16169
Szczegóły |
Tytuł |
16169 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16169 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16169 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16169 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joseph Ratzinger
EUROPA
Jej podwaliny dzisiaj i jutro
JEDNOŚĆ
Kielce 2005
Spis treści
Przedmowa
Rozdział pierwszy
Co to jest Europa
1. Europa. Jej duchowe podwaliny dzisiaj i jutro
Powstanie Europy
Przełom w kierunku nowożytności
Upowszechnienie się kultury europejskiej i jej kryzys
W jakim miejscu jesteśmy obecnie?
2. Refleksje nad Europą
Rozdział drugi
Polityka a moralność
1. Wizje polityczne i praktyka
Funkcje polityki w dwóch ujęciach: zachować czy przekształcić ład świata?
Odrodzenie nurtu apokaliptycznego w XIX wieku
Stanowisko pism Nowego Testamentu
Konsekwencje dla politycznego działania chrześcijan dzisiaj
&2. Co podtrzymuje świat. Moralne i wyprzedzające politykę podstawy państwa
Władza i prawo
Nowe formy władzy i nowe kwestie w związku z jej sprawowaniem
Podstawy prawa: prawo - natura - rozum
Współistnienie kultur i jego następstwa
Konsekwencje
Rozdział trzeci
Odpowiedzialność za pokój
1. Poszukując pokoju
Europa w stadium wojny i potem
Rozwój sytuacji po wojnie światowej
W poszukiwaniu pokoju: prawidłowa relacja między rozumem a religią
Zadanie chrześcijan
2. Wiara w trójosobowego Boga a pokój na świecie
3. Odpowiedzialność chrześcijan za pokój
4. Łaska pojednania
PRZEDMOWA
Od czasu gdy opublikowałem moją pierwszą poświęconą Europie książkę {Svolta
L>er l'Europa, San Paolo, Cinisello 1992), temat ten nie stracił na
aktualności. Z upływem lat jednak moją uwagę przykuwała wciąż kwestia
ogólnych podstaw działalności politycznej. Dlatego tematykę Europy można
obecnie poruszać tylko w kontekście globalnych wyzwań naszego czasu. W
ciągu minionej dekady, mimo że tego nie pragnąłem, raz po raz zapraszano
mnie do wygłaszania konferencji na ten temat. W ten sposób powstały różne
rozdziały, składające się na całość tej niepokaźnej książki.
Pierwszy szkic jest próbą rozwikłania raz jeszcze problemu, czym jest, czym
może być i czym być powinna Europa. Inne teksty, biorąc jako tło sytuację
panującą w Europie i na świecie, poruszają kwestię kryteriów poprawnej
działalności politycznej. Mimo że w całym tomiku nie dało się uniknąć
nawarstwień i powtórzeń, ufam, iż nowe umiejscowienie poszczególnych tez
otwiera lepszą perspektywę ogólną. Jestem w pełni świadom, jak
niewystarczające są zaproponowane w tej książce próby rozwiązania wielkich
współczesnych problemów, które dotyczą nas wszystkich. Mimo to jednak mam
nadzieję, że pomogą one wyostrzyć wzrok, żeby ocenić to, co może być
przydatne w budowie nowej Europy, a co jest dla niej niebezpieczne.
Joseph Ratzinger
Rzym, 23 lipca 2004
w święto św. Brygidy, patronki Europy
Rozdział pierwszy
Co to jest Europa
1 Europa. Jej duchowe podwaliny dzisiaj i jutro"
Europa - czym ona właściwie jest? Podczas obrad w jednej z grup językowych
synodu biskupów poświęconego Europie kardynał Józef Glemp wciąż z naciskiem
powtarzał pytanie: "Gdzie się zaczyna i gdzie kończy Europa? Dlaczego na
przykład Syberia nie należy do Europy, choć na jej terenie również
mieszkają Europejczycy, których sposób myślenia i życia jest całkowicie
europejski? Gdzie zanikają granice Europy, gdy spojrzeć na południe od
wspólnoty narodów włączonych do Rosji? Którędy przebiega jej granica przez
Atlantyk? Które z wysp są Europą, a które nie i dlaczego nie są?" Podczas
tych spotkań okazało się całkiem jasne, że geograficzna koncepcja Europy
jest czymś zupełnie drugorzędnym. Europa to nie kontynent, który można by
zamknąć w kategoriach geograficznych. Jest to pojęcie kulturowe i
historyczne.
Powstanie Europy
Okazuje się to dość oczywiste, gdy usiłujemy się cofnąć do początków
Europy. Kto mówi o jej pochodzeniu, ten najczęściej sięga do Herodota (ok.
484-425 przed Chrystusem), który na pewno pierwszy znał geograficzną
koncepcję Europy i określa ją tak: "Persowie uznają za swoją własność Azję
i ludy barbarzyńskie, które tam mieszkają; utrzymują jednak, że Europa i
świat grecki są oddzielnym krajem". W tekście tym nie ma mowy o granicach
Europy, a nie ulega wątpliwości, że ziemie stanowiące teraz jej właściwe
centrum, znajdowały się całkowicie poza polem widzenia starożytnego
historyka. W rzeczy samej wraz z organizacją krajów hellenistycznych i
imperium rzymskiego powstał kontynent, który stał się podstawą
kształtującej się potem Europy, a jednak okalały go zupełnie inne granice:
były to ziemie położone wokół Morza Śródziemnego, które pod wpływem więzi
kulturowych, wymiany i handlu, mając jeden i ten sam system polityczny,
tworzyły jedne wraz z drugimi prawdziwy kontynent. Dopiero zwycięski napór
islamu (VII wiek i początek VIII) wytyczył granicę poprzez Morze
Śródziemne, jakby przecinając kontynent na połowę, tak że wszystko to, co
stanowiło wówczas jednolitą całość, uległo odtąd podziałowi na trzy
kontynenty: Azję, Afrykę i Europę.
Na Wschodzie transformacja świata antycznego dokonywała się wolniej niż na
Zachodzie: imperium rzymskie, z Konstantynopolem jako punktem centralnym -
aczkolwiek ciągle poddawane naciskom w strefie przygranicznej - opierało
się aż do wieku XV. Podczas gdy południowa część Morza Śródziemnego około
roku 700 znalazła się zupełnie poza strefą, która była dotąd kontynentem
kulturowym, dokonuje się równolegle coraz mocniejsza ekspansja na północ.
Kraniec (limes), który był dotąd granicą kontynentalną, zanika, otwierając
się ku nowemu obszarowi, obejmującemu teraz Galię, Germanię, Brytanię -
ziemie stanowiące właściwe centrum, i stopniowo rozprzestrzenia się w
kierunku Skandynawii. W tym procesie przesuwania się granic duchowa
łączność z poprzednim kontynentem śródziemnomorskim, ujmowanym
geograficznie w różnych terminach, zostaje zagwarantowana przez pewną
konstrukcję teologii historii: w nawiązaniu do Księgi Daniela odnowione i
przekształcone przez wiarę chrześcijańską imperium rzymskie uchodziło za
ostatni i solidny wytwór w dziejach świata w ogóle i definiowano je jako
wciąż postępującą unię ludów i państw - trwałe Święte Imperium Rzymskie.
