386
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 386 |
Rozszerzenie: |
386 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 386 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 386 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
386 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Zofia Na�kowska
Medaliony
Motto:
Ludzie ludziom zgotowali ten los
PROFESOR SPANNER
Tego rana byli�my tam po raz drugi. Dzie� by� pogodny, majowy, ch�odnawy. Wiatr od morza szed� rze�ki, co� sprzed lat przypomina�. Za drzewami szerokiej, wyasfaltowanej alei sta� mur ogrodzenia, za nim ci�gn�� si� rozleg�y dziedziniec. Wiedzieli�my ju�, co przyjdzie nam zobaczy�. _ ___
TynTrazem towarzyszy�o nam dw�ch starszych pan�w. Ci przyszli w charakterze "koleg�w" ._ Spannera - obaj profesorowie, obaj lekarze/ 11 { i uczeni. Pedant wysoki, siwy, o twarzy szczup�e^T ) \ ^ i szlachetnej, drugi r�wnie du�y, ale przy tym t�gi i ci�ki. Jego pe�na twarz wyra�a�a dobrodu-S7no�� i jakby zatroskanie.
Ubrani byli do�� podobnie i nie po naszemu, raczej prowincjonalnie - w czarne, d�ugie wiosenne palta z dobrej we�ny. Na g�owach mieli mi�kkie, r�wnie� czarne kapelusze^ /
'Skromny, nietynkowany domek z ceg�y sta� w rogu podw�rza, na uboczu, jako niewa�ny pawilon du�ego gmachu, w kt�rym mie�ci� si� Instytut Anatomiczny..^]
Naprz�d zeszli�my do rozleg�ej, ciemnej piwnicy. W pochy�ym �wiefe, id�cym od dalekich, wysoko umieszczonych okien, umarli le�eli jak
wczoraj. Ich cia�a, nagie, bia�okremowe, m�ode, podobne do twardych rze�b, by�y w doskona�ym stanie, mimo �e czeka�y tu ju� od szeregu miesi�cy na chwil�, w kt�rej wreszcie przestan� by� potrzebne;
�' Le�eli ju� w sarkofagach, w cementowych, d�ugich basenach z uniesionymi pokrywami - wzd�u�, jedni na drugich. Mieli r�re opuszczone wzd�u� cia�a, nie z�o�one na piersiach wed�ug pogrzebowego rytua�u. A g�owy odci�te od tors�w tak r�wno, jakby byli z kamienia.
W jednym z tych sarkofag�w le/a� na stosie umar�ych znany ju� ,,marynarz" bez g�owy - m�odzieniec wspania�y, wielki jak gladiator. Na jego piersi szerokiej wytatuowany by� kontur statku. Poprzez zarysy dw�ch komin�w przechodzi� napis wiary daremnej: B�g z nami.
Mijali�my jeden za drugim baseny pe�ne trup�w, a obaj cudzoziemscy panowie szli tak�e i tak�e patrzyli. Byli lekarzami i lepiej od nas rozumieli, co to znaczy^Na potrzfiby" Instytutu Anatomicznego przy uniwersytecie wystarczy�by zapas czternastu trup�w. Tu by�o ich trzysta pi��dziesi�t.
Dwie kadzie zawiera�y same g�owy bezw�ose, odci�te od tamtych cia�. Le�a�y jedne na drugich - twarze cz�owiecze, niby zesypane do do�u ziemniaki - jak popad�o: jedne bokiem, jak si� le�y na poduszce, inne obr�cone w d� albo na wznak. �y�y ��tawe i g�adkie, fez �wietnie zakonserwowane, te� r�wniutko od karku odci�te, jak z kamienia^
W rogu jednej kadzi spoczywa�a na wznak ta niedu�a, kremowa twarz ch�opca, kt�ry umieraj�c m�g� mie� osiemna�cie lat. Lekko sko�ne,
ciemne oczy nie by�y zamkni�te, tylko zaledwie spuszczone. Pe�ne usta, barwy tej samej co twarz, przybra�y wyraz cierpliwego, smutnego u�miechu. Brwi r�wne i wyra�ne unosi�y si� ku skroniom jakby z niedowierzaniem. Oczekiwa� w tej najdziwniejszej, przechodz�cej jego poj�cie sytuacji na ostateczne orzeczenie �wiata.
^Dalej by�y znowu baseny z umar�ymi, a p�niej kadzie z lud�mi przeci�tymi na p�, pokrajanymi na cz�ci i odartymi ze sk�ry. W jednym tylko basenie le�a�y osobno i daleko nieliczne zw�oki kobieta
Poza tym w podziemiu obejrzeli�my jeszcze par� basen�w pustych, zaledwie wyko�czonych, bez pokryw. Oznacza�y, �e zapas trup�w, potrzebnych �yj�cym, by� niedostateczny, �e istnia� zamiar powi�kszania ca�ej imprezy.
P�niej z obu profesorami przeszli�my do rzer-wonego domku i tam widzieli�my na wyzi�b�ym palenisku ogromny kocio�, pe�en ciemnej cieczy. Kto� obyty z terenem uchyli� pokrywy i pogrzebaczem wyci�gn�� na wierzch ociekaj�cy p�ynem, wycJotowany tors cz�owieczy, odarty ze sk�ry.
W dw�ch innych kot�ach nie by�o nic. Ale w pobli�u, na p�kach oszklonej szafy, le�a�y rz�dem wygotowane czaszki i piszczele.
^^Widzieli�my te� skrzyni�, a w niej u�o�one war-\ stwcimi - oczyszczone z t�uszczu, spreparowane cienko p�aty sk�ry ludzkiej. Na p�ce s�oje z sod� kaustyczn�, przy �cianie wmontowany w mur kocio� z zapraw� i du�y piec do spalania odpadk�w i ko�ci. <^
Wreszcie na wysokim stole kawa�ki myd�a bi-i�awpao i rhropnwatpao i par� metalowych,
powalanych zesch�ym myd�em foremek, l taJ
Nie wchodzili�my ju� tym razem na strych po drabinie, by ogl�da� tam zalegaj�ce wysoko polep� zsypisko czaszek i ko�ciJ Zatrzymali�my si� tylko na chwil� w tej cz�ci dziedzi�ca, gdzie wida� �lady spalonych ca�kowicie trzech budynk�w, szcz�tki piec�w metalowych typu kremoto-ryjnego i bardzo licznych rur i przewod�w. Wiadomo, �e i czerwony domek podpalano ju� dwukrotnie. Za ka�dym razem jednak powstaj�cy po�ar zosta� dostrze�ony i ugaszony.
Wyszli�my razem z profesorami, kt�rzy od razu od��czyli si� od nas i prowadzeni przez kogo� nieznajomego udali si� w swoj� drog�.
Przed Komisj� zeznaje cz�owiek m�ody, chudy i blady, o wyra�nych oczach niebieskich, przyprowadzony na badanie z wi�zienia. Nie maj�cy poj�cia, czego od niego chcemy.
M�wi z namys�em, powa�nie i smutnie. M�wi jednak po polsku, tylko z akcentem obcym, cokolwiek grasejuj�c.
M�wi, �e jest gda�szczaninem. By� w szkole powszechnej, p�niej sko�czy� jeszcze sze�� klas i zrobi� matur�. By� ochotnikiem, by� harcerzem. Na wojnie dosta� si� do niewoli i uciek�. Pracowa� na ulicy przy �niegu, potem w fabryce amunicji. Te� uciek�. Rzecz na og� dzieje si� w Gda�sku.
Niemiec zamieszka� u jego matki, gdy ojca zabrali do obozu koncentracyjnego. Ten Niemiec da� mu prac� w tutejszym Instytucie Anatomicznym. I tak dosta� si� do profesora Span-nera.
10
Profesor Spanner pisa� ksi��k� o anatomii i wzi�� go na preparatora trup�w. W uniwersytecie mia� wyk�ady, taki kurs preparatorski dla student�w. Wydawa� swoj� ksi��k�, dla tej ksi��ki pracowa�. Jego zast�pca, profesor Wohimann, te� pracowa� - jednak nie mo�e powiedzie�, czy dla jakiej� ksi��ki, czy tak...
Ta oficyna by�a wyko�czona w roku 1943 na Palarni�. Spanner wtedy postara� si� o maszyny do oddzielania mi�sa i t�uszczu od ko�ci. Z ko�ci mia�y by� robione ko�ciotrupy. W roku 1944 profesor Spanner kaza�, �eby studenci odk�adali t�uszcz z trup�w osobno. Co wiecz�r po sko�czeniu kurs�w, jak studenci odeszli, robotnicy zabierali talerze z t�uszczem. By�y te� talerze z �y�ami i z mi�sem. Wi�c mi�so wyrzucali, albo palili. Ale ludzie w mie�cie skar�yli si� policji, wi�c wtedy profesor kaza�, �eby palili w nocy, bo za du�y smr�d by�.
