13
Szczegóły |
Tytuł |
13 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Opowie�� o Sindbadzie �eglarzu"
Z cyklu "Ba�ni z tysi�ca i jednej nocy"
W czasach kiedy kalif Harun ar-Raszid w�ada� wszystkimi, wiernymi, �y� sobie w mie�cie Bagdadzie pewien cz�owiek, zwany Sindbadem Tragarzem. By� to cz�ek ubogi, kt�ry, aby zarobi� na �ycie, musia� nosi� ci�ary na g�owie. Ot� pewnego dnia zdarzy�o si�, �e kiedy mia� szczeg�lnie ci�ki tob� do przeniesienia, omal nie straci� przytomno�ci, zw�aszcza �e panowa� niebywa�y upa�. Tragarz poci� si� bardzo i cierpia� od nielito�ciwie pra��cego s�o�ca. Przechodzi� w�a�nie ko�o siedziby pewnego bogatego kupca, przed kt�r� ulica by�a czysto zamieciona i spryskana wod�. Powietrze by�o tam przyjemnie ch�odne, a obok bramy sta�a szeroka �awa. Tragarz z�o�y� na niej sw�j ci�ki tob�, aby chwil� odpocz�� i odetchn��. Z bramy wion�o orze�wiaj�cym powietrzem i przyjemnym aromatem. Ucieszony tym biedak usiad� na �awie. Nagle us�ysza� dolatuj�cy z wn�trza domu przecudny d�wi�k harf i lutni, a wdzi�czne g�osy wy�piewywa�y urzekaj�ce melodie. Us�ysza� tak�e trele ptak�w wielbi�cych Allacha Mi�o�ciwego na r�ne tony. Ka�dy ptaszek �piewa� w swojej w�asnej mowie, a by�y tam turkawki, szpaki, kosy, s�owiki, grzywacze i przepi�rki. Pe�en zdumienia i zachwytu Sindbad Tragarz podszed� bli�ej i zauwa�y�, �e przy domu rozci�ga si� olbrzymi ogr�d, a w nim ujrza� pazi�w i niewolnik�w oraz przer�ne wspania�o�ci, jakie spotyka si� tylko na dworze kr�la czy su�tana. A zapach smakowitych i korzennych potraw wszelakiego rodzaju oraz delikatnych win �echta� mu mile podniebienie. Wzni�s� tedy Sindbad Tragarz oczy ku niebu i rzek�: - Chwa�a ci, o Panie i Stw�rco, za Twe hojne dary, kt�rymi obsypujesz, kogo zechcesz, nie licz�c i nie rachuj�c. B�agam ci�, Panie, o przebaczenie wszystkich moich grzech�w, a skrucha moja niech zado�� uczyni Ci za wszystkie moje b��dy! Nie ma w Tobie �adnych sprzeczno�ci mi�dzy Twymi postanowieniami a Twoj� wszechmoc�. Nikt nie mo�e ��da� od Ciebie rachunku za Twoje czyny, gdy� pot�ga Twoja stoi ponad wszystkim. Chwa�a Tobie, kt�ry bogacisz i wywy�szasz, kogo zechcesz, a czynisz ubogim i poni�asz, kogo Ci si� spodoba. Jak�e� wielka jest Twoja wspania�o��, jak�e� przemo�na Twoja pot�ga i jak�e� doskona�e Twoje rz�dy! Darzysz �ask� spo�r�d Twoich s�ug, kogo masz ochot�. I tak pan tego domostwa �yje w przepychu i rado�ci, dane mu jest rozkoszowa� si� cudownymi woniami, wy�mienitym jad�em i szlachetnym winem. W m�dro�ci Twojej postanowi�e� dla stworze� Twoich to, co zgodne z Twoj� wol�, i to, co z g�ry im przeznaczy�e�. Jedni ze stworzonych przez Ciebie ludzi musz� si� mozoli�, inni mog� za�ywa� spokoju. Jedni �yj� w szcz�ciu, a inni, musz� ci�ko pracowa� i znosi� niedostatek. Potem skar�y� si� jeszcze na sw� niedol� mow� wi�zan�. Wypowiedziawszy swoj� wierszowan� skarg�, chcia� znowu podnie�� tob� i i�� dalej. Ale wtedy ukaza� si� w bramie m�ody pa� o pi�knym obliczu i wdzi�cznej postaci, ubrany we wspania�e szaty. Uj�� Tragarza za r�k� i tak do niego powiada: - Wst�p w nasze progi, dok�d zaprasza ci� m�j pan, kt�ry �yczy sobie pom�wi� z tob�! Tragarz zawaha� si� chwil�, czy wej�� tam, gdzie go �w pa� zaprasza, ale w ko�cu nie m�g� si� oprze� i pozostawiwszy sw�j tob� u od�wiernego w sieni, wszed� za swym przewodnikiem do wn�trza domu. Ujrza�, �e by�a to pi�kna siedziba, zar�wno przyjemna, jak i okaza�a. W wielkiej sali zobaczy� t�um dostojnych emir�w i innych wytwornych go�ci. By�y tam wszelkiego rodzaju kwiaty i wonne zio�a, a na sto�ach rozstawiono mn�stwo �akoci i owoc�w, wielk� ilo�� najrozmaitszych wyszukanych potraw i win z wyborowych winoro�li. Potem us�ysza� Sindbad Tragarz gr� na harfach i �piew wielu pi�knych dziewcz�t. Ka�dy z go�ci siedzia� na nale�nym mu miejscu, a na miejscu honorowym tronowa� dostojny i czcigodny pan, kt�rego zarost na policzkach by� posrebrzony ju� siwizn�. Posta� jego by�a wspania�a, twarz pi�kna, pe�na godno�ci i wykwintu, dostoje�stwa i majestatu. Sindbad Tragarz poczu� si� tym wszystkim onie�mielony i tak do siebie powiedzia�: "Na Allacha, to chyba kawa�ek raju albo siedziba jakiego� kr�la czy su�tana". Sk�oni� si� wi�c dwornie, pozdrowi� dostojnych pan�w, �yczy� im b�ogos�awie�stwa Allacha i uca�owa� ziemi� przed ich stopami. Po czym stan�� z pokornie pochylon� g�ow�. Pan domu skin�� na niego, aby przyst�pi� bli�ej i usiad�. Kiedy Tragarz to uczyni�, tamten pozdrowi� go przyjaznymi s�owy. Po czym kaza� mu poda� kilka wspania�ych, smakowitych i wyszukanych potraw. Tragarz przysun�� si� bli�ej do sto�u i pochwaliwszy Allacha, zacz�� je�� a� do syto�ci. Potem powiedzia�: - Chwa�a Allachowi we wszelkich Jego sprawach! - Umy� r�ce i podzi�kowa� pi�knie za posi�ek. A pan domu na to: - Cieszymy si�, �e�my ci dogodzili. Niech ten dzie� b�dzie dla ciebie b�ogos�awiony! Powiedz, jak si� nazywasz i w jakim zawodzie pracujesz. �w za� odpowiedzia�: - Dostojny panie, nazywam si� Sindbad Tragarz i dla zarobku nosz� ci�ary innych ludzi na mojej g�owie. Pan domu u�miechn�� si� i ci�gn�� dalej: - Wiedz, Tragarzu, �e nosz� takie samo imi� jak ty. Jestem Sindbad �eglarz. Ale teraz �ycz� sobie, Tragarzu, aby� mi powt�rzy� te pi�kne rymy, kt�re� m�wi� stoj�c u mojej bramy. Tragarz stropi� si� i odrzek�: - Na Allacha, zaklinam ci�, nie gniewaj si� na mnie za to! Ci�ka praca, codzienna udr�ka i puste r�ce ucz� bowiem cz�owieka z�ych obyczaj�w i czyni� go gburem. - Nie wstyd� si� - odpar� pan domu. - Sta�e� si� bowiem teraz moim bratem. Powt�rz �w wiersz! Podoba� mi si� bardzo, kiedy us�ysza�em, jak m�wi�e� go u mojej bramy! Tragarz powt�rzy� wi�c �w wiersz. I zn�w pan domu zachwyci� si� nim, s�ysz�c go po raz wt�ry. - Wiesz, Tragarzu - m�wi� dalej - �e dzieje moje s� niezwyk�e i pragn� opowiedzie� ci wszystko, co mi si� przytrafi�o i co prze�y�em, zanim doszed�em do takiego dobrobytu i mog�em zamieszka� w tym domu, w kt�rym mnie widzisz. Bogactwa te bowiem i ta siedziba przypad�y mi dopiero po ci�kich udr�kach, wielkich utrapieniach i niezliczonych okropno�ciach. Ach, ile� m�ki i trosk musia�em znie�� w dawnych czasach! Przedsi�bra�em siedem podr�y, a ka�da z nich ��czy si� z jak�� osobliw� histori�, od kt�rej si� rozum m�ci. Ale wszystko to by�o z g�ry przez los przeznaczone, a co komu s�dzone, temu nikt nie umknie i od tego si� nie uchroni. Powiedziawszy to zacz�� opowiada�.
