael Sandels stwierdzaj�c, �e mo�emy uwa�a� samych siebie za kantowskie podmioty, "zdolne", jak osoby dokonuj�ce wyboru u Rawlsa samodzielnie ukonstytuowa� sens "(...) tylko kosztem tych przekona� i zasad, kt�rych moralna si�a polega cz�ciowo na tym, �e �ycie w zgodzie z nimi wyznacza nam to�samo�� - jako cz�onkom tej w�a�nie, a nie innej rodziny, spo�eczno�ci, narodu czy ludu, jako nosicielom tej w�a�nie historii, jako synom i c�rkom tej w�a�nie rewolucji, obywatelom tej oto republiki"(4). Sk�onny by�bym twierdzi�, �e we wspomnianej zale�no�ci tkwi ca�o�� moralnej si�y owyrch przekona� i zasad oraz �e wszystko inne nie ma �adnej si�y moralnej. Omawiane przekonania i zasady maj� za swoje wsparcie wy��cznie dwie rzeczy: po pierwsze, prze�wiadczenia, pragnienia i emocje, kt�re stanowi� dla nich podpor�, pokrywaj� si� cz�ciowo z prze�wiadczeniami, pragnieniami i emocjami wielu innych cz�onk�w grupy, z kt�r� si� identyfikujemy podejmuj�c moralne b�d� polityczne rozwa�ania, oraz po drugie, to w�a�nie one stanowi� cechy wyr�niaj�ce dan� grup�, cechy wykorzystywane przez ni� do skonstruowania w�asnego obrazu uzyskiwanego poprzez kontrastowe przeciwstawienie si� innym grupom. Znaczy to, �e uwsp�cze�niony odpowiednik heglowskiej "przyrodzonej godno�ci ludzkiej" to nic innego jak godno�� grupy, z kt�r� osoba si� identyfikuje. Tak wi�c narody, ko�cio�y i ruchy spo�eczne b�yszcz� jako historyczne przyk�ady nie dlatego, �e odbijaj� promienie emitowane przez jakie� wy�sze �r�d�o, lecz dzi�ki efektowi przeciwstawienia - dzi�ki por�wnywaniu si� z innymi, gorszymi spo�eczno�ciami. Godno�� poszczeg�lnych os�b nie jest �wiat�em wewn�trznym, lecz rezultatem uczestnictwa w przeciwstawianiu.W efekcie takiego pogl�du moralne usprawiedliwienie instytucji i praktyk jakiej� grupy - na przyk�ad wsp�czesnego mieszcza�stwa - staje si� kwesti� narracji historycznych (w��cznie ze scenariuszami prawdopodobnych wydarze� w jakich� nieprzewidzianych okoliczno�ciach przysz�ych), nie za� kwesti� metanarracji filozoficznych. Podstawowym zapleczem historiografii nie jest ju� filozofia, ale sztuki, s�u��ce rozwojowi i modyfikowaniu w�asnego obrazu grupy - na przyk�ad poprzez apoteoz� jej bohater�w, demonizowanie jej wrog�w, uk�adanie dialog�w dla jej cz�onk�w, powt�rne skupianie na czym� jej uwagi. Kolejny rezultat polega na tym, �e rozr�nienie moralno��/rozs�dek wyst�puje teraz jako rozr�nienie pomi�dzy odwo�aniami do dw�ch cz�ci uk�adu, jakim jest "ja" - cz�ci oddzielonych zamazanymi i ci�gle zmiennymi granicami. Jedna cz�� sk�ada si� z przekona�, pragnie� i emocji nak�adaj�cych si� na przekonania, pragnienia i emocje wi�kszo�ci pozosta�ych cz�onk�w spo�eczno�ci, z kt�r� (dla potrzeb autorefleksji) identyfikuje si� dana osoba; kontrastuj� one z przekonaniami, pragnieniami i emocjami wi�kszo�ci cz�onk�w innych spo�eczno�ci wobec kt�rych negatywnie okre�la si� spo�eczno�� danej osoby. Dana osoba odwo�uje si� raczej do moralno�ci ni� do rozs�dku, gdy odwo�uje si� do tej nak�adaj�cej si�, spo�ecznej cz�ci swego "ja", do tych przekona�, pragnie� i emocji, kt�re pozwalaj� jej m�wi� "U NAS tak si� nie post�puje". Moralno��, jak stwierdzi� Wilfrid Sellars, to kwestia "my intencjonalnego". Gros dylemat�w moralnych pochodzi st�d, �e wi�kszo�� z nas identyfikuje si� z wieloma rozmaitymi spo�eczno�ciami, przejawiaj�c zarazem niech�� do marginalizowania siebie w stosunku do ka�dej z nich. Rozmaito�� identyfikacji ro�nie wprost proporcjonalnie do poziomu wykszta�cenia, podobnie jak liczba spo�eczno�ci, z kt�rymi dana osoba mo�e si� identyfikowa�, ro�nie wprost proporcjonalnie do stopnia cywilizacji. Nasze