Studenci mieli tak�e powiedziane, �eby sk�r� ca�kiem czy�ciutko ju� odj��, p�niej t�uszcz czysto, p�niej wed�ug ksi��ki preparatorskiej musku�y ^� do ko�ci. T�uszcz wybierany przez robotnik�w z talerzy p�niej zosta� le�e� ca�� zim�, a p�niej, jak studenci wyje�d�ali, by� przez pi��-sze�� dni wyrobiony na myd�o.
Profesor Spanner zbiera� r�wnie� sk�r� ludzk�. Mieli j� ze starszym preparatorem von Ber-gen wyprawia� i co� z niej robi�.
- Starszy preparator von Bergen - to by� m�j bezpo�redni prze�o�ony. Zast�pc� profesora Spannera by� doktor Wohimann. Profesor Spanner by� cywil, ale zg�osi� si� do SS jako lekarz.
Gdzie jest teraz doktor Spanner, wi�zie� nie wie,
11
- Spanner odjecha� w styczniu 1945 roku. Jak odje�d�a�, kaza� nam t�uszcz zbierany w semestrze dalej wypracowa�, kaza� nam porz�dnie myd�o i anatomi� robi� i sprz�ta�, z�by ludzko wygl�da�o. Receptu nie kaza� sprz�ta�, mo�e zapomnia�. M�wi�, �e wr�ci, ale ju� nie wr�ci�. Poczt�, jak wyjecha�, posy�ali mu do Halle an der Saale, Anatomisches Institut.
�" __^Siedzi, zeznaj�c, na krze�le pod �cian�, na-przeciwko okien, w �wietle. Jest ca�kowicie widoczny - w swych zastanowieniach i namys�ach, w usilnej ch�ci, aby dok�adnie powiedzie� wszystko, jak by�o, by nie opu�ci� nic. On jest jeden, a nas jest os�b kilkana�cie: cz�onkowie Komisji, miejscowe w�adze, sadownicy.
Nadmiar gorliwo�ci sprawia, �e niekiedy bywa niejasny.
- Co to jest recept?
- Recept wisia� na �cianie. Asystentka, kt�ra by�a ze wsi, przywioz�a stamt�d recept na myd�o i wypisa�a. Nazywa�a si� Koitek. Asystentka /techniczna. Ona te� wyjecha�a, ale do Berlina. Opr�cz receptu by�a J�szcz& -notatka na �cianie. ^Fe napisa� von I3ergen. Ona dotyczy�a zupe�nego oczyszczenia ko�ci do wyrobu ko�ciotrup�w. Ale ko�ci si� nie uda�y, zniszczy�y si�. Albo by�a za du�a temperatura, albo za silny p�yn - zatroszczy� si� jeszcze tym dawnym k�opotem.
- Myd�o z receptu zawsze si� uda�o. Tylko raz si� nie uda�o. To ostatnie, co le�a�o w Palarni na stole, ono nie jest udane.
_^Produkcja myd�a odbywa�a si� w Palarni. Kierowa� produkcj� sam doktor Spanner ze starszym preparatorem von Bergen. Z tym, co je�dzi� po
trupy. Czy je�dzi�em z nim? Tak jest. Jecha�em tylko dwa razy. I do wi�zienia w Gda�sku te� raz^.
"Trupy przywozili naprz�d z domu wariackiego,. ale p�niej nie starczy�o tych trup�w. Wtedy Spanner rozpisa� wsz�dzie do burmistrz�w, �eby trup�w nie grzeba�, tylko �e przy�le po zw�oki Instytut. Przywozili ze Stutthoffu z obozu, z Kr�lewca na �mier� skazanych, z Elbl�ga, z ca�ego Pomorza. Dopiero jak w gda�skim wi�zieniu wystawili gilotyn�, to ju� by�o dosy� trup�w...
Przewa�nie to by�y trupy polskie. Ale raz byli i wojskowi niemieccy, �ci�ci w wi�zieniu podczas uroczysto�ci. A raz przywie�li cztery czy pi�� trup�w i nazwisko by�o rosyjskiej
Trupy .von,. B^rgenJgrzyw-ozi�.zawsz� w nocy.
-^JCo^to by�a 2.0. uroczysto��?
- Uroczysto�� by�a w wi�zieniu. Po�wi�cenie gilotyny. Zaproszony by� szef Spanner i r�ni go�cie. Szef wzi�� starszego preparatora von Bergen i mnie. Dlaczego mnie wzi��, nie wiem, bo nie by�em zaproszony. Go�cie przyjechali autami i przyszli piechot�. Weszli do tej sali. Ale my tam nie weszli�my, tylko musieli�my czeka�. My�my ju� ogl�dali gilotyn� i szubienic� do wieszania. To wtedy byli ci czterej wojskowi niemieccy skazani na �mier�. I podobno �wi�ci� ksi�dz niemiecki.
Widzia�em, jak wpu�cili jednego wi�nia. Kajdanki mia� z ty�u, boso, czarne nogi, tylko spodnie, a tak by� nagi.
By�a fioletowa zas�ona, za ni� drugi pok�j i prokurator. Starszy preparator rozmawia� p�niej z katem i opowiada�. Wi�c s�yszeli mow� prokuratora, szum, jakie� rozci�ganie, tupali
nie - jakby kto� biega�. I uderzy�o �elazo. Kat meldowa�, �e wyrok wykonany. A my ju� widzieli�my, jak czterech trup�w wynie�li w trumnie otwartej.
Czy to by� ksi�dz przy tym po�wi�ceniu, ja nie wiem. Ale m�wili, �e jeden wojskowy w mundurze to by� ksi�dz.
\Na jedenJ[az .to. z tegp^ wi�zienia von Bergen przywie�li z Wohimannem sto trup�w.
fAle p�niej Spanner chcia� trup�w z g�owami. Nie chcia� te� rozstrzelanych, za du�o ko�o nich by�o roboty, zawsze za�miard�y. Jeden na przyk�ad niemiecki wojskowy przyszed� skazany na �mier�. Ten mia� nog� z�aman� i przestrzelon�. A by� te� i bez g�owy. Wszystko naraz. Z zak�adu wariackiego to by�y trupy z g�owami.
Spanner schowa� zawsze trupy na zapas. Bo ~ jak p�niej by�o za ma�o trup�w, wi�c wtedy ju� musia� bra� trup�w bez g��w.
Ten wielki marynarz bez g�owy jest z gda�skiego wi�zienia. Trupy przeci�te wp� s� dlatego, �e ca�e nie chcia�y wej�� do kot�a, nie
chcia�y si� zmie�ci�^ �"ii-"^-, -J Cz�owiek jeden da t�uszczu mo�e z pi�� ki-
"'" logram�w. T�uszcz przechowywa� si� w Palarni w basenie kamiennym. Ile?
My�li d�ugo, chce by� jak najbardziej dok�adny.
- Jeden i p� cetnara. Zaraz jednak dodaje;
- Tak by�o dawniej. Ale ostatnim razem by�o mniej. Jak ju� zacz�li cofa� si� do Rzeszy - to by� mo�e jeden cetnar...
14
O produkcji myd�a midl nikt nie wiedzie�. Spanner zabroni� m�wi� nawet studentom. Ale oni tam zagl�dali, potem mo�e jeden drugiemu powiedzia�, wi�c chyba �wiedzieli... A nawet raz tak by�o, �e do Palarni zawo�ali czterech student�w i z nimi razem gotowali. Ale na co dzie� dost�p do produkcji mia� szef, starszy preparator, ja i dw�ch robotnik�w, Niemc�w. Myd�o gotowe bra� doktor Spanner i on nim dysponowa�.
- Myd�o gotowe?... No, jak si� zrobi - ono naprz�d jest mi�kkie, no to musia�o ostygn��. Wtedy musieli�my pokraja�... I Spanner zamkn�� myd�o na klucz. Tam by�o nie samo myd�o, maszyna tam sta�a. Chodzili�my w pi�ciu. A inni musieli prosi� o klucz, gdy chcieli wej��.
- Dlaczego to by� sekret? Nad tym zastanawia si� d�u�ej. Pragnie odpowiedzie� wedle najlepszej swej wiedzy.
- Mo�e si� Spanner ba� albo co... - rozwa�a w skupieniu. - Moja my�l jest taka, �e gdyby si� kto� dowiedzia� cywilny w mie�cie, to mo�e by by� z tego jaki ba�agan...
Mog�o si� zdawa�, ze i tu rozwieszona jest mi�dzy nami a nim jaka� ,,fioletowa zas�ona". Nie by�o na niego sposobu.
I kto� zapyta� wreszcie:
- Czy nikt wam nie powiedzia�, �e robienie myd�a z t�uszczu ludzkiego jest przest�pstwem?-. Odpar� z zupe�n� szczero�ci�;
- Tego mi nikt nie powiedzia�.
To jednak daje mu do my�lenia. Nie od razu odpowiada na dalsze pytania. Wreszcie robi to bez niech�ci.
