4243

Szczegóły
Tytuł 4243
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4243 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4243 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4243 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Fred Saberhagen Iperium Wschodu - tom -1 - Spustoszone Ziemie EMPIRE OF THE EAST: THE BROKEN LANDS Przek�ad Jerzy �migel Data wydania oryginalnego - 1968 Data wydania polskiego - 1990 1. - POS�UCHAJ MNIE, EKUMANIE! Problemy satrapy Ekumana z jego s�dziwym wi�niem zacz�ty si� w chwili, w kt�rej umie�ci� go w lochach pod swym zamkiem i rozpocz�� przes�uchanie. Jednak�e problemem nie by�o to, co mog�o wydawa� si� na pierwszy rzut oka - �e stary wi�zie� jest zbyt kruchy i wyczerpany, aby znie�� najmniejsze cho�by odczucie b�lu. Wcale nie: by�o wr�cz niewiarygodne, ale stary cz�owiek wci�� walczy�. By� twardy, a jego moc nadal go ochrania�a. Przez ca�� noc nie tylko broni� si�, ale skutecznie oddawa� ciosy. Dw�ch nadwornych mag�w Ekumana, Elslood i Zarf, z pewno�ci� by�o najbieglejszymi adeptami sztuki magicznej na zach�d od Czarnych G�r. Byli silniejsi ni� jakikolwiek samotny wi�zie�, szczeg�lnie gdy ten znajdowa� si� na ich terytorium. A jednak stary walczy� - by� mo�e ju� tylko sam� dum� i zaci�to�ci�. Zdawa� sobie zapewne spraw�, �e walka taka wywo�a� mo�e ogromne napi�cie, a w efekcie zapa�� i momentaln� �mier�. Intensywno�� tej bezg�o�nej walki ��czy�a ich wszystkich niewidzialn� nici� podczas najciemniejszych godzin poranka, kiedy jedne z ludzkich mocy s�abn�, a inne osi�gaj� sw�j szczyt. Ekuman, nawet przy bieglej pomocy swych mag�w, nie by� w stanie zidentyfikowa� owych szczeg�lnych si�, z pewno�ci� maj�cych swe �r�d�a na Zachodzie, si�, kt�re ten dziwny starzec wci�� przyzywa�. Wiedzia� jedynie, �e nie by�y one banalne. Na d�ugo przed ko�cem Ekumanowi wyda�o si�, �e g�ste powietrze w podziemnym lochu pulsuje moc�, a przed jego zm�czonymi ju� oczami stare, kamienne sklepienie wyd�u�y�o si�, gin�c w tajemniczym p�mroku. Nawet ulubiona ropucha Zarfa, kt�ra mia�a zwyczaj radosnego podskakiwania podczas przes�uchiwania upartego wi�nia, znalaz�a w ko�cu schronienie w kr�gu �wiat�a rzucanego przez pochodnie u st�p schod�w, jakby z obawy przed mrocznymi k�tami ponurej komnaty. Przycupn�a nieruchomo, wodz�c wy�upiastymi oczami za swoim panem, kt�ry nerwowym krokiem przechadza� si� tam i z powrotem. Elslood i Zarf zmieniali si�, staj�c kolejno na obrze�u trzymetrowej jamy, na dnie kt�rej tkwi� starzec skuty �a�cuchami. Mieli przy sobie w�asne talizmany, a na pod�odze i �cianach wyrysowali magiczne symbole. Mogli oczywi�cie swobodnie gestykulowa�, ale na obecnym poziomie walki zaanga�owanie fizyczne by�o prawie niedopuszczalne. Przy bezpo�rednim spotkaniu takiej klasy czarnoksi�nik�w by�o to zreszt� do przewidzenia. Podczas gdy jeden utrzymywa� napi�cie w kontakcie z wi�niem, drugi sta� przed bogato ornamentowanym krzes�em satrapy, konferuj�c z nim cicho. Wszyscy byli pewni, �e uwi�ziony cz�owiek jest jednym z przyw�dc�w, by� mo�e nawet g��wnym wodzem ludzi, kt�rzy nazywaj� siebie Wolnym Narodem. By�y to bandy miejscowej ludno�ci wzmocnione dumnymi uchod�cami z odleg�ych krain, kt�re ukrywa�y si� po�r�d wzg�rz i moczar�w, prowadz�c bezpardonow� walk� podjazdow� z Ekumanem. �ut szcz�cia sprawi�, �e rutynowa operacja poszukiwawcza na moczarach doprowadzi�a do uj�cia tego starca. Zarf z oddzia�em czterdziestu �o�nierzy natkn�� si� na niego, gdy spa� w chacie. Ekuman zaczyna� wierzy�, �e gdyby cz�owiek ten mia� szans� na przebudzenie si� w por�, to nigdy nie uda�oby si� go schwyta�. Do tej bowiem pory Zarf i Elslood nie zdo�ali dowiedzie� si� nawet jego imienia. Na dnie jamy migotliwe �wiat�o pochodni odbija�o si� niezwyk�ym blaskiem od �a�cuch�w, kt�re nie by�y zrobione z pospolitego metalu. U st�p starca ciemn� plam� l�ni�a ka�u�a krwi, a tu� obok le�a�o bezw�adne cia�o jednego ze stra�nik�w podziemnych loch�w. Cz�owiek ten podszed� nieostro�nie zbyt blisko skutego wi�nia, a w�wczas jego w�asny n� do tortur wysun�� si� nieoczekiwanie z pochwy i ostrze a� po r�koje�� wbi�o si� w nieos�oni�te gard�o. Po tej demonstracji pot�gi starca Ekuman rozkaza� wszystkim opu�ci� komnat�. Pozosta� jedynie z dwoma czarnoksi�nikami. Gdy wi�zie� jaj okazywa� niewielkie, cho� wyra�ne oznaki s�abni�cia, Ekuman zaczaj rozwa�a� mo�liwo�� wpuszczenia do jamy uzbrojonych w no�e i pochodnie stra�nik�w, aby bardziej drastycznymi metodami zmusili upartego starca do m�wienia. Elslood i Zarf sprzeciwili si� temu do�� stanowczo, twierdz�c �e najlepszym sposobem na okrutne przed�u�enie agonii i na wydostanie informacji jest zintensyfikowanie magii. Twierdzili, �e proces ten ju� rozpocz�� si�. Nic dziwnego, ich duma dozna�a du�ego uszczerbku. Po namy�le satrapa pozwoli� na kontynuowanie tej metody bada�. Sam przez d�ugie godziny siedzia� na krze�le, oczekuj�c rezultat�w. By� pot�nym m�czyzn� o smag�ej twarzy, okolonej g�st�, czarn� brod�. Ubrany by� w prost� szat� o odcieniach czerni i spi�u. Stopami w wysokich, tak�e czarnych butach co pewien czas przesuwa� niecierpliwie po kamiennej pod�odze. Dopiero gdy noc zbli�a�a si� do ko�ca - chocia� w ciemnych lochach trudno by�o odr�ni� dzie� od nocy - stary cz�owiek po raz pierwszy zdecydowa� si� przerwa� swe d�ugotrwa�e milczenie. Na twarzy Ekumana, kt�ry wsta� z krzes�a i pochyli� si� nad jam�, aby lepiej s�ysze� padaj�ce s�owa, przez chwil� malowa�a si� prawie grzeczno��, zwyczajowo nale�na starszym wiekiem. - Pos�uchaj mnie, Ekumanie! Na d�wi�k pierwszych s��w Zarf r�wnie� pochyli! si� ni�ej i zastyg� nieruchomo. - Pos�uchaj mnie, bo jam jest Ardneh! Ardneh, kt�ry dosiada s�oniowatej Bestii i w�ada b�yskawicami, kt�ry kruszy warowne mury, tak jak rw�cy up�yw czasu kruszy niewzruszone zda si� ska�y! Mo�esz zabi� me obecne wcielenie, ale i tak �y� b�d� dalej w innych istotach ludzkich. Jestem Ardneh i w ko�cu to ja zabij� ciebie, aby� si� nigdy nie odrodzi�! Ekuman nie zawraca� sobie g�owy gro�bami, jednak jego uwag� zwr�ci�a wzmianka o Bestii. Odwr�ci� g�ow� w stron� swych czarnoksi�nik�w, kt�rzy