Ten proces nowej historycznej i kulturowej identyfikacji dopełnił się w
sposób zupełnie świadomy za czasów Karola Wielkiego. I tu pojawia się na
nowo starożytne miano Europy, lecz w zmienionym znaczeniu: termin ten
stosowany jest teraz umyślnie jako nazwa jego monarchii; wyraża ona zarazem
poczucie ciągłości, jak i nowości, z którą nowy zespół państw występuje w
roli siły gwarantującej przyszłość. Miał on taką gwarancję właśnie dlatego,
że tkwił aż dotąd w nurcie historii świata, zakotwiczony ostatecznie w tym,
co jest trwałe i niezmienne.
W tym postępującym procesie samoświadomości wyraża się również pewność co
do określonego kształtu i poczucie pewnej misji.
Prawdą jest, że koncepcja Europy niemal na nowo zanikła po upadku królestwa
karolińskiego, pozostając jedynie w języku uczonych (w języku popularnym
przemija ona dopiero z początkiem epoki nowożytnej, co ma zapewne związek z
zagrożeniem ze strony Turków, jako wyraz samookreślenia, aby rozpowszechnić
się i narzucić w wieku XVIII). Abstrahując od dziejów samego terminu,
powstanie królestwa Franków, które nigdy nie przeminęło, a teraz się
odrodziło, oznacza faktycznie decydujący krok ku temu, co mamy na myśli
dzisiaj, gdy mowa o Europie.
Oczywiście nie możemy zapomnieć, że jest jeszcze i drugi korzeń Europy,
Europy nie-zachodniej: imperium rzymskie, jak już powiedzieliśmy, stawiło
opór Bizancjum, pokonując nawałnice migracji ludów oraz inwazję islamu.
Bizancjum uważało się za prawdziwy Rzym; tutaj faktycznie nigdy nie uległ
on upadkowi, co było powodem wysuwania roszczeń względem drugiej,
zachodniej części cesarstwa. Również to rzymskie imperium Wschodu
rozprzestrzeniło się na północ, aż po wnętrze świata słowiańskiego,
stwarzając sobie własny świat, świat grecko-rzymski, odróżniający się od
łacińskiej Europy Zachodu odrębnością liturgii, struktury kościelnej, pisma
oraz porzuceniem łaciny jako wspólnego języka naukowego.
Istnieją, rzecz jasna, również dostateczne elementy jednoczące, które mogą
odmienności obu tych światów zespolić w jeden wspólny kontynent: w
pierwszym rzędzie jest to wspólne dziedzictwo Biblii i kościelnej
starożytności, które zresztą wiedzie poza granice Wschodu i Zachodu, ku
początkom znajdującym się teraz poza Europą - to znaczy w Palestynie;
ponadto chodzi o tę samą wspólną ideę imperium, wspólne rozumienie samej
istoty Kościoła, jak również o wspólne dziedzictwo podstawowych idei prawa
i narzędzi porządku prawnego; wspomniałbym wreszcie o monastycyzmie, który
pośród głębokich zawirowań historii przetrwał nie tylko jako ważny nośnik
wspólnej kultury, lecz przede wszystkim - podstawowych wartości
religijno-moralnych oraz ostatecznej orientacji człowieka, a jako siła
wyprzedzająca i przerastająca politykę, stał się zaczynem ciągle pożądanej
odnowy.
Mimo tej wspólnoty podstawowego dziedzictwa eklezjalnego istnieje między
obiema częściami Europy głęboka różnica, której doniosłość podkreślił Endre
von Ivanka: w Bizancjum cesarstwo i Kościół niemal się ze sobą utożsamiają;
cesarz przewodzi także Kościołowi, uważając się za reprezentującego
Chrystusa, jako głowę, i w poczuciu więzi z postacią Melchizedeka, który
był jednocześnie królem i kapłanem (Rdz 14,18); od VI wieku nosi on
urzędowy tytuł "kapłana i króla".
Na skutek tego, że od czasów Konstantyna cesarz opuścił Rzym, w starożytnej
stolicy imperium mogła się rozwinąć autonomicznie pozycja biskupa Rzymu
jako następcy Piotra i najwyższego pasterza w Kościele. Stąd też od
początku ery konstantyńskiej głoszono naukę o dwoistości władzy: cesarz i
papież piastują władzę oddzielnie, żaden z nich nie posiada jej w całości.
Papież Galazjusz I (492-496) sformułował wizję Zachodu w swoim sławnym
liście do cesarza Anastazego, a dokładniej chodzi o jego czwarty traktat,
gdzie w obliczu bizantyjskiej typologii Melchizedeka zostało uwypuklone, iż
jedność władzy tkwi wyłącznie w Chrystusie: "On to z powodu ludzkiej
słabości (superbial) rozdzielił na późniejsze czasy oba urzędy, aby nikt
nie popadał w pychę" (c. 11). W sprawach życia wiecznego chrześcijańscy
cesarze potrzebują kapłanów (pontifices), ci zaś z kolei na gruncie
doczesności podporządkowują się rozporządzeniom cesarskim. W rzeczach
ziemskich kapłani winni przestrzegać praw cesarza, ustanowionego Bożym
nakazem, podczas gdy cesarz winien się poddać kapłanowi, gdy idzie o Boga.
W ten sposób wprowadzono zasadę rozdziału i rozróżnienia dwóch władz, co
się ogromnie odbiło na późniejszym rozwoju Europy i - można powiedzieć -
dało podstawę ładowi typowemu w Europie Zachodniej.
W wyniku takiego ograniczenia pozostała po obu stronach skłonność do
zagarnięcia całości oraz pragnienie, by własną władzą dominować na tym
drugim, więc zasada rozdziału przynosiła wiele cierpień. To, jak należałoby
ową zasadę poprawnie wprowadzać w życie oraz jaki jej nadawać kształt
polityczny i religijny, pozostaje problemem podstawowym także dla Europy
współczesnej i przyszłych jej losów.
Przełom w kierunku nowożytności
Jeśli na podstawie tego, co zostało powiedziane dotąd, za właściwą chwilę
narodzin kontynentu możemy uważać z jednej strony powstanie imperium
karolińskiego, z drugiej zaś kontynuację Rzymu w Bizancjum oraz jego misję
pośród ludów słowiańskich, to początek epoki nowożytnej dla obu części
Europy oznacza przełom i radykalną zmianę, która dotyczy zarówno specyfiki
kontynentu, jak i jego zarysów geograficznych.
