14321

Szczegóły
Tytuł 14321
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14321 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14321 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14321 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Czesław Chruszczewski FANTASTYCZNY ŚWIAT — Świat jest cudowny — stwierdził autorytatywnie Jan Paweł Kierrot i nieco pobladł. — Świat jest wspaniały — powiedział głośniej i poczerwieniał. — Świat jest fantastyczny — stwierdził ponownie, blednąc. – Kocham cały świat — wyznał i zarumienił się. — Uwielbiam! — zawołał. — Chciałbym objąć go i przytulić do serca. — Cały świat? — zdziwił się uczeń Jana Pawła Kierrota. — Calutki, od bieguna do bieguna. — Mistrzu — rzekł coraz bardziej zdziwiony uczeń. — To przecież niemożliwe. Człowiek z trudem obejmuje stuletnie drzewo, niełatwo objąć dziewczynę, gdy pulchna i nadmiernie zaokrąglona, a co tu dopiero mówić o całym świecie? — Biada tym, którzy nie pojmują przenośni. — Kiedyś powiedziałeś, mistrzu: „Biada tym, którzy we wszystkim doszukują się przenośni i ciągle czytają między wierszami, przeinaczając sens oczywisty według własnego widzimisię”. — Jedno nie przeczy drugiemu. I jedno, i drugie trzeba rozumieć. Gdy powiem: „płonę ze wstydu”, nie wzywaj straży pożarnej, gdy natomiast przeczytasz zdanie: „Teodor to wyjątkowy niedołęga”, nie bierz tego do siebie, bo wielu Teodorów żyje na tej planecie Czy wyrażam się w sposób zrozumiały? — Lecz kiedy Teodor czyta, że Teodor to niedołęga, sądzi, że o nim mowa. — Nic gorszego przymierzać wszystko do siebie, mierzyć innych własną miarą. Nie ty jeden egzystujesz na Ziemi. Gdy opiewam wdzięk i urok pięknej kobiety, nawet najbrzydsze zaczepiają mnie na ulicy, mówiąc: „Chociaż nie nazwałeś bohaterki swego poematu po imieniu, odgadłam bez trudu, że to o mnie mowa”. Bywa, że wyśmieję w satyrycznym wierszu słabostki koniuszego króla Ludwika, tracę najlepszych przyjaciół wśród hodowców koni, stajennych, dżokejów, a także wśród Ludwików i monarchistów. Natomiast poklepują mnie po plecach bonapartyści, a wrogowie Ludwików i przeciwnicy koni zapraszają do swoich domów, częstując obfitymi obiadami. Wznoszą wówczas toasty za mój rozum, talent i dowcip godny najwyższego uznania. — A kogo w rzeczywistości miałeś na myśli, pisząc o słabostkach koniuszego króla Ludwika? — Koniuszego króla Ludwika — odparł Jan Paweł Kierrot, wywołując ogólną wesołość. — Ten śmiech — przemówił, uciszywszy rozbawionych uczniów — ten śmiech jak najgorzej o was świadczy, bo chociaż mówiłem serio o koniuszym, wy sądzicie, że żartowałem. Świat naprawdę jest cudowny. Nowy wybuch śmiechu sprawił, że Jan Paweł Kierrot podniósł się, odsunął taboret, który uczniowie ustawili w chłodnym cieniu pod rozłożystym jesionem i oświadczył zatroskany: — Ja głęboko w to wierzę, świat jest cudowny, wspaniały, fantastyczny. Uszanujcie moją wiarę, więcej — moje święte przekonanie, tak jak ja szanuję, mimo wszystko, wasze poczucie humoru. Jego źródłem jest skłonność do uproszczeń i uogólnień. A inklinacja do komplikowania najprostszych problemów stanowi często przejaw nadmiernej powagi. — Używasz często słowo „często” — stwierdził jeden z siedemnastu uczniów, bo tylu właśnie rozsiadło się na trawie pod jesionem — a niekiedy słowa „niekiedy”, „od czasu do czasu”. — Słusznie — odrzekł Jan Paweł Kierrot — słowa „zawsze”, „nigdy” i „na pewno” są bardzo niebezpieczne. A teraz proponuję spacer. Od czasu do czasu warto rozprostować nogi. — Jaki wybierzesz kierunek? — zapytał uczeń, który dotąd nie zadawał żadnych pytań. — Chodźmy po prostu przed siebie, aż dojdziemy do skraju tej puszczy. Jan Paweł Kierrot szedł pierwszy, za nim gromada uczniów. Słońce wędrowało po niebie, i tak razem podążali w tym samym kierunku, ku zachodowi. Doszli wreszcie do miejsca, gdzie nie było ani jednego drzewa, tylko trawa i margarytki. Skończył się las, ucichł świergot ptaków. Bezszelestnie przelatywały jasnożółte motyle, zwane paziem–żeglarzem. Uczeń, który najczęściej zadawał nie zawsze najmądrzejsze pytania, rozejrzał się uważnie dookoła, potem pochylił się i patrząc w dół, jakby spoglądał z wielkiej wysokości, zawołał: — Tam przepaść! — Co ty