4220

Szczegóły
Tytuł 4220
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4220 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4220 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4220 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gene Wolfe �mier� Doktora Wyspy Data wydania polskiego 1995 Od autora wyboru Czy trzeba t�umaczy� si� z fascynacji? Nie trzeba, ale mo�na. Moja fascynacja tw�rczo�ci� Gene Wolfe�a zacz�a si� niemal dziesi�� lat temu, kiedy Lech J�czmyk, �wczesny szef dzia�u zagranicznego �Fantastyki�, zleci� mi, pocz�tkuj�cemu t�umaczowi, dokonanie przek�adu �Pie�ni �owc�w�. Nie przesadz�, je�li powiem, �e po lekturze tej mikropowie�ci poczu�em si� tak, jakby kto� zdzieli� mnie pa�k� przez �eb. Ca�kowity amok. Drugi raz do�wiadczy�em podobnego uczucia po przeczytaniu �Cienia kata�. Czy mo�na racjonalnie uzasadni� przyczyny pojawienia si� fascynacji oraz dokona� wyczerpuj�cej logicznej analizy tego intelektualno-emocjonalnego zjawiska? Nie mo�na, ale warto pokusi� si� o zasygnalizowanie naj�atwiejszych do nazwania cech tw�rczo�ci Wolfe�a, kt�re sprawiaj�, i� jest ona tak frapuj�ca. A wi�c po pierwsze, po drugie i po trzecie - nieprawdopodobna maestria j�zykowa. O�miel� si� postawi� tez�, �e na ca�ym, bardzo przecie� rozleg�ym polu szeroko rozumianej fantastyki, nie ma r�wnie wysmakowanego stylisty, potrafi�cego tworzy� niepowtarzalne nastroje i ukazywa� fantastyczne �wiaty nie dzi�ki ol�niewaj�cym pomys�om (a w ka�dym razie: nie tylko dzi�ki nim), lecz poprzez bardzo staranny, przemy�lany, cho� w �adnym wypadku nie sztuczny dob�r s��w oraz ustawienie ich w takiej w�a�nie, a nie innej kolejno�ci. Nie mam najmniejszego zamiaru udowadnia� tej tezy; po prostu zapraszam do lektury. Po czwarte - umiej�tno�� tworzenia tego, co ja nazywam �fantastyk� u�omnych zdziwie�. Wi�kszo�� bohater�w Wolfe�a poznaje �wiat, w kt�rym przysz�o im funkcjonowa�, r�wnocze�nie z czytelnikiem. Cz�sto nie dysponuj� �adn� dodatkow� wiedz�, w zwi�zku z czym domys�y, jakie snuj�, nie zawsze okazuj� si� s�uszne, a pr�by wyja�nienia zdarze� i zjawisk, kt�rych s� �wiadkami lub uczestnikami, wcale nie musz� zako�czy� si� sukcesem. Wolfe nigdy nie przedstawia �wiata, zamieszkuj�cych go istot oraz ich prze�y� w pe�nym �wietle; i bardzo dobrze, bo od dawna wiadomo, �e najwi�cej interesuj�cych rzeczy mo�na zobaczy� w p�mroku. Po pi�te - intelektualna precyzja wypowiedzi. Po sz�ste - umiej�tne wykorzystywanie tego, co najlepsze w tradycji literackiej. Po si�dme - g��boki humanizm. I tak dalej. Opowiadania zamieszczone w tym zbiorze by�y publikowane na przestrzeni minionych dziesi�ciu lat w �Fantastyce�, �Problemach�, �Feniksie� oraz IV tomie �Drogi do Science Fiction�. Od dawna uwa�a�em, �e koniecznie trzeba zebra� je w jednej ksi��ce, ale pomys� ten doczeka� si� wreszcie realizacji wy��cznie dzi�ki Dorocie Malinowskiej, kt�ra z w�a�ciw� sobie energi� zmusi�a mnie do ostatecznego przygotowania wyboru, za co jestem jej ogromnie wdzi�czny, a tak�e do napisania niniejszego wst�pu, za co wcale jej wdzi�czny nie jestem. Ufam, �e lektura tych dziewi�ciu opowiada� da Pa�stwu przynajmniej tyle zadowolenia, co mnie. Arkadiusz Nakoniecznik �MIER� DOKTORA WYSPY (The Death of Doctor Island) Pragn��em znale�� si� tam, Gdzie wiosna zawsze przychodzi, Gdzie muchy nie dokuczaj� i grad polom nie grozi A kwiaty rosn� w ogrodzie. Prosi�em, bym m�g� znale�� si� tam, Gdzie nie uderza znienacka burza, Gdzie statek w zielonych wodach portu kil sw�j spokojnie zanurza, Z dala od wzburzonego morza. GERARD MANLEY HOPKINS Ziarenko piasku zako�ysa�o si� na kraw�dzi jamki i wpad�o do �rodka; mr�wkolew gniewnie wyrzuci� je z powrotem na zewn�trz. Przez chwil� panowa� spok�j, a potem jamka i wraz z ni� metr kwadratowy otaczaj�cego j� piasku zako�ysa�y si� jak pijane. Dwie palmy kokosowe nachyli�y si�, �eby lepiej widzie�. Klapa uchyli�a si� i w otworze pojawi�a si� pokryta bliznami ch�opi�ca g�owa. Kr�tkie, kasztanowe w�osy zaczyna�y ju� powoli przes�ania� pooperacyjne �lady. Znieruchomia� na chwil�, rozgl�daj�c si� dooko�a rozszerzonymi, hipnotyzuj�ce czarnymi oczami, a nast�pnie, jakby wypchni�ty od spodu przez jak�� ogromn� si��, wyskoczy� na pla��. B�yskawicznie odwr�ci� si� i kopn�� piasek, posy�aj�c jego fontann� w kierunku czarnego otworu, z kt�rego si� wy�oni�. Klapa zatrzasn�a si� z hukiem. Ch�opiec wygl�da� na jakie� czterna�cie lat. Pad� na kolana, rozgarniaj�c piasek w poszukiwaniu w�azu. Na g��boko�ci kilku centymetr�w jego d�onie natrafi�y na szorstk�, tward� powierzchni�, wykonan� ni to z betonu, ni z piaskowca, cho� maj�c� cechy obu tych materia��w; by� to zmieszany z piaskiem organiczny plastik. Star� sobie palce do krwi, lecz nie zdo�a� odszuka� kraw�dzi klapy. Wsta� i rozejrza� si� dooko�a, poruszaj�c g�ow� tak, jak czyni� to niekt�re gady - w lewo i w prawo, bez chwili przerwy, p�ynnie zmieniaj�c kierunek ruch�w. Czyni� to zawsze i dlatego wi�cej nie b�dzie to opisywane, podobnie jak fakt, �e ca�y czas oddycha�. Po prostu to robi�, dok�adnie tak samo jak zaniepokojony w��. By� szczup�y i nagi jak �aba. Pla�a schodzi�a �agodnie ku szafirowej wodzie. Na piasku le�a�y orzechy kokosowe i muszle, a wzd�u� brzegu maszerowa� niewielki krab, bawi�c si� w berka z g��bokimi na szeroko�� palca j�zykami zanikaj�cych fal. Za plecami ch�opca rozpo�ciera� si� r�wnie� piasek, ale poro�ni�ty palmami, tym g�ciej, im dalej od wody, a� wreszcie las kolumnowych pni upodabnia� si� do jakiego� tworu architektonicznego - jakby pa�acowego labiryntu o �cianach obwieszonych coraz g�ciej pn�czami i lianami o zielonych, szkar�atnych i ��tych li�ciach, urozmaiconego bambusami i okresowo zrzucaj�cymi szaty drzewami, pyszni�cego si� ognistymi plamami orchidei - a� wreszcie, niemal na granicy widoczno�ci, wszystko