pod wp�ywem jego przenikliwego spojrzenia opu�cili wzrok. Po chwili ponownie skoncentrowa� si� na wi�niu. Na twarzy starego pojawi� si� b�l, kt�ry pobrzmiewa� ju� tak�e w jego dr��cym g�osie. Przy zanikaj�cej powoli mocy, kt�ra skutecznie ochrania�a go a� do tej pory, stawa� si� zm�czonym cz�owiekiem, kolejn� ofiar� mrocznych loch�w. Walczy� jednak do ko�ca. - S�uchaj mnie, Ekumanie - m�wi� powoli s�abn�cym g�osem. - Nie zniszcz� ci� ani dniem, ani noc�. Ani ostrzem, ani strza��. Nie zniszcz� ci� d�oni� ani pi�ci�. Ani wilgoci�... ani susz�... Ekuman nat�y� s�uch, ale starcze wargi nie poruszy�y si� wi�cej. Tylko z�udne i migotliwe �wiat�o pochodni nadawa�o pozory �ycia twarzy ofiary, r�wnie martwej i nieruchomej jak twarz le��cego obok stra�nika. Niewidzialne si�y, kt�rymi zdawa�o si� pulsowa� ca�e to pomieszczenie, szybko znikn�y. Ekuman wyprostowa� si�, westchn�� i odwr�ci� od wymar�ej jamy. Nie m�g� jednak powstrzyma� si� od szybkiego spojrzenia w g�r�, aby upewni� si�, �e sklepienie powr�ci�o do swych poprzednich rozmiar�w. Zarf, m�odszy z dw�jki mag�w odszed�, aby wezwa� stra�nik�w i wyda� im polecenia dotycz�ce obu cia�. Gdy wr�ci�, Ekuman spojrza� na niego przelotnie i zapyta�: - Zajmiesz si� cia�em tego starca ze specjaln� trosk�, prawda? - Tak, panie - odpar� Zarf, ale ton jego g�osu sugerowa� jasno, �e nawet autopsja nie przyniesie �adnych rezultat�w. Pomimo to skoczy� pos�usznie na dno jamy i rozpocz�� seri� rutynowych czynno�ci. Znu�ony Ekuman odwr�ci� si� i zacz�� wst�powa� po kamiennych, skrusza�ych schodach. Czego� jednak dokonano - jeden z przyw�dc�w rebeliant�w zosta� uj�ty i wyeliminowany. Ale by�o to stanowczo zbyt ma�o. W dalszym ci�gu nie posiada� w�a�ciwie �adnych istotnych informacji. Na p�pi�trze pierwszej kondygnacji schod�w Ekuman zatrzyma� si� nagle, odwr�ci� lekko g�ow� i zapyta�: - I c� s�dzisz o tym przekle�stwie, jakim uraczy� mnie ten staruch? Elslood, stoj�cy w pozie pe�nej szacunku trzy stopnie poni�ej, skin�� sw� wspania��, srebrzyst� g�ow� i zacisn�� suche usta. W tej chwili nie by� w stanie da� �adnej satysfakcjonuj�cej odpowiedzi. Satrapa wzruszy� niecierpliwie ramionami i ruszy� do g�ry. Musia� przej�� przesz�o sto stopni, aby dosta� si� na zamkni�ty dziedziniec, a stamt�d do pot�nie ufortyfikowanej wie�y, w kt�rej mie�ci�y si� jego kwatery. W paru miejscach, nie przystaj�c, odebra� milcz�cy salut stoj�cych na stra�y �o�nierzy. Tu� przed powierzchni� schody zakr�ca�y i wznosi�y si� wzd�u� masywnych, niedawno odbudowanych mur�w zamku. Przysadzisty sto�p by� wysoki na trzy kondygnacje, nad tym wszystkim za� nadbudowano jeszcze dwa pi�tra. Ni�szy poziom wie�y zajmowa�a pojedyncza komnata, zwana Sal� Audiencyjn�, w kt�rej Ekuman za�atwia� wszystkie bie��ce sprawy imperium. Pozosta�� cz�� tego poziomu zajmowa�y alkowy obu mag�w, w kt�rych, za wiedz� Ekumana, mogli trzyma� swe instrumenty i talizmany, i gdzie tak�e za jego wiedz� i �askawym przyzwoleniem, mogli przeprowadza� badania i magiczne eksperymenty. W�a�nie do tych pomieszcze� skierowa� si� milcz�cy wci�� Ekuman i drepcz�cy tu� za nim Elslood. Wsz�dzie dooko�a na szerokich �awach lub na �cianach zgromadzono r�norakie czarnoksi�skie rekwizyty: ma�ci i talizmany, najprzer�niejsze retorty i inne dziwaczne przedmioty, cz�sto o nieznanych nazwach. W pomieszczeniu p�on�a tylko jedna br�zowa �wieca ustawiona na grubym postumencie, kt�ra bladym p�omieniem rozprasza�a zimny p�mrok zalegaj�cy k�ty komnaty. Mamrocz�c pod nosem stosowne zakl�cia, Elslood wyci�gn�� d�o�, aby odsun�� na bok arras zas�aniaj�cy wej�cie do niewielkiej, tajnej alkowy. Dawno temu Ekuman zezwoli� na trzymanie w niej prywatnych ksi�g i instrument�w. Odsuni�ta draperia ukaza�a ich oczom olbrzymiej wielko�ci w�ochatego paj�ka - stra�nika, kt�ry zapewne dzi�ki odpowiedniemu zakl�ciu tkwi� znieruchomia�y na najwy�szej p�ce. Mag wyci�gn�� rami� i z p�ki tu� obok paj�ka wyj�� jedn� z zakurzonych ksi�g. By�a to ksi�ga ze Starego �wiata, wykonana z niepor�wnywaln� do niczego pieczo�owito�ci�, kt�ra pozwoli�a na przetrwanie niejednej ju� generacji. Wysoka technologia, pomy�la� satrap� i wbrew samemu sobie lekko zadr�a�, obserwuj�c bia�e karty ksi�gi odwracane swobodnie przez Elslooda. Nie by�o �atwo, nale��c do tego stabilnego i zr�wnowa�onego �wiata, zaakceptowa� takie rzeczy nawet Ekumanowi, kt�ry widzia� i obs�ugiwa� wytwory techniki du�o cz�ciej ni� zwykli �miertelnicy. W obr�bie zamku mie�ci�o si� jeszcze wiele pozosta�o�ci Starego �wiata. A gdzie� poza jego murami, oczekuj�c wci�� na odkrycie, tkwi�a Bestia. Ekuman z niecierpliwo�ci� potar� kostki obu d�oni. Elslood najwidoczniej odnalaz� poszukiwany ust�p, bowiem podszed� do okna i zacz�� cicho czyta�. Kiwa� przy tym od czasu do czasu g�ow� jak cz�owiek, kt�ry znalaz� wreszcie potwierdzenie swych teorii. W ko�cu chrz�kn�� i zwr�ci� si� w stron� satrapy: - To by� cytat, lordzie Ekumanie, i to prawie s�owo w s�owo. Pochodzi on z tego w�a�nie tekstu, kt�ry jest albo legend�, albo histori� Starego �wiata, sam jeszcze nie wiem. Spr�buj� to przet�umaczy� - Elslood zsun�� z g�owy kaptur, ponownie odchrz�kn�� i zacz�� czyta� r�wnym, spokojnym g�osem: - �I powiedzia� Indra do demona Namuci: nie zniszcz� ci� dniem ani noc�, pa�k� ani lukiem, d�oni� ani pi�ci�, wilgoci� ani susz�...