Pierwsza podr� Sindbada �eglarza
Wiedzcie, szlachetni panowie, �e ojciec m�j by� kupcem jednym z najbardziej powa�anych zar�wno w�r�d prostego ludu, jak i zamo�nego kupiectwa i �e posiada� wiele pieni�dzy i mienia. Umar�, kiedy by�em jeszcze ma�ym ch�opcem, pozostawiaj�c mi wielkie bogactwo w got�wce, nieruchomo�ciach i dobrach ziemskich. Kiedy doros�em, obj��em to wszystko w posiadanie, jada�em najwykwintniejsze potrawy, pija�em najszlachetniejsze wina i zadawa�em si� z bogatymi m�odzie�cami. Stroi�em si� w z�otolite szaty i przechadza�em si� z przyjaci�mi i towarzyszami zabaw w mniemaniu, �e tak ju� na zawsze pozostanie i wyjdzie ku memu dobru. P�dzi�em d�ugo takie �ycie, ale w ko�cu ockn��em si� z mojej beztroski. A kiedy wr�ci�em do rozumu, zauwa�y�em, �e m�j dobrobyt nale�y ju� do przesz�o�ci, gdy� moje zasoby si� wyczerpa�y. Kiedy zmiarkowa�em, �e utraci�em wszystko, co kiedykolwiek posiada�em, oprzytomnia�em ze strachu i przera�enia. Przypomnia�a mi si� wtedy pewna przypowie��, kt�r� kiedy� od mojego ojca us�ysza�em. By�y to s�owa kr�la Salomona , kt�re brzmia�y: "Trzy rzeczy s� lepsze od trzech innych: dzie� �mierci jest lepszy od dnia urodzin, �ywy pies jest lepszy od zdech�ego lwa, a mogi�a jest lepsza od ub�stwa". Postanowi�em wi�c wyjecha�, zebra�em wszystko, co mi jeszcze pozosta�o ze sprz�tu domowego, i rozprzeda�em. Potem sprzeda�em r�wnie� moj� posiad�o�� i to, co w og�le jeszcze by�o moj� w�asno�ci�. W ten spos�b w ko�cu zgromadzi�em trzy tysi�ce denar�w. Wtedy przysz�o mi na my�l przedsi�wzi�� podr� w obce kraje, pami�taj�c o s�owach poety: Wysi�kiem nawet strome szczyty si� zdobywa.@ Kto pragnie s�awy, musi nie dosypia� nocy.@ W g��biny m�rz nurkuje ten, kto szuka pere�,@ By zdoby� wi�cej z�ota, maj�tku i mocy.@ Lecz kto sobie wysi�ku i trudu nie zada,@ Nic w �yciu nie zdzia�awszy, �ycie swe postrada. Jak postanowi�em, tak zrobi�em. Nakupi�em towar�w r�norodnych oraz wszelaki sprz�t potrzebny do podr�y. A poniewa� dusz� moj� wabi�a podr� morska, wsiad�em na okr�t i uda�em si� do miasta Basry wraz z ca�� gromad� kupc�w. Stamt�d pop�yn�li�my po morzu przez wiele dni i nocy, od wyspy do wyspy, z morza na morze i od l�du do l�du. Wsz�dzie, gdzie�my przybijali do brzegu, trudnili�my si� handlem i wymieniali towary. �egluj�c tak po morzach, przybyli�my pewnego dnia na wysp�, kt�ra by�a tak pi�kna, i� przypomina�a rajski ogr�d. Kapitan tam si� zatrzyma� i zarzuciwszy kotwic� spu�ci� pomost. Wszyscy, kt�rzy byli na statku, wysiedli na brzeg. Zbudowawszy paleniska, rozniecili ognie zaj�li si� r�nymi sprawami. Jedni gotowali, inni prali, jeszcze inni zwiedzali wysp�. Ja nale�a�em do tych ostatnich. Kiedy tak ca�a za�oga zaj�ta by�a jedzeniem i piciem, beztrosk� gaw�d� lub gr�, kapitan, kt�ry pozosta� na pok�adzie statku, nagle zakrzykn�� do nas nie spodziewaj�cych si� niczego z�ego dono�nym g�osem: - Hej, ludzie, ratujcie wasze �ycie! Spieszcie i wracajcie na pok�ad co tchu! Pozostawcie wasze rzeczy na pastw� losu! Uciekajcie, dop�ki�cie jeszcze �ywi, ratujcie si� od zguby! Wyspa, na kt�rej stoicie, nie jest wysp�. To wieloryb, kt�ry zatrzyma� si� po�rodku morza. Piasek go pokry� i ziemia, tak �e wygl�da jak wyspa, i nawet drzewa na nim wyros�y. Ale kiedy rozpalili�cie na nim ogie�, poczu� �ar i poruszy� si�. Lada chwila zanurzy si� z wami w odm�ty morza, a wtedy potopicie si� wszyscy. Udajcie si� wi�c w bezpieczne miejsce, zanim nast�pi wasza zguba! Skoro ludzie us�yszeli s�owa kapitana, uciekli z wyspy i wdrapali si� po�piesznie na statek, pozostawiwszy na brzegu swoje rzeczy, szaty, sagany i paleniska. Jednym uda�o si� jeszcze dosta� na okr�t, inni sp�nili si�, gdy� owa wyspa poruszy�a si� i wkr�tce znik�a w odm�tach morskich ze wszystkim, co na niej by�o, a hucz�ce morze zamkn�o si� nad ni�, bij�c falami dooko�a. Ja by�em jednym z tych, co na wyspie pozostali, tak �e zanurzy�em si� wraz z innymi w topieli. Lecz Allach uchroni� mnie i ocali� przed utoni�ciem. Zes�a� mi bowiem wielki drewniany ceber, jeden z tych, w kt�rym ludzie dopiero co prali. W trosce o s�odkie �ycie uczepi�em si� cebra r�k� i siad�em na� okrakiem, a potem wios�owa�em nogami, gdy fale igraj�c mn� rzuca�y to na prawo, to na lewo. Kapitan za� rozwin�� �agle na statku odp�yn�� z tymi, kt�rym uda�o si� wr�ci� na pok�ad, nie troszcz�c si� o ton�cych. Spogl�da�em t�sknie za odje�d�aj�cym statkiem, a� znik� mi z oczu. Wtedy �mier� wyda�a mi si� nieunikniona. A potem noc zapad�a nade mn� nieszcz�liwym. Przez ca�� noc i przez ca�y nast�pny dzie� pozostawa�em w tym samym po�o�eniu. P�niej jednak pomy�lne wiatry i fale ponios�y mnie do st�p wyspy o stromych brzegach, na kt�rej ros�y drzewa z konarami zwisaj�cymi nad wod�. Uda�o mi si� schwyci� ga��� jakiego� wysokiego drzewa i uczepi� si� jej mocno, maj�c ju� �mier� przed oczyma. Po tej ga��zi wdrapa�em si� na drzewo, no i uda�o mi si� z niego zeskoczy� na wysp�. Tu dopiero dostrzeg�em, �e nogi moje spuch�y i zdr�twia�y, a na stopach widnia�y �lady uk�sze� ryb. Uprzednio w wielkim strachu i rozpaczy wcale tego nie zauwa�y�em. Pad�em na ziemi� jak martwy i pogr��y�em si� w o�owiany sen. Tak przele�a�em a� do nast�pnego ranka i dopiero kiedy s�o�ce wzesz�o nade mn�, obudzi�em si�. Poniewa� jednak mia�em nogi spuchni�te, z trudem posuwa�em si� naprz�d. To raczkowa�em jak dziecko, to czo�ga�em si� na kolanach. Na wyspie by�o wiele owoc�w i �r�de� s�odkiej wody. J��em wi�c karmi� si� tymi owocami. Ale jeszcze przez wiele dni i nocy nie mog�em si� podnie��. P�niej dopiero poczu�em w sobie nowe si�y, wr�ci�a mi otucha i mog�em lepiej si� porusza�. Postanowi�em wi�c obej�� wysp� dooko�a i wypatrywa�em pomi�dzy drzewami, co te� Allach zechcia� tam stworzy� w �askawo�ci swojej. Zrobi�em sobie te� lask� z ga��zi jednego z drzew i podpiera�em si� ni� przy chodzeniu. Dopiero po pewnym czasie w trakcie w�dr�wki wzd�u� brzegu wyspy ujrza�em z daleka jak�� posta�. My�la�em, �e to dzikie zwierz� czy te� potw�r morski. Skoro jednak zbli�y�em si� i przyjrza�em dok�adniej, zoczy�em, �e to szlachetna klacz stoi uwi�zana nad brzegiem morskim. Kiedy jednak podszed�em zupe�nie blisko, zar�a�a g�o�no; zl�k�em si� i chcia�em uciec. Nagle wychyn�� spod ziemi jaki� cz�owiek i podbieg� do mnie