-^Owszem, przyje�d�ali r�ni do Instytutu i do Spannera.-Prof�sor Klotz^ Schmidt, RossmaniL
15
do niego przyje�d�ali. By� raz minister zdrowia w Instytucie Higieny i minister o�wiaty, tez by� gauleiter Forster. Jako rektor ca�ej Akademii Medycznej przyjmowa� ich profesor Grossmann,J
y "" ^
(Niekt�rzy byli, jak ten dom jeszcze nie sta�, wi�c oni zwiedzali tylk(r) Anatomi�, badaj�c, jaka jest Anatomia, czy czego mo�e brakJ A chocia� ju� by�a Palarnia - no, to myd�o zosta�o zawsze po czterech, pi�ciu dniach sprz�tane. Nie mog� m�wi�, czy widzieli to myd�o. Mogli widzie�. I w czasie inspekcji recept zawsze wisia�. Wi�c jak czytali, to chyba wiedzieli, co tam gotuj�.
- Tak, szef kaza� mnie robi� to myd�o z robotnikami. Dlaczego mnie? Nie wiem. O Span-nerze, jak tak zamyka� myd�o, to sam my�la�em, �e on robi jakie� szaberstwo. Gdyby mia� pisa� w swojej ksi��ce o mydle, toby nam tak nie zabroni� o tym m�wi�. Mo�e on sam przyszed� na t� ide�, �eby robi� myd�o z resztek?... Chyba nie dosta� na to polecenia, bo wtedy by si� nie musia� sam stara� o recept...
Z tych rozwa�a� nie wynika �adna pewno��.
- Co studenci?... Tak jak my. Ka�dy si� ba� tym myd�em my� na pocz�tku... Obrzydzenie by�o do tego myd�a. Zapach mia�o niedobry. Profesor Spanner bardzo si� stara�, �eby ten zapach usta�. On pisa� do chemicznych zak�ad�w, �eby przysy�ali olejki. Ale zawsze czu� by�o, ze to nie takie myd�o.
- Owszem, m�wi�em w domu... Z pocz�tku nawet jeden kolega widzia�: mia�em dreszcz, �e mo�na si� tym my�. W domu mama te� si� obrzydza�a. Ale si� dobrze mydli�o, wi�c go u�ywa�a do prania. Ja si� przyzwyczai�em, bo by�o dobre...
16
Na jego chudej, wyblad�ej twarzy pojawia si� �Wyrozumia�y u�miech.
- W Niemczech, mo�na powiedzie�, ludzie umiej� co� zrobi� - z niczego...
^ ^r ' " r ^ . '' ""/ 3 ^
Po po�udniu wezwali�my obu starych profeso-r�w-lekarzy, koleg�w Spannera, na przes�ucha- ^ nie. Rozmowy odbyty si� w obr�bie terenu ich/ pracy, w pustej salce jednego z gmach�w szpital
nych.
Obaj - badani z osobna - o�wiadczyli, �e o istnieniu budynku mieszcz�cego ukryt� fabryk� myd�a nie by�o im nic wiadomo. Ogl�dali j� tego rana po raz pierwszy i widok ten wywar� na nich wstrz�saj�ce wra�enie.
Obaj - badani z osobna - o�wiadczyli, �e Spanner, cz�owiek najwy�ej czterdziestoletni, by� w zakresie anatomii patologicznej powag� naukow�. O jego stronie moralnej nie mogli nic powiedzie�, znaj�c go od niedawna i rzadko widuj�c. Wiedzieli tylko, ze nale�a� do partii.
Ka�dy zeznaj�c siedzia� z dala od nas na odosobnionym krze�le, z wyra�nym przygn�bieniem na twarzy. Ka�dy siedzia�, nie zdj�wszy swego czarnego palta, czarny kapelusz przytrzymuj�c r�k� na kolanach.
Obaj m�wili roztropnie i z ostro�no�ci�. Obaj, m�wi�c, wszystko brali pod uwag�, Gda�sk o tej majowej porze by� jeszcze pe�en Nienf��w, ulicami przeci�ga�y zast�py je�c�w cfi�EaTeckich, obsypywanych kwiatami przez ich As:ot>ie^v, Ale ^\ w�adze by�y polskie, a w garnizonieisfB�y wo^&ka sowirckie.
2 Medaliony
Na zapytanie, czy znaj�c Spannera z Jego dzia�alno�ci naukowej mogli byli przypu�ci�, i� jest to cz�owiek zdolny do wyrabiania myd�a z cia� umar�ych skaza�c�w i je�c�w, ka�dy jednak odpowiedzia� inaczej.
Ten wysoki i szczup�y, o siwej g�owie i rysach szlachetnych, po d�u�szym namy�le o�wiadczy�:
- Tak, mog�em by�^ to przypu�ci�, gdybym wiedzia�, �e taki otrzyma� rozkaz. By�o bowiem wiadomo, �e by� karnym cz�onkiem partii.
Drugi - ten t�usty, ci�ki i dobroduszny, o cerze r�owej i wisz�cych policzkach - tak�e namy�la� si� d�ugo. I po namy�le - wszystko niejako zwa�ywszy w swym sumieniu - odpowiedzia�:
- Owszem, mog�em to przypu�ci�. Z tego mianowicie powodu, �e Niemcy prze�ywa�y w�wczas wielki brak t�uszcz�w. Wi�c wzgl�d na stan ekonomiczny kraju, na dobro pa�stwa-m�g� go do tego sk�oni�.
DNO
To co pani naprz�d opowiedzie�? - zastanawia si� przez chwil�. - Sama nie wiem. ([Jest siwa, raczej �adna, zaokr�glona i mi�k- V ka. Jest bardzo zm�czona. Przesz�a takie rzeczy, w kt�re nikt by nie uwierzy�. I ona sama nie uwierzy�aby tak�e, gdyby nie to, �e to jest prawda.
O nic jej nie chodzi, tylko o �yczliwo��. O to, �eby ludzie byli dla niej �yczliwi, bo du�o przesz�a i jest matk�, kt�ra straci�a dwoje dzieci. Nie wie na pewno, czy umar�y. Ale od dawna nic nie wiadomo, co z nimi jest.
-Syn dot�d nie wr�ci� z niewoli. A ci koledzy, kt�rzy wracaj�, m�wi�, �e go nie widzieli. A c�rka...
To jest daleko ci�sza sprawa, od kt�rej zawlekaj� si� �zami jej �agodne, szare, du�e oczy. �atwo jej o te �zy, kt�re wyst�puj�, a p�niej nikn� nie sp�ywaj�c wcale na policzki.
O m�u te� nic nie wie. Ostatni raz ludzie widzieli go w obozie w Pruszk_owt�. Ale to by� ju� y starszy cz�owiek. Starszy, chocia� od niej m�odszy o trzy lata.
/ / i
Jest zupe�nie sama i ludzie powinni by mie� -19
dla niej jak�� �yczliwo��. Starsi, co j� tu pami�taj�, owszem. Ale m�odzi o tym tylko my�l�, by im nie wesz�a w drog�. (
- To co pani naprz�d opowiedzie�? - powtarza przymykaj�c oczy ze zm�czenia. - [W Ravensbruck nas, owszem, m�czyli. Zn�cali si� zastrzykami, wyrabiali na kobietach praktyki, otwierali rany... I to ich doktorzy robili, inteligencja. Ale tam by�y�my nied�ugo, tylko trzy tygodnie. Stamt�d zabrali nas do innego lagru, do fabryki amunicji)
-^C�rka te�. Owszem. W�a�nie wsz�dzie by�am z c�rk�. Razem nas od pierwszej chwili zaaresztowali. A� dopiero wracaj�c zgubi�y�my si� w drodze. Zatrzymali j� i jeszcze par� dziewcz�t zatrzymali. Mo�e by�o z dziesi�� tych dziewcz�t...
M�wi g�osem' przyciszonym mn�stwo s��w szybkich, drobnych, sypi�cych si� �atwo i smutno. Wspomnie� o c�rce jest du�o. By�a dobra, by�a �adna, by�azdolna. Uczy�a dzieci, nale�a�a do organizacji^Syn tak�e. Ba�y si� zawsze, gdy wraca� p�no do domu, d�ugo po godzinie policyjnej. Rzuca� piaskiem o szyb�, spuszcza�y mu sznur i tak wchodzi� przez okno, �eby si� dozorca nie dowiedzia�. Dr�a�a ze strachu, �e kto� wreszcie musi to zobaczy�, �e to si� wyda,
Jego te� wzi�li, ale nie razem z nimi. Jego wzi�li z powstania. Ostatni� kart� napisa� w styczniu do rodziny. O matce i siostrze wiedzia�, �e ju� dawno s� w Niemczech^
j*--. ~--
ii- Przed obozem by�y�my dwa miesi�ce na Pawiaku. Co tam wyprawiali, jakie robili zbrodnie
na ludziach! Zastrzyki, �ci�ganie krwi dla-�o�nie-
/ '
20 ny O l^'
rzy - i dopiero wieszali albo brali na rozstrza�,' tylko z nim przedtem wszystko zrobULN
Jest widoczne, �e wiele przemilcza. f- Wiem, bo u nas w kuchni gotowali m�- \ czy�ni, to nam opowiadali. M�wili te� o tych szczurach... Wi�niowie sami musieli rano wynosi� trupy z pakamery. Mia�y r�ce i nogi zwi�zane, wyjedzone wn�trzno�ci. Niekt�rym jeszcze bi�o sercem
Zn�w pomy�la�a o czym�, czego nie mog�a powiedzie�. Nieznaczna zmarszczka rysowa�a si� na jej g�adkim czole, od tego wewn�trznego widzenia.