� - Indra? - Jeden z bog�w, panie. Piorun�w... - I s�oni? - zapyta� Ekuman z wyra�nym sarkazmem w g�osie. S�o� lub po prostu Bestia by�a to nazwa pewnego stworzenia, mitycznego lub te� nie, ze Starego �wiata. W paru miejscach na rubie�ach Spustoszonych Ziem wci�� mo�na by�o jeszcze dostrzec podobizny tego zagadkowego stwora: wyt�oczone lub namalowane na metalu pochodz�cym ze Starego �wiata, utkane na zachowanych jeszcze skrawkach materia�u. Jedna podobizna wyci�ta by�a nawet na skalnym klifie w Zrujnowanych G�rach. A teraz w jaki� tajemniczy spos�b Bestia sta�a si� symbolem tych, kt�rzy nazywaj� siebie Wolnym Narodem. Co wa�niejsze, sta�a si� uciele�nieniem znacz�cej si�y, ukrytej i uparcie odmawiaj�cej uznania Ekumana za zdobywc�, chocia� magowie satrapy stale zapewniali go, �e jest nim w istocie. Pomimo wszystko ziemia ta nale�a�a do niego, a Wolny Nar�d by� tylko wyj�t� spod prawa zgraj�. Jednak obaj magowie zgodnie ostrzegali go, �e dop�ki nie zapanuje i nad Besti�, dop�ty jego panowanie jest wci�� powa�nie zagro�one. Pogr��ony w rozmy�laniach Ekuman nie oczekiwa� odpowiedzi, jednak Elslood udzieli� mu jej: - To prawdopodobne, panie, bardzo prawdopodobne. I przynajmniej na jednym rysunku, jaki kiedy� widzia�em, Indra ukazany jest jako jad�cy w�a�nie na czym�, co mo�e by� jedynie s�oniem. - A wi�c czytaj dalej - w g�osie Ekumana zadrga�a z�owieszcza nutka, tote� Elslood z po�piechem powr�ci� do przerwanego tekstu. - �Ale zabi� go o brzasku poranka, spryskuj�c go morsk� pian��. A wi�c znaczy to, �e b�g Indra zabi� w ko�cu demona Namuci. - Hmm - mrukn�� Ekuman, rozmy�laj�c nad dziwn� zbie�no�ci� nazwisk: Indra-Ardneh, Namuci-Ekuman. Oczywi�cie, pot�ga magii mo�e mie� wp�yw na znaczenie s��w, ale z pewno�ci� nie na takie zwyczajne przestawienie g�osek. Odkrycie tej prostej, werbalnej sztuczki uspokoi�o go nieco. Najwidoczniej stary cz�owiek, niezdolny ju� do efektywnego zwalczania psychicznych cios�w, zastosowa� w swej �miertelnej pogr�ce s�own� subtelno��. Ale wszystkie subtelno�ci maj� zazwyczaj to do siebie, �e s� niezwykle trudne do przeprowadzenia, nawet w magii. Ekuman pozwoli� sobie na s�aby u�miech. - S�aby by� ten demon - skomentowa�. - Umiera� od paru rozbryzg�w piany morskiej... Widz�c u�miech na twarzy swego pana, Elslood odpr�y� si� i przerzuci� par� kolejnych kart ksi�gi. - Z tego co pami�tam, panie, demon Namuci trzyma� swe �ycie i dusz� ukryte w�a�nie w pianie morskiej. Dlatego by! to jego s�aby punkt - pokiwa� powoli g�ow�. - A m�g�by kto� pomy�le�, �e by�a to rzeczywi�cie chytra kryj�wka. Ekuman mrukn�� co� wymijaj�co. Na odg�os krok�w odwr�ci� si� i dostrzeg� wchodz�cego w�a�nie Zarfa. Zarf by� m�odszy i ni�szy ni� Elslood, o wiele mniej pasowa� do powszechnie przyj�tego wizerunku pot�nego maga. S�dz�c po wygl�dzie, Zarf m�g�by by� kupcem lub dobrze prosperuj�cym farmerem. Temu wra�eniu przeczy�a jednak ropucha, kt�ra przycupn�a nieruchomo na ramieniu, trudno widoczna w fa�dach obszernego p�aszcza opr�cz pary ogromnych, wytrzeszczonych oczu. - Zako�czy�e� prac� nad cia�em tego starca? Znalaz�e� co�? - Jak do tej pory nic ciekawego, panie - odpar� Zarf, opuszczaj�c wzrok pod wp�ywem intensywnego spojrzenia Ekumana. - Je�li zechcesz, mog� zrobi� p�niej dodatkowe badania. Ekuman przez d�u�sz� chwil� z milcz�cym niezadowoleniem spogl�da� na swych mag�w. Stali nieruchomo i z widocznym niepokojem w oczach oczekiwali jakiejkolwiek reakcji Ekumana. Posiadanie pe�ni w�adzy nad lud�mi tak pot�nymi jak ci dwaj, by�o �r�d�em nieustannej satysfakcji satrapy. Oczywi�cie, Ekuman nie m�g� dominowa� nad nimi jedynie wrodzon� si�� fizyczn� czy nabytymi umiej�tno�ciami. Jego w�adza le�a�a w sile ofiarowanej mu przez Wsch�d. Obaj magowie doskonale wiedzieli, jak efektywnie potrafi si� ni� pos�ugiwa�. Daj�c im czas na przemy�lenie wszystkich konsekwencji p�yn�cych z monarszego gniewu, Ekuman powiedzia�: - Poniewa� w tej chwili nie potraficie doradza� mi niczego warto�ciowego, to mo�e by�oby dla was lepiej, gdyby�cie znale�li co� w swych kryszta�owych kulach. A mo�e kt�ry� z was zna lepsz� metod� spogl�dania w przysz�o��? - Nie, panie - mrukn�� ponuro Elslood. - Nie, panie - powt�rzy� Zarf, ale po chwili odwa�y� si� na nie�mia�� obron�: - Poniewa� s�o�, kt�rego szukamy, prawdopodobnie nie jest �ywym stworzeniem, lecz raczej wytworem... mechaniki czy te� techniki - wypowiedzenie tych absurdalnych s��w wci�� przychodzi�o Zarfowi z trudem - wi�c odnalezienie go lub zdobycie informacji, kt�re mog�yby mie� istotne znaczenie, by� mo�e le�y poza mo�liwo�ciami pojedynczego cz�owieka, nawet obdarzonego zdolno�ciami jasnowidzenia... - przerwa� sw�j przyd�ugi wyw�d, z niepokojem spogl�daj�c na wci�� zachmurzon� twarz satrapy. Ekuman szybkim krokiem przeszed� przez Sal� Audiencyjn�, niecierpliwym ruchem otworzy� drzwi i wst�pi� na schody prowadz�ce do jego apartament�w. - Znajd�cie mi tego s�onia - rzuci� z�owieszczym tonem, nim jeszcze zacz�� wchodzi� w g�r�. - Przy�lijcie mi dow�dc� stra�y i w�adc� gad�w. Musz� zabezpieczy� me panowanie na tych ziemiach. I to jak najszybciej! - Zbli�a si� dzie� �lubu jego c�rki - mrukn�� Zarf, kiwaj�c w zamy�leniu g�ow�. Obaj magowie spojrzeli na siebie ponuro. Wiedzieli doskonale, jak wa�ne dla Ekumana jest, aby jego w�adza by�a lub przynajmniej wydawa�a si� stal� i niewzruszona w dniu, w kt�rym z innych satrapii przyb�d� lordowie i damy na weseln� uczt�. - Id� na d� - westchn�� w ko�cu Elslood. - Mo�e rzeczywi�cie doszukam si� czego� w ciele tego starca. Dopilnuj� tak�e, aby przybyli ci, kt�rych wezwa�. A ty zosta� tutaj i postaraj si� uzyska� jakie� po�yteczne wizje. Zarf skin�� kr�tko g�ow� i skierowa� si� do alkowy, w kt�rej trzyma� w�asne przybory i talizmany. Na pierwszym zakr�cie schod�w poni�ej Sali Audiencyjnej Elslood lekko uk�oni� si� i odsun�� pod �cian�, aby przepu�ci� ksi�niczk� Charmian, kt�ra sz�a w�a�nie na g�r�. Jej uroda nawet w mrocznych korytarzach l�ni�a jak s�o�ce. Mia�a na sobie prost�, srebrzysto-czarn� sukni� przepasan� czerwono-czam� zar�czynow� szarf�. Jej s�u��ce, nadzwyczajnej szpetoty, dobrane tak w celu podkre�lenia urody ksi�niczki, drepta�y tu� za ni� w nerwowym po�piechu. Charmian szybkim krokiem przesz�a obok Elslooda, nie zaszczycaj�c go ani jednym s�owem czy cho�by spojrzeniem. Mag, jak zwykle, nie odwa�y� si� podnie�� wzroku, dop�ki nie znikn�a za zakr�tem. Dopiero wtedy wyprostowa� si� i w�o�y� d�o� do sekretnej kieszeni p�aszcza, dotykaj�c pieszczotliwie trzymanego tam stale z�otego kosmyka jej w�os�w. Z nara�eniem �ycia zdoby� go kiedy� noc� i u�ywaj�c wielu pot�nych zakl��, zwin�� w magiczny w�ze� mi�o�ci. Jak do tej pory nie przynios�o to jednak �adnych rezultat�w. Spodziewa� si� zreszt� tego - mi�o�� by�a dla niego owocem zakazanym jako cz�� ceny, jak� p�aci� musia� za sw� pot�g�. Przez chwil� pomy�la� jeszcze, �e w�ze� ze z�ocistych w�os�w Charmian by�by w�tpliw� korzy�ci� dla