14301
Szczegóły |
Tytuł |
14301 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14301 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14301 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14301 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Magdalena Kordel: Czterdzieści osiem tygodni.
Copyright Magdalena Kordel, 2005
Projekt okładkiMaciej Sadowski
Redaktor prowadzący serięJan Koźbiel
RedakcjaJan Koźbiel
Redakcja technicznaMałgorzata Kozub
KorektaMariola Będkowska
ŁamanieAneta Osipiak
ISBN 83-7469-126-3
Wydawca
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul.
Garażowa 7
Druk i oprawa
OPOLGRAF Spotka Akcyjna
45-085 Opole, ul.
Niedziatkowskiego 8-12
Moim rodzicom za to,ze w niczym nie przypominają rodziców Nataszy.
23 sierpnia 2002
Przed chwilą odebrałam telefon od Sylwii.
Ostatnio dośćdużo czasu spędzam w jej towarzystwie z racji tego, że jest onaprzyjaciółką Sebastiana, a jak radośnie twierdzi mój mąż, jegoprzyjaciele muszą być też moimi przyjaciółmi.
Mam na ten temat nieco inne zdanie.
Szczególnie jeżeli owiprzyjaciele sąbyłymi sympatiami mojego męża, w których był zakochany nazabój.
Sylwia należy do dziewcząt, któreuważają, że są alfąiomegą (choć według mniejestraczej małpą i amebą).
Chodzizawsze nienagannie ubrana, uśmiechasięz wyższością,ajej twarz pokrywa starannie zrobionymakijaż.
Swoją drogąciekawe, jak ona to robi, że nigdynie zdarza jej się rozmazaćanipotargać.
Miłe to dziewczę, telefonując do nasi słyszącmójgłos w słuchawce, mówi głośno i wyraźnie: "Cześć.
Cosłychać?
".
Samo to sylabizowanie wyrazów,jakbym była przygłuchaiprzygłupia, doprowadza mniedo szalu.
Przy tym glos ma takmilutki, jakby głaskała zarażonego parchem kota.
Gdy już zadato odwieczne pytanie, z ulgą w głosie prosi, bym zawołała do telefonuSebastiana.
Widocznie w jej odczuciuspełnia naprawdęciężki obowiązek, zniżając się do rozmowy ze mną.
Ale żeby było śmieszniej, ostatnio po rozmowiez nią Sebastian przyszedł.
do mnie do kuchni, gdzie wyładowywałam wściekłość, szorującgary, i zapytał:
- Czy ty naprawdę nie możesz być dla niej trochę bardziejuprzejma?
Sylwia skarżyła się,że wyczuwa w tobie jakąś niechęć.
Przecież ona, wprzeciwieństwiedociebie, zwykle stara siębyć miła.
- Doprawdy?
- spytałam ironicznie.
-Czy dlatego traktujemnie jak upośledzoną?
- Chyba jesteś przewrażliwiona.
Ona jest po prostu kobietąinteresu.
Ma pewnezachowaniawpojone w pracy.
- Gdyby rozmawiała ze swoimiklientami w takim tempie jakze mną, przeprowadzenie jednej transakcji zajęłoby jej rok.
Zresztą, co chcesz?
Staram siębyć mila.
Na przykład - pomyślałam - nie pogryzłam jej,nie oblałamwrzątkiem, nie zrzuciłam z balkonu (aczkolwiek miałam niejednokrotnie okazję) i nie zostawiłam jej nigdy sam na sam z naszym dzieckiem.
Sebastian popatrzył na mnie przez chwilęzagadkowo, a potem powiedział:
- Cały twój problempolega na tym,że powinnaś coś zmienić.
Wszystkie twoje dylematywynikają zbraku zajęcia.
- Czyli uważasz,że ja nic nie robię?
- spytałam.
-Zapewnemyślisz, że po twoimwyjściu do pracy odwiedza nasdobra wróżka, bo akurat Kopciuszek dał jej wolne, izajmuje się praniemtwoich skarpetek?
- Chryste, Natasza, ty nic nie rozumiesz.
Przekręcasz wszystko,co powiem.
Jesteś wiecznie podirytowana i rozdrażniona.
Nic dziwnego, żenawet Sylwia zauważyła, że jesteś jakaś dziwna.
- No popatrz,popatrz,jak wy się dobrze rozumiecie- zasyczałam.
- Może powinieneś się zniąożenić, co?
- Nie będę z tobą rozmawiał w ten sposób.
Później, jak ciprzejdzie, porozmawiamy jak kulturalni ludzie.
I poszedłdo pokoju, gdzie rozwalił się na kanapie i czule ściskając w rękupilota,oddal się swemuulubionemu zajęciu -oglądaniu telewizji.
Od tamtego czasu Sylwia się do nasnie odezwała.
Już zaczęłam się łudzić, że ma bardzo dużo zajęćlub że wysłano ją w wielomiesięczną delegację (najlepiej za koło podbiegunowe), alboże może dostała amnezji, dopadła ją skleroza bądź w najgorszym wypadku złamała obie nogi i język, a tu masz!
Dzisiaj musiała zadzwonić irozwiać moje słodkie złudzenia.
Rozmowęzaczęła jak zwyklei jak zwykle zapytała o Sebastiana.
- Niestety, niema go w domu.
Jest jeszcze w pracy.
Przekazać coś?
- zapytałam słodko.
- E nie.
-Przepraszam, czy przypadkiem chcesz zapytać mojego męża, czy mamywolny wieczór?
-ciągnęłam dalejtonem ociekającym lukrem.
Bo rzeczywiście kochana ta istota, rozmawiając zemną (mam namyśli "co słychać"), nigdy nie zapyta, co robimywieczorem, natomiast prosido telefonu Sebastiana, by jemu zadać to arcytrudne pytanie.
- No tak.
Ale.
- No to dawaj, nie krępuj się - zachęciłam ją.
- Pytaj.
Jestemdzisiajw szczytowej formie intelektualnej.
Na pewno sobieporadzę.
W słuchawce zapanowała cisza.
Po długiejchwili usłyszałamchrząknięcie i trochę niepewnygłos:
- Tak, no więc, czy macie przypadkiem czasdzisiajwieczorem?
-Miło,że o to pytasz - zaćwierkałam do słuchawki - aleobawiam się,że przypadkiem jesteśmy zajęci.
- Hm.
To ja jeszcze zadzwonię do Sebastianado pracy.
Cześć.
Usłyszałam stuk rzuconejz dużym impetem słuchawki.
Przezchwilę miałam ogromną ochotę wybuchnąć serdecznym śmiechem, ale uświadomiłam sobie,że Sylwia z pewnością opowie.
wszystko Sebastianowi, który po przyjściu do domu zapewnemnie zabije, a w najlepszym razie zrobi piekielną awanturę.
Odkładając powoli słuchawkę,zauważyłam, że nasza córkaprzygląda mi się z dużym zaciekawieniem.
- Czemu tak na mnie patrzysz?
- zapytałam podejrzliwie.
- Tak się tylko zastanawiam, mamusiu - odparło grzeczniemoje dziecko -dlaczegozgrzytasz zębami.
Ostatniomówiłaś, żetak zachowują się tylko dzieci, które mają robaki.
25 sierpnia 2002
Jak to możliwe, że innekobiety, mającwięcejniż jedno dziecko,pozostają w miarę zdrowe na ciele iumyśle?
Może są bardziejodporne.
Albogłuche.
Albo mają mężów, którzy intensywniepomagają im w wychowywaniu potomstwa?
Nie,to ostatniemożna odrazu odrzucić jako nierealne i zbyt fantastyczne -wszyscy mężczyźni, których znam,na widok dzieci dostają wysypki i odruchu wymiotnego.