ko�czy�o si� wielobarwn�, przede wszystkim jednak czarnozielon� �cian�. Ch�opiec wszed� po kolana w ciep�� jak krew wod�. Nabra� jej nieco w d�o� i podni�s� do ust; by�a �wie�a, bez dobrze mu znanego smaku �rodk�w odka�aj�cych. Wr�ciwszy na pla�� usiad� na piasku jakie� pi�� metr�w od linii najdalszego zasi�gu fal, a po dziesi�ciu minutach, podczas kt�rych do jego uszu nie dotar� �aden inny od�o� opr�cz szumu wiatru i szeptu wody, odchyli� do ty�u g�ow� i zacz�� krzycze�. Mia� wysoki g�os i ka�dy krzyk ko�czy� si� kalekim, zawodz�cym tonem, po kt�rym nast�powa�a przerwa na raptowne nabranie kolejnego haustu powietrza. Kiedy� krzycza� w ten spos�b bez przerwy przez czterna�cie godzin i dwadzie�cia dwie minuty, a� wreszcie opiekuj�ca si� nim zakonnica o nienagannej opinii, stanowi�cej rezultat siedemnastoletniej pracy, zrobi�a mu bez wiedzy i zgody lekarza zastrzyk uspokajaj�cy. Po pewnym czasie umilk� - nie dlatego, �eby by� zm�czony, lecz po to, by lepiej s�ysze�. W dalszym ci�gu rozlega� si� jedynie szum poruszanych wiatrem palmowych li�ci i szept fal, ale mimo to wydawa�o mu si�, �e us�ysza� jaki� g�os. Ch�opiec potrafi� tak�e zachowywa� si� zupe�nie cicho; teraz w�a�nie to uczyni�, lew� r�k� przesypuj�c czysty jak s�l piasek, praw� za� rzucaj�c do wody ma�e kamyki. - S�uchaj... - szepta�y fale. - S�uchaj... S�uchaj... - S�ucham - powiedzia� ch�opiec. - To dobrze - odpar�y fale. - To dobrze... To dobrze... - zawt�rowa�y same sobie. Ch�opiec wzruszy� ramionami. - Jak si� nazywasz? - zapyta�y fale. - Nicholas Kenneth de Vore. - Nick. Nick... Nick? Ch�opiec wsta� i odwr�ciwszy si� plecami do morza, odszed� w g��b l�du. Kiedy straci� z oczu rozko�ysane fale, znalaz� rosn�c� ukosem palm�, kt�rej pi�ropusz przypomina� smug� odrzutu pozostawion� przez startuj�cy samolot. Obj�wszy szorstki pie� obiema r�kami, zacz�� si� wspina�; z braku do�wiadczenia czyni� to powoli i niezgrabnie, lecz by� silny i niewiele wa�y�. Po pewnym czasie uda�o mu si� dotrze� do wierzcho�ka, p�osz�c gromad� niewielkich, br�zowych ma�pek, kt�re z krzykiem uciek�y na s�siednie drzewa, pozwalaj�c mu rozsi��� si� samotnie w�r�d li�ci i zielonych orzech�w. - I ja tu jestem - odezwa� si� g�os z palmy. - Ach - powiedzia� ch�opiec, wpatruj�c si� w wysoko sklepione, szafirowe niebo. - B�d� do ciebie m�wi� Nicholas. - Widz� morze - odpar� ch�opiec. - Czy wiesz, jak mam na imi�? Ch�opiec nie odpowiedzia�. Wysoki pie� pochy�ej palmy chwia� si� lekko w podmuchach wiatru. - Przyjaciele nazywaj� mnie Doktorem Wysp�. - Ja nie b�d� tak ci� nazywa�. - Chcesz przez to powiedzie�, �e nie jeste� moim przyjacielem. Rozleg� si� wrzask mewy. - Wiedz jednak, �e ja uwa�am ci� za przyjaciela. Mo�esz twierdzi�, �e nim nie jeste�, ale ja uwa�am inaczej. Lubi� ci�, Nicholasie, i b�d� ci� traktowa� jak przyjaciela. - Jeste� maszyn�, osob�, czy grup� ludzi? - zapyta� ch�opiec. - Tym wszystkim, a tak�e czym� wi�cej. Jestem duchem tej wyspy i opieku�czym geniuszem. - Chrzanisz. - Czy teraz, kiedy ju� si� poznali�my, chcesz mo�e, �ebym zostawi� ci� samego? Ch�opiec nie odpowiedzia�. - By� mo�e pragniesz pozosta� sam na sam ze swoimi my�lami. Musz� przyzna�, �e osi�gn�li�my dzisiaj znacznie wi�kszy post�p, ni� oczekiwa�em. Wydaje mi si�, �e b�dziemy sobie razem znakomicie radzi�. - Sk�d bierze si� to �wiat�o? - zapyta� ch�opiec po up�ywie mniej wi�cej kwadransa, lecz nie otrzyma� �adnej odpowiedzi. Zaczeka� jeszcze chwil�, a potem zacz�� schodzi� z drzewa. Kiedy znalaz� si� na wysoko�ci pi�ciu metr�w, skoczy� na mi�kki piasek i potoczy� si�, by z�agodzi� si�� upadku. Wr�ci� na pla�� i stan�� bez ruchu, wpatruj�c si� w morze. Widzia�, jak daleko od brzegu wznosi si�, a� do miejsca, w kt�rym spienione grzywacze zamieniaj� si� w bia�e, postrz�pione ob�oki. Ci�gn�ca si� w lewo i prawo linia brzegowa tak�e wznosi�a si� ledwo dostrzegalnie, by wreszcie znikn�� w oddali. Ruszy� wzd�u� niej i niemal w tej samej chwili, na samej granicy widoczno�ci, dostrzeg� ludzk� sylwetk�. Pu�ci� si� p�dem w tym kierunku, lecz po chwili zatrzyma� si� i odwr�ci�; daleko z ty�u identyczna sylwetka r�wnie� przystan�a, spogl�daj�c w jego stron�. Nicholas natychmiast przesta� si� ni� interesowa�. Spr�bowa� otworzy� znaleziony orzech, a gdy to mu si� nie uda�o, zostawi� go i ruszy� przed siebie niespiesznym krokiem. Od czasu do czasu nad wod� wyskakiwa�a ryba, a jeszcze rzadziej z nieba nurkowa� jaki� ptak. �wiat�o wyra�nie traci�o na sile. Zdawa� sobie spraw� z tego, �e ju� od d�u�szego czasu nic nie jad�, lecz w�a�ciwie nie by� g�odny, a je�eli nawet by�, to rozkoszowa� si� swym g�odem w taki sam spos�b, w jaki dawniej obserwowa� krew kapi�c� ze zranionej celowo r�ki. - Doktorze Wyspo! - zawo�a�, mijaj�c jedn� z palm, a potem zacz�� wy�piewywa� na g�os te dwa s�owa, a� wreszcie straci�y wszelkie znaczenie. P�ywa� troch� w morzu, tak jak robi� to w czasie kwarantanny na Callisto w wielkich zbiornikach z wod�, w celu polepszenia koordynacji ruchowej; pocz�tkowo krztusi� si� i prycha�, lecz wreszcie nauczy� radzi� sobie z falami. Kiedy �ciemni�o si� tak bardzo, �e widzia� ju� tylko bia�y piasek i bia�� pian� na grzbietach grzywaczy, napi� si� nieco wody z morza i u�o�y� do snu na pla�y; prawa cz�� jego brzydkiej, napi�tej twarzy odpr�y�a si� i pogr��y�a we �nie, podczas gdy lewe oko w dalszym ci�gu by�o szeroko otwarte. G�owa bezustannie obraca�a si� w lewo i w prawo a w lewym k�ciku ust zamar�, na kszta�t po�miertnej maski, obecny tam zawsze grymas: z�o�liwy, wynios�y i nieludzki w ten szczeg�lny spos�b, w jaki czasem bywaj� nieludzkie wy��cznie ludzkie twarze. Kiedy si� obudzi� panowa�a jeszcze ciemno��, lecz noc zacz�a ju� nas�cza� si� odcieniami szaro�ci. Bezg�owe palmy sta�y wzd�u� pla�y niczym wysokie duchy z pi�ropuszami li�ci skrytymi