wo�aj�c: - Co� za jeden? Sk�d przybywasz? Co sprowadza ci� na t� wysp�? - Efendi - odpar�em - jestem tu obcy; z kilku innymi podr�nikami p�yn��em statkiem, kt�ry zacz�� ton��. Wtedy mi�osierny Allach zes�a� mi drewniany ceber, na kt�rym przyp�yn��em, niesiony przez fale, a� do tej wyspy. Us�yszawszy moje s�owa �w cz�owiek chwyci� mnie za r�k� i zawo�a�: - Chod� ze mn�! Po czym zaprowadzi� mnie do podziemnego korytarza, kt�rym doszli�my do wielkiej podziemnej komnaty. Tam posadzi� mnie na honorowym miejscu, naprzeciwko drzwi, i przyni�s� mi co� do zjedzenia. By�em g�odny, jad�em wi�c a� do syto�ci i przesta�em dopiero, kiedy poczu�em si� silniejszy. Wtedy nieznajomy znowu wypytywa� mnie zacz�� o moje prze�ycia, a ja opowiedzia�em mu wszystko, co mi si� przytrafi�o, od pocz�tku do ko�ca. Tamten s�ucha� mego opowiadania ze wzrastaj�cym zdumieniem i dlatego sko�czywszy moj� opowie�� tak do niego powiedzia�em: - Na Allacha, zaklinam ci�, panie, nie b�d� na mnie krzyw! Opowiedzia�em ci prawd� o mnie i o moich przygodach, a teraz b�agam ci�, aby� mi powiedzia�, kim ty jeste� i dlaczego mieszkasz tu w tej podziemnej komnacie oraz dlaczego owa klacz stoi nad brzegiem morza. Wtedy m�j rozm�wca tak odpowiedzia�: - Wiedz, �e jest tu nas ca�a gromada ludzi rozsypanych po tej wyspie. Jeste�my koniuchami kr�la Mahrad�anu i dogl�damy wszystkich jego rumak�w. Co miesi�c podczas nowiu przyprowadzamy tu jego szlachetne klacze i pozostawiamy je uwi�zane na tej wyspie. Potem chowamy si� do tej podziemnej komnaty, aby nikt nas nie zauwa�y�. W�wczas przybywa tu ogier morski i poczuwszy w�chem klacze wst�puje na brzeg. Rozgl�da si� na wszystkie strony, a kiedy nikogo nie zobaczy, usi�uje uprowadzi� jedn� z klaczy. Uwi�zana klacz nie mo�e pod��y� za nim, wi�c ogier zaczyna z�o�ci� si�, bi� ziemi� kopytami i r�e�. Skoro us�yszymy ten ha�as, wybiegamy z naszego ukrycia z wrzaskiem. Ogier p�oszy si� i wraca do morza, klacz za� p�niej rodzi �rebca lub �rebic�, kt�re s� warte ca�e g�ry z�ota i nie maj� na ziemi sobie r�wnych. Teraz jest w�a�nie pora, kiedy ogier morski wychodzi z morza. Potem, je�li Allach pozwoli, zabior� ci� ze sob� do kr�la Mahrad�anu, aby pokaza� ci nasz kraj. Wiedz jednak, �e gdyby� nas tu nie spotka�, nie ujrza�by� �ywej duszy na tej wyspie i zgin��by� marnie, a nikt nie dowiedzia�by si� nawet o twej �mierci. Jestem przeto przyczyn� twego ocalenia i mnie zawdzi�cza� b�dziesz powr�t do ojczyzny. B�aga�em wi�c niebiosa o b�ogos�awie�stwo dla niego i dzi�kowa�em mu za jego dobro�. Gdy�my tak ze sob� gwarzyli, ogier wyszed� z morza i zar�a� g�o�no, po czym chcia� uprowadzi� klacz. Ale nie uda�o mu si� tego uczyni�, gdy� zacz�a wierzga� i r�e� na niego. W�wczas starszy koniuch chwyci� miecz i tarcz� i wybieg�szy przez drzwi z podziemnej komnaty zawo�a� na swych towarzyszy: - Naprz�d! Dalej na ogiera! - i uderza� przy tym mieczem o tarcz�. Natychmiast przybieg�a gromada koniuch�w, wrzeszcz�c i wygra�aj�c dzidami. Ogier si� sp�oszy�, skoczy� do morza niczym baw� wodny i wkr�tce znik� w�r�d spienionych fal. Wtedy starszy koniuch siad� przy mnie, ale ju� po kr�tkiej chwili jego towarzysze przybiegli do niego, ka�dy prowadz�c po klaczy. Kiedy zoczyli mnie przy starszym koniuchu, spytali, co tu robi�. Opowiedzia�em im to samo, co ju� opowiedzia�em tamtemu. Wtedy ustawili sto�y do posi�ku i zaprosili mnie, abym z nimi spo�y� wieczerz�. Usiad�em wi�c i jad�em z nimi. W ko�cu powstali z miejsc i dosiedli swoich klaczy, daj�c mi r�wnie� jedn� do jazdy i zapraszaj�c mnie ze sob�. Jechali�my coraz dalej, a� dotarli�my do stolicy kr�la Mahrad�anu. Tam koniuchowie poszli do niego i opowiedzieli mu o mym przybyciu. Kr�l kaza� mnie zawezwa�. Przyprowadzono mnie wi�c przed jego oblicze. Pozdrowi�em go, a on odda� mi pozdrowienie, witaj�c mnie go�cinnie w swym kraju. Potem zapyta�, kim jestem, i opowiedzia�em mu wszystko, co mi si� przytrafi�o, wszystkie moje przygody od pocz�tku do ko�ca. Kr�l dziwowa� si� wielce nad ilo�ci� moich przyg�d i tak do mnie rzecze: - Synu m�j, na Allacha, po dwakro� zosta�e� ocalony. Gdyby ci nie by�o przeznaczone d�ugie �ycie, nie uratowa�by� si� od tych wszystkich niebezpiecze�stw. Ale niech b�dzie chwa�a Allachowi za twoje ocalenie! Potem kr�l obsypa� mnie wielkimi zaszczytami, sadzaj�c po swojej prawicy i traktuj�c �askawie w s�owach i czynach. Mianowa� mnie zarz�dc� przystani, do kt�rego obowi�zk�w nale�a�o zapisywa� wszystkie przybywaj�ce statki. S�u�y�em mu wiernie, za�atwiaj�c jego sprawy, a on okazywa� mi swoj� �ask� i wy�wiadcza� wiele dobrego. R�wnie� odzia� mnie w pi�kne i wspania�e szaty. Ba, nawet zosta�em po�rednikiem do za�atwiania pr�b i poda� jego poddanych i sta�em si� w ten spos�b or�downikiem ludu. Tak prze�y�em u niego pewien czas, ale za ka�dym razem, gdy szed�em do przystani, wypytywa�em przeje�d�aj�cych kupc�w i �eglarzy o miasto Bagdad, czy przypadkiem kt�ry� z nich nie wie, �e mog� do ojczyzny powr�ci�. Ale nikt nie zna� tego miasta i nie zna� nikogo, kto by si� tam udawa�. Martwi�o mnie to bardzo, gdy� obrzyd�o mi ju� d�ugie przebywanie na obczy�nie. Ale trwa�o to jeszcze jaki� czas. Pewnego dnia przyszed�em do kr�la Mahrad�anu i zasta�em u niego gromad� Hindus�w. Kiedy ich powita�em, odpowiedzieli mi uprzejmie, przyja�nie mnie pozdrowili i zapytali o moj� ojczyzn�. Skoro ja potem o ich ojczyzn� pyta�em, oznajmili, i� nale�� do rozmaitych stan�w i kast. Jedni z nich to kszatrijowie , szlachetni wojownicy, znani z tego, �e nie pope�niaj� nigdy niesprawiedliwego uczynku ani nie zadaj� nikomu gwa�tu. Inni to bramini . Nie pij� nigdy wina, ale mimo to �yj� szcz�liwie i weso�o, graj�c i �piewaj�c, a posiadaj� r�wnie� stada wielb��d�w, koni i byd�a. Poza tym opowiedzieli mi, �e nar�d hinduski dzieli si� na siedemdziesi�t dwie kasty, a ja nie mog�em wyj�� z podziwu nad tym. W pa�stwie kr�la Mahrad�anu zwiedzi�em te� jedn� wysp� zwan� Kabil, na kt�rej przez ca�� noc s�ycha� bicie w tamburyny i b�bny. Mieszka�cy innych wysp oraz podr�nicy m�wili nam jednak, �e tamtejsi ludzie s� powa�ni i pe�ni rozs�dku. Poza tym widzia�em w morzu ryb� na dwie�cie �okci d�ug� i jeszcze inn� o sowim obliczu. Zaiste widzia�em podczas tej podr�y wiele cud�w i dziw�w, tak �e gdybym chcia� o nich