I jak te kobiety przeżywająwakacje, kiedyto przedszkola i szkoły nielitościwie zamykają swepodwoje?
Po prostu nie wiem.
Ja, któramam tylko jedno dziecko,lat sześć,i męża, który ma lat więcej, ale zachowuje się, jakby byłw wiekunaszejcórki, pod koniec wakacjiczuję się jak po rocznejpracy w kamieniołomach.
W głowie huczy mi od nieustannie zadawanych pytań typu: Mamusiu, co motylekma w środku?
Mamusiu,czy tymnie uwielbiasz?
Mamusiu, jak dzieci wydostająsięz brzuszka?
Mamusiu,czy będę miała braciszka?
Braciszka?
Na samą myśl dostaję gęsiej skórki i robi mi sięzimno.
Jedno dziecko i mąż to wystarczającoduży stres.
Chociaż ostatnio Sebastian, o zgrozo, zaczął napomykać o drugimdziecku.
Stało się to tego samego dnia, kiedy przeprowadziłaminteresującą rozmowę z Sylwią.
Sebastianprzyszedł z pracy i jużod progu zaczął mi robić wymówki:
10
- Natasza, co się ostatnio z tobą dzieje?
Sylwia dzwoniłaimówiła, że strasznie napadłaś na nią przez telefon.
- Coś takiego!
I miałeś czas z nią rozmawiać?
Ja jakośniemogłam ostatnio dostąpić tego zaszczytu.
- Nie zmieniaj tematu.
Zrobiłaś jej dużą przykrość.
Wiesz,jak jasię czułem, gdy musiałem sięprzed nią tłumaczyć?
- A czy tywiesz,jak ja się czuję, gdysłyszę, że się przed niątłumaczysz?
Czy wiesz, jak ja sięczuję, gdy ty bierzeszstronękażdego, ale nie moją?
Wiesz?
Chrzanionyegoista.
Sebastian potarł ręką czoło.
-Tak się właśniezastanawiałem, co zrobić, by polepszyćtwoje samopoczucie.
I tak sobie pomyślałem.
No wiesz.
o drugim dziecku.
Popatrzyłam na niego ze zgroząw oczach.
Zwariował?
Upiłsię?
Pomylił mnie z kimśinnym?
- Czyja wyglądam na masochistkę?
- zapytałam, uśmiechając się rozkosznie.
- Posłuchaj mnie, Nataszo, czy to nie jest odpowiedni moment?
Przecież itak nie pracujesz, Gosia ma juższeść lat, a tynajwyraźniej chcesz poczuć się komuś potrzebna.
Sama ostatniomówiłaś, że chcesz zacząć się samorealizować.
- Hm.
I uważasz, że szczytem moich marzeń jest ciąża, której pierwszą połowę spędzę w łazience, wymiotując do sedesu,a drugą siusiając do niego?
To w twoimprzekonaniu moja samorealizacja ma polegać na zmienianiu zasranych pieluszeki nieprzespanych nocach?
Wiesz co, ja już to przerabiałam.
Dziękiza powtórkę.
Nie ze mną te numery, Brunner.
- Czyliod razumówisz nie?
Tak?
A nie sądzisz, że wtakichsprawach powinnoliczyć się zdanie obojga partnerów?
- O tak, właśnie dajesz mi przykład.
My, Sebastian, postanowiliśmy mieć dziecko.
- Jesteś okropna!
11.
- No cóż, uczę się od najlepszych - warknęłam.
- Nie mamowy.
Wybijsobie z głowy drugie dziecko.
Na pewno nieteraz.
Gdybym jeurodziła, musiałabym je od razu zabić albo pozbyćsię pierwszego.
Sebastian odwróciłsię ostentacyjniei, urażony dogłębnie,zaczął udawać zapatrzenie w okno.
Tak naprawdę czekał,aż dopadną mnie wyrzuty sumienia i zacznęsię do niego przymilać.
Znałam na pamięć ten scenariuszi nieraz, by rozładować sytuację, udawałam,że łapię się na ten ograny chwyt.
Ale dośćtego.
Skoro ma ochotę się boczyć, niech się boczy.
Odwróciłam sięi sięgnęłam po książkę.
- Czyli teraz - dobiegło mnieod strony okna - zamierzaszsię do mnie nie odzywać, tak?
Ja sięstaram, myślę, jak poprawićci samopoczucie, a ty sięobrażasz?
No nie wytrzymam - pomyślałam, starając się powstrzymaćatak śmiechu.
Sebastian wyglądał jak Gosia,gdy odmawiałosięjej kupienia lizaka.
- To myśl dalej - zaproponowałam.
- To podobno dobry objaw, takie myślenie.
- Czyktoś ci kiedyśpowiedział, że wyglądasz bardzo pociągająco, kiedy się gniewasz?
- zaćwierkał Sebastian, zmieniającnagle ton głosui podchodząc bliżej.
- To ty się gniewasz - uściśliłam.
-1 nicz tego - uprzedziłamjego zamiary.
- Gosiajest w łazience i robi pranie lalkom.
- Nasze życie seksualnejest w stanie zaniku -jęknął, robiącnieszczęśliwą minę.
-Pomyśl, że przy drugim dziecku zanikłoby zupełnie.
- Myślisz?
-Ja to wiem.
Nie pozwoliłabym ci dotknąć się nawet dwumetrowym kijem.
Aleswoją drogą, masz rację.
Muszę pomyślećtrochęo sobie.
Już nawet chyba wiem,co będę chciała robićw najbliższej przyszłości.
12
- Co?
- zainteresowałsię natychmiast.
- No wiesz, proponuję porozmawiać o tym kiedy indziej, jakjuż sama będę wszystkiego pewna- mruknęłamwymijająco.
Jedna różnica zdań nadzień to stanowczodość, jak na jednozupełnie przeciętne małżeństwo.
7 września 2002
Dzisiaj Sebastian wrócił do domu z bardzo niewyraźną miną.
Przez pierwsze pół godziny,zamiast, jak to miał w zwyczaju, wygniatać kanapęi jękliwie narzekać, że jeszcze nie ma obiadu,snuł się za mną po domu, usiłując nawiązać miłą i lekką rozmowę.
Oczywiście pochwili dołączyła do niegoGosia i tak po naszym mieszkaniu poruszaliśmy się w czymśna kształt pochodu.
W końcu, doprowadzona do granic wytrzymałości,odwróciłamsię i zapytałam:
-No więco co chodzi?
- Hm.
Chciałemci powiedzieć -zaczął mój mąż, ale się zająknął.
- Że bardzo ładnie wyglądasz - dokończył szybko i poszedł dokuchni.
Skonsternowana zerknęłam na swój poplamiony pomidorem podkoszulek i rozciągnięte spodnie.
No cóż, o gustachpodobno się nie dyskutuje.
A może - pomyślałam - onchcemi dać do zrozumienia, że powinnam bardziej dbać o siebie?
Ale od kiedy to mój małżonek zrobiłsiętaki delikatny?
Nie,to nie to.
Zagadkarozwiązała się przy obiedzie.
Sebastian po razpierwszy od wielu dni niemiał apetytu.
Grzebał wtalerzu, popatrując na mnie.
W końcunabrał wielki haust powietrza i z determinacją powiedział:
- Muszę ci cośpowiedzieć.
Na pewno będziesz na mnie zła,że wcześniej nie uzgodniłem tego z tobą, ale.
13.
- Ale - zachęciłam go, odsuwając swój talerz z zupą jak najdalej od siebie.
Chciałam uniknąć w razie czego pokusy rzucenia nimw Sebastiana.