w mgle i mroku. By�o mu zimno. Rozciera� r�kami cia�o, ta�czy� na piasku i biega� tam i z powrotem po pla�y, �eby si� troch� rozgrza�; w pewnej chwili dostrzeg� przed sob� ma�y, krwistoczerwony punkcik. Zbli�ywszy si� zobaczy�, �e to ognisko. Przy ogniu siedzia� m�ody, wygl�daj�cy na jakie� dwadzie�cia pi�� lat, m�czyzna. Mia� czarne, si�gaj�ce do ramion w�osy i rzadk� brod�, poza tym by� nagi jak Nicholas. Oczy mia� du�e, ciemne i zupe�nie puste, jak otwory po�amanych rur. Kiedy pogrzeba� kijem w ognisku, powiew wiatru przyni�s� wraz z dymem zapach piek�cych si� ryb. Nicholas przygl�da� mu si� z pewnego oddalenia. Z k�cika ust m�czyzny pociek�a stru�ka �liny; star� j�, rozmazuj�c na twarzy smug� popio�u. Nicholas zbli�a� si� powoli, a� wreszcie znalaz� si� po przeciwnej stronie p�omieni. Zawini�ta w szerokie li�cie i oblepiona b�otem ryba le�a�a na �arz�cych si� w�glach. - Jestem Nicholas. Jak si� nazywasz? M�ody m�czyzna nawet na niego nie spojrza�. - S�uchaj, chcia�bym dosta� kawa�ek tej ryby. Naprawd� niedu�o, zgoda? M�czyzna uni�s� g�ow�, wpatruj�c si� jednak nie w Nicholasa, tylko w jaki� odleg�y, po�o�ony daleko za nim punkt, a zaraz potem ponownie opu�ci� wzrok. Nicholas u�miechn�� si�; u�miech podkre�li� nier�wn� krzywizn� jego ust. - Tylko ma�y kawa�eczek. Chyba jest ju� gotowa, prawda? Przykucn�� w identycznej pozycji jak obcy i w tej samej chwili m�ody m�czyzna rzuci� si� na niego przez ogie�. Nicholas usi�owa� odskoczy�, lecz nie zd��y�; cia�o napastnika uderzy�o w niego z ogromn� si��, przewracaj�c na piasek, a zakrzywione palce si�gn�y jego gard�a. Krzycz�c rozpaczliwie Nicholas wyrwa� si� i uciek� do wody, a m�czyzna pogna� za nim. Nicholas zanurkowa�. P�yn�� pod powierzchni�, niemal szoruj�c brzuchem po piaszczystym dnie, a� wreszcie dotar� na g��bsz� wod�. Wynurzy� si�, �eby zaczerpn�� powietrza i dostrzeg� swego prze�ladowc�, kt�ry tak�e natychmiast go zauwa�y�. Ponownie zanurkowa�, tym razem pokonuj�c znacznie wi�ksz� odleg�o��. Wystawiwszy po raz drugi g�ow� na powierzchni�, zobaczy� w bladym �wietle nowego dnia p�on�ce na pla�y ognisko i m�odego m�czyzn�, wychodz�cego z wody na brzeg. Nicholas odp�yn�� jakie� pi��set metr�w w d� pla�y i r�wnie� wyszed� na piasek, a nast�pnie ruszy� w kierunku ognia. M�ody m�czyzna dostrzeg� go ze sporej odleg�o�ci, lecz nie poruszy� si� - siedzia� przy �arz�cych si� w�glach i zajada� r�owe mi�so ryby. - O co ci chodzi? - zapyta� Nicholas, zatrzymuj�c si� w bezpiecznym oddaleniu. - Jeste� na mnie z�y? - B�d� ostro�ny, Nicholasie! - za�wiergota� w lesie ptak. - Nie zrobi� ci nic z�ego - powiedzia� m�czyzna. Wsta�, wytar� zat�uszczone d�onie o pier� i wskaza� na le��c� u jego st�p ryb�. - Chcesz troch�? Nicholas kiwn�� g�ow�, wykrzywiaj�c twarz w kalekim u�miechu. - Wi�c chod� tutaj. Nicholas sta� bez ruchu, w nadziei, �e nieznajomy odejdzie od ryby, lecz ten nic takiego nie uczyni�, a nawet nie zrewan�owa� si� u�miechem. - To jest Ignacio - szepn�y fale obmywaj�ce mu stopy. - Naprawd� mog� si� pocz�stowa�? - zapyta� Nicholas. Ignacio z nie zmienionym wyrazem twarzy skin�� g�ow�. Nicholas zbli�y� si� ostro�nie. W chwili gdy nachyla� si� po ryb�, m�ody m�czyzna chwyci� go silnymi r�kami. Usi�owa� si� wyrwa�, lecz Ignacio powali� go na piasek i przygni�t� swoim cia�em. - Prosz�! - krzykn�� ch�opiec. - Prosz�! Z oczu pociek�y mu �zy. Chcia� krzycze� jeszcze g�o�niej, lecz nie m�g� nabra� powietrza w p�uca; j�zyk, nabrzmia�y jak przegub r�ki, blokowa� mu ca�kowicie gard�o. W chwile potem Ignacio uwolni� go z u�cisku i uderzy� zaci�ni�t� pi�ci� w twarz. Nicholas by� ju� nieraz potrz�sany, maltretowany i bity, nieraz mocowa� si� z innymi ch�opcami, ale jeszcze nigdy nie walczy� z m�czyzn� i nie otrzyma� cios�w, jakie padaj� podczas takiej walki. Ignacio uderzy� po raz drugi i z rozbitych warg ch�opca trysn�a krew. Le�a� d�ugo na piasku przy dogasaj�cym ogniu. Powoli powraca� do przytomno�ci; zamruga� powiekami, osun�� si� ponownie w ciemn� otch�a�, zamruga� jeszcze raz. Usta mia� pe�ne krwi. Kiedy wyplu� j� na piasek, zakrzep�� w przedziwnych kszta�tach, odni�s� wra�enie, �e to fragment jego cia�a. Lewy policzek mia� tak opuchni�ty, �e prawie nic nie widzia� na oko. Po pewnym czasie uda�o mu si� pope�zn�� w kierunku wody, a du�o p�niej wsta� z wysi�kiem na nogi i zataczaj�c si� wr�ci� do wygas�ego ogniska. Ignacio znikn��, z ryby za� zosta�y tylko o�ci. - Ignacio odszed� - wyszepta� Doktor Wyspa wargami fal. Nicholas usiad� ze skrzy�owanymi nogami na piasku. - Dobrze sobie z nim poradzi�e�. - Widzia�e�, jak walczy�em? - Widzia�em. Ja widz� wszystko, Nicholasie. - To najgorsze ze wszystkich miejsc - powiedzia� ch�opiec, kryj�c twarz w d�oniach. - Co przez to rozumiesz? - By�em ju� w r�nych niedobrych miejscach, gdzie bili mnie albo polewali lodowat� wod�, ale nigdzie nie pozwalali, �eby kto� inny... - Inny pacjent? - zapyta�a kr���ca w powietrzu mewa. - ...zrobi� co� takiego. - Mia�e� szcz�cie, Nicholasie. Ignacio jest zdolny pope�ni� morderstwo. - Mog�e� go powstrzyma�. - Nie, nie mog�em. Ten �wiat jest moimi oczami, uszami i j�zykiem, lecz nie d�o�mi. - My�la�em, �e to wszystko ty stworzy�e�. - To dzie�o ludzi. - Ale dzi�ki tobie dzia�a. - Dzia�a samo przez si�, sterowane przez ciebie i innych, kt�rzy si� tu znajduj�. Nicholas popatrzy� na wod�. - Sk�d si� bior� fale? - Wywo�uj� je wiatr i p�ywy. - Czy jeste�my na Ziemi? - A czu�by� si� lepiej, gdyby�my tam byli? - Nigdy nie by�em na Ziemi. Chcia�bym wiedzie�. - Przypominam Ziemi� w wi�kszym stopniu, ni� teraz ona przypomina sam� siebie. Gdyby� wyszuka� najlepsz� spo�r�d najpi�kniejszych pla� na Ziemi, a nast�pnie oczy�ci� j� z nagromadzonych na niej przez ostatnie trzy stulecia trucizn i odpadk�w, zobaczy�by� to, co widzisz przed sob� w tej chwili. - Ale