jakiegokolwiek m�czyzny. Kto�, kto jest z gruntu z�y tak jak ksi�niczka, z pewno�ci� nigdy nie b�dzie poruszony �adnym mi�osnym zakl�ciem. 2. - ROLF Gdy Rolf doszed� do ko�ca kolejnej bruzdy �wie�o zaoranej ziemi i zawr�ci� toporny p�ug, ujrza� widok zar�wno oczekiwany, jak i przera�aj�cy. Z zamku wylecia�y w�a�nie skrzydlate gady, aby po raz kolejny przeszuka� okolic�. - Oby po�ar� je jaki� w�ciek�y demon! - mrukn��, chocia� doskonale wiedzia�, �e nie potrafi przywo�a� na pomoc demon�w. Jedyne co m�g� zrobi�, to bezradnie sta� i patrze�. Od pag�rka, na kt�rym sta� a� do opromienionych popo�udniowym s�o�cem w�d Morza Zachodniego ci�gn�y si� nieurodzajne, bagienne ziemie. Patrz�c wprost przed siebie, Rolf m�g� dostrzec lini� strz�piastych szczyt�w Zrujnowanych G�r. Wznosi�y si� jakie� p� mili pieszej w�dr�wki na wsch�d. Z miejsca, w kt�rym sta�, nie widzia� samego zamku, doskonale jednak pami�ta�, �e by� on po�o�ony na po�udniowej stronie centralnej prze��czy, kt�ra niebotycznymi �cianami przedziela�a ca�e g�ry ze wschodu na zach�d. Gady wylatywa�y z zamku, w kt�rym mieszkali ci, kt�rzy sprowadzili je na Spustoszone Ziemie - istoty tak z�e, �e mimo ludzkiej formy zdawa�y si� wcale nie by� lud�mi. Wpatruj�c si� z uwag� w b��kitne niebo, widzia� zbli�aj�ce si� szybko czarne punkty. S�ysza� parokrotnie, �e w�adcy gad�w wypuszczaj� je, aby szuka�y nie tylko ludzkich ofiar, ale tak�e czego�, co tutaj podobno jest ukryte, a co Ekuman desperacko pragnie znale��. Jednak bez wzgl�du na cel tych poszukiwa� lataj�cy drapie�cy najwi�cej szk�d wyrz�dzali na uprawnych polach wie�niak�w. Oczy szesnastoletniego Rolfa by�y wystarczaj�co bystre, aby dostrzec miarowe ruchy b�oniastych skrzyde�. Lataj�ce stwory z ka�d� chwil� stawa�y si� wi�ksze, zbli�aj�c si� ciemn�, z�owieszcz� chmur�. Rolf wiedzia�, �e ich wzrok by� du�o ostrzejszy ni� jego. Gady przybywa�y prawie codziennie, oga�acaj�c okoliczn� ziemi� z wszystkiego, co jeszcze pozosta�o. Ziemi�, kt�ra pomimo swego bogactwa sta�a si� g�odow� pustyni� zrujnowan� przez nowych w�adc�w ze wschodu. Ziemi�, gdzie farmer�w zabijano, okradano czy po prostu wyrzucano sil� z w�asnych gospodarstw i p�l. Okoliczne wsie zosta�y zamienione w obozy pracy lub zupe�nie wyludnione. Satrapa Ekuman potrzebowa� wci�� coraz wi�cej niewolnik�w, aby bezustannie powi�ksza� i umacnia� sw�j zamek... Szerok� d�oni� Rolf odrzuci� do ty�u grzyw� ciemnych w�os�w i zadar� g�ow� do g�ry, aby obserwowa� pierwszego skrzydlatego zwiadowc� znajduj�cego si� ju� prawie nad nim. Sznurek zawi�zany dooko�a bioder Rolfa podtrzymywa� proste, samodzia�owe spodnie. Koszula z tego samego materia�u by�a rozpi�ta dla wi�kszej wygody w upale. By� ch�opcem przeci�tnego wzrostu o szczup�ej, cho� mocnej budowie. Ko�ciste ramiona wygl�da�y na silniejsze ni� by�y w rzeczywisto�ci. Zgrubia�e od pracy d�onie i stopy zdawa�y si� zbyt du�e w stosunku do reszty cia�a. Patrz�c z pewnej odleg�o�ci, mog�o si� wydawa�, �e gady nadlatuj� w zwartej formacji. Rolf wyra�nie widzia�, �e lecia�y w pewnej odleg�o�ci od siebie, klucz�c z niejednakow� szybko�ci�. Co jaki� czas kt�ry� zatacza� szerokie, p�askie ko�a, zni�aj�c si� ku ziemi. W chwil� potem, bez widocznego wysi�ku, nabiera� p�ynnie wysoko�ci, ale czasami nurkowa�: zwija� skrzyd�a i opada� jak kamie�... Na dom Rolfa! Z lodowatym dreszczem trwogi ch�opak obserwowa�, jak kolejny skrzydlaty drapie�ca przygotowuje si� do ataku. Zanim znikn�� za lini� drzew, Rolf bieg� ju� w kierunku oddalonego o kilometr niewielkiego domu. Wyobra�a� sobie, jak stw�r zaciekle atakuje klatk� z ptactwem, mimo �e po ostatniej wizycie gad�w matka okry�a j� sznurow� siatk�, w oczka kt�rej dla lepszej os�ony powtyka�a ga��zie i pn�cza winoro�li. Ojciec Rolfa wci�� jeszcze le�a� w ��ku ze zmia�d�on� przez kamienny blok stop�: rezultat pracy ponad si�y na zamku. Ma�a Lisa by� mo�e wybieg�a na zewn�trz, aby kijem lub motyk� przep�oszy� rozumnego, niestety, morderc�, prawie tak du�ego jak ona sama... Pomi�dzy polem, na kt�rym pracowa�, a domem droga prowadzi�a przez pas nieurodzajnej ziemi poci�tej ska�ami i szczelinami. Rolf zazwyczaj szed� po niej wyj�tkowo ostro�nie, dzi� bieg� szybko jak nigdy dotychczas. Jego strach nasila� si� z ka�d� sekund� gad wci�� nie pojawia� si�, z ofiar� czy bez. Kto� m�g�by pogwa�ci� zamkowe prawo i u�mierci� lataj�cego drapie�nika, ale kto i przede wszystkim jak? Ojciec m�g� ledwie wsta� z ��ka. Matka? Zgodnie z innym zamkowym prawem w ca�ym gospodarstwie nie mog�o by� ostrego narz�dzia wi�kszego ni� kuchenny n�. Ma�a Lisa? Wyobrazi� j� sobie, walcz�c� jakimi� grabkami przeciwko k�om i pazurom i jeszcze przyspieszy� kroku. Gad wci�� pozostawa� na terenie domostwa. By�o ma�o prawdopodobne, aby leg� martwy. Jednak ch�opak tak�e nie m�g� sobie wyobrazi�, aby napastnik siedzia� po prostu na podw�rzu, po�eraj�c dopiero co zabit� kur�. Rolf by� ju� wystarczaj�co blisko, aby us�ysze� ewentualne odg�osy walki lub wo�anie o pomoc. Wok� panowa�a zupe�na cisza. Gdy wpad� w ko�cu na niewielkie podw�rko, dostrzeg� ruiny domostwa. Wydawa�o mu si�, �e tego w�a�nie pod�wiadomie oczekiwa�, gdy tylko spostrzeg� skrzydlatego napastnika. Ogrom bolesnej prawdy przyt�oczy� go. Umys� przez chwil� bezskutecznie stara� si� poj�� obraz, jaki rejestrowa�y oczy. By� mo�e strzelaj�ce w g�r� p�omienie, jakie ju� raz widzia� sprawi�yby, �e rzeczywisto�� sta�aby si� �atwiejsza do przyj�cia. Dom jak dziecinna zabawka zosta� brutalnie zniszczony. Pozosta�y porozrzucane dooko�a szcz�tki. Rolf by� ledwie �wiadomy obecno�ci stwora, kt�ry nerwowo trzepota� skrzyd�ami nad pad�a kur�. Najwidoczniej jedna zdo�a�a uciec, gdy wal�ca si� �ciana domu zmia�d�y�a klatk�. To musia�o nast�pi� wcze�niej, jeszcze zanim nadlecia�y gady. Jaki� oddzia� �o�nierzy z zamku? Bo kto inny? Nikt nie wiedzia�, kiedy przyjd� naje�d�cy i co zrobi�, gdy nadejd�. Grzebi�c szale�czo w pozosta�o�ciach niewielkich zabudowa� Rolf nagle natkn�� si� na metalowy kocio�ek. Jak urzeczony wpatrywa� si� w podniszczony od d�ugotrwa�ego u�ytkowania przedmiot. A tu� obok... Rolf wykrzykuj�cy bez