pluralistyczne spo�ecze�stwo cechuje, jak s�usznie zauwa�a Dworkin, pewien typ wewn�trzspo�ecznych napi��, kt�re jednak rzadko udaje si� roz�adowa� poprzez odwo�anie si� do zasad og�lnych, uznanych przez Dworkina za niezb�dne. Du�o cz�ciej udaje si� je roz�adowa� poprzez odwo�anie si� do tego, co nazywa on "konwencj� i anegdot�". W najlepszym przypadku dyskurs polityczny w demokracjach jest, jak to nazwa� Wittgenstein, wymian� "przypomnie� dla okre�lonego celu"(5) - wymian� anegdot o dawnych skutkach zr�nicowanych praktyk oraz wymian� przewidywa�, co si� stanie, je�li praktyki te ulegn� albo nie ulegn� zmianie. Rozwa�ania moralne postmodernistycznego libera�a mieszcza�skiego sk�adaj� si� zasadniczo z takiego w�a�nie dyskursu omijaj�cego formu�owanie zasad og�lnych, wyj�wszy sytuacje, kt�re wymuszaj� t� szczeg�ln� taktyk� - np. uk�adanie konstytucji albo regu�, kt�rych ma�e dzieci mia�yby si� nauczy� na pami��. Warto wiedzie�, �e taki pogl�d na rozwa�ania moralne i polityczne by� powszechny w�r�d ameryka�skich intelektualistek w latach, gdy w�r�d ameryka�skich filozof�w kr�lowa� Dewey - postmodernista przed czasem - w latach, gdy "realizm prawny" uwa�ano za po��dany pragmatyzm, a nie za bezpodstawny subiektywizm. R�wnie przydatne b�dzie zastanowienie si�, dlaczego wspomnian� przychylno�� dla anegdoty zast�pi�o ponowne przywi�zanie do zasad. Wyja�nienie cz�ciowe polega, jak s�dz�, na tym, �e wi�kszo�� ameryka�skich intelektualistek w czasach Deweya w dalszym ci�gu uwa�a�a sw�j kraj za �wietlany przyk�ad historyczny. Bez trudu z tym krajem si� identyfikowa�y. Najpowa�niejsz� przyczyn� utraty owej to�samo�ci by�a wojna wietnamska. Spowodowa�a ona, �e cz�� intelektualistek ca�kowicie usun�a si� na margines. Inne pr�bowa�y zrehabilitowa� poj�cia kantowskie, aby m�c powiedzie� razem z Chomskym, �e wojna nie tylko sprzeniewierzy�a nadzieje, potrzeby i w�asny obraz Ameryki, lecz r�wnie�, �e by�a niemoralna, by�a wojn�, w kt�r� w og�le nie mieli�my prawa si� anga�owa�. Dewey uzna�by takie pr�by samooskar�ania si� za bezcelowe.Pocz�tkowo mog�y one pe�ni� po�yteczn� funkcj� katarktyczn�, na d�u�sz� met� jednak ich efektem okaza�a si� w�a�nie separacja intelektualistek od wsp�lnoty moralnych przekona� narodu, nie za� zmiana owych przekona�. Ponadto uwsp�cze�niony heglizm Deweya ma w por�wnaniu z uwsp�cze�nionym kantyzmem wi�cej wsp�lnego z systemami przekona� tych spo�eczno�ci, z kt�rymi my, bogate p�nocnoameryka�skie mieszcza�stwo, powinni�my rozmawia�. Tak wi�c powr�t do Deweyowskiego pogl�du zapewni�by nam lepsz� pozycj� w prowadzeniu wszelkich rozm�w z innymi narodami, zapewniaj�c zarazem lepsz� pozycj� ameryka�skim intelektualistkom w rozmowach z ich wsp�rodakami. Na zako�czenie chcia�bym rozwa�y� dwie w�tpliwo�ci dotycz�ce mojego wywodu. Pierwsza wyra�a si� w tym, �e, jak mi si� wydaje, odnalezione w lesie zab��kane dziecko, ocala�e z rzezi narodu, kt�remu zburzono �wiatynie i spalono ksi�gi, nie ma udzia�u w ludzkiej godno�ci. Tak jest w istocie, jednak nie wynika st�d, �e owo dziecko mo�na potraktowa� jak zwierz�. Nale�y bowiem do tradycji naszej spo�eczno�ci, aby obc� istot�, ca�kowicie odart� z godno�ci, wzi�� pod opiek�, przyodzia� w godno��. Ten judeo-chrze�cija�ski element naszej tradycji z wdzi�czno�ci� przywo�uj� tacy atei�ci jak ja, gotowi pozwoli�, by r�nice na przyk�ad mi�dzy kantystami i heglistami zachowa�y charakter "wy��cznie filozoficzny". Istnienie praw ludzkich, w sensie omawianym w tych metaetycznych rozwa�aniach, ma dla sposobu, w jaki potraktujemy owo dziecko, r�wnie wielkie b�d� r�wnie ma�e znaczenie jak pytanie o istnienie