to nie jest Ziemia? Nie otrzyma� odpowiedzi. Wsta� i chodzi� doko�a ogniska tak d�ugo, a� wreszcie odnalaz� �lady st�p Ignacia. Nie by� tropicielem, lecz nie potrzebowa� takich umiej�tno�ci, aby spostrzec wyra�ne zag��bienia w piasku. Ruszy� w kierunku, w kt�rym prowadzi�y, zataczaj�c p�kola g�ow� jak wykrywaczem min. Przez kilka kilometr�w �lady Ignacia prowadzi�y wzd�u� pla�y, �eby potem nagle skr�ci� w g��b l�du, mi�dzy palmy, i wreszcie znikn�� na twardej, ubitej ziemi. - Ignacio! - zawo�a� Nicholas, podnosz�c g�ow�. - Ignacio! Po chwili us�ysza� trzask �amanej ga��zki i szelest rozsuwanych li�ci. Znieruchomia� w oczekiwaniu. - Mama? Spo�r�d g�stwiny ro�lin wysz�a dziewczyna i ruszy�a w jego kierunku. By�a �adna, cho� mo�e nieco za chuda. Wygl�da�a na jakie� dziewi�tna�cie lat; mia�a ciemne w�osy, z wyj�tkiem ja�niejszych pasemek w miejscach, na kt�re najcz�ciej pada�y promienie s�o�ca. - Skaleczy�a� si� - powiedzia� Nicholas. - Krwawisz. - My�la�am, �e jeste� moj� matk� - odezwa�a si� dziewczyna. By�a o g�ow� wy�sza od niego. - Bi�e� si�, prawda? Przyszed�e� tutaj po mnie? Nicholas bra� ju� udzia� w podobnych rozmowach i zazwyczaj nie zwraca� uwagi na takie pytania, lecz teraz czu� si� bardzo samotny. - Chcesz wr�ci� do domu? - Wydaje mi si�, �e powinnam. - Ale czy chcesz? - Mama zawsze m�wi, �e je�li zostawi�o si� na kuchni co�, czego nie chce si� przypali� to... Jest bardzo dobr� kuchark�, naprawd�. Lubisz kapust� z boczkiem? - Masz co� do jedzenia? - Ju� nie. Zjad�am. - Co to by�o? - Ptak. - Nie patrz�c na niego dziewczyna wykona�a nieokre�lony ruch r�kami. - Jestem wspomnieniem, kt�re zjad�o ptaka. - Chcesz przej�� si� wzd�u� brzegu? Szli ju� w kierunku pla�y. - W�a�nie mia�am zamiar si� napi�. Mi�y z ciebie berbe�. Nicholas nie lubi�, kiedy nazywano go berbeciem. - Ja podpalam r�ne rzeczy - powiedzia�. - Tutaj na pewno niczego nie podpalisz - odpar�a. - Przez ostatnich kilka dni by�o bardzo �adnie, ale kiedy wszyscy s� smutni, zawsze leje jak z cebra. Nicholas umilk� na jaki� czas. Kiedy dotarli do morza i dziewczyna ukl�k�a, �eby si� napi�, jej d�ugie w�osy zanurzy�y si� w wodzie, a po chwili to samo sta�o si� z obiema piersiami. - Nie tutaj - powiedzia� ch�opiec. - Woda jest m�tna, bo pe�no w niej piasku. Chod� troch� dalej. M�wi�c to sam oddali� si� od brzegu, zanurzaj�c si� w morzu po ramiona, a nast�pnie nachyli� si� i zacz�� pi�. - Nigdy o tym nie pomy�la�am - przyzna�a dziewczyna. - Mama m�wi, �e jestem g�upia. Tata te� tak uwa�a. Czy twoim zdaniem jestem g�upia? Nicholas pokr�ci� g�ow�. - Jak si� nazywasz? - Nicholas Kenneth de Vore. A ty? - Diane. B�d� do ciebie m�wi�a Nicky, zgadzasz si�? - Zrobi� ci co� z�ego, kiedy b�dziesz spa�a - powiedzia� Nicholas. - Nie zrobisz. - Zrobi�. W szpitalu �wi�tego Jana, w kt�rym by�em, prawie przez ca�y czas panowa�a zerowa grawitacja. Jaka� dziewczyna powiedzia�a o mnie co�, co mi si� nie spodoba�o, wi�c pewnej nocy przyszed�em do jej kabiny i odpi��em przytrzymuj�ce j� pasy, tak �e zacz�a unosi� si� w powietrzu. Obudzi�a si�, gdy w co� uderzy�a, a pr�buj�c si� za co� z�apa� obija�a si� po ca�ej kajucie, tak �e z�ama�a sobie dwa palce i nos. Pos�ugacze opowiadali mi potem - �aden z nich nie wiedzia�, �e to ja zrobi�em - �e kiedy wyszli z jej kabiny ich bia�e stroje ca�e by�y pokryte czerwonymi kropkami, tyle lata�o w powietrzu kropelek krwi. Dziewczyna u�miechn�a si� do niego, marszcz�c szczup�� twarz. - W jaki spos�b odkryli, �e to ty zrobi�e�? - Powiedzia�em komu�, a ten kto� wszystko wygada�. - Za�o�� si�, �e sam im powiedzia�e�! - Wcale nie! - Zagniewany wyszed� z wody, lecz zaraz usiad� na piasku, plecami do niej. - Nie chcia�am pana zdenerwowa�, panie de Vore. - Wcale nie jestem zdenerwowany! Zdezorientowana siad�a blisko niego, lecz nieco z tylu, i zacz�a przesiewa� mi�dzy palcami ziarenka piasku. - Widz�, �e ju� si� poznali�cie - powiedzia� Doktor Wyspa. - My�la�em, �e widzisz wszystko - odpar� Nicholas, rozgl�daj�c si� w poszukiwaniu �r�d�a g�osu. - Jedynie najwa�niejsze rzeczy, a ostatnio by�em zaj�ty czym innym. Ciesz� si�, �e zawarli�cie znajomo��. Mam nadziej�, i� dobrze wam ze sob�? �adne nie odpowiedzia�o. - Powinni�cie przebywa� z Ignaciem. Potrzebuje was. - Nie wiemy, gdzie go szuka� - odpar� Nicholas. - P�jd�cie pla�� w lewo, a� zobaczycie wielki g�az, a potem w g��b l�du. To jakie� pi��set metr�w st�d. Ch�opiec wsta� i ruszy� w prawo. Dziewczyna zerwa�a si� z miejsca i pod��y�a za nim. - Nie lubi� go - powiedzia� Nicholas poruszaj�c ramionami, jakby wskazywa� kogo� za sob�. - Ignacia? - Doktora. - Dlaczego ca�y czas poruszasz g�ow�? - Nie powiedzieli ci? - Nikt mi nic o tobie nie m�wi�. - Otworzyli j� - dotkn�� palcem blizn - i przeci�li no�em corpus... carpus... - Carpus callosum - podpowiedzia� mu pie� uschni�tej palmy. - Corpus callosum. Wiesz, m�zg przypomina orzech w�oski: dwie po��wki, a w samym �rodku grube po��czenie. W�a�nie to mi przeci�li. - �artujesz sobie ze mnie, prawda? - Nie �artuje - wtr�ci�a si� niewielka ma�pka, szukaj�ca wyrzuconych na brzeg ma��y. - Wszystko jest opisane w historii choroby. Jego m�zg zosta� chirurgicznie rozdzielony na dwie cz�ci. - By�a to m�oda ma�pka o ufnej, pe�nej sympatycznej brzydoty twarzy. - To jest w mojej g�owie, nie w historii choroby - ofukn�� j� ch�opiec. - Chyba powiniene� umrze� albo zg�upie�, czy co� w tym rodzaju - powiedzia�a Diane. - Podobno ka�da po��wka jest prawie tak m�dra jak ja przedtem. W ka�dym razie, na pewno ta... Na pewno ten ja, kt�ry m�wi. - Wi�c teraz jest was dw�ch? - Je�li przetniesz robaka na p� i ob�e cz�ci �yj�, to znaczy, �e teraz s� dwa robaki prawda? Jak inaczej mo�na to nazwa�? Ju� nigdy nie b�dziemy mogli z powrotem si� po��czy�. - Ale ja rozmawiam tylko z jednym z was? - S�yszymy ci� obaj. - A