-TMme tak nie m�czyli, tyle tylko, �e mnie bardzo bili - rzek�a wreszcie.
I zn�w posypa�y si� jej przyciszone, szybkie, drobne s�owa.
- Strasznie mnie bili, �ebym powiedzia�a, kto przychodzi�, co tam u mnie robili, kiedy niby to by�a lekcja ta�ca i moja c�rka gra�a na fortepianie. Bili mnie gumow� pa�k�... Jak zas�oni�am twarz r�kami, to mi t� pa�k� wybili palce - o tu, jeszcze wida�. Jak co robi�, to mi� tu jeszcze boli.
Pokazywa�a r�ce z guzami, pulchne, niedu�e r�ce, zniszczone tward� prac�. \
- Strasznie si� ba�am, �e co� powiem, jak mnie za bardzo bola�o, jak mi si� robi�o md�o. Ale jako� sobie postanowi�am, jako� tak si� za- , wzi�am i nie powiedzia�am nic. l
Westchn�a z ulg� i doda�a poufnie:
- A oni u nas si� uczyli i mieli kije zamiast karabin�w. M�j syn ich uczy�.
Otrz�sn�a si�. Tymi pulchnymi, zniekszta�conymi r�kami przesun�a po oczach i powiedzia�a tak:
21
A teraz pani opowiem, jak by�y�my w tej jfabryce amunicji. Tam mia�y�my co dzie� dwana�cie godzin pracy przy maszynach.
^Spa�y�my w lagrze. Ten nowy lagier nazywa� si� jakby Bunzig. Stamt�d by�o przesz�o dwie �wiorsty do fabryki. Budzili nas c trzeciej w nocy, nie by�o �wiat�a, po ciemku s�a�y�my ��ka, pi�y�my czarn� kaw� bez cukru i jad�y�my pr�dko ten chleb. Od czwartej do wp� do sz�stej by� apel na dworze. Zimno, deszcz albo �nieg, wszystko jedno. Potem by�o p� godziny drogi do fabryki, tak �eby zd��y� na sz�st�. Obiad dawali nam w fabryce. To by�a zupa z li�ci czy z czego�, nie umiem wyt�umaczy� - brukiew suszona czy co� takiego. Rano i wiecz�r czarna kawa bez cukru i do tego dziesi�� deka chleba na ca�y dzie�. Naprz�d dawali pi�tna�cie deka, a p�niej ju� tylko dziesi�� - no, to by� taki kawa�ek. Wi�c by�y�my wci�� g�odne. Straszny byt g��dj ^T^r�ewa�nie robi�y�my kule do dzia�, do samolot�w i przeciwlotnicze. To by�a ci�ka praca, ci�gle w dymie i gor�cu. Jak kt�ra nie \vyi obi�a swojej ilo�ci, to by�y�my katowanej
-rt^ak? Prosz� pani, w tym lagrze by�y bunkry - tak osobno, z daleka. Bardzo zimne, troch� w ziemi, jak piwnica. Je�eli kt�ra �le pos�a�a ��ko albo kubek po kawie �ie umy�a, bo nie by�o wody i by�o przecie� ciemno - wtedy musia�a i�� do bunkru. Albo musia�a sta� dwana�cie godzin na mrozie czy na deszczu. Gesta-p�wki chodzi�y, pilnowa�y i �mia�y si� z nas, �e marzniemy. Jake�my si� do siebie przyciska�y dla ciep�a - to bi�y albo wyznacza�y za kar� bunkier. Wi�c trzeba by�o sta�. na tym zimnie daleko jedna od drugiej. Sukienki mia�y�my let-
22
nie - nie nasze, nie. Nasze? nam odebrali. By�y i pasiaki, by�y i takie zwyczajne, r�kawy do �okci, go�e nogi. Na plecach mia�y�my naszyte krzy�e na ukos.
Przez ten czas dwa razy ogolili mi g�ow� do sk�ry i tak musia�am i�� na mr�z. Nic nie wolno by�o w�o�y� na g�ow�, zaraz bili. Chodaki nam dali drewniane. Tylko na palcach by�o przybite troch� p��tna papierowego, �eby si� trzyma�y. Takie mia�y�my sine nogi, Bo�e kochany, jakby kto farbka pomalowa�. ,
,<~To zimno to strasznie by�o wytrzyma�. I po drodze, i w fabryce przy maszynach s�absze wszystkie umiera�y. Trupy sk�adali tam do bunkr�w. I do tych samych bunkr�w w�a�nie zamykali za ka�de najmniejsze przewinienie, je�� nie dali, nie pozwolili si� nicyym okry�, ca�� noc na go�ej ziemi. Dopiero rano wo�ali na apel, a po apelu zn�w do bunkru, bez �adnego jedzenia. Je�� im nie wolno by�o poda�, sta�y na apelu osobno, �eby si� kt�ra z nimi chlebem nie podzieli�a. Es-manki bardzo tego pilnowa�y.'sJ
Zawaha�a si�, zamy�li�a. Zn�w tu co� trudne by�o do powiedzenia.
^^""Jednak co� jad�y - powiedzia�a ciszej. - Raz jedna rusza�a ustami. T jedna'mia�a zakrwawione paznokcie. Prosz� pani, to by�o strasznie karane! Ale one tam w nocy jad�y mi�so z tych trup�w! |
Teraz zamilk�a na d�u�sz� chwil�. Namy�li�a si�, jakby co� jeszcze chcia�a doda�. Ale nie mog�a. Otrz�sn�a si�.
�^--^^fesmanki by�y zadowolone,-jak my�my umiera�y - ci�gn�a pewniejszym g�osem, jakby przezwyci�y�a pokus�. - Kiedy kobiety umiera�y
>23-
stoj�c na apelu i przewraca�y si� na ziemi�, es-manki nie wierzy�y, �mia�y si�, kopa�y je, �e udaj�. Kopa�y je, gdy one nieraz od kwadransa ju� nie �y�y. Trzeba by�o tak sta� obok, nie wolno by�o si� rusza�, nie wolno by�o da� �adnej pomocy, nic. ^
C Jak kt�ra zachorowa�a, to te� m�wi�y, �e udaje. Te� wrzuca�y do bunkru, �eby tam przy trupach umiera�a. A m�czy�ni mieli jeszcze gorsze bunkry, ca�e pod ziemi�. Musieli tam sta� na ten zi�b po kolana w wodzj^^
Siedzia�a bez ruchu, namy�li�a si�, co by jeszcze powiedzie�. I nagle si� o�ywi�a.
- Jeszcze pani co� powiem, to b�dzie cieka-we.yJak nas, prosz� pani, wzi�li wtedy z Pawiaka (to bardzo ciekawe b�dzie) -^o nam dali po bochenku chleba i pojecha�y�my do Ravensbriick w wagonach bydl�cych. Po sto nas za�adowali do wagonu, jedna ciasno sta�a ko�o drugiej.
Ani wody, ani mo�no�ci wyj�cia, wszystko tak na stoj�cy po nogach. I tak spa�y�my na stoj�cy, nie mog�y�my usi��� z samej ciasnoty. I tak jecha�y�my siedem dni. /
Po drodze nas postawili na bocznym torze. Poci�g sta� trzy godziny. Wtedy zacz�y�my wszystkie wy� do wody nieludzkimi g�osami. Bo wie�li nas w tym zaplombowanym wagonie w upa�, by�y�my mokre od potu, czarne na twarzy od kurzu, ubranie na nas �mierdzia�o, nogi mia�y�my ubabrane w gnoju. Wi�c zacz�y�my wy� jak zwierz�ta.
Wtedy przyszed� niemiecki oficer od drugiego poci�gu, kt�ry wi�z� rannych �o�nierzy, i kdza� wagon otworzy�. Ale nas konwojowali Ukrai�cy. I powiedzieli, �e nie wolno, �e to jad� bandyci.
24
Wtedy on zawo�a� drugich oficer�w, bo by� ciekawy, co tam jest. Odplombowali wagon i wtedy nas zobaczy�.