- Zapisałem się na naukę gry w tenisa - wyrzucił w końcuz siebie.
- No wiesz, sama zawszemówiłaś, że powinienem zacząć siętrochę ruszać.
Tak więc zapisaliśmy się z Damianem.
- Hm.
A kiedy znajdziesz na toczas?
-zainteresowałamsię, bo mój niezawodny instynkt mówił, że gdzieś tu jest jakiśhaczyk.
Sebastian poruszył się nerwowo.
- No cóż.
- Odkaszlnął.
-Treningi są w soboty i w niedziele.
Wiem, wiem, zaraz zaczniesz robić mi wymówki, że to czas,który powinienem poświęcić Gosi.
- Nie będę ci robić wymówek - przerwałam mu wspaniałomyślnie.
Spojrzał na mnie niedowierzająco.
- Nawet dobrze, żetak się stało, bo ja teżmam ci coś do powiedzenia.
Postanowiłam wrócić na studia.
Sebastian przez chwilę milczał, apotem rzekł:
- Ale przecież ty nie cierpiałaś ekonomii!
-Nie będę studiowała ekonomii.
Zapisałam się na filologiępolską.
- Nie, no,bardzo się cieszę, ale.
Ile to będzie kosztowało?
- Tojedne z najtańszych studiów, semestr kosztujetylko półtora tysiąca.
-To jednak spora suma.
- Mój mążsię zasępił.
-Doprawdyniewiem, czy możemy sobie teraz na to pozwolić.
- No cóż - westchnęłamz udawanym smutkiem- wtakimrazie będę musiała poprosić o pożyczkę tatę.
-Niezrobisz tego!
Nie wiedzieć czemu, Sebastian czuł przed moim ojcemogromny respekt.
Wystarczyło, by tata na niego spojrzał i tenduży mężczyzna stawał się naglemałym, potulnym chłopcem.
- Chyba nie będęmiałainnego wyboru - rozłożyłam ręce -
14
skoro nas nie stać.
A swoją drogą ciekawa jestem, ilekosztujetwojenowe hobby?
- Wiesz,źle się wyraziłem.
Na koncie jestjeszcze trochę pieniędzy.
Nie możesz pozwolić, by twójojciec myślał, że nieumiem zaspokoić twoich podstawowych potrzeb!
- wybuchnął.
- Przecież on by mniepożarł żywcem - dokończyłponuro.
-Nie rozumiem, dlaczego taksię go boisz.
Wydaje mi się, żetatuśw gruncie rzeczy cię polubił.
- Aha!
Ty po prostu nie widzisz, jak on na mnie patrzy.
Onmi nigdy nie daruje, żezabrałem mu jego ukochaną córeczkę.
Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby wzrokmógł zabijać.
- Mając takie doświadczenia,ty na pewnobędziesz inaczejtraktował chłopców Gosi -wtrąciłam przebiegle.
-Niech się tylko taki odważy tutaj pokazać!
Kościpoprzetrącam, ze schodów spuszczę!
- Nie mamy schodów - zauważyłam z uśmiechem.
-Wybuduję,obok domu postawię, żeby mieć taką przyjemność!
Gosia, która do tejpory grzecznie bawiła sięna dywanie, budując coś z klocków,podniosła na nas błękitne ślepka i powiedziała:
- A jato mamjużtrzech kochanków.
Wpokoju zapanowała pełna napięciacisza.
-Hm..
Chyba masz na myśli kolegów?
- zagadnęłam delikatnie.
Moje dzieckoobrzuciło mnie spojrzeniem pełnympolitowania.
- Mamkochanków.
Bo ja ich wszystkich kocham.
Jak dorosnę, to się z nimi ożenię.
- Zewszystkimi?
-Żartujesz?
- Moje dziecko pokręciło głową z wyraźną dezaprobatą.
-Żeby każdy krzyczał "kiedy będzie obiad"?
Ożenię
15.
się z nimi po kolei.
Paniw przedszkolu powiedziała, że najlepszym sposobem na nudę są zmiany.
Sebastian usiadł wfotelu i przez dłuższą chwilę przetrawiałtę wiadomość.
Potem, nie patrząc na mnie, rzekł dramatycznymgłosem:
- Chybajuż dziś zacznębudować te schody.
Muszą byćbardzo wysokie, bardzokręte i bardzo strome.
14 września 2002
Sebastian ma rybki.
Gosia oszalała, z radości rzecz jasna,mójmąż oszalał, moje koty oszalały.
Dom przypomina maleńki - taki tyci - domek wariatów.
Nigdy w życiu nie widziałam moichkotów takzachwyconych.
Natychmiast pokochały swojego pana.
Jak mogłybynie kochaćkogoś, kto przynosi im żywy pokarm?
Ryby są wszędzie.
Znaczy się, mam je w każdymzakątkumojegoumysłu.
Śpią nawet z nami w łóżku.
Oczywiścieniedosłownie, ale podejrzewam, że gdyby mogły żyć bezwody, niewątpliwie by się tam znalazły.
Głównym tematem naszychrozmów są filtry,grzałki, kotniki, ogony, kształty płetw igonopodia.
To ostatnie to taka mała wypustka, która podobnojestoznaką męskości pana ryby.
Zważywszy na wielkość tego narządu, wcale się nie dziwię, że wszystkie panie ryby wyglądają nasfrustrowane i niezadowolone.
Pomna rad i przestróg różnych psychologów,postanowiłamdzielnie podzielać pasję mojego męża iwykazywać zainteresowanie.
Posunęłam się nawet do tego,że przebrnęłam przez jakiśkoszmarny artykuło skuteczności filtrów.
Tak, tak,bo opróczakwarium i rybek w naszym domuzagościły tony gazet i książeko rybkach.
Gosia podziela fascynację swojego taty.
Skąd ona nalitość boską wie, co trzeba robić, by mężczyzna czuł się dowartościowany?
Przecieżna pewno nie przeczytała żadnej traktującej
16
o tym książki.
Z prostej przyczyny:nie umie jeszcze czytać.
Możemałe dzieci mają takie wrodzone zdolności, które z czasem zanikają?
Dzisiaj rano Sebastian, wychodząc do pracy, radośnieoznajmił,że gupikowa z czarnym ogonem może się okocić i żebym pilnowała.
Już wcześniej zostałam poinstruowana, co należyz taką rodzącą zrobić.
Należy wrzucić ją do kornika i pozwolićspokojniejej się tam orybić.
Jak skończy, trzeba ją wyjąć.
Aleskąd wiadomo, żeonazaczęła i skończyła?
Cholerawie.
Pól dniaspędziłam więc, skradając się dookoła akwarium,bo podobno takiejciężarnej ryby nie można denerwować.
Tużza mną skradałysię koty i nie bacząc na stan szczególny pani gupikowej, usiłowały ją zjeść.
Nie wiem,jak ona, aleja się denerwowałam.
Koty teżsię denerwowały- z powodu niemożności zjedzenia żywego pokarmu, który w ich przekonaniu był przyniesiony dla ich osobistejprzyjemności.
W końcu, około południa,zobaczyłam w akwariumpływającą tycią rybkę.
Widziałam ją dosłownie pół sekundy, boinna rybka też ją dostrzegła i natychmiast zjadła.
Oburzona brutalnością tychkanibali,rozpoczęłam trudny iżmudny proceswyławiania gupikowej w celuumieszczenia jej w komiku.
Gdy misię w końcu to udało, byłam wykończona nerwowo.
Zostawiłamrodzącąw samotności, zamknęłam drzwi od kuchni i poszłam siępołożyć.