W roku 1453 Konstantynopol zostaje zdobyty przez Turków. O. Hiltbrunner
skomentował ten fakt lakonicznie: "ostatni (...) uczeni wyemigrowali (...)
w kierunku Italii, przekazując humanistom epoki odrodzenia znajomość
oryginalnych tekstów greckich; ale Wschód pogrążył się w braku kultury".
Zostało to sformułowane zbyt szorstko, bo przecież także królestwo dynastii
otomańskiej miało swoją kulturę.
Prawdą jest jednak, że kultura grecko-chrześcijańska, europejska Bizancjum
przeżyła tutaj swój schyłek. W ten sposób jedno ze "skrzydeł" Europy
zostało wystawione na ewentualność zniknięcia, chociaż dziedzictwo
bizantyjskie bynajmniej nie umarło: Moskwa ogłasza się "trzecim Rzymem",
ustanawiając swój własny patriarchat, oparty na idei drugiego przeniesienia
imperium, oraz mieniąc się jego nową metamorfozą - jako własna postać
Europy, która jednakże pozostała w jedności z Zachodem, coraz bardziej ku
niemu się skłaniając, aż w końcu Piotr Wielki usiłował przekształcić ją w
kraj zachodni. To przesunięcie się Europy bizantyjskiej na północ
spowodowało, że nawet i teraz granice kontynentu coraz śmielej przesuwają
się ku Wschodowi. Ustalenie pasma Uralu jako granicy jest tu zanadto
arbitralne, a w każdym razie świat położony w kierunku wschodnim od tych
gór wciąż pozostał swego rodzaju strukturą przed-europejską, ni to Azją, ni
to Europą, w istocie ukształtowaną w uzależnieniu od Europy, a jednak
pozbawioną podmiotowości, stając się przedmiotem, a nie nosicielem swej
własnej historii. Chyba właśnie w ten sposób można by określić istotę kraju
kolonialnego.
Mając przeto na uwadze Europę bizantyjską, nie zaś zachodnią, na początku
epoki nowożytnej, można mówić o dwojakim wydarzeniu: z jednej strony
dokonał się tam upadek starożytnego Bizancjum i zerwanie ciągłości
historycznej w stosunku do imperium rzymskiego; z drugiej - ta inna Europa
otrzymuje w Moskwie swoje nowe centrum i rozszerza swe granice na wschód,
aby w końcu stworzyć namiastkę struktury kolonialnej na Syberii.
Równocześnie możemy stwierdzić, że również i na Zachodzie przebiega dwojaki
proces o wielkim historycznym znaczeniu. Pokaźna część świata germańskiego
odłącza się od Rzymu; powstaje nowy, oświecony kształt chrześcijaństwa, tak
iż od tego momentu przebiega przez Zachód linia demarkacyjna, która staje
się też granicą (limes) kulturową, oddzielającą dwa różne sposoby myślenia
i dwa typy relacji. Następuje też oczywiście rozłam wewnątrz świata
protestanckiego, najpierw między luteranami a reformowanymi, do których
przyłączają się metodyści i prezbiterianie, podczas gdy Kościół anglikański
usiłuje wytyczyć drogę pośrednią między katolikami i ewangelikami; do tego
dochodzi następnie zróżnicowanie między chrześcijaństwem w formie Kościoła
państwowego, które staje się charakterystyczne dla Europy, oraz Kościołami
wolnymi, które znajdują swoją przestrzeń ochronną w Ameryce Północnej, o
czym jeszcze później będziemy tu mówić.
Zwróćmy najpierw uwagę na drugie z wydarzeń, które w istotny sposób
charakteryzuje sytuację w czasach nowożytnych w tej strefie, jaką była
niegdyś Europa łacińska: odkryto Amerykę. Rozszerzeniu się Europy na wschód
wskutek stopniowej rosyjskiej ekspansji na tereny azjatyckie odpowiada
radykalne przekroczenie przez Europę jej granic geograficznych, ku światu
położonemu za oceanem, który obecnie otrzymał miano Ameryki. Podział
naszego kontynentu na połowę latyno-katolicką i połowę
germańsko-protestancką przenosi się i odbija na tej części świata, którą
zajmują Europejczycy. Również Ameryka staje się początkowo poszerzoną
Europą, kolonią, lecz zarazem wskutek zawirowania spowodowanego w Europie
przez wybuch rewolucji francuskiej kształtuje własny podmiotowy charakter:
już od XIX wieku Ameryka, chociaż ukształtowana w swej głębi pod wpływem
europejskich narodzin, jawi się wobec Europy jako odrębny podmiot.
Chcąc poznać najgłębszą, wewnętrzną tożsamość kontynentu europejskiego w
perspektywie historii, zwróciliśmy uwagę na dwa podstawowe przełomy
historyczne: pierwszym z nich był rozpad starej śródziemnomorskiej Europy
pod wpływem kontynentu Świętego Imperium, które przesuwało się bardziej na
północ i na którym od Karola Wielkiego kształtuje się Europa jako świat
zachodnio-łaciński; równolegle stary Rzym ma swoją kontynuację w Bizancjum,
rozprzestrzeniając się na Słowian. O drugim przełomie zadecydował upadek
cesarstwa wschodniego i związane z tym z jednej strony przesunięcie się
Europy na północ i na wschód, a wraz z tym
- rozszerzenie się chrześcijańskiej idei imperium, z drugiej zaś
- wewnętrzny podział Europy na germańsko-protestancką i latyno-katolicką;
ponadto wyjście na zewnątrz, ku Ameryce, na której obszary przenosi się ten
podział i która staje się odrębnym, samodzielnym podmiotem. Teraz musimy
zwrócić uwagę i na trzeci z tych przełomowych momentów, którego widzialnym
finałem była rewolucja francuska. Prawdą jest, że już w późnym
średniowieczu dostrzegano powolny schyłek świętego imperium jako
rzeczywistości politycznej; stawało się ono coraz bardziej kruche, jako
wiążąca i niekwestionowana interpretacja historii; teraz jednak całe jego
duchowe ramy również pod względem formalnym się rozpadają. Chodzi tu o
duchową oprawę, bez której kontynent nie mógłby się ukształtować. Jest to
zjawisko doniosłe zarówno z politycznego, jak i duchowego punktu widzenia.
Z perspektywy duchowej oznacza on, że sakralne podłoże dziejów i bytu
państwowego zostaje odrzucone: historii nie ocenia się już na gruncie idei
Boga, stanowiącej czynnik uprzedni i formujący; państwo postrzegane jest w
wymiarach czysto świeckich, a jego podstawę stanowią rozum i wola
obywateli.
Po raz pierwszy w dziejach powstaje państwowość czysto świecka, która
porzuca i pozostawia na uboczu boskie gwarancje oraz boską normatywność
elementu politycznego; uważa je ona za wyraz mitologicznej wizji świata,
określając samego Boga jako sprawę prywatną, nie mającą związku z życiem
publicznym i wspólnotowym kształtowaniem ludzkiej woli. Życie zbiorowe jest
wyłączną dziedziną rozumu, dla którego Bóg nie jest jasno poznawalny.