Boga. S�dz�, �e obie kwestie maj� r�wnie ma�e znaczenie. Zastrze�enie drugie m�wi, �e to, co nazwa�em "postmodernizmem", lepiej nazwa� "relatywizmem", a relatywizm sam si� znosi. To prawda, relatywizm jest wewn�trznie sprzeczny, jednak istnieje r�nica mi�dzy stwierdzeniem, �e wszystkie spo�eczno�ci s� r�wnie dobre, i stwierdzeniem, �e musimy przemy�le� od �rodka uk�ady, kt�re wsp�tworzymy, spo�eczno�ci, z kt�rymi aktualnie si� uto�samiamy. Je�eli postmodernizm jest relatywistyczny, to w tym samym stopniu co sugestia Hilary'ego Putnama, by�my przestali d��y� do osi�gni�cia "Boskiego punktu widzenia" i u�wiadomili sobie, �e na stworzenie "bardziej racjonalnej koncepcji racjonalno�ci albo lepszej koncepcji moralno�ci mo�emy mie� nadziej� jedynie wtedy, gdy b�dziemy porusza� si� w granicach naszej tradycji"(6). Pogl�d, �e wszystkie tradycje s� r�wnie racjonalne i moralne, mog�aby wyznawa� jedynie jaka� B�g, kt�ra nie odczuwa potrzeby stosowania kategorii "racjonalny" czy "moralny" (wystarczy, �e je wzmiankuje), poniewa� nie odczuwa potrzeby dociekania czy rozwa�a� czegokolwiek. Istota taka uciek�aby od historii i rozm�w w kontemplacj� i metanarracj�. Oskar�anie postmodernizmu o relatywizm jest pr�b� wm�wienia postmodemi�cie, �e pos�uguje si� metanarracj�. Pr�ba ta si� powiedzie, gdy uto�samimy "zajmowanie stanowiska filozoficznego" z posiadaniem dyspozycyjnej metanarracji. Je�li uprzemy si� przy takiej definicji "filozofii w�wczas postmodernizm oka�e si� postfilozoficzny. Lepiej jednak zmieni� t� definicj�(7). -------- ----------------------------------------------------------------- -- 1. Rorty u�ywa zamiennie (i nie bez ironicznej intencji) form �e�skich i m�skich: "intelektualistka", "libera�", "jaka� B�g", "heglista". Spe�nia w ten spos�b wprowadzony przez feminist�w (obowi�zuj�cy w tekstach pisanych przez intelektualistki) obyczaj stosowania w funkcji podmiotu bezosobowego (nazwy wykonawcy czynno�ci b�d� nosiciela cech) form �e�skich i m�skich (przyp. t�umacza). 2. Zobacz J-F. Lyotard, Kondycja postmodernistyczna, prze�. Anna Taborska. "Literatura na �wiecie" 8/9 (1988), s. 280-281: "[nauka], jako �e nie ogranicza si� do wyra�ania u�ytecznych prawid�owo�ci i [jako] �e szuka prawdy, musi uprawomacnia� swoje regu�y gry. Prowadzi wi�c na temat swojego statusu dyskurs uprawomacniaj�cy, zwany filozofi�. Je�li ten metadyskurs odwo�uje si� wprost do kt�rej� z wielkich metanarracji, takich jak dialektyka Ducha, hermeneutyka znaczenia, wyzwalanie si� podmiotu my�l�cego lub dzia�aj�cego, tworzenie bogactw, w�wczas nauk�, kt�ra odwo�uje si� do nich, aby siebie uprawomocni�, b�dziemy nazywali modernistyczn�. [...] Przesadnie upraszczaj�c, uwa�a si� za postmodernistyczn� nieufno�� w stosunku do metanarracji" (przyp. t�umacza) 3.Rorty nawi�zuje tu do tworzonej przez Johna Rawlsa "sytuacji pierwotnej", czyli (wolnej od poznawczych i etycznych zak��ce�) sytuacji, w kt�rej osoby dokonuj� wyboru pomi�dzy r�nymi teoriami sprawiedliwo�ci - zobacz J. Rawls, Teoria sprawiedliwo�ci, prze�. M. Panufnik, J. Pasek, A Romaniuk, Warszawa 1994, rozdzia� III: Sytuacja pierwotna, zw�aszcza s. 172 n. (przyp. t�umacza) 4.M. Sandels, Liberalism and the Limits of Justice, New York 1982, s. 179. Znakomita ksi��ka Sandelsa po mistrzowsku dowodzi, �e Rawls nie mo�e uwsp�cze�ni� Kanta i zarazem zachowa� meetaetyczny autorytet kantowskiego "rozumu praktycznego". 5.L. Wittgenstein, Dociekania filozoficzne, prze�. B. Wolniewicz, Warszawa 1972, s. 127. 6.H. Putnam, Reason, Truth and History, New York 1981, s. 216. 7.Redefinicj� tak� omawiam we wst�pie do Cosequences of Pragmatism, Minneapolis 1982.