przerwy imiona najbli�szych, zamilk�. Zdr�twia�y, spogl�da� na nieruchom�, le��c� twarz� do g�ry posta� tak dobrze mu znan�, teraz nag� i splamion� krwi�. Matka. Le�a�a spokojnie, dziel�c martwot� ruin. Ruszy� na dalsze poszukiwania. Wkr�tce natkn�� si� na ubrane cia�o m�czyzny o twarzy podobnej do twarzy ojca. Szeroko otwarte oczy spokojnie spogl�da�y w bezchmurne niebo. Ju� nigdy wi�cej nie b�dzie strachu, gniewu czy smutku. Nigdy wi�cej prostych odpowiedzi na skomplikowane pytania syna. Nigdy wi�cej b�lu w zmia�d�onej stopie. Rozpi�ta na piersiach koszula ukazywa�a szerok�, dziwn� ran�. Rolf nigdy nie widzia� czego� podobnego. Domy�la� si� tylko, �e taka rana mog�a zosta� zadana mieczem. Rozejrza� si� dooko�a, szukaj�c gada. Drapie�nik najwidoczniej odlecia�, bowiem nie zauwa�y� go nigdzie. Po przeszukaniu ca�ego rumowiska, Rolf zatrzyma� si� niepewnie na skraju podw�rka. Wiedzia�, �e chocia� jego umys� jest pusty, powinien zmusi� si� do my�lenia. Nigdzie nie odnalaz� cia�a Lisy. Gdyby ukry�a si� gdzie� w pobli�u, musia�aby us�ysze� jego krzyki oraz ha�as czyniony przy chaotycznych poszukiwaniach i dawno wr�ci�aby. Ponure rozmy�lania przerwa� odg�os ci�kiego st�pania mu�a, kt�ry wchodzi� w�a�nie na podw�rko. Zwierz� potrafi�o samo uwalnia� si� z uprz�y, ilekro� zostawia� je na polu. Na podw�rzu mu� zatrzyma� si� dr��c i zar�a� cicho, rozgl�daj�c si� dooko�a. Rolf przem�wi� uspokajaj�co i post�pi� par� krok�w do przodu, lecz sp�oszone nagle zwierz� odwr�ci�o si� i pomkn�o przed siebie. Po raz kolejny rozpocz�� gor�czkowe przeszukiwanie rumowiska. Cia�a Lisy z ca�� pewno�ci� tutaj nie by�o. Po obej�ciu podw�rka rozpocz�� systematyczne penetracje poros�ego drzewami terenu otaczaj�cego gospodarstwo. Jego wyobra�nia w ka�dym le��cym pniu widzia�a martwe cia�o. Par� razy zawo�a� siostr� po imieniu. Albo uciek�a gdzie� dalej, albo �o�nierze... Wci�� nie chcia� uwierzy�, �e �o�nierze mogli tu przyj��, wyrz�dzi� wszystkie te potworno�ci i odej��, podczas gdy on spokojnie pracowa� w polu. A mo�e nic si� nie sta�o? Nie mog�o, to by�o niemo�liwe. Jednocze�nie by� bole�nie �wiadomy, �e wszystko wydarzy�o si� rzeczywi�cie. Czy �o�nierze zabrali Lis� ze sob�? Je�eli by�y mo�liwe morderstwa, to porwania tak�e. Po chwili ponownie znalaz� si� na podw�rku, wpatruj�c si� w osobliwie obna�one cia�o, kt�re by�o kiedy� jego matk�. Nie dopu�ci� do siebie przypuszczenia, co uczyniono z ni� przed �mierci�. Ludzie z zamku. �o�nierze. Naje�d�cy ze wschodu. *** Gdy wszed� do lasu, par� razy g�o�no wykrzykn�� imi� zaginionej siostry. Popo�udnie by�o bardzo gor�ce, nawet tutaj, w cieniu drzew. R�kawem koszuli otar� spocone czo�o. Dopiero teraz dostrzeg�, �e w d�oni zaciska kurczowo kuchenny n�. Najwidoczniej musia� podnie�� go zupe�nie nie�wiadomie, gdy myszkowa� po�r�d ruin domu. W chwil� p�niej ot�pia�y umys� zacz�� okazywa� pierwsze oznaki powolnego otrz�sania si� z szoku. Orientowa� si�, �e kroczy w�sk� �cie�k� biegn�c� obok tego, co kiedy� by�o jego domem. �wiat wok� wygl�da� normalnie - by� kolejny, zwyczajny dzie�. Pod�wiadomie kierowa� si� na wsch�d, d���c w stron� szerszego, ubitego traktu prowadz�cego bezpo�rednio do zamku. Co powinien teraz zrobi�? Troch� p�niej, czuj�c �e s�abnie, przysiad� w wysokiej k�pie trawy rosn�cej wzd�u� pobocza drogi. Nie m�g� si� teraz podda�. Nie m�g� te� d�ugo odpoczywa�, chocia� mi�nie n�g a� dr�a�y z wyczerpania. Zauwa�y�, �e jego koszula by�a w paru miejscach porozdzierana. Ca�y czas wzywa� Lis� po imieniu. Wiedzia�, �e Lisa odesz�a, a on nie by� w stanie odszuka� jej. Odesz�a. Wszyscy odeszli. W pewnym momencie poczu� czyj� intensywny wzrok. Jaki� m�czyzna przystan�� obok w ��toszarym pyle drogi. Rolf dostrzeg� jedynie obute w sanda�y stopy i m�skie, umi�nione �ydki. Pocz�tkowo pomy�la�, �e cz�owiek ten mo�e by� �o�nierzem. Gor�czkowo zastanawia! si�, czy zd��y wyci�gn�� n� i uderzy�, zanim tamten go zabije. N� w�o�y� za sznurek podtrzymuj�cy spodnie i dla wi�kszego bezpiecze�stwa przykry� po�� koszuli. Jednak gdy podni�s� oczy przekona� si�, �e cz�owiek ten z ca�� pewno�ci� nie jest �o�nierzem. Nie by� uzbrojony i nie wygl�da� na niebezpiecznego. - Czy sta�o si� co� z�ego? - g�os m�czyzny by� mi�kki i �agodnie akcentowany, przypomina� Rolfowi s�yszane niegdy� g�osy dziwnych ludzi z odleg�ych miejsc. Twarz nieznajomego by�a pe�na bolesnej zadumy. Przybysz nie wygl�da� na prostego wie�niaka. Chocia� jego ubranie nie zdawa�o si� zbyt wykwintne, to jednak by�o o wiele porz�dniejsze ni� mocno sfatygowany str�j Rolfa. M�czyzna by� ubrany w d�ugi do kolan p�aszcz, rozpi�ty do po�owy, a na plecach mia� przewieszony spory, sk�rzany worek. Wyci�gn�� przed siebie rami� w przyjacielskim ge�cie powitania. - Sta�o si� co� bardzo z�ego, prawda? Wysi�ek odpowiedzi na to proste przecie� pytanie przekracza� w tej chwili si�y Rolfa. Nie by� w stanie wykrztusi� ani s�owa. Nast�pn� rzecz�, jak� sobie u�wiadomi� by� dotyk butelki, przystawionej do jego ust. Je�eli umys� zapomnia� o pragnieniu, to cia�o z pewno�ci� nie. Przez par� chwil pi� �apczywie. Zimna woda wstrz�sn�a nim, da�a zm�czonemu cia�u o�ywczy impuls, zmusi�a do racjonalnego dzia�ania. Zorientowa� si�, �e stoi, opieraj�c si� o m�czyzn�. Odsun�� si� i przyjrza� mu si� uwa�niej. Nieznajomy by� troch� wy�szy od niego. Twarz wydawa�a si� delikatna. By� mo�e sprawia� to goszcz�cy na niej wyraz smutku, wydaj�cy si� cz�ci� wi�kszego, z trudem skrywanego zmartwienia. - No tak. Mia�em racj�, prawda - �agodne oczy zamruga�y gwa�townie, a szczup�a twarz rozja�ni�a si� w s�abym u�miechu. Po chwili m�czyzna ponownie spowa�nia�. Schowa! butelk� pod p�aszcz i b�agalnym gestem z��czy� obie d�onie, jakby spodziewaj�c si� najgorszego. Wyj�kanie ca�ej historii zaj�o Rolfowi par� minut. Zanim zako�czy� sw� opowie��, wsp�lnie ruszyli w kierunku, z kt�rego ch�opak w�a�nie przyby�. Rolf, na nowo prze�ywaj�cy wydarzenia sprzed paru godzin, ledwie to zauwa�y�. Cienie drzew wyd�u�y�y si� ju� znacznie. Kr�ta droga by�a przyjemnie ch�odna. - Och, okropne, okropne! - nie przestawa� powtarza� m�czyzna. Szed� tu� obok ch�opca z