Religia i wiara należą do sfery uczuć, nie zaś do dziedziny rozumu. Bóg
wraz z Jego wolą jest bez znaczenia w życiu publicznym.
W ten sposób pod koniec wieku XVIII i w początkach XIX tworzy się nowy typ
schizmy, której powagę widać coraz bardziej wyraziście. Nie ma ona
określonej nazwy w języku niemieckim, ponieważ w Niemczech schizma ta
rozszerzała się wolniej. W językach rodziny łacińskiej określa się ją jako
podział na chrześcijan i na laików. To rozdarcie w ciągu ostatnich dwóch
stuleci utrwaliło się w krajach łacińskich jako głęboki rozłam, podczas gdy
chrześcijaństwo protestanckie miało na początku ułatwioną sprawę,
przyznając wewnątrz swojej wspólnoty miejsce ideom liberalnym i
oświeceniowym, przy czym ramy szerokiego przyzwolenia chrześcijańskiego w
sprawach podstawowych istniały nadal, nie zagrożone przez zanik. Gdy idzie
o realistyczną politykę, polegającą na rozmyciu się starożytnej idei
imperium, to polega ona na tym, że teraz narody i państwa mogą być narodami
i państwami mocą kształtowania się jednolitych stref językowych, i to
właśnie one jawią się jako jedyne i prawdziwe nośniki dziejów, uzyskując
rangę, jaka w przeszłości tak bardzo im nie przysługiwała. Eksplozywny
dramatyzm tego pluralistycznego podmiotu historycznego objawia się przez
fakt, że wielkie narody europejskie uważały się za spadkobierców misji
powszechnej, która z konieczności musiała je konfliktować; śmiercionośnego
skutku tego zjawiska doświadczyliśmy boleśnie w latach dopiero co minionego
XX wieku.
Upowszechnienie się kultury europejskiej i jej kryzys
Musimy na koniec przyjrzeć się jeszcze jednemu procesowi, wraz z którym
historia ostatnich wieków wyraźnie przechodzi w stronę nowego świata. Jeśli
stary kontynent, ten z czasów poprzedzających epokę nowożytną, w swoich
dwóch połowach zaznał tylko jednego rozłamu, w którym musiał stawić czoło,
walcząc na życie i śmierć, konfrontacji ze światem islamskim i jeśli
przełom czasów nowożytnych spowodował ekspansję ku Ameryce i ku niektórym
regionom azjatyckim bez ich własnych wielkich podmiotów kulturowych, to
teraz dokonuje się wyjście na zewnątrz, w kierunku dwóch kontynentów,
dotykanych do tej pory tylko marginalnie. Chodzi o Afrykę i Azję, które
również usiłowano przekształcić w przedstawicielstwa Europy, równoznaczne z
koloniami. Do pewnego momentu to się udawało, tak że teraz również Azja i
Afryka podążają za ideałem świata ukształtowanego przez technikę i
dobrobyt, więc stare tradycje religijne popadają w kryzys, zaś systemy
myślenia na sposób czysto laicki coraz bardziej opanowują życie publiczne.
Ujawnia się jednak również skutek wręcz odwrotny: odrodzenie islamu wiąże
się nie tylko ze wzrostem materialnej pomyślności krajów islamskich, ale i
z przekonaniem, że ta religia jest w stanie stworzyć istotny dla życia
narodów duchowy fundament, podstawę, która - jak się sądzi - wymknęła się
starej Europie z rąk. I mimo swej trwałej potęgi politycznej i ekonomicznej
Europa zdaje się skazana na upadek i powolną agonię.
Również wielkie tradycje religijne Azji, zwłaszcza jej nurt mistyczny
wyrażający się w buddyzmie, stają jako duchowy arsenał do konfrontacji z
Europą, która zdradza swoje religijno -moralne korzenie. Optymizm, jaki na
początku lat sześćdziesiątych mógł głosić Arnołd Toynbee co do zwycięstwa
elementu europejskiego, dziś wydaje się już dziwnie przebrzmiały: "spośród
dwudziestu ośmiu kultur, jakie zidentyfikowaliśmy, (...) osiemnaście
wymarło, a dziewięć spośród pozostałych dziesięciu - faktycznie wszystkie,
z wyjątkiem naszej - okazuje się, że już otrzymały śmiertelny cios". Kto by
dziś jeszcze powtórzył te słowa? I w ogóle - czym jest ta nasza kultura,
która jeszcze przetrwała? Czy kultura europejska ma się sprowadzać jedynie
do cywilizacji technicznej lub przemysłowej, jaka rozprzestrzeniła się
zwycięsko na cały świat? Czy nie jest to raczej cywilizacja
post-europejska, która się narodziła jako skutek upadku starych
europejskich kultur? Dostrzegam tu paradoksalną zbieżność czasową: wraz ze
zwycięstwem posteuropejskiego świata techniki i laicyzmu, z
upowszechnieniem się jego wzorów życia i myślenia, pogłębia się w całym
świecie, a zwłaszcza w ściśle nie-europejskich częściach Azji i Afryki
wrażenie, iż świat wartości właściwy dla Europy (jej kultura i jej wiara,
to, na czym opiera się jej tożsamość) sięga swego kresu i właściwie już
zniknął ze sceny, że oto nadeszła godzina systemu wartości innych światów:
Ameryki prekolumbijskiej, islamu, azjatyckich doktryn mistycznych.
Europa, i to właśnie teraz, w tym momencie jej największych sukcesów,
wydaje się wewnętrznie pusta, w pewnym sensie sparaliżowana zanikiem
systemu krążenia; jest to kryzys wystawiający na ryzyko jej życie; musi ona
ratować się przeszczepami, które w końcu przekreślą jej autentyczną
tożsamość. Z tym wyczerpaniem się duchowych energii idzie w parze fakt, że
również od strony etnicznej Europa podąża drogą uwiądu.
Widoczny jest niezrozumiały zupełnie brak woli przetrwania. Dzieci, do
których należy wszelka przyszłość, postrzegane są jako zagrożenie dla
teraźniejszości; istnieje pogląd, że pozbawiają nas one cząstki naszego
życia. Nie patrzy się na nie jako na oczywistą nadzieję, lecz jako na
ograniczenie teraźniejszości. Narzucają się tu podobieństwa z imperium
rzymskim: funkcjonowało ono na zasadach wielkiej oprawy historycznej, w
praktyce jednak żyło kosztem tych, którzy mieli doprowadzić do jego upadku,
ponieważ samo w sobie nie miało już żadnych witalnych energii.