^Prosz� pani! Jak nas zobaczy�, jego oczy zrobi�y si� okr�g�e, r�ce o tak rozcapierzy� ze strachu, Tak si� nas przel�k�! Wygl�da� jak dzik! ^
Dopiero za jaki� czas spyta� si�, czy kt�ra m�wi po niemiecku albo po francusku. Wiele m�wi�o. No wi�c wtedy kaza� nam przynie�� wody i wypu�ci� nas na tor, �eby�my si� oporz�dzi�y. Natychmiast te� kaza� otworzy� m�skie wagony. Ale tam by�o gorzej. Bo nas by�o tylko tysi�c pi��set kobiet, a m�wili, �e .m�czyzn by�o ze cztery tysi�ce. Wi�c w ka�dym wagonie by�o ich po trzydziestu, po czterdziestu uduszonych na �mier�!-i
Uspokoi�a si�, ju� to najciekawsze powiedziawszy. G�osem znu�onym, cicho ko�czy�a swoje opowiadanie.
J!- Wtedy nas zn�w zaplombowali i do samego Ravensbruck ju� nas nikt nie otworzy�. �adna si� nie udusi�a, ale kilka zwariowa�o. Czy wyzdrowia�y p�niej? Nie. Nie wyzdrowia�y. Zaraz pierwszego dnia je w Ravensbruck rozstrzelali.
Jak zwariowa�y, to rzuca�y si� na nas, gryz�y nas i szarpa�y. Jedna mi�dzy nimi, kt�ra nic nie powiedzia�a na Pawiaku przy najgorszym badaniu, teraz krzycza�a na g�os nazwiska ludzi, wymienia�a miejsca, gdzie jest zakopana bro� w skrzyniach, w jakim lesie, na skrzy�owaniu dr�g, w jakiej wsi. M�wi�a, co tylko mog�a sobie przypomnie�. Take�my si� ba�y, �e wszystkich zgubi. Ale oni ju� tego nie s�uchali, tylko je jedn� po drugiej zastrzelili.
Posmutnia�a.
�
25
- Strach mi, �e nie zapami�ta�am, jak si� nazywa�y. Bo tam by�y warto�ciowe, zas�u�one kobiety. Mo�e ich teraz szuka rodzina, jak ja szukam moich dzieci. A ja nie mog� sobie przypomnie�, kto to by�.
Widzi pani, widzi pani l Nawet Niemiec, i to si� przel�k�, jak nas zobaczy�. C� to dziwnego, �e one nie mog�y wytrzyma�.
KOBIETA CMENTARNA
Droga do cmentarza prowadzi przez miasto pod tamtym murem. Wszystkie okna i balkony - dawniej pe�ne uwi�zionych, st�oczonych ludzi, wygl�daj�cych na �wiat zza muru - s� dzi� bezludne. W przeje�dzie ju� od dawna wida� na jakim� drugim pi�trze to samo okno zawsze otwarte, a za nim obwis�y gzyms z poczernia�� firank�, suchy kwiat w doniczce i te� zawsze otwarte drzwiczki od taniego kredensu, stoj�cego pod �cian� pokoju.
Mijaj� miesi�ce i nikt nie podnosi gzymsu ani drzwiczek od kredensu nie zamyka.
Droga na cmentarz powoli z miejsca �ywych zamienia si� na miejsce umar�ych. Ale, obj�te pust� architektoniczn� ram�, to miejsce jeszcze nie ca�kiem wyj�te jest z obr�bu �ycia. Bo oto s�ycha� i oto wida�.
Ponad naj�wie�sz�, m�odziutk� zieleni� cmentarnych drzew - czarnymi chmurami wst�puj� ku g�rze k��by dymu. Czasami przeszywa je d�ugi p�omie�, jak w�ska, czerwona, szybko migoc�ca szarfa na wietrze. Pcnac wszystkim idzie przez niebo dalekie mruczenie aeroplan�w.
Mijaj� miesi�ce i to nie zmienia si�, to trwa.
27
jf Zewsz�d nadchodz� wiadomo�ci o zgonach. Umar� P. w obozie, umar�a K. na jakiej� ma�ej stacji kolejowej, schwytana na ulicy i wywieziona. Ludzie gin� na wszelkie sposoby, wedle -wszelkich klucz�w, pod ka�dym pretekstem. Wydaje si�, �e nie �yj� ju� wszyscy, �e nie ma si� przy czym upiera�, nie ma przy czym obstawa�. Tyle jest wsz�dzie tej �mierci. W podziemiach kaplic cmentarnych trumny stoj� rz�dami i oczekuj� niejako w ogonku na czas swego pogrzebu. �mier� zwyczajna, osobista, wobec ogromu �mierci zbiorowej wydaje si� czym� niew�a�ciwym. Ale rzecz� bardziej wstydliw� jest �y�.
Nic z dawnego �wiata nie jest prawdziwe, nic nie zosta�o. Ludziom dane jest prze�ywa� rzeczy niejako ponad stan. Przera�enie staje pomi�dzy nimi i odgradza ich od siebie. Jeden dla drugiego o ka�dej chwili staje si� sposobno�ci� do �mierci.^.-,
Rzeczywisto�� jest do wytrzymania, gdy� nieca�a dana jest w do�wiadczeniu. Albo dana niejednocze�nie. Dociera do nas w u�amkach zdarze�, w strz�pach relacji, w echach wystrza��w, w dalekich dymach rozp�ywaj�cych si� po niebie, w po�arach, o kt�rych historia m�wi. �e "obracaj� w perzyn�", chocia� nikt nie rozumie tych s��w. Ta rzeczywisto��, daleka i zarazem rozgrywaj�ca si� o �cian�, nie jest prawdziwa. Dopiero my�l o niej usi�uje pozbiera� j�, unieruchomi� i zrozumie�.
Idziemy jeszcze raz cmentarn� alej�. Odbywa si� teraz uroczysty raut wiosenny umar�ych. Umar�ych dawno ju� i �mierci� zwyczajn�.
M�wi� tylko swoje imi� i nazwisko, m�wi� dat�, rzadziej przypominaj� zaw�d sw�j i godno-
28
�ci. Niekiedy w przej�ciu prosz� p�g�osem o westchnienie do Boga. Jest to niewiele. S� tam zawsze na tych samych miejscach i m�wi� wci�� to samo, odzywaj� si� pow�ci�gliwie, skr�powani swoim konwenansem. Chc� tak zupe�nie ma�o, nie narzucaj� si�, nie zobowi�zuj� nas do niczego. ^Zaledwie przypominaj� si� pami�ci, wystarcza im odrobina uwagi.
Zach�ty dodaje niekiedy kto� z najbli�sze] rodziny - niejako wprowadza i zarazem o�miela. Jaka� bezimienna �ona z dzie�mi, "k�adn�ca m�owi t� pami�tk�", m�wi kamiennym szeptem, �e by� najlepszy. Jaka� c�rka, ze swej strony od dawna ju� nie�yj�ca, �lubuje zielonymi od mchu literami przywi�zanie najukocha�szej matce.
Ten jeden gr�b jest bez krzy�a. Na cokole br�zowego pomnika wypisano niezrozumiale dzi� s�owa:
...PATRZ�C Z WYSOKIEGO STANOWISKA EWOLUCJI W NIESKO�CZON� OTCH�A� PRZYSZ�O�CI DOSTRZEGAMY TAM
NIE ROZPACZLIWE MROKI WIECZNEJ �MIERCI LECZ �YWI�CE BLASKI WIECZNEGO I WCI�� POTʯNIEJSZEGO �YCIA.
/
, Szpalerem umar�ych nadci�ga w t� stron� kobieta piel�gnuj�ca kwiaty na grobach. Ma w r�kach emblematy swej godno�ci: miot�� i polewaczk�. Polewaczk� ustawia na p�askim kamieniu przy studni �elaznej i pompuje do niej wod�.
Na tym miejscu, ju� bliskim ogrodzenia, cmentarz jest ca�y zatopiony zieleni�, groby le�� jak kr�tkie zagonki granatowych albo ��tych
29
bratk�w. Kwitn� i pachn� konwalie, ju� za chwil� kwitn�� b�d� bzy. W powietrzu zielonym wo�a wilga, jak wo�a�a ka�dej wiosny tam, przy domu dzieci�stwa. Myszka polna chodzi drobniutko mi�dzy bratkami, wspina si� na ich �odygi, co� zjada.
Na cisz� rozwartego szeroko nieba ponad cmentarzem co kwadrans wyp�ywa od strony lotniska powolny aeroplan i zakre�laj�c �agodny p�okr�g odchodzi poza mury getta. Nie wida� rzuconych w ciszy bomb. Ale �ladami jego przelotu po d�u�szej chwili podnosz� si� d�ugie, w�skie zwoje dymu. P�niej daj� si� te� widzie� p�omienie.
Kobieta cmentarna nape�ni�a polewaczk� i odchodzi z ni� w stron� kwiat�w. Jest to ta sama, z kt�r� rozmawia si� tu niekiedy o rzeczach �mierci.
W czasach grozy przychodzi si� na cmentarz, jako na jedyne miejsce spokoju i bezpiecze�stwa, jak do ogr�dka przy domu rodzinnym. Jak pod najpewniejszy o tamtym czasie adres.