Oburzone koty zostały pod zamkniętymi drzwiami.
Ledwo ułożyłam się wygodnie, zadzwonił telefon.
- Słucham - powiedziałam zmęczonym głosem.
-No i jak, urodziła?
- Głos Sebastiana aż wibrował z niecierpliwości.
- Właśnie zaczęta - mruknęłam.
- Czemu ty się takprzejmujesz tą rybą, co?
- Bo to będzie nasz pierwszy przychówek.
-Nasz pierwszyto myjuż mamy.
Jakbyś nie pamiętał, to jateż kiedyś urodziłam cidziecko- zauważyłam.
- Nie przypominam sobie, żebyś się tak przejmował, jak Gosia się rodziła.
17
i..
- No wiesz?
Jakmożesz porównywać się z rybą?
- usłyszałam.
Nowłaśnie: jak mogę?
- zadałamsobie pytanie.
Zupełniebez sensu porównywać się z takim stworzeniem.
Ja przynajmniej nie zjadam swoich dzieci.
Aczkolwiek, jaktak się głębiejzastanowić, to może te ryby nie są takie głupie.
Zjedzą i mająz głowy.
Zregenerują siły po porodzie i nie muszą sięmartwić,co z takich rybiątek wyrośnie.
Aja muszę.
Gdybym się nie martwiła, byłabym postrzegana jako wyrodna matka.
Dobra matkamusi się martwić.
- A jak ona się czuje?
- Sebastian widocznie zniecierpliwiłsię przedłużającą sięw słuchawce ciszą.
- A wiesz, nie mówiła mi.
W ogóle jest dziś mało rozmowna.
Może daćci jądo telefonu?
- zakpiłam, boniby skąd ja mamwiedzieć,jak czuje się ryba,która moimzdaniem wygląda taksamo w każdym momencie swojego życia.
- No dobrze,dobrze,widzę, że się z tobą niedogadam.
Poprostu wrócę dzisiaj wcześniej z pracy.
Trzymaj się.
W słuchawce jużdawno dźwięczat sygnał rozłączonej rozmowy, a ja wciąż gapiłam się nanią z otwartymi ustami.
Czy ja napewno dobrze usłyszałam?
Wróci wcześniej z pracy?
I to z jakiego powodu?
Ze względu na rybę!
Mężczyźni to jednakdziwne istoty.
Ze zdziwienia wyrwało mnie uporczyweskrobanie połączone zmiauczeniem.
Tokoty dawałyznak, żejuż dostatecznie długo czekają na zasłużony posiłek.
Ze względu narybę czy nie, efekt jestjednakpozytywny -pomyślałam.
Możeto akwarium to nie jest jednak taki zły pomysł?
21 września 2002
Boże, dlaczego nie wyszłam za sierotkę?
Lub,ewentualnie, dlaczegoniejestem dotknięta obsesjąna punkcie teściowej?
Gdy
18
bym była, na pewno utrzymywałabym sterylny porządek w domu, robiła regularniepranie oraz nie dopuściłabym do tego, bymoje dziecko zamieniało nasz dom w gigantyczne wysypiskomisiów z rozprutymi brzuszkami, lalek Barbie nieprzystojniepokazujących nagi biust, miliona pustych pudełeczek i innychrzeczy niezbędnych do uczynienia dzieciństwa beztroskimi szczęśliwym.
Z drugiej jednak strony, gdybym obsesyjnie myślałao teściowej, niewątpliwie miałabym koszmary senne, co zapewne bardzo źle wpłynęłoby na moją psychikę.
Może nawetdoprowadziłobymnie dolekkiej psychozy?
W rezultacie myślęo mamie swojego mężatylko wtedy, gdy jest ona już obecnawnaszym mieszkaniu.
Ale specjalnie mnieto niedziwi, przecież horror też jest ciekawy tylko w momencieoglądania i nikto nim nie rozmyśla, gdy się skończy.
Zacznijmy od tego, że teściowa postanowiła złożyć nam niezapowiedzianą wizytę.
Gdy zobaczyłam jąna progu, poczułam,że natwarz wypełza mi wyraz popłochu, który natychmiastspróbowałamzmienić w miłyi zachęcający uśmiech.
Takjakprzypuszczałam, rezultat był marny, bo teściowa,rzuciwszynamnie okiem, zapytała, czy przypadkiem nie boląmnie zęby.
Przypadkiem nie bolały.
A szkoda.
Gdyby bolały, nie musiałabym znikim rozmawiać.
Mogłabym poprzestać na niezrozumiałych pomrukach, kryjących najcięższe przekleństwa.
Tuż za mamą mojego mężadreptał teść, teatralnie wznoszącoczydo nieba i bezradnie rozkładając ręce.
Dawałmi dozrozumienia, żebym się nie przejmowała i że skoro on to wszystkoznosina co dzień,to i ja wytrzymam.
Teściowa tymczasem poszła dopokoju, gdzie wysokounosząc spódnicę,usiłowała przebrnąćprzez pokłady misiów i lalek dokanapy.
Wzdychała przytym wymownie i unosiła z dezaprobatą brwi.
Tak zajęta się pokonywaniem tego swoistego toru przeszkód, że nie zauważyłależącego na kanapie kota.
19.
No i oczywiście usadowiła swe potężne kształty dokładnie nanim.
Jużpo kocie, pomyślałam w popłochu, ale w tejchwiliciało teściowej wystrzeliło w górę ze świstem, jaki wydają przekłute balony.
To, co nastąpiło potem,można śmiałonazwaćSodomą i Gomorą.
Teściowa wrzeszczała i zawodziła, głośno domagając się zabicia gryzącej bestii, teść bezwidocznego skutkustarał się ją uspokoić, kot schował się pod szafę, a moje dzieckostało wśród stosów zabawek i z zainteresowaniem przyglądałosię babci.
A ja czułam, że kochamswojego kota ponadżycie.
W końcu zrobił to, na co ja odlat miałam ochotę.
-Mamo -zaczęłam niepewnie.
- Oprych na pewno nic cinie zrobił.
On się tylko bronił.
Na teściowej nie zrobiło to żadnego wrażenia - wciąż cośbełkotała pod nosem.
Teść stał zbezradnym wyrazem twarzyi rzucałmiprzepraszające spojrzenia.
I wtedy rozległ się spokojnyi pewny głos Gosi:
- Daj jej w dupę- poradziło zestoickim spokojem mojedziecko swojemu dziadkowi.
- Tonajlepszy sposób na histeryczki -dodało i wróciło do zabawek.
Jaoniemiałam ze zgrozy ipodziwu.
Skąd, u licha,mojedziecko wie, co się robi z historyczkami?
Korzyśćz wystąpieniaGosi była niewątpliwietaka, że w pokoju zapanowała upragniona cisza.
Wprawdzie była to cisza nabrzmiała potępieniem,alewszystko jest lepszeod wrzaskówkochanej mamusi.
- No to może napijemy się herbatki - zaproponowałam,starając sięprzejść do porządku nad zaistniałymi wydarzeniami.
-Tak, herbatka jest dobrana wszystko- popart mnie teść.
Z ulgą udałam się do kuchni, dziękując Bogu,że Sebastianjeszcze nie wróciłz pracy.
Nagleusłyszałam jakieś zduszonedźwięki.
Tuż za mną stałteść i chichotał, zakrywając twarz chusteczką.
20
- Wieszco -powiedział do mnie konspiracyjnymszeptem -masz wspaniałego kota,a ja mamjeszcze wspanialszą wnuczkę.
Nie pamiętam, kiedy przeżyłemrównie szczęśliwy dzień.
Dokońca życia będępamiętał jej minę - zakończył i chichocząc jakmałedziecko, poszedł do pokoju.