wygadujesz? — uczeń, który zadawał pytania od czasu do czasu, podszedł do krawędzi trawnika i gwałtownie cofnął się. — Nic nie rozumiem — wybełkotał. — Ten las, te łąki unoszą się wysoko nad Ziemią. Pod nami wioski, rzeki, pola uprawne i stada owiec. Takie malusieńkie — podsunął pod nos mistrza brudny palec. — Jak paznokieć. Boję się — wymamrotał. — Bardzo… Jan Paweł Kierrot położył się na trawie i wolno, wolniusieńko przyczołgał się do krawędzi. — A! — jęknął wytrzeszczając oczy. — Cud prawdziwy! Ten las, te drzewa, łąka szybują niczym zaczarowany „latający dywan” nad chmurami. — Przecież ty, mistrzu, nie wierzysz w cuda — odezwał się najinteligentniejszy z uczniów — czy mamy do czynienia z metaforą czy z „niewiadomoczym”? — Spróbujmy rzecz rozważyć spokojnie — wystękał mistrz. Leżał na brzuchu, co utrudniało rytmiczne oddychanie. Słyszał, jak trawa rośnie, bo zielone źdźbła łaskotały go w uszy, ale jego słowa docierały do uczniów zniekształcone. — O jakiej mówisz wojnie? — zapytał przygłuchy uczeń, który najczęściej zadawał najgłupsze pytania. — Widzę wioskę — informował Jan Paweł — widzę ludzi, którzy tańczą dookoła czegoś, czego nie umiem rozpoznać, bo dym ogniska przysłania obraz. — Oni tańczą dookoła człowieka przywiązanego do pala — do krawędzi przyczołgał się uczeń najlepiej rozwinięty fizycznie. Miał orli wzrok i mięśnie gladiatora. — Pod palem rozpalono ognisko. — Pora wieczerzy — przypomniał wiecznie głodny uczeń. — Słońce za chwilę zniknie za horyzontem. — To zamierzchła przeszłość — komentował mistrz. — Od dawien dawna ludzie nie przywiązują do pali innych ludzi. Bo i po co? — Ten człowiek przywiązany do pala to pacjent, dookoła niego tańczą szamani. On ma słabe nogi, bardzo słabe, nie może stać, dlatego go przywiązali — tłumaczył uczeń średnio inteligentny. — Ten człowiek cierpi na zimnicę, dlatego rozpalili ognisko, by go rozgrzać. Tańczą i śpiewają, bo pragną rozweselić swego brata. Świat jest cudowny. — Oglądamy metaforę — oznajmił uczeń bardziej inteligentny. — Kosmos niekiedy przemawia do nas metaforami. Człowiek ciągle jeszcze jest przywiązany do Ziemi i chociaż płonie przed nim ogień, światło wiedzy, nie rozumie sensu własnego istnienia. Krąg tancerzy to symbol ludzi krążących wokół niego, symbol toczącego się życia. Ogień przepali sznury, uwolni człowieka… Nie — zreflektował się uczeń — ogień go przypiecze. Wtedy odczuje rozkosz swego trwania. Ból przywróci mu przytomność i razem z innymi pocznie tańczyć. Życie to wieczny ruch, krążenie dookoła czegoś. — Nonsens! — zawołał uczeń najinteligentniejszy. — Oni tańczą dookoła jeńca. Dwa plemiona walczyły ze sobą. Ten przy palu to wódz pokonanych. — Raczej misjonarz — odezwał się uczeń–mistyk — widzę aureolę męczeństwa nad jego głową. Z krzaków otaczających polanę wyskoczyło kilku ludzi. Dźwigali kamerę filmową, reflektory i reżysera, który zemdlał w czasie pracy. — Wody, wody! — wrzeszczał asystent. — Co za piekielny upał! Las unoszący się nad Ziemią zasłonił słońce, począł padać drobny deszcz. Inspicjent uwolnił aktora przywiązanego do pala. Statyści w roli wojowników zgasili ognisko i zniknęli w drzwiach baru na kółkach. Jan Paweł Kierrot powiedział do uczniów: — Oto do czego prowadzi metaforyzowanie. Ustawicie dziesięciu ludzi wokół sześcianu w sześciu kolorach i każdy będzie widział inaczej to samo. Jasne? — Do pewnego stopnia — odparł uczeń–filozof. — Proszę nam wytłumaczyć, jakim cudem ten las oderwał się od Ziemi i szybuje nad górami niczym zaczarowany kobierzec. Jak to sobie wytłumaczyć? Jeśli nie mamy do czynienia z metaforą, to z czym? — Z oczywistym faktem — odrzekł mistrz. — Ten las istnieje tak, jak my istniejemy. — Fruwający las, kilka hektarów latającego lasu, nie licząc polanek i łąki? — dziwili się uczniowie. — Wielkość lasu nie ma żadnego znaczenia — zapewnił Jan Paweł — czy jedno fruwające drzewo jest mniejszym absurdem od stu latających drzew? — Czy ten las opada czasem na Ziemię? — Naturalnie — Jan Paweł Kierrot nie miał wątpliwości. — Drzewa wracają do swoich korzeni. Wcześniej czy później wracają, daję słowo. Ach! — mistrz podniósł głowę. Białe chmury sunęły po niebie. — Świat jest rzeczywiście fantastyczny!