kt�ry odpowiada? Nicholas dotkn�� praw� r�k� prawej piersi. - Ja. Powiedzieli mi, �e to lewa p�kula m�zgu, ta, w kt�rej jest o�rodek mowy, ale ja czuj� dok�adnie na odwr�t. Wychodz�c z g�owy nerwy krzy�uj� si�, tak �e wydaje mi si�, �e to moja prawa po�owa. Uszy s�ysz� dla obu, ale oczy patrz� osobno dla ka�dego. Widz� tylko praw� po�ow� tego, na co patrz�, a tamten chyba lew� i w�a�nie dlatego ci�gle poruszam g�ow�. To chyba tak, jakby by�o si� troch� �lepym, ale mo�na si� przyzwyczai�. Dziewczyna w dalszym ci�gu my�la�a o jego podzielonym ciele. - Je�li ciebie jest tylko p�, to nie rozumiem, w jaki spos�b chodzisz? - Mog� troch� porusza� lew� stron�, a poza tym przecie� nie robimy sobie na z�o��. Podobno nigdy nie b�dziemy razem, cho� w pewnym sensie jeste�my, bo mamy te same nogi, r�ce i wszystko. Nie mog� z nim rozmawia�, bo on nie m�wi, ale wszystko rozumie. - Dlaczego to zrobili? - Mia� padaczk� - odpar�a ma�pka, kt�ra ca�y czas towarzyszy�a im w pewnej odleg�o�ci. - Naprawd�? - zapyta�a oboj�tnie dziewczyna, �ledz�c wzrokiem przemykaj�cego nisko nad wod� ptaka. Nicholas podni�s� z piasku muszl� i cisn�� ni� w ma�pk�, kt�ra zr�cznie si� uchyli�a. - Mia�em wizje - odezwa� si� po trwaj�cej oko�o p� minuty ciszy. - Serio? - To im si� nie podoba�o. Powiedzieli, �e przewraca�em si� wtedy na ziemi� i dostawa�em okropnych konwulsji, tak �e nieraz o ma�o nie odgryz�em sobie j�zyka, ale ja tego wcale nie czu�em. Dowiadywa�em si� o tym dopiero p�niej, bo dla mnie to by�o tak, jakbym odchodzi� gdzie� bardzo, bardzo daleko i musia� potem wraca�, ch�d wcale nie chcia�em. Diane odgarn�a z twarzy rozwiane przez wiatr w�osy. - Widzia�e� rzeczy, kt�re dopiero mia�y si� zdarzy�? - Czasem. - Naprawd�? - Czasem. - Opowiedz mi o tym. - Widzia�em siebie martwego. By�em ca�y czarny i pomarszczony jak te nie�ywe tkanki, kt�re wycinaj� z hodowli. Unosi�em si� jakby w wodzie, ale to wcale nie by�a woda, tylko po prostu pustka. Po obu stronach �wieci�y jakie� �wiat�a, a ja mog�em zobaczy� swoje z�by, bo to wszystko - poci�gn�� si� za policzki - odpad�o. - To jeszcze si� nie sta�o. - W ka�dym razie, nie tutaj. - Opowiedz mi o czym�, co ju� si� sta�o. - Na przyk�ad o czyjej� siostrze, kt�ra potem wysz�a za m��? Tam, gdzie by�em, wszystkie dziewczyny pyta�y w�a�nie o takie rzeczy. Albo czy pr�dko wr�c� do domu. Ja jednak najcz�ciej nie widzia�em tego w taki spos�b. - Ale czasem tak? - Mo�liwe. - Wi�c opowiedz mi o tym. Nicholas potrz�sn�� g�ow�. - Nie spodoba�oby ci si�, a poza tym to naprawd� wygl�da�o inaczej. By�y to prawie zawsze jakie� �wiat�a, kt�rych nigdy wcze�niej nie widzia�em i g�osy, kt�rych nie s�ysza�em, opowiadaj�ce o sprawach, o kt�rych nie da si� opowiedzie� s�owami. A teraz ju� nigdy tam nie wr�c�. S�uchaj, chcia�em zapyta� ci� o Ignacia. - To jest nikt. - Co to znaczy �to jest nikt�? A czy jest tu jeszcze kto� opr�cz ciebie, mnie, jego i Doktora Wyspy? - Nikt, kogo mogliby�my zobaczy� lub dotkn��. - S� jeszcze inni pacjenci - przerwa�a im ma�pka - ale na razie, zar�wno ze wzgl�du na nich, jak i na was, b�dzie lepiej, je�li zostaniecie sami. By�o to bardzo d�ugie zdanie jak na ma�� ma�pk�. - Nie rozumiem. - Je�li ci wyt�umacz�, to czy opowiesz mi o czym�, co widzia�e� i co potem naprawd� si� wydarzy�o? - Tak. - Wi�c najpierw mi opowiedz. - Tam, gdzie mieszka�em, by�a te� pewna dziewczyna. Nazywa�a si� Maya. Ch�opc�w i dziewcz�ta trzymano osobno, ale i tak wszyscy spotykali�my si� w jadalni, w sali gimnastycznej i innych miejscach. Ona nale�a�a do tej samej, co ja, grupy psychodramatycznej. Mia�a czarne w�osy, l�ni�ce jak meble w gabinecie doktora Honga, per�owobia�� sk�r� oraz sko�ne, ciemnoniebieskie oczy przypominaj�ce mu �lepia kota. Przypuszcza�, �e ma pi�tna�cie lub szesna�cie lat. �Wracam do domu� powiedzia�a mu kiedy� podczas jednej z psychodram, w kt�rej by� jej m�odszym bratem. W chwili gdy to powiedzia�a, zawieszony w powietrzu kr�g �wiat�a, oddzielaj�cy ich od z�o�onej z lekarzy i pacjent�w publiczno�ci, przesta� wyobra�a� wn�trze salonu jej matki i zamieni� si� w pok�j odwiedzin. �To wspaniale� wykrzykn�� Nicholas / Jerry. �Wiesz, mam nowy rower. Kiedy wr�cisz do domu, mo�e b�dziesz chcia�a na nim poje�dzi�?� �Nie r�b tego, Maya� powiedzia�a Maureen / Matka Mai. �Wpadniesz na co� i powybijasz sobie z�by, a wiesz przecie�, ile kosztuj��. �Nie pozwalasz mi na �adne przyjemno�ci�. �Pozwalam, ale niech to b�dzie co� mi�ego. Dziewczynka musi by� znacznie bardziej ostro�na. Och, c�reczko, nawet sobie nie wyobra�asz jak bardzo!� Zapad�a cisza, kt�r� przerwa� Nicholas / Jerry: �Na kierownicy ma trzy�opatkowy wiatraczek, a kiedy przywi��� do niego kolorowe wst��ki z ci�arkami i dobrze si� rozp�dz�, b�dzie wygl�da� jak mechaniczna szatkownica do kapusty!� �O tak� powiedzia�a Maya, staj�c ze z��czonymi nogami i szeroko roz�o�onymi r�kami, niczym wiatrak albo krucyfiks, a potem zacz�a si� obraca� na �rodku sceny - czerwone szorty, bia�a bluzka, czerwone szorty, bia�a bluzka, czerwone szorty, bose stopy. - Wiedzia�e�, �e ona nigdy nie wr�ci do domu, tylko zabior� j� do szpitala, a tam podetnie sobie �y�y i umrze? - zapyta�a Diane. Nicholas skin�� g�ow�. - Powiedzia�e� jej to? - Tak. Nie. - Zdecyduj si�. Powiedzia�e� jej? Tylko si� nie w�ciekaj. - Jak mo�na co� powiedzie�, je�li osoba, do kt�rej si� m�wi, nic nie rozumie? Dziewczyna zastanawia�a si� przez chwil�, podczas gdy Nicholas obmywa� wod� twarz opuchni�t� od zadanych przez Ignacia cios�w. - Je�eli wyrazi�e� to jasno, tak �e powinna zrozumie�... Takie same problemy mam z moj� rodzin�. - To znaczy? - Niczego mi w�a�ciwie nie m�wi� - wiesz, co mam na my�li? Zawsze prosz�, �eby mi powiedzieli, czego ode mnie chc� i co mam robi�, ale za ka�dym razem s�ysz� co� innego. �Diane, powinna� zacz�� spotyka� si� z ch�opcami, ale nie z tym, bo ani ojciec, ani ja, nie wiemy, kto to jest, nie znamy nawet jego rodziny. Douglas, powiniene� chyba co� wiedzie� o Diane, czasem jest troch� zagubiona, wozili�my j� do lekarza, by�a w szpitalu, wi�c gdyby�...