Gdy weszłam z herbatą, sytuacjawydawała się opanowana.
Teściowa wyraźnie się uspokoiła, teść byt wwyśmienitym humorze, a Gosia bawiła się nadywanie, wypruwając wnętrznościz kolejnego misia.
- W co się bawiszzłotko?
- zapytała babcia, spoglądajączdezaprobatą na wybebeszone zabawki.
- W schronisko dla maltretowanych zwierząt - odparto mojedziecko, nie odrywając się ani na moment od wyciągania watyzpluszowegopieska.
-Hm, hm.
A te panie tozapewne ich opiekunki?
-dopytywała się, wskazując na roznegliżowane lalki Barbie.
- A nie - odrzekła nonszalancko moja córka.
- To maltretowanekobiety.
- Yyy.
- wydalam z siebie zduszony okrzyk,przyrzekającsobie w duchu, żejuż nigdy w życiu nie włączę w domutelewizora.
Ajeśli już,to będęoglądała jedynie kreskówki.
- Hm.
Dziwnezabawy - skomentowała teściowa, popatrując na mnie z potępieniem.
- A powiedz mijeszcze kochanie,kto cipotem pozszywate wszystkie zwierzątka?
- Nojak to kto?
Ty zawszemówiłaś, że bardzo lubiszszyć,babciu - odpowiedziało moje dziecko, posyłającjej demoniczne spojrzenie.
W tym momencie teść szybkimkrokiemudał się dołazienki, a mnieuratował dzwonek do drzwi.
A tak przy okazji: czy ja już mówiłam, że kocham moje dziecko nad życie?
21.
l października 2002
To byt bardzo ciekawy weekend.
Może "ciekawy" to nie jestwłaściwe słowo, ale w tej chwili nie mogę znaleźć lepszego.
W tęsobotę zaczęły się moje zajęcia na uczelni.
Zproblemami, jakżeby inaczej.
Gdy chciałamsprawdzić, do jakiej grupymnieprzydzielono, okazało się, że mojego nazwiska nie ma na żadnejz list.
Zgrzytając zębami, udałamsię na koniec kolejki, któraustawiła się dosekretariatu.
Sekretariat mieścił się na drugimpiętrze, kolejka zaś kończyła się tuż przed drzwiami wejściowymi.
Miałam przed sobą dwa piętra zapełnione ludźmi, więc chyba nikogo nie dziwi wściekłość, która ogarnęła mnie od stóp dogłów.
Za moimi plecami kolejka sukcesywnie rosła, co stanowiło dla mniejakieś pocieszenie (ha, nie jestem ostatnia, inni będą stać dłużej), za to podejrzanie wolno posuwała się do przodu.
Gdy wreszcie dotarłam dosekretariatui wyjaśniłam celswego przybycia, sekretarka, patrzącna mnie smutnym i przygaszonym wzrokiem, zapytała:
- A zapłaciłapani?
-Zapłaciłam - odpowiedziałam triumfalnie.
- A kiedy?
- drążyła swym monotonnym głosikiem.
- Dzisiaj rano - przyznałam niechętnie.
Rzeczywiście,zapłaciłam prawie w ostatniej chwili, bo nagle w naszymmałym stadledomowym wystąpiły nieoczekiwane komplikacje finansowe.
Okazało się, że tenis nie jest tanim sposobem spędzania czasu.
Ale nieczułam się w obowiązku wyjaśniać tego wszystkiegomyszce siedzącej za biurkiem.
- No właśnie.
- Myszka wyraźnie się ożywiła.
-Płacą państwo w ostatnim momencie, a potemmają pretensje.
Pieniądzenie wpłynęły, więc nie mogliśmy pani nigdzie umieścić.
Ma pani przynajmniej kwitek?
- Mam - powiedziałam,wyciągając dowód wpłaty.
22
- Niechpani pokaże.
- Myszka wyraźnie posmutniała,zawiedziona.
-Tak.
zapiszę panią do grupy S.
Gdy szczęśliwie przydzielona przepychałam się do drzwiwejściowych, naglektoś złapał mnieza ramię.
Odwróciłamsię,ale mój wzroknapotkał tylko koszulę w ciemnoniebieskąkratę.
- Przepraszam - usłyszałam nad sobą męski głos - ekonomia?
-Nie, Natasza- odparłam niewinnie ipodniosłam oczy, byujrzeć minę swego rozmówcy.
Wysoki brunetgapił sięna mniewyraźnie zdziwiony.
Ale pochwili zaczął się śmiać.
- Noto mam zaswoje -powiedział rozbawiony.
- Nareszciektoś utarł mi nosa.
Tak naprawdę tofilologiapolska, prawda?
- Skąd pan wie?
- Tymrazem to ja byłam zdziwiona.
- No cóż, wtymsamym czasie byliśmy w sekretariacie - powiedział, niewinnie patrząc mi w oczy.
- Ja teżjestem w grupie S.
- To skąd ta ekonomia?
- Moje zaskoczenie wzrosło.
- To było pierwsze,co mi przyszło dogłowy, gdy udałomi siędopędzić cię na tych schodach.
Gnałaś, jakby goniłocięstadofurii.
A ja pomyślałem, że raźniej będzie spóźnić się razem.
Tozdanie przywołało mnie do rzeczywistości.
Ja tu gadu, gadu, a tamwykład się toczy.
Popędziliśmy więcwedwójkę do sali.
Oczywiście nie było na czym usiąść, musieliśmydostawić sobie krzesła do bokówławek.
Jurek - tak miał naimię mójnowyznajomy - nieustannie się na mnie gapił,co, nie powiem, byłonawet mile, ale jednocześnie budziło we mnie wyrzuty sumienia i przywoływało słowaSebastiana, którymi uraczył mnie tużprzed moim wyjściem z domu: "Tylko bez podrywania mi tamżadnych młodych, wolnych studentów".
Gdy więc naprzerwiemiędzy wykładami Jurek zaproponował mi pójście na kawę,pomachałam mu przed nosem obrączką i powiedziałam:
- Bardzo chętnie, z tym, że od razu mówię:jestem mężatką.
23.
Na co mój nowy znajomy podetknąt mi pod nos swoją rękę.
- A ja żonaty.
Jak widzisz, pasujemydo siebie jakulał.
Rzeczywiście,na jego palcu tkwiła obrączka;jak mogłam jejnie zauważyć?
Zrobiło mi sięniesamowicie głupio, ale z drugiejstrony opuściły mnie wszystkie wątpliwości.
Studentem wprawdzie byt, ale nie wolnym.
Już bez żadnych skrupułów pozwoliłam sobie go polubić.
Na wykładach uczyliśmy sięo słownikach, hasłach, ilości tomów, stopach, wersachi innych rzeczach, które na pewno z czasem wydadzą mi się interesujące.
Ina pewno zczasem zrozumiem, o czym mówią wykładowcy.
To zapewne jest tak, jakz nauką nowego języka.
Napoczątkurozumie się niewiele,a potemnagle wszystko staje się jasne.
A tak naprawdę okazałosię, że mam koszmarnezaległości i stopa kojarzy mi się jedyniez częścią nogi.
Po powrocie dodomu Sebastian,jak nigdy, zrobił mi kolację, podstawił podnos kubek z herbatą itroskliwiezapytał,jak było.
- Koszmarnie- jęknęłam.
- Połowy rzeczy nie pamiętam,a profesorowie przypominają flegmatyczne mumie.
- Na pewno sobieporadzisz - powiedział z uśmiechem mójmąż, a ja poczułam, że dobrze jest sięsamorealizować, ale jeszcze lepiej móc wrócić do domu, gdzie wszyscy na mnie z utęsknieniem czekają.