Zachwia�a i t� moj� pewno�ci�.
- Tutaj groby s� lepsze - m�wi�a wtedy. - Tutaj groby s� lepsze, bo tu jest sucho. Cia�o le�y i nie psuje si�, tylko si� wysusza. Tam na do�ku, gdzie jest mokro, miejsca s� ta�sze. Tam tylko dwie trumny jedna na drugiej mog� le�e�.
Mia�a usposobienie �agodne i czu�e. Przy tym by�a kompetentna, mog�a zawsze s�u�y� rad�, a nawet pociech�. By�a pe�na i bia�a, niczym nie przejmowa�a si� zanadto, na wszystko maj�c wyrozumienie-.
-CA tu jest wy�ej - m�wi�a. - Tutaj jedn� umar�� jak wykopali, to nic wcale nie- by�a
30
zmieniona. M�� j� kaza� wykopa�. By�a m�oda kobieta i pochowana by�a w bia�ej sukni. To i t� sukni� mia�a na sobie ca�kiem bia��. Jakby j� wczoraj pochowali.
Nie by�o zrozumia�e, czemu j� kaza� wykopa�. Wyt�-umaczy�a to tak:
- Wykopali j� na spraw�, bo zaskar�y� doktor�w w szpitalu, �e jej nie dopilnowali. Ona po urodzeniu pierwszego dziecka wyskoczy�a przez okno i zabi�a si� na miejscu. I nie by�o nad ni�, jak si� nale�y, opieki. Wi�c j� wykopali i zawie�li do szpitala na sekcj�. A p�niej przywie�li j� z powrotem i pochowali. Ale ju� nie mia�a na sobie bia�ej sukni, tylko niebiesk�.
Pochowali j�, ale te� nie na d�ugo. Nie min�o trzech miesi�cy, jak znowu wyjmowali trumn�.
- Dlaczego?
- Dlatego, �e ten m�� jej si� powiesi� i trzeba go by�o pochowa�. Pog��bili i wymurowali gr�b. I teraz tUtaj le�� razem pochowam.
Jak w�a�ciwie sko�czy�a si� sprawa przeciw doktorom, te� jasne nie jest. Widocznie jednak nie zaspokoi�a pretensji m�odego ma��onka, skoro ucieczki przed swym cierpieniem szuka� w �mierci^
P�niej przyszed� czas, gdy na cmentarz spada�y pociski. Pos�gi i medaliony pot�uczone le�a�y wzd�u� alei. Groby z otwartymi wn�trzami ukaza�y w p�kni�tych trumnach swych umar�ych.
Ale kobieta cmentarna wobec tej sprawy r�wnie� zachowa�a wrodzony spok�j. - Nic im nie b�dzie - powiedzia�a. - Nie umr� przecie� drugi raz.
Teraz jednak, gdy oto wr�ci�a znowu po wod�, wida�, jak jest zmieniona.
31
-jCo pani jest? Czy pani chorowa�a? \7JeJ okr�g�a bia�a twarz poczernia�a i schud�a, czo�o ma pomarszczone, jakby od ci�g�ego wysi�ku, oczy b�yszcz� jak w gor�czce.
- Nie, nic mi nie jest takiego - m�wi pochmurnie. - Tytko �e ludzie wcale tutaj nie mog� �y�.^/
Nawet jej g�os jest niepewny, dr��cy i przyciszony.
- MTeszkania mamy wszyscy zaraz ko�o muru, to u nas wszystko s�ycha�, co si� u tamtych dzieje. Ju� teraz ka�dy wie, co to jest. Do ludzi strzelaj� po ulicach. Pal� ich w mieszkaniach. Po nocach krzyki takie i p�acz. Nikt nie mo�e ani spa�, ani je��, nikt nie mo�e wytrzyma�. Czy to jest przyjemnie tego s�ucha�?
Rozejrza�a si�, jakby mog�y j� s�ysze� groby pustego cmentarza.
- To tak�e przecie� ludzie, wi�c ich cz�owiek �a�uje - wyja�ni�a. - Ale oni nas nienawidz� gorzej ni� Niemc�w.
Zdawa�a si� ura�ona mymi s�owami naiwnej perswazji.
-^jJak to, kto m�wi�? Nikt nie potrzebowa� m�wi�. Sama wiem. l ka�dy pani powie to samo, kto ich zna. Ze niechby tylko Niemcy wojn� przegra�y, to �ydzi wezm� i nas wszystkich wymorduj�... Pani nie wierzy? Nawet same Niemcy to m�wi�. I radio te� m�wi�o.^. \
Wiedzia�a lepiej, do czego� jej by�a potrzebna ta wiara.
Poprawi�a polewaczk� na kamieniu przy studni i na nowo pompowa� zacz�a wod�. Gdy sko�czy�a, podnios�a g�ow�, jeszcze nad�sana.
Zmarszczy�a czo�o i niespokojnie zamruga�a oczami.
- Nie mo�na wytrzyma�, nie mo�na wytrzyma� - powt�rzy�a.
Trz�s�cymi r�kami zacz�a wyciera� sobie twarz z �atwych �ez.
!-- Najgorsze jest to, �e dla nich nie ma �ad-/ nego ratunku - m�wi�a cicho, jakby wci�� boj�c si�, �e kto us�yszy. - Tych, kt�rzy si� broni�, oni zabijaj� na miejscu. A tych, co si� nie broni�, wywo�� samochodami tak samo na �mier�. Wi�c co oni maj� robi�? Podpalaj� ich w domach i nie daj� im wyj��. To matki zawijaj� dzieci w co tam maj� mi�kkiego, �eby ich mniej bola�o, i wyrzucaj� z okna na bruk! A p�niej wyskakuj� same... Niekt�re skacz� z najmniejszym dzieckiem na r�kach.y. \
Podesz�a bli�ej.
-^Zjednego miejsca od nas by�o wida�, jak ojciec wyskakiwa� z takim mniejszym ch�opcem. Namawia� go, ale ten ch�opiec si� ba�. Sta� ju� na oknie i jeszcze si� �apa� za ram� przed tym ojcem. I czy go ojciec zepchn��, czy jak - tego nie by�o wida�. Ale oba razem, jeden za drugim spadli.
Znowu zap�aka�a i dr��cymi r�koma wyciera�a twarz.
- I nawet tego nie wida�, to my s�yszymy. To s�ycha� tak, jakby co� mi�kkiego klapn�o. P�ask, p�ask... Wci�� tak wyskakuj�, wol� wyskoczy�, ni� si� za �ycia spali� w ogniu...
Nas�uchiwa�a. W mi�kkim nawo�ywaniu si� ptak�w cmentarnych rozeznawa�a dalekie g�osy cia� upadaj�cych na kamienie. D�wign�a polewaczk� i odesz�a z ni� w stron� ��tych i grana-
3 Medaliony 33
towych bratk�w na grobach. Niebem nadp�ywa� nowy samolot od strony lotniska i wielkim zakolem zd��a� ponad mury getta.
Rzeczywisto�� jest do zniesienia, gdy� jest nieca�a wiadoma. Dociera do nas w u�amkach zdarze�, w strz�pach relacji. Wiemy o spokojnych pochodach ludzi id�cych bez sprzeciwu na �mier�. O skokach w p�omienie, o skokach w przepa��. Ale jeste�my po tej stronie muru.
Kobieta cmentarna widzia�a to samo i s�ysza�a. I dla niej jednak rzecz tak przeplot�a si� z komentarzem, �e zatraci�a sw� rzeczywisto��.
PRZY TORZE KOLEJOWYM
Nale�y do tych umar�ych jeszcze jedna, ta m�oda kobieta przy torze kolejowym, kt�rej ucieczka si� nie uda�a.
Daje si� pozna� ju� dzi� tylko w opowiadaniu cz�owieka, kt�ry to widzia� i kt�ry nie mo�e tego zrozumie�. I �yje te� ju� tylko w jego pami�ci.
^Yiezieni d�ugimi poci�gami w zaplombowanych wagonach do oboz�w zniszczenia uciekali niekiedy w drodze. Ale niewielu si� na tak� ucieczk� wa�y�o. Wymaga�o to odwagi wi�kszej, ni� tak bez nadziei, bez sprzeciwu i buntu jecha� na pewn� �mier�.
Ucieczka udawa�a si� niekiedy. W og�uszaj�cym �oskocie p�dz�cego towarowego wagonu nikt z zewn�trz nie m�g� us�ysze�, co w �rodku sje^dzieje.l
J Jedynym sposobem by�o wy�amanie desek z pod�ogi wozu. W ciasnocie st�oczonych ludzi, zg�odnia�ych, cuchn�cych i brudnych, rzecz zdawa�a si� prawie niewykonalna. Trudno by�o si� nawet poruszy�. Zbita masa ludzka, miotana rw�cym rytmem poci�gu, zatacza�a si� i ko�ysa�a w d�awi�cym zaduchu i ciemno�ci. Jednak nawet ci -
35
zbyt s�abi i l�kliwi - kt�rzy nie mogli marzy� o ucieczce, rozumieli, �e innym trzeba to u�atwi�. Odchylali si�, przywierali do siebie, unosili powalane nawozem stopy, by otworzy� drog� do wolno�ci innym.