� -...m�g� jej nie stresowa� - doko�czy� za ni� Nicholas. - A wi�c jednak s�ucha�e�? Jeste� mo�e z Planet Troja�skich? Znasz moj� matk�? - W�a�ciwie mieszkam tylko w szpitalach, ale s�ysza�em ju� podobne rzeczy od wielu os�b. - Teraz, kiedy ci� pozna�am, czuj� si� znacznie lepiej. Jeste� naprawd� bardzo mi�y, tyle �e m�g�by� by� troch� starszy. - W�tpi�, czy b�d� �y� wystarczaj�co d�ugo. - Chyba b�dzie pada�, czujesz to w powietrzu? Nicholas potrz�sn�� g�ow�. - Sp�jrz! - Diane podskoczy�a trzy metry w g�r�, niczym du�y niezgrabny kr�lik. - Widzisz, co potrafi�? To oznacza, �e ludzie s� smutni i �e b�dzie pada�. M�wi�am ci przecie�. - Nic nie m�wi�a�. - W�a�nie, �e m�wi�am. Machn�� ze zniecierpliwieniem r�k�, przysz�a mu bowiem do g�owy niespodziewana my�l. - By�a� kiedy� na Callisto? Dziewczyna zaprzeczy�a ruchem g�owy. - A ja by�em. W�a�nie tam zrobili mi operacj�. Jest tak du�y, �e prawie ca�e ci��enie jest tam naturalne, a powierzchni� skryto pod ogromn� kopu��, z ogromn� ilo�ci� powietrza w �rodku. - I co z tego? - Kiedy tam by�em, zacz�� pada� deszcz. Mieli k�opoty z jednym z generator�w, wi�c wy��czyli go i w szpitalu robi�o si� coraz zimniej, a� w ko�cu wszyscy chodzili owini�ci w koce jak Indianie w ksi��kach, a potem pozakr�cali kurki grzejnik�w w �azienkach, ale piel�gniarki i komunikatory powtarza�y bez przerwy, �e to nic gro�nego, i �e ograniczenia w dostawie energii wprowadzono wy��cznie po to, �eby utrzyma� w ruchu wszystkie najwa�niejsze urz�dzenia. I w�a�nie wtedy zacz�o pada�, zupe�nie jak na Ziemi. Podobno zrobi�o si� tak zimno, �e woda zacz�a skrapla� si� w powietrzu, a wygl�da�o to tak, jakby ca�y szpital wpad� pod prysznic. Z wy�szych pi�ter wszyscy poschodzili na d�, bo woda la�a im si� na ��ka i w moim pokoju przez dwa dni mieszka� cz�owiek, kt�remu maszyna uci�a r�k�, ale wcale nie mogli�my wtedy wy�ej skaka�, tyle �e zrobi�o si� jakby troch� ciemniej. - Tutaj nie zawsze robi si� ciemno - odpar�a Diane. - Czasem deszcz �wieci. My�l�, �e Doktor Wyspa robi to, �eby wszystkich rozweseli�. - To nie jest tak - odezwa�y si� fale. - A w ka�dym razie nie w tym sensie, jak ci si� wydaje, Diane. Nicholasowi od jakiego� czasu doskwiera� g��d; mia� ju� poprosi� fale o co� do jedzenia, lecz przezwyci�y� pokus�, splun�� na piasek i nie odezwa� si� ani s�owem. - Tutaj deszcz pada wtedy, kiedy wi�kszo�� spo�r�d was jest smutna - wyja�ni�y fale. - Ludzka psychika odbiera deszcz jako co� przygn�biaj�cego, ale ten smutek �agodzi melancholi�, by� mo�e dlatego, �e kapi�ca z nieba woda przypomina nieszcz�liwym ludziom ich w�asne �zy. - Rzeczywi�cie; czasem, kiedy pada, czuj� si� znacznie lepiej - przyzna�a Diane. - To powinno ci pom�c zrozumie� sam� siebie. Wi�kszo�� ludzi uspokaja si�, gdy otoczenie, w kt�rym si� znajduj�, odzwierciedla ich nastr�j. Kiedy tak nie jest, nast�puje reakcja przeciwna. Rozz�oszczony cz�owiek czuje si� najlepiej w czerwonym pomieszczeniu, nieszcz�liwy za�, gdy przenie�� go w miejsce, gdzie jasno �wieci s�o�ce i �piewaj� ptaki, pogr��a si� w jeszcze g��bszej rozpaczy. Czy pami�tacie ten wiersz? Bez ciebie przy boku w��cz� si� skrycie Po suchej, starannie przystrzy�onej trawie, Patrz�c w p�yn�c� tarcz� Ksi�yca, Co si�ga prawie szczytu swojej drogi Jak ten, co wyruszy� w podr� ku gwiazdom Szerokim bezdro�em nieba. Dziewczyna potrz�sn�a g�ow�. - Nie - powiedzia� Nicholas. - Kto� to napisa�? - A potem: - M�wi�e�, �e mo�esz wszystko. - Mog� tylko z wami rozmawia� - odpar�y fale. - Ale to ty sprawiasz, �e pada deszcz. - Twoje serce pracuje bez chwili przerwy. Nawet teraz czuj� jego uderzenia. Czy potrafisz wstrzyma� jego bicie? - Mog� wstrzyma� oddech. - Ale czy potrafisz zatrzyma� swoje serce? Postaraj si� odpowiedzie� szczerze. - Chyba nie. - Ani ja nie potrafi� kontrolowa� pogody, powstrzyma� kogo� przed zrobieniem tego, na co akurat ma ochot�, ani nakarmi� ci�, gdy jeste� g�odny. Bez mego udzia�u twoje uczucia s� bezustannie monitorowane i wzmacniane, kszta�tuj�c panuj�c� tu pogod�. Spok�j owocuje bezchmurnym niebem i s�o�cem, melancholia deszczem, w�ciek�o�� burz� i tak dalej, i tak dalej. Ludzie pragn�li tego od niepami�tnych czas�w. - To znaczy czego? - zapyta�a Diane. - �eby �rodowisko reagowa�o na ich my�li. Jest to podstawa wszelkiej magii i najdawniejsze marzenie ludzko�ci, kt�re tutaj zosta�o wreszcie spe�nione. - Po to, �eby�my wyzdrowieli? - Przecie� ty wcale nie jeste� chora! - prychn�� gniewnie Nicholas. - Po to, �eby przynajmniej cze�� z was mog�a powr�ci� do spo�ecze�stwa - powiedzia� Doktor Wyspa. Nicholas cisn�� w fale muszl�, jakby chcia� trafi� w usta, kt�re wypowiedzia�y te s�owa. - Po co my w og�le z tym rozmawiamy? - Zaczekaj, brzd�cu, to bardzo ciekawe. - Same k�amstwa. - Kiedy sk�ama�em, Nicholasie? - zapyta� Doktor Wyspa. - Na przyk�ad z t� magi�... - Powiedzia�em tylko, �e kiedy ludzie marzyli o magii, to w rzeczywisto�ci chodzi�o im o wszechmoc my�li. Czy nigdy nie chcia�e� by� czarodziejem wznosz�cym w ci�gu jednej nocy ogromne pa�ace albo rycerzem ruszaj�cym na zakl�tym rumaku z ko�ci s�oniowej do bitwy z demonami powietrza? - Ja nim jestem. Dysponuj� ponadnaturalnymi zdolno�ciami, a zanim nas rozdzielili... - Powiedzia�e�, �e nasze uczucia s� wzmacniane - przerwa�a mu Diane. - Tak, �eby mog�y kszta�towa� pogod�. - Zgadza si�. - Czy w takim razie jedna bardzo smutna osoba nie mo�e przechyli� szali na swoj� stron� i sprowadzi� deszczu albo czego� innego? To chyba nie jest sprawiedliwe. Odnie�li wra�enie, �e fale lekko si� u�miechn�y. - Nic takiego dot�d si� nie zdarzy�o, ale