9października 2002
Postanowiłam znaleźć pracę.
Jak się zaraz okazało, postanowienie było najłatwiejsze wcałymżmudnym procesie poszukiwania przyszłego potencjalnego zajęcia.
Zaczęłam od kupienia"Gazety Wyborczej" i dokładnego przewertowania rubryki"Dampracę".
Od razu rzucało się w oczy,że bardzo wielu pracodawców swój pierwszy milion musiało ukraść.
Ich żądania by
24
ły niemożliwe do spełnienia i pozbawione logiki.
Na przykład,cytuję: Wysokablondynka, do24 lat, z wyższym wykształceniemdo prowadzenia biura.
Wymagania: minimum 6 lat doświadczenia, znajomość trzechjęzyków obcych, umiejąca się dostosowaćdo wymagań pracodawcy, wnosząca mila i ciepła atmosferę,z dużym biustem.
Przepraszam, ale wiele szczegółów w tymogłoszeniujest dla mnie niejasnych.
Dwadzieścia cztery lata i sześć latdoświadczenia?
Musiałaby być bardzo, aleto bardzo pracowita.
I nienormalna.
Przejdźmy do dalszej częścitego ciekawego tekstu: trzy języki.
No, przyjmijmy, że to jest do zrobienia, ale jakmożna wnosić miłą atmosferę za pomocą dużego biustu?
Chyba że pracują tam sami mężczyźni.
Takierozwiązanietłumaczyłoby idiotyczność tego ogłoszenia.
Bo jak wiadomo, mężczyźni sąwzrokowcami, a od widoku takiegodużego biustu toi w oczach może pociemnieć, iw głowie zaćmić.
Tak więc przeczytałam wszystkie ogłoszenia, odrzuciłam te do niczego sięnienadające i na karteczce wypisałam te, które mnie zainteresowały.
Potem już tylko dzwoniłam i umawiałam się na rozmowy.
Do tej chwili wszystko szłogładko.
Panie - bo z reguły tokobiety odbierały mojetelefony -były mile i ujmujące.
Mówiły,żeby na pewno przyjść,że z moimikwalifikacjami mam dużeszansę i tak dalej.
Po przeprowadzeniu ostatniej z tych rozmówstwierdziłam nawet, że poszukiwanie pracyjest całkiem przyjemne i dajemożliwość pogadania z miłymiludźmi.
W rezultacie następnego dniabyłam umówiona na dwanaście spotkań.
Uważałam w duchu, że to całkiem nieźle i nawetbez zbytniegotrudu udało mi się wyrzucić zmyśli widmo gigantycznego rachunkutelefonicznego.
Przecież już niedługo zacznę zarabiaćduże pieniądze i będę mogła płacić ogromne rachunki.
I kupować świetne ciuchy, i zmienić wystrój w moim małym saloniku,i kupić Gosi kucyka, i przede wszystkim wynająć gosposię.
Koniec sprzątaniai szorowania garów!
Przez moment pozwoliłam
25.
sobie zatonąć w słodkich marzeniach.
Gdy wyrwa} mnie z nichdzwonek do drzwi, wyjeżdżałam właśnie na wczasy do ciepłychkrajów.
Na pierwszespotkanie poszłam wwyśmienitym nastroju.
Grunt to dobre nastawienie -powtarzałam sobie w duchu.
Byłam jedną zwielu kandydatek, ale jakoś mnie to nie przeraziło.
W końcu weszłam do pokoju.
Za biurkiem siedział siwy pan.
Gdymnie zobaczył, zsunął okulary naczubeknosa i obrzuciłmnie uważnym, przeciągłym spojrzeniem spod zmarszczonychbrwi.
Jego wzrok wywołał we mnie absurdalne przekonanie, żemam nabrodzie ogromną plamęz atramentu.
- No nie!
- wykrzyknął na mój widok i, zerwawszy się z krzesła, zaczął chodzić nerwowo wokół biurka.
-Mówiłem przecież,żeby kandydatki nie miały poniżej dwudziestu pięciu lat!
- Ale.
- usiłowałam wtrącić, lecz starszy jegomośćmachnąłze zniecierpliwieniem ręką.
- Dlaczego panie nie czytają uważnie ogłoszeń -warczał, cały czas chodząc.
- Teraz tracę masę czasu.
- Mam więcej niż dwadzieściapięć lat!
- krzyknęłam, patrząc na niego z determinacją.
- Co takiego?
Zupełnie paninie wygląda.
- Uspokoił się wyraźnie i wróciłna krzesło, wskazując mi drugie.
Potem zacząłzadawać pytania.
Mnóstwo pytań.
Z większości moich odpowiedzi byt chyba zadowolony.
Pod koniec rozmowyspojrzał namniespod oka i zapytał:
- A pani stan cywilny?
-Mężatka- odpowiedziałam odruchowo, pytając w duchu,jakieto, do choroby, ma znaczenie.
- A dzieci?
- ciągnął zaniepokojony.
- Jedno - powiedziałam, wzruszając ramionami.
-Duże?
- Normalne jak na swój wiek - odpowiedziałam, patrząc na
26
niego jak na wariata.
- Niezbyt wyrośnięte - dodałam, by gouspokoić.
Zwariatami należy uważać.
- Pytam sięo wiek - doprecyzował, patrząc na mnie uważnie.
-Sześć lat -odpowiedziałam, czując się corazbardziej jakna przesłuchaniu.
- No cóż, muszę pani w takim raziepodziękować.
Niezatrudniamykobiet z dziećmi.
A szkoda.
Byłaby pani idealna dotej pracy.
Byłam tak zaskoczona, że wyszłam bez słowa.
Gdy doszłamjuż do siebie, zwyczajnie się wściekłam.
A co niby mam zrobićz dzieckiem i mężem?
Porzucić?
Udusić we śnie?
Na kolejnych spotkaniach było podobnie.
Wszystko było dobrze, dopókinie dotarliśmy do męża i dzieci.
Gdy w końcu zapytałamjednego z moich ewentualnych pracodawców, co takodrażającego jest w mężatkach z dziećmi, odpowiedział mikrótko:
- Będzie pani chodzić na zwolnienia albo zajdzie pani w ciążę.
Nie opłaca mi się inwestować w takiego pracownika.
Dlaczego oni wszyscy zakładają,że ja nie marzę o niczyminnym, jak tylko o rodzeniudzieci?
Wszyscymężczyźni tozboczeńcy i zapatrzeni w siebie szowiniści.
Idąc na szóste zkoleispotkanie, byłam wykończona.
Na karteczce zapisany miałamadres jakiejś redakcji.
Poszukiwali kogoś do korekty.
Wdrapałam się po dlugaśnych schodach, weszłam do dużego pokojui wyjaśniłam, w jakim celu przychodzę.
- A to proszę niech pani podejdzie do redaktora naczelnego,tam siedzi - powiedziała mi młoda dziewczyna, wskazując pokójna końcu.
Poszłam, ale, wchodząc do wskazanegopomieszczenia, wiedziałam, że tokoniec, na żadne inne spotkanie jużniepójdę.
Przynajmniej dzisiaj.
Stanęłam naprzeciwko biurka, zaktórym siedział mężczyzna w średnim wieku i wypaliłam:
27.
-Dzień dobry.
Przyszłam w sprawie pracy.
Mam mężaidziecko.
- Spojrzałam z niemym oczekiwaniem na faceta zabiurkiem, który patrzył na mnie ze zdziwieniem.
- Tak?
- zapytał uprzejmie.
- Jestem mężatką - powtórzyłam wyraźnie.