wszystkich opowiedzie�, czasu by nie starczy�o. I tak zwiedza�em sobie owe wyspy i przygl�da�em si� wszystkiemu, co tam by�o, a� tu pewnego dnia, kiedy z lask� w r�ku sta�em jak zazwyczaj na nadbrze�u, podp�yn�� wielki okr�t, pe�en kupc�w. Kiedy zawin�� do przystani i stan�� w�r�d innych zakotwiczonych tam statk�w, kapitan kaza� zwin�� �agle i zarzuci� kotwic�. Spuszczono pomost i za�oga zacz�a wynosi� na brzeg ca�y �adunek statku. D�ugo ju� tak pracowali, a ja sta�em z boku i zapisywa�em wszystko. W ko�cu zwr�ci�em si� do kapitana z zapytaniem: - Czy pozosta�o jeszcze co� na twoim statku? - Tak, efendi - pad�a odpowied�. - W �adowni mam jeszcze towary, kt�rych w�a�ciciel podczas podr�y uton�� przy jednej z wysp, gdy my musieli�my p�yn�� dalej. Zamierzamy je sprzeda� i przych�d dok�adnie zaksi�gowa�, aby m�c dor�czy� pieni�dze jego rodzinie w mie�cie Bagdadzie, kt�re mi�dzy wszystkimi miastami s�ynie jako przybytek pokoju. Zapyta�em w�wczas kapitana: - A jak si� nazywa� �w cz�owiek, do kt�rego te towary nale�a�y? - Sindbad �eglarz - odpowiedzia� kapitan - by�o miano cz�owieka, kt�ry nam w morzu uton��. Us�yszawszy te s�owa, przyjrza�em mu si� dok�adniej i wtedy pozna�em go. Wyda�em g�o�ny okrzyk, a potem powiedzia�em: - Wiedz, kapitanie, �e to ja jestem w�a�cicielem tych towar�w, o kt�rych m�wisz! Jestem bowiem tym Sindbadem �eglarzem, kt�ry wraz z gromad� kupc�w przy owej wyspie okr�t tw�j opu�ci�. Kiedy wieloryb, na kt�rego grzbiecie znajdowali�my si�, poruszy� si�, a ty nas zawo�a�e�, to poniekt�rym uda�o si� na pok�ad powr�ci�, inni zasi� wpadli do wody. Ja nale�a�em do tych, kt�rzy pogr��yli si� w morskich falach, ale Allach mi�o�ciwy uchroni� mnie i ocali� przed utoni�ciem, zsy�aj�c mi wielki ceber, jeden z tych, kt�rych podr�ni u�ywali do prania. Usiad�em na nim okrakiem i zacz��em wios�owa� nogami, a przychylne wiatry i fale przynios�y mnie do tej oto wyspy. Tu wyskoczy�em na brzeg i Allach w �askawo�ci swojej pozwoli� mi spotka� si� z koniuchami kr�la Mahrad�anu. Ci za� zabrali mnie ze sob� i wraz z nimi dotar�em do tego miasta, gdzie przywiedli mnie przed oblicze ich kr�la. Opowiedzia�em mu ca�e moje dzieje, a on okaza� mi kr�lewsk� �ask�, mianuj�c mnie zarz�dc� przystani w tym oto mie�cie. W s�u�bie jego dobrze mi si� powodzi�o i zas�u�y�em sobie w jego oczach na wielk� przychylno��. Towary wi�c, kt�re masz na swoim okr�cie, s� moj� w�asno�ci�. Tedy kapitan zawo�a�: - Nie ma ju� rzetelno�ci i wiary w�r�d ludzi! A ja pyta�em dalej: - Kapitanie, c� to ma znaczy�? S�ysza�e� przecie� moj� histori�, kt�r� ci dopiero co opowiedzia�em! On za� odpar�: - Poniewa� dowiedzia�e� si� ode mnie, i� mam na moim statku towary, kt�rych w�a�ciciel uton��, chcesz teraz je sobie bezprawnie przyw�aszczy�. To wielki grzech! Sami�my bowiem widzieli, jak tamten uton�� wraz z wielu innymi podr�nymi, z kt�rych �aden si� nie uratowa�. Jak�e� wi�c �miesz twierdzi�, �e towary te do ciebie nale��? - Kapitanie - rzek�em na to - ws�uchaj si� w moje s�owa i staraj si� poj�� sens mojej mowy! Wtedy przekonasz si�, �e m�wi� szczer� prawd�. K�amstwo cechuje tylko ob�udnik�w. Po czym opowiedzia�em kapitanowi wszystko, co mi si� przytrafi�o od chwili, kiedy wyjecha�em z Bagdadu, a� do naszego przyjazdu na ow� wysp�, wraz z kt�r� zanurzyli�my si� w odm�ty morskie. Przypomnia�em mu r�wnie� pewne szczeg�y, o kt�rych tylko my obaj mogli�my wiedzie�. W�wczas zar�wno kapitan, jak i przybyli z nim kupcy uwierzyli w prawdziwo�� moich s��w. A skoro mnie poznali, winszowali mi mego ocalenia i m�wili jeden przez drugiego: - Na Allacha, nie wierzyli�my, �eby� m�g� uj�� �mierci w falach morskich. Zaiste Allach da� ci po raz drugi �ycie. Potem oddali mi towary, na kt�rych znalaz�em wypisane moje imi�, i nic z nich nie brakowa�o. Od razu rozpakowa�em jeden z tobo��w i wyj��em drogocenne przedmioty najwy�szej jako�ci. Rozkaza�em �eglarzom z owego okr�tu, aby zanie�li je do pa�acu kr�lewskiego, i ofiarowa�em je w darze kr�lowi Mahrad�anu. Oznajmi�em mu r�wnie�, �e okr�t �w jest tym, na kt�rym w te strony przyp�yn��em, dodaj�c, �e znalaz�em wszystkie moje towary nienaruszone, tak �e i dary te stamt�d pochodz�. W�wczas kr�l dziwowa� si� wielce, a prawdziwo�� wszystkiego tego, co mu w swoim czasie opowiedzia�em, znalaz�a na nowo potwierdzenie. Umi�owa� mnie tedy bardzo, otoczy� swoj� �ask� jeszcze w wi�kszym stopniu ni� dotychczas i w zamian za moje upominki obdarzy� mnie hojnie. Potem zakupi�em wiele towar�w i wszelakiego dobra w owym mie�cie, a kiedy kupcy mieli na swym okr�cie odjecha�, kaza�em ca�e moje mienie zanie�� na pok�ad. Po czym poszed�em do kr�la i podzi�kowa�em mu za jego dobrodziejstwa, prosz�c go r�wnocze�nie o zezwolenie, abym m�g� powr�ci� do ojczyzny i rodziny. Tedy kr�l po�egna� si� ze mn� i obdarowa� mnie jeszcze na po�egnanie r�nymi cennymi przedmiotami wyrabianymi w jego stolicy. Po�egnawszy go, uda�em si� na pok�ad i wyruszyli�my w drog�, ufni w dobro� Allacha. Szcz�cie nam sprzyja�o i los by� dla nas przychylny, tak �e mogli�my p�yn�� dniem i noc� bez ustanku, a� dotarli�my do miasta Basry. Tam wyszli�my na brzeg i sp�dzili kr�tki czas. Radowa�em si�, i� uda�o mi si� szcz�liwie powr�ci� do mego ojczystego kraju. Potem uda�em si� do miasta Bagdadu, Przybytku Pokoju, wraz z moimi jukami z towarem i wszelakim dobrem, co wszystko razem stanowi�o wielki skarb wysokiej warto�ci. Przybywszy do miasta uda�em si� do mojej dzielnicy i przest�pi�em pr�g mojego domu, a ca�a moja rodzina i przyjaciele zbiegli si� do mnie. Naby�em sobie liczn� s�u�b� rozmaitego rodzaju, mameluk�w, odaliski i czarnych niewolnik�w, i zacz��em prowadzi� �ycie na szerok� skal�. Poza tym zakupi�em wiele dom�w i posiad�o�ci ziemskich, tak �e mia�em ich wi�cej ni� uprzednio. Odnowi�em stare przyja�nie i weseli�em si� z moimi kompanami jeszcze bardziej ni� przedtem. Zapomnia�em o wszystkich moich prze�yciach, o ci�kich przej�ciach na obczy�nie, o przebytych udr�kach i niebezpiecze�stwach. Odda�em si� ca�kowicie przyjemno�ciom i rado�ci �ycia, rozkoszowa�em si� wyszukanymi potrawami i przednimi winami, �yj�c bezmy�lnie z dnia na dzie�. Oto dzieje mojej pierwszej podr�y. Jutro opowiem wam, je�li Allach mi�o�ciwy pozwoli, o drugiej z moich siedmiu wypraw.