W ten sposób dotarliśmy do problemów teraźniejszości. Gdy idzie o możliwą
przyszłość Europy, istnieją dwie przeciwstawne diagnozy. Po pierwsze, jest
Oswald Spengler ze swoją tezą, że do wielkich form kultury można odnieść
swoiste prawo naturalne: mają one swoje narodziny, mają okres stopniowego
rozwoju i rozkwitu, a potem czas potęgującej się ociężałości, starzenia się
i śmierci. Spengler zdumiewająco wzbogaca swoją tezę dokumentacją
zaczerpniętą z dziejów kultury, w których można prześledzić to prawo
naturalnego procesu życiowego. Głosi on, że Zachód wkroczył w czas końca,
który nieubłaganie wiedzie ku śmierci tego kontynentu kulturowego, mimo
podejmowanych wysiłków, żeby jej zaradzić. Naturalnie Europa może przekazać
swoje dary nowo wyłaniającej się kulturze, jak to się zdarzało w momentach
upadku innych kultur, lecz jako podmiot wita się już przed swoim progiem ze
śmiercią.
Powyższa teza, jako zbyt "biologiczna", spotkała się z gwałtownym
sprzeciwem w okresie między dwiema wojnami światowymi, zwłaszcza w
środowisku katolickim. W sposób zdumiewający zaoponował jej Arnold Toynbee,
którego twierdzenia nie znajdują już dzisiaj wielkiego posłuchu. Uwydatnia
on różnicę między postępem materialno-technicznym i postępem realnym, który
określa jako spirytualizację. Przyznaje, że Zachód (świat zachodni) znalazł
się w stanie kryzysu. Jego przyczyny dostrzega w tym, że ludzie porzucili
religię i zostali owładnięci przez kult techniki, kult narodu, kult
militaryzmu. Ostatecznie kryzys ten ma, według niego, swe źródło w
sekularyzmie.
Jeśli znamy przyczynę kryzysu, to można również wskazać drogę do wyjścia z
niego: powinno się na nowo wprowadzić czynnik religijny, jaki uwzględnia
religijna spuścizna wszystkich kultur, a zwłaszcza czynnik, który przetrwał
w chrześcijaństwie zachodnim. Wizji biologicznej przeciwstawia się tu wizję
woluntarystyczną, która akcentuje siłę twórczych mniejszości oraz jednostek
obdarzonych wyjątkową osobowością.
Wyłania się więc pytanie: czy ta diagnoza jest trafna? A jeśli tak, to czy
w ogóle da się wprowadzić na nowo element religijny, aby połączyć schyłkowe
chrześcijaństwo z religijną tradycją ludzkości? Kwestia roztrząsana między
Spenglerem i Toynbee pozostaje otwarta, ponieważ nie sposób przewidzieć, co
będzie. Abstrahując od tego spytajmy jednak, co może zagwarantować
przyszłość i co może zapewnić przetrwanie duchowej tożsamości Europy pośród
wszystkich jej historycznych przemian. Albo prościej: co również dzisiaj i
jutro może zapewnić człowiekowi godność i odpowiadającą tej godności
egzystencję.
Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy raz jeszcze rzucić okiem na naszą
teraźniejszość i zarazem sięgnąć myślą do jej historycznych korzeni.
Ostatnio zatrzymaliśmy się przy rewolucji francuskiej i przy wieku XIX. W
tym okresie rozwinęły się przede wszystkim dwa nowe modele europejskie. Oto
model laicki w krajach łacińskich: państwo jest wyraziście odłączone od
ugrupowań religijnych, które uchodzą za przynależne do dziedziny życia
prywatnego, z odrzuceniem fundamentów religijnych i oparciem się tylko na
rozumie oraz jego intuicjach. Z uwagi na kruchość rozumu systemy te okazały
się wątłe i podatne na to, by stać się łupem dyktatur; mogą one trwać
właściwie tylko z tej przyczyny, że zachowują resztki dawnego poczucia
moralnego (aczkolwiek bez dotychczasowych fundamentów), co umożliwia
osiąganie moralnej zgody w podstawowych sprawach. Natomiast w świecie
germańskim istnieją w zróżnicowanej formie modele Kościołów państwowych
wewnątrz liberalnego protestantyzmu, w których chrześcijańska religia
oświecona, pojmowana w swej istocie jako system moralności - w tym również
z formami kultu gwarantowanymi przez państwo - zapewnia moralną zgodę i
szeroki fundament religijny, któremu poszczególne religie niepaństwowe
muszą się podporządkować. Ten model, istniejący w Wielkiej Brytanii, w
krajach skandynawskich, a początkowo także i w Niemczech rządzonych przez
Prusaków, przez dłuższy czas gwarantował spoistość państwową i społeczną.
Jednak gdy idzie o Niemcy, upadek chrześcijaństwa w państwie pruskim
wytworzył próżnię, która później stała się także przestrzenią otwartą dla
dyktatury. Teraz Kościoły państwowe padły wszędzie łupem procesu
rozkładowego: z ugrupowań religijnych, które są pochodnymi tworami państwa,
nie płynie już żadna siła moralna, a samo państwo nie może tworzyć siły
moralnej, lecz musi ją suponować, aby na jej podłożu możliwe się stało
budowanie czegokolwiek.
Między tymi dwoma modelami sytuują się Stany Zjednoczone Ameryki Północnej,
które wyrastając na podłożu wolnych Kościołów, biorą za punkt wyjścia
sztywny dogmat separacji (oddzielenia); z drugiej strony, gdy abstrahować
od poszczególnych określeń, zostają ukształtowane w wyniku podstawowej
zgody chrześcijańsko-protestanckiej, nie ujętej w słownictwie wyznaniowym;
ta zgoda wiązała się ze szczególną świadomością religijnej misji w stosunku
do reszty świata, nadając w ten sposób czynnikowi religijnemu znaczący
ciężar publiczny, który jako siła wyprzedzająca politykę i ponadpolityczna,
mógł decydująco ważyć na życiu politycznym. Oczywiście nie można ukrywać,
że również w Stanach Zjednoczonych rozmywanie się chrześcijańskiego
dziedzictwa postępuje bez przerwy, podczas gdy jednocześnie gwałtowny
wzrost elementu hiszpańskiego i obecność tradycji religijnych pochodzących
z całego świata zmienia ten obraz. Być może należałoby tu dodać, że
niektóre środowiska Stanów Zjednoczonych lansują protestantyzację Ameryki
Łacińskiej, a tym samym rozkład Kościoła katolickiego, przy współdziałaniu
wolnych Kościołów, w przekonaniu, że Kościół katolicki nie jest w stanie
zagwarantować stałości systemu politycznego i ekonomicznego, a więc że nie
jest zdolny pełnić w stosunku do narodów funkcji wychowawczej; oczekuje się
natomiast, że model wolnych Kościołów umożliwi osiągnięcie moralnej zgody i
demokratyczne kształtowanie publicznej woli, według wzorców właściwych USA.
Aby jeszcze bardziej skomplikować ten obraz, dodajmy, że Kościół katolicki
jest dziś największą wspólnotą religijną w Stanach Zjednoczonych i że w
swym życiu z wiary opowiada się zdecydowanie za katolicką tożsamością.