za�o�onymi na plecach d�o�mi. Co chwila nerwowym ruchem poprawia� worek, jakby przeszkadza� mu jego ci�ar. Gdy Rolf sko�czy� wreszcie m�wi�, m�czyzna zapyta� go o imi�. Sam nazywa� si� Mewick. Zadawa� proste pytania o drog� i o pogod�, nie pozwalaj�c Rolfowi popa�� w ponowne odr�twienie. W ko�cu opowiedzia� o swojej w�dr�wce wzd�u� wybrze�a z p�nocy na po�udnie. Oferowa� do sprzeda�y kolekcj� magicznych przedmiot�w, talizman�w i zakl��. M�wi�c to, u�miechn�� si� smutno jak cz�owiek, kt�ry nie przypuszcza, aby mu uwierzono. - A czy masz... - przez zduszone gard�o Rolfa s�owa wydosta�y si� dr��cym szeptem. Zmusi� si� do podj�cia jeszcze jednej pr�by, tym razem uwie�czonej powodzeniem: - Czy masz mo�e w swym worku co�, co mo�e by� u�yte do odnalezienia ludzi i zabicia ich? W odpowiedzi handlarz przybra� jeszcze smutniejszy wyraz twarzy i przez d�u�sz� chwil� szed� w milczeniu. W ko�cu obrzuci� Rolfa pe�nym troski spojrzeniem. - Zabijanie i zabijanie - pokr�ci� z niesmakiem g�ow�. - Nie, ch�opcze, nie mam takich rzeczy. Ale rozumiem ci�. I rozumiem tak�e, �e nie jest to najw�a�ciwsza pora, aby robi� ci jakiekolwiek wym�wki. Powiedz mi lepiej, w kt�r� stron� teraz p�jdziemy. Doszli w�a�nie do rozwidlenia drogi, kt�rej prawa odnoga prowadzi�a bezpo�rednio do obej�cia, na kt�rym sta� dom Rolfa. Ch�opak zatrzyma� si� gwa�townie. - Musz� wraca� - powiedzia� z wysi�kiem. - Musz� dopilnowa�, aby moi rodzice zostali przyzwoicie pochowani. Bez s�owa Mewick ruszy� za nim. W ruinach domostwa nie zmieni�o si� nic, opr�cz d�u�szych o tej porze dnia cieni. To co Rolf postanowi� zrobi�, nie zaj�o im du�o czasu. Pos�uguj�c si� �opat� i motyk�, szybko wykopali dwa do�y w mi�kkiej ziemi zrujnowanego ogr�dka. Gdy groby zosta�y zasypane, Rolf wskaza� na worek, kt�ry Mewick w trakcie pracy od�o�y� na bok. - Czy masz mo�e co�... Chcia�bym, aby na ich grobach by�o jakie� magiczne zakl�cie. Zap�aci�bym ci za nie p�niej. Kiedy�. Mewick z gorycz� potrz�sn�� g�ow�. - Ch�opcze, bez wzgl�du na to, co m�wi�em poprzednio, nie ma nic, co przynios�oby im jakikolwiek po�ytek. Ale mam troch� jedzenia - doda�, u�miechaj�c si� lekko. - Jest ono raczej dla �ywych ni� dla umar�ych. Jeste� g�odny? Rolf odm�wi�. Po raz ostatni rozejrza� si� po obej�ciu. Ponownie g�o�no zawo�a� siostr�, ale Lisa nie odpowiada�a. Mewick wolno zawi�zywa� sznurek worka, jakby nie bardzo wiedz�c, co powiedzie�, co zrobi� dalej. - A wi�c chod� ze mn� - o�wiadczy� w ko�cu. - My�l�, �e na dzisiejsz� noc znam dobre miejsce do odpoczynku. To niedaleko, tylko par� kilometr�w. - Jakie miejsce? - zapyta� Rolf, chocia� by�o mu w�a�ciwie wszystko jedno, gdzie sp�dzi zbli�aj�c� si� noc. Mewick wyprostowa� si� i rozejrza� dooko�a. W ko�cu spojrza� na po�udnie i zapyta� o drogi prowadz�ce w tym kierunku. - Lepiej b�dzie, je�eli nie p�jdziemy g��wn� drog� - zadecydowa� w ko�cu - zajmie nam to mniej czasu i b�dziemy bezpieczniejsi. Rolf nie mia� ochoty my�le�, a tym bardziej spiera� si�. Je�eli Mewick chce, aby z nim szed�, to p�jdzie. - Jak chcesz - powiedzia� tylko - mo�emy i�� na prze�aj, a� wyjdziemy na trakt, kt�ry biegnie tu� obok moczar�w. Na przybrze�nej drodze znale�li si� dopiero, gdy czerwone s�o�ce zachodzi�o za ci�kie, czarne chmury, zawieszone nisko nad morskim horyzontem. Pocz�tkowo trakt bieg� prawie prosto, potem skr�ca� w lewo, aby omin�� zaczynaj�ce si� rozlewiska i moczary. Wkr�tce zostawili za sob� g�sto zalesione obszary. Teraz po obu stronach drogi rozci�ga�y si� otwarte pola, wszystko zapuszczone i od dawna nie uprawiane. W paru miejscach Rolf dostrzeg� bezpa�skie, na wp� zrujnowane gospodarstwa, stoj�ce po�r�d r�wnie zaniedbanych ogrod�w. Szed� szybkim krokiem, nie odczuwaj�c �adnego zm�czenia. By� dziwnie pusty i oboj�tny na wszystko. Nie zdziwi� si�, gdy Mewick zatrzyma� si� po�rodku drogi, zdj�� z plec�w worek i wyci�gn�� go w jego kierunku. - Ponie� troch�, dobrze? Nie jest specjalnie ci�ki, a ty przynajmniej b�dziesz wygl�da� jak w�drowny sprzedawca talizman�w. To mo�e nam si� przyda�. - Dobrze - odpar� oboj�tnie Rolf i zarzuci� worek na plecy. Bzdury i �mieci, jak zwykle mawia� ojciec o rzeczach sprzedawanych przez obrotnych handlarzy. - A to co? - zapyta� nagle ostro Mewick. Zza paska Rolfa wyj�� kuchenny n�, kt�ry sta� si� widoczny, gdy worek podci�gn�� po�y koszuli ch�opca. Zanim Rolf zd��y� odpowiedzie�, Mewick burkn�� co� ze z�o�ci� i cisn�� n� daleko w przydro�ne krzaki. - Niedobrze! Noszenie ukrytej broni jest sprzeczne z jednym z g��wnych praw Spustoszonych Ziem. - To prawa zamku - wykrztusi� Rolf przez zaci�ni�te z�by. - W�a�nie. Gdyby �o�nierze dostrzegli, �e masz n�... Rolf sta� z opuszczonymi bezradnie ramionami, wpatruj�c si� przed siebie pustym wzrokiem. - To i tak niewa�ne - powiedzia� wreszcie - co w�a�ciwie m�g�bym zdzia�a� zwyk�ym, ma�ym no�em? By� mo�e zdo�a�bym zabi� jednego. A ja musz� znale�� spos�b, aby zabi� wielu. Wielu! - Zabijanie! - parskn�] z obrzydzeniem Mewick. Skin�� g�ow� i ruszyli dalej. Zapada� mrok. Mewick mamrota� co� pod nosem. Pogr��ony w my�lach nie�wiadomie wyd�u�a� kroki, a� znalaz� si� par� metr�w przed ch�opcem. Rolf, s�ysz�c nagle za sob� narastaj�cy t�tent kopyt, odwr�ci� si� i instynktownie si�gn�� r�k� w miejsce, gdzie jeszcze przed chwil� tkwi� n�. W kierunku w�drowc�w zbli�a�o si� niespiesznie trzech �o�nierzy. Ostrza kr�tkich, czarnych w��czni przytroczonych do siode� mierzy�y w niebo. Rolf zacisn�� d�onie na rzemieniu worka, gotowy w ka�dej chwili rzuci� niepor�czny pakunek i uskoczy� w bok. Wtem d�o� Mewicka pewnym gestem spocz�a na jego ramieniu. Puste pola po obu stronach drogi i tak nie zapewnia�y �adnego ukrycia. T�umaczy�o to tak�e swobodn� jazd� �o�nierzy samym �rodkiem drogi w szybko zapadaj�cych ciemno�ciach. Wszyscy trzej mieli jednakowe, czarne uniformy i br�zowe he�my. Przy ka�dym siodle wisia�a niewielka, okr�g�a tarcza. Jeden mia� na sobie dodatkowo nagolenniki i pancerz. Dosiada� najwi�kszego ogiera i by�, jak przypuszcza� Rolf, dow�dc� tego niewielkiego oddzia�u. - Dok�d to, handlarzu? - zagrzmia�, gdy zr�wna� si� z w�drowcami. By� pot�nym