Potem Sindbad �eglarz kaza� przyszykowa� wieczerz� i zaprosi� na ni� Sindbada Tragarza. Kaza� mu wyp�aci� sto miskali z�otem i po�egna� si� z nim m�wi�c: - Uradowa�e� nas dzisiaj swoim towarzystwem. Sindbad Tragarz podzi�kowa� mu, przyj�� podarunek i poszed� w swoj� drog�, rozmy�laj�c nad tym, co mu si� przydarzy�o i co si� ludziom mo�e w og�le przytrafi�. Noc przespa� w swoim mieszkaniu. A skoro nadszed� ranek, uda� si� znowu do siedziby Sindbada �eglarza i przest�pi� jego pr�g. Ten przyj�� go z honorami i poprosi�, aby usiad� po jego prawicy; nast�pnie, skoro inni jego przyjaciele si� zgromadzili, podano r�ne potrawy i napoje, tak �e wszyscy weselili si� i by�o im dobrze. Tedy Sindbad �eglarz zacz�� zn�w opowiada�.
Druga podr� Sindbada �eglarza
Ot�, bracia moi, jak to ju� wczoraj wam opowiedzia�em, wiod�em wspania�e �ycie, za�ywaj�c samych przyjemno�ci. A� pewnego dnia znowu przysz�o mi na my�l pojecha� w szeroki �wiat. Zapragn��em w duszy mej trudni� si� handlem, zarabia� pieni�dze i zwiedza� obce l�dy i wyspy. Skoro utwierdzi�em si� w tym postanowieniu, wzi��em wi�ksz� sum� pieni�dzy, nakupi�em towar�w i podr�nego sprz�tu, kaza�em wszystko zapakowa� i poszed�em na brzeg rzeki. Tam ujrza�em pi�kny nowy okr�t z �aglami z najprzedniejszego p��tna, z doborow� za�og� i dobrze przysposobiony do dalekiej podr�y. Kaza�em na� za�adowa� moje towary, a inni kupcy uczynili to samo. Jeszcze tego samego dnia wyruszyli�my w podr�, a poniewa� los nam sprzyja�, po�eglowali�my bez zatrzymania z morza na morze i od wyspy do wyspy. Wsz�dzie, gdzie nasz okr�t zawija�, odwiedzali�my tamtejszych kupc�w i dostojnik�w pa�stwa oraz kupuj�cych i sprzedaj�cych. Trudnili�my si� handlem i wymieniali towary. Tak min�� d�u�szy czas, a� los przywi�d� nas na pewn� pi�kn� wysp�, na kt�rej ros�y k�py drzew uginaj�cych si� pod ci�arem dojrza�ych owoc�w, gdzie unosi� si� aromat kwiat�w, ptactwo �piewa�o, a przejrzyste �r�d�a bi�y w g�r�. Ale nie by�o na owej wyspie �adnego mieszka�ca ani nikogo, kto roznieca�by tam ogie�. Kiedy nasz kapitan zarzuci� przy tej wyspie kotwic�, kupcy i podr�ni wyszli na brzeg, aby wytchn�� w cieniu drzew i przyjrze� si� r�norodnemu ptactwu. W�wczas i ja wyszed�em na brzeg wraz z innymi i usiad�em sobie nad przejrzystym strumieniem, kt�ry przep�ywa� pod drzewami. Mia�em ze sob� nieco jad�a, zacz��em wi�c spo�ywa� to, co mi Allach mi�o�ciwy udzieli� raczy�. Wia� mi�y wietrzyk po�udniowo-zachodni i przyjemnie up�ywa� mi czas, a� usn��em. I tak odpoczywa�em tam pogr��ony we �nie, owiany letnim wietrzykiem i s�odkim aromatem kwiat�w. Kiedy si� wszak�e obudzi�em, nie by�o ju� nikogo, �adnego �miertelnego stworzenia ani �adnej �ywej duszy. Okr�t odp�yn��, nikt spo�r�d kupc�w i �eglarzy o mnie nie pomy�la� i tak pozostawili mnie na bezludnej wyspie. Rozejrza�em si� na prawo i na lewo, ale nie ujrza�em nikogo. By�em zupe�nie sam. Chwyci�o mnie wi�c takie przera�enie, �e nie mo�na sobie wyobrazi� wi�kszego. ��� mnie omal nie zala�a z ca�ej tej troski, smutku i udr�ki. Nie mia�em niczego przy sobie ani do jedzenia, ani do picia. W poczuciu opuszczenia i w udr�ce duszy uzna�em si� za zgubionego i powiedzia�em do siebie: "Do czasu dzban wod� nosi. Pierwszy raz mog�em si� jeszcze uratowa�, gdy� spotka�em kogo�, kto mnie z samotnej wyspy do zaludnionych okolic zaprowadzi�. Ale tym razem jak�e� daleki jestem od nadziei, abym m�g� tu kogo� spotka�, kt�ry zaprowadzi�by mnie do krainy zamieszkanej przez ludzi!" Zacz��em wi�c p�aka� i lamentowa� nad moim losem, a� gniew mnie porwa� i czyni�em sobie gorzkie wyrzuty z powodu moich post�pk�w i poczyna�. "Po c� narazi�em si� zn�w na mozoln� podr�, skoro mog�em we w�asnym domu w ojczy�nie wie�� spokojny �ywot, ciesz�c si� i rozkoszuj�c smacznym jad�em i piciem oraz bogatymi szatami. Niczego mi tam nie brakowa�o, ani pieni�dzy, ani �adnego dolara". Srodze �a�owa�em, �e opu�ci�em miasto Bagdad i zn�w wyruszy�em na morze, mimo i� w trakcie pierwszej podr�y zazna�em tak wielu nieszcz�� i niepowodze�. A widz�c �mier� przed oczyma, tak sobie powiedzia�em: "Patrz, oto jeste�my wszyscy stworzeniami Allacha i do niego musimy powr�ci�!". M�wi�c to zachowywa�em si� jak szaleniec. Nast�pnie jednak opanowa�em si� i zacz��em kr��y� po wyspie we wszystkich kierunkach, nie mog�c usiedzie� na miejscu. W ko�cu wdrapa�em si� na wysokie drzewo i stamt�d zacz��em rozgl�da� si� na wszystkie strony. Nie widzia�em jednak niczego poza niebem i morzem, drzewami i ptactwem, s�siednimi wyspami i wydmami. Kiedy jednak rozejrza�em si� dok�adniej, dostrzeg�em na wyspie co� bia�ego olbrzymiej wielko�ci. Od razu zeskoczy�em z drzewa i uda�em si� w tym kierunku, id�c ci�gle prosto, a� dotar�em do owego przedmiotu. A by�a to olbrzymia bia�a kopu�a wznosz�ca si� wysoko i bardzo wielka w obwodzie. Podszed�em do niej blisko i okr��y�em j� dooko�a, ale nie znalaz�em w niej �adnych drzwi. Nie mia�em r�wnie� do�� si�y i zr�czno�ci, aby na ni� si� wdrapa�, zw�aszcza �e kopu�a by�a g�adka i �liska. Zrobi�em wi�c znak w miejscu, przy kt�rym sta�em, i zacz��em obchodzi� j� dooko�a, aby wymierzy� jej obw�d. Okaza�o si�, �e wynosi pi��dziesi�t du�ych krok�w. Kiedy zacz��em si� namy�la�, jak dosta� si� do wewn�trz, zw�aszcza �e dzie� chyli� si� ju� ku ko�cowi, a s�o�ce zbli�a�o si� do widnokr�gu, nagle s�o�ce znik�o i niebo powlek�a zupe�na ciemno��. A poniewa� nie mog�em wcale s�o�ca dojrze�, my�la�em, �e wielka chmura je przys�oni�a. Ale przecie� by�a pi�kna pogoda, wi�c dziwowa�em si� temu wielce. Podnios�em oczy ku niebu i przyjrza�em mu si� dok�adniej. I c� zobaczy�em? Olbrzymiego ptaka o pot�nych szeroko rozpostartych skrzyd�ach, jak szybowa� nade mn�. To on przys�oni� mi s�o�ce i odebra� wyspie �wiat�o. Moje zdumienie wzmog�o si� wi�c jeszcze i przypomnia�em sobie opowiadanie, kt�re s�ysza�em kiedy� od pielgrzym�w i podr�nych, �e mianowicie na pewnej wyspie przebywa olbrzymi s�p, kt�rego Hindusi nazywaj� Garud�, a kt�ry swoim piskl�tom przynosi w dziobie m�ode s�oni�tka na po�ywienie. Tedy by�em ju� pewny, �e i owa kopu�a, kt�ra by�a przede mn�, jest jajem owego olbrzymiego s�pa. Podziwia�em wi�c dzie�a Allacha. Kiedy tak sta�em, ptak �w opu�ci� si� nagle na kopu��, roz�o�y� skrzyd�a nad ni�, jakby sposobi� si� do wysiadywania