gdyby kogo� rzeczywi�cie ogarn�y tak silne uczucia, to mo�na by domniemywa�, �e jego potrzeby s� istotnie ogromne. Nie s�dzisz, �e powinni�my wtedy spe�ni� jego �yczenie? Diane spojrza�a na Nicholasa, lecz on tymczasem szed� ju� przed siebie, poruszaj�c g�ow� i ignoruj�c, zar�wno j�, jak i szept fal. - Poczekaj! - zawo�a�a. - Powiedzia�e�, �e nie jestem chora, ale ja jestem, naprawd�! - Wcale nie jeste�. Pobieg�a za nim. - Wszyscy mi to powtarzaj�, a ja czasem nie wiem, co si� dzieje albo znowu wydaje mi si�, jakby co� gotowa�o si� we mnie. Mama m�wi, �e je�li stoisz przy kuchni i nie chcesz czego� przysma�y�, to wystarczy trzyma� palec na uchwycie patelni, ale ja albo o tym zapominam, albo nie mog� znale�� tego uchwytu. - Twoja matka jest najprawdopodobniej chora, tak samo jak ojciec - rzuci� Nicholas nie ogl�daj�c si� na ni�. - Ale tobie nic nie jest i gdyby tylko zostawili ci� w spokoju, na pewno by� dosz�a do siebie. Nic dziwnego, �e si� denerwujesz, skoro musisz mieszka� z dwojgiem nienormalnych ludzi. - To nieprawda! - krzykn�a, chwytaj�c go za rami�. - W�a�nie, �e prawda. - Wszyscy mi m�wi�, �e jestem chora! - Ja nie, wi�c �wszyscy� oznacza tylko tych, kt�rzy tak twierdz�, prawda? Aje�li ty r�wnie� tak nie uwa�asz, to jest nas ju� dwoje. - Doktorze! - zawo�a�a dziewczyna. - Doktorze Wyspo! - Chyba w to nie wierzysz, prawda? - zapyta� Nicholas. - Doktorze, czy to prawda? - Co takiego, Diane? - To, co on powiedzia�. Czy ja jestem chora? - Choroba, nawet fizyczna, jest poj�ciem wzgl�dnym, ca�kowite zdrowie za� abstrakcyjnym idea�em, w przeciwie�stwie do tego, co znajduje si� po drugiej stronie skali. - Nie o to pyta�am. - Pod wzgl�dem fizycznym jeste� zupe�nie zdrowa. - D�ugi, b��kitny grzywacz przetoczy� si� z sykiem po powierzchni morza. - Sama powiedzia�a� przed chwil�, �e czasem nie wiesz, co si� dzieje, a czasem jeste� dziwnie wzburzona. - On twierdzi, �e gdyby nie moi rodzice, nie musia�abym by� tutaj. - Diane... - Chc� wiedzie�, czy to prawda. - Wi�kszo�� dolegliwo�ci psychicznych przesta�aby istnie�, gdyby w ka�dym przypadku mo�na by�o odizolowa� si� na jaki� czas od innych ludzi. - Odizolowa�? - Czy nigdy nie my�la�a� o tym, �eby odej�� z domu? Dziewczyna skin�a g�ow�, a potem, jakby niepewna, czy Doktor Wyspa to zauwa�y�, doda�a: - Nawet cz�sto. Chcia�am rzuci� szko�� i polecie� gdzie� zupe�nie sama, na przyk�ad na Achillesa. Bardzo mnie to kusi�o. - Wi�c dlaczego tego nie zrobi�a�? - Bo by si� o mnie strasznie martwili, a poza tym i tak by mnie znale�li i kazali wraca� do domu. - A gdybym ja, albo jaki� lekarz-cz�owiek przekona� ich, �eby tego nie robili? Dziewczyna nic nie odpowiedzia�a. - M�g�by� ich po prostu zamkn��! - burkn�� Nicholas. - Ale oni funkcjonowali tak jak wszyscy: kupowali i sprzedawali, chodzili do pracy, p�acili podatki... - To by i tak nic nie da�o - odezwa�a si� cicho Diane. - Oni s� we mnie. - Diane natomiast przestawa�a funkcjonowa� - kontynuowa�y fale. - Oblewa�a po kolei wszystkie egzaminy na uniwersytecie, a jej obecno�� na wyk�adach rozprasza�a student�w i wyk�adowc�w. Z tob� by�o tak samo. Twoi r�wie�nicy po prostu bali si� ciebie. - A wi�c to jest dla ciebie najwa�niejsze: funkcjonowanie. - Gdybym r�ni� si� od �wiata, czy m�g�bym ci pom�c ponownie si� do niego dostosowa�? - R�nisz si� - stwierdzi� Nicholas i kopn�� piasek. - Nigdzie nie ma takiego miejsca jak to. - Chcesz przez to powiedzie�, �e dla ciebie rzeczywisto�� sk�ada si� z metalowych korytarzy, pokoi bez okien i ha�asu? - Tak. - W�a�nie to nie jest rzeczywisto�ci�, Nicholasie. Wi�kszo�� ludzi nigdy nie zdo�a�a si� do tego przyzwyczai�. Nawet teraz wszystko, co tu widzisz - moja pla�a, moje morze, moje drzewa - lepiej harmonizuje z �yciem cz�owieka ni� twoje metalowe korytarze. Stanowi� tak�e dla ciebie odpowiednik �rodowiska spo�ecznego, czyli tego, co jednostka okre�la s�owem �oni�. Czasem, gdy przeniesiemy ludzi, kt�rzy maj� pewne k�opoty, w takie w�a�nie, wyidealizowane miejsce, udaje nam si� im pom�c. - Chod�my - powiedzia� Nicholas do dziewczyny. Wzi�wszy j� za rami� u�wiadomi� sobie po raz pierwszy z tak� wyrazisto�ci�, �e jest od niej znacznie ni�szy. - Mam pytanie - zaszemra�y fale. - Czy s�dzisz, �e uda�oby si� pom�c rodzicom Diane, gdyby znale�li si� tu zamiast niej? Nicholas nie odpowiedzia�. - Mamy opracowane metody lecznicze dla os�b chorych, ale nie dla tych, kt�re te choroby wywo�uj�. Ch�opiec i dziewczyna odwr�cili si� od morza; szum fal sta� si� znowu tylko szumem. W g�rze przemyka�y mewy, a w pewnej chwili z palmy na palm� przelecia�a czerwono-��ta papuga. Nicholas pop�dzi� za biegn�c� na czworakach jak pies ma�pk�, lecz zwierz�tko umkn�o pogoni. - Kiedy� rozerw� kt�ra� z nich i powyrywam wszystkie druty - warkn��. - P�jdziemy dooko�a? - zapyta�a Diane tak cicho, jakby m�wi�a sama do siebie. - A dasz rad�? - Och, nie dooko�a ca�ego Doktora Wyspy, bo to za daleko, a poza tym i tak nie da si� tego zrobi�, ale mogliby�my i�� dalej przed siebie i doj�� tam, sk�d wyruszyli�my. Zdaje si�, �e mamy ju� za sob� co najmniej po�ow� drogi. - S� tu jeszcze jakie� inne wyspy? Dziewczyna pokr�ci�a g�ow�. - Nie wydaje mi si�. Na ca�ym satelicie jest chyba tylko ta jedna du�a wyspa, a ca�a reszta to woda. - Skoro jest tylko jedna, to musieliby�my obej�� j� dooko�a, �eby trafi� do miejsca, z kt�rego wyruszyli�my. Z czego si� �miejesz? - Sp�jrz wzd�u� pla�y, tak daleko, jak mo�esz. Nie przejmuj si�, �e jest wygi�ta w jedn� stron�. Powtarzaj sobie, �e jest prosta. - Nic nie widz�. - Naprawd�? Patrz! Diane podskoczy�a ponownie, tym razem unosz�c si� w powietrze na wysoko�� co najmniej sze�ciu metr�w i zamacha�a r�kami. - Wygl�da na to, �e daleko przed nami kto� jest. - Aha. A teraz obejrzyj si� za siebie. - Tam te� kto� jest. Teraz przypominam sobie, �e