m�czyzn� o wolnych ruchach, co wida� by�o szczeg�lnie wyra�nie, gdy zsiada� z konia. Pozostali dwaj ustawili si� po obu stronach drogi. Koncentrowali si� bardziej na czujnym obserwowaniu pobliskich bagien ni� na przygl�daniu si� nieuzbrojonym w�drowcom. Rolf domy�li� si�, �e �o�nierze wzi�li go za ucznia Mewicka lub za jego s�ug�, poniewa� szed� za nim, ni�s� na plecach baga� i poniewa� by� o wiele skromniej ubrany. Lecz my�l ta znikn�a r�wnie pr�dko, jak si� pojawi�a. W tej chwili my�la� tylko o jednym - �e w�a�nie ci �o�nierze dokonali zniszczenia i masakry w jego domu. W�a�nie ta tr�jka. Mewick k�aniaj�c si� g��boko stoj�cym przed nim �o�nierzom, zacz�� wyja�nia�, �e w�druje w interesach z p�nocy na po�udnie poprzez ca�y kraj, witany wsz�dzie przez dzielnych �o�nierzy, kt�rzy wiedz�, �e za przyst�pn� cen� ma do sprzedania naprawd� pot�ne amulety. Podczas tej tyrady dow�dca sta� nieruchomo po�rodku drogi, poruszaj�c jedynie nieznacznie g�ow�. - A wi�c obejrzymy sobie zawarto�� tego worka - rzuci� przez rami�. Jeden z �o�nierzy natychmiast zeskoczy� z konia i podszed� do Rolfa, podczas gdy drugi nadal obserwowa� okolic�. �o�nierze nie wyj�li w��czni z uchwyt�w przy siod�ach. Ka�dy mia� u pasa kr�tki miecz. �o�nierz, kt�ry zbli�y� si� do Rolfa, by� bardzo m�ody, by� mo�e tak�e mia� m�odsz� siostr� gdzie� na Wschodzie. Nie spojrza� na Rolfa, ca�� uwag� koncentruj�c na worku wci�� wisz�cym na jego plecach. Rolf poruszy� ramionami, zsuwaj�c ci�ki pakunek. Dow�dca sta� wci�� po�rodku drogi, uparcie �widruj�c Mewicka ponurym spojrzeniem. M�ody �o�nierz odwr�ci� worek do g�ry dnem i ca�� zawarto�� wysypa� na ziemi�. Tandetn� kaskad� posypa�y si� bransoletki i naszyjniki, przeplatane puklami w�os�w maj�cymi przynie�� szcz�cie w mi�o�ci. By�y te� pier�cienie z p�ytkimi inskrypcjami o nieokre�lonym bli�ej znaczeniu, kt�re mia�y podnie�� warto�� tej bi�uterii w oczach �atwowiernych wie�niak�w. Dow�dca z ch�odnym spokojem grzeba� stop� w ca�ym tym ba�aganie, podczas gdy Mewick, mrugaj�c oczami i za�amuj�c nerwowo d�onie, sta� i obserwowa� go uwa�nie. M�ody �o�nierz schyli� si� nagle i podni�s� niewielki, zab�ocony amulet mi�o�ci. Palcami oczy�ci� z b�ota w�ze� d�ugich, z�ocistych w�os�w i podni�s� go do oczu, przypatruj�c si� z zainteresowaniem. - Ciekawe dlaczego - mrukn�� pod nosem - nie schwytali�my tutaj tak pi�knej dziewczyny? �o�nierz na koniu mia� odwr�con� g�ow�, gdy� przypatrywa� si� czemu� przez rami�. Rolf, nie zdaj�c sobie sprawy z tego, co robi, w morderczej furii z�apa� le��cy na drodze kamie� wielko�ci pi�ci i z ca�ej si�y cisn�� nim w g�ow� �o�nierza. Ten okaza� si� nadspodziewanie zwinny. W ostatniej chwili skr�tem ca�ego cia�a zdo�a� unikn�� uderzenia. Widz�c, �e kamie� chybi�, Rolf schyli� si� po kolejny. K�tem oka dostrzeg�, jak pot�ny dow�dca przewraca si� bezw�adnie na ziemi�, a rami� Mewicka cofa si� gwa�townie po rzucie jakim� b�yszcz�cym przedmiotem w stron� �o�nierza na koniu. Tymczasem m�ody �o�nierz wyszarpn�� z pochwy miecz i run�� na ch�opaka, kt�ry trzyma� ju� w d�oni nast�pny kamie�. Tym razem Rolf zastosowa� prost� sztuczk�, kt�rej nauczy� si�, gdy jeszcze jako ma�y ch�opiec razem z innymi dzie�mi obrzuca� si� na polu pigu�ami b�ota. Polega�a ona na zamarkowaniu pierwszego zamachu, a rzut nast�powa� dopiero wtedy, gdy przeciwnik prostowa� si� po gwa�townym uniku. Co prawda, w drugi rzut Rolf nie m�g� ju� w�o�y� ca�ej si�y, ale i tak celnie rzucony kamie� trafi� �o�nierza w doln� cze�� twarzy. Uderzony przystan�� na moment, podnosz�c d�o� do zakrwawionej szcz�ki. W tej w�a�nie chwili doskoczy� do niego Mewick. B�yskawiczne kopni�cie trafi�o prosto w pachwin�. Gdy �o�nierz z g�o�nym j�kiem zgi�� si� wp� gubi�c he�m, �okie� Mewicka z du�� si�� uderzy� w pochylony kark. Walka by�a sko�czona. Dwa konie kr�ci�y si� nerwowo na poboczu drogi. Po chwili do��czy� do nich trzeci, gdy ostatni �o�nierz spad� z niego, zaciskaj�c d�o� na r�koje�ci niewielkiego, wbitego w gard�o no�a. W par� sekund p�niej uwolnione zwierz�ta galopowa�y w kierunku, z kt�rego przed chwil� przyby�y. Nagle w g�rze rozleg� si� ostry, alarmuj�cy okrzyk przelatuj�cego drapie�cy. Rolf nie by� w stanie wykona� najmniejszego ruchu. Sta� przypatruj�c si�, jak Mewick powiewaj�c obszernymi po�ami p�aszcza biega od jednego cia�a do drugiego i szybkimi, wprawnymi ruchami podcina le��cym gard�a. Patrzy� w oszo�omieniu, jak n� Mewicka wykonuje ostatnie ci�cie, jak zostaje wytarty o r�kaw czarnej bluzy dow�dcy i znika w pochwie sprytnie ukrytej pod p�aszczem kupca. Wreszcie umys� ch�opca zacz�� normalnie funkcjonowa�. Rolf rozejrza� si� dooko�a i podni�s� kr�tki miecz upuszczony przez m�odego �o�nierza. �ciskaj�c r�koje�� w gar�ci, Rolf pobieg� za Mewickiem, kt�ry powoli oddala� si� z miejsca walki. Pod��yli na po�udnie. Potem zeszli z drogi, kieruj�c si� na zach�d, id�c poprzez zaniedbane pola w kierunku najbli�szego zakola bagien. Gdy z pluskiem przedzierali si� przez p�ytkie w tym miejscu trz�sawisko, Rolf us�ysza� za sob� g�uchy stukot wielu kopyt i okrzyki je�d�c�w. *** Zamkowi nie �cigali ich d�ugo - nie by�o to mo�liwe po�r�d bagien i w g�stniej�cych szybko ciemno�ciach. Dalsza droga by�a ju� �atwa. W �rodku nocy przedzieraj�c si� przez wod�, kt�ra si�ga�a im miejscami do pasa, napotykali dziwne, fosforyzuj�ce stworzenia. Rolf uzmys�owi� sobie nagle, �e ju� od jakiego� czasu nad ich g�owami kr��y bezg�o�nie ogromny, skrzydlaty stw�r. Nie by� to z ca�� pewno�ci� gad. Jego cie� by� o wiele wi�kszy ni� jakiegokolwiek znanego mu ptaka. Wyda�o mu si�, �e stw�r zasycza� pytaj�cym tonem, a Mewick szepn�� co� w odpowiedzi. Moment p�niej cie� przelecia� tu� nad nim. Rolf dostrzeg� ogromne, wpatrzone w siebie oczy odbijaj�ce refleksy �wiat�a pochodz�ce od pojedynczego j�zora ognia, kt�ry nagle ujrza� przed sob�. Grunt pod nogami stawa� si� coraz bardziej stabilny i podnosi� si� w g�r�. Gdy podeszli bli�ej ognia, skrzydlaty kszta�t rozp�yn�� si� w ciemno�ciach, a z kr�gu �wiat�a wy�oni� si� olbrzymi m�czyzna o jasnych w�osach. Przez chwil� przyja�nie rozmawia� z Mewickiem, a potem