Jednak w dziedzinie relacji między Kościołem a polityką katolicy przejęli
tradycje wolnych Kościołów, w tym znaczeniu, że Kościół nie związany z
państwem lepiej gwarantuje moralne podstawy całości, a dzięki temu promocja
ideałów demokratycznych ukazuje się jako moralna powinność głęboko zgodna z
wiarą. W takim ujęciu można słusznie zauważyć dostosowaną do czasu
kontynuację modelu papieża Gelazjusza.
Wróćmy jednak na grunt Europy. Do dwóch modeli, o których już mówiłem,
dołączył się w XIX wieku model trzeci - socjalizm. Dość wcześnie podzielił
się on na dwa różne nurty: totalitarny i demokratyczny. Socjalizm
demokratyczny od samego początku potrafił zakorzenić się w dwóch
istniejących modelach jako zbawienny równoważnik w konfrontacji z
radykalnymi pozycjami liberalnymi, które wzbogacił i skorygował. Okazał się
też czynnikiem ponadwyznaniowym: w Anglii był on partią katolików, którzy
nie mogli czuć się u siebie ani w środowisku protestancko-konserwatywnym,
ani w środowisku liberalnym. Również w Niemczech rządzonych przez Wilhelmów
katolickie centrum mogło czuć się bliżej demokratycznego socjalizmu niż
konserwatywnych sił radykalnie pruskich i protestanckich. W wielu
dziedzinach socjalizm demokratyczny był i jest bliski katolickiej nauce
społecznej, a w każdym razie przyczynił się w znacznym stopniu do
wyrobienia zmysłu społecznego.
Natomiast model totalitarny związał się ze zdecydowanie materialistyczną i
ateistyczną filozofią historii. Historię pojmuje się tu w sposób
deterministyczny, jako proces postępu, który przebiega przez fazę religijną
i liberalną, aby doprowadzić do społeczeństwa absolutnego i ostatecznego,
skąd religia, jako "relikt przeszłości", zostanie wyeliminowana, zaś
warunki materialne stworzy się takie, żeby to wiodło do powszechnego
szczęścia. Pozorna naukowość maskuje tu pozbawiony tolerancji dogmatyzm:
duch jest wytworem materii; moralność jest wynikiem okoliczności oraz musi
być określana i praktykowana w zgodzie z celami społecznymi. Wszystko, co
sprzyja powstaniu szczęśliwego państwa, jest moralne. Tak więc odwrócenie
wartości, które ukształtowały Europę, jest w tym modelu całkowite. Co
więcej, w tym modelu zrywa się z całym dorobkiem moralnym rodzaju
ludzkiego: nie ma już wartości niezależnych od celów wytyczonych przez
postęp; w pewnym momencie wszystko może być dozwolone, a nawet konieczne,
albo też "moralne" w nowym znaczeniu tego terminu. Również człowiek może
przeistoczyć się w narzędzie; nie liczy się jednostka, bo tylko przyszłość
staje się bezwzględną boginią, która decyduje ponad wszystkimi i ponad
wszystkim. Systemy komunistyczne rozbiły się głównie na skałach fałszywego
dogmatyzmu ekonomicznego. Zbyt pochopnie jednak zapomina się o tym, że
stały się one rozbitkami bardziej jeszcze w swojej głębi, wskutek pogardy
dla praw człowieka, wskutek podporządkowania moralności wymogom systemu i
mrzonkom snutym na przyszłość. Prawdziwa katastrofa, jaką po sobie
pozostawiły, nie jest tylko katastrofą ekonomiczną; polega ona na duchowym
wyjałowieniu jednostek i na zniszczeniu ich sumień. Jako istotny problem
naszego czasu dla Europy i dla świata postrzegam fakt, że nigdy nie poddano
krytyce kataklizmu ekonomicznego, toteż dawni komuniści bez najmniejszych
oporów stali się liberałami w dziedzinie ekonomicznej; natomiast
problematykę moralną i religijną, o którą właściwie chodziło, niemal
całkowicie się pomija.
Zanik poczucia nienaruszalnych zasad - to jest właściwie znowu nasz obecny
problem, który może doprowadzić do samozniszczenia europejskiej
świadomości. I właśnie to musimy potraktować - abstrahując od
Spenglerowskiej wizji schyłku - jako realne niebezpieczeństwo.
W jakim miejscu jesteśmy obecnie?
W ten sposób wyłania się kwestia: jak powinny potoczyć się sprawy? Czy
wśród gwałtownych współczesnych przemian Europa zachowuje swoją tożsamość i
szansę przyszłości, dla której moglibyśmy się z całych sił zaangażować? Nie
jestem przygotowany do szczegółowego dialogu na temat przyszłej konstytucji
europejskiej. Chciałbym tylko pokrótce wskazać podstawowe elementy moralne,
których nie powinno w niej, moim zdaniem, zabraknąć.
Pierwszy taki element to "bezwarunkowość", z jaką winna być przedstawiona
godność człowieka i ludzkie prawa, jako wartości uprzednie w stosunku do
jakiegokolwiek prawodawstwa państwowego. Tych podstawowych praw nie stanowi
prawodawca ani też ich nie nadaje obywatelom, "bo one istnieją własną mocą
i prawodawca zawsze musi je szanować; zostają mu one w sposób uprzedni
powierzone jako wartości wyższego porządku". Ten walor ludzkiej godności,
która wyprzedza wszelkie działanie polityczne i wszelką polityczną decyzję,
ostatecznie ukierunkowuje ku Stwórcy: tylko Bóg może ustalać wartości,
oparte na naturze człowieka i dlatego nietykalne. Fakt, że istnieją
wartości nie podlegające manipulacjom z niczyjej strony, jest prawdziwym
gwarantem naszej wolności i naszej ludzkiej wielkości; wiara chrześcijańska
widzi w tym misterium Boga i godność, jaką On sam ludziom nadał, stwarzając
ich na swój obraz.
Obecnie nikt chyba nie odważy się negować pierwszeństwa godności człowieka
i podstawowych ludzkich praw w stosunku do wszelkiej decyzji politycznej;
zbyt niedawno miały miejsce okropności sprowokowane przez nazizm i jego
rasistowską teorię. Jednak w konkretnej dziedzinie tak zwanego postępu
medycyny powstaje zupełnie realne zagrożenie tych wartości: gdy pomyślimy o
klonowaniu czy o ludzkich embrionach, które służą do celów badawczych, czy
o przekazywaniu organów, czy o całej dziedzinie manipulacji genetycznej -
nikt nie może tracić z oczu niebezpieczeństw powolnego gwałcenia ludzkiej
godności, jakie nam stąd zagraża. Do tego dochodzi narastający proceder
wykorzystywania osób, nowe formy niewolnictwa, handel ludzkimi organami do
przeszczepów. Zawsze w takich przypadkach przytacza się dobre cele, aby
usprawiedliwić to, czego usprawiedliwić nie sposób.