- Nie przerażato pana?
- A powinno?
-W żadnym wypadku- powiedziałam z ulgą.
-Skoro to niedyskwalifikuje mniew pana oczach, to możemyzacząćrozmawiać.
- Nie musimy - powiedział.
Wtym momencie załamałam się zupełnie.
Widocznie uznałmnie zanienormalną.
Nie chciał ze mną gadać.
Powoli odwracałamsię w stronę drzwi, gdy usłyszałam jego głos:
- Nie chce pani omówić warunków zatrudnienia?
Chciałemwłaśnie powiedzieć, żedostała pani tę pracę.
W tym momencie omotały mnie dwa pragnienia:miałamochotę głośno piszczeć z radości i - jeszcze większą - by porwaćna ręce tego olbrzymiego faceta, który siedział spokojnie zabiurkiem i z uśmiechem mi się przyglądał, i podrzucić choć razpod sufit.
Czego oczywiście nie zrobiłam.
Ani jednego, anitymbardziej drugiego.
16 października 2002
Pracuję już od tygodnia.
Musiałam wprawdzie trochę zweryfikować moje marzenia -zamiar zatrudnienia gosposi odpłynąłw siną dal- alemoże mojapensja pokryje rachunki.
Dobre i to.
Ostatniow redakcji zaobserwowałam przedziwnezjawisko.
Zjawisko to jest szpakowatym mężczyzną po czterdziestce, który pojawia sięnagle i wszystkichhipnotyzuje swoją obecnością.
Wszyscy pracownicy, jak na komendę otaczają go wianuszkiem,
28
słuchając tego, co ma do powiedzenia, jakbybyłwszechwiedzącym prorokiem.
Przez jakiś czas przyglądałam się temu, próbując zrozumieć, o co, do choroby, w tym wszystkim chodzi, alejakoś nie udało mi się dojść do zadowalających wniosków.
W końcu wzruszyłam ramionami iprzestałaminteresować siętajemniczymmężczyzną, który pojawiał się nagle i nagle znikał.
Ojego przybyciu świadczyły chichoty dochodzące od stanowiskzajmowanych przezpłeć żeńską, a o jego odejściu - nagła cisza,która zapadała wredakcji.
Ja jakoś nie mogłam siebie zaliczyćdo fan klubu tego jegomościa.
Ale tez nie miałam czasu na to,by daćsię urzec jego osobowości.
I aż dodzisiejszego dnianiemiałamz nim bliższych kontaktów.
Zaczęło się od tego,że przyszłam dopracy strasznie niewyspana.
U mnienierozerwalnie wiąże się to ze złym humorem.
Półprzytomna poszłam do łazienki umyćswój kubek, całą sobąmarząc o mocnej kawie.
Gdy wróciłam, siwy jegomość akuratsię zmaterializował i jak zwykle otaczało go grono wielbicieli(w większości wielbicielek).
Pech chciał, że tym razem ustawilisięwokół stoliczka socjalnego.
Z tęsknotą woczach spojrzałamw kierunku kawy, ale mowy nie było, żeby się do niej dostaćw normalnysposób.
Musiałabymprzepychać się przeztłum moich kolegów,a na koniec jeszcze przesunąć ich guru.
Z westchnieniem poszłam więc do mojego biurka i włączyłam komputer.
Czekałam grzecznie piętnaście minut.
Towarzystwonadal stało w tym samym miejscu, uniemożliwiając dostęp doczajnika.
Zgrzytnęłam zębami i poczekałam następnych piętnaście minut.
Siwy jegomość nadal beztrosko perorował.
Czułam,jak powoli ogarnia mnie wściekłość.
Spokojnie, spokojnie - powtarzałam sobie w duchu.
- Tylkospokój może mnie uratować.
Udało mi się jeszcze wytrzymać dziesięć minut, po czymz uczuciem wściekłości wypisanym na twarzy wstałam i ruszy29
a....
lam do boju.
Bez trudu udało mi się dostać do stolika, ale kawastalą za plecami szpakowatego.
W tym momencie byłam gotowazabićkażdego, kto chciałby mi przeszkodzić w dostaniu się doupragnionego płynu.
- Przepraszam -warknęłam.
-Proszę bardzo.
- Szpakowaty uśmiechnął się do mnie, nieprzesuwając się nawet o centymetr.
Przyrzekłam sobie w duchu,że jeżeli dostanę się do wrzątku, to natychmiast go nim obleję.
- Czy mógłbysię pan przesunąć, czy może przyrósłpandotego miejsca na stale?
- zasyczatam.
- Ależ oczywiście, że mogę - odpowiedział tonem, jakby mówił do małego dziecka, ale nie posunął się nawet o milimetr.
Tego już było dlamnie za wiele.
- Mójdobry człowieku -powiedziałam słodko- czy mógłbyśprzemieścić swe urocze ciało gdzieś indziej?
To w końcupodziałałoi siwy mężczyzna posłusznie się przesunął, patrząc na mnie ze zdziwieniem.
Gdyskończyłam robićkawę, już go niebyło.
- Kto to do cholery był?
- zapytałam Rafała, który też zwyrazem ulgi dopadłdo puszki zkawą.
- A, ten?
To przyszłyprezydent naszego miasta - odpowiedział spokojnie i roześmiałmi się prosto w nos.
- Aha.
- zdołałam wykrztusić i oblałam siękawą.
22października 2002
Obudził mnie telefon.
Półprzytomna zwlokłamsię z łóżka i poomacku dotarłam do aparatu; po kilku próbach udałomi się nawet wymacać słuchawkę.
- Taa?
- zapytałam,jednocześnieziewając.
W słuchawce nikt się nie odezwał ludzkim głosem, tylko cośnieustannie beczało.
Ten dźwiękz czymś mi się kojarzył.
Po
30
chwili wsłuchiwania się doznałam olśnienia.
Taki dźwięk wydawała zsiebie koza z bajki Gosi o wilku i siedmiu koźlątkach.
Alecoś tu się nie zgadzało.
Żadna szanująca się koza nieściągałabymnie w sobotę o szóstej rano z łóżka, by pobeczeć mi dosłuchawki.
Ja kombinowałam, a beczące dźwięki nie cichły, z tymże teraz przeplatane były czymś mokrym.
I nagle w to beczeniewdarłsię glosmojej przyjaciółki Inki, która wybełkotała do słuchawki:
- Nataaasza, Wojtek się wyprowadził.
Zostawił mnie.
Jakon mógł?
Po tym wszystkim, co.
Westchnęłam.
Wojtek wyprowadzał sięśrednio dwa razywmiesiącu, a następnie wracał z wielkim bukietem róż, padałna kolana i przepraszał Inkę, która łaskawie mu przebaczałai żyli długo i szczęśliwie aż do następnego razu.
Po każdej takiejwyprowadzce Inka miała zwyczaj dzwonić do mnie i wypłakiwać się do słuchawki.
Ale do tej pory Wojtek wykazywałdośćzdrowego rozsądku i wrodzonej kultury, by wyprowadzać sięo jakiś ludzkich godzinach.
Ktoto widział, porzucać kogośó szóstej rano!
- No ico ja mamteraz zrobić?
-Przede wszystkim musisz się uspokoić -powiedziałam, starając się stłumić ziewanie.
- Łatwoci mówić.
- w słuchawce coś zabulgotało - ty niezostaniesz zjedzona przez owczarkaalzackiego.
nieumrzeszw najbliższym czasie w samotności.
nie musisz się tak martwićo swójbiologiczny zegar, bo masz już dziecko.
A ja swój całyczassłyszę.
Tykami nieustannie.