odwr�ci� si� w stron� Rolfa i zaproponowa� go�cin�. Rolf m�g� wreszcie odpocz��. Us�ysza� jeszcze g�os kobiety, pytaj�cej czy jest g�odny... 3. - WOLNY NAR�D A wi�c moi rodzice s� martwi i pogrzebani - pomy�la� Rolf, w chwil� po nag�ym przebudzeniu. Moja matka i ojciec nie �yj�. A je�eli ma�a Lisa �yje, to mo�e by�oby dla niej lepiej, aby tak�e by�a martwa. B�d�c pewnym, �e potrafi wreszcie upora� si� z ponurymi my�lami, otworzy� oczy. Szybko zorientowa� si�, �e jest w sza�asie. Wyjrza� przez szczeliny w �cianie. Tyln� �cian� sza�asu by� pie� drzewa, sklepienie tworzy�y li�cie i spl�tane ga��zie. Poprzez szpary wlewa�o si� jasne, s�oneczne �wiat�o. By� �rodek dnia. Nie pami�ta�, w jaki spos�b wpe�z� do tego sza�asu. By� mo�e kto� mu w tym pom�g�, ale w tej chwili by�o to niewa�ne. Uni�s� si� na �okciu, powoduj�c szelest suchych li�ci, kt�re s�u�y�y za pos�anie. Bola�o go ca�e cia�o. Ubranie mia� brudne i porozdzierane, a �o��dek by� pulsuj�c� g�odem dziur�. Obok pos�ania le�a� kr�tki miecz zabrany poprzedniego dnia martwemu �o�nierzowi. Ch�opak przypomnia� sobie rzucony kamie�, wybite z�by i krew zalewaj�c� twarz trafionego. Wyci�gn�� rami� i zacisn�� d�o� na ch�odnej r�koje�ci. Gdzie� niedaleko kilka os�b rozmawia�o �ciszonymi g�osami, wi�c pozostawiaj�c miecz na pos�aniu, wyczo�ga� si� na zewn�trz. Prawie na progu natkn�� si� na osoby, siedz�ce wok� niewielkiego niemal nie dymi�cego ogniska. Jedn� z nich by� Mewick. Siedzia� ze skrzy�owanymi nogami, opieraj�c si� na zwini�tym p�aszczu. Zauwa�y� te� pot�nego m�czyzn�, kt�rego widzia� ju� zesz�ej nocy. Obok siedzia�a kobieta tak do niego podobna, �e mo�na by�o uzna� j� za jego siostr�. Gdy ch�opak stan�� nagle przed siedz�cymi, zamilkli, zwracaj�c na niego zaciekawione spojrzenia. Pierwsze s�owa Rolfa by�y skierowane do Mewicka. - Przepraszam za t� wczorajsz� walk�. Mog�e� zgin�� z mojego powodu. - Tak - skin�� g�ow� zagadni�ty. - To prawda. Ale przypuszczam, �e mia�e� do niej wystarczaj�cy pow�d. Widz�, �e przyszed�e� ju� do siebie. - Tak, chyba tak - Rolf zaczerpn�� g��boko powietrza. - Czy nauczysz mnie tak walczy� jak ty? Mewick spojrza� szybko na niego, ale nie odpowiedzia�. Zamiast niego odezwa�a si� ubrana po m�sku kobieta. Ch�opak zd��y� ju� zauwa�y�, �e jej d�ugie w�osy by�y �ci�gni�te do ty�u i zawi�zane w ciasny w�ze�. - A wi�c nazywasz si� Rolf - powiedzia�a, przysuwaj�c si� bli�ej, aby go lepiej widzie�. - Ja nazywam si� Manka. Razem z Lofordem, moim m�em, s�uchali�my w�a�nie Mewicka, kt�ry opowiada� nam twoj� histori�. M�czyzna o jasnych w�osach przytakn�� ruchem g�owy. Kobieta kontynuowa�a: - Po drugiej stronie pag�rka jest sadzawka, w kt�rej mo�esz si� bezpiecznie wyk�pa�. Potem wr�� do nas. Zjesz co� i porozmawiamy. Rolf skin�� g�ow� i ruszy� we wskazanym kierunku. Szybko obszed� k�p� g�stych drzew rosn�cych na �rodku szerokiego na dwadzie�cia krok�w skrawka l�du. Po drugiej stronie pag�rka ziemia �agodnie opada�a ku wodzie, rzeczywi�cie czystszej i bardziej spokojnej ni� rozci�gaj�ce si� wok� trz�sawisko. Gdy umy� si� i zamierza� wr�ci� do ogniska, zauwa�y� na szczycie najwy�szego drzewa dziwny kszta�t. Siedz�cy mi�dzy ga��ziami stw�r wielko�ci niewielkiego cz�owieka wygl�da� jak zbitka br�zowo-szarych pi�r. Stworzenie trwa�o w zupe�nym bezruchu. By�o tak doskonale bezkszta�tne, �e musia� spojrze� jeszcze raz, aby przekona� si�, �e to co widzi, nie jest cz�ci� samego drzewa Zauwa�y�, �e wystaj�ce spod pi�r nogi wielkiego ptaka s� tr�jpalczaste, wi�ksze ni� gadzie i zako�czone masywnymi szponami. Wci�� jednak nie m�g� odgadn��, gdzie znajduje si� niewidoczna g�owa. Gdy do��czy� do siedz�cej - przy ognisku tr�jki, spogl�da� jeszcze w kierunku drzewa. - Strijeef jest naszym przyjacielem - wyja�ni� Loford, widz�c zaciekawione spojrzenie ch�opca. - Jego rasa jest inteligentna i potrafi m�wi�. Nazywaj� siebie Milcz�cym Narodem. Podobnie jak nasz przyjaciel Mewick zostali sil� wyrzuceni z w�asnych krain. S� teraz z nami i tak jak my s� przyparci plecami do morza. Manka nape�ni�a gulaszem naczynie z �upanej dyni i wr�czy�a Rolfowi. Podzi�kowa� i zaczaj �apczywie je��. Po chwili skin�� g�ow� w kierunku drzewa. - �pi teraz? - One �pi� ca�y dzie� - odpar� Loford - albo pozostaj� w ukryciu. �wiat�o s�oneczne jest zbyt dokuczliwe dla ich wra�liwych oczu. Dlatego ich odwieczni wrogowie, gady, poluj� na nie wy��cznie za dnia. Noc� role odwracaj� si�. Wtedy ptaki staj� si� my�liwymi. - Mi�o mi s�ysze�, �e kto� wreszcie na nie poluje - skin�� z uznaniem g�ow� Rolf. - Zawsze si� zastanawia�em, dlaczego wszystkie lataj�ce gady wracaj� na noc do zamku. Nie przerywaj�c jedzenia, ch�opak przys�uchiwa� si� uwa�nie tocz�cej si� przy ognisku rozmowie. Mewick przyby� do Wolnego Narodu z bagien, nios�c im s�owa przyja�ni i wie�ci od innych oddzia��w walcz�cych na p�nocnych rubie�ach Spustoszonych Ziem. Tamtejszy obszar tak�e by� okupowany przez naje�d�c�w ze Wschodu. Rz�dzi� tam tward� r�k� satrapa Chup, rang� r�wny Ekumanowi. Prawdopodobnie w tej chwili Chup jest ju� w drodze, aby na zamku Ekumana wzi�� �lub z jego c�rk�. Kr��� pog�oski, �e pozostali satrapowie z s�siednich ziem przyb�d�, aby uczestniczy� w uroczystej ceremonii. Ka�dy, podobnie jak Ekuman i Chup, jest w swoim regionie w�adc� absolutnym, maj�c do dyspozycji setki �o�nierzy pod czarn� flag� Wschodu. Gdy Mewick przerwa� na chwil�, by zaczerpn�� powietrza, Rolf zapyta�: - Czasami zastanawia�em si�, co to w�a�ciwie jest Wsch�d? Albo kto to jest? Czy to jaki� kr�l, kt�ry ma w�adz� nad wszystkimi innymi? - S�ysza�em ju� r�ne rzeczy - powiedzia� powoli Loford - o tych, kt�rzy wydaj� si� by� suzerenami Ekumana, ale tak naprawd�, nic o nich nie wiem. Jeste�my tutaj w dziwnym zak�tku �wiata. O mocach Zachodu wiem tak�e niewiele - Loford u�miechn�] si� lekko, widz�c zaskoczenie maluj�ce si� na twarzy Rolfa. Uprzedzaj�c kolejne pytania, kontynuowa�: - Tak, tutaj tak�e jest Zach�d, a my wszyscy jeste�my jego cz�ci�. Wszyscy, kt�rzy walczymy o prawo do �ycia i umierania. Prawda jest, �e tutaj Zach�d zosta� pokonany, lecz nie zginaj ostatecznie. I my�l�, �e panowie