Podsumujmy: zagwarantowanie na piśmie waloru i godności człowieka,
wolności, równości i solidarności, wraz z zasadniczymi stwierdzeniami na
temat demokracji oraz państwa prawa, implikuje pewien obraz człowieka,
pewną opcję moralną i pewną wizję prawa, które są zupełnie oczywiste i
które są tak naprawdę czynnikami podstawowymi dla tożsamości Europy, jakie
winny być zagwarantowane w przyszłej konstytucji europejskiej, także w ich
konkretnych konsekwencjach, i jakie można będzie obronić tylko wtedy, gdy
będzie się zarazem kształtować odpowiadające im sumienie moralne.
Drugi punkt, w którym ukazuje się europejska tożsamość, to małżeństwo i
rodzina. Małżeństwo monogamiczne, jako podstawowa struktura relacji między
mężczyzną a kobietą i jednocześnie komórka kształtująca wspólnotę
państwową, zostało uformowane na podłożu wiary biblijnej. Nadało ono tak
zachodniej, jak i wschodniej Europie jej szczególny profil i jej
specyficzną humanizację, w tym także dlatego, że związana z nim postać
wierności i wyrzeczenia musiała być ciągle na nowo zdobywana poprzez wielki
wysiłek i trud. Europa nie byłaby dalej Europą, gdyby ta podstawowa komórka
jej społecznej budowli zanikła lub uległa istotnym zmianom. Wiemy wszyscy,
jak bardzo małżeństwo i rodzina są zagrożone - z jednej strony przez
podważanie nierozerwalności małżeństw wskutek coraz łatwiej dopuszczanych
form rozwodu, z drugiej - w wyniku upowszechnienia się zachowań, które
uznają współżycie mężczyzny i kobiety bez przyjmowania prawnej formy, jaką
jest małżeństwo. W jaskrawej sprzeczności z tym wszystkim pojawia się
paradoksalne żądanie homoseksualistów, aby prawo uznało ich związki poprzez
zrównanie ich z małżonkami. Tendencja ta oznacza wykroczenie poza obręb
dziejów ludzkiej moralności, która mimo zróżnicowania prawnych form
małżeństwa zachowywała świadomość, że małżeństwo jest szczególną wspólnotą
mężczyzny i kobiety, otwartą na dzieci, a więc i na rodzinę. Tu nie chodzi
o dyskryminację, lecz o to, czym jest ludzka osoba jako mężczyzna i kobieta
oraz w jaki sposób współżycie mężczyzny i kobiety może otrzymać formę
prawną. Jeśli z jednej strony ich bycie razem oddala się coraz bardziej od
form prawnych, a z drugiej - związek homoseksualny postrzega się jako równy
rangą małżeństwu, to mamy do czynienia z rozpadem obrazu człowieka, czego
konsekwencje muszą być katastrofalne.
W ostatnim punkcie mojego wystąpienia pragnę poruszyć problem religijny.
Nie chciałbym wchodzić w skomplikowane dyskusje ostatnich lat, natomiast
uwypuklę tylko jeden aspekt, fundamentalny dla wszystkich kultur:
poszanowanie dla rzeczy, które dla innych są święte, przy czym chodzi
szczególnie o szacunek dla świętości w sensie najwyższym, czyli dla Boga;
wolno zakładać, że spotkamy się z tą postawą także u kogoś, kto nie jest w
stanie w Boga uwierzyć. Gdy ten szacunek zostaje naruszony, w
społeczeństwie ginie coś bardzo istotnego. U nas, dzięki Bogu, karom
podlega znieważanie wiary Izraela, właściwego dla niej obrazu Boga oraz
wielkich przywódców tej religii. Karze podlega również człowiek
znieważający Koran i religijne przekonania islamu. Gdy zaś idzie o
Chrystusa i o to, co jest święte dla chrześcijan, lansuje się wolność
opinii jako najwyższe dobro, którego ograniczanie byłoby zagrożeniem, a
nawet zburzeniem tolerancji i wolności w ogóle. A przecież wolność poglądów
ma swoje granice właśnie w tym, że nie wolno naruszać czci i godności
drugiego człowieka; nie jest ona wolnością do głoszenia fałszu i deptania
ludzkich praw.
Kryje się tutaj jakaś nienawiść Zachodu do samego siebie, co jest
zjawiskiem dziwnym i co można uznać za przejaw patologii. Owszem, Zachód
usiłuje w godny pochwały sposób otwierać się z pełnym zrozumieniem ku
wartościom zewnętrznym, ale już nie lubi sam siebie. W swojej historii
dostrzega tylko to, co jest godne pożałowania i szkodliwe, lecz już nie
jest w stanie dojrzeć tego, co wielkie i czyste. Europa, jeśli ma
przetrwać, potrzebuje nowej - zapewne krytycznej i pokornej -
samoakceptacji. Kulturowy pluralizm, z wielkim zapałem chwalony i
popierany, polega często na odrzucaniu z pogardą tego, co własne, na
ucieczce od własnych wartości. Ale przecież kulturowy pluralizm nie może
się ostać bez wspólnego zachowania pewnych stałych wartości, bez punktów
odniesienia pochodzących z własnych walorów. Nie może się on ostać bez
poszanowania tego, co święte. Przejawem pluralizmu jest też otaczanie
szacunkiem tego, co święte (sakralne) dla innych; taką postawę jednak
możemy zająć jedynie wtedy, gdy świętość, Bóg, nie pozostaje czymś obcym
dla nas samych. Oczywiście możemy i powinniśmy czerpać wiedzę z tego, co
święte dla innych, ale właśnie w obliczu innych i z uwagi na ich dobro
naszym obowiązkiem jest pielęgnowanie w nas samych szacunku dla tego, co
święte, oraz ukazywanie oblicza Boga, jakie nam się ukazało - Boga pełnego
miłosierdzia dla ubogich i słabych, dla wdów i sierot, dla przybyszów;
Boga, który jest tak bardzo ludzki, iż sam stał się człowiekiem,
człowiekiem cierpiącym, i który cierpiąc razem z nami, nadaje cierpieniu
godność i opromienia je nadzieją.
Jeśli tego nie czynimy, to nie tylko zdradzamy tożsamość Europy, ale i
stajemy się niezdolni do pełnienia tej służby, do jakiej inni mają prawo.
Dla światowych kultur absolutny laicyzm, jaki rozpanoszył się na Zachodzie,
jest czymś głęboko obcym. Kultury te opierają się na przeświadczeniu, że
świat bez Boga nie ma przyszłości. Dlatego właśnie pluralizm kulturowy
stanowi dla nas wezwanie, byśmy na nowo zagłębili się w swoim wnętrzu.