jaj, wyci�gn�� na ziemi� nogi do ty�u i zasn��. "Chwa�a niech b�dzie Allachowi, kt�ry nie �pi nigdy!" Zdj��em tedy m�j turban z g�owy, rozwin��em go i uplot�em z niego sznur. Sznurem tym opasa�em si� mocno w biodrach i przywi�za�em do n�g owego ptaka. M�wi�em sobie przy tym: "Mo�e s�p ten zaniesie mnie do jakiej� krainy, gdzie s� miasta zamieszkane przez ludzi. B�dzie to lepiej, ni� �ebym mia� na tej wyspie pozosta�". Przez ca�� noc nie zmru�y�em oka w obawie, aby �w olbrzymi ptak nie odlecia� ze mn� nagle podczas mego snu. Kiedy wszak�e zarumieni�a si� poranna zorza i zacz�o dnie�, s�p uni�s� si� znad jaja i wyda� ostry krzyk. Po czym wzbi� si� wraz ze mn� w przestworza, coraz wy�ej i wy�ej, a� wyda�o mi si�, �e dotarli�my do chmur na wysokim niebie. Potem zacz�� si� opuszcza� powoli i usiad� na szczycie wysokiej g�ry. Jak tylko poczu�em twardy grunt pod nogami, postanowi�em umkn��, poniewa� ba�em si� bardzo, chocia� ptak wcale mnie nie zauwa�y� i nie odczu� mojego ci�aru. Rozwi�za�em wi�c m�j turban i uwolniony, dr��c ca�y ze strachu, uciek�em. Wkr�tce potem s�p chwyci� co� w swoje szpony i odlecia� z tym ku chmurom wysokiego nieba. Skoro przyjrza�em si� dok�adniej, rozpozna�em, �e by� to w�� olbrzymiej d�ugo�ci i o pot�nym cielsku. S�p porwa� go i ni�s� w powietrzu. Widok ten nape�ni� mnie przera�eniem na my�l o tym, co mi grozi�o. Kiedy potem poszed�em dalej po grzbiecie owej g�ry, zauwa�y�em, �e znajduj� si� na stromej skale, u st�p kt�rej ci�gnie si� d�ugi i szeroki w�w�z. Po drugiej stronie ska�y za� wznosi� si� pot�ny �a�cuch g�rski, tak wysoki, �e z powodu tej niebotycznej wysoko�ci nikt nie m�g� dojrze� jego szczyt�w. G�ry te by�y ca�kowicie niedost�pne. Zacz��em wi�c ur�ga� sam sobie za to, co uczyni�em, tak do siebie przemawiaj�c: "Obym by� pozosta� na tamtej wyspie! By�a ona stokro� lepsza ni� to pustkowie. Tam przynajmniej mia�em owoce do jedzenia i wod� do picia, a tu nie ma �adnego drzewa, owocu ani strumienia. Za ka�dym razem, kiedy ratuj� si� od jednego nieszcz�cia, popadam w inne jeszcze wi�ksze i gorsze". Mimo to zdoby�em si� na odwag�, zszed�em w �w w�w�z i zauwa�y�em, �e ca�a ziemia by�a pokryta diamentami. Diament to taki kamie�, kt�rym mo�na ci�� wszelkie kruszce i szlachetne kamienie, porcelan� i onyks , gdy� jest tak twardy i wytrzyma�y, �e ani �elazo, ani ska�a nie pozostawiaj� na nim najmniejszego �ladu i nikt nie mo�e z takiego diamentu ani kawa�ka odci�� czy od�upa�, chyba �e u�yje do tego o�owianego kamienia. Ca�y w�w�z roi� si� od w��w i �mij. Ka�de z tych stworze� by�o takie d�ugie, jak wysokie bywaj� palmy, i takie wielkie, �e mog�o po�kn�� nawet s�onia, gdyby s�o� odwa�y� si� tam przyj��. W�e te ukazuj� si� tylko noc�, a w dzie� kryj� si� starannie w obawie, aby �w olbrzymi s�p lub jaki� orze� nie porwa� ich i nie rozszarpa�. Dlaczego ptaki te to czyni�, nie wiem. Pozosta�em w w�wozie skruszony moim post�powaniem i tak do siebie m�wi�em: "Na Allacha, widocznie �pieszno mi by�o sprowadzi� na siebie zgub�!" Tymczasem zmierzch ju� zapada�, kroczy�em wi�c dalej, chc�c znale�� jakie� miejsce, gdzie m�g�bym roz�o�y� si� na nocleg. W strachu przed owymi w�ami nie my�la�em wcale o jedzeniu i piciu, ale troszczy�em si� jedynie o moje �ycie. Wreszcie odkry�em w pobli�u pieczar�. Podszed�em ku niej i zauwa�y�em, �e wej�cie jest w�skie. Wszed�em wi�c do �rodka, wzi��em wielki g�az, kt�ry le�a� przy wej�ciu, i zagrodzi�em wej�cie do pieczary. B�d�c za� w �rodku tak do siebie powiedzia�em: "Teraz jestem bezpieczny. Skoro zrobi si� zn�w dzie�, wyjd� na dw�r i b�d� czeka� na to, co los mi przyniesie". Spojrza�em potem w g��b pieczary i ujrza�em w najdalszym jej kra�cu pot�nego w�a le��cego na jajach. Dreszcz l�ku przeszed� przez ca�e moje cia�o, ale podnios�em g�ow� do g�ry i zda�em si� na �ask� losu. Przez ca�� noc czuwa�em, a� zorza poranna zarumieni�a si� i zrobi�o si� widno. Wtedy po�piesznie odsun��em g�az, kt�rym zagrodzi�em wej�cie do pieczary, i wybieg�em chwiej�c si� na nogach jak pijany, ze zm�czenia, g�odu i strachu. I kiedy tak w�drowa�em dalej w�wozem, pad�o nagle przede mn� jakie� du�e zar�ni�te zwierz�, cho� nie widzia�em �adnego cz�owieka w pobli�u. Nie posiada�em si� przeto ze zdziwienia i przypomnia�em sobie pewn� przypowie��, kt�r� wielokro� s�ysza�em opowiadan� przez kupc�w, podr�nik�w i pielgrzym�w o tym, �e diamentowe g�ry s� pe�ne okropnego przera�enia, tak �e nikt nie mo�e tam wej��. Jedynie kupcy handluj�cy diamentami znaj� spos�b, aby je stamt�d wydoby�. Bior� mianowicie owc�, zarzynaj� j�, zdejmuj� z niej sk�r�, �wiartuj� i rzucaj� ze szczytu g�ry w dolin�, a poniewa� mi�so jest jeszcze �wie�e, wiele diament�w si� do niego przylepia. Tam pozostawiaj� je do po�udnia, a wtedy przybywaj� drapie�ne ptaki, or�y i s�py, chwytaj� w szpony owe kawa�ki mi�sa i wzlatuj� z nimi na szczyt g�ry. W�wczas kupcy przybiegaj� z tak wielkim krzykiem, �e ptaki pierzchaj� sp�oszone, pozostawiaj�c mi�so. Kupcy mog� wtedy spokojnie podej�� i pozbiera� diamenty, mi�so za� pozostawiaj� zwykle drapie�nym ptakom i dzikim zwierz�tom. Nikt wszak�e nie mo�e do tych diament�w dobra� si� inaczej, jak u�ywaj�c powy�szego podst�pu. Kiedy ujrza�em owo zar�ni�te zwierz�, przypomnia�em sobie tamt� opowie��; podszed�em wi�c szybko do padliny, zebra�em mn�stwo diament�w i schowa�em w zanadrze oraz mi�dzy szaty. Zbiera�em je bez przerwy i wpycha�em do kieszeni, za pas, do turbanu i we wszystkie fa�dy mego stroju. Kiedy by�em tym zaj�ty, drugie martwe zwierz� upad�o u mych st�p. Przywi�za�em si� wi�c do� rozwin�wszy turban, po�o�y�em si� na wznak, umie�ci�em padlin� nad sob�, a kiedy podnios�em j� obur�cz w g�r�, widoczna by�a z daleka. Wkr�tce te� nadlecia� orze�, chwyci� zdobycz w szpony i wzni�s� si� w powietrze, porywaj�c mnie z ni� razem. Dolecia� do szczytu g�ry, usiad� tam i zacz�� szarpa� mi�so dziobem. Ale nagle rozleg� si� za nim straszny harmider, wrzask i �oskot uderze� drewnianych pa�ek o ska��. Orze� si� sp�oszy� i z przestrachu wzbi� si� do g�ry, ja za� odczepi�em si� od zabitego zwierz�cia. Kiedy tak sta�em w umazanych krwi� szatach, nadbieg� nagle kupiec, kt�ry straszy� or�a, a kiedy mnie zauwa�y�, nie odezwa� si� do mnie ani s�owem; oniemia�y ze strachu i przera�enia. Mimo to zbli�y� si� do