A może tak wizyta u psychologa?
- zapytałam się jej w duchu, a głośno powiedziałam:
- Tak naprawdę to mam nadzieję,że w najbliższym czasiew ogóle nie umrę, to po pierwsze.
Po drugie, posiadanie mężaWcale nie gwarantujeci, że nie zostaniesz zjedzonaprzez jakie31.
goś kundla.
Potrzecie to, że mam dziecko, nie sprawia, że mójzegar biologiczny się zatrzyma}.
Jak widzisz, wcale nie jesteśodosobniona wswoich problemach.
- Ale to nie to samo - chlipała słuchawka.
- Sebastianprzynajmniej cię nie porzuca.
- Oczywiście, że nie - powiedziałam do rzężącej stuchawki,mając coraz silniejsze wrażenie, że rozmawiam z cieknącymi zardzewiałym kranem.
- Gdyby choćrazwyszedł z naszego domuze spakowaną walizką, niemiatbypo co wracać.
Aprzynajmniej musiałbysię nieźlenakombinować, abym data muchoćcień nadziei na powrót.
Ty, wiesz co?
To jest metoda na tegotwojego Wojtka.
Gdy wróci, jakto zwykle czyni, nie chciej z nimnawet rozmawiać.
Powiedz tylko, że znudziła ci się ta calazabawa w kotka i myszkę imasz dość.
I nie daj się złapać na żadnekwiatki, czekoladki i takie tam.
Gwarantuję ci, że potygodniubędzie, skomląc, warował podtwoimi drzwiami.
- A jeżeli się zniechęci na dobre?
-Tobędzie tylko znak, żewcześniej czy późnieji tak bycięzostawił.
Ale - dodałam - znając mężczyzn,jestem pewna,żebędzie mu na tobie zależało, jak nigdy przedtem.
Tacy oni jużsą.
To zdobywcy.
- Jacy zdobywcy?
To świnie.
- Słuchawka dla odmiany zaczęła warczeć.
-Czasami mam ochotę go zabić.
Jak on śmie mnietakzostawiać?
- Robi tak, bo mu na to pozwalasz, a on nigdy nie ponosikonsekwencji.
Wystarczy,ze machnie ci przed nosemjakąś wiąchą chwastów i już z powrotem ma gdzie mieszkać, i z kim uprawiać seks.
- Boże, to brzmi tak, jakbym mówiła o skopywaniuogródka - roześmiałam sięw duchu.
-Ale spróbuj troszkę zatrząść jego egoistycznym światkiem, a zobaczysz, żeidealnimężczyźni naprawdę istnieją,tylko siedzą szczelnie opakowaniw powłoki drani.
Z nimi jest jak z dziećmi.
Dopókinie poka32
wsi, że masz własne zdanie, będą cię wykorzystywali - zakończyłam i samabyłam zdziwiona swoją życiową mądrością.
-Masz rację.
- Słuchawka nareszcie przestaławydawaćdziwne odgłosyi przemówiłaludzkim głosem.
-Dość tego.
Jajużdostatecznie długo cierpiałam z jego powodu.
Teraz jego kolej.
Tym razem to ja będę dyktować warunki.
Niemogę tak bezwalkiskazać się na zjedzenie do połowyprzez owczarka alzackiego, no nie?
Dzięki za wszystko.
Wiedziałam, że na ciebiemożna zawsze liczyć.
Odezwę się w najbliższym czasie.
Pa. - Podrugiej stronie stuknęła odkładana słuchawka, a ja, zupełnierozbudzona,wróciłam do łóżka.
Gdysię kładłam,Sebastian zaspanym głosem zapytał:
- Kto to był?
-Inka- odpowiedziałam krótko.
- A coona chciała o tej porze?
- wymruczał mój mąż, przytulając się do moich pleców.
- Ma mały problem.
Chciała pogadać.
- Mmm.
Problem?
Jestem specem od rozwiązywania problemów.
O co chodziło?
- Za dużo się naczytała BridgetJones - odpowiedziałam wymijająco, bo jakoś przez skórę czułam, że mójmąż wcale by niepochwalił rad, jakich udzieliłam Ince.
Przecieżjestmężczyzną.
Wprawdzie skłaniał się bardziej do tego idealnego, ale spod tejpowłoki potrafił się odczasu doczasu wydostać całkiem sporykawał drania.
Lepiej, żeby pozostałw błogiejnieświadomościco domoich poglądów i rad, jakich udzielałam.
30 października 2002
W naszym domu zapanowało małe piekiełko.
Zaczęłosię niewinnie, ale jabłko w raju, od którego wszystkie nieszczęściabiorą początek, pewnie też wyglądało na nieszkodliwe.
Zaczęli.
to się od tego, że wszyscy zaspaliśmy.
Gosia, która zwykle wstaje bardzo wcześnie (ze szczególnym uwzględnieniem dni,w których ja mogę dłużej pospać), dziś jak na złość nie wykazała się czujnością.
I nie dość, że nie wstała,to jeszcze nie dawała się ściągnąć z łóżka.
ZSebastianem nie miałam takiego problemu, bo z łóżka zerwał się sam.
Tyle że natychmiast zająłłazienkę, z której cochwiladobiegały jego wyrzekania podmoim adresem.
Nie będę ich cytować, ale chodziłogłównieo to, jak ja śmiałamzaspać i go nie obudzić.
To znaczy, uściślijmy, zasypiać to mogłam sobie dowoli, pod warunkiem, że jakimś cudem udałoby mi się jednocześnie wyrwać go ze snu.
Kiedy wreszcie wyciągnęłam z łóżka Gosię, z łazienki wyłoni}się mój mążi stanął przede mną w pozieskrzywdzonego MisiaPuchatka.
- Co?
- zapytałam, usiłując jednocześnie włożyć Gosi bluzę,w której utknęła jej głowa.
- Nie ma skarpetek - powiedział i wbił we mnie oskarżycielskiespojrzenie.
-To poszukaj - poradziłam zirytowana, bo czas nieubłaganie płynął, głowa Gosi zaklinowała się w bluzie na amen,a jamiałam na sobie jedynie majtki ibiustonosz.
- Szukałem, nie ma.
Zaginęły.
- Wiesz, co?
- warknęłam.
-To poczekaj dwadzieściaczterygodziny ijak się nie znajdą, to zadzwoń na policję i zgłośich zaginięcie.
Jak można było przypuszczać, Sebastiansię obraził.
Nie bardzo się tym przejęłam, bo w końcuudało mi się pokonać oporną bluzę mojej córki i mogłam zająć sięsobą.
Kiedy udało misię wreszcie wyjśćz domu (zainteresowanych uprzejmie informuję, że zaginione skarpetkiznalazły się w szufladzie z majtkami Gosi; przypuszcza się, że wróciwszy wczoraj wieczoremw stanie upojenia alkoholowego ze skarpetkowego baru, pomy
34
liły miejscezamieszkania), na dworze siąpił dokuczliwy aczkolwiek drobny deszczyk.
Odprowadziłam (a raczej odbiegłam)Gosię doprzedszkolai pomknęłamdo pracy.
I tu czekało kolejne nieszczęście, bo jak ktoś mądry powiedział, mają one zwyczaj chodzić parami.
Otóżkiedy pada deszcz, na ulicach naszegomiasta tworzą się rozległe bajora.
Jeżeli pieszy,zmuszonychodzić po takich ulicach, nie wykaże się błyskawicznym refleksem, zostaje ochlapany od górydo dołu.
I ja się nie wykazałam,Zostałam zmoczona kleistąszaroczamą cieczą.
To była i rzeczywista, i przysłowiowa ostatnia kropla, która przep