Nie wiemy, jak potoczą się w przyszłości sprawy europejskie. Karta
podstawowych praw może być pierwszym krokiem, znakiem, że Europa znowu
świadomie poszukuje swej duszy. W tym punkcie trzeba przyznać słuszność
twierdzeniu sformułowanemu przez Toynbeego, że losy społeczeństwa zależą
zawsze od twórczych (kreatywnych) mniejszości. Wierzący chrześcijanie
powinni uznać siebie za taką twórczą mniejszość i pomóc kontynentowi, aby
uratował najlepszą cząstkę swego dziedzictwa i tym samym oddał przysługę
całej ludzkości.
2. Refleksje nad Europą
Czym jest Europa? Czym może i powinna być w złożonej sytuacji historycznej,
w jakiej się znajdujemy na początku trzeciego milenium chrześcijaństwa? Po
drugiej wojnie światowej poszukiwanie wspólnej tożsamości i wspólnego celu
dla Europy weszło w nową fazę. Po dwóch samobójczych wojnach, które w
pierwszej połowie XX wieku zdewastowały Europę i wciągnęły cały świat,
stało się jasne, że w tej straszliwej tragedii wszystkie kraje europejskie
poniosły klęskę i że trzeba czynić wszystko, aby dramat się nie powtórzył.
W ciągu całej swojej przeszłości Europa była kontynentem kontrastów,
wstrząsanym rozlicznymi konfliktami. Wiek XIX przyniósł ze sobą powstanie
państw narodowościowych, których sprzeczne z innymi interesy dawały
początek destruktywnej wrogości. Starania o zjednoczenie Europy opierały
się na dwóch zasadniczych motywacjach. W obliczu nacjonalizmów, które
wiodły do podziału, i w obliczu ideologii hegemonicznych, które zaostrzyły
wzajemny sprzeciw podczas drugiej wojny światowej, wspólne dziedzictwo
kulturowe, moralne i religijne Europy musiało kształtować świadomość jej
narodów, torując drogę ku wspólnej tożsamości wszystkich społeczeństw, jaką
była wiodąca w przyszłość wspólna droga pokoju. Poszukiwano europejskiej
tożsamości, która nie miała przekreślać ani negować tożsamości
poszczególnych społeczeństw, ale łączyć je na płaszczyźnie wyższego rzędu
jako wspólnotę narodów. Wspólna historia miała być dowartościowana jako
fakt sprzyjający pokojowi i umacniający go. Nie podlega dyskusjom, że w
koncepcji inicjatorów zjednoczenia Europy chrześcijańskie dziedzictwo
traktowane było jako ośrodek tej historycznej tożsamości, choć oczywiście
nie w formach wyznaniowych; wydawało się, że to, co jest wspólne dla
wszystkich chrześcijan, może być uznane, również poza rozgraniczeniami
wyznaniowymi, za siłę jednoczącą dla działania w świecie. Nie wydawało się
to sprzeczne z wielkimi moralnymi ideałami okresu oświecenia, które
uwydatniały rozumowy charakter rzeczywistości chrześcijaństwa, i mimo
różnorakich przeciwieństw historycznych można było sądzić, że są one
możliwe do pogodzenia z podstawowymi ideałami chrześcijańskiej historii
Europy. Ta ogólna intuicja nie została nigdy ukazana w szczegółach z całą
oczywistością; pozostały w tej dziedzinie problemy wymagające pogłębienia.
Na etapie początków jednak przeświadczenie o zgodności wielkich elementów
europejskiego dziedzictwa było silniejsze od powstających w związku z tym
problemów.
Do tego wymiaru historycznego i moralnego, który tkwił w początkach
zjednoczenia Europy, dołączył też drugi motyw. Europejska przewaga nad
światem (wyraziło się to przede wszystkim w systemie kolonialnym i w
wynikłych stąd układach ekonomiczno-politycznych) wraz z zakończeniem
drugiej wojny światowej przeminęła na zawsze. W tym znaczeniu Europa jako
całość przegrała wojnę. Stany Zjednoczone Ameryki pojawiły się teraz na
dziejowej scenie świata jako potęga dominująca, ale też i pokonana Japonia
stała się ekonomicznym potentatem wysokiej rangi; ukazał się wreszcie
Związek Sowiecki, wraz ze swoimi republikami, jako imperium, na którym
kraje trzeciego świata chciały się oprzeć w celu przeciwstawienia się
Ameryce i Europie Zachodniej. W tych nowych warunkach pojedyncze kraje
europejskie nie mogły już występować jako równorzędni partnerzy.
Powiązanie ich interesów we wspólnej strukturze europejskiej było
konieczne, o ile Europa miałaby zachować swój prestiż w polityce światowej.
Narodowe interesy musiały się połączyć we wspólnym interesie europejskim.
Obok poszukiwania zbiorczej, wyrastającej z dziejów i gwarantującej pokój
tożsamości narzucała się potrzeba ustalenia wspólnych interesów; stąd
rodziła się wola stworzenia potęgi ekonomicznej, która da pożywkę potędze
politycznej. W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat ten drugi aspekt procesu
jednoczenia się Europy coraz bardziej przeważał, a nawet stał się niemal
wyłączny i determinujący. Wspólna waluta jest najbardziej klarownym wyrazem
tej orientacji w dziele zjednoczenia Europy. Europa jest ekonomiczną i
monetarną jednością, która ma swój udział w kierowaniu biegiem dziejów,
domagając się własnej dla siebie przestrzeni.
Karol Marks sformułował tezę, według której systemy religijne i
filozoficzne są tylko ideologiczną nadbudową stosunków ekonomicznych.
Twierdzenie to niezupełnie odpowiada prawdzie; należałoby raczej dostrzegać
obopólny wpływ: postawy duchowe wpływają na przedsięwzięcia w ekonomii, a
sytuacje ekonomiczne oddziałują ze swej strony na stan poglądów
religijno-moralnych. W procesie tworzenia swego potencjału ekonomicznego
Europa podążała początkowo bardziej za inspiracjami etyczno-religijnymi,
potem jednak coraz bardziej wyłączny się stawał wpływ czynnika
ekonomicznego. Również i dziś okazuje się coraz wyraźniej, że w parze z
tworzeniem struktur i przedsięwzięciami ekonomicznymi idą
decyzje kulturowe, które początkowo ujawniają się w sposób jakby
bezrefleksyjny, ale z biegiem czasu stanowczo potrzebują jasnego
postawienia. Wielkie konferencje międzynarodowe (Kair, Pekin) są wyrazem
takiego poszukiwania wspólnych kryteriów działalności i wiążą się z czymś
więcej niż tylko z ujawnieniem problemów. Można by je nazwać swoistymi
soborami światowej kultury, służącymi sformułowaniu wspólnie uznawanych
pewników, podniesionych do rangi norm życia dla całej ludzkości. Polityka
odmowy lub też przyznania pomocy ekonomicznej jest jednym z przejawów
narzucania takich no