padliny, odwr�ci� j� i nie znalaz�szy ani jednego drogiego kamienia, zawo�a� wielkim g�osem: - C� za zaw�d! Niech Allach b�dzie moj� ucieczk� przed tym przekl�tym szatanem! Po czym w swoim wielkim strapieniu za�ama� r�ce i lamentowa�: - O, c� za nieszcz�cie! Ale jak to si� sta�o? Podszed�em do niego, a on mnie zapyta�: - Co� ty za jeden? Co ci� w te strony sprowadza? A ja mu na to: - P�onna jest twoja obawa! Jestem ludzk� istot� i dobrym cz�owiekiem. Trudni� si� handlem. Przeszed�em wszak�e wiele i prze�y�em niejedn� dziwn� przygod�. R�wnie� i to, jak si� na t� g�r� i do tego w�wozu dosta�em, opowiedzie� trudno. Wszelako nie l�kaj si�! Sprawi� ci rado��. Mam mn�stwo diament�w przy sobie i dam ci z nich tyle, �e b�dziesz mia� ich w br�d. Ka�dy z nich jest cenniejszy od tych, kt�re by� beze mnie m�g� zdoby�. Przeto nie trw� si� wi�cej. Tedy cz�owiek �w mi podzi�kowa�, pomodli� si� do Allacha o b�ogos�awie�stwo dla mnie i zacz�� ze mn� gaw�dzi�. Kiedy za� inni kupcy us�yszeli, �e z ich towarzyszem rozmawiam, przybli�yli si� r�wnie�. Ka�dy z nich by� ju� rzuci� sw�j kawa� mi�sa. Stan�wszy przede mn�, przywitali si� i winszowali szcz�liwego ocalenia. Potem, kiedy mnie ze sob� zabrali, opowiedzia�em im ca�� moj� histori�, o wszystkim, co podczas podr�y przecierpia�em i w jaki spos�b w ko�cu dosta�em si� do owego w�wozu. Nast�pnie w�a�cicielowi owego zwierz�cia da�em wiele diament�w spo�r�d tych, kt�re mia�em przy sobie; wielce uradowany b�ogos�awi� mi i dzi�kowa� za to. Kupcy za� m�wili: - Na Allacha! Widocznie d�ugie �ycie jest ci przeznaczone. Nikomu przed tob� nie uda�o si� dosta� do tego w�wozu i uj�� stamt�d z �yciem. Chwa�a wi�c Allachowi za twoje ocalenie. Przez noc odpocz�li�my w bezpiecznej i pi�knej okolicy; pozosta�em u nich uradowany wielce tym, �e wyszed�em �ywy i ca�y z doliny w��w, a obecnie znajdowa�em si� zn�w mi�dzy lud�mi. Skoro nadszed� �wit, wyruszyli�my w drog� i przeprawili�my si� przez owe wysokie g�ry, widz�c przy tym pod nami mn�stwo w��w, od kt�rych roi�o si� w dolinie. Potem pojechali�my dalej, a� dotarli�my do pi�knej wielkiej wyspy, na kt�rej by� ogr�d. Ros�y tam drzewa kamforowe, z kt�rych ka�de by�o tak wielkie, �e w jego cieniu mog�o �acno odpoczywa� stu ludzi. Kiedy kto� chce dosta� troch� kamfory, wierci d�ugim dr�giem dziur� w takim drzewie i zbiera ciecz, kt�ra stamt�d sp�ywa. P�ynna kamfora, to znaczy sok z owych drzew, sp�ywa bowiem z nich i zastyga jak kauczuk. W�wczas pie� wysycha i s�u�y za opa�. Na owej wyspie mieszka r�wnie� pewien gatunek dzikiego zwierz�cia, zwanego nosoro�cem. Pasie si� on tam, jak w naszym kraju pas� si� krowy i bawo�y. Wzrostem wszak�e taki nosoro�ec jest wi�kszy nawet od wielb��da, cho� �ywi si� tylko traw� i objada li�cie z drzew. Jest to potw�r przedziwnej postaci, z pot�nym rogiem po�rodku �ba na jakie� dziesi�� �okci d�ugim, a na nim wyobra�ony jest wizerunek cz�owieka. Na owej wyspie �yje tak�e pewien gatunek s�oni. �eglarze, podr�nicy i pielgrzymi, kt�rzy w�druj� po g�rach i dolinach, opowiadali nam, �e nosoro�ec, czy jak on si� tam nazywa, potrafi na swoim rogu unie�� takiego s�onia, a potem pasie si� dalej na wybrze�u wyspy, jak gdyby nigdy nic. S�o� za� zdycha nabity na r�g, a t�uszcz jego topi si� w s�onecznym skwarze, sp�ywa nosoro�cowi na �eb i zalewa mu oczy, a� ten od tego �lepnie i pada na ziemi�. Wtedy nadlatuje olbrzymi s�p, kt�rego Hindusi nazywaj� Garud�, porywa nosoro�ca w szpony i zanosi go do swoich piskl�t, kt�rym wtyka go do ich olbrzymich dziob�w wraz ze s�oniem nabitym na r�g. Poza tym widzia�em na owej wyspie jeszcze wiele bawo��w, i to gatunku, jakiego u nas nie ma, i wiele innych dziw�w. Ale najwa�niejsze to to, �e przynios�em z w�owej doliny mn�stwo diament�w, kt�re ukry�em by� w moich szatach. Cz�� wymieni�em u ludzi na towary i miejscowe wyroby, cz�� za� sprzeda�em za monety z�ote i srebrne. Po czym wyruszy�em wraz z kupcami w dalsz� podr�, przygl�daj�c si� obcym krajom i ludziom, podziwiaj�c wszystko, co Allach stworzy�. Tak podr�owali�my z doliny do doliny i z miasta do miasta, trudni�c si� po drodze handlem, a� dotarli�my do miasta Basry. Tam zatrzymali�my si� kilka dni i w ko�cu uda�em si� w dalsz� podr� ju� sam do Bagdadu. Powr�ciwszy z dalekiej podr�y i znalaz�szy si� znowu w mie�cie Bagdadzie, Przybytku Pokoju, uda�em si� do mojej dzielnicy i przest�pi�em pr�g mego domu, bogato ob�adowany diamentami, pieni�dzmi, towarami i wszelakim dobrem, kt�re warte by�o ogl�dania. Tote� niezw�ocznie zgromadzili si� najbli�si i przyjaciele u mnie, a ja rozdawa�em im podarunki i upominki wszelkiego rodzaju, zar�wno krewnym, jak i znajomym. Zacz��em zn�w dobrze je�� i pi�, ubiera� si� pi�knie i zabawia� weso�o z przyjaci�mi. Rych�o zapomnia�em o wszystkim, co przecierpia�em, i �y�em weso�o i beztrosko z dnia na dzie�, raduj�c serce krotochwil� i s�uchaj�c gry na lutni. A ka�dy, kto tylko us�ysza� o moim powrocie, przybywa� do mnie w odwiedziny wypytywa�, jak mi si� podczas podr�y powodzi�o i jak owe obce raje wygl�daj�. Mog�em im wi�c wiele opowiedzie� o tym wszystkim, co prze�y�em i przeszed�em, a ludzie dziwowali si� wielce mym niebezpiecznym przygodom i winszowali mi szcz�liwego powrotu. Oto koniec opowie�ci o tym, co mi si� podczas mej drugiej podr�y przytrafi�o i przydarzy�o. Jutro, je�li mi�o�ciwy Allach pozwoli, opowiem wam, jak mi si� powodzi�o podczas mojej trzeciej podr�y.
Sindbad �eglarz sko�czy� opowiada�, wszyscy za� obecni dziwili si� wielce temu, co us�yszeli, a nast�pnie zasiedli wraz z nim do wieczerzy. Po czym pan domu kaza� Sindbadowi Tragarzowi wyp�aci� znowu sto miskali z�otem. Ten za� przyj�� je z wdzi�czno�ci� i uda� si� w swoj� drog�, dziwuj�c si� wszystkiemu, co przytrafi�o si� Sindbadowi �eglarzowi. Przy tym dzi�kowa� mu i modli� si� jeszcze za niego, wr�ciwszy do w�asnego domu. Kiedy za� nasta� poranek i wschodz�ce s�o�ce opromieni�o �wiat swym blaskiem i �wiat�em. Sindbad Tragarz odprawi� poranne mod�y i uda� si� zn�w do pa�acu Sinbada �eglarza, tak jak mu �w przykaza�. Skoro wszed� do komnaty �ycz�c mu dobrego dnia, tamten przywita� go serdecznie i usiad� przy nim, czekaj�c na przybycie pozosta�ych go�ci. Kiedy zjedli, wypili, rozweselili si� i popadli w b�ogostan, Sindbad �eglarz j�� zn�w opowiada�.