te� kogo� widzia�em, gdy tylko si� tutaj znalaz�em. Troch� si� zdziwi�em, �e widz� tak daleko, ale pomy�la�em sobie, �e to inni pacjenci. Teraz jest ich dwoje. - To my, a wtedy widzia�e� samego siebie. Na ka�dym odcinku pla�y przebywa okre�lona liczba pacjent�w, a poniewa� Doktor Wyspa nie chce, �eby�my wszyscy spotykali si� ze sob�, zagina otaczaj�c� nas przestrze�. Kiedy dojdziemy do ko�ca naszego odcinka i b�dziemy chcieli wej�� na nast�pny, znajdziemy si� w punkcie wyj�cia. - Sk�d to wiesz? - Doktor powiedzia� mi o tym, kiedy si� tu znalaz�am. - Dziewczyna umilk�a na chwil�, a z jej ust znikn�� obecny tam przez ca�y czas u�miech. - Pos�uchaj, Nicholasie: chcesz zobaczy� co� naprawd� zabawnego? - To znaczy co? - W jego twarz uderzy�a kropla deszczu. - Sam si� przekonasz. Musimy wej�� w g��b l�du. Przy okazji schowamy si� przed deszczem pod drzewami. Opu�cili pla��, pozostawiaj�c za sob� szum fal i ruszyli przed siebie po twardej ziemi schowanej pod parasolem zielonych li�ci. - Mo�e uda nam si� znale�� jakie� owoce - powiedzia� ch�opiec. Wa�yli teraz tak niewiele, i� musia� uwa�a�, �eby po ka�dym kroku nie wzbija� si� wysoko w powietrze. Deszcz pada� powoli wok� nich okr�g�ymi, kryszta�owymi kroplami. - Mo�e - mrukn�a z pow�tpiewaniem Diane. - Zatrzymajmy si� tutaj. - Usiad�a na ziemi pod wysokim drzewem, roztaczaj�cym nad podmok�ym gruntem baldachim �ukowato wygi�tych konar�w o dwudziestometrowej rozpi�to�ci. - Wdrap si� na g�r� i zobacz, czy co� tam nie ro�nie. - Dobrze. Podskoczywszy chwyci� bez wysi�ku ga��� wyrastaj�c� z pnia wysoko nad g�ow� dziewczyny i znalaz� si� w wype�nionym zieleni� �wiecie, w�r�d rozbryzguj�cych si� kropli deszczu. Przenosz�c si� z ga��zi na ga��� dotar� do dziko rozro�ni�tej, li�ciastej korony; po drodze zauwa�y� dwa puste ptasie gniazda i zielonego w�a o g�owie prawie tak du�ej jak jego kciuk, ale �adnych owoc�w. - Nic tam nie ma - oznajmi�, zeskakuj�c na ziemi� obok dziewczyny. - Nie szkodzi, na pewno uda nam si� co� znale��. - Mam nadziej�. Zauwa�y�, �e Diane przypatruje mu si� jako� dziwnie, a w chwil� potem zorientowa� si�, dlaczego: jego lewa r�ka unios�a si� i dotkn�a jej piersi. Opad�a, kiedy na ni� spojrza�, a on poczu�, �e na twarz wype�za mu gor�cy rumieniec. - Przepraszam - powiedzia�. - Nie ma sprawy. - Podobasz nam si�. On, ten drugi, nie potrafi tego wyrazi�. Ja zreszt� te�. - A mnie si� wydaje, �e jeste� jeden, tylko w dw�ch kawa�kach. Zreszt�, mnie to nie przeszkadza. - Dzi�kuj�. - Podni�s� z ziemi mokry li�� i zacz�� drze� go na strz�py, najpierw praw�, potem lew� r�k�. - Sk�d bierze si� ten deszcz? - Wilgotne strz�py przylgn�y mu do palc�w. - Prosz�? - Sk�d bierze si� deszcz? Nie jest zimniej, ni� na Callisto, wi�c mo�e zmniejszono grawitacj�, czy co� w tym rodzaju? - Z morza. Nie wiesz, jak zbudowany jest ten satelita? Nicholas potrz�sn�� g�ow�. - Nie pokazali ci go, kiedy si� zbli�ali�cie? Jest pi�kny. Widzia�am go. Siedzia�am i patrzy�am, nie odzywaj�c si� ani s�owem, wi�c piel�gniarka my�la�a, �e nie zwracam na nic uwagi, ale ja wszystko widzia�am. Nie chcia�am z ni� rozmawia�, bo to i tak nie mia�o �adnego sensu. - Wiem, jak si� czu�a�. - Wi�c m�wisz, �e go nie widzia�e�? - Nie. Na statku trzymali mnie w zamkni�ciu, bo podpala�em r�ne rzeczy. Uwa�ali, �e nie uda mi si� pod�o�y� ognia, je�li nie b�d� mia� �adnych przybor�w, ale to �aden problem, pod warunkiem, �e w kontaktach p�ynie pr�d. Wsadzili mnie w takie co�. - Przycisn�� ramiona do tu�owia, demonstruj�c, w jaki spos�b go skr�powano. - Ugryz�em jednego z nich. Zdaje si�, �e jeszcze ci o tym nie m�wi�em, ale ja czasem gryz� ludzi. Potem zamkn�li mnie i przez d�ugi czas nie mia�em nic do roboty, a� wreszcie poczu�em, �e dokujemy, a oni przyszli i prowadzili mnie gdzie� d�ugim korytarzem, kt�ry wygl�da� zupe�nie normalnie, wi�c my�la�em, �e jeste�my w jakim� zwyczajnym miejscu. Naszprycowali mnie tranquilem-C - chyba nie wiedz�, �e prawie na niego nie reaguj� - podnie�li jak�� klap� i wypchn�li mnie tutaj. - Chyba przedtem kazali ci si� rozebra�? - By�em ju� go�y. Kiedy mnie zwi�zali, narobi�em w spodnie i musieli wszystko ze mnie �ci�gn��. �eby� widzia�a, jak si� w�ciekali. - U�miechn�� si� krzywo. - A ty reagujesz na tranquil-C albo na jakie� inne �wi�stwa? - Chyba tak, ale nie wiem na pewno, bo nigdy nie zachowywa�am si� tak jak ty. - Mo�e powinna�. - Czasem podawali mi �rodek, kt�ry mia� za zadanie podnie�� mnie na duchu. Nie mog�am wtedy spa�, chodzi�am przez ca�� noc, wpada�am na meble i wszyscy mieli ze mn� mn�stwo k�opot�w; poza tym, co by mi to da�o? Nicholas wzruszy� ramionami. - To, �e tego nie robi�a� te� nic ci nie da�o, bo jak widzisz oboje znale�li�my si� tutaj. Ja przynajmniej wiem, �e da�em im porz�dnie w ko��. Zrobili mi zastrzyk i teraz ju� tak nie szalej�, ale ca�y czas my�l� o tym, co bym nawyrabia�, gdybym m�g�, i sprawia mi to przyjemno��. - Wydaje mi si�, �e w g��bi duszy ca�y czas jeste� okropnie w�ciek�y. Nicholas my�la� ju� o czym� innym. - Podobno Ignacio zabija ludzi. - Umilk� na chwil�. - Powiedz mi, jak on wygl�da? - Ignacio? - Nie, jego widzia�em. Doktor Wyspa. - Aha. No c�, satelita jest oczywi�cie okr�g�y i zupe�nie przezroczysty, z wyj�tkiem miejsca, gdzie znajduje si� Doktor Wyspa. Poza tym sk�ada si� wy��cznie ze szk�a organicznego, a z przestrzeni nawet nie wida� wody. - A wi�c to na g�rze to morze? - zapyta� Nicholas, usi�uj�c dojrze� co� przez zas�on� z li�ci i padaj�cego deszczu. - Od razu tak pomy�la�em, kiedy si� tu znalaz�em. - Oczywi�cie. Jeste�my w �rodku szklanej kuli. Ca�a jej wewn�trzna powierzchnia jest pokryta wod�. - To dlatego na pla�y wzrok si�ga tak daleko, prawda? Powierzchnia nie opada, jak na Callisto, tylko si� wznosi? Dziewczyna skin�a g�ow�. - A woda przepuszcza �wiat�o, lecz zatrzy