\ Podwa�enie deski z jednej strony ju� by�o pocz�tkiem nadziei. Trzeba j� by�o oderwa� zbiorowym wysi�kiem. To trwa�o godziny. A wtedy zostawa�a do oderwania druga i trzecia deska.
Najbli�si pochylali si� nad w�skim otworem i cofali z l�kiem. Trzeba by�o zebra� si� na odwag�, by - pr�buj�c r�kami na przemian i nogami - wype�zn�� przez w�sk� szczelin� ponad �omotem i zgrzytem �elastwa, w wichrze dm�cego spodem powietrza, ponad przemykaj�cymi podk�adami - dopa�� osi i w tym uczepi� przepe�-zn�� r�kami do miejsca, w kt�rym skok dawa�by prawdopodobie�stwo ratunku. Wypa�� pomi�dzy szyny lub poprzez ko�a na brzeg toru - r�ne by�y sposoby. A p�niej oprzytomnie�, stoczy� si� niewidzialnie z nasypu i ucieka� w obcy, n�c�cy ciemno�ci� las.
Ludzie wpadali pod ko�a i cz�sto gin�li nd miejscu. Gin�li, uderzeni wystaj�c� belk�, kantem zasuwy, rzuceni p�dem o s�up sygna�u czy przydro�ny kamie�. Albo �amali r�ce i nogi, wydani w tym stanie na wszelkie okrucie�stwo wroga.
Tym, kt�rzy wa�yli si� zest�pi� w hucz�c�, rozp�dzon�, �omocz�c� czelu��, by�o wiadomo, na co id�. I wiadomo by�o tym, co zostali - chocia� z zasuni�tych drzwi ani z wysokiego okienka nie by�o sposobu si� wychyli�.^
(Kobieta le��ca przy torze nale�a�a do odwa�nych. By�a trzeci� z tych, kt�rzy zest�pili w o-
( ' 36 / - , ,1
tw�r pod�ogi. Za ni� stoczy�o si� jeszcze kilku W tej samej chwili nad g�owami podr�nych rozleg�a si� seria strza��w - jakby co� wybucha�o na dachu wagonu. I zaraz strza�y umilk�y. Ale jad�cy mogli teraz patrze� na ciemne miejsce po wyrwanych deskach, jak na otw�r grobu. I jecha� spokojnie dalej w stron� w�asnej �mierci, kt�ra czeka�a ich u kresu drogiJ
Poci�g od dawna znikn�� w ciemno�ciach ze swym dymem i �oskotem, naoko�o by� �wiat.
Cz�owiek, kt�ry nie mo�e zrozumie� i nie mo-z�^yipomnie�, opowiada to jeszcze raz.
yGdy si� rozwidni�o,^ kobieta, ranna w kolano, siedzia�a na zboczu rowu kolejowego, na wilgotnej trawie. Kto� zdo�a� uciec, kto� dalej od toru, pod lasem, le�a� bez ruchu. Uciek�o kilku, zabitych by�o dw�ch. Ona jedna zosta�a tak - ani �ywa, ani umar�a.
Gdy znalaz� j�, by�a sama.lAle powoli zjawiali si� ludzie w tym pustkowiif^Nadchodzili od strony cegielni i ode wsi. Stawali l�kliwie, patrzyli z oddalenia - robotnicy, kobiety, jaki� ch�opiec.
Co chwila tworzy� si� nielwifilki wianuszek ludzi, kt�rzy stoj�ct&gl�daJi si?niei<pokojnie i pr�dko odchodzili. Prz^shoywn innysale tez nie zatrzymywali si�^�u^JM<ozma\v7ali e^cha mi�dzy sob�, wzdycha�a jako� si�^a^ilzali odchodz�c.
Rzecz merh^iTwa w�tpliwo�ci. Jej kr�te krucze w�o�^tbOT�y rozczochnai^w spos�b zbyt wyra�ny, 'jeJwczy przel(h�^a�^ si� zbyt czarno i nieprzytomnie pod /oouteezonymi powiekami. Do niej nie odezwat^e^s�kt. To ona zapytywa�a, czy nie �yj�. Dowiedzia�a si�,
ci, co le�� pod �e nie �yj�. By� bia�y dzie�
ijsce otwarte, z dala ze-
37
wsz�d widoczne. Ludzie zwiedzieli si� ju� o wypadku. Czas wzmo�onego terroru. Za danie pomocy lub schronienia grozi�a pewna �mier�,
Jednego m�odego cz�owieka, kt�ry sta� d�u�ej, p�niej odszed� na par� krok�w i znowu wr�ci�, poprosi�a, by przyni�s� jej z apteki weronalu. Da�a pieni�dze. Odm�wi�.
Chwil� le�a�a zamkn�wszy oczy. Zn�w usiad�a, poruszy�a nog�, uj�a j� w obie r�ce, usn�a z kolana sp�dnic�. R�ce mia�a zakrwawione. Ten wyrok �miertelny na ni�, uwi�z�y w jej kolanie, tkwi� tam jak gw�d�, kt�rym przybita by�a do ziemi. Le�a�a d�ugo i spokojnie, oczy zbyt czarne mocno zakry�a powiekami.
Gdy je wreszcie ods�oni�a, zobaczy�a wok� siebie nowe twarze. Ale �w m�ody cz�owiek jeszcze sta�. Wtedy poprosi�a, by kupi� jej w�dki i papieros�w. Wy�wiadczy� jej t� przys�ug�.
Gromadka na zboczu nasypu �ci�ga�a uwag�. Wci�� kto� nowy si� przy��cza�. Le�a�a po�r�d ludzi, ale nie liczy�a na pomoc. Le�a�a jak zwierz� ranne na polowaniu, kt�rego zapomniano dobi�. By�a pijana, drzema�a. Nieprzeparta by�a ta si�a, kt�ra odgradza�a j� od nich wszystkich pier�cieniem przera�enia.
i Mija� czas. Stara wie�niaczka, kt�ra by�a odesz�a, zd��y�a wr�ci�. By�a zdyszana. Podesz�a blisko, wyj�a spod chustki ukryty blaszany kubek mleka i chleb. Nachyli�a si�, pospiesznie w�o�y�a to w r�ce zranionej i zaraz odesz�a, by tylko z daleka popatrze�, czy wypije. Dopiero kiedy zobaczy�a id�cych od miasteczka dw�ch policjant�w, znikn�a zas�aniaj�c twarz chustk�.
Inni rozeszli si� te�. Tylko ten jeden ma�omiasteczkowy frant, kt�ry przyni�s� w�dki i pa-
38
pieros�w, dotrzymywa� jej wci�� jeszcze towarzystwa. Ale ona nie chcia�a ju� od niego nic wi�cej.
Policjanci podeszli powa�nie zobaczy�, co to f jest. Zrozumieli sytuacj�, naradzali si�, co maj� zrobi�. Za��da�a, by j� zastrzelili. Umawia�a si� o to z nimi p�g�osem, byle nie dawali nigdzie zna�. Nie byli zdecydowani.
Odeszli i oni, rozmawiaj�c, przystaj�c i zn�w id�c dalej. Nie by�o wiadomo, co postanowi�. Ostatecznie nie zechcieli jednak spe�ni� jej ��dania. Zauwa�y�a, �e poszed� z nimi ten uprzejmy m�ody, kt�ry podawa� jej ogie� do papieros�w zapalniczk� nie chc�c� si� zapali�. I kt�remu powiedzia�a, �e jeden z tych dw�ch zabitych pod lasem to jej m��. Wydawa�o si�, �e ta wiadomo�� by�a mu nieprzyjemna.
Spr�bowa�a napi� si� mleka, ale po chwili w zamy�leniu odstawi�a kubek na traw�. Przetacza� si� ci�ki, wietrzny dzie� przedwiosenny. By�o ch�odno. Za pustym polem sta�o par� domk�w, z drugiej strony kilka niedu�ych, chudych sosen zamiata�o ga��ziami niebo. Las, do kt�rego mieli uciec, zaczyna� si� dalej od toru, poza jej g�ow�. To pustkowie by�o ca�ym �wiatem, kt�ry ogl�da�a.
M�ody cz�owiek wr�ci�. Znowu popi�a w�dki z butelki, a on poda� jej ognia do papierosa. Lekki, ruchomy zmierzch nasuwa� si� na niebo od wschodu. Na zachodzie k��bki i smugi chmur wst�powa�y bystro ku g�rze.
Nowi ludzie przystawali, wracaj�cy z roboty. Dawniejsi obja�niali tych nowych, co si� sta�o. M�wili tak, jakby nie s�ysza�a ich wcale, jakby jej ju� nie by�o.