Trzecia podr� Sindbada �eglarza
S�uchajcie, moi bracia, co wam teraz opowiem, gdy� jest to jeszcze dziwniejsze od tego, co wam dot�d opowiedzia�em. Wszelako Allach jest wszechwiedz�cy i zna swoje w�asne najskrytsze zamiary! A wi�c, jak ju� powiedzia�em, powr�ci�em z mojej drugiej podr�y wes� i promieniej�cy ze szcz�cia. Radowa�em si� bowiem nie tylko ze szcz�liwego powrotu, ale r�wnie� wzbogaci�em si� wielce w pieni�dze i wszelakie dobro, jak wam to ju� r�wnie� wczoraj opowiedzia�em. Allach zwr�ci� mi z naddatkiem wszystko, co pocz�tkowo utraci�em. P�dzi�em wi�c �ywot w mie�cie Bagdadzie w szcz�ciu i b�ogostanie, rado�ci i weselu. Mimo to dusza moja zn�w ci�gn�a mnie do podr�y i do ogl�dania szerokiego �wiata. Zn�w t�skni�em do uprawiania handlu, zarabiania pieni�dzy i zdobywania zysku. Zaiste dusza cz�owieka ci�gnie go cz�sto do z�ego! Skoro powzi��em postanowienie, nakupi�em wiele towar�w i rzeczy potrzebnych do morskiej podr�y, kaza�em spakowa� je i pojecha�em z nimi z Bagdadu do Basry. Tam uda�em si� do przystani i wyszuka�em sobie wielki okr�t, na kt�rym by�o ju� wielu kupc�w i podr�nik�w, samych zacnych, porz�dnych i dzielnych ludzi, znanych z niez�omnej wiary w Allacha, uprzejmego obej�cia i uczciwo�ci. Wsiad�em wraz z nimi na okr�t i pop�yn�li�my, zdaj�c si� na b�ogos�awie�stwo Allacha, Jego pomoc i �askawe przewodnictwo, pe�ni radosnej ufno�ci, �e podr� nasza b�dzie pomy�lna i szcz�liwa. I tak �eglowali�my z morza na morze, od wyspy do wyspy i od miasta do miasta. Wsz�dzie, gdzie�my przybijali do brzegu, zwiedzali�my wszystko i trudnili�my si� handlem, zawsze weseli i pogodni. W ko�cu wszak�e, kiedy pewnego dnia p�yn�li�my �rodkiem wzburzonego morza, a wko�o z hukiem przewala�y si� ba�wany, kapitan, kt�ry ze swojego mostka patrzy� na morze, zacz�� nagle bi� si� z rozpaczy po twarzy. Szybko rozkaza� zwin�� �agle i zarzuci� kotwic�, a przy tym szarpa� brod�, rwa� szaty i g�o�no lamentowa�. Zawo�ali�my wi�c: - Co ci jest, kapitanie? A on odpowiedzia�: - Podr�ni, niech Allach si� nad wami zmi�uje! Przemo�ny wiatr nami zaw�adn�� i na pe�nym morzu zepchn�� z w�a�ciwego kierunku. Z�y los za� na nasz� zgub� zagna� nas ku G�rom Ma�polud�w. S� to istoty podobne do ma�p i nie zdarzy�o si� jeszcze, aby kto�, kto tam trafi�, powr�ci� z �yciem. Serce moje przeczuwa, �e wszyscy zginiemy marnie. Ledwie kapitan zd��y� to powiedzie�, jak zbiegli si� ju� w�ochaci ludzie, otaczaj�c nasz okr�t ze wszystkich stron. Straszne mn�stwo tych ma�polud�w zaroi�o si� niebawem na pok�adzie i na brzegu niczym chmara szara�czy. Bali�my si� wszak�e, �e gdyby�my jednego z nich zabili, uderzyli czy przegnali, pozosta�e ma�poludy by nas na �mier� zagryz�y, gdy� by�o ich nieprzeliczone mn�stwo. Wielka liczebno�� bowiem ma zawsze przewag� nad waleczno�ci�. Stali�my bezczynnie, chocia� pe�ni obawy, �e obrabuj� nas doszcz�tnie. By�y to najohydniejsze stwory, jakie mo�na sobie wyobrazi�. W�osie, kt�rym by�y obro�ni�te, przypomina�o czarn� pil��. Wygl�d ich by� przera�aj�cy i nikt nie rozumia� ani s�owa z tego, co do nas gada�y. Zreszt� owe bestie z ��tymi �lepiami, czarnymi pyskami i nader mizernej postaci, bo nie wynosz�cej wi�cej ni� cztery pi�dzie, w gruncie rzeczy ba�y si� ludzi. Obecnie wszak�e wspi�y si� po linach od kotwicy, porozrywa�y je swymi z�biskami i poprzegryza�y r�wnie� ca�y sprz�t naszego statku, tak �e wiatr go porwa� i przygna� do skalistego brzegu. Kiedy statek ju� tam stan��, ma�poludy rzuci�y si� na wszystkich kupc�w i podr�nych i zawlok�y ich na swoj� wysp�, po czym porwa�y nasz okr�t ze wszystkim, co na nim by�o, i odp�yn�y na pe�ne morze. Rych�o statek znik� nam z oczu, a my nie wiedzieli�my nawet, dok�d nim ma�poludy odp�yn�y. Pozostawszy sami na wyspie zacz�li�my �ywi� si� jej owocami, jagodami i warzywami, popijaj�c wod� ze strumieni. Pewnego dnia jednak ujrzeli�my po�rodku wyspy co�, co z daleka przypomina�o zamieszkany dom. Poszli�my szybko w tym kierunku i odkryli�my zamek z wysokimi kolumnami i murami. Do zamku prowadzi�y dwuskrzyd�owe wrota z hebanowego drzewa. Wrota by�y otwarte. Weszli�my przez nie i znale�li�my si� na przestronnym podworcu, podobnym do wielkiego i rozleg�ego placu. Dooko�a by�o wiele wysokich podwoi, a w najdalszym kra�cu, naprzeciwko wej�cia, sta�a szeroka i wysoka �awa; poza tym by�y tam porozwieszane sprz�ty kuchenne nad paleniskiem, a woko�o le�a�o mn�stwo ludzkich ko�ci. Wszelako ludzi nigdzie�my nie widzieli. Wszystkiemu temu dziwowali�my si� wielce. Mimo to usiedli�my na chwil� na podworcu zamkowym i ze zm�czenia usn�li. Spali�my od przedpo�udnia a� do zachodu s�o�ca. Nagle ziemia zadr�a�a pod nami i straszny huk wstrz�sn�� powietrzem, a z blank�w zamku zesz�a jaka� pot�na istota. Przypomina�a troch� cz�owieka, ale by�a czarna i olbrzymiego wzrostu, r�wnego wysokiej daktylowej palmie. �lepia potwora �arzy�y si� jak ogniste g�ownie, z�biska mia� niczym k�y ody�ca, a g�b� niczym otw�r studni, wargi podobne do warg wielb��da zwisa�y a� na piersi, a uszy jak dwie wielkie p�achty spada�y mu na ramiona. Paznokcie u jego r�k przypomina�y pazury lwa. Ujrzawszy tego potwora, nieomal postradali�my zmys�y. Gwa�towny strach i okropne przera�enie nas ogarn�y i zesztywnieli�my niczym trupy z nadmiaru boja�ni, l�ku i zgrozy. Szale�stwo dzikiego strachu zaw�adn�o nami ca�kowicie, olbrzym za� zszed�szy na d� rozsiad� si� na chwil� na �awie, potem zerwa� si�, podszed� ku nam i wyci�gn�� mnie spo�r�d moich towarzyszy, podni�s� do g�ry i zacz�� obmacywa� i obraca� na wszystkie strony, a ja w jego olbrzymiej �apie by�em niczym ma�y k�sek. I tak obmacywa� mnie jak rze�nik owc�, kiedy zamierza j� zar�n��, gdy jednak przekona� si�, �e jestem chudy i wyn�dznia�y od wszystkich tych wzrusze� i wysi�k�w podczas podr�y i �e nie ma ju� na mnie prawie wcale cia�a, wypu�ci� mnie ze swej r�ki i z�apa� jednego z moich towarzyszy. I nim r�wnie� obraca� na wszystkie strony i maca� go tak, jak ze mn� to by� czyni�, po czym i jego pu�ci�. I tak maca� i obraca� wszystkich nas po kolei, a� doszed� do kapitana statku, na kt�rym�my przyjechali. By� to cz�ek t�gi, t�usty i barczysty, o wielkiej sile. Tote� potw�r chwyciwszy go, jak rze�nik zwierz� do zar�ni�cia, przypali� nad ogniem i po�ar�. Potem usiad� zn�w na chwil� na swej �awie, ale wkr�tce zacz�� przeci�ga� si� i zasn��. Chrapa