3S
- To jej m�� tam le�y zabity - m�wi� kobiecy g�os.
- Uciekli z poci�gu w ten lasek, ale strzelali za nimi z karabinu. Zabili jej m�a, a ona tu sama zosta�a. W kolano j� trafi�o, nie mog�a dalej ucieka�...
- Z�by to z lasu, toby j� by�o �atwiej gdzie wzi��. Ale tak, na ludzkich oczach - nie ma sposobu.
To m�wi�a stara kobieta, kt�ra przysz�a po swoj� blaszan� kwart�. W milczeniu popatrzy�a na mleko rozlane w trawie.
Tak wi�c nikt nie zapragn�� zabra� jej st�d przed noc� ani wezwa� doktora, ani dowie�� do stacji, sk�d mog�aby pojecha� do szpitala. Nic takiego nie by�o przewidziane. Sz�o ju� tylko o to, aby tak lub inaczej umar�a.
Gdy otworzy�a oczy o zmierzchu, nie by�o przy niej nikogo, pr�cz dw�ch policjant�w, kt�rzy wr�cili, i tego jednego, kt�ry ju� teraz nie odchodzi� wcale. Znowu powiedzia�a, by j� zastrzelili, ale bez wiary, �e to zrobi�. Obie r�ce po�o�y�a na oczach, �eby ju� nic nie widzie�.
Policjanci jeszcze wahali si�, co maj� robi�. Jeden namawia� drugiego. Tamten odrzek�:
- To ty sam.
Ale us�ysza�a g�os tego m�odego:
- No to dawaj pan mnie...
Dro�yli si� jeszcze i spierali. Spod uchylonej powieki zobaczy�a, jak policjant wyj�� rewolwer z futera�u i podai nieznajomemu.
Ludzie, ma�� grupk� stoj�cy dalej, widzieli, �e nachyli� si� nad ni�. Us�yszeli strza� i odwr�cili si� ze zgorszeniem.
40
- Ju� mogli lepiej wezwa� kogo, a nie tak. Jak tego psa.
Gdy si� zrobi�o ciemno, wysz�o z lasu dw�ch ludzi, �eby j� zabra�. Z trudem odnale�li to miejsce. My�leli, �e �pi. Ale gdy jeden wzi�� j� za plecy, zrozumia� od razu, ze ma do czynienia z trupem.
Le�a�a tam jeszcze ca�� noc i poranek. A� przed po�udniem przyszed� so�tys z lud�mi i kaza� j� zabra� i zagrzeba� razem z tamtymi dwoma, zabitymi przy torze kolejowym.
- Ale dlaczego on do niej strzeli�, to nie jest jasne - m�wi� opowiadaj�cy. - Tego nie mog� zrozumie�. W�a�nie o mm mo�na by�o my�le�, �e mu jej �al.
DWoJrA ZIELONA
Niedu�a kobieta z czarn� przepask� na oku stan�a przy ladzie. Jej r�wnie drobny i cokolwiek dziwny towarzysz z czarnymi w�sikami za��da� dla niej okular�w.
- Przez par� lat ta pani nie nosi�a okular�w - powiedzia� znacz�co i �yczliwie.
- Dlaczego?
- Dlatego, �e by�a w obozie.
Co do oka, to okaza�o si�, �e jest nieodpowiednie. Jest za du�e i nie chce wej��. A po okulary trzeba jeszcze przyj�� nazajutrz.
-?Czy nie zechcia�aby pani ze mn� porozmawia�? Mog�yby�my wst�pi� tu obok do cukierni.
Zdziwi�a si�. Nie mog�a i�� do cukierni. By�a zaj�ta. -Musia�a wraca� do mieszkania, gdy� jest zamkni�te, a klucz ma ona ze sob�. Do mieszkania, gdzie w�a�nie od dw�ch dni znalaz�a zaj�cie.
Idziemy tedy razem przez szerok� ulic� Pragi i ciemn� bram� przenikamy w podw�rze wielkiej rudery o brudnych, poczernia�ych �cianach z poodbijanym tynkiem. G��boko w rogu, za ob-laz�ymi z brudnej farby drzwiami, zaczyna si� mroczna sie�.
- To jest na trzecim pi�trze.
Drewniane schody id� pod g�r� nieprzerwa-
t2
nym ci�giem w ciemno�ci. Trzeba si� trzyma� por�czy, uwa�nie maca� podeszwami wyrwy w deskach, by nie upa��. Dopiero na pierwszym pi�trze za�amuje si� ich ci�g�y bieg. R�wny pomost pod�ogi wiedzie z powrotem do miejsca, w kt�rym zaczynaj� si� ponad tamtymi nowe schody i znowu jednym d�ugim tchem si�gaj� pi�tra drugiego.
U wej�cia na trzeci� kondygnacj� stoimy chwil� przy oknie. Patrzymy w wielkie, ciemne i brudne podw�rze.
- Jakie pani ma zaj�cie?
- Sprz�tam i pilnuj� mieszkania. Bo w tym mieszkaniu b�dzie �ydowskie ambulatorium.
- Wi�c znalaz�a pani swoich ludzi? Ma pani opiek� i przyjaci�?
- Jestem sama - odpowiada spiesznie. - Jestem sama - powtarza jeszcze raz.
- Jednak ten pan, kt�ry odszed�, kupowa� dla pani okulary. I oko. Na to z trudem przysta�a.
- Owszem, kupi� mi oko. I nawet chc� "wprawi� z�by. - Zawaha�a si� i ci�ko wyzna�a: - Ale to nie jest rodzina.
^"-idziemy ju� ostatni� kondygnacj� i zn�w wracamy r�wnym pomostem, obwiedzionym drewnian� por�cz�. W miejscu, gdzie na ni�szych pi�trach s� okna, na trzecim otwieraj� si� wype�z�e, chwiejne drzwi oszklone. Wychodz� na napowietrzny ganek drewniany z por�cz�, uczepiony muru, trzeszcz�cy nad pr�ni�.
Zatrzymujemy si� przy trzecich z kolei drzwiach, zamkni�tych jak gdyby na okiennice.
- To tutaj - powiada.
Wyjmuje klucz i otwiera wetkni�t� w skoble
43
olbrzymi� k��dk�. Drzwi otwieraj� si� na rozleg�e, puste mieszkanie. Jeden pusty, ponury pok�j, z umyt� pod�og�, drugi tez wysprz�tany, z niskim pod �cian� legowiskiem. W trzecim st� pod �cian�, jedno i drugie krzes�o.
- O, tutaj mo�emy rozmawia�. Niech pani si�dzie.
Siadamy naprzeciwko siebie przy rogu tego sto�u.
- Oni s� dobrzy. Ale to nie jest rodzina - powtarza. - Nie ma nikogo. M�j m�� jest zabity w roku 43 na stacji Ma�aszewicze, osiem kilometr�w pod Brze�ciem Litewskim. W lagrze. Zabitych by�o tysi�ce, bo zabijali tak co dziesi�tego, zabijali co par� dni. Nie, sama tego me widzia�am, ale o tym s�ysza�am. Bo tam nie by�am, by�am w Mi�dzyrzeczu. I jedno wiem, �e w 42 roku m�j m�� by� jeszcze �ywy. Bo wtedy lotnik niemiecki wzi�� list do m�a i by�a na ten list odpowied�, ze m�j m�� si� k�ania. A p�niej dowiedzia�am si�, ze jest zabityJ
Wsta�a i wpu�ci�a ludzTTkt�rzy przyszli naprawi� w kuchni zlew.
\-- Mam trzydzie�ci pi�� lat, tylko �e tak wygl�dam^ Nie mam z�b�w, nie mam oka...
Wysz�a za m�� maj�c dwadzie�cia trzy lata. Mieszkali w Warszawie przy ulicy Stawki. Ona pracowa�a w fabryce, robi�a na maszynie we�niane r�kawiczki, on by� szewcem. Naprz�d tez pracowa� w fabryce, p�niej robi� buty w domu. Owszem, by�o im dosy� ci�ko. - Dzieci nie mieli.
- M�� si� nazywa� Rajszer, ale ja si� nazywam Zielona. Bo nie mia�am papier�w i zapisali mi nazwisko ojca.
44
Po chwili zastanowienia doda�a jeszcze:
- A na imi� mam Dwojra.
W roku 39 bomby rozwali�y dom na Stawkach. Stracili wszystko - rzeczy, ubranie. I przenie�li si� do Janowa Podlaskiego.
Westchn�a.
- Tam ju� nosili�my ��ty tr�jk�t, sze�� takich szpicy, palesty�ski znak. A dopiero p�niej nosili�my opaski. Oboje.
W pa�dzierniku 42 roku ju� m�a nie by�o, bo pracowa� w tym lagrze Ma�aszewicze. Wtedy ca�e miasto Jan�w Podlaski wysiedlili do Mi�dzyrzecza. To by� taki Judenstadt, tam byli wszyscy �ydzi z lubelskiego wojew�dztwa